czwartek, 21 grudnia 2017

Przygoda 024 cz. II

Przygoda XXIV

Morskie opowieści cz. II


Zgodnie z zapowiedzią Gary’ego Oaka już po chwili na sali zjawiła się oficer Jenny w towarzystwie Herberta Jonesa, który to był ubrany w dość, jakby to ująć, niezwykły strój. Na głowie miał kapelusz typu fedora, z kolei jego ramiona zdobiła brązowa peleryna w delikatną kratę w stylu Sherlocka Holmesa. Do tego mężczyzna pykał olbrzymią fajkę.
- Proszę zachować spokój. Niech nikt nie opuszcza tej sali! - zawołała poważnym, niemalże groźnym tonem Jenny.
Brock, widząc policjantkę, podbiegł do niej i złapał ją czule za dłonie.
- Jeśli tylko zechcesz, to nawet na krok się od ciebie nie ruszę, moja ty piękna! - zawołał romantycznym tonem, patrząc kobiecie w oczy.
- Słucham? - zdziwiła się Jenny.
May załamana zasłoniła sobie oczy dłonią.
- Matko kochana... Dlaczego on zawsze musi przynosić nam wstyd? - zapytała.
Max podszedł do Brocka, podskoczył w górę, złapał go szybko za ucho i zaczął mocno odciągać od policjantki.
- Bardzo przepraszam, oficer Jenny. Mój kolega nie czuje się dzisiaj najlepiej i mówi od rzeczy - powiedział Max, odciągając za ucho Brocka.
Uśmiechnąłem się wesoło do May.
- Na całe szczęście twój brat w odpowiedniej chwili interweniował, więc już wszystko jest w porządku.
- W porządku? - zapytała May z ironią w głosie - Może, ale ja tam wolę się nie przyznawać do tego, że tego gamonia znam. Przynajmniej na razie.
Jenny tymczasem szybko odzyskała spokój ducha, bo powiedziała gromkim głosem:
 - Proszę państwa! Pragnę teraz państwu przedstawić znanego chyba na całym świecie detektywa Herberta Jonesa, który zgodził się razem ze mną poprowadzić śledztwo w tej sprawie. Oboje mamy zresztą nadzieję, że nie potrwa ono zbyt długo.
- Nie możemy jednak zagwarantować, w jak krótkim lub długim czasie rozwikłamy tę zagadkę - powiedział Herbert Jones, pykając powoli fajkę, po czym spojrzał na pannę Eloise - A więc zniknął panience naszyjnik?
- Proszę pana, to nie był żaden pierwszy lepszy naszyjnik! - zawołała zrozpaczonym głosem Eloise - To był mój ukochany naszyjnik z rubinem, który dostałam od swojego ojca! Jestem dla mnie bezcennym skarbem!
- W takim razie po co nosiłaś go na szyi, kochanie moje? - zapytał delikatnym, chociaż nieco karcącym tonem jej narzeczony, Peter - Przecież wiesz doskonale, że takie jest jak dźganie w oczy złodziejom. To korcenie ich do tego, aby zrobili to, co zrobili.
- Korcenie? A co miałam niby zrobić? Dostałam go od mojego ojca w prezencie i to przecież nie po to, abym miała się z nim kryć, lecz po to, żebym go nosiła! - jęczała dalej Eloise.
- Mimo wszystko to było nieostrożne, kochanie - powiedział Peter.
Detektyw Jones pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Obawiam się, że pani narzeczony ma rację. Nie powinna pani tak obnosić się z tą swoją błyskotką.
Eloise spojrzała na niego uważnie i powiedziała gniewnym tonem:
- Nie jest pan od tego, aby mnie pouczać, ale po to, żeby znaleźć mój skradziony rubin. Chyba, że coś się nagle zmieniło w tej sprawie?
Herbert Jones zaśmiał się lekko i popatrzył na nią.
- Oczywiście, proszę panienki. Znajdę panienki rubin, jednak proszę mi dokładnie opowiedzieć, co się stało w chwili, gdy zgasło światło.
- Już panu mówię. Kiedy światło zgasło wtuliłam się mocno w mojego narzeczonego. Ta ciemność była przerażająca. Myślałam, że będzie ona trwała wiecznie i wręcz całą sparaliżowało mnie ze strachu. Zanim światło zgasło, miałam swój naszyjnik na szyi, ale kiedy się ono zapaliło, już było po wszystkim.
- Rozumiem. Czy nie poczuła pani, jak ktoś zabiera pani rubin?
Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- Niestety nie poczułam. To musiał być jakiś naprawdę bardzo sprawny złodziej, skoro zabrał mi rubin tak, że nawet tego nie poczułam.
- Pewnie tak - zgodził się z nią detektyw Herbert Jones, po czym zaczął uważnie się przyglądać jej narzeczonemu - No, a pan, panie Peter, nic nie widział i nie czuł?
- Nie, proszę pana. Nic a nic - odpowiedział narzeczony Eloise.
Detektyw popykał nieco fajkę, wypuszczając z niej kilka kółek z dymu.
- Ja za to coś słyszałam - powiedziała May, pochodząc do detektywa.
Ten spojrzał na nią uważnie, popykał nieco fajkę i zapytał:
- A co konkretnie słyszałaś, moja droga?
May uśmiechnęła się do niego i zaczęła mówić:
- Słyszałam wyraźnie, jak ktoś otwiera drzwi, jakby wychodził z tej sali, po czym poczułam delikatny powiew wiatru. Następnie usłyszałam coś jakby plusk.
- Ja również słyszałem plusk, a wcześniej poczułem na twarzy coś jakby lekki powiew wiatru - potwierdziłem, podchodząc do niej.
Detektyw popatrzył na nas uważnie.
- Gdzie dokładniej staliście?
- Niedaleko tych drzwi - powiedziałem, wskazując dłonią na miejsce, w którym staliśmy z May.
Jones przyjrzał się mu z uwagą, po czym dodał:
- Ktoś jeszcze stał przy drzwiach?
- Ja tutaj stałem - odezwał się Brock, pochodząc do nas - Mogę więc powiedzieć, że May i Ash mówią prawdę. Gdy zrobiło się ciemno ktoś nagle otworzył drzwi i poczułem delikatny podmuch wiatru. Następnie słyszałem plusk, potem znowu był lekki powiew wiatru, choć jakiś taki mniejszy, a potem nic.
- Czy coś jeszcze słyszeliście? - zapytał detektyw.
- Nie, proszę pana - odparła May.
- Ja też nic więcej nie słyszałem - dodałem.
- Poza tym przez tę awarię wybuchła mała panika i wszyscy ciągle coś mówili, krzyczeli, jęczeli. Trudno było usłyszeć cokolwiek innego niż to.
- Hmm.... To interesujące - powiedział detektyw, pykając fajkę - To, co mówicie oznacza, że złodziej wyszedł z sali i wyrzucił łup za burtę.
- Ale to nie ma przecież najmniejszego sensu - powiedziała Jenny, podchodząc do detektywa - No, bo w końcu po co by mu to było? Na nic się mu nie zda taki łup, który wyrzucił do morza. Jak on go potem znajdzie?
- A może sam z nim wyskoczył do wody i teraz płynie do brzegu? - zapytał detektyw, po czym spojrzał na nas - Powiedzcie mi... Czy ten plusk był duży czy mały?
- Raczej mały - stwierdziła May i popatrzyła na mnie - A wy, chłopcy, co myślicie?
- Ja też słyszałem mały plusk - odpowiedziałem.
- Ja również - dodał Brock.


Detektyw zastanowił się, po czym przepytał jeszcze kilku innych osób. Okazało się, że ci stojący najbliżej drzwi również słyszeli plusk i czuli oni powiew wiatru, co oznaczało, że złodziej musiał wybiec z sali i wyrzucić łup za burtę.
- Ale przecież to nie ma najmniejszego sensu - powiedziała Jenny - Po co złodziej miałby się w taki sposób pozbywać swego łupu? Moim zdaniem ten cały plusk ma zupełnie inne znaczenie.
Detektyw Jones popatrzył na nią uważnie.
- Sugerujesz, droga Jenny, że złodziej celowo wyrzucił do morza inny przedmiot, aby nas zmylić, a sam ukrył łup gdzie indziej?
- Tak właśnie myślę - powiedziała policjantka.
Jones ponownie popykał fajkę.
- No cóż... To rzeczywiście brzmi prawdopodobnie, ale gdzie wobec tego złodziej ukrył ten naszyjnik? Zastanówmy się... Ile czasu minęło od wyłączenia światła do jego ponownego włączenia?
- Pięć minut... Może sześć... - wyjaśniła Jenny.
- Przez ten czas złodziej musiał zabrać naszyjnik, wyjść stąd, szybko go ukryć i wrócić tutaj... Chyba, że tu nie wrócił. Chociaż myślę, że jednak wrócił. Gdyby nie wrócił, to raczej zwróciłby na siebie zbyt wielką uwagę paradując w ubraniu wieczorowym po pokładzie, zwłaszcza, że wszyscy goście w chwili zgaśnięcia światła byli obecni na sali. Nie... On musiał tu wrócić, żeby nie wpaść.
Detektyw pykając dalej fajkę rozejrzał się po nas, po czym podszedł do kapitana statku.
- Panie kapitanie, chciałbym osobiście zrewidować pasażerów, a potem przeszukać wszystkie kajuty.
- Oczywiście, panie Jones. Naturalnie.
Wówczas ja podszedłem do niego, uśmiechnąłem się i powiedziałem:
- Proszę pana... Panie Jones... Czy ja mógłbym panu jakoś pomóc w prowadzeniu śledztwa?
Nie wiem, skąd wzięła się we mnie taka odwaga, ale mimo wszystko wypowiedziałem te słowa i z niepokojem czekałem na odpowiedź.
Tymczasem słynny detektyw popatrzył na mnie i zapytał:
- A wolno wiedzieć, kim jesteś, młody człowieka?
- Jestem Ash Ketchum z Alabastii. Trener Pokemonów.
Jones popykał nieco fajkę, po czym uśmiechnął się i rzekł:
- Ash Ketchum z Alabastii? Ten sam, który pomógł ocalić nasz świat podczas tego zamieszania na Shamouti?
- Słyszał pan o tym? - zapytałem podniecony.
- A  i owszem, słyszałem. Opowiadał mi o tym twój mentor, profesor Samuel Oak. Mówił, że masz wielki talent oraz zapał do działania. No cóż... Chętnie sprawdzę, czy to prawda.
- A więc zgadza się pan?
- Skoro chcesz mi pomóc, to nie mam nic przeciwko temu. Przyda mi się inteligentny asystent. Uprzedzam cię jednak, że śledztwo to nie zabawa, tylko bardzo poważna sprawa.
- Wiem. Tym bardziej dlatego chcę panu pomóc - odpowiedziałem.
Mężczyzna pyknął ponownie w fajeczkę, po czym położył mi dłoń na ramieniu i powiedział:
- Masz ikrę, mój chłopcze. Tym lepiej. Jesteś uparty, odważny i pewny siebie. Podoba mi się to. Przypominasz mnie, kiedy byłem w twoim wieku. Dobrze! Biorę cię na asystenta.
Zachwycony jego słowami poczułem się po prostu wspaniale. To była najwspanialsza wiadomość, jaką mogłem tego wieczoru usłyszeć.

***


Wszyscy obecni na sali goście zostali poddani z miejsca rewizji osobistej. Detektyw Jones i ja rewidowaliśmy wszystkich męskich gości, z kolei Jenny rewidowała gości płci żeńskiej. Niestety, żadne z nich nie miało przy sobie rubinu, co było zresztą łatwe do przewidzenia. Przecież złodziej nie po to ukradł rubin, aby mieć go przy sobie, gdy już dojdzie do rewizji. Mimo wszystko formalnościom musiało stać się zadość i musieliśmy tych ludzi przeszukać.
Rewizja powoli dobiegała końca. Aby nie było żadnych wątpliwości pozwoliłem, żeby detektyw Jones zrewidował mnie. Nie chciałem, aby miał on co do mojej osoby żadnych podejrzeń, on z kolei odwdzięczył mi się pozwoleniem na to, żebym ja zrewidował jego. A kiedy już te formalności zostały zakończone, zaraz udaliśmy się we trójkę z Jenny i Jonesem do kajut wszystkich gości, po czym zaczęliśmy je dokładnie przeszukiwać. Niestety nie osiągnęliśmy w tej sprawie żadnego sukcesu. Zrewidowaliśmy także z największą dokładnością wszystkie kajuty pasażerów oraz pomieszczenia dla załogi, jednak i tam nie znaleźliśmy niczego.
- Ech... A myślałem, że może znajdziemy w jednej z tych kajut rubin albo chociaż coś, co naprowadzi nas na jego ślad - jęknął załamany, kiedy już o północy skończyliśmy poszukiwania.
Detektyw Jones ponownie zapalił fajkę i uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
- Tak proste śledztwa zdarzają się tylko w powieściach kryminalnych, mój przyjacielu - powiedział poważnym tonem, choć też z uśmiechem na twarzy - Zobaczysz jednak, że jeszcze znajdziemy ten przeklęty rubin.
- Mam tylko nadzieję, że panna Eloise nie będzie potem znowu nosić tej błyskotki na wierzchu i kusić w ten sposób złodziei - dodała złośliwie Jenny.
Pokiwałem głową z uśmiechem na twarzy.
- To co teraz robimy, panie Jones? - zapytałem.
- Teraz proponuję, żebyśmy wszyscy poszli już spać i wypoczęli. Jutro będziemy dalej szukać rubinu - odpowiedział mi detektyw.
Popatrzyłem na niego uważnie i powiedziałem:
- Bardzo mi przykro, że się nie umiałem panu pomóc, panie Jones.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Pomogłeś mi bardziej niż myślisz, mój chłopcze. Spokojnie, tylko bez nerwów. Jutro we trójkę będziemy kontynuować śledztwo i zobaczysz, że w końcu znajdziemy ten diabelski naszyjnik.
Ucieszyły mnie te słowa, po czym radośnie poszedłem do swej kajuty, gdzie czekali już na mnie May, Max i Brock. Od razu zaczęli mnie oni wypytywać, czego się dowiedziałem podczas śledztwa. Nie miałem jednak dla nich pomyślnych wieści.
- Obawiam się, że póki co nie znajdziemy tego naszyjnika. Złodziej, kimkolwiek on jest, ukrył go w bardzo sprytnej kryjówce i nie mam pojęcia, gdzie on może być.
- Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem - rzekła May i głośno westchnęła - Ale najwyraźniej śledztwa kryminalne są łatwe tylko w powieściach czy filmach. W życiu są one o wiele trudniejsze.
- Święte słowa - powiedział Max.
- Zgadza się, ale jestem pewien, że pan Herbert Jones i odnajdą ten rubin i wszystko się zakończy dobrze - dodał Brock z uśmiechem na twarzy.
Usiadłem na swojej koi i z uśmiechem spojrzałem na mego przyjaciela.
- Jesteś bardzo miły, Brock. Cieszę się, że we mnie wierzysz. Mam nadzieję, że nie zawiodę twoich oczekiwań i znajdę ten naszyjnik.
- Wiara potrafi czynić cuda - powiedział mój przyjaciel - A ty już wiele razy dowiodłeś, Ash, że wiara w siebie to połowa sukcesu, a drugą połową jest uparte dążenie do celu. Nie poddawaj się więc i walcz do końca, a na pewno zwyciężysz.
Zadowolony słowami przyjaciela położyłem się spać, a tuż obok mnie wyłożył się mój wierny kompan Pikachu. Już po chwili obaj spoczęliśmy w ramionach Morfeusza.

***


Kolejny dzień śledztwa raczej trudno mi zaliczyć do udanych. Razem z detektywem Jonesem i oficer Jenny przesłuchaliśmy jeszcze raz wszystkich pasażerów, ale przesłuchanie w ogóle nic nie wniosło. Jak zwykle w takich sytuacjach bywa, nikt nic nie widział oraz nikt nic nie wiedział. Załamani usiedliśmy we trójkę na jednej ławeczce i spojrzeliśmy razem w kierunku horyzontu.
- Ech... Nie ma co gadać, to po prostu straszne! Załamać się można - powiedział detektyw Jones - Wiele spraw prowadziłem, ale ta przechodzi już ludzkie pojęcie. Nikt nic nie widział i nikt nic nie wie... Załamać się można.
- Owszem, załamać się można - powiedziałem i spojrzałem przed siebie - Ale przecież ktoś ukradł naszyjnik, a potem ukrył go w jakimś miejscu, gdzie potem nikomu nie przyjdzie do głowy go szukać.
- No właśnie, tylko co to za miejsce? - zapytała Jenny.
Detektyw rozłożył bezradnie ręce.
- Ech, żebym ja to wiedział, Jenny! Naprawdę to już się po prostu robi śmieszne. Normalnie śmiałbym się z takiej sytuacji gdyby nie fakt, że takie nieudane śledztwo bardzo źle wpływa na mój wizerunek. Zresztą mniejsza już o mój wizerunek. Tu chodzi o to, że czuję się z tym po prostu okropnie. Zobowiązałem się do rozwiązania zagadki kradzieży rubinu, a tymczasem co? Wciąż daleko mi do triumfu.
Poklepałem go przyjacielsko po ramieniu.
- Proszę pana... Panie Jones... Jestem pewien, że znajdzie pan ten rubin.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie i lekko poczochrał mi włosy.
- Dziękuję ci, że we mnie wierzysz, mój drogi chłopcze. Szkoda, że ja sam w siebie już nie wierzę.
To mówiąc powoli wstał z ławki i załamany poszedł w swoją stronę.
- Biedny pan Jones - powiedziałem smutnym tonem.
Jenny uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
- Nie martw się o niego. Znam go już jakiś czas i wiem, że on już tak ma. Gdy jego misterne plany zawodzą, to często przez chwilę załamuje się, ale spokojnie... Jeszcze odzyska formę, a wtedy złapie tego złodziejaszka.
- Mam taką nadzieję - powiedziałem i spojrzałem na policjantkę - Jenny... Czy nie wydaje ci się, że złodziej jednak wyrzucił ten naszyjnik z rubinem do morza?
Jenny parsknęła śmiechem, gdy to usłyszała.
- Daj spokój, Ash. Wyrzucił do morza? Ryzykując przy tym, że nigdy więcej go nie znajdzie? Proszę cię. Przecież on nie jest taki głupi. Jestem za to pewna, że on chce, żebyśmy tak myśleli, a tymczasem naszyjnik jest tutaj, na tym statku.
- Niewykluczone, ale być może nie wszystko w tym śledztwie jest takie, jak nam się wydaje.
- To znaczy? - spytała Jenny.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Chodzi mi o to, że być może złodziej chciał, żebyśmy tak myśleli - wyjaśniłem im - Być może on naprawdę wrzucił naszyjnik do wody, ale w taki sposób, żeby mógł go potem znaleźć.
- Przecież to niemożliwe, chyba że... Miał wspólnika.
To mówiąc policjantka spojrzała na mnie bardzo uważnie, po czym lekko trąciła pięścią moje ramię.


- Wiesz co, Ash? To, co mówisz nie jest takie głupie i ma nawet sens. Czyli jak ty byś to widział? Gość wybiega z sali balowej mając naszyjnik w ręku. Wyrzuca potem łup do morza, gdzie już czeka jego wspólnik w stroju nurka... Wspólnik łapie naszyjnik i zaraz chowa go w bezpiecznym miejscu, w którym potem obaj się zjawią, aby zabrać łup, oczywiście wcześniej też zaznaczając na mapie szerokość geograficzną na której owa kryjówka się znajduje.
- Owszem, ja bym tak to właśnie widział - potwierdziłem jej słowa.
- Pika-pika - zapiszczał radośnie Pikachu.
Jenny uśmiechnęła się do mnie.
- No dobrze, ale co potem robi wspólnik?
- To proste. Wraca na pokład, przebiera się i wchodzi między ludzi. Po sprawie. Udaje im się to, bo kapitan przerywa rejs po zachodzie słońca, aby go kontynuować o wschodzie.
Policjantka zastanowiła się nad moimi słowami.
- Nie, to odpada. Nikt z gości nie mógł tego zrobić. Na tym statku jest około pięćdziesięciu pasażerów, a wszyscy byli na sali.
- A kto powiedział, że tym wspólnikiem musi być pasażer?
Jenny rozpromieniła się.
- Chłopcze! Masz zadatki na wspaniałego detektywa! Lecę do Jonesa i powiem mu o twoich wnioskach. Coś mi mówi, że bardzo go one ucieszą. Idziesz ze mną?
- Nie, jeszcze nie. Nogi mnie strasznie bolą od tego ciągłego chodzenia i to jeszcze w taki upał - powiedziałem z uśmiechem na twarzy - Posiedzę tu sobie, a potem do was dołączę.
- No dobrze, ale w miarę możliwości dołącz do nas jak najszybciej - zawołała wesoło Jenny, po czym pobiegła za Jonesem.
Ja zaś usiadłem na ławce, wygodnie się na niej rozciągając. Byłem zadowolony, że najwyraźniej popchnąłem śledztwo na nowe tory. Wszystko wskazywało na to, że być może uda mi się rozwiązać tę zagadkę. To by było coś naprawdę wspaniałego. Tylko, czy moje wnioski były aby naprawdę słuszne? Tego to ja już nie wiedziałem, bo przecież moje przypuszczenia były tylko przypuszczeniami. Nie mogłem oczekiwać, że wszystko w nich będzie takie, jak ja to właśnie sugeruję. Równie dobrze mogło być inaczej, a ja się myliłem, ale cóż... Tego to ja mogłem się dowiedzieć tylko dogłębnie badając tę sprawę razem z detektywem Jonesem, którego coraz bardziej lubiłem.
- Jak sądzisz, Pikachu? Uda się nam rozwikłać tę zagadkę? - zapytałem mego Pokemona.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał on wesoło.
- Tak jak myślałem - zaśmiałem się, po czym powoli podniosłem się z ławki i oparłem o reling.
- Ech... Nie ma co, Pikachu... Życie pełne przygód to coś w raz dla nas, nie sądzisz? Codzienne nowa przygoda, nowa podróż oraz nowe miejsce do zwiedzania... Po prostu raj na ziemi, żyć nie umierać, jak to mówią. A kto wie? Może w przyszłości i ja zostanę sławnym detektywem? Tak sławnym jak mój idol? Co o tym myślisz, Pikachu?
Pikachu jednak nie odpowiedział mi. Zdziwiłem się, ponieważ zawsze to robił, dlatego odwróciłem, żeby na niego spojrzeć i w tej samej właśnie chwili otrzymałem cios pięścią prosto między oczy i straciłem przytomność.

***


Kiedy się obudziłem leżałem na brzegu jakieś wyspy, a głowa strasznie mnie bolała. Poczułem wówczas na czole coś mokrego, jakby chusteczkę, którą ktoś wcześniej zanurzył w wodzie. Do tego czyjaś ręka delikatnie i czule dotykała mojej głowy.
- Gdzie... Gdzie ja jestem? - wyszeptałem z trudem.
- Spokojnie, nie bój się. Już jesteś bezpieczny - odpowiedział mi jakiś dziewczęcy głos.
- Mamo, to ty? - zapytałem nieco nieprzytomnie - Jeśli to ty, to chyba nagle zmienił ci się głos, bo brzmisz jak dziewczynka. Masz chrypkę?
Zamiast odpowiedzi usłyszałem jedynie dziewczęcy chichot.
- Jestem jeszcze za młoda na to, żeby być mamą kogokolwiek, a już na pewno nie twoją.
Powoli otworzyłem oczy i zauważyłem nagle jakąś dziewczęcą buzię, na której widniał promienny uśmiech. Od razu ją rozpoznałem. To była moja tajemnicza nieznajoma, tyle tylko, że nagle nauczyła się mówić.
- Co?! To ty?! - zapytałem zdumiony - Ta dziewczyna, którą spotkałem najpierw na plaży, a potem na pokładzie „Królowej Mórz“?!
- Tak, to ja - odpowiedziała mi dziewczyna z uśmiechem na twarzy - Wybacz, że nie byłam wtedy zbyt rozmowna, ale cóż... Wtedy jeszcze nie umiałam mówić w twoim języku.
- Jak to, nie umiałaś mówić w moim języku? Przecież ty doskonale rozumiałaś, co do ciebie mówię - zapytałem zdumiony.
Dziewczyna zachichotała wesoło i wyjaśniła mi to zagadnienie.
- Owszem, doskonale rozumiałam twój język, ale nie umiałam w nim mówić. Dopiero dzisiaj mogę z się tobą porozumieć tak, jak tego chciałam od pierwszej chwili, gdy miałam przyjemność cię spotkać.
- Ale jak to możliwe, że przez ostatnie kilka dni nie umiałaś mówić w moim języku, a teraz nagle umiesz?
- Znam pewne osoby, które znają wasz język. Poprosiłam jedną z nich, aby nauczyła mnie mówić w nim, a ona to zrobiła.
- Chcesz mi powiedzieć, że w ciągu dwóch czy trzech dni nauczyłaś się od tego kogoś mówić w moim języku?
- Jestem pojętną uczennicą.
Zaśmiałem się do niej i powoli podniosłem się do pozycji siedzącej. Zobaczyłem wówczas, że oprócz niebieskich bokserek nie mam na sobie niczego. Zarumieniłem się lekko.
- Gdzie są moje ciuchy? - zapytałem.
Dziewczyna zachichotała wesoło, widząc moje zachowanie.
- Suszą się na tej skale - pokazała mi palcem, o którym miejscu mówi - Nie mogłam przecież pozwolić, żebyś siedział tu w mokrych ubraniach. Jeszcze byś się przeziębił.
- Słusznie... A tu jest nawet ciepło - powiedziałem i rozejrzałem się dookoła - A właściwie to gdzie my jesteśmy?
- Na Wyspie Kutamo. To mała, opuszczona dawno temu przez ludzi wysepka. Nikt tu już nie mieszka, nie licząc oczywiście Pokemonów.
- Rozumiem. A jak ja się właściwie tu znalazłem? Pamiętam jedynie, że dostałem między oczy od jakiegoś mięśniaka, a potem urwał mi się film.
- Urwał ci się film? - zdziwiła się dziewczyna.
Zachichotałem lekko. Owszem, moja urocza nieznajoma znała już nasz język, ale widocznie mówienie w młodzieżowym i nowoczesnym żargonie sprawiało jej mały kłopot.
- Chodziło mi o to, że straciłem przytomność i nie wiem, co się potem działo.
- Aha! Rozumiem. A ja wiem, co się wtedy stało, bo wynurzyłam się akurat z wody - powiedziała dziewczyna, siadając tuż obok mnie - Dostałeś pięścią między oczy od takiego jednego mężczyzny, który potem wyrzucił cię za burtę statku. Skoczyłam ci więc na pomoc i przyniosłam tutaj.
- Dziękuję... Gdyby nie ty, było by po mnie... Zaraz, chwileczkę! Jak to widziałaś to wszystko?! Przecież byliśmy na pełnym morzu! Nie mogłaś tego widzieć, chyba, że ty jesteś...
Wtedy przypomniał mi się widok, jaki widziałem całkiem niedawno wieczorem. Ten rybi ogon...
- Ty jesteś... Syreną?
Dziewczyna pokiwała głową na znak, że się nie mylę.
- Wow! To niesamowite - powiedziałem coraz bardziej zdumiony tym wszystkim - Uratowała mnie syrenka. Prawdziwa, żywa syrenka. No, nieźle. Naprawdę nieźle. Chyba trochę za mocno walnął mnie ten gość, bo mam omamy wzrokowe. Albo jeszcze śpię i zaraz się obudzę.
Moja rozmówczyni spojrzała na mnie uważnie i leciutko uszczypnęła mnie w ramię.
- AU! A to za co było?! - jęknąłem.
- Chciałam, abyś się upewnił, że nie śpisz - zachichotała syrenka.
- No dobra, dobra. Nie szczyp mnie więcej. Już ci wierzę, że istniejesz naprawdę - powiedziałem, masując sobie ramię - Ale skoro jesteś syreną, to dlaczego masz nogi, a nie ogon?
- Bo tylko w wodzie mam ogon. Na lądzie za pomocą magii mój ogon zamienia się w nogi. Umiem też wyczarować sobie przepaskę z trawy, żeby nie chodzić nago między ludźmi.
- Nie wiedziałem, że syreny tak potrafią. Zawsze sądziłem, że aby móc zostać człowiekiem muszą one oddać głos morskiej wiedźmie.
- Bzdura. To tylko głupi stereotyp, do tego niczym nie poparty.
- Naprawdę?
- Poważnie. Takie historie o syrenach to tylko bajki wymyślone przez jakieś pisarza fantasty, do tego strasznego pesymisty. Chociaż przyznaję, że mają one swoje oparcie w faktach. No, bo widzisz... Siostra mojej prababci została człowiekiem i wyszła za mężczyznę ludzkiej rasy.
- Poważnie? I co, nie musiała stracić głosu, żeby to zrobić?
- Skądże. Tylko kąpać się nie mogła w obecności męża.
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- No tak! W końcu mąż by się bardzo zdziwił, jakby jego żonie nagle w wannie wyrósł rybi ogon.
- Tak... To byłoby dla niego dość wstrząsające - zachichotała syrenka.
Oboje wpatrywaliśmy się w siebie i przez chwilę nic nie mówiliśmy. Czułem wówczas na sobie uroczy, niemalże przeszywający mnie na wylot wzrok syrenki, która patrzyła na mnie swoimi pięknymi, brązowymi oczami. Oboje najwidoczniej czuliśmy się dziwnie i nie wiedzieliśmy, co też mamy sobie teraz powiedzieć, ale w żadnym razie coś tak prozaicznego nie mogło stanowić dla nas problemu. Wystarczyło, że siedzieliśmy tu obok siebie i mogliśmy spędzić ze sobą czas.
- Masz na imię Ash, prawda? - zapytała mnie syrenka, po dłużej chwili milczenia.
- Tak, mam tak na imię. Skąd wiesz? - spytałem.
- Słyszałem, jak twoi przyjaciele tak na ciebie wołają.
- No tak, rzeczywiście. A ty jak masz na imię?
- Adela.
To mówiąc syrenka uśmiechnęła się do mnie wręcz promiennie, po czym wstała podając mi rękę.
- Chcesz ze mną popływać?
- Ale wiesz... Moi przyjaciele się o mnie niepokoją, powinienem już wrócić...
Adela zrobiła wówczas tak urocze spojrzenie, któremu w żaden sposób nie potrafiłem się oprzeć. Sereno... Myślę, że bardzo dobrze znasz ten rodzaj spojrzenia, bo sama nieraz go na mnie wypróbowujesz. Jest to spojrzenie z gatunku tych, którym się oprzeć nie można. No i ja się nie oparłem.
- No dobrze, ale tylko na chwilę...
- Super!
Adela aż podskoczyła z radości, gdy się zgodziłem, po czym złapała mnie za rękę i pociągnęła szybko w kierunku wody. Wówczas coś sobie przypomniałem.
- Zaczekaj! Przecież ja nie umiem oddychać pod wodą! Utonę!
Syrenka uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Ależ to żaden problem. Wystarczy, że cię pocałuję, a otrzymasz moc oddychania pod wodą.
- Naprawdę? - zdziwiłem się.
- Tak. Pocałunek syreny ma magiczną moc. Tylko uważaj, Ash... Pod wodą będziesz musiał trzymać mnie mocno za rękę, żeby moc pocałunku przetrwała. Pamiętaj, zachowaj niewielką tylko odległość ode mnie i jak najdłużej trzymaj moją rękę. Jeśli ją puścisz na zbyt długo, utoniesz.


Pokiwałem głową na znak, że rozumiem jej zasady, po czym długo oraz bardzo czule pocałowała mnie w usta (nie umiem opisać tego, co wtedy czułem, ale jedno wam powiem - to była prawdziwa magia). Następnie oboje wskoczyliśmy do wody i zaczęliśmy w niej radośnie pływać. Adeli, ledwo zetknęła się z wodą, od razu wyrósł syreni ogon, w którym, musiałem to przyznać, było jej nawet do twarzy. Ja zaś szybko zauważyłem, że Adela ma rację i mogłem oddychać pod wodą zupełnie tak, jakbym był rybą lub jakimś morskim stworzeniem. Przez jakiś czas oboje pluskaliśmy się w wodzie, zwiedzaliśmy morskie głębiny i podziwialiśmy pływające tam sobie wodne Pokemony. Nie umiem słowami opisać tego wszystkiego, co wtedy ujrzałem, ale powiem wam, że to był po prostu przepiękny widok.
W końcu wróciliśmy na plażę, gdzie się wysuszyliśmy, a ja założyłem na siebie swoje ubrania.
- Ash... Przyjemnie mi się z tobą tutaj spędza czas - powiedziała Adela, siadając na brzegu morza i podciągając sobie kolana pod brodę.
- Mnie również - uśmiechnąłem się do niej - Nigdy nie zapomnę tego, co tutaj widziałem.
Adela spojrzała na mnie i złapała mnie za rękę.
- Zostań ze mną... Proszę... Zostań tu ze mną na zawsze...
Popatrzyłem na nią smutnym wzrokiem. Wiedziałem, że moją decyzją złamię jej serce, ale musiałem jej odmówić.
- Nie mogę, Adelo. Mam swoje marzenia, które muszę zrealizować... Mam też mamę, która będzie się o mnie niepokoić, jeśli nie wrócę nigdy do domu. No i mam też przyjaciół, którzy już na pewno się o mnie niepokoją. Prócz tego muszę rozwiązać pewną zagadkę...
- Zagadkę? A jaką konkretnie?
Opowiedziałem Adeli w wielkim skrócie, o jaką zagadkę mi chodzi. Syrenka popatrzyła na mnie wtedy uważnie i powiedziała:
- A ja wiem, gdzie jest to, czego szukasz.
- Naprawdę? A gdzie to jest?
- W podwodnej grocie niedaleko stąd. Widziałem, jak jakiś czas temu w nocy pewien mężczyzna w aparaturze do oddychania pod wodą przyniósł tam ten przedmiot, a nieco wcześniej zapakował go w taką złotą skrzynkę.
- Jak wyglądał ten mężczyzna? - zapytałem.
- To był ten sam człowiek, który cię uderzył - wyjaśniła Adela - Taki wielki mięśniak z tatuażem w kształcie kotwicy na nadgarstku.
- Jesteś tego pewna?
- Widziałam go dokładnie.
- I wiesz, gdzie jest ten naszyjnik?
- Jasne. Mogę ci go dać, jeśli chcesz.
- Byłbym ci za to bardzo wdzięczny.
Syrenka uśmiechnęła się do mnie, po czym wstała i zagwizdała na palcach. Chwilę później woda zaczęła bulgotać, a następnie wyskoczył z niej potężny Pokemon Gyarados. Krzyknąłem przerażony na jego widok.
- Spokojnie, to mój przyjaciel - powiedziała Adela i podeszła blisko tego Pokemona, po czym pogłaskała go ręką po głowie - Witaj, kochany. Jak się masz?
Gyarados zaryczał delikatnie i spojrzał na mnie. Uśmiechnąłem się do niego nieco niepewnie bojąc się, że zaraz kłapnie paszczą, a ja skończę w jego żołądku jako kolacja.
- Ekhem... Tego no... Cześć!
Pokemon delikatnie zaryczał, po czym położył się wygodnie na tafli wody niedaleko nas.
- Wskakuj na jego grzbiet. On zabierze nas na twój statek - powiedziała Adela.
Nie do końca dowierzałem mojej nowej przyjaciółce, ale ostatecznie postanowiłem posłuchać jej rady i usiadłem na grzbiecie Pokemona. Adela usadowiła się wygodnie za mną, po czym objęła mnie mocno w pasie i Gyarados ruszył z nami na swoim grzbiecie. Płynęliśmy na jego grzbiecie wypatrując wzrokiem okrętu „Królowa Mórz“, z którego tak tajemniczo zniknąłem. Po drodze zatrzymaliśmy się w miejscu, w którym został ukryty naszyjnik z rubinem. Adela wskoczyła wówczas do wody, zanurkowała i po kilku minutach wróciła z niewielką, złotą szkatułką w dłoni. Otworzyłem ją i zobaczyłem w niej poszukiwany przeze mnie naszyjnik z rubinem.
- Tak, to właśnie cel moich poszukiwań - powiedziałem z uśmiechem na twarzy - Dziękuję ci, Adelo.
Ta uśmiechnęła się do mnie promiennie.
- Nie ma za co, Ash. Teraz razem z Gyaradosem odwieziemy cię na statek.
Pomimo pewnych moich obaw wystosowanych względem jej pupilka Adela dotrzymała danego mi słowa i już po jakiś kwadransie dostrzegłem okręt „Królowa Mórz“. Gyarados, widząc statek, szybko zanurzył się w taki sposób, że tylko jego grzbiet lekko wystawał ponad powierzchnię morza, a na tym grzbiecie siedziałem ja. Adela natomiast pływała wesoło obok mnie, uśmiechając się promiennie.
- Gyarados nie chce być zauważony przez ludzi na tym statku. Boi się, że mogliby się go przestraszyć - powiedziała Adela.
- Rozumiem go doskonale - zaśmiałem się, choć nie dodałem przy tym, że rozumiem również tych ludzi, co by się go przestraszyli, gdyby tak nagle wynurzył się z wody tuż przed nami.
Już po chwili byłem pod statkiem.
- Dziękuję ci za przejażdżkę, Gyarados! - zawołałem zachwyconym głosem.
Pokemon odpowiedział mi delikatnym rykiem, po czym podskoczył lekko w taki sposób, że aż poleciałem w górę i wylądowałem nieco boleśnie na pokładzie okrętu. Mimo bólu, który wtedy poczułem szybko podniosłem się na nogi i wyjrzałem przez reling. Zobaczyłem wówczas, że Adela macha mi wesoło ręką, po czym znika szybko w morskich odmętach. Zadowolony przycisnąłem do piersi szkatułkę, którą od niej dostałem i pobiegłem do kajuty kapitana.
Gdy tam dotarłem, to usłyszałem przez zamknięte drzwi, że toczy się tam jakaś bardzo rozmowa. Szybko wywnioskowałem, iż dotyczy ona mojej skromnej osoby. Postanowiłem się dowiedzieć, co się o mnie mówi.
- Niestety, nasze poszukiwania nadal nic nie dały. Ash przepadł bez wieści - powiedział bardzo zasmuconym głosem dowódca okrętu „Królowa Mórz“.
- To okropne! - odezwał się załamany Max.
- Mam tylko nadzieję, że nic mu się nie stało. Martwię się o niego - powiedziała May, niemalże chlipiąc przy tym.
- Żeby tylko jeszcze żył - dodał Gary.
- Pika-pika - zapiszczał zasmucony Pikachu.
- Spokojnie, przyjaciele. Ash to przecież twardziel. Zawsze daje sobie radę w każdej sytuacji - stwierdził Brock pewnym tonem.
- I tu masz rację, przyjacielu - powiedziałem wesoło, wchodząc do środka kajuty.
Przyjaciele spojrzeli na mnie zdumieni i aż pozrywali się z krzeseł, na których siedzieli. Kapitan również był wyraźnie zdziwiony, ale też i bardzo zadowolony, że się odnalazłem.
- To Ash! - zawołali jednocześnie.
- Pika-pi! - zapiszczał Pikachu.
- Tak, to ja! Tęskniliście za mną? - zapytałem dowcipnie.


Siedzący właśnie na biurku kapitana mój Pikachu ze łzami w oczach skoczył w moje objęcia. Objąłem go mocno do siebie i pogłaskałem czule po główce.
- Pikachu! Jak dobrze cię znowu widzieć, przyjacielu - powiedziałem do niego wzruszony.
- Pika-pi! Pika-pi! - piszczał moje imię w swoim języku Pikachu.
Gdy już skończyłem moje powitanie z nim May podbiegła do mnie i rzuciła mi się mocno na szyję.
- Ash! Proszę cię! Nigdy więcej mnie tak nie strasz! Rozumiesz to?! Nigdy więcej nie próbuj mnie tak straszyć! - krzyknęła, płacząc przy tym w moje ramię.
Zdziwiony zarumieniłem się lekko na twarzy i powiedziałem:
- Ekhem... Spoko, nie martw się. Postaram się więcej tak nie robić.
- Ash! Gdzieś ty się podziewał? Szukaliśmy cię po całym statku! - zawołał Max.
- Ale nigdzie cię nie było - dodał Brock.
- Znaleźliśmy tylko nieprzytomnego Pikachu oraz twój plecak i twoją czapkę - rzekł Gary.
- Powiedz nam, gdzie byłeś przez ten cały czas? - spytała May bardzo przejętym głosem.
Uśmiechnąłem się do nich przyjaźnie, po czym usiadłem na krześle i krótko oraz zwięźle opowiedziałem im o wszystkim, co mnie spotkało od chwili zniknięcia. Przyjaciele moi byli przerażeni tym, co usłyszeli.
- To znaczy, że ktoś musiał podsłuchać twoją rozmowę z detektywem Jonesem oraz oficer Jenny i próbował cię zabić, gdy tylko zostałeś sam - powiedział Brock i podrapał się lekko palcami po brodzie.
- Ale kto to był? - zapytał Max.
- Pika-chu? - zapiszczał Pikachu.
- Wiem jedynie, że to musiał być silny mężczyzna, bardzo umięśniony i z tatuażem w kształcie kotwicy na nadgarstku - wyjaśniłem.
Kapitan zamyślił się przez chwilę, po czym powiedział:
- Znam tylko jednego członka mojej załogi, który pasuje do tego opisu.
- Jeden w zupełności wystarczy, panie kapitanie - odpowiedziałem mu z uśmiechem na twarzy.

***


Członkiem załogi, o którym mowa, był kucharz okrętowy. Detektyw Jones z oficer Jenny, jak tylko dowiedzieli się o tym że wróciłem i co mnie spotkało, poszli go przesłuchać. Detektyw umiał odpowiednio rozmawiać z takimi draniami jak on, dlatego przycisnął kucharza w taki sposób, że ten do wszystkiego się przyznał, choć za nic w świecie nie chciał powiedzieć, kto jest jego wspólnikiem. W tej sprawie gość milczał jak grób.
- Widocznie musi bać się swojego wspólnika, skoro tak uparcie milczy - powiedziałem do detektywa Jonesa, gdy ten już zakończył przesłuchanie.
Detektyw pokiwał zamyślony głową.
- Możliwe... Ale on nie musi nam nic mówić. Zaczynam się powoli domyślać, kto może być tym tajemniczym wspólnikiem.
Spojrzałem na niego zaintrygowany.
- A więc kto to był?
- Widzisz, Ash... Rozważałem wszystkie za i przeciw i wciąż jedno mnie zastanawia. Jak złodziej w ciemności odnalazł Eloise, a potem zabrał jej rubin tak, że ona niczego nie zauważyła? Ciemność była tak wielka, że ledwo było co widać. Nie znalazłby w niej swojej ofiary i jej naszyjnika, chyba, że stał bardzo blisko niej.
Słuchałem uważnie jego słów i zastanawiałem się nad ich znaczeniem.
- A więc myśli pan, że to był...
- Podejrzewam, że tak właśnie było, mój drogi chłopcze - powiedział do mnie detektyw, uśmiechając się przy tym tajemniczo - Ale żeby móc w pełni to wyświetlić, będziemy musieli przeprowadzić z podejrzanymi przez nas osobami poważną rozmowę. Przedtem jednak muszę coś sprawdzić.
To mówiąc poszedł zadzwonić i przez chwilę się nie pojawiał. Wrócił dopiero po chwili z ogromnym uśmiechem na twarzy.
- Teraz wiem już wszystko, co chciałem wiedzieć.
Następnie spojrzał na mnie.
- Mój drogi chłopcze... Prowadziłeś wraz ze mną tę sprawę. Czy teraz zechcesz wraz ze mną ją zakończyć?
Oczywiście moja odpowiedź na to pytanie mogła być tylko jedna.

***


Ja i moi przyjaciele, a także kapitan, Eloise i Peter poszliśmy do kajuty kapitańskiej, aby tam przeprowadzić ostateczne zakończenie całej sprawy.
- Moi drodzy... Sprawa jest naprawdę bardzo nietypowa - rozpoczął swoją przemową Herbert Jones, przechadzając się powoli po całej kajucie - Zostałem poproszony o rozwikłanie zagadki kradzieży pani naszyjnika z rubinem, panno Eloise.
- Który jak słyszałam, został już znaleziony - przerwała mu dziewczyna - Kiedy wreszcie go odzyskam?
- Spokojnie, proszę pani. Tylko spokojnie. Wszystko w swoim czasie - odpowiedział jej detektyw z uśmiechem na twarzy - Najpierw pozwolę sobie wyjaśnić pewne sprawy. Przede wszystkim to, że moja obecność na tym statku nie jest wcale przypadkowa.
- Jak to? - zdziwiła się May.
- Co pan na myśli? - zapytał Max.
- Chodzi o to, że nie znalazłem się tu przypadkiem. To ojciec panny Eloise poprosił mnie, abym pilnował cennego naszyjnika jej córki.
- Tatuś pana wynajął? - pisnęła zdumiona Eloise.
- Owszem. Wynajął mnie i jak widzę bardzo dobrze zrobił, ponieważ naszyjnik został skradziony.
- Ale pański asystent go odnalazł, więc jak? Kiedy wreszcie odzyskam swoją własność?!
- Spokojnie, panienko. Wszystko w swoim czasie. Na razie pozwól, że podam wszystkim tu obecnym rozwiązanie tej zagadki.
To mówiąc Herbert Jones ponownie zaczął chodzić po całej kajucie i kontynuował swoją wypowiedź:
- Od samego początku w całej tej sprawie pewna rzecz nie dawała mi spokoju. Jak to możliwe, że sprawca kradzieży tak łatwo jej dokonał? Jak mu się udało w tej ciemności, gdzie ledwie co było widać, znaleźć pannę Eloise, zabrać jej rubin i uciec z nim bez trudu, wyrzucić go do morza, gdzie czekał wspólnik, po czym wrócić tu na salę i to wszystko zrobić w ciągu zaledwie pięciu do sześciu minut?
- To niemożliwe - powiedziała Jenny.
Obaj z Jonesem uśmiechnęliśmy się lekko.
- Na pozór i owszem - odparł na to detektyw - Ale tylko na pozór. Tak naprawdę wszystko było dokładnie zaplanowane. Kucharz wyłączył światło i pobiegł na pokład, gdzie spotkał się ze swoim wspólnikiem. Ten dał mu rubin, który obaj zapakowali szybko do złotej skrzynki...
- Skąd wzięli skrzynkę? - zapytała May.
Uśmiechnąłem się do niej i pospieszyłem z odpowiedzią.
- Dobre pytanie. Ponieważ złapaliśmy kucharza, możemy udzielić na nie odpowiedzi. Złodziej dał skrzynkę kucharzowi przed tą akcją, a kucharz miał ją cały czas przy sobie.
Detektyw pokiwał głową na znak zgody.
- Dokładnie tak było. Kucharz wziął skrzynkę, założył maskę nurkę i rurkę do oddychania pod wodą, po czym wskoczył do morza, ale w taki sposób, żeby plusk był jak najcichszy. Nie wiem, jak tego dokonał, lecz mu się to udało. Złodziej zaś najspokojniej w świecie wrócił na salę, a przez ten czas kucharz ukrył szkatułkę w podwodnej grocie, po czym powrócił na pokład naszego statku i do swojej kajuty, w której rzekomo już spał i zrobił to przez nikogo niezauważony. Przeprowadzeniu całej tej akcji sprzyjał fakt, że „Królowa Mórz“ na noc zawsze zatrzymywała się i stała na kotwicy. Gdyby okręt poruszał się mimo wszystko, wtedy sprawa mogłaby wyglądać inaczej, a tak było to możliwe.
- Ale po co złodzieje ukrywali naszyjnik pod wodą? - zdziwiła się May.
- Pewnie chcieli go wydobyć go po zakończeniu rejsu i sprzedać na czarnym rynku - zasugerował Max.
- Dokładnie tak - stwierdził detektyw Jones - Plan niemal doskonały, ale niestety w sprawę wmieszał się pewien wścibski śledczy i jego dzielny pomocnik, który ma głowę nie od parady.
Bardzo mi się spodobały te słowa, zwłaszcza, że Jones wypowiadał je z takim szacunkiem.
- Dobrze, ale kto jest złodziejem?! - zapytał załamanym tonem kapitan.
- Właśnie! Mógłby pan nam to w końcu powiedzieć? - dodała Eloise.
Detektyw spojrzał wówczas w stronę jej narzeczonego. Peter lekko się zmieszał.
- Że co, proszę? Pan myśli, że to ja...
- Nie, ja tak nie myślę. Ja to wiem! - powiedział detektyw groźnym tonem - To musiał być pan. Kiedy zgasło światło stał pan blisko swojej narzeczonej. Na tyle blisko, że z łatwością mógł jej pan zabrać naszyjnik, po czym wymknąć się z sali i zrobić to, co powiedziałem. Poszło to panu tym łatwiej, że doskonale widzi pan w ciemności, prawda? Ma pan bardzo dobry wzrok, jak każdy hazardzista zresztą.
- Ale po co on miałby to robić? - zdziwił się kapitan.
- Dla pieniędzy, które dostałby za ten rubin po sprzedaży oraz po to, żeby wyłudzić za niego odszkodowanie - mówił dalej Jones.
- Słuchacie tego przygłupa? Przecież on bredzi od rzeczy! - zawołał oburzonym tonem Peter.
Detektyw Jones uśmiechnął się do niego delikatnie.
- Przeciwnie, panie Peter. Mówię prawdę i dobrze pan o tym wie. Rozmawiałem telefonicznie z moim dobrym znajomym, który pana dobrze zna. Mówi, że jest pan hazardzistą. Przegrał pan ostatnio sporą sumkę pieniędzy, którą dostał pan od swego przyszłego teścia. Ojciec Eloise zaś bardzo nie lubi hazardzistów i gdyby tylko się o tym dowiedział, na pewno zerwałby pańskie zaręczyny z jego córką. Zresztą już raz spłacił pana długi i zapowiedział, że jeśli narobi ich pan więcej, ze ślubu nici. Musiał więc pan coś wymyślić, żeby ratować się od zerwania narzeczeństwa z tak niezwykle posażną panną. Muszę przyznać, że bardzo sprytnie pan to sobie obmyślił. Kucharz powiedział panu, że kapitan zawsze w trakcie rejsu, gdy zachodzi słońce zatrzymuje statek i dlatego wpadł pan na pomysł ukrycia naszyjnika w morzu. Wcześniej chcieliście go schować gdzieś na pokładzie, ale dzięki tej wiadomości łatwiej było ukryć łup, oczywiście zaznaczając wcześniej na mapie szerokość geograficzną, na której chcecie przeprowadzić te waszą akcję. Sprzyjało wam szczęście, bo w tej okolicy jest grota, choć pewnie bez niej też byście sobie poradzili i zakopali łup w piasku, ale grota była lepsza jako kryjówka. Wspaniały plan. Wielka szkoda tylko, że próbował pan zabić mojego pomocnika, bo za kradzież dostałby pan tylko kilka lat, a za próbę zabójstwa...

Peter nie dał mu dokończyć, bo rzucił się do ucieczki, jednak Pikachu zeskoczył wtedy z mojego ramieniu i gwałtownie poraził łajdaka prądem. Mężczyzna upadł na ziemię, zaś porucznik Jenny skoczyła na niego i skuła drania kajdankami.
- Niesamowite! A więc to on za tym wszystkim stoi? - zapytał Gary.
- Ale jak zwerbował do pomocy kucharza? - spytał Brock.
- Kucharz tego statku bardzo dobrze zna pana Petera - powiedziałem gwoli wyjaśnienia - Kiedyś wspólnie prowadzili jakieś takie swoje ciemne interesy. Teraz spotkali się tutaj i Peter postanowił ponownie wmieszać go w swoje sprawy. Było to o tyle korzystne, że kucharz doskonale zna tę okolicę. Wiedział, gdzie znajduje się grota i kiedy skutecznie przeprowadzić akcję. Kucharz, jak go dobrze przycisnęliśmy powiedział nam to wszystko, pomijając tylko tożsamość swojego wspólnika. Tę musieliśmy odkryć sami.
- To było trudne, bo choć od początku podejrzewałem gościa, to jednak brakowało mi motywu - rzekł Herbert Jones - Ale przypomniałem sobie, że będąc niedawno w kasynie ze znajomym widziałem w nim Petera. Dlatego zadzwoniłem do tego znajomego i zapytałem, czy kojarzy on może naszego paniczyka. Jako często bywalec kasyn i domów gry zna wiele osób, które te miejsca odwiedzają. Znał też Petera. Biedak w przeciwieństwie do mojego znajomego nie ma szczęścia do kart, więc często przegrywał i to dosyć duże sumy. Dlatego, kiedy spotkał kucharza, którego dobrze zna, obaj uknuli ten jakże cwany plan.
- Nigdy bym ich nie podejrzewał - stwierdził Gary.
- Dlatego obaj byli tacy nieuchwytni - powiedziałem i spojrzałem na detektywa - Ale to chyba jeszcze nie koniec sprawy, proszę pana. Prawda?
Jones zaśmiał się wesoło.
- No właśnie, Ash. Coś nadal mi nie daje spokoju. Obejrzałem sobie dokładnie ten naszyjnik z rubinem. Jego łańcuszek jest duży i owszem, ale nie na tyle duży, żeby osoba nosząca to cacuszko nie poczuła nic, kiedy się go zdejmuje jej z szyi. A pani twierdzi, panno Eloise, że nic pani nie czuła w chwili, gdy została pani okradziona.
Detektyw spojrzał bardzo uważnie na dziewczynę, która nagle zaczęła się gwałtownie pocić na całej twarzy.
- To trochę mało możliwe, nie uważa pani?
Eloise powoli podniosła się z krzesła i powiedziała:
- A co miałam zrobić? Pozwolić, aby mój ojciec zerwał moje zaręczyny z Peterem?! Ja go kocham i musiałam coś zrobić, żeby jakoś ratować nasz związek!
- A więc ty wiedziałaś o wszystkim? - zawołał zdumiony Gary Oak - Wiedziałaś, co on planuje i mimo to wzięłaś w tym udział?
Eloise spojrzała na niego i powiedziała:
- Mój drogi Gary... Gdy sam się kiedyś zakochasz, to zrozumiesz moje dzisiejsze postępowanie.
- Być może - rzucił beznamiętnie mój przyjaciel.

***


Sprawcy zostali aresztowani, zaś naszyjnik z rubinem zabezpieczony przez oficer Jenny. Detektyw Jones pogratulował wówczas mnie i Pikachu doskonale poprowadzonego śledztwa.
- Prawdę mówiąc, to ja tam nic wielkiego nie zrobiłem - powiedziałem skromnym tonem - Po prostu miałem dużo szczęścia i tyle, a prócz tego wymyśliłem kilka mądrych teorii. To nic wielkiego.
- Wręcz przeciwnie, drogi chłopcze. Moim zdaniem to bardzo wiele - powiedział detektyw poważnym tonem - Masz w sobie prawdziwy talent do rozwiązywania zagadek. Mam nadzieję, że go nie zmarnujesz.
- Sądzi pan, że kiedyś mógłbym być tak wspaniałym detektywem jak pan?
Jones uśmiechnął się do mnie konspiracyjnie i powiedział:
- Między nami mówiąc, Ash, to ja tak sobie myślę, że będziesz nawet jeszcze lepszy niż ja.
Jakąś chwilę później słynny detektyw zdjął z siebie płaszcz Sherlocka Holmesa i podał go mnie.
- Proszę, weź to ode mnie na pamiątkę dzisiejszej przygody.
Spojrzałem na niego uważnie nie wierząc w to, co słyszę.
- Ale to przecież pański szczęśliwy płaszcz...
- Mam jeszcze trzy takie. Weź go, proszę.
- Ale pan w nim rozwiązał wiele zagadek... Nie wiem, czy powinienem go przyjmować - nadal miałem wątpliwości.
- Nalegam, abyś go przyjął - powiedział detektyw.
Spojrzał na moich przyjaciół, którzy pokiwali głowami na znak, że też tak uważają. Zadowolony wziąłem więc od niego ów płaszcz z peleryną i nałożyłem go na siebie.
- Chyba jest na ciebie trochę za duży - zaśmiała się May.
- Owszem. I jeszcze tak ciut za szeroki - dodał Gary Oak, chichocząc przy tym złośliwie.
Detektyw Jones również się zaśmiał, choć w nieco inny sposób niż oni.
- Spokojnie, chłopcze. Jeszcze urośniesz do tej płaszcza. Zobaczysz, przyjacielu. Urośniesz do niego zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Ja ci to mówię, ja! Herbert Jones! A jak coś mówię, to pewnie wiem, co mówię. Ot co!
To mówiąc detektyw zapalił fajkę i poprawił sobie na głowie fedorę.

***


Wieczorem z okazji złapania przestępców na statku odbył się wielki bal. Cała nasza wesoła kompania szybko przebrała się w eleganckie stroje i poszliśmy wziąć udział w zabawie. Ja zaś, idąc na salę, dostrzegłem jakąś tajemniczą postać, która pomachała mi ręką i zniknęła.
- Zaczekajcie na mnie, proszę. Zaraz wrócę - powiedziałem.
- Pika? - zdziwił się Pikachu.
- Dokąd biegniesz, Ash? - zdziwiła się May.
- Bal już się rozpoczyna! - przypomniał mi Brock.
- Spokojnie, zaraz wrócę!
To mówiąc pobiegłem szybko za osobą, którą właśnie dostrzegłem. Oczywiście z łatwością się domyśliłem, kim też ona jest. Uśmiechnąłem się, gdy tylko ją zobaczyłem.
- Witaj, Adelo.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie rozkosznie. Miała ona na sobie prześliczną błękitną sukienkę z lekkim dekoltem, a jej szyję zdobił piękny wisiorek zrobiony z muszelek. Na nogach zaś miała błękitne pantofelki.
- Witaj, Ash - powiedziała do mnie, wciąż się promiennie uśmiechając.
- To wszystko to twoja magia? - zapytałem, pokazując palcem na jej ubiór.
- Owszem. Podoba ci się? - spytała wesoło, okręcając się dookoła.
- Jak najbardziej - powiedziałem, obserwując ją dokładnie - Jesteś po prostu prześliczna.
- Czy na tyle śliczna, żebyś zechciał ze mną zatańczyć? - spytała Adela, podchodząc do mnie.
- No pewnie! - zaśmiałem się do niej i wziąłem ją za rękę.
Już po chwili oboje weszliśmy na salę trzymając się za dłonie. May, Max, Brock i Gary dostrzegli i oczywiście byli w szoku. Podeszli do nas bardzo zaciekawieni tożsamością mojej tajemniczej towarzyszki, natomiast ja (nie bez satysfakcji) dokonałem niezbędnej prezentacji.
- Pozwólcie, że wam przedstawię. Przyjaciele, to jest Adela. Adelo... To są moi przyjaciele: Gary Oak, Brock Wandstorf, May Hameron oraz jej brat Max Hameron.
- Adela? A więc to jest ta Adela, o której nam tyle opowiadałeś? - zapytała zdumiona May.
- Wiesz, nie wygląda za bardzo na syrenkę - dodał Max, czyszcząc sobie chusteczką okulary i zakładając je ponownie na nos.
- Bo nie jestem w wodzie, a tylko w wodzie rośnie mi ogon. Jednak jeśli chcesz, to możesz mnie zobaczyć, jak wskakuję do morza - zaśmiała się Adela.
- Chętnie, ale może później. Teraz mamy bal, więc tańczmy - zaśmiał się wesoło Gary.
- A przy okazji, skoro już mowa o tańcach, to może zechcesz ze mną zatańczyć, moja śliczna? - zapytał Brock, podstawiając jej swoje ramię.
Adela zachichotała wesoło.
- Przykro mi, ale ten taniec obiecałam już komuś innemu.
To mówiąc porwała mnie na parkiet. Brock wyglądał na załamanego, ale dość szybko się pocieszył, gdy tylko zobaczył Jenny ubraną w ciemno-niebieską sukienkę, dlatego natychmiast doskoczył do niej i porwał ją do tańca. Tymczasem Gary tańczył z May, zaś Max zaczął okupować stół z przekąskami. Ja natomiast wesoło tańczyłem z Adelą. Co prawda nie byłem dobrym tancerzem i stałem się nim dopiero przy pomocy Sereny, to jednak tego wieczoru byłem prawdziwym mistrzem w tej dziedzinie. Widocznie magia Adeli poprowadziła moje nogi w taki sposób, że nawet ani razu nie przydepnąłem mojej partnerce palców.
- No i co, May? Nadal uważasz, że tylko mi się zdawało, że widziałem Adelę, czy może wierzysz, że ona istnieje? - zachichotałem do May, kiedy znalazłem się podczas tańca obok niej.
Dziewczyna zarumieniła się lekko na twarzy i odpowiedziała:
- Prawdę mówiąc to... Nigdy nie wątpiłam w jej istnienie.
- Tak, jasne! - zaśmiałem się i powróciłem do tańca.
Tańczyliśmy ze sobą dalej, potem jednak zabawa się skończyła i Adela poprosiła, abym odprowadził ją na tylną część statku. Gdy już to zrobiłem, ta spojrzała na mnie poważnym tonem i powiedziała:
- Musimy się już pożegnać, Ash.
- Wiem o tym - odpowiedziałem - Ale może jednak zostaniesz z nami?
- Wiesz, że to niemożliwe... Ty nie zostaniesz w moim świecie, a ja nie mogę zostać w twoim.
- Przecież twoja prababcia czy też jej siostra została żoną człowieka.
- Tak, ale ja za bardzo przywykłam już do morskich głębin, żeby je teraz opuścić na zawsze. Poza tym masz swoją misję, a ja swoją.
- Ty masz swoją misję?
Adela pokiwała delikatnie głową.
- Moja misja to pilnować morskich głębin na terenie regionu Hoenn. Jestem strażniczką tych mórz. To znaczy jedną z kilku strażników i do tego najmłodszą, bo mam zaledwie czternaście lat, a reszta jest dużo starsza ode mnie, ale staram się zasługiwać na ten zaszczyt. Dlatego podchodzę bardzo poważnie do swoich obowiązków.
- Rozumiem. Czemu nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? - zapytałem zdumiony.
- Bo to nie miało żadnego znaczenia - odpowiedziała Adela - Tak czy inaczej musimy się już rozstać.
- Ale dlaczego teraz? Jutro dopiero kończy się rejs. Nie musisz jeszcze odchodzić.
- Owszem, muszę. Jeśli zostanę tu dłużej, to mogę nie chcieć wrócić do domu, a tego żałowałabym do końca życia. Wiedz jednak, że ja nigdy nie zapomnę tych wszystkich naszych wspólnie spędzonych chwil. Żałuję tylko, że było ich tak niewiele.
- Tak, ja też żałuję. Ale chyba się jeszcze spotkamy, prawda?
Adela uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- A co mówi twoje serce?
- Mówi, że bardzo chce w to wierzyć.
- A więc jeszcze się zobaczymy - odparła na to Adela.
- Mam taką nadzieję - powiedziałem.


Syrenka uśmiechnęła się do mnie delikatnie, po czym wyjęła coś z kieszeni sukienki. Była to muszla, którą już wam pokazywałem.
- Weź to ode mnie, Ash. Na pamiątkę. To jest niezwykła muszla. Gdy przyłożysz do niej ucho, to usłyszysz szum morza. A gdy zrobisz to myśląc o mnie, wtedy usłyszysz mój śpiew.
Wzruszony wziąłem od niej ten prezent i uznałem, że należy się jej zrewanżować, więc poprosiłem, aby poczekała na mnie chwilę, a następnie szybko pobiegłem do swojej kajuty, wyjąłem z plecaka kilka moich rzeczy, wybrałem jedno z nich i przyniosłem do niej.
- Weź to na pamiątkę. To moje jojo. Wiem, że to niewiele... No i że to takie zwyczajne jojo, ale...
Adela ponownie się do mnie uśmiechnęła.
- Dla mnie to jojo będzie najbardziej wyjątkowym jojem na świecie. Poza tym kiedyś miałam własne, ale zgubiłam je dawno temu. Dzięki tobie będę miała kolejne, ale takie lepsze, bo od ciebie.
- A więc podoba ci się mój prezent?
- Oczywiście.
- Mimo wszystko twój prezent jest lepszy.
- Powiedzmy, że oba są równie piękne.
Syrenka powoli podeszła do mnie. Dostrzegłem wówczas, że ma w oczach łzy. Ja również je miałem i nie zamierzałem nawet tego ukrywać.
- Mam też do ciebie prośbę, Ash. Obiecaj, że ją spełnisz.
- Obiecuję, Adelo. Z góry ci obiecuję, że zrobię wszystko, o co mnie poprosisz.
Syrenka delikatnie się uśmiechnęła, gdy usłyszała moje słowa.
- Mam prośbę. Ilekroć spojrzysz na morze i zobaczysz jego spienione fale, pomyśl proszę o pewnej syrence, która uratowała ci życie, a którą ty z kolei uratowałeś od życia bez miłości.
- Bez miłości? - zdziwiłem się.
Adela pokiwała ponownie głową, po czym złożyła na moich ustach czuły, długi i bardzo delikatny pocałunek. Zdumiony objąłem Adelę i w miarę swoich dość miernych możliwość próbowałem oddać jej pocałunek, który był słodki, przyjemny oraz dość... dziecinny. Tak, właśnie dziecinny, bo w końcu oboje mieliśmy wówczas po naście lat, co więc niby mogliśmy wiedzieć o prawdziwej miłości? Byliśmy jeszcze dziećmi, choć już wtedy zaczęliśmy wkraczać na ścieżki raczej rzadko znane naszym rówieśnikom.
Nie wiem, jak długo trwał nasz pocałunek. Pewnie z minutę, choć mnie się wydawało, że całą wieczność. W końcu musiał on jednak mieć swój kres, który to nastąpił, choć wcale nikt go o to nie prosił.
- Kocham cię, Ash - powiedziała Adela.
Spojrzałem na nią uważnie. Chciałem jej już coś odpowiedzieć, ale ona zasłoniła mi usta dłonią.
- Nic nie mów. Nie musisz nic mówić. Kiedyś znajdziesz inną, która pokocha cię jeszcze mocniej niż ja. Zwiążesz się z nią i będziesz szczęśliwy. Ale nawet wtedy nie zapomnij o mnie, bardzo cię proszę.
- Nigdy cię nie zapomnę, Adelo.
Adela uśmiechnęła się do mnie ostatni raz, po czym stanęła na relingu i wskoczyła do morza. Podbiegłem do barierki wychylając się przez nią lekko. Nie dostrzegłem jednak na tafli wody mojej nowej przyjaciółki, a przynajmniej na początku, bo potem zauważyłem jej syreni ogon znikający w morskiej toni.
- Nigdy cię nie zapomnę, Adelo! Obiecuję! Nigdy cię nie zapomnę! - krzyknąłem głośno.
Spojrzałem na horyzont i dodałem już ciszej:
- Nigdy cię nie zapomnę.

***



- Dotrzymałem danego słowa i nigdy jej nie zapomniałem. Nigdy też więcej jej nie zobaczyłem. Teraz, gdy tak sobie o tym wszystkim myślę, to dochodzę do wniosku, że jednak dobrze się stało tak, jak się stało. Wcale nie żałuję mojego związku z Sereną i nigdy nie będę go żałował. Czy to, co czułem do Adeli było miłością? Być może... Nie umiem tego powiedzieć z całą pewnością teraz, po tylu latach. Ta muszla, którą wam pokazałem, to moja jedyna pamiątka po niej. Wiem dobrze, że Adela zawsze będzie moją przyjaciółką i nic nigdy tego nie zmieni, a brzeg morza i szum morskich fal zawsze będą miały dla mnie ogromne znaczenie ze względu właśnie na nią.
Tymi słowami Ash zakończył swoją opowieść i spojrzał na nas.
- Jakie to piękne - powiedziała Dawn.
- I do tego romantyczne - dodała May bardzo rozmarzonym tonem - Nie wiedziałam, że umiesz być takim romantykiem.
- Jak widać, umiem cię jeszcze zaskoczyć - zaśmiał się Ash.
Następnie mój chłopak spojrzał na mnie z uśmiechem na ustach.
- Mam tylko nadzieję, że nie jesteś zazdrosna - powiedział.
Ścisnęłam delikatnie dłoń mego ukochanego, mówiąc:
- Nie bój się, Ash. Nie zamierzam być zazdrosna o przeszłość. Chyba, że będzie ona również twoją przyszłością.
- Oczywiście, że nie, Sereno - uśmiechnął się do mnie mój ukochany - Przeszłość to przeszłość, a przyszłość to przyszłość. Ty zaś, kochanie, jesteś moją przyszłością.
- Jakie to romantyczne! - powiedziała z uśmiechem na twarzy May.
- Owszem, bardzo romantyczne - odparła wesoło Dawn.
- To piękniejsze niż jakakolwiek historia widziana w kinie - zaśmiała się radośnie Bonnie.
- Życie potrafi tworzyć najpiękniejsze historie. Zawsze tak uważałem - odpowiedział jej Clemont.
- To prawda - zaśmiał się Ash i wziął mnie za rękę - Ale coś mi mówi, że powinniśmy już iść spać, bo inaczej jutro będziemy niewyspani.

***


Następnego dnia ja i Ash po pracy poszliśmy na plażę, żeby odpocząć od obowiązków. Zauważyłam wówczas, że mój chłopak uważnie wpatruje się w morskie fale. Wiedziałam, co było tego przyczyną.
- Dotrzymałeś danego słowa - powiedziałam.
Ash spojrzał na mnie zdziwiony.
- O czym ty mówisz? - zapytał.
- Obiecałeś Adeli, że nigdy o niej nie zapomnisz. Obiecałeś też, że zawsze, gdy spojrzysz na morskie fale, przypomnisz ją sobie. Myślisz teraz o niej, prawda?
- Owszem, myślę o niej, choć zdecydowanie więcej myślę teraz o nas.
- O nas? A co myślisz o nas? - zapytałam.
- Zastanawiam się, czy nam się uda być ze sobą już zawsze na zawsze? Czy zawsze będzie między nami dobrze? Czy przetrwamy każdą burzę?
Podeszłam do niego i wtuliłam się w niego mocno, mówiąc:
- Wierzę, że tak, Ash. Wierzę, że tak.
- Hej, Ash!
Obejrzeliśmy się za siebie i zauważyliśmy, jak z wody powoli wynurza się jakaś kobieca postać. Jak się jej dobrze przyjrzeliśmy, to zauważyliśmy prócz tego, że tylko w połowie jest ona człowiekiem, a w drugiej połowie jest morskim stworzeniem z długim, pokrytym zieloną łuską ogonem.
- Nie poznajesz mnie, Ash? - zachichotała istota - Wiem, minęły już cztery lata od naszego ostatniego spotkania, ale chyba aż tak bardzo się nie zmieniłam.
To mówiąc syrenka wysunęła się z wody i po chwili jej ogon zamienił się w parę nóżek, a na jej biodrach ukazała się urocza spódniczka z trawy. Wiedziałem już, z kim mamy do czynienia.
- Adela! - zawołał zachwyconym głosem mój chłopak.
- Witaj, Ash. Miło mi cię znowu widzieć - zaśmiała się syrenka, po czym podeszła do mego chłopaka i czule pocałowała go w policzek.
- Ciebie również miło widzieć, Adelo - zachichotał lekko mój chłopak, rumieniąc się przy tym - Ale co ty tu robisz? Nie ma swoich obowiązków w Hoenn?
- Owszem, mam je, jednak póki co wszystko jest w porządku i dlatego postanowiłam skorzystać z tej okazji, aby cię odwiedzić.
Adela spojrzała na mnie.
- A ty jesteś pewnie dziewczyną Asha, mam rację? Widziałam wiele razy, jak bawicie się oboje na tej plaży. Miałam nadzieję, że dzisiaj też tu przyjdziecie, bo chciałam się z wami spotkać.
- Tak, jestem dziewczyną Asha i mam na imię Serena - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - Ale dlaczego chciałaś nas tu spotkać?
Adela zachichotała wesoło, po czym zaczęła się lekko bawić jakimś przedmiotem, który trzymała w dłoni.
- Hej! To przecież jojo, które ode mnie dostałaś! - zawołał Ash.
Syrenka uśmiechnęła się do niego uroczo.
- Jak widzisz tego joja nie zgubiłam.
Ash zaśmiał się wesoło, a jego Pikachu podskoczył radośnie do Adeli, która czule go pogłaskała po główce.
- Cieszę się, że cię mogę znowu zobaczyć, Adelo, ale powiedz mi, co cię tu sprowadza w te strony?
- Widzisz... Chciałam cię znowu zobaczyć, no i oczywiście przedstawić wam moją rodzinę.
- To ty masz rodzinę? - zapytałam zdumiona.
- Owszem, Sereno. I ty też będziesz ją miała za parę lat, jestem tego pewna. O ile oczywiście szczerze kochasz Asha, a on szczerze kocha ciebie.
- Tak, to nie ulega wątpliwości, że kocham Serenę - powiedział Ash, podchodząc do mnie.
- Ani to, że ja kocham Asha - dodałam radośnie.
Adela uśmiechnęła się promiennie.
- Wobec tego róbcie oboje wszystko, żeby wasza miłość przetrwała, a na pewno będzie dobrze. Ale dość już tego gadania. Teraz chcę wam kogoś przedstawić.
Z wody wynurzył się młody mężczyzna o blond włosach i niebieskich oczach. On również miał rybi ogon.
- To jest mój mąż, Nik.
Za nim kolejno wynurzyli się mali chłopczyk i dziewczynka, także z rybimi ogonami zamiast nóg.
- A to są moje dzieci... Bliźnięta... Ash i Ashley.
- No proszę, Ash i Ashley. Urocza parka - zachichotałam, spoglądając na mego ukochanego i trącając go lekko ramieniem w bok.
Mój chłopak zarumienił się lekko na twarzy i powiedział:
- Wygląda na to, że pamięć o mnie w morskich głębinach nigdy nie zaginie.
- Najwidoczniej - zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek.
Adela tymczasem podeszła bliżej brzegu morza, do swojej rodziny i powiedziała:
- Kochanie... Dzieci... Pozwólcie, że wam kogoś przedstawię. To jest Ash Ketchum, najlepszy trener Pokemonów na całym świecie i najlepszy detektyw, jakiego znam. A to jego dziewczyna i mam nadzieję, że również przyszła żona, panna Serena...
- Evans - dokończyłam.
Adela uśmiechnęła się do mnie promiennie.
- Serena Evans... Dziewczyna, której nie mam jeszcze zaszczytu zbyt dobrze znać, ale liczę na to, że już niedługo to się zmieni.
Spojrzałam na syrenkę oraz jej wesołą rodzinkę, po czym zawołałam:
- No jasne, że to się zmieni. Możesz mnie poznać, kiedy tylko chcesz.
Syrenka zachichotała z radości i podeszła do mnie powoli.
- Myślisz więc, że zostaniemy przyjaciółkami?
To mówiąc wyciągnęła w moim kierunku dłoń, którą ja bez wahania uścisnęłam, wołając przy tym:
- Nawet jestem tego pewna!


KONIEC











1 komentarz:

  1. A więc jednak! Czytając całą historię podejrzewałam, że Peter ma coś wspólnego z kradzieżą naszyjnika, i jak widzę miałam rację. W sumie nikt inny nie mógł tego zrobić tak bezszelestnie jak on, leżąc obok Eloise. Niezły drań z niego, ma dobry zmysł kryminalny. Zgnije w kiciu za niego.
    Podobał mi się również wątek romantyczny, który dodałeś do tej historii w sposób bardzo umiejętny. I czy tylko mnie zapachniało tu nawiązaniem do "H2O - wystarczy kropla"? :)
    Ogólna ocena: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...