Sprawa dla chorego detektywa cz. I
- A teraz zamknij oczy i myśl tylko o samych przyjemnych rzeczach - powiedział do mnie Ash, kiedy oboje siedzieliśmy po turecku w naszym domku na drzewie, ściskając przy tym kciuki z palcami wskazującymi oraz próbując się wyciszyć.
Obok nas siedzieli Pikachu oraz Pancham, ustawieni w tych samych pozycjach, co i my.
- Tylko, że najprzyjemniejsze rzeczy, o jakich mogę myśleć to ty, więc po co mam zamykać oczy? Zresztą nawet jak je zamknę, to i tak zobaczę twoją twarz - zachichotałam wesoło.
Ash powoli otworzył jedno oko i spojrzał na mnie wyraźnie ubawiony moim żartem.
- Jesteś bardzo miła, wiesz? Uważasz mnie zatem za rzecz?
Ponownie zachichotałam, słysząc jego słowa.
- Wiesz, że nie to miałam na myśli.
- Ale to powiedziałaś.
- Nie zawsze to, co mówimy, odzwierciedla to, co naprawdę myślimy.
Mój chłopak uśmiechnął się delikatnie i ponownie zamknął oboje oczu, mrucząc przy tym lekko.
- Brzmi to bardzo mądrze, wiesz o tym? - zapytał po chwili.
- Cieszę się, że doceniasz moją inteligencję - odpowiedziałam Ashowi.
- Owszem, twoje gadulstwo również bardzo doceniam. Zapomniałaś już, że mieliśmy medytować?
- Dobra, już nic nie gadam. Medytujemy.
To mówiąc szybko wypełniłam polecenie Asha i zaczęłam razem z nim medytować.
Muszę przyznać, że wydarzenia, które miały miejsce kilka dni przed opisaną właśnie sytuacją zdecydowanie były dość nerwowe, więc uznałam taki sposób na wyciszenie się, jakim jest medytacja, za bardzo korzystny dla nas i dla naszych nerwów. W końcu mieliśmy je ostatnio w strzępach, ale chyba trudno nam się dziwić. Porucznik Jenny została zaatakowana i o mało co jej nie zamordowano, ale na całe szczęście Ash (choć nie bez przeszkód) zdołał odkryć i dowieść, że czynu tego dokonał jeden z trzech kandydatów na burmistrza Alabastii. Mężczyzna ów został aresztowany i skazany na wiele lat więzienia, podobnie jak jego wspólnik. W takim wypadku nie mógł on już być elektem, co spowodowało masę uwag ze strony dziennikarzy. Jeden z nich stwierdził nawet (wykazując się przy tym wielką złośliwością), że najwidoczniej Ash Ketchum, znany powszechnie jako detektyw Sherlock Ash musi bardzo nie lubić polityków, a już na pewno nie burmistrzów, bo jednego z nich posłał niedawno do więzienia, teraz natomiast to samo zrobił kandydatowi na jego następcę. Dziennikarze mogli się jednak z tego śmiać do woli. I tak doskonale wiedzieli, że mój chłopak odwalił po prostu kawał dobrej roboty, jakiej nie powstydziłby się żaden detektyw.
Tak czy inaczej z powodu zamachu na porucznik Jenny, jak również aresztowania jednego elekta wybory w Alabastii nieco się przedłużyły. Powód takiego stanu rzeczy był bardzo prosty: żeby elekcja była zgodna z zasadami, to musiano dołożyć jeszcze jednego kandydata na burmistrza, a ten musiał mieć czas na przedstawienie mieszkańcom Alabastii swojego programu wyborczego. Pojawił się jednak mały problem - kto miałby być tym nowym elektem? Po długich rozmowach na ten temat Rada Miasta postanowiła, by został nim obecny wiceburmistrz, którego ja i Ash mieliśmy już okazję poznać. Mężczyzna ten nazywał się George Kellen, a będąc wiceburmistrzem Alabastii miał spore doświadczenie w zarządzaniu naszym miastem. Miał również duże poparcie u części mieszkańców, w tym samej Rady Miasta, która uważała go za swojego człowieka. Osobiście życzyłam Kellenowi wygranej. Kiedy Ash zapytał mnie, dlaczego, to odpowiedziałam mu:
- Prawdę mówiąc niewiele o nim wiem, jednak muszę powiedzieć, że praktycznie rzecz ujmując, to również nie mam temu elektowi nic do zarzucenia.
- Nic poza posiadaniem wrednej siostrzenicy, którą niestety mieliśmy już przyjemność poznać - zachichotał Ash.
Lekko wzdrygnęłam się na samo wspomnienie tej kretynki Izabelli.
- Nawet mi o niej nie mów. Żałosna diva... Do tego jeszcze ma się za nie wiadomo kogo.
- Całe szczęście, że nie musimy jej więcej oglądać na oczy - odparł na to Ash.
- Obyś nie wypowiedział tego w złą godzinę - zachichotałam.
Na szczęście los uczynił nam tę łaskę i nie musieliśmy więcej spotkać tej głupiej divy. Zniknęła ona z naszego życia jak wiele innych postronnych osób, które przewinęły się przez dość złożone i dziwne koleje naszego losu. Jednak to, co przeżyliśmy w jej towarzystwie oraz te wszystkie zszargane przez nią nerwy wystarczyły, abyśmy wszyscy mieli jej serdecznie dosyć.
Takie właśnie myśli zaczęły krążyć mi po głowie, kiedy razem z Ashem medytowaliśmy oboje siedząc po turecku w domku na drzewie. Wśród moich myśli dominowały zdecydowanie te przyjemne. Byłam tego pewna, ponieważ pomimo zamkniętych oczu czułam, że się uśmiecham. Zgodnie z zapowiedzią ujrzałam również twarz mojego ukochanego, którą tak prawdę mówiąc widziałam dość często, gdy tylko zamknęłam oczy. Miałam tak już od dawna, a tak konkretniej, to od pierwszej chwili, gdy poznałam Asha na Letnim Obozie Pokemonów profesora Oaka. Oboje mieliśmy wówczas po siedem lat i razem spędziliśmy wręcz najcudowniejsze wakacje na świecie. Oczywiście poznając go jeszcze tego nie wiedziałam, ale dzisiaj już wiem, że tamto lato zmieniło na zawsze całe nasze życie: moje i Asha. Chociaż widzieliśmy się na tym obozie zaledwie kilkanaście dni, to jednak nigdy nie zapomniałam tego, co miało wtedy miejsce.
Sposób, w jaki poznałam moją pierwszą i jedyną miłość brzmi niczym bajka lub scenariusz do dość kiepskiej komedii romantycznej. Biedna, mała i nieco ciamajdowata dziewczynka imieniem Serena odłączyła się od grupy dzieci, z którymi chodziła sobie po lesie. Nim się spostrzegła, to znalazła się sama między drzewami, zaś z krzaków wyskoczył Poliwag. Dziewczynka przerażona jego obecnością upadła na ziemię i zdarła sobie prawe kolano. Pokemon pognał przed siebie w las, a mała Serena zaczęła płakać pomstując na mamę, która posłała ją na ten obóz. Jednak chwilę później zza krzaków wyszedł chłopiec w wieku Sereny. Miał on czarne włosy oraz niesamowicie cudne, brązowe oczy koloru orzechowej czekolady. Chłopak szukał tego samego Poliwaga, który to niechcący przestraszył dziewczynkę. Widząc zapłakaną Serenę przedstawił się jej i zagadał do niej. Powiedział, że ma na imię Ash, a kiedy dostrzegł zranione kolano koleżanki owinął je swoją chusteczkę, po czym udawał, że rzuca na nóżkę zaklęcie, aby opuścił ją ból. Serena jednak dalej płakała mówiąc, iż kolano dalej ją boli i nie może przez to wstać. Ash zaśmiał się do niej wówczas i powiedział:
- Hej, Różowa Panienko! Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz!
Chwilę później wziął ją za rękę, po czym podniósł dziewczynkę z ziemi tak, że mała Serena aż poleciała w jego ramiona. Ash wówczas czule ją do siebie przytulił. Zdumiona dziewczynka orientując się w tym, co się dzieje, odsunęła się lekko i spojrzała na chłopca, a ten radośnie zachichotał do niej, wziął ją za rękę i odprowadził ją do obozu, w którym to oboje brali udział. Potem już byli nierozłączni, a gdy obóz dobiegł końca, mała Serena wróciła do swego rodzinnego miasteczka Vaniville z chusteczkę Asha oraz wspomnieniem tego wręcz najcudowniejszego chłopca na świecie, którego pokochała całym sercem i którego miała nadzieję jeszcze kiedyś odnaleźć.
Nadzieja ta spełniła się jednak dopiero osiem lat później, gdy miałam piętnaście wiosen. Zobaczyłam wówczas Asha w telewizji, kiedy uratował miasto Lumiose przed rozszalałym Garchompem. Gdy reporterzy pokazali potem z bliska twarz bohaterskiego chłopaka, to od razu go rozpoznałam. Tylko on miał takie rozkoszne, brązowe oczy, tak piękne czarne włosy, ten uroczy, niesforny kosmyk opadający mu na czoło, a także taki cudowny, zawadiacki uśmiech. O tak, ten uśmiech był jedyny w swoim rodzaju. Nie sposób było pomylić go z innym uśmiechem. Wiedziałam, że to jest Ash, którego poznałam osiem lat wcześniej, gdy byłam jeszcze siedmioletnim bąkiem. Wiedziałam też doskonale, że skoro jest on w Lumiose, czyli w mieście sąsiadującym z moim rodzinnym Vaniville, to muszę skorzystać z okazji i go odnaleźć. Pod pretekstem ruszenia na swoją własną wyprawę trenerki Pokemonów udałam się więc do profesora Augustine’a Sycamore’a. Wiedziałam, że musi on coś wiedzieć o Ashu Ketchumie, bo przecież to z jego laboratorium pochodził Garchomp, który zaatakował miasto i którego potem uspokoił wybranek mego serca. Uczony ów wręczył mi pierwszego Pokemona - Fennekina oraz powiedział mi, gdzie znajdę chłopca, który tak bardzo mnie interesuje - a był on wówczas w drodze do miasta Santalune. Zadowolona wraz z Fennekinem udałam się tam, a moja miłość do Asha, tak długo skrywana przez te wszystkie lata, powróciła z całą mocą.
Mimo pewnych obaw, które wiązały się ze spotkaniem po latach, to mój przyjaciel z dzieciństwa nie zawiódł moich oczekiwań. Wciąż był taki sam jak wtedy, gdy go poznałam, tyle tylko, że starszy i bardziej dojrzały emocjonalnie. Niestety on mnie nie pamiętał, ale nie przejmowałam się tym wiedząc, że jeszcze zdołam mu przypomnieć, kim jestem. Na początku jednak pomogłam Ashowi (rzecz jasna w miarę moich raczej skromnych możliwości) w treningu do walki z miejscową Liderką Sali - Violet Marey zwaną Violą. Prócz mnie pomagali mu również Clemont i Bonnie, których chłopak poznał w Lumiose i z którymi bardzo się zaprzyjaźnił. Dużą pomoc ofiarowała również Alexa, gdyż nauczyła ona Asha, jak przetrzymać kilka ataków swoich przeciwników. Dzięki naszej pomocy mój przyszły chłopak wygrał starcie z Violą oraz zdobył swoją pierwszą odznakę w regionie Kalos (a przynajmniej sam zainteresowany uważa, że to nasza zasługa, bo naszym zdaniem on mocno umniejsza swoje umiejętności). Co do tych odznak, to Ash musiał zdobyć ich osiem, by móc startować w Lidze Kalos i ubiegać się o tytuł jej Mistrza, co było jego wielkim marzeniem. Wcześniej próbował swoich sił w innych Ligach, jednak nigdy nie zdołał zdobyć najwyższego wyniku. Wierzył wszak, że tym razem będzie inaczej.
Gdy więc osiągnął pierwsze zwycięstwo w regionie Kalos, postanowił przeć naprzód aż do zwycięstwa. Wraz z nim ruszyli na tę wyprawę Clemont i Bonnie, którzy po przygodzie z Garchompem polubili, a wręcz podziwiali Asha uważając go za kogoś w rodzaju bohatera godnego naśladowania. Moje uczucia względem chłopaka były podobne, dlatego też ucieszyłam się, gdy po starciu z Violą zaproponował mi on, abym dołączyła do ich drużyny. Bez wahania zgodziłam się na to, a przy najbliższej okazji opowiedziałam mu, jak się poznaliśmy, a na dowód, że mówię prawdę, pokazałam mu jego chusteczkę, pamiątkę z tamtej przygody. Ash wówczas przypomniał sobie mnie i wtedy zaczęło się rodzić między nami uczucie, które rozwijało się podczas naszej dalszej podróży ku zwycięstwu.
Wyprawa po regionie Kalos trwała niecały rok. Przez ten czas Ash zdobył wszystkie osiem odznak od wszystkich Liderów - notabene jednym z nich okazał się nasz dobry przyjaciel Clemont. Kiedy już wszystkie odznaki były zdobyte mój ukochany stanął do walki w Lidze Kalos, gdzie przyszło mu walczyć z najlepszymi przeciwnikami oraz miejscową Elitarną Czwórką (czyli najlepszymi dotychczas trenerami Pokemonów), a gdy już ją pokonał, to musiał stoczyć jeszcze jeden pojedynek, ale za to niesamowicie trudny - mianowicie z jedyną osobą noszącą dotychczas tytuł Mistrza tejże Ligi. Była nią Diantha, powszechnie znana aktorka filmowa oraz najwyżej klasy trenerka Pokemonów. Do dzisiaj nie wiem, jakim to cudem Ash zdołał ją pokonać, ale jakoś mu się to udało. Czy to była zasługa jego doskonałego treningu, wielu wyrzeczeń, umiejętności Pikachu czy też może po prostu zwyczajny fart? Nie mam pojęcia, jednak jedno jest pewne - Ash osiągnął wreszcie swój cel, o którego realizację walczył przez długie sześciu lat. Teraz mógł więc świętować swój sukces, ponieważ spełnił swoje największe marzenie zostając Mistrzem Pokemonów, jak i również tworząc z Dianthą tzw. Duet Mistrzów Ligi Kalos, który dawał mojemu chłopakowi szereg naprawdę wielkich przywilejów w świecie sportu.
Ale nie tylko on osiągnął swoje cele. Ja również to zrobiłam. Odkąd tylko poznałam Asha marzyłam, aby zostać jego dziewczyną. Wielokrotnie podczas naszej wspólnej podróży po Kalos miałam ochotę wyznać mu, co do niego czuję, ale zawsze poddawałam się dosłownie w ostatniej chwili i rezygnowałam z moich planów. Wreszcie Ash sam wziął sprawy w swoje ręce, po czym podczas wesołej zabawy w rysowanie napisów patykiem na piasku (co miało miejsce pewnego bardzo pięknego wieczoru przy ognisku), wyznał mi swoje uczucia. Ja zaś przyznałam mu się, iż odwzajemniam to uczucie od ośmiu lat, zaś po tym wyznaniu ja i Ash zostaliśmy parą, co przypieczętowaliśmy czułym pocałunkiem. Miało to miejsce niedługo przed Mistrzostwami Ligi Kalos. Od tego czasu byliśmy już nierozłączni i nadal jesteśmy.
- Hej, Sereno! Jesteś tam?!
Powoli otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się wesoło do Asha oraz Pikachu, który właśnie wskoczył mu na ramię.
- Wybacz, Ash. Zamyśliłam się.
Chłopak obdarzył mnie czułym uśmiechem pełnym miłości.
- Widzę, że medytacja zadziałała na ciebie jeszcze lepiej niż myślałem. Chyba naprawdę nie miałaś przez chwilę z kontaktu z rzeczywistością, a przynajmniej tak to wyglądało. Powiedz, gdzie byłaś?
- Zapytaj raczej „kiedy“ - zażartowałam sobie - Bo widzisz... Byłam właśnie w Kalos jakieś półtora roku temu... No, może troszkę wcześniej.
- W Kalos tyle miesięcy temu? To chyba było wtedy, kiedy ty i ja...
- Dokładnie tak, Ash. Wtedy się poznaliśmy, a ja zdobyłam wreszcie twoje serce i zaczęliśmy ze sobą chodzić.
Ash uśmiechnął się do mnie radośnie.
- Tak, to bardzo piękne wspomnienia. Wybacz tylko, że kazałem ci na spełnienie twoich marzeń tak długo czekać.
Wzruszona podeszłam do niego i pocałowałam go czule w policzek.
- Nic nie szkodzi, Ash. Na pewne sprawy warto czekać nawet bardzo długo. Prawda, Pikachu?
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pokemon.
- Widzisz? Nawet Pikachu tak uważa.
Ash zaśmiał się i przytulił mnie czule do siebie.
- Cieszy mnie to, ale lepiej już chodźmy. Dawn przed chwilą wołała nas na kolację. Nie każmy więc czekać mojej mamie.
- Słusznie! Zwłaszcza, że coś tak instynktownie czuję, że twoja mama przygotowała dla nas coś naprawdę pysznego.
- Tym bardziej nie każmy jej czekać.
***
Następnego dnia, zaraz po pracy ja i Ash odwiedziliśmy naszą dobrą przyjaciółkę porucznik Jenny. Po tych wydarzeniach, jakie miały miejsce ostatnio w Alabastii, nasza kochana policjantka musiała wciąż przebywać na rekonwalescencji w swoim domu. Idąc do niej myślałam sobie, że los nie był dla tej kobiety zbyt łaskawy. W końcu nie tak dawno ktoś próbował ją zamordować, bo wiedziała o nim zbyt wiele, co mogłoby mu zaszkodzić w karierze politycznej. Jenny otrzymała wówczas silny cios w głowę, przez co przeleżała kilka dni w stanie śpiączki farmakologicznej. Później zaś o mały włos nie została otruta zbyt dużą dawką środków znieczulających, ale na całe szczęście z pomocą naszego przyjaciela z policji, sierżanta Boba, nie dopuściliśmy do tego i Jenny przeżyła, a niedługo potem wybudziła się ze śpiączki. Spędziła jeszcze całe dwa dni na obserwacji w szpitalu, po czym została z niego wypisana na własne życzenie. Jednak i tak kapitan Rocker zarządził, że ze względów zdrowotnych musi wziąć co najmniej miesięczny urlop zanim wróci do pracy. Jenny, jako że kochała swoją pracę, niechętnie na to przystała, ale kapitan kazał jej przyjąć swe zarządzenie jako polecenie służbowe, więc wykonała jego rozkaz, choć nie ukrywała przy tym, że robi to wbrew swojej woli.
Wspominając to wszystko dotarliśmy pod dom Jenny i zapukaliśmy do jego drzwi. Odczekaliśmy chwilę, a potem drzwi się otworzyły, a w progu stanęła nasza dobra znajoma.
- Ash! Serena! Cieszę się, że mnie odwiedziliście!
- Dzwoniłaś do nas, gdy byliśmy w pracy i prosiłaś, żebyśmy przyszli, a więc jesteśmy - odpowiedział na to Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał potwierdzająco Pikachu.
- Racja, moi kochani. Ale wejdźcie do środka, proszę. Nie będziemy przecież rozmawiać na dworze.
Skorzystaliśmy więc z zaproszenia i weszliśmy do środka rozglądając się dookoła. Musiałam przyznać, że dom porucznik Jenny nie wyglądał mi wcale na dom policjantki, bo przecież równie dobrze mogłaby mieszkać w nim zupełnie zwyczajna osoba, nie mająca w ogóle nic wspólnego z obroną sprawiedliwości oraz egzekwowaniem prawa. Pomyślałam tak sobie, bo w domu porucznik Jenny żaden przedmiot nie wskazywał na to, żeby była ona policjantką, ale jak widać pozory mylą, bo osoba zamieszkująca ten dom była jedną z najbardziej zażartych policjantek, jakie tylko ten znał świat.
- Usiądźcie w salonie, proszę - powiedziała do nas Jenny, wskazując nam głową, gdzie znajduje się ten pokój.
Poszliśmy zatem do salonu i usiedliśmy na kanapie. Chwilę później Jenny do nas dołączyła. Poruszała się o kulach, dlatego dotarcie na miejsce zajęło jej nieco więcej czasu niż nam, ale już po chwili dołączyła do nas i usadowiła swoją szanowną osobę w fotelu, a gdy już to zrobiła, to zapytała przyjaźnie:
- Macie ochotę na ciastka i lemoniadę?
- Jeśli chodzi o mnie, to ja z przyjemnością - powiedział Ash.
No tak, cały Ash, pomyślałam sobie. Zawsze, kiedy tylko jest ku temu okazja, musi się objadać łakociami. Ale w sumie, skoro Jenny sama nam to zaproponowała, to żal było nie skorzystać z okazji.
- Wobec tego ja również chętnie zjem - powiedziałam.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu, zeskakując z ramienia Asha na kanapę.
- To doskonale - powiedziała Jenny i klasnęła w dłonie.
Do pokoju wleciał jakiś fioletowy Pokemon. Jego postać składała się z ogromnej głowy i dwóch, potężnych rąk, nie przymocowanych co prawda do reszty ciała, ale jednak stanowiących z nią jedną całość. W rękach tych trzymał tacę, na której znajdowały się spory talerz z ciastkami oraz butelka z lemoniadą i trzy szklanki.
- No proszę! To Haunter! - zaśmiał się radośnie Ash na widok owego Pokemona.
- Haunter? - zapytałam zainteresowana.
Powoli wyjęłam z kieszeni spódniczki swój Pokedex i ustawiłam go na Pokemona. Mały komputerek natychmiast ukazał mi obraz owego stworka, po czym zaczął mówić:
- Haunter, Pokemon duch. Ewoluuje z Gastly. Haunter jest Pokemonem o przyjaznym usposobieniu i ogromnym poczuciu humoru. Ma skłonność do figli, ale jest zdolny do ogromnej przyjaźni wobec tego, kto zdobędzie jego zaufanie.
- Niesamowite - powiedziałam zachwycona, chowając swój Pokedex do kieszonki spódniczki - Nigdy jeszcze nie miałam okazji poznać tego Pokemona.
- Ja za to widziałem już kilka Haunterów - odezwał się Ash - Jeden z nich został nawet tymczasowo moim Pokemonem. Pomógł mi on pokonać groźną Liderkę Safranii, Sabrinę oraz jej Kadabrę.
- Groźną? A dlaczego mówisz o niej, że była groźna? - zapytałam zaintrygowana jego słowa.
Ash spojrzał na mnie uważnie i powiedział poważnie, niemalże wręcz mrocznym tonem:
- Widzisz, Sabrina od dziecka była opętaną żądzą bycia jak najlepszą na świecie Liderką Sali. Po ojcu odziedziczyła ona niezwykłe umiejętności psychiczne. O ile dobrze wiem, urodziła się z nimi, podobnie zresztą jak on. Niestety, z wiekiem zaczęły one w niej rosnąć, aż stały się potężniejsze od mocy, którymi dysponował jej ojciec.
- A jakie moce posiadał jej ojciec? - zapytałam zaintrygowana całą tą opowieścią.
- Jej ojciec posiadał zdolność teleportacji, telekinezy oraz lewitacji przedmiotów. Wszystkich przedmiotów.
- Wszystkich?
- Wszystkich i to bez względu na ich wielkość. Kiedy go poznałem i zapytałem, jak można zdobyć takie moce, to spojrzał na mnie groźnie, a następnie podniósł mnie wysoko w górę siłą umysłu, po czym opuścił na ziemię i powiedział, że zdobycie takich umiejętności jest niemożliwe, gdyż należy się z nimi urodzić, a ten, kto się z nimi narodzi jest tak potężny, że może się uważać niemalże za pana świata.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, jakby chciał potwierdzić jego opowieść.
- To niesamowite - powiedziałam podnieconym głosem, coraz bardziej zachwycona tą opowieścią - A Sabrina? Jakie ona miała moce?
- Takie same jak ojciec, ale prócz tego opanowała też inne umiejętności np. transmutację przedmiotów w inne przedmioty i to wszystko umiała ona zrobić jedynie za pomocą siły woli. Gdy opanowała te umiejętności, to stała się o wiele silniejsza od ojca i dopiero się zaczęło. Już wcześniej przez te swoje moce ogarnęła ją żądza władzy oraz chęć bycia lepszą niż inni, ale jej ojciec umiał wtedy jeszcze nad nią zapanować. Ale moce tej dziewczyny z czasem wzrosły, a kiedy to się stało, to już praktycznie nikt nie był w stanie jej powstrzymać. Sabrina stała się wtedy tak pewna siebie, że postanowiła być najlepszą trenerką Pokemonów na całym świecie. Aby tak się stało, to w wieku około czternastu lat oddzieliła ona od swego ciała część swojej osobowości.
- Część osobowości?
- Tak... A dokładniej mówiąc, to tę część, która odpowiadała za jej chęć pozostania jeszcze niewinnym dzieckiem i ukryła ją w swojej porcelanowej lalce, którą nieustannie ze sobą nosiła.
- Ale w jaki sposób ona ją od siebie oddzieliła? - zdziwiłam się.
- Nie mam pojęcia, to nie jest moja dziedzina wiedzy. Ale tak czy siak ukryła w lalce część swojej osobowości, głównie tę odpowiedzialną za jej emocje. Sama zaś stała się przerażająco zimna, okrutna oraz pozbawiona wszelkich skrupułów.
- Mówią, że pozbawienie się części osobowości prowadzi nie tylko do przedwczesnej dorosłości, ale też i do całkowitego zwyrodnienia - przerwała mu opowieść Jenny.
Ash pokiwał głową na znak, że się z nią zgadza.
- Dokładnie tak było z Sabriną. Z tego, co ja pamiętam, to w niej kumulowały się przed tą przemianą dwie osoby: dziecko, które chciało się niewinnie bawić i dorosła osoba ogarnięta żądzą władzy. Dlatego Sabrina uwięziła tę pierwszą część swojej osobowości w niewielkiej, porcelanowej lalce, aby ta nie przeszkadzała jej dążyć do celu. Później zamieniła własną matkę w szmaciankę i uwięziła ją w domku dla lalek. Ojciec zdołał uciec, więc uniknął tego losu. Sabrina nawet go nie ścigała, ponieważ nie uważała go za godnego siebie przeciwnika. Ze względu jednak na zniknięcie swego ojca i uwięzienie matki poczuła się bardzo samotna.
- Samotna? Phi! Dobre sobie - prychnęłam z kpiną w głosie - Skoro nie chciała być samotna, to po co zamieniła swoją matkę w lalkę i chciała to samo zrobić ojcu?
- Ponieważ matka jej nie rozumiała, a ojciec był dla niej konkurencją w osiągnięciu celu. Sabrina uważała, że oni ją ograniczają.
- Przecież to chore.
- Mnie to mówisz, Sereno? Podzielam twoje zdanie, ale ona uważała inaczej. Ponieważ jednak czuła się samotna, to pielęgnowała lalkę, w której uwięziła część swojej osobowości i traktowała ją niemalże jak własną córkę. Postanowiła dla niej stworzyć całą masę laleczek, aby jej podopieczna miała się czym bawić. Miały już jedną lalkę, mamę Sabriny, ale to było za mało. One chciały więcej.
- To przerażające. No, ale mów dalej, bo nadal nie rozumiem, co ty i Haunter mieliście z tym wszystkim wspólnego.
- Już mówię. A więc jakiś czas po tych wydarzeniach ja, Misty i Brock trafiliśmy do Safranii. Zaatakował nas wówczas Zespół R, jednak Sabrina ocaliła nas z pomocą swego Pokemona Abry i przeniosła do swojej Sali, aby stoczyć ze mną bitwę. Ja wystawiłem Pikachu, ona zaś Abrę. Podczas walki ewoluował on w Kadabrę i pokonał mego Pokemona, ale to nie był koniec. Sabrina nie zamierzała nas wypuścić z Sali. Mieliśmy się stać częścią jej kolekcji lalek, ale uratował nas ojciec Sabriny wykorzystując do tego swoje umiejętności teleportacji. Zjawił się na Sali, złapał nas za ręce i uciekł z nami ku irytacji swej córki. Poradził nam również, abyśmy opuścili miasto i dali sobie spokój w dążeniu zdobycia Odznaki Bagna. Ja jednak chciałem pokonać Sabrinę, a on widząc moją determinację uznał, że mam szansę pokonać jego córkę i uwolnić ją ze stanu, w jaki się wpędziła. Poradził mi więc znaleźć Pokemona ducha, który jako jedyny może walczyć z typem psychicznym. Poszedłem więc z Misty oraz Brockiem do Wieży Strachów, a tam spotkaliśmy trzy Pokemony duchy. Były to Gastly, Haunter i Gengar. Zaprzyjaźniłem się z nimi wszystkimi, a zwłaszcza z tym drugim, który postanowił mi pomóc. Niestety, gdy doszło do konfrontacji Haunter zniknął, a wściekła Sabrina zamieniła Misty i Brocka w lalki. Jej ojciec ponownie się zjawił na Sali i uratował mnie, po czym pomógł mi odnaleźć Hauntera, który włóczył się po mieście. Następnie znowu stanąłem do walki, ale wówczas Haunter ponownie zniknął nam z oczu. Wiedząc, że nie mam innego wyjścia, posłałem do walki Pikachu. Ten walczył dzielnie, ale zaczął przegrywać. Wówczas zjawił się Haunter, który zaczął rozśmieszać Sabrinę, robiąc przed nią głupie miny. Sabrina w końcu uległa jego mocy i zaczęła się śmiać jak małe dziecko, a tym samym jej laleczka uwolniła z siebie brakującą część jej osobowości, która wstąpiła ponownie w ciało Sabriny, dzięki czemu stała się ona normalną nastolatką, ale nieogarniętą już żądzą władzy. Ponieważ Kadabra był psychicznie połączony z Sabriną, to kiedy ona się śmiała, to on też. Wijący się po podłodze ze śmiechu Kadabra był niezdolny do walki, więc Pikachu wygrał. Ja zdobyłem Odznakę Bagna, Sabrina uwolniła się od zgubnego wpływu swojej mocy, odczarowała też Misty, Brocka oraz swoją matkę, zaś Haunter pozostał z nią, aby Liderka Sali w Safranii już nigdy nie zapomniała o tym, czym jest szczery, dziecinny śmiech i moc, jaka się z nim wiąże.
- Niezwykła opowieść - powiedziałam, popijając lemoniadę i patrząc uważnie na Asha - Aż dziw bierze, ile ty przygód miałeś w swoim życiu.
- Sam się sobie czasem dziwię - zachichotał Ash, po czym spojrzał na Jenny - Ale ja tu gadam o sobie, a ty przecież miałaś podobno do nas jakąś sprawę, bo przecież nie bez powodu nas tu zaprosiłaś, mam rację?
Jenny uśmiechnęła się delikatnie do mojego chłopaka, wzięła od Hauntera szklankę z lemoniadą, którą uczynny Pokemon jej podał, po czym odprawiła go lekko ruchem ręki. Haunter zaśmiał się dowcipnie, a następnie zniknął.
- Gdzie on zniknął? - zapytałam zdumiona.
- Nie mam pojęcia. Ale nie bój się, wróci. Zawsze wraca, wystarczy, że zgłodnieje - zachichotała Jenny, pijąc powoli lemoniadę.
Chwilę później odłożyła pustą już szklankę na stolik i zaczęła mówić:
- Otóż jak sam zauważyłeś, Ash, nie bez powodu poprosiłam cię, abyś mnie odwiedził z Sereną. Mam dla was małe zadanie.
- Zadanie? Jakie? - zainteresował się Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał równie zaintrygowany Pikachu.
- Widzicie... Moja kuzynka, Jenny z Wertani, pisała do mnie niedawno w pewnej sprawie, którą obecnie prowadzi - zaczęła opowiadać policjantka - Ostatnio w regionie Kanto pojawił się gang napadający na banki. Metoda zawsze jest taka sama. Bandyci jakimś sposobem wdzierają się do środka, terroryzują strażników za pomocą pistoletów oraz swoich Pokemonów, po czym otwierają kasę, zabierają pieniądze i uciekają. Bandyci zawsze są zamaskowani. Nikt nigdy nie widział ich twarzy.
- Rozumiem. To rzeczywiście jest nieciekawa sprawa, ale co miałbym zrobić? - zapytał Ash.
- W Wertanii znajduje się bank, w którym praktycznie większa część mieszkańców umieściła swoje oszczędności. Moja kuzynka też to zrobiła.
- Czyli Jenny z Wertanii boi się tego, że jej pieniądze również zostaną skradzione? - zapytałam.
Porucznik Jenny zadowolona klasnęła w dłonie.
- Dokładnie tak! Chodzi więc o to, aby zastawić odpowiednią zasadzkę na bandytów. No, ale wiecie... Taką zasadzkę, która nie tylko pomoże ich schwytać na gorącym uczynku, ale też nie narazi banku na straty. Moja kuzynka chciała, abym przysłała jej z mojego personelu kogoś, kto pomoże jej zrealizować to zadanie. Słyszała, że ostatnio odnoszę wielkie sukcesy, więc liczyła na moje wsparcie. Rozmawiałam z nią wczoraj przez telefon i mówiłam jej o tobie. Okazało się, że twoje sukcesy dotarły już nawet do Wertanii, dlatego moja kuzynka chce, abyś to właśnie ty się tym wszystkim zajął, Sherlocku Ashu.
Mój chłopak uśmiechnął się zadowolony słysząc słowa policjantki. Bardzo mu one pochlebiły, a prócz tego sprawiły, że poczuł się naprawdę wyjątkowo. Skoro policjantka z innego miasta prosiła go teraz o pomoc w rozwikłaniu pewnej sprawy, to dlaczego nie? On chętnie się tym wszystkim zajmie. Wiedziałam, że tak właśnie sobie pomyślał. Znałam go zbyt dobrze, aby jego sposób myślenia był dla mnie zagadką.
- Kiedy mielibyśmy jechać? - zapytał Ash.
- My? Jakie znowu my? To ciebie wzywa Jenny z Wertanii, nie mnie - zachichotał dowcipnie.
Oczywiście zamierzałam jechać razem z Ashem, ale postanowiłam się z nim jeszcze nieco podroczyć i udawać, że nie ma on pewności, czy może na mnie liczyć w tej sprawie. Poza tym Ash miał ten dziwny zwyczaj, chyba właśnie zapożyczony od Sherlocka Holmesa, że często decydował za mnie, co zrobię w konkretnej sprawie, którą się zajmowaliśmy, a czego nie zrobię. Chciałam więc, aby poprosił o to, żebym z nim pojechała.
- Sereno, kochanie. Chyba nie zostawisz mnie samego z tym całym bałaganem? - zapytał Ash najczulszym głosem, jaki umiał z siebie wydobyć.
- No wiesz... Sama nie wiem - powiedziałam udając, że się jeszcze zastanawiam.
- Proszę cię, Sereno. Zgódź się - zaczął mnie prosić Ash, robiąc przy tym błagalne spojrzenie niczym Kot w Butach z przygód Shreka.
- Pika-pika - dołączył się do prośby Pikachu.
Szelma jeden. Doskonale wiedział, że mu nie odmówię, zwłaszcza jeśli będzie prosił o coś w taki sposób. Moja odpowiedź zatem musiała być tylko jedna.
***
- Czy ja dobrze zrozumiałam, Sereno? Jedziemy wszyscy do Wertanii, ponieważ miejscowa policja potrzebuje naszej pomocy? - zapytała Bonnie podekscytowanym tonem, kiedy jej oznajmiliśmy naszą wiadomość.
- W sumie nie do końca zrozumiałaś - odpowiedziałam jej z uśmiechem na twarzy - Owszem, jedziemy całą drużynę do Wertanii, ale to tylko Ash został wezwany na pomoc przez miejscową policją.
- Może i tylko ja zostałem wezwany, ale przecież chyba nie sądzicie, że pojechałbym na taką przygodę sam bez mojej drużyny - powiedział Ash, uśmiechając się do Bonnie.
- No właśnie! W końcu jesteśmy drużyną, a drużyna musi trzymać się razem - dodał Clemont, kładąc dłonie na ramiona siostry.
- Podobnie zresztą jak rodzina. Ona też musimy trzymać się razem, a my niemalże jesteśmy rodziną - stwierdziła dowcipnie Dawn.
Spojrzałam na nią zdumiona jej słowami.
- Nie rozumiem, Dawn, co masz na myśli.
- Pika-pika? - zapiszczał zdumiony Pikachu.
- A ja się chyba domyślam - zachichotał Ash - Ale powiedz sama, co chciałaś powiedzieć, Dawn.
- No to mówię - zaczęła mówić Dawn - Bo widzicie... Ash i ja jesteśmy rodzeństwem... Serena zostanie kiedyś żoną Asha, a więc i moją przyszłą bratową. Ponadto pan Meyer, ojciec Clemonta i Bonnie, zaleca się do mamy Asha, więc za jakiś czas się pobiorą, a wówczas dzieci pana Meyera i syn pani Ketchum staną się przyrodnim rodzeństwem.
- Aha! No tak, w sumie to chyba racja - powiedziałam z uśmiechem rozumiejąc już, co Dawn ma na myśli - Wobec tego masz rację, niedługo już wszyscy będziemy rodziną.
- Właśnie, a rodzina przecież trzyma się razem - zachichotała Dawn, a jej Piplup zapiszczał radośnie, potwierdzając jej słowa.
- Z tego też powodu wszyscy jedziemy do Wertanii, żeby rozwiązywać zagadkę - rzekł Ash i podniósł radośnie rękę w górę - Pamiętacie? Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
- Pika-pika! - pisnął radośnie Pikachu, machając radośnie łapką.
- Pip-lup-pip! - zaćwierkał wesoło Piplup, o mało nie zlatując przy tym z ramienia Dawn.
- De-de-ne! - dodał Dedenne, siedzący sobie w torbie Bonnie.
- Tylko jeszcze musimy powiedzieć naszej szefowej, że wybieramy się w podróż i potrzebujemy małego urlopu - stwierdziłam.
Słysząc to Dawn zaśmiała się lekko i powiedziała:
- No proszę was... To już jest chyba drugi urlop w tym miesiącu.
Ash rozłożył bezradnie ręce, słysząc jej słowa.
- A co ja na to poradzę, że niemalże co tydzień trafiają się nam jakieś zagadki do rozwiązania? Takie życie.
- Owszem, coś w tym jest - zachichotałam.
Mimo wszystko tak czy inaczej poszliśmy do Delii Ketchum, żeby jej przekazać prośbę na temat urlopu dla nas. Na całe szczęście naszej piątce trafiła się niesamowicie wyrozumiała szefowa. Ledwie jej powiedzieliśmy, co nas sprowadza, a ona uśmiechnęła się do nas i zapytała:
- A więc czeka was nowa zagadka do rozwiązania?
- Nie inaczej, mamo - powiedział Ash, uśmiechając się do niej - Sama Jenny z Wertanii wzywa nas na pomoc.
- Poprawka, pani Ketchum. Jenny wzywa jego, a my mu towarzyszymy - zaśmiała się Dawn.
Ash popatrzył na swoją siostrę wzrokiem, którego sensu nie do końca zrozumiałam, po czym znowu zwrócił się do mamy:
- Tak czy inaczej nasza drużyna jest potrzebna gdzie indziej. Z tego powodu właśnie chcemy prosić o urlop. Oczywiście, jeśli nam odmówisz, to ja to zrozumiem, ale...
Delia przerwała mu wymownym ruchem dłoni, po czym powiedziała:
- Synku, nie musisz mi się tłumaczyć. Nim tu przyszliście, to dzwoniła do mnie porucznik Jenny i wszystko mi już opowiedziała.
- Jenny do ciebie dzwoniła, mamo? - zdziwił się Ash.
- Nie inaczej, synku. Wiem już wszystko i w ramach odpowiedzi na twoje pytanie, powiem ci tylko jedno zdanie.
- Jak brzmi to zdanie?
Delia spojrzała uważnie w oczy swego syna, po czym rozpromieniła się i zawołała wesoło:
- Jedź tam i spuść łomot tym złodziejaszkom!
Ash uśmiechnął się od ucha do ucha. Od początku miał nadzieję, że jego matka powie mu coś w tym rodzaju, ale oczywiście istniało ryzyko, iż tak nie będzie. Na szczęście moja przyszła teściowa nie zawiodła oczekiwań swego syna, który dla pewności jednak zapytał:
- Mówisz to na poważnie, mamo?
- Jak najzupełniej, synku. Przecież ja doskonale wiem, że ty i twoi przyjaciele założyliście Klub Detektywów, który do tego odniósł już sporo sukcesów w rozwiązywaniu zagadek naszego miasta. Dzięki wam już kilku groźnych przestępców siedzi w więzieniu. Jesteście potrzebni w Wertanii. Miałabym wam odmówić, kiedy tak wygląda sytuacja?
Ash radośnie rzucił się mamie na szyję i uściskał ją mocno.
- Och, mamo! Dziękuję ci, jesteś kochana!
- Jaka tam kochana? Raczej praktyczna - zażartowała sobie Delia - W końcu porucznik Jenny dodała w rozmowie ze mną, że wezwanie twojej osoby do Wertanii to wezwanie służbowe, a przecież czemuś takiemu nie wolno odmówić. Poza tym dzięki twojej sławie, mój ty kochany Sherlocku Ashu, sława mojej restauracji wzrosła już do tego stopnia, że mogę sobie pozwolić na zatrudnienie większej liczby personelu niż przedtem, a więc mogę ci dać tyle urlopu, ile trzeba, żebyś mógł rozwiązać sobie te kilka zagadek, które ci się trafią.
- No tak, wiedziałam, że mówi przez panią pragmatyzm, a nie dobre serce - zachichotała Dawn.
- Ja tak sobie myślę, że raczej jedno i drugie - odparłam.
- Prawdę mówiąc, jak ja sobie o tym wszystkim pomyślę, to w sumie jedno nie wyklucza drugiego - dodała Dawn.
- Pip-pip! - ćwierknął wesoło Piplup.
- No to co, drużyno? Ruszamy do Wertanii?! - zapytał Ash, kiedy jego mama wypuściła go już z rąk.
- Pika-pika? - zapiszczał wesoło i pytająco Pikachu.
- TAK! - krzyknęliśmy wszyscy jednocześnie.
***
Następnego dnia spakowaliśmy się i poszliśmy do porucznik Jenny powiedzieć jej, że możemy śmiało ruszyć w drogę. Policjantkę bardzo ta wiadomość ucieszyła, dlatego z uśmiechem na twarzy rzekła:
- Doskonale. Cieszę się, że mogę na was liczyć. Sierżant Bob zawiezie was samochodem do Wertanii.
Wyżej wspomniany policjant przyjechał po nas aż pod dom porucznik Jenny. Wsiedliśmy więc do jego samochodu i pojechaliśmy do Wertanii.
- Czy będziesz nam pomagał w rozwiązywaniu zagadek? - zapytałam, gdy już ruszyliśmy w drogę.
- Niestety nie. Mam tylko was odwieźć na miejsce, a potem wracać do Alabastii - odpowiedział Bob ze smutkiem w głosie.
- Szkoda. Przydałby się nam ktoś z naszych znajomych w wielkim, obcym mieście - powiedziałam i spojrzałam na mego chłopaka.
- To prawda, przydałby się nam w Wertanii ktoś z naszych znajomych - dodał Ash, kiwając głową poważnym tonem.
- No właśnie. Sami mamy sobie poradzić w obcym mieście? - zapytał nieco zasmuconym głosem Clemont.
- E tam! Wielka rzecz! A bo to pierwszy raz? - machnęła lekceważąco ręką Bonnie.
- De-de-ne! - pisnął Dedenne, wysuwając głowę z torby dziewczynki.
- No właśnie, przecież to dla nas nie nowość - odparła Dawn.
- Dokładnie tak - zgodził się Ash - Bo to pierwszy raz jesteśmy sami w obcym mieście i musimy sobie jakoś dać radę?
- No niby tak, ale nigdy jeszcze nie rozwiązywaliśmy zagadek w innym mieście niż Alabastia - powiedział Clemont, wciąż nie do końca przekonany naszymi argumentami.
- Cóż... Zawsze musi być ten pierwszy raz - stwierdziła wesołym tonem Bonnie.
- Clemont, już nie rób problemów. Pamiętaj zresztą, że zawsze możesz wrócić do Alabastii i do swojej ciepłej kuchni w restauracji „U Delii“ - zażartowała sobie Dawn.
Słysząc jej słowa chłopak zarumienił się lekko na twarzy, delikatnie zmieszał i powiedział:
- Nie no... W sumie aż tak bardzo mi się nie spieszy, żeby wracać do kuchni. Tak sobie myślę nawet, że taka podróż dobrze nam zrobi.
- W każdym razie na pewno nie zaszkodzi - zaśmiał się Ash.
- Pika-pika - dodał Pikachu.
Puściłam wesoło oczko Ashowi i powiedziałam mu cicho na ucho:
- Widzisz, ile znaczy dla Clemonta zdanie twojej siostry?
Mój chłopak zachichotał delikatnie i dodał szeptem:
- Owszem. Właśnie widzę.
Oboje parsknęliśmy lekkim śmiechem, bo zachowanie Clemonta tylko potwierdzało to, co oboje z Ashem już od jakiegoś czasu podejrzewaliśmy. Dawn wyraźnie wpadła naszemu przyjacielowi w oko, ale ze względu na swoją wrodzoną nieśmiałość chłopak nie miał odwagi jej o tym powiedzieć. No cóż, musi sobie sam z tym poradzić, pomyślałam sobie. Nikt za niego nie zdobędzie serca Dawn.
Podróż do Wertanii nie trwała długo, bo choć miasto było położone dość daleko od Alabastii, to jednak samochodem dotarliśmy tam w pół godziny. Pieszo pewnie byśmy szli z dwie godziny, jeśli nie więcej. Dlatego też zgodziliśmy się wszyscy ze stwierdzeniem Asha, że warto mieć znajomych, którzy posiadają własny samochód. Zdecydowanie to duże udogodnienie dla każdego detektywa.
Gdy już przybyliśmy do miasta, to powitało nas tam kilku policjantów, którzy zaprowadzili nas przed oblicze swojej przełożonej.
- Pani inspektor, ktoś do pani! - powiedział jeden z policjantów, kiedy już weszliśmy do gabinetu szefa miejscowej policji.
W gabinecie stało dość duże biurko, za którym nad papierami siedziała pochylona oficer Jenny. Wyglądała ona niemalże tak samo, jak nasza dobra znajoma z Alabastii, z tą różnicą, że nie miała ona pieprzyka na szyi. W sumie nie wiem, jak to możliwe, ale po wszystkim regionach zamieszkałych przez Pokemony rozrzucone są kobiety z rodu Jenny. W sumie to kiedyś słyszałam, że Jenny nie jest wcale ich imieniem, a jedynie nazwiskiem, co by tłumaczyło, dlaczego wszystkie nazywają się tak samo. Oczywiście to nie tłumaczyło faktu, czemu każda z nich była łudząco podobna do drugiej oraz czemu wszystkie były policjantkami, ale cóż... Widocznie na tym świecie są rzeczy, które wcale nie można pojąć ludzkim rozumem i trzeba je po prostu przyjąć na wiarę. Powiem więc jedynie tyle - w swojej podróży z Ashem przekonałam się, że w każdym regionie zamieszkałym przez Pokemony Jenny noszą inne umundurowanie, co sprawiało, że można je jeszcze było jako tako rozróżnić. Nie zmieniało to jednak faktu, iż w każdym mieście każdego regionu świata Pokemonów znajdowała się jakaś Jenny. W jaki sposób jest to możliwe? Nie miałam i nie mam nadal pojęcia, ale być może lepiej jest dać sobie spokój z dochodzeniem w tej sprawie, zwłaszcza, że znalezienie odpowiedzi na to pytanie jest mało możliwe.
Kiedy tak sobie o tym wszystkim myślałam Jenny z Wertanii powoli podniosła głowę znad biurka i uśmiechnęła się do nas przyjaźnie.
- No proszę! A więc to ty jesteś Ash Ketchum z Alabastii, znany też jako Sherlock Ash, prywatny detektyw, mam rację? - zapytała policjantka.
- Tak, to ja - odpowiedział jej wesoło Ash - A to mój Pokemon i partner Pikachu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, machając przyjaźnie łapką.
Jenny wstała znad biurka i podeszła do nas wesoło.
- Miło mi cię wreszcie poznać, Ash. Jenny z Alabastii wiele mi o tobie opowiadała. Ponoć jesteś słynnym detektywem. Mam ogromną nadzieję, że twoje zdolności są równie wielkie, co twoja sława.
Ash zarumienił się lekko i delikatnie podrapał po karku.
- Prawdę mówiąc to nigdy nie rozwiązywałbym żadnej zagadki bez pomocy i wsparcia moich przyjaciół. A właśnie... To są moi przyjaciele, a zarazem najlepsza drużyna na świecie. Ta piękna panna to Serena Evans, moja dziewczyna.
- I zarazem asystentka - dodałam wesoło, lekko dygając przed Jenny - Można powiedzieć, że ze mnie jest taki swoisty doktor Watson.
- Rozumiem. Moja kuzynka wspominała mi również o tobie. Ponoć ty i Ash tworzycie zgrany duet - zaśmiała się Jenny.
- Tak, to sama prawda. A ten na pozór tylko niepozorny okularnik to największy umysł ścisły, złota rączka i wspaniały kucharz w jednej osobie. Jednym słowem, Clemont Meyer - kontynuował prezentację Ash.
- Bardzo mi miło cię poznać, Jenny - powiedział chłopak, rumieniąc się lekko pod wpływem komplementów Asha.
- I wzajemnie, Clemont - odpowiedziała przyjaźnie Jenny.
- Ta urocza panienka to sekretarka naszej drużyny i siostra Clemonta, Bonnie Meyer.
- Miło mi cię poznać, Jenny z Wertani - zawołała piskliwym głosem Bonnie.
- Mnie ciebie również, maleńka - powiedziała Jenny, pochylając się lekko nad dziewczynką - A kim jest ten uroczy stworek, którego masz w torbie?
- To mój ukochany Dedenne. Dedenne, przywitaj się.
Stworek zapiszczał wesoło, co wywołało salwę radosnego śmiechu u Jenny.
- Dedenne jest naprawdę uroczy - powiedziała policjantka.
- No i zapomnijcie o mnie, proszę! - dodała Dawn.
Ash zachichotał wesoło, słysząc słowa siostry. Puścił jej wesoło oczko, po czym powiedział:
- Wybacz, Jenny, zapomniałem ci przedstawić jeszcze kogoś. Ta młoda, urocza i prześliczna dama to moja przyrodnia siostra, Dawn Seroni.
- Dla przyjaciół Dawn - odezwała się dziewczyna.
- Siostra? Nie wiedziałam, Ash, że masz siostrę - rzekła zdumiona tą wiadomością Jenny.
- Ja sam długo o tym nie wiedziałem, ale cóż... Jak to mówią życie jest pełne niespodzianek - zaśmiał się Ash.
- Pika-pika-chu - dodał Pikachu na potwierdzenie słów swego trenera.
- A więc ty jesteś siostrą Asha? - zapytała Jenny, patrząc uważnie na Dawn.
- Owszem, ale tylko po tatusiu. Matki mamy już inne - wyjaśniła jej wesoło Dawn - W sumie to powinnam się nazywać Dawn Ketchum, ale po rozwodzie z ojcem moja mama, pani Johanna Seroni, powróciła do swojego panieńskiego nazwiska i cóż... Zadbała, abym ja również je nosiła i noszę je nadal.
- Rozumiem. A więc to taka sytuacja - uśmiechnęła się Jenny, lustrując nas uważnie wzrokiem - Zatem to wy jesteście tą drużyną, która ma na swoim koncie już kilka naprawdę doskonale rozwiązanych spraw?
- Owszem, to właśnie my - powiedział Ash z dumą w głosie.
- A czy wolno wiedzieć, o jakich dokładniej sprawach słyszałaś, Jenny? - zapytałam.
- O kilku. Przede wszystkim o sprawie z burmistrzem Alabastii, a także o tej, która niedawno miała miejsce.
- Tak, o tych sprawach to chyba wszyscy słyszeli - zaśmiał się Ash.
- Ale słyszałam również o sprawie notatek profesora Samuela Oaka, o próbie zabójstwa na kursie tańca, o serii włamań, a także o sprawie złotej statuetki Alakazama, że nie wspomnę już o tym, jak złapaliście niedoszłego zabójcę tego młodego piłkarza.
- Tak, to są te sprawy, które rozwiązaliśmy - powiedziałam z dumą w głosie - A właściwie to Ash rozwiązał, a my mu tylko pomagaliśmy.
- Moi przyjaciele są zbyt skromni, żeby przyznać, że gdyby nie oni, to nie dałbym sobie sam rady.
Jenny uśmiechnęła się do nas radośnie.
- Od razu widać, że stanowicie bardzo zgraną drużynę. Tym lepiej, bo właśnie takich ludzi, młodych, utalentowanych, a także umiejących ze sobą współpracować potrzebuję do rozwiązania pewnej sprawy. Pewnie moja droga kuzynka już wam mówiła, o co chodzi.
- Tak. Chodzi o serię napadów na bank. Chcecie zastawić zasadzkę na tych bandytów? - zapytał Ash.
- I tak i nie... Widzicie, cała sprawa się nieco zmieniła od czasu, kiedy rozmawiałam o tym z moją kuzynką. Teraz sytuacja wygląda nieco inaczej.
- Ale jak to inaczej? - zdziwiła się Bonnie.
- De-de-ne? - zapiszczał Dedenne.
- Może lepiej będzie, jak wszystko wam opowiem na miejscu, kochani. Chodźcie ze mną.
To mówiąc Jenny wyszła z gabinetu, a my poszliśmy za nią. Razem opuściliśmy posterunek policji, przed którym zastaliśmy sierżanta Boba.
- I jak, Jenny? Podoba ci się twoja nowa drużyna? - zapytał dowcipnie nasz przyjaciel.
Policjantka uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
- Oczywiście, że tak. Sprawiają oni bardzo pozytywne wrażenie. Oby tylko jeszcze ich umiejętności okazały się równie doskonałe, co humor, jaki im towarzyszy.
- Zapewniam cię, że tak jest. No, ale na mnie już pora. Muszę wracać do Alabastii - powiedział Bob i spojrzał na nas - Poradzicie sobie bez mojej opieki?
- To dla nas nie pierwszyzna! - zawołał bojowym tonem Ash.
- Pika-pika! - dodał Pikachu, machając radośnie łapką.
- No to życzę wam powodzenia, przyjaciele i do zobaczenia - dodał sierżant zadowolonym tonem.
Następnie wsiadł w samochód i odjechał.
- To co? Możemy już iść? - zapytała Jenny, gdy jego samochód zniknął nam z oczu.
- Jedną chwileczkę, jeśli można.
To mówiąc Ash zdjął z siebie plecak, wyjął z niego kostium Sherlocka Holmesa, który następnie nałożył na siebie, a Pikachu odział w miniaturową wersję tegoż stroju.
- Proszę! Teraz możemy ruszać!
- Ach, ten mój brat! On czasami naprawdę zachowuje się dziecinne - powiedziała nieco zadziornym tonem Dawn.
Ash spojrzał na siostrę morderczym spojrzeniem i powiedział:
- Nie zapominaj, że jestem od ciebie starszy o trzy lata.
- No i co w związku z tym? - spytała złośliwie panna Seroni.
- W związku z tym pod nieobecność naszego ojca i twojej mamy jesteś pod moją opiekę, a ja jako twój opiekun mogę ci dać na tyłek!
- Tylko spróbuj, braciszku, a zobaczysz, jaka potrafię być wredna!
- Poważnie?
- A żebyś wiedział!
Ash i Dawn mierzyli się przez chwilę groźnym spojrzeniem. Wyglądało na to, że zaraz skoczą sobie do gardeł. Na szczęście szybko rozdzieliłam ich i krzyknęłam:
- Przestańcie wreszcie! To nie jest najlepsza pora na sprzeczki!
Muszę przyznać, że rzadko kiedy widziałam kłótnie pomiędzy Asha i Dawn, bo zazwyczaj oboje doskonale się ze sobą dogadują. Oboje jednak mają również bardzo duże temperamenty, co sprawiało, że jak na prawdziwe rodzeństwo przystało umieli się od czasu do czasu nieźle posprzeczać ze sobą, ale też zawsze szybko się godzili, co również i teraz nastąpiło.
***
Po tej rozmowie udaliśmy się wszyscy do miejscowego banku.
- Jenny, właściwie to nie powiedziałaś nam, jaką masz do nas sprawę - odezwałam się, gdy tam wchodziliśmy.
- Właśnie, Jenny. Mówiłaś nam jedynie, że sytuacja się zmieniła, ale nie powiedziałaś nic ponad to - dodał Ash.
Policjantka pokiwała głową na znak, że się z nami zgadza, a następnie zaczęła nam udzielać wyjaśnień.
- Już mówię. Widzicie, ten gang, który to napadał na banki w regionie Kanto już został schwytany. Wczoraj, czyli dzień po tym, jak rozmawiałam z moją kuzynką, Jenny z Alabastii, w tej sprawie, to schwytaliśmy ich na gorącym uczynku. Wszystko zatem byłoby w porządku, gdyby nie to, że wczoraj w nocy, kilka godzin po aresztowaniu tych bandytów ktoś włamał się do naszego banku.
- Do waszego banku? - zapytałam przerażona.
- Zabrali wszystko? - dodała Bonnie.
- Owszem, wszystkie pieniądze - odpowiedziała Jenny, kiwając smutno głową - Również te, które ja do niego oddałam.
- Współczuję - powiedziałam.
- Czy jest jakaś szansa na to, że zrobił to ten sam gang złodziei, który odpowiada za serię włamań? - zapytał Clemont.
Jenny pokręciła przecząco głową.
- Nie, ale to bardzo dobre pytanie. Też tak na początku sobie myślałam, jednak później się okazało, że nie ma takiej możliwości. Ci bandyci mają murowane alibi. Siedzieli pod kluczem w Marmorii, gdzie ich schwytano. Siedzą tam zresztą nadal. Nie mogli stamtąd uciec, okraść naszego banku, ukryć łup, a potem najspokojniej w świecie wrócić sobie do celi.
- Faktycznie, to raczej niemożliwe - powiedział Ash.
- Pika-pika - zapiszczał smutno Pikachu.
- W dodatku bez sensu - dodała Dawn.
- Wobec tego kto to zrobił? - zapytałam.
- To właśnie musimy ustalić i liczę w tej sprawie na waszą pomoc - odpowiedziała mi Jenny.
Oczywiście odpowiedzieliśmy, że z największą przyjemnością jej tej pomocy udzielimy. Później poszliśmy z nią do pomieszczenia, w którym to doszło do napadu. Stało tam już kilku policjantów, którzy rozmawiali z pewnym mężczyzną o szarych włosach i delikatnych wąsach tego samego koloru. Ubrany był on elegancko, jak przystało na człowieka z wyższych sfer. Jego wiek oceniłabym na pięćdziesiąt pięć lat, plus minus kilka lat.
- O! Pani inspektor! Cieszę się, że wreszcie pani przyszła! - powiedział mężczyzna, spoglądając na policjantkę swoimi blado niebieskimi oczami - Właśnie opowiadałem pani ludziom o tym, co tu zaszło. Nawiasem mówiąc robię to już któryś raz z rzędu. Od rana mnie maglują w tej sprawie.
- Rozumiem i cieszę się, że pan im mówi wszystko, co pan wie, bo w końcu po to ich tutaj wysłałam - odpowiedziała mu nieco złośliwie Jenny.
- No tak, to zupełnie jasne. A kim są te dzieciaki? To pani pociechy?
Jenny spojrzała na niego z kpiną w oczach.
- Niech pan sobie ze mnie nie kpi, panie Krenmer. To jest przecież słynny detektyw Sherlock Ash i jego drużyna. Przyjechali tutaj, aby pomóc nam w rozwiązaniu tej sprawy.
Mężczyzna spojrzał uważnie na nas i powiedział:
- A więc to jest Sherlock Ash, o którym ostatnio ciągle rozpisują się gazety „Głos Alabastii“ i „Kanto Express“. Miło mi pana poznać. Nazywam się Krenmer i jestem dyrektorem tego banku.
- Mnie również pana miło poznać - powiedział Ash.
- Nie wiem jednak, co też sprawiło, że taki detektyw jak pan chciał porzucić swoje sprawy i przyjechać tutaj do Wertanii, aby rozwikłać tutejszą zagadką.
Ash nie zdążył na to odpowiedzieć, gdyż Jenny zrobiła to za niego.
- Panie Krenmer, to ja wezwałam tutaj Sherlocka Asha.
- Naprawdę? A więc pani inspektor nie czuje się na siłach, żeby sama rozwikłać tę zagadkę? - zapytał złośliwym tonem dyrektor banku.
Policjantka popatrzyła na niego groźnie, ciskając oczami gromy w jego stronę. Gdyby mogła, na pewno by go nimi przysmażyła, ale to okazało się niemożliwe, dlatego poprzestała tylko na wyrażeniu swojej złości poprzez słowa pełne gniewu.
- Nie chodzi o to, że nie umiem sobie sama dać z tym rady, ale o to, że w tej sprawie każda pomoc się przyda. Poza tym przypominam panu, panie Krenmer, że również i moje pieniądze były pod pana opieką i one także zostaną skradzione. Mam więc prawo dyktować w tej sprawie swoje własne warunki śledztwa.
Krenmer uśmiechnął się delikatnie i zaczął machać lekko rękami na znak, że nie chce się kłócić z policjantką.
- Pani inspektor, spokojnie. Ja wcale nie podważam kompetencji pani przyjaciół oraz ich umiejętności rozwiązywania zagadek i jeżeli naprawdę pan Sherlock Ash jest taki genialny, jak pani inspektor uważa oraz jak się o nim rozpisują gazety, to proszę bardzo, niech poprowadzi tę sprawę. Ja nie mam nic przeciwko temu. Po prostu zdziwił mnie młody wiek tego pana. Sądziłem, że ktoś z taką sławą powinien być... No, sam nie wiem... Starszy?
- A mnie się zdawało, że ktoś taki jak pan, dyrektor poważnego banku, obowiązkowo powinien zainwestować w coś tak prozaicznego jak alarm antywłamaniowy - odpowiedział mu złośliwie Ash.
Dawn i Bonnie przyklasnęły Ashowi na znak, że podobało mu się, jak odciął się złośliwemu mężczyźnie, który z kolei naburmuszony odparł:
- Panie Ketchum... Tak się składa, że alarm był włączony, jednak jakoś nic mi z tego nie przyszło, bo przecież złodzieje wyłączyli alarm zanim tu weszli.
- Czy skarbca pilnowali strażnicy? - zapytał detektyw.
- Tak. Siedzieli w dyżurce, która jest obok pomieszczenia z sejfem - odpowiedział dyrektor.
- Gdzie jest ta dyżurka?
- Zaprowadzę was.
C.D.N.
Zaczyna się wyjątkowo ciekawie. Ash zostaje wezwany do Wertanii by rozwiązać sprawę gangu napadającego na banki w regionie Kanto. Oczywiście nie może zabraknąć z nim jego przyjaciół, którzy zawsze służą mu pomocą i radą. :) Jestem bardzo ciekawa jak ta sprawa zostanie rozwiązana. :)
OdpowiedzUsuńOczywiście wcześniej nie mogło zabraknąć ciekawej retrospekcji. Przypomniałam sobie wcześniejsze odcinki "Pokemon XY" oraz jeden odcinek pierwszego sezonu i spotkanie z Sabriną, kiedy Ash zdobył odznakę Bagna przy pomocy krnąbrnego Hauntera. :)
Ogólnie rzecz biorąc, sprawa zapowiada się bardzo ale to bardzo ciekawie. :)
Ogólna ocena: 10/10 :)