czwartek, 21 grudnia 2017

Przygoda 026 cz. I

Przygoda XXVI

Król Ash Pierwszy cz. I


Pamiętniki Sereny:
- Beautifly! Atakuj! - krzyknęła May.
- Pikachu, unik! - zawołał Ash.
Jego Pokemon szybko uskoczył przed atakiem, jaki zastosował stworek May. Ogromny motyl upadł na ziemię, jednak szybko się z niej pozbierał i ponowie ruszył do walki, ale dzielny Pikachu sprawnie unikał ciosów swego przeciwnika, wykorzystując do tego swoje umiejętności.
Cała to potyczka była małą, przyjacielską walką pomiędzy Ashem a May, jaką oboje toczyli między sobą na Sali w Petalburgu, korzystając przy tym z życzliwości Normana Hamerona, który podczas jej trwania siedział z boku na ławce razem z naszą wesołą kompanią. Wszyscy z zapartym tchem obserwowaliśmy bitwę.
Żeby wszystko zostało tu w pełni zrozumiane muszę powiedzieć, że oboje postanowili stoczyć małą walkę Pokemonów przed naszym powrotem do Alabastii i sprawdzić w ten sposób swoje dotychczasowe umiejętności. Oczywiście najlepiej jest wtedy, gdy takie walki odbywają się w specjalnych Salach, ale nie zawsze mieliśmy możliwość znaleźć takową. Tym razem los uśmiechnął się do nas, więc żal było nie wykorzystać okazji, jaka nam się trafiła. Z tego też powodu mój luby oraz nasza wspólna przyjaciółka, którzy zawsze lubili korzystać z nadarzającej się okazji, toczyli teraz ze sobą mały bój.
Całej walce sędziowała nasza droga, urocza Bonnie. Jak wiadomo jest ona jeszcze za mała, żeby móc zostać trenerką Pokemonów, więc korzysta z każdej nadarzającej się ku temu możliwości, aby brać aktywny udział w życiu innych trenerów, a już szczególnie swoich przyjaciół, dlatego też pełni funkcję naszego sędziego podczas różnych nieoficjalnych walk, jakie od czasu do czasu ze sobą toczyliśmy.
- Beautifly jest naprawdę zawzięty - powiedział Max z uśmiechem na twarzy.
- Owszem, ale za to Pikachu jest sprawny i szybki - dodałam radośnie.
- To szkoła mojego brata - odparła dumnym tonem Dawn.
- Nie lekceważcie jednak Pokemonów mojej córki - uśmiechnął się delikatnie Norman Hameron - Nie wiecie, co ona potrafi.
- Nie wiemy, ale chętnie to zobaczymy - zaśmiałam się.
Zacisnęłam podniecona kciuki i zaczęłam głośno kibicować Ashowi. Clemont oraz Dawn również to zrobili, z kolei Max z Normanem jedynie obserwowali całą tę walkę, gdyż trudno im było kibicować jednej ze stron, zwłaszcza, że są emocjonalnie związani zarówno z Ashem, jak i z May. Ona jest w końcu córką Normana i zarazem siostrą Maxa, natomiast on cieszy się przyjaźnią ich obu. Jak zatem widać, zdecydowanie nie mogli oni głośno kibicować którejkolwiek z walczących stron, dlatego też obaj zachowali milczenie, obserwując jedynie całą walkę.
- Ash! Nie próbuj wymigać się od walki ze mną! Nie dasz sobie rady tak ciągle skacząc po boisku! - zawołała bojowym głosem May.
- Nie próbuję się wymigać od bitwy. Mam tylko własną strategię walki! - odpowiedział jej Ash.
- Naprawdę? A jaka to strategia?
- Zobaczysz, gdy cię pokonam!
Obaj przeciwnicy walczyli ze sobą zaciekle, chociaż raczej powinnam powiedzieć, że tę potyczkę toczyły ze sobą jedynie ich Pokemony. Beatufily w końcu znudziło się atakowanie i posłał w stronę swojego przeciwnika proszek paraliżujący, ale na szczęście Pikachu ugryzł się bardzo mocno w łapkę. Wywołany dzięki temu fizyczny ból pozwolił mu jakoś przetrwać moc oszałamiającego proszku, po czym skoczył na przeciwnika, uderzył go z główki, złapał za nóżkę, a następnie strzelił w niego piorunem. Beautifly oszołomiony opadł na ziemię.
- Beautifly jest niezdolny do walki! Wygrywa Pikachu, a to oznacza, że zwycięzcą zostaje Ash! - zawołała Bonnie uradowanym tonem.
- Hurra! Tak jest! - krzyknął radośnie Ash, chwytając w objęcia swego Pokemona.
May uśmiechnęła się do niego smutno i zaraz przywołała do pokeballa Beautifly.
- Dzielnie walczyłeś. Odsapnij troszkę - powiedziała, po czym podeszła do Asha - Nieźle sobie poradziłeś.
- Ty też spoko walczyłaś. Jeszcze chwila, a mój Pikachu by przegrał - odpowiedział dziewczynie Ash.
- Możliwe. Ale następnym razem nie dasz sobie ze mną rady.
- Jeszcze zobaczymy, May. Poza tym pamiętaj, że to był tylko trening, aby nie wyjść z wprawy.
Oboje uścisnęli sobie po przyjacielsku dłonie. Chwilę później podbiegł do nich radośnie Norman, po czym objął ich od tyłu i poczochrał im włosy.
- To była naprawdę imponująca bitwa! Jestem pod wielkim wielkim wrażeniem! - wołał radośnie mężczyzna.
- My również jesteśmy - dodał Max, podchodząc do nich - Wiecie, wiele można się było nauczyć z tej walki.
- W takim razie wielka szkoda, że niczego się nie nauczyłeś - zakpiła sobie z niego May.
- Wręcz przeciwnie. Uważnie was obserwowałem i sądzę, iż Ash był po prostu doskonały. Szkoda tylko, że jego przeciwniczka była do bani - odciął się siostrze Max.
May zrobiła bardzo złą minę i więcej nie wypowiedziała już ani słowa do brata, przynajmniej przez resztę dnia.
- Ash, byłeś naprawdę wspaniały! - powiedziałam radośnie, po czym przytuliłam go czule.
- Mogę śmiało powiedzieć, że nie wyszedłeś ani trochę z wprawy od ostatniej bitwy - uśmiechnęła się do brata Dawn - A właśnie... Takie małe pytanko... Kiedy ty ostatni raz toczyłeś walkę Pokemonów?
- Nie tak dawno, ale nie umiem sobie przypomnieć dokładnej daty - powiedział Ash.
- Pika-pika - zapiszczał Pikachu.
- Tak czy inaczej miło widzieć, że nasz Ash wciąż zachował formę - dodał Clemont.
- Moim zdaniem Ash jest po prostu niesamowity! - pisnęła Bonnie.
- De-de-ne! - zapiszczał jej Pokemon, wysuwając głowę z żółtej torby dziewczynki.
- Muszę się z wami zgodzić. Wyraźnie widzę, że Ash nie wyszedł z wprawy - powiedziała May.


Norman spojrzał na nas zachwyconym wzrokiem.
- Ja z kolei widzę, że wszyscy razem tworzycie po prostu niesamowicie zgraną drużynę, więc zapraszam was teraz do siebie na pyszną kolację, bo już jutro ruszacie w podróż i więcej możecie nie mieć okazji zjeść tak dobry posiłek jak tutaj.
- Tak, to sama prawda. Dzisiaj jest ostatnia szansa, aby zjeść kolację w Petalburgu, więc skorzystajmy z tej okazji i ją zjedzmy - powiedział Ash.
- Zwłaszcza, że pani Hameron korzystała z mojej drobnej pomocy przy szykowaniu tej kolacji - pochwalił się Clemont.
- Niby jak mogła z niej korzystać, skoro cały czas byłeś tu z nami? - zapytała Dawn sceptycznym tonem.
Clemont uśmiechnął się do niej delikatnie i zachichotał nerwowo.
- No cóż... Tego no... Po prostu chodzi o to, że dałem pani Hameron przepis na potrawę, która będzie naszą kolacją - wyjaśnił nasz przyjaciel, wciąż delikatnie chichocząc.
- Więc jeżeli to kolacja powstała na podstawie przepisu mojego brata, to może dla własnego bezpieczeństwa nie powinniśmy jej jeść? - zapytała Bonnie, złośliwie się uśmiechając.
Jej starszy brat spojrzał na nią uważnie i nieco groźnym tonem. May natomiast zachichotała.
- Brawo, Bonnie! Jestem z ciebie bardzo dumna. Uczysz się ode mnie, jak dokuczać bratu - zachichotała dziewczyna i przybiła sobie z nią piątkę.
- Jak to dobrze, że to nie May jest obiektem westchnień Clemonta - szepnęłam po cichu do Asha.
- Oj, racja. Biedak miałby przed sobą bardzo nieciekawą przyszłość, gdyby tak było - zaśmiał się mój chłopak.
Chwilę później, mimo pewnych wątpliwości ze strony niektórych osób w naszym towarzystwie (czytajcie May oraz Bonnie) poszliśmy do państwa Hameron na kolację, która okazała się być wręcz prawdziwym kulinarnym arcydziełem.

***


Następnego dni, tak około południa Josh Ketchum przyleciał po nas helikopterem wypożyczonym od jednego swojego kolegi, żeby zabrać całą naszą wesołą kompanię do Alabastii. Już drugi raz w czasie trwania naszych przygód zabierał on nas tym jakże wspaniałym środkiem transportu, choć poprzednim razem pilotował go kolega pana Ketchuma, z kolei tym razem to sam ojciec Asha siedział za sterami. Wobec takiej sytuacji mój chłopak miał pewne wątpliwości, czy Josh będzie umiał należycie kierować takim pojazdem, ale mężczyzna rozwiał te wątpliwości, mówiąc:
- Spokojnie, synu. Spokojnie. Pilotowałem już nie takie cacka. Zabiorę was do celu waszej podróży.
Ash jakoś nie wiedział, czy powinien polegać na talentach swego ojca w pilotażu, ale ostatecznie uznał całkowitą przewagę możliwości podróży helikopterem nad włóczeniem się pieszo po okolicy z nadzieją, że za jakiś miesiąc z hakiem dotrzemy na miejsce. Kiedy więc już ta kwestia została wyjaśniona ja, Ash, Clemont, Bonnie oraz Dawn wsiedliśmy do helikoptera. Wsiadła do niego również May.
- Lecisz z nami? - zapytałam.
- Owszem. Chcę wyruszyć w małą podróż w po regionie Kanto. Przede wszystkim pragnę zobaczyć te miejsce, które to kiedyś zwiedziłam razem z Ashem - odpowiedziała dziewczyna.
- Super. A więc witamy na pokładzie - zaśmiał się Josh wyznający zasadę, że im nas więcej tym weselej.
Norman i Caroline stali przed helikopterem i machali nam wesoło ręką.
- Max nie przyjdzie się pożegnać? - zapytał Ash, wysuwając lekko swą postać z pojazdu i patrząc na państwa Hameron.
- No właśnie, to dziwne - powiedział Norman, rozglądając się dookoła - Miał przecież tu przyjść.
- Może zabalował gdzieś i zapomniał? - zasugerowała Caroline.
- Max? Zabalować? Nigdy! - zaśmiał się Ash.
- Zapewniam cię, Ash, że z moim bratem nigdy niczego nie można być pewnym - odpowiedziała mu złośliwie May.
- Hej! Czekajcie!
Wyjrzeliśmy wszyscy z helikoptera i zauważyliśmy, jak Max biegnie właśnie w naszym kierunku. Chłopak miał tornister zarzucony na plecy, zaś jego twarz zdobył radosny uśmiech.
- Wybaczcie mi to spóźnienie. Musiałem odwiedzić profesora Bircha - zawołał wesoło chłopak, podbiegając do nas.
Profesor Nicodemus Birch to dawny uczeń profesora Oaka oraz uczony zajmujący się Pokemonami w regionie Hoenn. Jego siedzibą jest miasteczko Littleroot niedaleko Petalburga. Birch przyjaźni się z państwem Hameron i swego czasu dał May jej startera. Widocznie Maxowi również go ofiarował, gdy ten postanowił wyruszyć w swoją podróż trenera Pokemonów.
- Byłeś u profesora Bircha? - zdziwiła się Caroline.
- No, teraz to ja już wiem, dlaczego dziś jadłeś tak szybko śniadanie, a potem gdzieś pognałeś na rowerze - powiedział wesoło Norman - A zatem dostałeś wreszcie swojego pierwszego Pokemona?
- Tak, tato! - odpowiedział wesoło chłopak.
Słysząc to wszyscy wysunęliśmy swoje głowy z helikoptera.
- Poważnie? No i jaki to starter? - zapytałam zachwyconym głosem.
- Zobaczcie sami! - zaśmiał się Max.
Chwilę później wypuścił on z pokeballa swego Pokemona, którym był uroczy, niebieski stworek stojący na czterech łapkach.
- To Mudkip! - zawołała wesoło May.
- Mudkip? - zapytałam.
Wyjęłam swój Pokedex i skierowałam go na Pokemona. Komputerek natychmiast ukazał mi obraz tego stworka, po czym zaczął mówić nagranym wcześniej głosem:
- Mudkip, Pokemon typu wodnego. Za pomocą swej płetwy na ogonie wyczuwa niebezpieczeństwo, zbiorniki wodne, a także zmiany w prądach powietrza i wody. Mimo niepozornego wzrostu potrafi w razie zagrożenia wykazać się ogromną siłą fizyczną.
- A więc to Mudkip - powiedziałam z uśmiechem na twarzy, chowając do kieszonki swój Pokedex.


- Mudkip jest jednym z trzech Pokemonów, które wybierają na swego startera początkujący trenerzy regionu Hoenn - rzekł nieco przemądrzałym tonem Clemont.
- Ja cię! To niesamowite! - zawołała podnieconym głosem Bonnie.
- Raczej elementarne - zaśmiałam się i puściłam oczko Ashowi.
Na twarzy mojego chłopaka zawitał nagle pogodny uśmiech. Wiedział doskonale, że oto właśnie zacytowałam jeden najsłynniejszy tekst Sherlocka Holmesa z filmów z Basilem Rathbonem w roli głównej. Oboje zresztą mamy wielką słabość do filmów, zwłaszcza tych starych, które uważaliśmy za klasyki i mogliśmy je oglądać w nieskończoność.
- Więc wyruszasz w podróż trenera Pokemonów, Max? - zapytał Ash.
- Tak, właśnie dzisiaj wyruszam - powiedział chłopak.
- Cieszy mnie, że wreszcie się na to zdecydowałeś - uśmiechnął się do niego Norman - Jestem z ciebie bardzo dumny.
- Mam nadzieję, że będziesz nas często odwiedzał - dodała Caroline, obejmując czule chłopca do siebie.
- Mamo, weź mnie już nie zawstydzaj - wydyszał Max, tulony mocno przez matkę.
- Wiem, co czujesz, stary - zachichotał lekko Ash, który rzeczywiście doskonale wiedział, co chłopak musi teraz czuć - No, ale lepiej powiedz nam, gdzie zamierzasz wyruszyć w tę podróż?
- No jak to, gdzie? Do Alabastii! - odpowiedział mu radośnie Max, gdy matka już go wypuściła z objęć.
- Do Alabastii?! - zawołaliśmy zdumieni.
- Owszem, do Alabastii - powiedział Max - Bardzo chciałbym wstąpić do waszej detektywistycznej drużyny i przeżywać z wami przygody, dzięki którym zdobędę niezbędne mi w życiu doświadczenie.
- Ale to nie będzie już podróż trenera Pokemonów jako taka, bo wiesz, że obecnie rzadko podróżujemy - powiedziałam.
- No nie wiem, czy tak rzadko, ale niech ci będzie - zachichotała May - Ale ja tak coś czułam, że mój brat zechce się do was przyłączyć. W końcu to cudak jakich mało, a wy jesteście jeszcze większą bandą cudaków. Jednym słowem swój do swego ciągnie.
- Dobrze wiem, że to nie będzie typowa podróż trenera Pokemonów, ale bardzo chciałbym przyłączyć się do was - mówił dalej Max, wcale nie zwracając uwagi na kpiny swojej siostry - Wędrowałem już z Ashem i nas obu połączyła wielka przyjaźń. Pragnąłbym ją teraz odnowić. Przy okazji z nim zawsze coś się dzieje, nie mówiąc już o tym, że wiele mnie on jak dotąd nauczył.
- Nauczył? Ciebie? Ash?! Błagam, braciszku, nie rozśmieszaj mnie! - zaczęła chichotać May.
Ash i ja spojrzeliśmy na nią morderczym spojrzeniem, więc zamilkła.
- A więc jak, przyjaciele? Zgodzicie się, żeby Max z wami leciał? - zapytał Norman.
- Ja nie mam nic przeciwko temu - powiedziała Bonnie.
- De-de-ne! - poparł ją Dedenne.
- O! Widzicie?! Dedenne też nie ma nic przeciwko temu.
- Ja jestem zdania, że Max może śmiało do nas dołączyć - powiedział Clemont.
- Fajnie. Będziecie mieli dwóch wariatów w kompani - mruknęła May.
- Ja też nie mam nic przeciwko, aby Max do nas dołączył - dodałam.
- Ja również, ale zdaje mi się, że zapominamy tutaj o jednym ważnym szczególnie - powiedziała poważnym tonem Dawn.
- Jakim? - zapytałam.
- Takim, że to Ash tutaj rządzi i to od niego zależy, czy przyjmiemy kogoś nowego do naszej drużyny, czy też nie - wyjaśniła panna Seroni.
- Pip-lup-pip - zapiszczał Piplup.
- No właśnie, mały - uśmiechnęła się Dawn - Ash, co o tym sądzisz?
Wszyscy zaraz spojrzeliśmy bardzo uważnie na Asha, oczekując jego decyzji. Chłopak udawał, że się zastanawia, po czym powiedział wesoło:
- Skoro odpowiadasz moim przyjaciołom, to mnie tym bardziej, stary druhu! Niniejszym oświadczam, że oto zostałeś przyjęty na staż do naszej drużyny detektywistycznej. Witamy na pokładzie, Maxie Hameron!
- Super! - zawołaliśmy wszyscy, poza May, która to wciąż miała pewne wątpliwości, co do słuszności tej decyzji.
- Jeszcze mój brat ci wyjdzie bokiem, Ash! Zobaczysz - powiedziała.
Max tymczasem uścisnął mocno swoich rodziców, a potem zapakował się wesoło na pokład helikoptera razem z Mudkipem, który zdążył zawrzeć znajomość z Pikachu, Piplupem oraz Dedenne. Już po chwili nasz pojazd zapuścił silnik, po czym wszyscy ruszyliśmy do naszej ukochanej Alabastii, w kierunku nieznanych nam przygód, które (o czym wtedy jednak nie wiedzieliśmy) już na nas czekały.

***


Lot helikopterem z regionu Hoenn do regionu Kanto trwał jakiś czas, więc wszyscy zajęliśmy się różnymi sprawami. Clemont i Max rozmawiali na różne naukowe tematy, Bonnie bawiła się z Dedenne i Mudkipem, zaś ja grałam z Dawn oraz May w karty. Ash natomiast siedział przy najbliższym oknie pogrążony w lekturze „Hamleta“. Swoje zachowanie wyjaśnił tym, że przygoda z teatrem uświadomiła mu, jak bardzo zaniedbał swoją literacką edukację. Owszem, swego czasu czytał on dość dużo książek, jednak potem, przez swoje liczne podróże nie miał już możliwości zbyt często to robić i jego wiedza była znacznie mniejsza niż moja, ponieważ ja później zaczęłam podróżować, więc spędzałam o wiele więcej czasu na czytaniu książek. Mój chłopak postanowił zatem nadrobić swoje zaległości, więc teraz siedział nad przygodami księcia duńskiego i był nimi wyraźnie zafascynowany. Znał je dotychczas tylko z filmów oraz licznych rozmów na ten temat, ale musiał przyznać, że rozmawianie o tej książce, a jej osobiste przeczytanie to dwie różne rzeczy.
Podróż mijała nam w bardzo przyjemnej atmosferze, przynajmniej do czasu, gdyż gdy lecieliśmy właśnie nad regionem Kanto nasz pojazd zaczął dziwnie podskakiwać i szarpać.
- Co się stało?! - zawołałam przerażona, upuszczając na podłogę swoje karty.
- Nie wiem, ale chyba mamy jakąś awarię - powiedziała Dawn.
- Mam tylko wielką nadzieję, że nie będziemy musieli stąd skakać na spadochronach - jęknęła May.
- Przecież tu nie ma spadochronów - przypomniałam jej.
- No właśnie dlatego mam nadzieję, że nie będziemy musieli skakać - wyjaśniła mi swój sposób myślenia moja przyjaciółka.
Wtem z kokpitu pilota przez megafon odezwał się głos Josha:
- Halo, halo! Tu mówi wasz kapitan! Mam dla was dwie wiadomości, dobrą i niezbyt dobrą. Dobra jest taka, że lądujemy. Niezbyt dobra, że raczej awaryjnie.
- Dlaczego? - krzyknął Ash na tyle głośno, by ojciec go usłyszał.
- Silniki helikoptera są z jakiegoś powodu uszkodzone - pospieszył z wyjaśnieniami Josh - Nie zdołamy dolecieć do Alabastii. Musimy więc teraz wylądować i naprawić uszkodzenia.
- Świetnie. Awaryjne lądowanie. Tego jeszcze nam brakowało - jęknął załamany Ash.
- Wiedziałam, że tak to się skończy, kiedy dopuścimy naszego ojca za stery - mruknęła Dawn.
- Pip-lo! Pip-lo! Pip-lo! - piszczał histerycznie Piplup.
- Dobrze, wobec tego następnym razem ty prowadzisz. Zobaczymy, jak sobie dasz radę - rzucił złośliwie w jej stronę Ash.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu, próbując ich uspokoić.
- Proszę was, nie traćmy spokoju ducha i nie panikujmy. Wszystko na pewno dobrze się skończy - rzekł Clemont, chociaż ton, z jakim wymówił te słowa zdecydowanie dowodził, że wcale w to nie wierzył.
- Właśnie! Nie popadajmy w histerię! - dodał Max.
- Słusznie! Przede wszystkim zachowajmy spokój i zdrowy rozsądek! - poparłam moich przyjaciół.
- Pal licho zdrowy rozsądek! Wszyscy tu zaraz zginiemy! - jęknął May.
Strzeliłam ją otwartą dłonią przez ciemię.
- AU! A to za co było?! - jęknęła May.
- Za sianie defetyzmu! - odpowiedziałam.
- Spokojnie! Tylko bez paniki! - odezwał się w megafonie głos Josha Ketchuma - Siadajcie wszyscy spokojnie na swoich miejscach, zapnijcie pasy i niczego się nie bójcie. Lądujemy! Jeśli tak bardzo chcecie, możecie wrzeszczeć ze strachu, ale panikowanie jest zabronione. Ewentualnie, jeśli musicie, to odmówcie jakąś litanię do wszystkich świętych, żeby nas mieli w swojej opiece.
- CO?! - krzyknęła przerażona Dawn.
- Żartowałem - zachichotał Josh.
- To wcale nie było śmieszne! - pisnęła urażona jego córka.
Wszyscy posłuchaliśmy rad naszego pilota i usiedliśmy na swoich miejscach, po czym zapięliśmy pasy, a następnie czekaliśmy chwili, kiedy wylądujemy bezpiecznie na ziemi. Na szczęście chwila ta wreszcie nadeszła i mimo lekkich turbulencji, powstałych przy lądowaniu, udało się Joshowi bezpiecznie posadzić helikopter na ziemi.
- Uff! Nareszcie wszystko w porządku - powiedziałam, ocierając sobie pot z czoła.
Chwilę później odezwał się ponownie głos Josha:
- Tu mówi wasz kapitan. Chciałbym wam serdecznie podziękować za skorzystanie z usług naszych linii lotniczych. Dobrze wiem, że nie mieliście żadnego wyboru i musieliście z nich skorzystać, ale i tak dziękujemy.
- Dowcipniś się znalazł - mruknęła Dawn, odpinając pasy.
- Poczucie humoru jest u was rodzinne, co nie? - spytała May, patrząc wymownie na Asha.
Chłopak rozłożył bezradnie ręce i powiedział:
- No co? Przynajmniej wylądowaliśmy bezpiecznie i to się liczy.
- Właśnie! Więc nie ma co niepotrzebnie panikować - poparłam mego chłopaka.
- Tylko gdzie dokładniej wylądowaliśmy? - zapytała Bonnie.
Ash zastanowił się przez chwilę, nim odpowiedział.
- Na pewno jesteśmy na terenie regionu Kanto.
- Tak, to wiemy, ale może powiesz nam coś konkretniejszego? - spytała Dawn.
- Nie wiem, gdzie jesteśmy, siostrzyczko, ale... Myślę, że zaraz się tego dowiemy.
Chwilę później wyszliśmy z helikoptera. Josh był już na zewnątrz i oglądał uważnie silnik.
- Co tam, tato? Co się stało? - zapytał Ash.
Josh pomachał mocno ręką, żeby odgonić od siebie gęsty czarny dym wydobywający się z silnika helikoptera niczym z krzewu, który zobaczył Mojżesz na pustyni.
- Nie jestem pewien, ale muszę to dokładnie zbadać - odpowiedział pan Ketchum.
- Pomogę panu! - zawołał Clemont - W końcu znam się na tym.
- Doskonale. A więc do dzieła, mój chłopcze! - zarządził Josh.
- Tato, jak wy tu będziecie sobie pracować, to może my przez ten czas rozejrzymy się po okolicy? Ostatecznie warto wiedzieć, gdzie jesteśmy - zaproponował Ash.
- Zwyczajna wymówka, byleby się tylko wymigać od ciężkiej roboty - mruknęła May.
Spojrzałam na nią nieprzyjemnie.
- Poważnie? To może sama chcesz im pomóc?
Dziewczyna oczywiście powiedziała, że nie, bo w końcu nic nie wie na temat techniki, więc zgadza się, by z nami zwiedzić okolicę.
- Tylko nie odchodźcie za daleko! - zawołał do nas Josh - A nawet jeśli odejdziecie daleko, to starajcie się w miarę możliwości zapamiętać, gdzie jesteśmy, żeby potem tu wrócić.
- Dobrze, tato! - zawołał Ash.


Chwilę później on, ja, Pikachu, Bonnie, Dawn, Piplup, May i Max ruszyliśmy na wycieczkę po okolicy.
- Słyszałaś go? - zaśmiał się Ash - Tyle lat nie było go przy moim boku, a teraz zaczyna dawać nam rady na temat odpowiedzialnego zachowania.
- Po prostu troczy się o swoje dzieci i tyle - powiedziałam w obronie Josha, patrząc przy tym na Dawn.
- Możliwe, ale to nie zmienia faktu, że dość śmiesznie takie mądre rady brzmią w jego ustach - stwierdziła dziewczyna.
- Serio? A już myślałam, że dogadaliście się z nim - powiedziałam, nie ukrywając przy tym swojego zdumienia.
- Bo mu wybaczyliśmy, ale nie na tyle, aby nie podokuczać mu czasami - stwierdził Ash.
- Poza tym to tylko takie droczenie się i nic więcej - wyjaśniła Dawn.
- Pip-lu-li! - poparł ją Piplup.
- Ciekawe, gdzie wylądowaliśmy? - zapytała Bonnie, zmieniając temat.
- Nie jestem pewien. Nigdy nie byłem w tym miejscu - odpowiedział Ash, rozglądając się dookoła.
- Pika-pika - zapiszczał smutno Pikachu, siedząc na ramieniu swojego trenera.
- Wiesz, w regionie Kanto znajduje się niejedno takie miejsce, które nie miałeś jeszcze okazję zwiedzić - stwierdziła May.
- A ja już wiem, gdzie jesteśmy - powiedział Max - Jesteśmy w małym królestwie o nazwie Queentania.
- Queentania?! - zdziwiliśmy się.
- A skąd ty niby możesz to wiedzieć? - zapytała sceptycznie May.
- A stąd!
To mówiąc chłopak wskazał dłonią wielki, drewniany drogowskaz, na którym pisało:

WITAMY W KRÓLESTWIE QUEENTANII.

- Aha... No tak... To rzeczywiście wiele wyjaśnia - powiedziała May z lekką ironią w głosie.
- Queentania? Nigdy o tym królestwie nie słyszałem - zdziwił się Ash.
- Podejrzewam, że to musi być małe królestwo - stwierdziłam.
- A ja słyszałem o nim - odezwał się Max - Ponoć to małe królestwo mające pod swoim władaniem kilka małych miasteczek i wsi. Panuje w nim ustrój monarchistyczny z domieszką demokracji.
- Politolog się znalazł - mruknęła May.
- Ekstra! To brzmi całkiem interesująco! - zawołał Ash - Skoro już tu jesteśmy, to zwiedźmy okolicę. Warto ją co nieco poznać.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.


Ponieważ nikt nie miał nic przeciwko temu, to poszliśmy w kierunku najbliższego miasta, które było tuż za pagórkiem. Wyglądało ono naprawdę imponująco i ja oraz Dawn zauważyłyśmy, że szczególny nacisk kładzie się tutaj na modę. Wszyscy ludzie, których mijaliśmy na ulicy, byli ubrani zgodnie z najnowszymi trendami, a już szczególnie kobiety. Te wszystkie sukienki, spódniczki, bluzeczki oraz inne stroje były po prostu imponujące, chociaż muszę przy tym zauważyć, że Dawn zachwycona była praktycznie wszystkimi ciuszkami, jakie tylko zauważyła, ja natomiast podchodziłam do niektórych kreacji dość sceptycznie uważając, że co jak co, ale na pewno bym czegoś takiego nie włożyła. May z kolei to już różnie podchodziła do damskich strojów. Jedne ją interesowały, inne z kolei były jej całkowicie obojętne. Praktycznie tylko kilka kobiecych kreacji naprawdę bardzo mocno przykuło uwagę panny Hameron.
Z kolei Ash i Max, co było łatwe do przewidzenia, patrzyli na to ze sceptycyzmem, zwłaszcza jak cała nasza babska trójka zaczęła okupować wystawę sklepu z ubraniami.
- No popatrz tylko, Ash. Co te dziewczyny wyprawiają, co? Żeby tak wariować na punkcie ciuchów - jęknął załamanym głosem Max.
- Wiem, że to wariactwo, ale ja już przywykłem do takiego widoku - odpowiedział mu mój chłopak - Ty też się przyzwyczaisz, jak już będziesz z nami podróżować.
Max lekko się wykrzywił, kiedy to usłyszał, bo najwidoczniej słowa te zdecydowanie nie przypadły mu do gustu.
Bonnie, jako jedyna z babskiego naszego grona, wcale nie interesowała się ciuchami. Do jej umysłu zdecydowanie bardziej przemawiała cudowna wizja zjedzenia kilku pysznych ciastek z kremem w kawiarni, którą właśnie zauważyliśmy. Poszliśmy więc tam i zaczęliśmy pałaszować różne łakocie.
- To są podobne miejscowe specjały - powiedział Max.
- Specjały czy nie, mnie i tak smakują - zaśmiał się Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, również się nimi racząc.
Popatrzyłam na nich i pokiwałam lekko głową.
- Ech, dwa urocze żarłoki - powiedziałam.
Jak można ich nie lubić, pomyślałam sobie. Przecież nawet żarłoczność w wykonaniu tej dwójki jest po prostu przeurocza. Ash i Pikachu mieli zawsze coś w sobie, co sprawiało, że nie umiałam się uśmiechnąć, kiedy widziałam, jak obaj wręcz zachłannie jedzą zamówione przez siebie łakocie. Podobnie zresztą zachowywała się Dawn, która w swoim zachowaniu była i jest nadal bardzo podobna do Asha, a chwilami przychodziło mu na myśl, że stanowi ona swego rodzaju żeńską wersję mojego chłopaka. Być może dzięki temu tak doskonale się z nią dogaduję. Bo w końcu Ash i ja byliśmy zgranym duetem, więc czemu bym nie miała podobnego duetu stworzyć z jego siostrą mająca w sobie przecież tak wiele z chłopaka, który zawsze był mi bliższy niż ktokolwiek inny.
Z moich rozmyślań wyrwało mnie dość niezwykłe wydarzenie. Przed tarasem kawiarni, w której to raczyliśmy się ciastkami, stanęli nagle dziwni ludzie w kolorowych mundurach oraz z hełmami w stylu hiszpańskim na głowie. Przy boku mieli szpady, a w dłoniach halabardy.
- Wasza Wysokość, nareszcie cię odnaleźliśmy! - zawołał przywódca owych ludzi.
Był to wysoki i wąsaty mężczyzna przy kości, o czarnych włosach i takich samych oczach.
Gdy już wypowiedział te niezwykłe dla nas słowa, to wraz ze swoimi ludźmi uklęknął przed Ashem, który patrzył na nich bardzo tym wszystkim zdumiony.
- Że słucham? Wasza Wysokość? - zaśmiał się chłopak - To naprawdę bardzo zabawne, serio. No, a tak na poważnie, to o co wam chodzi?
- Wasza Wysokość, nie pora teraz na żarty. Wszyscy w pałacu szukamy Waszej Książęcej Mości - mówił dalej dowódca tajemniczych ludzi.
- Ale klawe macie mundury! - zachichotała Bonnie.
- Nie wiedziałam, że jeszcze takie się nosi - zdziwiła się May.
- Coś słyszałem, że królewska gwardia pałacowa w tym kraju chodzi właśnie tak ubrana - powiedział Max.
- Dość niezwykły ubiór, ale ma w sobie to coś - dodała Dawn.
- Ale dlaczego nazywacie Asha Jego Wysokością? - zdziwiłam się.
- Bo to jest nasz król! A właściwie następca tronu, ale niedługo będzie korowany - zaczął mi wyjaśniać dowódca tajemniczy ludzi (będących, jak się okazało, członkami gwardii królewskiej).
- Koronowany? - zapytałam zdumiona.
- Kto? Ash? - zdziwiła się Bonnie.
- Pika-pi? - pisnął Pikachu.
- To nie jest żaden Ash, tylko nasz książę i następca tronu - powiedział oburzonym tonem dowódca gwardii - Wymknął się z pałacu, ale powinien już wracać. No, Wasza Wysokość, pora wrócić do swoich obowiązków.
Ash wybuchnął śmiechem, słysząc jego słowa.
- Strasznie zabawni jesteście, ale ja nie mam czasu ani ochoty na żarty.
- Ja też, ale to nie żarty, Wasza Wysokość. Wasza Książęca Mość musi wrócić z nami do pałacu.
- Do pałacu? - zdziwił się Ash - A po co ja mam tam iść?
- Lord protektor, będący zarazem premierem Waszej Wysokości, wysłał nas, żebyśmy znaleźli Waszą Książęcą Mość i sprowadzili go do pałacu... Choćby siłą, jeśli będzie trzeba.
Przeraziliśmy się nieco, kiedy mężczyzna to powiedział, a widok jego strażników dał nam wyraźnie do zrozumienia, że wcale nie żartuje i jest gotów zrobić to, co nam zapowiedział, czyli zaprowadzić Asha do pałacu siłą. Widok ostrych jak brzytwa halabard zdecydowanie również nie należał do najprzyjemniejszych, więc musieliśmy szybko zadecydować, co robić.
- Pozwoli pan, że się chwilkę naradzimy? - zapytał Ash i pochylił się przez stolik w naszą stronę - Słuchajcie, co robimy? Ci dziwacy z jakiegoś powodu biorą mnie za swojego księcia.
- Jak na mój gust nie wygląda na to, żeby dali sobie wytłumaczyć, że jest inaczej - powiedziała Dawn.
- Lepiej więc nie próbujmy ich przekonywać, tylko chodźmy z nimi do tego pałacu - zaproponował Max.
- Właśnie! Zwiedzimy go sobie przy okazji, a na pewno cała ta sytuacja szybko się wyjaśni - dodała Bonnie.
Dziewczynka była bardzo podekscytowana samym takim pomysłem.
- Ale dlaczego oni biorą Asha za swojego księcia? - zapytałam.
- Nie wiem, ale jestem pewna, że dowiemy się wszystkiego z czasem - dodała Dawn.
- Jeśli wcześniej nas nie zaciukają tymi swoimi halabardami - mruknęła May.
Wszyscy spojrzeliśmy wymownie na Asha, który westchnął głęboko i powiedział:
- No cóż... Skoro tego wymaga sytuacja, to nie ma sprawy. Chodźmy z nimi. Może przy okazji się dowiemy, co się tu w ogóle dzieje, a bardzo bym tego chciał.
- Pika-pika - zapiszczał Pikachu.
- Dziwne. Słynny Sherlock Ash nie domyśla się, co się tutaj dzieje? To chyba dość niezwykłe - zażartowała sobie May.
- Dość niezwykłe jest to, że jeszcze ci nie spuściłem lania za te twoje docinki - odpowiedział jej Ash - Tak czy inaczej chodźmy z nimi, inaczej zmienią zdanie i zamiast miło nas zaprowadzić do pałacu użyją siły.
- Słusznie, lepiej ich nie prowokować - powiedziała Dawn, a jej Piplup smutno zapiszczał.
- Lepiej cię schowam, kolego, bo może tu być gorąco - rzekła jego trenerka i schowała swego stworka do pokeballa.
Ash odwrócił się do gwardzistów i powiedział:
- Zgoda, pójdę z wami, ale moi przyjaciele muszą iść ze mną.
Gwardzistom zdecydowanie taki pomysł nie przypadł do gustu, jednak nie chcąc robić problemów wyrazili zgodę na warunki Asha i otoczyli jego oraz resztę naszej paczki swego rodzaju kordonem, po czym odprowadzili nas do pałacu królewskiego.


Był to naprawdę niesamowicie piękny budynek, godny podziwu pod każdym względem. Przypominał on architekturą Wersal, chociaż oczywiście istniały między obydwoma tymi pałacami pewne różnice, jednak ja nigdy nie widziałam osobiście pięknej rezydencji francuskich królów z dynastii Burbonów, więc trudno mi było dokonywać jakiegokolwiek porównania. Widziałam jednak zdjęcia Wersalu i strasznie mi się on spodobał, podobnie jak również podobał mi się widok pałacu królewskiego w Queentanii. Wszystkie ściany zdobiły jakieś portrety i obrazy, zaś pokoje były pełne różnych wazonów, popiersi czy rzeźb, także panował tu prawdziwy raj dla oka.
- Niesamowicie piękny pałac! - powiedziałam zachwyconym głosem, gdy wraz z oddziałem królewskiej straży szliśmy po pałacu.
- Jest po prostu przepiękny! - dodała radośnie Dawn.
- Piękniejszy niż Pałac Perfum księżniczki Allie - pisnęła Bonnie.
- De-de-ne! - zapiszczał Dedenne, wysuwając lekko głowę z torby swej opiekunki.
- Zdecydowanie piękniejszy - zgodził się Ash.
- Wszystko bardzo fajnie, ale nadal nie rozumiem, co tu się dzieje - dodał Max.
- Coś mi mówi, że niedługo się tego dowiemy - odpowiedziałam mu.
Miałam rację, bo już po chwili zostaliśmy zaprowadzeni do wielkiej sali, w której czekał na nas pewien mężczyzna ubrany w elegancki garnitur. Miał ciemno-rude włosy lekko przyprószone siwizną, szare oczy, ogromny nos i niewielkie bokobrody. Reszta jego twarzy była dokładnie ogolona.
- Panie premierze, przyprowadziłem wreszcie Jego Książęcą Mość - zameldował dowódca straży.
- Nareszcie! - zawołał zadowolonym głosem tajemniczy mężczyzna, który najwidoczniej był tu premierem.
Podbiegł on do Asha i dodał:
- Wasza Wysokość, strasznie się o Was tu wszyscy niepokoiliśmy.
- O nas? Znaczy się... O mnie? - zdziwił się Ash - No, to bardzo miłe z waszej strony, ale naprawdę niepotrzebnie się martwiliście.
- Jakże to, mój książę? Mieliśmy się o Was nie niepokoić? - zapytał zdumiony premier.
- Książę? - zdziwiłam się.
- Dlaczego nazywacie Asha księciem? - zapytała Bonnie.
- Asha? Jakiego Asha?! - zawołał premier - A w ogóle to kim jest ta hałastra?
- Wypraszam sobie! Tylko nie hałastra! - zawołała oburzona Dawn.
- My jesteśmy jego przyjaciółmi! - pisnęła rozzłoszczona Bonnie.
- Ci ludzie byli z księciem w chwili, w której go znaleźliśmy. Książę powiedział, że albo pójdzie z nimi, albo wcale - wyjaśnił dowódca gwardii.
- Dokładnie tak, a więc bardzo proszę nas traktować z szacunkiem - mruknęła bardzo urażonym tonem May.
- No właśnie! Czemu jesteście wobec nas tacy pogardliwi?! I dlaczego traktujecie Asha jak księcia? - dodałam oburzonym tonem.
- Przecież to jest nasz przyszły władca! Następca tronu, książę Edward - powiedział premier.
- Jaki Edward? Ja mam na imię Ash! Ash Ketchum! Jestem trenerem Pokemonów z Alabastii! - zawołał Ash.
- Wasza Wysokość... Rozumiem, że to kolejny szalony pomysł Waszej Wysokości, aby nam dokuczyć, prawda? - zapytał zdumiony premier.
- Kiedy ja wam mówię, że nie jestem żadnym księciem Edwardem! - zaczął wręcz krzyczeć załamany Ash - Nie wiem w ogóle, kto to taki!
- Wasza Wysokość zawsze był znany ze swego poczucia humoru, ale... - zaczął mówić dowódca gwardii, ale premier dał ręką znak, aby zamilkł.
- Spokojnie, zaraz to wyjaśnimy - powiedział - Ale najpierw, kapitanie Ferge, odprawcie swoich ludzi.
Kapitan Ferge, bo najwyraźniej tak się nazywał ów dowódca gwardii, odprawił swoich ludzi, po czym zamknął za nimi drzwi pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy. Premier tymczasem zaczął chodzić po całym pokoju i zastanawiać nad tym, co właśnie miało miejsce.
- A więc mówisz, drogi młodzieńcze, że nazywasz się Ash Ketchum? - zapytał, patrząc uważnie na Asha.
- Dokładnie tak - odpowiedział mu zapytany.
- Pika-pika - zapiszczał Pikachu.
- I jesteś trenerem Pokemonów z Alabastii?
- Właśnie.
Premier zaczął znowu chodzić po pokoju i myśleć, po czym przemówił:
- Bo widzisz... Zachodzi tu pewien mały problem. Nasz władca, książę Edward, wygląda zupełnie tak samo jak ty. Ma nawet własnego Pikachu.
- Poważnie? - zdziwił się Ash.
- To niesamowite! - powiedziałam.
- Ja cię piko! Ash ma sobowtóra! - zawołała Dawn.
- Nic o tym nie wiedziałem - rzekł mój chłopak.
- Rzadko kiedy ktoś o tym wie - uśmiechnął się do niego premier - Jednak nie mamy pewności, czy na pewno jesteś tym, za kogo się podajesz. W końcu równie dobrze możesz być księciem Edwardem, który stroi sobie z nas żarty.
- Jestem tym, za kogo się podaję - powiedział stanowczym głosem Ash.
Premier popatrzył na niego uważnie.
- Jest pewien sposób, żeby to sprawdzić - odparł na to polityk - Książę Edward ma znamię na lewej piersi tuż nad sercem.
- Znamię? - zdziwił się mój luby.
- Tak. To jest taka mała fioletowa plamka w kształcie błyskawicy. Jeśli jesteś Ashem Ketchumem z Alabastii, jak nam to próbujesz teraz wmówić, to pokaż, że nie masz znamienia.
Ash rozłożył bezradnie ręce, po czym rozpiął sobie koszulę i zdjął ją, po czym zsunął z siebie podkoszulkę i ukazał swoją pierś. Nie miał na niej żadnego znamienia. Wtedy dopiero premier i kapitan Ferge uwierzyli jego słowom.
- Wybacz, młodzieńcze, że ci nie uwierzyliśmy - powiedział premier, kiedy Ash nakładał na siebie podkoszulkę oraz koszulę - Jednak musisz nas zrozumieć. Jako premier oraz Lord Protektor tego kraju musiałem sprawdzić moje przypuszczenia. Książę Edward jest jedynym następcą tronu, a teraz uciekł z pałacu w cywilnym ubraniu i nie możemy go znaleźć.
- W cywilnym ubraniu? - zdziwiło mnie to określenie.
- No wiecie, w takim normalnym stroju, podobnym do tych, które wy nosicie - wyjaśnił kapitan Ferge.
- I naprawdę książę jest tak podobny do mnie? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
Premier pokiwał głową na znak potwierdzenia, po czym zaprowadził nas do sali z galerią portretów.
- Zobaczcie sami. Tu oto znajdują się portrety poprzednich władców Queentanii od początku istnienia naszego królestwa.



Następnie podszedł on do obrazu, który ukazywał postać wysokiego, grubego mężczyzny z dużym zarostem.
- To jest nasz poprzedni władca, Edmund V. Był on władcą surowym wobec wrogów, ale również sprawiedliwym oraz litościwym wobec swoich poddanych i przyjaciół. Świat nie znał chyba bardziej sprawiedliwego króla - mówił kapitan Ferge.
- Dokładnie - pokiwał głową potwierdzająco premier - A tu znajdować się będzie niedługo portret naszego nowego władcy.
- Czemu jeszcze go tu nie ma? - zapytała Bonnie.
- Bo książę Edward nie został jeszcze korowany. A poza tym następca tronu ma zaledwie szesnaście lat. Portrety władców umieszcza się w tej sali dopiero wtedy, kiedy kończą oni trzydzieści lat oraz zasiadają na tronie co najmniej rok. Ale obraz ukazujący naszego księcia już istnieje. Zobaczcie sami.
Obaj panowie zaprowadzili nas do innej sali, a tam oczom naszym ukazał się niezwykły widok. Był nim portret chłopaka w wieku szesnastu lat, o brązowych oczach i czarnych włosach, mającym na sobie barwny strój z minionej epoki oraz szpadę przy boku. Na jego ramieniu siedział Pikachu.
- O ja cię piko! To przecież Ash! - zawołała podekscytowanym głosem Dawn.
- Niesamowite, co za podobieństwo! - dodała May.
- Tyle tylko, że ten na portrecie nie ma grzywki - powiedział Max.
- Za to ma ją jego Pikachu - uśmiechnęłam się.
Ash spojrzał zdumiony najpierw na portret, a potem na nas.
- Nie wiedziałem, że książę Edward jest tak podobny do mnie, czy też raczej, że ja jestem tak podobny do niego, a zresztą, co to niby za różnica? Jesteśmy obaj do siebie bardzo podobni i teraz to ja już rozumiem, dlaczego straże wzięły mnie za niego.
- Niestety... Nasz władca jest dobrym chłopcem, ale nie lubi on pełnić królewskich obowiązków - powiedział premier - Odkąd zmarł jego ojciec książę Edward nikogo nie chce słuchać. Ucieka z lekcji, ubiera niezgodnie z etykietą, podobnie się też zachowuje... Po prostu przynosi nam wstyd. A teraz jeszcze uciekł i chodzi gdzieś po mieście razem z tym łobuziakiem.
- Jakim łobuziakiem? - zdziwiłam się.
- No nim - premier pokazał palcem na portret - Mówię o jego Pikachu.
- Premierze McFree, proszę, nie oceniajmy tak surowo księcia Edwarda - powiedział pojednawczym tonem kapitan Ferge - Przecież on nie jest złym chłopcem. Po prostu brakowało mu zawsze matki, a teraz brakuje i ojca.
- To rodzice księcia nie żyją? - zapytała Bonnie.
- Ależ oczywiście, drogie dziecko. Inaczej nie moglibyśmy koronować księcia na króla - powiedział oburzony jej brakiem logicznego rozumowania pan premier (który to, jak się przed chwilą dowiedzieliśmy, nosił nazwisko McFree).
- Matka księcia zmarła wydając go na świat 21 czerwca 1989 roku - wyjaśnił kapitan Ferge.
- Ja także się urodziłem 21 czerwca 1989 roku, ale moi rodzice żyją - powiedział Ash.
- A mama księcia zmarła, zaś niedawno odszedł z tego świata również jego ojciec, książę natomiast musi objąć po nim tron - mówił dalej kapitan.
- Co prawda on nie ma na to ochoty, jednak wie, że nie ma wyboru - wyjaśnił rzeczowym tonem premier - Książę Edward ma swoje obowiązki wobec państwa i musi je wypełnić.
- To smutne, ale cóż... Skoro musi, to musi - powiedziałam smutnym tonem.
Ash pokiwał głową ze zrozumieniem i powiedział:
- To wszystko bardzo przykre, ale chyba się tu zasiedzieliśmy, dlatego muszę was prosić, abyście nas stąd wypuścili, a wrócimy do mojego ojca, który został poza miastem i pewnie nas już szuka. Miło mi było was poznać. Powodzenia w poszukiwaniu księcia. Do zobaczenia.
- Pika-pika - zapiszczał lekko Pikachu, uśmiechając się lekko.
- Chwileczkę! - zawołał premier.
Spojrzeliśmy wszyscy na niego uważnie bardzo ciekawi, czego on od nas jeszcze chce.
- Życzy sobie pan czegoś od nas, panie premierze? - zapytał Ash.
- Owszem, życzę sobie - powiedział Lord Protektor - Chodzi o to, że przynajmniej połowa pałacu już widziała, jak tu wchodzicie. Myślą więc, iż książę Edward się odnalazł.
- No i co w związku z tym? - zapytałam.
- W związku z tym nie możemy teraz pozwolić na to, żeby ktoś się dowiedział o tym, że książę wciąż jest poza pałacem - powiedział premier - Wszyscy w pałacu wiedzą, iż nasz władca wymknął się stąd, a teraz wiedzą, że wrócił. Nie możemy pozwolić na to, by było inaczej, bo może wybuchnąć panika, która nie przyniesie nam niczego dobrego.
- Co więc wobec tego chcecie zrobić? - spytał mój chłopak.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pokemon.
Premier powoli podszedł do Asha i powiedział:
- Chcę cię prosić, mój drogi chłopcze, o pewną przysługę. Ponieważ jesteś bardzo podobny do naszego władcy, to możesz go zastąpić.
- Co?! Zastąpić?! - krzyknął zdumiony i zaszokowany wręcz Ash.
- Spokojnie, to tylko na jakiś czas - wyjaśnił mu premier - Nie chcemy, abyś całkowicie zastąpił księcia Edwarda na tronie. Chcemy jedynie prosić o to, żebyś udawał naszego młodego władcę do czasu, aż ten się znajdzie.
- Mam go udawać? Po co? - zdziwił się detektyw z Alabastii.
- Widzisz, mój drogi chłopcze... Jak już wam mówiłem, nie wolno nam wywoływać paniki. Teraz wszyscy wiedzą, że książę Edward powrócił do pałacu i wszystko jest już w porządku. Wielu ludzi na dworze widziało was wchodzących tutaj. Na pewno powiedzieli o tym innym i wieść o powrocie księcia obeszła już cały pałac. Pomyśl tylko... Co będzie, jeśli dowiedzą się, że to nie książę Edward, ale jego sobowtór przybywa obecnie w pałacu? Wybuchnie panika, nad którą możemy nie zapanować. Nie możemy do tego dopuścić. Nikt więc nie może wiedzieć, że następca tronu naszego królestwa włóczy się teraz gdzieś po mieście. Książę wrócił do pałacu i wszystko jest w porządku.
- Ale nie jest w porządku - powiedział Ash poważnym tonem, jaki to ostatnimi czasy coraz częściej mu się zdarzało przybierać - Nic nie jest w porządku, panie premierze. Księcia tu nie ma, a ja nim nie jestem. Chce pan oszukiwać ludzi, żeby zatrzymać swoje stanowisko? Wie pan doskonale, że jeśli wybuchnie panika z powodu ucieczki księcia, to może wyjść na jaw, iż to pan nie zadbał o to, aby ten rozkapryszony dzieciuch siedział na tyłku w pałacu!
- Chłopcze! Uważaj, co mówisz! - krzyknął kapitan Ferge, podchodząc bliżej w naszą stronę - Książę Edward to nie jest żaden tam rozkapryszony dzieciuch, ale nasz władca i w ogóle...
- Spokojnie, kapitanie. Spokojnie. Ten młody człowiek ma rację - rzekł spokojnym i opanowanym tonem premier McFree - Bardzo się boję o swoje stanowisko, ale jeszcze bardziej martwię się o Queentanię. Nie chcę, żeby monarchia tutaj upadła.
- Jak to upadła? - zapytałam zdumiona.
- Książę Edward jest ostatni z rodu, panienko - powiedział premier - Jeśli jego zabraknie, kto zasiądzie na tronie? Z braku następców monarchia upadnie, a nie możemy na to pozwolić. Nie chcemy, żeby w naszym kraju, jak w wielu innych, zapanowała demokracja, wybory itp. bzdety. W ogóle dla mnie to jest niezrozumiałe. Żeby ludzie sami sobie wybierali polityków, którzy mają nimi rządzić? I czym oni się kierują podczas takiego wyboru? Wielką mądrością kandydatów? Ich szlachetnością lub chociaż dobrocią? A może wspaniałymi uczynkami oraz niezwykłymi zdolnościami? Nie! Ludzie wybierają polityków dzięki pięknym obietnicom, jakie to każdy z nich im składa. Obietnicom wyssanym z palca i nie mającym także nic wspólnego z prawdą. A potem, kiedy politycy dochodzą do władzy, to kradną, oszukują, zachowują się żałośnie i szkodzą tym, którzy ich wybrali. Przychodzą nowe wybory, nowi politycy obiecują gruszki na wierzbie, zostają politykami i co? Wszystko zaczyna się od nowa i tak w kółko. Dlatego też, żeby tego uniknąć, musimy utrzymać monarchię w Queentanii, zaś książę Edward jest naszą ostatnią nadzieją i musi zasiąść na tronie.
- Ale jego tu nie ma, a ja nie mogę przecież zasiąść na tronie zamiast niego - rzekł Ash.


Widziałam po jego minie, że słowa premiera zrobiły na nim bardzo pozytywne wrażenie, podobnie jak zresztą i na mnie. Trudno mi było się z nim zgodzić we wszystkich kwestiach związanych z demokracją, ale nie jestem politykiem i na polityce to ja tyle się znam, co Max na modzie, czyli wcale. Mimo wszystko rozumiałam racje pana premiera i pojmowałam to, że dba on o swój kraj oraz chce dla niego jak najlepiej. Ash również rozumiał te aspekty, ponieważ swoje ostatnie słowa wypowiedział spokojnym, jak również nieco smutnym tonem.
- Nikt ci nie każe zastępować naszego księcia na zawsze ani zasiadać na tronie - powiedział premier - Po prostu udawaj Jego Wysokość do czasu, aż on się znajdzie.
- A jeśli się nie znajdzie? - zapytał Ash - Przecież nie mogę zostać tu na zawsze. Mam własne obowiązki tam, gdzie mieszkam.
- Obowiązki? Dobre sobie - parsknęła śmiechem May, ale dałam jej sójkę w bok i się uciszyła.
- Przecież to my możemy znaleźć Edwarda. Znaczy pardon... Chciałam powiedzieć księcia Edwarda - powiedziałam.
- Wy? - zdziwił się kapitan Ferge, patrząc na nas - A kim wy jesteście, kochane dzieciaki, że chcecie dokonać tego, czego nie udało się dokonać całej mojej gwardii?
- To pan nie wie, kim my jesteśmy? - pisnęła nieco oburzonym tonem Bonnie.
Wydawało się jej to wręcz niemożliwe, żeby ktoś nie wiedział, kim my jesteśmy i ile dokonaliśmy. Jednak musiała się pogodzić z faktem, że sławny Sherlock Ash oraz jego wierna drużyna nie wszędzie są jeszcze znani.
- Przykro mi, dziecinko, ale nie wiem - odpowiedział jej kapitan.
Bonnie zrobiła naburmuszoną minę.
- Wobec tego nie wie pan zbyt wiele, bo tam, gdzie my podróżujemy, jesteśmy bardzo znani - powiedziała dziewczynka.
- Bonnie, zachowuj się - skarciłam ją.
- Proszę jej wybaczyć, ale ona nie zawsze panuje nad tym, co mówi - powiedziała Dawn - Ale widzi pan, mój brat...
To mówiąc wskazała na Asha.
- Mój brat jest detektywem. Dość znanym tam, gdzie mieszkamy i tam, gdzie podróżujemy.
- Rozumiem. Niestety nie słyszeliśmy tu o nim jeszcze - rzekł kapitan Ferge z lekkim smutkiem w głosie.
- Ale przecież to się może zmienić, jeśli tylko książę Edward zostanie odnaleziony - stwierdził z uśmiechem na twarzy premier - Skoro tak bardzo chcecie go znaleźć, to ja nie mogę wam tego zabronić, ale w razie czego zawsze możemy was wesprzeć.
- Postaramy się jednak nie skorzystać z waszej pomocy - powiedziałam i spojrzałam uważnie na moich przyjaciół - Chyba mogę na was liczyć?
- No jasne! - zawołała radośnie Bonnie.
- Nie wyobrażam sobie innej opcji - rzekła Dawn.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! - krzyknął Max.
- Popieram, choć moim zdaniem to wariactwo - zaśmiała się May.


Ash uśmiechnął się do nas, po czym westchnął głęboko i powiedział:
- Sam bym poszedł z wami, ale czekają tu na mnie w pałacu obowiązki królewskie.
Premier i kapitan spojrzeli na niego uważnie.
- To znaczy, chłopcze, że się zgadzasz na naszą prośbę?
- Zgadzam się - powiedział Ash poważnym tonem - Jednak chcę was uprzedzić, że moje zastępstwo jest tylko tymczasowe. Gdy książę wróci, ja i moi przyjaciele wracamy do domu.
- Oczywiście, nie może inaczej być - rzekł kapitan Ferge, klaszcząc w dłonie - Wobec tego mamy zastępstwo na tronie Queentanii.
- Doskonale - uśmiechnął się do nas premier McFree - Zapraszam więc ze sobą, Wasza Wysokość. Trzeba koniecznie zmienić ten twój ubiór na coś bardziej królewskiego.
- Chwileczkę, panie premierze! - zawołał Ash - Zgadzam się, ale jest jedna sprawa. Niedaleko miasta znajduje się uszkodzony helikopter, przy którym są mój ojciec Josh Ketchum i mój przyjaciel Clemont Meyer. Chcę, żebyście ich tu sprowadzili. Nie mogą się o nas niepokoić.
- W porządku. Zaraz to załatwię - oznajmił kapitan Ferge - Poślę moich ludzi, aby przyprowadzili tu tych panów.
- A Jego Wysokość jest proszony o to, aby poszedł ze mną przebrać w strój godny księcia - powiedział uroczystym tonem premier McFree - Już niedługo kolacja i książę powinien się na niej pojawić.
- Super! Wyżerka! - zawołał Ash, jednak po chwili zorientował się, że osoba, którą udaje, nigdy by się tak nie wyraziła, dlatego też szybko dodał: - Znaczy chciałem powiedzieć... Nie mogę już się doczekać kolacji.
- Musisz uważać na swój język, młody przyjacielu - powiedział premier wzniosłym tonem - Przecież nie chcemy, żeby cała maskarada się wydała, prawda? W końcu chodzi tu o dobro całego kraju.
- Skoro tak, to jakoś to wszystko przetrzymamy, prawda, Pikachu? - uśmiechnął się Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał jego Pokemon.
- He he! Już ja to widzę, jak Ash uczy się dobrych manier - powiedziała złośliwie May, gdy mój chłopak i Pikachu wyszli z premierem.
- Nie doceniasz go, May - stwierdziłam.
- Właśnie. Stanowczo go nie doceniasz - dodała Bonnie.
- De-de-ne! - zapiszczał jej Dedenne.
- Może i macie rację, ale mimo wszystko, gdyby to o mnie chodziło, ja za nic w świecie nie zagrałabym takiej roli - stwierdziła May - Nie żebym nie dała sobie rady, w końcu ma się ten talent aktorski, ale powiedzmy sobie szczerze. Zastępowanie koronowanej głowy nie jest wcale takie proste.
- Wiem coś o tym - jęknęła Dawn - Kiedyś, jak podróżowałam z Ashem i Brockiem po Sinnoh spotkaliśmy księżniczkę, która była łudząco do mnie podobna. Poprosiła, abym zastąpiła ją w pewnych obowiązkach, bo ona jako ja chciała wystąpić w pewnych pokazach Pokemonów, które to oczywiście wygrała. Sądziłam, że to będzie świetna zabawna, więc wyraziłam zgodę na ten pomysł, ale szybko tego pożałowałam. Te wszystkie zasady, etykieta i inne draństwa, których nigdy nie wolno łamać... No, a w dodatku taki jeden doradca księżniczki co chwila zwracał mi uwagę, że zachowuję się bardzo niewłaściwie... Ech, mówię wam. Byłam księżniczką tylko jedną dobę, ale nigdy więcej nie chcę nią być.
- No proszę, Dawn... Ty zastępowałaś księżniczkę, która była twoim sobowtórem, a teraz Ash zastępuje łudząco podobnego do siebie księcia - powiedziała May.
- Historia lubi się powtarzać, jak mówi przysłowie - zachichotał Max.
- To prawda - powiedziałam - Mnie jednak ta historia dziwnym trafem przypomina pewną książkę, którą dawno temu czytałam.
- Wiem nawet jaką masz na myśli - zachichotała May - Mówisz pewnie o „Księciu i żebraku“, prawda?
- Owszem, ale tam historia o mały włos nie skończyłaby się tragicznie - przypomniałam im - Martwię się więc o Asha.
- Niepotrzebnie! Ash to twardziel i zawsze da sobie radę! - zawołała Bonnie, a jej Dedenne potwierdził to zdanie radosnym piskiem.
- Nie inaczej! Ashowi i diabeł by nie dał rady! - dodała Dawn.
- Ash zawsze wychodzi cało z każdej opresji. Gdyby nawet teraz się jakaś mu zdarzyła, to na pewno sobie z nią poradzi! - zawołał Max.
Spojrzałam niespokojnie w stronę drzwi, przez które jakąś chwilę temu wyszedł mój ukochany z premierem.
- Obyście mieli rację - powiedziałam niepewnym tonem.


C.D.N.




1 komentarz:

  1. No cóż... takiej historii to się nie spodziewałam, ale przynajmniej aż takiej, w sensie w takim stylu. :) Tak czy siak historia jest bardzo ciekawa i już od samego początku mi się bardzo spodobała. :)
    Szybki pojedynek Asha z May, czyli sprawdzenie umiejętności naszych drogich przyjaciół, trener vs koordynatorka, bardzo ciekawe zestawienie. :)
    A następnego dnia nasi przyjaciele wyruszają w podróż do Alabastii i to bardzo niecodziennym środkiem transportu bo... helikopterem i to sterowanym przez nie byle kogo, a samego Josha Ketchuma. Początkowo wszystko idzie dobrze, jednak potem niestety sprzęt ulega awarii i muszą lądować. I czy tylko ja usłyszałam przy tym Skippera mówiącego głosem Grzegorza Pawlaka dwa cytaty prawie że nieomal żywcem wyjęte z filmu "Madagaskar 2"? I czy tylko ja nie mogłam się przy nich powstrzymać od śmiechu? :) :D
    I tak nasi przyjaciele trafiają do tajemniczego królestwa Queentanii, gdzie straż królewska przypadkowo odnajduje naszych przyjaciół i bierze Asha za następcę tronu, który niestety akurat gdzieś dał nogę. Nasz bohater jednak udowadnia premierowi McFree że on nie jest zaginionym księciem, ale zgadza się na udawanie go podczas gdy jego przyjaciele będą szukać zaginionego Edwarda. A przepraszam, księcia Edwarda. :)
    Historia zapowiada się bardzo, ale to bardzo ciekawie. Duże brawa dla najlepszego autora pod słońcem. :)
    Ogólna ocena: 11/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...