Tajemnica starego obrazu cz. III
Pamiętniki Sereny c.d:
Przeczytaliśmy rękopis na spokojnie i bardzo dokładnie. Zrobiliśmy to wszyscy, cała nasza czwórka, ale też muszę zauważyć, iż reakcja na owo dość niezwykłe dzieło była najróżniejsza. Maggie była w delikatnym szoku, ale też i ubawiona, ja i John dusiliśmy się ze śmiechu, z kolei Ash, choć też się śmiał, to jednak był delikatnie oburzony.
- No, przepraszam bardzo. Czy ja naprawdę w oczach Thomasa jestem takim babiarzem? - zapytał, gdy już przestaliśmy się śmiać.
- Spokojnie, najdroższy - powiedziałam z uśmiechem, kładąc mu dłoń na ramieniu - Przecież Thomas wcale nie chciał cię urazić. Po prostu robi sobie z ciebie żarty i tyle.
- No właśnie - potwierdziła moje słowa Maggie - On to potrafi być naprawdę nieźle złośliwy, jak tylko zechce, a teraz bardzo tego chciał. Po lekturze tego dzieła widzę to aż nadto wyraźnie.
- Tak, ja także - rzekł Ash, lekko kiwając przy tym głową - Trudno się z tym nie zgodzić. Widać aż nadto wyraźnie, że Thomas chciał sobie ze mnie zakpić. Bardzo tego chciał.
- Hej, tylko nie zakpić! Mylisz pojęcia - zwróciła mu uwagę Maggie - Zapewniam cię, Ash, że on wcale nie chciał z ciebie zakpić, tylko lekko sobie z ciebie zażartować.
- To taki mały odwet za twoje żarty z jego osoby - dodał John.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Potraktuj to jak fikcję literacką, nie mającą nic wspólnego z prawdą - poradziłam Ashowi.
- No, ja tam nie wiem, czy nie ma ona nic wspólnego z prawdą - zaśmiał się lekko John Scribbler - W końcu Serena nam co nieco mówiła o twoich podbojach miłosnych, przyjacielu. O podbojach, które miałeś już od najmłodszych lat.
- Podbojach miłosnych? - prychnął Ash - Ciekawe, jakie niby podboje masz na myśli?
- Jakie mam na myśli? Już zapomniałeś? A golutka Serena pchająca ci się do łóżka, gdy mieliście zaledwie siedem lat, to niby co?
Ash spojrzał na mnie nieco zły, a ja zachichotałam, mówiąc:
- No co? To chyba nie jest żadna tajemnica, prawda?
- Nie, ale mała uwaga, John. Serena weszła mi do łóżka mając zaledwie siedem lat, jednak naga, to ona wtedy nie była.
- Ale widziałeś ją nagusieńką, gdy byliście dziećmi, prawda?
- Tak, ale w innych okolicznościach.
- W innych czy nie, ale zawsze widziałeś. Potem jeszcze swoje urocze kuzyneczki też widziałeś golutkie i to wszystkie trzy naraz.
Ash spojrzał na mnie groźnie.
- O tym też zdążyłaś mu już opowiedzieć?!
- No co?! A to jakaś tajemnica? - zaśmiałam się wesoło - Poza tym ja się cieszę, że miałeś i masz nadal wielkie powodzenie u dziewczyn.
Mój ukochany i jego Pikachu wyraźnie byli zdumieni tym, co właśnie usłyszeli z moich ust. Wyraźnie nie spodziewali się czegoś takiego, a do tego jeszcze byli tym bardzo zdziwieni.
- To bardzo ciekawe - powiedział po chwili Ash - Zawsze sądziłem, że ta sytuacja ci przeszkadza.
- Bo mi przeszkadzała i to bardzo - odpowiedziałam mu z ogromnym uśmiechem na twarzy - Ale widzisz, skarbie... Bardzo wiele o tym myślałam od czasu tej naszej przygody z Carym Grenetem, kiedy to moja zazdrość doprowadziła do bardzo nieprzyjemnej sytuacji w naszym życiu i w końcu, po naprawdę wielu przemyśleniach, doszłam do wniosku, że to mi nawet schlebia, bo popatrz... Ile miałeś wielbicielek? Ile dziewczyn się już w tobie kochało? A ty z nich wszystkich wybrałeś właśnie mnie! Nie Misty, nie May, nie Anabel, nie Angie, nie Calistę, żadnej z nich, tylko właśnie mnie. I do tego jeszcze jesteś mi wierny. To znaczy dla mnie więcej niż możesz sobie wyobrazić.
- Właśnie, nie inaczej - uśmiechnęła się Maggie - Nie znasz pewnie sposobu myślenia kobiet (choć tak prawdę mówiąc, my kobiety nieraz same mamy z nim poważne problemy) i nie wiesz, że dla kobiety nie ma nic bardziej przyjemnie łechcącego jej próżność niż świadomość, iż to właśnie ona, a nie inna nawróciła wielkiego uwodziciela i sprawiła, że związał się z nią i tylko z nią.
- Nie inaczej - pokiwałam lekko głową.
- Ale wiecie... Ja tam wcale nie jestem żadnym uwodzicielem i nigdy nim nie byłem - zwrócił uwagę Ash.
- Może i nie, jednak miałeś wielkie powodzenie, które stanowiłoby dla mnie poważną przeszkodę, gdyby nie to, że uznałam, iż tak, jak ci wcześniej mówiłam, schlebia mi to. Choć bardzo tutaj pomogło to, że jesteś mi wierny, bo gdybyś nie był mi wierny, to sprawa wyglądałaby znacznie inaczej.
- Niech zgadnę... Tak samo, jak w tym opowiadaniu? - zaśmiał się lekko Ash.
Parsknęłam delikatnie śmiechem.
- No, nie przesadzajmy. Aż do takiej skrajności, to ja bym się nigdy nie posunęła. Choć nie powiem, pomysł Thomasa bardzo mi przypadł do gustu jako pomysł literacki.
- Mam nadzieję, że tylko jako pomysł literacki - zachichotał mój luby - Bo ja bym tego nie chciał, abyś realizowała takie zwariowane koncepcje jak ta z tego opowiadania.
- A ja tam uważam, że to byłby niezwykle ciekawy pomysł - rzucił żartobliwie John Scribbler.
- Ja również tak sądzę i chętnie zobaczyłabym go w praktyce - dodała wesoło Maggie.
Ja i Ash zaczęliśmy się z tego wszystkiego śmiać, bo naprawdę słowa naszych przyjaciół pisarzy były niesamowicie zabawne.
- Ale tak czy siak zamierzam pogadać sobie z Thomasem, jak tylko go dostanę w swoje ręce - powiedział Ash, udając przy tym groźny ton.
Opowiadanie Thomasa Ravenshopa tylko na chwilę sprawiło, że ja i Ash zapomnieliśmy o sprawie, która nas nurtowała. Dość szybko bowiem, a konkretnie to w nocy, kilka godzin po lekturze dzieła pod tytułem „Och, Ash“, gdy poszliśmy spać, to znowu powrócił sen, który nas dręczył. Choć to było dość niezwykłe, ponieważ ja miałam najpierw ponowną wizję tego, jak chodzę po jakimś tajemniczym i w ogóle mi nieznanym domu i bardzo dokładnie oglądam jego pokoje, potem zaś przechodzę do innego miejsca, jakby jakiegoś jeziora położonego niedaleko wcześniej oglądanego przeze mnie domu. Następnie obudziłam się i spojrzałam na Asha, który spokojnie sobie drzemał, jakby nigdy nic. Uśmiechnęłam się delikatnie i wtuliłam w niego mocno, a zaraz potem nastąpiły po sobie dwie dziwaczne wizje, jedna po drugiej i oczywiście znów ujrzałam to wszystko z perspektywy głównej bohaterki owych wizji.
Pierwszą wizją był widok małej Christine, która właśnie cała nagusia pływa w jeziorze razem z Raulem, również będącym odzianym jedynie w swoje własne ciało. Oboje pływali, radośnie chlapiąc się wodą i śmiejąc tak szczerze, jak tylko potrafią szczęśliwe ze swojej obecności dzieci. Rzecz jasna to wszystko widziałam oczami Christine, a nawet przez pewien czas odczuwałam jej emocje, choć to ostatnie może się wydawać bardzo dziwne, ale miało miejsce naprawdę. Serio, chwilami czułam emocje tej małej w taki sposób, jakby były one moimi własnymi emocjami.
- Och, Raul! - zawołała dziewczynka, gdy już oboje leżeli na trawie przed jeziorem i suszyli swoje mokre ciała - Tak bardzo nie chcę wyjeżdżać do tego klasztoru.
- Ja też nie chcę, żebyś wyjeżdżała, Christine - powiedział smutnym tonem Raul, patrząc na dziewczynkę ze smutkiem w oczach - Ale spokojnie, te lata szybko miną, a potem znowu się spotkamy.
- To potrwa strasznie długo - rzekła załamanym głosem dziewczynka - Tak strasznie nie chcę tam jechać... Wiem, że inne panienki też tam jadą, aby się uczyć, jak być dobrymi żonami i matkami, ale...
Raul delikatnie położył się na boku, po czym powiedział najbardziej czułym tonem, jaki tylko można było sobie wyobrazić:
- Gdybym tylko mógł, nie dopuściłbym do tego wyjazdu.
- To nie pozwól mi wyjechać - rzuciła dziewuszka.
- Wiesz dobrze, że to niemożliwe. Nie mogę tego zrobić.
- Ty wszystko możesz. Ty wszystko umiesz.
Raul uśmiechnął się wyraźnie zachwycony wiarą dziewczynki w jego skromne umiejętności.
- Christine, cieszę się, że tak mówisz, ale ja naprawdę nie mogę. Tak zdecydowali twoi rodzice i musimy się z tym pogodzić.
Christine nie takiej odpowiedzi oczekiwała, czego dowiodła siadając na trawie i obracając się tyłem do chłopca. Ten powoli dotknął jej ramienia od tyłu, mówiąc czule:
- Christine...
Mała fuknęła na niego niczym obrażona kotka, lekko odsuwając swe ramię od jego ręki. Chłopca jednak wcale to nie zniechęciło.
- Christine, maleńka... Zobaczysz, że te lata szybko miną. A kiedy już miną, to znowu będziemy razem spędzać ze sobą czas. Tylko ty i ja, jak za dawnych lat. I pobierzemy się...
Christine spojrzała na niego radośnie.
- Naprawdę się pobierzemy, Raul? Naprawdę się ze mną ożenisz?
- Oczywiście, że tak - pokiwał lekko głową chłopak, mając na twarzy wielki uśmiech - Ożenię się z tobą i będziemy mieli dzieci. I już nic nigdy nas nie rozdzieli.
- Och, Raul! - zawołała wzruszonym głosem dziewczynka, rzucając mu się na szyję i ściskając go zachłannie - Tak bardzo nie chcę wyjeżdżać! Tak bardzo chcę tu zostać!
- Wiem, kochanie. Ja też bym tego chciał - powiedział Raul, mocno małą do siebie przytulając.
- Ale ty jesteś mój, prawda? Innej sobie nie weźmiesz?
- Nigdy, maleńka.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
- Och, Raul! Tak bardzo będę tęsknić. Obiecaj mi, że nie będziesz mieć nigdy innej poza mną!
- Obiecuję ci, najdroższa. Obiecuję.
Po tych słowach dziewczynka pocałowała czule chłopca w policzek, a jednocześnie ja obudziłam się. Rozejrzałam się wokół siebie i zauważyłam, że znowu jestem w swoim łóżku, a obok mnie leży Ash, ale tym razem nie śpi, tylko patrzy na mnie uważnie.
- Serena... Wszystko dobrze? - zapytał zaniepokojony.
- Tak, wszystko gra - odpowiedziałam mu, ocierając sobie lekko pot z czoła - Tylko, że...
- Znowu miałaś jakąś wizję?
- Tak... Znowu, ale tym razem inną... A ty?
- Ja również... I pewnie tę samą, co ty... Tyle tylko, że ja widziałem ją oczami chłopca.
- Widziałeś jezioro?
- Tak... Oczami Raula, który kąpie się z Christine i obiecuje, że nigdy nie weźmie sobie innej poza nią.
- A więc widzieliśmy to samo - powiedziałam zaniepokojona - Co to może oznaczać?
- Może coś ważnego... A może nic - odparł Ash, wciąż uważnie się we mnie wpatrując - A być może Przedwieczni bawią się naszym kosztem.
- Ale po co mieliby to robić?
- Któż to może wiedzieć, skarbie? Któż zrozumie ich decyzje poza nimi samymi?
Trudno mi było się z tym nie zgodzić, ale ponieważ byłam nazbyt zmęczona, aby móc kontynuować tę rozmowę, to powoli położyłam się przy Ashu i wtulona w niego usnęłam.
Chwilę później rozpoczęła się moja druga wizja i był nią widok nader niezwykły. Przedstawiał on bowiem miejsce, do którego raczej nigdy mnie nie ciągnęło, czyli żeński klasztor. Choć wychowana zostałam przez moją mamę na katoliczkę, to tak prawdę mówiąc nigdy jakoś nie czułam wielkiej sympatii do tej religii (o czym pewnie już wcześniej wspominałam w swoich pamiętnikach), głównie dlatego, że jakoś nie przemawiają do mnie pewne jej zasady, a już ta dotycząca klasztorów (które to ja osobiście nazywam pralnią mózgów oraz siedliskiem całkowitego wyobcowania) była mi jak najbardziej nieprzyjemna. Ja tam nie wiem, jak można zamykać się przed światem za jakimiś wielkimi murami i całe życie klepać te same pacierze, dla odmiany czasami wykonując jakieś bezsensowne prace i jeszcze uważać, że to zachwyca Najwyższego? Ja bym tam nie wytrzymała nawet jednego dnia, nie mówiąc już o noszeniu tych durnych habitów, w których wygląda się jak Piplup po wpadnięciu do wiadra z czarną farbą. Poza tym spędzić resztę życia tylko z przedstawicielkami mojej płci? To nie dla mnie! Ja tam lubię różnorodne towarzystwo i najlepiej obojga płci, aby było ciekawiej. I do tego jeszcze jedno... Spędzić całe życie bez... ekhem! Tego, co ze snem nie ma wiele wspólnego?! NIE! Nic z tego! Ja na takie coś się nie piszę i nie mam pojęcia, jak ktokolwiek może takie coś uważać za godne pochwały. Ludzie czasami są nienormalni.
Ale dość już moich dygresji. Lepiej będzie, jak powrócę do opisu tego, co ujrzałam we śnie.
A zatem ujrzałam w nim siebie, jak stoję przebrana w habit czy coś w tym rodzaju i obserwuję jakąś dziwną ceremonię, w której na głowę młodej dziewczyny zakładają jakiś wielki biały welon czy coś podobnego. Dobrze wiedziałam, co to oznacza. To była ceremonia przyjęcia dziewczyny do zakonu, czyli dokładniej mówiąc uczynienia z niej pełnoprawnej mniszki. Mimowolnie wzdrygnęłam się przed czymś takim, ale nie mam pojęcia, czy zrobiłam to jako Serena, czy jako Christine. Chociaż pewnie jedno i drugie.
Ceremonia trwała jakiś czas, a ja patrzyłam na to wszystko wyraźnie bardzo tym widokiem przygnębiona. Zdecydowanie patrzenie na nią nie należało do rzeczy przyjemnych, którym chętnie się oddawałam i czułam w głębi serca wielką chęć, aby jak najszybciej ta ceremonia dobiegła końca, co też oczywiście nastąpiło, a wszyscy się rozeszli do swoich pokoi, zwanych potocznie celami. Nazwa jak najbardziej adekwatna, biorąc pod uwagę fakt, że raczej od więzienia to miejsce nie bardzo się różniło. Ja też się udałam do swojej celi, ale długo tam nie siedziałam, gdyż przyszła jakaś zakonnica mówiąc, że mam gościa. Zaintrygowana tym poszłam (to znaczy Christine poszła) za nią i już po chwili moim oczom ukazała się postać jakieś kobiety po czterdziestce, ubranej elegancko, choć skromnie. Była nawet podobna do mnie, czy raczej ja byłam do niej podobna, czy raczej Christine była do niej podobna... Och, zaczynam się już w tym gubić, więc może lepiej przejdę do opisania fabuły snu.
- Christine, kochanie! - zawołała kobieta.
- Mamo! - pisnęła radośnie dziewczyna i już po chwili wpadła mocno w jej ramiona - Tak się cieszę, że cię znowu widzę! Tęskniłam za tobą!
- Ja za tobą też, kochanie. Niech no ci się przyjrzę! - matka spojrzała na córkę z uwagą, a także radością - Wyglądasz wspaniale, kochanie. Wyrosłaś i wypiękniałaś. I nic dziwnego. Masz już szesnaście lat!
- Tak, mamo i tak się cieszę, że to także koniec mojej nauki tutaj. Bo to jej koniec, prawda? Przyjechałaś, żeby mnie zabrać, prawda?
- Oczywiście, skarbie - odpowiedziała czule kobieta, całując córkę w czoło - Obiecaliśmy ci z ojcem, że gdy skończysz szesnaście lat, zabierzemy cię stąd i oto nadszedł ten czas. Jesteś już w pełni gotowa na to, aby wyjść za mąż.
Christine klasnęła radośnie w dłonie.
- O tak, mamo! O tak! Jestem w pełni gotowa na to, aby wyjść za Raula i urodzić mu dzieci!
Matka parsknęła śmiechem, słysząc jej słowa.
- Oj, kochanie! Powoli... Na wszystko przyjdzie czas w odpowiedniej chwili. Na razie musimy wrócić do domu, a potem wszystko się zorganizuje. Ale mogę ci powiedzieć, że twój przyszły mąż również z niecierpliwością wyczekuje twojego powrotu.
- Naprawdę? - Christine bardzo ucieszyła ta wiadomość - I myśli o mnie cały czas?
- O to już musisz sama go zapytać, ale sadzę, że raczej tak. W końcu wiele razy o tobie wspominał, gdy miałam okazję z nim rozmawiać.
- Jaki on jest, mamo?!
- Jest taki sam, jakim go zapamiętałaś, tylko nieco bardziej przystojny i bardziej dojrzały. Jestem pewna, że go pokochasz.
- Mamo, ale ja już go kocham i to od dawna.
- A więc teraz to uczucie tylko wzrośnie. Zobaczysz, jak wyrósł. Jest teraz oficerem w wojsku królewskim. Zasłynął w kilku bitwach, dzielnie podczas nich walczył, został odznaczony, na dworze króla mówi się o nim same pochlebne rzeczy. To idealny mąż dla ciebie.
- Wierzę w to, mamo. To kiedy go zobaczę?
- Jak tylko wrócimy do domu, a to się stanie, gdy się przebierzesz w swoje normalne rzeczy. Proszę, przywiozłam ci je. Przebierzesz się i...
Kobieta nie dokończyła swej wypowiedzi, ponieważ Christine pognała do swej celi, zabierając od niej szybko swoje stroje, uszyte dla niej z okazji jej poprzednich urodzin. Na szczęście wciąż pasowały na nią, chociaż zawiązanie ich z tyłu wymagało pomocy matki, która z politowaniem wręcz udzieliła córce owego wsparcia, wchodząc powoli do jej celi.
- Och, kochanie... Jesteś dorosła, a chwilami wciąż zachowujesz się jak dziecko.
- Wybacz, mamo. To z radości - rozmarzyła się lekko Christine - Tak bardzo za nim tęsknię. Nie widziałam go tyle lat. Ciekawe, co on teraz robi?
Na tym moja wizja się urwała, a ja sama miałam potem już inne wizje senne, nie mające jednak z tą nic wspólnego.
***
Następnego dnia kustosz muzeum, w którym ujrzeliśmy ów niezwykły obraz (który tak zaintrygował mnie i Asha) wezwał nas do siebie, gdyż jak powiedział, posiada wreszcie informacje na temat interesującego nas dzieła sztuki.
- Moi państwo, na sam początek chciałbym państwa bardzo serdecznie przeprosić za to, że musieliście państwo tak długo czekać. Niestety, mój agent potrzebował trochę czasu, aby zebrać wszelkie informacje na temat tego obrazu - powiedział kustosz, gdy tylko przybyliśmy na miejsce.
- Mniejsza o czas. Dla nas liczy się przede wszystkim efekt pańskich poszukiwań - odparł na to Ash - A mam nadzieję, że jest on zadowalający.
- Oczywiście, panie Ketchum! - zawołał kustosz podnieconym głosem - Jest jak najbardziej zadowalający i na pewno państwo przyznają mi rację, gdy już go usłyszą.
- Więc słuchamy - powiedziałam nieco poirytowana.
Denerwowało mnie już gadulstwo tego człowieka i miałam nadzieję, że w końcu weźmie się do dzieła i powie nam to, co nas interesuje. Kustosz musiał to wyczuć w moim głosie, ponieważ zachichotał nerwowo i rzekł:
- Och, tak. Rzeczywiście. Proszę mi wybaczyć. A więc przechodzę do sedna sprawy. Otóż według tych danych, które zdobyłem, obraz tak państwa interesujący przedstawia młode małżeństwo z II połowy XVIII wieku. Byli oni Francuzami o nazwisku Brasquelonne, a nosili imiona Raul i Christine.
Prawdę mówiąc, to spodziewaliśmy się z Ashem takiej odpowiedzi, ale i tak ona nas lekko zaskoczyła. Oznaczało zatem, iż to właśnie o ich losach śniliśmy ostatnimi czasy. To jednak rodziło kolejne pytanie, a mianowicie, dlaczego właśnie my i dlaczego właśnie o nich?
- To ciekawe - powiedział Ash po chwili, lekko masując w zamyśleniu swój podbródek - A z jakich terenów Francji ci ludzie pochodzili?
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Z Szampanii, proszę łaskawego pana - odpowiedział kustosz - Tam też stoi ich dom, obecnie będący muzeum. Rodzina Brasquelonne oddała go Francji, aby można było go przerobić na atrakcję historyczną dla turystów.
- Czyli nikt już tam nie mieszka? - spytałam.
- Nie. Rodzina Brasquelonne po wybuchu Wielkiej Rewolucji szybko opuściła kraj i przeniosła się do Anglii, a potem do Ameryki. O ile wiem, to nadal tam żyją.
- Atrakcja turystyczna - powiedział Ash, lekko przeciągając słowa i patrząc na mnie uważnie - Myślisz może o tym samym, co ja?
- Jeśli ty myślisz o wyjeździe do Francji celem poznania domu rodziny Brasquelonne, to myślimy o tym samym - zaśmiałam się lekko.
- Pika-pika! Bune-bune! - zapiszczały radośnie nasze stworki.
Najwidoczniej one również o tym pomyślały.
- Widzę, że państwo są zainteresowani lepszym poznaniem historii tego obrazu - powiedział po chwili kustosz z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Dokładnie - odparł Ash, lekko potakując kiwnięciem głowy.
***
Opowiadanie Thomasa Ravenshopa c.d:
Kolejnego dnia Ash otrzymał jak zwykle najróżniejsze docinki pod swoim adresem ze strony Iris, a częściowo też i Cilana, gdy w biurze znowu zjawiła się Dawn, aby pogadać choć przez chwilę z naszym bohaterem, co też nie umknęło uwadze Clemonta.
- Hej, Ash... Powiedz mi... Czy ten twój ślub z Sereną, to nadal jest aktualny? - spytał okularnik, kiedy niebieskowłosa pannica, wciąż wesoło sobie chichocząc zniknęła za drzwiami ich firmy.
- Tak, aktualny. A niby czemu miałby nie być? - spytał Ash, patrząc ze zdumieniem na przyjaciela.
- Bo wiesz... Z jednej strony Serena, a z drugiej Dawn i to jeszcze przy nadziei - uśmiechnął się ironicznie Clemont.
- Słuchaj, stary... Czego ty właściwie chcesz? - mruknął Ash już nieco poirytowany jego gadaniem.
- A nie, nic... Tak tylko się pytam. Bo słuchaj... Jeśli ślub jest aktualny, a Dawn zostanie sama, to wiesz... Ładna z niej dziewczyna. Może dałbyś mi jej adres, co? Albo chociaż numer telefonu?
- Daj spokój. Ona jest zwariowana, a ty spokojny. Nie ma szans na to, żebyście się ze sobą dogadali.
- A ty jakoś się z nią dogadujesz, choć też jesteś spokojny. Jak ty to robisz, co?
- Sam chciałbym wiedzieć - odparł Ash, kończąc rozmowę.
Następnie powrócił do swojej pracy, a po niej pojechał do kawiarni, w której był umówiony z pewną osobą. Była to wysoka kobieta, nieco starsza od niego, ubrana w fioletową sukienkę i elegancki kapelusz. Widać było aż nadto wyraźnie, że jest to prawdziwa dama, choć niewiele osób wiedziało, iż łatwo przestawała nią być, gdy zostawała sam na sam w pokoju z łóżkiem i z mężczyzną, który jej się podobał.
Ash spojrzał na nią z uśmiechem i pocałował delikatnie jej dłoń na powitanie, a Alexa lekko zachichotała.
- Jesteś nareszcie - powiedziała z lekkim wyrzutem.
- Wybacz, korki na ulicach - odparł Ash, siadając przy stoliku - O! Jak widzę już zamówiłaś kawę.
- Owszem i na szczęście nie zdążyła jeszcze wystygnąć.
Ash wziął do ręki cukiernicę i posłodził sobie swój napój, po czym wyciągnął łyżeczkę z cukrem w stronę filiżanki kobiety, ale ta zachichotała i rzekła:
- Kawy przecież nie słodzę.
- Och, wybacz - zaśmiał się zakłopotany Ash, cofając rękę - Kawę nie słodzisz, ale herbatę tak?
Alexa pokręciła przecząco głową, ciągle się śmiejąc.
- Herbatę też nie. Musisz wreszcie to zapamiętać. Chyba, że masz tyle znajomych płci pięknej, że ci się wszystkie mylą.
- Och, Alexa... Proszę cię - Ash popatrzył na nią wesoło - Ty i to twoje poczucie humoru. Naprawdę nie wiesz, jak ja je jeszcze znoszę.
- Tak samo, jak ja twoje spóźnianie... Przywykłam do niego.
- Naprawdę? To ciekawe, bo Serena ma z tym problemy.
- Robi ci wyrzuty?
- Nigdy słowami. Po prostu patrzy takim wzrokiem, że można się pod jego ciężarem załamać.
- Biedaku - rzekła z udawanym współczuciem i zarazem ironią Alexa - Jak ty musisz cierpieć. I do tego jeszcze ta twoja kiepska pamięć. Za rzadko się ostatnio widujemy, więc o mnie zapominasz.
- Alexo... Jak ja mógłbym niby o tobie zapominać? Przecież łączy nas tyle pięknych wspomnień.
- O tak... Zwłaszcza tych, jak się poznaliśmy, a ty byłeś jeszcze w pewnych sprawach zupełnie zielony.
- A dzięki tobie wyszedłem na otwarte wody.
- Dokładnie. I to bardzo miło sobie wspominam.
- Ja także. Byłaś wyrozumiałą nauczycielką.
- Chyba aż za bardzo, bo przecież łatwo ci przebaczyłam, że mnie po jakimś czasie zostawiłeś.
- Kochanie, ale wiesz dobrze, dlaczego tak było. Po prostu chciałem ci oszczędzić tych wszystkich problemów związanych z rozwodem. No wiesz, adwokaci, podział majątku i takie tam. Okropność. Poza tym twój mąż jest bardzo sympatycznym człowiekiem i tylko straciłabyś na tej zamianie, a tak wszystko jest takie, jak należy.
- Wiem o tym i dlatego się z tobą spotykam, ty słodki draniu - zaśmiała się Alexa - A wiesz... Mój mąż wyjeżdża w ważną delegację na kilka dni, więc moglibyśmy się ze sobą spotkać. O ile oczywiście znajdziesz dla mnie wolny czas.
- Ależ naturalnie. Poczekaj, sprawdzę tylko w grafiku i już ci mówię, co i jak - Ash wyjął swój organizer i zajrzał do niego - Myślę, że w piątek byłoby najlepiej.
- To dobrze się składa, bo mój mąż właśnie w piątek wyjeżdża - rzekła z uśmiechem na twarzy Alexa - Mamy więc przed sobą wiele przyjemnych chwil. A w weekend?
- Weekend odpada. Rodzice Sereny mają odnowienie ślubu, ja i Serena mamy tam jechać we dwoje. Ale przed wyjazdem...
- No i ustalone - zaśmiała się wesoło kobieta - Widzisz? Jak chcesz, to umiesz zorganizować sobie czas.
- Ja zawsze tego chcę - odparł Ash - Tylko, że nie każdy docenia moje starania.
- Biedaczek - rzuciła ironicznie Alexa, popijając kawę.
***
Niedługo po tym spotkaniu Ash pojechał do Misty, z którą spędził kilka bardzo przyjemnych chwil. Gdy one minęły, zadzwonił telefon. To był Brock, który jak zwykle próbował umówić się z Misty na randkę. Rzecz jasna obiekt jego westchnień w miarę swoich możliwości kulturalnie mu odmówił.
- Wybacz, Brock, ale ta rozmowa nie ma najmniejszego sensu - rzekła Misty, gdy młodzieniec zaczął jej wypominać, z kim się spotyka - To nie twoja sprawa, co z kim robię. Tak, wiem o tym, co do mnie czujesz i szanuję to, ale musisz zrozumieć, że z mojej strony tego uczucia nie ma. Nie, nie masz po co dzwonić. Bardzo cię lubię, ale nie rozmawiajmy już o tym, dobrze? Tak, może spotkamy się, ale tylko po przyjacielsku, nic więcej. Nie, nie dzwoń. Jak już, to sama zadzwonię. Cześć.
Po tych słowach Misty odłożyła telefon i spojrzała uważnie na Asha, który bawił się lekko jej włosami.
- Nie powinnaś go tak traktować. On cię bardzo kocha - rzekł Ash.
- Poważnie? I kto to mówi? - rzuciła ironicznie Misty - Facet, który łamie serce najlepszemu przyjacielowi spotykając się z kobietą, na której temu przyjacielowi zależy.
- Och, Misty... Brock to mój przyjaciel, ale przecież ty nie jesteś nawet jego dziewczyną. Gdybyś nią była, to nigdy bym się z tobą nie spotykał na innej stopie niż przyjacielska.
- Aha... To dobrze, że Serena nie jest moją przyjaciółką.
- A to czemu dobrze? Jestem pewien, żeby cię polubiła.
- Kogo? Kochankę narzeczonego?
- Mówisz to w taki sposób, jakby było w tym coś negatywnego, czy wręcz podłego.
- A nie jest? Dajesz jej nadzieję na związek, a tymczasem spotykasz się ze mną.
- Ale nie rozumiem, co ma jedno do drugiego? Przecież mogę z nią stworzyć szczęśliwy związek i jednocześnie też nie psuć relacji, które łączą ciebie i mnie.
- Poważnie? Tak uważasz?
- Oczywiście, a ty nie?
- Jakoś nie. Czuję się po prostu podle z tym wszystkim.
- A nie powinnaś. Podłe byłoby powiedzenie Serenie o nas, a póki o niczym nie wie, to nie cierpi.
- Aha... Ciekawa filozofia.
- I załatwiająca wszystkie problemy i wątpliwości.
- Nie wszystko zdołasz nią załatwić, Ash.
- Nie rozumiem.
- I nie musisz.
Ash próbował pocałować Misty, ale ta lekko się od niego odsunęła.
- Chyba powinieneś już iść.
- Dlaczego? Tak miło się nam rozmawia.
- Rozmowa zaczyna schodzić na nieprzyjemne tory i wolałabym już jej nie kontynuować.
- Jak sobie życzysz - Ash pocałował ją czule, po czym wstał, ubrał się i powoli wyszedł z mieszkania.
Nie wiedział, że chwilę po jego wyjściu Misty zalała się łzami.
Zgodnie z obietnicą Ash odwiedził w piątek i sobotę rano Alexę, z którą spędził kilka bardzo przyjemnych chwil, a potem pojechał po prezenty dla przyszłych teściów, aby móc uczcić ich ceremonię odnowienia ślubów małżeńskich w należyty sposób. Oczywiście spóźnił się z przybyciem z nimi do domu, co Serena nie omieszkała mu lekko wypomnieć, ale ponieważ miała raczej delikatną naturę, to obyło się bez awantury.
Potem narzeczeni pojechali samochodem na ceremonię. Mieli szczęście dojechać na nią na czas, a potem stali w pierwszym rzędzie gości, z uwagą obserwując całą uroczystość.
- Piękna ceremonia - powiedziała Serena wzruszonym tonem.
- Wspaniała - dodał Ash również zachwycony - Kto by pomyślał, że można przetrwać w związku pomimo całej masy problemów? Jaka szkoda, iż nie każdemu się to udaje.
Serena delikatnie ścisnęła jego dłoń.
- Spokojnie, Ash. Nam się uda, na pewno.
Ash popatrzył na nią z powątpiewaniem w oczach. Jego wątpliwości Serena łatwo dostrzegła, dlatego zaraz posmutniała, a widząc smutek swojej ukochanej nasz bohater próbował dowiedzieć się, co jest tego przyczyną, ale ta odsunęła się od niego delikatnie.
Ceremonia tymczasem trwała w najlepsze i rodzice Sereny pocałowali się czule, a potem przyjmowali życzenia od gości.
- Za niedługo wy się pobieracie - powiedziała Grace zachwyconym tonem, całując czule córkę - Już się nie mogę tego doczekać.
Jej radość minęła jednak, gdy dostrzegła, iż córka jest wyraźnie czymś bardzo zasmucona, a do tego wyraźnie ma jakiś żal do Asha, co było widać choćby przez to, że gdy narzeczony próbował dotknąć jej ramienia, Serena odsunęła się od niego. Grace uznała, iż trzeba coś z tym zrobić, dlatego też wzięła męża na stronę i szepnęła mu na ucho kilka słów. Gdy zaczęło się wesele, Steven (czyli ojciec Sereny) podszedł powoli do przyszłego zięcia i przyjaźnie zapytał:
- Co? Posprzeczaliście się o coś?
- Nie, skądże... Znaczy może trochę - odpowiedział Ash.
- Jasne, trochę - zaśmiał się Steven - Ja już wiem, co ona potrafi i nic dziwnego. Znam ją już tyle lat, w końcu jest to poniekąd moja córka i wiem doskonale, że to taka cicha woda, co brzegi rwie.
- Nie rozumiem.
- Wiesz... Chodźmy może gdzieś na stronę. Pogadamy sobie obaj przy piwku. Mojej własnej, domowej roboty. W mieście takiego nie uświadczysz.
Mężczyzna zabrał Asha do jednego z ustawionych na uboczu stolików i zaczął powoli sączyć piwo z kufla, podając przyszłemu zięciowi drugi.
- Dobre, prawda? - zapytał wesoło - No, tutaj możemy mówić całkiem swobodnie. Powiedz mi... Za krótko cię trzyma, co?
- Słucham? - zaśmiał się Ash - Serena? Skądże znowu.
- Ja wiem, ja wiem - poklepał go po ramieniu przyszły teść - Ja też pamiętam początki swojego związku. Moja też była niezła zołza i nic nie mówiłem. Nawet kiedy posądzała mnie o romanse z każdą z jej przyjaciółek i wszystkimi naraz jednocześnie. Nic nie mówiłem. Oskarża cię o coś?
Ash pociągnął tęgi łyk piwa i starając się ukryć przed Stevenem minę winowajcy, powiedział:
- Skądże... Jeśli już, to tylko o to, że późno wracam do domu.
- No, to zupełnie jak jej matka. Ona miała tak samo. Kobiety rzadko potrafią zrozumieć, że nasza praca zapewnia byt nie tylko nam, ale i im, a żeby ten byt zapewnić, potrzebujemy czasu.
- Tak... Z tym czasem bywa kłopot.
- I to tylko tyle? Czy coś jeszcze?
- Nie, tylko tyle... Czuję się z tego powodu winny.
- Ja też tak się czułem. To ich stara metoda. Wpędzić faceta w poczucie winy. Znam te ich babskie sztuczki. Mijają lata, a one wciąż te same metody stosują i ciągle są one skuteczne. Powiedz, robi ci awantury?
- Skądże. Ja nie znam bardziej spokojnej dziewczyny.
- Ale coś jeszcze musi być na rzeczy, bo o samo spóźnianie się nie może chodzić. Jestem tego pewien. Na pewno ma jeszcze jakieś wady, które cię drażnią. Powiedz... Jest rozrzutna?
- Nie, wcale. To już raczej ja.
- To co? Sknera? Tego się po niej nie spodziewałem.
- Nie... Czasami tylko zbyt oszczędna.
- To może jest za mało inteligentna?
- Och, broń Boże! Rozmowa z nią to sama przyjemność.
- To może kiepsko gotuje?
- Nie, skądże. Codziennie obiad z dwóch dań, a niekiedy i desery.
- E tam! Co tam ona umie ugotować?! Moja też ma dwie lewe ręce do kuchni i muszę zwykle jadać na mieście.
- Ależ skądże! Mnie kuchnia Sereny bardzo smakuje! Słowo daję.
Steven spojrzał na niego z lekkim niedowierzaniem i dalej drążył temat ich rozmowy.
- To może nie interesuje się twoimi sprawami?
- Przeciwnie, to raczej ja nie wiem, co ona robi po całych dniach.
- No tak... Tego do końca wolałbym nie podejrzewać, ale... Powiedz, boisz się, że ona ma kogoś?
Ash parsknął śmiechem i odparł:
- Serena? Nie wierzę. To znaczy, gdyby chciała, to na pewno miałaby masę wielbicieli, jest piękną i wspaniałą dziewczyną. Ale jestem pewien, że poza mną nie ma nikogo.
- No, to ja nic nie rozumiem... - jęknął Steven, popijając piwo - Coś musi przecież być na rzeczy, skoro się posprzeczaliście.
- Ale zapewniam tatę, że powodem nie jest nic innego, jak tylko to, że długo pracuję i wracam późno do domu i czasami się spóźniam - zarzekał się Ash - Słowo daję, nic innego.
- Ja jednak upierałbym się przy tym, że coś jest nie tak - powiedział jego przyszły teść - Widzę to po twoich oczach. I chyba nawet wiem, o co chodzi.
Przysunął się do młodzieńca delikatnie i zapytał:
- Jeszcze tego nie robiliście, co?
Ash parsknął śmiechem i odpowiedział:
- Ach, o to chodzi. Przeciwnie... Może nie powinienem tego mówić, ale pierwszy raz to zrobiliśmy, kiedy miała osiemnastkę i wykorzystałem fakt, że ona trochę za dużo wypiła i nie umiała mi się oprzeć.
- Aha... I teraz żałuje tego i woli czekać z tym do ślubu?
- Skądże. Wręcz przeciwnie. Nigdy nie żałowała i niemal co noc chce powtórki.
- A! I tu jest pies pogrzebany! - zawołał zadowolony Steven - Rutyna ci się wkrada w życie, a do tego czujesz się przemęczony, nie możesz dać jej tego, co oboje lubicie i już spięcia gotowe.
Ash zarumienił się lekko.
- Nie no, żadnych spięć nie ma, chociaż przyznaję, czasami nie mam po pracy tyle sił, ile bym chciał i czasami w ogóle nic nie robimy.
- No i wreszcie mamy odpowiedź. Tu nie chodzi o samo spóźnianie, ile o rutynę i to, że przemęczony nie masz zawsze na to sił. Ale ty się tym nie przejmuj, chłopie. I wiesz, co ci poradzę? Weź sobie urlop z pracy, zabierz Serenę nad morze albo gdzieś i spędźcie tam razem niezapomniane chwile. Mówię ci... Od razu jej przejdzie. Taki wyjazd dobrze wam zrobi i pomoże wam przetrwać trudne chwile. No, to już wiesz, jak naprawić wasze relacje. To nasze kawalerskie.
Po tych słowach Steven stuknął się kuflem z Ashem i obaj wypili sobie jeszcze po jednym.
W tym samym czasie Serena siedziała w kuchni z mamą i szykowała wraz z nią parę zakąsek dla gości.
- Mamo, chciałaś, żebym ci pomogła przy zakąskach, a tymczasem ciągle wypytujesz mnie o moje problemy.
- No, przecież nie mogę o takich sprawach rozmawiać przy wszystkich. A wypytuję cię, bo jako twoja matka interesuję się twoimi sprawami, a że widzę, iż coś dręczy moją córkę, to od razu reaguję - odparła na to Grace.
- A co mnie może dręczyć? Przecież się nie skarżę.
- Nie musisz. Jako matka wyczuwam to instynktownie, że coś cię trapi.
- Nic mnie nie trapi, po prostu jest mi trochę przykro.
Po tych słowach opowiedziała, choć niezbyt chętnie o wątpliwościach Asha w sprawie trwania z kimś w związku mimo problemów, a także o jego notorycznym spóźnianiu się. O dziwo jednak Grace wcale nie uważała tego za problem.
- Moim zdaniem szukasz dziury w całym. Spóźnia się, bo dużo pracuje, aby mieć za co utrzymać was oboje, a co do wątpliwości, to mając rozbitą rodzinę każdy by je posiadał. Uważam więc, że nie doceniasz Asha. Gdybyś zapytała którąś ze swoich przyjaciółek o ich facetów, to wszystkie by ci twojego zazdrościły.
- W to akurat nie wątpię.
- Twój sarkazm jest tu zbyteczny, córuniu - mruknęła gniewnie Grace - Lepiej się zastanów, gdzie popełniasz błąd.
- Mamo, jaki błąd? - jęknęła Serena - Przecież kiedyś nie mogłam się od niego opędzić, a teraz on opędza się ode mnie!
- Bo go męczysz wtedy, gdy on potrzebuje spokoju. Poza tym jesteś jeszcze młoda i nie wiesz pewnych spraw, jak sprawić, aby cię chciał nawet będąc zmęczonym. Potem ci pożyczę taką jedną książkę, to sobie poczytasz i dowiesz się, co i jak.
- Mamo!
- No co? Twój ojciec nie narzekał, więc Ash też nie będzie. Mówię ci, to wam bardzo pomoże. A co do jego wątpliwości, spokojnie... Pokażesz mu wszystko, co porządne małżeństwo powinno mieć i zaufa w stałość waszego związku. Przede wszystkim jednak musisz zadbać o to, aby czuł, iż ma on miłe miejsce, gdzie zawsze czuje się dobrze i może tam zawsze powrócić i znaleźć ukojenie od problemów.
- On to wie.
- Może więc wie za mało, skoro nie wraca do domu?
- Wracać wraca, ale późno.
- A widzisz, że go do domu ciągnie? Trzeba go jeszcze tylko w tym domu zatrzymać. I dlatego właśnie przyda ci się parę porad zarówno w sferze kuchennej, jak i innej. Mówię ci, te łakocie będą mu smakować. Ty mu na pewno takich nie szykujesz.
- Jak nie ja, to ktoś inny na pewno to zrobi za mnie.
Grace spojrzała na córkę z wyrzutem.
- Sereno, nie powinnaś tak mówić. Lepiej nie wywołuj wilka z lasu, bo on jeszcze sobie kogoś znajdzie i co wtedy?
Serena parsknęła ironicznym śmiechem, słysząc te słowa, co oburzyło jej matkę.
- No nie! Ty jesteś po prostu skrajnie nieodpowiedzialna! Wiesz co? Ja się przestaję dziwić Ashowi, cokolwiek by nie zrobił. Przecież taki mądry, miły oraz przystojny facet jak on raczej nie może wytrzymać w domu z taką znieczulicą jak ty.
Serena nie skomentowała wypowiedzi matki (która zawsze była wręcz zachwycona osobą Asha) i pomogła matce uszykować przekąski i zanieść je na stół do biesiadników. Obie dostrzegły wówczas, jak Ash rozmawia z jakąś dziewczyną.
- Widzisz ich? - spytała cicho Grace, gdy na chwilę się zatrzymały, aby popatrzeć na ten widok - Inny od razu zacząłby się do niej zalecać, a Ash nie!
- On się nigdy nie zaleca. On po prostu pozwala się kochać - odparła z lekką ironią Serena.
- To już nie jego wina. Trudno, żeby się bił z kobietami.
Wesele trwało w najlepsze, a Ash i Serena przetańczyli na niej wiele tańców. Młodzieniec po rozmowie z przyszłym teściem był niezwykle miły dla swej narzeczonej, a około północy porwał ją w odludne miejsce, gdzie znajdowało się piękne jezioro.
- Co robisz, Ash? - spytała Serena, lekko chichocząc.
- Okazuję ci swoje uczucie - odparł młodzieniec, rozpinając jej powoli sukienkę.
- Ash, proszę... Jeszcze ktoś zobaczy...
- I co z tego?
- W sumie to... Nic... Ale nie wiem, czy wiesz, skarbie, ale moi rodzice właśnie tutaj pierwszy raz...
- Wiem... Twój tata mi mówił. Pomyślałem więc, że to idealne miejsce do okazania mi swojego uczucia.
- Och, Ash! - westchnęła zachwycona Serena - Zawsze chciałam zrobić to tutaj... Właśnie w tym miejscu.
Już po chwili oboje oddali się najcudowniejszej metodzie okazywania sobie miłości przez dwoje ludzi płci obojga, Serena zaś poczuła, jak głupio brzmiały jej podejrzenia wobec ukochanego, kiedy myślała, że ten już jej nie kocha.
***
Ash i Serena po zakończeniu ceremonii weselnej państwa Evans powrócili zadowoleni do swojego domu. Oboje byli bardzo szczęśliwi. Ash dlatego, że zdołał się pogodzić z ukochaną i okazać jej swoje uczucia, a Serena dlatego, iż przekonała się, że jej luby bardzo ją kocha. To miało dla niej naprawdę ogromne znaczenie i napawało całe jej serce wielką radością. Miała już pewność, że nie tylko kocha, ale też i jest kochana.
Tymczasem sam Ash czuł się chwilami naprawdę okropnie. Wiedział doskonale, iż kocha swoją narzeczoną całym sercem, ale też mimo wszystko nie umiał w żaden sposób zerwać z innymi kobietami, z którymi spędzał czas. Chroniczny lęk przed łzami, jakie mogłyby wylać w chwili zerwania z nimi, podobnie jak i miękkie serce sprawiły, że jakoś Ash nie umiał nigdy nie powiedzieć żadnej kobiecie powiedzieć, iż jej nie kocha, nawet gdyby to było prawdą. Po prostu nie posiadał takiej zdolności. Wypowiedzenie takich słów było w jego przekonaniu wręcz jedną z największych zbrodni, jakich człowiek mógł się dopuścić wobec drugiego człowieka. Dlatego on nie był w stanie jej popełnić, nawet gdyby miał mieć z tego powodu tylko kłopoty. A te wkrótce miały nastąpić.
Pierwszą ich oznaką było to, że kilka dni po powrocie z odnowienia ślubów małżeńskich pomiędzy rodzicami Sereny Ash, gdy już przyjechał do firmy, to tuż po wejściu do środka zastał przed schodami prowadzącymi na piętro (gdzie znajdowało się jego biuro) dwie ze swoich kochanek. Były to Dawn i Alexa. Pierwsza z nich ubrana była młodzieżowo i bardzo nerwowo chodziła wte i wewte. Druga natomiast ubrana elegancko siedziała w fotelu z gazetą, którą czytała, a czasami wstawała i spokojnie kroczyła niedaleko Dawn, patrząc na nią z zainteresowaniem. Ash, widząc to, jęknął załamany wiedząc doskonale, iż nie może przejść swobodnie obok obu kobiet. Co prawda Alexa nie robiłaby mu scen zazdrości i raczej nie należała do osób mogących okazywać zazdrość o kogokolwiek, nawet o kochanka, to jednak Dawn należała już do innego rodzaju kobiet i z pewnością zrobiłaby Ashowi awanturę, a prócz tego mogłaby jeszcze się obrazić, a może nawet rozpłakać się, tego natomiast nasz bohater nie byłby w stanie znieść, więc wolał nie doprowadzać do takiej sytuacji. Poza tym nigdy nie wiadomo, co tej jakże uroczej zazdrośnicy mogłoby strzelić do głowy. Jeszcze pójdzie do Sereny i naopowiada jej wszystkie intymne szczegóły łączących ich relacji, co z kolei dawało mu też pewność łez i wielkiego płaczu ze strony jego słodkiej narzeczonej. Tego przecież nie mógł zrobić. Musiał więc coś wymyślić.
- Co jest, panie Ketchum? - usłyszał za sobą dobrze sobie znany głos.
To był sympatyczny portier tej firmy, Gary, wesoły i młody człowiek, którego znano z jego wielkiej słabości do kobiet i tego, jak dobrze je umiał uwodzić. Oczywiście nie posiadał takiego talentu jak Ash, który przecież nie musiał w ogóle uwodzić kobiet, gdyż same do niego lgnęły, ledwie tylko obdarzył którąś z nich swoim uroczym spojrzeniem. Z kolei Gary musiał się nieco natrudzić, aby zdobyć względy jakieś kobiety, chociaż zawsze zdołał osiągnąć swój cel, nawet jeśli zajmowało mu to bardzo wiele czasu.
- Co? Nie znają się? - spytał dowcipnym tonem portier.
- Nie - odpowiedział mu Ash, choć w przeciwieństwie do Gary’ego nie było mu wcale do śmiechu.
- Wie pan... Jakby co mogę pana wprowadzić przez tylne wejście.
- Byłoby mi miło. Tylko czy mnie nie zauważą?
- Spokojnie, mam swoje sposoby.
To mówiąc wesoło odszedł ze swojego miejsca i podszedł do Dawn i Alexy, udając przy tym, że się rozgląda za kimś, po czym wrzasnął głośno:
- PANI IZABELO!
Obie kobiety podskoczyły przerażone tym wrzaskiem i spojrzały na Gary’ego z wyraźnym zdumieniem, a portier lekko im się ukłonił i zaczął je z miejsca przepraszać za swoje zachowanie i mówić, że krzyknął dlatego, iż wydawało mu się, że dostrzegł swoją pomocnicę, ale niestety, pomylił się. Gdy kobiety wysłuchały jego tłumaczeń, połączonych z różnymi metodami czarowania, portier delikatnie im się skłonił, po czym wziął wielką tablicę i zaczął ją przesuwać w kierunku swojego stanowiska pracy, w którym czaił się Ash.
- Niech pan przejdzie. Zasłonię pana - szepnął Gary.
Ash skinął potakująco głową i stanął za tablicą, którą portier powoli zaczął przesuwać w kierunku tylnego wejścia. Gdy już byli bezpieczni, nasz bohater szybko przemknął swoją drogą, dziękując lekkim kiwnięciem głowy swojemu wybawcy. Następnie przemknął schodami do gabinetu i tam, jakby nigdy nic, zajął się szybko swoją pracą.
Tymczasem dyrektor Oak powoli wszedł do firmy i ruszył w kierunku schodów, gdy nagle wpadła na niego Dawn.
- Oj, strasznie przepraszam - powiedział przepraszającym tonem.
- To ja przepraszam. Powinnam patrzeć, gdzie i jak chodzę - rzekła równie przepraszającym tonem Dawn.
Mężczyzna obejrzał sobie dziewczynę od stóp do głów, lekko się przy tym uśmiechając.
- Czy wolno wiedzieć, co pani tu robi?
- Czekam na kogoś, ale obawiam się, że dzisiaj nie przyszedł.
- Tak... A na kogo pani czeka, jeśli wolno wiedzieć?
- Na pana Asha Ketchuma.
Oak parsknął delikatnym śmiechem i powiedział:
- Na pana Ketchuma? Cóż... Prawdę mówiąc domyślałem się tego. Pan Ash jest z pewnością w swoim biurze.
- Poważnie? To dziwne, bo czekam tu już od godziny i wciąż go nie ma. Przecież, gdyby tu przyszedł, to musiałby mnie minąć.
- Zapewniam panią, że musiał przyjechać, ponieważ jego samochód jest na parkingu. Może wszedł przez tylne wejście?
- A jest tu takie?
- Tak, jest. Ale najlepiej zrobimy, jeżeli osobiście sprawdzimy co i jak. Zaprowadzę panią do biura pana Ketchuma.
Po tych słowach Oak ruszył w kierunku schodów wraz z Dawn, przy okazji mijając Alexę, której uwadze oczywiście cała ta rozmowa bynajmniej nie umknęła, jednak (jak to już było wcześniej wspomniane) nie należała ona do osób kierujących się zazdrością. Doskonale też wiedziała o tym, jak wielką słabość do płci pięknej posiada Ash, a poza tym z zasady nigdy się nie wiązała emocjonalnie z nikim do tego stopnia, aby czuć zazdrość. To uczucie było jej całkowicie obce. Wolała cieszyć się tym, co dostawała niż domagać się czegoś, czego nie miała szans zdobyć. Dlatego też mało ją obeszło to, o czym rozmawiała Dawn z dyrektorem Oakiem.
Tymczasem Ash siedział za swoim biurkiem spodziewając się już najgorszego i to najgorsze właśnie nadeszło w chwili, gdy jego szef wszedł do pokoju razem z Dawn. Ketchum jęknął na ich widok, zwłaszcza, kiedy jego kochanka rzuciła mu się radośnie na szyję i uściskała go zachłannie, wołając przy tym:
- Och, Ash! Nawet nie wiesz, jak się niepokoiłam! Czekałem na ciebie całą godzinę przy schodach, a ciebie nie było. Już myślałam, że może nie przyjechałeś do pracy, ale jesteś! To cudownie się składa, bo musimy oboje omówić kilka ważnych kwestii.
- Tak właściwie, to... my też powinniśmy omówić parę kwestii - rzekł Brock, lekko się przy tym uśmiechając i podchodząc do Oaka - Prawda, panie dyrektorze?
- O tak, zdecydowanie - zachichotał dyrektor, już rozumiejąc wszystko - Ma pan rację, panie Brock. Powinniśmy stąd wyjść. Wszyscy. Kochani, chodźmy stąd. Musimy omówić bardzo ważne sprawy dla naszej firmy, więc pospieszcie się.
Oak i Brock lekko wygonili z pokoju Clemonta, Cilana i Iris, po czym powoli wyszli na korytarz, gdzie zaczęli rozmawiać na różne tematy, ale jakoś niezbyt związane z firmą. Wszyscy byli zbyt przejęci tym, co właśnie się stało, a Cilan i Iris szczególnie żartowali sobie z problemów Asha.
W tym samym czasie Ash rozmawiał z Dawn, która była wyraźnie podniecona.
- Słuchaj... Dlaczego właściwie chciałaś się ze mną zobaczyć? - spytał, gdy wszyscy wyszli z pokoju - Mogłaś równie dobrze umówić się ze mną po pracy.
- Wiem, ale musiałam omówić z tobą pewną niezwykle ważną dla mnie sprawę i myślę, że jest ona równie ważna dla ciebie - odparła Dawn, stając za nim od tyłu i oparła się lekko dłońmi o jego ramię.
- Jaka to sprawa?
- Powiedz, które imię bardziej ci się podoba? Hubert czy Sebastian?
- Sam nie wiem. Oba brzmią jakoś dziwacznie.
- Jak uważasz. To może wobec tego Ash? Po tatusiu? Albo Ashley? To imię pasuje zarówno do chłopca, jak i dziewczynki.
- Tak, to prawda, ale słuchaj... O czym ty w ogóle mówisz?
- Jak to, o czym? O naszym dziecku, a niby o czym?
- Przecież nie masz pewności, że jesteś w ciąży.
- Może i nie, ale mam przeczucie, a dla kobiety to więcej niż pewność.
- Dawn, słuchaj...
Dziewczyna jednak jęknęła, złapała się za brzuch i opadła na krzesło wyraźnie osłabiona. Ash podbiegł do niej zaniepokojony.
- Wszystko dobrze? - zapytał.
- Tak, tylko... trochę mi słabo.
- Przynieść ci wody?
- Tak, ale najlepiej kawy...
- Spokojnie, zaraz ją przyniosę.
Po tych słowach Ash wybiegł z pokoju i zawołał do Clemonta, który jako pierwszy mu się nawinął:
- Słuchaj, stary... Zrób jej kawę i przetrzymaj ją przez przynajmniej kwadrans, dobrze?
- Serio? Mam się zająć Dawn? - spytał Clemont, wyraźnie zachwycony taką propozycją.
- Tak, na serio. Rób z nią, co chcesz, byleby za mną nie pobiegła.
- Nie ma sprawy.
Ash uśmiechnął się do niego przyjaźnie i pognał na dół, gdzie czekała już na niego Alexa.
- No, jesteś wreszcie, skarbie - powiedziała kobieta z uśmiechem na twarzy - Już myślałam, że się nie zjawisz.
- Wybacz, kochanie... Miałem pilne sprawy do załatwienia i w ogóle... Poza tym dopiero co się dowiedziałem, że tu jesteś.
- Czyżby? Ta niunia w niebieskich włosach ci to powiedziała?
- Jaka niunia?
- Nie udawaj. Ta, którą twój szef przyprowadził na górę.
- Ach, chodzi ci o Dawn! To dziewczyna Clemonta, mojego kolegi.
- Jasne... Wiesz dobrze, że mnie nie musisz okłamywać. Nie wiem, jak inne twoje panienki, ale ja zazdrosna nie jestem.
- Chociaż ty... Słuchaj, co cię sprowadza?
- Nic, po prostu chciałam cię zobaczyć. To chyba nic złego, prawda?
- W żadnym razie, ale wiesz, mam natłok obowiązków i w ogóle...
- Ależ spokojnie. Chciałam ci tylko przypomnieć o naszym następnym spotkaniu. Mam nadzieję, że o nim nie zapomniałeś.
- Ja? Zapomnieć? W życiu! - uśmiechnął się do niej Ash - O czymś takim nigdy bym nie zapomniał.
- Mam nadzieję, mój ty słodki kłamczuchu - powiedziała Alexa, po czym cmoknęła lekko swój palec i złożyła nim buziaka na ustach Asha.
Następnie powoli wyszła.
Ash popatrzył na nią, a następnie odwrócił się i spojrzał w kierunku schodów, na których stał właśnie dyrektor Oak.
- Panie Ketchum... Bój się pan Boga... Podziwiam pana - powiedział z niekłamanym zachwytem w głosie.
C.D.N.