wtorek, 9 stycznia 2018

Przygoda 085 cz. V

Przygoda LXXXV

Opowieść wigilijna Clemonta cz. V


Pamiętniki Sereny c.d:
Niestety, mimo odwiedzin u profesora Sycamore’a oraz pana Meyera, nie dowiedzieliśmy się niczego pożytecznego. Powiedzieli nam oni jedynie kilka szczegółów, które jednak nie pozwoliły nam odkryć całej prawdy, chociaż Ash, dzięki swojej pomysłowości, doszedł do naprawdę ciekawych wniosków.
- Wydaje mi się, że wiemy już prawie wszystko - powiedział wesoło, kiedy wychodziliśmy razem z laboratorium uczonego.
- Naprawdę? To ciekawe, bo ja jakoś nie rozumiem prawie niczego z tego, co się tutaj dzieje - odpowiedziałam mu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Przeciwnie, kochanie. Rozumiesz wszystko, tylko nie zdajesz sobie z tego sprawy - rzucił detektyw z Alabastii.
- Poważnie, skarbie? - zdziwiłam się - A więc niby z czego powinnam zdawać sobie sprawę?
- Już ci mówię, skarbie - zachichotał Ash, widząc to, że niewiele z tego rozumiem (w przeciwieństwie do niego, oczywiście) - Zatem od początku. Wiemy, że Clemont podczas świąt Bożego Narodzenia tudzież może w ich przeddzień był u profesora Sycamore’a. Jako genialne dziecko pomagał on słynnemu uczonemu w pracy nad jego nowym wynalazkiem. Wiemy też, że nagle, po powrocie do domu coś sobie przypomniał. Coś, o czym widocznie zapomniał i wtem odzyskał pamięć o tym czymś.
- Doskonale... I co dalej?
- Dalej wiemy to, że pobiegł tam szybko i wrócił załamany płacząc i mówiąc, że to jego wina. Wiemy też, że w tym miejscu, do którego się udał jest coś w rodzaju grobu. Clemont kogoś tam pochował, prawdopodobnie Pokemona małego wzrostu.
- Skąd ta pewność?
- To proste. Przecież człowieka nie pochowałby, ponieważ gdyby to był człowiek, to małe dziecko nie zdołałoby go w żadnym razie pogrzebać. Wykopanie wielkiego dołu dla przykrycia ciała człowieka byłoby ponad jego siły. No i jeszcze wchodzi w grę to, że Pokemon musi być bardzo mały, ponieważ wielkiego też by nie zdołał pochować.
- Brzmi logicznie. No i masz rację, przecież człowieka nie pochowałby sam. Raczej pobiegłby na policję zgłosić jego śmierć. Wobec tego musi to być Pokemon i to raczej bardzo mu bliski, skoro sam urządził mu pogrzeb. Był to bardzo mały Pokemon, ponieważ dziecko bez trudu zdołało wykopać mu grób.
- W sumie, jak tak o tym myślę, Sereno, to nie jestem pewien tego, że Clemont pochował go w ziemi.
- Skąd taki wniosek?
- Ponieważ pobiegł na dwór bez żadnej łopatki czy innej takiej. Został tam jakiś czas i nie pobiegł do domu po łopatkę. Meyer by to pamiętał, ale nie przypomina sobie takiego wydarzenia. Poza tym jeszcze coś nam się rzuca w oczy... Mianowicie chodzi o to, że ziemia zimą jest często twarda i przykryta śniegiem. Wówczas jest bardzo trudno nawet dorosłemu wykopać dół, choćby mały, a co dopiero dokonać pogrzebu. Nie... On pochował tego Pokemona w inny sposób.
Próbowałam pomyśleć i nagle coś mi przyszło do głowy.
- Drzewo! To drzewo, na którym on potem przybił ten prowizoryczny krzyżyk! Wsadził ciało Pokemona do dziupli, pewnie przykrył listowiem i potem następnego dnia powrócił, aby zrobić krzyżyk.
- Doskonale! - zawołał zadowolonym głosem Ash - Widzisz?! Umiesz logicznie myśleć pomimo tego, że w siebie nie wierzysz.
Zarumieniłam się lekko pod wpływem tego komplementu.
- Dziękuję. Ale jestem taka dobra, bo pracuję z tobą.
- Umniejszasz swoje zasługi, jednak naprawdę uważam, że razem we dwoje umiemy rozwiązać każdą zagadkę.
- Nie bardzo... Przecież nadal nie wiemy, dlaczego ten Pokemon miał dla Clemonta tak wielkie znaczenie.
- Spokojnie, Sereno. Tego także się dowiemy. Wiemy już praktycznie wszystko, tylko nie znamy jeszcze motywu Clemonta. Ale przecież nikt nam nie każe rozwiązać wszystkie tajemnice od razu. Dajmy sobie nieco czasu, kochanie.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Może macie rację - uśmiechnęłam się do nich - A więc chodźmy do Centrum Pokemon.
- A czemu chcesz tam iść?
- Musimy zadzwonić do profesora Oaka. Niech on i Tracey otworzą nam portal do Alabastii.
- Ano tak! Rzeczywiście - zaśmiał się mój ukochany - Wybacz, czasami ja również zapominam o pewnych ważnych sprawach.
- Tak, ale tylko czasami - zażartowałam sobie.
- Pika-pika! - zapiszczał elektryczny gryzoń.

***


Zgodnie z naszym planem poszliśmy razem do Centrum Pokemon, aby stamtąd zadzwonić stamtąd do profesora Oaka, którego poprosiliśmy, żeby otworzył portal. Ten oczywiście wraz z Traceym szybko to dla nas zrobił, a kiedy już przeszliśmy do Alabastii, zapytał nas:
- I jak wam poszło?
- Bardzo dobrze, chociaż nie dowiedzieliśmy się jeszcze wszystkiego - odpowiedział mu Ash - Mam nadzieję, że resztę dowiemy się od Clemonta.
- Nie liczyłbym na to - rzekł Tracey - Naprawdę nie liczyłbym. Wiele razy miałem przyjemność z nim pracować, gdy tu przychodził i zapewniam was, że nie znam bardziej upartego człowieka niż on, a znam bardzo wielu uparciuchów.
- O tak, a jeden z nich stoi przed tobą - zaśmiał się Ash - Ale być może Clemont zechce się zwierzyć przyjacielowi.
Tracey i profesor Oak mieli na ten temat zupełnie inne zdanie. Niestety, mieli oni rację.
Dopiero wieczorem mieliśmy możliwość spotkać Clemonta. Był on w niesamowicie dobrym humorze, dlatego postanowiliśmy z nim porozmawiać na ten temat. Niestety, humor zaraz mu uciekł, kiedy tylko się dowiedział, o czym chcemy z nim porozmawiać.
- Nie chcę o tym mówić - powiedział.
- Wiemy już prawie wszystko, przyjacielu - rzekł smutnym głosem Ash - Wiemy, że pewien Pokemon zamarzł na śmierć w tym lesie naprzeciwko Lumiose i ty go pochowałeś. Ukryłeś jego ciało w dziupli tego drzewa, do którego przybiłeś potem krzyżyk z patyków. Niestety, nie wiemy, co to za Pokemon ani po co to zrobiłeś, ani dlaczego tak obwiniasz się o jego śmierć.
- Powiedz nam, kochanie... Proszę - poprosiła smutnym głosem Dawn - Mój brat i ja jesteśmy jeszcze bardziej uparci od ciebie. Wiesz dobrze, że nie przestaniemy naciskać. W końcu nam to powiesz, a jeżeli nie, to będziemy podróżować w czasie, zrobimy co tylko jest możliwe, aby poznać prawdę.
- Cokolwiek zrobiłeś, nie będziemy cię potępiać - dodałam.
- Pika-pika! Pip-lu-pip! - zapiszczeli Pikachu i Piplup.
Clemont zasmucony popatrzył na nas, po czym rzekł:
- Chodźmy do pokoju Asha... Nie chcę, żebyśmy mieli świadków.
Zgodziliśmy się na to i poszliśmy z nim do osobnego pokoju. Tam nadeszła chwila prawdy.


- A zatem, jak widzę, dowiedzieliście się już naprawdę bardzo dużo. Wiecie już prawie wszystko - powiedział smutno nasz przyjaciel - Nie wiecie jednak, jaki to był Pokemon i dlaczego właśnie obwiniam się o jego śmierć. Odpowiem wam. Tym stworkiem był Noibat... Zabiłem go.
- Słucham?! - zawołała Dawn przerażonym głosem - Ale przecież... To jest niemożliwe, Clemont! Na pewno tego nie zrobiłeś! To nieprawda!
Jej chłopak uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Jesteś naprawdę kochana. Miło mi to wszystko słyszeć, ale niestety taka jest prawda.
- Co się wtedy stało? - spytałam.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
Ash milczał i patrzył uważnie na przyjaciela czekając spokojnie na jego odpowiedź.
- A więc to miało miejsce siedem lat temu - zaczął mówić Clemont - Miałem wtedy dziewięć lat. Bardzo lubiłem chodzić do tego lasu, w którym zbierałem natchnienie do swoich wynalazków. Pewnego listopadowego dnia spotkałem tam pewnego Noibata. To był przeuroczy Pokemon. Bardzo się obaj polubiliśmy. On zaś bardzo polubił moje smakołyki. Wyraźnie w nich zasmakował. To dzięki niemu wymyśliłem pewną specjalną przyprawę dla potraw dla Pokemonów. Bardzo się obaj lubiliśmy. Obiecałem, że przyjdę do niego w Wigilię w południe, jednak profesor Sycamore miał dla mnie niespodziankę... Pewien niezwykle ciekawy wynalazek, który jednak nie był ukończony. Już wcześniej pracowaliśmy razem nad różnymi jego dziełami, więc zadowolony z tego, że słynny uczony prosi mnie o pomoc, zacząłem go z nim naprawiać. Gdy go ukończyliśmy, to już byłem spóźniony o trzy godziny na spotkanie. Przypomniałem sobie o tym dopiero wtedy, kiedy już byłem w domu. Wściekły sam na siebie pognałem na miejsce spotkania, czyli miejsce przed lasem i co zastałem? Tego biedaka Noibata leżącego na śniegu. Był martwy. Przerażony próbowałem go ocucić, podać mu jakiś lek rozgrzewający, ale niestety nie pomogłem mu. On już nie żył. Zamarzł na śniegu czekając na mnie. A ja do niego nie przyszedłem. Ja go zawiodłem. Złamałem dane słowo, przez co on umarł. Rozumiecie to? On umarł przeze mnie! Jedyne, co mogłem wtedy zrobić, to położyć go w najbliższej dziupli i przykryć liśćmi. I tak zrobiłem. A następnego dnia wróciłem tam i zrobiłem mu krzyż z patyków i przybiłem go do drzewa. Było to w Boże Narodzenie. W samo Boże Narodzenie urządziłem mu godny pochówek. Od tego czasu co roku tam przyjeżdżam w tym samym czasie lub w czasie przybliżonym do tego dnia, aby pożegnać mojego drogiego przyjaciela, którego tak bardzo zawiodłem. Tak, zawiodłem go. Zawiodłem na całej linii.
Po tych słowach Clemont zaczął płakać. Dawn zaś podeszła do niego i przytuliła go mocno.
- Nie powinieneś się o to obwiniać. On z pewnością by tego nie chciał.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał Piplup, podchodząc do Clemonta i patrząc na niego zasmuconym wzrokiem.
Wynalazca naszej drużyny pokręcił przecząco głową, mówiąc:
- Wiem, że go zawiodłem... Wiem, że zawiodłem go i to na całej linii. Złamałem dane słowo i dlatego on teraz nie żyje. To wszystko przeze mnie. Nigdy nie zmażę swojej winy.
Kiedy to wypowiedział, nasz drogi przyjaciel odszedł powoli na bok, aby cierpieć w milczeniu.
- Przykra sprawa - powiedziałam przygnębiona - Gdybyśmy mogli mu jakoś pomóc...
- Obawiam się, że w tej sprawie nic więcej nie możemy zrobić - rzekł Ash, którego cała sprawa również przejęła - Chyba zaczynam żałować, że odkryliśmy prawdę.
- A ja żałuję, że w ogóle Bonnie zaczęła tę sprawę - rzekła złym tonem Dawn - Mam teraz wielką ochotę zrobić jej krzywdę.
- Daj spokój, siostrzyczko... Co ci z tego przyjdzie?
- Masz rację, braciszku, chociaż naprawdę bardzo chętnie bym jej coś teraz powiedziała i to coś bardzo nieprzyjemnego.
- Nie rób tego. W ten sposób musiałabyś jej wyznać to, czego Clemont woli jej nie mówić.
- Może masz rację, ale ja cię piko! Ta mała czasami mogłaby naprawdę myśleć, co robi.
- W sumie mogłaby myśleć, ale cóż... To jeszcze dziecko... Ma dopiero dziesięć lat. Nie oczekuj od niej, aby myślała tak mądrze, jak ty czy ja.
Ja sama nic nie mówiłam, a jedynie myślałam, jak mogłabym pomóc naszemu przyjacielowi.

***


Następnego dnia wydarzyło się coś, co miało naprawdę zakończyć całą sprawę z pozytywnym dla nas wynikiem. Mianowicie tym czymś było to, że ledwie się obudziłam, a usłyszałam, że do naszego okna coś zawzięcie puka. Spojrzałam więc w jego kierunku i zauważyłam, iż za nim znajduje się jakiś Pokemon. Przypominał on skrzyżowanie kota i zarazem kosmity ze starych filmów sf. Był to różowy, niewielki stworek z wielkimi oczami oraz bardzo długim ogonem. Nie miał on ust, a przynajmniej ja ich jakoś nie widziałam.
- Ash, obudź się, szybko! - zawołałam, szarpiąc mojego ukochanego za ramię - Zobacz, co jest za oknem!
Mój ukochany, mamrocząc coś pod nosem, powoli podniósł głowę i popatrzył na mnie.
- Śliczny widoczek w zimowy poranek - zaśmiał się, widząc mnie taką, jaką mnie Bozia stworzyła.
Załamana jęknęłam tylko, złapałam jego głowę i skierowałam ją prosto na okno.
- Nie o to mi chodziło, tylko O TO!
Ash popatrzył na widok za oknem i wówczas, ku swemu ogromnemu zdumieniu zobaczył coś, co go zaszokowało... Tym czymś był ten Pokemon, który i mnie zadziwił.
- A niech mnie, Sereno! Nie sądziłem, że jeszcze zobaczę kiedyś tego Pokemona - powiedział.
- A co to za Pokemon? - spytałam.
- To jest Mew! - padła odpowiedź.
- MEW?! - zawołałam w szoku.
Popatrzyłam zaintrygowana w kierunku tego Pokemona i dodałam:
- Ale chyba nie TEN Mew, o który mi opowiadałeś? Ten sam, którego klonem jest Mewtwo?
- Właśnie ten sam - powiedział mój ukochany z uśmiechem na twarzy - Mew we własnej osobie. Ale dawno go już nie widziałem. Ostatni raz chyba siedem lat temu, kiedy poznałem Mewtwo. Chociaż nie! Potem widziałem się z nim podczas pewnej przygody w regionie Hoenn. Ale to teraz jest bez znaczenia! Ciekawe, co on tu robi?
Ash wyskoczył z łóżka, szybko naciągnął na siebie bokserki i spodnie, po czym otworzył okna, wpuszczając tym samym Pokemona do środka. Ten zaś wleciał i zapiszczał coś w swoim języku.


- Dzień dobry, Mew - powiedziałam z uśmiechem na twarzy, po czym nie wiedzieć czemu przykryłam się kołdrą aż po szyję - Miło mi cię poznać. Czemu do nas przyszedłeś?
Pokemon popatrzył na mnie uważnie, po czym zaczął się policzkiem ocierać o mój policzek, piszcząc przy tym lekko. Zachichotałam delikatnie i pogłaskałam go powoli po główce.
- Jesteś naprawdę słodki... A powiedz mi, czemu do nas przyszedłeś i to właśnie teraz?
- Dokładnie tak... Bardzo chcielibyśmy się tego dowiedzieć - dodał z uśmiechem mój ukochany, zakładając koszulkę i kamizelkę.
Mew zapiszczał delikatnie, po czym podleciał do okna.
- Nie! Zaczekaj! Nie odchodź! - zawołałam, puszczając kołdrę.
Pokemon zatrzymał się, spojrzał na nas i pokazał głową w kierunku okna. Zrobił tak kilkakrotnie, aż zrozumieliśmy, o co mu chodzi.
- Chyba chce, abyśmy poszli za nim - powiedziałam.
- Tak samo myślę - dodał wesoło Ash - Ubierz się, Sereno. Będziemy się musieli dowiedzieć, czemu on tu przyszedł. Zapewniam cię, że bodajże najbardziej potężny Pokemon na całym świecie nie przyszedłby do nas bez powodu.
Wyskoczyłam z łóżka i ubrałam się szybko, po czym oboje zeszliśmy po schodach na dół, a następnie wyszliśmy z pokoju. Przed drzwiami czekał na nas Mew, który zapiszczał i ponownie dał znak głową, abyśmy poszli za nim. Byliśmy tym wszystkim bardzo zaintrygowani, jednak nie zadawaliśmy niepotrzebnych pytań spodziewając się, że i tak oboje poznamy powód tej wycieczki, gdy już będziemy na miejscu.
Szliśmy dalej przez ścieżkę prowadzącą do lasu, jednakże zanim tam dotarliśmy, to las dziwnym trafem zniknął i już po chwili na jego miejscu stanęła nam przed oczami wielka oraz piękna posiadłość, przypominająca niemalże pałac. Posiadał on trzy wieżyczki, dwie po bokach i jedną między nimi na środku, na niej zaś znajdował się ogromny cyferblat z wielkimi wskazówkami, który wybijał godzinę ósmą rano.
- Gdzie my jesteśmy, Mew? - zapytałam.
Pokemon nie odpowiedział nam, a jedynie poleciał do drzwi pałacyku i pokiwał głową w naszą stronę.
- Chyba chce, żebyśmy tam weszli - powiedział Ash.
- Najwyraźniej - odparłam - Cóż... To chodźmy tam... Im szybciej, tym lepiej.
Poszliśmy więc za Pokemonem do drzwi pałacyku, a te otworzyły się przed nami same, bez niczyjej pomocy. Następnie zaś weszliśmy do środka. Wówczas znaleźliśmy się w wielkim holu, w którym wisiały różne znane obrazy, a także popiersia różnych znanych postaci historycznych, głównie dowódców wojskowych. Na ścianach zaś wisiało kilka zegarów z kukułką najróżniejszego rodzaju. W kątach stały ogromnej zegary z kurantem, a na szafkach stały zegarki z miśnieńskiej porcelany w kształcie różnych figurek.
- Gdzie my jesteśmy? - zapytałam.
- Nie wiem, ale widocznie ten ktoś wielką wagę przywiązuje do czasu - odpowiedział mi mój chłopak.
Mew zawisł nad nami i zapiszczał delikatnie, po czym pokazał głową, abyśmy poszli za nim. Tak też zrobiliśmy, a on poprowadził nas przez hol do jednego z pokoi. Jego drzwi otworzyły się same przed nami i zamknęły się za nami, kiedy tam weszliśmy. Ujrzeliśmy pokój z kominkiem, w którym palił się ogień. Tam natomiast w głębokim fotelu, odwróconym do nas tyłem siedziała jakaś osoba patrząca w ogień. Mew podleciał w jej kierunku, a ta osoba wyciągnęła rękę, aby go pogłaskać.
- Witaj, Mew! - powiedział tajemniczy głos - Cieszę się, że już jesteś. Czy prowadziłeś mi naszych gości, tak jak chciałeś?
Pokemon zapiszczał delikatnie, a osoba wstała z fotela i zauważyliśmy, że jest to około dziesięcioletni chłopiec ubrany w ubranie jak z XIX wieku.
- Witam was bardzo serdecznie, kochani! - zawołał tajemniczy osobnik - Miło mi was powitać w moim pałacu. Ashu Ketchumie i Sereno Evans... Naprawdę cieszę się, że was widzę.
- Skąd nas znasz? - spytałam zdumiona.
- Już od dawna was obserwuję i muszę wam powiedzieć, że to dla mnie jest prawdziwa przyjemność. Bardzo mnie interesują wasze przygody. Mew zresztą również one ciekawią.
- Mew też je z tobą ogląda? - spytał Ash.
- Tak, nawet bardzo często - uśmiechnął się chłopiec - Tym razem także to robił i zaintrygowała go wasza sprawa. Chciał wam pomóc i dlatego też przekonał mnie do tego, abym wam pokazał, jak się naprawdę miała sprawa Clemonta.
- Naprawdę? - zdziwiłem się - Ale jak chcesz nam to pokazać?
- I kim ty właściwie jesteś? - dodał mój luby.
- Mam wiele imion - powiedział nasz nowy przyjaciel - Nazywają mnie różnie. Jedni mówią na mnie Czas... Inni Ojciec Czas... Inni Władca Czasu... Inni jeszcze inaczej, ale osobiście, gdybyście mnie o to pytali, to najbardziej lubię swoje pierwsze imię... Chronos.
- Chronos? Jesteś bogiem czasu? - spytałam zdumiona.
- Nie jestem bogiem. Bóg jest tylko jeden, choć też ma wiele imion i wiele postaci. Wszyscy widzą go tak, jak chcą go widzieć. Ja jestem jedynie jednym z Przedwiecznych, którzy byli na tym świecie od samego początku jego istnienia. Władam czasem i sam jednocześnie nim jestem.
- Przedwiecznych? - zdziwił się Ash - Dużo ich jest na tym świecie?
- Dość sporo - odparł chłopiec - Jednym jest Śmierć, a drugim Sen, moi bracia. Jest ich więcej, ale ci dwaj najczęściej odwiedzają ten świat. Obu doskonale znacie, a ten pierwszy nieraz znajduje się w waszym pobliżu, lecz nigdy jeszcze was nie zabrał ze sobą.
- Czy Mew jest twoim Pokemonem? - zapytałam, gdy stworek usiadł na kominku i zaczął się na nim bujać.
- Mew nie jest niczyim Pokemonem - odparł Chronos - Jest sam sobie panem. Jest niezależny od nikogo. Jedynie przyjaźni się ze mną i często u mnie bywa. Bardzo lubimy siebie nawzajem. W dodatku on także należy do naszej rasy.
- Też jest Przedwiecznym? - spytałam.
- O tak. Podobnie jak kilka innych, bardzo wyjątkowych Pokemonów, ale nie czas teraz, aby o tym mówić.
- Racja. Powiedziałeś, że chcesz nam pomóc poznać prawdę na temat problemu, który dręczy Clemonta - zauważył Ash - Czy to nadal aktualne?
- Jak najbardziej - uśmiechnął się do nas nasz drogi gospodarz - Jednak pozwólcie, że najpierw poczęstuję was śniadaniem. Wszak jeszcze niczego nie jedliście. Siadajcie, proszę... Jedźcie śmiało, kochani.
- Ale co? - spytałam - Przecież tutaj niczego nie ma.
Chronos zachichotał delikatnie i klasnął w dłonie. Już chwilę później przed nami zmaterializował się ogromny stół, na którym to były ułożone najróżniejsze frykasy, na których widok ślinka nam zaczęła cieknąć. Na ich widok poczuliśmy, jak strasznie nam burczy w brzuchach. Usiedliśmy więc na krzesłach (które też zmaterializowały się przed nami) i zaczęliśmy jeść.

***


Gdy już dokończyliśmy posiłek, to zauważyliśmy, że Chronos nagle podrósł i był nastolatkiem. Nie wiedzieliśmy jednak, kiedy do tego doszło, a zapytać o to jakoś nie umieliśmy. Chyba to było nazbyt szokujące dla nas obojga.
- A więc, kochani, chcę wam pokazać coś, co was bardzo zainteresuje - powiedział Chronos poważnym tonem - To pomoże wam odkryć prawdę w sprawie, którą ostatnio jesteście tak przejęci.
- Mów zatem - rzekł Ash - Opowiedz nam, proszę, o sprawie Clemonta. Chcemy wiedzieć, jak było naprawdę, bo z tego, co mówisz, było inaczej niż mówi Clemont.
- O tak, to prawda. Clemont pomylił się w ocenie całej tej sytuacji - stwierdził bardzo poważnym tonem nasz gospodarz - Nie on doprowadził do śmierci Noibata. To zrobił ktoś zupełnie inny i zapewniam was, że nie ma on wcale z tego powodu wyrzutów sumienia.
- O kim mówisz? - zapytałam zdumiona.
- Zaraz wam to wyjaśnię... Mew, przynieś projektor.
Pokemon zapiszczał lekko i przyniósł wyżej wspomniany przedmiot, po czym powoli swoją mocą zasłonił wszystkie okna, aż zrobiło się ciemno. Chwilę później projektor zaczął wyświetlać na ścianie jakiś obraz. W nim zaś zobaczyliśmy małego Clemonta, jak bawi się on tu wesoło z uroczym Noibatem.
- Ten Pokemon bardzo lubił waszego przyjaciela - powiedział Chronos, mając na twarzy delikatny uśmiech - A on bardzo polubił jego. Obaj zostali serdecznymi przyjaciółmi i lubili spędzać ze sobą czas. Niestety, stało się coś, czego nie można było przewidzieć.
- Co takiego? - spytałam.
- W Wigilię, kiedy wasz przyjaciel obiecał się z nim spotkać, stało się coś strasznego. Pewien podły kłusownik polował wtedy w lesie, kiedy nagle trafił na Noibata. Uznał go za doskonały łup, dlatego też strzelił do niego środkami uspokajającymi, aby ten mu nie uciekł.
Patrzyliśmy na to wszystko na filmie, który wyświetlał nam Chronos. Zauważyliśmy, jak kłusownik, którym był jakiś wielki mięśniak w stroju myśliwego i ze strzelbą w dłoni, strzela do Noibata i strąca go z drzewa na ziemię. Potem podnosi go i próbuje wsadzić do klatki, jednak ten nagle mu się wyrywa, po czym zaczyna uciekać. Wściekły kłusownik nabił wówczas ponownie strzelbę i trafił Noibata, który jednak nie upadł na ziemię, lecz leciał dalej, choć o wiele wolniej i słabiej. Bandyta próbował go gonić, ale nie znalazł go, ponieważ Pokemon schował się w jednej dziupli. Potem zaś, gdy jego prześladowca odszedł, zaczął się słaniać na nogach, ale mimo tego poleciał dalej przed siebie.
- Biedny Noibat liczył na to, że zdoła poprosić Clemonta o pomoc. Niestety, ten podły kłusownik strzelił w niego zbyt dużą dawką środków uspokajających. To było zbyt wiele. Biedak i tak miał szczęście, że dotarł na tych środkach tak daleko. Sami widzieliście...
Pokemon upadł na ziemię i zaczął z trudem czołgać się do wyjścia z lasu. Prawie do niego dotarł, gdy nagle padł na śnieg, nie mając siły dłużej już iść.
- Środki osłabiły pracę serca powodując zawał - rzekł smutno Chronos - Biedny Pokemon zmarł zanim jeszcze jego ciało zdążyło na tym zimnie przemarznąć.
Patrzyliśmy w szoku na to wszystko. Biedny stworek nie ruszył się już i chwilę później znalazł go kłusownik, jednak przekonawszy się, że ten nie żyje, wściekły odszedł i pozostawił jego ciało na śniegu. Nieco później na miejsce przyszedł Clemont, który był przygnębiony. Widać posiadał żal do siebie samego, że się spóźnił. Kiedy zobaczył martwego Noibata, załamał się. Zaczął płakać, po czym wziął ciało stworka i położył go czule w dziupli jednego drzewa i przykrył liśćmi.
- To wszystko moja! To wszystko moja wina! On zamarzł na śniegu czekając na mnie!
Następnie płacząc załamany pobiegł przed siebie.
- Biedny Clemont - powiedział smutnym głosem Chronos.
Zegar na ścianie wybił godzinę dwunastą, zaś nasz gospodarz stał się nagle młodzieńcem.
- Biedny chłopiec - dodał przygnębiony nasz gospodarz - Przez wiele lat obwiniał się o coś, czego nie zrobił. Czas wreszcie, aby poznał prawdę.
- A więc tak to było - rzekł przygnębiony Ash, opuszczając smutno głowę - W taki sposób umarł Noibat.
- Nie była więc to wina Clemonta - dodałam - O Boże... A on się przez cały ten czas obwiniał niesłusznie. Co za podły kłusownik! Chętnie bym mu spuściła niezłe manto!
- A ja bym mu od siebie dołożył! - dodał mój ukochany, zaciskając ze złości dłoń w pięść - Powiedz nam, Chronosie... Czy ten człowiek otrzymał zasłużoną karę?
- Tak, otrzymał ją - pokiwał głową nasz gospodarz - Został kilka dni później zatrzymany podczas polowania na innego Pokemona. Już dawno był poszukiwany przez policję. Dostał dziesięć lat. Nadal zresztą siedzi.
- No i bardzo dobrze! - zawołałam gniewnie - Nie zasłużył sobie na nic lepszego! Podły morderca! To on zabił tego biednego Noibata! Jak on mógł coś takiego zrobić?!
- Ale przynajmniej sprawiedliwości stało się zadość - stwierdził ponuro Ash - Naprawdę mnie to cieszy. Chociaż tyle...
- Jednak trzeba powiedzieć prawdę Clemontowi - zauważyłam - Już od dawna obwinia się niesłusznie za coś, czego nie zrobił.
- To prawda... A więc chodźmy mu to powiedzieć, Sereno.
- Tak, Ash. Chodźmy.
- Jeszcze nie - odparł na to Chronos - Jeszcze nie teraz. Pragnę wam jeszcze coś pokazać. Coś, co mogą otrzymać tylko uprzywilejowani.
Zaintrygowani jego słowami popatrzyliśmy na niego, zaś Mew na polecenie naszego gospodarza odpalił ponownie projektor, który zaczął nam pokazywać wizje tego, co się odbędzie za kilka lat.
- Nie każdy może to zobaczyć, ale wy tak - powiedział Chronos - Wy jednak zasłużyliście na ten przywilej, ponieważ oboje jesteście przyjaciółmi Mew i mego drugiego serdecznego przyjaciela, Mewtwo.


- Znasz Mewtwo? - zdziwiłam się.
- Jak najbardziej - rzekł z uśmiechem na twarzy mężczyzna - Naprawdę to bardzo dobry Pokemon oraz niezwykle wierny przyjaciel. Można na nim zawsze polegać.
- Tak, to prawda - zgodził się z nim Ash - Powiedz nam, tylko, proszę, co też chcesz nam pokazać, Chronosie?
- Chcę wam pokazać, co was czeka za kilka lat. Chcę, żebyście dzięki temu mogli się upewnić w tym, że droga, którą teraz zmierzacie, jest jak najbardziej słuszna. Jeśli z niej nie zejdziecie, ta wizja się spełni.
Chwilę później na ścianie ukazały się nam różne, bardzo ciekawe i niezwykle przyjemne dla nas wizje przyszłości każdego z naszych przyjaciół oraz nas samych. Zobaczyliśmy wówczas wiele wspaniałych obrazów, które oczywiście jak najbardziej nam wszystkim odpowiadały. Oglądaliśmy je z takim zainteresowaniem, że nawet się nie obejrzeliśmy, jak minęło już kilka godzin. Chronos przez ten cały czas zaczął się nagle starzeć. Najpierw był czterdziestolatkiem, potem sześćdziesięciolatkiem, a kiedy projekcja została zakończona, a my sami mieliśmy już wracać do domu, to przed nami stał osiemdziesięciolatek opierający się o laskę. Aż trudno nam było uwierzyć w to, że jest to ten sam chłopiec, którego widzieliśmy na początku naszych odwiedzin.
- Ty się starzejesz, Chronosie - powiedział po chwili Ash - Jak to się w ogóle stało? Dlaczego jesteś teraz starcem?
- Ponieważ dzień się starzeje i zamienia w noc... Ze mną jest tak samo - odparł na to Chronos bardzo ochrypłym głosem - Rano jestem dzieckiem, w południe młodzieńcem, po południu w średnim wieku, a wieczorem starcem. Tak jak dzień się starzeje, tak i ja to robię. Taka kolej rzeczy. Rano znowu będę młody. Ale idźcie już, przyjaciele... Na was już pora. Zanieście dobrą nowinę waszemu kompanowi. Niech więcej się o nic nie obwinia.
- Dziękujemy ci, Chronosie - powiedziałam - Dziękujemy ci, że nam pomogłeś. Nie wiesz nawet, ile to dla nas znaczy.
- Wiem, kochani... Dobrze wiem - odparł Chronos, po czym wyjął z kieszeni jakiś biały pył i chuchnął nim w nasze twarze.

***


Chwilę później znaleźliśmy się w salonie naszego domu w Alabastii. Popatrzyliśmy na siebie zdumieni, bo nie wiedzieliśmy, jak tu trafiliśmy. W dodatku jeszcze dziwiło na to, że kiedy opuszczaliśmy dom Chronosa, był wieczór, a teraz co? Nagle się okazało, iż jest dzień, a to do tego poranek, godzina ósma rano.
- Dziwne... - powiedziałam - Ta sama godzina była na zegarze, kiedy poszliśmy do Chronosa.
- Rzeczywiście - odparł Ash - To bardzo interesujące. Wygląda na to, że kiedy my byliśmy w innym świecie, to w naszym minęło zaledwie kilka sekund.
- Chyba, że minęła cała doba.
- Nie, nie sądzę - uśmiechnął się mój ukochany - Zobacz... Ta miska z owocami stała dokładnie tutaj i dokładnie z takimi samymi owocami. My przecież codziennie jemy owoce z tej miski. Gdyby minęła doba, to by nie było tylu owoców.
- Racja... Poza tym ktoś pewnie zauważyłby naszą nieobecność tutaj i w całym mieście - dodałam - Jeśli zniknęliśmy na całą dobą, to na pewno to odkryjemy.
- Właśnie, więc nie ma się czym przejmować. Chronos nie zabrał nam z naszego życia ani trochę czasu. Tym lepiej! Możemy dzięki temu pomóc Clemontowi.
Chwilę później zauważyliśmy, jak do salonu wchodzi Delia. Jakoś nie wyglądała na osobę, która byłaby zdumiona tym, że zniknęliśmy na całą dobę. Widocznie Ash miał rację i naprawdę nie minęło w naszym świecie zbyt wiele czasu.
- O! Witajcie, kochani! - zawołała kobieta - Cieszę się, że już jesteście. Pora na śniadanie.
- Tak, to prawda, mamo - zachichotał jej syn - Pora coś zjeść. A potem musimy z Sereną poszukać Clemonta. Powinien coś wiedzieć.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Scrooge rozejrzał się dookoła siebie, a na jego twarz widniał uśmiech prawdziwej radości.
- To przecież jest moja sypialnia... I moje łóżko... Pikachu! Jesteśmy w domu! Obaj!
Radośnie uściskał swojego Pokemona, po czym złapał za kotary swego łóżka.
- Nikt ich nie zerwał! Są na swoim miejscu! To po prostu cudowne! A ja żyję! Więc jednak żyję! Dostałem szansę od losu! Mogę jeszcze wszystko naprawić! Widma tego, co się może stać zostaną teraz zastąpione przez inną, piękną przyszłość!
Następnie wyskoczył z łóżka i wołał, biegając po domu:
- Tak! To przez te drzwi wszedł duch Gary’ego Marleya! To tutaj stał Duch Przeszłych Świąt! A tutaj siedział Duch Teraźniejszych Świąt! Zaś przez to okno widziałem widma duchów potępionych! To wszystko miało miejsce naprawdę! A gdyby nawet było tylko snem, to nie zapomnę lekcji, którą otrzymałem! O, szlachetny Gary Marleyu, mój ty wierny przyjacielu! Bądź błogosławiony za to, coś dla mnie uczynił! Nigdy nie przestanę być ci wdzięczny, mój przyjacielu! Twoja nauka nie pójdzie na marne! Zobaczysz! Ale chwileczkę! Który mamy dzisiaj dzień? Chyba minęło wiele czasu od spotkania z Marleyem.
Podbiegł szybko do okna i otworzył je.
- Hej, mój drogi chłopcze! - zawołał do jakiegoś dziecka idącego ulicą - Powiedz mi, jaki jest dzisiaj dzień?!
- Dzisiaj, proszę pana? - zdziwił się lekko chłopiec, zatrzymując się - Dziś jest przecież Boże Narodzenie.
- Boże Narodzenie? - zapytał sam siebie Scrooge - A więc minęła tylko jedna noc. Duchy uwinęły się w jedną noc. Nic dziwnego, przecież mogą zrobić, co tylko zechcą! Chwała niechaj im będzie! Hej, chłopcze! Jesteś tu jeszcze?!
- Jak najbardziej, proszę pana - odparł chłopiec.
- Powiedz mi, czy sklep z delikatesami jest jeszcze otwarty?
- Pół godziny temu jeszcze był, ale nie wiem, jak długo będzie jeszcze otwarty.
- Doskonale. Biegnij do niego i powiedz mu zaraz, aby zostawił sklep otwarty dla mnie!
- Pan sobie żartuje!
- W żadnym razie. Masz! To dla ciebie za fatygę!
To mówiąc sięgnął szybko po portfel i rzucił mu kilka złotych monet. Zachwycony chłopiec pognał przed siebie, zaś Ash Scrooge zadowolony zaczął się ubierać. Kiedy już skończył pognał do sklepu razem z wiernym Pikachu. Na szczęście jego posłaniec spełnił swoją misję, także właściciel delikatesów zostawił swój interes otwarty dla niezwykłego klienta.
- Witam pana bardzo serdecznie! - zawołał wręcz radośnie nasz bohater - Cieszę się, że pan na mnie zaczekał. Mam do pana wielką prośbę.
- Słucham uprzejmie, panie Scrooge - rzekł sklepikarz.
- Chcę pana prosić o pewną przysługę. Chcę kupić i przysłać komuś mi bliskiemu wiele produktów z tego miejsca. Chciałbym również wysłać coś w drugie miejsce. To będą ogromne zakupy, ale nie wiem, czy znajdą się jacyś posłańcy.
- Znajdą się, jeśli im się dobrze zapłaci.
- Zapłacę im tyle, ile będzie potrzeba. Tylko muszą oni dostarczyć pod wskazany adres wybrane przeze mnie produkty.
Scrooge zaczął bardzo uważnie oglądać wszystkie produkty, po czym powiedział, pod jaki adres ma pojechać to, a pod jaki tamto. Pod drugi adres miało jechać znacznie więcej produktów, gdyż było tam więcej osób do obdarowania. W wyniku tego Ash wykupił niemalże aż 3/4 produktów ze sklepu, za co zapłacił bardzo sowicie, czego jednak nie żałował. Zostawił też pieniądze dla posłańców.
- Te produkty wyśle pan pod adres Clemonta Cratchita - rzekł Scrooge - Te zaś pod adres domu dziecka. Produkty powinny być na miejscu dzisiaj około południa.
- Tak będzie, panie Scrooge - uśmiechnął się sprzedawca.
Był zadowolony nie tylko dlatego, że dokonał dobrego interesu, ale też dlatego, iż pierwszy raz ujrzał tego człowieka robiącego coś dla innych, a nie dla siebie.
Zadowolony Scrooge pognał jeszcze do kilku sklepów i tam dokonał kupna prezentów. Jedne wysłał pod adres Cratchitów, a drugie pod adres domu dziecka. Zadowolony wrócił do domu, aby tam przebrać się w jakieś bardziej eleganckie ubranie, ponieważ zamierzał iść do swojego siostrzeńca Tracey’ego na świąteczny obiad.
- Ash... - usłyszał za sobą jakiś głos.
Razem z wiernym Pikachu odwrócił się za siebie i zobaczył wówczas dobrze sobie znaną osobę.


- Nie wiem, czy mnie poznajesz - rzekła nieznajoma.
- Serena! - zawołał radośnie Ash - Boże... Tyle czasu minęło, a ty wciąż jesteś piękna.
Kobieta uśmiechnęła się do niego smutno i powiedziała:
- Miałam nadzieję, że cię tutaj zastanę. Wzywa mnie niezwykle pilna sprawa. Chodzi o miejscowy dom dziecka... Ja wiem, że nie masz żadnego powodu, aby mi pomagać, ale błagam cię, na wszystkie świętości i w imię tego, co nas kiedyś łączyło, wysłuchaj mnie.
- Wiem, o co chodzi, Sereno.
- Jak to, wiesz? Niby skąd?
- Opowiem ci to wszystko w domu, jeśli zechcesz wejść.
Serena wpatrywała się w niego wyraźnie zdumiona nie wiedząc, co ma mu odpowiedzieć, jednak ostatecznie westchnęła i dodała:
- Więc skoro wiesz wszystko, to powiedz mi, co twoim zdaniem mnie do ciebie sprowadza?
- Chcesz mnie prosić o pomoc w sprawie długów Rowana, właściciela domu dziecka.
Zdumienie kobiety było ogromne, gdy usłyszała te słowa.
- Tak, to prawda. Właśnie po to przyszłam. Chciałam też prosić cię o pomoc w sprawie pewnej dziewczynki imieniem Heidi. Ma ona gruźlicę, a jedynym dla niej ratunkiem byłoby leczenie w sanatorium, w którym jednak leczenie jest bardzo drogie. Mój syn jest lekarzem, ale nie dość bogatym, aby opłacić jej pobyt w tym miejscu. Proszę, Ash... Masz tyle pieniędzy, że możesz pomóc tej dziewuszce i całemu domowi dziecka. Proszę cię, Ash... Nie zamykaj serca na innych!
Ash złapał Serenę za dłonie i powiedział smutnym tonem:
- Moja kochana Reno... Moja maleńka... Tak strasznie mi przykro, że przez tyle lat byłem ci przyczyną smutku. Minęły dwadzieścia dwa lata, odkąd ostatni raz się widzieliśmy. Przez ten czas byłem zimny i bezduszny wobec innych. Jednak ostatniej nocy coś się stało. Ujrzałem cały ogrom zła, które uczyniłem. Żałuję tego wszystkiego. Żałuję bardziej niż myślisz.
- Czy mówisz to zupełnie szczerze?
- Najzupełniej, najdroższa. Strasznie żałuję wszystkich moich błędów, ale najbardziej żałuję tego, że straciłem ciebie, moja ukochana. Ten Pikachu, którego tu widzisz i który jest moim towarzyszem w samotności, codziennie mi przypominał o tobie do czasu, aż zapomniałem, że to właśnie ty mi go podarowałaś i to na Gwiazdkę. Chociaż nie... Tak naprawdę nigdy tego nie zapomniałem. Chciałem zapomnieć, ale nie umiałem. Miałem do ciebie żal, że mnie zostawiłaś, ale teraz już wiem, że powinienem go mieć jedynie dla siebie samego. To z mojej winy odeszłaś. To z mojej winy jestem teraz sam. To z mojej winy nie mam nikogo na tym świecie.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- Nie licząc jego - poprawił się Scrooge.
- Nie jest to tylko twoja wina - powiedziała nagle smutno Serena - To również jest i moja wina, Ash. Opuściłam cię wtedy, kiedy mnie najbardziej potrzebowałeś. Nie wspierałam cię wcale i nie odciągnęłam od tego złotego cielca, którym tak się brzydziłam. Zostawiłam cię samego z tym wszystkim. Musiałeś cierpieć sam jeden. Wybacz mi, ukochany.
- Nie mam ci czego wybaczyć, Sereno. To ty mi wybacz, kochana. Źle pojmowałem świat. Złymi kategoriami go postrzegałem. Przez to wszystko zmarnowałem sobie życie.
- Jest jeszcze dla ciebie nadzieja, Ash. Masz dopiero czterdzieści pięć lat. Nie jesteś jeszcze stary, a nawet gdybyś był, to póty życia, póty nadziei.
- Och, Sereno... Moja kochana... Czy zechcesz mi w tym pomóc? Boję się, że sam, chociaż nie wrócę już na ścieżkę egoizmu, będę jednak trudniej radził sobie ze wszystkim, co chcę zrobić.
- A co chcesz zrobić?
- Chcę pomagać innym i nieść radość tym, którym jestem w stanie ją nieść. Boję się jednak, że samemu nie będę w stanie sobie pomóc. Gdybym miał choć twoją przyjaźń, Sereno. O nic więcej nie proszę i na nic więcej nie zasługuję. Bądź mi przyjacielem, najdroższa Reno. Proszę cię, nie opuszczaj mnie. Nie chcę być znowu sam!
- Nie jesteś sam... Masz swojego siostrzeńca i swego buchaltera, który cię bardzo szanuje... I masz mnie...
- Mam ciebie?
- Tak, Ash... Masz mnie i moje serce. Zawsze je miałeś. Zobacz...
To mówiąc wskazała ona na medalion, który miała ona zawieszony na swojej szyi. Medalion, który zawierał w sobie miniaturę Asha.
- Sereno... Więc to jednak prawda - jęknął wzruszony Scrooge, patrząc ukochanej w oczy - Przez te wszystkie lata...?
- Zawsze... Zawsze go nosiłam i będę dalej nosić - powiedziała Serena - Pytanie tylko, czy i ty nosisz mnie w swoim sercu.
- Och, Reno!
Po tych słowach Ash objął mocniej swoją ukochaną i uściskał ją bardzo radośnie. Następnie zaprosił ją do siebie, gdzie razem rozmawiali na temat tego, co ją tu sprowadza. Scrooge opowiedział jej to, co przeżył oraz to, co zrobił od rana.
- Nie wiem, czy te wizje były tylko snem, ale nawet jeśli, to zamierzam zadbać o to, aby moja przyszłość była lepsza niż przeszłość.
Serena ścisnęła czule jego dłonie lewą ręką, zaś prawą pogłaskała po łebku Pikachu.
- Obiecuję ci, że masz moją pomoc w tej sprawie. Nie zostawię cię, kochanie. Nie zostawię. Tylko pozostań taki, jak teraz. Już się nie zmieniaj na gorsze, proszę...
- Nigdy się nie zmienię na gorsze, najdroższa. A teraz już chodźmy... Musisz się przebrać.
- Jak to?
- Idziesz ze mną na świąteczny obiad do Tracey’ego.
- A dzieci z domu dziecka?
- Potem pojedziemy i tam, kochanie. Obiecuję ci to. I wiesz, co jeszcze ci powiem? To będą najpiękniejsze święta pod słońcem. Masz na to moje słowo.

***


Serena uwierzyła Ashowi i pojechała z nim do swojego domu, gdzie przebrała się w najpiękniejszą suknię, jaką tylko miała, po czym pojechała razem z ukochanym do domu Tracey’ego. Oboje, gdy tylko znaleźli się na miejscu, zapukali, a chwilę później otworzyła im pokojówka.
- Dzień dobry, moja droga - uśmiechnął się zadowolony Scrooge - Czy jest twój pan?
- Tak, proszę pana... Kogo mam zameldować?
- Panią Serenę Sycamore z przyjacielem rodziny - odparł wesoło Ash - Nie przejmuj się. Twój pan mnie zna. Zapewniam cię.
Pokojówka wpuściła ich do środka, po czym poszła powiadomić swego pana o wszystkim. Chwilę później zaprowadziła ona ich do salonu, gdzie siedzieli Tracey, Melody, jej kuzynka Iris oraz jej adorator, Cilan Topper.
- Witaj, Tracey - rzekł delikatnym głosem Ash - Czy znajdzie się przy stole miejsce dla mnie i mojej towarzyszki?
Tracey nie mógł wyjść ze zdumienia, gdy to zobaczył. Znał doskonale Serenę, podobnie jak jej syna, a jednak zdziwiło go, że przyszła ona do nich na obiad razem z jego wujem. Mimo to wstał bardzo radośnie od stołu i uścisnął mocno dłoń Scrooge’a.
- Wujaszku... Mój kochany wujaszku... Tak bardzo się cieszę, że cię tu widzę! Oczywiście, że tak! Tutaj zawsze jesteś mile widziany. Podobnie jak pani, droga pani Sereno.
Ash uśmiechnął się do niego radośnie, potem spojrzał na Melody.
- A ty, moja droga... Czy zdołasz przebaczyć głupcowi, który źle cię ocenił, podobnie jak twojego męża? Głupcowi, który ma już dość siedzenia samotnie w każde święta? Czy zdołasz wybaczyć mi wszystko, co myślałem o Traceym i o tobie? Czy będziesz w stanie przyjąć mnie pod swój dach i ucztować razem ze mną przy jednym stole?
Melody uśmiechnęła się do niego delikatnie i ucałowała jego dłonie.
- Drogi wujaszku Ash. Jak powiedział mój drogi mąż, co ja z radością potwierdzam, tutaj jesteś zawsze mile widziany, podobnie jak i pani Serena.
Nowi goście radośnie zasiedli do stołu, po czym wzięli udział najpierw w obiedzie, a potem w radosnych zabawach, jakie miały miejsce później. Serena jednak koniecznie chciała jechać do domu dziecka. Ash powiedział o tym siostrzeńcowi i dodał, że przykro mu, iż musi już się z nim rozstać. Tracey jednak ponownie zaskoczył wuja.
- Skoro tak się sprawy mają, to my jedziemy razem z tobą, wujaszku!
- Właśnie! Sprawimy dzieciom wiele radości - dodała Melody bardzo szczęśliwym głosem - Będą na pewno zadowolone, gdy nas zobaczą.
Iris i Cilan też nie mieli nic przeciwko temu, więc radośnie cała grupa pojechała do domu dziecka, gdzie bawiła się przednio razem z dzieciakami. Ash zaś porozmawiał z małą Heidi, która wywarła na nim dobre wrażenie.
- Wyzdrowiejesz, kochanie. Obiecuję ci to.
- Pan jest chyba aniołem - powiedziała dziewuszka.
Ash uśmiechnął się do niej, mówiąc:
- Nie wiesz nawet, jak bardzo zasługuję na potępienie.
- A ja myślę, że jest pan aniołem.
- A czemu tak uważasz, kochanie?
- Bo pani Serena bardzo pana lubi, a ona lubi tylko dobrych ludzi.
Scrooge uśmiechnął się delikatnie do dziewczynki, a następnie oboje zaczęli się śmiać widząc, jak Iris i Cilan zostali popchnięci na siebie tak, że wylądowali pod jemiołą i ku uciesze wszystkich dzieci musieli się zaraz potem nawzajem pocałować.

***


Następnego dnia Ash Scrooge wstał szybko i ubrał się, aby pobiec do swojego sklepu. Usiadł zadowolony na swoim miejscu razem z Pikachu i czekał. Bardzo chciał przyłapać Clemonta na spóźnieniu. I udało mu się to. Zadowolony patrzył, jak jego buchalter szybko wchodzi do sklepu, po czym bardzo ostrożnie siada za swoim biurkiem.
- Panie Cratchit - rzekł groźnym głosem - Proszę do mnie.
Buchalter przerażony wstał od biurka, po czym poszedł do Scrooge’a z głową opuszczoną w dół.
- Panie Cratchit - mruknął Scrooge - Co to ma znaczyć?
- Przepraszam pana bardzo... Spóźniłem się.
- O tak! Spóźnił się pan. Co ma pan na swoje usprawiedliwienie?
- To tylko jeden dzień w roku, proszę pana... Zabalowałem wczoraj i... Obiecuję, to się więcej nie powtórzy. Obiecuję.
- Wie pan co, panie Cratchit? Nie zamierzam dłużej tego znosić - rzekł Scrooge, wstając od swego miejsca - I właśnie dlatego... Dlatego...
- Błagam pana... - jęknął Clemont, spodziewając się już najgorszego.
- Dlatego właśnie... Podnoszę ci pensję i to pięciokrotnie!
Cratchit patrzył na niego zdumiony nie wiedząc, czy to żart, zwłaszcza, że przecież Scrooge zanosił się śmiechem, jednak potem zrozumiał, iż on mówi na poważnie.
- Boże... Pan Scrooge zwariował - jęknął.
- Nie, Clemont... Nie postradałem zmysłów... Ja je dopiero odzyskałem - uśmiechnął się zadowolony Scrooge, zaś jego Pikachu zapiszczał radośnie, robiąc przy tym wesołą minkę.
Po chwili Scrooge uściskał mocno swego pracownika i dodał:
- Zapewniam cię, że mówię poważnie. Och, Clemoncie... Wybacz mi wszystko, co zrobiłem... Wszystkie zło, które ci wyrządziłem. Wiem już o twoim synku... o biednym Małym Maxie. Obiecuję, że on wyzdrowieje i będzie chodził jak każde inne dziecko. Więcej ci powiem! On będzie biegał, skakał, będzie szczęśliwy! Ale o tym porozmawiamy dzisiaj wieczorem przy szklance dobrego wina. A na razie... zanim zatopisz się w papierach, biegnij szybko do sklepu i kup wiadro węgla! I rozpal porządny ogień, bo strasznie tu zimno.
Clemont zaśmiał się radośnie, po czym zadowolony pognał wykonać polecenie. Następnie powrócił, rozpalił ogień i zaczął swoją pracę. Scrooge patrzył wraz z Pikachu na jego pracę, nie kryjąc swego zadowolenia.
Nagle jego ogromną radość przerwało zjawienie się Sereny, która była cała przerażona i roztrzęsiona.
- Ash! Pomóż nam, proszę! Przyjechała policja z komornikiem! Chcą zabrać pana Rowana!
- CO?! - wrzasnął Scrooge, zrywając się ze swego miejsca - Jakże to?! Przyjechali po niego w święta?! To podłość! Musimy tam zaraz jechać!
- Szybko, Ash! Oni go aresztują, a z domu zabiorą wszystko, co tylko ma jakąkolwiek wartość!
- Nie pozwolę na to! Nie pozwolę!
Ash podbiegł szybko do drzwi i zawołał:
- Cratchit! Zostań tu z Pikachu! Pilnuj interesu i gdyby ktoś przyszedł z jakąś sprawą, to zapisz dokładnie wszystko, co ci powie i przekaż mnie! Najlepiej też niech ten ktoś zaczeka na mnie!
- Dobrze, proszę pana! - zawołał Clemont.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.


Ash popatrzył na Serenę i szybko wskoczył z nią do najbliższych sań, po czym kazał wieźć się fiakrowi do domu dziecka. Gdy tam przybyli, to komornik ze swoimi ludźmi właśnie wynosił różne sprzęty z budynku, ku rozpaczy dzieci i zakutego w kajdanki pana Rowana.
- Stójcie! - zakrzyknął Ash Scrooge, wyskakując z sań - Wstrzymajcie egzekucję i to natychmiast!
- A to niby jakim prawem? - zapytał komornik - Mam nakaz sądowy, aby zarekwirować te rzeczy.
- Chyba bardziej są dla pana ważne pieniądze, które jest panu winien ten człowiek - stwierdził Scrooge - Ile on jest panu winien?
Komornik pokazał papiery, a Ash uśmiechnął się zadowolony.
- Bagatela! - zawołał - To da się załatwić bez najmniejszego problemu! Niech pan chwilę zaczeka.
Następnie wyjął portfel i wypłacił mężczyźnie należne pieniądze.
- Tyle wystarczy, aby długi tego pana zostały spłacone, mam rację?
Urzędnik nie wiedział, co ma teraz powiedzieć, ale zgodnie z prawem zapłacone długi anulowały wyrok sądu o zaborze mienia, więc natychmiast kazał swoim ludziom oddać rzeczy zabrane z domu dziecka i wnieść je z powrotem do budynku. Sam pan Rowan został zaś rozkuty i wypuszczony.
- To prawdziwy cud! - zawołał mężczyzna - Nie wierzę, że to prawda! To musi mi się tylko śnić.
- Och, nie! To sama prawda - powiedziała radośnie Serena - Zobaczysz jednak jeszcze więcej cudów, przyjacielu.
- To prawda - odparł wesoło Scrooge.
Nagle zauważył on przechodzących niedaleko dwóch panów, którzy poprzedniego dnia chcieli od niego otrzymać datki na biednych. Przeprosił więc na chwilę Serenę i pognał radośnie do obu panów.
- Wesołych Świąt, panowie! - zawołał.
Pan Meyer i pan Ketchum popatrzyli na niego zdumieni.
- O! Pan Scrooge! - zawołał pierwszy z nich - Miło nam pana znowu widzieć.
- Dokładnie tak - dodał drugi - Czy coś się stało?
- Tak... Przejrzałem na oczy - rzekł Ash zadowolonym głosem - Proszę mi tylko powiedzieć, jak państwu idzie zbieranie datków?
Obaj panowie westchnęli głęboko.
- Och, nie najlepiej, proszę pana - rzekł pan Ketchum - Ludzie nie są zbyt szczodrzy.
- Rozumiem. W związku z tym miałbym dla panów pewną propozycję.
Następnie szepnął im kolejno na ucho, jaką sumę chce im podarować na cele dobroczynne. Obaj panowie byli w szoku, gdy tylko to usłyszeli.
- Och, panie Scrooge... To strasznie duża suma... - rzekł Meyer.
- Ogromna... Czy panu się to opłaci? - dodał Ketchum.
- Zapewniam panów, że opłaci mi się bardziej, aniżeli panowie myślą - rzekł zadowolony Scrooge - Dzięki temu poczuję, że jestem komuś na tym świecie potrzebny i komuś pomogłem. Tego dnia ma to dla mnie szczególne znaczenie. Czy zechcecie panowie się ze mną dzisiaj wieczorem spotkać w moim sklepie?
Obaj panowie nie mieli nic przeciwko temu i choć nadal byli w lekkim szoku po tak nagłej zmianie, to zadowoleni obiecali odwiedzić Scrooge’a, który poczuł na sercu, że jego życie nareszcie ma znowu prawdziwy sens.

***


Scrooge dotrzymał danego słowa. Przekazał on na cele dobroczynne ogromną sumę pieniędzy. Prócz tego zainwestował w dom dziecka oraz w szpital, który tak bardzo chciał założyć syn Sereny. Paradoksalnie wszystkie te inwestycje przyniosły mu mnóstwo zysków, ponieważ im więcej wydał pieniędzy na tak wspaniałe cele, to więcej ludzi chciało z nim robić interesy i znacznie więcej kupców go szanowało. Nawet Giovanni nabrał do niego szacunku, co wcześniej było nie do pomyślenia.
Buchalter Clemont Cratchit zaczął otrzymywać o wiele większą pensję niż przedtem. Jego synek, Mały Max, dla którego Scrooge stał się jak drugi ojciec, nie umarł. Został zoperowany i zaczął nie tylko chodzić tak, jak inni, ale też biegać. Ash Scrooge z radością obserwował jego pierwszy wyścig, któremu dzielnie kibicował. Prócz tego razem z nim bardzo chętnie czytał książkę „Przypadki Robinsona Crusoe“, którą podarował chłopcu Tracey na te same święta, w które jego wuj się zmienił. Starszy brat Maxa, Lionel też dostał pracę w sklepie Asha, za oczywiście bardzo dobrą płacę. Miette z kolei zaczęła pracę w szpitalu prowadzonym przez syna Sereny, z którym później połączyło ją coś więcej niż przyjaźń.
Tracey’emu Sketchitowi, siostrzeńcowi Asha też znacznie polepszyła się sytuacja finansowa. Został on wspólnikiem swojego wuja, który ufał mu bezgranicznie, a ten dawał mu powody ku temu. Gdy zaś Melody urodziła mężowi dzieci, Scrooge został ich ojcem chrzestnym.
Serena wyszła za Asha i była z tego niezwykle szczęśliwa, podobnie jak i on był szczęśliwy z nią. Razem adoptowali Heidi, która po powrocie z sanatorium wyleczyła się z gruźlicy i już zawsze była zdrowa i szczęśliwa. Gdy zaś dorosła, to wyszła za swojego rówieśnika i przyjaciela, pana Maxa Cratchita, z którym założyła rodzinę.
Życie w Alabastii nigdy jeszcze nie było takie wspaniałe, jak po tej przemianie przemianie, jaka zapanowała w Scrooge’u, a prowadzona przez niego na wielką skalę działalność charytatywna przynosiła szczęściu wielu ludziom, ale najwięcej szczęścia dała ona samemu Scrooge’owi. Kupiec był bardzo radosny ze swej przemiany i dziękował za nią Gary’emu Marleyowi, który pewnej nocy odwiedził go, jednak bez swoich łańcuchów.
- Gary, przyjacielu! Cieszę się, że cię widzę! Ale dlaczego nie nosisz łańcuchów? - zapytał Ash.
- Ponieważ nie muszę już ich nosić - odparł na to Marley szczęśliwym głosem - Już nie jestem potępiony.
- Jakże to?
- Bo widzisz... Uczyniłem coś dobrego dla tego świata. Coś, co swoim ogromem zalewa całą Alabastię i więcej miejsc. Naprawiłem twoją duszę. Pomogłem ci wyrwać ją siłom ciemności i oddać światłości. Ocaliłem ciebie i pomogłem w ten sposób bardzo wielu ludziom. Tym samym zmazałem swoje winy. Dzięki tobie, Ashu Scrooge, naprawiłem swoje winy i zaznałem spokoju. To nie ty mnie, lecz ja tobie powinienem dziękować.
Ash wzruszony uśmiechnął się do ducha swego przyjaciela.
- Czy to oznacza, że nie będziesz więcej cierpiał?
- Nie, Ash... Już nie będę cierpiał, podobnie jak i ty. Życzę też tobie i Serenie wiele szczęścia. Żegnaj, przyjacielu.
Po tych słowach duch zaczął znikać.
- Żegnaj, Gary! - zawołał radośnie Scrooge, ocierając łzę ze swego oka - I niech Bóg cię błogosławi!
- Ciebie również, Ash... Ciebie również - krzyknął duch.
Następnie zniknął z oczu swego dawnego wspólnika, który spojrzał w kierunku łóżka ze śpiącą w nim Sereną.
- Dziękuję ci, Gary... Dziękuję - powiedział wzruszony.
***


Pamiętniki Sereny c.d:
Opowiedzieliśmy Clemontowi o wszystkim, co przeżyliśmy i czego się dowiedzieliśmy od Chronosa. Nasz przyjaciel stwierdził, że to wszystko jest po prostu przerażające.
- A więc to ten kłusownik zabił Noibata? - jęknął załamanym głosem - A ja myślałem, że to ja jestem odpowiedzialny za śmierć tego biedaka.
Potem powiedział, że chce spojrzeć w twarz temu łajdakowi, który jest za to odpowiedzialny. Za pomocą wynalazku profesora Oaka i jego również otworzyliśmy sobie portal do Lumiose, przez który przeszliśmy, a następnie udaliśmy się do miejscowej sierżant Jenny. Kobieta jest naszą przyjaciółką, więc wyraziła zgodę na to, abyśmy mogli porozmawiać z jednym więźniem. Zabrała naszą trójkę do miejscowego więzienia, gdzie potem zaprowadziła nas do pokoju widzeń. Chwilę później zjawił się w nim ten sam kłusownik, którego widzieliśmy w wizji u Chronosa.
- Czego chcecie, dzieciaki? - zapytał nas mężczyzna.
- Wiele - powiedział Clemont i podszedł do niego - Powiedz mi, czy to ty siedem lat temu polowałeś w lesie niedaleko Lumiose?
- A niby za co poszedłem siedzieć, co? - burknął opryskliwie bandyta - A czemu chcesz to wiedzieć, chłoptasiu?
- Chcę poznać jeden szczegół - odpowiedział mu nasz przyjaciel - Chcę wiedzieć, czy to ty swoimi środkami uspokajającymi zabiłeś Noibata?
- Jakiego Noibata?
- Takiego Noibata, na którego polowałeś jakoś tak siedem lat temu, ale go niechcący zabiłeś, bo przedawkowałeś środki uspokajające.
- A po co ci to wiedzieć?
- Odpowiadaj, kiedy on pyta - warknęła na niego Jenny, stojąca z boku.
- Dobra, niech już wam będzie - warknął kłusownik - Owszem, był taki przypadek. Zapamiętałem go sobie dobrze, ponieważ straciłem przez niego bardzo dużo pieniędzy. Miałbym sporo kasy, gdybym zdołał go sprzedać, bo klient dużo mi za niego oferował, ale ten głupi Pokemon zdechł na moich rękach.
- Głupi Pokemon, tak?! Więc co?! Tylko pieniądze dla ciebie się liczą? - warknął nasz przyjaciel, zaciskając dłoń w pięść.
- A tak... No i co z tego?
Clemont nie wytrzymał tego dłużej i rzucił się na łajdaka, po czym przewrócił go na podłogę i zaczął okładać pięściami.
- Ty śmieciu! Ty łajdaku! Ty podła kreaturo! To przez ciebie czułem się tyle lat winny! Przez ciebie myślałem, że to ja go zabiłem!
- Złaź ze mnie, idioto! - syczał bandyta, próbując go zepchnąć z siebie.
Ja i Ash szybko podbiegliśmy do Clemonta i oderwaliśmy biedaka od tej kreatury.
- Zostaw go, Clemont - powiedziałam.
- Właśnie, stary... - dodał mój luby - On nie jest tego wart.
- Widzieliście to?! To jakiś świr! Złamał mi nos! - wrzasnął bandyta gniewnym tonem - Weźcie go zaraz aresztujcie!
- A niby za co? - zapytała Jenny obojętnym tonem.
- Jak to, za co?! Przecież ten świr mnie pobił! - krzyknął kłusownik.
- Doprawdy? - spytała policjantka z kpiną w głosie - A masz na to jakiś świadków?
- Ja nic nie widziałam - powiedziałam nie bez satysfakcji.
- A ja wręcz przeciwnie. Widziałem, jak się potknąłeś o własne nogi i wywaliłeś prosto na stolik, uderzając się o niego nosem - odparł na to Ash mściwym tonem.
- Prawdę mówiąc, to ja widziałam dokładnie to samo - dodała Jenny.
Przestępca wiedział już, że nie ma żadnych świadków, więc nie ma też możliwości, aby złożyć skargę na Clemonta.
Chwilę później cała nasza trójka wyszła na zewnątrz rozmyślając o tym wszystkim, co się stało.
- Dziękuję wam, przyjaciele - powiedział wynalazca z Kalos - To było mi potrzebne. Teraz naprawdę zaznałem spokoju.
Ash uśmiechnął się do mnie i ścisnął delikatnie moją dłoń.
- Wesołych Świąt, Clemont - rzekł po chwili.
- I Szczęśliwego Nowego Roku - dodałam.

***


Święta Bożego Narodzenia były tego roku wprost cudowne. Wszyscy nasi przyjaciele oraz ich bliscy, zgodnie z zapowiedzią, zebrali się w domu profesora Oaka, który radośnie ugościł nas u siebie. Jego dom ponownie stał się świadkiem wielkiej radości, wymiany prezentów, wesołych śpiewów itp.
- Mam nadzieję, że w przyszłości nasze święta będą podobne do tych - powiedziała radośnie Dawn, ściskając dłoń ukochanego.
- Nikt nie wie, co przyniesie nam przyszłość - odparł Clemont.
- A ja wiem - zaśmiał się Ash - I mogę wam to opowiedzieć.
Następnie spojrzał na naszych przyjaciół i zaczął mówić:
- Clemont i Dawn pobiorą się i będą mieli syna. Clemont zaś zostanie znanym wynalazcą, ale prócz tego szefem kuchni restauracji mojej mamy. Dawn z kolei zacznie produkować stroje i zyska wielką sławę.
Wyżej wspomniana para uśmiechnęła się wesoło, a Ash mówił dalej:
- Bonnie wyjdzie za Maxa i będą mieli córkę. Bonnie będzie sekretarką naszej drużyny już zawsze, a Max zostanie znanym informatykiem, a prócz tego naszym osobistym hakerem.
- Tak mi mów, stary! - zawołał wesoło Max.
Bonnie zachichotała delikatnie. Widać było wyraźnie, że taka opcja jej odpowiada.
- Alexa będzie zaś chodzić z naszym drogim Rene Artois i z czasem osiądzie tutaj na stałe i doczekają się synka.
- No, to się jeszcze zobaczy - mruknęła dowcipnie dziennikarka.
Siedzący obok niej Rene zachichotał i zaczął robić do Alexy maślane oczy. Ash zaś kontynuował swoją wypowiedź:
- Gary poślubi May i będą razem pracować nad Pokemonami. Będą też mieli dwoje uroczych dzieci, które po nich odziedziczą ich pasje.
- I bardzo dobrze - zaśmiał się Gary.
- Niech dzieci idą w ślady rodziców - dodała wesoło May.
- Tracey ożeni się z Melody i będą mieli razem bliźnięta - mówił dalej Ash - Prócz tego będą prowadzić tutaj własną małą działalność.
- Czemu nie? To dobra wizja - zaśmiał się Tracey.
- Matko kochana sponiewierana... Nie mogę się jej doczekać - rzuciła żartobliwie Melody.
- Iris i Cilan zaczną ze sobą chodzić - kontynuował mój luby - Będą parą z wielkim bagażem doświadczeń, gdyż często się będą kłócić, ale też nie będą umieli bez siebie.
- Że co?! Że niby ja mam być jego dziewczyną?! Też coś! - mruknęła oburzonym tonem Iris.
- Myślę, że ona cię lubi - zażartował sobie Brock, puszczając oko do Cilana.
- Brock zostanie największym lekarzem Pokemonów w całym Kanto - rzekł po chwili Ash - Poślubi Misty i będą razem prowadzić swoją własną lecznicę.
Misty zarumieniła się lekko i udawała przed nami oburzenie taką wizją przyszłości. Sam Brock z kolei nawet był nią zachwycony, choć ostrożnie do niej podszedł.
- Moja mama poślubi pana Meyera i będą razem opiekować się Latias - dodał Ash - Tata poślubi zaś Cindy Armstrong i zostanie nowym ojcem dla Taylor. Porucznik Jenny zostanie zaś nowym szefem policji w Alabastii po odejściu na emeryturę kapitana Jaspera Rockera. Bob zaś awansuje i będzie szczęśliwy. Maren z kolei przestanie udawać, że Herbert Jones jest tylko jej przyjacielem i będą parą. Szkoda, iż pan Jones dalej jest w szpitalu i Maren siedzi przy nim, bo bym im to powiedział.
- No, a co z tobą? - zapytała nagle May - Jaką przyszłość widzisz dla siebie?
- Pika-pika? - dodał Pikachu, obejmując do siebie Buneary.
- Moja przyszłość jest bardzo prosta - zaśmiał się wesoło Ash - Ożenię się z Sereną i będziemy mieli syna Dave’a oraz córkę Megan. Będę dalej detektywem i razem z moją wierną drużyną będę kontynuował walkę o to, aby tego zła mniej było na świecie.
- Chwileczkę! - zawołała nagle Dawn - Czy to oznacza, że już nigdy więcej się nie spotkamy całą naszą wesołą gromadą?
- Weź wypluj te słowa! - krzyknęła Alexa, oburzona samą taką myślą - Ależ oczywiście, że się jeszcze nieraz spotkamy całą gromadą.
- Ale kiedy?
Ash uśmiechnął się do mnie, a ja rzuciłam:
- Za dwadzieścia lat! Jak muszkieterowie.
- A może wcześniej? Może np. za dziesięć? - zapytał Max.
- Może nawet jeszcze wcześniej - dodała May - Czy to ważne?
- No właśnie, kochani! Najważniejsze jest to, żebyśmy już zawsze byli przyjaciółmi - zauważyła Misty.
- Przyjaciele! Proponuję więc wznieść toast! - zawołał Ash - Za naszą przyjaźń!
- Niech trwa wiecznie! - dodałam radośnie, wznosząc do góry kieliszek z lemoniadą.
Inni poszli za naszym przykładem i krzyknęli:
- Za przyjaźń!
- I Wesołych Świąt! - wrzasnął radośnie Clemont!
- I Szczęśliwego Nowego Roku! - dodał mój ukochany.
- Pika-pika! - pisnął wesoło Pikachu.

KONIEC


















Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...