Na tropie zdrajcy cz. IV
Niedługo później do laboratorium profesora Oaka przybyła porucznik Jenny wraz z sierżantem Bobem i kilkoma jeszcze policjantami. Wraz z nimi przyjechał też Jack Hunter, bardzo z siebie zadowolony.
- Witaj, Sereno - rzekła Jenny, witając się ze mną - Podobno bardzo ci zależało, żebyśmy tutaj przybyli.
- Tak w każdym razie twierdził ten koleś - odparł Bob, pokazując na Jacka.
Uśmiechnęłam się do nich wesoło i odpowiedziałam:
- Owszem, to sama prawda. Chciałam bardzo, żebyście tutaj przybyli. Tylko najpierw mi powiedzcie, czy ufacie swoim ludziom?
- Spokojnie, to są pewni ludzie, których znamy od lat i dobrze wiem, że możemy im ufać - rzekła Jenny.
- Doskonale, bo tacy właśnie są nam teraz potrzebni. Musimy złapać pewnego bardzo groźnego bandziora. Człowieka, który zechce włamać się dzisiaj do domu Delii Ketchum i będzie chciał mnie zabić.
Jenny i Bob zaczęli bardzo uważnie słuchać, natomiast ja wyjaśniłam im po kolei wszystko, o co chodziło w mym planie. Oboje wysłuchali mnie, po czym zadowoleni zgodzili się nam pomóc. Jenny co prawda tylko trochę narzekała, że to nie jest zgodne z procedurami i kapitan Rocker może być niezadowolony, gdy się dowie, co my tutaj wyprawiamy, ale mimo wszystko bardziej niepokoiła się tym, iż ten bandzior, którego mamy złapać okaże się o wiele cwańszy od nas i może to wszystko się dla nas źle skończyć. Jack Hunter jednak był pewien, że plan się powiedzie, bo przecież Moraston nie wie o wynalazku Clemonta, który to pozwala nam wkroczenie do akcji w niespodziewany sposób.
Otworzyliśmy w odpowiednim momencie portal do domu Delii, po czym przez niego ściągnęliśmy wszystkich domowników do laboratorium profesora Oaka. Tam zaś wszyscy się ukryli, a ich miejsce w domu zajęli policjanci z Bobem i Jenny. Ci natomiast szybko pogasili wszystkie światła w domu i zaczęli udawać, że w domu każdy jest pogrążony we śnie. Teraz już zostało nam tylko czekać.
Clemont ustawił swój wynalazek, abyśmy mogli widzieć wszystko w domu Delii Ketchum.
- Synku, to jest po prostu genialne dzieło! - zawołał zachwycony tym Steven Meyer - Naprawdę możesz dzięki niemu zrobić majątek.
- Tato, w żadnym razie nie zamierzam tego robić! - zawołał Clemont lekko oburzonym tonem.
- Dlaczego?
- Ten wynalazek jest tylko do użytku profesora Oaka i naszego. Nikt z zewnątrz nie może o nim wiedzieć.
- Właśnie, tato! - dodała Bonnie - Przecież ktoś mógłby wykorzystać go przeciwko nam! Pomyśl tylko o tym!
Meyer zarumienił się lekko i stwierdził, że jego dzieci mają rację, a on o tym nie pomyślał, za co solennie przeprosił. Te zaś nie gniewały się na niego o to, bo przecież on był ich najcudowniejszym ojcem na świecie, więc jakoś nie umiały się na niego długo gniewać.
- Dobra, kochani. Teraz cicho! - zawołała Dawn, ściskając w objęciach swego Piplupa - Obserwujmy, co się będzie działo i już nie hałasujcie.
- Przypominam ci, że to pokazuje tylko obraz bez głosu - rzekł Max.
- No, w sumie racja - uśmiechnął się lekko Clemont - Jeszcze muszę go dopracować pod tym względem.
- Lepiej nie, bo jeszcze wybuchnie - mruknęła Bonnie.
- Oby tylko biedni policjanci nie poginęli z tego powodu - rzekła Delia, która przejmowała się za wszystkich.
- Spokojnie, to są profesjonaliści - odpowiedziałam, choć moje obawy w tej sprawie były podobne.
Już po krótkiej chwili zaczęliśmy wszyscy uważnie patrzeć na ekran na maszynie Clemonta. Pokazywał on nam salon, w którym czaili się Bob i Jenny. Ich policjanci byli rozlokowani po całym domu i czekali na to, aby przystąpić do akcji. Czekali oni i czekaliśmy my. Czekanie było nużące, ale w końcu zaczęło się coś dziać, tylko nie miało to miejsca tak, jak tego się spodziewaliśmy. Mianowicie nagle Jenny i Bob zaczęli ziewać i słaniać się na nogach, a potem padli oboje na podłogę niczym dwie kłody. Byliśmy tym widokiem przerażeni.
- O nie! - Delia była przerażona tym, co zobaczyła - Ja tak coś czułam, że będzie nieszczęście!
- Tylko bez paniki! - krzyknął Jack Hunter, podchodząc do nas - Niech panicz Clemont sprawdzi dokładnie wszystkie pokoje w domu za pomocą tej maszynki.
Clemont szybko wykonał jego polecenie, ale wszystkie pokoje, gdzie czekali policjanci przedstawiały ten sam straszny widok - funkcjonariusze byli pogrążeni w głębokim śnie. Początkowo wyglądali na martwych i tylko wyraźnie widoczne ich poruszające się lekko klatki piersiowej dowodziły, iż oni oddychają, a więc żyją.
- O nie! Drań rozpylił w domu jakiś gaz usypiający! - zawołał Hunter wściekłym tonem.
- Tego nie przewidzieliśmy! - pomstowałam zła na samą siebie - A ten bydlak szybko się zorientuje, że tu są policjanci, a nie domownicy!
- O nie! Nic z tego! Nie będę tak długo czekał! - zawołał Jack i spojrzał na Clemonta, wołając: - Znajdź mi tego drania!
- Ale jak? - spytał Clemont.
- Nie gadaj mi tu, tylko szukaj go! Ale już!
Nasz kochany wynalazca przestał narzekać, tylko wziął się w garść i zaczął uważnie przeglądać wszystkie pokoju w domu Delii. Początkowo nic to nie dało, ale potem w końcu zobaczyliśmy wysokiego mężczyznę takiego samego, jak na zdjęciu, które pokazałam Lysandrowi. Co prawda w domu było ciemno, ale blask księżyca wpadał przez okna do środka i oświetlił on jego postać, więc go poznaliśmy.
- Jesteś, ty kanalio - powiedział Jack Hunter, zaciskając dłoń w pięść - Nie pozwolę ci uciec. Clemont, otwórz portal!
- To niebezpieczne.
- Co z tego? Nie zamierzam pozwolić mu uciec!
- Idę tam z tobą - zgłosiłam się.
- O nie! Nie ma mowy! To na ciebie poluje - zauważył Hunter ponuro - Musisz być bezpieczna. A moje życie nie jest wiele warte.
Byłam innego zdania, ale mimo wszystko musiałam przyznać mu rację, chociaż nie paliłam się do tego, aby go posyłać do starcia z tak groźnym przeciwnikiem. Jednak wreszcie dałam sobie spokój z wszelkimi próbami przekonywania Huntera do zmiany zdania, bo był on równie mocno uparty, co ja, jeśli nie bardziej, więc próby przekonania spełzły na niczym.
Clemont w końcu otworzył portal na korytarzu tuż przed pokojem Asha, w którym obecnie siedział morderca pogrążony w poszukiwaniach płyty lub też czegoś innego, co mogłoby mieć ukryte dane o liście agentów Giovanniego. Widocznie nie wiedział, na czym to się miało znajdować, choć pewnie podejrzewał, że to będzie na płycie lub też na pendrivie. Tak czy siak szukał dokładnie nie spiesząc się - widocznie był on pewien, iż gaz nie przestanie za szybko działać.
- Masz, weź ze sobą to! - powiedział profesor Oak, podając Hunterowi niewielką maskę tlenową - Gaz pewnie się tam jeszcze unosi, bo inaczej ten koleś nie chodziłby w masce.
- Racja, panie profesorze - uśmiechnął się zadowolony Jack, po czym założył na twarz maskę i zadowolony dodał: - Trzymajcie za mnie kciuki.
Następnie wszedł przez portal do korytarza przed pokojem Asha. Gdy już tam był, to następnie powoli otworzył drzwi owego pokoju i wszedł ostrożnie do środka, wyjmując pistolet. Chwilę później zaszedł Morastona od tyłu i przyłożył mu lufę broni do pleców. Bydlak jednak odwrócił się i uderzył go sprawnie pięścią prosto w twarz, wytrącając mu pistolet z ręki. Następnie skoczył on w kierunku okna, ale wtedy Jack złapał go za nogę i powalił na podłogę. Potem zaś skoczył na niego i obaj zaczęli się zaciekle szarpać ze sobą. Hunter był silny i naprawdę dawał sobie dobrze radę, ale niestety w końcu Moraston zdołał przydusić do podłogi Jacka i zaczął go dusić. Przerażona pisnęłam i kazałam Clemontowi otworzyć portal, żeby pomóc naszemu przyjacielowi. Na szczęście okazało się to zbędne, bo ten odepchnął od siebie swojego przeciwnika w kierunku okna. Łajdak szybko wydobył pistolet i wymierzył ją w Jacka. Ponownie przerażona westchnęłam bojąc się, że może zaraz strzelić. Wtem nagle okno się otworzyło i uderzyło mocno od tyłu w głowę Morastona, który upadł na podłogę, a Jack Hunter wykorzystał to, aby skoczyć na niego, wyrwać mu broń i uderzyć jej kolbą prosto ciemię łajdaka. Teraz go już załatwił na dobre.
Odetchnęłam z ulgą zadowolona.
- Uff... O mały włos, a byłoby kiepsko - powiedziałam.
- Oj tak - dodała z równie wielką ulgą Dawn, ocierając sobie pot z czoła.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał Piplup, ciężko oddychając.
- Biedny Hunter... Gdyby nie ten szczęśliwy zbieg okoliczności, to...
Popatrzyłam na Delię Ketchum, która właśnie wypowiedziała te słowa i odparłam:
- Nie wydaje mi się, aby to był przypadek.
- A co? - spytała kobieta.
- Niech pani sama popatrzy.
To mówiąc wskazałam na ekran, na którym to widać było, jak Hunter wiążę Morastona, a potem zerka w kierunku okna, w nim zaś nagle pojawia się jakiś dziwny blask, który potem przemienia się w postać Pokemona łudząco podobnego do Latias, ale bez czerwonych znaków, bo zamiast nich miał niebieskie.
- A niech mnie! - zawołał Clemont - To Latios!
- On sam - uśmiechnął się Meyer - I do tego bardzo piękny okaz. Tylko skąd on się tu wziął?
- Coś mi mówi, że nasza droga Serena ma nam trochę do wyjaśnienia, mam rację? - spytała Dawn, patrząc na mnie uważnie.
Zaśmiałam się delikatnie, niczym jakaś mała dziewczynka przyłapana na figlu i odparłam:
- Owszem, ale to w swoim czasie. Najpierw musimy posłać do domu pani Ketchum nowy oddział policji, bo te śpiące królewny nie wiem, kiedy się obudzą.
***
Policja przyjechała do domu Delii i aresztowała Morastona, a wezwana razem z nią karetka pogotowia zabrała Jenny, Boba oraz ich ludzi, aby ich zbadać. Baliśmy się, że może im się coś złego stać od tego gazu, ale na całe szczęście nic im nie było, tylko trochę byli zamroczeni, ale poza tym nic im się nie stało. Okazało się, że Moraston miał za zadanie odzyskać dane oraz zabrać mnie z domu, gdzie potem upozorowałby moją samobójczą śmierć wieszając mnie na jakimś drzewie lub coś innego, ale równie podłego. To już zależało od jego wyobraźni. W każdym razie łajdak jeden wiedział, iż za to wszystko, co zrobił i za to, ilu ludzi zabił czeka go kara śmierci - bardzo rzadko stosowana w regionie Kanto, jednak wciąż obecna w naszym prawie. Doskonale zdając sobie z tego sprawę ten bydlak poszedł na współpracę z policją i wsypał swojego zleceniodawcę, którym to okazał się być - jak to zapewne już wszyscy się domyślacie - naczelnik więzienia w Kanto, pan Durus. Tak, to właśnie on był tajnym agentem Giovanniego i to właśnie on odpowiadał nie tylko za ucieczkę swojego szefa z więzienia, ale również za usunięcie z danych policyjnych informacje, które wykradł Ash.
- Durus miał bardzo dobry plan działania - mówiłam dzień później, gdy wieczorem zebrałam wszystkich moich przyjaciół w salonie Delii Ketchum.
Miałam na sobie wtedy strój Sherlocka Holmesa i chodząc po pokoju tak, jak Ash kiedyś to robił, opowiadałam o tym, jak odkryłam prawdę.
- Śmierć Giovanniego początkowo go bardzo zaszokowała, potem zaś doszedł do siebie i stwierdził, że musi coś zrobić, aby w żadnym razie nie dopuścić do swojego aresztowania. Postanowił jednak nie ratować innych agentów, ale tylko własną skórę. Moraston na jego polecenie obserwował policję i w przebraniu zdobywał informacje. Wiem także, że to on postrzelił panią Delię i pana Josha, gdy Giovanni chciał zmusić Asha do zjawienia się na spotkanie z nim w Wąwozie Diabła. Podejrzewam, że on już od dawna służył organizacji Rocket. Gdy powróciłam do Kanto, to dowiedziałam się, że ten człowiek nas obserwuje. Chciał wiedzieć, czy wrócę do gry. Więc celowo wtedy, po przedstawieniu Lionela i Miette mówiłam z wami głośno, aby on to słyszał, jeżeliby nas podsłuchiwał. No i podsłuchiwał nas tak, jak przypuszczałam i postąpił tak, jak to przewidywałam.
- A ja już myślałam, że wtedy kompletnie zwariowałaś - powiedziała Misty, lekko się śmiejąc.
- A ja się domyślałem, że coś knujesz - rzekł Tracey.
- Tak, jasne - rzuciła złośliwie Dawn.
- Ważne, że Moraston tego nie wiedział - mówiłam dalej, wciąż bardzo z siebie zadowolona - Dzięki temu postąpił tak, jak to przewidziałam. Pod naszą nieobecność włamał się on do domu pani Ketchum i ukradł laptopa Clemonta spodziewając się, że tam są dane, które go ciekawią. Miał rację, ale nie znalazł płyty z kopią tych danych. Nie wiedział przecież, że mam ją cały czas przy sobie. Dlatego mogłam swobodnie działać. Nie wiedział tym bardziej także tego, iż Latias (będąc niewidzialną) śledziła go od chwili, gdy włamał się do domu pani Delii. Pomagał jej w tym Latios, oczywiście także niewidzialny.
- Ale skąd on się tu wziął? - spytał pan Meyer.
- Właśnie. Widzieliśmy go ostatnio w Wertanii! - zawołał Max - Skąd on nagle wziął się tutaj?
- To jest bardzo proste - odpowiedziałam wesoło - Latios został tutaj sprowadzony na prośbę profesora Oaka, który to dowiedział się o nim od Asha. Postanowił zbadać tego Pokemona i przekonał miejscową siostrę Joy, aby mu to umożliwiła. Dzięki niej właśnie Latios został przeniesiony do laboratorium profesora i zaprzyjaźnił się z Latias, która go tutaj odwiedzała.
- Rozumiem - Max pokiwał lekko głową - A więc wszystko jasne.
- A twoja wizyta w więzieniu? - spytał Cilan - Podobno byłaś tam, aby pogadać z Lysandrem.
- Tak, to prawda - potwierdziłam - Chciałam mieć pewność, kim jest zabójca, którego szukamy, a prócz tego chciałam jeszcze rzucić się w oczy naczelnikowi. Liczyłam na to, że dzięki temu zmuszę go do działania. Udało mi się, głównie dzięki głośnej rozmowie i udawanemu szeptowi, za pomocą którego rozmawiałam z porucznik Jenny. Moraston przebrany za strażnika podsłuchiwał nas, a do tego jeszcze moje słowa do naczelnika zmusiły go do drżenia o swoją skórę, jednak nie miałam pewności, kiedy on zaatakuje. Chciałam mieć pewność, że zrobi to jeszcze tej nocy... Wtedy, kiedy my będziemy na niego czekać z zasadzką. Dlatego też wysłałam list z żądaniem zapłaty za milczenie. Naczelnik Durus miał czas do następnego dnia, aby mi zapłacić albo mnie zabić. Zmusiłam go do szybkiego działania.
- No, ale przecież twoje dowody mógł on łatwo podważyć w sądzie - zauważyła Misty - Taka lista to za mało. Nie masz wszak dowodu, że pisał ją Giovanni.
- To prawda, jednak skandal, jaki by wybuchł za pomocą tej listy i jej opublikowania bardzo mu zaszkodził - zauważył Brock - Myślę, że skandal mógłby go zrujnować.
- No właśnie! - poparłam Brocka - I dlatego przeszedł do szybkiego działania, jednak wiedziałam, że on spodziewam się zasadzki i będzie na nią przygotowany, dlatego wycofałam panią Delię i moich przyjaciół z domu, a w domu zaczaiła się policja. Przyznam się wam, że gazu usypiającego nie przewidziałam, ale nie było tak źle.
- Tak, dzięki Jackowi Hunterowi - mruknął Max - Bo bez niego byłoby krucho.
- I dzięki Latiosowi - dodała Bonnie.
- Tak, dzięki nim - potwierdziłam.
- Genialnie rozwiązana sprawa - powiedział Cilan - Chociaż szkoda, że nie poprosiłaś mnie o pomoc. Poszłoby ci jeszcze lepiej.
- A czy nie sądzisz, że poszło jej tak dobrze właśnie dlatego, iż ty jej nie pomagałeś? - zachichotała Iris.
- Bardzo śmieszne - mruknął Cilan urażonym tonem.
Misty popatrzyła na mnie podejrzliwie.
- Wiesz, mam pewne zastrzeżenia - powiedziała.
- Tak? A jakie? - spytałam.
- Bo widzisz... Ta cała sprawa jest naprawdę super, ale nie pasuje mi do ciebie.
- Zgadzam się z nią - rzekła Melody, patrząc na mnie podejrzliwym wzrokiem.
- Dlaczego? - zapytałam.
- Takie ryzyko, jakie podjęłaś pasuje do Asha, ale nie do ciebie. Moim zdaniem ten plan nie był twoim dziełem - stwierdziła Misty.
- Ona ma rację. Ty nigdy tak nie ryzykowałaś - powiedziała Melody - Ty zawsze byłaś tą ostrożniejszą w waszym duecie detektywów.
Zarumieniłam się lekko i odpowiedziałam im:
- Prawdę mówiąc macie rację. Nie będę przed wami się zgrywać. Taki ze mnie detektyw jak z księżyca słońce. Zagadkę tę rozwiązał ktoś inny i to właśnie dzięki jego wskazówkom poprowadziłam całą sprawę do takiego, a nie innego końca.
- Domyślam się, kto to był - powiedział Max, uśmiechając się.
Wówczas do pokoju wszedł Jack Hunter, który to od dobrych paru minut czekał na swój moment, aby wkroczyć do akcji.
- Tak, macie rację - powiedział - To ja pomagałem Serenie, choć ona znacznie umniejsza swoje zasługi w całej tej sprawie. Naprawdę doskonale odegrała swoją rolę i gdyby nie ona, to wszystko skończyłoby się o wiele smutniej.
- A teraz ty umniejszasz swoją rolę - stwierdziłam.
Jack Hunter uśmiechnął się i usiadł powoli na krześle, patrząc wesoło na moich przyjaciół.
- Serena wszystko wam wyjaśniła, ale ja też jestem wam winien kilka wyjaśnień. Ale najpierw... Czy mogę napić się herbaty?
- Nie ma sprawy. Zaraz ci zrobię - rzekła Dawn, wstając z kanapy.
Poszła do kuchni, a ja zaraz za nią.
- Słodzisz, paniczu Hunter? - spytała Dawn.
- Tak, owszem.
- Super. Tylko gdzie tutaj jest cukier?
- W kredensie na talerzach, siostrzyczko - rzekł nagle Jack i to zupełnie innym głosem niż przed chwilą.
- Aha, jest! Dzięki, braciszku...
Nagle Dawn jęknęła i o mało nie upuściła cukiernicy, którą to właśnie wzięła do ręki. Zabrałam jej ją od niej w ostatniej chwili i odstawiłam na blat.
- Tu będzie bezpieczniejsza - zaśmiałam się.
Dawn nie zwróciła na mnie uwagę, tylko szybko pobiegła do salonu, a tam Jack odkleił sztuczny zarost, zdjął przepaskę z oka, potem zdjął perukę, sztuczny nos oraz wyjął soczewki z oczu, dzięki czemu odzyskały one swoją prawdziwą, brązową barwę.
- Poproszę łyżeczkę cukru, jeśli byłabyś tak miła - rzekł Hunter.
Wszyscy zebrani w salonie zerwali się ze swoich miejsc i patrzyli na niego będąc w niezłym szoku, a już największym była chyba Delia.
- Boże... To niemożliwe... ASH!
- Tak, mamo. To ja. Witaj... Nie uściskasz mnie?
- Ash... Ooo!
Chwilę później Delia zemdlała.
- Brawo. Zabiłeś ją - rzuciła złośliwie Dawn.
- Spokojnie, jest tylko nieprzytomna - rzekł Meyer, sprawdzając Delii puls - Po prostu zemdlała i tyle.
Popatrzyłam na Asha nieco zła i powiedziałam:
- Jeśli chciałeś zrobić wrażenie, kochany, to ci się udało. Mówiłam ci, żebyś darował sobie te pomysły rodem z Holmesa.
- Zaraz, moment! To znaczy, że ty wiedziałaś, że on żyje?! - zawołała Dawn, patrząc na mnie w szoku.
- I nic nam nie powiedziałaś? - dodała Misty.
- Ty kłamliwa jędzo! - krzyknęła oburzona Iris, ciskając na mnie gromy oczami - A ta twoja próba samobójcza w Kalos, to niby co było?! Szopka?!
- Nie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że Ash żyje. Dowiedziałam się o tym dopiero niedawno.
- Nie wierzę ci, kłamliwa glizdo! - warknęła Mulatka i spojrzała zaraz na Asha - A ty, kłamliwy draniu...
- Powtarzasz się, Iris - zachichotał Ash - Ja też się cieszę, że cię widzę.
- Ale jak to możliwe, że ty żyjesz? - spytał Tracey.
- Kochani, może wyjaśnimy sobie tę sprawę później? Najpierw ocućmy moją mamę - zaproponował Ash.
Posadziliśmy szybko Delię Ketchum na kanapie i zaczęliśmy ją cucić. Kobieta dość szybko doszła do siebie i złapała się ręką za głowę, mówiąc:
- Boże... Ale miałam sen. Śniło mi się, że Ash żyje i wrócił do nas, a ja wtedy zemdlałam i...
Nagle dostrzegła uśmiechniętą twarz swojego syna.
- Witaj, mamo.
- A więc to nie był sen? - spytała Delia, po czym zerwała się z kanapy i mocno uściskała Asha - Och, synku mój! Ash, kochany mój synku! Tak się cieszę, że żyjesz! Dlaczego nie dawałeś tak długo znaku życia?! Wiesz, jak ja się o ciebie martwiłam?!
- Mamo kochana... Bardzo mi miło, że jesteś szczęśliwa, ale może mnie już puścisz, bo za chwilę znowu będziesz miała za kim tęsknić - wydyszał Ash przyciskany do serca swej matki.
Delia pojęła, że przegięła, więc puściła syna i zachichotała.
- Wybacz, to z radości.
Max i Bonnie przytulili się mocno do Asha i dotykali po rękach oraz twarzy, chcąc sprawdzić, czy to na pewno on.
- Niesamowite! To naprawdę ty! A więc żyjesz! Tak się cieszymy! Jak to możliwe?! Co się stało wtedy w Wąwozie Diabła?! - przekrzykiwali się nawzajem.
Ash uśmiechnął się do nich wesoło i popatrzył na swych pozostałych przyjaciół, którzy wciąż byli w niezłym szoku. Melody zaś lekko prychnęła i powiedziała:
- To było do przewidzenia, że nasz bohater będzie się zgrywał.
Potem rozpromieniła się i powiedziała wesoło:
- Ale, co tam! Ważne, że żyje!
- Tylko jak on to zrobił? - spytał zdumiony Tracey.
- Sam chciałbym wiedzieć - rzekł Brock - Powiedz nam, Ash... Jak to możliwe, że żyjesz?
- Spokojnie, zaraz wszystko wam opowiem - uśmiechnął się Ash, po czym bardzo zadowolony usiadł na kanapie - Ale może najpierw dacie mi się napić herbaty?
Max oraz Bonnie szybko mu ją zrobili, a tymczasem Pikachu wskoczył Ashowi na kolana, piszcząc z radości. Mój luby czule go pogłaskał, potem wziął herbatę od Bonnie, napił się jej i westchnął.
- Od razu lepiej. Strasznie mi zaschło w gardle.
- Co tam gardło! Lepiej nam opowiedz, jak przeżyłeś! - zawołał Max.
- No i jak zmieniłeś swój głos?! - dodała Melody - Przecież mówiłeś zupełnie innym głosem!
- Właśnie! - poparła ją Dawn - Bardzo chciałabym to wiedzieć.
Ash uśmiechnął się lekko i odparł:
- Z chęcią to zrobię, kochani. Chciałem to zrobić wcześniej, ale dopiero teraz naprawdę było to możliwe. No, a co do mojego głosu, to zmieniło go to małe urządzenie.
To mówiąc pokazał niewielki przedmiot w kształcie prostokątnym.
- Modulator głosu. Bardzo pożyteczne urządzenie. Dzięki niemu mój głos mnie nie zdemaskował. No, ale chyba zaczynam już gadać od końca. Lepiej więc zacznę od początku, bo inaczej niczego nie zrozumiecie.
Po tych słowach rozsiadł się wygodniej na kanapie i zaczął mówić:
- Podczas walki w Wąwozie Diabła naprawdę miałem więcej szczęścia niż rozumu. Gdy ja i Giovanni runęliśmy w dół, to ja spadłem na znajdujące się na gałęzi wielkie gniazdo jakiegoś Pokemona ptaka. Gałąź, na której ono jest, wyrasta sobie samotnie ze skały. Na całe szczęście nie pękła pod moim ciężarem. Giovanni nie miał już tyle farta, co ja. Spadł do wody i utopił się. Charizard, którego po mnie wysłaliście nie znalazł mnie, bo leżałem na dnie gniazda obok jaj i nie zauważył mojej postaci. Ja zaś byłem za słaby, aby go zawołać, dlatego też zawrócił z niczym potwierdzając wasze obawy, że ja i Giovanni zginęliśmy w odmętach, ale tak naprawdę zginął tylko mój podły stryjaszek.
- I bardzo mu tak dobrze! - zawołała Bonnie mściwym tonem.
- Ale jak się wydostałeś? - spytał Max.
- Właśnie! Niby jak stamtąd wyszedłeś? - dodała Dawn.
- Nie wydostałem się sam - odpowiedział Ash - Zresztą sam bym nie dał rady. Byłem postrzelony w bok i z każdą chwilą malały moje szanse na ocalenie. Wezwałem więc na pomoc Giratinę. Ta zaś zabrała mnie do świata poza wymiarem, gdzie rządzi nasz dobry znajomy, król Klaudiusz oraz jego synek Ariel. Zaopiekowano się tam mną i wyleczono. Po tygodniu byłem już zdrowy, więc z pomocą Giratiny przeniosłem się do domu profesora Oaka. Ten opowiedział mi, co się dzieje, a ja w przebraniu poszedłem do mojego domu. No i odkryłem czatującego tam w pobliżu jakiegoś gościa.
- To był Moraston - powiedziałam.
- Właśnie. Wiedziałem już, że mój dom jest pod obserwacją, zaś agent Giovanniego, który umożliwił mu ucieczkę chce się teraz upewnić, że ja nie żyję. Postanowiłem nie wyprowadzać go z błędu.
- Nas przy okazji również - mruknęła Misty - Wiesz, co my tu wszyscy przeżywaliśmy?!
- Daj mu spokój - poprosił ją Brock.
- Nie miałem wyboru - rzekł smutno Ash - Gdyby on wiedział, że żyję, to użyłby was jako przynęty, aby mnie zwabić w swoją pułapkę i zabić. Nie mogłem więc wam powiedzieć, że żyję. Nie zdołalibyście tego ukryć przed nim. Mogłem działać tylko wtedy, gdy on uwierzy w to, że nie żyję i straci czujność. Ukrywałem się więc w willi profesora Oaka, który potem doniósł mi o próbie samobójczej Sereny. Wtedy pojechałem do Kalos w przebraniu i jako William zatrudniłem się w tym samym szpitalu, do którego trafiła moja dziewczyna. Dałem w łapę ordynatorowi i pozwolił mi czuwać nad nią. Potem podsłuchałem rozmowę Sereny z Alexą o wydarzeniach na Rodozji. Wiedziałem, że moja dziewczyna tam pojedzie, dlatego też jako Jack Hunter udałem się tam dzięki wynalazkowi Clemonta i czuwałem nad nią. A potem wróciłem tutaj i z pomocą profesora, który obserwował mój dom odkryłem, że obserwacja Morastona się skończyła, a zatem nasi wrogowie uwierzyli w moją śmierć, a ja mogłem działać. Skontaktowałem się z Sereną w Wąwozie Diabła i powiedziałem jej prawdę o sobie. Razem ułożyliśmy plan działania i właśnie dzięki niemu mamy w garści nasze ptaszki. I to już wszystko.
Przyjaciele popatrzyli na Asha uważnie, po czym każdy z nich po kolei podszedł do niego i uściskał go przyjaźnie. Zrobiła to nawet Iris, choć ona zdecydowanie była urażona, lecz nie tak bardzo jak Dawn, która to patrzyła morderczym spojrzeniem na swego brata.
- Siostrzyczko... Może coś powiesz? - spytał Ash.
- Mam coś powiedzieć? Proszę bardzo. Wiesz, co ci teraz powiem, mój drogi braciszku? - warknęła Dawn - Wiesz, co ci powiem, Ash? Ty czasami jesteś tak wredny i samolubny, że mam ochotę cię skrzyczeć!
Jej brat popatrzył na nią zdumiony, po czym lekko się zezłościł i rzekł:
- A daj mi spokój! Ja tu wracam z zaświatów, a ty mnie tak witasz? Bardzo milutkie powitanie, nie ma co. Lepiej sobie daruj. Poza tym ja już ci kiedyś mówiłem, że nie potrzebuję twojego pouczania!
- A ja ci mówiłam, że jeśli chcę kogoś pouczać, to będę to robić!
- Oj, już odpuść sobie.
- Sam odpuść!
- Dawn, posłuchaj... Ja rozumiem, że jesteś zdenerwowana, ale musisz wziąć głęboki wdech i...
- NIE POUCZAJ MNIE! - wrzasnęła na niego Dawn.
To zdenerwowało Asha, który zawołał:
- Właśnie, że to ty mnie NIE POUCZAJ!
- He he he... Stare czasy się przypominają - zachichotał Brock.
- Kto się czubi, ten się lubi - dodałam wesoło.
Miałam rację, gdyż w końcu Ash i Dawn, po rzuceniu w swoją stronę wielu zwariowanych zarzutów wpadli sobie w objęcia i się pogodzili. Ja zaś chichrałam jeszcze mocniej, gdy tylko sobie przypomniałam, w jaki sposób sama zareagowałam na widok mojego kochanego Asha całego i zdrowego. To dopiero była reakcja.
***
To było zaraz po tym, jak Jack Hunter powiedział mi, że chce się ze mną spotkać, ale w sekrecie. Zdecydowałam więc, aby zrobić mały obóz w lesie niedaleko Wąwozu Diabła. Potem zaś, kiedy Max i Bonnie już spali, ja zaszłam do miejsca, gdzie miał się ze mną spotkać Jack Hunter. Bałam się co prawda, że to może być zasadzka, ale byłam gotowa zmierzyć się z nią.
Jack zjawił się punktualnie.
- Miło mi, że przyszłaś. To bardzo mnie cieszy - powiedział.
- Daruj sobie te uprzejmości. Lepiej gadaj, po co mnie tu wezwałeś - mruknęłam złym tonem.
Hunter uśmiechnął się do mnie czule i powoli zdjął z siebie przebranie. Wówczas miałam okazję zobaczyć jego prawdziwą twarz, ale zdecydowanie byłam w wielkim szoku, gdy ją ujrzałam.
- Boże... To niemożliwe! - powiedziałam.
Powoli podeszłam do niego i delikatnie dotknęłam jego twarzy. Tak, to był mój chłopak cały i zdrowy. Jego sztuczny zarost zasłaniał mu bliznę na lewym policzku, zaś przepaska na oku bliznę nad prawym okiem. A teraz widziałam je na własne oczy. Mogłam dotknąć tych blizn i zyskać całkowitą pewność, że to mój luby.
- Ash... Mój ukochany... Mój jedyny - powiedziałam czule.
Następnie wzięłam zamach i z całej siły dałam mu w twarz.
- Sereno! - zawołał mój chłopak.
Był wyraźnie zdumiony, gdyż widocznie nie tego oczekiwał.
- Ty draniu! - doskoczyłam do niego z piąstkami - Ty kłamliwy łotrze! Ty... Ty... Ty... Jak mogłeś przede mną udawać?! Jak mogłeś kłamać, że nie żyjesz?!
- Kochanie, wszystko ci zaraz wyjaśnię...
- Wcale nie chcę cię słuchać! Rozumiesz to?! Nie chcę słuchać twoich tłumaczeń! Przez ciebie chciałam się zabić! Czy wiesz, ile łez przez ciebie wylałam?! Nienawidzę cię! Rozumiesz?! Nienawidzę! Nienawidzę!
Ash objął mnie mocno i pogłaskał czule moje włosy, zaś ja płacząc w jego ramię powoli uspokoiłam się, po czym mówiłam:
- Ash... Kocham cię... Boże, jak za tobą tęskniłam! Dlaczego tak długo nie dawałeś znaku życia? Dlaczego?
- Czuwałem nad tobą, kochanie. Od dawna.
- Tak? I to ty byłeś Williamem?
- Oczywiście. I Jackiem Hunterem także.
- A więc jednak...
- Co jednak?
- Gdy lekarz cię opatrywał na Rodozji, to zobaczyłam twoją bliznę po tym starciu z Finnem, kiedy połączyłeś się ze swoim Greninją. No i jeszcze ten ślad po upadku z huśtawki. Znam te ślady doskonale, ale początkowo pomyślałam, że po prostu mi odbija z tęsknoty za tobą i jakoś nie wzięłam tego na poważnie. Jak widzę myliłam się.
- Ano, myliłaś się.
- Widzę, ale powiedz mi jedno. Jak to jest możliwe? Co się tutaj dzieje? Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej, że żyjesz?
Ash poprosił, abym mówiła nieco ciszej, po czym zaczął mi wszystko wyjaśniać na spokojnie. Słuchałam go uważnie i jednocześnie cieszyłam się jak dziecko.
- Nasi przyjaciele muszą się o tym dowiedzieć! Muszę im powiedzieć!
- Nie! Jeszcze nie teraz! - Ash powstrzymał mnie przed tym - Jeszcze nie mogą o tym wiedzieć. Jeszcze nie czas.
- Jak to, nie czas? - zdziwiłam się - A kiedy będzie czas?
- Już niedługo, ale najpierw musimy złapać agenta Giovanniego, a ty musisz mi w tym pomóc.
- Dlaczego właśnie ja?
- Bo obawiam się, że sam nie dam sobie rady. Poza tym mam pewien plan, który tylko ty możesz przeprowadzić.
Ash opowiedział mi swój plan działania, a ja zaczęłam powoli wreszcie wszystko rozumieć. Wiedziałam już doskonale, że niepotrzebnie na niego naskoczyłam. On musiał się ukrywać dla naszego bezpieczeństwa, ale teraz ma pomysł, jak schwytać naszego wroga i pokonać tych drani, a tym samym przywrócić stare, dobre czasy, w których to ja znów będę mogła być z moim chłopakiem. Bez wahania przystałam więc na jego pomysł, którego to efekty już znacie dzięki opisowi całej tej przygody.
- Doskonale... A więc wracaj do Maxa i Bonnie, bo jeszcze się obudzą i zobaczą, że cię nie ma - powiedział po chwil mój luby.
- O nie! - warknęłam do Asha, łapiąc go mocno w pasie - Tak łatwo mi nie uciekniesz!
- O czym ty mówisz? - zdziwił się Ash.
Ja jednak nie myślałam racjonalnie. Przez prawie dwa miesiące byłam na głodzie i teraz miałam zamiar nawdychać się Asha za wszystkie czasy i nikt nie mógł mi w tym przeszkodzić.
- O tym, że musisz mi coś dać, zanim sobie pójdziesz.
On dobrze wiedział, o co chodzi, bo zachichotał delikatnie i rzekł:
- Sereno, pochlebiasz mi, ale to chyba nie jest najlepszy pomysł.
Zacisnęłam palce wokół jego pasa mocniej i szepnęłam:
- To doskonały pomysł! Nie mogę zmarnować takiej okazji. Za długo na to czekałam.
- Ale Sereno...
- Ash, błagam cię...
- Sereno, nie możemy.
- Ash, do licha! Znienawidzę cię, jeśli mnie teraz zostawisz!
Mój luby uśmiechnął się do mnie czule i pogłaskał powoli moją twarz.
- Jak mógłbym odmówić takiej słodkiej prośbie? - spytał.
A potem pozbawiliśmy się części naszej garderoby, po czym objęłam Asha za szyję rękami, zaś nogami zawisłam na jego pasie. Chwilę później oparłam się o drzewo i razem okazywaliśmy sobie miłość w najpiękniejszy i zarazem najbardziej zwariowany sposób na świecie. Do dziś rumienię się na samo wspomnienie tego, co wtedy zrobiliśmy, ale nie żałuję tego ani trochę. W miłości czasami potrzeba odrobiny szaleństwa, bo inaczej bywa potem tak, że miłość staje się nudna, a ja nie chciałam się znudzić Ashowi, chociaż wątpię, aby on mógł czuć nudę do kogoś, kogo kocha.
Tak czy siak pod koniec musieliśmy nawzajem zasłonić sobie usta, aby nie krzyczeć, a po tym wszystkim przez chwilę nie miałam siły mówić. Dopiero po około minucie wydyszałam:
- Razem, kochanie?
- Tak, skarbie... Razem - odpowiedział mi Ash, dysząc przy tym.
- Jeszcze nigdy jednocześnie...
- Wiem.
- To chyba coś znaczy, prawda?
- Nie wiem... Być może... Ale tak czy inaczej to wyjątkowa sytuacja.
- Oj tak... Oj tak...
Tak, zdecydowanie to była bardzo wyjątkowa sytuacja i jaka cudowna. Po prostu szalenie cudowna.
Początkowo zachowaliśmy fakt, że Ash żyje dla siebie i dlatego poza naszą wąską grupkę nikt inny tego nie wiedział. Przez ten czas rozpoczął się proces pana naczelnika Durusa. Nigdy tak szybko proces po uwięzieniu nie miał miejsca, ponieważ jednak sprawa ta dotyczyła dość ważnego urzędnika państwowego, to postanowiono zakończyć ją jak najszybciej.
Proces wyglądał tak, jak przedstawiłam go na początku naszej historii. Przedstawiliśmy za dowód przeciwko niemu listę agentów, a także zeznania Lysandra w sprawie Morastona i samego Morastona w sprawie naczelnika. Jednak podlec ów, czyli naczelnik bronił się zaciekle z pomocą swojego adwokata, aż na sali sądowej pojawił się Jack Hunter i wkroczył do akcji. Najpierw przedstawił nagrania i zdjęcia zrobione przez Latias, która miała podczas śledzenia naszego wroga specjalny aparat do robienia zdjęć oraz nagrywania dialogów. Na szczęście, gdy stawała się niewidzialna ten sprzęt także taki się stawał, co sprawiło, że mogła działać niewykryta.
Na sam koniec Jack Hunter zdjął przebranie i ujawnił się wszystkim na sali jako Ash Ketchum. Nigdy nie zapomnę przerażonej miny naczelnika, gdy tylko zobaczył mojego chłopaka.
- Nie! To niemożliwe! - krzyknął przerażony - Ty przecież nie możesz żyć! Ty nie masz prawa żyć!
- Jednak jak pan widzi, nadal żyję - zaśmiał się okrutnie Ash - Żyję i teraz mogę dowiedzieć panu, jakim jest pan łajdakiem!
Naczelnik przerażony złapał się nagle za serce, jęknął i zaczął jakoś tak dziwnie gulgotać i syczeć. Potem upadł na podłogę wijąc się z bólu, aż w końcu znieruchomiał. Gdy obecny na sali lekarz podbiegł szybko do niego i sprawdził mu puls, to stwierdził zgon.
Wszyscy byli w szoku, gdy to ujrzeli. Wszyscy oprócz wręcz mściwie patrzącego na to Asha, który odwrócił się na pięcie i powoli wyszedł z sali, a ja za nim. Oboje czuliśmy, że sprawiedliwości wreszcie stała się zadość.
Po tym wszystkim poszliśmy z Ashem odpocząć na łąkę, a potem na plażę. Długo spędzaliśmy tam czas tylko i wyłącznie we dwoje, ciesząc się swoją obecnością, a gdy na niebo wszedł księżyc, a plaża opustoszała, to tym razem mój luby zaszalał, wciągając mnie na swoje kolana oraz całując zachłannie.
- Kocham cię... - mówił zmysłowo, rozpinając mi sukienkę - Kocham i muszę ci to okazać.
- Ty wariacie - chichotałam, choć wcale mu się nie opierałam - Ktoś nas jeszcze zobaczy.
- I co z tego? Wtedy w lesie jakoś nie miałaś oporów.
Zarumieniłam się lekko i pocałowałam go, po czym razem dziko wręcz zerwaliśmy z siebie ubrania, a następnie... Boże, nawet teraz mam na twarzy wielkie rumieńce, gdy o tym pomyślę. Nie wiem, co nam wtedy odbiło, ale to było tak cudowne, że wręcz nie umiem nawet tego opisać. I rzecz jasna nie żałuję ani przez chwilę. Choć wtedy przez chwilę żałowałam.
Ta chwila nastąpiła wtedy, kiedy było już po wszystkim i nagle padło na nas światło latarki.
- Hej, co się tam dzieje?!
Przerażona pisnęłam, zeskoczyłam z kolan Asha i zdążyłam zasłonić się tylko swoją sukienką, bo nic innego nie przyszło mi do głowy. Mój luby był przytomniejszy, bo naciągnął szybko na siebie spodnie. Chwilę później nadbiegła porucznik Jenny, gdyż to ona nas nakryła.
- To wy?! - spytała - Boże, ale mnie nastraszyliście! Co wy w ogóle...
Przyjrzała się nam i wszystko zrozumiała.
- No, wiecie co?! W waszym wieku takie rzeczy?! Naprawdę byście się wstydzili. W domu wam już nie wystarczy?
- Nie - odpowiedział butnie Ash - A w ogóle nie masz nic innego do roboty, tylko przeszkadzać zakochanym?
- Już nie takich zakochanych widziałam - mruknęła Jenny.
- Poważnie? I co? Też byli tak szczęśliwi?
- Być może. Nie wnikałam.
- Więc teraz też nie wnikaj w szczegóły. I weź już nie zgrywaj takiej świętej. Sama w naszym wieku nie wariowałaś?
- No, jakoś nie.
Ash zmierzył ją ironicznym wzrokiem i rzekł:
- To widać.
Jenny prychnęła tylko i powiedziała:
- Spadać do domu! I żebym was tu więcej nie widziała po nocach, bo aresztuję! Zakochani się znaleźli...
- Ja także się cieszę, że znowu będziemy razem pracować! - zawołał za nią Ash, chichocząc przy tym wesoło.
***
Parę dni później do Alabastii zjechało się wielu przyjaciół Asha, którzy byli po prostu szczęśliwi z faktu, że mój ukochany żyje i ma się dobrze. Wydana została z tej okazji wielka zabawa, a podczas niej wszyscy goście wypytywali Asha o to, jak przeżył i jak zdołał ukrywać swoją tożsamość przed każdym z nich, a także jakim cudem zdołałam ukryć to, że Ash żyje. Oboje zwykle odpowiadaliśmy na to:
- Nie było to łatwe.
Podczas przyjęcia odbyły się również pokazy artystyczne z udziałem zespołu The Brock Stones, który wraz z Lionelem i Miette zaśpiewał kilka piosenek. Najpierw zaśpiewali następujący utwór:
Nie wiesz, kiedy zjawia się.
Spada niby grom.
Z mroku się wyłania,
By przepędzić zło.
Kto, co, jak i gdzie?
On to wszystko wie.
Teraz chodź!
Sherlock Ash!
Zawsze ci pomoże.
Czuwa noc i dzień.
Sherlock Ash!
Oj, powieje grozą!
Sherlock Ash!
To Sherlock.
Sherlock Ash!
Dymu kłąb, to znowu on.
Czuwa noc i dzień.
Zanim skrada się tuż tuż,
Ten w płaszczu jego cień.
Wróg widząc jego twarz
Zwiewa póki czas.
Leci!
Sherlock Ash!
Zawsze ci pomoże.
Czuwa noc i dzień.
Sherlock Ash!
Oj, powieje grozą!
Sherlock Ash!
Sherlock już do nas szybko mknie.
Sherlock Ash!
Potem zespół miał krótką przerwę, po której poleciała wesoła piosenka, a Lionel zaśpiewał do niej radośnie:
Gdy arszeniku czujesz w zupie smak,
Gdy brylantowej kolii w sejfie brak,
Gdy nagle znika żona twa lub mąż,
A w wannie pełza jadowity wąż.
Za oknem cień, stłuczone pryska szkło
I trach, trach! Trup pada! No, to co?
To wszystko minie, będzie znów tip top.
Prywatny nasz detektyw zwęszył trop.
Ash Ketchum zna swój fach i trud.
Wnet wszystko gra, tres bien, sehr gut.
Ash Kechtum na kłopoty
Ma zawsze środek złoty.
Czego się martwisz, co ty?
Proste to jak drut!
Ash Ketchum na kłopoty
Ma zawsze środek złoty.
Weźmie się do roboty, zrobi cud!
Gdy pachnie kokainą żony szal,
Gdy rusza mąż z dziewczyną w siną dal,
Gdy facet w białych getrach ostrzy nóż
Lub sączy jad w pąsowych kolce róż.
Gdy zegarowa bomba sieje śmierć...
Bach! Bach! I znika tony złota ćwierć.
Ty nic się tym nie przejmuj, gwizdać fiuuu!
Życz przyjemnego mnie i sobie snu!
Bo przecież...
Ash Ketchum zna swój fach i trud.
Wnet wszystko gra, tres bien, sehr gut.
Rzecz cała w wielkim skrócie:
Zabili go i uciekł,
Więc kiwa palcem w bucie
W tył i w bok i w przód.
Rzecz cała w wielkim skrócie:
Zabili go i uciekł,
Więc kiwa palcem w bucie
W tył i w przód.
Unova, Kanto, Kalos, Sinnoh, Johto, Hoenn.
Przestępcę wziąć za mordę - jego cel.
Sherlocka dziedzic i Poirota syn.
Armia nie sprosta mu państwowych glin.
Choćbyś niewinny był i nie miał skaz.
Znajdzie poszlaki nasz dedukcji as.
Choćbyś był czysty jak panieńska łza,
Nie masz alibi - strzeż się go jak psa!
Ash Ketchum to detektyw nasz.
Nie będzie bandzior pluł mu w twarz.
Ash Ketchum na kłopoty
Ma zawsze środek złoty.
Czego się martwisz, co ty?
W końcu Asha znasz.
Rzecz cała w wielkim skrócie:
Zabili go i uciekł.
Włożył papucie i znów pełni straż.
- Tak, to jest cała prawda o moim synu - rzekł radosnym głosem Josh Kechum - Rzecz cała w wielkim skrócie, zabili go i uciekł.
- I znów pełni on straż - dodałam radośnie - Nawet nie wiesz, Ash, jak bardzo się cieszę z tego powodu.
To mówiąc położyłam dłoń na jego dłoni, a mój luby uśmiechnął się do mnie czule i pogłaskał on drugą ręką Pikachu, który piszczał z radości oraz wielkiego szczęścia.
Chwilę później nastąpił kolejny występ. Tym razem Lionel z Miette zaśpiewali piosenkę kryminalną, którą kiedyś śpiewał nam Arlekin. A szła ona tak:
Raz pewien gentleman,
U kariery stojąc progu,
Doszedł do wniosku, że
Czas najwyższy mieć już wrogów.
Chociaż to luksus, ale stwierdził, że
Czas najwyższy mieć już wrogów.
Chociaż to luksus, ale stwierdził, że
Czas najwyższy mieć już wrogów.
Inny donosy śle,
Anonimem wroga trwoży.
Gentleman w MHD
Kupił siedem ostrych noży.
Chociaż to luksus, ale w MHD
Kupił siedem ostrych noży.
Chociaż to luksus, ale w MHD
Kupił siedem ostrych noży.
Po tych słowach podstawiony Lionelowi stół z wbitymi nożami, a ten wziął do ręki jeden z nich i śpiewał dalej:
Nóż pierwszy, pierwszy nóż
Służy do ścinania łodyg
Kwiatków, co rosną już,
Rosną już na pierwszym wrogu.
Chociaż to luksus, kwiatki rosną już,
Rosną już na pierwszym wrogu.
Chociaż to luksus, kwiatki rosną już,
Rosną już na pierwszym wrogu.
Po zaśpiewaniu tej zwrotki Lionel rzucił nożem (który był gumowy, co dopiero teraz zauważyłam) w stronę innego artysty, idącego w jego stronę. Artysta udawał, że pada na ziemię i szybko chwycił do ręki bukiet wyjęty z kieszeni, aby kwiatki nad nim rosły, jak w piosence, zaś Lionel jakby nigdy nic wraz Miette śpiewał dalej:
Pośmiertnych wierszy zbiór,
Które drugi wróg napisał
Po pracowitym dniu,
Drugi nóż przecina dzisiaj.
Chociaż to luksus, gentlemana stać,
Żeby wiersze czytać dzisiaj.
Chociaż to luksus, gentlemana stać,
Żeby wiersze czytać dzisiaj.
Teraz kolejny artysta udający, że się skrada „dostał nożem“ i padł na scenę, a piosenka leciała dalej:
Kolejnych noży trzech
Przez czas jakiś nie używał.
Wreszcie trafiło się
Naraz wrogów trzech szczęśliwie.
Chociaż to luksus, lecz bliźniaków trzech,
Trzech trafiło się szczęśliwie.
Chociaż to luksus, lecz bliźniaków trzech,
Trzech trafiło się szczęśliwie.
Po zaśpiewaniu tych słów Lionel rzucił kolejno trzema nożami w trzy osoby, które szły po scenie i którym on zaszedł drogę, po czym zarzucał ich nożami. Trzecia ofiara próbowała uciec, jednak jej się nie udało. Po Lionel rzucił jeszcze jednym nożem w próbująca go zaatakować osobę i zaśpiewał wraz z Miette:
Nim siódmy, siódmy nóż
Zdołał się złym czynem splamić,
Gentleman wokół już
Miał przyjaciół tylko samych.
Chociaż to luksus, ale wokół już
Miał przyjaciół tylko samych.
Chociaż to luksus, ale wokół już
Miał przyjaciół tylko samych.
Wokół Lionela zaroiło się od artystów udających, że mu się podlizują i zarówno drżą przed siódmym nożem, a Lionel z Miette zaśpiewali:
Ech, przyjaźń piękna rzecz,
Lecz się trzeba o nią troszczyć,
Więc, by przyjaciół mieć
Facet siódmy nóż wciąż ostrzy.
By na ten luksus wciąż go było stać,
Facet siódmy nóż wciąż ostrzy.
By na ten luksus wciąż go było stać,
Facet siódmy nóż wciąż ostrzy.
Przedstawienie to było tak bardzo genialnie wykonane, że powitaliśmy je gromkimi bramami.
- Ta piosenka zgadza się po części z prawdą - powiedział wesoło John Scribller, siedzący przy stoliku ze mną, Ashem i Maggie.
- Oj tak, Ash ma już wokół siebie przyjaciół tylko samych - zaśmiała się jego dziewczyna.
- Nie na długo - zaśmiał się Thomas, siedzący przy sąsiednim stoliku - Niech no tylko wieść się rozniesie o twoim powrocie, Ash, a szybko znajdą się nowi wrogowie.
- Tak... To prawda, ale spokojnie - powiedział Josh beztrosko - Mój syn z każdym sobie poradzi. W końcu to Sherlock Ash.
- O tak! - zawołał Scribbler, wstając od stoliku - A zatem proponuję toast za zdrowie Sherlocka Asha.
- Zgadzam się! - dodałam, robiąc to samo - Agent Giovanniego już nie żyje, jego cyngiel siedzi, zaś Sherlock Ash może swobodnie wrócić do gry, czego serdecznie mu życzę. Za Sherlocka Asha! Oby już na zawsze z nami pozostał.
- ZA SHERLOCKA ASHA! - krzyknęła cała sala.
KONIEC