piątek, 8 czerwca 2018

Przygoda 114 cz. I

Przygoda CXIV

Sekret Palermo cz. I

Opowiadanie to dedykuję jego współautorowi, Lokiemu27, który wymyślił wielką część fabuły tej historii, jak również był jej pomysłodawcą. Loki, dziękuję Ci :)


Pamiętniki Sereny:
Siedmioletnia Serena Evans, ubrana w różową sukienkę i słomkowy kapelusz z różową wstążką, szła powoli przez las, który był dla niej bardzo przerażający. Przez własną nieostrożność oddaliła się od swojej grupy i teraz nie mogła nikogo z niej znaleźć.
- Hej! Gdzie są wszyscy?! Dokąd poszliście?! - wołała dziewczynka zapłakanym głosem.
Nagle w krzakach coś się poruszyło. Serena krzyknęła przerażona i rzuciła się do ucieczki, jednak ledwo zrobiła pierwszy krok, a potknęła się o korzeń, po czym upadła na ziemię zdzierając sobie kolano. Spojrzała w stronę krzaka, z którego po chwili wyskoczył Poliwag, niewielki Pokemon przypominający granatową kulę z oczami, nóżkami i ogonkiem. Bynajmniej nie chciał on przestraszyć dziewczynki, jednak niechcący to zrobił, gdyż Serena na jego widok zaczęła piszczeć i płakać, zaś stworek najzwyczajniej w świecie pognał przed siebie, po czym zniknął w oddali.
- Od początku nie chciałam jechać na żaden obóz! - łkała mała Serena - Po co mi to?! MAMO!
Nagle w tych samych krzakach, z których przed chwilą wyszedł mały Pokemon, znowu się coś poruszyło. Serena spojrzała przerażona w tamtą stronę, płacząc jeszcze mocniej. Zamknęła oczka, aby nie patrzeć na to, jakie okropne stworzenie zaraz zza nich wyjdzie i ją pożre.
- Poliwag? Jesteś tutaj? - odezwał się nagle jakiś dziecięcy głos, po czym dodał: - Hej! Wszystko w porządku?!
Serena otworzyła oczy i zobaczyła wówczas, że z krzaków wcale nie wyszedł żaden przerażający stwór, ale mały chłopiec w jej wieku. Miał on czarne włosy jak heban i oczy koloru orzechowej czekolady (za którą mała Serena wręcz przepadała). Nosił czerwono-żółtą koszulkę oraz niebieskie spodenki. Musiał być z tego samego obozu, co zagubiona właśnie w lesie dziewczynka, która w tej chwili bała się go równie mocno, co Pokemonów.
- Cześć, jestem Ash! A ty?! - zapytał wesoło chłopiec, ale ponieważ nie doczekał się odpowiedzi, dodał: - Co jest?
- Skaleczyłam się w nogę! - odpowiedziała mu zapłakanym tonem dziewczynka, wskazując na swoje kolano.
Ash uśmiechnął się do niej przyjaźnie i ukucnął obok dziewczynki. Wiedział, co w takich wypadkach należy robić.
- Nie martw się. Mam coś.
Mówiąc to wyjął on z kieszeni swoich spodenek białą chusteczkę z niebieską ramką i z pokeballami wyszywanymi w rogach.
- To ci pomoże - stwierdził chłopiec, po czym bez najmniejszej nawet trudności zawiązał ją na kolanie Sereny.
Dziewczynka wpatrywała się w niego ze zdumieniem w oczach. Nigdy nie spotkała się z kimś takim, jak on. Zwykle chłopcy dokuczali jej lub też woleli się bawić w swoim towarzystwie, z którego ją zawsze wyganiali. Nie spodziewała się nigdy spotkać jakiegoś rówieśnika, który by chciał spędzić z nią trochę czasu, a co dopiero mówić o pomocy. Ten chłopiec musiał być naprawdę inny niż wszyscy. Do tego miał takie ładne oczy...
- Gotowe! - powiedział zadowolonym głosem Ash, kiedy skończył robić opatrunek.
Widząc jednak, że Serena dalej wygląda na zasmuconą, dodał:
- A teraz patrz na to! Rzucę urok i przestanie cię boleć.
To mówiąc zaczął wykonać dziwne ruchy rękami, po czym zawołał:
- Czary mary! Mądra stopa! Poczuj się zdrowa!
Widząc, że jego magia nie pomaga, próbował dalej, wciąż się przy tym radośnie śmiejąc:
- Bólu, bólu... Odejdź stąd! - krzyknął wesoło.
Dziewczynka najwyraźniej jednak nie była w nastroju do zabawy, albo też po prostu ból w kolanie był zbyt silny, gdyż zapłakała i powiedziała:
- AU! To nie pomaga! Nadal bardzo boli! Nie mogę wstać!
Ash jednak nie tracił humoru, ani tym bardziej chęci pomocy małej, płaczliwej dziewczynce.
- Hej, Różowa Panienko! Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz! No już! Daj rękę!
Następnie wstał i radośnie wyciągnął swoją dłoń w jej stronę. Serena zdumiona nie wiedziała przez chwilę, co ma zrobić, jednak postanowiła ostatecznie zaufać roześmianemu chłopcu i wyciągnęła rękę w jego stronę. Ash wówczas złapał ją za nią, a następnie przyciągnął on dziewczynkę do siebie tak mocno, że ta aż wstała. Mimo to kolano wciąż ją bolało, dlatego pisnęła i runęła prosto na chłopca, który wówczas bardzo mocno przytulił do siebie swoją rówieśnicę oraz pogłaskał pieszczotliwie jej włosy. Serena czując, co się dzieje, otworzyła oczy, które wcześniej zamknęła z bólu i zobaczyła, że wylądowała w objęciach Asha. Zdumiona tym wydarzeniem lekko się od niego odsunęła i spojrzała mu w oczy.
Dlaczego on jest dla niej taki dobry? Dlaczego jej pomaga, chociaż jest chłopcem, a ona tylko dziewczynką? Przecież chłopcy zwykle unikają towarzystwa dziewczynek, nie lubią ich, dokuczają im, ciągną je za włosy, szczypią itd. A ten nie! Do tego jeszcze czule ją przytulił. Mama mówiła, że chłopcy nie lubią się przytulać. Dlaczego ten lubi?
Ash nie wiedział, jakie myśli krążą właśnie po głowie jego małej przyjaciółki, gdyż tylko uśmiechnął się do niej przyjaźnie i zawołał:
- Widzisz?! Dałaś radę. Wstałaś!
To mówiąc wyszczerzył on radośnie zęby w szelmowskim uśmiechu i dodał:
- Powinniśmy wracać do naszego obozu. Dobrze? Chodźmy.
Następnie wciąż trzymając w swojej dłoni rękę Sereny zaprowadził ją przez las do obozu. Po drodze wciąż zdumiona dziewczynka wpatrywała się w postać swego wybawcy, zadając sobie na jego temat setki pytań. On zaś, zapomniawszy już, że wciąż nie wie, jakie imię ona nosi, opowiadał jej wesołe historie oraz swoje plany na przyszłość (chciał zostać najlepszym trenerem Pokemonów na całym świecie), jak również w chwila nazywał ją dowcipnie „Różową Panienką”, co Serenie jednak wcale nie przeszkadzało. Przeciwnie, uważała to za bardzo urocze przezwisko.
Już po chwili byli w swoim obozie. Ash uśmiechnął się przyjaźnie i lekko pociągnął za rękę Serenę, która patrzyła na niego zachwycona oraz zdumiona jednocześnie. Czuła wówczas, jak powoli w jej małym serduszku zaczyna tlić się ogień, którego znaczenia jeszcze nie rozumiała. Każdy dorosły powiedziałby jej, gdyby o to zapytała, że po prostu się zakochała. Tak mocno, jak mocno zakochać się może mała dziewczynka w różowej sukience. Niby to nic, zaledwie maleńkie i słodkie uczucie, a jednak miało ono w sobie naprawdę ogromną moc. I to ogromniejszą niż się można było tego spodziewać.
Dwójka tych uroczych dzieciaków, zmierzająca właśnie nie tylko w kierunku Letniego Obozu Pokemonów, ale i ku wspólnej przeszłości była tak zajęta swoją osobą, że nawet nie zwróciła uwagi na to, co się dzieje za nimi. A co się stało? Otóż zza krzaków lekko wychylił główkę Poliwag, z wyraźnym zadowoleniem obserwując Asha i Serenę. Zachichotał delikatnie, po czym powoli uniósł się w powietrze, a tam jego postać została otoczona białą poświatą i dokonał transformacji w swoje prawdziwe ciało, które było różowe i przypominało wyglądem małego kota z wielkimi, wyłupiastymi oczami oraz niesamowicie długim ogonem.
Poliwag przemienił się w Mew, którym był naprawdę. Zadowolony zapiszczał lekko i natychmiast przeniósł się do domu Chronosa, który stał właśnie przed swoim wszystko widzącym lustrem.
- Dobrze się spisałeś, mój przyjacielu - powiedział Przedwieczny z wyraźnym zachwytem w głosie.

***


Powoli odzyskałam przytomność i rozejrzałam się dookoła siebie. Widok, który ukazał się moim biednym oczom, gdy tylko je otworzyłam, zdecydowanie nie należał do choćby trochę przyjemnych. Tym widokiem był niezbyt wielkich rozmiarów pokój, a w nim stał stolik i ułożony na nim gramofon i oparta o niego mała karteczka z zapisanymi na niej słowami. Dzięki lampom umocowanym na ścianach mogłam cokolwiek widzieć, bo inaczej byśmy gnili w ciemnościach, ponieważ w pokoju nie było żadnych okien.
Niedaleko mnie leżał nieprzytomny Ash, przy nim Pikachu, a nieco dalej Lillie i Buneary. Powoli wstałam, czując jednocześnie, że w głowie mi się nieco kręci, po czym podeszłam do mego ukochanego i zaczęłam go budzić.
- Ash, kochanie! Obudź się!
- Och, co jest, Sereno? Już pora wstawać? - zapytał Ash, powoli i z wyraźnym ociąganiem się otwierając oczy.
- Owszem, już pora - odpowiedziałam mu - I to najwyższa.
Ash powoli usiadł po turecku i rozejrzał się dookoła siebie.
- Serenko, gdzie my właściwie jesteśmy?
- Nie pamiętasz? - spytałam - To przecież letni domek księcia Filipa Orleańskiego Młodszego, który chcieliśmy zwiedzić.
- A tak, rzeczywiście. Dom z zastawionymi pułapkami dla różnych nieproszonych gości, którzy spróbują go okraść - powiedział mój ukochany, masując sobie lekko głowę - O matko, ale mnie boli.
- Mocno się uderzyłeś? - spytałam z troską.
- Nie, tylko wiesz... Od czasu, jak walnąłem się o ten kamień w czasie tej sprawy z Malamarem, to mnie czasami boli tak samo z siebie, zwłaszcza z nerwów. Lekarze zapowiadali, że tak będzie... Daj mi chwilę, spróbuję odzyskać koncentrację, bo przez ten ból ją straciłem.
Ash pomasował sobie delikatnie tylną część czaszki, w którą już kilka razy oberwał, co potęgowało jego, na całe szczęście rzadkie ataki bólu w tym miejscu. Ale rzadkie czy nie, zawsze były one nieprzyjemne i przez nie trudniej było mu się skupić na czymkolwiek, dopóki ból nie minie. Ten na szczęście minął dość szybko i Ash zaczął odzyskiwać koncentrację.
- Czekaj, coś sobie zaczynam przypominać. Oprowadzała nas po domu jakaś pani przewodnik i potem nagle rzuciła jakąś dziwną kulę pod nasze nogi, a potem z tej kuli zaczął wydobywać się dym, a dalej to mi się film urwał.
- Nie tylko tobie - powiedziałam i spojrzałam na naszych przyjaciół - Ale my tu gadu-gadu, a inni się jeszcze nie ocknęli.
Oboje z Ashem wstaliśmy na równe nogi i podeszliśmy do Lillie, Pikachu i Buneary, po czym zaczęliśmy ich cucić. Trochę nam to zajęło, ale w końcu osiągnęliśmy swój cel. Cała trójka naszych przyjaciół w końcu odzyskała przytomność, a gdy już to zrobili, to zaczęli również uważnie rozglądać się dookoła. Pikachu zapiszczał lekko i objął do siebie Buneary, piszczącą w przygnębiony sposób. Widać nie była ona wcale zadowolona z tego, co nas spotkało, czemu zresztą trudno się chyba dziwić.
- Gdzie my właściwie jesteśmy? - zapytała Lillie, patrząc na mnie i Asha bardzo uważnie.
- Sam chciałbym to wiedzieć - odpowiedział jej kuzyn i spojrzał w kierunku drzwi - Ale sprawdźmy, czy możemy stąd wyjść.
Podeszliśmy wszyscy do wyjścia, ale choć próbowaliśmy wszystkimi możliwymi sposobami otworzyć drzwi, to nie zdołaliśmy tego dokonać.
- Ani drgną - powiedziałam.
- I co teraz zrobimy? - spytała Lillie z niepokojem w głosie.
- Bune-bune? - zapiszczała zasmucona Buneary.
- Coś mi mówi, że w ten sposób drzwi nie otworzymy - powiedział po chwili Ash i dodał: - Chyba powinniśmy spróbować bardziej brutalnych metod.
To mówiąc sięgnął do pasa, ale ku swojemu przerażeniu odkrył, iż nie ma przy nim swoich pokeballi.
- Gdzie są moje Pokemony?!
Ja i Lillie sprawdziłyśmy swoje kieszenie.
- Nie mamy pokebelli! - jęknęła Lillie.
- Nasze plecaki z pokeballami zniknęły - dodałam.
- Czyli sprawa jest nieco utrudniona - rzekł Ash i rozejrzał się dookoła - Wiecie, ten gramofon bardzo mnie intryguje.
- A co w nim takiego interesującego? - spytała Lillie.
- Sam nie wiem, ale... Coś mi mówi, że powinniśmy posłuchać płyty, która leży obok.
- To trochę ryzykowne - zauważyłam - Przecież nie wiadomo, co może wywołać dźwięk nagrany na tej płycie. No, ale coś mi mówi, że jeśli nie sprawdzimy, co tu jest nagrane, to będziemy do końca życia się tym trapić i nie da to nam spokoju.
- Ja tam wolę nie słuchać czegoś, co może mi zaszkodzić - stwierdziła Lillie i spojrzała uważnie na Asha - Myślisz, że to może nam w jakiś sposób zaszkodzić?
- Nie mam pojęcia, Lillie, mogę tylko zgadywać - odparł Ash, powoli podchodząc do stolika z gramofonem.
- Więc co zgadujesz? - spytałam.
- Pika-pika? - dodał pytająco Pikachu.
- Zgaduję, że lepiej dla nas będzie, jeśli posłuchamy - powiedział mój luby, po czym położył płytę na gramofonie, nakręcił sprzęt korbą i nastawił iglicę.
Już chwilę później rozległ się dobrze nam znany, kobiecy głos.
- Witajcie, moi kochani detektywi. Mam nadzieję, że podoba wam się pokój, w którym was zostawiłam.
- To głos naszej przewodniczki! - zawołała zdumiona Lillie - To ona nas tutaj zamknęła?
- Chyba tak, jednak coś mi się ten głos wydaje dziwnie znajomy - powiedział Ash, patrząc na nas.
- Pewnie mój głos wydał się wam od początku znajomy, ale mimo wszystko nie byliście w stanie go rozpoznać - mówiła dalej kobieta na nagraniu - Dlatego was oświecę. Ostatnim razem widzieliśmy się w lesie w Hoenn, gdzie najpierw niegodziwie ogłuszyliście mnie od tyłu, a następnie pozostawiliście mnie w takim stanie w lesie.


- CLEO! - zawołaliśmy ja i Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał gniewnie Pikachu.
- Jaka Cleo? - zapytała zdumiona Lillie, która jeszcze nie miała tej wątpliwej przyjemności poznać panny Winter.
- Taka jedna niunia, która dziwnym trafem uparła się, aby załatwić Ashowi bezpłatną dekapitację - wyjaśniłam jej ironicznym głosem.
- Że niby co?
- Chce mi obciąć łep japońską, samurajską kataną - sprostował Ash - Ale bądźcie cicho, bo nie słyszę, co ona mówi.
Zamilkliśmy więc i słuchaliśmy słów panny Winter, która mówiła z  głosem pełnym ironii:
- Ponieważ postąpiliście wobec mnie nie fair, postanowiłam się wam nieco odwdzięczyć również robią coś, co nie jest specjalnie fair, a już w każdym razie wobec was. Jeśli wyjdziecie z tego cało, to wówczas się jeszcze spotkamy i będziemy mogli walczyć ze sobą fair. Jeśli nie, to cóż... Przynajmniej próbowałam.
- Gnida! - syknęłam gniewnie.
Ash położył sobie palec na ustach, patrząc na mnie z uwagą i słuchając tego, co mówi Cleo.
- A więc słuchajcie... Urządzenie obok drzwi jest tutaj dość nowym wynalazkiem, ale udało mi się przygotować w nim coś, co powinno się wam spodobać. Zatem podsumowując, kochani... Musicie odgadnąć hasło, które uruchomi drzwi prowadzące ku wyjściu.
- Odgadnąć hasło - mruknęłam złośliwie - Ciekawe tylko, jak zdołamy je znaleźć?
- Jeśli chcecie je odnaleźć, to musicie rozwiązać zagadkę zawartą na kartce, którą wam pozostawiłam.
Ash podniósł do ręki kartkę leżącą obok gramofonu, obejrzał ją sobie dokładnie i powiedział:
- To chyba ta.
- Odgadnijcie zagadkę na niej zawartą i wpiszcie na klawiaturze przy drzwiach słowo, a gdy wpiszecie właściwie, drzwi się otworzą.
- Wydaje się proste - powiedziała Lillie.
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca - stwierdziłam ponuro - Mam dziwne wrażenie, że to nie koniec.
- A żeby cała ta przygoda była ciekawsza, to zostawiam wam jeszcze małą niespodziankę. Osoba, która mi pomogła zastawiła tutaj coś uroczego dla was. W tej samej chwili, gdy mnie słuchacie dźwięk, za wysoki dla uszu człowieka powoli uruchamia urządzenie, która znajduje się w pokoju nad wami.
Spojrzeliśmy w górę i dostrzegliśmy, jak w suficie otwierają się trzy niewielkie otwory i z nich powoli zaczyna się na nas sypać piasek.
- W ciągu pół godziny, może trochę dłużej zasypie was on całkowicie i wtedy raczej nie będzie dla was ratunku. Musicie się więc spieszyć. Jeśli zgadniecie na czas, to zdołacie stąd wyjść. Jeśli nie, to cóż... Możecie tylko sobie to wyobrazić.
Cleo parsknęła podłym śmiechem na nagraniu i dodała:
- Normalnie tego nie robię, ale ostatnim razem, gdy się spotkaliśmy, posunęliście się do zagrania nie fair, więc i ja teraz zagram z wami nie fair. Obiecuję wam jednak, że jeśli następnym razem się spotkamy, to będziemy już walczyć całkowicie fair. Postarajcie się więc, aby doszło do następnego razu. A więc miłej zabawy w naszej wielkiej piaskownicy.
Ash wściekły złapał za gramofon i zrzucił go na podłogę, rozwalając go na kawałki.
- Ash, daj spokój! To nic nie da! - zawołałam załamana - Pułapka już jest uruchomiona!
- Pika-pika! Pika-pi! - zapiszczał Pikachu.
- Tak, to prawda - powiedziała Lillie - Lepiej pomyślmy, jak mamy stąd wyjść.
- Cleo powiedziała nam to wyraźnie - odpowiedział Ash - Musimy przeczytać zawartą tutaj zagadkę i znaleźć jej rozwiązanie.
To mówiąc spojrzał na kartkę, próbując odczytać jej treść.
- Nie czytam jeszcze tak dobrze po francusku, jakbym tego chciał. Sereno, byłabyś tak miła?
Uśmiechnęłam się od niego i wzięłam od niego kartkę z zagadką, po czym przeczytałam na głos jej treść:

Chodzi za Tobą niemalże wszędzie.
Twoje życie jego życia nić przędzie.
Wraz z Twoim zgonem, gdy wszystko ustaje,
Jego serce także bić przestaje.
Jest Twym sobowtórem, lecz jakości wadliwej,
Gdyż twarzy jego nie widzisz w czerni ukrytej.
Każdy Twój ruch niczym małpa on kopiuje.
Wielki talent do mimiki w sobie znajduje.
Jasność mu matką, ciemność zabójcą.
Ty, on i światło nierozłączną jesteście trójcą.

- No, cudownie! - jęknęłam załamana - Po prostu bosko! Rymowane zagadki. Widać szkołę Arlekina!
- Jesteś pewna, że dokładnie tak tu jest napisane? - zapytała Lillie, zaglądając mi przez ramię.
- Całkowicie pewna. A co?
- To, że ta zagadka jest naprawdę strasznie trudna.
- Spokojnie, może wcale nie - powiedział Ash, opierając się lekko o stół - Musimy tylko nad nią trochę pogłówkować, a na pewno znajdziemy rozwiązanie.
- Na pewno, to nas zaraz piach zasypie, jeśli się stąd w jakiś sposób nie wydostaniemy - zauważyłam.
- Spokojnie, będzie dobrze. Dla Asha taka zagadka to bułka z masłem, mam rację? - spytała Lillie, patrząc na kuzyna z nadzieją w oczach.
- Pika-pika! Pika-pi! - zapiszczał z nadzieją w głosie Pikachu, uważnie patrząc na Asha.
- Wiesz... Miło mi, że tak we mnie wierzysz, Lillie, ale przyznam się, że obecnie ciężko mi się myśli, zwłaszcza, gdy cały pokój próbuje zasypać piach sypiący się na nas z góry.
- Racja, to nie sprzyja myśleniu - stwierdziłam - Ale spokojnie, tylko bez paniki. Nie wolno nam się poddać. A więc pomyślmy... O co tutaj może chodzić?


Zaczęliśmy wszyscy zastanawiać się nad zagadką, którą pozostawiła nam Cleo. Jak można się domyślać, sprawa była trudna z powodu pułapki, którą pozostawiła Cleo. W innym przypadku na pewno znacznie szybciej znaleźlibyśmy rozwiązanie, ale w takich warunkach nasze szare komórki były zbyt przerażone, aby myśleć tak szybko, jak zwykle to robią.
- Cóż to może być? - zastanawiałam się na głos - Chodzi za nami prawie wszędzie i umiera razem z nami?
- Jasność mu matką, a ciemność zabójcą... - dodał Ash, myśląc nad słowami zagadki - O co tu może chodzić?
- To musi być coś, co znika w ciemności... Może to nasze odbicie? - spytała Lillie.
- Nie. Odbicie nie towarzyszy nam prawie zawsze - zauważyłam - Ono jest z nami tylko wtedy, gdy możemy się w czymś przyjrzeć, więc to musi chodzić o coś innego.
- Coś, co chodzi za nami i papuguje wszystkie nasze ruchy - myślał głośno Ash, masując sobie palcami podbródek - Jeśli nie odbicie, to co to może być?
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał przerażony Pikachu, zaś Buneary zaczęła mu wtórować.
Mieli oni wszelkie powody do niepokoju, ponieważ piasku w pokoju, w którym się znajdowaliśmy było coraz więcej. Zanim się obejrzeliśmy, sięgał nam już do pasa. Próbowaliśmy go wszyscy jakoś odgarniać, ale też dobrze wiedzieliśmy, iż to tylko odwlekanie nieuchronnego, dające nam może kilka minut więcej.
- Ash... Ja tam nie chcę popędzać twoich szarych komórek, bo wiem, że prawdziwego geniusza się nigdy nie popędza, ale... CZY MOŻESZ SIĘ ŁASKAWIE POSPIESZYĆ?! - krzyknęłam przerażona, odgarniając szybko rękami piasek.
- Sereno, tylko bez paniki! - zawołał Ash, choć widać było wyraźnie, iż wcale nie jest spokojny - Wcale mi w ten sposób nie pomagasz!
- Wybacz mi, ale za chwilę zostaniemy tutaj pogrzebani żywcem! Tego piachu jest coraz więcej!
- Myślisz, że tego nie widzę?! - krzyknął gniewnie Ash.
- Tylko się nie kłóćcie! - pisnęła załamana Lillie.
Pikachu i Buneary dodali do tego swoje własne, gniewne piski, dzięki czemu jakimś cudem oboje zdołaliśmy się uspokoić.
- Masz rację, kochana... Powinniśmy spokojnie pomyśleć, choć wiem, że to bardzo trudne - jęknęłam, z trudem panując nad histerią.
Piasek sypał się równym rytmem, choć nam się wydawało, że zaczyna się sypać coraz szybciej, ale to oczywiście było tylko złudzenie wywołane przez nasz strach o utratę życia, które to było coraz większe.
- Kurczę, zginiemy razem z naszymi cieniami - jęknęłam.
Ash popatrzył na mnie uważnie, potem na ścianę, na której widniał jego cień i pomachał delikatnie ręką. Cień odpowiedział mu tym samym. Mój luby uśmiechnął się wtedy zadowolony i zawołał:
- Sereno! Jesteś genialna! Mówiłem ci to już kiedyś?!
- Parę razy, ale miło, że nadal tak uważasz - odpowiedziałam mu - A co? Już masz rozwiązanie zagadki?
- Oczywiście, że tak - zachichotał radośnie Ash - Odpowiedź to cień! Zobacz tylko! Wszystko się zgadza! Kopiuje nasze ruchy, nie widzimy jego twarzy, niemalże zawsze on nam towarzyszy, a do tego jeszcze możemy go zobaczyć tylko w świetle, ponieważ ciemność go nam odbiera! Wszystko się zgadza!
Spojrzałam na swój cień i poruszyłam kilka razy ręką, zaś mój cień odpowiedział mi tym samym ruchem.
- A niech mnie! Ash, masz rację!
- Ash jest genialny! - dodała radośnie Lillie.
Pikachu i Buneary podskoczyli wesoło, jednak za chwilę uśmiech im zszedł z pyszczków, kiedy wpadli nimi prosto w górę piachu, która sięgała nam już pod pachy.
- Oj, coś mi mówi, że powinniśmy się pospieszyć, zanim skończymy tutaj jak złodzieje w egipskich piramidach - powiedziałam.
- A co oni mają do tego? - spytała Lillie.
- Starożytni Egipcjanie zostawiali w piramidach takie pułapki, jak ta tutaj - wyjaśniłam jej - Chociaż oczywiście mieli większą wyobraźnię w swoich działaniach i nie poprzestawali tylko na czymś takim, ale...
- To wszystko bardzo ciekawe, ale może pogadamy o tym później? - mruknął Ash, przedzierając się przez górę piachu do drzwi.
Dopadł ich, po czym sięgnął ręką do małego urządzenia z kilkoma klawiszami, które wyglądało niczym wyłącznik alarmu w bardzo bogatych domach. Tyle tylko, że zamiast cyferek były litery, oczywiście tylko te z alfabetu łacińskiego. Ash dopadł urządzenia i powoli zaczął w nim wbijać raz za razem literki słowa „CIEŃ“. Ponieważ nie było na nim takich literek jak „ń“, to wpisał zwykłe „n“, ale to nie pomogło - drzwi wciąż pozostały zamknięte. Ash wpisał więc to samo słowo, jednak tym razem w języku angielskim. Niestety, to także nic nie dało.
- Nic nie działa! - zawołał przerażony.
- Jak to, nie działa?! - krzyknęłam równie przerażona, co on - Może źle odgadliśmy zagadkę?!
- Niemożliwe! - zawołała Lillie - Może źle wpisujesz?!
- Wpisuję dobrze! - odpowiedział jej Ash i spojrzał na mnie - Czekaj! Serena! List od Cleo jest po francusku, prawda?
- Tak.
- A jak jest po francusku „cień“?
Podałam mu to słowo, a Ash wpisał je szybko w urządzeniu. Ledwie to zrobił, a zaraz drzwi się otworzyły, wysypując do sąsiedniego pokoju wiele zebranego w tym pomieszczeniu piasku, a tym samym również i nas. Byliśmy wolni.
- Udało się nam! Udało się! - krzyczeliśmy radośnie, skacząc sobie mocno w objęcia.
Cieszyliśmy się tak mocno, jak już dawno tego nie robiliśmy. I chyba nie ma w tym nic dziwnego, bo ostatecznie nie codziennie człowiek w taki sposób ratuje swoje życie od pogrzebania żywcem. Dlatego nasza euforia, choć zwariowana, była jak najbardziej na miejscu, a zwiększyła się, kiedy ujrzeliśmy leżące na stole nasze plecaki, a kiedy zajrzeliśmy do nich, to tam odnaleźliśmy pokeballe z naszymi Pokemonami.
- No, jedno trzeba tej mściwej jędzy przyznać. Dotrzymuje danego słowa - powiedziałam.
- Lepiej się stąd zbierajmy, zanim piachu z sąsiedniego pokoju zbierze się jeszcze więcej - mruknął Ash.
Rada była jak najbardziej słuszna, dlatego poszliśmy za nią i szybko opuściliśmy nie tylko pomieszczenie, ale i cały budynek.

***


- No, to niezłą mieliście przygodę, kochanie - powiedział Winston Krupsh do naszej trójki.
Siedzieliśmy wtedy wszyscy na pace samochodu, który właśnie jechał do Kalos. Jego kierowca zgodził się nas podwieźć, dlatego skorzystaliśmy z okazji, aby się przejechać i przy okazji pooglądać piękne widoki dookoła nas, a podczas tej podróży opowiedzieliśmy panu Krupshowi wszystkie szczegóły naszej przygody w domu księcia Filipa Orleańskiego Młodszego.
- Naprawdę, ta cała Cleo musiała się nieźle napracować, aby was tam zwabić i potem próbować pogrzebać żywcem. Choć nie pochwalam tego, co zrobiła, to jedno trzeba jej przyznać... Ma dziewczyna łeb.
- Tak, punkt za pomysłowość - rzucił złośliwie Ash.
- Łeb to ona rzeczywiście ma. Szkoda tylko, że nie dociera do niego, iż Ash wcale nie zabił jej siostry - powiedziałam.
- Ale ta biedna dziewczyna jest przekonana, że Ash to zrobił, mam rację? - spytał Winston Kruph.
- Tak i w tym jest problem - odpowiedział mu mój luby - Bo ja nie mam żadnego dowodu na to, iż było inaczej. Ale zapewniam cię, dziadku... Ja jej siostry nie zabiłem, choć ta próbowała zabić mnie.
- A może... Trzeba z nią na spokojnie porozmawiać?
- Dziadku, żartujesz?! Ostatnim razem, gdy próbowałem to zrobić, to ona wyciągnęła katanę i chciała mi zrobić golenie na sucho.
Starszy pan parsknął śmiechem, ale szybko się opanował widząc, iż cała ta sytuacja zdecydowanie nas nie bawi.
- Spokojnie, Ash. Nie ma co panikować. Jestem pewien, że prędzej czy później zdołasz przemówić tej dziewczynie do rozsądku.
- Oby tylko prędzej niż później - stwierdziłam - Bo przez tę jej pokręconą zemstę mamy ostatnio same problemy.
- Mściwość to wielki problem współczesnych ludzi - odpowiedział filozoficznym tonem Winston Krupsh - Choć prawdę mówiąc, to nie tylko jedyny problem. Zawziętość także bywa nieraz poważną wadą.
- Cleo zalicza oba problemy naraz - mruknęłam gniewnie - A szkoda, bo jak poznaliśmy tę dziewczynę, to wydawała się być bardzo mądra.
- Nie potępiaj jej, Sereno - rzekł starszy pan - Z tego, co mi mówicie wynika, że to dobra dziewczyna, tylko pogubiła się w tym wszystkim. Jej siostra musiała jej być niezwykle bliska, skoro ona teraz chce ją pomścić.
- To prawda, była jej bliska - odpowiedział Ash - W pewnym sensie nawet ją wychowała.
- Więc dziwisz się, że teraz Cleo chce ją pomścić? - spytał Winston Krupsh.
- Ale przecież ja jej nie zabiłem!
- Wierzę ci, chłopcze. I jestem pewien, że Cleo także w to uwierzy, tylko musisz dać jej trochę więcej czasu.
- Ile czasu? Aż obetnie mu głowę tą swoją kataną i powiesi na ścianie jako trofeum myśliwskie?!
Wszyscy parsknęli śmiechem, a ja rozumiejąc, jak bardzo dziwacznie zabrzmiały moje słowa, również zachichotałam.
- Macie rację, przesadziłam z tym trofeum myśliwskim. Ale na serio ja nie wiem, jak można być tak głupio upartym?! Ash też bywa uparty, jednak nigdy tak głupkowato.
- Znam ludzi bardziej głupkowato upartych - powiedział filozoficznie Winston Krupsh - A jednym z nich jest mój młodszy brat. Mówię wam, to jedna z najbardziej idiotycznie upartych osób na świecie. Sześćdziesiątka na karku, a zachowuje się czasami, jakby miał sześć lat.
- O tak... Nie da się ukryć - mruknął gniewnie Ash - Mam nadzieję więcej tego dużego dzieciucha nie spotkać.
- Ja również - powiedziałam.


Winston westchnął delikatnie widząc, iż nie ma sensu kontynuować tej rozmowy i próbować namówić Asha do rozmowy z ojcem jego matki, postanowił zmienić temat.
- Wiecie, jak byliśmy dziećmi, to jeżdżąc na takich pakach lub na furach z sianem lubiliśmy sobie śpiewać wesołe piosenki. Takie przejażdżki bardzo im sprzyjały.
- A jakie piosenki śpiewaliście? - zapytała Lillie, wyraźnie bardzo zainteresowana tymi słowami.
- Różne - odpowiedział jej dziadek - Jak byłem młodym człowiekiem niedługo po ślubie, to były piękne i bardzo wesołe piosenki. Jedną z nich szczególnie lubiłem.
Po tych słowach zaczął śpiewać:

Nie zmogła go kula,
Nie zmogła go siła,
Tylko ta jedyna,
Co przy sianie była.

Ponieważ cała nasza trójka dobrze znała tę piosenkę, to już po chwili dołączyliśmy do starszego pana i chórem zaczęliśmy śpiewać utwór.

Nocką do niej chadzał,
Listy do niej pisał,
Tylko o niej myślał
l świata nie słyszał.

Ona go puszczała
Tylko do okienka.
„Popatrz se przez szybkę,
Bo jestem panienka!“
On przez szybkę patrzał,
Wielce się nasładzał,
A drugimi drzwiami
Żandarm do niej chadzał!

Zbójowie, zbójowie,
Bądźcie se zbójami,
A my se pośpimy
Nocą z dziewczynami.
Na sianeczku, sianie,
Na sianie kochanie,
Na sianeczku, na białym
Przez miesiączek cały.

Nie zmogła go kula,
Nie zmogły go rany,
Ale go przemogła
Chytrość jego panny.
Na sianeczku, sianie,
Na sianie kochanie,
Na sianeczku, na białym
Przez miesiączek cały.

Na sianie kochanie,
Na sianeczku białym
Przez miesiączek, przez cały,
Przez miesiączek cały.

***


W taki oto sposób zakończyła się nasza niesamowita wycieczka do Francji. Nie będę ukrywał, że pomimo pewnych przykrości ze strony panny Winter, to cała ta wyprawa była całkiem przyjemna, głównie dlatego, że mieliśmy możliwość poznać Paryż, jedno z najpiękniejszych miast na całym świecie, a prócz tego dowiedzieliśmy się bardzo wiele na temat naszego pochodzenia. Choć może nie miało to jakiegoś wielkiego wpływu na nasze obecne życie, ale i tak zawsze warto wiedzieć, kim się jest i skąd się tak naprawdę pochodzi. Nigdy nie wiadomo, kiedy to się może człowiekowi przydać.
Po naszej przygodzie we Francji i przybyciu do Kalos, wszyscy razem polecieliśmy do Kanto. Tam też radośnie powitali nas nasi przyjaciele z Delią Ketchum na czele. Nie było jednak tam wszystkich naszych drogich kompanów. Clemont, chociaż odzyskał już całkowicie władzę w nogach, to wciąż jeszcze (zgodnie z zaleceniami lekarzy) przebywał w uzdrowisku pani Cheerful, wykonując niezbędne w tym celu ćwiczenia. Dawn i Bonnie towarzyszyły mu przy tym nieustannie. Steven Meyer również bywał tam niemalże stale, choć też dzielił swój czas na pobyt w Alabastii ze swoją narzeczoną, która była tak szczęśliwa, jak chyba jeszcze nigdy.
- Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że wróciliście cali i zdrowi - mówiła owa narzeczona, gdy witała nas w swoim domu.
- My także jesteśmy bardzo szczęśliwi, chociaż z innego powodu - rzekł Ash, patrząc na lewą rękę swojej mamy, na której widniał pierścionek zaręczynowy.
Kobieta z uśmiechem spojrzała na swoją dłoń i zaśmiała się lekko.
- Och, tak... Ja również bardzo się z tego powodu cieszę. Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy, mieć znowu kogoś, kto mnie kocha.
- Wiesz, mamo... My z Sereną zawsze bardzo cię kochaliśmy i zawsze będziemy kochać - powiedział Ash.
Delia parsknęła śmiechem.
- Kochanie, wiem o tym doskonale, ale widzisz... Nie o taką akurat miłość mi chodzi. Bo widzisz... Ty masz Serenę, Josh ma Cindy, a ja nie miałam długo nikogo... Aż do teraz, gdy Steven poprosił mnie o rękę.
- Kiedy się pobierzecie?
- Jeszcze nie wiem. Terminu nie ustalaliśmy, ale spokojnie. Wszystko w swoim czasie.
- Mam tylko nadzieję, że w razie czego będę mogła być druhną cioci - powiedziała Lillie z radością w głosie.
- Postaram się, aby tak było - odparła wesoło Delia - Ale nie obrazisz się, jeśli będziesz dzielić ten zaszczyt z Bonnie?
- W żadnym razie. Strasznie lubię Bonnie.
- Jej trudno nie lubić - powiedziałam, a wszyscy się ze mną zgodzili.

***


Minęło nieco czasu od naszego powrotu i wydawało się, że póki co nie możemy liczyć na żadną, poważną przygodę. Życie nasze toczyło się dalej spokojnym, normalnym rytmem, a prócz tego jeszcze Ash zaczął nieco marudzić dowodząc, iż jego emerytura była jak najbardziej słuszna, bo w całej Alabastii nie ma żadnego poważnego przestępstwa, którym on mógłby się zająć, a prócz tego bałby się, że nie zdąży na czas, aby rozwikłać zagadki. Strasznie mnie wkurzało to jego głupie gadanie, ale cierpliwie je znosiłam pamiętając słowa Winstona Krupsha, że prędzej czy później Ash wróci do gry, to tylko kwestia czasu, a naciskanie go w niczym nie pomoże, więc lepiej tego nie robić. Tak więc cierpliwie tolerowałam jego głupią gadaninę i zajmowałam się swoimi sprawami.
Przez ten czas Winston Krupsh, który został na kilka dni w Alabastii, próbował przekonać Delię, aby ta zechciała porozmawiać ze swoim ojcem i wyjaśnić sobie z nim wszystkie niezbędne kwestie. Delia Ketchum jednak nie chciała nawet o tym słyszeć, tłumacząc stryjowi, iż jego działanie jest bezcelowe, a ona sama nie zamierza nigdy więcej nawiązywać z tamtym człowiekiem żadnych relacji.
- Nie miałam ojca przez tyle lat, więc nie potrzebuję go teraz, stryjku - powiedziała do Winstona spokojnym, acz stanowczym tonem - I bardzo bym cię prosiła, abyś przestał na mnie naciskać w tej sprawie.
- Ależ ja na ciebie wcale nie naciskam, moja droga. Ja tylko próbuję cię przekonać do tego, co uważam za słuszne.
- Możesz uważać to za słuszne, ale ja zdania nie zmienię, stryjku.
Winston zareagował na jej słowa westchnięciem.
- Och, moja droga... Ty naprawdę jesteś z Krupshów. Jesteś tak samo uparta, jak każdy członek naszej rodziny.
- To prawda i nie zamierzam temu zaprzeczać - odpowiedziała mu jego bratanica, wracając do swoich obowiązków.
Byłam niechcący świadkiem tej rozmowy, ale nie mieszałam się do niczego uważając, iż to nie moja sprawa, a każdy ma prawo żyć takim życiem, jakie sam sobie wybierze i jeśli nie chce się z kimś zadawać, to ma do tego pełne prawo.
Winston nie miał żalu do Delii za tak radykalną decyzję, dlatego też spędził z nami trochę czasu, nie poruszając już tego tematu, a potem sobie spokojnie wrócił do Alola, gdzie już czekali na niego bliscy.
Lillie nie poleciała z nim. Została z nami, aby poznać nieco lepiej Alabastię, w której już dawno nie była, a prócz tego jeszcze miała wielką nadzieję na przeżycie kolejnej niesamowitej przygody detektywistycznej.
- Nie łudź się, kochana. Nawet jeśli się taka przygoda trafi, to nasz emerytowany detektyw się nią nie zajmie - rzuciła zgryźliwie Iris do Lillie, gdy ta wspomniała o swoich nadziejach.
- Weź nie bądź tego taka pewna - powiedziałam - Przecież nigdy nic nie wiadomo. Jeśli sprawa go zainteresuje, to na pewno się nią zajmie.
Iris popatrzyła na mnie z kpiną w oczach.
- Oczywiście. A słowo „łudzić się“ coś ci mówi, moja droga?
Pozostawiłam te słowa bez komentarza.
- Życie nas nieźle potrafi zaskakiwać - zauważył Brock - Jestem pewien, że tak samo, jak grzywa do Pyroara, tak rozwiązywanie zagadek przylgnęło do Asha już na stałe i on nic nie może na to poradzić.
- Czyli prędzej czy później dopadnie go jego przeznaczenie i zacznie rozwiązywać zagadki? - spytałam.
- Tak właśnie myślę.
- Czas pokaże, Brock - odpowiedziała na to Misty - A co do mnie, to ja tam się cieszę, że w tym mieście panuje spokój.
- To tylko cisza przed burzą - powiedziałam ponuro - Uwierzcie mi, jestem bardziej niż pewna tego, że wkrótce coś się wydarzy.

***


Miałam rację, ponieważ dość szybko odnalazła nas jakże niesamowita przygoda, która to ponownie zetknęła moją osobę ze światem wielkiej sławy regionu Kalos, który to świat miałam wielką nadzieję porzucić na zawsze. Traf jednak chciał, iż moja przeszłość w tym oto świecie odezwała się do mnie i to w dość burzliwy sposób.
A wszystko zaczęło się pewnej pięknej niedzieli, kiedy to jak zwykle restauracji „U Delii“ dawała artystyczne występy dla gości. Wśród tych występów znalazła się piosenka „Baw mnie“, którą zaśpiewaliśmy ja i Ash. Piosenka ta bardzo nam się podobała, a prócz tego przypominała nam ona opowiadanie Thomasa Ravenshopa, które niedawno czytaliśmy, dlatego też postanowiliśmy skorzystać z okazji i zaśpiewać ten jakże uroczy utwór. Wyszliśmy więc na scenę w towarzystwie Pikachu i Buneary, po czym tańcząc wesoło zaczęliśmy śpiewać, zaś przebieg naszego występu (jeżeli go podzielić na role) wyglądał następująco:

ASH:
Baw mnie! Zepsuj lub zbaw mnie!
To tak zabawnie dzielić swój grzech na pół.
Weź mnie, jak się bierze czek,
Gdy się człowiek chce zapomnieć.

JA:
Baw mnie! Przytul i zbaw mnie!
Amor tak trafnie wybrał i cel i łuk.
Na mnie dzisiaj rzucił czar.
Cały jesteś z fal, jak magnes.

RAZEM:
Zasłoń siódme niebo,
Niech nie widzi tego, co czuję.
Ledwie zabrzmiał a-moll,
Z nieba spłynął Amor. Żartuje
Z mych planów: jak buszować w zbożu,
Jak z dwóch ciał ułożyć ornament.
Na pamięć, zanim nas uniesie,
Słodka i przewrotna gra.

JA:
Baw mnie! Zepsuj lub zbaw mnie!
To tak zabawnie dzielić swój grzech na pół.
Weź mnie, jak się bierze czek,
Gdy się człowiek chce zapomnieć.

RAZEM:
Baw mnie! Przytul i zbaw mnie!
Amor tak trafnie wybrał i cel i łuk.
Na mnie dzisiaj rzucił czar.
Cała jesteś z fal, jak magnes.

Nasz występ bardzo spodobał się naszym widzom, także dostaliśmy za niego jak najbardziej zasłużone brawa. Być może przemawia teraz przeze mnie próżność, ale naprawdę uważam, że nasz występ był nad wyraz udany i na wszelkie pochwały całkowicie zasłużyliśmy.
Jednak nie mogliśmy zbyt długo cieszyć się z tego powodu, ponieważ ledwie tylko zeszliśmy ze sceny i usiedliśmy przy jednym ze stolików, żeby odpocząć, to zaraz podszedł do nas Cilan, mówiąc, iż ktoś chce się z nami widzieć.
- Kto taki? - spytałam z zainteresowaniem.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu, patrząc na chłopaka uważnie.
- Jakaś babka. Siedzi w kącie, o tam! - to mówiąc wskazał dłonią na jeden ze stolików.
Rzeczywiście, siedziała przy nim samotna dziewczyna w okularach, uważnie nam się przyglądająca. Trudno więc było mieć wątpliwości, iż to z nami chce ona rozmawiać. Podziękowaliśmy więc Cilanowi, a potem oboje z Ashem wstaliśmy od stolika wraz z Pikachu i Buneary i podeszliśmy do tajemniczej dziewczyny w okularach.
- Jak się miewacie, kochani? - zapytała nieznajoma z uśmiechem na twarzy.
Była to młoda kobieta, nie mająca jeszcze trzydziestki, posiadaczka długich, ciemnoróżowych włosów oraz oczu tej samej barwy. Jej ubiór stanowiła biała bluzka, czarne spodnie i biały kapelusz z różową wstążką, a zwieńczeniem tego stroju były okulary o cienkich ramkach.
- Witaj, Ariano - powiedziałam do niej przyjaznym tonem, lekko się przy tym uśmiechając - Miło cię znowu widzieć.
- Ciebie również, Sereno - odparła dziewczyna i spojrzała na mojego chłopaka - Witaj, Ash. Cieszę się, że was znowu widzę.
- Miło mi to słyszeć - odpowiedział mój luby - Znowu bawisz się w konspirację, Ario?
Dziewczyna syknęła przerażona, rozejrzała się dookoła i upewniwszy się, że nikt nas nie słyszy, powiedziała:
- Nie tak głośno, proszę. Jestem tu incognito.
- Domyślam się - zachichotał ironicznie Ash, siadając przy stoliku.
Uczyniłam to samo, nie odrywając wzroku od tajemniczej dziewczyny, w której bez najmniejszego trudu rozpoznałam Arię vel Arianę, moją dawną rywalkę z Konkursów Piękności itp. bredni, idolkę nastolatek i całkiem sympatyczną osobę, która jednak, aby spokojnie wyjść na miasto, musiała stosować przebieranki, co niezbyt jej odpowiadało.
- Wybaczcie, że wam zawracam głowę, ale sprawa jest bardzo pilna - powiedziała Aria, przebierając konspiracyjny ton.
- Domyślam się, bo inaczej nie okazywałabyś takiego niepokoju - rzucił dowcipnie Ash - A więc słucham... Co cię do nas sprowadza?


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...