środa, 10 października 2018

Przygoda 117 cz. V

Przygoda CXVII

Wilkołak działa nocą cz. V


Po naszym wyjściu od panny Tiny udaliśmy się do Centrum Pokemon, gdzie mieliśmy spotkać się z Lyrą i Khourym. Spodziewaliśmy się od nich informacji, po które ich oboje posłaliśmy i nie zawiedliśmy się w swoich przypuszczeniach. Lyra i Khoury oczekiwali już nas w jadalni przy jednym ze stolików.
- No, jesteście! - powiedziała wesoło Lyra, gdy tylko zbliżyliśmy się do nich i usiedliśmy przy stoliku - A już się bałam, że pożarł was wilkołak.
- Spokojnie, wilkołaki działają tylko nocą. W dzień ich nie zastaniesz - zaśmiał się delikatnie Herbert - A poza tym z nami nie tak łatwo.
- Tak, coś o tym słyszeliśmy - zaśmiała się dziewczyna - Ale z nami jest podobnie i dlatego mamy dla was ciekawe wieści.
- O! To doskonale - uśmiechnęłam się - A więc opowiadajcie, czego się dowiedzieliście w tej aptece?
- Poszliśmy do apteki pana Heepa i szybko się przekonaliśmy, że to nie jest wcale przyjemne miejsce - powiedział Khoury z wyraźną niechęcią.
- Delikatnie mówiąc - zgodziła się z nim Lyra - Ten cały Heep powitał nas uprzejmie, uśmiechał się szeroko od ucha do ucha, jakby miała mu zaraz szczęka pęknąć od tego uśmiechania się. Nawet głupi by zauważył, że to jest fałszywy uśmiech, a co dopiero my, którzy głupi nie jesteśmy.
- Nigdy w to nie wątpiliśmy - powiedziałam wesoło - Ale co jeszcze udało się wam dostrzec, oprócz tego, że Heep to fałszywy gość?
- Prócz tego zauważyliśmy, że jest podejrzany i to bardzo - wyjaśnił mi Khoury - Zagadaliśmy go w sprawie mojej rzekomej choroby, a on pokazał nam kilka różnych leków, które jego zdaniem pomogą mi ją zwalczyć. Gdy tak rozmawialiśmy, to nagle przyszedł do nas profesor Peeper.
- Peeper? - spytałam zainteresowana - Uriah Peeper?
- Dokładnie tak - potwierdził Khoury - Wszedł do środka, a na jego widok Heep zaraz stracił zainteresowanie nami i wziął ze sobą profesora do osobnego pokoju. Obaj rozmawiali ze sobą w ciszy. Próbowaliśmy jakoś ich podsłuchać, ale niewiele nam to pomogło. Do tego Lyra, niestety...
- Proszę cię, naprawdę musisz o tym mówić? - jęknęła załamana Lyra - Poza tym każdemu to się mogło zdarzyć.
- O czym ty mówisz? - spytał Herbert - Co ci się zdarzyło?
Lyra zarumieniła się mocno na twarzy i przez chwilę nie chciała nic mówić, ale w końcu to zrobiła.
- No więc, podsłuchiwaliśmy oboje pod drzwiami, próbując zrozumieć, o czym ci dwaj rozmawiają, kiedy nagle oparłam się trochę zbyt mocno o drzwi, ręka mi (nie wiem, w jaki sposób) spadła na klamkę, ta się otworzyła i... No i...
- No i wpadka - uśmiechnął się dowcipnie Herbert - No cóż, tak bywa. Zakładam, że Heep nie był zachwycony, kiedy was zobaczył.
- Delikatnie mówiąc - zaśmiała się Lyra - On nas wręcz wyrzucił z tej swojej apteki krzycząc, że nie życzy sobie szpicli i żebyśmy sobie kupowali leki gdzie indziej.
- Obawiam się więc, iż niczego mądrego się nie dowiedzieliśmy, poza tym, że Heep i profesor Peeper prowadzą jakieś ciemne interesy - dodał Khoury.
- To w zupełności mi wystarczy - uśmiechnął się delikatnie Herbert - Dowiedzieliście się więcej niż myślałem, że się dowiecie. Chciałem tylko, żebyście powęszyli nieco w aptece Heepa i przyjrzeli mu się uważnie, a wy dowiedzieliście się, że Heep i Peeper coś kombinują i to raczej nie jest coś, o czym inni powinni wiedzieć.
- Gdyby tak było, to by się z tym nie kryli - zauważyłam.
- Właśnie - potwierdził Herbert - I dlatego właśnie jestem pewien, że obaj coś kombinują. Widzieliśmy u Peepera jakąś strzykawkę i dziwaczne, przeźroczyste substancje. Mieliśmy jak dotąd tylko podejrzenia, że bierze je od Heepa, co potwierdzał zapis w notatniku Peepera, ale teraz nie mam już żadnej wątpliwości. To Heep sprzedaje profesorkowi tę substancję.
- Ale co to jest? I dlaczego się z tym kryją? - spytała Lyra.
- Czy to narkotyki? - zapytał Khoury.


- Podejrzewam coś innego, ale mogę się mylić - odparł na to Herbert - W tej sprawie pomoże nam profesor Jason Rowan. Dzwoniłem już do niego i wysłałem mu próbkę tego czegoś. Obiecał dać to do analizy.
- A co z wilkołakiem? - zapytała Lyra - Czy jego sprawa wiąże się ze sprawą profesora Peepera?
- O tak. Obie te sprawy są jedną i tą samą sprawą - potwierdził Herbert.
- A więc, kto jest tym wilkołakiem? - zapytał Khoury.
- Myślę, że na to pytanie wszyscy znamy odpowiedź. Powinniśmy więc raczej zapytać o to, w jaki sposób on się w niego zamienia i jak go zdołamy powstrzymać.
- Jak go powstrzymać? To proste! Zasadzimy się na niego i gdy tylko się pojawi...
Lyra już zapaliła się do działania, ale Khoury szybko ją uspokoił.
- Weź wstrzymaj Rapidashe. Przecież nie masz pojęcia, kiedy i gdzie ten wilkołak się zjawi. Pamiętaj, że już robiono na niego zasadzki i jakoś nic one nie dały.
- Więc zasadzajmy się aż do skutku - Lyra nie dawała się tak łatwo zbić z pantałyku - Przecież w końcu musi się pojawić.
- To już postanowili ludzie w mieście - zauważyłam - Ludzie chcą się zasadzać na wilkołaka aż do skutku. Myślę, że moglibyśmy do nich wszyscy dołączyć. Co o tym sądzisz, Herbercie?
- Myślę, że to najlepsze wyjście z sytuacji - uśmiechnął się detektyw, po czym wyjął z kieszeni płaszcza mapę i rozłożył ją na stoliku - Zobaczcie sami. Tutaj jest miasto, a tutaj dom Peeperów. Od miasta wiedzie najpierw spora polana, a potem las i kolejna polana, na którym znajduje się dom naszych przyjaciół. Wilkołak, aby dostać się z miasta do domu Peeperów, będzie musiał przejść przez tę polankę i las. Jeśli dotrze na polanę zanim jeszcze się przemieni, to nikt z miasta, kto będzie akurat siedział w oknie swojego domu (pod warunkiem, że jego okna wychodzą wprost na polanę) nie zwróci na niego większej uwagi. Potem zaś sobie zniknie w lesie i tu się przemieni. A w tym lesie będą czekać na niego zasadzki, ponieważ ludzie z miasta zasadzą się w kilku miejscach, ale wilkołak już kilka razy sprawnie je wyminął i teraz też tak może być.
- Powinniśmy więc teraz coś zrobić, aby tym razem ich nie wyminął - powiedziałam - Tylko w jaki sposób to zrobić?
Lyra i Khoury wraz z nami przyjrzeli się uważnie mapie, po czym nagle pierwsze z nich zaproponowało:
- Wiecie co? Ten las wychodzi prosto na polanę z domem Peeperów. Jakby tak każde z nas zaczaiło się tuż przy wyjściu z lasu, ale tam, gdzie on wychodzi na dom i polanę, to wtedy mielibyśmy szansę go złapać.
- Ale jest nas tylko czterech. To może być za mało, aby go zatrzymać - zauważyłam.
- Ja i Lyra mamy Pokemony i one z pewnością nas wesprą - powiedział Khoury, któremu plan jego dziewczyny się spodobał - A do tego mogą nam pomóc Chris i Joy, a to daje nam większe szanse.
- To dobry pomysł, choć ryzykowny - zauważyłam - Będzie po jednym z nas na każdym posterunku, który sobie wybierzemy. No chyba, że się tam zasadzimy dwójkami.
- Nie, bo wówczas obsadzimy mniejszą część terenu i będzie istnieć o wiele większe ryzyko, że wilkołak nam się wymknie - zauważył Khoury - Choć z drugiej strony to byłoby naprawdę bezpieczniejsze.
- Dla wilkołaka tym bardziej - rzuciła ironicznie Lyra - Bo łatwiej się przeciśnie przez szerokie płaty lasu nie pilnowane przez nikogo.
- Ona ma rację - powiedział Herbert - Musimy obsadzić pojedynczo jak najwięcej miejsc wylotowych z lasu. W ten sposób łatwiej go wypatrzymy. Każdy z nas dostanie broń na usypiające kule i zacznie strzelać, gdy tylko go zobaczy.
- Dlaczego na usypiające? - zapytała Lyra - Czy nie lepiej na ostre?
- Nie. Nie możemy go zabić. Zwłaszcza teraz, gdy wiemy, kto to jest - Herbert był w tej sprawie nad wyraz stanowczy - Uśpimy go i potem jakoś spróbujemy mu pomóc.
- Pomóc? Ale jak? - zapytałam - Czy jemu w ogóle można pomóc?
- Pomyślimy o tym, jak już go złapiemy - uciął temat Herbert.

***


Po tej rozmowie zadzwoniliśmy do Chrisa i Joy, aby powiadomić ich o naszych planach i o tym, jaki udział oni w tym mogą wziąć. Plan ten bardzo im się spodobał, choć Chris był przeciwny temu, aby jego żona brała w tym udział. Był zdania, że to zbyt niebezpieczne dla niej.
- Kochanie, ja się nie boję, ale nie chcę, żeby stało ci się coś złego, więc nie mogę tak po prostu puścić cię tam samego - mówiła Joy.
- A ja boję się o ciebie i nie mogę cię puścić samej - zauważył Chris.
- A zatem sprawa jest prosta. Musimy tam iść razem dla wspólnego bezpieczeństwa - stwierdziła wesoło Joy.
Chrisowi nie było jednak do śmiechu.
- Słuchaj, to nie jest zabawne, Joy. Ja się bardzo o ciebie martwię i nie chcę, aby coś ci się stało.
- Wiem o tym. Już wtedy, gdy byliśmy dziećmi, umiałeś o mnie dbać i za to cię strasznie kocham, ale proszę cię, nie zmuszaj mnie do tego, abym się czuła jak jajko, o które wszyscy dbają, bo może się stłuc. Uwierz mi, to nie jest przyjemne uczucie.
- Dokładnie - poparła ją Lyra - Dlatego więc chodźmy tam razem i po sprawie. A poza tym będziemy przecież stacjonować blisko siebie, więc na pewno będzie dobrze. A w razie jakiegoś niebezpieczeństwa któreś z nas podniesie alarm i reszta zaraz przybiegnie mu z pomocą.
- Stacjonować. Dobre słowo - zaśmiała się Joy.
- A jeśli ktoś nie zdąży krzyknąć? - zapytał Chris.
- To jego pech - rzuciła Lyra, aż Khoury ją trącił lekko ramieniem w bok - No co? Taka prawda.
- Aha. To znaczy, że mamy wrzeszczeć, jak tylko zobaczymy coś, co nas zaniepokoi? - spytał ironicznie Khoury.
- W takim wypadku to byśmy się wszyscy darli co chwila i tylko byśmy spłoszyli tego wilkołaka - zauważyłam złośliwie - Mamy krzyczeć tylko wtedy, gdy zobaczymy tego potwora.
- Tak? A jak mamy to zrobić? - spytał Khoury.
- A ja chyba wiem - zaśmiała się lekko Joy i zademonstrowała - AAA! Wilkołak! Uciekać!
Po tych słowach zachichotała i spytała:
- I co? Może być?
- Dobre, ale bez tego ostatniego słowa, bo ono tutaj raczej nie pasuje - parsknął śmiechem Herbert - Ale to może być właśnie coś takiego. Byleby ten wrzask był w pełni uzasadniony, bo nie chciałbym w waszej skórze, jeśli tak nie będzie.
Właśnie taką rozmowę odbyliśmy w domu Peeperów, kiedy już tam przybyliśmy, co miało miejsce niedługo po tym, jak oboje rozmawialiśmy z Chrisem i Joy przez telefon na temat naszego planu. Muszę tu oczywiście wyjaśnić, że przez telefon poruszyliśmy jedynie dość ogólny zarys naszego pomysłu, a szczegóły omówiliśmy dopiero w naszym prywatnym gronie. Gdy zaś ta rozmowa dobiegła końca, wszyscy zaczęliśmy się szykować do wyjścia. Wypoczęliśmy nieco, aby mieć siły do działań w nocy, a kiedy noc nadeszła, to zebraliśmy broń i poszliśmy do lasu, tam zaś rozdzieliliśmy się i stanęliśmy na z góry upatrzonych przez siebie pozycjach. Herbert i Khoury zaopatrzyli nas w krótkofalówki, więc mogliśmy się informować na bieżąco o wszystkim, co się dzieje. Chris co prawda ciągle drżał o życie Joy, ale pocieszaliśmy go mówiąc, iż przecież każda z naszych „placówek“ nie jest zbyt mocno oddalona od pozostałych, a więc w razie czego zawsze zdążymy przybyć z pomocą. Chrisa jednak to wcale nie uspokoiło i nawet fakt, że Joy zabrała ze sobą Rufusa nie zdołał go podnieść na duchu.
Nadeszła północ, potem pierwsza i druga w nocy, a wciąż nic się nie wydarzyło. Pomimo wypoczynku, którego zażyliśmy w ciągu dnia byliśmy naprawdę poważnie zmęczeni i musieliśmy co jakiś czas kontaktować się ze sobą za pomocą naszych krótkofalówek, aby nie zasnąć. Pomagał nam także nieco fakt, iż z głębi lasu co jakiś czas dobiegały nas dość głuchawe dźwięki mieszkańców miasta, którzy zasadzili się na wilkołaka i w kilkuosobowych grupach kręcili się po całym lesie w poszukiwaniu potwora. Mieszkańcy co jaki czas wołali coś do siebie, ale byli daleko od nas, więc nie słyszeliśmy dokładnie ich słów. Zresztą wcale nas one nie interesowały, gdyż bardzo dobrze wiedzieliśmy, że skoro wilkołak wymknął się wcześniej podobnym obławom, to teraz na pewno taka zasadzka też nie będzie stanowić dla niego nawet najmniejszej przeszkody w bezpiecznym opuszczeniu lasu. Poza tym ludzie nie wiedzieli, dokąd wilkołak się udaje, co my dobrze wiedzieliśmy, a w każdym razie Herbert był o tym przekonany, zatem cała nadzieja była w nas.
- No i jak tam, Herbert? Namierzyłeś coś? - powiedziałam przez moją krótkofalówkę.
- Nie bardzo. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Nie wiem sam, co z tego będzie - odpowiedział żartobliwie Herbert.
- Poeta się znalazł - mruknęłam złośliwie - Lepiej nie wysilaj swojej główki do wymyślania wierszy, tylko do zachowania czujności.
- A myślisz, że co ja innego robię?
Parsknęłam śmiechem i skontaktowałam się z pozostałymi członkami naszej grupy. Khoury i Chris byli zaniepokojeni, ale też nic nie dostrzegli. Lyra z kolei, której towarzyszył jej Pokemon Marill miała bardzo ciekawe spostrzeżenia.
- Marill wyczuwa jakieś dziwne odgłosy - powiedziała - Jakby dźwięki stóp. I raczej nie należą one do ludzi. Prawda, Marill?
Pokemon zapiszczał przecząco.
- No właśnie. Mam więc wrażenie, że to coś się może tu zaraz zjawić.
- Bądź ostrożna. Może to fałszywy alarm.
- Ja jestem cały czas ostrożna. I zapewniam cię, że jak dojdzie co do czego, to...
Nagle usłyszeliśmy strzał. Poznaliśmy go. Pochodził on z broni, którą Herbert dał każdemu z nas. Notabene muszę tu zaznaczyć, że nasi drodzy przyjaciele otrzymali rewolwery, natomiast ja i Herbert zachowaliśmy dla siebie śrutówki. Wspominam to tylko tak gwoli ścisłości, aby moja historia była dla was bardziej zrozumiała.
- Słyszałaś, Lyra? - spytałam.
- Tak. To z pozycji Khoury’ego! Szybko!
Pobiegliśmy tam, gdzie przebywał na swoim posterunku chłopak Lyry. Niestety, widok, jaki tam zastaliśmy wcale nam się nie spodobał i nie był on tym, czego się spodziewaliśmy. Co było tym widokiem? Był nim Khoury stojący z latarką oraz pistoletem na usypiające pociski nad leżącym na ziemi Golbatem.


Wilkołak nam uciekł i szukanie go po lesie, do czego próbowali nas namawiać ludzie, którzy przybyli nam z pomocą, zdecydowanie nie miało najmniejszego sensu. Uznaliśmy, że o wiele lepiej będzie, jeżeli wrócimy do domu Peeperów i poczekamy tam na powrót profesora. Spodziewaliśmy się bowiem, że o poranku wróci on jakby nigdy nic. Prócz tego też musieliśmy opatrzyć Rufusa, bo biedaczek został ranny w starciu z bestią. Co prawda niegroźnie, ale zawsze to były rany i wymagały opatrzenia i tym się przede wszystkim zajęliśmy, a polowanie na wilkołaka zostawiliśmy mieszkańcom miasta.
- Jak myślisz, czy złapią go? - zapytała Joy swojego męża, kiedy wraz z nim opatrywała rany Rufusa.
- Nie wydaje mi się - odpowiedział ponuro Chris - I wcale nie jestem pewien, czy bym tego chciał.
- Jak to? Przecież o mały włos on was nie zabił - zdziwiła się Lyra.
- Nie wiemy, czy by nas zabił - odparł na to Chris, patrząc ze smutkiem na pannę Lyrę - A poza tym, jeśli Herbert ma rację, to przecież wilkołakiem jest osoba mi bliska, a ja nie mogę spokojnie podejść do jego ewentualnego aresztowania lub nawet śmierci.
- Spokojnie, być może wcale nie będzie musiał on ginąć. Wszystko się rozstrzygnie w swoim czasie - rzekł Herbert, pykając fajkę - Musimy tylko dowiedzieć się jeszcze paru szczegółów, które pomogą ułożyć z tych puzzli pełen obraz wydarzeń.
- Tak w sumie, to my wiemy już wszystko, co powinniśmy wiedzieć - zauważyłam - Niby czego jeszcze mamy się dowiadywać?
- Choćby tego, czego dostarcza profesorowi Peeperowi ten cały Heep - wyjaśnił mi Herbert - Tego jestem bardzo ciekaw. Jeśli się tego dowiemy, to wtedy wszystko będzie już jasne, a my będziemy wiedzieć, jakie działania należy podjąć i czy cała ta sprawa jest zgodna z prawem, czy też wbrew prawu, choć osobiście obstawiam to drugie.
- Ja również - powiedział Chris ze smutkiem - Choć wolałbym, aby tak nie było.
- Wszystkiego się dowiemy, kiedy profesor Rowan sprawdzi, co to za świństwo, którym ojciec się szprycuje - rzekła ponuro Joy - Osobiście też jestem ciekawa, dlaczego to robi.
- Dlaczego, to akurat łatwo odgadnąć - powiedział Herbert, lekko się przy tym uśmiechając - Ale mogę się w tej sprawie mylić.
- I oczywiście nie zechcesz nam powiedzieć o swoich podejrzeniach w tej sprawie, mam rację? - rzuciłam ironicznie.
Herbert odwzajemnił mi ironiczny uśmieszek i powiedział:
- Gdy nadejdzie czas, to wszyscy się wszystkiego ode mnie dowiecie. Mogę wam to obiecać.
Musieliśmy zadowolić się tymi słowami i tak właśnie zrobiliśmy.
- I jak, kochany? Dobrze się czujesz? - zapytała Joy Rufusa, kiedy już skończyła opatrywać mu rany.
Biedny Pokemon miał zrobione opatrunki w trzech miejscach, a także parę zadrapań zaklejonych leczniczymi plastrami. Pomimo tego był bardzo zadowolony, że zdołał obronić swoją panią, a także to, że ona to docenia. Swoją radość okazał liżąc delikatnie jej dłoń.
- No, kochany. Idź wypocznij - powiedziała bardzo czule Joy, stawiając Pokemona na podłodze.
- Wszyscy powinniśmy teraz wypocząć - stwierdził Khoury - On raczej przed porankiem się nie pojawi.
- Wypocznijcie - rzekł Herbert, ponownie zapalając fajkę - Ja tu sobie posiedzę i będę czuwał.
- Nie jesteś zmęczony? - spytałam zdumiona.
- Nie, Maren - odpowiedział mi Herbert - Jakoś nie czuję zmęczenia.
- Jakoś ci się wcale nie dziwię - powiedziałam - Sama nie wiem, czy po takich wrażeniach zdołam zasnąć.
- Zawsze możesz wziąć coś na sen - zaproponowała Joy - Mamy tu w domu kilka leków nasennych, tak na wszelki wypadek.
Herbert popatrzył na nią z zainteresowaniem i mruknął coś, co nie do końca zrozumiałam. Coś, co brzmiało jak:
- Środki nasenne? To by wiele wyjaśniało.
Chyba tak powiedział, nie jestem pewna. Ale w sprawie wyjaśnień, to mogę was zapewnić, że ich Herbert nie raczył nam udzielić, ponieważ nadal trzymał nas w błogiej niepewności. Chociaż „błoga“ to chyba ona była dla niego, bo dla naszej pozostałej piątki to wcale.

***


Nie wiem, jak długo spałam, ani jak długo spali inni, ale wiem, że to trwało dość długo i nie ma chyba w tym nic dziwnego, skoro nasza akcja w lesie zajęła nam sporą część nocy. Oczywiście, trudno nam było zasnąć po takich wrażeniach, a już na pewno mnie, ale mimo wszystko udało nam się tego dokonać. Obudziłam się tak już grubo po godzinie 10:00. Część z nas już nie spała, pozostali zaś spokojnie sobie chrapali. Nie pamiętam, która to dokładniej była godzina, gdy się pozbierałam z łóżka, bo nie zwróciłam na to większej uwagi, ale kiedy już to zrobiłam, to ubrałam się i poszłam sobie zrobić śniadanie. Chris już nie spał i pomógł mi w jego uszykowaniu, tak samo jak i Herbert, który chyba w nocy spał bardzo niewiele albo wcale, bo gdy go zobaczyłam, to siedział na fotelu w takiej samej pozycji, w jakiej go pozostawiłam nocą.
- Dobrze ci się spało? - zapytał Herbert z uśmiechem, kiedy tylko mnie zobaczył.
- Jakoś... A ty w ogóle spałeś? - mruknęłam.
- Nie wiem. Nie zwróciłem na to uwagi. Czasami tak mam, a zwykle wtedy, kiedy nad czymś myślę.
- A nad czym teraz myślałeś?
- Zastanawiało mnie, w jaki sposób nasz profesorek zamierzał zrobić to, co zrealizował wczoraj w nocy i chyba już wiem. Teraz musimy tylko się upewnić, czy mam rację.
- O ile znam życie, to ją masz, jak zwykle zresztą - rzuciłam do niego ironicznie.
- Być może - uśmiechnął się dowcipnie Herbert - Ale wszystkiego się dowiemy, kiedy już odwiedzimy pannę Tinę, a potem skontaktujemy się z profesorem Rowanem.
- Sądzisz, że już dokonał analizy tego, co mu wysłaliśmy?
- Tak sądzę. W końcu ile może mu to zająć? To profesjonalista.
Po tych słowach Herbert usiadł przy stole i zaczął powoli jeść kanapki, które miał na talerzu przed sobą.
- Zjemy i idziemy? - zapytałam.
- Oczywiście. Porozmawiamy z panną Tiną. Ciekawe, czy nasz drogi profesorek załatwił sobie u niej alibi na poprzednią noc?
- Zobaczymy, choć coś mi mówi, że pewnie tak.
Herbert uśmiechnął się do mnie delikatnie, po czym powoli zjadł do końca swoje kanapki i bardzo zadowolony wstał z fotela.
- No, to możemy iść, Maren.
Wstaliśmy i wyszliśmy z domu, informując przy okazji Chrisa o tym, że wychodzimy i wrócimy później, dlatego niech się nie martwi, ponieważ cała ta sprawa dalej nas interesuje i zamierzamy ją dokończyć. Chris bardzo ucieszył się z tej informacji i podziękował nam, że pomimo zagrożeń takich, jak to, które miało miejsce ostatniej nocy jeszcze chce nam się prowadzić tę sprawę.
- Wiesz, jak to jest... Detektywi to są niesamowicie uparte stworzenia - zachichotał Herbert - Nie odpuszczą, gdy już raz wpadną na trop.
- No i bardzo dobrze, na to też liczę - odpowiedział z uśmiechem Chris.
- Jak umiesz liczyć, to licz na siebie. To najlepsza metoda - zaśmiałam się lekko - No, ale tak na poważnie, to możesz nam wierzyć. Ja i Herbert jesteśmy uparci jak nikt inny na świecie. No, może Ash Ketchum jest od nas bardziej uparty, ale poza tym...
- Ash Ketchum? - zdziwił się Chris - A kto to taki?
Spojrzałam na niego zdumiona.
- No błagam! Nie mów mi, że nigdy nie słyszałaś o Mistrzu Ligi Kalos oraz słynnym detektywie w jednej osobie!
- Niezbyt mnie interesuje sport, a kronika kryminalna jeszcze mniej, ale chyba mi się coś obiło o uszy. Ale nie wiem. Jedyni detektywi, jakich znam, to wy.
- Wobec tego musisz też poznać Asha. On i jego dziewczyna Serena potrafią rozwiązać każdą zagadkę.
- To tak samo, jak wy.
- To prawda, a przy okazji Ash pobierał nauki u Herberta.
Herbert zaśmiał się lekko.
- Pobierał nauki to trochę za mocno powiedziane. On po prostu był mi asystentem podczas jednej mojej sprawy w regionie Hoenn i cóż... Wiele się nauczył rozwiązując tę zagadkę, ale to nie jest moja zasługa, tylko jego i tego, że posiada on bardzo bystry umysł. A to, że zainteresował się po tej sprawie zagadkami i zaczął wręcz pasjami czytać kryminały, co też potem pokierowało go na obecną drogę życia, to może faktycznie moja zasługa, ale przede wszystkim tego, że on chciał się rozwijać w tym kierunku i to zrobił. Ja mam więc w tym niewielki udział.
- Niech ci będzie, panie skromnisiu - powiedziałam dowcipnie - A teraz to już lepiej chodźmy, póki sprawa jest ciepła, jak to czasami mówi Ash.
- Tak, a za to kolacja będzie zimna - zażartował sobie Herbert.

***


Panna Tina nie była zadowolona z tego, że ponownie nas zobaczyła na progu swego domu. Wręcz przeciwnie, wyglądała na bardzo rozzłoszczoną naszym widokiem.
- Nie macie państwo jeszcze dosyć? - warknęła gniewnie, gdy tylko nas zobaczyła - Mało już problemów ściągnęliście na ludzi?
- My ściągamy problemy? - zapytałam zdumiona - Niby w jaki sposób?
- Weź już nie udawaj, panno mądralińska! - zawołała wściekle Tina, po czym wpuściła nas do środka, aby sąsiedzi nie słyszeli, że się awanturuje i zamknęła drzwi - Przecież dobrze wiecie, co się tu dzieje. W okolicy grasuje wilkołak, a mój drogi narzeczony przez was chodzi po nocach po lesie, aby go złapać!
- Że słucham?! - zapytałam zdumiona, bo czego jak czego, ale takich rewelacji to się ja nie spodziewałam - A czy może pani mówić jaśniej?
- Proszę bardzo, jak sobie życzycie! - mruknęła wściekle Tina - Uriah miał zostać zeszłej nocy u mnie aż do rana. A taki w każdym razie miałam plan.
- Wiemy. Mówiła nam pani o tym - odpowiedziałam - I co dalej?
- Uprosiłam go, aby został, a on się zgodził. Bałam się, że się będzie włóczył po nocach i natknie się na tego wilkołaka, który tam grasuje. On się zgodził, ale cóż... Poszliśmy spać, ja spałam jak zabita, a rano się budzę i co widzę? Nie ma go przy mnie. Poszłam sprawdzić, czy jest w łazience. Był, ale wyglądał po prostu przerażająco. Miał zranione prawe ucho, a na lewej ręce ślady zębów, jakby coś go ugryzło. Twierdził, że to stare ugryzienie, ale ja nie jestem głupia. Skoro stare, to czemu nie miał go wtedy, gdy oboje się kochaliśmy? A poza tym krew z niego ciekła. Twierdził, że sobie niechcący rozdrapał strupy, ale ja swoje wiem. Nie wierzę w jego zapewnienia, ani w te bajki, że się zaciął w ucho podczas golenia. Ciekawe niby, w jaki sposób? Brzytwą to mógłby jeszcze się zaciąć, ale przecież on nie używa brzytwy, tylko maszynki!
- I co pani z tego wnioskuje? - zapytał Herbert.
- To chyba jest oczywiste. Korzystając z tego, że śpię poszedł do lasu walczyć z tym wilkołakiem i to bydlę go tak urządziło! - zawołała ze złością Tina - A to wszystko przez was! Tak, przez was i tego jego durnego synka! To on przecież chciał łazić do lasu i polować na wilkołaka, a wy na pewno namówiliście Uriaha, aby mu towarzyszył i proszę, jakie są tego skutki!
Wiadomości dostarczone nam przez Tinę były jeszcze ciekawsze niż mogliśmy się tego spodziewać, dlatego też wysłuchaliśmy ich z uwagą, nie reagując na jej ataki złości ani też na wyzwiska pod naszym adresem, a gdy już one się skończyły, to zapytaliśmy:
- A gdzie obecnie jest profesor Peeper?
- Poszedł gdzieś. Nie wiem, dokąd, ale obiecał, że jeszcze mnie dzisiaj odwiedzi. Mamy dziś iść razem na piknik na pobliską łąkę.
- Łąkę? - spytałam - A gdzie jest ta łąka?
- Po drugiej stronie miasta. W kierunku przeciwnym niż ten przeklęty las pełen wilkołaków. A co?
- Nie, nic. Tak się tylko pytam.
Herbert pomyślał przez chwilę i zadał swoje pytanie.
- Panno Tino, czy piła pani może coś przed snem?
- Tak, piłam.
- A co konkretnie?
- Konkretnie to szklankę mleka. Zawsze ją piję przed snem.
- Proszę nam powiedzieć, czy to mleko smakowało jakoś inaczej niż ostatnio?
- A co to za głupie pytania?
- Proszę odpowiedzieć.
Dziewczyna nie była chętna do udzielania nam takich odpowiedzi, ale w końcu to zrobiła.
- Sama nie wiem. Było jakieś chyba inne. Tak, smakowało ono jakoś dziwnie. Jakby ktoś dodał do niego coś gorzkiego, ale może mi się zdawało. A czemu pan o to pyta?
Herbert uśmiechnął się bardzo zadowolony, gdyż najwyraźniej takiej właśnie odpowiedzi oczekiwał.
- Pytam tak z ciekawości, bo miałem pewną teorię, którą właśnie pani potwierdziła. Dziękujemy bardzo. To wszystko, co chcieliśmy wiedzieć. Do widzenia, panno Tino.
- Do widzenia? - prychnęła kobieta - Chyba raczej do nie-widzenia, bo ja tam nie zamierzam was więcej oglądać na oczy.
Po tych słowach Tina zamknęła drzwi za nami i zrobiła to z hukiem, a gdy mówię o huku, to mam na myśli właśnie huk i nic innego.
- Przyjemna osóbka, nie ma co - powiedziałam ironicznie.
- Tak, ale dowiedzieliśmy się tego, czego chciałem się dowiedzieć - uśmiechnął się Herbert zadowolony - Chodźmy teraz do Centrum Pokemon. Musimy zadzwonić do profesora Rowana.
Poszliśmy tam i oczywiście zadzwoniliśmy do uczonego, który był z tego faktu bardzo zadowolony.
- Dobrze, że dzwonicie. Jakbyście zostawili mi numer telefonu, to sam bym do was zadzwonił - powiedział Rowan, kiedy tylko nas zobaczył - Bo muszę wam powiedzieć to, co mi przysłaliście, bardzo mnie zaniepokoiło.
- Dlaczego pana to zaniepokoiło? - zapytałam zdumiona.
- Dlaczego? Już ci mówię, Maren - odpowiedział profesor - To, co mi przysłaliście, to są... wiecie, co takiego? Ekstrakty z gruczołów płciowych Pokemonów wilków i Pokemonów psów.
- Jak to, ekstrakty z gruczołów płciowych? - zapytałam zdumiony.
- To substancja, którą można wydobyć z Pokemona po pozbawieniu go płciowych części ciała. Oczywiście po wydobyciu poddaje się właściwej chemicznej obróbce, żeby działała.
Przeraziło mnie to, co właśnie usłyszałam. Zasłoniłam sobie dłonią usta i jęknęłam załamana:
- Jak to? Czy chce mi pan powiedzieć, że ten, kto to produkuje... On te Pokemony... okalecza?
- Okalecza lub zabija i po śmierci okalecza. Sam nie wiem, co gorsze.
- Boże! To po prostu straszne! - zawołałam zaszokowana - I chyba nie jest to legalne, prawda?
- Oczywiście, że nie - potwierdził profesor Rowan - A co myślałaś? Że takie praktyki są legalne? Ten, kto to posiada łamie prawo, choć rzecz jasna mniej niż ten, kto to produkuje. Chciałbym was uprzejmie poinformować, że już powiadomiłem o tej sprawie policję.
- Już pan powiadomił? - zapytał Herbert.
- A tak, a na co ja miałem czekać? Miejscowi funkcjonariusze powinni niedługo się z wami skontaktować w tej sprawie. Ja powiadomiłem policję z moich okolic, a oni obiecali powiadomić policję z tych okolic, w których to wy przebywacie. Spodziewajcie się więc ich wizyty.
- Doskonale. Im szybciej ten proceder zostanie zakończony, tym lepiej - powiedziałam mściwym tonem.
- Pewnie masz rację, ale co w takiej sytuacji powiemy Chrisowi? Jego ojciec przecież macza palce w nielegalnym procederze - rzekł Herbert.
Poczułam, że robi mi się przykro, bo przecież nie pomyślałam o tym, co pomyśli Chris, kiedy tylko dowie się, czym zajmuje się jego ojciec. Ale cóż... Przecież nie mogliśmy ukrywać z tego powodu przestępcy.
- No dobrze, dziękujemy panu za pomoc, panie profesorze - rzekł po chwili smutno Herbert Jones - Bardzo nam pan pomógł.
- Zawsze do usług, moi drodzy - odpowiedział Rowan - Mam tylko nadzieję, że nikt z bliskim wam osób nie będzie miał przez to kłopotów.
- Obawiam się, że jednak będzie miał.
Po tych słowach Herbert odłożył słuchawkę, a nasza rozmowa została zakończona.

***


Ponieważ jest już późno, to przyspieszę trochę moją historię, kochani moi, zwłaszcza, że nie mam już za wiele do opowiedzenia. W końcu dalsze wydarzenia potoczyły się bardzo szybko.
Miejscowa oficer Jenny rzeczywiście zjawiła się w domu Peeperów, aby z nami porozmawiać. Wraz z nią było kilku funkcjonariuszy. Bardzo dokładnie obejrzeli sobie dom, a zwłaszcza gabinet profesora, a gdy tylko znaleźli w nim strzykawkę oraz probówki, to zabezpieczyli je, podobnie jak i notatki profesora Peepera, a także kilka innych rzeczy. Jenny zaś obiecała aresztować i przycisnąć Heepa oraz jego asystenta. Zamierzała wyciągnąć z nich całą prawdę na temat ich procederu, a przede wszystkim rolę, jaką w nim odgrywał profesor Peeper.
- Przykro mi, Chris, ale jeżeli twój ojciec wiedział, co kupuje od Heepa i skąd to pochodzi, to czeka go wyrok - powiedziała ponurym tonem Jenny.
Chris był przygnębiony tym odkryciem, ale nie wiedział, co mógłby powiedzieć w tej sprawie poza stwierdzeniem, że Jenny musi zrobić to, co należy do jej obowiązku, a jego ojciec jest dorosły i sam musi odpowiadać za swoje czyny. Mówiąc to był bardzo przygnębiony, lecz w miarę swoich możliwości starał się tego nie okazywać.
Joy podnosiła męża na duchu, ale niewiele to pomagało. Nic nie było w stanie pomóc Chrisowi. Biedak był załamany tym, co odkrył i wcale mu się nie dziwiłam. Chyba każdy na jego miejscu miałby wtedy doła.
- A zatem to te ekstrakty kupował mój ojciec od Heepa - powiedział załamanym głosem Chris - I to nimi się szprycował. Chyba wolałbym już, żeby kupował narkotyki. To by było mniej obrzydliwe.
- Ale nie rozumiem, po co mu to - zdziwiła się Joy.
- Widzicie... Ekstrakty z pokemonich gruczołów w dawnych czasach kupowali głupcy, którzy wierzyli, iż w ten sposób odzyskają dawny wigor i siły witalne, zwłaszcza... wiecie, w jakich sprawach.
Herbert mówiąc to usiadł ponuro w fotelu i dość ponuro kontynuował swoją przemowę:
- Jak wiemy z notatnika profesora Peepera, normalna dawka niewiele mu pomogła, dlatego też zaczął stosować podwójną dawkę. Wtedy dopiero zauważył godne jego zachwytu efekty, ale miało to swoje skutki uboczne i dobrze wiemy, jakie.
- Tak, ale nie rozumiem, jak to jest w ogóle możliwe - powiedziała Lyra - Przecież chyba takie coś nie zamienia ludzi w bestie.
- Normalnie to zdecydowanie nie, ale wiecie... Podejrzewam, że Heep dodawał coś od siebie do tych ekstraktów i proszę, mamy tego efekty.
- To ma sens - stwierdził Khoury - Pytanie tylko czy profesor Peeper był świadom tego, co robi, czy po prostu tracił panowanie nad sobą i nie wiedział, kim jest ani jak się zachowuje?
- Jakoś ostatniej nocy nie umiał mnie zabić, więc chyba jednak ma on jakąś ludzką świadomość - zauważył Chris.
- Tak... A z pewnością był świadom tego, że podał Tinie środek na sen, aby móc swobodnie wymknąć się z domu w nocy i działać, a potem wrócić do niej, jak gdyby nigdy nic - mówił dalej Herbert - Tylko niezbyt mu się to udało, bo został ranny i to nie uszło uwadze Tiny.
- Tylko gdzie on teraz jest? - zapytała Joy.
- Nie wiem, ale mam nadzieję, że daleko stąd - odpowiedział Chris.
Niestety, biedak mylił się w tej sprawie, gdyż jego ojciec był znacznie bliżej niż można było to przypuszczać. A dalsze wydarzenia z jego udziałem pokazały, że lepiej by się stało, gdyby rzeczywiście wybył daleko stąd.
A co się stało? Oficer Jenny aresztowała Heepa i jego pomocnika. Ten pierwszy początkowo nic nie mówił i zgrywał idiotę, natomiast ten drugi przyciśnięty wszystko wyśpiewał w nadziei na krótszy wyrok, a do tego też wskazał, gdzie za miastem mają swoje laboratorium, w którym dokonywali tych swoich okrutnych eksperymentów. Pod wpływem tych zeznań Heep też do wszystkiego się przyznał, ale obciążył mocno Uriaha Peepera dowodząc, iż on o wszystkim wiedział i wcale mu to nie przeszkadzało w kupowaniu tych ekstraktów.
Dowody zabezpieczono, ale profesora nie znaleziono aż do nocy. Do nocy, kiedy to my postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce, gdyż dobrze wiedzieliśmy, gdzie profesorek może być.

***


Poszliśmy całą szóstką na łąkę poza miastem mając nadzieję, że łatwo znajdziemy naszych zakochanych zanim będzie za późno. Łąka była wielka i trochę to trwało, ale w końcu odnaleźliśmy profesora Peepera i Tinę. Oboje leżeli na kocu i wyglądało, jakby właśnie spali, ale tylko przez chwilę tak się wydawało, gdyż szybko odkryliśmy, że tylko Tina śpi z głową tuż przy koszyku z jedzeniem, a profesor nagle wstaje i okazało się, że jest w samych spodniach i to boso.
- Ojcze! - zawołał przerażony Chris, podbiegając do nich.
- Chris? - zdziwił się mężczyzna - Co ty tu robisz? I to jeszcze w takim towarzystwie?
- Przybywam ratować cię od konsekwencji twojej głupoty - rzekł na to Chris gniewnym tonem - Wiemy już wszystko, co zrobiłeś.
- Wszystko? Jakie wszystko? - jęknął przerażony profesor.
- To, co wyprawiasz - mruknął Chris.
Joy podbiegła z Rufusem do Tiny i potrząsnęła nią delikatnie. Gdy nie zdołała jej obudzić, spojrzała na teścia z przerażeniem, zaś jej Pokemon zawarczał groźnie.
- Boże, co ty jej zrobiłeś?! - zawołała przerażona Joy.
- Spokojnie, dostała tylko coś na sen - wyjaśnił profesor Peeper - Nie skrzywdziłbym przecież swojej ukochanej.
- Ale innych jakoś mogłeś - mruknął na to Chris.
- Niby kogo skrzywdziłem?
- Nie udawaj idioty, ojcze! Przecież ty dobrze wiesz, co zrobiłeś! Jak mogłeś kupować te ekstrakty od tego bydlaka Heepa?!
Profesor Peeper wyglądał na bardzo załamanego i przerażonego tym, co mu oznajmił jego syn. Jego szok wzrósł jeszcze bardziej, gdy tylko mu powiedziałam, że Heep został aresztowany i wszystko wyśpiewał.
- Nie inaczej - potwierdził Herbert moje słowa - Heep został dzisiaj aresztowany i powiedział wszystko o waszym procederze. Obawiam się, że policja nie będzie wyrozumiała wobec pana i nie zrozumie pana motywów działania.
- Co?! - jęknął przerażony Peeper - Heep został aresztowany?!
- Zgadza się - potwierdziłam - A my mamy w tym swój niemały udział.
Profesor złapał się za głowę i zaczął jęczeć:
- Boże! Co wyście najlepszego zrobili?!
- Co my zrobiliśmy?! - wrzasnęła wściekle Lyra - A pan co zrobił?! Jak pan mógł godzić się na tak straszne rzeczy?!
- Nie rozumiecie, co to znaczy kochać i cierpieć z powodu miłości! - zawołał wściekle Uriah Peeper.
Nagle złapał się ręką za serce, jęknął, po czym upadł na ziemię i zaczął bardzo ciężko oddychać.
- Ojcze, co ci jest?! - zapytał zaniepokojony Chris - Czy zażywałeś to dzisiaj? Ojcze!
Profesor zaczął powoli odzyskiwać swój normalny dech, a potem nagle zachichotał podle i podniósł wzrok w naszą stronę. Wtedy to zauważyliśmy, że jego twarz jest zarośnięta, a jej rysy zostały mocno zniekształcone.
- Tak, zażyłem to dzisiaj. Zażywałem to już zresztą od dawna, ale nie spodziewałem się takich efektów. Za pierwszym razem to mnie zaskoczyło i to bardzo, lecz pomyślałem sobie, że to jednorazowe. Gdy się powtórzyło, a potem znowu i znowu tego dostałem, zrozumiałem, iż to efekt uboczny tego środka. Dzisiaj dostałem od Heepa nową, ulepszoną wersję tego preparatu. Powiedział, że nie powinno być już teraz efektów ubocznych. Ale jak widać mylił się, głupiec. Przeczuwałem to i dla pewności umówiłem się na randkę z Tiną daleko od miasta i wziąłem środki nasenne, aby ją potem uśpić na wszelki wypadek. W końcu lepiej by było, żeby Tina nie widziała mnie, jak się przemieniam, chociaż miałem nadzieję, że do przemiany nie dojdzie. Nie wiedziałem jednak, że Heepa aresztowano, bo gdybym to wiedział, to zaraz uciekłbym i nigdy więcej bym tego nie zażył. Ale teraz to bez znaczenia... Wszystko jest teraz bez żadnego znaczenia.
Po tych słowach profesor spojrzał na Chrisa i rzekł:
- A ty, mój głupi młodzieńcze... Jak zwykle musiałeś wiedzieć o mnie wszystko. Jesteś taki sam, jak twoja matka. Ona również zawsze musiała o mnie wszystko wiedzieć. Głupia, wścibska baba. A i ty nie lepszy od niej. Ile razy ci powtarzałem, że ciekawość prowadzi do piekła?
- Co ci jest, tato? - zapytała przerażona Joy, stając za plecami męża.
- To, co mi się zawsze dzieje o północy, odkąd tylko zacząłem zażywać podwójną dawkę tego świństwa - zaśmiał się podle profesor Peeper - Do wschodu słońca będę tym, kim będę. Przyznam się, że początkowo mnie to przerażało i przez kilka dni od pierwszych dwóch przemian nie zażywałem tego środka, ale widząc, że tracę siły i wigor, to znowu go sobie podałem, potem znowu zrobiłem krótką przerwę, aż w końcu przestałem się hamować i zacząłem to brać codziennie. Wymykałem się nocami z miasta, rozbierałem się i szalałem jako wilkołak, aby potem, po powrocie do ludzkiej postaci wracać po ubrania i znowu być sobą. Pomysłowe, prawda?
Twarz profesora zaczęła być coraz bardziej zarośnięta.
- Jak dotąd miałem zawsze ludzką świadomość tego, co robię, chociaż miałem też wilcze cechy i wyczuwałem, gdy coś mi grozi, a zwłaszcza te wasze obławy. Miałem też zawsze świadomość, że bierzesz w nich udział i widząc cię pośród ludzi, którzy na mnie polowali uciekałem daleko, aby cię przypadkiem nie skrzywdzić. Ale ty oczywiście musiałeś łazić za mną dalej i zobaczyć mnie teraz, po zażyciu ulepszonej wersji tego specyfiku.
- Ulepszonej wersji? - zapytał Khoury - To po nią był pan niedawno u Heepa?
- Oczywiście - zachichotał podle profesor - Wczoraj dostałem dawkę, ale nie powstrzymała przemiany. Dzisiaj Heep sporządził na moich oczach lepszą wersję... Podobno. A teraz, na własne oczy zobaczycie, wy wścibskie bachory, jakie są jej efekty. A pierwszy dowiesz się o tym ty, mój synku... Mój ty wstrętny, wścibski i strasznie głupi bękarcie... Wczoraj jeszcze jakoś zdołałem nad sobą zapanować, ale dzisiaj czuję... żądzę... mordu! Chodź tu, ty głupi, żałosny gnojku!
Joy złapała przerażona ramiona męża, Rufus szykował się do skoku, a po chwili na naszych oczach profesor Peeper zaczął coraz mocniej porastać sierścią, jego twarz wydłużyła się, uszy nabrały spiczastego kształtu, zaś on sam przestał być tym, kim jest, a stał się czymś zupełnie innym.
Przyznam się wam, że chociaż widziałam już wiele strasznych rzeczy, to ta była najstraszliwsza z nich wszystkich. I choć zwykle potrafię jakoś zapanować nad swoim lękiem, to nie jest mi obce uczucie strachu, ale też nigdy wcześniej nie czułam tak wielkiego lęku jak wtedy, ponieważ wtedy to ja miałam wręcz duszę na ramieniu. I chyba nikogo to nie dziwi, w końcu na własne oczy zobaczyłam scenę rodem z horrorów, jaką dotąd widziałam tylko na ekranie.
- Chris, uciekajmy stąd - jęknęła Joy.
- Poczekaj... Ojcze... - Chris popatrzył na stwora, który jeszcze przed chwilą był jego ojcem - Ojcze, czy mnie słyszysz?
Wilkołak jednak zamiast mu odpowiedzieć zawył głośno w kierunku księżyca, po czym spojrzał na syna i zawarczał wściekle.
- Ojcze, to przecież ja... Twój syn... Nie poznajesz mnie?
Wilkołak uderzył go jednak łapą i odrzucił na bok niczym jakiś worek kartofli.
- Chyba jednak go nie poznaje - jęknęłam.
Lyra wtuliła się mocno w Khoury’ego, chociaż także nie należała do osób, które łatwo przestraszyć, ale tym razem bardzo się bała.


- Zostańcie tutaj! - zawołał Herbert i wyjął śrutówkę.
Ja też szybko to zrobiłam i oboje wymierzyliśmy strzelby w wilkołaka, który wtedy zaryczał wściekle w naszą stronę i rzucił się na nas. Dosłownie w ostatniej chwili zdążyliśmy uskoczyć przed nim na bok. Wilkołak chybił nas i zaryczał wściekle, po czym skoczył na naszych młodych przyjaciół. Wówczas to Khoury odepchnął Lyrę na bok i szybko wydobył egzemplarz swojej broni na kule usypiające (które to rozdał nam Herbert przed ostatnią obławę) ale nie zdążył strzelić, bo bestia powaliła go na ziemię i wyraźnie zamierzała go rozszarpać. Wtedy to jednak do akcji wkroczyła Lyra, która prędko podniosła z ziemi kilka kamieni i zaczęła nimi ciskać w łeb bestii.
- Hej, ty przerośnięty kundlu! - wrzasnęła wściekle - Lepiej zostaw mojego chłopaka!
Wilkołak spojrzał na nią groźnie i ruszył powoli w jej stronę. Widząc to Lyra od razu straciła cały swój animusz.
- Eee... Mam tylko nadzieję, że się nie obraziłeś za tego przerośniętego kundla - jęknęła przerażona.
Wówczas to ja i Herbert strzeliliśmy środkami usypiającymi w plecy tego stwora. Niestety, był on zbyt silny i nasze strzały tylko go rozjuszyły. Zaryczał więc wściekle i skoczyła w bok, także następne pociski nie zdołały go dosięgnąć. Potem zaś dotarł do Joy, która klęczała przy nieprzytomnym Chrisie i stanął tuż przed nią. Dziewczyna wrzasnęła ze strachu, a wtedy Rufus skoczył w jej obronie, wbijając zęby w ramię wilkołaka. Ten jednak odrzucił go daleko od siebie, złapał Joy za szyję i podniósł w górę, rycząc wściekle.
Wymierzyłam w niego broń i próbowałam strzelić, ale skończyły mi się naboje. Herbert też nie miał już amunicji w magazynku. Nie mieliśmy czasu ją ładować, więc mój dzielny detektyw odpiął od pasa bicz, po czym strzelił nim w wilkołaka. Bestia puściła Joy, zaryczała groźnie i ze złością ruszyła w kierunku Herberta, który zaatakował ją biczem. Ja natomiast przez ten czas próbowałam drżącymi ze strachu rękami nabić śrutówkę, co wcale nie było łatwe. Wilkołak zaś, pomimo ostrych ciosów biczem podszedł do Herberta, uderzył go łapą i odrzucił na bok, po czym zamachnął się, aby go dobić, gdy wtem skoczył na niego Rufus. Doskoczył mu do gardła i powalił na ziemię, warcząc przy tym groźnie i atakując potwora zębami. Nie używał mocy, bo nie dostał polecenia od swojej trenerki, co oznaczało, że nie wolno mu ich użyć w jej obronie, ale mógł użyć własnych zębów i pazurów.
- Rufus, nie zabijaj! - wrzasnęła przerażona Joy.
Pokemon, pomimo swojej wściekłości, nie przegryzł gardła wilkołaka, który po chwili zrzucił go z siebie i podniósł się ranny i osłabiony, co ja i Herbert (który również przeładował swoją broń) wykorzystaliśmy i kilkoma celnymi strzałami wpakowaliśmy w tego przeklętego wilkołaka całą masę środków nasennych. Pod ich wpływem bestia padła na ziemię nieprzytomna i wreszcie zasnęła. Dopiero wtedy mogliśmy odetchnąć z ulgą.
- Teraz wreszcie wiemy, czemu Rufus atakował profesora - powiedział Herbert do nas, patrząc z uwagą na bohaterskiego Pokemona - Po prostu wyczuwał w nim wilkołaka. Bestię, która zagraża jego trenerom. Nie mógł inaczej zareagować, jak tylko bronić ich przed nim, a że nie mógł używać mocy, to używał pazurów i kłów.
- Mądre zwierzę - uśmiechnęła się Lyra, delikatnie głaszcząc Rufusa za uszami.
- Bardzo mądre - rzekł Khoury - Ale co zrobimy z profesorem?
- Jak oprzytomnieje, to pogadamy z nim, a o reszcie zadecyduje sąd - wyjaśnił smutno Herbert, patrząc na Joy, która pomaga mężowi się podnieść z ziemi.

***


- I tak oto kończy się ta historia - powiedziała ponuro Maren - Uriah Peeper został wyleczony z ran, które zadał mu Rufus, a gdy tylko odzyskał zdrowie, to stanął przed sądem za udział w procederze, jaki uprawiał Heep. Dostał co prawda wyrok, ale w zawieszeniu. Heepa i jego pomocnika sąd potraktował już o wiele surowiej i długo obaj będą oglądać świat w kratkę. W sprawie profesora sąd okazał się łagodny, biorąc pod uwagę fakt, że ten szczerze żałował tego, co zrobił, a gdy tylko dowiedział się, iż o mało nie zabił własnego syna i synowej, załamał się i obiecał poprawę. Oczywiście Chris i Joy wybaczyli mu, a Rufus przestał być dla niego groźny, bo znowu wyczuwał w nim tylko człowieka. Za to Tina z zerwała swoje zaręczyny z Uriahem, gdy tylko dowiedziała się o wszystkim. Uznała, że nie chce mieć męża, który wyczynia takie rzeczy w imię miłości. Dość szybko też znalazła pocieszenie w ramionach innego mężczyzny.
- No, to rzeczywiście bardzo go kochała - powiedziała złośliwie Dawn, a Piplup i Buneary zgodzili się z nią w tej sprawie, podobnie zresztą, jak my wszyscy.
- Niesamowita historia - rzekł zachwycony Max.
- Strasznie ciekawa - dodała Bonnie.
- A co teraz się dzieje z profesorem? - zapytałam.
- Mieszka dalej z synem i synową, ale nie szuka już miłości - odparł na to Herbert Jones - I chwała Bogu, bo przecież widzieliśmy już, jakie były efekty takich poszukiwań.
- No właśnie - zgodziła się z nim Maren - To była naprawdę groźna przygoda.
- Tak i zasługuje na to, żebyś uwieczniła ją w naszych kronikach! - powiedział do mnie wesoło Ash.
- No właśnie! - zgodziła się z nim Bonnie - Powinnaś zapisać całą tę historię!
- Tak, ona jest tego warta! - dodała Dawn.
Latias i Latios pokiwali lekko głowami na znak, że również tak sądzą.
- Jestem pewna, że Serena ją spisze, bo to warta spisania opowieść - powiedziała wesoło Bianka - A jaki nadasz jej tytuł?
- Bardzo dobre pytanie - powiedział Clemont - Każda relacja z naszych przygód ma ciekawy tytuł. Więc jak nazwiesz tę relację?
- W sumie myślałam o „Ofiara miłości“. Co wy na to? - spytałam.
Moim przyjaciołom niezbyt się jednak on spodobał.
- Wiesz, kochanie... - rzekł po chwili Ash - Jeżeli chodzi o mnie, to ja bym proponował, abyś nazwała tę historię „Wilkołak działa nocą“. To brzmi bardziej groźnie. No, ale zrobisz tak, jak uznasz za słuszne.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Dobrze, a wiecie, co ja uważam za słuszne? - powiedział Lorenzo - Że powinniśmy wszyscy pójść spać, bo inaczej w ogóle się nie wyśpimy.
Rada była jak najbardziej słuszna i dlatego postąpiliśmy zgodnie z nią i wszyscy udaliśmy się na spoczynek.

***


Ja i Ash wstaliśmy następnego dnia dość późno, kiedy wszyscy inni już byli na nogach i robili śniadanie. Nie mam pojęcia, co było tego powodem, ale prawdopodobnie to, że mieliśmy przez tę opowieść o wilkołaku bardzo niespokojne sny, a w każdym razie ja takie miałam, bo Ash jakoś o nich nie wspominał, choć on rzadko opowiada mi o snach.
Tak czy inaczej zajęliśmy się zjedzeniem śniadania, a po nim bardzo szybko Max zabrał się za wyszukiwanie wiadomości na temat śmierci panny Minako. Bianka bowiem nie mogła sobie przypomnieć, w którym dokładnie dniu dziewczyna zginęła, a dla Asha ta informacja była niemalże na wagę złota. Clemont i Khoury z kolei jeszcze raz zbadali dokładnie środek, który wykradliśmy Seiyiemu i potwierdzili nasze wcześniejsze obawy. Tak, to był cyjanek potasu, bez żadnych wątpliwości. Khoury znacznie lepiej znał się na chemii, którą to Clemont znał jedynie w formie podstawowej, bo o wiele lepiej zna się on na wynalazkach, dlatego też nasz drogi geniusz wolał skonsultować swoje spostrzeżenia razem ze specjalistą, ale takim, który nie powiadomi zaraz o wszystkim policji. W końcu żadne z nas nie chciało do tego mieszać policji.
- Ash! Szefuńciu! - zawołał około południa Max.
Chłopak był bardzo zadowolony, gdy tylko stanął przede mną, Ashem i Pikachu. Staliśmy właśnie w ogrodzie patrząc na bawiących się tam Latias i Latiosa.
- Co się stało, Max? - zapytałam.
- Masz już te informacje? - dodał Ash
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Owszem - potwierdził Max, bardzo mocno przy tym dysząc - A mam takie nowiny, że normalnie wyskoczycie z kapci.
- To mów, bo jeszcze cię udusi z tego przejęcia - zażartowałam sobie - To czego się dowiedziałeś?
- Chodzi o to, że ta panna Minako zginęła rok temu - rzekł Max.
- To wiemy - powiedziałam - Ale kiedy dokładniej zginęła?
- Nie zrozumiałaś mnie, Sereno. Ona zmarła DOKŁADNIE rok temu. Czy teraz rozumiecie? Dzisiaj jest rocznica jej śmierci!
Ash spojrzał przerażony na hakera i zawołał:
- Jesteś tego całkowicie pewien?!
- Tak, całkowicie.
- O Boże! Serena, Pikachu, idziemy!
Po tych słowach dzielny ex-detektyw pognał szybko w kierunku domu, a ja i Pikachu za nim. Szybko znaleźliśmy Biankę.
- Jaki jest numer do Seiyiego? - zapytał Ash.
- A co się stało? - zdziwiła się Bianka.
- Dzisiaj jest rocznica śmierci Minako!
Bianka była przerażona, gdy to usłyszała.
- O nie! To znaczy, że dzisiaj...
- Właśnie! On może zrobić coś głupiego, jeśli oczywiście jeszcze tego nie zrobił! Jaki jest do niego numer?!
- Zaraz sama do niego zadzwonię, Ash. Oby tylko nie narobił głupstw.
Bianka pobiegła szybko do aparatu telefonicznego i zaraz zadzwoniła do domu Seiyiego. Niestety, chłopaka nie było w domu, była tam jedynie Amiko, jego siostrzyczka. Dziewczynka powiedziała, że jej brat się umówił przez telefon z gościem o imieniu Bartolomeo i wyszedł na miasto.
- Bartolomeo?! - zawołała zdumiona Bianka - Tym, który wtedy...
- Tym samym - odpowiedziała jej Amiko - I jeszcze zabrał ze sobą tę buteleczkę, do której Ash i Serena wsypali sodę.
- Jesteś pewna?
- Tak, sama sprawdziłam. Tej buteleczki nie ma. A to źle?
- Obawiam się, że tak. Ale spokojnie. Ash, Serena i ja lecimy już na pomoc. Nie wiesz, gdzie oni się umówili?
- W tej kawiarni, do której lubił chodzić z Minako.
- Dzięki, Amiko.
Bianka zakończyła połączenie i spojrzała na nas pytająco, jakby się chciała upewnić, co mamy teraz robić.


- Idziemy tam! - zarządził Ash.
- Idziemy? To za daleko. Lepiej tam popłyńmy - powiedziała Bianka - Chodźcie, zabiorę was tam.
Dziewczyna zabrała nas do garażu, gdzie miała swoją motorówkę i to nią popłynęliśmy kanałami wzdłuż całego Alto Mare, aż dotarliśmy do tej słynnej kawiarni, w której swego czasu Seiyi lubił chodzić razem ze swoją ukochaną. Taras kawiarni wychodził naprzeciwko kanałów i tam właśnie dostrzegliśmy Seiyiego siedzącego samotnie przy filiżance, w którą uważnie się wpatrywał.
- Seiyi! - zawołała Bianka, zatrzymując motorówkę.
Chłopak spojrzał na swoją przyjaciółkę bardzo zdumionym wzrokiem, po czym odpowiedział ponuro:
- Bianka... Co ty tu robisz?
- Chciałam się z tobą zobaczyć - odpowiedziała dziewczyna, powoli przywiązując łódź do brzegu i wysiadając z niej.
Ja, Ash i Pikachu zrobiliśmy to samo. Mój chłopak był zaniepokojony, dlatego szybkimi krokami podszedł do stolika i zobaczył, że naprzeciwko Seiyiego stoi filiżanka do połowy napełniona herbatą. Przerażony usiadł na krześle przy tym stoliku i powąchał napój.
- Ja bym ci nie radził tego pić. To jest nieco niehigieniczne - zauważył Seiyi poważnym tonem, spod którego wydobywał się lekki niepokój - Jeśli chcesz, zamówię ci inną.
- Zgoda. Chętnie się napiję - powiedział Ash i uśmiechnął się do mnie.
Usiadłam obok niego, a Bianka zrobiła to samo. Już chwilę później podeszła do nas kelnerka, u której zamówiliśmy sobie trzy herbaty. Kobieta wykonać nasze zamówienie, a tymczasem Seiyi ponuro wpatrywał się w swoją filiżankę.
- Bartolomeo już sobie poszedł? - zapytała Bianka.
Seiyi spojrzał na nią zdumiony.
- Tak, a skąd wiesz, że byłem z nim umówiony?
- Amiko mi powiedziała.
- Ach, tak. Mówiłem jej, że wychodzę się z nim spotkać.
- I o czym gadaliście?
- A tak sobie, o różnych rzeczach. O przeszłości, o przyszłości...
- O przyszłości mogę ja ci nieco opowiedzieć - powiedział nagle Ash - Umiem wróżyć z fusów. To herbata sypana?
- Tak.
- Mogę?
Seiyi podał mu filiżankę, a Ash zajrzał do niej, obrócił lekko, bo miała w sobie resztki płynu i rzekł:
- Przyszłość widzę jasno i bardzo wyraźnie. Tak jasno i tak wyraźnie, jak kryształki cyjanku potasu, które się tam znajdują.
Seiyi zrobił zdumioną minę, ale Asha to nie zwiodło.
- Nie, proszę cię. Tylko nie rób ze mnie idioty. Dobrze wiesz, że one tam są, ponieważ sam je tam wsypałeś. Podobnie jak i do filiżanki, którą właśnie zabrała kelnerka. Filiżanki, z której pił Bartolomeo, mam rację?
Chłopak wpatrywał się uważnie w Asha i powiedział:
- Jesteś nad wyraz bystry. Ale skąd przypuszczenie, że to cyjanek?
- Ponieważ wiem, co planujesz - odpowiedział na to Ash - Dzisiaj jest rocznica śmierci twojej ukochanej Minako. Postanowiłeś pomścić jej śmierć zabijając tego, kto spowodował wtedy ten wypadek, w którym ona zginęła. W tym celu sporządziłeś osobiście cyjanek potasu i ukryłeś go w swoim pokoju. Bez trudu wyprodukowałeś tę truciznę, bo jesteś bardzo zdolnym chemikiem. Zaprosiłeś tu Bartolomea, aby otruć jego i siebie. Mam rację?
- Tak - odpowiedział ponuro Seiyi - On nigdy nie odpowiedział za to, co zrobił, a więc ja sam postanowiłem wymierzyć mu karę. Jemu i sobie, bo nie umiałbym żyć ze świadomością, że zabiłem człowieka.
- Mój Boże, Seiyi... Coś ty zrobił? - jęknęła Bianka - Myślisz, że w ten sposób coś naprawisz?
- Bianko... Ja już nie umiem dłużej żyć. Mój ból jest nie do zniesienia. Każdego dnia, kawałek po kawałku umieram z powodu tego, co się stało. Chciałem to zakończyć. I udało mi się. Za chwilę będzie po wszystkim.
- Wątpię - uśmiechnął się ironicznie Ash - Od sodki się nie umiera.
Seiyi spojrzał na niego zdumiony.
- Co? Co takiego? Jakiej znowu sodki?
- W twojej herbacie jest sodka, a nie cyjanek - odpowiedział mu mój luby bardzo wesołym tonem - Zamieniłem ci twoją truciznę na sodę podczas naszej wczorajszej wizyty.


Seiyi parsknął śmiechem, kiedy to usłyszał. Zasłonił sobie oczy dłonią i zapytał:
- Skąd w ogóle wiedziałeś, że mam truciznę w pokoju?
- Mamy dobre źródło informacji.
- Amiko... Mała, wścibska smarkula.
- Ta smarkula ocaliła ci życie - powiedziałam z gniewem w głosie - Gdyby nie ona, już byś nie żył, podobnie jak Bartolomeo. Czy chociaż przez chwilę pomyślałeś o tym, co powie twoja siostra, kiedy się o tym dowie? Uważasz, że byłaby z tego zadowolona?
- Moja siostra da sobie radę beze mnie.
- A wasi rodzice? - zapytała Bianka - Też sobie dadzą radę? Jakby się poczuli wiedząc, że ich syn to morderca? Że pozostawił ich i Amiko w bólu i rozpaczy?
- A o moim bólu i mojej rozpaczy nikt już nie myśli?
- Myśli. Ja myślę, Amiko myśli, twoi rodzice także! Wszyscy myślą o tobie i o tym, co ty czujesz, ale ty myślisz tylko o sobie i o tym, jak ty się czujesz. Nie pomyślisz, że twoja siostrzyczka cierpi, a twoja przyjaciółka, która traktuje cię jak brata cierpi równie mocno widząc, co wyprawiasz.
- Wszystkim byłoby na świecie lepiej beze mnie.
- Tak sądzisz? No, to dobrze, w takim razie zrób sobie jeszcze jedną truciznę i zabij się, idioto! A przed śmiercią wytruj jeszcze pół Alto Mare z bólu, jeśli chcesz! To będzie naprawdę piękne uczczenie pamięci Minako! Sądzisz, że ona by tego chciała?!
Seiyi zasłonił sobie oczy dłonią i zaczął płakać.
- Nie... Z pewnością by tego nie chciała. Ale jak ja mam teraz żyć? Co ja mam teraz zrobić?
- Czekać i nie tracić nadziei na lepszą przyszłość - odpowiedział Ash, cytując naszą ulubioną powieść Aleksandra Dumasa ojca - Być może te słowa teraz dla ciebie nic nie znaczą, jednak kiedyś możesz wspominać je z radością. I wtedy podziękujesz mi za to, że dzisiaj nie dopuściłem do tego, abyś popełnił zbrodnię. Być może też kiedyś znajdziesz dziewczynę, która w pełni zrozumie twój ból i pomoże ci z nim żyć, a także pokocha cię, a ty ją i będziecie szczęśliwi. Wszystko przed tobą, zwłaszcza, że nie jesteś sam. Mam rację?
Bianka położyła Seiyiemu dłoń na lewej dłoni i powiedziała:
- Nie jesteś sam. Masz rodziców, masz Amiko, masz mnie... Nie jesteś sam ze swoim bólem. Pomożemy ci przetrwać to wszystko. Obiecuję ci to. Tylko proszę... Daj nam szansę. I daj szansę sobie.
Seiyi nic nie odpowiedział, tylko przytaknął głową na znak zgody.
Potem kelnerka przyniosła nam herbatę i wypiliśmy ją, jeszcze przez chwilę rozmawiając, a następnie zapłaciliśmy rachunek i powoli poszliśmy do motorówki, którą zamierzaliśmy powrócić do domu Lorenza. Seiyi zaś wciąż jeszcze siedział przy stoliku i wpatrywał się w nas uważnie, a gdy już mieliśmy ruszać, to nagle zawołał:
- Ash!
Mój luby spojrzał na niego zaintrygowany.
- Tak?
Seiyi westchnął, uśmiechnął się delikatnie i powiedział:
- Dziękuję ci za to, że wczoraj do mnie przyszedłeś. Bardzo ci za to dziękuję. Nawet nie wiesz, ile tym dobrego zrobiłeś.
Ash uśmiechnął się do niego przyjaźnie i uchylił lekko czapkę w geście pozdrowienia, po czym motorówka ruszyła, zostawiając za nami zarówno Seiyiego, jak i jego sprawę, która właśnie została zakończona.


KONIEC

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...