Muzeum pełne tajemnic cz. I
- Zebrałem was tu, żeby przedstawić wam swój najnowszy wynalazek! - powiedział do nas Clemont poważnym, a niemalże uroczystym tonem.
Ja, Ash, Dawn i Bonnie staliśmy naprzeciwko niego w naszym domku na drzewie, patrząc z uwagą na jego zachowanie. Prawdę mówiąc przestało nas już ono dziwić, ponieważ niejeden raz nasz przyjaciel prezentował przed nami swoje wynalazki, którym nadawał zawsze jakieś takie dziwaczne nazwy, przypominające bardziej opis aniżeli nazwę własną. Prócz tego owe wynalazki miały jedną, zasadniczą wadę, mianowicie wybuchały one zaraz po uruchomieniu lub kilka minut potem. Oczywiście byłoby z mojej strony wielką niesprawiedliwością powiedzieć, że wszystkie jego wynalazki tak marnie skończyły, bo to przecież jest nieprawda. Większość dzieł młodego Meyera rzeczywiście wybuchało zaraz po tym, jak je uruchomił, ale przecież nasz przyjaciel miał kilka niezwykle udanych dzieł na swoim koncie. Przede wszystkim takim dziełem był robot Clembot, który to zastępował swojego stwórcę na stanowisku Lidera Sali w mieście Lumiose. Co prawda Clembot nie działał początkowo tak jak należy, ale odkąd jego twórca go naprawił, to wszystko uległo poprawie.
Kolejnym z naprawdę udanych wynalazków Clemonta był jego plecak zawierający w sobie ramię Aipoma. Ramię to bardzo często się przydawało do podnoszenia ciężkich przedmiotów lub też do łapania Bonnie, kiedy ta doprowadzała swojego starszego brata do szału chcąc go ożenić z każdą napotkaną, ładną dziewczyną. Powiedziałabym, że jest to bardzo praktyczna rzecz. Założę się nawet, że niejeden starszy brat chciałby mieć coś takiego w swoim domu.
Kolejnym udanym wynalazkiem Clemonta było narzędzie służące do rozcinania ciasta na bardzo równe kawałki. Nazwał je „Precyzyjno-równo-cięciomierz“. Równie udana okazała się być kamera filmowa nazwana przez swojego stwórcę „Filmorobot Pokewood“. Co prawda pierwsza wersja tego wynalazku była totalnym niewypałem, ale już następna...
Podsumowując całą tę moją wypowiedź muszę stwierdzić, że naprawdę niektóre wynalazki Clemonta były naprawdę dobre, ale niestety większość z nich kończyło swoją karierę i zarazem istnienie za sprawą wielkiego bum! Podejrzewałam więc, gdy nasz przyjaciel zebrał nas wszystkich w domku na drzewie, że tym razem też tak będzie.
- Pamiętajcie, że dzięki nauce przyszłość mamy dziś! Włączam zestaw Clemonta! - zawołał wesoło Clemont, po czym wyjął zza pleców narzędzie przypominające skrzyżowanie wykrywacza min z łopatą.
Wszystkich nas widok tego wynalazku dość mocno zadziwił, a co do mnie, to nawet nie wiedziałam, co mam powiedzieć, ale oczywiście Clemont był wniebowzięty, więc nie zwracając uwagi na naszą reakcję kontynuował swoją wypowiedź:
- Przedstawiam wam swoje najnowsze arcydzieło! Oto „Profesjonalny wykrywacz fałszywek“!
- Wykrywacz fałszywek? - zapytałam zdumiona.
- Do tego jeszcze profesjonalny? - dodała Dawn z lekkim politowaniem w głosie.
Bonnie wykrzywiła się złośliwie:
- Nazwa za długa i głupia, ale przynajmniej wiemy, do czego to służy.
- Ten wynalazek zbudowałem dlatego, aby móc rozpoznawać fałszywe złoto i inne rzeczy, które pewni ludzie próbują nam wcisnąć jako prawdziwe -mówił dalej Clemont.
Na twarzy Asha zabłyszczał radosny uśmiech. Chłopak zacisnął pięści w dłonie, patrzył podnieconym wzrokiem na dzieło swojego przyjaciela i zawołał:
- Nauka jest niesamowita!
Clemont ciesząc się, że chociaż ktoś uważa jego wynalazek za ciekawy oraz pożyteczny dla świata zadowolony pokiwał głową, po czym zaczął mówić dalej jeszcze sporo szczegółów na temat swego najnowszego dzieła, nie zauważając przy tym, że z jego wypowiedzi zrozumieliśmy tylko nazwę owego dzieła i nic poza tym. Najwidoczniej chłopakowi to jednak wcale nie przeszkadzało, ponieważ chwilę później zaczął on nam prezentować swój wynalazek. Włączył jeden z guzików, który się na nim znajdował, po czym skierował go na stół, gdzie leżały już dwie monety.
- Widzicie te dwa pieniążki? Jeden z nich jest ze szczerego złota, a drugi z fałszywego. Mój genialny wynalazek pokaże nam zaraz, która z nich jest prawdziwa.
Teraz to naprawdę wszyscy zainteresowaliśmy się jego wynalazkiem, choć co do mnie, to i tak miałam złe przeczucia względem niego.
- Pięć dolarów, że za chwilę on wybuchnie - powiedziałam ironicznym tonem.
Spojrzałam wymownie na Asha, który to delikatnie się uśmiechnął do mnie w sposób wyzywający. Chłopak miał na głowie opaskę, która wciąż podtrzymywała opatrunek, który znajdował się w jego lewym uchu. Mój ukochany kilka dni wcześniej złapał zapalenie ucha i musiał przez jakiś czas nosić opatrunek rozgrzewający, który podtrzymywał za pomocą opaski od Dawn. Na całe szczęście choroba powoli już mijała, choć dla pewności, że jej objawy się nie przedłużą, Ash dalej nosił opaskę oraz opatrunek.
- Przyjmuję zakład - odpowiedział wesoło mój chłopak na złożoną mu przeze mnie propozycję.
Clemont tymczasem przyłożył swój wynalazek do dwóch monet, po czym zaczął je z jego pomocą dokładnie oglądać. Już po chwili uśmiechnął się zadowolony i zawołał:
- Widzicie?! Ta moneta jest prawdziwa!
- Skąd ta pewność? - zapytała nieco zadziornym tonem Bonnie.
- Bo mój wynalazek zaczyna wydawać z siebie dźwięki, gdy natrafi na fałszywkę - odpowiedział na to jej starszy brat.
- A skąd ty niby to wiesz, skoro dopiero testujesz swoje najnowsze dzieło? - spytała go Dawn.
Jej pytanie miało sporo sensu, więc Clemont lekko się zmieszał, jednak szybko odzyskał pewność siebie i odparł:
- Choćby stąd, że tak właśnie powinien on funkcjonować.
- Nie obraź się, braciszku, ale prawie żaden z twoich wynalazków nie działa tak, jak powinien - powiedziała Bonnie, uśmiechając się z lekkim politowaniem.
Ash machnął lekceważąco ręką, słysząc te słowa.
- Nie słuchaj jej, stary. Twoje wynalazki są naprawdę wspaniałe. No, a poza tym Bonnie sama powiedziała, że prawie żaden z twoich wynalazków się nie udał. Przecież „prawie“ to nie to samo, co „wszystkie“.
Clemont uśmiechnął się przyjaźnie do swego przyjaciela, po czym przyłożył swój wynalazek do drugiej monety, ten zaś zaczął piszczeć.
- Widzicie? Doskonale funkcjonuje! - zawołał radośnie chłopak.
- Jak złoto - zachichotałam wesoło.
Clemont chciał już odłożyć swój wynalazek, ale ten zaczął piszczeć jeszcze głośniej, a do tego buczeć i syczeć.
- A niech mnie! To nie tak miało być! - zawołał przerażony wynalazca.
- To było łatwe do przewidzenia - dodałam.
- Braciszku, wyłącz to, szybko! - krzyknęła Bonnie.
- Ale ja nie wiem jak! Straciłem nad tym kontrolę! - jęknął Clemont, który był coraz bardziej przerażony.
Wszyscy odbiegliśmy od niego jak najdalej doskonale wiedząc, co się zaraz stanie. Chwilę później wynalazek wybuchł Clemontowi w rękach. Na całe szczęście, podobnie jak w przypadku innych dzieł naszego przyjaciela, wybuch ten nie był groźny dla jego życia i tylko pokrył sadzą twarz oraz włosy chłopaka.
- No i wybuchowej tradycji stało się zadość - powiedziała Bonnie z politowaniem w głosie.
Clemont załamany zaczął tulić do siebie szczątki swego wynalazku i płacząc jęczał:
- Dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego?!
Nie chciałam kpić sobie z porażek przyjaciela, ale też jakoś trudno mi było się nie uśmiechnąć widząc, jak chłopak tuli do siebie szczątki swojego wynalazku i płacze nad nimi.
- Biedny Clemont - powiedziała Dawn smutnym głosem.
- Zachowuje się tak, jakby co najmniej umarło jego dziecko - odparła na to złośliwie Bonnie.
Spojrzałam wymownie na Asha i wyciągnęłam otwartą dłoń. Chłopak zrozumiał mój gest, ponieważ wyjął z kieszeni portfel, wydobył z niego pięć dolarów i podał mi do ręki.
- Proszę - powiedział.
Zadowolona schowałam sobie pieniądze do kieszeni i rzuciłam nie bez złośliwości:
- Interesy z tobą to sama przyjemność.
- Dla kogo przyjemność, dla tego przyjemność - odpowiedział mi nieco złośliwym tonem Ash, chowając portfel - Na trzech zakładach z tobą już przegrałem piętnaście dolarów.
- Zakłady kosztują, kochanie - rzekłam tonem niewiniątka.
Ash machnął na to ręką i podszedł do Clemonta.
- Nie martw się, stary. Za pierwszym razem ci się nie udało, ale na pewno za drugim razem już będzie lepiej.
Przyjaciel spojrzał na niego uważnie.
- Jesteś tego pewien, Ash?
- Owszem, ja jestem tego pewien, Clemont. Pierwsze podejście prawie nigdy się nie udaje, jednak dlatego jest ono właśnie nazywane pierwszym podejściem, bo muszą po nim nastąpić kolejne.
Clemont uśmiechnął się do Asha i obaj się uścisnęli po przyjacielsku.
- Tak czy inaczej uważam, że ten wynalazek jest bardzo pożyteczny - powiedział po chwili Ash.
- Najpierw musi działać jak należy, żeby był pożyteczny - odparła na to Bonnie.
- Moja droga, widocznie nie doceniasz należycie swego brata - zaśmiał się wesoło mój chłopak - Jestem pewien, że następne podejście będzie już lepsze niż poprzednie. Podstawa to nie poddawać się, tylko walczyć i to do samego końca. Nie wolno poprzestawać na pierwszym podejściu. Należy kontynuować swoje starania aż do zwycięstwa.
Uśmiechnęłam się radośnie słysząc jego słowa. Gdy tak to mówił, to strasznie przypominał mi on tego uroczego chłopca z Letniego Obozu Pokemonów profesora Samuela Oaka, na którym to oboje się poznaliśmy. Już wówczas jego ulubionym powiedzonkiem było hasło „Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz“, któremu był bardzo wierny. Ash nic się pod tym względem nie zmienił.
- Tak czy inaczej mam nadzieję, Clemont, że zechcesz dokończyć swój wynalazek - powiedział Ash, patrząc na przyjaciela.
- Na pewno to zrobię. I nie tylko dla siebie, ale też i dla ciebie, Ash - odpowiedział mu radośnie Clemont, odzyskując nadzieję na sukces.
- A kiedy go już dokończysz, to liczę na to, że zechcesz go użyć na pożytek naszej drużyny - mówił dalej Ash.
- Wybacz, braciszku, ale jaki może mieć ten wynalazek pożytek dla naszej drużyny? - zapytała Dawn.
Ash uśmiechnął się do niej wesoło.
- Zdziwiłabyś się, siostrzyczko, jaki może być z tego użytek.
- Naprawdę? A może jeszcze mi powiesz, że wiesz to z autopsji? - zapytała dowcipnie Dawn.
Mój chłopak uśmiechnął się do niej ponownie i powiedział:
- A żebyś wiedziała.
Jego słowa mocno nas wszystkich zdziwiły. Byliśmy ciekawi, co też on ma na myśli. Na szczęście Ash, najwyraźniej wyczuwając, o co chcemy go zapytać, zaczął udzielać nam wyjaśnień.
- Widzicie, miałem swego czasu pewną przygodę, która była zarazem drugą rozwiązaną przeze mnie zagadką w mojej karierze. Udało mi się wtedy złapać ludzi, którzy tworzyli fałszywe eksponaty w muzeum, po czym zastępowali oni nimi te prawdziwe.
- A jak ich rozpracowałeś? - zapytałam podekscytowanym głosem.
- I o co dokładnie tam chodziło? - dodała Dawn.
- Opowiesz nam o tym? Prosimy, Ash! Opowiedz! - zawołała Bonnie, podskakując radośnie.
- De-de-nne! - dołączył do jej prośby Dedenne, wysuwając główkę ze swojej torby.
- Ja jestem za! Proszę, opowiedz nam o tym, Ash! - rzekł Clemont.
- Braciszku, nie daj się długo prosić! - dodała Dawn.
- Pip-pip! Pip-lup-pip! - zapiszczał Piplup.
- Widzisz? Mój Piplup też jest ciekawy twojej opowieści - zawołała Dawn, czule obejmując do siebie swego Pokemona.
Ash spojrzał na Pikachu, który pokiwał radośnie główką na znak, że nie ma nic przeciwko temu. Widząc to mój chłopak uśmiechnął się radośnie i wyraził zgodę na spełnienie naszej prośby.
- No dobrze, opowiem wam o tym - powiedział.
- JUPI! - zawołaliśmy wszyscy jednocześnie, po czym usiedliśmy po turecku naprzeciwko Asha.
Pikachu, Piplup i Dedenne usiedli obok nas. Żeby było przyjemniej wypuściłam z pokeballi Fennekina oraz Panchama, zaś Clemont wypuścił swego Chespina. Chcieliśmy, żeby oni również mogli posłuchać opowieści Asha.
Tymczasem mój chłopak usadowił się wygodnie na poduszce w tej samej pozycji co my, następnie oparł się plecami o ścianę domku i zaczął mówić.
Po przygodzie z Meloettą, o której wam już opowiadałem, razem z Iris i Cilanem ruszyłem w dalszą podróż po świecie, żeby zdobywać kolejne doświadczenia w życiu oraz kolejne umiejętności, które otworzyłyby przede mną możliwość zostania Mistrzem Pokemonów. Podczas tej wędrówki poznaliśmy Alexę, z którą zawarliśmy przyjaźń. Dziewczyna polubiła nas tak bardzo, że zaczęła wędrować z nami, przy okazji zbierając materiały do swoich nowych artykułów. Jakiś czas później Iris i Cilan odeszli z naszej drużyny chcąc realizować swoje własne marzenia, które jednak niestety nie kolidowały z moimi. Ja zaś postanowiłem powrócić na jakiś czas do Alabastii, żeby zobaczyć się z mamą oraz profesorem Oakiem. Wiedząc o moich planach Alexa zdecydowała, że wyruszy tam ze mną. Bardzo chciała poznać mego mentora i zrobić z nim wywiad. Polecieliśmy więc samolotem do Alabastii, potem ona odwiedziła profesora, a ja moją mamę, która bardzo ucieszyła się na mój widok. Spędziłem u niej nieco czasu, po czym sam poszedłem w odwiedziny do profesora, który udzielał właśnie wywiadu Alexie. Miałem nadzieję zastać w laboratorium Tracey’ego, ale niestety okazało się, że ten wyjechał do Azurii odwiedzić Misty. Byłem zasmucony z tego powodu, ale szybko odzyskałem dobry humor, bo przy moim mentorze trudno było się nie uśmiechać.
Tymczasem Alexa dokończyła wywiad z profesorem i postanowiła zrobić sobie małe wakacje oraz zwiedzić kilka ciekawych miejsc w Alabastii i jej okolicy. Profesor Oak poradził jej, aby odwiedziła muzeum rzadkich oraz wymarłych Pokemonów oraz wszystkiego, co z nimi związane, które to znajdowało się w Marmorii. Alexa przyszła do mnie i powiedziała mi, co zamierza. Zaproponowała mi, abym udał się tam z nią, na co ja przystałem. Z tego miasta przecież pochodzi Brock i miałem nadzieję go tam spotkać. Profesor załatwił nam więc transport, dzięki któremu dotarliśmy do miasta w dwie godziny. Niestety, Brocka tam nie zastaliśmy, gdyż mój przyjaciel miał jakieś swoje własne sprawy, które wygnały go z Marmorii na jakiś czas. Podejrzewam, że chodziło o to, iż chciał on wtedy zostać doktorem Pokemonów, co jak wszyscy wiemy, w końcu udało mu się osiągnąć. Wtedy jednak nie było go w mieście, bo pewnie musiał on zdawać jakieś ważne egzaminy albo coś w tym stylu. Zresztą to nie ma żadnego znaczenia dla naszej opowieści.
Ponieważ ja i Alexa znaleźliśmy się w Marmorii, to postanowiliśmy zwiedzić całe miasto, a już szczególnie owo muzeum, o którym mówiłem. Byliśmy oboje co prawda zasmuceni brakiem możliwości spotkania się z Brockiem, ale szybko odzyskaliśmy dobry humor, zwłaszcza, gdy okazało się, że w mieście tym jest Tracey, który właśnie zakończył swoją wizytę u Misty i chciał wrócić do Alabastii. Bardzo ucieszył się, gdy mnie spotkał. Do tego stopnia wprawiło go to w radość, że postanowił nam towarzyszyć w zwiedzaniu Marmorii. Zatem po uprzednim obejrzeniu sobie miasta wzdłuż i wszerz cała nasza wesoła trójka wyruszyła do głównego celu tej wyprawy, a oczekująca na nas przygoda właśnie się rozpoczęła.
***
- Dawno już nie byłem w Marmorii. Nie wiedziałem, że aż tyle się tu zmieniło - powiedziałem bardzo wesoło, gdy szliśmy w kierunku muzeum - Przykładowo ten budynek po lewej. Przysiągłbym, że wcześniej go tu nie widziałem.
- To możliwe, skoro dawno tu nie byłeś - odpowiedział mi na to Tracey - Ostatecznie przecież ludzie się zmieniają, a co dopiero miasta, w których oni mieszkają.
- Tak, a ostatnio nowe domy rosną jak grzyby po deszczu - zaśmiała się Alexa - Zwłaszcza te nowoczesne z najnowszymi udogodnieniami.
- To fakt - zachichotałam.
- Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Rozejrzeliśmy się dookoła poszukując uważnie wzrokiem muzeum, które było celem naszej wyprawy. Dość szybko je zobaczyliśmy.
- To musi być tutaj - powiedziałem.
- Tak, to miejsce zdecydowanie wygląda na muzeum - dodał Tracey.
- W takim razie chodźmy je zwiedzić - zaproponowała Alexa.
Ponieważ właśnie po to przybyliśmy do Marmorii, to ten temat nie podlegał dyskusji. Mieliśmy już tam wejść, kiedy nagle poczułem, jak coś szybkim i zwinnym ruchem zrywa mi czapkę z głowy. Rozejrzałem się za owym złodziejaszkiem i zauważyłem, że jest to Aipom, który ściskał w łapce moją czapkę, szczerząc się przy tym zadziornie.
- To Aipom! - zawołał zdumiony Tracey.
- A do tego mający wyraźnie złodziejskie usposobienie - zażartowała sobie Alexa, lekko chichocząc przy tym.
W przeciwieństwie do mojej przyjaciółki mnie jakoś wcale nie było do śmiechu, więc skoczyłem na Pokemona próbując mu zabrać moją czapkę, ten jednak uskoczył przede mną i dalej przy tym chichotał. Ponownie na niego skoczyłem, ale on znowu mi umknął. Pewnie jeszcze długo byśmy się tak ganiali, gdyby nagle nie zjawiła się właścicielka owego Pokemona.
- Aipom! Przestań wreszcie i oddaj temu chłopakowi jego czapkę!
Pokemon niechętnie wykonywał polecenie i oddał mi moją własność. Ja zaś nałożyłem ją sobie na głowę, po czym spojrzałem w kierunku, z którego dobiegł mnie głos przywołujący Aipoma do porządku. Należał on do młodej dziewczyny niewiele młodszej ode mnie, która stała przed nami ze smutną miną na twarzy. Miała ona nieco przyciemnioną karnację, długie czarne włosy, zielone oczy i strój Cyganki, na który składała się ogromna fioletowa spódnica, ciemna bluzka, a także czerwona chusta zdobiąca jej głowę.
- Wybaczcie, proszę. Moja Aipom nie nabrała jeszcze dobrych manier - powiedziała Cyganka przepraszającym tonem.
- Spokojnie, nic się nie stało, ale lepiej na przyszłość niech nie rusza cudzych rzeczy, bo następnym razem mój Pikachu i ja już nie będziemy dla niej tacy mili - odpowiedziałem dziewczynie.
Cyganka uśmiechnęła się do mnie przepraszająco.
- Naprawdę bardzo cię przepraszam. Aipom jest czasem nieposłuszna, ale wiesz... Mam ją od niedawna i jeszcze nie do końca udało nam się stworzyć więzi prawdziwej przyjaźni oraz zaufania.
- Doskonale cię rozumiem. Kiedy ja dostałem mojego Pikachu, też nie mieliśmy ze sobą przyjaznych relacji, a on w ogóle nie chciał mnie słuchać - powiedziałem, uśmiechając się i powoli odzyskując dobry humor.
Pikachu zapiszczał na znak potwierdzenia moich słów. Cyganka zaś, widząc to, uśmiechnęła się do nas radośnie.
- Widzę jednak, że teraz macie doskonałe relacje - powiedziała - A propos... Jestem Esmeralda.
- Ja jestem Ash, a to mój Pikachu - przedstawiłem się - A to są moi przyjaciele, Tracey i Alexa.
- Miło nam cię poznać, Esmeraldo - powiedziała Alexa.
- Bardzo miło - dodał Tracey.
Esmeralda uśmiechnęła się do nich, po czym ponownie skierowała na mnie swój uważny wzrok.
- Słuchaj, Ash... Może w ramach przeprosin za to, co zrobiła moja Aipom powróżę wam wszystkim?
- Ale my nie mamy pieniędzy - odpowiedziałem smutno.
- Pika-pika - dodał Pikachu.
- Mamy jedynie tyle pieniędzy, aby starczyło nam na bilety do muzeum - dodała Alexa.
- Poza tym ja nie wierzę we wróżby - powiedział Tracey.
Esmeralda popatrzyła na niego zadziornym spojrzeniem.
- Doprawdy? Nie wierzysz we wróżby? A to niby czemu?
- Bo uważam, że na moje życie nie mają żadnego wpływu karty czy fusy od herbaty. Moja przyszłość jest w moich rękach i ja zadecyduję, jaka ona będzie - odpowiedział jej Tracey.
- Bardzo piękne słowa. A jeśli chodzi o mnie, to jestem laikiem w tych sprawach, więc się nie wypowiadam - stwierdziła Alexa.
- A ja to bym chętnie otrzymał jakąś wróżbę, ale niestety nie mam pieniędzy - dodałem.
- A czy Esmeralda chce pieniędzy? - zapytała mnie Cyganka z uroczym uśmiechem na twarzy - Nie mówiłam nic o pieniądzach. Powróżę wam za darmo. Może więc jednak skusicie się?
Pomimo tych słów Alexa i Tracey dalej nie byli przekonani do wróżb, więc tylko ja zgodziłem się na propozycję uroczej Cyganki. Nie żebym wierzył w przepowiednie, magię i zabobony, ale po prostu byłem ciekaw, co też ona mi powie. Poza tym widziałem już w swoim życiu takie rzeczy, przy których wróżba z kart wydawała się dziecinną igraszką.
- Daj mi rękę, Ash - powiedziała Esmeralda.
Podałem ją jej więc ciekaw, co też ona mi powie. Dziewczyna wzięła więc w obie ręce moją prawą dłoń i zaczęła się jej uważnie przyglądać.
- Hmm... Piękna dłoń i piękne linie - rzekła po chwili oględzin - Masz długą linię życia, choć jest ona nieco niewyraźna. Twoje życie jest pełne niespodzianek i przygód, brak w nim przewidywalności.
- Tak, to prawda - powiedziałem z uśmiechem na twarzy - I co dalej?
- Masz również piękną linię rozumu... Wyraźną i dokładną, choć mniej dokładną i wyraźną od linii serca. Ona jest zdecydowanie wyraźniejsza - mówiła mi dalej Esmeralda.
- No cóż, Ash jest bardzo uczuciowym chłopakiem - wtrąciła się Alexa - Uczucia odgrywają w jego życiu ogromną rolę.
Słysząc to Esmeralda uśmiechnęła się do mnie lekko i dalej zaczęła się przyglądać mojej dłoni.
- Masz też bardzo, ale to bardzo niepokorny charakter. Nie lubisz się podporządkowywać innym. Sam za to lubisz rządzić.
Zarumieniłem się lekko na twarzy, zaś Alexa i Tracey zaśmiali się wymownie. Tymczasem Cyganka wróżyła mi dalej.
- Umiesz kochać całym sercem, w miłości czy przyjaźni poświęcasz się dla drugiej osoby bardziej niż dla samego siebie. Masz też kilka talentów, z których nie korzystasz, a które rozwijają się w tobie i czekają na chwilę, aż ich użyjesz.
- A jakie to talenty? - zapytałam zainteresowany.
- Pika-pika? - zapiszczał zdumiony Pikachu.
- Tego Esmeralda ci już nie powie, bo nie wie. Dłoń twoja nie mówi dosłownie wszystkiego. Ale mówi wiele... Bardzo wiele.
To mówiąc Cyganka dokładnie zaczęła badać moją dłoń.
- Widzę, że w twoim życiu niedługo zajdzie poważna zmiana. Jedno marzenie swoje zrealizujesz, ale drugie pochłonie całkowicie twoją osobę. Na linię życia twego nachodzi wiele innych, pomniejszych linii. Wielu ludzi w twoim sercu mieszka. Każda z tych osób jest ci droga. Dziewczynę przy twoim boku również widzę.
- Dziewczynę? - zapytałem zainteresowany.
- Pika-pika? Pika-chu?
- Tak, dziewczynę. Ale nie wiem jeszcze, jaka ona jest. Musiałabym ci wróżyć z kart... Na razie wiem jedno... Jest ci ona przeznaczona. Jej linia wchodzi na linię twojego życia i ciągnie się z nią aż do samego końca. Rozgałęzia się ona potem na końcu.
- Co to oznacza?
- To może oznaczać wiele... Ale sądzę, że to oznacza, iż będziecie mieli dzieci.
- Dzieci?
- Tak, dzieci. Ożenisz się z tą dziewczyną i będziecie mieli dwójkę dzieci.
Alexa i Tracey zachichotali wesoło słysząc te słowa, a ja zarumieniłem się lekko na twarzy.
- I to wszystko widzisz na mojej dłoni? - zapytałem.
- Widzę o wiele więcej... Widzę przygodę, ku której właśnie zmierzasz - odparła Esmeralda.
- Przygodę? A jaka to przygoda?
Cyganka pokręciła przecząco głową.
- Tego to już Esmeralda dzisiaj ci nie powie. Ale jeśli chcesz, to jutro Esmeralda może przyjść do ciebie z kartami i będzie ci wróżyć. Gdzie się zatrzymaliście?
- Wynajęliśmy sobie pokoje w Centrum Pokemon - odpowiedziała jej Alexa.
Cyganka pokiwała głową z uśmiechem.
- To dobrze. A więc spodziewaj się mojej wizyty jutro w południe, o ile oczywiście jesteś zainteresowany swoją przyszłością.
- Też pytanie! Jasne, że jestem zainteresowany! - zawołałem bojowo.
Pikachu zapiszczał radośnie i machnął łapką na znak, że on również jest tego ciekaw. Esmeralda uśmiechnęła się do mnie, po czym pomachała nam ręką na pożegnanie i pognała przed siebie.
- Pamiętajcie zatem! Jutro w południe w Centrum Pokemon.
Już po chwili zniknęła nam z oczu.
- Niezwykła osóbka - zaśmiała się Alexa.
- I chyba wpadła naszemu Ashowi w oko - zażartował sobie Tracey.
- Raczej to on jej wpadł w oko - odparła Alexa.
Zarumieniłem się na twarzy nie wiedząc, co mam na to odpowiedzieć, zwłaszcza, że Esmeralda rzeczywiście jakoś mnie do siebie przyciągała. Nie chodziło tu jednak o jej urodę, ale o te wróżby oraz o tę niezwykłą aurę tajemniczości, która wokół niej panowała.
***
- Nie chodziło o jej urodę, no jasne. Braciszku, innym możesz mydlić oczy, ale na pewno nie mnie. Jestem pewna, że ta dziewczyna po prostu wpadła ci w oko - przerwała opowieść Asha Dawn.
Zaśmiałam się słysząc jej słowa. Normalnie powinnam być zazdrosna słysząc takie opowieści, jednak prawdę mówiąc ten okres zwariowanej zazdrości o Asha mam już dawno za sobą, więc razem z Dawn śmiałam się z tego, że mój chłopak tak nieporadnie próbował nam wmówić, że jakaś dziewczyna wcale mu się nie podobała, choć wszystko wskazywało na to, iż było inaczej.
- Hej! To wcale nie jest zabawne! Nie lubię, kiedy ktoś podważa moje słowa - powiedział urażonym tonem mój chłopak.
- Ash, proszę. Ona tylko się z tobą droczy - wystąpił w obronie Dawn Clemont.
- Właśnie, a kto się czubi, ten się lubi. Tak ma każde kochające się rodzeństwo - zaśmiałam się wesoło i spojrzałam wymownie na Clemonta i Bonnie.
- To prawda. Ja i mój brat ciągle się droczymy, a jednak bardzo się kochamy - odezwała się Bonnie.
Ash chyba ostatecznie uległ tym argumentom, gdyż uśmiechnął się do nas delikatnie.
- Ale tak czy inaczej Esmeralda bardziej przyciągała mnie do siebie swoją tajemniczością niż urodą.
- Niech ci będzie, Ash - powiedziałam ubawiona - Ale powiedz mi, proszę, jak wygląda Aipom?
- Już ci pokazuję - zaśmiał się mój luby i podsunął mi pod nos swój Pokedex.
Na ekranie komputerka ukazał się obraz fioletowej małpki z długim ogonem, który zakończyło był dużą, białą dłonią.
- Aipom, Pokemon małpka typu normalnego. Potrafi on wspinać się po drzewach. Lubi spać wysoko nad ziemią. Ogon Aipoma zakończony dłonią potrafi służyć Pokemonowi za trzecią rękę.
- Niesamowite - powiedziałam, kiedy wysłuchałam tych słów - A więc teraz to ja już rozumiem, Clemont, skąd wziąłeś pomysł na ramię Aipoma w swoim plecaku. Inspirowałeś się prawdziwymi Aipomami.
Clemont uśmiechnął się do mnie.
- Tak, to prawda. A jak widzieliście, ramię to bardzo mi się przydaje.
- Owszem, zwłaszcza do podnoszenia mnie w powietrze i to wtedy, kiedy próbuję ci pomóc - odparła na to złym tonem Bonnie.
- Ale ja przecież mówiłem wiele razy, że nie potrzebuję takiego rodzaju pomocy! - zawołał do siostry Clemont.
- A ja ci z kolei wiele razy mówiłam, że nie mogę wiecznie się tobą opiekować, więc muszę ci w końcu znaleźć żonę, która weźmie na siebie moje obowiązki - mówiła niezrażona jego zachowaniem Bonnie.
Clemont jęknął załamany słysząc te słowa. Ash zaś zachichotał.
- To jednak prawda, że kto się czubi, ten się lubi - powiedział.
- To fakt - odpowiedziałam.
- Wiesz, Ash... W sumie nie dziwi mnie zachowanie Aipoma Esmeraldy - odezwała się nagle Dawn.
- Co masz na myśli? - zapytałam.
- Chodzi mi o to, że to nie jest takie niezwykłe, że chciała ona ukraść Ashowi czapkę. W końcu to nie pierwszy raz, kiedy Pokemon tego gatunku robi mojemu bratu taki numer.
Ash zaśmiał się lekko.
- Wiem, do czego zmierzasz, Dawn i masz rację - powiedział - Mówisz o Aipom, którą kiedyś złapałem?
- Tak, ale wcześniej miałeś z nią całą masę problemów, bo parę razy ukradła ci czapkę i psociła ci się - zachichotała Dawn.
- Ash ma Aipoma? - zapytałam zaciekawiona tym, o czym oni mówią.
Jednocześnie poczułam w sercu lekki smutek. Ash i Dawn mówili między sobą o przygodach, o których ja nie miałam bladego pojęcia. Przy okazji przypomniałam sobie, że Ash od dziesiątego roku życia podróżował po świecie, a ja tak późno zaczęłam swoją wędrówkę. Zamiast zrobić to wcześniej ciągle siedziałam w domu i zajmowałam się trenowaniem do tych przeklętych wyścigów Rhyhornów. Moja mama zaś nie widziała dla mnie innej przyszłości jak tylko taką, żebym poszła w jej ślady. Nie zniechęcała mnie do rozpoczęcia podróży trenerki Pokemonów, ale też nie robiła nic, żeby zachęcić moją osobę do takiej decyzji, co w sumie na jedno wychodzi. Teraz podczas rozmowy pomiędzy Ashem a Dawn zaczęłam dochodzić do wniosku, ile rzeczy mnie ominęło w życiu i jak wiele przygód z Ashem mogłabym przeżyć, gdybym wcześniej zadbała o własne szczęście.
Z moich rozmyślań wyrwała mnie Dawn, trącając mnie lekko w ramię.
- Hej, Sereno... Czy wszystko w porządku?
Uśmiechnęłam się do niej wesoło, aby jakoś ukryć swój smutek.
- Spokojnie, nic mi nie jest. Tak się tylko zamyśliłam. O czym ostatnio mówiliśmy?
- Pytałaś, czy Ash ma Aipoma - przypomniała mi Dawn.
- No właśnie. Więc ma?
- Nie, już nie ma.
- O! To szkoda. A dlaczego?
Ash udzielił mi natychmiast stosownych wyjaśnień.
- Widzisz, Sereno... To jest cała historia, ale spróbuję wam to wyjaśnić w wielkim skrócie. Otóż podróżowałem wtedy po świecie z Brockiem, May i Maxem. Podczas jednej przygody natrafiliśmy na Aipom, która ukradła mi czapkę. Odzyskałem moje nakrycie głowy, jednak Pokemonka znowu przy najbliższej okazji powtórzyła swój złodziejki numer i robiła tak kilka razy. Chcąc mieć z nią spokój próbowałem ją złapać, jednak nie udało mi się to. Postanowiłem więc zaprzyjaźnić się z nią, co było tym łatwiejsze, że Aipom w końcu dołączyła do naszej kompanii. Nie będę tu wdrażał się w szczegóły całej naszej znajomości, bo długo by o tym mówić, ale tak czy inaczej Aipom postanowiła zostać moim Pokemonem i pozwoliła mi się w końcu złapać. Mimo wszystko sprawiała mi ona czasem pewne problemy, głównie poprzez rywalizowanie o moje względy z Pikachu.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu na wspomnienie tego wydarzenia.
- Ale to już nie była dla mnie pierwszyzna. Przechodziłem to samo z Chikoritą, ale gdy ta ewoluowała w Bayleefa, to już jej przeszło.
- Niewykluczone, że Chikorita i Aipom były w tobie zakochane, a przynajmniej darzyły cię czymś w rodzaju miłości - odezwał się naukowym tonem Clemont.
- Zakochane? - zdziwił się Ash.
- No tak, Pokemonki mogą się przecież zakochać w człowieku i vice versa - zachichotałam wesoło - Weź przypomnij sobie Latias.
Ash zarumienił się lekko wiedząc, do czego piję.
- Och, Sereno. Przestań mi dokuczać.
- Ja ci nie dokuczam, ale widzę, że to już trzecia Pokemonka, która obdarzyła cię czymś na kształt uczuć - zachichotałam - A propos, czy Aipom to samiczka?
- Aipomy mogą być samcami lub też samiczkami, nie mają bowiem konkretnej płci przynależnej do ich gatunku - odezwał się Clemont.
- To jak można rozróżnić samca od samiczki? - zapytała Bonnie.
- Samiczki mają dłuższą grzywkę na głowie niż samczyki. Prócz tego są one bardziej psotne od samczyków oraz bardziej od nich hałaśliwe - powiedział Clemont.
- Tak... Z ludzką rasą jest podobnie. Tutaj samiczki też mają dłuższe włosy od samczyków i też są od nich o wiele bardziej psotne i hałaśliwe - zażartował sobie Ash.
On i Clemont wybuchli śmiechem. Najwidoczniej żart ten bardzo ich ubawił, w przeciwieństwie do ich sióstr. Bonnie urażona zrobiła nadąsaną minę, zaś Dawn zdjęła but z nogi i cisnęła nim w swojego brata. Chłopak na szczęście w ostatniej chwili złapał pocisk i odrzucił go wesoło siostrze.
- No co, siostrzyczko? Ja tylko stwierdzam fakt - zachichotał Ash.
- Nie lubię cię, braciszku! - odpowiedziała mu złym tonem Dawn, nakładając sobie but na nogę.
- A więc co było dalej z Aipom? - zapytałam wesoło, nie zwracając uwagi na sprzeczki pomiędzy rodzeństwem.
- Jakiś czas później wróciłem do Alabastii i powierzyłem Aipom opiece profesora Oaka. Ona jednak nie chciała go słuchać i psociła mu się - zaczął mówić Ash - Ja tymczasem postanowiłem wyruszyć do regionu Sinnoh. Podobnie jak podczas poprzedniej wyprawy i tym razem zostawiłem swoje wszystkie złapane Pokemony u profesora, a na wyprawę wziąłem jedynie Pikachu. Ale Aipom wkradła się na statek, którym płynąłem do Sinnoh, po czym ujawniła przede mną swoją obecność w chwili, gdy nie miałem już wyboru i musiałem zaakceptować jej towarzystwo w tej podróży. Potem w regionie Sinnoh spotkałem się z Brockiem, z którym już byłem umówiony. Poznałem też Dawn i stworzyliśmy w trójkę naprawdę zgraną drużynę. Później podczas naszej wyprawy doszło do dość niezwykłej sytuacji. Ja i Dawn szykowaliśmy się wtedy ze swoimi Pokemonami do zawodów.
- Tak, to prawda - potwierdziła Dawn - Ja do występów koordynatorki Pokemonów, a Ash do walk Pokemonów. Chciał wreszcie pokonać tego zarozumiałego gamonia, Paula, który był długo rywalem Asha i uważał się za nie wiadomo kogo. Do tego mnie samą również traktował niemalże jak powietrze. Miałam więc wielką nadzieję, że Ash da mu nauczkę.
- Tak... Ale niestety Aipom zamiast trenować ze mną walkę okazywała większe zainteresowanie występami Dawn - stwierdził Ash.
Dawn pokiwała głową potwierdzająco.
- Właśnie. Z kolei mój Buizel... czyli Pokemon fretka typu wodnego, był bardziej zainteresowanym treningiem Asha. Nie wiedzieliśmy, co mamy w takim wypadku zrobić, ale pomogła nam wówczas nasza przyjaciółka, Zoey, z którą trochę rywalizowałam w pokazach Pokemonów.
- Poradziła nam ona, abyśmy zamienili się Pokemonami - mówił dalej Ash - Mimo pewnych obiekcji poszliśmy za jej radą. Była to mądra decyzja, bo Aipom mogła występować z Dawn, z kolei Buizel mógł walczyć w mojej drużynie przeciwko Paulowi. Pomógł mi potem podczas walki z Paulem, którą na szczęście wygrałem.
- I utarłeś też temu draniowi nosa, na co on sobie w pełni zasłużył - zaśmiała się Dawn - No, a Aipom w międzyczasie ewoluowała w Ambipom i stała się silniejsza oraz bardziej dojrzała emocjonalnie.
- Podobnie było z Chikoritą, ale to mniejsza. Tak czy inaczej niestety żadne z nas nie ma już Ambipom.
- Dlaczego? - zapytałam zaintrygowana.
Dawn pospieszyła więc z wyjaśnieniami.
- Widzisz... Kiedy ja i moja Ambipom występowałyśmy w turnieju ping-ponga poznałyśmy pewnego trenera, który nazywał sam siebie O. Jego prawdziwe imię nie było nam znane, zresztą nie pytaliśmy o nie. Otóż ów trener, jakkolwiek on się tam zwie, stwierdził, że Ambipom ma wielki talent i zaproponował jej miejsce w Centrum Treningowym Ping Ponga w Oranii. Nie wiedziałam, czy mam się na to zgodzić czy nie, ostatecznie jednak za radą Asha pozostawiłam tę decyzję Ambipom. Ona zaś zgodziła się na propozycję O i odeszła z nim, aby realizować swoje marzenia.
- Smutne - powiedziałam.
- Tak... To takie smutne, kiedy przyjaciele się od nas oddalają - dodała Bonnie, ocierając łezkę z oka.
- To sama prawda. Nawet jeśli wiemy, że nasi przyjaciele będą przez to szczęśliwi, to jednak zawsze jest nam smutno, gdy musimy iść każde swoją drogą i być może więcej się nie zobaczyć - powiedział Clemont.
Ash pokiwał smutno głową.
- Tak... Wiem o czym mówisz... Pamiętam, jak Misty odeszła z mojej drużyny. Tyle wspólnie przeżytych przygód, a potem ona tak po prostu sobie odeszła. Ja wiem, że miała swoje powody, żeby tak postąpić, jednak poczułem się wtedy bardzo okropnie.
- Znam jej powody, ale moim zdaniem Misty postąpiła jak egoistka - powiedziałam poważnym tonem - Tak jakby tylko szukała pretekstu, żeby od ciebie odejść.
- Może... Wcześniej opuścił nas Brock, ale ten po jakimś czasie i tak wrócił. Później jeszcze był Tracey, ale jemu jakoś nie dziwiłem się, że odszedł od nas. Podróżowanie po świecie to nie było zadanie dla niego. On chciał prowadzić badania z profesorem Samuelem Oakiem i teraz jest on w swoim żywiole. Jego więc rozumiem i rozstanie z nim nie bolało mnie aż tak mocno, jak rozstanie z Misty. Polubiłem ją, choć więcej się ona na mnie darła niż mówiła, że mnie lubi.
- Tak to już bywa w przyjaźni - zaśmiałam się lekko.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Potem poznałem May i Maxa, ale oni też odeszli... Później poznałem ciebie, Dawn, ale ty też odeszłaś, a jakiś czas po tobie z drużyny odszedł też Brock, z którym tyle przygód przeżyłem... Byłem już sam, ale mimo to ruszyłem w nową podróż, podczas której poznałem Iris i Cilana, a jeszcze później Alexę. Znowu więc miałem swoją drużynę wiernych przyjaciół, ale niestety oni wszyscy też odeszli... Wszyscy mnie opuszczali, bo mieli inne marzenia do realizowania niż ja i nie mogli lub po prostu nie chcieli ze mną podróżować. Nie mogłem być jednak egoistą i trzymać ich przy sobie na siłę lub też w jakiś sposób ich ograniczać. Zresztą byłem już przyzwyczajony do rozstań. Przecież podobnie było z kilkoma Pokemonami, które miałem pod swoją opieką... Squirtle... Lapras... Hunter... I jeszcze wielu innych. Tyle podróżowali ze mną, a potem tak po prostu odeszli. To znaczy Huntera miałem tylko tymczasowo i jego odejście nie zabolało mnie tak mocno, bo w końcu wiedziałem, że on jest w mojej drużynie jedynie na jakiś czas, ale Squirtle... Albo Lapras... Z nimi podróżowałem bardzo długo, ale później i tak odeszli, a ja nie miałem sumienia ich zatrzymać przy sobie wbrew ich woli.
- Pika-pi! - zapiszczał smutno Pikachu.
Ash zaśmiał się przez łzy, które zebrały się w jego oczach i delikatnie pogłaskał Pokemona po główce.
- Jedynie Pikachu nie skorzystał z szansy wypuszczenia na wolność, gdy mu się taka nadarzyła - mówił dalej Ash - Mógł odejść i żyć z innymi, dzikimi Pikachu, ale został ze mną.
- Bo Pikachu jest twoim pierwszym Pokemonem w życiu i między wami istnieje niemalże braterska przyjaźń - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- To prawda. Przecież już przy pierwszym spotkaniu powiedziałam ci, że ty i Pikachu tworzycie bardzo zgrany duet - dodała Bonnie.
- Tak, to sama prawda - powiedział Ash, po czym znowu posmutniał - Szkoda, że inne moje Pokemony, kiedy tylko dostały taką szansę, opuściły mnie. Ale nie mam prawa ich oceniać. To byli moi przyjaciele. Nie mogłem ich zmuszać do takiego życia, które nie dawało im satysfakcji. Na pewno są teraz bardzo szczęśliwi. Wiedziałem, że zawsze tacy będą, co nie zmienia jednak faktu, że zawsze było mi przykro, gdy musiałem się z nimi rozstać. Podobnie było wtedy, gdy rozstawałem się z moimi ludzkimi przyjaciółmi. Wiedziałem, że jeszcze się spotkamy, ale jednak... Było mi okropnie trudno powiedzieć im „Żegnajcie“, albo też „Do zobaczenia“ nie mając pewności, kiedy znowu ich zobaczę i czy w ogóle jeszcze ich zobaczę.
- Rozstania zawsze bywają trudne, ale prawdziwa przyjaźń nigdy nie zaniknie, nawet jeśli twoi przyjaciele mieszkają na drugim końcu świata - powiedział Clemont pewnym tonem.
Przysunęłam się do Asha i położyłam mu dłoń na ręce.
- Poza tym my cię nie opuścimy, skarbie.
- Naprawdę? - mój chłopak spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.
- Bardzo naprawdę - powiedziałam i pokiwałam lekko głową na znak potwierdzenia.
- Ja też nie zamierzam już odchodzić, braciszku - dodała Dawn - Wtedy musiałam odejść. Nie byłam w stanie powiedzieć ci, jakie są moje motywy, dla których podjęłam tę decyzję, ale teraz, kiedy znasz już całą prawdę, nie zamierzam więcej od ciebie uciekać. Zostanę z tobą do końca.
- No proszę, a niedawno jeszcze mówiłaś mi, że mnie nie lubisz - zachichotał Ash.
- Bo wiesz... ja cię lu... ale wodą - zachichotała Dawn.
Ash załapał, o co chodzi, bo zaraz jej odpowiedział:
- Ja cię ko... ale nogą.
- Ja cię ści... ale drzwiami... Taka miłość między nami - dokończyli oboje wesołą rymowankę, po czym zaśmiali się i przybili sobie piątkę.
Pikachu i Piplup podskoczyli radośnie widząc tę scenę. Najwidoczniej widok ich trenerów w dobrych humorach bardzo ich uradował.
- Wszystko to jest naprawdę bardzo piękne, ale obawiam się, że z tego wszystkiego zapomnieliśmy o tym, że Ash miał nam opowiedzieć o swojej przygodzie w muzeum w Marmorii - odezwała się nagle Bonnie.
Mój ukochany, gdy tylko to usłyszał, zachichotał dość nerwowo jak dziecko przyłapane na niegrzecznym zachowywaniu się.
- Masz rację, Bonnie. Wybaczcie, już opowiadam wam, co było dalej.
To mówiąc Ash rozsiadł się wygodnie na poduszce i kontynuował on swoją opowieść.
***
Weszliśmy do muzeum wciąż mając świeżo w pamięci spotkanie z Esmeraldą, chociaż może powinienem powiedzieć, że to ja głównie o tym spotkaniu myślałem. Alexa i Tracey byli bardziej zajęci eksponatami, jakie prezentowało przed nimi muzeum. A było na co popatrzeć. Szkielety już dawno wymarłych Pokemonów, różne skamieliny ukazujące ich wizerunki z czasów prehistorycznych, a prócz tego figurki oraz obrazy przedstawiające Pokemony, których istnienie udokumentowane zostało przez naukowców. W muzeum tym mogliśmy więc zobaczyć np. obrazy znanych artystów. Ukazywały one rzadkie Pokemony oraz kilka scen z wydarzeń, w których te stworki brały czynny udział. Znajdowały się tam więc portrety Pokemonów, które w jakiś sposób pomogły światu i ludziom. Były tam również statuetki przedstawiające znanych w historii trenerów oraz ich niezwykle rzadkie Pokemony.
- Zobaczcie to! - zawołała nagle Alexa - To statuetka znanego trenera Jacquesa de Bauff, który żył w XVII wieku i zasłynął swoim pojedynkiem z groźnym trenerem Pokemonów Hermanem Gruberem.
- Nigdy o nich nie słyszałem - powiedziałem, podchodząc do Alexy.
Dziennikarka natychmiast pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Widzisz... Gruber żył na terenie regionu Sinnoh. Był on okrutnym i despotycznym trenerem. Trenował niezwykle silne i groźne Pokemony, w tym uznanego za zmarłego Pokemona Aerodactyla. Z jego pomocą porywał ludzi do swojego zamku, po czym zmuszał ich do walki ze sobą. Gdy przegrywali, a zawsze przegrywali, stawali się oni jego niewolnikami. W końcu do regionu Sinnoh przybył de Bauff i powołując się na zasady honoru stanął do walki z Gruberem. Wystawił do walki swego Electabuzza. Walka była bezwzględna, ale de Bauff zwyciężył i uwolnił wszystkich więźniów Grubera, a jego samego zamknął w lochu jego własnego zamku, gdzie łotr jakiś czas później zmarł.
Wysłuchałem opowieści Alexy i przyjrzałem się uważnie posążkowi, który przedstawiał człowieka ubranego w strój szlachcica z XVII wieku, trzymającego w ręce miecz wyciągnięty przed siebie. Obok niego stał spory Electabuzz w bojowym nastroju.
- Niezwykła historia - powiedziałem z wielkim uśmiechem na twarzy - Naprawdę niezwykła. Nie wiedziałem, że tylu było słynnych trenerów, którzy umieli dokonać ze swoimi Pokemonami takich bohaterskich czynów.
- Ja zaś znam tę figurkę, chociaż nie znałem tej historii - odezwał się Tracey, obserwując uważnie posążek - Ale wydaje mi się, że pan de Bauff trzyma szpadę w niewłaściwej ręce.
- Nie rozumiem - powiedziałem, patrząc na niego.
- Co masz na myśli? - zapytała Alexa.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Widzicie? Jacques ma pochwę od szpady przy prawym boku, a szpadę w lewej ręce. To dość dziwne i nietypowe - mówił dalej Tracey.
- Owszem, ale co z tego? Może był mańkutem? - zapytałem.
Alexa zastanowiła się nad tym zagadnieniem.
- Nic na ten temat nie słyszałam, ale w sumie mogło tak być - rzekła po chwili.
- Mimo wszystko mnie się to wydaje dość dziwne - stwierdził Tracey, obserwując uważnie figurkę - Ale może macie rację mówiąc, że Jacques de Bauff był mańkutem.
- On nie był mańkutem - usłyszeliśmy za sobą tajemniczy głos.
Odwróciliśmy się i zauważyliśmy pewnego starszego pana w czarnym uniformie z binoklami nałożonymi na nos. Miał on siwe włosy oraz gładko ogoloną twarz. Jego szare oczy uważnie się w nas wpatrywały, jakby chciały nas przeszyć na wylot. Mimo tego wnikliwego wzroku nie wyczuliśmy w nim jednak wrogości.
- Pan Jacques de Bauff nie był mańkutem, proszę państwa - powiedział ponownie mężczyzna.
- Przepraszam, ale skąd pan to wie? - zapytałem zdumiony.
- Znam się bardzo dobrze na historii oraz na tych pięknych zabytkach. Od dziecka mnie one fascynowały - rzekł staruszek, podchodząc powoli do statuetki - Wiem o tym miejscu praktyczne wszystko, co można wiedzieć. To muzeum, moi drodzy, skrywa w sobie niejedną tajemnicę.
- Tajemnicę? Jaką tajemnicę? - spytał Tracey, wyraźnie zainteresowany słowami starszego pana.
Ale zanim mężczyzna zdążył mu odpowiedzieć to do sali, w której się znajdowaliśmy, wszedł jakiś gruby mężczyzna o rudych włosach i ubrany w bardzo strojny garnitur.
- Bertram! A co ty tu robisz? Nie masz nic innego do roboty, że tylko kręcisz się tutaj?! - zawołał grubas.
- Przepraszam pana, panie kustoszu, ale już za godzinę zamykamy, więc chciałem się przygotować do mojej pracy - odpowiedział starszy pan.
- Więc szykuj się do niej gdzie indziej i nie zawracaj ludziom głowy - odpowiedział mu grubas i odprawił go.
Staruszek uśmiechnął się do nas przyjaźnie, po czym wyszedł z sali. Grubas zaś podszedł w naszą stronę.
- Bardzo państwa przepraszam za pana Bertrama. On już jest starym człowiekiem i czasami odbija mu palma. Zaczepia ludzi, którzy odwiedzają nasze muzeum i potem opowiada im jakieś niestworzone historie o naszych zabytkach. Jeszcze raz was przepraszam za jego zachowanie.
- Spokojnie, my się wcale nie gniewamy - powiedział Tracey.
- Pan Bertram jest pracownikiem tego muzeum? - zapytałem.
- Owszem. Jest naszym nocnym stróżem i to od wielu lat, zna tu każdy kąt - odpowiedział nam mężczyzna - A ja jestem kustoszem tego muzeum. Nazywam się Bicaud.
- Miło mi pana poznać. Ja jestem Ash Ketchum z Alabastii.
- A ja Tracey Sketchit.
- A ja Alexa.
- Miło mi państwa poznać. O panu, panie Ketchum, słyszałem co nieco. Podobno jest pan słynnym trenerem Pokemonów - odpowiedział kustosz, wciąż się uśmiechając.
Oddałem mu przyjazny uśmiech.
- Owszem, tak właśnie ludzie o mnie mówią. Ja jednak tak naprawdę nie wiem, czy jestem naprawdę sławny, czy też może nie. O tym to niech inni ludzie decydują.
- Tak, to słuszna uwaga - powiedział kustosz, kiwając przyjaźnie głową - Skromność jest najważniejsza. Ale państwo wybaczą, muszą iść zająć się swoimi obowiązkami. Dlatego już nie przeszkadzam.
To mówiąc podszedł do jakiegoś mężczyzny w eleganckiej marynarce, który patrzył na niego dość wymownie. Człowiek ten był młody, mógł mieć zaledwie trzydzieści lat. Jego oczy były fioletowe, podobnie jak i włosy, które miało krótko przystrzyżone. Na ustach widniał mu taki raczej bardzo nieprzyjemny grymas.
- Słucham pana... Ma pan do mnie jakąś sprawę? - zapytał kustosz.
Mężczyzna złapał go mocno za rękę i pociągnął za sobą w jakieś ustronne miejsce, w którym obaj się rozmówili. Choć tak prawdę mówiąc, to trudno było to nazwać rozmową, ponieważ kustosz jedynie potulnie słuchał, czasami tylko odpowiadając na pytania, z kolei zaś ów mężczyzna żywo gestykulował dłońmi i pokazywał na swoją marynarkę.
- Dziwne... Ciekawe, o czym oni tak żywo dyskutują? - zapytałem zainteresowany, obserwując całe to wydarzenie.
- Trudno powiedzieć. Zresztą co nas to obchodzi? - powiedziała Alexa, machając lekceważąco ręką.
- Właśnie, to nie nasza sprawa - stwierdził Tracey.
- Może macie rację - odpowiedziałem i poszliśmy dalej zwiedzać te części muzeum, które jeszcze nie widzieliśmy.
Nie mieliśmy wiele czasu, bo zaraz zamykano. Na szczęście udało się nam zwiedzić wszystko i wyjść razem z innymi gośćmi.
- Ciekawe to muzeum - powiedziałem.
- Wiedziałam, że ci się tu spodoba - zaśmiała się Alexa, głaszcząc po główce swojego Helioptile’a - Naszym Pokemonom również się musiała ta wycieczka podobać.
- Nic dziwnego, bo to muzeum jest poświęcone im - odpowiedziałem jej wesoło - Prawda, Pikachu?
Pikachu zaśmiał się i zapiszczał radośnie. Widocznie zgadzał się on ze mną w tej sprawie.
Nagle poczułem, że coś pojawia się na moim lewym ramieniu. Nie mógł to być on, ponieważ trzymał się mocno mojego prawego ramienia. Spojrzałem więc zdumiony na swoje lewe ramię, a po chwili ujrzałem na nim jakiś dziwny błysk, po którym ukazał się Pokemon, którego doskonale znałem, choć dawno go nie widziałem.
- Meloetta! - krzyknąłem zdumiony.
- To niesamowite! Prawdziwa Meloetta?! Nie sądziłem, że Pokemony tego gatunku jeszcze istnieją! - zawołał równie zdumiony, co ja Tracey.
- Jak widać istnieją, a do tego jeszcze ta Meloetta musi dobrze znać Asha - zaśmiała się Alexa.
- Owszem, to prawda - powiedziałem, głaszcząc Pokemonkę po główce - Coś mi mówi, że tę Meloettę obaj dobrze znamy, prawda, Pikachu?
- Pika-pi! Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie mój Pokemon.
- Melo-melo-eeee! - dodała Meloetta.
Chwilę później podszedł do nas chłopak, którego od razu rozpoznałem. Nie będę wam go opisywać, bo już mieliście okazję osobiście go poznać. To był Ridley, który zawołał wesoło:
- Meloetto! Widzę, że znalazłaś naszego starego znajomego!
- Cześć, Ridley! Miło cię widzieć! - zawołałem, podając chłopakowi rękę - Minęło sporo czasu od naszego ostatniego spotkania.
- Tak, to prawda. Nie spodziewałem się ciebie tu zastać - rzekł Ridley, ściskając mi dłoń.
- Ja również nie spodziewałem się ciebie tu spotkać. Ale cieszę się, że tak się stało.
- Nie tylko ty się cieszysz. Ja również, a Meloetta... Jej zachowanie mówi samo za siebie.
To była prawda, bo Meloetta latała w powietrzu obok nas i piszczała z radości z powodu tego spotkania. Wyraźnie się jednak przeraziła, kiedy tylko zobaczyła Alexę i Tracey’ego. Lekko zaniepokojona usiadła wówczas na ramieniu Ridleya.
- Spokojnie, Meloetto. Spokojnie. To moi przyjaciele - powiedziałem do Pokemonki - To są Alexa i Tracey.
Następnie zwróciłem się do moich towarzyszy podróży.
- Alexo, Tracey... To są Ridley i Meloetta.
- Miło mi was poznać - uśmiechnął się Ridley.
- Nam również miło cię poznać - odpowiedziała Alexa.
- Popieram w całej rozciągłości - dodał Tracey i zaczął uważnie patrzeć na moją pokemonią przyjaciółkę - Meloetta to niezwykły Pokemon. Bardzo chętnie bym ją narysował.
- Tracey ma talent do rysowania ludzi i Pokemonów, ale powiedzmy sobie szczerze, z tych dwóch możliwości to Pokemony zdecydowanie lepiej mu wychodzą - zaśmiałem się.
Ridley zachichotał, wyraźnie ubawiony moim żartem.
- Wobec tego będziesz mógł narysować Meloettę, o ile oczywiście zechce ci ona pozować - odpowiedział mu Ridley.
- Tracey ma podejście do Pokemonów, więc na pewno uda mu się ją do tego przekonać - powiedziała radosnym głosem Alexa.
Helioptile zeskoczył z jej ramienia i usiadł na chodniku tuż obok nóg Ridleya. Tam też usiadł Pikachu oraz Meloetta. Pokemonka znała Pikachu i miała już z nim zawartą więź przyjaźni, jednak Helioptile był jej całkowicie obcy. Na szczęście był on Pokemonem, więc dość szybko Meloetta poczuła do niego sympatię. Nieco trudniej już poszło jej zaakceptowanie obecności Alexy i Tracey’ego, ale widząc, że ja im ufam również zaczęła im okazywać zaufanie, choć nie przyszło jej to łatwo.
Po raczej krótkiej rozmowie na ulicy wszyscy poszliśmy do Centrum Pokemon, w którym wynajęliśmy pokój. Znaleźliśmy czteroosobowy, który w pełni zaspokajał nasze oczekiwania. Cały wieczór spędziliśmy w nim na wesołych rozmowach, choć głównie to rozmawialiśmy ja, Alexa i Ridley, z kolei zaś Tracey obserwował bawiących się ze sobą Pikachu, Helioptile’a i Meloettę, skaczących sobie wesoło po pokoju. Widocznie analizował on w głowie wszystkie ruchy mitycznej Pokemonki, żeby potem móc przekazać te wiadomości profesorowi Oakowi. Gdy zaś Meloetta przestała się wstydzić obecności moich przyjaciół, zaczęła pozować Tracey’emu, który z radością zaczął korzystać z możliwości, że może ją narysować i w ciągu godziny uwiecznił ją na papierze.
Ja tymczasem zastanawiałem się nad rozmową pomiędzy kustoszem muzeum, a tajemniczym mężczyzną, który na niego krzyczał, co on znosił z niezwykle anielską cierpliwością. Cała ta sytuacja wydawała mi się co najmniej dziwna, jeśli nie wręcz podejrzana. Ale nie umiałem jej sobie w żaden sposób sensownie wyjaśnić, więc w końcu dałem sobie z tym spokój. Przynajmniej na razie.
C.D.N.
Hmmmm.... ciekawa sytuacja z tym muzeum. Zaczyna się niewinnie, od (znowu) nieudanego wynalazku Clemonta, który wybucha w jego rękach. Co jak się okazuje jest jedynie wstępem do właściwej historii wykrycia fałszerzy eksponatów w muzeum w Marmorii. :)
OdpowiedzUsuńBertram oraz dyrektor muzeum muszą mieć jakąś wspólną tajemnicę. Dziwnie się obaj zachowują, albo tylko ja mam takie wrażenie. Albo może to tylko złudzenie. :)
W każdym razie historia zaczyna się bardzo ciekawie. Idealnie stopniujesz napięcie, nie podajesz od razu wszystkiego na tacy, tylko stopniowo wprowadzasz czytelnika w realia historii. To Ci się chwali kochanie. :)
Ogólna ocenka: 10/10 :)