poniedziałek, 28 maja 2018

Przygoda 113 cz. IV

Przygoda CXIII

Tajemnica starego obrazu cz. IV


Pamiętniki Sereny c.d:
Zgodnie z podjętą przez nas decyzją ja i Ash pojechaliśmy najbliższym pociągiem do Francji. Było to tym łatwiejsze do zrealizowania, że Kalos znajduje się w sąsiedztwie tego kraju i dojazd do niego był bardzo łatwy. Pojechaliśmy więc z Ashem pociągiem i to jeszcze pierwszą klasą, a kiedy tylko wjechaliśmy na tereny bez Pokemonów, to się dopiero zaczęło. Widok Pikachu i Buneary wzbudził u wszystkich ludzi, którzy pochodzili z terenów bez Pokemonów wielkie zaskoczenie, połączone z zachwytem. I nic w tym dziwnego, bo w końcu nie codziennie spotykali oni takie niezwykłe stworki, jak te, które nam właśnie towarzyszyły. Ludzie z regionów raczej rzadko podróżują na tereny bez Pokemonów i vice versa, dlatego też musieliśmy znosić to, iż ci ludzie obserwowali uważnie nas i nasze stworki, a niektórzy podchodzili, aby móc je podziwiać z bliska lub pogłaskać. Przyznam się, że to było chwilami naprawdę bardzo irytujące, a zrobiło się jeszcze bardziej, gdy już dojechaliśmy na miejsce i wysiedliśmy z pociągu, bo wtedy liczba zainteresowanych naszymi pokemonimi towarzyszami znacznie wzrosła, a my musieliśmy jakoś się od nich opędzić, aby móc spokojnie do celu naszej podróży.
- Gdzie jest właściwie ten pałac? - spytałam Asha, gdy już byliśmy na miejscu.
- Na obrzeżach Paryża, jak nam powiedział kustosz - odpowiedział mój luby i wyjął z plecaka mapę, którą następnie rozłożył - Niech no spojrzę... To jest na zachód od miasta. Niedaleko od niego, na tzw. obrzeżach. Łatwo powinniśmy tam dotrzeć.
- Tak, pod warunkiem, że ci wszyscy ludzie wokół przestaną traktować nas jak dziwadła i nie będą dłużej za nami ganiać.
- Spokojnie, nie będziemy się rzucać w oczy, to dadzą nam spokój.
- Oczywiście - rzuciłam złośliwie - Z Pokemonami u naszego boku z pewnością nie zwrócimy na siebie uwagi.
- Więcej optymizmu, kochanie - uśmiechnął się do mnie Ash, składając mapę i chowając ją do plecaka - Odrobina pomysłowości i poradzimy sobie. Wystarczy tylko, że nasi przyjaciele znajdą sobie spokojną kryjówkę.
To mówiąc Ash schował do plecaka Pikachu w taki sposób, że lekko tylko wystawała mu głowa, aby mógł on swobodnie oddychać.
- Dość pomysłowe - zaśmiałam się i poszłam w jego ślady, chowając do plecaka Buneary.
- I praktyczne - dodał mój luby.
Zaśmiałam się delikatnie, a potem spokojnie ruszyliśmy w kierunku obrzeży miasta. Przy okazji rozglądałam się bardzo uważnie dookoła siebie i chyba trudno mi się dziwić, ponieważ ostatecznie byłam z moim ukochanym w Paryżu, w jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie, mieście sztuki i mody, które było kolebką wielu artystów najróżniejszej maści. To właśnie tutaj ubierały się największe sławy, to tutaj rozwijali swoje talenty najlepsi artyści, to właśnie to miasto było uznawane za miasto wszelkich nadziei w całej Europie. Do tego Paryż jest również miastem posiadającym mnóstwo niesamowicie pięknych sklepów z ciuchami, jak również ciastkarni, a jedno i drugie naprawdę bardzo przemawiało do mojej wyobraźni i mojego gustu.
- Z czym ci się kojarzy Paryż? - spytałam po chwili Asha.
- Tak najbardziej?
- Tak.
- Z powieściami Dumasa ojca - zaśmiał się delikatnie mój ukochany - Z muszkieterami i hrabią Monte Christo.
- Nieźle. A mnie z najbardziej kojarzy się ze sztuką, modą i ciastkami - dodałam nieco żartobliwie i oparłam się lekko o ramię mojego ukochanego - A tak na poważnie, to najmocniej z filmami, które oboje razem oglądamy. Wiele razy widziałam w nich Paryż, ale wiesz co? Żadne filmowe sceny nie oddają w pełni prawdziwych widoków.
- To prawda. Żaden film nie oddaje ogromu tego miasta i jego piękna - zgodził się ze mną Ash.
Parsknęłam wesoło śmiechem czując, jak ogarnia mnie wielka radość. Następnie stanęłam przed Ashem, rozłożyłam szeroko ręce, po czym kręcąc się dookoła własnej osi zaśpiewałam:

Jak co dnia budzi się miasteczko.
Świtu blask z powiek kradnie sen.
Jak co dnia wszyscy ludzie rześko
Wstają tu, by rzecz...

Ash łatwo odgadł, jaką piosenkę śpiewam i lekko chichocząc zawołał:
- Bonjour! Bonjour! Bonjour! Bonjour!
- Bonjour! - zawołał nagle jakiś dziewczęcy głos.
Spojrzałam w kierunku, skąd mnie on dobiegł i wówczas dostrzegłam stojącą jakieś kilkanaście metrów ode mnie Lillie Cheerful w towarzystwie jej dziadka, Winstona Krupsha.
- Lillie?! - zawołałam zdumiona.
- Tak, to ja - uśmiechnęła się dziewczyna.


Zaśmiałam się radośnie, po czym obie wpadłyśmy sobie w objęcia i ucałowałyśmy się w policzki, potem zaś Lillie rzuciła się na szyję Ashowi, który przycisnął ją mocno do piersi.
- Moja kochana kuzyneczka! - zawołał wesoło Ash.
- Mój kochany, jedyny kuzyn! - zawołała dziewczyna, całując go czule po całej twarzy - Strasznie się cieszę, że cię widzę!
- Ja też się cieszę, ale co ty tutaj robisz, Lillie? I ty także, dziadku? - spytał Ash, gdy kuzynka wypuściła go z objęć.
- Sentymenty starego człowieka - odpowiedział nam Winston Krupsh z uśmiechem na twarzy - Bardzo dawno nie byłem w tym mieście. Coś więc mnie naszło, aby zobaczyć te okolice jeszcze raz, a przy okazji Lillie dawno nie wyjeżdżała, więc zabrałem ją ze sobą.
- A Mallow i Lana? - spytałam - Nie chciały przyjechać?
- One wolą inne miasta niż Paryż - odpowiedziała Lillie - Ja z kolei nie umiałam sobie odmówić wizyty w tym mieście. Wiecie, te wszystkie sklepy z ciuchami i ciastkarnie...
- Czytasz w moich myślach - zaśmiałam się wesoło.
Z całej trójki sióstr Cheerful to właśnie z nią zawsze najlepiej umiałam się dogadać.
- Ja tam osobiście wolałbym odwiedzić jakąś dobrą restaurację - rzekł na to Winston Krupsh.
- Teraz ty czytasz w MOICH myślach, dziadku - zaśmiał się Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Kochane żarłoki - zachichotałam delikatnie.
- Dobrze, ale póki co nie mamy na to czasu - powiedział po chwili mój luby, odzyskując powagę - Musimy z Sereną załatwić tutaj pewną sprawę, ale w sumie, jeśli wy chcecie pozwiedzać, to się nie krępujcie.
- Daj spokój. Zwiedzanie może poczekać - stwierdziła Lillie - Jeżeli ty masz jakąś sprawę do załatwienia, to ja chętnie ci w tym pomogę, kuzynku.
- Ja także - dodał Winston Krupsh, uśmiechając się - Przyda mi się nieco adrenaliny na stare lata. To co? Łapiecie przestępców? Jakąś groźną szajkę? A może jakiegoś psychola?
- A może szpiega międzynarodowego? - spytała podnieconym głosem Lillie.
Ash parsknął śmiechem.
- Nie, muszę cię rozczarować. To całkiem prozaiczna sprawa. Mamy ostatnio z Sereną jakieś dziwne sny i te sny doprowadziły nas tutaj. Chcemy się dowiedzieć, co jest ich przyczyną i sądzimy, iż w tym mieście się tego dowiemy.
- Rzeczywiście, bardzo prozaiczne - rzuciła ironicznie Lillie - Jak dla mnie, to naprawdę ciekawe. Chętnie wezmę w tym udział.
- Ja też - dodał Winston Krupsh - To dokąd się wybieracie?

***


Razem dotarliśmy do pałacu należącego niegdyś do małżeństwa, które nas interesowało. Do Raula i Christine, o których ostatnio z Ashem ciągle śniliśmy. To było naprawdę piękne miejsce, wyraźnie wybudowane w stylu barokowym, urzekające tym, jak bardzo jest idealne, a jest idealne dlatego, że wyraźnie było widać, iż zbudował je ktoś, kto kochał kogoś i chciał mu to miejsce podarować. Co prawda w czasie Wielkiej Rewolucji pałac został bardzo uszkodzony, jednakże po latach spadkobiercy interesującego nas małżeństwa postarali się, aby to miejsce chociaż częściowo powróciło do dawnej świetności i to właśnie było widać. To również budziło nasz podziw. Pałac został mocno odremontowany, część dzieł sztuki powróciło do niego, a ogród znów wyglądał kwitnąco.
- To naprawdę bardzo piękne miejsce - powiedział oprowadzający nas po budynku przewodnik - Przypomina ono o dawnych czasach... O czasach, które już minęły i nigdy nie powrócą.
- To prawda - pokiwałam smutno głową, rozglądając się dookoła - Czy można go obejrzeć samemu?
- Oczywiście. Nie widzę przeszkód - odpowiedział mi przewodnik - Tylko proszę nie siedzieć tu w nieskończoność. Będziemy musieli zamykać, bo wieczorem zawsze zamykamy.
- Ależ spokojnie, do tego czasu zdążymy stąd wyjść - zaśmiałam się i powoli ruszyłam przed siebie.
Chodząc po domu szybko uzyskałam pewność, iż to właśnie o tym miejscu tak często śniłam. To po tym domu chodziłam w moich pierwszych, jeszcze niezbyt sprecyzowanych wizjach, które to sprawiły, iż teraz czułam się tak, jakbym przeżywała deja vu. Czułam się naprawdę bardzo dziwnie, kiedy chodziłam po tym domu. Nie umiem nazwać tego uczucia, które mi wtedy towarzyszyło. To było uczucie podniecenia, radości, a zarazem też wielkiego niepokoju. Tak, właśnie niepokoju, ponieważ to uczucie również mi towarzyszyło, pewnie dlatego, iż nie miałam pojęcia, co mam czuć ani dokąd mnie to wszystko zaprowadzi, a nieznane często buzi w nas niepokój, a już na pewno we mnie.
- Widziałaś to wszystko we śnie? - zapytał mnie po chwili Ash.
- Tak, dokładnie tak - odpowiedziałam, kiwając potakująco głową i idąc dalej przed siebie.
- Byłaś tutaj już kiedyś? - spytała Lillie - Znaczy... Poza snem?
- Sama nie wiem - odpowiedziałam jej - Prawdę mówiąc, to nie mam całkowitej pewności. Widziałam to wszystko we śnie i to jest pewne, jednak nie posiadam pewności co do tego, czy aby na pewno nigdy wcześniej nie byłam tu osobiście... Znaczy wiesz... Na żywo.
- Ale masz takie uczucie, prawda? - spytał Winston Krupsh.
- Tak. Mam takie uczucie - odpowiedziałam mu - Ale nie mam pojęcia, dlaczego... Te sny, które widziałam... To wszystko, co przeżyłam we śnie, to naprawdę niezwykłe przeżycie. Nie umiem tego nazwać. To jakby powrót do dawnego życia... Powrót do domu. Powrót do mojego dawnego ja, ale nie wiem, czy to dobre określenie.
- Wiesz, kochanie... - powiedział Ash, podchodząc do mnie - Moim skromnym zdaniem to wszystko, co ostatnio oboje przeżywamy może mieć bardzo proste wyjaśnienie.
- Domyślam się, jakie to wyjaśnienie, Ash. Ale problem polega na tym, że nie mamy pewności, czy tak jest.
- Dlatego tu przyjechaliśmy, żeby tę pewność zyskać.
- To prawda. Ale czy ją zyskamy?
- Nie traćcie nadziei - powiedział Winston Krupsh - Nie takie zagadki zdołaliście już rozwiązać i jeszcze nie takie rozwiążecie. Nie wolno wam tracić nadziei na to, że dacie sobie radę. Jeśli ją stracicie, to nie będziecie mogli więcej prowadzić żadnej sprawy.
- Ash przeszedł na emeryturę. Nie wiem, czy kiedykolwiek poprowadzi jakąkolwiek sprawę - powiedziałam, patrząc na mojego chłopaka, który to właśnie w jednym z sąsiednich pokoi oglądał wiszące na nich obrazy.
Winston Krupsh parsknął delikatnym śmiechem.
- On jest uparty... Tak, jak jego matka... I jego dziadek, a mój brat. I o ile wiem, taki sam, jak jego ojciec. Ketchumowie, z tego co wiem, są wręcz piekielnie uparci. Krupshowie zresztą też są uparci, więc jak to sobie razem zsumujesz, to zrozumiesz, że twój ukochany tak łatwo nie zmieni zdania w jakiekolwiek sprawie.
- Wiem, przekonałam się już o tym i to wiele razy. Dlatego się boję, że nie wróci już do gry. Chwilami widzę, iż ciągnie go do kolejnych spraw, a innym razem widzę, jak ucieka od nich.
- Spróbuj go zrozumieć. Jego misja doprowadziła jego przyjaciela do kalectwa.
- Clemont wyszedł z tego.
- Owszem, ale Ash boi się, że następnym razem nie będą już mieli tyle szczęścia. Mimo tego, że Clemont już prawie całkowicie wyzdrowiał, Ash wciąż ma obawy. Poza tym boi się, iż wypalił się jako detektyw i nie zdoła na czas rozwikłać sprawy, aby ocalić bliskie sobie osoby. Prócz tego jest uparty i skoro raz coś postanowił, to nie chce tak po prostu zmieniać zdania, bo to by uraziło jego dumę. Dlatego miota się od chęci powrotu na dawną drogę do chęci pozostania emerytowanym detektywem. Od chęci ruszenia z miejsca do chęci pozostania w tymże miejscu.


- Skąd pan... To znaczy, skąd ty to wiesz? - spytałam, przypominając sobie, że przecież Winston prosił, abym traktowała go jak członka rodziny i mówiła mu na „ty“.
- Bo z nim rozmawiałem - uśmiechnął się delikatnie starszy pan - Nie spodziewałaś się tak prozaicznej odpowiedzi, co? Ale widzisz... Często na wiele trudnych i skomplikowanych problemów jest bardzo prosta i zarazem łatwa odpowiedź. Niekiedy odpowiedzi na nasze trudne pytania są bardzo proste. Problem tylko stanowi sposób, w jaki te odpowiedzi znajdziemy.
- A czasami jest też tak, że im łatwiejsza odpowiedź, tym trudniej ją znaleźć - powiedziałam nieco zamyślonym tonem czując, że w mojej głowie właśnie zaczynają się rodzić wyjaśnienia.
- Dokładnie. Sam bym tego lepiej nie ujął - przyznał Winston Krupsh, delikatnie się uśmiechając - A co do Asha, to nie musisz się bać. On wróci do gry. Nie dziś, to jutro rzuci emeryturę i ponownie zacznie rozwiązywać zagadki. To więcej niż pewne.
- Skąd taka pewność? - spytałam.
- Bo jest bardzo podobny do mojego brata. On także wrócił tam, skąd odszedł, choć długo z tym walczył. Odszedł od rodziny, ale w końcu do niej wrócił, bo to było silniejsze od niego.
- Co z tego, skoro już tę rodzinę stracił na zawsze?
- Stracił ją przez nieumiejętność przyznania, że się pomylił. Stracił ją, bo był głupi. Ale pamiętaj, iż mimo wszystko wrócił i to z własnej woli. Nie jest w tych naszych rozważaniach ważne to, że odszedł ani to, kiedy wrócił. Ważne jest tylko i wyłącznie to, iż wrócił. Tylko to się teraz liczy, w każdym razie w naszych rozważaniach. Tak samo, jak to, że Ash też wróci do gry. Zobaczysz, Sereno, że on wróci albo ja nie znam się na ludziach.
Słuchałam słów starszego pana z uwagą, jednocześnie też obserwując Asha, który nagle, nie wiedzieć dlaczego, złapał się mocno rękami za głowę i zaczął się chwiać na nogach.
- Ash! - zawołałam przerażona, podbiegając do mego ukochanego.
- Pika-pi! - dodał Pikachu, robiąc to samo.
Ash złapał się lekko ręką za moje ramię i oparł się o mnie, po czym spojrzał na mnie, mówiąc:
- Serena...
- Wszystko dobrze? - spytałam zaniepokojona.
- Sam nie wiem... Dziwnie się jakoś... czuję...
- Pika-pi? - pisnął pytająco Pikachu.
- Nie przejmuj się, Pikachu... Wszystko... dobrze...
Po tych słowach opadł on nieprzytomny na ziemię.

***


Raul będący już przystojnym młodzieńcem usiadł powoli na łóżku i zaczął się ubierać. Robił to spokojnymi, bardzo dostojnymi ruchami. Leżąca za nim na brzuchu naga rudowłosa kobieta, nieco starsza od niego, wesoło machając nogami, wpatrywała się w niego uważnie, delikatnie się przy tym śmiejąc.
- Kiedy znowu mnie odwiedzisz? - zapytała.
- Nie wiem... Przypuszczam, że raczej nieprędko - odpowiedział na to Raul, kończąc ubieranie i odwracając się do kobiety.
- O! A to czemu?
- Ponieważ dzisiaj przyjeżdża moja narzeczona i nie zamierzam mieć w łożu innej kobiety poza nią.
- Doprawdy? - parsknęła wręcz ironicznym uśmiechem kobieta, dalej machając swoimi nogami - Jakoś wcześniej nie przejmowałeś się tym, kiedy uczyłam cię, jak będziesz mógł zadowolić tę swoją małą gąskę, kiedy już oboje razem zabierzecie się do rzeczy.
Raul spojrzał na nią groźnie i powiedział:
- Popełniłem błąd.
- Doprawdy? Jeden, jeszcze rozumiem, ale pozostałe? Ile razy w końcu byłeś w mojej alkowie, co?
- Popełniłem ostatnio wiele błędów.
- Ale przynajmniej wiesz już, jak możesz dać radość tej swojej małej dziewuszce z klasztoru. Nie będzie miała powodów do narzekania, choć ty zapewne będziesz miał.
- Nie rozumiem.
- Po tym, co ze mną przeżyłeś, na pewno nie sprawi ci przyjemności jakaś mała, niedoświadczona gąska, która umie tylko krzyżem leżeć i klepać pacierze zamiast...
Raul podbiegł wściekły do kobiety, oparł się rękoma o łóżku i rzekł bardzo groźnym tonem:
- Nigdy więcej tak o niej nie mów, rozumiesz?!
- A jak niby mam mówić? - spytała ironicznie kobieta - Przecież sam mówiłeś, że wraca z klasztoru. Niby czego ją tam mogli nauczyć? Na pewno nie tego, co ja potrafię.
- Może i nie, ale więcej nie będziemy się ze sobą spotykać.
- Doprawdy? - kobieta machała dalej nogami, uśmiechając się przy tym ironicznie do Raula - Kogo ty chcesz oszukiwać, mój słodki? Dobrze wiesz, że szybko ci się ta gąska znudzi i wrócisz do mnie, aby poczuć, co potrafi prawdziwa kobieta.
- Nie wrócę. Nie ma mowy.
- Wrócisz, zobaczysz.
- To ty zobaczysz, że ja nie wrócę. Poza tym, co ci tak zależy, żebym wrócił? Przecież oprócz mnie masz jeszcze czterech innych. Co najmniej czterech innych.
- Tak, to prawda - kobieta przybrała poważny ton i usiadła na łóżku, ukazując swoje wdzięki młodzieńcowi - Ale widzisz... Jakby to ująć... Mam pewne zasady. Ja nie zamierzam całe życie mieć tego samego kochanka tudzież tych samych kochanków. Ja zamierzam ich zmieniać, jednak wedle własnego upodobania. I wiedz, że tylko ja decyduję, kiedy nastąpi koniec mojej relacji z danym przyjacielem.
- Aha... Czyli, że ty możesz zrywać z kochankiem, kiedy zechcesz, ale odwrotnie już nie wolno postąpić?
- Dokładnie. Widzę, że wreszcie zrozumiałeś.
- Nie, moja droga. To ty musisz zrozumieć, że skoro Christine wraca, to oznacza koniec naszego romansu. I mówię zupełnie poważnie.
Po tych słowach Raul wyszedł z pokoju kobiety, która uśmiechnęła się ironicznie i rzekła, patrząc przy tym na swoje paznokcie:
- Jeszcze zobaczymy, najdroższy.

***


Raul powoli wszedł do swojego domu i porozmawiał przez chwilę ze służbą. Dowiedział się od niej, że jego ojca nie ma, ponieważ wyjechał w odwiedziny do ich sąsiada, czyli rodzica Christine. Sama dziewczyna miała niedługo przyjechać wraz ze swoją matką z klasztoru i potem miało nastąpić spotkanie narzeczonych. Raul denerwował się nieco przed tym spotkaniem. W końcu nie miał pojęcia, jak może teraz wyglądać jego mała przyjaciółka z dzieciństwa. Był pewien, iż musi być piękna i równie słodka, jak kiedyś, ale co, jeśli się mylił? Jeśli jego narzeczona nie tylko zbrzydła, lecz jeszcze do tego zepsuto jej charakter całkowicie? W końcu klasztory to nie są miejsca, które mogą wychować kogokolwiek w porządny sposób. W nich wyrastają tylko przesadnie cnotliwe kobiety, umiejące się tylko modlić, natomiast we wszystkich rozrywkach tego świata widzą grzech śmiertelny. Nie chciał, aby Christine taka była i gdyby miał na to jakikolwiek wpływ, to nigdy by nie pozwolił jej tam pojechać. Niestety, wpływu na to żadnego nie posiadał, musiał więc pogodzić się z tym, że rozdzielono go z jego małą kruszynką na długie lata. Nie mógł nawet jej odwiedzić, ponieważ do klasztoru, w którym przebywała nie wpuszczano mężczyzn. To jeszcze bardziej go irytowało, gdyż nie miał pojęcia, co się dzieje z Christine. Poza listami, które sobie mogli wysyłać wszelkie kontakt z nią był całkowicie urwany. To było nad wyraz przygnębiające. I teraz znowu miał się z nią zobaczyć. Z nią, swoją narzeczoną, swoją małą Christine. To było niesamowicie przyjemne uczucie, ale połączone z wielkim strachem na punkcie tego, co mogło przez ten czas wyrosnąć z dziewczyny. Jeśli zajadła dewotka, to nigdy by tego nie zniósł. Ale nie! To na pewno niemożliwe! Nie ma mowy, aby z Christine wyrosła jakaś podła, sucha i pozbawiona wyższych emocji bigotka. To niemożliwe. Chociaż z drugiej strony klasztory zmieniały ludzi i praktycznie nigdy na lepsze. Wolał więc nie myśleć o tym, co mogło się stać z tym jakże uroczym stworzonkiem, które znał w dzieciństwie.
Pełen niepewności i obaw poszedł na jezioro, nad którym często oboje się kąpali, gdy byli dziećmi. Zasmucony spojrzał w jego taflę i już po chwili był całkowicie pogrążony w swoich myślach. Zastanawiało go, czy jego ukochana jeszcze pamięta te ich dziecinne zabawy, czy miło je wspomina, czy nadal jest tak cudowna jak dawniej, czy też może jest zupełnie inną osobą niż kiedyś. Pełen tych niepewności położył się na trawie i po chwili zasnął.
Nie wiedział, jak długo spał, ale raczej nie trwało to zbyt długo. W każdym razie, kiedy się już obudził, to ku swojemu wielkiemu zdumieniu zauważył, że obok niego coś leży. Coś różowego, pięknego i zarazem też kobiecego. Zaintrygowany wziął to do ręki i dokładnie obejrzał. To była kobieca sukienka. Niedaleko niej leżała damska bielizna oraz buty białego koloru. Zaintrygowany Raul rozejrzała się dookoła i nagle zobaczył ją - właścicielkę tejże garderoby. Wyskoczyła z wody niczym nimfa, odrzucając mocnym ruchem głowy mokre włosy na swoje plecy. Była naga i bardzo piękna. Jej ciało było wysmukłe oraz delikatne, jej włosy barwy dojrzałego miodu, jej kibić wysmukła i kształtna, z kolei zaś kobiece walory, których wcześniej nie posiadała, teraz dodawały jej uroku. Raul wpatrywał się w nią zachwycony, jakby rzucono na niego czar. Wiedział doskonale, kto to jest.
Tajemnicza dziewczyna tymczasem pływała sobie wesoło w wodzie, śmiejąc się przy tym radośnie. Chlapała swoje ciało wodą, lekko okręcała się dookoła własnej osi i nagle dostrzegła Raula, ale zamiast zawstydzona ukryć prędko swoją nagość pod wodą, jak zresztą nakazywały jej zasady wpojone w klasztorze, dziewczyna pomachała wesoło ręką młodzieńcowi, który odwzajemnił ten gest, a następnie wyskoczyła z jeziora na brzeg i taka, jak ją Bozia stworzyła wpadła Raulowi w objęcia, śmiejąc się przy tym jak małe dziecko. Złapała go dłońmi za ramiona i patrzyła zachłannie w jego oczy, dysząc przy tym jak po długim biegu. Raul poczuł wówczas, jak serce zaczyna mu walić jak młot kowalski, a ciało drży z podniecenia. W porę się jednak opamiętał i powstrzymał się przed tym, co przez chwilę chciał z nią zrobić.


- Christine - wyszeptał.
- Raul - odpowiedziała mu czule dziewczyna, odgarniając lekko mokry kosmyk włosów z czoła - Tak się cieszę, że cię widzę.
- Wypiękniałaś...
- Ty także... Nawet bardziej niż myślałam.
Młodzieniec nic nie mówił, tylko bardzo uważnie przyglądał się tej jakże pięknej i zniewalającej dziewczynie, nie wiedząc przez chwilę, co ma powiedzieć. W końcu wydusił z siebie:
- Powinnaś się chyba ubrać... Jak ktoś nas zobaczy, to...
- To co? - zachichotała dziewczyna - Jesteś moim mężem. Możesz mnie oglądać nago.
- Jeszcze się nie pobraliśmy.
- Wiem, ale narzeczony ma prawa męża. Więc jeśli chcesz, masz nawet prawo teraz...
To mówiąc pocałowała go zachłannie w usta. Raul nie wytrzymał i objął ją mocno, oddając pocałunek z miłością i namiętnością. Przez chwilę chciał paść z nią na trawę i oddać się temu, czego oboje pragnęli, ale w porę przyszło opamiętanie w postaci nawołującego go męskiego głosu:
- Raul! Raul, synu! Gdzie jesteś?!
Przerażony młodzieniec oderwał się od ust ukochanej i rozejrzał się dookoła. To z ich domu nawoływał go ojciec. Dobrze, że dom znajdował się na tyle daleko od jeziora, że nie było widać, z kim Raul rozmawia ani co ta osoba ma na sobie, bo inaczej mógłby wybuchnąć niezły skandal, a tego młodzieniec chciał uniknąć.
- Tutaj, ojcze! - zawołał Raul w kierunku domu - Zaraz przyjdę!
- Dobrze, ale pospiesz się! Mamy gościa! - odpowiedział mu ojciec i wszedł do środka.
- Mało cię nie zauważył - jęknął Raul i podał Christine jej ubranie - Szybko! Odziej się, zanim ktoś zobaczy, co robimy.
Christine zachichotała delikatnie i powiedziała:
- Na pewno nie pomyślą nic złego, nawet jeśli nas teraz zobaczą.
- Może i tak, ale wolę nie ryzykować.
Dziewczyna parsknęła śmiechem i powoli zaczęła się ubierać.
- Pomożesz mi z gorsetem? - zapytała po chwili.
- Oczywiście - odpowiedział Raul, pomagając jej dokończyć ubieranie się.
- Doskonale, kochanie. A teraz, zgodnie z konwenansami, możesz mnie odprowadzić - rzekła Christine dowcipnym tonem.
- Pani, służę ramieniem! - zawołał Raul i podsunął ramię ukochanej.

***


Zaręczyny Raula i Christine odbyły się bardzo szybko, gdyż rodzice narzeczonej oraz ojciec narzeczonego nie chcieli z tym czekać, podobnie zresztą, jak i sami zainteresowani. Im również bardzo się spieszyło, aby jak najszybciej zostaną mężem i żoną, ale ponieważ zanim to mogło nastąpić, musiał minąć okres narzeczeństwa, to spieszyło im się, aby jak najszybciej ten okres rozpocząć i mieć go potem z głowy. Przyjęcie zaręczynowe było po prostu piękne, a wszyscy bawili się na nim doskonale, a już zwłaszcza zakochani w sobie narzeczeni. Podobnie radośni byli chyba tylko rodzice Christine, ojciec Raula, a także młodsza siostra Raula, piętnastoletnia panna Margot oraz jej luby, młody szlachcic Gaston. Oboje od niedawna byli ze sobą zaręczeni, co napawało ich wielką radością, podobnie jak i zaręczyny bohaterów naszej opowieści.
- Gratuluję ci, braciszku! - powiedziała radośnie Margot do Raula - Nie mogę się już doczekać, aż się pobierzecie.
- Mam tylko nadzieję, iż weźmiesz mnie na swojego świadka - dodał wesoło Gaston.
- Możesz na mnie liczyć w tej sprawie, przyjacielu - odpowiedział mu Raul, z którego głosu biła ogromna radość.
Młodzieniec był tego dnia naprawdę bardzo szczęśliwy, a następne dni minęły mu nad wyraz przyjemnie. Wraz ze swoją słodką narzeczoną jeździł na wycieczki konne po okolicy, a do tego kąpali się oboje w jeziorze, czytali wspólnie swoje ulubione książki i robili jeszcze wiele innych rzeczy, jakie w tamtych czasach mogli robić zakochani. Więc krótko mówiąc, cieszyli się życiem i wydawało im się, że nic nie może zmącić ich szczęścia.
Niestety, coś jednak mogło to zrobić i tym czymś były listy, które to pisała rudowłosa Athenais do Raula. Kobieta wysłała mu list z gratulacjami z okazji jego zaręczyn, prosząc go też o spotkanie celem omówienia kilku spraw. Młodzieniec jednak spalił list zaraz po jego przeczytaniu, wrzucając go gniewnie do kominka, a gdy już to zrobił, to zaczął chodzić nerwowo po pokoju. Dobrze wiedział, iż nie może się z nią teraz spotkać. Zdawał sobie też doskonale sprawę z tego, dlaczego Athenais chce go zobaczyć. Chciała go znowu uwieść i się nim zabawić, a ponieważ miała swego czasu na niego bardzo wielki wpływ, to Raul bał się, iż ten wpływ może znowu się ujawnić, a wówczas Raul zdradzi swoją ukochaną z tą żałosną kreaturą, a tego nie chciał za nic w świecie zrobić. Uznał więc, że najbezpieczniej będzie unikać jej. Być może wówczas Athenais zrozumie, iż nie chce jej widzieć i da sobie spokój, kto wie?
Ale cóż... Pani Athenais była o wiele bardziej uparta niż można było sobie wyobrazić. Ponieważ Raul nie odpisał na jej list, wysłała mu kolejny, a potem kilka następnych. Nie otrzymała oczywiście żadnej odpowiedzi na nie, dlatego też postanowiła sprowokować kochanka do odwiedzin w inny sposób. Pojechała więc w tym celu na ziemię rodu Brasquelonne powozem i czekała. Spodziewała się, że zakochani zechcą przejechać się konno po okolicy i miała rację, gdyż dość szybko ich dostrzegła. Zadowolona więc przejechała powozem w pobliżu narzeczonych, potem zaś zatrzymała się tuż przed nimi, wychyliła lekko głowę ze swego pojazdu i zapytała najbardziej niewinnym tonem na świecie:
- Przepraszam, że państwu przeszkadzam, ale proszę mi powiedzieć, którędy dojadę do Paryża?
Raul poczuł, że krew go zalewa, gdy tylko ją ujrzał. Czego jak czego, ale jej obecności tutaj nie spodziewał się w żaden sposób. Dobrze wiedział, czego Athenais od niego chce, dlatego z ogromnym trudem zapanował nad sobą i nie wybuchnął gniewem.
Tymczasem niczego nie spodziewająca się Christine uśmiechnęła się delikatnie do kobiety i wskazała jej drogę do miasta. Athenais podziękowała jej przyjaźnie, lekko skłoniła głowę przed dziewczyną i Raulem, a potem zadowolona odjechała.
- Czy wszystko dobrze, najdroższy? - spytała zaniepokojona Christine, patrząc uważnie na Raula.
Młodzieniec początkowo nie usłyszał jej, bo zbyt mocno pogrążony był we własnych myślach. Był wręcz wściekły sam na siebie. Co też go u licha podkusiło, żeby wyjeżdżając do Paryża i wstępując do wojska (czego życzył sobie jego ojciec) zapoznawać się z całą największą śmietanką towarzyską, a wśród nich z tą żałosną kreaturą, Athenais? Młoda i bardzo doświadczona w sztuce kochania wdowa od razu wzbudziła jego wielkie zainteresowanie, także był bardzo wdzięczny swojemu przyjacielowi, że zaprezentował go tej kobiecie, a jeszcze bardziej był uradowany, gdy Athenais zainteresowała się nim i potem prosiła go, aby chodził z nią do opery, do teatru i na spacery. Robił to wszystko mając nadzieję poznać ją bliżej, zaś ona grała na jego uczuciach, długo każąc mu spokojnie czekać, aż w końcu dała mu to, czego od niej oczekiwał, potem zaś z zadowoleniem przyjmowała jego awanse i obdarowywała go swoją przychylnością, choć od czasu do czasu obdarzała nią też innych mężczyzn, ale Raula wcale to nie mierziło. No, może trochę, ale dość szybko dał sobie z zazdrością spokój uznając, iż o wiele lepiej jest przyjmować to, co się otrzymuje niż dążyć do czegoś, czego się nigdy nie osiągnie.


Ale Raul nie zawsze czuł się dobrze z tym, co robi. W końcu obiecał swojej małej Christine, że nie będzie miał innej poza nią, a co zrobił? Przy pierwszej, nadarzającej się okazji zdradził ją i to z kim? Z taką, którą miał chyba co drugi arystokrata w Paryżu. Z jakiegoś powodu jednak Raula ciągnęło do tej kobiety i do tego, co umiała mu ona ofiarować w łożu. Ta rudowłosa wdowa miała w sobie to coś, dlatego też nie umiał walczyć ze swymi uczuciami i wciągał się coraz bardziej w romans z Athenais, jednak czuł ogromne wyrzuty sumienia z powodu tego, co robi i nieraz z trudem przyszło mu pisanie listy do swojej małej Christine, w których zapewniał ją, że jest jej wierny i że tylko ją kocha. Dręczyły go wyrzuty sumienia, które wszakże nie były tak mocne, aby przerwał romans z tą kobietą.
- Raul... Wszystko dobrze? - spytała zaniepokojona Christine.
Młodzieniec spojrzał na nią z uśmiechem i uśmiechnął się czule, aby zamaskować swoją wściekłość.
- Tak, wszystko dobrze. Po prostu ten upał źle na mnie działa.
- To może wracajmy do domu?
- Dobrze, najdroższa.
Powrócili więc oboje do domu, ale potem Christine postanowiła się zdrzemnąć, ponieważ z powodu upału ogarnęło ją zmęczenie (a w nocy źle spała). Raul odczekał, aż ona zaśnie, po czym wskoczył na konia i pognał do Paryża. Dojechał tam bardzo szybko, ponieważ jego dom nie był aż tak daleko od stolicy Francji. Gdy już się tam znalazł, to odnalazł mieszkanie Athenais i zapukał do drzwi.
- Jest pani? - spytał służącego, który mu otworzył.
- Jest, ale nie wiem, czy...
Raul nie słuchał go. Odepchnął sługę na bok i wparował do środka, po czym wbiegł do gabinetu, w którym to właśnie siedziała Athenais czytając książkę. Na jego widok uśmiechnęła się lekko i ironicznie.
- O! No proszę... A więc przyjechałeś - powiedziała zadowolona - Tak coś czułam, że to zrobisz. Cieszysz się, że spotkaliśmy się dzisiaj na drodze?
- Nie! - zawołał gniewnie Raul - Athenais, żądam od ciebie wyjaśnień!
- Poważnie? A to niby w jakiej sprawie, mój drogi?
- Dlaczego mnie prześladujesz?!
- Ja ciebie prześladuję? A niby w jaki sposób?
- Po co przejeżdżałaś dziś obok nas powozem? Co chcesz w ten sposób osiągnąć?!
- Nic. A niby co miałabym chcieć osiągnąć?
- Może to, żebym do ciebie wrócił?!
Athenais zaczęła się głośno śmiać.
- Och, Raul... Mój kochany wicehrabio... Ty chyba naprawdę masz o mnie zbyt niskie mniemanie. Że niby ja miałabym chcieć ciebie odzyskać? Ja? Ciebie? Och, jesteś naprawdę bardzo próżny, skoro tak uważasz. Chyba zapominasz, że takich jak ty, to ja mogę mieć na pęczki.
- Ale z jakiegoś powodu chciałaś, abym tu przyjechał!
- A i owszem... - Athenais spoważniała i wstała z fotela, odkładając książkę - W końcu chyba ci już mówiłam, że w przypadku romansów tylko ja decyduję, kiedy go zakończyć. Nie zamierzam tej zasady zmieniać dla ciebie, dlatego też bądź tak uprzejmy i zrób to, czego od ciebie oczekuję.
- A czego ode mnie oczekujesz?
- Moje żądanie jest proste. Będziemy się oboje potajemnie spotykać i spędzimy kilka naprawdę miłych chwil. A potem, kiedy mi się znudzisz, to wrócisz do tej swojej gąski, ja zaś zachowam przed nią tajemnicę o naszym związku i wszystko będzie dobrze.
To mówiąc Athenais podeszła do Raula, zarzuciła mu ręce na szyję i patrząc mu w oczy, mówiąc:
- Nie żądam od ciebie znowu tak wiele, skarbie. Po prostu spełnij moje warunki, a wówczas wszyscy będziemy zadowoleni.
Chciała go pocałować, ale Raul się od niej odsunął.
- Wszyscy oprócz mnie - odpowiedział - I tak mam już dość tego, że zdradzałem Christine z tobą. Nie będę robił tego już nigdy więcej. A ty masz mnie zostawić w spokoju. Mnie i ją!
Athenais spojrzała na niego groźnym wzrokiem i powiedziała:
- Lepiej uważaj, wicehrabio. Chyba już raz ci powiedziałam, że jeżeli nie wyszłam ponownie za mąż, to tylko dlatego, aby nikt mi już nigdy nie mówił, co mam robić. I to samo mogę powiedzieć tobie. Zachowaj swoje rozkazy dla tej swojej gąski i nie próbuj mi się narażać, bo inaczej zamiast pokoju będziesz mieć wojnę.
- Och, doprawdy? No dobrze, jak sobie chcesz! - rzucił gniewnie Raul i wybiegł z pokoju, a następnie z domu.

***


Położyliśmy Asha na kanapie i zaczęliśmy go cucić, ale nie udało nam się tego dokonać przez długi czas, choć oblewaliśmy mu lekko twarz wodą i próbowaliśmy jeszcze innych sposobów. Mój ukochany jednak długo nie odzyskiwał przytomności i chcieliśmy wezwać do niego pomoc, ale szybko to sobie darowaliśmy.
- Nie... Nie trzeba tego robić - powiedziałam, kiedy Winston Krupsh chciał już iść po pomoc.
- A to dlaczego? - spytał starszy pan.
- Sama nie wiem... Ale z jakiegoś dziwnego powodu czuję, że z nim jest wszystko w porządku - wyjaśniłam.
Rzeczywiście, miałam takie uczucie, choć prawdę mówiąc nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego je posiadałam. Zanim jednak zdążyłam się nad tym jakoś dobrze zastanowić, to odkryłam, że mój luby powoli odzyskuje przytomność, a w końcu budzi się i kładzie dłoń na swojej skroni.
- O, rany! - jęknął lekko Ash, rozglądając się dookoła - Dziwnie się czuję. Och, moi kochani. Nawet nie wiecie, co zobaczyłem.
- Niech zgadnę, kolejne wizje? - spytałam go.
- Pika-pika? Pika-pi? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Tak, właśnie tak - odpowiedział mi Ash, lekko się przy tym do mnie uśmiechając - I powiem ci, że ta historia staje się coraz bardziej ciekawa.
- Ciekawa i owszem, ale wielka szkoda, iż wciąż nie wiemy, dlaczego macie te wizje - stwierdził Winston Krupsh.
Lillie uśmiechnęła się radośnie do Asha i uściskała go mocno.
- Tak się o ciebie baliśmy, kuzynku, gdy tak nagle zemdlałeś!
- No właśnie, kochanie - kiwnęłam potakująco głową - Wszyscy bardzo się martwiliśmy, ale jak widzę niepotrzebnie.
- Potrzebnie czy nie, ważne jest to, że teraz wszystko jest w porządku - uśmiechnęła się Lillie, klaszcząc przy tym lekko w dłonie - Posłuchaj, Ash! Może opowiesz nam, co zobaczyłeś?!
- Właśnie! To bardzo dobry pomysł - zgodziłam się z nią - Opowiadaj, co zauważyłeś, bo aż mnie rozbiera ciekawość.
- Chyba rozpiera, skarbie - zachichotał Ash - Od rozbierania cię jestem tutaj ja.
Zasłoniłam Ashowi usta i spojrzałam na niego groźnie.
- Kochany mój... Może nie przy ludziach, dobrze?
- A co, Sereno? Boisz się, że nas zgorszycie? - zaśmiał się Winston Krupsh - Spokojnie, nie ma takiej opcji. To już raczej ja bym was zgorszył, gdybym miał wam opowiedzieć o moich podbojach miłosnych. Wierzcie mi, święty to ja nie byłem, gdy byłem młody.
- I dobrze, bo ja tam świętych nie lubię - rzuciła Lillie - Wolę ludzi takich, jak ty czy Ash.
- Dziękuję w imieniu swoim i Asha - odpowiedział wesoło starszy pan, siadając na krześle - To opowiadaj, Ash. Opowiadaj, co widziałeś.
Mój luby opowiedział więc dokładnie, co zobaczył. Nie będę tego tutaj przytaczać, gdyż kilka poprzednich akapitów w moim pamiętniku zawarło chyba w odpowiedni sposób wizje, jakie ujrzał Ash. Dlatego teraz przytoczę tutaj jedynie stwierdzenie, iż mój ukochany opowiedział nam dokładnie to, co ja wcześniej zapisałam, my zaś słuchaliśmy go z podnieceniem, uważnie wszystko sobie to rozważając w głowach.
- Ciekawe - powiedziałam po zakończeniu opowieści Asha - To bardzo ciekawe. Rzeczywiście, ta historia robi się coraz ciekawsza. I mówisz, że znowu widziałeś wszystko z perspektywy Raula?
- Dokładnie tak - pokiwał głową Ash - Ale tym razem było to nieco inaczej niż poprzednio.
- W jaki sposób?
- W taki, że tym razem nie tylko wszystko widziałem oczami Raula. Ja nim wręcz byłem.
- To znaczy?
- Czułem wszystkie jego uczucia, wszystkie towarzyszące mu emocje i nawet wspomnienia, o których on myślał.
Poczułam się dziwnie, kiedy to usłyszałam. To było rzeczywiście coś innego niż dotychczas. Wcześniej Ash nigdy nie czuł emocji postaci, której oczami obserwował we śnie świat. Po prostu widział wszystko bez żadnych uczuć. No, może tam coś niecoś poczuł, ale jeszcze nigdy aż tak, aby czuć emocje i wspomnienia swojej postaci. To było ciekawe. Zresztą ze mną było podobnie, choć ja nieco wcześniej zaczęłam czuć emocje Christine niż Ash emocje Raula.
- Ale dlaczego dopiero teraz czułeś emocje Raula, a wcześniej nie? - spytała zdumiona Lillie.
- Nie mam pojęcia, kuzyneczko - odpowiedział Ash - Chociaż... Mam na ten temat pewną teorię.
- A jaką? - spytałam.
- Pika-pika? Bune-bune? - zapiszczeli Pikachu i Buneary.
- Taką, że wcześniej byliśmy w innym miejscu niż to, w którym się dzieje akcja naszych snów. Gdy zaś znaleźliśmy się w nim, to od razu wizje nabrały ostrości i dokładności. Słyszałem myśli Raula, ponieważ one były moimi myślami. Czułem też wszystkie emocje Raula, które stały się moimi emocjami. Przez tę jedną chwilę nie byłem chłopakiem z XXI wieku, lecz francuskim wicehrabią z XVIII wieku.
- I myślisz, że to z powodu tego domu? - spytała Lillie.
- Tak właśnie myślę - odpowiedział jej kuzyn - Ale mogę się mylić.
- Ty się nigdy nie mylisz - stwierdziła panna Cheerful.
Ash parsknął lekkim śmiechem i odparł:
- Jesteś nad wyraz miła, kuzyneczko. Chciałbym, żebyś miała rację.
- Ma ją i to częściej niż myślisz - powiedziałam wesoło.

***


Opowiadanie Thomasa Ravenshopa c.d:
Misty stała przed lustrem i poprawiała sobie makijaż, a stojąca obok niej dziewczyna, (będąca prywatnie jej przyjaciółką) czesała sobie włosy i spytała:
- Przyjdzie?
- Niby kto? - zdziwiła się Misty.
- No, jak to, kto? - spytała z uśmiechem przyjaciółka - Ten wspaniały i cudowny facet, o którym mi opowiadałaś.
- Skąd pomysł, że on przyjdzie?
- Daj spokój. Przecież nie malujesz się tylko i wyłącznie dla siebie samej. Chcesz się podobać komuś wyjątkowemu, dlatego też uważam, że to pewnie chodzi o tego wspaniałego faceta.
Misty uśmiechnęła się delikatnie.
- Och, Lyra... Jak widzę, nie można cię oszukać.
- Jak widzisz, nie można. Więc jak? Przyjdzie?
- Tak mi obiecał, a ja mu wierzę. Zresztą jemu nie można nie wierzyć i nie można się na niego długo gniewać. On ma w sobie coś takiego... Taki wielki wdzięk, że po prostu...
Lyra parsknęła śmiechem, słysząc te słowa.
- Widzę, że cię wzięło, kochana i to bardzo Musiał ci nieźle zakręcić w głowie, ten twój ukochany. Ale z tego, co mi mówisz, to wnioskuję, że z niego jest niezły drań.
- Tak, ale za to słodki drań.
- Słodki drań - westchnęła Lyra - O tak, już ja coś o takich draniach wiem. Sama kiedyś sparzyłam się na takim jednym... Mówię ci, był na serio niezłym draniem. Chodził ze mną, a jednocześnie miał na boku jeszcze kilka innych. Serio mówię. Niby chrześcijanin, a miał prawdziwy harem, zaś ja byłam jego częścią.
- Rozumiem, że z nim zerwałaś? - spytała Misty.
- No, w sumie to tak, ale dopiero po jakimś czasie.
- Dlaczego dopiero po jakimś czasie?
- Ponieważ miał on w sobie to, o czym przed chwilą mówiłaś. Miał w sobie coś takiego, że kiedy mówił, iż mnie uwielbia, to jakoś nie umiałam mu nie wierzyć. Dlatego mu ulegałam jeszcze długo, ale w końcu dałam sobie spokój, bo ten związek nie miał żadnego sensu. Także uważam, że powinnaś być ostrożna z takimi facetami. Oni są bardzo słodcy, to prawda i wszystko, co robią, to robią z prawdziwą klasą. Nawet w trąbę cię puszczają uroczo.
- Mówisz to z autopsji? - zaśmiała się Misty.
- A żebyś wiedziała - zachichotała Lyra i westchnęła zamyślona - Ten mój ex, to był właśnie taki zimny drań, który wszystko, co robi, robi wręcz czarująco. I powinnam chyba żałować znajomości z nim, ale wiesz... W tym problem, że kiedy tak sobie pomyślę o tym, co oboje razem przeżyliśmy, to nie umiem się powstrzymać od rzewnego uśmiechu.
Misty i Lyra zachichotały, kiedy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Gospodyni pobiegła je otworzyć i już po chwili w mieszkaniu stał Ash z prezentem w ręku.
- Mam nadzieję, że prezent ci się spodoba - powiedział młodzieniec uroczym tonem.
- Cokolwiek byś mi nie przyniósł, to mi się spodoba, bo to ty mi ten prezent przyniosłeś - odpowiedziała mu rudowłosa.
- A gości jeszcze nie ma?
- Tylko moja przyjaciółka, ale reszta powinna zaraz przyjść. Chodź już, poznasz Lyrę.
- Lyrę? - zdziwił się Ash.
Chwilę później stanęła przed nim dziewczyna i jego obawy sprawdziły się. Lyra uważnie mu się przyjrzała i powiedziała:
- Miło cię znowu widzieć, Ash.
Młodzieniec zachichotał delikatnie i odparł:
- Cześć, Lyra. A ludzie mówią, że w tym mieście jest dwa miliony mieszkańców. Jakoś nigdy w to nie wierzyłem.
Misty zdumiona spojrzała na nich oboje.
- Wy się znacie? - spytała.
- Tak, już jakiś czas - odparła Lyra i uśmiechnęła się - Ale nieważne. Goście zaraz będą. Nie ma co wracać do przeszłości.
Rudowłosa gospodyni jednak nie zamierzała zapominać o tym, co tu właśnie usłyszała i chociaż chwilowo pominęła milczeniem ten temat, to potem poprosiła Asha, aby ten został na chwilę, kiedy goście wyjdą, bo chce z nim porozmawiać. Ash dobrze wiedział, co to oznacza, ale wyraził zgodę. Kobieta zaś ugościła swoich gości i udawała, że dobrze się bawi, jednak prawda była zupełnie inna.
Goście w końcu się rozeszli, a Misty została sama z Ashem.


- Kto jeszcze? - rozpoczęła tym pytaniem rozmowę.
- Nie rozumiem - uśmiechnął się Ash.
- Pytam się, kto jeszcze? Albo inaczej, kto nie? Tak będzie ci na pewno łatwiej.
- Chodzi ci o Lyrę? Przecież to już dawno skończone.
Misty westchnęła załamana.
- Dlaczego ty mi to robisz? I to jeszcze w moje urodziny. Tak chciałam, żeby wszystko było jak najlepiej. Tak wiele dobrych rzeczy mówiłam o tobie Lyrze. Czuję się teraz jak idiotka.
- A niby czemu? Nie bądź zazdrosna o to, co było kiedyś. Liczy się to, co jest między nami teraz. Nie psuj naszych relacji.
- Ja psuję? - rzuciła gniewnie Misty - To ty psujesz wszystko swoim zachowaniem. Mówiłeś mi, że mnie kochasz.
- Bo to prawda.
- Tak, ja ci wierzę, że mnie teraz kochasz. Tobie nie można nie wierzyć. Ale kiedy stąd wyjdziesz i spotkasz się z Sereną, to na pewno jej powiesz to samo, co mnie mówisz teraz.
- A co Serena ma do tego?
- Nie udawaj. Mówisz, że mnie kochasz. Lyrę ponoć też kochałeś. Tyle, że jakoś ze wszystkimi prędzej czy później kiedyś się kończy, a z Sereną jakoś nie może! Być może po prostu ją kochasz naprawdę! A mówiłeś, że byłabym wspaniałą żoną!
- Znakomitą i dalej tak twierdzę - rzekł z uśmiechem Ash.
- To dlaczego z nią nie zerwiesz?! Dlaczego nie ożenisz się ze mną, a Serenie powiesz, że jej nie kochasz?!
Ash zrobił zdumioną minę.
- Słuchaj, ja przestaję cię powoli rozumieć. Ty to mówisz poważnie?
- Najzupełniej.
- Słuchaj, nawet gdyby tak było, to jak można komuś powiedzieć coś takiego w twarz? Ja nie wyobrażam sobie, jak można zrobić człowiekowi większą krzywdę. I za co?
- Jak to? - zdziwiła się Misty - To znaczy, że ty nigdy nikomu czegoś takiego nie powiedziałeś?
- Oczywiście, że nie.
- W takim razie ja ci obiecuję, że ze mną pójdzie ci prościej. Ja to powiem Serenie, a ty będziesz tylko kiwać głową. Może być?
Ash parsknął ironicznym śmiechem.
- Misty, proszę cię... Dajmy spokój takim rozmowom. Naprawdę tak bardzo ci źle w tym rodzaju relacji, jakie mamy?
Misty nic mu na to nie odpowiedziała, a gdy Ash w końcu wyszedł, to rozpłakała się załamana.

***


Relacje Asha z Misty dość szybko uległy poprawie, jednakże trudno, aby mogło być inaczej. Urok osobisty bohatera naszej opowieści sprawił, iż rudowłosa dość szybko wybaczyła mu, ale postawiła pewien warunek.
- Mam dwa tygodnie urlopu i chcę pojechać nad morze... Pomyślałam sobie, że możesz pojechać ze mną i spędzimy miło czas we dwoje. Co ty na to, kochanie?
Ash uśmiechnął się do niej i powiedział:
- Doskonały pomysł. Jeszcze dzisiaj kupię bilety na pociąg i będziemy mogli ruszyć w drogę. Kiedy ruszamy?
- Za dwa dni.
- Świetnie. Wezmę urlop i po sprawie.
Misty pisnęła z radości, ale szybko spoważniała, mówiąc:
- Ale pamiętaj... Jeśli teraz narozrabiasz, pożałujesz. Nie daruję ci tego nigdy.
- Och, Mistyś... Jak możesz w ogóle tak mówić? Ja i rozrabianie? Też mi pomysł, naprawdę.
Ash zgodnie z obietnicą wziął urlop, a także zakupił dwa bilety na pociąg do celu ich podróży. Wynajął również domek nad morzem dla dwóch osób, po czym zadowolony wrócił do siebie i poszedł wziąć prysznic. Dość szybko się wykąpał, a następnie ubrany w nowe ubranie zszedł na dół, aby wymyślić jakąś wymówkę dla Sereny, czemu musi wyjechać, kiedy nagle zobaczył dziewczynę, jak stała w salonie i ogląda coś, co właśnie trzyma w dłoni.
- Ash, kochanie... - rzekła z zachwytem w głosie - Jesteś po prostu uroczy! Mój ty słodki!
- To bardzo miło, że tak mówisz, ale... o co chodzi?
- No, o to - odpowiedziała mu Serena, pokazując coś, co trzymała w prawej dłoni.
Ash zauważył wówczas, że tym czymś były dwa bilety, które kupił dla siebie i Misty. Jęknął załamany, widząc to wszystko. W głowie pomstował sam na siebie, że zostawił bilety na stole razem z innymi rzeczami.
- Ash, przecież dobrze wiesz, jak kocham morze i plażę! - pisnęła z radości Serena, podbiegając do niego - Sprawiłeś mi tym naprawdę wielką niespodziankę. Wiem, że chciałeś mi to sam powiedzieć, ale nie bój się. Ja i tak jestem szczęśliwa, nawet jeśli odkryłem wcześniej tę niespodziankę.
Widząc jednak zasmuconą minę Asha, sama posmutniała.
- Co się stało? Mylę się? Te bilety nie są dla nas?
Wyglądało, jakby miała zaraz się rozpłakać, a Ash nie chciał do tego dopuścić, więc rzekł:
- Ależ nie, skądże! To właśnie dla nas, kochanie. Jak mogłaś pomyśleć, że jest inaczej?
- Och, Ash! - zawołała radośnie Serena i rzuciła mu się na szyję, czule go ściskając - Muszę się spakować, żeby być gotowa do drogi. W sumie to dobrze, że odkryłam te bilety wcześniej. Będę miała możliwość lepiej się przygotować.
To mówiąc pobiegła do garderoby, aby się spakować, a załamany Ash złapał się za głowę, jęcząc przy tym niczym ranne zwierzę.
- I jak ja jej to wszystko wyjaśnię? - spytał głucho sam siebie, mając na myśli oczywiście Misty.

***


W dniu wyjazdu Ash nie kontaktował się z Misty, co jednak ona wcale nie odbierała jako dowód niechęci do siebie, gdyż rozumiała doskonale, że jej luby musi mieć pewnie jakieś ważne sprawy do załatwienia i musi się nimi zająć, aby potem z czystym sercem pojechać nad morze z nią. Dlatego nie przeszkadzała mu i powoli szykowała się do wyjazdu, a gdy nadszedł jego czas, to pojechała na dworzec i czekała na Asha niedaleko ruchomych schodów. Ku jej wielkiemu zdziwieniu, gdy zobaczyła go w końcu, to był w towarzystwie Sereny. Początkowo jednak, chociaż była zdumiona, to też nie przejęła się tym zbytnio. Pomyślała, że za pewne Serena chce go pożegnać myśląc, iż jej narzeczony jedzie na wycieczką służbową. Dlatego też Misty wmieszała się lekko w tłum, aby nie zostać zauważoną i dalej obserwowała Asha. Początkowo chciała też wziąć do pociągu i dołączyć do ukochanego w środku, jednak dobrze zrobiła, że pozostała na miejscu, ponieważ ku jej wielkiemu zdumieniu Serena wsiadła do pociągu, natomiast Ash rozejrzał się i dostrzegł Misty, po czym rzekł coś do narzeczonej i gdy ta zniknęła wewnątrz wagonu, podszedł do rudowłosej z przepraszającą miną.
- Co ona tu robi? - spytała gniewnie Misty.
- Miałem ci powiedzieć, że...
- To miał być nasz wyjazd! Co ty wyprawiasz?!
- Misty, proszę cię... Serena znalazła bilety i pomyślała, że szykuję wycieczkę dla niej i siebie, a ja nie umiałem ją wyprowadzić z błędu.
- Nie umiałeś czy nie chciałeś?
- Misty, proszę...
- Obiecywałeś mi, że będziemy się dobrze bawić! Obiecywałeś mi, że będziemy tam oboje i co?! Jak zwykle coś musisz zepsuć!
- Mistyś, proszę cię... Wybacz, muszę lecieć, bo pociąg zaraz odjedzie. Muszę iść! Trzymaj się, pa!
To mówiąc pocałował ją czule w policzek i wbiegł do pociągu, a Misty ze łzami w oczach wpatrywała się w niego nawet wtedy, kiedy zniknął w wagonie, a pociąg ruszył w drogę.
Tymczasem Ash usiadł w swoim przedziale wraz z Sereną, uśmiechając się czule do swej ukochanej.
- Nawet nie wiesz, Ash, jak się cieszę, że tam jedziemy - powiedziała czułym tonem narzeczona - Dawno nigdzie nie wyjeżdżaliśmy tylko we dwoje.
- No właśnie i dlatego musimy wreszcie nadrobić zaległości - odparł na to czułym tonem Ash.


- Ash?! Serena?! - usłyszeli nagle czyjś kobiecy głos.
Obejrzeli się w kierunku wejścia do przedziału i zauważyli jakąś dość wysoką kobietę o brązowych włosach i oczach tej samej barwy, ubraną w elegancki, fioletowy żakiet i z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Mama? - spytał zdumiony Ash.
- A tak, to ja - uśmiechnęła się zadowolona kobieta, podchodząc do swego syna - Tak się ciesze, że cię widzę! Ciebie także, Sereno.
- Witaj, mamo - powiedziała czule Serena - Nie spodziewaliśmy się mamy tutaj.
- Ja was tutaj też się nie spodziewałam - odparła kobieta wesoło - Jadę właśnie do mojej drogiej przyjaciółki, która mieszka nad morzem.
- A my jedziemy nad morze, aby odpocząć - odpowiedziała jej wesoło Serena - Ash zrobił dla mnie niespodziankę i jestem strasznie szczęśliwa.
- Nie wątpię w to - uśmiechnęła się czule Delia - Ja zawsze mówiłam, synku, że z tobą każda kobieta byłaby szczęśliwa. Bo ty nigdy nikomu nie zrobiłeś krzywdy. Nie jesteś w stanie tego zrobić.
- To prawda. Wręcz przeciwnie, on uszczęśliwia innych ludzi - rzekła Serena, czule się do Asha tuląc.
- No właśnie - pokiwała głową Delia - A tak przy okazji, jak wsiadałam do pociągu, to wydawało mi się, że widziałam cię, Ash. Widziałam cię na peronie, jak rozmawiasz z jakąś rudą dziewczyną.
Serena podniosła delikatnie głowę z ramienia ukochanego i spojrzała na niego bardzo uważnie.
- Ruda dziewczyna? - spytała.
- Ech, mamo... Wydawało ci się na pewno - odpowiedział Ash, lekko się uśmiechając - Ja na peronie nikogo nie spotkałem.
- Pewnie masz rację - uśmiechnęła się Delia beztrosko - No, nie ważne. Ważne jest to, że was tu spotkałam. Dawno was nie widziałam, dzieci i już zdążyłam się za wami porządnie stęsknić.
- Tak, my za tobą też. Prawda, Sereno?
Ale Serena nie odpowiedziała mu, gdyż była pogrążona we własnych myślach, które bynajmniej do radosnych nie należały.

***

Wyjazd okazał się dla Asha i Sereny bardzo przyjemny. Oboje opalali się na plaży, pływali w morzu, chodzili na długie i romantyczne spacery, ciesząc się przy tym życiem tak mocno, jak to tylko było możliwe. Te dwa tygodnie były dla nich wręcz niesamowicie przyjemne.
O ile jednak oni byli szczęśliwi, to Misty tego o sobie powiedzieć nie mogła. Przez całe dwa tygodnie nie wychodziła z domu, płakała ze złości w poduszkę i pomstowała na Asha, którego przysięgała sobie nigdy więcej nie spotkać. Także, gdy tylko ten powrócił z wyprawy nad morze i zadzwonił do niej, wściekła kazała mu spadać i rozłączyła się. Bała się bardzo tego, że znowu ulegnie jego gadaniu oraz urokowi osobistemu i znowu mu wszystko wybaczy, czego bynajmniej nie chciała.
Niedługo potem, gdy przechadzała się po mieście, dostrzegła w szybie kawiarni Asha i to w towarzystwie jakieś niebieskowłosej dziewczyny w czarnej sukience z różowymi dodatkami. Dziewczyna ta była rozanielona, śmiała się i pokazywała Ashowi jakieś ciuszki, wyraźnie dla niemowlaka. Misty nie mogła słyszeć tego, o czym mówią, ale gdyby nawet słyszała, to nie spodobałyby się jej słowa.
- A więc jednak twoje przeczucia okazały się bezpodstawne - rzekł Ash zadowolonym tonem.
- Może i nie, ale spokojnie. Jeszcze będzie na to czas - odparła wesoło Dawn, pokazując mu ciuszki - No i na przyszłość będę już przygotowana. Zobacz tylko, co kupiłam. Urocze, prawda?
Misty tego oczywiście nie mogła słyszeć, ale załamana tym widokiem odeszła daleko od kawiarni, aby oszczędzić sobie tego strasznego widoku.
Kilka dni później dostrzegła kolejny, równie przerażający widok, a był nim widok Asha siedzącego na ławce w parku i to w towarzystwie innej kobiety, nieco starszej od siebie, posiadaczki brązowych włosów i zielonych oczu, ubranej nad wyraz elegancko. Oboje rozmawiali ze sobą tak, jak robią to starzy, dobrzy znajomi. Misty poczuła, jak pęka jej serce, zaś jej umysł pęczniał pod naporem myśli. Słowa Lyry na temat haremu uderzyły w nią teraz niczym młot. Zrozumiała, że była dla Asha tylko i wyłącznie jedną z wielu. Tak, tylko i wyłącznie jedną z wielu. Wściekła odeszła, czując, iż nie może tego tak zostawić.

***


Jakiś czas później późnym wieczorem Ash w towarzystwie Brocka, Clemonta i Cilana wyszedł z nocnego lokalu, lekko chwiejąc się na nogach. Wszyscy byli nieźle wstawieni, ale też bardzo z siebie zadowoleni.
- Panowie, Ash postawił, bo wygrał konkurs, co mu się bardzo chwali, ale chyba nie zakończymy w ten sposób tak miło rozpoczętego wieczoru?
- Oczywiście, że nie! - mruknął Clemont - Jak niektórzy z nas wrócą do domu, to będą na nich panie krzyczeć, więc niech chociaż będą miały za co.
- Niektórzy? Ciekawe tylko, którzy? - jęknął Brock zapłakanym tonem - Chyba tylko Ash, bo my jakoś nie mamy nikogo, kto by na nas krzyczał. Na nas nikt nie krzyczy. Dlaczego nikt na nas nie krzyczy?! Dlaczego nikt nas nie kocha?!
- Jak tak będziesz lamentował, to żadna cię nie zechce - rzucił Cilan.
- O! Mądry się znalazł! - mruknął Brock - Gadaj tak do Iris, a nie do mnie!
- Ano właśnie, Iris też ma słabość do Asha - zauważył Cilan - I jeszcze ta ładna niunia o niebieskich włosach... No i jeszcze ta rudzinka, do której wzdycha Brock... A do tego też Serena... Ash, powiedz... Skąd ty bierzesz te wszystkie swoje panienki? Może byś nam teraz pomógł jakieś znaleźć?
- Nie no, jak dzieci! Zupełnie jak dzieci - mruknął gniewnie Ash - Wam tylko panienki i wódka w głowie.
- No, ale mógłbyś nam pomóc w tej sprawie - rzucił Clemont - Jest jeszcze dość wcześnie. Może coś wyrwiemy. Wiecie co, chłopaki? Jedźmy do „Victorii“! To super lokal!
- Super lokal, ale laski nie super - rzucił Brock - Ja je znam. One nie mają serca, tylko konta bankowe.
- Panowie, ja mam na dzisiaj dosyć panienek, wódki i wszystkiego - rzekł zmęczonym tonem Ash - Ja chcę iść spać.
- O! Widzicie go, jaki z niego kolega? - mruknął Cilan - Sam nie chce, ale drugim to nie pomoże.
- Proszę, jak to jest - odezwał się Brock - Misty go kocha... Ta niunia w niebieskich włosach...
- Dawn - poprawił go Clemont.
- Właśnie. Dawn go kocha... Serena go kocha... Wszystkie go kochają, a mnie żadna nie kocha. Jak narozrabia, to mu zawsze uchodzi na sucho. A konkurs? Wygrał, choć projekt robił najkrócej.
- Ale wódeczkę postawił i to mu się chwali - rzekł Clemont.
- Ano postawił, ale jak Ash postawi wódeczkę, to się jeszcze kelnerka w rachunku myli na jego korzyść. Wystarczy, że na nią spojrzy. Ja na nią spoglądałem i jakoś nic.
- A propos spoglądania... - Ash pochylił się w kierunku stopy Brocka, podniósł mu ją i wydobył spod niej... sporej wartości zielony banknot - Proszę! Depczesz prezydentowi po twarzy. Ładnie to tak? To jest całe twoje spoglądanie.
Wszyscy jego trzej przyjaciele byli w szoku, gdy to zobaczyli.
- Niemożliwe! - jęknęli głucho.
- Panowie, jak widać tej nocy wszystko jest możliwe - rzekł wesoło Ash i objął całą trójkę - W ramach świętowania mojego sukcesu zapraszam was do „Victorii“. Wypijcie moje zdrowie, bo ja już nie mam siły dłużej świętować. Brock, weź popilnuj pana prezydenta.
Brock wziął od niego banknot i uśmiechnął się.
- Może jednak pojedziesz?
- Nie, wybaczcie... Łeb mnie tak boli, że ledwie na nogach stoję.
- A co z panienkami? - spytał Cilan.
- Zawsze się znajdą i polecą na wasz urok osobisty. Ja wam to mówię - uśmiechnął się wesoło Ash.
Następnie zamówił taksówkę dla przyjaciół, pożegnał ich, a potem sam inną taksówką ruszył w kierunku domu.

***


Ash wszedł do domu i z miejsca zauważył, że w jego salonie pali się światło. Zaintrygowany skierował tam swoje kroki, mówiąc:
- Sereno, kochanie! Nie śpisz jeszcze?! Czekałaś na mnie? Tak, wiem, wypiłem sobie z kolegami i wróciłem późno, ale...
Ledwie jednak stanął w salonie, a z miejsca zamarł z przerażenia, zaś serce zaczęło mu walić jak szalone. Zobaczył bowiem, że na kanapie przy stoliku siedzi Serena, ale w towarzystwie i to jeszcze nie byle jakim. Tym towarzystwem były: Misty, Dawn i Alexa. Ash po prostu zamarł. W końcu czego jak czego, ale tego to on się nie spodziewał. Wszystkie jego sympatie w jednym pokoju, mające do tego wymalowane na twarze wielkie uśmiechy wywołane samym jego widokiem.
- Spodziewałyśmy się, że wrócisz później - powiedziała czułym tonem Serena.
- Wygląda strasznie blado - zauważyła Misty.
- Pewnie zakąski były nieświeże - rzekła z niepokojem w głosie Dawn, podbiegając do Asha i kładąc mu dłoń na czole.
- Nie, jest po prostu lekko zalany i tyle - uśmiechnęła się Alexa - Woda sodowa z lodem i cytryną tu najlepiej pomoże.
- Zaraz mu przyniosę! - zawołała Dawn i pobiegła do kuchni.
Serena z Misty szybko zerwały się z kanapy i posadziły na niej Asha, uśmiechając się do niego przyjaźnie.
- Przynieś mu też, proszę, środki przeciwbólowe! - zawołała Serena do Dawn.
- A gdzie są?!
- W prawej górnej szafce.
Ash patrzył na to wszystko w wyraźnym szoku, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Załamany próbował przez chwilę zamknąć oczy i otworzyć je jeszcze raz, mając nadzieję, iż te przerażające wizje znikną. Ale niestety, nie zniknęły, a już po chwili Serena z Misty zdejmowały mu marynarkę, Alexa robiła mu zimny kompres, a Dawn podała mu szklankę z wodą sodową oraz rozpuszczonymi w niej środkami przeciwbólowymi. Ash powoli wypił ten napój i z wielkim niepokojem obserwował kobiety, które z uśmiechem mu się przyglądały. Nie wiedział, co ma powiedzieć, ani co ma zrobić. Słuchał tylko z uwagą tego, co kobiety mówiły, jednocześnie będąc coraz bardziej zaszokowany tym wszystkim, co się wokół niego działo.
Cztery kobiety tymczasem wesoło trajkotały i głaskały go czule po głowie, uśmiechając się do niego delikatnie. Widok ten był po prostu tak przerażający dla naszego bohatera, że nie wytrzymał i odłożywszy szklankę na stolik, po czym wstał i jęknął:
- To jakiś koszmar.
Chwilę później zemdlał, ku przerażeniu otaczających go pań.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Zwiedzaliśmy dalej cały dom, rozglądając się po nim bardzo uważnie. Gdy to robiliśmy, to Ash powiedział mi, iż chwilami odnosi jakieś dziwne wrażenie, jakby tu już kiedyś był, podobnie zresztą, jak ja. Oboje czuliśmy się w tym miejscu tak, jakbyśmy wrócili do dawno nie widzianego przez nas miejsca. Oczywiście mieliśmy na ten temat własną teorię, jednak wciąż nie byliśmy pewni, czy jest ona słuszna. W końcu równie dobrze mogliśmy się mylić, choć tak szczerze mówiąc, to oboje wątpiliśmy w to, aby to mogła być pomyłka.
Rozglądaliśmy się dokładnie po całym domu, z każdą chwilą czując, iż coraz lepiej się tutaj orientujemy. Objawiało się to głównie tym, że zanim się obejrzeliśmy, zaczęliśmy chodzić po całym domostwie instynktownie wręcz, z góry wiedząc, co zastaniemy w następnym pokoju. Potem nawet zaczęliśmy się dla zabawy prześcigać z Ashem w zgadywaniu, co też będzie prezentować następne pomieszczenie i do czego ono służyło, a także, gdzie dokładniej się ono znajduje.
- Gdzie chcesz teraz iść? - zapytał mnie Ash - Może teraz do pokoju gościnnego, który powinien według mojej rachuby znajdować się z tamtej strony domu?
- Chyba bardziej wolałabym zobaczyć sypialnię Raula. Powinna ona znajdować się z tamtej strony - odpowiedziałam mu żartobliwie.
- Wiecie co? Zaczynam się was powoli bać. Serio - powiedziała nieco zaniepokojonym głosem Lillie.
- My sami powoli zaczynamy się siebie bać - odparł na to żartem Ash, ale zaraz spoważniał - Ale tak na poważnie, to ci powiem, że ta cała sprawa jest chwilami naprawdę niepokojąca.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Chwilami - rzucił żartobliwie Winston Krupsh - Jak dla mnie, to ona jest cały czas niepokojąca, ale również zarazem niesamowicie intrygująca i chętnie poznam jej zakończenie.
- Jeśli takowe istnieje - powiedział Ash, gdy już weszliśmy do sypialni Raula.
Był to bardzo przyjemny, chociaż też raczej skromny pokój, z jednym łóżkiem, jednym obrazem na ścianie, a także małym regałem z książkami. Widać było, że jego właściciel musiał bardzo lubić czytać, a wnioskując po tytułach owych książek, miał naprawdę bardzo wyrafinowany gust.
- Piękny pokój - powiedziała Lillie z zachwytem.
- Jak wszystkie tutaj - stwierdził Winston Krupsh.
Ja i Ash zaczęliśmy z uwagą chodzić po całym pokoju, rozglądając się uważnie dookoła.
- To miejsce... - rzekł mój luby - Czuję, jakbym je znał już od bardzo dawna.
- Ja także - powiedziałam i spojrzałam na Asha, dotykając powoli ramy łóżka - Coś jakby deja vu albo coś...
Nagle poczułam, że słabnę, w głowie zaczyna mi się kręcić, a cała moja postać zaczyna się uginać niczym pod wpływem jakiegoś ciężaru. Usiadłam więc na łóżku, łapiąc się ręką za skroń. Ash, Lillie i Winston podbiegli do mnie zaniepokojeni, zaś Pikachu i Buneary wskoczyli na łóżko, dotknęli łapkami moich rąk i zapiszczeli przerażeni. Ja jednak przestałam po chwili słyszeć wszystko, co było do mnie mówione. Przez tak około minutę, może trochę dłużej widziałam moich towarzyszy, jak mówią coś do mnie, a raczej poruszają tylko głucho ustami i są wyraźnie bardzo zaniepokojeni tym, co się ze mną dzieje, ale niczego nie mogłam usłyszeć. Następnie obraz przed oczami zaczął mi się tak powoli zamazywać, aż w końcu zauważyłam, że kroczę przed siebie jakimś bardzo ciemnym korytarzem. Miałam na sobie białą, nocną koszulę, a wokół mnie grzmiało niemiłosiernie. Czułam, jak całą moją postać ogarnia paniczny strach. Musiałam szybko dotrzeć do celu mojej podróży, inaczej groziło mi, że umrę ze strachu na tym korytarzu.
W końcu dotarłam na miejsce, którymi były drzwi prowadzące do sypialni Raula. Bez trudu je rozpoznałam, gdyż chwilę wcześniej przez nie wchodziłam, choć wtedy byłam jeszcze kimś innym niż obecnie. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Chwilę później znowu zagrzmiało, a ja przerażona wparowałam do pokoju Raula, piszcząc przy tym z niepokoju. Raul, który spał spokojnie we własnym łóżku, teraz słysząc mój pisk zerwał się na równe nogi i podbiegł do mnie zaniepokojony.
- Co się stało, Christine? - zapytał mnie.
- Raul... Boję się... Ta burza jest taka straszna... Boję się...


Gdy ponownie zagrzmiało, to wtuliłam się zachłannie w Raula, a on delikatnie mnie do siebie przytulił.
- Nie bój się, maleńka. Nie bój się. To nic... To przejdzie. Jestem przy tobie, kochanie. Jestem przy tobie.
- Gdy jesteś przy mnie, niczego się boję - wyszeptałam i spojrzałam mu w oczy z namiętnością i wielkim uczuciem.
- Christine, proszę cię... Wróć do siebie... Jeśli zostaniesz, ja nie będę umiał...
- Wiem... Ja też nie - odpowiedziałam mu - I nie chcę umieć.
To mówiąc pocałowałam go w usta, obejmując go zachłannie za szyję. Raul oddał mi pocałunek, po czym silnym ruchem ręki zamknął drzwi od sypialni, aby nikt nam nie przeszkadzał, a już chwilę później nasze nocne koszule leżały na podłodze, zaś my sami nadzy jak nas Bozia stworzyła, padliśmy na łóżko pogrążeni w namiętnym pocałunku.
- Sereno... Sereno, słyszysz mnie teraz? Kochanie...
Gwałtownie zostałam wyrwana z transu i zobaczyłam, że znowu jest dzień, a ja sama siedzę na łóżku w swoim kochanym, codziennym stroju, a Ash stoi przede mną ze szklanką wody w dłoni.
- Tak, słyszę cię teraz - odpowiedziałam mu z uśmiechem na twarzy - Spokojnie, nic mi nie jest. To tylko... kolejna wizja.
Wzięłam od niego szklankę i napiłam się z niej.
- Co tym razem widziałaś? - spytał Ash.
- Coś związanego z tym pokojem? - dodał Winston Krupsh.
- Tak, właśnie tak - powiedziałam, odkładając już pustą szklankę na stolik - Coś pięknego i wspaniałego. Już wiem, dlaczego od razu poczułam do tego pokoju sympatię, ledwie tu weszłam.
- A co takiego zobaczyłaś? - spytała Lillie.
Uśmiechnęłam się i zaczęłam opowiadać moim towarzyszom podróży, co takiego ujrzałam. Widziałam po ich minach, że ta wizja bardzo im się spodobała.
- I co było dalej? - spytał Ash, kiedy skończyłam mówić.
- No, a jak ci się wydaje? - zaśmiałam się do niego, poprawiając sobie niesforny kosmyk włosów na czole.
- I co? Nie widziałaś dalszego ciągu? - zapytała Lillie, lekko się przy tym uśmiechając.
- No, jakoś nie - parsknęłam śmiechem - Chociaż łatwo się domyślić, co było dalej.
- Nie no, Sereno! To już jest zwykłe chamstwo! - zawołał z udawanym gniewem Winston Krupsh - Żeby w takim momencie przerywać projekcję?! To już jest szczyt szczytów!
Wszyscy zareagowaliśmy na te słowa radosnym śmiechem.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...