Zodiakalny zabójca cz. IV
Muszę zauważyć, że zapał Asha troszeczkę minął w chwili, gdy tylko wróciliśmy do domu i zastaliśmy w nim Delię w towarzystwie Stevena Meyera, Latias w ludzkiej postaci oraz Mister Mime’a. Na ich widok mój ukochany zdecydowanie nabrał poważnych wątpliwości w sprawie naszego wyjazdu do USA.
- Nie wiem, czy to aby na pewno był dobry pomysł - rzekł, gdy już opowiedziałam przy stole o planowanym wyjeździe - Może to wcale nie jest taki dobry koncept? A jeśli przez ten czas komuś coś się stanie? Jeśli moja nieobecność tylko rozzuchwali tego świra Zodiaka?
- Spokojnie, kochanie - powiedziała do niego czułym tonem Delia - Jak dotąd wszystko jest w porządku i dalej tak będzie, nawet jeżeli gdzieś stąd wyjedziesz.
- Mamo, ja wiem, że pewnie przesadzam, ale trudno mi się o was nie bać, a zwłaszcza o ciebie. Już raz cię postrzelili, aby mnie złamać, dlatego strach mnie bierze, gdy sobie pomyślę, że mam cię tu zostawić samą.
- Jaką samą, przyjacielu? - zaśmiał się Steven Meyer - A ja to co? Niby nie jestem pomocny? Przy mnie twoja mama nie będzie bezpieczna?
- Oj, na pewno będzie, ale chyba sam rozumiesz... Strzeżonego ktoś tam w niebie strzeże.
- Och, co za czasy nastały? - zaśmiała się Delia - Kiedyś to ja byłam nadopiekuńcza wobec swojego syna, a teraz jest na odwrót.
Parsknęłam śmiechem, gdy to usłyszałam, ale niestety Ashowi wcale do śmiechu nie było.
- Dla mnie to nie jest nic zabawnego. To poważna sprawa. Tu chodzi o moich bliskich. Powinienem ich strzec zamiast włóczyć się po świecie.
- Przypominam ci, że nie jedziemy tam na wakacje, tylko pracować i to właśnie w sprawie tego świra - zauważyłam.
Latias pokazała Ashowi na migi, że mam rację, a poza tym przecież wszystkie bliskie mi osoby w tym mieście nie zdołam upilnować, więc i tak takie działanie jest bezcelowe. Poparłam ją i dodałam przy tym:
- Poza tym wciąż nic nie wiemy o tym draniu, więc jeśli pan Rocker może nam pomóc, to powinniśmy skorzystać z tej okazji.
- Tak, masz rację - powiedział Ash, chociaż w jego głosie było pełno wątpliwości - Ale trudno mi będzie tak po prostu zostawić tutaj wszystkich samych i szukać wiadomości za granicą. Nie chciałbym, żeby ten bydlak zrealizował swoje groźby.
Nagle Asha coś tknęło. Zamyślił się i zaczął sobie delikatnie masować podbródek palcami, co oczywiście nie uszło uwadze żadnego z nas.
- O czym tak rozmyślasz, kochanie? - zapytała zaniepokojona Delia
- Dręczy mnie coś propos słów Zodiaka - odpowiedział Ash.
- Co takiego? - spytałam.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Chodzi o te słowa, których użył w sprawie swoich ofiar, że będzie ich tyle, ilu było apostołów - wyjaśnił Ash.
- Czyli dwunastu, bo tylu ich było - zauważył Steven Meyer.
- Zodiak sam przecież ci powiedział, że sześć ofiar było w Wertanii i sześć będzie tutaj - przypomniałam Ashowi - To nie jest więc jakaś wielka tajemnica.
- Pika-pika! Pika-chu! - poparł mnie Pikachu.
- Zgadza się, tylko dlaczego właśnie dwanaście? Dlaczego właśnie ta liczba?
- Któż to wie? To przecież świr i jego nie zrozumiesz.
- Ale ja chcę go zrozumieć. Sądzę, że ta liczba nie jest przypadkowa. Z czymś musi mu się ona kojarzyć, dlatego wybrał taką właśnie liczbę ofiar. Tylko z czym i dlaczego? To jest zagadka.
- Będziesz mógł zadać to pytanie panu Rockerowi, gdy już się z nim spotkamy - powiedziałam.
- Pika-pika! Pika-chu! - zgodził się ze mną Pikachu.
Ash również przyznał mi rację, jednocześnie dodając przy tym, że bardzo chce lecieć do USA i spotkać się z panem Rockerem, tylko obawa o jego bliskich sprawiła, że posiadał wątpliwości w tej sprawie i tak szczerze mówiąc, to nadal je posiada, jednak zdecydował się pojechać i będzie mu bardzo miło, jeżeli pod jego nieobecność pan Meyer zaopiekuje się jego mamą. Ten oczywiście solennie obiecał mu strzec Delii Ketchum oraz nie dopuścić do tego, żeby coś jej się stało. Także na tym się skończyło, a Ash podjął ostateczną decyzję o wyjeździe.
***
Ponieważ mój luby nie lubi nigdy rezygnować z tego, czego raz się podjął, to doskonale wiedziałam, że pomimo swoich obaw Ash i tak by w końcu ruszył w drogę do USA, jak to sobie wcześniej zaplanowaliśmy, jednak mój luby nie byłby sobą, gdyby tak nie posiadał pewnych obaw w sprawie, która tych obaw wymagała. Bo przecież trudno było nie mieć obaw w takiej sytuacji, gdy zostawialiśmy naszych bliskich samych sobie, a sami ruszaliśmy w drogę, ku całkowicie nieznanej i niepewnej przygodzie, bo przecież nie mieliśmy żadnej pewności, czy aby czegoś sensownego się dowiemy od pana Geoffreya Rockera. Ostatecznie rewelacje tego człowieka wcale nie musiały być tak bardzo wartościowe, jak jemu i jego bratankowi się wydawało. Czy dla tej niewiadomej mogliśmy zostawić naszych bliskich samych w mieście, w którym grasuje niebezpieczny szaleniec? To wbrew pozorom nie była błaha wątpliwość, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się zaryzykować, bo w końcu co innego nam pozostało? Czekać na kolejny atak Zodiaka? Raczej kiepski pomysł. Dlatego też wyprawa po nieznane i niepewne była naszą jedyną szansą. No, a poza tym w grę wchodziło także zaufanie do kapitana Rockera i złożona przez niego obietnica, że z całą pewnością nie będziemy tego żałować, bo przecież jego stryj to człowiek rzetelny i jeśli się zechce nam pomóc, to tylko na tym zyskamy.
Pożegnaliśmy więc naszych bliskich w Alabastii i poprosiliśmy ich o to, aby się mieli na baczności, po czym wsiedliśmy do samolotu, który miał nas zawieźć bezpośrednio do Chicago, gdzie już czekał na nas Geoffrey Rocker. Bardzo się niepokoiliśmy i nie byliśmy pewni, czego możemy się spodziewać, jakich informacji i o jakiej wartości, ale spodziewaliśmy się tak dobrych danych, jakie są godne śledczego z prawdziwego zdarzenia.
Lot trwał parę godzin, ale chociaż większość pasażerów sobie nieco przysnęła w jego trakcie, to nam jakoś się do tego nie paliło, zapewne z powodu nerwów związanych z całą tą sprawą. Trudno było chyba nie być zdenerwowanym z tego powodu. Sytuacja była groźna, a wręcz bardzo niebezpieczna, a Ash niespokojny o los swoich bliskich czasami ściskał nerwowo poręcz swego fotela, co oczywiście nie umknęło mojej uwadze, ani też uwagi Pikachu, który piszczał niespokojnie i dotykał łapką dłoni Asha. Ja także położyłam dłoń na dłoni mojego ukochanego, chcąc go jakoś w ten sposób podnieść na duchu.
- Spokojnie, kochanie. Będzie dobrze - powiedziałam.
- Mam nadzieję - odparł na to Ash i spojrzał na mnie - Chociaż nie mam takiej pewności, skarbie.
- Ash, kochanie - mówiłam do niego czułym tonem - Nie tylko ty jesteś niespokojny, ja również jestem. Ale nie możemy się przecież poddać.
- A kto tu mówi o poddawaniu się?
- Przecież widzę wyraźnie, że jesteś niespokojny, Ash. Założę się, iż chciałbyś wrócić do Alabastii i strzec swoich przyjaciół oraz jednocześnie kontynuować tę podróż. Ale przecież nie możesz być w dwóch miejscach naraz.
- Tak, to prawda - potwierdził Ash i uśmiechnął się lekko - Naprawdę bardzo dobrze mnie znasz.
- To nie jest wcale takie trudne, skoro już tyle czasu spędzam w twoim towarzystwie - powiedziałam wesoło.
Buneary siedząca mi na kolanach zapiszczał na znak potwierdzenia, po czym spojrzała na Pikachu, który lekko się do niej uśmiechnął.
Położyłam lekko głowę na ramieniu Asha, mówiąc:
- Razem zawsze sobie damy radę, zobaczysz.
Mój luby popatrzył na mnie czule i pogłaskał lekko ręką moje włosy.
- Obyś miała rację. Wiesz co, Sereno? Zaczynam się powoli obawiać, że w złym momencie porzuciłem emeryturę detektywistyczną.
- A ja myślę, że właśnie w najlepszym - stwierdziłam - Przecież taką sprawę, to może rozwiązać tylko naprawdę wybitny detektyw, a ty właśnie jesteś wybitnym detektywem.
- Dziękuję ci, mój skarbie. Ale zobaczymy w praktyce, jak to obecnie wygląda i czy poradzimy sobie ze sprawą Zodiaka.
- Poradzimy sobie. Poradzimy.
Od chwili, w której zakończyliśmy tę rozmowę, lecieliśmy raczej w milczeniu i w takim też stanie powoli wylądowaliśmy na lotnisku, gdzie natychmiast wysiedliśmy i poszliśmy w kierunku pomieszczenia, w którym ludzie oczekiwali pasażerów linii przychodzącej. Wśród nich był Geoffrey Rocker. Co prawda nie mieliśmy w ogóle pojęcia, jak on wygląda, ale to nie stanowiło żaden problem do tego, abyśmy się mieli odnaleźć. Zanim się bowiem obejrzeliśmy, a zaraz podszedł do nas jakiś wysoki mężczyzna o siwych włosach, sporej ilości zmarszczek na twarzy oraz brązowych oczach. Był w wieku około siedemdziesięciu lat, ubrany był elegancko i schludnie zarazem, w ciemny strój i nałożony na to czarny płaszcz i szary kapelusz.
- Przepraszam, czy pan Ketchum i panna Evans? - zapytał.
- Tak, to właśnie my - potwierdził Ash - A pan to zapewne...
- Komisarz Geoffrey Rocker, oficer policji USA w stanie spoczynku - odpowiedział policjant z lekkim uśmiechem na twarzy - Bardzo mi miło was poznać, moi drodzy.
- Skąd pan wiedział, że to my? - zapytałam zdumiona.
- A kto by was nie znał? - uśmiechnął się lekko Rocker - Zwłaszcza, jeśli interesuje się kroniką kryminalną.
- Czyli nasza sława dotarła również do USA?
- A co myślałaś? Że tutaj, w tym kraju wszyscy jesteśmy zacofani? I nie wiemy, co się dzieje w wielkim świecie? Poza tym mój bratanek wiele mi o was opowiadał i przysyłał mi bardzo często gazety z opisem waszych sukcesów, choć obawiam się, że część zasług przypisał sobie, aby poprawić sobie statystki.
- Zrobił to za naszą zgodą - powiedział Ash.
- Nie wątpię, że tak jest - odparł z uśmiechem Rocker - Tak czy inaczej chodźcie już, bo chciałbym z wami omówić sprawę, dla jakiej was tutaj wezwałem. I przy okazji wybaczcie mi, że kazałem się wam tutaj tłuc, ale mam pewne podejrzenia w sprawie Zodiaka związane z tym, co opowiadał mi mój bratanek, ale zanim coś przedsięwezmę muszę najpierw wysłuchać relacji z pierwszej ręki, czyli od was. A jeżeli tylko potwierdzą one moje przypuszczenia, to natychmiast ruszamy na trop.
- My? - spytałam zdziwiona.
- Bune-bune? - dodała Buneary.
- Oczywiście. Cała nasza trójka, czy raczej piątka, jeśli liczyć waszych ulubieńców - to mówiąc Rocker spojrzał na nasze Pokemony - Poza tym to będzie dla mnie przyjemność pracować z tak tęgimi umysłami, chociaż też bardzo młodymi, ale mającymi więcej oleju w głowie niż wiele starszych umysłów, wliczając w to mój własny.
Jego słowa bardzo nam pochlebiły, dlatego też tym chętniej udaliśmy się z nim w kierunku jego domu, gdzie mieliśmy przeprowadzić rozmowę na temat podejrzeń w sprawie Zodiaka.
***
Komisarz Rocker zabrał nas do swojego domu, który był domem raczej skromnym, ale za to bardzo przyjemnym. Posiadał on kilka pokoi, w tym kafelkowaną łazienkę, elegancką bibliotekę (pełną oczywiście klasycznych kryminałów), a prócz tego również salon, kuchnię, gabinet i coś w rodzaju pokoju gościnnego. Trzeba przyznać, że naprawdę przyjemnie było na to wszystko popatrzeć.
- Rozgośćcie się - powiedział Rocker, sadzając nas w salonie - Pijecie kawę czy raczej herbatę?
- Ja raczej herbatę - odpowiedziałam.
- Ja w sumie też - dodał Ash.
- Słusznie, kawa podnosi ciśnienie, a to jest nam nie potrzebne - odparł komisarz i uszykował herbatę oraz kanapki - A czy wasze Pokemony lubią kanapki?
- Owszem, tylko w przypadku Pikachu najlepiej takie z dużą porcją ketchupu - zaśmiał się Ash.
- Ketchup jest, więc problemów brak - stwierdził Rocker.
Już po chwili siedzieliśmy wszyscy w salonie i zajadaliśmy kanapki, które popijaliśmy sporą porcją herbaty. Sytuacja była niemal sielankowa i pewnie byłaby taka całkowicie, gdyby nie sprawa, która nas tu sprowadzała. Ash był bowiem zmuszony ponownie wrócić do sprawy Zodiaka i do tego, w jaki sposób został porwany i jak wyglądała rozmowa z tym świrem. Prócz tego oboje opowiedzieliśmy ze wszystkimi szczegółami wszystko, co tylko wiedzieliśmy w tej sprawie oraz to, że Ash posiada pewne podejrzenia w sprawie liczby dwanaście.
- Moim zdaniem to klucz lub jeden z kluczy do rozwikłania tej zagadki - powiedział mój luby - Niestety, to tylko moje przypuszczenia. Trudno jest mi w jakikolwiek sensowny sposób dowieść ich prawdziwości.
- Myślę, że możesz mieć rację, co do tego klucza - rzekł Rocker - Ale to też tylko moje przypuszczenie. Bardziej jednak zastanawia mnie sprawa twojego uprowadzenia przez Zodiaka. Powiedz mi, czy zauważyłeś w jego zachowaniu coś podejrzanego?
- Poza tym, że jest świrem, to nie.
- A może jego głos? Poznałbyś go po głowie?
- Trudno powiedzieć. Chyba celowo mówił dość stłumionym tonem.
- A jego ruchy? Poruszał się jakoś charakterystycznie?
- Raczej zwyczajnie.
- A znaki szczególne na dłoniach lub rękach?
- Nie... Chociaż... - Ash zaczął się zastanawiać.
- Tak?
- Teraz, kiedy pan o to zapytał, to coś mi się przypomniało.
- Co takiego?
- Zodiak miał rękawiczki i miał ręce szczelnie zasłoniętę ubraniem, ale przez chwilę zdaje się, że dostrzegłem na jego nadgarstku.
- Na nadgarstku? A co takiego?
- Jakiś znak. Takie jakby kółko z krzyżykiem w środku. Ale to była tylko krótka chwila i z nerwów potem wyleciało mi to z głowy.
- Na którym to było nadgarstku?
- Chyba prawym. Tak! Na pewno na prawym! Widziałem ten znak w chwili, gdy pokazywał mi, że jestem w ukrytej kamerze. Ale to była tylko chwila i nie jestem pewien, czy dobrze widziałem.
Rocker wziął kartkę i ołówek, po czym narysował coś i pokazał to Ashowi z pytaniem:
- Czy to wyglądało mniej więcej tak?
- Tak, chyba tak - powiedział Ash - Trudno mi jednak z pewnością to ocenić teraz, w tej chwili.
- Czy to ważny szczegół, panie komisarzu? - zapytałam.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- W tym wypadku kluczowy - odpowiedział Rocker i uśmiechnął się - Dzięki niemu nie mam już żadnych wątpliwości w sprawie tożsamości tego mordercy.
- Wie pan, kim on jest? - zapytaliśmy zdumieni ja i Ash.
- Pika-pika?! Bune-bune?! - dodały nasze Pokemony.
- Owszem, teraz już nie mam najmniejszych wątpliwości, przyjaciele - rzekł komisarz Rocker - Chodźcie ze mną. Coś wam pokażę.
To mówiąc mężczyzna powoli wstał i skierował swe kroki w kierunku swojego gabinetu, jednocześnie wskazując dłonią, abyśmy poszli za nim. Zrobiliśmy to i gdy tylko znaleźliśmy się w owym pokoju, to komisarz wyjął powoli ze swego biurka jakąś teczkę i wydobył z niej jakiś skrawek papieru i pokazał nam go.
- Zobaczcie tutaj - powiedział.
Zrobiliśmy jak kazał i zobaczyliśmy wtedy, że to jest artykuł z gazety pokazujący zdjęcie jakiegoś wysokiego mężczyzny około czterdziestki, o czarnych włosach, delikatnych wąsikach i brązowych oczach, twarzy raczej sympatycznej i bardzo uśmiechniętej w stroju przypominającym strój jakieś postaci z tragedii Szekspira.
- Kto to taki? - zapytałam.
- To Tiberius Rouke - odpowiedział komisarz Rocker - Słynny aktor teatralny. Uwielbiał wcielać się w postacie łotrów w różnych sztukach. Był zdania, że czarne charaktery zdecydowanie są postaciami godnymi jego talentu i tylko takie chciał grać. Był w tym po prostu rewelacyjny i zbierał zawsze najlepsze recenzje.
- Dobrze, ale co to ma wspólnego z naszą sprawą? - zdziwiłam się.
- Zaraz zobaczycie - komisarz podał Ashowi szkło powiększające - Przyjrzyj się uważnie jego prawej ręce.
Ash wziął do ręki lupę od policjanta, przysunął sobie lekko artykuł do twarzy i przyjrzał się uważnie zdjęciu aktora. Siedzący mu na ramieniu Pikachu również zaczął to robić i już po chwili obaj dostrzegli to, co chcieli dostrzec. Potem Ash podsunął mnie artykuł i szkło powiększające, a z kolei ja początkowo nie dostrzegłam niczego, ale potem to zauważyłam.
- O Boże! Przecież to ten znak! Ten sam tatuaż, który widziałeś na ręce Zodiaka! - zawołałam.
- No właśnie - powiedział mój luby zaintrygowany - Ale skąd wiemy, że to jest ta sama osoba? Przecież każdy sobie mógł taki znak wytatuować na ręce.
- Tak, zgadza się, ale nie każdy posiada obsesję na punkcie Zodiaka - stwierdził na to komisarz Rocker - A ten człowiek ją posiada.
- A jak się przejawia ta obsesja? - zapytałam.
- Ten człowiek kilka lat temu zagrał Zodiaka w sztuce wystawionej w rocznicę jego pierwszego morderstwa - wyjaśnił Rocker - Zagrał oczywiście samego Zodiaka. Był on z tej roli naprawdę bardzo dumny, zwłaszcza, że był też współautorem tej sztuki i napisał tę rolę dla siebie samego.
- Poważnie? - spytałam zdumiona - Był współautorem tej sztuki?
- Dokładnie - potwierdził komisarz Rocker - Pomagał ją pisać swojemu znajomemu dramaturgowi i chwalił się tym. Był z tej roli naprawdę bardzo dumny i uważał ją za rolę swojego życia. Tak przynajmniej mówił podczas wywiadu z dziennikarzami.
- A pan oglądał tę sztukę? - zapytał Ash.
- Owszem - potwierdził komisarz Rocker - To całkiem ciekawa sztuka, tylko zmienia nieco fakty historyczne.
- W jaki sposób? - spytałam.
- A w taki sposób, że ukazuje tę historię tak, jak naprawdę powinna wyglądać - odpowiedział na to policjant - Przede wszystkim mamy w niej wręcz genialnego detektywa, który poluje na Zodiaka i w końcu go dopada. Bardzo mi się to spodobało i dlatego zachowałem sobie artykuł w sprawie tego przedstawienia. Przy okazji zainteresował mnie ten aktor, czyli Rouke.
- Dlaczego on pana tak zainteresował? - zapytałam.
- Ponieważ sprawiał wrażenie niezłego bzika.
- Co ma pan na myśli? - spytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Chodzi mi o to, że normalny człowiek nie jest zachwycony osobą zabójcy i to jeszcze seryjnego, mordującego innych ludzi. Ciekawiło mnie, dlaczego tak bardzo ta postać tak go interesuje, więc go obserwowałem przez te kilka lat, ale nie robił wrażenia niebezpiecznego świra. Ale ja coś tak czułem i kiedy teatr, w którym występował przejął inny reżyser i zwolnił go, to stało się. Rouke wyjechał i nie wiem dokąd, ponieważ w chwili, gdy to zrobił, ja musiałem zająć się kilkoma swoimi sprawami rodzinnymi, a potem posłuchałem rad tzw. mądrych ludzi, którym się zwierzyłem i którzy byli zdania, że po prostu popadam w paranoję z powodu sprawy Zodiaka i dałem sobie spokój z Roukiem. Teraz widzę, jak wielki popełniłem błąd.
- Ale przecież nie posiada pan żadnych dowodów na to, że to jest właśnie nasz człowiek - zauważył Ash - Ten znak na jego ręce to jeszcze nie jest ostateczny dowód.
- Dlatego też warto, abyśmy razem wybrali się do paru osób znających osobiście Rouke’a - powiedział na to komisarz Rocker - Sądzę, że ich słowa z pewnością rozwieją twoje wątpliwości.
- Albo przeciwnie, odrzucą pana podejrzenia - zauważyłam.
- Pożyjemy-zobaczymy - rzucił policjant - Chodźcie! Pora na nas!
Ash uśmiechnął się lekko, widząc zachowanie starego Rockera. Widać jego podejście do tej sprawy bardzo mu się podobało, podobnie zresztą, jak i zaufanie, którym nas obdarzył. Dlatego też, chociaż wciąż posiadał pewne wątpliwości, z przyjemnością dołączył do pana komisarza, a ja uczyniłam to razem z nim.
***
Ruszyliśmy więc na poszukiwania informacji na temat Rouke’a i jego osobowości, które to informacje miały być dowodem na to, że to właśnie jest człowiek przez nas poszukiwany. Oczywiście Ash posiadał jeszcze pewne wątpliwości i ja w sumie także, ale im więcej się dowiadywaliśmy o Rouke’u, tym bardziej owe wątpliwości zaczęły się rozwiewać, a kiedy już rozmawialiśmy z ostatnią osobą, to już całkowicie przestały one istnieć, my zaś wówczas doskonale wiedzieliśmy, że Rouke to rzeczywiście człowiek przez nas poszukiwany.
Ludzie, których przesłuchaliśmy opowiedzieli nam wiele ciekawych rzeczy na temat osoby tajemniczego aktora. Dowiedzieliśmy się, że to jest człowiek naprawdę bardzo dziwaczny, bo od kilku lat praktycznie tylko o osobie Zodiaka umiał rozmawiać. Zbierał o nim wręcz wszystkie informacje i gdy mówię „wszystkie“, to dotyczy to dosłownie wszystkiego, co miało związek z Zodiakiem, łącznie z książkami, artykułami z gazety, różnymi drobiazgami i filmem, który swego czasu powstał o działalności Zodiaka. Ponoć Rouke od dawna marzył o tym, żeby zagrać tę postać i zbierał te wszystkie rzeczy po to, aby lepiej wczuć się w jego rolę, jednak zachowanie tego gościa było zdecydowanie dalekie od normalnego, a tak przynajmniej uważali ci, których przesłuchaliśmy.
Ostatnią osobą, z którą rozmawialiśmy był dramaturg Lewis Cantrell, autor sztuki o działalności Zodiaka. Mężczyzna ten, będący człowiekiem w średnim wieku i posiadaczem brązowych włosów, oczu takiej samej barwy, niewielkiego nosa oraz dość odstających uszu, ugościł nas u siebie i kiedy tylko przekazaliśmy mu cel naszej wizyty, to zaraz przeszedł do opowieści na temat Rouke’a.
- Tiberius to naprawdę niezwykła osoba - mówił ponuro dramaturg - To taki człowiek i taki aktor, o którym można powiedzieć, że zabiłby dla dobrej roli. Niejeden raz w teatrze tak dowcipnie o nim mówiliśmy, ale też oczywiście nikt z nas nie brał tego poważnie. Tak czy inaczej był zawsze aktorem o wielkiej ambicji artystycznej. Nie chciał grać byle jakich ról, tylko takie, które wymagają od niego użycia całego talentu. Dlatego zwykle brał role czarnych charakterów uważając, że tylko takie role są godne jego talentu. Tak właśnie robił, a ponieważ był najlepszy w tym, co robił, to reżyserzy sztuk powierzali mu wszelkie role, jakie tylko chciał. I nigdy tego nie żałowali, bo był genialny.
- Pamiętam go w roli Jagona oraz w roli Klaudiusza - powiedział nagle komisarz Rocker - Był rzeczywiście po prostu doskonały w tych kreacjach.
- Tak, choć ja go też lubiłem jako Tartuffe’a - rzekł Cantrell i lekko się przy tym uśmiechnął - Tak wielkiego talentu nie posiada każdy aktor. Grał z prawdziwą pasją, jakby wręcz był tą osobą, którą odgrywał. Oczywiście to wszystko zyskiwało mu wielu fanów i wpajało w niego przekonanie o tym, że jest najlepszy w tym, co robi. To niestety wpędziło go w pychę.
- A jak ta pycha się przejawiała? - zapytałam.
- Och, młoda damo! - zawołał dramaturg - Przejawiała się ona tym, że często miał własne wizje tego, jak jego postać powinna zostać zagrana i te wizje nie zawsze były zgodne z tym, co pokazywała sztuka. Był zdania, że powinien poprawiać to, co już było doskonale. Potrafił się wykłócać w tej sprawie z reżyserami, którzy często ustępowali mu uważając, że takiemu geniuszowi się nie odmawia. Inni z kolei nie zgadzali się z jego pomysłami i on często wtedy rezygnował z roli, póki jego koncepcje nie zostaną podczas przedstawienia zrealizowane. Nie muszę chyba dodawać, że w taki sposób zniechęcał do siebie ludzi. Ale zazwyczaj nie było z nim jakiś większych problemów, pomijając fakt, że strasznie gwiazdorzył. Ale to choroba wielu aktorów i nikt specjalnie się tym nie przejmował. Do czasu, aż z okazji rocznicy sprawy Zodiaka postanowiłem napisać swoją sztukę. Muszę przy tym dodać, że to Tiberius mnie do tego namówił. Od jakiegoś czasu był bardzo przejęty sprawą tego mordercy i uważał, że to jest rola po prostu wymarzona dla niego i koniecznie chciał ją zagrać. Uległem więc jego namowom i napisałem tę sztukę, a on mi w tym pomagał, dodając do tego wiele ciekawych pomysłów. Przede wszystkim naciskał, aby ukazać w tej sztuce postać dzielnego detektywa, który ściga Zodiaka.
- Dlaczego tak bardzo na to naciskał? - spytał Ash.
- Tiberius był zdania, że jego postać powinna posiadać godnego siebie przeciwnika, bo wtedy zagranie tej roli będzie o wiele przyjemniejsze, a wielcy ludzie, nawet ci będący zabójcami, powinni posiadać godnych siebie antagonistów.
Ash wyraźnie pobladł, kiedy tylko to usłyszał, a i mnie to się wydało co najmniej niezwykłe. Słuchaliśmy jednak dalej.
- Dlatego też dodałem taką postać i Tiberius był z tego zadowolony - kontynuował dramaturg - Oczywiście na tym nie koniec. Tiberius chciał, aby jego postać była rozpoznawalna przez widzów i choć przez prawie całą sztukę zakrywa swoją twarz, to i tak powinien posiadać jakiś niewielki znak szczególny, po którym wszyscy skojarzą osobę Rouke’a z Zodiakiem. No i wytatuował sobie na prawym nadgarstku taki dziwny znak, przypominający znak widniejący na masce prawdziwego Zodiaka. I ten oto znak stał się jego wizytówką firmową. Tak czy inaczej Tiberius bardzo polubił swoją postać i chciał często ją grać i był zły, gdy angażowano go także do innych ról. Był zdania, że inne role są owszem, bardzo dobre, ale tylko i wyłącznie granie tej postaci sprawia mu prawdziwą przyjemność. Praktycznie grałby tylko tę postać, przez co popadał w coraz większy konflikt z reżyserami. Miał już coraz mniej fanów, a kiedy w tym roku nowy dyrektor teatru, w którym grał zwolnił go z pracy, Tiberius porzucił grę i zamknął się w swoim domu. Od tego czasu go już nie widziałem i nie wiem, co on obecnie robi.
- Za to my wiemy to aż za dobrze - jęknął Ash i spojrzał na mnie, Buneary oraz Rockera - I wiemy również, gdzie to robi.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął przygnębiony Pikachu.
- Tylko co dalej? - zapytałam - Co teraz powinniśmy zrobić?
- Jak to, co?! - rzucił mój luby - Polecieć tam i go powstrzymać!
- Powstrzymać? A co się stało? - spytał zdumiony dramaturg - Czyżby znowu coś narozrabiał?
- Oj, uwierz mi, mój przyjacielu. Narozrabiał i to jeszcze jak - jęknął ponuro komisarz Rocker.
***
Ponieważ nasze śledztwo zajęło nam praktycznie prawie cały dzień, to musieliśmy pójść spać i dopiero następnego dnia ruszyć w drogę powrotną do Kanto. Komisarz Rocker zaprosił nas do siebie, częstując nas przy tym wręcz przepyszną kolację, którą zjedliśmy z największą radością. To był po prostu wspaniały posiłek i zjedzenie go było dla nas po prostu prawdziwą przyjemnością, a już zwłaszcza dla Asha, który jak wiadomo był zawsze smakoszem, czy raczej żarłokiem, jak go czasami dowcipnie nazywałam. Choć w przypadku tak smakowitych dań zdecydowanie trudno było nie być łakomczuchem, bo takie dania aż się prosiły o to, aby je zjadać albo raczej pałaszować i to tak, aż się uszy trzęsą, co też ja i Ash oczywiście zrobiliśmy z tak pyszną kolacją przygotowaną dla nas przez naszego gospodarza.
Następnego dnia rano złapaliśmy samolot do Kanto i właśnie nim polecieliśmy do Alabastii z nadzieją, że pod naszą nieobecność nie stało się w mieście nic złego i nasi bliscy są bezpieczni. Niestety, o ile to drugie było zgodne z naszymi przypuszczeniami, o tyle to pierwsze już nie, o czym mieliśmy okazję dowiedzieć się zaraz po przybyciu do miasta. Ledwie tylko tam przybyliśmy, a zaraz natknęliśmy się na Boba, który o mały włos nie staranował nas swoim motorem, gdy przechodziliśmy na pasach.
- Hej, kolego! Mógłbyś trochę uważać, co?! - zawołał gniewnie Ash do policjanta - Przecież jesteś policjantem! Kto jak kto, ale ty nie powinieneś łamać prawa!
- Pika-pika-chu! - zapiszczał ze złością w głosie Pikachu.
- Poza tym, gdzie ci się tak spieszy, co?! - dodałam z lekką złością.
- Och, wybaczcie mi, proszę - odpowiedział Bob, który zatrzymał się, aby nas przeprosić za swoje zachowanie - Strasznie was przepraszam, ale naprawdę mamy dzisiaj urwanie głowy przez tego świra Zodiaka.
- Zodiaka? - zapytał zdumiony komisarz Rocker.
- To on znowu zabił? - jęknęłam w szoku.
- Pika-pika? - dodał załamany Pikachu.
Ash w szoku złapał się za serce i pobladł na twarzy tak bardzo, że przez chwilę się bałam, że zaraz tutaj umrze z tego szoku, jakiego właśnie doznał. Podbiegłam do niego i złapałam go za ramiona i zawołałam:
- Ash! Kochanie, co ci jest?
- Wszystko z tobą dobrze, mój chłopcze? - dodał komisarz Rocker.
- Nie. Nic nie jest dobrze i nie wiem, czy kiedykolwiek będzie dobrze - odparł załamanym głosem Ash, po czym spojrzał na Boba i zapytał: - Kiedy to się stało?
- Wczoraj wieczorem, jakoś tak kilka godzin po tym, jak wyjechaliście - odpowiedział mu policjant - A dzisiaj rano bydlak przysłał nam kolejny filmik z dowodem swojej zbrodni, którą to się chwali w typowy dla siebie sposób.
Ash pobladł jeszcze bardziej na twarzy i przez chwilę nic nie mówił, aż w końcu z trudem wydusił z siebie:
- Kto został zabity tym razem?
- Eliach Root, trener Pokemonów, bardzo zasłużony w świecie sportu i przynoszący wielką chlubę całemu Kanto.
Ash odetchnął z ulgą. Widać przez chwilę pomyślał, że być może kolejną ofiarą szaleńca była jakaś bliska mu osoba. Oczywiście bardzo go przejęło, że ktoś zginął z ręki tego świra, ale i tak mimo wszystko trudno mu było nie odetchnąć z ulgą, iż jednak nie była to żadna bliska mu osoba. Trudno mi mieć za złe i praktycznie nawet przez myśl mi nie przeszło, aby z tego powodu choćby lekko skarcić. Zamiast tego po prostu położyłam mu czule rękę na ramieniu i powiedziałam:
- Ash, spokojnie. Nasi bliscy żyją. Nikt z nich nie zginął.
- To prawda, oni żyją - pokiwał lekko głową mój ukochany - Ale za cenę kolejnej, bezsensownej ofiary. Nie powinno mnie to wcale cieszyć. Nie powinno, a jednak cieszy, rozumiesz to? Cieszy mnie, że zmarł ktoś obcy, a nie ktoś, kto jest mi bliski. Czy ja nie jestem potworem?
- Nie, kochanie. Nie jesteś potworem - odpowiedziałam - I proszę cię, nawet tak nie myśl.
- To ten świr jest potworem, ale spokojnie - odrzekł komisarz Rocker - Dopadniemy go jeszcze. Teraz, kiedy już wiemy, kim ten bydlak jest, łatwo go dopadniemy.
- Nie powinienem był wyjeżdżać - mówił Ash jakby sam do siebie - On tylko czekał na okazję, aby zaatakować i ja mu ją dałem.
- I tak by zaatakował, bez względu na wszystko - odpowiedział Rocker - Nie możesz się o to wszystko obwiniać.
- Ash... Jestem pewien, że Jenny chciałaby z tobą rozmawiać - dodał Bob - Może byście tak poszli razem ze mną do...
- Jenny? Niech mi da święty spokój - warknął Ash i ruszył w kierunku restauracji „U Delli“.
- Pójdziemy do Jenny jutro - powiedziałam do Boba - Dzisiaj to sam chyba rozumiesz...
- Spokojnie, rozumiem - pokiwał ponuro głową policjant - A zatem widzimy się jutro.
- A ja idę do mojego bratanka - dodał komisarz Rocker - Chcę z nim porozmawiać o całej tej sprawie.
- A pójdzie pan do kapitan Jenny i opowie jej o naszym odkryciu? - zapytałam komisarza.
- Być może - odparł starszy pan - Tylko boję się, że może ona w zły sposób wykorzystać te informacje i jeszcze spłoszy naszego gagatka. A tego bardzo bym nie chciał. Mój bratanek lepiej zdecyduje, jak odpowiednio z tych danych skorzystać.
- Widzę, że nie ma pan najlepszego zdania o tutejszej policji - rzekł Bob ironicznie - Choć pewnie ma pan rację.
Ash musiał pójść do restauracji „U Delii“, aby się upewnić, że jego bliskim nic się nie stało i że rzeczywiście żadne z nich nie padło ofiarą tego świra Zodiaka. Na całe szczęście wszystko było z nimi w porządku, Delia i cała reszta byli cali i zdrowi, a o zbrodni jeszcze nic nie wiedzieli, ponieważ policja jeszcze tej wiadomości nie opublikowała. Ash kilka razy dziękował Najwyższemu za to wszystko, ale też jednocześnie był bardzo przygnębiony z powodu tego, co się stało i do końca dnia bardzo mało się odzywał. Wcale jednak mu się nie dziwiłam, bo w końcu o czymś takim raczej nie jest przyjemnie rozmawiać. Byłam również tym wszystkim przybita i jakoś mnie także się nie paliło do rozmów, dlatego też oboje spędziliśmy wieczór i noc prawie w całkowitym milczeniu.
Następnego dnia zaś poszliśmy po śniadaniu na posterunek policji, gdzie już czekali na nas Jenny z Bobem. Towarzyszył nam Pikachu, ale bez swojej ukochanej, która została przy Delii, aby przy niej czuwać na prośbę mojego chłopaka.
- O! Jesteście! - zawołała zadowolona pani kapitan - Bob mówił mi, że wróciliście. Podobno przywieźliście ze sobą pana Geoffreya Rockera, stryja mojego byłego szefa. Odkryliście razem z nim coś w tej Ameryce?
- Owszem, kilka ciekawych informacji - odpowiedziałam jej - A co? Kapitan Rocker nie dzwonił w tej sprawie do ciebie?
- Jeszcze nie raczył, choć pewnie to zrobi - odparła Jenny - Ale to teraz nieważne. Słuchajcie, mamy tutaj kolejne nagranie od Zodiaka. Chciałam, żebyście je obejrzeli.
- A niby po co? - zapytał ponuro Ash - Czy musisz nas katować tym draństwem?
- Zapominasz, że pan generał właśnie całej naszej czwórce powierzył tę sprawę - powiedziała kapitan Jenny - Jeśli więc mamy ją rozwiązać, to musimy razem współpracować i badać każdy trop, nawet te straszne filmy.
Ash, chociaż bardzo niechętnie musiał przyznać jej rację i dlatego też zgodził się ostatecznie na to, abyśmy obejrzeli z nią ten film. Ja również nie byłam wcale zadowolona z tego faktu, ale postanowiłam zachować się w sposób bardzo profesjonalny i obejrzeć to nagranie, traktując je jako dowód rzeczowy w sprawie tego psychola. Jenny i Bob pogratulowali nam obojgu profesjonalizmu i włączyli nagranie. Już po chwili znowu ujrzeliśmy na ekranie tak znienawidzoną przez nas postać Zodiaka, który pokazywał nam swoją kolejną ofiarą przywiązaną za nogi do krzesła. Obok tej osoby leżał stół, a na nim skrzypce, zaś przed nim stojak z nutami. Biedny uprowadzony miał jeszcze bardzo mocno przyczepione do głowy jakieś kabelki, ale nie zdołał ich zdjąć, choć próbował przez chwilę tego dokonać, lecz w końcu sobie to darował widząc wyraźnie, że to bezcelowe.
Zodiak stał tuż za swoją ofiarą i patrząc w kierunku kamery rzekł:
- Witajcie, moi kochani. Jak widzicie kolejna ofiara mojego genialnego umysłu staje oto przed wami i zaprezentuje wam swoje umiejętności, dzięki którym zyska coś bardzo dla siebie cennego. Szybką śmierć.
Po tych słowach bydlak wskazał na stolik i rzekł:
- Oto skrzypce! Ależ piękne, prawda? Są dla mnie niezwykle cennym przedmiotem, ponieważ wiążą się z osobą mojego wspaniałego przeciwnika Sherlocka Asha. Jeśli on to teraz ogląda, to całą z pewnością doceni moją inwencję. Oto bowiem teraz ofiara zagra utwór na tych skrzypcach i będzie musiała zagrać po prostu bezbłędnie. Wiem, że umie grać, dlatego z całą pewnością nie sprawi mu to najmniejszej trudności. Uprzedzam jednak, że za każdą pomyłkę biedaka spotka sroga kara w postaci bardzo bolesnych impulsów elektrycznych z tego oto urządzenia, które jest podłączone do jego głowy.
To mówiąc Zodiak z podłym uśmiechem na twarzy pokazał w kierunku ekranu trzymany przez siebie niewielki przedmiot z paroma gałkami oraz przyciskamy.
- Zagraj więc, przyjacielu - powiedział zachęcająco Zodiak do swojej ofiary - Zagraj, bo przysięgam, że źle się to dla ciebie skończy, jeżeli mi odmówisz. Nie wierzysz mi? To lepiej uwierz.
Po tych słowach Zodiak nacisnął przycisku na trzymanym przez siebie urządzeniu, a jego ofiara jęknęła z bólu, trzęsąc się przy tym. Zodiak więc jednak nie żartował.
Biedny trener więc nie miał więc wyboru i musiał zacząć grać. Nie było to jednak wcale takie proste, jakie się mogło wydawać, zwłaszcza, że z nerwów ręce mu się trzęsły i chcąc nie chcąc pomylił kilka nut, czego też efektem było wysłanie przez urządzenie Zodiaka, zgodnie z zapowiedzią, kolejnych elektrycznych impulsów, przy czym za każdym razem były one coraz mocniejsze i coraz bardziej bolesne, aż w końcu za którymś razem biedny trener Pokemon z powodu bólu nie był już w stanie dłużej grać. Upuścił więc skrzypce na ziemię i jęcząc błagał o litość.
- Wyłącz to! Nie mogę już na to patrzeć! - zawołałam załamana.
Bob spełnił moje życzenie i wyłączył nagranie, z kolei Ash, który wyglądał teraz po prostu strasznie. Był trupio-blady i spocony z nerwów, szybko wybiegł z budynku policji i pognał przed siebie, nie czekając nawet na wiernego Pikachu, który to oczywiście pognał za nim.
- Ash! Zaczekaj! - zawołałam, wybiegając za nim.
Szybko jednak darowałam sobie pościg. Zbyt dobrze wiedziałam, że jeżeli mój ukochany nie chce, żeby go dogoniono, to bieganie za nim jest pozbawione sensu.
- Przykro mi, że musieliście to oglądać - powiedziała Jenny, która wyszła tuż za mną - To zdecydowanie nie był przyjemny widok.
- Delikatnie mówiąc - rzuciłam gniewnie w jej stronę.
- Ale musieliście to zobaczy. To było konieczne - mówiła dalej pani kapitan - Sami widzieliście, że sprawa jest coraz bardziej niebezpieczna. Jeśli więc razem z tym emerytowanym gliniarzem coś wiecie, to lepiej to powiedzcie, zanim ten bydlak znowu zaatakuje.
- Komisarz Rocker jest teraz u swojego bratanka - powiedziałam - Jeśli chcesz się czegoś od niego dowiedzieć, złóż mu wizytę. Ja muszę poszukać Asha i postarać się go wesprzeć w tej ciężkiej sytuacji. Może też razem coś zdołamy wymyślić, choć obawiam się, że raczej nie.
Po tych słowach powoli odeszłam w kierunku, w którym odszedł Ash.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha:
Wiedziałem bardzo dobrze, że nie było to najmądrzejsze posunięcie z mojej strony, jednak moje przygnębienie z powodu całej tej sytuacji było tak wielkie i bolesne, że zapragnąłem przez chwilę być sam. Oczywiście wówczas jeszcze nie wiedziałem, jak poważne będą tego konsekwencje, bo gdybym to wiedział, nigdy nie oddalałbym się od mojej ukochanej. Ale człowiek zawsze jest mądry dopiero po szkodzie, a konsekwencje naszego postępowania rzadko da się przewidzieć.
Załamany pobiegłem przed siebie tuż po obejrzeniu tego okropnego filmu pozostawionego przez Zodiaka. Doskonale wiedziałem, że ten bydlak wybrał celowo taki właśnie sposób wykończenia swojej ofiary, aby zabolało mnie to najbardziej. W końcu z pewnością nie bez powodu użył w swojej wypowiedzi mojego pseudonimu detektywa. To nie mógł być przypadek - ten świr dobrze wiedział, że zobaczę ten film i kpił sobie ze mnie. Nie ma innego wytłumaczenia. Chciał mi zadać ból i udało mu się to doskonale, a ja nie wiedziałem, w jaki sposób mam go dorwać. Przecież to, że wiedzieliśmy już, kim on jest, wcale nie dawał nam pewności schwytania go. Dodatkowo to był zdolny aktor i umiał wtopić się w tłum, kiedy tylko chciał. A ja błądziłem jak dziecko we mgle i wciąż byłem daleko od schwytania go.
Pogrążony w takich oto dość ponurych myślach szedłem powoli przed siebie, aż trafiłem jakimś cudem w okolice kawiarni „Pod Różą“, skąd nagle ktoś mnie zawołał po imieniu. Rozejrzałem się i zobaczyłem siedzących na tarasie tatę wraz z Cindy. Zdziwiła mnie ich obecność tutaj i początkowo chciałem odejść bez słowa, ale stwierdziłem, że tak się nie powinno robić i powoli podszedłem do nich, mrucząc ponuro:
- Cześć wam.
- Witaj, synu - rzekł mój tata - Jak widzę, nie wyglądasz najlepiej.
- Też byś nie wyglądał najlepiej, gdybyś zobaczył to, co ja zobaczyłem przed chwilą - rzuciłem ponuro.
- A co takiego widziałeś?
- Nagranie z kolejnej działalności Zodiaka.
- On znowu zaatakował? - zapytała przerażona Cindy.
- Tak, niestety tak - potwierdziłem, siadając przy ich stoliku - Policja tego jeszcze nie ogłosiła, bo boi się wybuchu paniki w mieście. Już i tak cała Alabastia drży ze strachu przed tym świrem, a ludzie chodzą grupami po ulicach bojąc się, że sami nie są bezpieczni. Ale coś mi mówi, że Zodiak już niedługo wrzuci do Internetu wiadomość o swojej kolejnej zbrodni i tak wszyscy się o niej dowiedzą.
- Wiesz, policja mogłaby wreszcie coś z tym zrobić - zauważyła Cindy - Przecież ten świr zabija niewinnych ludzi. A oni co?! Wciąż nie potrafią w żaden sposób go namierzyć!
- Policja robi, co może - powiedziałem - Trudno jest złapać człowieka, który potrafi skutecznie się przebierać i ciągle zmienia miejsce pobytu.
- Ale zawsze można być skuteczniejszym - upierała się przy swoim Cindy - Ten świr zabił jednego z moich najlepszych dziennikarzy!
- Który notabene miał opisać jego działalność w Wertanii - wtrącił mój tata.
- To akurat szczegół - machnęła na to ręką Cindy - Ważne jest to, że był po prostu doskonały w swoim fachu i wszyscy bardzo go lubiliśmy. Dla mnie był jak brat. Jego strata boli więc nas jeszcze bardziej.
Spojrzałem przygnębionym wzrokiem na partnerkę mojego ojca i już chciałem coś powiedzieć, kiedy nagle zauważyłem, że przed dziennikarką leży jakaś gazeta i z ciekawości zapytałem, co to za pismo.
- To? To stary numer „Kanto Expressu“. Mój biedny przyjaciel został w nim wyróżniony jako jeden z pięćdziesięciu najbardziej zasłużonych dla Kanto ludzi.
- Ty też tam jesteś, mój synu - wtrącił się tata - I Serena także.
- Ja i Serena? - zdziwiłem się.
- A tak. Zobacz sam.
Po tych słowach ojciec podał mi gazetę, w której rzeczywiście widniał szeroki aż na dwie strony rząd niewielkich fotografii z drobnymi opisami osoby znajdującej się na owych fotografiach, nad nimi zaś widniał wielki napis: „PIĘĆDZIESIĘCIU LUDZI NAJBARDZIEJ ZASŁUŻONYCH DLA KANTO“. Wśród tych zdjęć były też zdjęcia moje i Sereny.
- No proszę, nawet ładnie tu wyszliśmy - powiedziałem dowcipnie - O! W doborowym towarzystwie się znaleźliśmy. Burmistrz Alabastii, generał policji z Wertanii... Cała śmietanka towarzyska.
- A wy pośród nich - zaśmiał się tata.
Uśmiechnąłem się delikatnie i już chciałem coś powiedzieć, gdy wtem coś przykuło moją uwagę. Dostrzegłem przypadkiem pośród zdjęć również i fotografię pierwszej z ofiar Zodiaka. Po krótkiej, aczkolwiek intensywnej obserwacji zauważyłem, że w tym artykule są zdjęcia właściwie wszystkich ofiar tego świra, łącznie z obecną. Przypadek? Raczej wątpliwe. Zacząłem się dokładniej przyglądać tym zdjęciom i nagle coś mnie tknęło, jakiś jakby taki przebłysk geniuszu, jeśli można to tak nazwać.
- O rany! - jęknąłem.
- Co się stało? - zapytał mój ojciec z troską w głosie.
- Pika-pika? - dodał zaniepokojony Pikachu.
- Chyba wreszcie zaczynam rozumieć - powiedziałem - Tak! Teraz już wszystko zaczyna nabierać sensu! Apostołowie! A więc o to mu chodziło! To dlatego musi być ich dwunastu!
- O czym ty mówisz? - zdziwiła się Cindy.
- Wiedziałem, że on nie wybierał ofiar przypadkowo! Coś je łączyło obok bycia zamożnymi! I miałem rację! - zawołałem, nie zwracając uwagi na to, że ojciec i Cindy niewiele z tego rozumieją - A więc to tak ich sobie wybrał! Teraz wszystko nabiera sensu!
- Obawiam się, że nie dla mnie. Mógłbyś łaskawie wyrażać się jaśniej?
Parsknąłem śmiechem, gdy to usłyszałem.
- Proszę cię, Cindy. Zupełnie, jakbym słyszał Serenę.
Nagle znowu coś mnie tknęło. Zacząłem bardzo dokładnie przeglądać ten artykuł i dość szybko dostrzegłem coś, co przeraziło mnie strasznie.
- O Boże! - krzyknąłem - Serena!
Zerwałem się od stolika i pognałem przed siebie, a Pikachu zrobił to samo, piszcząc przy tym z niepokoju.
- Hej, Ash! Dokąd biegniesz?! Co się stało?! - wołał za mną ojciec.
Nie miałem jednak czasu mu odpowiadać. Musiałem szybko ratować Serenę, zanim coś jej się stanie. Od paru ludzi dowiedziałem się, że jakoś tak niecałą godzinę temu weszła do hotelu razem z jednym starszym panem, który zasłabł na ulicy, a ona mu pomogła wraz z jeszcze paroma ludźmi wejść do hotelu. Szybko pobiegłem tam i w recepcji zapytałem o Serenę.
- A jak wyglądała ta panna? - spytał recepcjonista.
- Trochę niższa ode mnie, niebieskie oczy i włosy o barwie dojrzałego miodu i w ogóle przepiękna - odpowiedziałem niewiele myśląc.
- Ach ta! To rzeczywiście była! I chyba nadal jest, bo nie widziałem, żeby wychodziła.
- Jak to?
- Przyszła z jednym z naszych gości, takim starszym panem. On chyba zasłabł na ulicy i ona z jeszcze dwojgiem ludzi pomogła biedakowi wejść do jego pokoju. Ja sam też pomogłem i chciałem nawet wezwać pogotowie, ale gość się nie zgodził. Mówił, że to przez ten upał i zaraz mu przejdzie, tylko musi chwilę odpocząć. Wszyscy się więc rozeszli, poza tą panną i pewnie ona nadal przy nim czuwa.
- Który to pokój?
- Dwadzieścia cztery, drugie piętro.
Pognałem razem z Pikachu na piętro, gdzie bez trudu odnaleźliśmy wskazany pokój, ale gdy tylko do niego wpadliśmy, po prostu zmroziło nas oboje. Pokój był już pusty, okno posiadające wyjście przeciwpożarowe było otwarte, a na podłodze leżał dobrze mi znany kapelusz - różowy z czarną wstążką. Podniosłem go powoli z podłogi i jęknąłem:
- Boże! Serena!
I po raz pierwszy w życiu z tego całego szoku zemdlałem.
***
Kalos, 3 lata wcześniej:
Leżąc w szpitalu, tuż po bliskim spotkaniu z dzikim Sharpedo miałem znacznie więcej czasu niż przedtem, aby spokojnie pomyśleć o bardzo wielu sprawach. Przyszło mi to tym łatwiej, że tego wieczora jakoś nie czułem się śpiący, w przeciwieństwie do mojego Pikachu, który spał sobie smacznie na posłaniu obok mojego łóżka. Ale ja nie mogłem spać. Wciąż nie dawała mi spokoju pewna sprawa: coraz mocniej myślałem o Serenie. Często, kiedy tylko miałem wolną chwilę, której nie poświęcałem na treningi czy też jedzenie (obie te czynności sprawiały mi wielką przyjemność) pogrążałem się w swoich myślach. Zastanawiałem się, co będę robił, kiedy już spełnię swoje marzenie, kiedy wygram Ligę Pokemon i zostanę w końcu Mistrzem. W takich chwilach zawsze przed oczami stawały mi moje dotychczasowe podróże, przygody i oczywiście wierni przyjaciele. W końcu to właśnie im tak wiele zawdzięczam. Zawsze mogłem liczyć na ich wsparcie, a oni na moje. Ale podczas podróży po Kalos przyłapałem się, że szczególnie wiele czasu myślę o Serenie - mojej pierwszej przyjaciółce. Nieraz wspominałem swoje towarzyszki podróży, zwłaszcza w sytuacjach, które przypominały mi jakąś wspólną naszą przygodę, ale żadnej nie poświęcałem tyle swej uwagi, co właśnie Serenie.
Od samego początku naszej wspólnej podróży po Kalos czułem w sercu przyjemne ciepło związane z jej obecnością. To uczucie towarzyszyło mi już od pierwszej chwili, w której się spotkaliśmy. Byłem wtedy mocno zdołowany swoją porażką w pierwszej walce o Odznakę w Kalos - z Violą, siostrą Alexy. Zdawało mi się, że w ogóle nie mam czego szukać w tym regionie, skoro już pierwszy Lider, którego wyzwałem, prezentował tak wysoki poziom. Nie zauważyłem jednak tego, że zostawiłem swój plecak na terenie Sali. Wówczas to przyniosłam mi go Serena, która jak się okazało oglądała moją bitwę i mimo jej wyniku uważała, że szło mi naprawdę dobrze. Muszę przyznać, że już na początku czułem, że dzięki rozmowie z nią odzyskuję pewność siebie. Serena później wspierała mnie w treningu oraz najmocniej dopingowała mnie podczas rewanżowej walki z Violą. I to dzięki niej udało mi się wygrać. Tak, właśnie dzięki niej wygrałem, byłem tego pewien.
Poza tym bardzo dobrze czułem się w towarzystwie Sereny i bardzo chciałem, aby towarzyszyła mi w dalszej podróży. Zawsze cieszyłem się, kiedy ktoś przyłączał się do mnie w trakcie podróży i towarzyszył mi do jej końca. Nigdy nie chciałem jednak zatrzymywać kogoś przy sobie na siłę. Każdy z mych kompanów oferował się, że chce mi towarzyszyć z tego, czy innego powodu. Różnie to bywało, np. Misty chciała początkowo, abym zapłacił jej za rower, potem jednak towarzyszyła mi po prostu ze względu na przyjaźń, jaka się między nami narodziła. Brock chciał doskonalić się najpierw jako Lider, potem hodowca Pokemonów i wreszcie jako lekarz, a siedząc na miejscu w Marmorii nie osiągnąłby tego. To wszystko, podobnie jak i nasza przyjaźń sprawiło że również towarzyszył mi w podróży.
Mógłbym tu wymieniać dalej moich pozostałych przyjaciół, czyli May, Max, Dawn, Iris, Cilan i Alexa, którzy stali mi się bliscy dzięki naszym wspólnym podróżom i przeżytym wtedy przygodom, ale to nie ma teraz większego znaczenia. Zmierzając jednak do sedna, w przypadku Sereny sam poczułem chęć, aby poprosić ją o przyłączenie się do mnie. Dlatego też spytałem, czy Serena nie chciałaby towarzyszyć mnie, Clemontowi i Bonnie w dalszej podróży. Bardzo mi na tym zależało, choć muszę zauważyć, że rodzeństwo z Lumious od razu poparło mój pomysł. I kiedy Serena zgodził się na to, byłem bardzo szczęśliwy. Jednak to był dopiero początek, bo już niedługo potem okazało się, że z Sereną poznaliśmy się dużo wcześniej. To było wtedy, kiedy oboje mieliśmy po siedem lat, spotkaliśmy się na Letnim Obozie Pokemonów prof. Oaka. Już wtedy połączyła nas głęboka więź, lecz przez późniejsze lata, przez swoją wędrówkę za tytułem Mistrza Pokemon oraz przez moją szaloną rywalizację z Garym niemal o niej zapomniałem. Mimo tego Serena nie złościła się na mnie za to poważnie, chociaż też początkowo nie była z tego powodu zadowolona, ale szybko jej przeszło, ponieważ ważniejsza była dla niej radość z naszego ponownego spotkania.
Przeżyliśmy wspólnie wiele przygód w czasie podróży po Kalos i zauważyłem, że podczas nich coraz częściej myślę właśnie o niej. Zacząłem rozumieć, że czuję do niej coś więcej niż tylko przyjaźń, lecz z różnych powodów tłumiłem to uczucie. Wciąż bolała mnie ta sprawa z Dawn, nie zapomniałem też o sytuacji z Misty, choć oboje wtedy nie byliśmy gotowi na większe uczucie. Ale wydawało mi się, że z Dawn będzie inaczej. I tu spotkało mnie, niestety, poważne rozczarowanie. Dlatego też, kiedy tylko poczułem, że zaczynam już kochać Serenę, rozsądek powstrzymywał mnie przed okazywaniem swych uczuć. Ale nie całkiem, np. kiedy w ramach wdzięczności za pomoc podarowałem Serenie pod Drzewem Przyrzeczeń wstążkę, która bardzo się jej spodobała. I ku mojej uldze przyjęła ją i to z wielką radością. Nieraz wcześniej zdawało mi się, że ona sama czuje do mnie coś więcej, ale z oczywistych powodów nie poruszałem tej kwestii. Mimo to cieszyłem się każdą chwilą z nią spędzoną, bardzo ceniłem sobie jej rady, przeurocze pomysły na spędzanie czasu, szczerą radość z życia i zaangażowanie w różne przedsięwzięcia. W chwili, kiedy poprosiłem ją o towarzyszenie mi w podróży, powiedziałem jej, że mnie inspiruje podczas walk o Odznaki, naprawdę tak myślałem i nadal myślę. W walce z Violą, a później z Korriną to dzięki Serenie wpadłem na pomysł strategii, która zapewniła mi zwycięstwo. Nie tak dawno w Snowbell, kiedy przegrałem swoje pierwsze stracie z Wulfriciem, czułem się strasznie załamany. I znów to właśnie Serena podniosła mnie na duchu i dzięki niej obudziłem się z letargu. Jeszcze wcześniej, kiedy przeziębiłem się w trakcie treningu i nie mogłem stoczyć walki z Jimmym i jego Pikachu, Serena zastąpiła mnie w walce. Nie muszę chyba mówić, że przebierała się przy mnie, a ja miałem okazję zobaczyć ją w bieliźnie, co sprawiło mi wielką radość - dopiero wtedy ujrzałem Serenę jako kobietę: piękną, cudowną i seksowną. Do tego też troskliwą, gdyż wcześniej opiekowała się mną, kiedy Clement i Bonnie poszli do apteki po leki. Potem, walcząc z Jimmym broniła mojego honoru i to naprawdę doskonale to zrobiła, bo dogadywała się z Pikachu tak dobrze, jak ja. Ale największą radość sprawił mi widok Sereny w bieliźnie, który był cudowny i wpatrywanie się w ten widok sprawiało mi ogromną radość i do tego zachęciło mnie, aby częściej podziwiać takie przepiękne widoki np. podczas wspólnego pływania w morzu, gdzie chodząc przy mnie w bikini była również bardzo skąpo ubrana i miałem okazję podziwiać jej fizyczne piękno, które dorównywało temu psychicznemu.
Wciąż jednak mimo wszystko miałem obawy, czy wyznać jej to, co naprawdę do niej czuję. Nie dawno omal jej nie straciłem, kiedy zaatakował nas Sharpedo podczas kąpieli w morzu. Na szczęście udało mi się uratować Serenę, choć przy okazji sam trafiłem do szpitala. Miałem wiele szczęścia i wiedziałem, że już niedługo będę mógł wyjść. Czy jednak zdecydować się wyznać jej swoje uczucia? A jeśli ona nie czuje do mnie miłości, a jedynie bardzo silną przyjaźń? Co będzie, jeśli ją zniszczę w ten sposób? Jak będą wtedy wyglądały nasze relacje? Czy nadal będę miał w sobie dość sił, aby walczyć w Lidze Kalos i ją wygrać? Te i wiele innych pytań przelatywało mi w głowie, lecz nie mogłem znaleźć na nie odpowiedzi.
Nagle ogarnęło mnie jasne, ciepłe światło i zauważyłem, że nie jestem już w pokoju szpitalnym. Znalazłem się za to w jakieś przestronnej sali, przypominająca mi trochę sale z Zamku Bitew, jednak znacznie ubożej wyposażoną. Dostrzegłem też okna i wyjście na balkon, lecz najbardziej moją uwagę przykuł inny obiekt. Był to spory kawał kryształu, który okazał się być dość specyficznym lustrem. Dziwne, ale bardzo przypominał mi on magiczne kryształy z Lustrzanej Jaskini, dzięki którym przeżyłem naprawdę niesamowitą przygodę w innym wymiarze. Ciekawiło mnie, czy może to lustro także pochodzi z tego miejsca.
- Zgadza się Ash, ten kryształ pochodzi właśnie z tej jaskini - rozległ się nagle czyjś głos.
- Kim jesteś, pokaż się. Dlaczego się tu znalazłem? - zawołałem.
- Jestem tutaj - rzekł nieznajomy, który pojawił się niespodziewanie w kłębach czarnego dymu.
Choć widziałem już sporo niezwykłych rzeczy i wiele niezwykłych osób podczas moich przygód, to miałem wrażenie że widzę postać rodem z filmów fantasy czy horrorów. Był to nastolatek, w podobnym co ja wieku, może nieco starszym. Miał świecące na niebiesko oczy, ciemne blond włosy i otaczała go dziwna, czarna poświata, ale z jego twarzy nie wyczytałem żadnych złych zamiarów, choć pozory mogą mylić.
- Kim jesteś i w jakim celu mnie tu sprowadziłeś?
- Już mówię, Ash - odparł nieznajomy - Jestem przybyszem z innego świata, chociaż narodziłem się w tym świecie. I sprowadziłem cię tutaj, aby pomoc ci podjąć ważną decyzję.
- Jaką decyzję? - zapytałem zdziwiony.
- Czy wyznać Serenie to, co do niej czujesz, czy też może lepiej tego nie robić i skupić się na wygraniu Ligii Pokemon.
Moje zdumienie nie miało wtedy granic. Skąd ten gość wiedział, co mnie dręczy? Czyżby czytał w myślach, jak Pokemony typu psychicznego? I czemu chce mi pomóc?
- Tak, umiem czytać w myślach - powiedział spokojnie chłopak - Chcę ci pomóc, gdyż zależy mi na tym, aby uczucie jakie narodziło się między tobą i Sereną przetrwało i nadal się rozwijało.
- Ale nadal nie rozumiem, w jakim celu to robisz - rzekłem, nadal nic nie rozumiejąc.
- Po pierwsze, świat z którego pochodzę właśnie taką miłość uważa za największa wartość - odpowiedział nieznajomy - Po drugie wasze uczucie jest bardzo piękne i przypomina mi to, które swego czasu łączyło mnie z moją dziewczyną.
Mówiąc to chłopak mocno posmutniał, a ja poczułem żal w związku z tym, o czym on mówi.
- Czy to znaczy, że to uczucie już nie istnieje, skoro tak mówisz? - spytałem mimo woli, choć wydało mi się to nieco niegrzecznym pytaniem.
- Istnieje - odparł chłopak - Ale niestety, moja ukochana nie żyje. Ja jednak wciąż żywię do niej to uczucie i wiem, że ona też. Mimo wszystko.
- Bardzo mi przykro, nie chciałem...
- Spokojnie, Ash - odparł chłopak, uśmiechając się przy tym lekko - Wiem, że nie chciałeś mnie urazić. Ale ze względu na wspomniane powody chce ci pomóc podjąć właściwą decyzję. W sumie jest jeszcze jeden powód, dla którego to robię.
- Jaki to powód? - spytałem zaciekawiony.
- Taki, że przy naszym następnym spotkaniu, będę chciał prosić cię o pomoc.
- Następnym?
- Tak albo przy jednym z następnych spotkań, o ile takie będą, choć sądzę, że raczej będą.
- I w czym ja będę miał ci pomóc?
- Spokojnie, wszystkiego się dowiesz w swoim czasie, o ile oczywiście on nadejdzie - powiedział nieznajomy - To wszystko zależy w dużej mierze od decyzji, jaką podejmiesz. Wierz mi lub nie, Ash, ale ona jest tutaj wręcz kluczowa.
- Powiedz mi, proszę, jak chcesz mi pomóc podjąć tę decyzję? Czyżby za pomocą owego kryształu?
- Tak, Ash - przytaknął chłopak - Bo widzisz, z jego pomocą można oglądać przyszłość, w każdym razie ja używam go do tych celów. Moja moc to ułatwia.
- Możesz zobaczyć przyszłość? - spytałem zdumiony.
- Owszem, przeszłość zresztą także - potwierdził nieznajomy.
- Więc posiadasz moce podobne do Dialgi, mam rację?
- Podobne, ale nie mogę się przenosić w czasie, a w każdym razie nigdy tego nie próbowałem. Mogę jednak oglądać te wydarzenia i pokazać ci przyszłość, w zależności od tego, co zdecydujesz.
- Czyli zobaczę to, co się stanie, jeśli zdecyduję się powiedzieć Serenie co do niej czuję oraz to, co się stanie, jeżeli tego nie zrobię?
- Dokładnie.
- A zatem pokaż mi, co się stanie. Chcę wszystkiego się dowiedzieć. Czy ja i Serena będziemy szczęśliwi? Czy zdołam wygrać Ligę Pokemon?
- Zgoda, pokażę ci wizję przyszłości, ale zanim to zrobię wiedz, że część wydarzeń z obu wersji przyszłości może w ogóle nie mieć miejsca. Są bowiem wydarzenia stałe i są wydarzenia zmienne. Przyszłość cały czas jest w ruchu, jednak wiele wydarzeń jest stałych i na pewno będą miały miejsce.
- Wybacz, ale mimo wszystko jest to dość skomplikowane. Nie ma co, magia tak jak i nauka jest niesamowita, ale i skomplikowana
- Zatem po prostu spójrz w kryształ i przekonaj się sam, co cię czeka - zachęcił gospodarz.
Nie mogłem się oprzeć pokusie, dlatego popatrzyłem w zwierciadło. Zastanawiałem się przy tym, co się stanie, jeśli jednak skupię się jedynie na swojej walce o tytuł Mistrza Pokemon, a relacje z Sereną ograniczę tylko do obecnej przyjaźni.
Cóż... W pierwszej wizji, którą mi ukazano wszystko wydawało się zmierzać w dobrym kierunku. Przeżyliśmy w regionie Kalos jeszcze wiele ciekawych przygód m.in. zwiedziliśmy ciekawy park rozrywki z gadżetami, który tak zachwalał Clemont, kilka razy walczyliśmy z Zespołem R i pokonaliśmy wiele trudności, aż w końcu nastała Liga Kalos. Miałem w niej wielu silnych konkurentów, lecz mimo to udawało mi się ich pokonać. W końcu dotarłem do finału i walczyłem w nim z Dianthą, jednak mimo dania z siebie wszystkiego, przegrałem z nią. Tym razem brakowało naprawdę niewiele, lecz znowu nastąpiła porażka. Czułem w sercu ukłucie bólu, choć z drugiej strony bycie wicemistrzem Ligii Kalos też sprawiało mi dużo radości. Zaszedłem dalej, niż kiedykolwiek przedtem (nie licząc oczywiście Ligi Pomarańczowej, którą wygrałem oraz Strefy Walk). Przyjaciele byli ze mnie dumni i cieszyli się moim szczęściem, szczególnie Sereną. Ja jednak czułem niedosyt i wciąż bardzo pragnąłem być Mistrzem. Nadszedł dzień, kiedy opuszczałem Kalos. Rozstanie z regionem jakoś zdołałem przeboleć,alee rozstanie z przyjaciółmi było bardzo smutne. Szczególnie z Sereną, która z trudem powstrzymywała się od rozpaczy. Obiecałem jej jednak, że ponownie się zobaczymy, kiedy już oboje zrealizujemy swoje marzenia. Gdy oglądałem tę scenę, to czułem w sercu ogromny ból, większy niż kiedy rozstawałem się z Misty i Brockiem, a także później z Dawn. Mimo to w tej wizji postanowiłem dążyć dalej do swego celu. Jakiś czas spędziłem w regionie Alola u swoich kuzynek, zgłębiając tamtejsze metody treningowe, potem zaś ponownie ruszyłem w drogę. Tym razem wędrowałem sam i tylko z moimi Pokemonami. Wreszcie ponownie wystartowałem w Lidze Kanto, która wygrałem, spełniając w ten sposób swoje marzenie. Stałem się bardzo popularny i przyjąłem propozycje prowadzenia Własnej Sali. Pomagałem rozwijać się nowym trenerom, walczyłem z wyzywającymi, ale mimo to widać było, że wciąż czułem, iż czegoś mi brakuje. Ponownie ruszyłem w podróż (oczywiście z moim Pikachu), podczas której odwiedzałem miejsca, w których niegdyś byłem w różnych regionach. Oczywiście zapragnąłem ponownie walczyć w tamtejszych Ligach, co zakończyło się sukcesem. Zauważyłem jednak, że z wiekiem traciłem swoją dawną radość, a wzrosły determinacja i ambicja. Zbyt mocno wciągnąłem się w swoje walki, przez co w końcu doszło do tragedii. Mój Pikachu ucierpiał tak mocno, że nie można już go było uratować. Byłem zdruzgotany, lecz to dopiero pierwszy poważny cios, który otrzymałem od losu. Drugim, znacznie gorszym była straszliwa wojna, jaką rozpętał Zespół R na czele z Giovannim. Miał on swoje siły w każdym regionie i w końcu postanowił przejąć nad nimi pełną kontrolę. Pomagał mu w tym Malamar i to jako pełnoprawny wspólnik. W wyniku tych walk zginęło wielu trenerów, którzy postanowili stawić opór tym łajdakom. W końcu dzięki Mewtwo i innym legendarnym Pokemonom udało się zniszczyć Giovanniego i Malamara. Ale najgorszą wiadomością dla mnie okazała się ta, którą otrzymałem od Clemonta z Lumious: Serena nie żyła! Okazało się, że to ona najdzielniej walczyła w obronie Lumious i poświęciła się w obronie jakiejś młodej trenerki. Przed śmiercią chciała, aby przekazano mi jej słowa: Kocham cię.
Gdy tylko to zobaczyłem, poczułem, że serce pęka mi z rozpaczy i łzy napływają mi do oczu. Miałem już serdecznie dość tych obrazów.
- Spokojnie, Ash - przemówił nagle mój gospodarz - To się jeszcze nie wydarzyło. To jedynie wizja.
- To był jakiś koszmar, prawdziwy horror - odparłem zdruzgotany - A więc za parę lat będzie taka apokalipsa? Pikachu, Serena... Oni wszyscy...
- Spokojnie. Jak już mówiłem, to nie musi się zdarzyć.
- I po co jak się tak staram, aby zostać Mistrzem Pokemon, jak nic z tego nie przyjdzie dobrego? - zawołałem załamany - W Lidze Kalos znów przegram, czuję to. A co gorsza Serena i Pikachu zginą i to przeze mnie.
- Więc może zobaczy inną wizję, w której jednak decydujesz się być z Sereną - poradził mi chłopak.
- I co to zmieni?
- Zobaczysz, a się przekonasz.
W lustrze ponowie ukazał się obraz, tym razem jednak zobaczyłem, jak siedzę przy ognisku i przyłącza się do mnie Serena. Wciąż waham się, czy wyznać jej to, co naprawdę czuję, lecz ona mocno mnie w tym dopinguje i w końcu ujawniam swe uczucia, a kiedy już to robię, to okazuje się, że moje obawy były niepotrzebne: Serena też mnie kocha i jak mówi, od bardzo dawna. Czułem się z tego powodu bardzo szczęśliwy, podobnie jak i nasi przyjaciele, którzy coś podejrzewali już wcześniej. Dalej toczyło się już podobnie jak w poprzedniej wizji, z tym, że teraz udało mi się pokonać Dianthę w finale. A zatem to uczucie do Sereny było w tym wszystkim kluczowe. To dzięki niemu byłem w stanie osiągnąć praktycznie wszystko, co sobie postanowiłem, ponieważ to uczucie dawało było mi najlepszym motorem do działania.
Potem wspólnie z naszą paczką postanawiamy udać się do Alabastii, przy czym pomaga nam Dawn! Okazuje się, że też była w Kalos i pomogła nam uciec od grupy moich fanek z tą wariatką Macy na czele. Moja mama jest szczęśliwa z mojego powrotu, a także z faktu, że Serena została moją dziewczyną. Nieoczekiwanie także odkrywam swoją nową drogę życiową: zostaję prywatnym detektywem. Co prawda podczas moich podróży wiele razy walczyłem z przestępcami, razem z moimi przyjaciółmi, to jednak wtedy to było okazjonalne, a teraz zajęliśmy się tym zawodowo. Oczywiście Serena została moją główną partnerką i co za tym najmocniej z pomagała mi rozwiązywać zagadki, co jednak nie umniejsza roli reszty naszej drużyny. Miło było na to popatrzeć, zwłaszcza, że już w Kalos nasza paczka mogła się wykazać, chociażby w schwytaniu przemytnika Pokemonów Dolana. To Serena wpadła zresztą na pomysł, jak wytropić jego kryjówkę, Clemont skonstruował odpowiednie urządzenie, natomiast mnie przypadło w udziale pokonanie drania w walce. Teraz jednak mogłem wykazać znacznie więcej skrywanego dotąd potencjału. Mój związek z Sereną miał co prawda gorsze chwile, jednak nasza miłość wciąż stawał się silniejsza i tych radosnych chwil było bez porównania więcej niż tych smutnych. W naszej misji pomagali też i inni moi przyjaciele, którzy dużo czasu spędzali w Alabastii. Widziałem też mojego ojca! I co ciekawe, mimo sporych trudności, obaj odnowiliśmy swoje relacje. Znów byliśmy rodziną. W końcu nadszedł też dzień, w którym oficjalnie rzuciłem wyzwanie Giovanniemu, który kazał swojemu zbirowi zabić Serenę i Misty za to, że obie przeszkodziły mu w porywaniu Pokemonów. Obfitowało to oczywiście w mnóstwo mniej lub bardziej groźnych przygód, lecz zawsze udawało na się wygrać. Ku mojej radości, mój związek z Sereną kwitł dzięki temu jeszcze mocniej. Aż wreszcie zobaczyłem ją w białej sukni ślubnej i samego siebie w garniturze, jak mówimy sobie „tak” przed ołtarzem. I ostatnia rzecz, jaką dane mi było tu zobaczyć, to biegnącego w moim kierunku małego chłopca w czapce z daszkiem, zaś za nim szła Serena, prowadząca za rękę nieco młodszą od owego chłopca dziewczynkę. Bez trudu się domyśliłem, co to za urocze szkraby. To były nasze dzieci! Moje i Sereny! Ta wizja wydawała mi się bardzo piękna i pomimo wielu groźnych momentów, finał miała wspaniały.
Obejrzawszy ją byłem zachwycony, jednak wciąż posiadałem pewne obawy i to poważne.
- Ash, to zrozumiałe, że wciąż się wahasz, lecz musisz w końcu podjąć decyzję. Od tego nie uciekniesz.
- Ale co mam zrobić? - spytałem - Przecież sam mówiłeś, że przyszłość jest w ciągłym ruchu.
- To prawda.
- Ale może też być tak, że podczas którejś przygody detektywistycznej, Serena zginie. Albo do tej katastrofy z drugiej wizji nie dojdzie.
- Tak, ale nie mogę ci powiedzieć tego na pewno. Nie wiem, które z tych wydarzeń są zmiennymi, a które stałymi.
- Właśnie dlatego wciąż się waham - odparłem - I nie wiem, co mam robić.
- Ty sam musisz podjąć tę decyzję, lecz mogę ci poradzić jedną rzecz.
- Jaką?
- Rozum łatwiej jest zmącić czy też oszukać, niż serce. Ono zawsze powie ci prawdę, niezależnie od okoliczności. Posłuchaj więc głosu swego serca.
- Słuchać głosu serca... - powtórzyłem cicho i poczułem nagle wielką senność.
Nieznajomy podszedł do mnie i położył dłoń na moim ramieniu. Znów rozbłysło światło i ponownie znalazłem się w szpitalnym pokoju. Czułem się śpiący i zachodziłem w głowę, czy to wszystko nie jest aby po prostu wytworem mojej wyobraźni. Zamknąłem oczy i wtedy usłyszałem, że ktoś wszedł do pokoju. Kiedy ta osoba podeszła do mojego łóżka, to pochyliła się nade mną i delikatnie szepnęła mi do ucha: „Dobranoc Ash”, następnie bardzo delikatnie pocałowała mnie w policzek. To była Serena. Stała tam jeszcze chwilę po czym, usiadła koło mojego łóżka. W końcu zmęczenie wzięło nade mną górę i zasnąłem. Rano zaś zauważyłem, że Serena śpi na wpół siedząca, przytulona do mojego łóżka. Więc czuwała przy mnie całą noc. Czułem, że jeśli teraz nie wyznam jej swoich uczuć, popełnię najgorszy błąd w swoim życiu. Nie ważne także, czy to dziwne spotkanie z tamtym gościem było snem, czy jawą, wiedziałem już, jak mam postąpić.
C.D.N