czwartek, 8 marca 2018

Przygoda 111 cz. I

Przygoda CXI

Szmaragd rodu McDelingów cz. I


Pamiętniki Sereny:
- Panie i panowie, a teraz wystąpi przed wami znakomity artysta z regionu Kanto, Ash Ketchum! - zawołała wesoło Lillie w kierunku swoich widzów.
Dziewczynka miała na sobie białą koszulkę, białą spódniczkę mini oraz białą czapkę marynarską. Obok niej skakała Lana w podobnym stroju, choć zamiast miniówki miała cienkie, niebieskie spodnie. Obie siostry wyglądały na bardzo zadowolone z tego, co robią, a starsza z nich po chwili nastawiła gramofon, z którego zaraz wydobyły się rytmiczne i przyjemne dla ucha takty piosenki „Wesoły marynarz“ z roku bodajże 1934, jeżeli mnie pamięć nie myli. Piosenkę tę znałam już bardzo dobrze, dzięki ostatnim występom Lionela w restauracji „U Delii“, które to występy miały miejsce podczas zabawy sylwestrowej. Ale teraz miałam zobaczyć tak zabawną i tak uroczą wersję tej piosenki, że wersja naszego przyjaciela Montany wydawała się przy niej raczej przeciętna.
A jak wyglądał występ Asha i jego kuzynek? Postaram opisać się go najlepiej, jak tylko potrafię. Najpierw Lana i Lillie zaczęły wesoło tańczyć, potem Ash przyniósł na rękach Mallow, która miała na sobie biustonosz z muszelek, a także zielony, syreni ogon. Jej kuzyn przyniósł ją do pokoju i posadził na krześle, po czym sam - ubrany w jakże uroczy, marynarski strój, zaczął wesoło podskakiwać pod rytm piosenki tuż przy Lanie i Lillie, a następnie zaśpiewał:

Kilo serca, duszy funt
I dziewczynka, to jest grunt!
Przed dziewczynką rum,
Po dziewczynce rum.
Nie przejmować się, to grunt.

Sto uśmiechów, jedna łza
I całusów ile da.
Przed całusem rum,
Po całusie dwa.
I na nowo, ile da.

Kropelka, dwie miłości,
To robi się dla dam.
Butelka namiętności
I sentymentu gram.

Kilo serca, duszy funt
I dziewczynka, to jest grunt.
Przed dziewczynką rum,
Po dziewczynce znów
I dopiero jesteś zdrów.

W tej samej chwili, w której Ash śpiewał o całusach, Mallow bardzo zachłannie przyciągnęła kuzyna do siebie, po czym pocałowała go mocno w policzek. Ash zareagował na to wesołym śmiechem, lekko wyrwał z objęć kuzynki i kontynuował swój występ, mając przy tym wyraźnie niezły ubaw. Lana i Lillie skakały wokół niego, zaś Mallow czesała swoje piękne, zielone włosy w zalotny sposób, jednocześnie puszczając co jakiś czas oczko w kierunku Asha, aby go skusić, co się jej udawało, bo Ash co jakiś czas, gdy puszczała mu oczko, zbliżał się do niej, zaś ona łapała go w objęcia, a jak już go złapała, to zaraz obdarzała go buziakiem. Nie nacieszyła się jednak zbyt długo swoim przystojnym marynarzem, bo za krótką chwilę wyrywały go jej Lana i Lillie, wyraźnie zazdrosne o chłopaka. Ash zaś śmiał się do rozpuku i znowu zaśpiewał:

Kilo serca, duszy funt
I dziewczynka, to jest grunt!
Przed dziewczynką rum,
Po dziewczynce rum.
Nie przejmować się, to grunt.

Sto uśmiechów, jedna łza
I całusów ile da.
Przed całusem rum,
Po całusie dwa.
I na nowo, ile da.

Kropelka, dwie miłości,
To robi się dla dam.
Butelka namiętności
I sentymentu gram.

Kilo serca, duszy funt
I dziewczynka, to jest grunt.
Przed dziewczynką rum,
Po dziewczynce znów
I dopiero jesteś zdrów.

Gdy Ash zaśpiewał już ostatnie słowa piosenki, Mallow przyciągnęła go do siebie i pocałowała czule, a zaraz potem objęły go zachłannie Lana i Lillie, też obdarzając kuzyna pocałunkami.
- Ale słodko wtedy wyglądałeś - powiedziałam do Asha, siedząc obok niego przed telewizorem.
Mój luby uśmiechnął się do mnie, poprawił sobie lekko dłonią włosy i dodał:
- Nie ma co... Zwariowane to były czasy, gdy miałem dziewięć lat.
Pani Cheerful pokiwała lekko głową, wyłączyła telewizor i rzekła:
- Tak, kochani. To były zwariowane czasy, pełne beztroski i wielkiej radości. I zostały z nich już tylko takie nagrania, jak to tutaj.
- Tak, to prawda, kochani - dodał Ulisses Cheerful - Pozostały już tylko wspomnienia tych pięknych chwil. Ale zawsze miło jest do nich powrócić.
- Tak, powrót do tych wspomnień jest bardzo przyjemny - powiedziała Mallow z nostalgicznym uśmiechem na twarzy - Te czasy naszego pięknego i beztroskiego dzieciństwa, kiedy niczym się nie musieliśmy przejmować, to były najlepsze lata naszego życia.
- Och tak! Miałyśmy wtedy czas na beztroską zabawę oraz głowy pełne zwariowanych pomysłów - dodała Lana.
- I mieliśmy też naszego kochanego kuzyna - zaśmiała się Lillie.
- Oj tak, to był największy plus tych czasów - zachichotała delikatnie Mallow - Takie hece wyczynialiśmy w czwórkę, że boki można zrywać.
- A czasami to nawet w szóstkę - zauważył Ash - Bo przecież Kiawe i Sophocles też często nam towarzyszyli w tych zabawach.
- Tak, nie da się ukryć - zgodziła się z nim Mallow - A propos Kiawe, to jestem strasznie szczęśliwa, że znów jest on taki fajny, jak kiedyś. Bardzo mi brakowało tego starego, kochanego Kiawe, który towarzyszył nam w trakcie zabaw.
- Tak i był też o mnie zazdrosny, bo myślał, że na mnie lecisz - rzucił wesoło Ash.


Mallow parsknęła śmiechem.
- Pamiętasz to jeszcze? Ale tak, masz rację. Rzeczywiście, taki właśnie był: zazdrosny o ciebie, oczywiście bez powodu.
- No, ja tam nie wiem, czy bez powodu - zaśmiała się Lana - Tak się często z Ashem za rączkę prowadziłaś, że wszyscy nazywali was zakochaną parą.
- Jacy tam wszyscy?! Chyba tylko ty, Lillie i Sophocles - zaśmiała się Mallow.
- No, ale zawsze ktoś tak mówił o was, a to już coś - powiedziała na to Lana, mając na twarzy wielki uśmiech.
- Tak, mamy bardzo miłe wspomnienia z tamtych czasów - rzekła dość nostalgicznym tonem Lillie, lekko przy tym wzdychając - Bardzo mi ich brakuje.
- Tak samo, jak mnie bardzo brakuje Asha detektywa - powiedziałam, spoglądając uważnie na mojego chłopaka.
Ten nie zareagował na to w żaden sposób, chociaż mina, którą mnie obdarzył pokazywała mi, że niezbyt odpowiada mu rozmowa na ten temat, ale chyba uznał, iż daruje sobie dyskusje na ten temat, a już zwłaszcza przy wujku i cioci, których bardzo szanował i nie chciał w ich obecności się ze mną sprzeczać. Dlatego poprzestał na pominięciu mojej uwagi milczeniem. Ja natomiast poczułam, że muszę kuć żelazo, póki gorące.
- Mówię poważnie, Ash. Ta twoja emerytura detektywistyczna to jest strasznie głupi pomysł. Gdyby tak Max i Bonnie tu byli, to by się ze mną zgodzili.
- A właśnie, gdzie oni znowu poszli? - zapytała Lana - Od czasu balu praktycznie się nie rozstają.
- Tak, to prawda, a Clemont i Dawn jeszcze ich do tego zachęcają - zaśmiała się Lillie.
Jej słowa miały pokrycie w faktach, ponieważ Max i Bonnie od tej zwariowanej przygody z perfumami od Esmeraldy wybrali się we dwoje na zabawę z okazji Walentynek, a potem chodzili już praktycznie wszędzie. Początkowo podejrzewałam, że nasza droga Cyganka ponownie dała coś Bonnie, aby mogła ona uwieść Maxa, ale Esmeralda w rozmowie ze mną zaprzeczyła temu kategorycznie.
- Zapewniam cię, że nie zamierzam więcej sztucznie wywoływać w nikim miłości, a Bonnie także samo - odparła Cyganka, karmiąc właśnie swojego Ambipoma - Teraz, jeżeli Max interesuje się panienką Meyer, to tylko dlatego, że posiada ku temu swoje powody i nie są one wywoływane żadnymi perfumami.
- To bardzo ciekawe... Najpierw oboje się unikają, a teraz są niemalże nierozłączni. To dziwnie.
- Jak dla mnie wcale nie dziwne. Raczej normalne w ich przypadku. Niektórzy tak właśnie okazują sobie miłość, Sereno.
- Uff... Jak to dobrze, że ja i Ash nie mieliśmy nigdy takich głupich pomysłów.
- Ale też długo zwlekaliście w wyznaniem sobie miłości - zauważyła Esmeralda zadziornym tonem - Co zresztą ja przewidziałam, kiedy pierwszy raz spotkałam Asha i wróżyłam mu z kart.
- I naprawdę mu mnie wywróżyłaś?
- Oczywiście, że tak. Przecież byłaś mu pisana. Trudno więc, aby karty miały cię nie ukazać.
- Byłam mu pisana? Tak uważasz?
- No pewne. Inaczej w jaki sposób znalazłabyś się w przepowiedni na temat jego przyszłości, którą zobaczyłam w kartach?
- Wiesz... Szczerze mówiąc kiedyś uważałam te wszystkie wróżby za głupi zabobon, bo zawsze byłam zdania, że tylko ja mam wpływ na swoje życie. Ale wydarzenia z ostatnich lat przekonała mnie, iż istnieje coś takiego jak magia i możliwość wpływania na nasze losy przez istoty z zaświatów. Widzę więc teraz bardzo wyraźnie, że istnieje coś takiego jak przeznaczenie i fatum.
- Kochana Sereno, przeznaczenie zawsze istniało na tym świecie. Są one dwa: śmierć i konsekwencje naszych poczynań. Te dwie rzeczy zawsze miały i będą mieć miejsce w życiu każdego człowieka i jak nic innego na tym świecie zasługują one na miano przeznaczenia.
- No, a to, co mówiłaś? Że byłam pisana Ashowi? Czy to nie było także przeznaczenie?
- Nie, kochana. Ty byłaś mu pisana w kartach, co nie znaczyło wcale, że musieliście być razem.
- Nie bardzo rozumiem. Przed chwilą mówiłaś o tym, że byłam mu przeznaczona, a teraz...
- Byłaś mu pisana, nie przeznaczona. To inna sprawa. W kartach byłaś pisana Ashowi, ale bynajmniej to nie było jego przeznaczenie, aby się z tobą związać. On zrobił to, ponieważ sam tego chciał. Byłaś mu pisana, ale Ash wcale nie musiał przyjmować tego, co jest mu pisane. Wszak przyszłość jest w ciągłym ruchu, a karty rzadko mówiąc coś jednoznacznie. Równie dobrze treść wróżby mogła być całkiem inna niż wizja waszej wspólnej przyszłości. Karty mówiły o tym, że go pokochasz, ale nie mówiły, iż on pokocha ciebie.
- Czyli, że nie można przewidzieć dokładnie przyszłości?
- Można, będąc Przedwiecznym. Ja nie należę do tej rasy, a więc nie mam wglądu w dokładną wizję przyszłości. Miałam tylko jej ogólny zarys, ale to za mało, aby wyciągać daleko idące wnioski.
- A jednak ja i Ash jesteśmy parą.
- Bo oboje tego chcieliście. Równie dobrze mogliście się wypiąć na tę wróżbę i po krótkim związku odejść od siebie i wybrać inny los dla każdego z was. Ale wybraliście siebie, bo się kochacie. To wy decydujecie o swoim losie, a nie karty. To prawda, że one mówią o tym, co będzie, jednak rzadko podają szczegóły, bo te mogą być różne. Gdy zobaczysz w kartach śmierć u boku Asha, to wcale nie znaczy, że śmierć go musi zabrać. Równie dobrze może zabrać kogoś innego, kto będzie w waszym pobliżu... Przyjaciela bądź też wroga. Przyszłość ciągle się porusza, a jej szczegóły zmieniają się wiele razy pod wpływem naszych działań. My mamy na nią wpływ, ale inni także mogą na nas wpływać. Tak więc ja mogłam wywróżyć Ashowi spotkanie z tobą i waszą podróż, ale to wcale nie znaczyło, kiedy dokładnie to nastąpi i że Ash cię pokocha podczas tej podróży.
Pomyślałam przez chwilę nad tymi słowami. Były naprawdę bardzo mądre i miały w sobie wiele prawdy życiowej. Wiedziałam już, dlaczego tak lubię rozmawiać z tą dziewczyną. Ona mimo swego młodego wieku posiada bardzo wiele mądrości i umie żyć według niej.
- Powiedz mi, Esmeraldo... Czy Ash powróci do dawnego zawodu? No wiesz... Do bycia detektywem?
- Bardzo być może - odparła Cyganka z uśmiechem - Domyślam się, że chcesz, abym ci powróżyła?
Chciałam tego, więc Esmeralda usiadła ze mną przy stoliku, rozłożyła karty i zaczęła mi z nich powoli wróżyć. Niestety, jej wróżby w ogóle nie były jednoznaczne, co zresztą wcale mnie nie zdziwiło, bo przecież nigdy one takie nie były (w każdym razie ja takich nie pamiętam), jednak w tych wróżbach znalazło się coś w rodzaju nadziei dla mnie. Nadziei na to, iż Ash powróci do gry, która to nadzieja napawała mnie otuchą.
- Widzę detektywa, który odszedł od tego, co kocha, lecz wciąż go do tego ciągnie... - mówiła Esmeralda - Upór w nim jednak wielki, przez co sprawa może się sporo przeciągnąć. Detektyw w swym uporze będzie ranić sam siebie i tę, którą kocha, jednak wszelki sprzeczki możecie zażegnać, a przygoda lekarstwem będzie.
- Przygoda będzie lekarstwem? Ale jaka przygoda? - zapytałam.
- Z pewnością taką, którą oboje uwielbiacie.
- Ale czy to pomoże Ashowi podjąć decyzję o porzuceniu tej głupiej emerytury?
- Tego już karty mi nie mówią.
- Nie? A co one ci mówią?
- Że jesteś zbyt niecierpliwa i musisz się uzbroić w ogromne pokłady cierpliwości, jeśli chcesz coś osiągnąć z Ashem.
- Miałaś rację. Wróżba nie jest jednoznaczna. Mówi mi, co powinnam zrobić, ale nie mówi, czy osiągnę swój cel.
- A czego się spodziewałaś? Karty mówią często to, co się stanie, ale nigdy nie podają wszystkich szczegółów. Jak wróżyłam Ashowi pierwszy raz, to przewidziałam sporo wydarzeń z jego przyszłości, ale nie widziałam wszystkiego. Szczegóły były przede mną ukryte. Tak to z nimi bywa. Trzeba to zaakceptować albo nie bawić się we wróżby.
- Wybacz mi moje narzekanie - powiedziałam przepraszającym tonem - Nie chciałam cię urazić.
- Nie uraziłaś mnie. Przywykłam już do tego, że ludzie podchodzą dość sceptycznie do cygańskich tradycji.
- Nie gniewasz się więc?
- Nie, nie gniewam się. Ale jak widzisz, jeżeli chcesz, żeby Ash wrócił do gry jako detektyw, to musisz sama się o to postarać. Karty ci w tym nie pomogą. A co do Maxa i Bonnie, to w ich sprawy lepiej nie ingeruj. Moim zdaniem oboje sami się nawzajem ze sobą dogadają.
- Tak... Pan Meyer powiedział mi dokładnie to samo.
- Mądry z niego gość. Posłuchaj jego rady i tak właśnie zrób, jak on ci poradził.
Oczywiście tak właśnie postanowiłam zrobić, ale mimo to naprawdę intrygowało mnie to, jak Bonnie i Max zmienili do siebie nagle podejście i musiałam to wyrazić w rozmowie z moimi przyjaciółmi, od której zaczęłam dzisiejszą opowieść. A moi kompanii także tym byli zdziwieni, ale podzielili zdanie Esmeraldy i Meyera, aby lepiej się w to nie mieszać.


- Oni sami najlepiej się ze sobą dogadają - powiedziała pani Cheerful - Zakochani zawsze lepiej rozmawiają sami ze sobą niż w kompanii.
- Czy sądzisz, ciociu, że oni są w sobie zakochani? - zapytał Ash - To znaczy, ja się domyślałem tego od dawna, a przygoda z tymi perfumami utwierdziła mnie w tym, ale czy to jest prawdziwa miłość? Czy naprawdę to, co ich łączy można nazwać miłością?
- Tego nie wiem, Ash, ale że są w sobie zakochani, to więcej niż pewne - stwierdziła na to jego ciotka - Ale jeśli to prawdziwa miłość, to rozwinie się ona z czasem tak, jak należy. Tak to zwykle bywa.
- Tak, z nami tak samo było - zaśmiał się pan Cheerful - Oboje się w sobie kochaliśmy, ale ty traktowałaś mnie z lekką rezerwą.
- A dziwisz się? Przecież wyrywałeś laski na prawo i lewo. Byłeś dość zarozumiały i przemądrzały. Jaką ja miałam gwarancję, że twoje uczucie do mnie jest prawdziwe?
- Ale dowiodłem ci szczerości mojego uczucia dojrzewając do wielu spraw i do twojej miłości.
- Tak, to prawda i zmianą swego charakteru na lepsze sprawiłeś, że zaufałam ci i nigdy tego nie żałowałam.
- I ja tego nigdy nie żałowałem.
- Jasne - zakpiła sobie pani Cheerful - Zaraz mi może powiesz, że nie było ci żal tego twojego haremu.
Jej mąż zachichotał i pokiwał głową na znak przedrzeźniania jej.
- Oj tam, zaraz harem. Raptem kilka wielbicielek miałem.
- Kilka? Chyba kilkanaście!
- Może i tak, ale nie byłem cynicznym draniem, jak...
Chciał już powiedzieć nazwisko Sebastiana Valamonta, ale umilkł w ostatniej chwili, gdy jego żona chrząknęła znacząco. Mężczyzna lekko się zarumienił i spojrzał na córki przepraszająco.
- Och, wybaczcie mi. Nie chciałem poruszyć tego tak nieprzyjemnego dla nas tematu.
- Nie szkodzi, tato. To już nas tak nie boli. Było, minęło - powiedziała Mallow wyrozumiałym tonem.
- Poza tym dzięki temu wreszcie się pogodziłyśmy - dodała Lana.
- A dzielny Sherlock Ash ponownie dowiódł, że w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych nie ma sobie równych - rzekła Lillie dumnym tonem.
- No właśnie - wtrąciłam się - A ponieważ nie ma sobie równych, to powinien jak najszybciej do tego powrócić.
Ash był zły, że znowu zaczynam o tym mówić, więc popatrzył na mnie groźnie i tym razem skomentował moje słowa.
- Myślałem, że już to ustaliliśmy. Moja praca detektywa tylko ściąga kłopoty na moich przyjaciół i na mnie samego. Mniejsza tam o mnie, ale co innego wy. Nie chcę, abyście musieli dalej cierpieć z powodu mojej chęci wybawiania tego świata. A poza tym ostatnie śledztwa wcale nie dowiodły mojej inteligencji, zaś w tej sprawie z Valamontem, to muszę zauważyć, że dopiero w ostatniej chwili zdążyłem przybyć na ratunek. Gdybym się tak choćby odrobinkę spóźnił, to...
- Ale przybyłeś na czas i to się liczy. A poza tym, jakbyś się nie zajął tą sprawą, to Mallow już by nie żyła.
- No właśnie - zauważyła najstarsza z sióstr Cheerful - A więc to chyba wyraźny dowód na to, że jesteś potrzebny jako detektyw i jako detektyw wciąz się sprawdzasz.
- Być może, ale wiem też doskonale, droga kuzynko, że moje zadanie detektywa dobiegło już końca, zaś przez dalszą zabawę w śledczego tylko ściągam kłopoty na innych. Mogę więc czasami pomagać, ale chyba lepiej będzie, jeżeli ograniczę to do minimum.
Mallow załamana westchnęła głęboko i dodała:
- Och, Ash... Wiesz co? Jesteś uparty jak nie przymierzając osioł.
- Odkryłaś Amerykę - rzuciła złośliwie Lana - Przecież on zawsze taki był.
- To prawda, ale też był zawsze bardzo słodki i uroczy - dodała Lillie przyjemnym głosem.
Pomyślałam, że dobrze, iż zmieniła temat, gdyż ten wyraźnie zmierzał donikąd i nic by z niego pozytywnego nie wyszło. Esmeralda miała rację, musiałam uzbroić się w dużo cierpliwości, jeżeli chciałam przekonać Asha do zmiany zdania w kwestii emerytury. Widziałam, iż wyraźnie zaczął już mięknąć pod wpływem lektury opowiadania Maggie i Johna. Nasza parka pisarzy dobrze wykonała swoje zadanie, bo naprawdę sprawiła, iż Sherlock Ash zaczął tęsknić za swoim dawnym zajęciem i swoją misją walki o to, aby tego zła mniej było na świecie, ale upór w Ashu był jeszcze zbyt wielki na to, aby miał on tak po prostu porzucić emeryturę. Rzecz jasna opowiadanie zrobiło swoje i wyraźnie rozpoczęło pewną przemianę mojego chłopaka w dawnego detektywa, który wręcz bzikował bez choćby jednej dobrej sprawy w miesiącu. Ale początek przemiany to jeszcze za mało, więc trzeba to było wszystko należycie rozwinąć, lecz upór Asha sprawiał, iż rozmowy na ten temat, które byłyby idealnym rozwinięciem rozpoczętego właśnie procesu przemiany, właściwie nie miały prawa bytu i z tego też powodu szybko się kończyły. Ale nie traciłam nadziei, zaś słowa Esmeraldy zachęcały mnie do tego, abym dalej dążyła do celu, jednak bez zbędnego pośpiechu. Dlatego właśnie ucieszyła mnie zmiana tematu rozmowy ze strony Lillie i podjęłam zaraz dyskusję.


- Nie ma co, Ash zawsze był słodki - powiedziałam wesoło - A kto jak kto, ale my o tym wiemy najlepiej.
- Tak! Dokładnie tak - zaśmiała się wesoło Lana - Ty z nas wszystkich poznałaś go najlepiej i to od każdej strony, jednak muszę przyznać ci się szczerze, że przed tobą nasza trójka miała tę przyjemność.
Ponieważ państwo Cheerful właśnie wyszli, to dziewczyna zrobiła się chwilowo bardziej śmielsza i dodała:
- Mam nadzieję, że nie jesteś o to zła, ale wiesz... Jakby nie patrzeć, to nas pierwsze Ash widział nagie i vice versa. No, mówię ci, wszystkie trzy zaliczył za jednym razem...
- SŁUCHAM?! - zawołałam zdumiona, słysząc jej słowa.
Lana zaczęła dusić się ze śmiechu.
- Wybacz, może źle to powiedziałam. Chodziło mi to, że Ash zaliczył wszystkie trzy piękne widoki naraz.
- Piękne widoki? - zaśmiałam się, już wszystko rozumiejąc.
- No tak. A co? Trzy nagusie dziewczynki wskakujące mu do wanny, to nie jest piękny widok? Niejeden chłopak mógł o tym tylko pomarzyć, a tu proszę... Ash dostaje wszystko na tacy. I pomyśleć, że byłyśmy pierwszymi dziewczynami, które widział nago i z którymi się kąpał.
Słysząc jej słowa i pewny siebie ton parsknęłam lekkim śmiechem i postanowiłam nieco utrzeć jej nosa, dlatego też, gdy z trudem przestałam już chichotać, powiedziałam nieco zadziornie:
- Obawiam się, że muszę cię rozczarować, Lano. Bo widzisz... W obu tych dziedzinach, o których mówisz, to ja byłam pierwsza.
Lana spojrzała na mnie zdumiona, podobnie jak Mallow i Lillie.
- Nie! Żartujesz chyba! - zawołała Lana wyraźnie zaszokowana.
- Obawiam się, że nie żartuje - rzekła Mallow.
- I co? To ciebie pierwszą nagą widział? Przed nami?
- A tak.
- I z tobą pierwszą się kąpał?
- Tak.
- A czy to z tobą się pierwszy raz całował? - spytała Lillie.
- Tak, ze mną.
- W usta?
- W usta.
Lillie była tym zachwycona. Westchnęła i spojrzała na siostry wesoło, mówiąc:
- Och, jakie to romantyczne... Nie sądzicie?
- Raczej banalne - rzuciła Lana - A może jeszcze powiesz mi, że byłaś pierwszą laską, z którą spał w łóżku?
- A byłam.
- I może pierwszą, z którą robił... te sprawy?
- Tak.
- I może jeszcze on był twoim pierwszym?
- Tak.
- Nie no! Jaja sobie ze mnie robisz!
- Przeciwnie. Jestem śmiertelnie poważna - powiedziałam, co nie było do końca prawdą, ponieważ miałam na twarzy wymalowany wielki, radosny uśmiech i miałam też ogromną ochotę się śmiać.
- To niesamowite - rzekła Mallow zachwyconym głosem.
- A jak wyglądał wasz pierwszy pocałunek? - zapytała Lillie.
Uśmiechnęłam się zadowolona i wróciłam wspomnieniami do jednej z najpiękniejszych chwil z mego życia.

***


Wszystko zaczęło się przez tego głupka Gary’ego Oaka. On oraz jego wiecznie chodzące za nim fanki, jak zwykle śmiały się ze mnie i dokuczały mi z  najróżniejszych powodów. Tym razem też tak było.
- Założę się, że nie przejdziesz przez tę gałąź! - zaśmiały się te wredne jędze, wskazując palcem na potok, którego oba brzegi były połączone takim dość prowizorycznym mostem stworzonym z całkiem sporej gałęzi.
Gwoli ścisłości ta gałąź była spora, ale też nieco wąska, więc przejście przez nią bynajmniej nie należało do zadań łatwych i w sumie tylko wariat mógłby chcieć podjąć się takiego zadania. Ale mała Serena należała właśnie do tego typu wariatów, którzy podejmują się tego rodzaju zadań. Zresztą miała już ona dość kpin ze strony Gary’ego i jego głupich fanek, dlatego też postanowiła zyskać w ich oczach, czy raczej po prostu zamknąć im te głupie gęby pokazując, że ona też potrafi dokonać niemożliwego.
- A właśnie, że przejdę! - zawołała gniewnym tonem i fuknęła niczym urażona kotka - Przejdę w te i z powrotem! Zobaczycie!
To mówiąc podeszła ona do owego prowizorycznego mostu, patrząc na niego mocno przerażona. Naprawdę miała ciarki na plecach na samą myśl o tym, że miała przejść przez ten most, ale cóż... Musiała spróbować. Przecież powiedziała swoim prześladowcom, że to zrobi. Nie mogła więc się teraz wycofać, nawet jeśli bardzo tego chciała. Musiała utrzeć nosa tym głupkom i pokazać im, że umie być odważna. Więc cóż... Choć rozum (czy też może raczej paniczny strach) krzyczał do niej, iż powinna się stąd zbierać i to jak najszybciej, bo inaczej wpakuje się w spore tarapaty, to niestety, jej duma tym razem okazała się mieć większy dar przekonywania, dlatego chcąc nie chcąc dziewczynka podjęła ryzyko i ostrożnie postawiła nogę na gałęzi. Ta się mocno zachwiała, zatrzęsła, lecz nie pękła pod jej ciężarem, więc mała Serena uznała, że może po niej swobodnie przejść. Postawiła już o wiele pewniej nogę na gałęzi, a następnie dołożyła do tego drugą i chociaż ten prowizoryczny mostek wyglądał bardzo niepewnie i wygiął się w dół pod jej ciężarem, Serena zaczęła po nim iść powoli w kierunku drugiego brzegu. Nie wiadomo, w jaki sposób, ale udało jej się przejść. Bardzo zadowolona ze swojego dokonania stanęła na ziemi, po czym rozłożyła ręce i zawołała:
- Proszę! I co?! Przeszłam!
- Przeszła! Nie wierzę! Ona przeszła! - zawołały głośno fanki młodego Oaka.
Gary nie mówił nic, tylko uważnie się temu wszystkiemu przyglądał z lekkim niedowierzaniem.
- A teraz przejdę na drugą stronę! - krzyknęła dumnym głosem mała Serena, po czym ruszyła w drogę powrotną.
Dziewczynka była bardzo zachwycona, kiedy przechodziła przez most. Tak bardzo, że nie zwracała na nic uwagi, a już na pewno nie na to, że gałąź zaczęła mocno trzeszczeć pod jej ciężarem. Gdyby tylko to dostrzegła, to z pewnością szybko by zawróciła i uniknęła w ten sposób nieprzyjemnej dla siebie przygody. Niestety, mała Serena była zbytnio zajęta obserwowaniem zdumionych min tych zarozumiałych i głupich dziewuch, aby skupić się na czymś innym i dlatego właśnie szła spokojnie na drugą stronę nieświadoma tego, co się zaraz stanie. A stało się to, że gdy była już na środku potoku, to gałąź, na której właśnie stała pękła na dwoje. Wówczas to mała Serena z piskiem spadła prosto do wody.
- Ash! Ratuj! - krzyknęła dziewczynka przerażonym głosem, próbując z trudem utrzymać się na powierzchni.
Potok nie był ani szeroki, ani zbyt głęboki, więc mogła się z łatwością z niego wydostać, jednak mała Serena była tak bardzo przerażona tym, co się właśnie stało, że na chwilę straciła ona zdolność racjonalnego myślenia. Potrzebowała więc pomocy od swego jedynego przyjaciela, który był jej tak bardzo bliski i jako jedyny zawsze okazywał jej wsparcie.
Fanki Gary’ego ryczały ze śmiechu, natomiast sam Gary, chociaż lekko się uśmiechał, to widać było bardzo wyraźnie, iż miał pewne wątpliwości, jaka reakcja z jego strony byłaby tutaj odpowiednia. Z jednej strony cała ta sytuacja go bawiła, a z drugiej zastanawiał się, czy aby nie skoczyć małej na pomoc. Nie podjął jednak żadnej decyzji, gdyż ktoś go w tym uprzedził. To był Ash. Przybiegł on i widząc, co się dzieje, bardzo prędko wskoczył do wody i objął mocno małą Serenę do siebie, próbując ja uspokoić.


- Spokojnie, jestem tutaj! - zawołał - Zaraz cię wyciągnę na brzeg! Tylko nie panikuj!
- Ash! Pomóż mi! Pomóż mi, Ash! - piszczała dziewczynka błagalnym tonem do chłopca.
- Nie panikuj! Zaraz cię stąd zabiorę! - odpowiedział jej Ash.
Dość szybko spełnił swoją prośbę, wyciągając małą Serenę na brzeg i padając zmęczony na ziemię tuż obok niej.
- O rany! - jęknął.
Głośno dysząc i przez chwilę z trudem łapiąc oddech w płuca, spojrzał na dziewczynkę i westchnął załamany, po czym rzekł:
- Co ty wyprawiasz, wariatko?! Mogłaś utonąć!
Serena popatrzyła na niego załamana i zaczęła płakać. Widząc jej łzy Ash od razu zapomniał o tym, iż jeszcze przed chwilą był na nią zły i zaraz postanowił poprawić jej humor.
- Ej! No już! Spokojnie, Różowa Panienko! Najważniejsze, że żyjesz. Choć, trzeba cię wysuszyć!
To mówiąc wstał i wziął dziewczynkę za rękę, po czym ruszył z nią przed siebie, nie zwracając przy tym najmniejszej uwagi na wredne docinki i złośliwy śmiech fanek Gary’ego Oaka poszedł ze swoją małą przyjaciółką w ustronne miejsce, gdzie mogli być sami, z dala od tej bandy idiotów. Tym miejscem był pokój Asha, w którym oboje już niejeden raz nocowali. Ash wiedział, że muszą zdjąć z siebie mokre ubrania, bo jeszcze się zaziębią. Dlatego więc rozebrał szybko Serenę i sam także to zrobił, po czym oboje usiedli na łóżku tak, jak ich Bozia stworzyła. Mała Serena była tym nieco skrępowana, ale obecność Asha dość szybko sprawiła, iż zapomniała o tym fakcie, że oboje nie mają na sobie niczego, bo wszystkie ich ubrania suszyły się na krześle.
- Różowa Panienko... - rzekł po chwili Ash wręcz ojcowskim tonem - Tak się o ciebie bałem. Co ci strzeliło do głowy, żeby przechodzić przez tę gałąź? Mogłaś zginąć, a ja nie chcę, żebyś zginęła. Nie chcę tego, bo co ja bym bez ciebie zrobił?
Serena rozpłakała się mocno, zarzuciła chłopcu rączki na szyję i siadła mu okrakiem na kolanach, łkając zawzięcie w jego ramię.
- Ash, przepraszam... Ja już nie będę. Słowo! Ja już nigdy nie będę!
Chłopiec pogłaskał ją czule po główce i dodał:
- No już, maleńka... Nie płacz. Ja się wcale na ciebie nie gniewam. Ja cię bardzo lubię. I zawsze będę. No już... Uśmiechnij się do mnie, kochanie.
To mówiąc pocałował ją w czoło. To był ich pierwszy pocałunek w życiu. Pod jego wpływem Serena rozpromieniła się i szepnęła:
- Och, Ash!
A następnie wtuliła w niego zachłannie, kładąc głowę na jego torsie i słuchając bicia jego serca. Czuła się wtedy najszczęśliwszą dziewczynką na całym świecie.

***


Tak oto właśnie wyglądał mój pierwszy pocałunek otrzymany od Asha. Oczywiście nie był to jeszcze pocałunek w usta, ale mimo wszystko miał on dla mnie szczególne wielkie znaczenie, ponieważ otrzymałam go od mojego ukochanego. I z pewnością Ash wtedy czuł do mej osoby nie tylko przyjaźń, tego mogłam być całkowicie pewna, a co za tym idzie, buziak od niego tym bardziej posiadał w moim życiu ogromne znaczenie, zaś związane z nim wspomnienie zajmowało szczególne miejsce w moim sercu.
Ach, ta miłość. To chyba jest najbardziej zwariowane uczucie na całym świecie, a już zwłaszcza wtedy, gdy dopada ono dzieciaki. Wtedy to dopiero się dzieje, tak jak w przypadku Maxa i Bonnie. Swoją drogą nie sądziłam, że nasza kochana panna Meyer jest do tego zdolna. Ja w jej wieku nawet bym nie pomyślała, aby coś takiego robić. Chociaż tak z drugiej strony ja od początku miałam wzajemność Asha, dlatego nie musiałam się posuwać do takich metod, jak miłosne perfumy. Gdybym tak była w podobnej sytuacji i chciałam zdobyć serce mego ukochanego, który nie patrzy na mnie jak na dziewczynę i ciągle tylko komplementuje inne, to kto wie, co bym zrobiła... Chociaż nie! W żadnym razie mając osiemnaście lat nie posunęłabym się do czegoś takiego. Co innego, gdybym miała niecałe dwanaście wiosen, tak jak nasza kochana Bonnie. Wtedy to kto wie, do czego bym się posunęła, aby Ash zwrócił na mnie uwagę. Myślę, że nie przebierałabym w środkach i to nawet wtedy, gdyby to było mało etyczne.
Ale pomijając etykę i inne takie sprawy, to muszę przyznać, że intryga Bonnie przyniosła oczekiwany skutek. Co prawda Max początkowo był na nią wściekły i w sumie trudno go za to winić, to jednak dość szybko zdołał jej wybaczyć ten afront. Nie wiem, co wpłynęło na jego decyzję - osobiste przemyślenia czy też może raczej rozmowa z kimś bardziej doświadczonym w sprawach sercowych, ale tak czy inaczej sprawa wyglądała tak, że Max zaprosił Bonnie na walentynkową zabawę i doskonale się na niej oboje bawili. Tańczyli do samego końca, podobnie jak jeszcze sześć innych par: Clemont i Dawn, ja i Ash, Mallow i Kiawe, Lana i Sophocles, Pikachu i Buneary oraz państwo Cheerful. Tylko te pary wytrwały do samego końca zabawy, wszystkie inne zaś wymiękły niewiele po północy, a sama impreza trwała jeszcze około dwie godziny i w ciągu nich orkiestra grała właściwie już tylko dla nas, bo wszystkich innych gości wymiotło z sali zmęczenie lub też spory ból głowy wywołany nadmiarem alkoholu, a niektórych to nawet jedno i drugie.
Tak czy siak zabawa była po prostu przednia, zaś widok tańczących ze sobą Clemonta i Dawn napełniał moje serce wielkim wzruszeniem. Co prawda wielu ludzi patrzyło na nich ze zdumieniem, a niektórzy to chyba nawet z niesmakiem, jakby uważali, że kaleki nie mają prawa do miłości i powinny one siedzieć w domu zamiast bawić się między nimi, zdrowymi, jednak Dawn i Clemont nie zwracali na to najmniejszej uwagi. No, może Clemont trochę się tymi spojrzeniami peszył, ale Dawn wyraźnie miała to wszystko gdzieś i patrzyła na swego ukochanego wzrokiem pełnym miłości i ciepłych uczuć, a gdy Clemonta znowu ogarnęły wątpliwości w sprawie tego, czy mają prawo bawić się między innymi, odpowiadała tylko:
- Olej to. Co cię obchodzi ich zdanie?
Nie wiem, jak długo to trwało, ale w końcu Clemont dał się przekonać do tego, aby nie zwracać uwagi na tych wszystkich jakże ograniczonych idiotów, którzy patrzyli na nich z lekkim niesmakiem, jakby bycie kaleką umiejącym się dobrze bawić było jakąś zbrodnią, podobnie jak i kochanie tego kaleki. Mnie osobiście widok Dawn siedzącej na kolanach Clemonta kręcącego kołami swojego wózka tak, aby mogli chociaż jako tako tańczyć, wydawał się co najmniej piękny, jeśli nie wręcz przecudowny. Ash zresztą podzielał moje zdanie w tej sprawie, podobnie jak i pozostałe osoby, które zostały z nami do samego końca zabawy.
Warto tutaj zaznaczyć, że kiedy już dobiegła ona końca, to praktycznie wszyscy (nie licząc Clemonta) słanialiśmy się na nogach, ale byliśmy też bardzo zachwyceni.
- Dziękujemy wam wszystkich za udział w zabawie - powiedział lider zespołu muzycznego, który przygrywał podczas imprezy - Grać dla was to była prawdziwa frajda.
- Tak samo, jak dla nas tańczenie - powiedziała bardzo wesoło Mallow - Szkoda, że Lillie odpadła o pierwszej w nocy, bo zabawa do samego końca była godna uwagi.
- Ważne, że miała z kim tańczyć - stwierdziła na to Lana - Bo już się bałam, iż będzie musiała iść sama. Ale w samą porę zjawił się ten jej kolega ze szkoły.
- A właśnie, propos tego kolegi - zaśmiała się wesoło Bonnie, ocierając pot z czoła - To czy on jest w niej zakochany?
- A kto go tam wie? - zaśmiała się Lana - Choć pewnie tak. Lillie jest na tyle urocza, że można być w niej zakochanym.
- Wszystkie moje trzy córki są tak urocze, że nie trudno jest się w nich zakochać - stwierdził wesołym tonem Ulisses Cheerful.
- Oj tak, a ja coś o tym wiem - odparł Kiawe, patrząc z uśmiechem na Mallow, która lekko się zarumieniła.
Widać było wyraźnie, że cały incydent z Sebastianem Valamontem już dawno poszedł między nimi w niepamięć, a oni oboje wyciągnęli z niego właściwe wnioski, które pozwoliły im teraz stworzyć naprawdę idealny związek. Z kolei Lana i Sophocles wyraźnie zbliżyli się do siebie, tak samo jak Max i Bonnie, więc Kasandra Cheerful miała pełne prawo stwierdzić w rozmowie ze mną:
- Przybywa nam coraz więcej miłości na Melemele.
- Oj tak... Zdecydowanie jej przybywa - odparłam wzruszona.
Gdy już zabawa się zakończyła, to zespół muzyczny nas pożegnał i wychodząc jego lider podziękował nam wszystkim za uczestnictwo w tej imprezie do samego jej końca. Najpierw zrobił to ze sceny, dziękując dość ogólnie wszystkim gościom, następnie zaś zszedł do nas i bardzo radośnie podziękował każdemu z osobna.
- Grać dla takiej publiczności, to dla nas prawdziwa przyjemność - powiedział.
- Dla nas słuchanie tak wspaniałej muzyki także było przyjemnością - odpowiedział na to Ash, oczywiście z jak największą szczerością.
- Jesteście po prostu wspaniali! - zawołał wesoło Max.
- Dziękuję, miło mi to słyszeć - odparł z uśmiechem na twarzy lider zespołu - Chociaż nie wiem, czy jesteśmy wspaniali. Raczej dość dobrzy. Wspaniały to był Kronikarz, gdy dawał tutaj występy w czerwcu 1939 roku.


- Kronikarz tu występował?! - zawołała zdumiona Dawn.
- A tak, występował - odpowiedział jej muzyk - Bywał tu kilka razy z różnymi przedstawieniami, ale w czerwcu 1939 roku dał naprawdę czadu ze swoją siostrą i żoneczką. Zaśpiewali oni wtedy wiele piosenek ze swoich rodzinnych stron. Ludzie byli nimi zachwyceni, a już szczególnie miejscowa tzw. Polonia. Oni to najlepiej się bawili.
- Tak, ale niestety już za trzy miesiące, to już do śmiech im nie było - stwierdziła smutno pani Cheerful.
Muzyk rozłożył bezradnie ręce i powiedział:
- Niestety, ale kto mógł przewidzieć, że za trzy miesiące cały świat stanie w ogniu?
- Wielcy tego świata spodziewali się tego, ale nawet oni nie mogli przewidzieć, kiedy dokładnie to nastąpi - stwierdził smutno pan Cheerful.
- Przewidzieć wszystko bardzo dokładnie jest czasami bardzo trudno - powiedziałam, przypominając sobie moją ostatnią rozmowę z Esmeraldą - Także praktycznie dla wszystkich to było wszystkich wielkie zaskoczenie.
- Dla wszystkich poza hitlerowcami - rzekł ponuro Clemont.
- O tak, zdecydowanie - poparł go Dawn - Oni z pewnością wszystko wiedzieli, bo przecież zaplanowali to sobie od dawna.
- Ale lato 1939 roku nie zapowiadało jeszcze tej tragedii i było bardzo przyjemne - stwierdził lider zespołu muzycznego - A do tego ten występ Kronikarza też robił swoje.
- Musiał być naprawdę piękny - powiedziałam.
- Z pewnością - odparł muzyk - Niestety, nie wiem tego, bo nie było mnie wtedy na świecie i nie miałem okazji go zobaczyć. Ach, gdybym tylko mógł cofnąć się w czasie i zobaczyć Kronikarza osobiście...
Dawn zrobiła tajemniczą minę, której znaczenie doskonale znałam. Nie musiałam więc o nic pytać, gdyż wiedziałam, że dziewczyna ma jakiś plan i nawet domyślałam się, jaki.
- Cofnąć się w czasie, żeby zobaczyć Kronikarza? - zapytała, powoli przeciągając każde słowo w swojej wypowiedzi.
- Tak, ale niestety to niemożliwe - odparł smutno muzyk i ruszył w swoją stronę.
- Dla jednego niemożliwe, dla drugiego możliwe - stwierdziła Dawn i uśmiechnęła się od ucha do ucha.

***


Następnego dnia wstaliśmy wszyscy nieco później niż zwykle, co było efektem wyśmienitej zabawy walentynkowej. Innym z jej efektów był także niewielki kac u pana Cheerfula. Mężczyzna nigdy wiele nie pił, dlatego też nawet mała ilość alkoholu, jaką wypił podczas imprezy zaszkodziła mu na tyle mocno, iż żona i najstarsza córka musiały mu zmieniać zimne kompresy na czole, aby ulżyć jego doli.
- Ech... Czuję się okropnie - jęczał załamany Ulisses Cheerful.
- Kochanie, przecież dobrze wiesz, że w twoim stanie kilka kieliszków to kac murowany - mówiła do niego niemalże matczynym tonem Kasandra Cheerful.
- Proszę pana, pan przecież wie doskonale, że pan jako nietrunkowy może być narażony na kaca nawet po niewielkiej ilości alkoholu - rzekł Dexter, fruwający nad głową swojego twórcy.
Pan Cheerful spojrzał na niego groźnie i syknął:
- Matko kochana... Naprawdę zaczynam żałować, że cię naprawiłem, blaszaku wstrętny.
- Blaszaku? Wstrętny? - uraził się lekko robocik - To jest wdzięczność za to, że się nad panem lituję? Och, naprawdę bardzo mi miło, proszę pana. Bardzo mi miło.
Jego twórca machnął z lekceważeniem ręką na jego gadanie, po czym napił się wody sodowej zmieszaną z proszkami na ból głowy.
- Biedny tatuś - powiedziała czułym głosem Lillie.
- Jakby nie pił, to by nie miał kaca - stwierdziła złośliwie Lana.
- Jesteś bez serca.
- Możliwe, ale też i bez kaca.
Taka właśnie rozmowa toczyła się przy śniadaniu dzień po przyjęciu walentynkowym, po którego zakończeniu powróciliśmy wszyscy do domu państwa Cheerful i poszliśmy spać, a następnie rano zjedliśmy przepyszne śniadanie uszykowane nam przez Kasandrę, która była bardzo zadowolona, że tak wiele osób ma ochotę zjeść jej smakołyki. Przy stole podczas posiłku panował bardzo przyjemny gwar, gdyż każde z nas mówiło wiele o swoich wrażeniach z imprezy. Jedynie Dawn była jakaś taka milcząca. Znając ją doskonale się domyślałam, co jest tego przyczyną, ale nie miałam wielkiej  możliwości porozmawiać z nią na ten temat, bo przez najbliższe dwa dni zajęci byliśmy różnymi sprawami. W końcu jednak porozmawiałam sobie z nią i wówczas to utwierdziłam się w swoim przekonaniu: Dawn była taka milcząca, ponieważ zamierzała cofnąć się w czasie i ponownie zobaczyć Kronikarza.
- Zrozum mnie, ja naprawdę go polubiłam wtedy, gdy pierwszy raz go spotkaliśmy! - mówiła bardzo podnieconym głosem dziewczyna - Wiem, że początkowo mu nie ufałam, ale potem to się zmieniło, bo zrozumiałam, jaki to fajny gość. I teraz się okazuje, że on tutaj swego czasu występował, a my przecież mamy możliwość, aby go zobaczyć i żal by było z tej możliwości nie skorzystać. Do tego jeszcze jego występ... Przecież dobrze wiesz, że ja uwielbiam takie występy!
- Wiem, podobnie jak ja i Ash - uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie - Ale chyba sama dobrze wiesz, że nie powinno się zbyt często przenosić w czasie. Jeśli coś pozmieniamy w przeszłości, to może mieć bardzo poważne konsekwencje.
- Sereno, przecież ja dobrze o tym wiem, podobnie zresztą, jak wszyscy w naszej drużynie. Clemont nie daje nam o tym zapomnieć. Ale spokojnie! Co my niby możemy namieszać? Idziemy tylko zobaczyć występ Huberta i zaraz wracamy do domu. Co się niby może stać?
- Tak? A pamiętasz może, jak ostatnio się uparłaś, żeby iść na akcję policyjną, pomimo próśb Asha, aby tego nie robić? Też byłaś pewna, że nic się nie może stać. I co? Pamiętasz, co się potem wydarzyło?
Dawn zarumieniła się lekko i spuściła smutno wzrok w dół.
- Tak, to rzeczywiście jest prawda... Ale tam nie będzie żadnej akcji policyjnej. My tylko idziemy zobaczyć występ Kronikarza i na tym koniec.
- Czyżby?
- Oczywiście. No, ale jeśli nie chcesz, to nie musimy tego robić, choć szczerze mówiąc strasznie chciałabym znowu zobaczyć Kronikarza. To był naprawdę wspaniały gość.
- Wiem, ja też bym chciała go zobaczyć, ale pamiętaj, że to nie zależy tylko od nas. Przenośniki w czasie ma profesor Oak.
- Wiem o tym, ale wystarczy do niego zadzwonić, a prześle nam je w pokeballach.
- W sumie racja... A ile by miał on tych przenośników przesłać?
Dawn pomyślała przez chwilę.
- Max i Bonnie gdzieś poszli i raczej nie będą zainteresowani cofaniem się w czasie. Clemont pojechał zaś na zabiegi i ma prawie cały dzień nimi zajęty, więc raczej nie będzie miał on kiedy z nami iść, chociaż mogę go spytać, a jeśli zechce wybrać się z nami, to zabierzemy go ze sobą. Ale jeśli nie, to zostajemy tylko ja, ty i Ash.
- Czyli trzy bądź cztery osoby. Chodźmy więc do Asha i powiedzmy mu o naszym planie. Ciekawe, jak na niego zareaguje.
- Z pewnością bardzo się ucieszy.
- Tak, o ile go znam, to rzeczywiście się ucieszy.

***


Miałyśmy rację, ponieważ Ash bardzo się ucieszył na ten pomysł, choć oczywiście podzielał moje zdanie w sprawie ryzyka, jakie wiąże się z taką podróżą, ale mimo wszystko uznał (podobnie, jak też i jego siostra), że bez ryzyka nie ma zabawy. Poza tym ostatnim razem niczego nie popsuliśmy w czasie naszej podróży, dlatego też Ash uznał, że jeśli i tym razem będziemy odpowiednio postępować, to wszystko będzie dobrze.
Zatem sprawa była załatwiona. Musieliśmy tylko ustalić, czy Clemont też chce z nami się wybrać w podróż. Odwiedziliśmy go więc w uzdrowisku pani Cheerful, do którego zabrała go ciotka Asha, Bonnie i Max, chociaż ci ostatni długo tam nie pobyli, gdyż dość szybko wyszli gdzieś we dwoje.
- Poprosiłem ich, aby spędzili trochę czasu na mieście - rzekł do nas Clemont, kiedy go zapytaliśmy o jego siostrę i jej absztyfikanta - Nie chcę, aby wiecznie przy mnie siedzieli. Miłe mi jest ich wsparcie, ale odkąd tu jestem, to oboje nie zwiedzili za bardzo wyspy. Ciągle tylko ze mną tutaj siedzą. Jakie niby będą mieli wspomnienia z wizyty na Melemele? Przecież ten ośrodek to oni chyba znają już na pamięć. Warto więc, aby poznali coś więcej.
- Trochę przesadzasz - powiedziała Dawn - Skoro chcą siedzieć razem z tobą...
- To ja to doceniam - przerwał jej Clemont - Ale mimo wszystko moja siostra musi mieć własne życie, a nie tylko wiecznie siedzieć ze mną. Max tak samo. Nie chcę, aby wszyscy moi przyjaciele marnowali swój czas na matkowanie mi do czasu, aż wyzdrowieję.
- Jesteś bardzo szlachetny - uśmiechnął się do niego Ash - Ale czy nie sądzisz, że przesadzasz?
- Nie, ja nie przesadzam, Ash - odparł na to Clemont - Bonnie musi żyć własnym życiem, a nie tylko zajmować się moimi nogami. Cieszę się, że interesuje ją Max, choć uważam, iż jest jeszcze za młoda na randki.
- Randki jej nie w głowie, możesz być pewien - zaśmiał się Ash.
- Nie byłabym tego taka pewna - stwierdziłam dowcipnie - Ostatnie wydarzenia pokazują raczej coś przeciwnego.
- No dobrze, ale do ich związku, to jeszcze jest daleka droga.
- Być może bliższa niż myślisz.
- Możliwe, ale nie o tym chcieliśmy rozmawiać - rzekł Ash i spojrzał na Clemonta - Chcemy wpaść na chwilę do roku 1939, kiedy występował tu Kronikarz. I przyszliśmy cię zapytać, czy nie wybrałbyś się tam z nami.
Clemont uśmiechnął się do nas przyjaźnie, pomyślał przez chwilę i rzekł:
- To bardzo miłe z waszej strony, ale nie.
- Dlaczego? - zapytałam zdumiona.
- Ponieważ, gdybym się cofnął w czasie taki, jaki jestem teraz, to bym był dalej więźniem swojego ciała, gdyż nie umiem jeszcze w pełni chodzić bez kul czy laski. Nie chcę, aby Kronikarz mnie takim oglądał.
- Ale takie wspaniałe występy - jęknęła załamana Dawn - Nie chcesz je obejrzeć?
- Chcę, ale spokojnie... Jeśli zechcemy, możemy się tam wybrać, kiedy tylko chcemy. Mając przenośniki w czasie nie musimy martwić się o coś takiego, jak stracony czas.
- W sumie racja.
- Idź więc, Dawn... Idź tam z Ashem i Sereną, a jak już wrócisz, to wszystko mi opowiesz. A najlepiej nagraj wszystko na to...
To mówiąc podał on swojej dziewczynie miniaturową kamerę swojej własnej produkcji.
- Zbudowałem to w przerwach między zajęciami - powiedział - Nagraj więc, proszę, występ Kronikarza i pokaż mi go, kiedy już wrócisz. A ja z chęcią go obejrzę.
Dawn wzięła od niego kamerę, ale nie do końca była przekonana, co do takiej decyzji swego ukochanego. Próbowała go jeszcze namówić do zmiany zdania, ale on się uparł, a potem przyjechały po niego pielęgniarki, aby go zabrać na ćwiczenia, więc musieliśmy dać sobie z tym spokój.

***


Ponieważ skład naszej drużyny wycieczkowej został ustalony, zostało nam tylko jeszcze sprawdzić, kiedy dokładniej Kronikarz miał swój występ na Melemele, a potem szybko zadzwonić do profesora Oaka i poprosić go o przesłanie nam w pokeballach przenośników w czasie. Na całe szczęście telefony w szpitalach i Centrach Pokemon posiadają specjalne urządzenie do przesyłania pokeballi, więc nie było żadnej trudności z dokonaniem tej drugiej czynności. Profesor Oak więc bez wahania spełnił nasze życzenie, ale poprosił nas, abyśmy byli ostrożni przy podróży do przeszłości. Potem sprawdziliśmy w Internecie dokładną datę występów Kronikarza. Okazało się, że spędził on prawie cały czerwiec na Melemele, gdyż oprócz występów wystawiał również w miejscowym teatrze sztukę na podstawie swojego opowiadania. Pierwszy zaś występ Kronikarza miał miejsce 3 czerwca 1939 roku w miejscowej restauracji o godzinie 20:00.
- Doskonale! - zawołał Ash, gdy już sprawdziliśmy te dane w laptopie Maxa, siedząc w domu państwa Cheerful - Zostaje więc nam tylko wyruszać w drogę!
- To na co jeszcze czekamy?! - zawołała Dawn podnieconym głosem - Ruszajmy!
Pikachu i Buneary zapiszczeli zachwyceni tymi słowami, podobnie jak i Piplup, który właśnie wyskoczył z pokeballa na znak swej radości.
Przebraliśmy się zatem w stroje wieczorowe, a nasze codzienne stroje zapakowaliśmy do trzech sporych walizek podróżnych, które wzięliśmy ze sobą na wypadek, gdyby nasz pobyt w 1939 roku miał się przedłużyć (choć nie planowaliśmy tego). Na lewe dłonie założyliśmy przenośniki w czasie, które miały nas przenieść do czasu docelowego. Wyglądały one jak zwykłe zegarki, dlatego wiedzieliśmy, że posiadaniem ich nie będziemy się rzucać w oczy.
Gdy więc byliśmy gotowi, to poszliśmy razem do restauracji, w której przed laty odbył się występ Kronikarza. Wciąż była ona czynna, chociaż nie miały już w niej miejsca tak wspaniałe zabawy jak te autorstwa naszego drogiego przyjaciela.
- No dobrze, a teraz róbmy wszystko tak, jak zaplanowaliśmy sobie - powiedział do nas Ash - I pamiętajcie, zachowujmy się naturalnie!
- Z tym nie będzie problemu - zaśmiała się Dawn - Chodźmy, Sereno. Braciszku, widzimy się za chwilę!
Po tych słowach dziewczyna pociągnęła mnie lekko w stronę damskiej toalety, gdzie miało nastąpić przeniesienie w czasie. Ash poszedł z Pikachu i Piplupem do męskiej, aby również się przenieść. Pomysł ten był autorstwa mojego chłopaka, który był zdania, iż tam nikt nie zwróci na nas uwagi, a gdybyś tak chcieli się przenieść gdzieś na pustkowiu, to zawsze istniało ryzyko, iż ktoś nas zobaczy, jak znikamy lub co gorsza, jak materializujemy się nie wiadomo skąd. Przyznałyśmy mu z Dawn rację i zrobiłyśmy tak, jak on nam radził.
Gdy tylko znalazłyśmy się z moją przyszłą szwagierką w swoich kabinach, to zaraz ustawiłyśmy datę 3 czerwca 1939 roku i godzinę 20:00, po czym wcisnęłyśmy odpowiedni guzik. Chwilę później dokonane zostało przeniesienie w czasie. Nie wyglądało ono zbyt dziwnie i praktycznie przez chwilę wydawało się, że nic się nie stało, ale wystarczyło tylko spojrzeć na przenośnik, aby wiedzieć, że jestem już w roku 1939, ponieważ taka właśnie data widniała na ekraniku mojego urządzenia.
- No, zobaczymy, czy to ustrojstwo nadal działa - powiedziałam sama do siebie.
Wyszłam powoli z kabiny i natknęłam się na Dawn trzymającą Buneary w swoich objęciach.
- I jak? Przeniosłyśmy się? - zapytałam ją.
- Chyba tak. To miejsce wygląda troszkę inaczej niż gdy tu weszłyśmy - odparła Dawn.
Rzeczywiście, toaleta wyglądała inaczej, tak bardziej staroświecko. Ale całkowitą pewność, że jesteśmy w czerwcu 1939 roku zyskałyśmy dopiero, kiedy zobaczyłyśmy lokal pełen ludzi w wieczorowych strojach, których dziś w większości nikt nie nosi. Zwłaszcza kobiete kreacje były inne niż dzisiejsze. Takie bardziej eleganckie i klasyczne, czyli dokładnie takie, jakie nosiła płeć piękna w latach 30 XX wieku. Do tego jeszcze, jakby jeszcze ktoś miał jakieś wątpliwości, to rozwiałaby je orkiestra ustawiona na scenie i grająca ładne, stare kawałki.
- Nie ma co, to musi być 1939 rok - powiedziałam po chwili.
- W rzeczy samej - odezwał się nagle znajomy, męski głos.
Obejrzałyśmy się za siebie i zauważyłyśmy Asha podchodzącego do nas wraz z Pikachu i Piplupem. Cała trójka miała na swych fizjonomiach wymalowane radosne miny. Buneary zapiszczała radośnie na widok Pikachu i podbiegła do niego, ściskając go czule.
- Witam serdecznie, moje panie - rzekł wesoło Ash - Czy zechcą panie wybrać się ze mną do naszego stolika?
- A który stolik jest nasz? - zapytałam.
- Tego to się zaraz dowiemy - odparł mój ukochany i zaczepił właśnie przechodzącego kelnera - Przepraszam bardzo. Chcemy wziąć stolik dla trzech osób. Czy jest gdzieś jakiś wolny stolik?
- Zaraz sprawdzę, proszę wielmożnego pana - powiedział kelner, lekko się przy tym kłaniając.
Mężczyzna poszedł sprawdzić naszą prośbę i potem powrócił do nas, mówiąc, że jest tu kilka wolnych stolików, a następnie zaprowadził nas ku jednemu z nich. Usiedliśmy, kelner zaś zostawił nam menu i wyszedł.
- Ciekawe, kiedy wystąpi Kronikarz? - zapytała Dawn.
- Na pewno za chwilę - odpowiedziałam wesoło - Już się nie mogę tego doczekać.
- Ja także - dodał Ash.
Nasi pokemoni towarzysze również byli bardzo podekscytowani, więc nic dziwnego, że aż zapiszczeli z radości (a nawet podskoczyli w przypadku Piplupa), gdy na scenie pojawił się jakiś mężczyzna i zapowiedział występ Kronikarza i jego bliskich. Wszyscy zaczęli głośno klaskać, a najbardziej to chyba ja, Ash i Dawn.
Chwilę później na scenę wkroczył Kronikarz w stroju ułana i z szablą u boku. Wyglądał on rewelacyjnie - tak samo, jak wtedy, gdy go ostatni raz widzieliśmy, tylko o rok starszy. Zaraz za nim wyszły wysoka Cyganka w białej koszuli, czerwonej spódnicy i wiankiem z kwiatów na głowie. To była Candela, ukochana Kronikarza. Przy niej szła jakaś mała dziewczynka w różowej sukience. Była to prześliczna blondyneczka o niebieskich oczach, w wieku około dziewięciu-dziesięciu lat. Na jej ramieniu siedział Flabebe. To była mała Angelika, siostrzyczka naszego artysty.
Zaraz potem na scenę wyszedł pokemoni zespół muzyczny Kronikarza - Aipom Chiquita z kastanietami na nogach i concertiną w łapkach, Totodile Croco z bębenkiem, Charmeleon Denver z trąbką i Noctowl Minerwa bez instrumentu, ale za to umiejąca wydawać z siebie dźwięki imitujące grę na różnych instrumentach muzycznych.
- Witajcie, moi kochani - powiedział Kronikarz, stając przy mikrofonie - Cieszę się, że tu jesteście. Wiem, że wśród was jest wielu moich rodaków, w tym także niejeden, który był kiedyś żołnierzem. Dla nich to właśnie chcę zadedykować mój pierwszy występ dzisiaj. Orkiestra, do dzieła!
Jego Pokemony zaczęły grać, a Noctowl zaczął wypuszczać z dzioba dźwięki przypominające grę na kilku różnych instrumentach, więc już po chwili wesoła muzyka rozniosła się po sali, a Candela i Angelika zaczęły śpiewać.

Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani,
Że za tobą idą, że za tobą idą
Chłopcy malowani?
Że za tobą idą, że za tobą idą
Chłopcy malowani?

Następnie dziewczyny razem z Kronikarzem ustawiły się naprzeciw publiczności, po czym cała trójka machając prawymi dłońmi zaciśniętymi w pięść zaśpiewała:

Lance do boju, szable w dłoń!
Bolszewika goń, goń, goń!
Lance do boju, szable w dłoń!
Bolszewika goń, goń, goń!


Potem Hubert wziął swoją siostrzyczkę na barana i zaczął z nią wesoło tańczyć po całej scenie, imitując przy tym ruchy konia. Flabebe piszcząc latał nad nimi, zaś mała Angelika, mając z tego ubaw po pachy, zaśpiewała:

Jak to na wojence ładnie,
Kiedy ułan z konia spadnie!

Wówczas przechyliła się tak mocno do tyłu, że z pewnością by spadła z ramion brata, gdyby nie Candela, która bardzo szybko złapała dziewczynkę za ramiona, wesoło się przy tym śmiejąc. Widać to wszystko, co się działo na scenie było zaplanowane przez naszych artystów. Natomiast Angelika, podtrzymywana przez swoją bratową śpiewała dalej, jeszcze bardziej będąc ubawioną tym wszystkim:

Koledzy go nie żałują,
Jeszcze końmi go tratują.

Następnie Angelika ustawiła się do pozycji siedzącej na plecach brata, a cała trójka artystów znowu ustawiła się przodem do widzów i zaśpiewała w podobnym stylu, co poprzednio:

Lance do boju, szable w dłoń!
Bolszewika goń, goń, goń!
Lance do boju, szable w dłoń!
Bolszewika goń, goń, goń!

Potem Hubert zdjął sobie Angelikę z pleców, a ta przybrała niezwykle poważną minę (dzięki której wyglądała jeszcze bardziej uroczo), a następnie zaśpiewała słodko:

Jedzie ułan, jedzie. Szablą pobrzękuje.
Uciekaj dziewczyno, bo cię pocałuje.
Hej, hej! Ułani! Szablą pobrzękuje.
Uciekaj dziewczyno, bo cię pocałuje.

Hubert pochylił się i złapał siostrzyczkę znienacka, całując ją czule w policzek. Mała udawała, iż się wykrzywia, po czym zaśpiewała dalej:

Hej, hej! Ułani! Nikt mu nie zabrania.
Wszak on swoją piersią Ojczyznę osłania.
Hej, hej! Ułani! Malowane dzieci.
Niejedna panienka za wami poleci.

Potem cała trójka artystów ustawiła się przodem do widzów tak, jak poprzednio i zaśpiewała bojowo:

Lance do boju, szable w dłoń!
Bolszewika goń, goń, goń!
Lance do boju, szable w dłoń!
Bolszewika goń, goń, goń!

Potem Hubert wraz ze swoją pokemonią orkiestrą zaczął bardzo wesoło skakać po scenie tak, jakby jechał konno, a Candela i Angelika zaśpiewały:

Przybyli ułani pod okienko!
Przybyli ułani pod okienko!
Pukają, wołają: Wpuść, panienko!
Pukają, wołają: Wpuść, panienko!

I znowu nastąpił radosny, dobrze nam znany refren:

Lance do boju, szable w dłoń!
Bolszewika goń, goń, goń!
Lance do boju, szable w dłoń!
Bolszewika goń, goń, goń!

Potem Angelika, machając przy tym wesoło rąbkami swojej sukienki, zaśpiewała:

Hej, dziewczęta! W górę kiecki!
Jedzie ułan jazłowiecki!
Lance do boju, szable w dłoń!
Bolszewika goń, goń, goń!
Lance do boju, szable w dłoń!
Bolszewika goń, goń, goń!

Natomiast Candela, tańcząc przy niej wesoło, zaśpiewała:

Zawadiacko głowę nosi
I do szarży sam się prosi!
Lance do boju, szable w dłoń!
Bolszewika goń, goń, goń!
Lance do boju, szable w dłoń!
Bolszewika goń, goń, goń!


Potem Kronikarz założył na głowę swoją wierną maciejówkę, w której zwykle chodził, po czym stanął przed mikrofonem i wzruszonym głosem zaczął powoli śpiewać:

Jedzie, jedzie na Kasztance, na Kasztance
Siwy strzelca strój!
Siwy strzelca strój!
Hej, hej, Komendancie!
Miły wodzu mój!

Zebrani na sali ludzie (przede wszystkim ci, którzy pochodzili z tzw. Polonii) zawtórowali mu radośnie:

Hej, hej, Komendancie!
Miły wodzu mój!

Kronikarz uśmiechnął się wzruszony i śpiewał dalej, ale tym razem w towarzystwie swojej żony i swojej siostry, a refren wyśpiewywali radośnie ludzie podzielający jego podziw do osoby, o której to mówiła ta pieśń.

Gdzie szabelka twa ze stali, twa ze stali?
Przecież idziem w bój?
Przecież idziem w bój!
Hej, hej, Komendancie!
Miły wodzu mój!
Hej, hej, Komendancie!
Miły wodzu mój!

Gdzie twój mundur jeneralski, jeneralski
Złotem wyszywany?
Złotym wyszywany!
Hej, hej, Komendancie!
Wodzu kochany!
Hej, hej, Komendancie!
Wodzu kochany!

Idzie z tobą po zwycięstwo, po zwycięstwo
Młodych strzelców rój.
Młodych strzelców rój!
Hej, hej, Komendancie!
Miły wodzu mój!

Idziem z tobą po zwycięstwo, po zwycięstwo!
Po tę krew i znój!
Po tę krew i znój!
Hej, hej, Komendancie!
Miły wodzu mój!

Masz wierniejszych niż stal chłodna, niż stal chłodna
Młodych strzelców rój!
Młodych strzelców rój!
Hej, hej, Komendancie!
Miły wodzu mój!
Hej, hej, Komendancie!
Miły wodzu mój!

Nad lampasy i czerwienie... i czerwienie
Wolisz strzelca strój.
Wolisz strzelca strój.
Hej, hej, Komendancie!
Miły wodzu mój!
Hej, hej, Komendancie!
Miły wodzu mój!

Ale pod tą szarą bluzą, szarą bluzą!
Serce ze złota.
Serce ze złota.
Hej, hej, Komendancie!
Serce ze złota!
Hej, hej, Komendancie!
Serce ze złota!

Ale błyszczą groźną wolą, groźną wolą!
Królewskie oczy!
Królewskie oczy!
Hej, hej, Komendancie!
Królewskie oczy!
Hej, hej, Komendancie!
Królewskie oczy!

Po tym występie rozległy się gromkie brawa, jak najbardziej zasłużone dla naszych artystów. My również głośno klaskaliśmy, bo choć nie znaliśmy ojczyzny przodków Kronikarza ani ich wielkiego wodza, ale z lekcji historii i wielu książek można się było wiele o tym wszystkim dowiedzieć. A prócz tego, jaki by ów wódz nie był, to widać było, iż Kronikarz i ludzie, którzy wraz z nim śpiewali chórem pieśń musieli tego wodza kochać i to miłością szczerą i piękną, pozbawioną jakiegokolwiek strachu czy też fanatyzmu, ale za to zawierającą wielkie oddanie. A skoro go tak kochali, to musiał on na tę miłość zasłużyć. Zwłaszcza, jeśli kochał go Kronikarz, bo on przecież byle kogo by nie pokochał.
- Państwo czegoś sobie życzą? - zapytał jakiś męski głos, wyrywający mnie z transu.
Spojrzałam na właściciela owego głosu i zauważyłam, że jest to kelner, który zaprowadził nas do stolika. Stał on teraz przed nami i czekał na nasze polecenia.
- Nie, dziękuję. My nic nie zamawiamy - powiedziałam.
- Właśnie. My tylko na przedstawienie - dodała Dawn.
- Bardzo mi przykro, ale jeśli chce się tutaj przebywać, to trzeba coś zamówić - rzekł kelner.
- Ano, skoro tak, to ja... - Ash sięgnął do portfela i nagle coś sobie przypomniał - A niech mnie... Nie mamy pieniędzy z tych czasów.
- I co my teraz zrobimy? - jęknęła przerażona.
Kelner zaraz z pewnością nas wyrzuci i nici z dalszego obserwowania przedstawienia, a tego przecież nie chcieliśmy.
- Czy państwo coś zamawiają? - spytał kelner już nieco groźniejszym tonem niż przed chwilą.
- Oczywiście, że zamawiają, jednak na mój koszt! - wtrącił się nagle kolejny głos.
Należał on do Kronikarza, który właśnie podszedł z uśmiechem do naszego stolika.
- Jak pan sobie życzy, proszę pana - rzekł kelner, patrząc na artystę z szacunkiem, po czym spojrzał na nas - A więc co państwo zamawiają?
- Jeszcze się zastanowimy. Możemy? - zapytała niepewnym tonem Dawn.
Kelner ukłonił się jej delikatnie i odszedł. Kronikarz zaś popatrzył na nas z wielkim uśmiechem na twarzy, po czym rzekł:
- A teraz chciałbym się dowiedzieć, co wy tu robicie.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...