czwartek, 21 grudnia 2017

Przygoda 015 cz. II

Przygoda XV

Zagadka na boisku cz. II


Chwilę później ja, Ash i Clemont, a także nasz drogi, wierny towarzysz Pikachu pojechaliśmy na boisko, na którym miała właśnie trening drużyna Dzikie Pokemony, w której to szeregi miał wejść mój ukochany, żeby móc odnaleźć sprawcę zamachu na jednego z nich. W chwili, gdy przyjechaliśmy na boisko, wszyscy zawodnicy biegali po boisku oraz trenowali grę przed zawodami, które miały się odbyć za dwa dni. Wszyscy byli tym niezwykle podekscytowani oraz naprawdę, ale to naprawdę przejęci. Widać było, że podchodzili do zawodów niezwykle poważnie, podobnie jak ja do swego zwycięstwa w wyścigach pływackich. Rozumiałam ich zatem, jednak nie wiedziałam, czy mam zacząć ich lubić, czy też nie. Ostatecznie przecież wśród nich znajdował się niedoszły zabójca, którego to odnalezienie było naszym celem.
- Clemont! Jesteś nareszcie, chłopie! - zawołał bardzo wesoło jeden z członków drużyny, podbiegając do nas - Zaczęliśmy się już niepokoić, stary. Widzę, że przyprowadziłeś przyjaciół.
- Owszem, to jest Serena Evans, a to jest Ash Ketchum i jego Pikachu - przedstawił nas Clemont - Ash grał już kiedyś na pozycji bramkarza i może zastąpić brakującego nam zawodnika.
Piłkarze przyjrzeli się uważnie memu chłopakowi, jakby nie do końca wierzyli, że nadaje się on na kogoś, kto może zastąpić ich gwiazdę, leżącą obecnie w szpitalu, ale cóż... ponieważ jak się okazało, nie mieli oni wciąż nikogo, kto mógłby go zastąpić, musieli przystać na propozycję Clemonta, choć zdecydowanie żaden z nich nie wierzył, żeby Ash mógł w jakiś sposób być im pomocny. Czas miał nam pokazać, jak bardzo się pomylili ze swoją pierwszą oceną.
- Słuchaj, Ash... Skoro Clemont cię poleca, a nam brakuje zawodnika, to jedyne, co możemy zrobić, to przyjąć cię w nasze szeregi - powiedział rudowłosy kapitan drużyny, podając Ashowi dłoń - Jestem Jamie Pellivan.
- Ash Ketchum, miło mi cię poznać - odpowiedział Ash, ściskając mu powoli dłoń.
Jamie Pellivan, pomyślałam sobie. To jest ten, któremu zdaniem Olivii powinniśmy się dobrze przyjrzeć. Coś mi mówiło, że chyba tak właśnie zrobimy.
- Nie słuchaj Jamiego, on wcale nie jest naszym kapitanem - odezwał się jakiś zielonowłosy chłopak.
- Doprawdy? Nie jest? - zdziwił się Ash - A kim on wobec tego jest?
- On tylko zastępuje naszego kapitana, bo tak naprawdę kapitanem naszej drużyny jest Bill - odpowiedział zawodnik.
- Owszem, Martin. Bill jest naszym kapitanem, ale póki go nie ma, to ja tu dowodzę - odparł na to urażonym tonem Jamie.
- Jasne, jak my ci na to pozwolimy - zaśmiał się na to Martin.
- Jeżeli macie lepszego kandydata na stanowisko kapitana, to śmiało możecie go sobie wybrać - mruknął złośliwie Jamie - Ale póki go nie macie, to lepiej mnie słuchajcie, bo jak nie, to mogę sobie pójść i ciekawe, kto was poprowadzi do zwycięstwa?
- Już ty się o to nie bój, kto nas poprowadzi do zwycięstwa, Jamie - powiedział na to Martin i zaśmiał się lekko.
Nie przysłuchiwaliśmy się dalszemu ciągu tej sprzeczki, bo uznaliśmy to za bezcelowo. Ash poszedł do szatni przebrać się w strój do gry w piłkę nożną. W podobny strój przebrał się również Clemont, po czym wszyscy zawodnicy drużyny Dzikie Pokemony ruszyli do treningu. Uśmiechnęłam się do Pikachu i usiadłam na ławce.
- Usiądźmy sobie lepiej, Pikachu, bo trochę to potrwa - powiedziałam z uśmiechem do Pokemona.
- Ash nieźle sobie radzi, co nie? - usłyszałam za sobą głos Dawn.
Odwróciłam się i zobaczyłam Dawn i Latias. Obie były w strojach cheerleaderek, a na ich twarzach widniały szerokie uśmiechy. Siostrze mego chłopaka towarzyszył oczywiście jej wierny kompan Piplup, również w stroju cheerleaderki.
- A co wy dwie tutaj robicie? - zapytałam zdumiona ich widokiem.
- Przecież po tej konspiracyjnej naradzie z Clemontem powiedzieliście mnie i Bonnie, jakie to zadanie dostała nasza drużyna detektywistyczna - odpowiedziała mi Dawn - Przyszłam tu więc zobaczyć mojego kochanego, starszego braciszka w akcji.
- No, to w takim razie śmiało go oglądaj w akcji. Jestem pewna, że nie będziesz żałować - powiedziałam i zrobiłam jej miejsce obok siebie.
Dawn i Latias usiadły obok mnie i zaczęły patrzeć na Asha, który wraz z resztą drużyny brał udział w treningu.
- Muszę przyznać, że mój kochany, starszy brat ma naprawdę wiele niesamowicie ciekawych talentów - powiedziała po chwili Dawn.
- To prawda. Ash jest naprawdę wspaniały - powiedziałam z zadumą w głosie - Ale na tym boisku jest jeszcze ktoś, kto zasługuje na nasze uznanie.
- Niby kto? - zdziwiła się Dawn.
- Clemont.
Dziewczyna spojrzała na wspomnianego przeze mnie chłopaka, który pomimo tego, iż nie miał zbyt wielkiej kondycji fizycznej, to jednak dzielnie biegał za piłką, choć dyszał przy tym niczym miech kowalski, ale ledwo zerknął w naszą stronę, a natychmiast ponownie i zawzięcie rzucał się w wir treningu. Domyślałam się, co było takim motorem jego działania, jednak nie mówiłam nic na ten temat, nie chcąc się mieszać w prywatne sprawy mojego przyjaciela.
- Cóż... Owszem, muszę to przyznać. Clemont daje z siebie naprawdę wszystko - powiedziała z uśmiechem na twarzy Dawn - Ale mój brat bije go na głowę.
- Ponieważ Ash to mój chłopak, to muszę się niestety z tobą zgodzić - zaśmiałam się delikatnie.
- Pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
- Pip-pip! - dodawał Piplup, radośnie podskakując w górę i oczywiście się przewracając.
Latias pokazała nam coś na migi. Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się do niej radośnie.
- Masz rację, Latias, to jest bardzo dobry pomysł - powiedziałam, bo doskonale zrozumiałam, o co jej chodzi.
Następnie spojrzałam na Dawn z uśmiechem na twarzy.
- Może pokibicujemy chłopakom? Co ty na to?
- Tak, to świetny pomysł! Niech wiedzą, że ich wspieramy - odparła wesoło Dawn, uśmiechając się przy tym.
Już po chwili obie zaczęłyśmy głośno wołać:
- Dawaj Ash! Naprzód, Clemont! Pokażcie, co potraficie, chłopcy!
- Pika-chu! Pip-lup-pip! - dołączyli do nas Pikachu i Piplup.


Latias jako jedyna nie wołała, bo nie umiała, poprzestawała więc na samym machaniu pomponami, co jednak w zupełności nam wystarczyło. Ash także wydawał się być usatysfakcjonowany tym wszystkim, ponieważ uśmiechnął się do nas radośnie i wrócił do gry. Clemont natomiast widząc, że Dawn i cała nasza grupa kibicujemy mu, szybko odzyskał stracone siły i zadowolony wrócił do gry.
W końcu trening dobiegł końca, zaś chłopcy pognali wykąpać się i przebrać. Ash i Clemont na chwilę podbiegli do nas.
- Byliście niesamowicie! - powiedziałam z dumą w głosie.
- Myślę, że jak na prawdziwym meczu dacie takiego czasu, jakiego daliście teraz, to nikt wam nie podskoczy - dodała Dawn.
- Pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu, zgadzając się z nią.
- Pip-lup-pip! - dodał Piplup, który widocznie również miał takie samo zdanie, co jego trenerka.
Clemont uśmiechnął się wzruszony i wpatrywał się w nas, a raczej tylko w jedną z nas, wyraźnie zafascynowanym wzrokiem, jednak szybko się opanował i pobiegł za innymi członkami drużyny.
- Fuj, braciszku! Mógłbyś tak pójść w jego ślady! - zaśmiała się Dawn, zatykając sobie palcami nos.
- No, w sumie Dawn ma rację... Ash - stwierdziłam dowcipnie, również zatykając sobie nos.
- Doprawdy, Sereno? A niby czemu tak uważasz? - zapytał mnie Ash, uśmiechając się figlarnie.
- Bo wiesz... Pachniesz potem - pospieszyłam z odpowiedzią.
- To jest zapach prawdziwego mężczyzny - powiedział żartobliwie mój chłopak, puszczając mi oczko.
- Powiedzmy... Ale prysznice nie są zakazane, więc... Sam rozumiesz...
- Spokojnie, Sereno. I tak bym się w końcu wykąpał.
Następnie rozejrzał się dookoła, czy nikt nas nie widzi i powiedział już bardziej konspiracyjnym tonem:
- Nie czekajcie na mnie i Clemonta, to trochę potrwa.
- Kąpanie? - zdziwiła się Dawn.
- Nie! Mam na myśli to, że chcę przesłuchać innych zawodników, ale w miarę możliwości tak, żeby nie nabrali co do mnie podejrzeń - powiedział Ash, puszczając mi oczko.
- Uff! Uspokoiłeś mnie, bo już myślałam, że kąpiel zajmie ci tyle czasu - stwierdziła z ironią Dawn.
Latias pokazała coś Ashowi na migi i uśmiechnęła się promiennie.
- Ale zabawne, wiesz? - mruknął nieco urażonym tonem Ash, po czym spojrzał na mnie i powiedział: - Idźcie więc na spacer, a potem spotkamy się w domku na drzewie. Tam zaś przekażę wam, co ustaliłem, jeśli w ogóle coś ustalę.


Jego propozycja wydała się nam słuszna, więc ja, Dawn, Latias, Piplup oraz Pikachu poszliśmy razem w kierunku miasta. Wstąpiliśmy do kawiarni „Pod Różą“, gdzie wzięliśmy trzy Berti-Lody, a następnie spacerowaliśmy rozmawiając ze sobą na temat śledztwa.
- Jak myślisz, który z zawodników jest winny? - zapytała mnie Dawn.
Uśmiechnęłam się wtedy do niej promiennie, po czym odpowiedziałam na jej pytanie tonem, jakiego zwykle używa Ash w rozmowie ze mną:
- Moja droga... Współpraca z twoim bratem nauczyła mnie jednej, zasadniczej rzeczy.
- Mianowicie jakiej?
- Mianowicie takiej, żeby nie wyciągać wniosków bez danych, a jak na razie nie mamy żadnych danych poza tym nazwiskiem Jamie Pellivan, które jednak niewiele nam mówi.
- Fakt, raczej niewiele. Ale zawsze to jest jakiś trop.
Latias pokazała mi coś na migi.
- Masz rację, Latias. To może być mylny trop, więc musimy uważać, zanim kogokolwiek o cokolwiek oskarżymy.
Nagle ulicą minęła nas dziewczyna w żółtej sukience. Miała ciemno-niebieskie oczy, włosy podobnego koloru oraz bardzo smutny wyraz twarzy.
- Cześć, Martho! - zawołała Dawn na widok dziewczyny.
- Znasz ją? - zdziwiłam się.
- Owszem, to moja koleżanka z sekcji cheerleaderek.
Martha widząc Dawn uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do nas, po czym zaczęła z nami rozmawiać. W sumie to bardziej rozmawiała z moją przyszłą szwagierką niż ze mną, ponieważ ja w milczeniu uważnie się jej przyglądałam. Miałam jakieś takie dziwne wrażenie, że dziewczyna pomimo tego, iż uśmiecha się do nas przyjaźnie, to jednak wciąż pozostaje smutna. Nie wiedziałam, czemu tak myślę, ale czułam, że mam rację. Prócz tego zauważyłam, że Martha ma na sobie białe rękawiczki i to takie długie, aż do łokci. Zdziwiło mnie to bardzo, bo przecież tego dnia był upał i po co ktoś miałby nosić coś takiego? Tylko ręce się od tego pocą. Naprawdę dziwne.
Dawn tymczasem szczebiotała wesoło z Marthą i obie obiecały sobie potrenować jeszcze kibicowanie chłopakom z drużyny Dzikie Pokemony podczas następnego meczu, po czym dziewczyna poszła w swoim kierunku, a my w swoim.
- Jakaś dziwna to twoja znajoma - powiedziałam, gdy Martha zniknęła nam z pola widzenia.
- Owszem, jest dość dziwna. Ostatecznie normalni ludzie nie tną się żyletkami, kiedy ukochana osoba je porzuca - mruknęła Dawn.
- Tak, to bardzo głupie - powiedziałam i dopiero wtedy dotarło do mnie to, co usłyszałam - Zaraz, co ty powiedziałaś?
- Pika-pika? - zdziwił się Pikachu.
- Chodziło mi o to, że Martha chciała popełnić samobójstwo z powodu chłopaka, co jest moim zdaniem bardzo głupie - powiedziała Dawn.
- Pip-lup-pip - zgodził się z nią Piplup.
- A skąd wiesz, że chciała się zabić? - spytałam zdumiona.
- Zauważyłam blizny na jej nadgarstkach i zapytałam, co to jest. Więc mi powiedziała. Początkowo nie chciała tego zrobić, ale ją przycisnęłam i wszystko wyśpiewała - wyjaśniła Dawn.
- Kiedy je zauważyłeś? Znaczy te blizny?
- Wczoraj. Nie było to łatwe, bo normalnie Martha zakrywa dłonie tymi swoimi długimi, białymi rękawiczkami, ale wczoraj, jak szłyśmy razem po treningu cheerleaderek pod prysznic, to cóż... musiała je zdjąć, a ja byłam przy tym i zobaczyłam ślady na jej rękach.
- Rozumiem. A więc po to nosi te rękawiczki - zastanowiłam się, liżąc powoli swojego loda - To bardzo interesujące.
Pochodziłyśmy jeszcze po mieście, po czym poszłyśmy do domu, żeby czekać na Asha i Clemonta. Chłopcy w końcu się zjawili, zjadłyśmy razem z nimi obiad, następnie nasz lider zarządził obowiązkowe zebranie drużyny detektywistycznej w domku na drzewie, a kiedy już do niego doszło, to przedstawił nam na nim swoje odkrycia.


- Nie dowiedziałem się zbyt wielu rzeczy, jednak mam kilka naprawdę interesujących wiadomości - powiedział Ash uroczystym tonem - Przede wszystkim to, że Jamie miał wszelkie powody, żeby nienawidzić Billa.
- A chociażby takie, że zazdrościł mu stanowiska kapitana drużyny - rzekł Clemont podobnym tonem, co Ash - Wiemy to na pewno. Chłopaki z drużyny, zwłaszcza ten cały Martin mówią, że Jamie wyraźnie niejeden raz podważał autorytet Billa, kłócił się z nim, a nawet próbował zwalczać jego pomysły.
- A zatem nasz Jamie nie cieszy się wielką popularnością wśród swoich kolegów z drużyny? - zapytała Dawn.
- Jeśli w ogóle cieszy się u nich jakąkolwiek popularnością, to nie jest ona zbyt duża, zapewniam cię - odpowiedział siostrze Ash.
- Śmiem wątpić, że oni w ogóle go lubią - dodał Clemont.
- No, to po co go u siebie trzymają? - zapytała Bonnie, a jej Dedenne zapiszczał w torbie na znak, że również go to interesuje.
- Dlatego, że pomimo braku ich akceptacji Jamie jest doświadczonym piłkarzem i ma wielki talent do gry, ale oczywiście nie tak ogromny jak Bill - wyjaśnił jej Clemont.
- Dokładnie tak. Faktem jest jednak, że Jamie nadal gra w drużynie, a Bill już nie - mówił dalej Ash.
- Słyszeliśmy jednak, że ten Bill to ponoć niezłe ziółko - powiedział po chwili Clemont.
- Dlaczego tak uważasz? - zapytałam.
- Ponoć jest typem babiarza - rzekł Ash.
- Babiarza? - zdziwiła się Bonnie.
- Tak. Lubił uwodzić dziewczyny, a wręcz kolekcjonować je - odparł na to złośliwym tonem nasz wynalazca.
- Kolekcjonować? - zdziwiła się Dawn.
- Pip-lu-pip? - zapiszczał zdumiony Piplup.
- Owszem... Kolekcjonować i to dosłownie - wyjaśniał dalej Clemont - Chłopaki z drużyny mówią, że ma on ponoć album ze zdjęciami wszystkich dziewczyn, które uwiódł. Ponoć chciał się nim pochwalić kolegom. Mówił o tym w dniu, w którym został otruty.
- Możliwe więc, że to było głównym powodem zamachu na jego życie - powiedział Ash - Ale póki nie mamy dowodów, musimy robić dobrą minę do złej gry i nie wydać się z tym, kim jesteśmy.
- Ash... Nie wiesz jeszcze, kto jest zamachowcem? - zapytałam.
Mój chłopak pokręcił przecząco głową i powiedział:
- Nie wiem, ale wiem jedno... On jest pośród członków drużyny. Nie może go tam nie być. Jestem pewien, że on tam jest! A skoro tak, to oddam go w ręce sprawiedliwości jakem Sherlock Ash! Obiecuję wam to!
- Pika-pi! - zapiszczał Pikachu, podskakując przy tym oraz machając bojowo łapką.
Podziwiałam tę jego determinację i czułam, że Ash naprawdę może złapać sprawcę tego całego zamieszania. Miałam tylko nadzieję, że cała ta sprawa nie przerośnie go, w końcu wciąż nie wiedział, kto jest niedoszłym zabójcą, a na razie nie zanosiło się na to, aby miał to odkryć.
W końcu nasza drużyna postanowiła iść spać, w końcu następnego dnia czekał nas kolejny dzień sportu, w którym to tym razem Clemont wystąpić miał na murawie jako uczestnik turnieju szachowego, a potem razem z Ashem kontynuować trening oraz śledztwo w drużynie piłkarskiej Dzikie Pokemony. Z tego też względu musieliśmy się więc wszyscy wyspać. Mój chłopak i ja poszliśmy jak zwykle do pokoju na górze, reszta zaś została w domku na drzewie. Po drodze oboje rozmawialiśmy. Opowiedziałam memu chłopakowi o Marthcie oraz o tym, co powiedziała mi o niej Dawn. Historia ta wyraźnie go zaintrygowała.
- Interesujące... Zakrywa rękawiczkami rany na nadgarstkach - mówił Ash, drapiąc się lekko po brodzie palcami.
- Co to może oznaczać? - zapytałam.
- To może oznaczać wszystko albo nic. Czas pokaże - stwierdził Ash, przebierając się do spania - Ale jedno jest pewne. Wiadomości, które dzisiaj zdobyłaś są cenne i warte zapamiętania, więc... Zapamiętajmy je.

***


Mistrzostwa turnieju szachowego mogą się wydawać niesamowicie nudną rozrywką, w której praktycznie nic się nie dzieje. Nic jednak bardziej mylnego nie moglibyście o tych zawodach pomyśleć, bo w rzeczywistości szachowi mistrzowie muszą podejmować swoje decyzje szybko, sprawnie i skutecznie. Grają w dużej mierze na czas, a gra idzie o wiele szybciej niż normalne rozrywki. Tutaj nie ma czasu na długie zastanawianie się, bo tutaj najbardziej liczy się umiejętność podejmowania szybkich decyzji - zatem im szybciej, tym lepiej. Do takiego właśnie turnieju stanął nasz przyjaciel, Clemont Meyer, którego asystentem został Chespin. Jego przeciwnik z kolei wybrał Bulbazaura, a więc obaj mieli typy trawiaste.
- Liczę na ciebie, synu - powiedziała Meyer, zaciskając kciuki.
- Dalej, braciszkowi! Pokaż mu! - kibicowała mu Bonnie.
- De-de-ne! - pisnął Dedenne, siedzący dziewczynce na kolanach.
Chwilę później gra się rozpoczęła. Gdy to się stało, to trenerzy zaczęli wydawać polecenia, gdzie chcą wykonać ruch, zaś ich Pokemony swoimi pnączami poruszali pionkami tam, gdzie oni im kazali to zrobić. Gra toczyła się szybko i była bardzo emocjonująca, a jej wyniku nikt nie był w stanie przewidzieć. W końcu jednak to właśnie Clemont zwyciężył, co nie było dla nas jednak wielkim zaskoczeniem, ostatecznie przecież był on mistrzem w myśleniu. Tym razem jego zdolności naukowe okazały się być naprawdę bardzo pomocne.
- Widzicie? To mój brat! Wygrał pojedynek szachowy! - powiedziała z dumą w głosie Bonnie.
Zaśmiałam się lekko, kiedy mała zaczęła się puszyć i chwalić swoim bratem, któremu zawsze dokuczała, gdy coś mu się nie powiodło, a zarazem chwaliła się nim na prawo i lewo, kiedy osiągał on zwycięstwo. Alexa zaś powiedziała o niej, że Bonnie to naprawdę niepowtarzalna osóbka. Ja mogę dodać do tej opinii tylko jedno... miała rację.
Po zakończeniu tej konkurencji Clemont odebrał złoty medal i pognał wraz z Ashem na boisko, żeby móc wziąć udział w przedostatnim już dla nich treningu - mecz miał się odbyć następnego dnia. Oczywiście ja i Dawn oraz Latias poszłyśmy z nimi, aby móc im kibicować.
Ledwo jednak przybyliśmy wszyscy na miejsce, a zastaliśmy tam wręcz niespodziewany widok. Porucznik Jenny i jej ludzi wyprowadzali właśnie skutego kajdankami Jamiego.
- O co tu chodzi? Co się tu dzieje? - zapytałam Jenny.
- Dlaczego go aresztowałaś? - zdziwił się Ash.
- Ponieważ zachodzi tu podejrzenie, że to właśnie on próbował zabić Billa Warteya - odpowiedziała nam Jenny.
- Co? A więc jednak to był on? - zapytałam.
- Jesteś w błędzie, Jenny! To na pewno nie on jest winien! - zawołał Ash oburzonym tonem.
- Przykro mi, Ash, ale tym razem to ty się mylisz - rzekła policjantka - Zrewidowaliśmy Jamiego i jego rzeczy osobiste. W jego plecaku znaleziono paczkę po orzeszkach ziemnych. Takich samych jak te, które wsypano do coli Billa.
- I to ma być niby dowód w sprawie? - zdziwiła się Dawn - To przecież bez sensu!
- Sąd to oceni. Przykro mi, ale nie mam dla was więcej czasu, muszę już iść. Naprawdę mi przykro.
To mówiąc Jenny wsiadła do radiowozu i odjechała ze swoimi ludźmi oraz Jamiem, który skuty kajdankami siedział na tylnym siedzeniu patrząc na nas zrozpaczonym wzrokiem.
- Super! Znowu gramy w osłabionym składzie - powiedział Martin, podchodząc do Asha - No i co my teraz zrobimy? Skąd my wytrzaśniemy jedenastego zawodnika?
Mój luby uśmiechnął się do niego i poklepał go po ramieniu.
- Nie bój się, zostaw to mnie. Mam już pewien pomysł, jak to naprawić.
To mówiąc pożyczył on rower od jednego z zawodników i pognał nim przed siebie z zawrotną szybkością. Nasz Pikachu w ostatniej chwili dopiero wskoczył na ramę roweru.
- Dokąd on tak pędzi? - zdziwił się Martin, patrząc na mnie uważnie.
- Właśnie, Sereno! Dokąd on tak pędzi? - dodał inny z zawodników.
Spojrzałam na nich z uśmiechem i powiedziałam:
- Nie mam bladego pojęcia, ale coś mi mówi, że skoro tak pędzi, to znaczy, że wie, co należy robić.
Rzeczywiście, Ash to wiedział, bo już po jakieś pół godzinie wrócił do nas z dwunastoletnim chłopakiem, który siedział okrakiem na ramie od jego roweru i krzyczał wesoło, jakby latał właśnie w przestworzach. Od razu go rozpoznałam.
- Panowie... i panie... Przedstawiam wam oto naszego jedenastego zawodnika. Damiana z regionu Unova! - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash, gdy już zatrzymał rower.
Chwilę później mój luby wyjaśnił nam, że znalazł Damiana w Centrum Pokemon. Co prawda nie wiedział, czy go tam zastanie, bo jego przyjaciel planował zostać w Alabastii zaledwie na kilka dni. Na szczęście okazało się, że został w mieście dłużej niż to wcześniej planował z powodu zawodów, które bardzo chciał obejrzeć. Mój chłopak porozmawiał więc sobie z nim i wyjawił mu, co go sprowadza. Damian wówczas z radością oznajmił, że chętnie pomoże swemu idolowi, zwłaszcza, iż umie naprawdę dobrze grać w piłkę. Ash więc zabrał go na boisko i powiedział, że Damian śmiało może zastąpić Jamiego. Drużyna nie do końca jednak dowierzała protegowanemu swojego bramkarza, poddała go więc próbie każąc mu grać z nimi podczas treningu. Na szczęście chłopak okazał się być naprawdę dobrym graczem i Ash nie miał powodów, żeby świecić za niego oczami.
Pod koniec treningu Damian został więc przyjęty do drużyny, a mojego ukochanego Dzikie Pokemony oficjalnie ogłosili swoim kapitanem.
- Gratulację ci, Ash! - powiedziałam z uśmiechem na twarzy, kiedy już wracaliśmy z boiska do domu - Awansowałeś w tej lidze szybciej niż się można było tego spodziewać.
- Owszem, ale to nadal nie prowadzi mnie ani trochę do zwycięstwa - rzekł załamanym tonem Ash - Moim zdaniem porucznik Jenny aresztowała niewłaściwą osobę i ja muszę to udowodnić.
- Skąd wiesz, że Jamie jest niewinny? - zapytałam zaintrygowana jego słowami.
- Pika-pika? - dodał Pikachu, równie zdumiona, co i ja.
Chłopak spojrzał na nas i zaczął nam wyjaśnić swój sposób myślenia:
- Pomyślcie przez chwilę. Jamie truje Billa orzechami, a następnie najspokojniej w świecie chowa sobie dowód zbrodni do własnego plecaka i trzyma go tam przez parę dni? To nie ma sensu!
Jak się tak nad tym zastanowiłam, to rzeczywiście nie miało sensu. Nie dziwiłam się więc Ashowi, że ten po powrocie do domu zadzwonił do naszej porucznik Jenny, żeby jej powiedzieć, co myśli o tym całym aresztowaniu. Jenny jednak uważnie go wysłuchała, a potem ze smutkiem rozłożyła ręce na znak swojej bezradności.
- Przykro mi, Ash, ale rodzice Billa nie chcą już dłużej czekać na to, aż wytropimy człowieka, który chciał otruć ich syna. Żądają od nas wyników, a tymczasem my wciąż stoimy w miejscu - mówiła policjantka - Mój szef też domaga się rezultatów. Musiałam aresztować Jamiego, zwłaszcza po tym, jak go zrewidowaliśmy. Wszyscy pozostali zawodnicy Dzikich Pokemonów potwierdzają, że Jamie wyraźnie nienawidził Billa, a dla państwa Wartey to wystarczający dowód. Poza tym jego plecak go obciąża.
- Dla mnie jest on raczej dowodem jego niewinności - powiedział Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał gniewnie Pikachu, a z jego policzków poszły iskry.
- Dla mnie również, ale niestety fakty są takie, jakie są. Jak dotąd Jamie jest jedynym podejrzanym w całej sprawie, więc musiałam go przymknąć. Przykro mi... Nie mogłam postąpić inaczej.
- Czy przyznał się do winy? - zapytał Ash.
- Jeszcze nie, ale to nic nie znaczy. Zresztą prokurator twierdzi, że jak posiedzi na dołku czterdzieści osiem godzin, to zmięknie i do wszystkiego się przyzna.
Ash załamany widząc, że nic nie zyska, zakończył rozmowę odkładając słuchawkę na widełki aparatu telefonicznego i powiedział:
- Jenny popełnia błąd. Jej szefowie również! Prawdziwy morderca jest nadal na wolności i ja to udowodnię!
- Ale jak, Ash? Jak chcesz to udowodnić? - zapytałam załamana.
- Jeszcze nie wiem, Sereno, ale coś wymyślę.

***


Następny dzień nie przyniósł niczego nowego w śledztwie. Ash z Clemontem oraz Damianem trenowali z drużyną Dzikie Pokemony przez prawie cały dzień, oczywiście z przerwami na posiłek. Ash oczywiście nie próżnował jako detektyw, w żadnym razie. Próbował on wybadać kolegów z drużyny, ale mimo to wciąż nie dowiedział się od nich niczego, co mogłoby go naprowadzić na trop zamachowca. Załamany czuł, że chyba będzie się musiał poddać, bo rzeczywiście wszystkie dowody obciążają Jamiego, zaś prawdziwy sprawca był na tyle sprytny, że nie pozostawił żadnego śladu swojej winy.
- Obawiam się, Sereno, że ta sprawa nie zapisze się złotymi zgłoskami w naszych kronikach - powiedział załamanym tonem Ash, gdy wracaliśmy razem do domu po treningu.
- Wiesz, kochanie moje... Może rozwiążesz tę zagadkę nieco później? - zasugerowałam, by go pocieszyć.
- Pika-pika - dodał Pikachu.
Ash spojrzał na nas i uśmiechnął się czule.
- Cieszę się, że we mnie wierzycie. Macie rację. Może nie powinienem się zamartwiać. Sprawcę w końcu dosięgnie każąca ręka sprawiedliwości, a ja tymczasem muszę skupić się na meczu. To jest jak dotąd mój największy priorytet. Dzikie Pokemony wybrały mnie tymczasowo na swojego kapitana, dlatego nie mogę ich zawieść. I nie ma mowy, żebym ich zawiódł! Muszę poprowadzić ich do zwycięstwa.
Myśl ta dodała Ashowi nieco otuchy, dzięki czemu wrócił on do domu w radosnym nastroju, który utrzymał się w nim aż do dnia następnego.
Następnego dnia zaś miał się odbyć mecz. Muszę tutaj dodać, że w tej sprawie zasady były trochę inne niż w przypadku pozostałych konkurencji. Oprócz tego, że mecze zawsze stanowiły zwieńczenie olimpiady, to jeszcze w meczach kategoria wiekowa wyglądała trochę inaczej, gdyż do drużyny piłkarskiej mogły należeć osoby aż do dwudziestego roku życia. Co prawda Dzikie Pokemony składały się wyłącznie z chłopaków, z których najstarszy osiągnął wiek dziewiętnastu lat, a prawie wszyscy mieli niecałe szesnaście, jednak podczas olimpiady w meczu piłko nożnej wolno było występować zawodnikom do dwudziestego roku życia, co oznaczało, że Ash i Clemont (jeśli się sprawdzą na meczu) będą mogli występować jako członkowie Dzikich Pokemonów jeszcze przez kilka lat, o ile tylko będą tego chcieli.
Wracając jednak do właściwej narracji, to w ostatnim dniu olimpiady wszyscy byliśmy przejęci. Ash i Clemont jedli rano tyle, żeby mieć siły na chwilę meczu, ale też jednocześnie nie chcieli się za bardzo objadać, aby nie być ciężcy podczas biegania po boisku. W końcu zbyt mocne objadanie się powoduje ociężałość, co mocno przeszkadza podczas biegania. Dlatego obaj jedli tyle, ile należało jeść, żeby mogli być zarówno najedzeni, a także lekki.
Śniadanie przerwało nam nagły dźwięk dzwoniącego telefonu. Delia poszła go odebrać i wróciła dopiero po chwili, mówiąc:
- Ash, kochanie, to do ciebie. Dzwoni porucznik Jenny. Mówi, że chce ci coś ważnego powiedzieć.
Mój chłopak poderwał się szybko od stołu, wepchnął sobie ostatnią kanapkę do ust i pognał do pomieszczenia, w którym znajdował się aparat telefoniczny. Chwilę później wrócił do jadalni bardzo zadowolony.
- Jest nareszcie jakiś trop! - zawołał z uśmiechem, po czym narzucił na siebie strój Sherlocka Holmesa, który wyjął ze swego plecaka.
- Ash, co ty wyprawiasz?! Przecież za godzinę jest mecz! - zawołałam zdumiona, w ogóle nie rozumiejąc, co on robi.
- Jeszcze na niego zdążę! Muszę się zobaczyć z Jenny. Ma ona pewien dowód w sprawie, który muszę zobaczyć. Widzimy się na boisku! Pikachu, za mną!
Pokemon radośnie wskoczył mu na ramię, a już po chwili Ash razem z wiernym kompanem odjechał na motocyklu.
- O co mu chodziło? - zdziwiłam się.
- Nie mam pojęcia, ale lepiej szykujmy się na mecz - zaproponowała Dawn.
- Racja, nie możemy się spóźnić - dodała Bonnie.
Poszliśmy więc szybko na górę, żeby się przebrać oraz uszykować na mecz. Zanim jednak opuściliśmy dom znowu zadzwonił telefon. Poszłam odebrać i kiedy to zrobiłam, to na ekranie aparatu ukazała się twarz mojego chłopaka. Był on po prostu wniebowzięty.
- Co się stało, Ash? Coś taki wesoły? - zapytałam.
On tylko uśmiechnął się do mnie i powiedział:
- Sereno... Muszę ci bardzo serdecznie podziękować.
- Mnie? - zdziwiłam się.
- Tak. A dokładniej to tobie i Dawn, bo to właśnie dzięki wam wreszcie rozwiązałem zagadkę.
- Jak to? O co w tym wszystkim chodzi? Możesz mi wyjaśnić?
- Wyjaśnię ci to wszystko na boisku, jak się spotkamy. Ale zawołaj tu moją siostrę, bo muszę ją o coś zapytać.
Nic z tego nie rozumiałam, ale oczywiście poprosiłam dziewczynę do telefonu. Ash, ledwie ją zobaczył, uśmiechnął się ponownie i zawołał:
- Dawn, siostrzyczko moja kochana...
- O! No proszę... Jaki nagle czuły się zrobił ten mój braciszek - zakpiła sobie Dawn.
Ash nie przejął się jej słowami.
- Słuchajcie mnie uważnie... Dawn, jak się nazywa Martha?
- Martha? Jaka Martha?
- No, Martha... Ta twoja koleżaneczka z sekcji cheerleaderek, o której opowiadałaś Serenie. Jak ona ma na nazwisko?
Dawn już sobie przypomniała, o kim mowa. Pomyślała przez chwilę i powiedziała:
- Nazywa się Donovan. A czemu pytasz?
- Donovan? Nazywa się Martha Donovan? Jesteś tego pewna? - zapytał Ash podnieconym tonem.
Jego siostra potwierdziła te słowa. Zadowolony detektyw podskoczył z radości i zawołał:
- Doskonale! Biegnijcie na boisko!
- Ale Ash... - zaczęłam, ale chłopak mi przerwał.
- Spotkamy się na boisku i wtedy wszystko wam wyjaśnię, ale teraz mogę wam powiedzieć, dziewczyny, że jesteście niezastąpione. Po prostu najlepsze. Kocham was!
To mówiąc odłożył słuchawkę i ekran zniknął. Zdumione spojrzałyśmy na siebie.
- O co mu chodzi? Po co chciał znać to nazwisko? - zapytała Dawn.
- Znając Asha to właśnie rozwiązał on sprawę - powiedziałam.
- Ale musi on nam to oznajmiać właśnie w taki sposób, przy okazji nie mówiąc nam nic konkretnego? - zdziwiła się panna Seroni.
Rozłożyłam bezradnie ręce i powiedziałam:
- Co chcesz? W końcu to jest Ash... On już inaczej nie potrafi.

***


Jakiś czas później zjawiliśmy się wszyscy na trybunach, z których to mieliśmy obserwować mecz. Z kolei ja i Dawn poszłyśmy spotkać się z Ashem, aby dowiedzieć się, co też takiego on chciał nam powiedzieć.
Drużyna Dzikie Pokemony przywitała z radością Clemonta, ale czekała jeszcze na Asha, który przyszedł z nami porozmawiać. Odciągnął nas obie w bardziej ustronne miejsce, rozejrzał się dookoła, po czym zaczął mówić konspiracyjnym tonem:
- Słuchajcie, dziewczyny, bo to bardzo ważne. Ja i Pikachu wiemy już, kto jest sprawcą zamachu na życie Billa - powiedział na wstępie Ash, od razu przechodząc do konkretów, jak to zwykle miał w zwyczaju.
- Pika-chu! - zapiszczał Pikachu na potwierdzenie słów swego trenera.
Byłyśmy tak zaintrygowane jego słowami, że umiałyśmy wtedy zadać mu tylko jedno pytanie:
- Kto więc nim jest?
Ash uśmiechnął się do nas i powiedział:
- Już wam mówię. Jenny wezwała mnie na posterunek, bo chciała mi coś powiedzieć. Wczoraj w nocy włamano się do domu państwa Wartey.
- Coś ukradziono? - zapytałam.
- Raczej próbowano ukraść.
- Co chciano ukraść? - spytała Dawn.
- Jedną rzecz. Jenny pokazała mi ją, a kiedy to zrobiła, od razu sobie przypomniałem o tym, co mi mówiłaś, Sereno. Dzięki temu wyciągnąłem odpowiednie wnioski.
- Jakie? - zapytaliśmy ja i Dawn.
- Takie.
To mówiąc Ash wyjął z kieszeni zdjęcie, na którym widniała pewna dziewczyna oraz jej nazwisko napisane małymi literami w prawym dolnym rogu. Gdy obie spojrzałyśmy na to nazwisko, a przede wszystkim na postać dziewczyny, od razu wiele spraw się nam wyjaśniło.
- A niech mnie! - zawołałam.
- O ja cię piko! - dodała Dawn.
- Nie inaczej - zaśmiał się Ash i dodał: - Siostrzyczko, porozmawiaj z tą dziewczyną. Musi nam pomóc wyjaśnić całą tę sprawę. Im szybciej, tym lepiej.
- Ale czy zechce nam ona pomóc? - zapytałam niepewnym głosem.
- Zechce, zapewniam cię, że zechce, Sereno - uśmiechnął się Ash.
- Ale czy mógłbyś  nam, braciszku, mimo wszystko wyjaśnić, chociaż w takim wielkim skrócie, co to zdjęcie ma dokładnie wspólnego z tym, jak doszedłeś do prawdy? - zapytała Dawn.
Ash uśmiechnął się do nas i wyjaśnił nam w naprawdę wielkim skrócie, o co chodziło. Chociaż mówił skrótami, to jednak doskonale wszystko obie zrozumiałyśmy. Teraz już nie miałyśmy żadnych pytań, tylko poszłyśmy na trybunę, żeby razem z naszymi bliskimi kibicować Ashowi oraz Clemontowi podczas meczu. Jednocześnie wiedziałyśmy, że musimy przeprowadzić plan działania zgodnie z tym, co zdecydował mój ukochany. Tylko w ten sposób mogliśmy złapać sprawcę.
Nie będę wam opisywać samego meczu, bo nie czas i miejsce na to. Powiem wam jedynie, że emocje udzieliły się wszystkim i nawet ja, choć nie byłam wielką miłośniczką sportu, a już tym bardziej latania za kawałkiem skóry po całym boisku, to jednak głośno krzyczałam:
- Dalej, Ash! Broń! Broń! Dawaj! BRAWO! HURRA! Górą nasi!
To właśnie wykrzykiwałam, a także całą masę innych, zwariowanych słów, jakie zwykle krzyczą kibice podczas trwania meczu. Trudno mi się chyba jednak dziwić, w końcu mój chłopak dzielnie walczył podczas meczu, a prócz tego prowadził swą drużynę po zwycięstwo i chwałę. Clemont oraz Damian, również nie zachowywali się jak ciamajdy, trzeba im to przyznać. Obaj po prostu doskonale sobie radzili na boisku, choć Clemont musiał od czasu do czasu zatrzymać się, żeby złapać oddech, w końcu jego kondycja nie była wcale najlepsza.
Kiedy skończyła się pierwsza połowa i miała rozpocząć druga, zgodnie z planem Asha poszłam do grupy cheerleaderek, gdzie siedziała Dawn. Obie wyłowiłyśmy z grupy Marthę i poprosiłyśmy ją na chwilkę rozmowy.
- Mam nadzieję, że to coś naprawdę ważnego. Za chwilę rozpoczyna się druga połowa meczu - powiedziała niezadowolonym tonem Martha.
- Owszem, to bardzo ważne - powiedziała Dawn.
- Chodzi o twojego brata - rzuciłam.
Martha pobladła na twarzy słysząc nasze słowa. Jęknęła przerażona, po czym zapytała:
- Co się stało? O co chodzi? Co jest z moim bratem?
- Jeśli chcesz mu pomóc, Martho, to musisz zrobić dokładnie to, o co cię poprosimy - powiedziałam poważnym tonem.
- Ale co mam zrobić? - zapytała Martha.
Wyjaśniliśmy jej wszystko, a potem poszłam do najbliższego aparatu telefonicznego, by zadzwonić do porucznik Jenny.

***


Mecz zakończył się wynikiem 5:0 dla drużyny Dzikie Pokemony z Alabastii. Ash nie wpuścił ani jednej bramki, Damian strzelił przeciwnikom dwa gole pod rząd, z kolei zaś Clemont jako zawodnik spisał się wprost wyśmienicie, więc kiedy już zwycięska drużyna otrzymała puchar, emocje sięgnęły zenitu do tego stopnia, że nawet przez chwilę zapomniałam o tym, że przecież po meczu mieliśmy schwytać sprawcę zamachu na życie Billa. Szybko jednak sobie o tym przypomniałam, kiedy zawodnicy udali się do szatni. Poczekałam przed szatnią, gdzie czekałam znak od mojego chłopaka, że mogę już wejść. Nie chciałam bowiem wchodzić do szatni wtedy, kiedy Dzikie Pokemony się przebierały, a zatem kulturalnie zaczekałam przed wejściem. Ash chwilkę później otworzył mi drzwi mówiąc, że zawodnicy przebrali się i mogę już wejść. Weszłam więc do środka i powiedziałam, iż oficjalnie składam wszystkim członkom dzielnej drużyny piłkarskiej Dzikie Pokemony gratulacje ze wspaniałego zwycięstwa.
Ash uśmiechnął się i powiedział:
- Ja też gratuluję mojej drużynie wspaniałego zwycięstwa...
- Zwycięstwa, do którego sam nas poprowadziłeś, Ash - powiedział z dumą w głosie Damian.
Mój chłopak uśmiechnął się delikatnie i dodał:
- Być może... Moim zdaniem wszyscy spisaliście się wręcz doskonale podczas meczu, za co chciałem wam serdecznie pogratulować. Ale przede wszystkim chciałbym pogratulować ci wspaniale zorganizowanej intrygi... Martinie Donovan.
To mówiąc spojrzał na Martina, który jednak wciąż nie przestawał się uśmiechać.
- Intrygi? Nie rozumiem, o czym mówisz - rzekł niemalże kpiąco.
- Ja myślę, że dobrze rozumiesz - powiedział Ash, patrząc na chłopaka groźnym wzrokiem - Powiedz... Nie wiesz, kim naprawdę jestem, prawda?
Martin pokiwał głową, że nie.
- Masz prawo nie wiedzieć, w końcu długo nie było cię w Alabastii. Podobnie jak większość z nas włóczyłeś się w ciągu ostatnich kilku lat po świecie jako trener Pokemonów. Wielka szkoda, że zrobiłeś to, co zrobiłeś, bo miałeś przed sobą naprawdę obiecującą karierę. Naprawdę powinieneś się wstydzić, że ją tak zaprzepaściłeś.
Martin Donovan spojrzał z wściekłością na Asha i powiedział:
- Słuchaj, kapitanku... Kim ty w ogóle jesteś, żeby mi prawić morały? Kim ty jesteś, co? Może gliną w cywilu?
Ash zaśmiał się do niej i powiedział:
- Blisko, przyjacielu. Sereno, mam mu powiedzieć?
- Jasne. Nie krępuj się - odpowiedziałam mu z uśmiechem na twarzy.
- Clemont, a ty co uważasz? - spytał Ash, spoglądając wesoło w stronę przyjaciela.
- Wal śmiało, Ash - odparł wesoło zapytany.
- Pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
Mój luby radośnie złączył ze sobą dłonie i uroczystym tonem oznajmił:
- Skoro wy nie wiecie, kim naprawdę jestem, to niniejszym dokonam prezentacji wyjaśniającej wam wszystko. Jestem Sherlock Ash, detektyw w służbie miejscowej policji.
Zawodnicy, w tym Damian, byli naprawdę w szoku. Nie spodziewali się takiej wiadomości z ust swego kapitana.
- Jesteś detektywem? Nic mi o tym nie mówiłeś - powiedział zdumiony Damian.
- Bo nie pytałeś, a zresztą nie mogłem zbyt wiele osób wtajemniczać w swoje sprawy - wyjaśnił mu detektyw z uśmiechem na twarzy - Dla dobra mojego śledztwa musiałem zachować jak najdalej posuniętą dyskrecję.
- Sherlock Ash? Dość dziwna ksywka - stwierdził z ironią Martin - A więc do jakich wniosków doszedłeś, Sherlocku Ashu?
- Do bardzo prostych. To ty dosypałeś sproszkowane orzeszki ziemne do coli Billa wiedząc, że ma on na nie uczulenie. Chciałeś go w ten sposób ukarać za to, co zrobił on twojej rok młodszej siostrze, Marthcie.
- To brednie! On jest nienormalny! - zawołał Martin i rozejrzał się po całej drużynie - Wierzycie mu? Przecież on gada bzdury!
Nikt mu jednak nie odpowiedział.
Ash tymczasem nie przejął się jego krzykiem i spokojnie mówił dalej, przechadzając się razem z Pikachu po szatni.
- Twoja siostra stała się częścią kolekcji Billa. Kolekcji uwiedzionych przez niego dziewczyn. Kiedy to odkryła, to z rozpaczy chciała się zabić podcinając sobie żyły, ale na szczęście się jej nie udało. Nie wiedziałeś o tym, bo nie było cię wtedy w Alabastii, jednak wróciłeś i o wszystkim się dowiedziałeś. Postanowiłeś się zemścić. Wstąpiłeś do drużyny piłkarskiej Billa i czekałeś na dogodną dla ciebie okazję. On cię nie znał, więc byłeś bezpieczny. Uszykowałeś sobie orzeszki ziemne, starłeś je na proszek i czekałeś na moment, aby mu dodać je do coli. Zorganizowałeś to wszystko tego dnia, kiedy Bill oznajmił, że pokaże wam wszystkim album ze swoimi zdobyczami, jak je nazywał. Jak wiemy, były to zdjęcia dziewczyn z ich autografem. Wśród nich było również zdjęcie twojej siostry. To zdjęcie.
To mówiąc Ash wyjął fotografię, którą wcześniej pokazał mnie i Dawn. Zdjęcie przedstawiało Marthę Donovan. Na jego widok Martin aż zbladł, złapał się za serce i nie wiedział, co ma powiedzieć. Detektyw tymczasem mówił dalej:
- Chciałeś oszczędzić siostrze upokorzeń. Ta wiadomość od Billa była dla ciebie impulsem do działania. Musiałeś zadziałać i to szybko. Dosypałeś więc orzechów do coli Billa, a potem paczkę po orzechach ukryłeś w jakimś bezpiecznym miejscu. Nie wiem, jakie to miejsce, ale podejrzewam, że twój własny plecak. Wiedziałeś jednak, że policja zacznie szukać tej paczki, więc podłożyłeś ją Jamiemu, aby go obciążyć. Wiedziałeś, że był on doskonałym kandydatem na winowajcę. Bill w końcu poderwał mu dziewczynę, odebrał możliwość bycia kapitanem, zaś Jamie nie ukrywał swej niechęci do niego. Wszystko się zgadzało. Wszystko poza jedną rzeczą. Poza zdjęciem twojej siostry. Bałeś się, że policja przez nie dojdzie do ciebie. Dlatego włamałeś się do domu Billa i próbowałeś ukraść z jego pokoju ten album, ale rodzice Billa przyłapali cię na tym i musiałeś uciec porzucając swój łup. Czy tak właśnie było?
Martin spojrzał na detektywa z Alabastii wzrokiem wręcz zabójczym.
- Ty policyjny szpiclu! - krzyknął.
Chwilę później odepchnął on Asha i mnie z drogi, po czym pognał w kierunku drzwi wyjściowych. Ledwie jednak je otworzył, a zamurowało go z przerażenia. W drzwiach stali już porucznik Jenny oraz Martha.
- Wybierasz się gdzieś? - zapytała Jenny.
- Martin, proszę cię... To nie ma sensu... Przecież i tak cię złapią - powiedziała cichym głosem Martha.
Jej brat załamany opuścił ręce i spojrzał na swoją siostrę zasmuconym wzrokiem. Później odwrócił się do nas, a w jego oczach zabłysły łzy.
- Masz rację, Ash! Masz rację! To ja próbowałem zabić Billa! Ja go chciałem zabić i bardzo żałuję, że mi się to nie udało! Bill to nic nie warty śmieć! Wszyscy go podziwiają, bo jest świetnym sportowcem i niezwykle przystojnym chłopakiem, ale tak naprawdę to nic nie warte zero i żałosny babiarz! Właściwie to nie chciałem go zabić. Chciałem jedynie, żeby poczuł to samo, co moja siostra. Żeby wiedział, co się czuje, kiedy staje się jedną nogą w grobie. Nie chciałem go tak naprawdę zabić, ale żałuję, że mi się to nie udało. Bo on wyjdzie ze szpitala i dalej będzie robił swoje! Moja misja nie zdała się na nic! Na nic!
- Dlaczego to zrobiłeś, Martin? Dlaczego? - zapytała Martha, również mając łzy w oczach.
- Dla ciebie to zrobiłem, Martho. Żeby cię pomścić. Przecież o mało się nie zabiłaś przed tego podłego drania! On o mało nie pozbawił mnie siostry! Zrobiłem to dla ciebie.
- Martin... nie powinieneś był... On nie jest tego wart...
- Martha ma rację, on nie jest tego wart - powiedziałam, odzywając się po raz pierwszy w całej tej scenie - Powiedz mi, skąd wiedziałeś, że Bill ma uczulenie na orzechy?
- To ja mu to powiedziałam - wyznała ze smutkiem w głosie Martha - Zwierzałam się bratu z tego, co mnie spotkało i o tym, jak spędzałam czas z Billem. A on wiele mi o sobie powiedział. Zbyt wiele, jak widzę.
- Owszem, to prawda. Zbyt wiele - powiedział Ash.
- Pika-pika - zapiszczał Pikachu.
- Przepraszam cię, siostrzyczko. Przepraszam cię! Przepraszam, że mi się nie udało! - płakał coraz mocniej Martin.
Martha objęła mocno brata do siebie i czule głaskała jego włosy.
- Przepraszam cię, Martho. Przepraszam cię - łkał dalej Martin.
- Ja się nie ciebie nie gniewam, braciszku, ale będziesz musiał za to, co zrobiłeś odpowiedzieć - mówiła Martha, również płacząc.
Jenny pozwoliła rodzeństwu się wypłakać i podeszła powoli do obojga. Następnie rozdzieliła Martina od siostry i założyła mu kajdanki na ręce, po czym odczytała mu prawa.
- To smutne - powiedziałam, podchodząc do Asha i obserwując całą tę sytuację.
Mój chłopak pokiwał głową na znak, że się ze mną zgadza.
- Masz rację. To jest smutne.
- Kto by pomyślał, że taki świetny zawodnik tak się stoczy - powiedział jeden z członków zespołu Dzikie Pokemony.
Ash popatrzył na niego i powiedział:
- Nikt nie mógł tego przewidzieć. Nigdy nie możesz przewidzieć, co na pewno cię czeka w przyszłości.
- Nigdy? - zapytałam, patrząc na Asha - Nie ma żadnej możliwości, aby to móc przewidzieć?
Mój chłopak pokiwał przecząco głową.
- Nie ma. Życie jest jak bombonierka czekoladek. Niby wiesz, jakich smaków możesz się spodziewać, ale tak naprawdę ta wiedza na nic ci się nie przyda, bo nigdy nie masz pewności, na jaki smak trafisz.
- Pika-pika - zapiszczał smutno Pikachu.
Ash pogłaskał Pokemona po główce i powoli wyszedł z szatni.

***


Po aresztowaniu Martina Jamie został oczyszczony ze wszystkich stawianych mu zarzutów, po czym wyszedł z więzienia i już oficjalnie został wicekapitanem Dzikich Pokemonów. Po wydarzeniach, które miały ostatnio miejsce, członkowie drużyny zmienili do Jamiego swoje nastawienie, więc sami zaproponowali mu to stanowisko. Prócz tego cała drużyna zaoferowała Ashowi bycie ich kapitanem na wypadek, gdyby mieli jeszcze kiedyś znowu zagrać w jakiś mistrzostwach, na co on przystał dodając, że ma nadzieję, iż pewnego dnia będą mogli znowu ze sobą zagrać.
Bill nie powrócił już do drużyny. Gdy cała kompania dowiedziała się o tym, do czego doprowadził on Marthę, to choć wcześniej chwalili go za jego miłosne podboje, to tym razem oświadczyli, że mają go dość i nie jest już on więcej ich bożyszczem. Bill Wartey zresztą po jakimś czasie wyszedł ze szpitala, także dowiedział się o wyrzuceniu go z drużyny zaraz po spotkaniu z nią. Wiadomość ta bardzo mocno uderzyła w jego ego tym bardziej, że tego samego dnia panna Olivia, gdy tylko dowiedziała się o decyzji Dzikich Pokemonów, zerwała z nim.
Clemont i Ash zostali w składzie drużynie, choć oczywiście ona i tak się rozpadła, ponieważ do następnych zawodów raczej nie miała przed sobą żadnych meczy do odegrania. Nowy kapitan Dzikich Pokemonów obiecał poprowadzić ich jeszcze do niejednego zwycięstwa, jeśli tylko zajdzie taka możliwość. Jego zastępcą zaś, jak już wcześniej mówiłam, został Jamie.
Daniel wrócił do swojej wędrówki trenera Pokemonów. Przed swoim odejście powiedział nam, że wycieczka do Alabastii była dla niego czymś niezwykle pouczającym oraz przyjemnym, bo w końcu miał on okazję nie tylko pomagać Dzikim Pokemonom w zdobyciu pucharu, ale również mógł zobaczyć na własne oczy Sherlocka Asha w akcji.
- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę mógł podziwiać twój kunszt detektywa - powiedział Damian, gdy się żegnał z Ashem.
- A ja mam nadzieję, że kiedyś znowu poprowadzę jakąś sprawę, w której ty będziesz mi pomagał - dodał jego idol, ściskając chłopakowi dłoń na pożegnanie.
Damian powiedział, że nie ma nic przeciwko temu, po czym udał się na wędrówkę oświadczając, iż gdziekolwiek nie pójdzie, to opowie każdemu o tym, co miał okazję zobaczyć podczas swojej wizyty w Alabastii, a już szczególnie opowie wszystkim o wielkich zdolnościach swego przyjaciela, genialnego detektywa Sherlocka Asha.
Alexa również wyruszyła w swoją wędrówkę dziennikarki. Przedtem jednak napisała dwa artykuły, które zaraz wysłała mailem do redakcji gazety „Kanto Express“. Artykuł na temat zawodów sportowych w Alabastii oraz drugi artykuł o niezwykłym śledztwie przeprowadzonym przez Sherlocka Asha. Artykuł, dzięki któremu mój chłopak powoli zaczął stawać się sławny na całym świecie.
Martin Donovan otrzymał rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Sąd wziął pod uwagę jego motywy i to, że Bill Wartey przeżył, jak również to, iż czując wyrzuty sumienia wymusił on na rodzicach, aby wycofali oni swoje oskarżenie wobec Martina. Chłopak więc nie poszedł do więzienia, ale też nie powrócił już do gry w piłkę nożną. Powoli zaczął znowu żyć w społeczeństwie ucząc się, że nienawiść do niczego nie prowadzi. Wspierała go w tym i wspiera nadal jego ukochana młodsza siostra Martha. Ponoć obecnie Martin znalazł sobie też dziewczynę. Jeśli to prawda, to oznacza, że nie jest on jeszcze stracony dla świata.
Jenny otrzymała pochwałę od szefa za ujęcie sprawcy, zaś ja i Ash oraz cała nasza drużyna swoją część zapłaty za pomoc policji jako detektywi konsultanci. Nie była to może wielka zapłata, ale dość duża, żeby móc sobie zafundować coś nawet bardzo drogiego.
Ash otrzymał również list od Josha, swego ojca. Pan Ketchum pisał w nim, że ze względu na to, iż był on bardzo daleko od Alabastii, to nie mógł przybyć na mecz, poza tym nie miał on zielonego pojęcia, że jego syn bierze w nim udział. Dowiedział się o tym dopiero w ostatniej chwili, gdy oglądał go w telewizji u znajomego. Z tego też powodu chciał on pogratulować synowi wspaniałego zwycięstwa oraz życzyć mu powodzenia, a także dodał, że już niedługo jego dzieci znowu się z nim zobaczą. Ashowi bardzo się ten list spodobał (podobnie zresztą jak jego siostrze, która również tęskniła za ojcem). Mój ukochany powiedział mi nawet, iż nie może się już doczekać, kiedy znów zobaczy swojego tatę.
Co zaś do Dawn, której to wiadomości przyczyniły się do schwytania sprawcy, Ash postanowił przyjąć ją już oficjalnie w szeregi naszej drużyny. Naradził się w tej sprawie ze mną, Clemontem i Bonnie. Oczywiście nikt z nas nie miał nic przeciwko temu.

***


Ceremonia przyjęcia Dawn Seroni w poczet naszej drużyny odbyła się w naszym domku na drzewie wieczorem tego samego dnia, w którym to schwytaliśmy Martina Donovana. Ash z Pikachu na ramieniu siedział na krześle. Miał na sobie strój Sherlocka Holmesa, który dodawał mu powagi. Dawn podeszła do niego.
- Uklęknij - powiedział nasz lider.
Dziewczyna przyklękła na jedno kolano. Ash wówczas wziął do ręki szpadę i powiedział uroczystym tonem:
- Wykazałaś się naprawdę ogromnymi umiejętnościami podczas naszej ostatniej sprawy. Zdobyłaś informacje, bez których nie dalibyśmy sobie rady. Wobec tego, po oficjalnej naradzie z resztą członków naszego Klubu Detektywów ogłaszam wszem i wobec, że dnia 31 sierpnia 2005 roku twój staż się zakończył i jesteś odtąd pełnoprawnym członkiem naszej drużyny.
Delikatnie dotknął szpadą ramion siostry.
- Powstań, detektywie Dawn Seroni.
Dziewczyna z uśmiechem podniosła się z ziemi, po czym cała nasza grupa zaczęła radośnie wiwatować na jej cześć.
- A teraz pora na przysięgę, którą każdy detektyw złożyć musi - mówił dalej Ash - Nie jest ona zbyt skomplikowana i nie ma wielu słów, ale jest aż nadto wyrazista.
Wiedziałam, o jaką przysięgę mu chodzi. Złączyliśmy wszyscy swoje prawe dłonie (przy czym Bonnie stanęła na krześle, żeby dosięgnąć naszych rąk) i wypowiedzieliśmy każdy po kolei następujące słowa:
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Przysięgam - powiedział Ash najpoważniej, jak się da.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, którego łapka łączyła się z dłonią swego trenera.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Przysięgam - powiedziałam uroczystym tonem.
- Fenne-kin - zapiszczał mój Fennekin, łącząc przy tym swoją uroczą łapkę z moją dłonią.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Przysięgam - rzekł bardzo uroczyście Clemont.
- Ches-pin! - pisnął Chespin, mający łapkę na dłoni chłopaka.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Przysięgam - zawołała uroczo i wesoło Bonnie.
- Dede-nne-nne! - zapiszczał radośnie jej Dedenne, trzymając łapkę na dłoni swej trenerki.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Przysięgam - powiedziała Dawn z uśmiechem radości na twarzy.
- Pip-pip! - pisnął jej Piplup, którego skrzydełko lekko dotykało dłoni dziewczyny.


KONIEC







1 komentarz:

  1. Nigdy w życiu nie spodziewałam się takiego rozwiązania sprawy. Nawet przez moment nie podejrzewałam Martina o próbę otrucia Billa, już bardziej Marthę jako porzuconą dziewczynę. Dlatego zaskoczeniem był dla mnie ostateczny wynik tej sprawy. Niemniej jednak, rozdział wprowadził mnie w bardzo pozytywny nastrój. :)
    I oczywiście nasza drużyna z Alabastii wygrała cały turniej z Ashem i Clemontem w rolach głównych. Co mnie niebotycznie ucieszyło, tak jak sukcesy sportowe naszych bohaterów. :)
    Rozdział ogólnie rzecz biorąc ciekawy i bardzo mi się podobał. :)
    Ogólna ocena: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...