czwartek, 21 grudnia 2017

Przygoda 027 cz. I

Przygoda XXVII

Cukierek albo psikus cz. I


- Mówisz poważnie, Ash?! Naprawdę zostałeś królem?! - zawołała zdumiona Delia Ketchum, kiedy relacjonowaliśmy jej wydarzenia z naszej ostatniej przygody.
Mój chłopak uśmiechnął się do mamy, po czym usiadł wygodnie na kanapie z filiżanką herbaty w dłoni i odpowiedział:
- Tak, mamo. Tak właśnie było. Zostałem królem Queentanii, ale tylko na kilka dni.
- Ash musiał zastępować prawdziwego władcę, który uciekł z pałacu, bo chciał spędzić nieco czasu z dala od swoich obowiązków - dodałam.
- To prawda, tak właśnie było - pokiwał głową na znak potwierdzenia mój chłopak - Ja zostałem w pałacu udając księcia Edwarda, w czym bardzo mi pomogli tata i Dawn, a tymczasem Serena z Clemontem, Bonnie, May oraz Maxem ruszyła szukać prawdziwego następcy tronu.
- Dość szybko go znaleźliśmy - wtrąciła się do rozmowy May - No, ale niestety mieliśmy z nim straszne urwanie głowy.
- Mogę sobie to wyobrazić - zachichotała Delia - Ale w końcu jakoś chyba namówiliście tego całego Edwarda, żeby wrócił do pałacu, prawda?
- Owszem, ale tam czekała na nas zasadzka! - zawołała podnieconym głosem Bonnie, a jej Dedenne, raczący się właśnie ciastkami, zapiszczał potwierdzająco.
- Jak zasadzka? - zdziwiła się pani Ketchum.
- No, bo proszę sobie wyobrazić, że premier Queentanii, a wuj księcia Edwarda, chciał, żeby to Ash zasiadł na tronie - powiedział Max.
- Dlaczego? - Delia nie posiadała się ze zdumienia.
- Żeby posiadać swoją marionetkę, która będzie posłusznie wykonywać wszystkie jego polecenia - powiedział Clemont.
- A nasza kompania siedząc w lochu miała być dla Asha argumentem do tego, żeby robił to, co ów podły premier mu kazał - dodałam.
- Na całe szczęście ja i tata znaleźliśmy tajne przejście prowadzące do podziemi oraz do lochów, dzięki czemu uwolniliśmy naszych przyjaciół i wszystko się dobrze skończyło - rzekła Dawn.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał radośnie Piplup, siedzący jej na kolanach.
- Tak, zgadza się, siostrzyczko. Nasz tata został bohaterem - dodał Ash, patrząc dumnie na swego ojca.
- Pika-pika-chu - zapiszczał Pikachu.
Siedzący w fotelu Josh zarumienił się lekko na twarzy.
- Wiecie, z tym bohaterem to ja bym nie przesadzał. Po prostu zrobiłem to, co każdy szanujący się i kochający swoje dzieci ojciec zrobiłby na moim miejscu.
- Jesteś zbyt skromny, ale to nawet lepiej. Przynajmniej nie będziesz dawać Ashowi złego przykładu - odpowiedziała uśmiechnięta od ucha do ucha Delia.
Patrzyła ona na swojego byłego męża z wyraźnym szacunkiem, a może nawet i lekkim podziwem. Wiedziałam, że znowu zaczyna go lubić, choć miałam nadzieję, iż nie zwiąże się z nim ponownie, łamiąc tym samym serce szczerze zakochanemu w niej Stevenowi Meyerowi. Choć prawdę mówiąc, gdy obserwowałam rodziców Asha, to dochodziłam do wniosku, że co jak co, ale tych dwoje może się szanować, a nawet lubić, jednak na pewno nie będzie zmierzać ku temu, aby być znowu razem. Zbyt długo żyli osobno, żeby teraz znowu połączyć się węzłem małżeńskim. Poza tym Josh nadal lubi podróżować po świecie i nie zamierza z tego wszystkiego rezygnować, zaś Delia chce zostać w Alabastii, więc zdecydowanie wiecznie włóczący się od miasta do miasta mąż nie odpowiadałby jej. No, w końcu nie jest ona Penelopą, która wiernie czeka na tego powsinogę Odyseusza, odpychając przy tym rzesze zalotników oraz wybaczając mężowi przypadkowe flirty z boginkami takimi jak Kirke czy Kalipso. Nie, zdecydowanie Delia Ketchum nie nadaje się na rolę żony marynarza.
Muszę jednak przyznać, że pan Josh Ketchum wyraźnie zmienił swoje nastawienie zarówno do życia, jak i do bliskich. Co prawda nadal lubi on przebywać w stałej podróży, ale czy można mu mieć ten fakt za złe? Skoro tylko włóczęga nadaje jego życiu prawdziwy sens, niech się jej poświęca. Nie ma to zresztą dla nas obecnie żadnego znaczenia. Ważny jest fakt, iż Josh inaczej już traktował swoje dzieci niż przedtem. Wcześniej wiecznie wędrował od miasta do miasta, przeżywał przygody, a swoim potomstwem interesował się w taki sposób, że rozmawiał z ich matkami przez telefon, wypytywał, co u nich słychać i tyle. Potem wrócił do Alabastii na szesnaste urodziny swojego syna tak po prostu, jakby nigdy nic i to mając jeszcze przekonanie, że wszyscy powinni witać go z otwartymi ramionami. Ash dał mu boleśnie odczuć, iż jest inaczej, a nawet ze złości raz przyłożył ojcu z pięści. O dziwo, ten jakże brutalny czyn pomógł Joshowi pojąć, jak wiele krzywdy wyrządził swoim dzieciom i zaczął on wreszcie dążyć do tego, aby to naprawić.
- Byłem naprawdę fatalnym ojcem, wiem o tym doskonale - powiedział do mnie i do Asha jakiś czas temu - Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że zawiodłem na całej linii, jednak chcę naprawić swoje błędy.
- Moim zdaniem robi pan to bardzo dobrze - powiedziałam.
Josh Ketchum uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, a ja po raz kolejny zauważyłam, jak strasznie przypomina mi on Asha, z wyjątkiem oczu, które mój chłopak odziedziczył po mamie. Oczy barwy cudownej, orzechowej czekolady, czyli najpiękniejszego koloru na całym świecie.
- Cieszę się, że tak mówisz, Sereno - odezwał się po chwili Josh - Ale widzicie... Ja byłem naprawdę kiepskim ojcem. Nie myśl jednak, mój synu, że nie interesowałem się tobą przez te wszystkie lata. Tak naprawdę to nieraz dzwoniłem do twojej matki, rozmawiałem z nią o twoich przygodach, dowiadywałem się, co osiągnąłeś, a co jeszcze chcesz osiągnąć. Byłem z ciebie naprawdę dumny. Podobnie było z Dawn.
- Wobec tego czemu nigdy nie zadbałeś o to, aby spotkać swoje dzieci podczas swojej podróży? - zapytał Ash - Czemu nigdy nie podszedłeś i nie zagadałeś nas?
- A chciałabyś ze mną rozmawiać? Zresztą raz podszedłem do Dawn i efekty tego były takie, że odkryłem, iż moje dzieci zakochały się w sobie. Odpowiadając jednak na twoje pytanie, mój synu, powiem tak: chciałem to zrobić, ale wstydziłem się... Tak, wstydziłem się, ponieważ w głębi serca wiedziałem, jakim kretynem byłem porzucając Delię, a później też Johannę. Czułem to i wstyd zabraniał mi kontaktów z wami. Wstyd oraz poczucie winy. Nieraz chciałem to zwalczyć, podejść do ciebie lub do Dawn, ale za każdym razem odzywał się we mnie tchórz i przegrywałem z nim. Wtedy zaś, jak przyjechałem do ciebie na urodziny, Ash, to cóż... Zagłuszyłem w sobie sumienie i uznałem, że ucieszysz się na sam mój widok. Byłem więc oburzony na ciebie, że tak nie jest, ale w głębi serca rozumiałem cię lepiej niż myślisz, chociaż nie chciałem się do tego przyznać nawet przed sobą samym. Gdy mnie uderzyłeś zrozumiałem wreszcie, jakim ścierwem jestem i postanowiłem coś z tym zrobić. Zacząłem zmieniać do ciebie nastawienie, a moja głupia duma, nie pozwalająca mi się wcześniej przyznać do błędu, teraz wreszcie została zagłuszona, ja zaś mogłem nareszcie zostać takim ojcem, jakiego oboje zawsze potrzebowaliście. Co prawda, to nie widujecie mnie codziennie, a ja wciąż podróżuję, ale zawsze możecie na mnie liczyć, gdy zajdzie taka potrzeba.
- Nie wiem, jak Dawn, ale mnie to wystarczy, tato - rzekł z uśmiechem na twarzy Ash, po czym obaj panowie wpadli sobie w objęcia.
Oczywiście myliłby się ten, kto by sądził, że zapanowała między nimi całkowita zgoda, bo czasami Ash i jego siostra lubią jeszcze nieco dokuczyć ojcu, dogadać mu złośliwie, jednak robili to niezmiernie rzadko. Prócz tego wciąż intrygował ich fakt, dlaczego Josh nie czuł się na siłach, aby być im ojcem wcześniej niż dopiero teraz. Jednak tego faktu pan Ketchum za nic w świecie nie chciał im powiedzieć.
- Jeszcze nie nadszedł czas, żebym miał wam to wyznać - odpowiedział swoim dzieciom Josh, gdy go nagabywały - Jeszcze nie czas. Kiedyś wam to opowiem, ale póki co proszę, abyście nie pytali mnie o to.
Ash i Dawn uznali więc, że taktownie będzie spełnić prośbę ojca, który właściwie zasłużył sobie na to, aby go już więcej nie dręczyć pytaniami o bolesne dla niego wspomnienia. Prawda, był fatalnym ojcem, jednak zaczął skutecznie zmieniać swoje podejście do życia, a do tego coraz bardziej zyskiwał w oczach nie tylko swoich dzieci, ale i nas wszystkich. Ja również musiałam przyznać, że coraz bardziej lubię swojego przyszłego teścia.
Z moich rozmyślań na temat przeszłości wybudziło mnie klaśnięcie w dłonie.
- No dobrze, kochani. Pora już chyba kończyć tę rozmowę i wspominki - powiedziała z uśmiechem na twarzy Delia - Pamiętajcie, że za dwa dni jest Halloween i musimy przygotować salę balową mojej restauracji na przyjęcie z tej okazji.
- Na przyjęcie? - zdziwił się Ash.
- Owszem, synku. Widzisz, burmistrz Alabastii wynajął mnie, żebym z tej okazji zorganizowała przyjęcie dla młodzieży z naszego miasta.
- Pewnie chce sobie powiększyć frekwencję w przyszłych wyborach - zachichotał Josh.
Delia spojrzała na niego wilkiem. Lubiła George’a Kellena i taki tekst pod jego adresem niezbyt się jej podobał.
- Być może, jednak młodzież już wykupuje bilety na zabawę w moim lokalu. Wiadomo, że na pewno nie przyjdą wszystkie dzieciaki z całego miasta, ale będzie ich całkiem sporo, dlatego chcę, żeby to przyjęcie było doskonałe. Jutro i pojutrze więc lokal będzie zamknięty, a zamiast pracy będziemy wszyscy przygotowywać się do przyjęcia.
- No, to ja rozumiem! - zaśmiała się radośnie May - Mam nadzieję, że pozwoli mi pani sobie pomóc, pani Ketchum.
- Oczywiście, że ci pozwolę, May - odpowiedziała jej Delia - Wiem o twoim talencie do organizowania przyjęć, więc z przyjemnością skorzystam z twoich propozycji w tym względzie. Ale to na jutro, bo teraz idziemy spać. Przy okazji, zaprosiłam na Halloween pana Meyera.
- Naszego tatę?! - zawołała radośnie Bonnie.
- De-de-ne?! - pisnął Dedenne.
- Owszem, obiecał przyjechać jutro. Tym samym samolotem przyleci również twoja mama, Sereno.
- Super! Chętnie się z nią znowu zobaczę! - ucieszyłam się.
- Prócz tego ma przyjechać również twoja mama, Dawn - dodała Delia.
- Moja mama? - zdziwiła się panna Seroni.
- Owszem. Ją również zaprosiłam. Będziemy razem pilnować porządku na waszym, przepraszam za wyrażenie, kinderbalu.
Zaśmialiśmy się wszyscy, kiedy użyła tej nazwy i oczywiście od razu zrozumieliśmy, czemu przeprosiła ona za jej użycie. Prawda, rzeczywiście, nie jesteśmy jeszcze dorośli, ale nazywanie nas dziećmi było dla nas nieco dołujące, choć nie tak mocno, jak się tego spodziewaliśmy.
- Super! Chętnie znowu zobaczę mamę! - zawołał radośnie Dawn.
Jej Piplup także okazywał radość z tego powodu.
- A ja chętnie znowu spotkam twoją mamę - powiedział Ash.
- Ja z kolei wreszcie ją poznam - dodałam.
Dawn jak dotąd dużo mi opowiadała o swojej mamie, dlatego miałam wielką ochotę zobaczyć tę kobietę na żywo. Ciekawiło mnie, czy jest ona taka, jak w opowieściach swojej córki.

***


Zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami, które od dawna były już przez nas realizowane, ja i mój chłopak poszliśmy spać do jego pokoju, a reszta naszej kompanii ulokowała się wygodnie w domku na drzewie. May tylko trochę udawała oburzoną całą tą sytuację i powiedziała, że gościnność u Asha zdecydowanie uległa znacznemu pogorszeniu, a wszystko dlatego, iż ich przyjaciel chce być sam na sam ze swoją lubą. Wiedzieliśmy jednak, że sobie żartuje, dlatego też poszła ona w końcu razem z resztą kompanii do miejsca, gdzie miała spać, a my zostaliśmy sami.
Ash poszedł do łazienki wziąć prysznic, a ja tymczasem przebrałam się w nocną koszulkę i szlafrok, po czym czekając na niego zaczęłam oglądać uważnie jego pokój. Jest on naprawdę bardzo przyjemnym miejscem, choć od ostatniego udzielonego przeze mnie opisu tego pomieszczenia trochę się w nim zmieniło. Przede wszystkim wiszą tu oprócz zdjęć z jego poprzednich przygód również nowe fotografie, w tym też ta, na której ja, Ash, Clemont i Bonnie siedzieliśmy na plaży razem z małą Delią Krupsh, poznaną przez nas podczas podróży w czasie, kiedy to cofnęliśmy się do lat siedemdziesiątych XX wieku. Było tam także zdjęcie naszej drużyny, czyli mnie, Asha, Dawn, Clemonta i Bonnie. Brakowało na tej fotce co prawda Maxa, ale zdjęcie z nim miało być zrobione dopiero wówczas, kiedy to chłopak już całkowicie przejdzie staż w naszej drużynie i okaże się być naprawdę użyteczny.
Na jednej ze ścian wisiała także półka, na której to Ash trzymał kilka pucharów oraz innych odznaczeń, jakie zdobył podczas udziału w różnych zawodach Pokemonów, w których osiągnął następujące wyniki:
- miejsce pośród szesnastu najlepszych trenerów Pokemonów Ligi Indygo, znajdującej się w regionie Kanto.
- Puchar Ligi Pomarańczowej na Wyspach Oranżowych.
- miejsce pośród ośmiu najlepszych trenerów Pokemonów Srebrnej Konferencji (dla wyjaśniania dodam tutaj, że Sale z ich Liderami znajdują się na terenie regionu Johto, ale same Mistrzostwa odbywają się w Kanto).
- miejsce pośród ośmiu najlepszy trenerów Pokemonów Ligi Hoenn.
- zwycięstwo nad wszystkimi siedmioma Mistrzami Strefy Walk w regionie Kanto.
- miejsce pośród czterech najlepszych trenerów Pokemonów Ligi Sinnoh zdobyte w tzw. Konwaliowej Konferencji.
- miejsce pośród ośmiu najlepszych trenerów Pokemonów Ligi Unova zdobyte w tzw. Konferencji Hikago.
- pierwsze miejsce i tytuł Mistrza Pokemonów Ligi Kalos.
- wiele zwycięstw w różnych pomniejszych zawodach i olimpiadach.
Oprócz półki z tymi odznaczeniami o jego sukcesach świadczyły też oprawione w ramki dyplomy za osiągnięcia z najróżniejszych dziedzin np. w Letniej Szkole Pokemonów profesora Rowana. Poza tym Ash trzymał w szufladzie pudełka z odznakami, które zdobył we wszystkich regionach. Największą jego chlubą były odznaki z Kalos oraz z terenów Strefy Walk, gdzie osiągnął najwyższe wyniki, jak i również Puchar Ligi Oranżowej, w której to zajął pierwsze miejsce, czego to później długo nie udało mu się powtórzyć w kolejnych Ligach. Ale jak widać determinacja i wiara w siebie przynosi sukces.
Zamyślona usłyszałam nagle, jak coś się przewraca. To był mój plecak. Szybko podniosłam go i postanowiłam w pozycji stojącej, ale zauważyłam, że otworzył się on, przez co wypadło z niego nagle coś papierowego oraz podłużnego. Powoli wziąłem ten przedmiot do ręki.
- Niesamowite... To mój pamiętnik... Zapomniałam, że on tu w ogóle jest - uśmiechnęłam się delikatnie.
Powoli otworzyłam go i zaczęłam wertować, uśmiechając się przy tym. Od razu wiedziałam już, jakie wspomnienia zawiera w sobie ten pamiętnik. Opisywał on moje pierwsze przygody z Ashem, a także sposób, w jaki go poznałam. To był mój literacki debiut, który później zachęcił mnie do tego, żeby uwiecznić ku pamięci potomnych detektywistyczne przygody mojego chłopaka.
- Niesamowite... Kiedy to było...
Nagle przeglądając pamiętnik zauważyłam coś interesującego.
- Hmm... Tu mamy wspomnienie wyścigów Rhyhornów i rozpoczęcie naszych wspólnych przygód... To był koniec sierpnia 2004 roku. A tu nagle przeskoczyłam do maja 2005 roku. No tak, wtedy ja i Ash zostaliśmy parą. Chciałam koniecznie uwiecznić ten szczegół w swoim pamiętniku, chociaż zapomniałam przy tym wspomnieć o pewnym wydarzeniu, które popchnęło nas oboje ku sobie. Nasza miłość oczywiście rosła stopniowo i w sumie to wiele czynników na to wpłynęło, ale w naszym życiu wydarzyło się wszak coś, co sprawiło, że ja i mój luby wyznaliśmy sobie miłość. Co to dokładniej było?
- Jesteś tam jeszcze, czy już odleciałaś w inny świat?
Z moich rozważań wyrwał mnie mój chłopak, który wrócił z łazienki. Miał on na sobie niebieską piżamę, a w dłoniach trzymał ręcznik, którym to wycierał swoje lekko mokre włosy.
Uśmiechnęłam się czule na jego widok.
- Wybacz, zamyśliłam się nad naszymi wspomnieniami.
- Z jakiego okresu? - spytał Ash.
- Z podróży po Kalos - odpowiedziałam.
- Ach tak! Rozumiem. No cóż... Mamy oboje z tego regionu bardzo wiele miłych wspomnień.
- To prawda.
Chwilę później wstałam i pocałowałam Asha w policzek.
- Ja się idę kąpać, zaraz wracam.
- UHM! Zaraz, znaczy za jakieś pół godziny, co?
Szturchnęłam go łokciem w bok.
- Muszę się porządnie umyć. Nie będę przecież brudna ani spocona wchodzić do łóżka.
Pomachałam mu wesoło ręką na pożegnanie i poszłam do łazienki, gdzie wskoczyłam pod prysznic. Gdy ciepła woda powoli oraz rozkosznie spływała po moim ciele, to mój umysł pobudził się bardziej do działania, a wspomnienia sprzed kilku miesięcy odżyły tak, że widziałam je wówczas tak wyraźnie niczym obraz na ekranie kina.

***

Maj 2005 roku.
- No i jesteśmy już na miejscu! Oto miasto Viticonne! - zawołałam zadowolonym głosem.
Ash, Clemont i Bonnie uśmiechnęli się zachwyceni na jego widok.
- Wygląda po prostu pięknie! - zawołała Bonnie.
- Owszem, choć zdecydowanie nie jest ono piękniejsze od Lumiose - odezwał się Clemont.
- Nieważne, czy jest ono piękniejsze, czy nie! Koniecznie musimy je zwiedzić! - zawołał Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał, zgadzając się z nim Pikachu.
- Jestem za - powiedziałam.
Ash spojrzał na mnie z radością w oczach.
- Wiesz... Ładniej ci w dłuższych włosach niż w krótkich.
Zarumieniłam się lekko, gdy to powiedział. Swego czasu, po pewnej porażce, którą poniosłam podczas publicznego pokazu moich Pokemonów, postanowiłam coś w sobie zmienić. W tym celu obcięłam włosy na krótko, po czym włożyłam inny ubiór: zamiast spódniczki oraz czarnej podkoszulki zaczęłam nosić różową sukienkę, czerwoną kamizelkę i inny kapelusz. Do tego dołożyłam również niebieską wstążkę, którą dostałam od Asha. Jednak mój nowy image nie spodobał się Clemontowi i Bonnie, co zaś do osoby, na której opinii najbardziej mi zależało, to powiedziała mi ona, że wyglądam słodko, jednak coś czułam, że to stwierdzenie nie jest tak do końca zgodne z prawdą. Pomyślałam sobie jednak: czas pokaże i być może kiedyś zmienisz zdania, kochanie. Chodziłam więc w swoim nowym wizerunku przez kilka miesięcy. Prócz tego nastawiłam się na zrobienie kariery, jednak o ile mój nowy wizerunek Ash był w stanie przetrawić, o tyle to już było dla niego zbyt mocnym ciosem. Wiedziałam, że nie podobam się chłopakowi, więc przestałam w końcu sobie skracać włosy i cierpliwie poczekałam, aż one odrosną. Wróciłam również do dawnego ubioru, choć zachowałam przy tym wstążkę od Asha, z którą nie umiałam się rozstać. Moja kochana spódniczka i podkoszulka zostały przywrócone do łask, choć czasami nosiłam jeszcze różową sukienkę, ale już bez tej kretyńskiej kamizelki, w której (co teraz przyznaję szczerze) wyglądałam po prostu bardzo idiotycznie. Widziałam, że Ashowi znowu zaczynam się podobać, że nie odstraszam go już swoim zapałem do robienia kariery artystycznej za wszelką cenę (chociaż marzeń o niej jeszcze nie porzuciłam), jak i również obciętymi na chłopaka włosami.
Słysząc słowa Asha, delikatnie dotknęłam swoich loków (które były już znacznie dłuższe, choć wciąż nie tak długie, jak przed ich skróceniem), po czym uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
- Jesteś bardzo miły. Dziękuję ci.
- To co najpierw zwiedzamy? - zapytał mój luby, zacierając ręce.
- Ja chcę zwiedzić wystawę wynalazków elektrycznych - zaproponował Clemont.
Bonnie jęknęła załamana.
- Nuda... Ja bym wolała pójść do cukierni.
- A ja bym chętnie skorzystał z miejscowej sauny. Dawno nie miałem okazji tego robić - powiedział Ash.
- Pika-pika! - zgodził się z nim Pikachu.
- Ja bym chętnie zwiedziła miejscowe butiki - oznajmiłam.
No i pojawił się problem, którą z tych atrakcji mamy wybrać, a którą odrzucić. W końcu jednak Ash znalazł jakże salomonowe wyjście z sytuacji.
- Słuchajcie, mam pewien pomysł! Niech Clemont pójdzie z Bonnie na wystawę wynalazków, a potem w ramach rekompensaty za to, że musiała się tam „męczyć“ zabierze ją na lody.
- Jestem za! - zapiszczała zadowolona Bonnie.
- De-de-ne! - pisnął Dedenne, siedzący w żółtej torbie dziewczynki.
- To mi się podoba! - zaśmiałam się - To może wobec tego ty pójdziesz ze mną na zakupy, a potem razem pójdziemy do sauny?
- Nie ma sprawy! - zgodził się Ash.
Ponieważ plan już został ustalony, to każde z nas poszło zrealizować tę jego część, która została mu wyznaczona. Ustaliliśmy więc, że spotkamy się wszyscy wieczorem w Centrum Pokemon. Gdy zatem już wszystko zostało omówione Clemont i Bonnie poszli w jedną stronę, a ja z Ashem w drugą. Ucieszyłam się bardzo, a moje serce zabiło jak szalone.
- Jesteśmy sami... On i ja... Czy to... Czy to jest... Randka?
Szłam po lewej stronie chłopaka, a jego lewa dłoń znajdowała się tak blisko mojej prawej. Wystarczyło tylko ją złapać... Jeden ruch i nasze palce słodko splotą się ze sobą. Jedynie odrobina odwagi wystarczy, żebym... No, ale oczywiście znów mi jej zabrakło, więc tylko wykrzywiłam palce, jakbym chciała coś złapać i na tym koniec.
- Co tak wyginasz palce? - zapytał nagle Ash.
Uśmiechnęłam się do niego nerwowo, gdy to usłyszałam.

- Nie, nic... Tak tylko... Tego no... Przepraszam...


Chłopak uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i czule.
- Jeśli chcesz, żebyśmy szli trzymając się za ręce, to wystarczyło mi to powiedzieć.
To mówiąc złapał on moją dłoń w swoją i pociągnął mnie do sklepu. Myślałam, że umrę z podniecenia i radości, gdy to się stało. Serce zaczęło mi bić jak szalone, a przez całe moje ciało przeszły dreszcze. Czułam, jak z nerwów strasznie się pocę, zaś mój pot skleja jeszcze mocniej palce moje i Asha. Chłopak najwyraźniej nie zwracał na to uwagi, bo bawił się bardzo dobrze w moim towarzystwie.
Najpierw poszliśmy do sklepu, gdzie wybrałam sobie kilka naprawdę ładnych ciuszków. W każdym z nich pokazałam się Ashowi i zapytałam, co o tym sądzi. On stwierdził, że nie jest ekspertem w tej dziedzinie, ale jego zdaniem we wszystkim, co wybieram, wyglądam po prostu przeuroczo. Zadowolona z takiego obrotu sytuacji kupiłam więc kilka ubrań, a następnie oboje ruszyliśmy w kierunku sauny. Udało nam się dostać osobną kabinę, w której mogliśmy wesoło spędzić czas razem z naszymi Pokemonami.
- Super! No, to do zobaczenia w kabinie! - zawołałam do wybranka mego serca i poszłam w kierunku przebieralni.
Tam zaś rozebrałam się do naga i nałożyłam na siebie lekką sukienkę bez ramiączek sięgającą mi tak zaledwie do połowy ud. Potem poszłam do kabiny, gdzie już czekał na mnie Ash ubrany w niebieskie kąpielówki typu bokserki oraz swoją wierną czapkę z daszkiem. Po kabinie wesoło biegały jego Pokemony, więc tym chętniej wpuściłam swoje, aby mogły one do nich dołączyć.
- Przyjemnie tutaj, chociaż trochę duszno - powiedziałam, siadając na ławce obok chłopaka.
- Owszem - zachichotał Ash, wachlując się lekko swoją czapką - Ale to bardzo dobrze działa na cerę, przy okazji człowiek może schudnąć.
- Sugerujesz, że jestem za gruba?
- W żadnym razie. Miałem raczej na myśli siebie.
Zachichotałam wesoło.
- Wybacz, czasami bywam strasznie głupia.
- Wcale nie jesteś głupia! - zaprzeczył gwałtownie Ash, słysząc moje słowa - Moim zdaniem ty jesteś naprawdę wspaniałą, mądrą i niesamowicie wartościową dziewczyną.
Oczy zrobiły mi się wielkie jak spodki, kiedy on mi o tym powiedział i spojrzałam na niego uważnie.
- Mówisz poważnie? Naprawdę tak uważasz?
- Oczywiście. Widzisz, podróżowałem z kilkoma dziewczynami, ale z żadną nie czułam się nigdy tak dobrze, jak z tobą teraz. Jesteś naprawdę wyjątkowa.
Poczerwieniałam zawstydzona na całej twarzy.
- Ech, tak tylko gadasz.
- Nie, ja mówię poważnie! Ja nigdy nie żartuję z takich spraw.
Obdarzyłam go promiennym uśmiechem.
- Mam nadzieję, że nie żartujesz sobie ze mnie, bo inaczej bym się na ciebie poważnie pogniewała.
To mówiąc pogroziłam mu lekko palcem, po czym oboje parsknęliśmy śmiechem.
- Uroczo wyglądasz z tym swoim udawanym gniewem.
- A skąd wiesz, że on jest udawany? - zażartowałam sobie.
- Bo cię znam - odparł Ash.
Chwilę później zachwycona jego słowami położyłam czule swoją dłoń na jego dłoni i szepnęłam:
- Chcę, żebyś mnie poznał jeszcze lepiej.
- A to jest możliwe? - spytał chłopak.
Popatrzyłam mu w oczy i powiedziałam najbardziej poważnym tonem, jaki udało mi się wydobyć z ust:
- Jest, bo widzisz... Nie wiesz o mnie jeszcze wielu rzeczy. Nie znasz wszystkich moich sekretów.
- Ty też nie znasz moich, ale spokojnie. Z czasem wszystkie je sobie opowiemy, zobaczysz.
- Mam nadzieję, że tak będzie, Ash. Mam nadzieję, że tak będzie.

***


Październik 2005 roku.
Skończyłam się kąpać i wróciłam do teraźniejszości. Wyszłam spod prysznica, nałożyłam szlafrok na nagie ciało oraz ręcznik na głowę niczym turban, po czym poszłam do pokoju Asha. Siedział tam już mój ukochany pogrążony w lekturze mojego pamiętnika. Widząc jednak, że już przyszłam, zmieszał się lekko i odłożył go na bok.
- Ja przepraszam cię... Wybacz mi, Sereno, ja... Nie powinienem... Ale zostawiłaś go na wierzchu, toteż...
Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie i usiadłam po turecku na łóżku obok niego.
- Spokojnie, Ash, ja się wcale na ciebie nie gniewam - powiedziałam - Przecież gdybym nie chciała, żebyś tego czytał, to bym schowała to przed tobą, a tak nie jest.
- Mimo wszystko powinienem się ciebie zapytać o pozwolenie.
- Nie ważne. I jak oceniasz moje wypociny?
Ash zachichotał wesoło.
- Uważam, że są po prostu doskonałe - powiedział.
- Poczytamy je razem?
- Ale powinniśmy iść spać.
- Spokojnie, jest dopiero dziewiąta wieczorem, kochanie. Poczytajmy więc razem, a potem pójdziemy spać. Dobrze?
Ash uśmiechnął się do mnie i wyraził na to zgodę. Objął mnie czule ręką, po czym zaczęliśmy oboje czytać mój pamiętnik. Ponownie razem przeżyliśmy nasze pierwsze wspólne przygody w regionie Kalos, a także powoli zaczęliśmy odkrywać siebie na nowo, choć nie wiem, czy to dobre określenie tego, co czuliśmy w tamtej chwili. Jednego jednak byłam wtedy pewna. Wiele dziewczynek marzy o rycerzu w lśniącej zbroi i na białym koniu. Ja go znalazłam i nie zamierzam nigdy oddawać innej, chyba, że on sam tego zechce, łamiąc tym samym moje biedne, malutkie serce na drobne kawałeczki. Jeśli to zrobi, to ja oczywiście mu wybaczę, lecz nigdy już nie pokocham nikogo tak silnym uczuciem, jakim darzę go teraz, bo przecież tylko raz jeden w swoim życiu człowiek kocha tak silnie, że w imię miłości jest gotów porwać się na cały świat, byleby tylko wywalczyć sobie chociaż odrobinę szczęścia z tą jedną, jedyną ukochaną osobą, a potem spłonąć w ogniu własnego uczucia, jeśli będzie trzeba. Tak kochać człowiek umie tylko raz i to się już nigdy potem nie powtarza.

***


Następnego dnia od wyżej opisanych wydarzeń cała nasza jakże wesoła grupka zajęła się przygotowaniami do przyjęcia z okazji Halloween, które miało się obyć w restauracji „U Delii“. Wszyscy zatem biegaliśmy po niej z różnymi dekoracjami, które to potem wieszaliśmy, gdzie się da. Następnie czyściliśmy okna i podłogi, ustawialiśmy stoły, szykowaliśmy potrawy. Co prawda mieliśmy całą dobę na to, żeby wszystko było gotowe, jednak nie chcieliśmy się spóźnić, więc pracowaliśmy najszybciej, jak to było możliwe. Pomagał nam w tym Josh, choć zdecydowanie zaznaczał, że niestety ma on do takich robótek dwie lewe ręce. Może to i prawda, ale mimo wszystko jego wsparcie przyniosło nam pozytywne wyniki.
W południe przybyli do nas samolotem Steven Meyer oraz moja mama, zaś pod wieczór przyleciała pani Seroni. Powitanie z nimi było bardziej niż radosne. Clemont i Bonnie mocno uściskali swego ojca, który potem mile przywitał się z Delią oraz powitał Josha, który przyjaźnie uścisnął mu dłoń, choć patrzył przy tym na niego z lekkim smutkiem w oczach. Wiedział on doskonale, że pan Meyer kocha się w jego byłej żonie i widocznie czuł żal do siebie samego za to, iż zmarnował bezpowrotnie takie wspaniałe uczucie, jakie mu się trafiło siedemnaście lat temu.
Powitanie moje i mojej mamy nie było już tak wzniosłe. Wiadomo, moja mama nigdy nie była osobą specjalnie wylewną, a jeśli już odzywała się w niej jakaś większa czułość wobec mojej osoby, to trwała ona tylko chwilę i tylko po to, żeby potem zniknąć jak za pstryknięciem palcami.
- Witaj, mamusiu - powiedziałam, przytulając się do niej.
Mama delikatnie pogłaskała mnie po włosach i spojrzała na mnie z czułym uśmiechem.
- Cieszę się, że cię widzę, Sereno. Ash i Delia o ciebie dbają?
- Ja na pewno o nią dbam - zachichotała pani Ketchum - No, a co do mojego syna, to nie wiem, bo nie wnikam w ich prywatne relacje.
- No, będzie już on miał ze mną do czynienia, jak nie będzie dbał o Serenę - zachichotała na te słowa moja mama, po czym poczochrała lekko włosy mojego chłopaka.
Powitanie Dawn i jej mamy było zdecydowanie bardziej czułe. Kobieta przycisnęła do siebie mocno swoją córkę, podniosła ją niemalże w górę, całowała po całej twarzy oraz okręciła dookoła w powietrzu.
- Moja córeczka! Aleś ty wyrosła. Masz chyba już ze dwa centymetry więcej niż ostatnio.
- Konkretniej to dwa centymetry i pięćdziesiąt milimetrów, mamusiu - zachichotała Dawn.
Johanna Seroni posadziła córkę na ziemi, po czym spojrzała na nas. Była ona wysoką kobietą o ciemno-niebieskich włosach oraz oczach tego samego koloru. Nosiła ona zieloną sukienkę, w której to prezentowała się naprawdę uroczo. Nawet gdyby nikt mi tego wcześniej nie powiedział, to wiedziałabym, że jest ona matką Dawn Seroni, ponieważ obie były do siebie bardzo podobne.
- Witaj, Ash - rzekła Johanna Seroni, podchodząc do mojego chłopaka i przytulając go delikatnie - Aleś ty wyrósł, chłopcze. Wyglądasz tak dorośle. Prawdziwy przystojniak z ciebie.
- Pani Seroni... - zachichotał chłopak, rumieniąc się przy tym.
- Mówię poważnie. Przypominasz mi swojego ojca.
To mówiąc Johanna spojrzała na Josha i uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Witaj, Josh.
- Witaj, Johanno - powiedział pan Ketchum, całując dłoń kobiety.
- Spotkanie po latach z dwoma byłymi żonami - zaśmiała się May do mnie i do Asha - Spodziewałam się awantury.
- A ja wiedziałem, że jej nie będzie - powiedział mój chłopak - Znam dobrze swoją mamę i znam mamę Dawn. One nie są z tych, co to awanturują się przy każdej okazji.
- Jego szczęście. Ja bym mu nie darowała, gdyby to mnie tak zostawił z dzieckiem i poszedł w świat - mruknęła May.
- Nie wątpię - zaśmiałam się.
Następnie wszyscy poszliśmy na kolację, a następnego dnia mieliśmy dokończyć przygotowania do przyjęcia i uszykować się do wzięcia w nim udziału. Wszyscy mieliśmy już przygotowane kostiumy, z czego niektóre zostały niedawno uszyte przeze mnie, Delię, moją mamę oraz Dawn, która to własnoręcznie je zaprojektowała. Dziewczyna ma talent, musiałam to jej szczerze przyznać.

***


Następny dzień nosił datę 31 października 2005 r. Wszyscy byliśmy nim niezwykle podekscytowani. Ja sama wręcz podskakiwałam chwilami z radości. Zawsze lubiłam Halloween, a teraz miałam możliwość spędzić to święto w towarzystwie mojego ukochanego, co miało dla mnie ogromne znaczenie.
Przy śniadaniu wszyscy rozmawialiśmy o przyjęciu, a prócz tego także o kostiumach, jakie na owo przyjęcie założymy.
- Ciekawi mnie, co założą Misty, Brock, Melody i Latias - powiedział Ash, wpychając sobie zachłannie do usta grzanki.
- Nie mam pojęcia. Trzymają wszystko w ścisłej tajemnicy - odrzekła na to Delia, która zanim usiadła przy stole krzątała się jeszcze po kuchni z Misterem Mime - Ale nie bój się, synu, to na pewno będzie coś ekstra.
- Skąd wiesz? - spytał Ash.
- Od Latias.
Chłopak spojrzał zdumionym wzrokiem na matkę.
- Jak ty z nią rozmawiasz, skoro ona nie umie mówić? Czyżbyś też znała język migowy?
- Trochę. Właściwie, to dopiero się go uczę - odpowiedziała mu Delia, w końcu siadając do stołu - Ale przede wszystkim zwykle zadaję jej pytania, na które łatwo udzielić odpowiedzi.
- Chodzi o pytania, na które odpowiada się TAK, NIE lub NIE WIEM? - spytałam.
- Owszem.
- Nie na wszystkie pytania tak się odpowiedzieć - wtrącił Josh.
- Wiem i dlatego póki jeszcze nie znam tak dobrze migowego, jakbym tego chciała, to zadaję jej takie pytania, na które można ona udzielić mi takich odpowiedzi. Prawda, Latias?
Chwilę później do pokoju weszła wyżej wspomniana przez nas osoba. Jak zwykle była ona w ludzkiej postaci i miała na sobie zieloną bluzeczkę, białą spódniczkę, czarne podkolanówki oraz różowe buty. Prócz tego tym razem nosiła też biały fartuch.
- Latias, co ty tu robisz? - zapytał Ash.
Pokemonka w ludzkiej postaci pokazała mu coś na migi.
- Pomagasz mojej mamie? Widzę, choć dla mnie to jest trochę dziwne. Ostatecznie rzadko widuję cię przy śniadaniu.
- Być może teraz będziemy widywać ją częściej? - zapytał Max - Nie ukrywam, że bardzo chętnie poznam lepiej twoją przyjaciółkę.
- I pewnie jeszcze przeprowadził różne badania na jej temat, co nie? - zasugerowała nieco złośliwym tonem May.
- Owszem, a żebyś wiedziała - odparł jej brat.
- Latias nie jest obiektem laboratoryjnym, żebyś miał ją obserwować!
- Przecież wiem, siostruniu! Jestem po prostu ciekaw, skąd się bierze jej moc. Ostatnim razem, kiedy ją tu widziałem, naprawdę zaskoczyły mnie umiejętności, jakie ona posiada. Chciałbym więc wiedzieć coś więcej na ten temat i tyle.
Latias uśmiechnęła się do nas przyjaźnie i pokazała coś na migi.
- Mówi, żebyście zakończyli kłótnie, a ona sama chętnie lepiej pozna Maxa, ale wszystko w swoim czasie - przetłumaczył jej słowa Ash.
- Właśnie! Na razie skupmy się na przygotowaniach do przyjęcia - dodałam.
- Już się go nie mogę doczekać - zachichotała radośnie Dawn.
- Ja również, córeczko. Bardzo chętnie zobaczę, jak udały się kostiumy według twojego projektu - powiedziała Johanna.
- Będziesz nimi zachwycona, mamusiu. Naprawdę. Mówię ci, nikt nie będzie miał lepszych w całej Alabastii.
Josh patrzył z uśmiechem na Johannę rozmawiającą wesoło z Dawn i posmutniał jeszcze bardziej. Domyślałam się, co gryzie, ale nie chciałam go o to pytać. Po pierwsze i tak znałam odpowiedź, a po drugie tylko bym w ten sposób biedaka dobiła.
Steven Meyer z kolei tryskał humorem i opowiadał wszystkim jakąś niesamowitą historię, która podobno przydarzyła się jego znajomemu. Nie wiedziałam, czy była ona prawdziwa, ale podobnie jak inni pękałam wprost ze śmiechu, kiedy jej słuchałam. Ogólnie rzecz biorąc, to atmosfera przy śniadaniu była wspaniała. Po wszystkim poszłam z Delią i Latias pozmywać naczynia. Obok nas krzątał się Mister Mime zamiatający podłogę w kuchni.
- Widzę, że obie doskonale się dogadujecie - powiedziałam patrząc, jak Pokemonka w ludzkiej postaci patrzy na nas z uśmiechem na twarzy.
- Owszem, Latias zastępuje mi córkę, której nigdy nie miałam i już nie będę miała - powiedziała pani Ketchum - Jej obecność jest dla mnie tym przyjemniejsza, gdy was nie ma i nie mam za bardzo z kim pogadać.
- Myślałam, że taka osoba jak ty, to zawsze ma z kim porozmawiać - zdziwiłam się.
- Tak, to prawda, ale widzisz... Ona staje mi się ostatnio coraz bardziej bliska. Rozważam nawet, by zamieszkała ze mną na stałe.
- Naprawdę? A chciałabyś tego, Latias? - zapytałam.
Pokemonka pokiwała radośnie głową.
- No, ale to już musimy ustalić z jej obecnymi opiekunami - dodała po chwili Delia - Na razie wszystko jest fajnie i ona jest z nami, ale później, jeśli zechce przedłużyć swój pobyt tutaj, to chyba powinna uzyskać na to zgodę Bianki i Lorenza.
- Jestem pewna, że wyrażą oni na swoją to zgodę, kiedy się dowiedzą, jak Latias dobrze się tu czuje.
- Może. Ale nie mówmy teraz o tym. Na razie mam do ciebie prośbę.
- Jaką? - spojrzałam z zainteresowaniem na panią Ketchum.
- Idź z Ashem do sklepu i kupcie dla mnie rzeczy z tej listy. Chcę upiec jeszcze jedno ciasto przed rozpoczęciem zabawy.
- Robi się! - zawołałam wesoło.
Wzięłam od kobiety listę oraz pieniądze, po czym pobiegłam do Asha i powiedziałam mu, o co chodzi.
- Małe zakupy?! Nie ma sprawy! Już biegniemy! - zawołał wesoło mój chłopak, a Pikachu radośnie wskoczył mu na ramię.
- Tylko wracajcie szybko! - krzyknęła za nami Delia - Ciasto musi być gotowe na wieczór!
- I będzie gotowe, mamo. Zobaczysz! - odkrzyknął Ash.
Poszliśmy więc radośnie do sklepu, po drodze mijając różne budynki, w którym były ustawione dynie z wyciętymi buziami oraz inne dekoracje typowe na święto Halloween.
- Coś mi mówi, że cała Alabastia jest gotowa, żeby zacząć świętować - powiedziałam.
- Owszem, na to wychodzi - odpowiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
Gdy byliśmy na miejscu, to kupiliśmy wszystkie rzeczy niezbędne do upieczenia placka, po czym poszliśmy do domu. Jednak po drodze mieliśmy pewną przygodę, o które warto tutaj wspomnieć, gdyż jest ona niezwykle interesująca.
- Jestem ciekaw, jaki wybrałaś sobie kostium - powiedział Ash, patrząc na mnie radośnie.
Zachichotałam i położyłam sobie palec na ustach.
- Nic ci nie powiem, to tajemnica. Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie.
- Niech będzie, ale mimo wszystko strasznie pali mnie ciekawość.
- Powstrzymaj ją albo też wykorzystaj swoje zdolności Sherlocka Asha, żeby się tego dowiedzieć - zaśmiałam się.
- Nie, dzięki. Wolę je zużywać na jakieś naprawdę pożyteczne rzeczy niż dowiadywanie się czegoś, co za parę godzin i tak przestanie już być tajemnicą.
- Słusznie. Nie ma co marnować energii, że o czasie już nie wspomnę. Prawda, Pikachu?
- Pika-chu! - zgodził się ze mną Pokemon.
Chwilę później wpadła na nas jakaś kobieta. Pchała ona przed siebie dziecięcy wózek, którym o mało nie staranowała mojego chłopaka.
- Uważaj, paniusiu, jak chodzisz! Wpadasz na ludzi! - zawołał bardzo oburzonym tonem Ash.
Kobieta uśmiechnęła się do niego smutno i przepraszająco. Była to wysoka przedstawicielka o rudych, niemalże różowych włosach spiętych w kok. Miała na sobie białą sukienkę oraz biały kapelusz. Na nosie tkwiły jej okulary o czerwonych ramkach.
- Bardzo państwa przepraszam. Spieszę się do domu... Naprawdę nie chciałam.
- Nie gniewamy się, ale mogłaby pani uważać - mruknął Ash.
- Święte słowa, paniczu. Moja żona mogłaby nieco uważać - odezwał się czyjś głos.
To podbiegł do nas młody mężczyzna o ciemno-niebieskich włosach, z delikatnymi wąsikami. Miał na sobie czarny garnitur i wyglądał tak, jakby spieszył się na jakąś uroczystość.
- Naprawdę bardzo państwa przepraszam za moją żonę. Ona czasami tak się spieszy, że zapomina o całym świecie - zaczął tłumaczyć zachowanie swojej małżonki mężczyzna.
- Nic nie szkodzi, ja się nie gniewam - powiedziałam, uśmiechając się, po czym zerknęłam na wózek - To państwa dziecko?
- Tak, nasze - zachichotała wesoło kobieta.
- Chłopiec czy dziewczynka? - zapytałam.
- Chłopiec.
- Ile ma?
- Roczek. Chce panienka zobaczyć? Tylko bardzo proszę ostrożnie, bo on wciąż śpi.
- Ciekawe, jak on może spać, skoro przed chwilą wparowała pani na nas jego wózkiem - mruknął złośliwie Ash.
- Mój berbeć ma bardzo mocny sen - zachichotała dziwnie kobieta.
Nie zwróciłam jednak na to uwagi ciekawa, jak też wygląda to urocze maleństwo w wózeczku. Zadowolona zerknęłam do wózka, a wówczas to zobaczyłam dzidzię w beciku oraz ze smoczkiem w buzi. Miało kołderkę naciągniętą niemalże pod sam nos.
- A on się w tym nie udusi? - zapytałam zdumiona.
- Nie, nie... On musi być tak zakryty, bo inaczej może się przeziębić - odpowiedziała kobieta.
- Jest dość chorowity. Lekarz kazał nam o niego dbać - dodał jej mąż.
Zaczęłam się przyglądać uważnie temu dziecku. Wydawało się ono być naprawdę urocze, ale coś mi w nim nie pasowało.
- Ja też mogę zobaczyć? - zapytał Ash i pochylił się nad wózkiem - Chwileczkę... Od kiedy to dzieci mają kocie pazury?
- Pazury? - zapytałam zdumiona.
Dziecko wówczas zrobiło coś, czego w życiu bym się nie spodziewała. Odrzuciło od siebie kołdrę, po czym ukazało ukrytego pod nią Inkaya.
- Niespodzianka! - zawołało to skądinąd urocze niemowlę, po czym Pokemon niespodziewanie wystrzelił z siebie strumień atramentu.
Pocisk uderzył Asha prosto w twarz i na chwilę pozbawił go wzroku. Jednocześnie mężczyzna, dotąd stojący spokojnie, wyjął coś ze swojego garnituru, co wyglądało jak długi kabel, po czym rzucił go w taki sposób, że owinął się on wokół Pikachu i zabrał go w stronę mężczyzny.
- Strzał w dziesiątkę! - zawołał on.
- Co się tu dzieje?! Kim wy jesteście?! - krzyknęłam.
Mężczyzna, kobieta oraz dziecko zachichotali podle, po czym zrzucili z siebie swoje stroje i już po chwili mieli na sobie białe mundurki z wielką, czerwona literą R.


- Te dwie niecnoty, panienko złota... - zaczęła mówić kobieta.
- Mówią, że właśnie toniesz w kłopotach - dodał mężczyzna.
- By uchronić świat od dewastacji...
- By zjednoczyć wszystkie ludy naszej nacji...
- Zakochanym głąbom nie przyznać racji...
- By gwiazd dosięgnąć, będziemy walczyć.
- Jessie!
- I pomysłowy James!
- Zespół R z dziecinną łatwością walczy w służbie zła.
- Więc poddaj się lub do dorosłej walki z nami stań.
- MIAU! To fakt! - dodało to rzekome dziecko, które okazało się być gadającym Pokemonem kotem.
Ash wytarł sobie właśnie oczy chusteczkę, po czym zacisnął pięść ze złości. Podobnie jak ja rozpoznał już napastników. Byli nimi Jessie, James i Meowth, słynny Zespół R, złodzieje Pokemonów oraz nasi starzy wrogowie od bardzo dawna.
- Zespół R! To znowu wy?! - zawołał mój chłopak.
- Nie możecie się od nas wreszcie odczepić?! - krzyknęłam.
- Bla bla bla! A ty nie możesz zmienić tej swojej gadki, bo ta się już robi nudna - zachichotała podle Jessie.
- Naszym celem, a zarazem też wielką aspiracją jest złapanie Pikachu twego chłoptasia - powiedział James i popatrzył na swojego więźnia, który chciał mu się wyrwać - Możesz się szarpać ile chcesz. To gumowy sprzęt i nie przewodzi prądu.
- A ponieważ już mamy naszą zdobycz, to możemy dać wam spokój. Reszta waszych Pokemonów nas nie interesuje! - dodał Meowth.
- Nie liczcie na to, że mi go zabierzecie! - wrzasnął Ash.
- A co nam niby zrobisz, mądralo? - zachichotał gadający Pokemon kot, wysuwając pazury.
- On może nic, ale ja za to was przypiekę! - krzyknęłam - Fennekin, Atak żarem!
Mój Pokemon szybko wyskoczył z pokeballa, po czym strzelił w stronę Zespołu R ogniem, ale Jessie i James zrobili unik, więc kula ognia uderzyła jedynie w Meowtha, który skończył cały w sadzy.
- No nie! Głąbinko, teraz to już naprawdę przegięłaś! Zobaczysz, jak zaraz podrapię ci tę twoją śliczną buźkę!
To mówiąc skoczył on na mnie, ale Ash zadał mu mocny cios pięścią między oczy, aż ten oszołomiony poleciał w kierunku swoich kompanów.
- Ten głąb nieźle boksuje - jęknął.
- Nie bój się, Meowth! Zaraz nam za to zapłaci! - krzyknęła Jessie - Pumpkaboo! Kula Cienia!
Pokemon Jessie wyskoczył z pokeballa i zaatakował nas. W ostatniej chwili udało się nam uskoczyć.
- Jeszcze raz, Pumpkaboo!
Ten jednak nie zdążył wykonać polecenia Jessie, ponieważ uderzył go niespodziewanie od tyłu silny wodny promień.
- Co się dzieje?! - zawołała Jessie.
James odwrócił się za siebie, ale wtedy dwa długie, zielone pnącza, wyrwały mu z rąk Pikachu. Zdumieniu przyjrzeliśmy się uważnie całej tej sytuacji i zauważyli, że za Zespołem R stoją Clemont i Max, a z nimi są Chespin oraz Mudkip.
- Dobra robota, Chespin! - zawołał młody Meyer, rozwiązując Pikachu.
- Clemont! Max! - krzyknął radośnie Ash.
- Hej! A wy co tu robicie?! - krzyknęła Jessie.
- Nie wolno okradać złodziei! To nie fair! - dodał James oburzonym tonem.
Max uśmiechnęła się wesoło.
- Mudkip! Pokaż mu, co jest tak naprawdę nie fair oraz jak się tu każe złodziei!
Pokemon strzelił strumieniem wody prosto w Jessie i Jamesa, którzy polecieli na swój dziecięcy wózek.
- Chespin! Ostre Liście! Atakuj! - krzyknął Clemont.
Jego stworek zaatakował Meowtha, który upadł na wózek razem ze swoimi lekko oszołomionymi towarzyszami. Chwilę później dołączyli do nich Pumpkaboo oraz Inkay.
- Pikachu, piorun! Teraz! - wrzasnął Ash.
Pokemon z przyjemnością wykonał to polecenie, zaś wózek dziecięcy razem z jego dziwaczną załogą został porażony prądem, po czym Mudkip dołożył do tego jeszcze swoją wodną pompę i wózek z naszymi wrogami odjechał z zawrotną szybkością przed siebie.
- Zespół R znowu błysnął! - wydarł się Zespół R.
- I nie wracać mi tutaj! - zawołał za nimi Ash.
- Udało się! - zawołał Clemont.
- Nie ma to jak praca zespołowa - zachichotał Max.
Podbiegliśmy do nich radośnie.
- Dziękuję, że nam pomogliście - powiedziałam.
- Nie ma za co, przyjaciel - odpowiedział Clemont - Przechodziliśmy akurat nieopodal i tak się złożyło, że was zauważyliśmy, więc przyszliśmy wam z pomocą.
- Przybyliście w samą porę - zawołał radośnie Ash, ściskając mocno swojego Pikachu.
- Pika-pi! Pika-pi! - piszczał radośnie Pokemon.
- Widzę, że Mudkip sprawdza się w boju - powiedziałam zachwycona, patrząc na stworka Maxa.
- Tak, to prawda - odpowiedział jego trener - Nie mam powodu, żeby na niego narzekać.
- No, ale moja mama będzie zaraz miała powód do narzekania, jeśli nie przyniesiemy jej wreszcie tych zakupów - zachichotał Ash.

***


Siedziałam w łazience tuż przed lustrem i przygotowywałam się do wyjścia. Miałam na sobie ogromny, spiczasty kapelusz koloru czarnego, czerwoną pelerynę oraz seksowną fioletową sukienkę, a więc jak się każdy mógł łatwo domyślić, byłam przebrana za wiedźmę.
- Dziewczyny, jak wyglądam? - zapytałam zachwycona.
- Moim zdaniem wręcz bombowo - powiedziała Dawn, uśmiechając się do mnie wesoło.
Moja przyjaciółka miała na sobie czarną suknię i czerwoną pelerynę, a z ust wystawały jej duże, białe, ostro zakończone kły. Była ona wampirzycą Miną Harker z filmu „Liga Niezwykłych Dżentelmenów“.
- Idealnie! - dodała piskliwie Bonnie.
Ona z kolei nosiła starodawną suknię, maskę na oczach, zaś całą twarz i ręce miała wysmarowane na biało. Przebrała się bowiem za Białą Damę.
- Mam tylko nadzieję, że wszystkim się spodobamy - powiedziała dziewczynka.
- Naszym chłopcom na pewno się spodobamy - zaśmiałam się.
- Naszym chłopcom? Co masz na myśli? - zapytała zdumiona Dawn.
- No wiesz... Nie mów, że nie podoba ci się Clemont.
Słysząc to pytanie Dawn zachichotała lekko, po czym odparła:
- Może i mi się podoba, ale on nie jest moim chłopakiem. Na razie.
- Ja uważam, że mój brat musi mieć kochającą i odpowiedzialną żonę, która potem będzie się nim opiekować - pisnęła Bonnie, poprawiając sobie makijaż.
- A twoim zdaniem ja się nie nadaję do tej roli? - zapytała Dawn.
- Nie, nadajesz się, ale jesteś trochę za młoda - odparła Bonnie.
- Jeszcze zobaczymy - uśmiechnęła się dziewczyna.
- No, dobra, panienki! Pora rozpocząć zabawę! Miotły w dłoń i lecimy na sabat! - zawołałam bojowym tonem.
Już po chwili wyszłyśmy z łazienki, gdzie czekali na nas Ash, Clemont i Max. Ten pierwszy miał na sobie piękny garnitur oraz długą pelerynę, jak i również wystające kły. Od razu było widać, że jest hrabią Draculą. Młody Meyer miał na szary strój, wielkie owłosione łapy z pazurami na rękach i nogach oraz wilczą głowę jako kaptur, był bowiem przebrany za wilkołaka. Z kolei panicz Hameron (jak go czasami nazywała złośliwie May) był cały owinięty bandażami, a przynajmniej na tyle, żeby móc swobodnie poruszać rękami i nogami. Nie muszę chyba mówić, za kogo się przebrał.
- No proszę... Wampir, wilkołak i mumia chcą nas porwać na sabat. Co my biedne mamy teraz zrobić? - zapytałam udając przerażoną.
- Może dać się uprowadzić? - zachichotał Ash, podając mi ramię.
- Z panem, mój ty panie wampirze, polecę nawet na Łysą Górę na Noc Walpurgi - zachichotałam, łapiąc go za rękę.
Clemont z kolei podał rękę Dawn, zaś Max Bonnie. Zeszliśmy potem wszyscy na dół, gdzie czekali już na nas Josh, Steven Meyer, Delia, Johanna i moja mama. Wszyscy mieli na sobie kostiumy. Josh był piratem, Meyer diabłem, Delia wróżką z wielkimi skrzydłami i w białej sukni, z kolei zaś Johanna nosiła kostium Cygankami. Jeżeli zaś chodzi o moją mamę, to ta poszła na całość, bo założyła strój Kobiety Kota z komiksów o Batmanie.
- Wyglądacie wprost wspaniale! - zawołała Delia, klaszcząc przy tym w dłonie.
- Zgadzam się! Naprawdę uroczo - dodała moja mama.
No cóż, nigdy nie była ona zbyt wylewna i teraz też nie miało się to zmienić.
- Moim zdaniem, to po prostu super drużyna - zachichotała Johanna Seroni - Zrobimy im zdjęcie?
- No jasne! - zawołał pan Meyer - Nie mam nic przeciwko. Ustawcie się w rządku, proszę.
Ustawiliśmy się, a po chwili Delia zrobiła nam zdjęcie.
- Wspaniale, dzieciaki! Wyglądacie bosko! - zawołała - A teraz idźcie na podbój Alabastii. Za godzinę rozpoczyna się zabawa w mojej restauracji. Nie zapomnieliście biletów, mam nadzieję?
Ash z uśmiechem na twarzy wyjął z kieszeni sześć biletów i pokazał je mamie.
- To świetnie! A więc bawcie się dobrze i widzimy się za godzinę, moi kochani! - zawołała pani Ketchum.
Wyszliśmy wszyscy radośnie z domu, po czym poszliśmy w kierunku centrum miasta, żeby zgodnie z tradycją zebrać słodycze od ludzi, mówiąc przy okazji słynną sentencję „cukierek albo psikus“. Obok naszej wesołej kompanii człapali Pikachu ucharakteryzowany na wampira (Pokemon miał nawet małą pelerynkę na sobie, żeby wyglądać bardziej realistycznie) oraz Piplup, którego Dawn przebrała za zombie, malując go i mocno pudrując. Musiałam jednak jej w tym nieco pomóc, bo moja droga przyjaciółka znała się co prawda na kostiumach, ale z makijażem, a prócz tego odpowiednią charakteryzacją bywało już u niej różnie, więc nie zaszkodziło okazać jej trochę pomocy, co oczywiście zrobiłam.
Bonnie z kolei chciała ucharakteryzować Dedenne, ale ten nie zgodził się na to, więc musiała ona sobie odpuścić dodając, że jej zdaniem najlepiej wygląda on naturalnie.
Domów w Alabastii było trochę, ale udało nam się odwiedzić każdy z nich. Wszędzie otwierali nam ludzie, którzy to z uśmiechem na twarzach, słysząc hasełko „Cukierek albo psikus“ podawali nam słodycze oraz życzyli miłego święta duchów.
- Ludzie są dla nas wyjątkowo hojni - powiedziała Dawn, patrząc do swojej torby ze słodyczami.
- To pewnie zasługa naszych kostiumów - zaśmiałam się.
- Możliwe, a może po prostu mamy w sobie niesamowicie powalający urok osobisty? - zapytał wesoło Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał zdumiony Pikachu.
- Podzielam twoje zdanie. Ja też nie rozumiem, o czym mój brat mówi - zachichotała Dawn.
Ash spojrzał na nią spode łba.
- Proszę, tylko się nie kłóćcie - odezwał się pojednawczo Clemont - To ma być przecież wesołe święto.
- Właśnie! Nie kłóćmy się! - dodała Bonnie.
- De-de-ne! - zapiszczał Dedenne.
- A kto tu się niby kłóci? - zapytał Ash, udając zdumionego - Ja jestem teraz prawdziwą oazą łagodności. Nic mi nie zalezie dzisiaj za skórę.
To mówiąc zapukał do następnego domu, lecz tym razem nikt nam nie otworzył.
- Nic oprócz gościa, który właśnie przetrzymuje nas pod tymi drzwiami - powiedział oburzonym tonem mój chłopak.
- Może go nie ma w domu? - zapytałam.
Ash zastanowił się przez chwilę.
- Może... No, ale tak czy inaczej nie zamierzam tu sterczeć całą noc. Chodźmy dalej.
- A może lepiej sprawdźmy, czy rzeczywiście nikogo tam nie ma? - zasugerowała Bonnie.
- Słusznie - powiedziała Dawn i zerknęła przez okno.
- No i co? - spytałam.
- W domu jest ciemno - odparła dziewczyna.
- No trudno. Nie ma co tu stać i czekać. Chodźmy - powiedział Ash.
Poszliśmy więc, jednak ja przez chwilę jeszcze stałam i wpatrywałam się w okno tajemniczego domu. Coś bowiem mnie zaniepokoiło.
- Serena, chodź wreszcie! - zawołał Ash.
Pobiegłam więc za nim i już po chwili szłam dalej w towarzystwie naszej drużyny.
- Co tam długo wpatrywałaś się w ten dom? - spytał mój chłopak.
- Wiesz... To chyba nic nie znaczy, ale wydawało mi się, że widziałam jakiś blask w tym domu - odpowiedziałam mu.
- Blask?
- Tak... Jakby ktoś nagle zapalił latarkę. Ale pewnie to tylko złudzenie, prawda?
Ash zamyślił się nad tym, co właśnie powiedziałam.
- Być może, Sereno... Być może... Jednak możliwe, że dobrze ci się wydawało i ktoś tam był.
- No, ale skoro tam ktoś jest, to czemu nie otworzył nam drzwi? Czemu udawał, że go nie ma?
Mój chłopak rozłożył tylko bezradnie ręce.
- Nie mam pojęcia, Sereno, ale tak czy inaczej to jest bardzo ciekawa zagadka. Warto się jej przyjrzeć, jednak dopiero jutro. Dzisiaj spędźmy miło czas na zabawie.


C.D.N.



5 komentarzy:

  1. No no no, bardzo ciekawa i intrygująca historyjka, naprawdę, bardzo ciekawie się zaczyna. :)
    A zatem nasi przyjaciele szykują się do obchodów święta Halloween. Jednak zanim do tego dojdzie, naszą słodką parę nachodzi na wspomnienia z pierwszej "randki" w saunie w mieście Viticonne, które jak na mój gust było naprawdę piękne i dawało pierwsze sygnały, że między Ashem i Sereną zrodzi się kiedyś coś więcej niż tylko przyjaźń. :)
    A po wspomnieniach pora na obchody święta duchów, ale zanim to, to Ash i Serena na polecenie Delii wyruszają po składniki na ciasto, a po drodze oczywiście napotykają na niezawodny zespół R, który z mizernym skutkiem próbuje złapać Pikachu arcyciekawym sposobem "na dzidzię". :D Oczywiście nasi przyjaciele zostają uratowani z opresji i "zespół R znowu błysnął". :) I czy tylko mnie rozwalił tekst Jamesa, że "nie wolno okradać złodziei"? :D
    Na szczęście nasi przyjaciele docierają bezpiecznie z zakupami do domu i zabawa się zaczyna, w przebraniach ruszają na "pielgrzymkę" po domach podczas którego natrafiają na tajemniczy ciemny dom, w którym Serena dostrzega blask latarki... Jestem ciekawa co też tam się dzieje i domyślam się, że to właśnie z tym domem związana będzie przygoda naszego zespołu detektywistycznego. :) Już nie mogę się doczekać dalszego ciągu. :)
    Ogólna ocena: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam pomysł na opowiadanie: Malamar znów chce się zemścić na Ashu, i powoduje jego śmierć. Oburzony tym Mewtwo niczym w 8 przygodzie odnajduje Malamara, i wymierza mu sprawiedliwość, kończąc jego życie. Następnego dnia tajemniczy człowiek zdradza wskazówki, co trzeba zrobić, aby wskrzesić człowieka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ten pomysł raczej nie wyjdzie, bo na etapie opowiadań, które już napisałem, Malamar został ostatecznie pokonany. Poza tym wolałbym nie bawić się w wskrzeszanie zmarłych. Co innego np. pobudzić pracę serca człowieka, który jeszcze nie całkiem umarł i można go ocalić, a co innego wskrzesić zmarłego człowieka długi czas temu. A poza tym jest ryzyko, że Ci źli mogli by ten sposób odkryć i wskrzeszać swoich. Chociaż powrót do życia z zaświatów chcę wykorzystać w tej serii, ale w nieco inny sposób.

      Usuń
  3. wait teraz to czytając stwierdzam iż Serena czasem zachowuje się jakby była pick me

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...