wtorek, 20 lutego 2018

Przygoda 110 cz. III

Przygoda CX

Eliot Ash i Nietykalni cz. III


Ash, Clemont i Cilan ubrani w wieczorowe stroje i w towarzystwie wiernego Pikachu przyszli do nocnego lokalu o nazwie „Adria“, w którym miała mieć swój występ panna Serena. Ash był szczególnie podniecony możliwością ponownego zobaczenia dziewczyny. Clemont i Cilan wiedzieli doskonale, dlaczego tak jest i uśmiechali się wesoło, lekko sobie żartując z tego powodu.
Gdy już przyszli do sali, to podeszła do nich niewysoka dziewczyna o ciemno-niebieskich włosach i takich samych oczach. Ubrała ona była w różową sukienkę z białymi dodatkami i wyglądała po prostu prześlicznie.
- Dobry wieczór. Panowie wybaczą, ale mam jedno pytanie. Czy mam przyjemność mówić z panem Eliotem Ashem?
- Tak, to ja - uśmiechnął się do niego Ash - A to są moi przyjaciele: Clemont, Cilan i Pikachu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał lekko Pikachu.
Dziewczyna uśmiechnęła się zadowolona z tej odpowiedzi.
- Tak też myślałam, ale musiałam się upewnić, panowie. Jestem Dawn Seroni. Serena to moja serdeczna przyjaciółka. Powiedziała mi, że panowie tutaj przyjdą i mam panom przekazać, że czeka na panów stolik. Pozwolą panowie za mną.
- Stolik? Widzicie, jak godnie nas tutaj przyjmują? - uśmiechnął się radośnie Ash.
Powoli podeszli do stolika i usiedli przy nim. Dawn zaś popatrzyła na nich przyjaźnie i powiedziała:
- Niedługo nastąpi występ, a póki co proponuję państwo lemoniadę. Pierwsza kolejka na koszt firmy.
Od czasów, kiedy panowała prohibicja, nie sprzedawano alkoholi w nocnych klubach, a jeśli już, to tylko potajemnie i mieszaną z lemoniadą, lecz tylko dla klientów, którzy wymienią jakieś odpowiednie hasło lub też dadzą właściwy znak. W tym wypadku nie padł żaden sygnał ani nic w tym rodzaju, więc cóż... Gościom podano prawdziwą lemoniadę.
- Zdrowie, moi przyjaciele! - uśmiechnął się wesoło Ash, stukając się szklankami z przyjaciółmi.
Clemont, Cilan i Pikachu stuknęli się z nim wesoło swoimi szklankami z lemoniadą, po czym wypili radośnie nieco swego zimnego napoju, który sprawił, iż poczuli się jeszcze lepiej.
- Już nie mogę się doczekać występu - powiedział radośnie Ash.
Chwilę później na scenie ukazała się panna Dawn i zapowiedziała ona występ swojej przyjaciółki Sereny Evans. Następnie schowała się szybko za kurtyną, a na jej miejsce zza owej kurtyny powoli wysunęła się Serena, ale tym razem nie wyglądała tak niepozornie, jak poprzednio. Teraz miała na sobie czerwoną suknię kabaretową, a jej włosy były upięte w duży kok. Tym razem nie tylko Ash, ale i jego wierni przyjaciele nie mogli oderwać od niej wzroku.
- Witajcie, chłopcy - powiedziała do trzech przyjaciół zalotnym tonem, po czym zaczęła śpiewać:

Opowiem wam mój sen.
To nie jest wcale baśń, lecz życia sens.
Więc słuchaj uważnie, chłopcze i...

Kochaj mnie! Z miłości giń!
Jakby świat miał się skończyć już dziś!
Kochaj i rzuć na mnie czar!
Niech zadrży w posadach świat!
Możesz mieć to, czego chcesz,
Gdy będziesz tak kochał mnie.

Po tych słowach zaczęła chodzić po sali, zalotnie mrugając do Asha, który wręcz pożerał ją wzrokiem. Uśmiechnęła się do niego i śpiewała dalej:

Ja wtedy miałam siedemnaście lat.
Był dla mnie dobry, mówił pięknie tak.
I cóż? Szczęście znikło, zostały łzy.
Mój miły umiał tylko kłamać mi.

Gdy stanęłam już na nogi, wciąż chciał przy mnie być,
Ale ja się nie nabrałam na ten jego blichtr.
„Jesteś winna, ja cierpię!“ - to tani chwyt.
Dawno już wiesz, gdzie są drzwi lub jeśli chcesz...

Po zaśpiewaniu tych słów Serena usiadła na stoliku tuż przed Ashem, pogłaskała czule Pikachu po jego pyszczku, a następnie machając zalotnie nogami zaśpiewała:

Kochaj mnie! Z miłości giń!
Jakby świat miał się skończyć już dziś!
Kochaj i rzuć na mnie czar!
Niech zadrży w posadach świat!

Możesz mieć to, czego chcesz,
Gdy będziesz tak kochał mnie.
Możesz mieć to, czego chcesz,
Lecz musisz tak kochać mnie.

Następnie zeskoczyła ze stolika i jeszcze raz zaśpiewała refren, patrząc prosto na Asha. Ten zaś nie wytrzymał, gdyż złapał dziewczynę mocno w objęcia i pocałował jej usta. Dziewczyna odsunęła się od niego szybko, ale nie dała mu w twarz, pomimo tego, że na całej sali rozszedł się dość wesoły gwizd i głośne oklaski. Serena tylko zarumieniła się, po czym wróciła za kurtynę. Ash natomiast usiadł zachwycony przy swoim stoliku, a jego twarz przybrała wręcz rozmarzony wyraz.


- Widzieliście ją?! - zapytał zachwycony Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Oj tak, widzieliśmy - zaśmiał się Cilan - I nie tylko to.
- Nie inaczej - dodał wesoło Clemont - Ale wcale ci się nie dziwię, bo naprawdę panna Serena jest niczego sobie. Choć mnie bardziej podoba się jej przyjaciółka.
- Panna Dawn? - zachichotał Cilan - Też jest niczego sobie. Naprawdę piękne kobiety mają tutaj w Wertanii.
- O tak. Co racja, to racja - zaśmiał się Ash i zamówił kolejną porcję lemoniady - Piękne kobiety i jak pięknie całują... Znaczy śpiewają. O tak, właśnie tak, śpiewają. Z czego się tak śmiejecie?
Clemont i Cilan chichotali wesoło, patrząc na przyjaciela.
- Z niczego. Tak tylko sobie chichoczemy - odpowiedział Cilan, dusząc się ze śmiechu.
- Właśnie. Z żadnego powodu. My robimy to dla samego śmiania się - dodał dowcipnie Clemont.
Chwilę później jednak pojawiło się coś, co przerwało przyjaciołom ich wesoły śmiech. Tym czymś był wysoki mężczyzna o złotych oczach i takich samych włosach, uczesanych w sposób co najmniej zawadiacki. Mężczyzna miał na sobie smoking, jednak bynajmniej nie dodawał mu on uroku, tylko potęgował grozę jego osoby. Mężczyzna właśnie zaczepił idącą w swoim kierunku Serenę i nie zamierzał wcale jej dać odejść.
- Zaczekaj, moja ty śliczna! Może zaśpiewasz dla mnie coś jeszcze? - spytał ochrypłym i zalotnym tonem mężczyzna.
Serena popatrzyła na niego wściekle i wysyczała.
- Nie ma mowy. Zapomnij o tym! Nie będę dla ciebie niczego śpiewać, gburze!
- Doprawdy? - mężczyzna nie zamierzał się jednak tym przejmować - No cóż, nie ma sprawy. Wobec tego może coś ze mną zjesz?
- Zapomnij o tym! Nie zadaję się z gangsterami!
- Jakimi gangsterami?
- Nie udawaj! Przecież wszyscy dobrze wiedzą, że jesteś prawą ręką Ala Giovanniego i załatwiasz za niego wszystkie brudne interesy.
Mężczyzna parsknął śmiechem i rzucił:
- Możesz sobie mówić, co tylko chcesz. Nie masz żadnych dowodów na potwierdzenie swoich słów. A za to ja mam wszelkie argumenty za tym, abyś spędziła ten wieczór ze mną.
- Puść mnie! Mówiłam ci, że nie zamierzam się z tobą zadawać!
Wszyscy wokół widzieli tę sytuację, ale nie zamierzali się mieszać, ponieważ wiedzieli doskonale, iż mężczyzna, z którym właśnie musiała się szarpać, to sam Surge Nitti, prawa ręka Ala Giovanniego, dlatego woleli nie wchodzić mu w drogę wiedząc, że po swoim szefie jest on praktycznie najważniejszą osobą w tym mieście i lepiej mu nie podskakiwać. Ash jednak tego nie wiedział i widząc mężczyznę, który podle szarpie wybrankę jego serca, nie wytrzymał i postanowił wkroczyć do akcji. Zerwał się w końcu ze swojego miejsca, podbiegł do Surge’a i strzelił go przez ramię dłonią.
- Obawiam się, mój panie, że ta dama nie ma ochoty na przebywanie w pana towarzystwie - powiedział groźnym tonem.
Surge odwrócił się w jego stronę i warknął gniewnie:
- Lepiej dla siebie nie wtrącaj się do tego, co robię!
- A ty lepiej dla siebie przestań szarpać tę biedną panią!
- Biedną panią? A co ty masz do niej?
- To... To jest... Mój narzeczony! - zawołała Serena, podbiegając do Asha i łapiąc go mocno za rękę.
- Narzeczony, tak? - Surge Nitti spojrzał na oboje z kpiną - Uważaj, bo jeszcze ci uwierzę.
- A nie widziałeś, jak oboje się przed chwilą całowaliśmy i to jeszcze na oczach wszystkich? - spytał Ash.
Surge zacisnął ze złości pięść i powiedział:
- Tak, widziałem, ale nie sądziłem, że to należy brać na poważnie.
- A więc już teraz pan wiesz, że należy brać na poważnie - rzekł Ash - Bądź pan więc tak miły i daj spokój tej pani.
Mężczyzna wściekły spojrzał na swego adwersarza i rzucił:
- Posłuchaj, przybłędo... Nie wiesz, kim ja jestem, więc mogę ci jeszcze wybaczyć ten nietakt, ale najpierw ty musisz zrobić w tył zwrot i iść stąd precz, bo jeżeli nie, to...
Ash nie dał mu dokończyć, ponieważ uderzył go mocno pięścią prosto w twarz. Surge upadł na ziemię i jęknął załamany, łapiąc się za nos.
- To co mi zrobisz, gnido parszywa? - spytał wściekle Eliot Ash - Jak widzisz, nie boję się ani ciebie, ani twoich gróźb. Więc teraz to ty mnie posłuchaj. Dasz spokój pannie Serenie i pójdziesz sobie stąd albo za chwilę cię stąd wyniosą! Zrozumiałeś?


Gangster powoli pozbierał się z podłogi i warknął:
- Co?! Na mnie rękę podnosisz?! Mnie próbujesz grozić?! Mnie?! Jak ty śmiesz, ty... ty...
Zamachnął się on ręką na Asha, ale ten zrobił szybko unik i wymierzył mężczyźnie cios prosto w brzuch, potem w twarz, a następnie złapał go za poły fraka i pomimo protestów Sereny wyprowadził łotra za drzwi lokalu i rzucił prosto w najbliższą kałużę. Zadowolony otrzepał ręce i wrócił na salę. Siedzący przy swoich stolikach ludzie patrzyli na to wszystko w wyraźnym szoku nie wiedząc, co mają zrobić ani co o tym mają myśleć. W głębi serca podziwiali Asha za jego odwagę, ale też czuli, iż dzielny młodzieniec za to, co zrobił nie pożyje już długo, więc byli przygnębieni z tego powodu.
- Muzyka! Zagrajcie coś wesołego! - zawołał Dawn, stojąc właśnie na scenie.
Orkiestra posłuchała jej i zaczęła coś grać, a cała sala powoli zaczęła powracać do poprzedniego rytmu.
Tymczasem Ash podszedł do Sereny i ucałował przyjacielsko jej dłoń, mówiąc:
- Czy zechce pani uczynić mi ten zaszczyt i dosiąść się do mojego stolika, panno Sereno?
- Panie Ash... Co pan najlepszego zrobił? - jęknęła załamana Serena, jednak pozwoliła młodzieńcowi zaprowadzić się do stolika, gdzie siedzieli przyjaciele jej wybawiciela.
- Ale ty masz pięść, wiesz o tym? - zaśmiał się Cilan.
- Właśnie! I jak doskonale nią operujesz - dodał wesoło Clemont - Aż miło było popatrzeć.
- Miło? Raczej strasznie - odparła na to Serena - Po co pan się w to mieszał, panie Ash? Czy pan w ogóle wie, kim jest ten człowiek? To Surge Nitti, prawa ręka Ala Giovanniego! Może mieć pan z tego tylko kłopoty! Ten człowiek nigdy nie odpuszcza, dopóki się nie zemści.
- Nic nie szkodzi. Ja się jego zemsty nie obawiam - odparł na to Ash spokojnym tonem - A poza tym miło mi się zrobiło, kiedy awansowałem na pani narzeczonego.
- Panie Ash, to nie są żarty! - jęknęła Serena - Z tego mogą być tylko same problemy.
- Albo coś dobrego - dodała Dawn, stając tuż przy Serenie.
Wszyscy spojrzeli na nią uważnie, a dziewczyna uśmiechnęła się lekko i usiadła wygodnie przy stoliku.
- Ale masz pan pięść, panie Ash - powiedziała zadowolona Dawn - Mówię panu, aż przyjemnie było na to popatrzeć.
- Przyjemnie? - jęknęła Serena - Przecież Surge Nitti nigdy mu tego nie daruje! Zabije go za tę zniewagę.
- Może nie zdążyć - odparł wesoło Ash, po czym zamówił kolejną kolejkę lemoniady.
- Dlaczego? - spytała Dawn - Zamierza pan go zabić?
- Przeciwnie - odpowiedział wesoło agent federalny - Ja go zamierzam wsadzić za kratki wraz z jego szefem.
- Uuu! Ambitny plan, ale może być kłopot z jego realizacją.
- Wierzę, ale nie zamierzam się poddać. Zresztą to nie w moim stylu.
- Tak, lecz za to w pana stylu jest umrzeć przez głupotę - mruknęła nieco rozzłoszczona Serena.
- Przecież sama pani mi śpiewała „Kochaj mnie, z miłości giń“. Więc dlaczego miałbym tego nie zrobić?
Serena nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć, więc tylko delikatnie się zarumieniła i patrzyła z zachwytem na swego wybawcę.

***


Resztę wieczoru nasi bohaterowie spędzili bardzo przyjemnie w swoim towarzystwie, a do tego przeszli z Sereną i Dawn na „ty“, co znacznie poprawiło im nastrój. Gdy zaś wieczór dobiegł końca, to panie udały się do siebie, z kolei zaś Ash z Clemontem, Cilanem i Pikachu udał się do jakiegoś motelu, gdzie wynajęli sobie pokój. Dla pewności pilnowali, aby nikt za nimi nie szedł, a gdy już znaleźli się w swoim pokoju, to zamknęli drzwi na klucz, zabarykadowali je szafą, a prócz tego jeszcze zasłonili okno. Mieli nadzieję, że to ich ochroni przed nieproszonymi gośćmi, a także pozwoli im bezpiecznie przebyć noc.
Na całe szczęście nie byli oni przez nikogo nękani. Rano zaś zajęli się swoimi sprawami, a przede wszystkim odwiedzinami u Brocka, który to powiedział, że zgodnie ze swoim wcześniejszym planem zaprasza ich pod wieczór do siebie, ponieważ chce im przedstawić kilku ludzi, którzy mogą im pomóc w walce z Alem Giovannim. Sam jednak nie miał wcale zamiaru dołączać do grup Eliota Asha, co naszego bohatera bardzo zasmuciło.
- Dlaczego nie chcesz do nas dołączyć? - spytał załamanym głosem Ash, gdy rozmawiał o tym z Brockiem - Przecież masz w sobie jeszcze dość sił i umiejętności, aby pokazać tym łajdakom, że jesteś coś wart. Pomyśl tylko... Możesz znów być kimś. Możesz znów być stróżem sprawiedliwości, jeśli tylko masz odwagę, aby to zrobić.
- Odwagę to ja mam, ale widzisz... Problem polega na tym, że mam też żonę i muszę się o nią troszczyć. Gdybym był sam, to miałbym w nosie to, czy mogę zginąć, czy nie. Ale w takim wypadku nie wolno mi mieć tego w nosie. Muszę żyć i to bynajmniej nie dla siebie, ale dla Misty. Zresztą to już nawet nie chodzi o mnie. Ja nie chcę, żeby te bydlaki mściły się na mnie poprzez moją żonę. Musisz mnie zrozumieć, Ash. Ta wojna, w jaką chcesz wpakować siebie oraz swoich przyjaciół jest niebezpieczna i bezwzględna. Zasady, jakie w niej panują są straszne. Jeśli jeden z tych drani wyjmie na ciebie nóż, ty musisz mieć klamkę. Jeżeli zabiją jednego z twoich ludzi, ty musisz zabić jednego z ludzi Giovanniego. Takie panują tutaj zasady. Czy teraz, wiedząc o tych prawach, chcesz mimo wszystko walczyć?
- Tak, chcę. Wiem o tym, że ta wojna będzie bezwzględna, ale chcę ją wygrać i to własnymi metodami. Nie zniżę się do poziomu tego łajdaka.
- Możesz nie zniżać się do niczyjego poziomu, jeśli nie chcesz, jednak odpowiedz mi na jedno pytanie. Chcesz dorwać Giovanniego?
- Chcę i zrobię to. Przysięgam na swoje życie, zrobię to.
Brock uśmiechnął się do niego i delikatnie poklepał go po ramieniu, mówiąc:
- Doskonale. To chciałem usłyszeć. Wiesz, co to jest przysięga krwi?
- Wiem, a co?
- Właśnie ją złożyłeś. I dotrzymasz ją... Jestem tego pewien.


Ash czuł się uradowany, że zyskał w oczach Brocka, choć także nieco dobijał go fakt, iż dzielny ex-policjant nie zamierza brać udział w akcjach. Uważał, że kto jak kto, ale ktoś taki z pewnością by mu się przydał, jednak nie mógł zmuszać do niczego.
Po tej rozmowie trzej przyjaciele z wiernym Pikachu u boku poszli na miasto, a potem o ustalonej przez Brocka Malone’a godzinie zjawili się w jego mieszkaniu. Tam, oprócz swego gospodarza, zastali kilka osób, których Brock znalazł im do walki z Giovannim, tak jak im to obiecał. Byli to Gary Stone, Alexa, Iris, Max, Bonnie, a także (ku wielkiemu zaskoczeniu naszych  bohaterów) Serena i Dawn.
- A wy dwie, co tu robicie? - zapytał zdumiony Ash.
- Dowiedziałyśmy się od Brocka, że szykuje się możliwość skopania kilku gangsterskich tyłków - powiedziała dowcipnie Dawn - Bardzo nam to odpowiada.
- Ale momencik, stop! - zawołał oburzonym tonem Clemont - Niby w jaki sposób kobiety mają nam pomóc w walce z ludźmi Giovanniego?
- Nie doceniasz tych pań - zaśmiał się Brock - Każda z nich ma własne talenty, które mogą się wam przydać.
- W „Adrii“ bywa wielu podejrzanych typków - zauważyła Serena - Możemy dla was szpiegować.
- Myślałem, że to nasza działka - rzucił Max.
- O nie! Nie ma mowy! - zawołał Clemont - To zbyt duże ryzyko. Nie możemy żadnej z was narażać na takie niebezpieczeństwo.
- On ma rację. Nie możemy tego zrobić - poparł go Ash.
- Czyżby? - prychnęła z kpiną Dawn - Jakoś nie miałeś takich obaw, kiedy wczoraj sprałeś prawą rękę Giovanniego za to, że się zalecał do twojej dziewczyny wbrew jej woli!
Ash już chciał powiedzieć, że Serena nie jest jeszcze jego dziewczyną, ale zamilkł w pół słowa, gdyż popatrzył tylko na artystkę i dodał smutnym tonem:
- Nie mam prawa prosić cię o pomoc w tej walce, Sereno.
- Może i nie, ale za to ja mam prawo prosić, abyś pozwolił sobie pomóc - odpowiedziała mu Serena poważnym tonem - Nie wygrasz tej walki sam. Potrzebujesz pomocy zaufanych ludzi, a bardziej zaufanych niż to grono raczej nie znajdziesz.
- Ona ma rację! - zawołała Bonnie - Skoro nas zatrudniłeś, to ją i Dawn także możesz zatrudnić!
Ashowi trudno było temu zaprzeczyć, więc w końcu tylko westchnął i rozłożył bezradnie ręce, mówiąc:
- Coś czuję, że będę tego żałował.
To mówiąc spojrzał na Alexę i dodał:
- A pani jak chce nam pomóc?
- Jestem dziennikarką. Chyba przyda się wam wolna i niezależna od mafii prasa, robiąca wam dobrą reklamę i ośmieszająca Giovanniego, mam rację? - odpowiedziała dziennikarka zadziornym tonem.
- Bronią też się świetnie umiemy posługiwać, jakby co - wtrąciła Iris - I z chęcią możemy zademonstrować swoje zdolności.
- Będzie okazja, żeby to zrobić - zaśmiał się Ash i spojrzał na Gary’ego - A ten to kto?
- Młody policjant Gary Stone - odpowiedział Brock Malone, kładąc młodzieńcowi dłoń na ramieniu - Jeden z niewielu, którzy jeszcze nie siedzą w kieszeni naszego wroga. W dodatku jeden z najlepszych strzelców, jakich świat widział. Na wszystkich konkursach strzeleckich zawsze brał pierwszą nagrodę. Strzelec wyborowy i porządny glina.
- Strzelec wyborowy? - uśmiechnął się Ash - Tym lepiej. Tacy nam się przydadzą, bo coś mi mówi, że często w naszych rozmowach z Giovannim właśnie broń będzie naszym największym atutem.
- Tym lepiej. Już się nie mogę doczekać - odparł Gary.
Ash poczuł, że już go lubi. Szybko jednak spoważniał i rzekł on dość uroczystym tonem:
- Posłuchajcie mnie... Naszej drużyny nie łączy żadna przysięga ani też obietnica. Wszyscy tutaj jesteście ochotnikami walczącymi z własnej woli. W każdej chwili też możecie się wycofać z tej walki, a nikt z pozostałych nie ma prawa czynić wam z tego powodu wyrzutów. Tym, co nas łączy, będzie bezgraniczne zaufanie oraz wspieranie siebie nawzajem. Będą takie chwile, gdy będziemy zdani tylko na siebie. Musicie więc być na to gotowi i na to, że Giovanni nie podda się tak łatwo, a jego ludzie nie dadzą nam spokoju, póki ich nie zniszczymy. Być może nie będzie już odwrotu, gdy raz zaczniemy tę wojnę i wtedy albo wygramy, albo zginiemy. Czy jesteście na to gotowi?
- TAK! - krzyknęli chórem wszyscy zapytani.
- A zatem wobec tego... Jeden za wszystkich i wszyscy za jednego - powiedział Ash, wyciągając prawą rękę przed siebie.
Clemont i Cilan złączyli jego dłoń ze swoimi. To samo zrobili po kolei wszyscy, a ostatni, mimo pewnego wahania uczynił to Brock.
- Też w to wchodzę - powiedział.
- No, a wszystkie twoje opowieści o tym, że nie chcesz narażać żony i takie tam? - spytał Ash.
- Moja żona zrozumie moją decyzję - odpowiedział na to Brock - Poza tym jesteście bandą wariatów, więc potrzebujecie kogoś, kto będzie umiał rozsądnie podejść do tej sprawy.
- Cały Brock. Bez marudzenia nie wytrzyma jednego dnia - zaśmiał się na to Max.

***


W ten oto sposób została uformowana drużyna Eliota Asha. Jedenastu dzielnych i szlachetnych ludzi obojga płci, w różnym wieku oraz o różnych doświadczeniach życiowych. Drużyna, jak to powiedział jej przywódca, nie związana bynajmniej żadną przysięgą ani też żadną obietnicą, ale za to połączona więzami przyjaźni, jak również wspólnym celem, którym była walka o to, aby tego zła mniej było na świecie i żeby człowiek trzęsący tym miastem więcej nie czuł się bezkarny, a także odpowiedział za wszystkie swoje czyny.
Kiedy już cała drużyna została zwerbowana, to zostało tylko podjęcie odpowiednich działań. Eliot „Ash“ Ness powiadomił telefonicznie swoich przełożonych, iż zdołał zwerbować ludzi naprawdę godnych zaufania oraz wartościowych, którzy umieją walczyć i wiedzą, jak to robić. Zostało im teraz tylko przejść do działania, na co Eliot wolał sobie najpierw pozyskać oficjalną zgodę. Jego przełożeni uznali, że to niepotrzebni, ale skoro woli uczynić formalnościom zadość, to oficjalnie dali mu zgodę, mówiąc:
- Masz pozwolenie na działanie, Eliocie Ness. Możesz czynić, co tylko uznasz za stosowne, byleby tylko zaprowadzić przed sąd Ala Giovanniego. Pamiętaj, cokolwiek zrobisz, masz na to nasze pozwolenie. Otrzymujesz na czas swoich działań specjalne uprawnienia. Jedynym twoim sędzią będzie twoje własne sumienie. Postaraj się więc postępować tak, aby nie musieć się przed samym sobą wstydzić, a wszystko będzie dobrze.
Asha ucieszyły te słowa i solennie obiecał sobie nie zawieść swoich przełożonych ani tym bardziej nie zawieść przyjaciół ani samego siebie. Był pewien, że zdoła to osiągnąć. Miał wiarę w siebie oraz swoich kompanów i nie zamierzał się nigdy poddawać. Zamierzał walczyć do samego końca, choćby ten koniec oznaczał jego śmierć. No, ale cóż... Jeśli miałby zapłacić swoim życiem za zwycięstwo nad Giovannim, był gotów to uczynić.
Po rozmowie telefonicznej, jaką odbył ze swoim szefem Ash powoli poszedł do sali w barze Misty, w której czekali już na niego Clemont, Cilan, Brock, Alexa i Iris. Wszyscy byli gotowi do działania i wiedzieli, co mają robić, jednak nie mieli pojęcia, co powie przełożony Asha, więc czekali na wiadomość o tym.
- I co? Co powiedział szef? - spytał Clemont zaintrygowany.
- Czego się dowiedziałeś? - dopytywał się Cilan.
Ash popatrzył na nich uważnie, potem spojrzał na siedzącego mu na ramieniu Pikachu, lekko się uśmiechnął i rzekł:
- Mamy pozwolenie od szefa na działanie.
- A na jakie działanie? - zapytał Clemont.
- Na każde, jakie tylko uznamy za stosowne - odparł Ash.
- Co to znaczy? - spytał Cilan.
- To znaczy, że mamy wolną rękę.
Ta odpowiedź napełniła wszystkich otuchą oraz sprawiła, że poczuli się lepiej. Wiedzieli, że od tej chwili mogą pozwolić sobie na więcej niż ograniczona swoimi paragrafami policja i zamierzali z tej oto możliwości skorzystać.
- A więc doskonale - rzekł Gary - Wreszcie zaczniemy działać zamiast gadać.
- I wreszcie będę miała materiał na pierwsze strony gazet - uśmiechnęła się Alexa - Już się nie mogę doczekać miny Giovanniego, kiedy zobaczy w gazecie artykuł na swój temat i to bynajmniej nie głoszący pochwał na jego cześć.
- Doskonale - powiedział Cilan - A więc do dzieła! Co robimy, Ash?
- Pójdziemy zlikwidować pewną nielegalną bimbrownię - stwierdził bardzo zadowolonym głosem Ash - Jednak w tej sprawie oddaję głos panu Malone. On lepiej wie, gdzie takie miejsce się znajduje, a przynajmniej tak właśnie twierdzi.
- Tak, właśnie tak twierdzę i wiem, co mówię - odparł Brock, nabijając jednocześnie broń - I zaraz wam to udowodnię. Ash, prowadź nas pod adres, który ci podałem. Poprowadź nas do zwycięstwa.
- Doskonale - uśmiechnął się zadowolony Ash i sprawdził swoją broń, czy jest nabita - Ruszajmy, przyjaciele!
Cała grupa wyruszyła ulicami miasta uzbrojona i to po zęby, budząc powszechną uwagę, czym się oczywiście wcale nie przejęli. Można by  nawet powiedzieć, że chcieli wzbudzić uwagę i chcieli być zauważeni przez ludzi. Chcieli, aby ich widziano i aby się ich bano. Pragnęli tego, ponieważ zamierzali pokazać, że nadszedł oto koniec taryfy ulgowej dla gangsterów. Teraz to oni będą się bać, a nie ich ofiary.
Eliot Ash i jego stronnicy szli przez ulicę spokojnie i bez pośpiechu. Nie musieli się spieszyć, gdyż mieli wiele czasu. Tyle, ile tylko go chcieli mieć. Tyle, ile potrzebowali. W końcu jednak dotarli do celu swej podróży, a była nim... siedziba poczty.
- Co?! Tutaj?! - zdziwił się Clemont - Czy jesteś pewien, że się nie pomyliłeś, Brock?
Malone uśmiechnął się do niego ironicznie i powiedział:
- Jeśli się mylę, to was wszystkich przeproszę. Ale spokojnie. Ja się nie mylę. Ruszajmy więc.
Ash uśmiechnął się zadowolony, po czym wkroczył jako pierwszy do budynku poczty z Pikachu na ramieniu. Brock uczynił to drugi, a pozostali przyjaciele jeden po drugim powtórzyli tę czynność. Clemont zrobił to ostatni, mówiąc pod nosem:
- Ech... To wszystko źle się skończy.


Drużyna Eliota Asha powoli wkroczyła do środka budynku, a kiedy ludzie obecni na poczcie zobaczyli, co się stało, byli przerażeni. W końcu widok ludzi z bronią nie należał do czegoś normalnego w tym miejscu i mógł przywodzić na myśl tylko jedno... napad bandycki. Na szczęście Ash, Clemont i Cilan szybko pokazali ludziom swoje legitymacje i odznaki.
- Spokojnie, nie przejmujcie się - rzucił Brock beztroskim tonem - Nie musicie się niczego obawiać. To sprawa policji. Was to nie dotyczy, więc wracajcie do swoich obowiązków.
Po tych słowach Brock u boku Asha przeszedł przez cały budynek aż do pomieszczeń prowadzących do piwnicy. Tam właśnie znajdowała się bimbrownia, do której zmierzali.
- Zaczekaj, przyjacielu - powiedział Brock, zatrzymując Asha przed jakimiś drzwiami - Muszę cię ostrzec. Możesz się jeszcze wycofać. Ale jeśli przejdziesz przez te drzwi, to zaczną się kłopoty i nie będzie odwrotu.
- Wiem i nie zamierzam się wycofywać - rzekł na to Ash - Za daleko zaszedłem, abym miał to zrobić.
- Doskonale - odpowiedział mu Malone - A więc do dzieła.
Po tych słowach wymierzył strzelbę i wypalił z niej w kierunku zamka drzwi. Wystrzelił go, a następnie kopnął w drzwi, otwierając je na oścież.
- Szef przodem - zaśmiał się, przepuszczając Asha.
Eliot zadowolony pokiwał lekko głową, po czym wszedł do środka z bronią w ręku. Zaraz za nim zrobił to Brock, a potem reszta grupy.
- Rób zdjęcia - rzuciła Alexa do Iris.
Mulatka powoli wyjęła aparat fotograficzny, po czym radośnie zaczęła robić jedno zdjęcia za drugim, a miała co fotografować. Wielkie aparatury do produkcji alkoholu oraz całą masę ludzi pakującą stworzony przez siebie napitek do butelek i to wszystko jeszcze na terenie poczty publicznej... To wszystko stanowiło naprawdę niesamowity widok, za który niejedna gazeta zapłaciłaby krocie. Alexa oczywiście nie robiła tego wszystkiego dla sławy i pieniędzy, ale uznała, że to z pewnością również jej się przyda.
Ludzie pracujący w bimbrowni na widok ludzi z bronią, wdzierających się do ich kryjówki, zaczęli krzyczeć i próbowali uciec, ale nie mieli jak, ponieważ drużyna Eliota Asha zastąpiła im drogę.
- Stać, gdzie stoicie! - krzyknął Cilan, mierząc do nich z broni.
- Nie ruszajcie się! - dodał Clemont.
- Policja federalna! Jesteście aresztowani! - krzyknął Ash - Opór jest bezcelowy! Poddajcie się, a nikomu nic się nie stanie!
Pracownicy bimbrowni szybko pojęli, że walka nie ma najmniejszych szans na powodzenie, więc się poddali, a Brock zadowolony popatrzył na Gary’ego i rzekł:
- Przyjacielu... Byłbyś tak uprzejmy i zadzwonił po posiłki? Myślę, że mogą nam się przydać.
Gary z radością wykonał polecenie i już po chwili na poczcie zalęgło się od mundurowych, którzy aresztowali każdego pracownika bimbrowni. Jednocześnie Alexa i Iris przeprowadzały coś w rodzaju wywiadu z Ashem, który składam wyjaśnienia w kwestii swojej misji i tego, co robił obecnie. Pikachu wtórował mu w tym wesołymi piskami.

***


Już niedługo potem w „Głosie Wertanii“ ukazał się artykuł o sukcesie odniesionym przez grupę Eliota Asha. Co prawda wielu ludzi podważało prawo do tego, aby pan Ness mógł tak po prostu w biały dzień wejść do siedziby poczty z bronią w ręku, a potem tak zwyczajnie aresztować sobie ludzi, jednak tak naprawdę osób krytykujących takie zachowanie było raczej niewielu i uciszyło ich tylko kilka telefonów od przełożonych Asha, którzy oczywiście nie pozostawili swego najlepszego agenta samemu sobie. Dzięki temu Eliota nie spotkały żadne konsekwencje prawne, a on sam stał się kimś w rodzaju bohatera miasta, zwłaszcza dla ludzi krzywdzonych przez mafię. Co prawda ta akcja nie zdołała dowieść winy Ala Giovanniego, ale mimo wszystko zdecydowanie go osłabiła, ponieważ dzięki tej bimbrowni miał on naprawdę wielkie zyski, a teraz je stracił. Nie zamierzał tego ukrywać i gdy tylko wezwał do siebie człowieka odpowiedzialnego za tę bimbrownię, to z miejsca okazał mu swój gniew, oczywiście w właściwy dla siebie sposób.
- Nie będę ukrywał, że jestem bardzo zawiedziony tym, co się stało - rzekł Giovanni, głaszcząc powoli swojego Persiana - Naprawdę bardzo się na tobie zawiodłem. Sądziłem, że ta bimbrownia jest dobrze strzeżona, a tu proszę. Kilku bydlaków z odznakami i gnatami bez trudu was wytropiło i zniszczyło cały nasz interes.
- Ale przecież nie zdołali nam niczego dowieść, szefie - powiedział na to bandyta - Więc chyba nie mamy się czego obawiać, prawda?
- Nie mamy? - zapytał Giovanni, po czym zachichotał w podły sposób - A tak, masz rację. Przecież nie mamy się czego obawiać. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, prawda?
To mówiąc spojrzał na Surge’a stojącego tuż obok niego i rzekł:
- Zgadzasz się z nim, przyjacielu?
- Częściowo tak - odpowiedział na to Surge - Ale poza tym jednak bym polemizował.
- Nie czas na polemizowanie, ale na działanie - rzekł Giovanni, wstając z fotela ze swym pieszczochem na rękach - Wiecie, jaki sport najbardziej lubię?
- Jaki, szefie?
- Baseballe, Surge. Baseball. To jest mój ulubiony sport - powiedział bardzo zachwyconym głosem Giovanni - A czy wiecie, dlaczego? Bo cała drużyna w nim ma określone zadania i musi się z nich zawsze należycie wywiązywać. Jeśli jeden zawodnik daje plamę, cała drużyna może przegrać.
Do gabinetu Giovanniego wszedł nagle jeden z jego ludzi. Był to wysoki, zielonowłosy i czarnooki mężczyzna. Ten sam, który wtedy umknął z raną w ręce po walce z Ashem i jego przyjaciółmi. Miał na imię Buch i był najemnym zbirem lubującym się w zabijaniu. Trzymał on w dłoni wielki kij do baseballa. Giovanni, widząc mężczyznę uśmiechnął się zadowolony, po czym mówił dalej:
- Prócz tego podobają mi się te ich twarzowe kije. Są naprawdę bardzo piękne. I mają moc uderzenie taką, że po prostu nie ma przebacz.
Po tych słowach dał znak Butchowi, a ten podszedł powoli do agenta odpowiedzialnego za bimbrownię i zaczął go zaciekle uderzać tym kijem. Mężczyzna upadł na podłogę, a jego oprawca okładał go raz za razem swoją bronią, ku wielkiemu przerażeniu Surge’a, który choć już nie takie rzeczy widział, to jednak był w szoku, iż Giovanni robi coś takiego na jego oczach. Doskonale rozumiał, co to wszystko znaczy i jakie jest tego znaczenie. To było ostrzeżenie dla niego, aby wiedział, co go spotka, jeżeli go zawiedzie kolejny raz.
Tymczasem Butch dalej okładał kijem swoją ofiarę, z której zaczęła wręcz strumieniem cieknąć krew. Mimo to nie przestawał robić tego, co właśnie robił i przerwał tę czynność dopiero wtedy, gdy atakowany gangster przestał oddychać. Sam Giovanni nie patrzył na tę scenę, ponieważ (jak sam mówił) miał zbyt miękkie serce i był nazbyt wrażliwy na takie widoki. Odwrócił się zatem ze swoim Persianem na ramionach w kierunku okna i obserwował przez nie miasto.
- Skończyłeś już? - zapytał po chwili, gdy Butch już przestał okładać kijem swoją ofiarę.
- Tak, szefie. Skończyłem - odpowiedział Butch, uśmiechając się przy tym bardzo zadowolony.
- Tym lepiej - Giovanni nawet nie odwrócił głowy w jego stronę - A ty, Surge... Zrozumiałeś, mam nadzieję, dzisiejszą lekcję.
- Tak, szefie. Zrozumiałem - odpowiedział Surge Nitti, starając się za wszelką cenę ukryć swoje przerażenie.
- To doskonale. Postaraj się zatem rozwiązać nasz problem, bo inaczej następnym razem, to twoja krew ozdobi moją podłogę.
Po tych słowach najspokojniej w świecie zaczął głaskać swego pupila, który mruczał zachwycony tą pieszczotą.

***


Eliot Ash po odniesionym sukcesie stał się na tyle sławny, że bez trudu zdołał wynająć biuro dla siebie i swoich ludzi. Jego działalność wymagała bowiem siedziby, w której mógłby on planować swoje kolejne akcje. Biuro to było połączone również z mieszkaniem, w którym on, Cilan i Clemont mogli mieszkać. Pozostali członkowie jego kompani posiadali swoje lokum i tylko oni nie, co w obecnej sytuacji uległo zmianie na lepsze.
Minęło kilka dni od przeprowadzonej akcji, a Ash i jego przyjaciele planowali już kolejną. Wszyscy nie mogli się jej doczekać. Wszyscy poza Clemontem, który miał na temat takich akcji, jak ta na poczcie swoje własne zdanie.
- Ash, spójrzmy prawdzie w oczy. Taką działalnością to my niewiele zyskamy. Potrzebujemy czegoś więcej niż tylko brawurowych akcji w stylu kowbojów z westernów wyświetlanych w kinematografie. Nam tu potrzeba naprawdę czegoś wyjątkowego.
- Tak? A co takiego? - zapytał Cilan, bawiąc się właśnie bronią - Co takiego proponujesz?
- Proponuję pokonać tego bydlaka bronią, od której ciosu wcale się nie spodziewa.
- A możesz mówić jaśniej? - spytał Brock.
Clemont uśmiechnął się delikatnie i mówił dalej:
- Oczywiście. Posłuchajcie... Giovanni osiąga ogromne zyski ze swojej działalności, ale przecież oficjalnie nie może ich mieć, bo jego przestępcza branża oficjalnie nie istnieje. A mimo to rocznie do jego kieszeni przybywa rocznie mnóstwo forsy, której istnienie nie jest w żaden sposób wyjaśnione.
- Jest wyjaśnione, bo wiemy, skąd ją ma - odparł Brock.
- Tak, ale przecież to wiedzą wszyscy nieoficjalnie, bo oficjalnie nikt tego nie wie - odparł Clemont - Rozumiecie, do czego zmierzam? Chodzi o to, że kasa z interesów jest, ale samych interesów nie ma. Więc skąd kasa?
- To chyba sprawa dla skarbówki, a nie dla nas - rzekł Brock.
- Przeciwnie - odpowiedział mu młody Wilson, poprawiając sobie na nosie okulary - To jest sprawa w sam raz dla nas. Formalnie Giovanni nie ma dochodów, a jednak ma zyski. Powinien płacić od tego podatki, a tego nie robi, bo przecież oficjalnie zysków nie ma. Jeśli dowiedziemy, że bydlak ma jednak zyski i nie płaci podatków, pójdzie siedzieć.
- Siedzieć? Za niepłacenie podatków? - spytał zdumiony Malone, jakby nie dowierzając własnym uszom - Bandzior i morderca?
- Chyba lepsze to niż nic, prawda? - odparł Wilson, patrząc z uwagą na przyjaciół i oczekując ich opinii.
Ash milczał, słuchając tego wszystkiego. Nic nie mówił, ponieważ w myślach rozważał sens słów swojego przyjaciela. Nie było mu jednak dane długo tego robić, ponieważ nagle wszedł do środka jakiś siwy człowiek w średnim wieku, ubrany elegancko. Towarzyszyły mu Alexa i Iris.
- Ten człowiek chciał się z wami widzieć, podobnie jak i my - rzekła pierwsza z nich - Pomyśleliśmy więc, że załatwimy nasze sprawy hurtem.


Ash popatrzył uważnie na człowieka i spytał:
- Kim pan jest i czego pan sobie życzy?
- Jestem Sanderson, radny tego miasta - odpowiedział mężczyzna - To naprawdę zaszczyt móc w końcu uścisnąć dłoń Eliota Asha.
Po tych słowach mocno uściskał on rękę naszego bohatera, który wciąż przyglądał mu się podejrzliwie, jakby spodziewał się jakiegoś świństwa z jego strony, ponieważ ton, w jakim mówił jego rozmówca wydawał mu się zdecydowanie fałszywy.
- Chciał mi pan tylko pogratulować? - spytał po chwili Ash.
- Tak. A czy to mało, jak na powód, aby pana odwiedzić? - zapytał wesołym tonem mężczyzna - To naprawdę wielka przyjemność i zarazem też wielki zaszczyt dla mnie móc was wszystkich poznać. To ma dla mnie wręcz ogromne znaczenie. Chcę was również prosić o to, abyście rozważyli pewne sprawy.
- Jakie? - zapytał Eliot Ash, uważnie przyglądając się Sandersonowi.
- Chodzi o to, że takie akcje, jak ta ostatnia, to raczej nie będą zawsze wam przynosić chluby - mówił mężczyzna takim dość zakłopotanym tonem - Nie chcę was pouczać, ale miło by mi było, gdybyście nie straszyli więcej ludzi w tym mieście. Ja dobrze wiem, czasami brutalne metody są jedynymi skutecznymi metodami, ale mimo wszystko...
To mówiąc wyjął zza pazury dość mocno wypchaną kopertę na biurko Asha, który uważnie się jej przyjrzał i spytał:
- Co to niby ma znaczyć?
- Proszę się domyśleć - odparł radny.
Eliot Ash parsknął śmiechem i spojrzał na Alexę i Iris, mówiąc do nich ironicznym głosem.
- Widzicie to? Czy wy to widzicie?
- Czekaj, zrobię zdjęcie! - zawołała Iris i natychmiast w ruch poszedł jej aparat fotograficzny.
- Hej! Co to ma znaczyć?! - zapytał zdumiony radny.
Ash tymczasem wziął do ręki kopertę, podszedł do polityka i wepchnął mu ją za pazuchę, mówiąc ze złością:
- Iris, rób zdjęcia! Niech wszyscy w Wertanii dowiedzą się o tym, jak siedzący w kieszeni Giovanniego radny Sanderson próbował nas przekupić, abyśmy dali sobie spokój z naszą pracą.
- To będzie doskonały materiał! - zawołała wesoło Alexa - Artykuł na pierwszą stronę!
Radny był teraz nie tyle zmieszany, co wręcz wściekły.
- Hej, co wy sobie wyobrażacie?! - krzyknął - Nie ważcie się nawet tego publikować! Nie macie na mnie żadnych dowodów! Zniszczę was, jeśli spróbujecie to opublikować!
- Tak? No, to spróbuj - powiedział Ash, a Pikachu stanął na jego biurku i zapiszczał gniewnie - To my zniszczymy ciebie za to, co chciałeś zrobić. Mamy niezależną prasę za świadków i zdjęcia, które mówią same za siebie.
- Ach, ty bezczelny tajniaku! - krzyknął radny, niemalże już dławiąc się nagromadzoną w ustach śliną - Myślisz, że możesz mi podskakiwać?! Albo Giovanniemu?! On cię zniszczy! Wszystkich was zmiażdży! Myślicie, że się przed nim obronicie?! Nie macie szans! Lepiej zacznijcie spuszczać z tonu, bo wylądujecie na dnie!
- Ty wylądujesz tam wcześniej, przekupny draniu - powiedział Brock, łapiąc radnego za poły i podnosząc go w górę.
- Przyjacielu, wyrzuć tego śmiecia, bo jak tak na niego patrzę, to mam wielką ochotę zwrócić obiad - poprosił Ash.
- Z przyjemnością - zaśmiał się Malone.
- Co wy sobie wyobrażacie?! - wrzeszczał radny, próbując się wyrwać z rąk Brocka - Myślicie, że kto wy jesteście?! Nietykalni?! Nie można was ruszyć?!
- Tak, właśnie tak sobie myślimy - odpowiedział mu ironicznie Ash - I dowiedziemy wam tego. A teraz jazda mi stąd!
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał gniewnie Pikachu, puszczając przy tym iskry z policzków.
Brock bez wahania wyprowadził radnego z mieszkania i zrzucił go ze schodów, śmiejąc się przy tym radośnie.
- Nietykalni... To dobra nazwa - powiedziała wesoło Iris - Co o tym myślisz, Alexa?
- Też tak sądzę - odparła zapytana - Tak się będziemy teraz nazywać. Nietykalni! Nikt nie zdoła nas przekupić ani też zastraszyć! A każdego, kto spróbuje to zrobić, potraktujemy tak samo, jak tego śmiecia.
- Bardzo mi się podoba taki plan - uśmiechnął się Brock.
- Mnie także - dodał Cilan - A tobie, Ash?
Eliot Ash uśmiechnął się zadowolony i delikatnie głaszcząc swojego Pikachu dodał:
- Mnie również taki plan przypadł do gustu.
- To się źle skończy - jęknął Clemont - Im szybciej Giovanni pójdzie siedzieć, tym lepiej dla wszystkich.

***


Wiadomość o próbie przekupienia Eliota Asha i jego ludzi dość szybko rozniosła się po mieście dzięki artykułowi Alexy i zdjęciom Iris. Dowody winy radnego były tak jednoznaczne, że dość szybko stracił on swój urząd, a grupa naszych bohaterów stała się jeszcze większymi bohaterami Wertanii, do czego przyczyniły się ich kolejne akcje. Max i Bonnie, a często również Serena i Dawn zdobywali informacje na temat kolejnych bimbrowni oraz akcji przemytu alkoholu do miasta, a wówczas Ash z Brockiem, Clemontem, Cilanem, Garym, Alexą oraz Iris wkraczali do akcji. Wspomagani przez oddziały policji z terenów poza Wertanią bez żadnego trudu rozbijali jeden transport po drugim, a zyski Ala Giovanniego zaczęły spadać. Prócz tego Nietykalni wkroczyli niejeden raz do akcji tam, gdzie pojawiali się ludzie Giovanniego w celu zastraszenia kogoś, dzięki czemu mafia króla zbrodni zaczęła nieco maleć. Gazety codziennie rozpisywały się o poczynaniach Nietykalnych, zaś Serena wraz z Dawn śpiewała w nocnym klubie „Adria“ piosenki na ich cześć, ułożone przez kilku utalentowanych ludzi. Jedna z nich szczególnie zapadła w pamięć ludziom, którzy bardzo lubili ją śpiewać podczas zabaw w nocnym lokalu, a szła ona tak:

Już każdy tu w Wertanii wie,
Policja gangom z ręki je.
Jak pies, zły pies
I każdy ma to gdzieś.

A może to nieprawdą jest,
Że wszyscy w mieście boją się?
Więc kto wspomoże teraz nas?
Może Eliot Ash?

Nie zna strachu,
W jego fachu
Tak już musi być.
Dał gaz do dechy!
Swoje grzechy licz!

To właśnie tak!
On wspomoże nas.
Ten dzielny gość,
Eliot Ash!

Na co ulice pusta są?
Bandyci robią to, co chcą.
Kto da im w kość i ocali nas?
Może Eliot Ash?

To ciągły lęk i wszędzie dźwięk
Świszczących kul,
Lecz mamy gościa, który wie,
Jak temu położyć kres.

To Eliot Ash! Eliot Ash!
I tylko on! To tylko on!
To Eliot Ash! Eliot Ash!
I Nietykalni są tu w Wertanii!

Piosenka ta szybko stała się hitem i praktycznie wszyscy w mieście znali ją na pamięć, nawet sam Al Giovanni. Jednak piosenki piosenkami, a prawda prawdą, a ta niestety nie była wesoła. Pomimo swoich licznych akcji przeciwnik Nietykalnych wciąż był bezkarny i nie istniały dowody na jego przestępczą działalność. Ash zdawał sobie sprawę z tego, że może niszczyć bimbrownie i transporty alkoholu do woli, ale dopóki nie dowiedzie swemu wrogowi winy, to nigdy go nie pokona. Coraz bardziej więc przychylał się do opcji Clemonta Wilsona, choć ta zdawała mu się chwilami nic nie warta - nie dlatego, że była zła, ale dlatego, że nie posiadali żadnych dowodów na to, iż Giovanni czerpie zyski ze swojej nielegalnej działalności. Gdyby tak schwytali księgowego mafii i zmusili go do gadania, to wtedy mogłoby się udać. Ale przecież nie mieli go w swoich rękach, więc ich walkę można by porównać do obcinania mieczem głowy hydrze i to ze świadomością, że na miejsce każdego uciętego łba wyrośnie nowy łeb, a nawet dwa.
Nadzieja pojawiła się w sercach naszych bohaterów, gdy dzięki Dawn, która podsłuchała pewną rozmowę Surge’a Nittiego z jednym z jego ludzi, Nietykalni odkryli, że podczas transportu kolejnej porcji alkoholu do miasta będzie obecna też księgowa Giovanniego, panna Theodora Brown. Gdyby udało się ją złapać, można byłoby zmusić ją do gadania, a wtedy Giovanni może sobie szykować celę w Alcatraz. Zatem Nietykalni otrzymali kolejne zadanie - schwytać i zmusić do współpracy księgową mafii.


C.D.N.





Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...