Przedstawienie na Maxa cz. I
- Daleko jeszcze ten Petalburg? - zapytała już dosyć mocno zmęczona naszą podróżą Dawn, ocierając sobie ręką pot z czoła.
- Niedaleko. Całkiem blisko. Zostało nam już tylko pięć minut drogi i jesteśmy na miejscu - odpowiedziała jej May, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.
- Uhm... Jasne... Mówiłaś nam to już pięć minut temu - jęknęła panna Seroni, słaniając się lekko na nogach.
- Przyłączam się do twojego protestu - dodał Ash, który również nie wyglądał na specjalnie zachwyconego naszą podróżą - Wleczemy się wciąż i wleczemy, a celu nadal nie widać.
- A do tego stopy mnie już bolą - mruknęła jego siostra.
- Mnie również - poparł dziewczynę jej brat.
- Pika-pika - zapiszczał Pikachu zmęczonym tonem.
- Pip-lup-pip - zaćwierkał bardzo niezadowolony Piplup.
Oba Pokemony już ledwo wlekły się tuż obok swoich trenerów.
May uśmiechnęła się do mnie ironicznie i powiedziała:
- Nie da się ukryć, że to rodzeństwo, co nie?
- Oj tak. Podobieństwo między nimi jest uderzające - zachichotałam.
Dzień, w którym wędrowaliśmy razem przez tereny regionu Hoenn w kierunku rodzinnego miasta May, to był 17 października roku 2005. Tego dnia wyruszyliśmy w niezwykle ważną dla nas wszystkich podróż. Za trzy dni miał mieć urodziny nasz przyjaciel, Max Hameron, a jego starsza siostra May, która też jest naszą przyjaciółką, bawiąc przez jakiś czas w Alabastii postanowiła zaprosić nas na zabawę z okazji tej uroczystości. Było to o tyle ważne dla niej, jak i dla jej brata z tego właśnie powodu, że Max kończył już jedenaście lat i postanowił po przyjęciu urodzinowym wyruszyć w swoją podróż trenera Pokemonów. Oczywiście dla wyjaśnienia muszę tu dodać, że trenerzy zwykle wyruszają w podróż wtedy, gdy kończą dziesięć lat, jednak zdarzają się wyjątki od tej reguły. Ja osobiście byłam jednym z nich, bo na swoją pierwszą wyprawę trenerki Pokemonów ruszyłam mając piętnaście lat, jednak moja zwłoka w tej sprawie nie była bez powodu. Skończywszy dziesiąty rok życia nie czułam się jeszcze na siłach, aby podróżować, poza tym nie byłam wtedy jeszcze zbyt samodzielna, jak i również brakowało mi wsparcia ze strony mojej mamy, której wyraźnie obojętne było to, czy będę podróżować, czy też nie. Gdy ją o to zapytałam, powiedziała mi jedynie:
- Jeśli chcesz, to wyruszaj w podróż. Jeśli nie chcesz, to nie wyruszaj. Twoja decyzja, córeczko.
Nie były to zbyt budujące słowa, więc pewnie nikt się nie zdziwi, kiedy powiem, że zasmuciły mnie one do tego stopnia, że zamiast ruszyć w drogę została w domu i przez pięć następnych lat prowadziłam dość nudne życie trenując do wyścigów Rhyhornów, których notabene nie znosiłam. Dopiero więc w sierpniu roku 2004 odnalazłam wreszcie swą motywację i zostałam trenerką Pokemonów. Tą motywacją był mój obecny chłopak Ash Ketchum, dawniej zwykły trener i wychowawca Pokemonów (chociaż może nie taki zwykły, skoro przeżył on wiele niesamowitych przygód, a raz nawet ocalił świat od zagłady), obecnie zaś Mistrz Pokemon i członek Duetu Mistrzów Ligi Kalos, który to tytuł dzielił wraz ze znamienitą Mistrzynią oraz aktorką Dianthą, moją wielką idolką.
Asha zobaczyłam w telewizji, kiedy ten wraz ze swoimi Pokemonami: Pikachu oraz Froakiem (choć ten ostatni wtedy jeszcze nie należał do niego) ocalił miasto Lumiose od zagłady. Gdy tylko pokazali zbliżenie twarzy tego niezwykle bohaterskiego chłopca, to od razu zrozumiałam, że to jest ten sam mój uroczy przyjaciel z dzieciństwa, którego poznałam w wieku siedmiu lat, gdy oboje przebywaliśmy na Letnim Obozie Pokemonów profesora Oaka. Był to ten sam cudowny chłopiec, który odnalazł mnie, gdy przez własną nieostrożność zgubiłam się w lesie, a prócz tego opatrzył mi skaleczone kolanko swoją własną chusteczką i odprowadził do Obozu oraz został moim pierwszym prawdziwym przyjacielem. Nigdy nie zapomniałam tej dobroci, jakiej wtedy od niego doznałam. Na zawsze pozostał w mojej pamięci jego bohaterski czyn, jak i również on sam, mój ukochany i dzielny Ash, którego moje serduszko pokochało pierwszą prawdziwą miłością. Także pewnie nie zdziwi nikogo fakt, że kiedy po całych ośmiu latach znowu ujrzałam Asha i dowiedziałam się, iż jest on w mieście sąsiadującym z moim, to koniecznie musiałam go odnaleźć. Udało mi się tego dokonać i zostałam towarzyszką podróży przyszłego słynnego Mistrza Ligi Kalos, a z czasem również jego dziewczyną, którym to tytułem cieszę się po dziś dzień.
Jednak chyba teraz za bardzo rozpisałam się o sobie, a przecież miałam mówić tu o naszym wspólnym przyjacielu, Maxie Hameronie. Naprawiam więc swój błąd i przechodzę do rzeczy.
Max jest młodszym bratem May. Kiedyś wraz z nią Ashem i Brockiem Wandstorfem podróżował po regionie Hoenn i regionie Kanto, gdzie cała ta dzielna czwórka przeżyła mnóstwo niesamowitych przygód. Później jednak wesoła kompania rozpadła się, gdyż May i Max ruszyli w jedną stronę, zaś Ash i Brock w drugą. Od tego czasu mój luby tylko sporadycznie spotykał owo sympatyczne rodzeństwo podczas swoich nowych przygód. Ja sama miałam możliwość poznania ich osobiście i musiałam przyznać, że wywarli na mnie bardzo pozytywne wrażenie.
Rodzeństwo Hameron było niezwykle zgranym duetem, choć każde z nich miało nieco inne poglądy na życie oraz inne marzenia. May swego czasu chciała zostać koordynatorką Pokemonów, czyli osobą, która zajmuje się pokazami tych uroczych stworków na scenie. Wiem, że nawet kiedyś nią była, jednak po około dwóch latach bycia koordynatorką zrezygnowała z tego znudzona dość monotonnym i nie pozwalającym jej na bycie z bliskimi życiem. Obecnie więc od czasu do czasu tylko podróżowała i zajmowała się organizowaniem imprez, w czym była naprawdę dobra. Do tego stopnia, że nawet w dalekiej Alabastii wzywano ją, żeby przygotowywała niezwykle ważne dla miasta przyjęcia i zabawy.
Max z kolei zawsze przejawiał skłonności do nauki ścisłej. Szczególną słabość ma on do komputerów i Internetu. Już w wieku siedmiu lat umiał rozpracować każdy system komputerowy, choć przyznać muszę, że rzadko kiedy korzystał on z tej umiejętności, zaś w wieku dziesięciu lat był już doskonałym hakerem. Prócz tego posiada prawdziwy talent do matematyki, jak i również żywił ogromny podziw dla Asha Ketchuma. Lider naszej drużyny detektywistycznej jest jego prawdziwym idolem, chociaż tytuł ten dzieli z panem Normanem Hameronem, ojcem Maxa i May. Max bowiem niezwykle ceni sobie swojego ojca i darzy go prawdziwym szacunkiem, co było zresztą dość nietypowe dla współczesnych rodzin, którym życie zwykle upływa na kłótniach i sprzeczkach. Tak czy inaczej Max kiedyś chciał zostać wielkim trenerem Pokemonów, podobnie jak Norman, ale słyszałam, że obecnie nieco zmienił swoje plany na przyszłość i znalazł sobie nowe marzenie, a tak przynajmniej mówiła May. Byłam bardzo ciekawa, co z tego wyniknie.
Muszę tu jeszcze dodać, że nasz młody przyjaciel Max nie rozpoczął swojej podróży trenera Pokemonów w wieku dziesięciu lat, ponieważ już wtedy jego niezwykle wysokie IQ oraz zdolności matematyczne rozwinęły się do tego stopnia, że postanowił on dbać o to, aby one nigdy nie zaginęły. Prócz tego kilka uczelni okazało swoje zainteresowanie umiejętnościom chłopaka, więc Max zaczął się uczyć oraz zdawać różne kursy internetowe i nie tylko ze swojej ulubionej dziedziny nauki. W ciągu roku zdał on kilka takich kursów, a nawet otrzymał dyplomy z kilku uczelni. W przerwach pomiędzy nauką od czasu do czasu Max odwiedzał nas w Alabastii razem z May, więc miałam okazję osobiście go poznać i polubić. Poznałam go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że jego chęć do podróżowania oraz przeżywania przygód przezwycięży w nim wszystkie inne pasje i miałam rację. Max po zdaniu ostatnich egzaminów postanowił odpocząć nieco od nauki i zostać trenerem Pokemonów. Po swoich jedenastych urodzinach zamierzał więc zrealizować ten cel. Wiedziałam, że jeśli tak się stanie, to ja, Ash oraz cała nasza drużyna z przyjemnością mu w tym pomożemy.
***
Zgodnie z zapowiedzią May już po kolejnych pięciu minutach naszej wędrówki dotarliśmy w końcu do Petalburga. Nie będę pisać, jak to miasto wygląda, bo ostatecznie nie zauważyłam w nim nic, co by mogło w jakiś sposób przykuć moja uwagę. Miasto jak miasto, wiele takich już widziałam. To miejsce było dla mnie wyjątkowe jedynie przez to, że znajdował się tu dom państwa Hameron, którzy byli rodzicami May i Maxa. Mieliśmy ich w końcu osobiście poznać, co bardzo rozpalało naszą ciekawość. Podczas podróży tutaj May wiele nam zdążyła opowiedzieć o swoim ojcu i o swojej matce. Z opowieści tej dowiedzieliśmy się kilku interesujących faktów na temat rodziców naszych przyjaciół.
Przede wszystkim należy tu wspomnieć o Normanie Hameronie. Jest to człowiek, przynajmniej zdaniem May, pod każdym względem niezwykły. Lider Sali w Petalburgu był całkowicie i do reszty pochłonięty tym, co robi, wskutek czego zdarzają się w jego życiu takie dni, że nie ma on za wiele czasu nawet na to, aby osobiście porozmawiać ze swoją córką. May nam powiedziała, że jej ojciec jakoś nigdy nie pofatygował się osobiście, aby być obecnym na jakimś Pokazie Koordynatorów, w którym to ona występowała, choć ponoć zawsze oglądał je w telewizji. Jednakże jako Lider Sali Norman sprawdza się w każdym znaczeniu tego słowa. Ma podejście do Pokemonów oraz do swoich przeciwników, przez co doczekał się ponoć nawet własnego fanklubu w regionie Hoenn. Mimo bycia pochłoniętym swoją pracą bardzo kocha swoją żonę Caroline i swoje dzieci. Jest człowiekiem zdecydowanie rodzinnym, choć rzadko bywa w domu więcej niż godzinę czy dwie, kiedy jednak już to robi, to budzi się w nim wręcz prawdziwa dusza towarzystwa. Norman Hameron pomimo bycia zapracowanym zawsze pamięta o takich uroczystościach, jak rocznica ślubu czy też urodziny żony, co w przypadku zapracowanych mężów (i ogólnie rzecz biorąc mężów) jest tutaj prawdziwą rzadkością. Mimo tego wszystkiego May przyznaje, że ma chwilami co do ojca mieszane uczucia.
- Nie jest to tak, że ja nie kocham ojca, broń Boże - powiedziała nasza przyjaciółka, kiedy nam opowiadała o Normanie - Po prostu mniej go znam niż mój brat. Max ma z nim zdecydowanie lepsze kontakty. Uważa ojca za swojego idola i traktuje go jak przykład do naśladowania. Obaj mają też wiele wspólnych tematów, o których mogą rozmawiać godzinami.
Przyznać muszę, że taki opis ojca May we mnie też wzbudził mieszane uczucia, chociaż zdecydowanie, gdybym miała wybierać, to już wolałabym mieć takiego ojca niż nie mieć go wcale. Ja sama swojego ojca już ledwo pamiętałam, gdyż zginął on podczas wyścigów Rhyhornów, kiedy miałam pięć lat.
W porównaniu ze swoim mężem matka May i Maxa wypada pod tym względem raczej blado, a w każdym jest raczej mało rozbudowaną postacią, jakby powiedział jakiś literat zajmujący się pisaniem książek o naszym świecie (zakładając oczywiście, że taki by się znalazł). Miałby on zresztą zdecydowanie rację, gdyż Caroline Hameron nie jest zdecydowanie osobą płytką ani nieciekawą, ale też daleko jej było pod względem charakteru do jej słynnego męża. May co prawda zaznacza, że ze swoją mamą ma o wiele lepsze relacje niż z ojcem, jednak tak prawdę mówiąc, niewiele o niej może powiedzieć poza tym, że kiedyś była ona trenerką Pokemonów i nadal ma jakieś swoje stworki, które czasem trenuje. Jednak Caroline czas upływa najwięcej na dbaniu o dom oraz o Pokemony swojej córki, które May nie zawsze zabiera ze sobą w podróż. Były nimi głównie Beautifly (Pokemon motyl z szarymi skrzydłami zdobionymi kolorowymi plamkami) oraz Skitty (Pokemon przypominający różowego kotka z białą buzią i brzuszkiem w tym samym kolorze oraz z długim, białym, cienkim ogonkiem zakończonym dużą, uroczą, różową kulką). Caroline zwykle troskliwie opiekuje się tymi Pokemonami, jakby były one jej własnymi stworkami.
- Mama jest osobą niezwykle łagodną i miłą - mówiła May - Jednak muszę wam powiedzieć, że niekiedy ta łagodność w niej zanika, zwłaszcza wtedy, gdy jest zazdrosna o ojca. Trudno jednak mieć jej to za złe, w końcu tata jest popularnym, a do tego niezwykle przystojnym mężczyzną. Może się podobać wielu kobietom i coś mi mówi, że tak właśnie jest. Do tego to człowiek bardzo zapracowany, co może również wywoływać nieprzyjemne myśli na temat jego ewentualnych relacji z innymi kobietami. Pamiętam, jak raz mama była zazdrosna o tatę, bo za dużo czasu spędzał on z miejscową siostrą Joy. Potem wyszło na jaw, że tata jedynie szykował z pomocą owej pani pokaz sztucznych ogni na rocznicę ślubu swoją i mamy.
Podsumowując wypowiedź naszej przyjaciółki państwo Hameron, czyli rodzice May i Maxa prezentowali się bardzo interesująco, chociaż muszę przyznać, że zdecydowanie Delia Ketchum czy pan Steven Meyer wypadają przy nich o wiele bardziej sympatycznie (a przynajmniej w moich oczach). Nie powiedziałam jednak tego głośno nie chcąc ranić uczuć mojej drogiej przyjaciółki.
W tym samym czasie, kiedy przypominałam sobie, co dowiedzieliśmy się od May i Maxa na temat ich rodziców, to cała nasza wesoła kompania dotarła do domu państwa Hameron, który był ładnym i miłym domkiem na przedmieściach miasta. Przypominał on nieco domek Delii Ketchum z tą różnicą, że nie miał ogrodu.
- To jest właśnie mój dom! - powiedziała May z dumą w głosie.
- Wygląda całkiem przytulnie - stwierdziła Dawn.
- Pip-lu-pi - zapiszczał Piplup, którego trenerka czule ściskała właśnie w swoich objęciach.
- Jak dla mnie, to on jest po prostu prześliczny! - zawołała zachwycona Bonnie.
- De-de-ne! - zapiszczał Dedenne, wysuwając delikatnie głowę z torby dziewczynki.
- Fakt, robi bardzo pozytywne wrażenie - dodał Clemont, poprawiając sobie delikatnie okulary na nosie.
- Mnie on także się podoba. A ty, co o nim sądzisz, Ash? - zapytałam, spoglądając uważnie na mego chłopaka.
- Myślę, że niewiele on się zmienił od czasów mojej ostatniej wizyty tutaj, jeśli w ogóle zaszły jakieś zmiany - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał radośnie jego Pokemon, siedząc mu wygodnie na ramieniu.
- Wobec tego zapraszam wszystkich do środka. Mama już na nas czeka - powiedziała May.
Chwilę później dziewczyna otworzyła drzwi i weszła do środka, a my weszliśmy za nią. Musieliśmy wówczas z rękami na sercach przyznać, że z zewnątrz dom państwa Hameron wyglądał równie pięknie i przestronnie, co wewnątrz. Zdecydowanie było to miejsce, w którym można było czuć się jak w swoim własnym domu, do tego panowała tam przyjazna atmosfera, o czym szybko się przekonaliśmy.
- Mamo, już jestem! - zawołała głośno May, gdy byliśmy w salonie.
Po schodach prowadzących na górę zeszła do nas młoda kobieta w wieku tak około trzydziestu-parę lat. Miała ona ciemno-brązowe włosy oraz niebieskie oczy, a ubrała była w żółtą sukienkę z białymi zakończeniami.
- Witaj, kochanie. Bardzo się cieszę, że już jesteś - rzekła Caroline Hameron, obejmując czule do siebie córkę i całując ją delikatnie w czubek głowy - Widzę, że przyprowadziłaś gości.
- Zgodnie z zapowiedzią, mamo - odparła z uśmiechem na twarzy May - W końcu sama się na to zgodziłaś.
- Pamiętam, córeczko i bardzo się cieszę, że przyprowadziłaś tu swoich przyjaciół. Przedstawisz mi ich?
- Już się robi, mamo. Asha Ketchuma już znasz.
- Owszem, pamiętam go - rzekła z promiennym uśmiechem na twarzy pani Hameron - Miło mi cię znowu widzieć, Ash.
- Panią również miło widzieć - odpowiedział jej mój chłopak.
- Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- A to jest Serena Evans, dziewczyna Asha i moja droga przyjaciółka - powiedziała May, wskazując na mnie ręką.
- Jestem Serena, bardzo mi miło panią poznać - delikatnie dygnąłem przed panią Hameron.
- Mnie również - powiedziała kobieta, dalej się uśmiechając.
- A to jest Clemont Meyer i jego młodsza siostra Bonnie - dokonywała dalszej prezentacji May.
- Bardzo mi miło panią poznać, pani Hameron - powiedział Clemont, lekko się kłaniając.
- Mnie również - odparła Caroline.
- Mam na imię Bonnie, a to jest mój Dedenne. Dedenne, przywitaj się! - zawołała dziewczynka.
Dedenne wskoczył na jej głowę i dokonał prezentacji, wywołując tym samym uśmiech na twarzy mamy May.
- A to jest Dawn Seroni, przyrodnia siostra Asha i moja serdeczna przyjaciółka już od kilku lat - dokończyła prezentacji May.
- May dużo mi o pani opowiadała. Cieszę się, że mogą panią wreszcie poznać - powiedziała Dawn, delikatnie przy tym dygając - A to jest mój ukochany Pokemon Piplup.
- Pip-lu-pi - przedstawił się jej stworek.
Caroline Hameron obdarzyła nas wszystkich promiennym uśmiechem.
- Bardzo mi miło was poznać. May dużo mi o was opowiadała po swojej ostatniej wizycie w Alabastii.
- Nam również May dużo o pani opowiadała - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Cieszę się, że to słyszę. Mam tylko nadzieję, że mówiła o mnie same pozytywne rzeczy - uśmiechnęła się Caroline.
- Mamo, a czy o tobie można powiedzieć jakieś niepochlebne rzeczy? - udawała zdumioną May.
Obie panie wybuchnęły radosnym śmiechem na taki żart.
- No dobrze, mamo, a gdzie są tata i Max?
- Tata jak zwykle jest na swojej Sali, a Max poszedł tam z nim. Trenują razem Pokemony twojego ojca.
- To chodźmy do nich. Na pewno bardzo się ucieszą na nasz widok - zarządziła May.
- Dobrze, ale pamiętajcie, że za godzinę jest obiad i nie będę was na niego wołać - powiedziała, udając nieco groźny ton Caroline - Więc jak nie przyjdziecie, to zjem wszystko sama.
- Wątpię, żebyś zmieściła to wszystko w swoim brzuchu, ale niech ci będzie. Przyjdziemy na czas - zachichotała May - A propos... Mamo, możesz mi dać moje Pokemony?
- Dobrze, kochanie, ale po co ci one?
- Chcę korzystając z okazji, że mamy do dyspozycji Salę w Petalburg, stoczyć małą walkę z Sereną.
To mówiąc May spojrzała na mnie bojowym wzrokiem, który to ja z radością odwzajemniłam. Obie bowiem już podczas podróży helikopterem do Hoenn zadecydowałyśmy o tym, że stoczymy ze sobą bitwę pod okiem jej ojca, który na pewno należycie oceni nasze Pokemony i ich styl walki. Nie żebyśmy lubowały się w potyczkach, ale uznałyśmy, że mały trening na pewno nam pomoże, a dokonany tuż pod okiem specjalisty pomoże nam wyciągnąć właściwe wnioski.
Caroline nie miała nic przeciwko temu, dlatego dała May do ręki dwa pokeballe, w których, jak się domyślałam, przebywały Pokemony jej córki, Beautifly oraz Skitty. Następnie poszliśmy wszyscy do Sali w Petalburgu, gdzie zastaliśmy Maxa w towarzystwie swojego ojca. Był nim przystojny mężczyzna, mający może czterdzieści lat, granatowe włosy oraz oczy tego samego koloru. Jego ubranie stanowiła czerwona koszula z czarnymi pasami i postawionym do góry czarnym kołnierzem, a także szare spodnie. Max z kolei miał na sobie jak zwykle ten sam strój, co zawsze nosił, czyli zieloną koszulkę, czarne spodenki oraz ciemne buty. Na nosie jego widniały okulary o grubych szkłach (chłopak bowiem, podobnie jak Clemont, ma bez nich raczej kiepski wzrok).
Ojciec i syn rozmawiali ze sobą na jakiś nieznany nam temat. Nie było z nimi Pokemonów Normana. Najwidoczniej mężczyzna schował je do ich pokeballi zanim przyszliśmy. Domyślałam się, że po treningu obaj panowie Hameron rozmawiali ze sobą na temat ich stylu walki.
- Dzień dobry, tato! - zawołała May.
Norman Hameron odwrócił wzrok od syna i spojrzał na nas uważnie. Chwilę później uśmiechnął się on wesoło.
- No proszę, kogo ja widzę?! May! Witaj, córeczko! Nareszcie jesteś! - zawołał mężczyzna, podbiegając do nas - Już myślałem, że się nie zjawisz. O! Widzę, że przyprowadziłaś przyjaciół.
- Przecież mówiłam ci o tym, że ich tu przyprowadzę, tato. Już o tym zapomniałeś? - zapytała nieco urażonym tonem May.
Norman zachichotał nerwowo i zakłopotany podrapał się po karku.
- No tak, rzeczywiście. Wybacz mi, kochana córeczko, ale byłem tak zajęty treningami, że zupełnie o tym zapomniałem.
- Właśnie widzę - odparła z wyrzutem w głosie May.
Mężczyzna nie przejął się tym jednak i spojrzał na nas uważnie.
- No proszę, Ash Ketchum, słynny trener i wychowawca Pokemonów z Alabastii. Miło mi cię znowu widzieć.
Muszę tu wyjaśnić, czemu mój luby nosi również tytuł wychowawcy. Zasłużył on na niego w pełni, ponieważ wiele jego Pokemonów osiągnęło najwyższe stadium ewolucji (przykładem tego może być choćby Charizard), co pozwalało mu się nazywać nie tylko trenerem, ale i wychowawcą.
- Pana również miło widzieć - odpowiedział Ash.
- Ostatni raz miałem okazję cię widzieć w telewizji podczas transmisji na żywo Mistrzostw Ligi Kalos. Pokonałeś wówczas Mistrzynię Pokemon Dianthę i zostałeś koronowany na Mistrza Ligi Kalos - mówił dalej Norman podnieconym tonem.
- Tak, to prawda, a do tego jeszcze wraz z Dianthą Ash tworzy obecnie Duet Mistrzów Ligi Kalos - dodałam dumnym tonem.
Norman Hameron zwrócił wówczas na nas uwagę, a Ash przystąpił szybko do prezentacji.
- Pan pozwoli... Moja dziewczyna, Serena Evans, a to moja przyrodnia siostra, Dawn Seroni, koordynatorka Pokemonów. Ten niepozorny chłopak to mój serdeczny przyjaciel, Clemont Meyer, światowej sławy wynalazca, a ta urocza panienka jest jego młodszą siostrą i ma na imię Bonnie.
- Miło mi was poznać - uśmiechnął się do nas Norman.
- A mnie miło was znowu widzieć - zawołał Max, podbiegając do nas.
Uściskaliśmy radośnie Maxa, gdyż bardzo się za nim stęskniliśmy się. Ostatni raz widzieliśmy go chyba wtedy, gdy Ash został na wskutek intrygi Giovanniego oskarżony o współpracę ze światem przestępczym i musiał udowodnić swoją niewinność, co też udało mu się w dużej mierze dzięki zdolnościom komputerowym Maxa. Już choćby za samo to mogłabym lubić młodego Hamerona, a jak się dodało do tego jeszcze sympatyczny, chociaż nieco zwariowany charakter, to wychodził z tego całkiem uroczy obraz postaci, z którą można by spokojnie cały świat przemierzyć.
Chociaż nie, co ja gadam? Ostatnim razem z Maxem widzieliśmy się wtedy, gdy on i May przybyli do Alabastii, aby na polecenie władz miasta zorganizować przedstawienie teatralne dla miejscowej szkoły podstawowej. Doszło wówczas do małego zamieszania, które zakończyło się śledztwem. Ash oczywiście rozwiązał zagadkę, jednak ze względu na to, że sprawca okazał się być bliską nam osobą, cała nasza drużyna postanowiła zachować szczegóły tej przygody dla siebie. Zawarłam je jedynie w swoich kronikach licząc na to, że ich czytelnicy nie zawiodą mnie i nikomu nigdy nie zdradzą naszej tajemnicy.
- Jak widzę, jesteście obaj bardzo zajęci - powiedziała May, gdy już przywitaliśmy się z jej bratem.
- Nie, wcale nie - odpowiedział wesoło Max, kręcąc przecząco głową - Skończyliśmy już trening Pokemonów taty, a teraz jedynie omawialiśmy nasze wnioski na ten temat.
- Tak, dokładnie tak - zgodził się z nim Norman Hameron - Udzielałem przy okazji mojemu synowi kilku dobrych porad, które ten, mam nadzieję, przyjmie, gdy już zostanie trenerem Pokemonów i wyruszy w swoją własną podróż.
- No właśnie, a propos tej podróży... Max, masz już jakieś plany na ten temat? - zapytał Ash.
- No właśnie, jestem tego strasznie ciekawa! - zawołała podnieconym głosem Bonnie.
- De-de-ne! - zapiszczał jej Dedenne.
- Właściwie to nie mam jeszcze żadnych planów, chociaż powinienem raczej powiedzieć, że ma ich aż w nadmiarze - odpowiedział wesoło Max.
- Aż w nadmiarze? - zdziwił się Clemont.
- Co masz na myśli? - zapytałam.
Max uśmiechnął się i przeszedł do wyjaśnień.
- Widzicie... Chodzi o to, że nie jestem jeszcze pewien, co chciałbym robić w życiu. Kiedyś chciałem zostać takim trenerem jak mój tata i objąć po nim Salę w Petalburgu, ale obecnie zastanawiam się, czy to jest droga dla mnie.
- Pamiętaj, synu, że w razie jakiś problemów zawsze możesz zawrócić z drogi, zaś nasz dom stoi przed tobą otworem. Przed tobą i przed twoimi przyjaciółmi, oczywiście - rzekł z uśmiechem na twarzy Norman - Zawsze będziesz mógł tutaj wrócić i wziąć sobie przerwę w planowaniu przyszłego życia.
- Poza tym masz dopiero jedenaście lat. Posiadasz więc dużo czasu, aby zdecydować, kim chcesz zostać w przyszłości - przypomniała mu May.
- Dodajmy też, że możesz jeszcze niejeden raz zmienić swoje plany życiowe - powiedziała Dawn.
- To prawda. W końcu nawet dorośli często je zmieniają, a co dopiero dzieci - dodała Bonnie.
Max spojrzał na nią nieco morderczym spojrzeniem.
- Nie jestem dzieckiem! Za trzy dni kończę jedenaście lat i wyruszę w swoją własną podróż trenera Pokemonów! A poza tym skończyłem kilka naukowych kursów na kilku uniwerkach! To chyba świadczy o tym, że nie jestem dzieckiem, prawda?!
- Jak będziesz tak krzyczeć na innych, to na pewno nie udowodnisz, że nie jesteś dzieckiem - powiedziała poważnym tonem May.
Max popatrzył na siostrę wściekłym tonem, ale wówczas odezwał się Norman:
- May ma rację, mój synu. Krzykiem oraz wyzwiskami nikomu nic nie udowodnisz. Tylko dojrzałym zachowaniem pokażesz wszystkim, że jesteś mężczyzną, a nie dzieckiem.
Chłopak nieco posmutniał na twarzy, gdy to usłyszał, a Ash podszedł do niego i powoli położył mu dłoń na ramieniu.
- Weź nie przejmuj się tak, stary. Doskonale pamiętam, jak to jest mieć dziesięć lat.
- Jedenaście - poprawił go Max.
- Och tak, jedenaście. Wybacz, zapomniałem - uśmiechnął się do niego przepraszająco Ash - Ale chodzi mi o to, że doskonale pamiętam, jak się czułem, gdy byłem w twoim wieku. Powiem ci nawet więcej. Mnie też nie podobało mi się, kiedy wszyscy nazywali mnie dzieckiem. Starałem się im udowodnić, iż są w błędzie, ale niestety wszelkie próby kończyły się raczej odwrotnie od moich zamierzeń.
- Poważnie? - zapytał zdumiony jego słowami Max.
- Dokładnie tak - powiedział Ash, ciągle się uśmiechając - Ale nie bój się, jeszcze zostaniesz sławnym trenerem Pokemonów.
- Wiesz, właśnie mój problem polega na tym, że ja nie wiem, czy chcę zostać sławnym trenerem Pokemonów - odpowiedział mu Max - Owszem, bardzo, ale to bardzo pragnę trenować Pokemony, jednak to nie jest moje jedyne marzenie. Mam ich kilka i wciąż nie wiem, które z nich ma dla mnie większą wartość.
- Rozumiem. To oznacza, że wciąż poszukujesz swojej drogi życiowej - powiedział wesoło Clemont.
Max pokiwał głową na znak potwierdzenia, wołając:
- Dokładnie to mam na myśli!
- Wiem, co czujesz, Max. Sama tak kiedyś miałam - odezwałam się - Pamiętam, jak wyruszyłam w swoją podróż razem z Ashem, Clemontem i Bonnie. Długo nie wiedziałam, co tak naprawdę chcę robić w życiu. Nie miałam przy tym żadnych planów na życie.
- Poważnie? - zdziwił się Max.
- Tak... A miałam wtedy więcej lat niż ty, bo piętnaście. Ale widzisz, dzięki Ashowi i podróżowaniu z nim odnalazłam swój życiowy cel i teraz uparcie się go trzymam.
- Podobnie jak uparcie trzymasz się Asha - zażartowała sobie Dawn.
Zarumieniłam się lekko na twarzy słysząc te słowa.
- Tak, to sama prawda, ale to działa też w drugą stronę. Prawda, Ash? - zapytałam, patrząc na mego chłopaka.
- Zgadza się - odpowiedział z uśmiechem na twarzy mój chłopak.
- Pika-pika - zapiszczał Pikachu.
- No dobrze, ale my tu gadu gadu, a mama prosiła, żeby ci powiedzieć, że za godzinę... Właściwie to już za pół godziny, będzie obiad i żebyśmy nie odważyli się spóźnić, bo sama wszystko zje - powiedziała May.
Norman wybuchnął śmiechem słysząc słowa córki.
- Na pewno jej się to nie uda, ale lepiej nie kusić losu i przybyć na czas - powiedział z uśmiechem na twarzy.
- No, ale póki co mamy jeszcze jakieś pół godziny czasu do obiadu, więc możemy teraz stoczymy ze sobą bitwę? - zapytała May, spoglądając na mnie.
Uśmiechnęłam się do niej radośnie.
- Nie mam nic przeciwko temu - powiedziałam radośnie - Przy okazji chętnie zobaczę twoje Pokemony w akcji.
- A ja twoje - dodała May.
- Wobec tego z przyjemnością udzielę wam swojej Sali, choćby zaraz! A więc zaczynajcie bitwę! - powiedział Norman, siadając na ławce.
- A ja będę wam sędziować! - dodała piskliwym głosem Bonnie.
Ponieważ nikt nie miał nic przeciwko temu, to ja i May stanęłyśmy naprzeciwko siebie, Bonnie zaś ustawiła się w bocznej części boiska jako sędzia, a reszta drużyny usiadła na ławkach i obserwowała nasz mecz.
- Ogłaszam wszem i wobec, że walka pomiędzy Sereną Evans, a May Hameron rozpocznie się lada moment! - przemówił Bonnie poważnym, a wręcz uroczystym tonem - Walczącym wolno użyć... No właśnie, na ile wy Pokemonów chcecie walczyć?
- Ja mam dwa - odpowiedziałam.
- Ja również - dodała May.
Wtedy odezwał się Norman.
- Proponuję, żebyście najpierw wystawiły do walki najpierw po jednym Pokemonie, a potem po zakończeniu pierwszego starcia wymieniły je i walczyły w drugim starciu innymi Pokemonami.
Przyjęłyśmy tę propozycję i już po chwili rozpoczęła się bitwa.
- Skitty! Do dzieła! - zawołała May, wypuszczając swojego Pokemona.
- Pancham! Naprzód! - krzyknęłam, również wypuszczając z pokeballa swego stworka.
- Rozpoczynamy pierwszą rundę! Pancham vs Skitty! - wołała Bonnie.
- A więc tak wygląda Skitty - powiedziałam i wyjęłam swój Pokedex.
Komputerek ukazał holograficzny obraz Pokemona oraz przemówił:
- Skitty! Pokemon kociak! Skitty jest niezwykle zwinnym oraz szybkim Pokemonem. Ma bardzo dobry wzrok i potrafi z łatwością dostrzec każdego przeciwnika nawet stojącego daleko od niego.
- Hmm... A więc to jest Skitty - powiedziałam, chowając Pokedex do kieszonki spódniczki - Pancham, do dzieła!
Chwilę później rozpoczęła się walka. Pancham zaatakował Skitty’ego ciemnym pulsem, jednak Pokemon May szybko zrobił unik i natarł on na niego, powalając go na ziemię. Pancham jednak szybko się poderwał.
- Nic ci nie jest, Pancham? - zapytałam.
Pokemon zapiszczał jedynie i natarł na Skitty, ten jednak zrobił szybki unik. Pancham zaczął go gonić po całej sali, ale jego przeciwnik zawsze zwinnie mu się wymykał. Szybko zrozumiałam jego strategię.
- Pancham, przestań go gonić! On chce cię zmęczyć! - zawołałam.
Mój Pokemon wówczas uspokoił się i zaraz stanął w miejscu. Wtedy to ponownie zaatakował go Skitty swoim ogonem. Pancham przez dłuższą chwilę unikał ciosów, po czym sam zaatakował pazurami, lekko godząc w ten sposób swego przeciwnika, a następnie ugryzł go on w ogonek. To był jednak poważny błąd.
- Podrzuć go w górę, Skitty! - zawołała May.
Jej Pokemon machnął ogonem i podrzucił Panchama w górę, po czym sam wysoko podskoczył uderzając w niego z główki. Następnie wykonał w powietrzu szybki półobrót oraz zadał mu kolejny cios ogonem. Pancham poleciał na ziemię znokautowany.
- Pancham jest niezdolny do walki! Wygra Skitty! - zawołała Bonnie.
Wyjęłam pokeball i przywołałam z powrotem mego Pokemona.
- Dzielnie walczyłeś, Pancham. Odsapnij trochę - powiedziałam.
May również odwołała swego Pokemona, po czym wypuściła swojego kolejnego stworka, którym był Beautifly. Szybko wyjęłam Pokedex, żeby go sprawdzić.
- Beautifly. Pokemon motyl. Ewoluuje z Silcoona. Potrafi on pobierać energię ze słońca, przywracać zdrowie rannym oraz skutecznie oszałamiać przeciwników. Jeden jego cios może na chwilę sparaliżować ruchy każdego Pokemona, z którym walczy.
- Nieźle. Wobec tego musimy bardzo uważać - powiedziałam chowając Pokedex oraz wypuszczając swego Fennekina - Fennekin, pokaż się!
Mój Pokemon ustawił się gotów do walki ze swoim przeciwnikiem.
- Beautifly! Atakuj go! - zawołała May.
- Staraj się unikać jego ciosów! - krzyknęłam do mojego stworka.
Motyl zaatakował, jednak Fennekin celowo odskakiwał i nie atakował swego przeciwnika. Wiedziałam, że jedno uderzenie i mój Pokemon może zostać sparaliżowany, a wówczas to już przegra na pewno. Poleciłam więc Fennekinowi, aby stosował uniki. Beautifly zaś próbował za wszelką cenę zmusić mojego Pokemona do otwartej walki, jednak ten skutecznie stosował się do polecenia. Moi przyjaciele dzielnie kibicowali mi, siedząc na ławce, co tylko dopingowało mnie do działania.
Tymczasem Beautifly May, coraz bardzie rozwścieczony zachowaniem mego Pokemona, zaczął wręcz szarżować na Fennekina, on zaś tym razem nie odskoczył w bok, choć jego przeciwnik był coraz bliżej niego.
- Spokojnie... Spokojnie, Fennekin - mówiłam - Jeszcze nie... Jeszcze nie... TERAZ!
W odpowiednim momencie mój stworek szybko odskoczył, natomiast Beautifly uderzył z hukiem o ziemię.
- Teraz atakuj pazurem! - zawołałam.
Fennekin natarł na swojego przeciwnika pazurem i zadał mu głęboką ranę zanim ten zdążył się podnieść. Potem wystarczył jeden atak żarem, aby oszołomiony przeciwnik odleciał mocno w tył. Szybko jednak wrócił do walki, choć wyraźnie był przy tym bardzo osłabiony.
- Cios z główki! - krzyknęłam.
Fennekin wykonał polecenie i Beautifly opadł na ziemię. Wtedy to mój Pokemon złapał w zęby jego nóżkę, po czym odrzucił swego przeciwnika daleko za siebie. Motyl wpadł na ścianę, a następnie oszołomiony osunął się po niej na podłogę. To był już koniec walki.
- Beautifly jest niezdolny do walki! Wygrywa Fennekin! - zawołała Bonnie.
Uśmiechnęłam się i radośnie uścisnęłam mego Pokemona.
- Byłeś po prostu wspaniały, Fennekin - powiedziałam.
- Fe-fe-fenne! - zapiszczał stworek.
May przywołała do pokeballa swego Beautifly i powiedziała:
- No to wychodzi na to, że mamy remis.
- No tak - zaśmiałam się.
Obie podałyśmy sobie ręce, po czym Norman wstał i zaczął mówić, jakie wnioski wyciągnął.
- Ta walka wiele mi o was powiedziała. Wychodzi na to, że Fennekin jest bardziej przystosowany do walki niż Pancham, który jednak nie jest złym wojownikiem, ale nie posiada też zbyt wiele zwinności. Woli stawiać raczej na siłę fizyczną niż na szybkość. Fennekin zaś pochodzi o sprawy walk całkowicie odwrotnie... On woli zwinność niż siłę. Z kolei Beautifly zbyt szybko się denerwuje i traci kontrolę nad tym, co robi, przez co może być łatwym celem do ataku dla takich pokemonów jak Fennekin. Lepiej już radzi sobie Skitty, który mimo swego niepozornego wyglądu umie ogonem zadawać niezwykle silne ciosy.
- Więc jaka jest pańska rada? - zapytałam.
- Moja rada brzmi tak: May musi nieco bardziej podszkolić swojego Beautifly, aby lepiej on nad sobą panował, z kolei Serena musi się postarać rozwinąć szybkość i zwinność Panchama.
Obiecałyśmy zrobić tak, jak mężczyzna nam radzi, potem zaś zajęliśmy się rozmową z resztą drużyny, na której to rozmowie miło minął nam czas wyczekiwania na obiad.
- Ash... Max mówił mi, że jesteś detektywem - powiedział Norman do mojego chłopaka, kiedy siedzieliśmy przy stole i raczyliśmy się obiadem.
Ash popatrzył na niego uważnie i pokiwał powoli głową.
- To prawda. Tego lata rozpocząłem karierę prywatnego detektywa Sherlocka Asha. Taki mam pseudonim jako śledczy.
Caroline zrobiła zdumioną minę, gdy to usłyszała.
- Mówisz poważnie? Więc naprawdę jesteś detektywem? I naprawdę rozwiązujesz zagadki? - zapytała.
- Nie inaczej, proszę pani - odpowiedział jej mój ukochany.
- Może nie powinnam go tak bardzo chwalić, ale Ash jest po prostu wspaniałym detektywem - powiedziałam z podnieceniem w głosie - Długo w sobie rozwijał umiejętności do rozwiązywania zagadek, a początkowo nawet o nich nie wiedział. Potem jednak, podczas kilku przygód, wykazał się sprytem i umiejętnością logicznego myślenia, która bardzo mu pomogła rozwikłać kilka naprawdę trudnych spraw.
Ash pokiwał głową na znak, że mam rację, po czym dokończył swoją opowieść:
- Tak właśnie było. A potem zacząłem coraz bardziej rozwijać w sobie te umiejętności, a teraz, gdy już zdobyłem wreszcie tytuł Mistrza Pokemon, zająłem się rozwiązywaniem zagadek.
- Rozumiem. To musi być naprawdę ciekawe zajęcie - powiedziała Caroline, uśmiechając się.
- Ale też bardzo niebezpieczne, bo niekiedy rozwiązywane przez nas sprawy są bardzo groźne - wtrąciła się Bonnie.
- Porządnemu detektywowi nie jest wcale straszna żadna sprawa ani żadne niebezpieczeństwo - powiedziała wesoło Dawn i spojrzała na brata - Mam rację, Ash?
Jej brat, który właśnie zajadał się pysznym obiadem, miał pełne usta, więc pokiwał tylko głową i wrócił do posiłku.
- Coś mi się widzi, że mój brat bardziej niż rozmową jest teraz zajęty zagadką, dlaczego ten obiad jest taki pyszny - powiedziała dowcipnie Dawn.
Bonnie i ja parsknęłyśmy śmiechem, a May uśmiechnęła się delikatnie, mówiąc:
- Ta zagadka może zostać łatwo rozwiązana. Moja mama po prostu ma wielki talent do szykowania wszelkiego rodzaju posiłków.
- To prawda. Mało jest takich wspaniałych kucharek jak ona - dodał Max z dumą w głosie.
- Myślę, Ash, że twoja mama miałaby godną rywalkę, nie sądzisz? - zaśmiałam się i lekko trąciłam łokciem mego chłopaka.
- Nie chcę się chwalić, ale moja mama też zna się na gotowaniu - rzekł zachwyconym tonem Ash.
- Nic dziwnego, w końcu ma własną restaurację - odezwał się Clemont.
- Twoja mama ma własną restaurację? - zapytała zachwyconym głosem Caroline.
- Tak, ma restaurację i zna się na gotowaniu - uśmiechnął się Ash - Ale tak czy inaczej jestem zadowolony z pani kuchni i uważam, że jest pani wspaniałą kucharką.
- Dziękuję ci. A ty jesteś bardzo miły - zaśmiała się pani Hameron.
- Słusznie, przyjacielu. Słusznie. Podlizuj się szefowi kuchni. To jest najlepsza droga do tego, żeby otrzymywać w tym domu jak najlepsze posiłki - zażartował sobie Norman Hameron.
Max i May zaśmiali się wesoło. Caroline zrobiła nieco zadziorną minę i trąciła męża w ramię. Widać ona oraz Norman bardzo lubili się ze sobą tak słodko droczyć, co tylko dodawało im uroku w moich oczach.
- A tak właściwie to czemu pytałaś o to, czy Ash jest detektywem, kochanie? - zapytał po chwili pan Hameron.
Jego żona zarumieniła się lekko na twarzy i powiedziała:
- Pytam o to, ponieważ... Jest taka sprawa...
- Wiedziałam! Po prostu wiedziałam, że tak będzie! - zawołała May złośliwym tonem - Coś tak czułam, że moja mama nie zgodziłaby się na to, żebyście tu przyjechali i to całą paczką, gdyby nie miała w tym jakiegoś ukrytego interesu.
Caroline popatrzyła na córkę z lekkim wyrzutem.
- Córciu, nie powinnaś tak mówić. Przecież wiesz, że twoi przyjaciele są moimi przyjaciółmi, a my jesteśmy bardzo gościnni - powiedziała.
- Ale nie ukrywaj, że miałaś w tym jakiś cel, kiedy się zgadzałaś na spełnienie mojej prośby, prawda? - zapytała May.
Pani Hameron uśmiechnęła się lekko do niej i powiedziała:
- Przyznaję, że kiedy opowiadałaś mi o tym, że Ash jest detektywem i rozwiązał kilka zagadek, to wówczas przyszło mi do głowy, że może on nie tylko nas odwiedzić, ale i przy okazji pomóc mi z pewnym problemem.
- A jaki to problem? - zapytał wyraźnie zainteresowany Ash.
- O nie! Żadnych takich, kochany! - powiedziałam poważnym tonem - Zapomniałeś już, co sobie obiecaliśmy?! Ta wycieczka miała być całkowicie wolny od pracy i wszelkich zagadek! Mieliśmy ją bardzo miło spędzić całą naszą drużyną.
- No właśnie, mój kochany braciszku. Chyba coś ustalaliśmy, prawda? - zapytała Dawn równie poważnie, co ja.
- Hej! To nie fair! - zawołała oburzona Bonnie - Taka ładna zagadka się tu szykuje, a my mamy sobie odpuścić?!
- W sumie to racja. Poza tym grzeczność nakazuje, żebyśmy jakoś się odwdzięczyli naszej drogiej gospodyni za gościnę - dodał Clemont.
Prawdę mówiąc mieli oni rację, mimo wszystko jednak te zagadki były już dla mnie nieco męczące. Co tydzień praktycznie mieliśmy nową sprawę, a nasze wolne weekendy polegały głównie na tym, że zamiast odpoczynku musieliśmy łazić w jakieś podejrzane miejsca, w które nie powinniśmy byli chodzić, przepytywać ludzi na różne tematy oraz zajmować się cudzymi, nie zaś swoimi sprawami. Mimo, że rozwiązywanie zagadek sprawiało mi sporą przyjemność, to jednak chciałam już nieco od nich odpocząć. Niestety, mam zbyt miękkie serce, dlatego widząc zasmuconą i bardzo zawiedzioną minę Asha powiedziałam:
- Chociaż właściwie, to dlaczego nie? W sumie możemy rozwiązać tę zagadkę, ale musimy wiedzieć, o co tu właściwie chodzi.
- JUPI! - zawołała radośnie Bonnie, niemalże podskakując na krześle.
- De-de-ne! - dodał radośnie jej Dedenne.
- Mnie się to też podoba - powiedział Max - Znowu będziemy razem rozwiązywać zagadki, jak wtedy w Alabastii.
- Zgadza się - dodał Ash i spojrzał na mnie z wdzięcznością - Dziękuję ci, Sereno, że mnie rozumiesz.
- Przepraszam, że pytam, ale czy może nam pani powiedzieć, o jaką to zagadkę chodzi? - zapytała Dawn.
- Właśnie. W końcu powinniśmy to wiedzieć, jeśli mamy ją rozwiązać - powiedział Ash.
- Co?! Że niby to my mamy ją rozwiązać? Dobre sobie - zachichotała May - Przecież wszyscy wiemy, że MY będziemy tylko i wyłącznie chodzić wokół miejsca przestępstwa oraz badać sprawę, a Ash przyjdzie na gotowe, pogłówkuje trochę, po czym rozwiąże sprawę bez większych trudności.
- Niektórzy to mają za dobrze na tym świecie - odparł filozoficznym tonem Max.
- A żebyś wiedział, synu. A żebyś wiedział - mruknął jego ojciec, lekko się przy tym uśmiechając.
Caroline, nie słuchając tego, uśmiechnęła się do Asha i powiedziała:
- Widzicie, kochani... Mam przyjaciółkę jeszcze z czasów szkolnych. Nazywa się Sandra Cox. Jest dyrektorką teatru, który znajduje się w naszym mieście.
- Rozumiem. I to ona ma problem? - zapytał Ash.
- Właśnie. Chodzi o to, że szykuje właśnie wystawienie sztuki „Romeo i Julia“. Niestety, odtwórczyni głównej roli ma poważne kłopoty. Już dwa razy uniknęła zamachów na swoje życie.
- Jak to? Zamachów? - zdziwiłam się.
Caroline pokiwała głową na znak potwierdzenie i powiedziała:
- Właśnie. Najpierw ktoś jej dosypał kwasu do pudru. Aktorka uniknęła poparzenia twarzy, a może nawet i śmierci tylko dlatego, że zagadała się z koleżanką, która jako pierwsza skorzystała z tego pudru, przez co teraz to biedactwo ma całą poparzoną twarz.
- Straszne. A drugi zamach jak wyglądał? - spytał Ash.
- Ktoś próbował potrącić ją samochodem, na szczęście bezskutecznie - mówiła dalej Caroline.
- Czy policja zajęła się tą sprawą? - zapytała Dawn.
- Tak, ale nic nie wiedzą - odpowiedział Norman, który najwidoczniej był wtajemniczony w całą sprawę - Miejscowa oficer Jenny wciąż nie może ustalić, kto i dlaczego próbował zabić tę aktorkę. Znalazła ona co prawda samochód, którym chciano ją potrącić, ale niestety okazało się, że został on skradziony, a jego właściciel nic nie wie i do tego jeszcze ma alibi na czas popełnienia przestępstwa.
- Rozumiem. To rzeczywiście bardzo groźna sytuacja - powiedział Ash i zaczął drapać się palcami po brodzie - Groźna i zagadkowa jednocześnie.
- Myślę, że to jest zadanie w sam raz dla Sherlocka Asha - zawołał Max podnieconym tonem.
- Zgadzam się z tobą, Max! - dodała Bonnie.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, który siedział na stole i zajadał jabłko z ketchupem.
Ash uśmiechnął się do mnie i powiedział:
- Wobec tego, pani Hameron, może pani mną dysponować. Zajmę się tą sprawą.
- Super! - zawołał Max.
- Pi-pika-chu! - dodał Pikachu zadowolonym tonem.
- Ale zaraz, chwileczkę! Przecież mieliśmy razem szykować przyjęcie na urodziny Maxa, które są już za trzy, a właściwie to już za dwa dni - powiedziała poważnym tonem Dawn - Kiedy więc zdążymy przygotować wszystko, co niezbędne, jeśli Ash będzie się bawił w detektywa?
- Wypraszam sobie, siostrzyczko. To nie jest zabawa, tylko moja praca, a ponadto dotyczy bardzo poważnej sprawy - odparł urażonym nieco tonem nasz lider.
- Ja mam na to sposób - powiedziałam z uśmiechem - Proponuję, żeby Ash wraz ze mną i Maxem poszli do teatru i zbadali sprawę, z kolei May, Dawn, Clemont i Bonnie pomogą pani Hameron w szykowaniu przyjęcia.
- To jest bardzo dobry pomysł - stwierdziła Caroline - Nie mam nic przeciwko temu. Dzięki temu Max będzie daleko od szykowanego przyjęcia i nie zepsuje niespodzianki, jaką szykujemy.
- Niespodzianki? A co to za niespodzianka? - zapytał zainteresowany słowami matki Max.
- Dowiesz się za dwa dni, synku - odpowiedziała mu kobieta.
Chłopak zrobił niezadowoloną minę i więcej się nie odezwał podczas tej rozmowy.
- Przy okazji muszę powiedzieć, że mój brat to wspaniały kucharz i zna się doskonale na szykowaniu posiłków - powiedziała z dumą Bonnie.
Pod wpływem tych komplementów Clemont zarumienił się delikatnie i odparł:
- Prawdę mówiąc nie chcę się chwalić, ale to prawda. Naprawdę się na tym znam.
- Wobec tego bardzo mi się przydasz w kuchni, mój drogi chłopcze - uśmiechnęła się Caroline.
- Ja też ci chętnie pomogę, mamo - dodała May.
- A ja bym chciała zobaczyć tutejszy teatr. Dawno już w żadnym nie byłam, a skoro mamy tam prowadzić śledztwo, to skorzystam z nadarzającej się okazji - powiedziała z uśmiechem na twarzy Dawn - No, a poza tym te wszystkie kostiumy, stroje i inne rzeczy... To po prostu raj na ziemi.
- Wobec tego możesz iść z nimi. Trzech pomocników też jest w stanie mi pomóc - powiedziała przyjaźnie Caroline.
- Czterech, kochanie. Policz również i mnie - dodał Norman.
Jego żona uśmiechnęła się do niego radośnie.
- Tym lepiej. Urodziny naszego syna są za dwa dni, dlatego musimy się spieszyć, żeby wszystko umówić i przygotować.
- Ale czy dwa dni to nie za mało, aby uszykować wszystko na czas? - zapytałam z lekkim powątpiewaniem w głosie.
- W żadnym razie - odpowiedziała mi Caroline - Zdążymy na czas.
- Poza tym zapominacie, że jestem organizatorką imprez! - zaśmiała się May - Uszykowanie przyjęcia urodzinowego to dla mnie żaden problem. Przygotuję je szybciej, niż zdążycie powiedzieć „Pikachu“.
- Pikachu - powiedział Ash i zachichotał.
May zrobiła do niego nieprzyjemną minę, mówiąc:
- Złośliwiec.
***
Następnego dnia poszliśmy całą naszą drużyną do teatru w Petalburgu. Co prawda tylko ja, Ash i Max mieliśmy rozwiązywać zagadkę, zaś reszta miała zająć się szykowaniem przyjęcia urodzinowego dla naszego jubilata, ale pani Hameron powiedziała, że możemy iść wszyscy razem na godzinę do teatru, potem jednak niech ci, którzy zobowiązali się jej pomagać powrócą, a pozostali zajmą się zagadką. Oczywiście wszyscy bez wahania przyjęliśmy jej warunki, po czym udaliśmy się do teatru.
Już raz mieliśmy okazję rozwiązywać zagadkę w budynku teatralnym w Alabastii, a ponieważ ten budynek był do tamtego bardzo podobny, więc nie będę się rozpisywać nad jego opisem. Z miejsca poszliśmy do dyrektorki teatru, pani Sandry Cox. Była to kobieta po trzydziestce, mająca beżowe włosy związane w kok oraz oczy tego samego koloru. Nosiła ona zieloną sukienkę z białymi falbankami wyglądającą trochę staroświecko, ale też nad wyraz elegancko.
- Dzień dobry, pani - powiedział Ash, wchodząc do gabinetu dyrektorki teatru.
- Dzień dobry, kochani. Miło, że jesteście. Witam was w moich niskich progach. Ty pewnie jesteś Sherlock Ash, ten słynny detektyw. Mam rację? - zapytała kobieta, podnosząc się z krzesła.
- Tak, to właśnie ja. A to jest mój partner Pikachu - rzekł mój chłopak, wskazując na swojego Pokemona, który to ponownie siedział mu na lewym ramieniu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- A to muszą być twoi przyjaciele - powiedziała pani Sandra, patrząc na nas uważnie.
Oczywiście szybko się jej przedstawiliśmy. Kobieta uśmiechnęła się do nas i powiedziała:
- Moja droga przyjaciółka, Caroline Hameron, powiedziała, że chcecie mi pomóc rozwiązać zagadkę, która mnie trapi od kilku dni. Prawdę mówiąc nie wiem, czy ktokolwiek może mi pomóc, jednak Caroline tak dobrze się o tobie wypowiadała, mój młody człowieku, że mam prawo sądzić, iż jesteś odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu.
- Nie chcę się chwalić, ale mam na koncie kilka rozwiązanych zagadek - powiedział Ash w miarę możliwości skromnym tonem.
- Tak, to prawda. Sam szef policji w Alabastii nigdy nie pogardzi naszą pomocą - dodałam dumnym tonem.
Nie było to końca prawdą, bo przecież kapitan Jasper Rocker niekiedy zabraniał nam mieszać się do spraw, które on już (przynajmniej we własnym mniemaniu) rozwiązał, ale przecież pani Sandra nie musiała o tym wiedzieć.
- No proszę, nie wiedziałam, że jesteście aż tak popularni - dodała z uśmiechem na twarzy kobieta - To wobec tego tym chętniej przyjmę waszą pomóc, albowiem, jak to mówimy w teatrze, przedstawienie musi trwać.
Ostatnie swoje słowa Sandra wypowiedziała tonem nieco patetycznym i wzniosłym, który wskazywał na fakt, iż za dużo czasu spędzała w teatrze, a za mało między innymi ludźmi, ponieważ mówiła ona tonem Moliera lub też Szekspira, nie zaś tonem przeciętnego zjadacza chleba.
- Hej, May. Czy ona zawsze tak mówi? - zapytałam po cichu.
- Tylko, jak wpada w trans, czyli prawie bez przerwy - jęknęła May.
- No to pięknie - mruknęłam.
- Mnie tam to nie przeszkadza - powiedział Max.
- Tak, bo ty masz bzika, zupełnie zresztą jak Ash. Obaj możecie sobie rączki podać - odparła na to jego starsza siostra.
Ash i Max popatrzyli na siebie wesoło i jak na ironię podali sobie ręce, śmiejąc się przy tym wesoło.
Dawn tymczasem uśmiechnęła się do Sandry i powiedziała:
- A pozwoli nam pani zobaczyć kostiumy aktorów? Chociaż tak na chwilę?
- Oczywiście, nie widzę żadnych przeciwwskazań. Przyjaciele naszych przyjaciół są naszymi przyjaciółmi - odparła Sandra naprawdę wzniosłym tonem - Albowiem wiadomo, że przyjaźń to jest wielka potęga, a ja wszakże współkochać przyszłam, nie współnienawidzieć.
- Słucham? - zapytała zdumiona Dawn.
- To ostatnie jest z „Antygony“ - wyjaśniłam jej po cichu.
- Aha.
Clemont i Bonnie patrzyli z zachwytem na dyrektorkę teatru.
- Widać, że lubi pani bardzo teatr - powiedział nasz przyjaciel.
- Lubię? Mój drogi, to za mało powiedziane. Ja go po prostu kocham, podziwiam, uwielbiam i cenię sobie najbardziej na świecie - mówiła dalej Sandra podnieconym tonem - Ta oto świątynia Melpomeny, to mój drugi dom i jestem mu całkowicie oddana.
- Jak ona pięknie mówi - powiedziała Dawn.
- Właśnie! Jest pani tą jedyną! - pisnęła Bonnie, po czym przyklękła na kolano i zawołała: - Bardzo panią proszę, niech się pani zaopiekuje moim bratem!
- O nie! Znowu to samo! - jęknęłam, zasłaniając sobie oczy dłonią.
- Słucham? - zdziwiła się Sandra, odzyskując natychmiast kontakt z rzeczywistością.
- Bonnie! Milion razy cię prosiłem, żebyś przestała tak robić! - zawołał Clemont, po czym z jego plecaka wysunęło się ramię Aipoma, pochwyciło mocno Bonnie za kołnierz i podniosło w górę - Ale mi narobiłaś wstydu!
- Proszę mi obiecać, że przemyśli pani moją propozycję - zachichotała dziewczynka.
- Proszę jej nie słuchać! Ona zwariowała! - jęknął załamany Clemont.
- Ja nie zwariowałam, tylko nie mogę wiecznie zajmować się bratem, więc muszę mu znaleźć kochającą i odpowiedzialną żonę - tłumaczyła swoje zachowanie Bonnie.
Clemont niewiele myśląc powoli wyszedł z pokoju wciąż trzymając Bonnie ramieniem Aipoma ze swojego plecaka.
- Co za upokorzenie - jęknął, będąc już za drzwiami.
- Bardzo za nią przepraszamy. Ona już tak ma - powiedziała Dawn.
- Nic nie szkodzi, ja się nie gniewam - uśmiechnęła się kobieta - Ale miałam was zaprowadzić do garderoby. Aktorów jeszcze nie ma, dlatego też możecie śmiało przejrzeć ich kostiumy, a nawet na chwilę je przymierzyć.
Oczywiście bez wahania przyjęliśmy tę propozycję i poszliśmy razem z Sandrą do pomieszczenia, w którym leżały kostiumy. Zachwycona zaczęłam przeglądać niektóre suknie.
- Zobaczcie tylko! Jaka to piękna sukienka! - zawołałam, przykładając wyżej wymieniony przedmiot do swej postaci - Mogę ją przymierzyć?
- Ale tylko na chwilę - przypomniała mi dyrektorka.
Poszłam więc radośnie za parawan, przebrałam się i wyszłam po chwili zachwycona, okręcając się lekko dookoła.
- I jak wam się podobam? - zapytałam.
- Wygląda przepięknie! - zawołał zachwycony Ash.
- Po prostu fantastycznie! - pisnęła Bonnie.
- Najprawdziwsza Julia! - dodała Dawn.
- Pip-lu-pi - zaćwierkał Piplup.
Uśmiechnęłam się do nich radośnie i patrzyłam, jak Ash, Clemont oraz Max prezentują się przede mną w różnych strojach ze sztuki.
- Och! Czyliż pielgrzymi warg nie mają? - zawołał wzniosłym tonem Ash, udając Romea.
- Mają, pielgrzymie. Modły nimi wznoszą - zaśmiałam się delikatnie, odpowiadając memu chłopakowi słowami Julii, po czym dodałam: - Chcesz już iść? Jeszcze ranek nie tak blisko! Słowik to, a nie skowronek się zrywa!
- To jest skowronek, ów czujny herold poranka. Chcąc iść, żyć muszę lub zostając umrzeć - odpowiedział mi Ash.
- Czy im do reszty odbiło? - zapytała Bonnie, lekko się krzywiąc.
- Istnieje taka możliwość - odpowiedziała jej złośliwie May.
Oczywiście nie przejęliśmy się słowami naszych przyjaciółek.
- Gdybyśmy kiedyś w Alabastii wystawiali „Romea i Julię“, to chętnie zagram Romea - powiedział Ash - Proponuję też, żeby Clemont wcielił się w rolę Merkucja, a Max w Benwolia.
- Ja tam uważam, że powinieneś raczej odwrotnie obsadzić te dwie role - powiedziała Bonnie.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo Merkucjo był wesoły i sypał żartami - zauważyła Dawn.
- No właśnie, a Clemont... No cóż... Specjalnie żartobliwy to on nie jest - stwierdziła Bonnie.
Clemont zrobił niezadowoloną minę.
- To prawda, jestem zwykle poważny, ale jednak uważam, że źle mnie oceniacie. Mogę się rozkręcić.
- Już to widzę - mruknęła Bonnie.
- Ja też mogę się rozkręcić - dodał wesoło Max - Pamiętajcie przy tym, że często pozory mylą. Weźcie mnie. Pewnie, kiedy mnie widzicie myślicie, że ja niewiele mogę zdziałać, ale to jest nieprawda. Ja może jestem niski i okularnik, ale jak się rozkręcę...
- To nie ma przebacz. Tak, wiemy! - jęknęli jednocześnie Ash i May.
Tymczasem Dawn również przebrała się w piękną suknię.
- No i jak wyglądam, panowie? - zapytała, patrząc na Asha, Clemonta i Maxa.
- Idealnie, siostrzyczko! - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu! - dodał Pikachu zachwyconym tonem.
- Fantastycznie - zawołał Max.
- Przepięknie - powiedział Clemont nieco nieśmiałym głosem.
Dawn uśmiechnęła się do niego promiennie i powiedziała:
- Jesteście wszyscy bardzo mili. Przyjemnie mi jest słyszeć z waszych ust tak urocze komplementy, chłopcy.
Następnie dziewczyna spojrzała na mnie oraz May.
- A wy co sądzicie?
- To samo, co chłopaki - odparła panna Hameron.
- Zgadzam się z nią - dodałam.
Chwilę tak jeszcze bawiliśmy się z kostiumami, po czym dyrektorka teatru powiedziała nam, że już czas, żebyśmy skończyli zabawę, bo aktorzy zaczynają się schodzić na próbę. May przypomniała sobie wówczas o tym, że miała wraz z Clemontem i Bonnie wrócić do domu oraz pomagać tam w przygotowywaniu przyjęcia urodzinowego dla Maxa.
- Ja też pójdę z wami - powiedziała Dawn - Napatrzyłam się już i mi wystarczy. Poza tym ja bardzo lubię pomagać w kuchni. Ale z wielką chęcią przyjdę na przedstawienie. Kiedy ono jest wystawiane?
- W niedzielę - wyjaśniła Sandra.
- Mam nadzieję, że do tego czasu będziemy jeszcze tutaj w Petalburgu - powiedziała Dawn.
Następnie życzyła nam powodzenia i wraz z Clemontem, Bonnie oraz May poszła do domu państwa Hameron, zaś ja, Ash i Max rozpoczęliśmy nasze śledztwo.
C.D.N.
No no no! Cóż za ciekawa historia się szykuje, mój kochany Autorze! :) Zamachy na życie znanej aktorki? Któż mógłby chcieć ją zabić? Jakiś zazdrosny fan? Albo koleżanka dublerka? Cóż, to okaże się w następnej części, którą przeczytam z radością. :)
OdpowiedzUsuńW cudowny sposób opisałeś całą historię rodziców Maxa i May oraz oczywiście nie mogło zabraknąć historii znajomości Asha z tym cudownym rodzeństwem Hameron. :) To wszystko tak pięknie wkomponowałeś w całą historię, że aż ręce same składają się do oklasków. :)
Oczywiście nie mogło zabraknąć Bonnie i jej standardowego szukania żony dla Clemonta, czym znowu narobiła mu niezłego obciachu, chociaż trzeba przyznać, że Sandra Cox specjalnie się tym nie przejęła, więc to można zapisać na plus. :)
Rzecz jasna wpadły mi w oko cytaty z mojego ukochanego dramatu Szekspira "Romeo i Julia", od razu pojawiły się cudowne wspomnienia z czytania tej przepięknej sztuki. Aż łza wzruszenia sie w oku kręci. :)
Ogólna ocena: 11/10 :)
23 yr old Developer II Zebadiah Mapston, hailing from Manitouwadge enjoys watching movies like Melancholia and Board games. Took a trip to Kalwaria Zebrzydowska: Pilgrimage Park and drives a Jaguar D-Type. swietny post do poczytania
OdpowiedzUsuń