środa, 10 stycznia 2018

Przygoda 091 cz. IV

Przygoda XCI

Na ratunek Wiosce Smoków cz. IV


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Zgodnie z planem taty on, ja i Clemont pojechaliśmy razem do miasta Melastia w regionie Kanto, gdzie oczywiście przywitała nas radośnie Cindy Armstrong. Kobieta bardzo ucieszyła się na nasz widok.
- Czy już rozwiązaliście zagadkę, kochani? - spytała, gdy już dokonała wszelkich powitalnych formalności.
- Jeszcze nie i dlatego właśnie tu przybyliśmy, skarbie - rzekł na to mój tata - Musimy się koniecznie dowiedzieć czegoś na temat najróżniejszych przestępstw sprzed pięciu lat.
- To doskonale! - zawołała radośnie Cindy, klaszcząc w dłonie - Czy chodzi tu o sprawy kryminalne? Wiesz doskonale, że rubryka kryminalne to zawsze było moje największe hobby, zwłaszcza od chwili, kiedy zostałam naczelną w „Kanto Express“.
- Wiem i dlatego właśnie tu przybyliśmy - wyjaśnił tata - Bardzo byśmy wszyscy chcieli się dowiedzieć czegoś na temat pewnego gangu.
- A jak się nazywa ten gang?
- Ba! Żebym ja to wiedział. Wiemy jedynie, że było o nim głośno i tak pięć lat temu pisano o nim w związku z procesem herszta tej bandy.
- Spokojnie, moi kochani - Cindy uśmiechnęła się do nas delikatnie - Z wielką przyjemnością wam pomogę i nawet wiem, jak.
Jak nam to tata wcześniej wyjaśnij, jego dziewczyna u siebie wręcz wszystkie wydania gazety „Kanto Express“ i „Głos Melastii“, jakie wydano od chwili, kiedy zaczęła pracować w tej pierwszej gazecie. Naprawdę to mogło nam się teraz bardzo przydać i faktycznie przydało się nam, gdyż teraz mieliśmy możliwość skorzystać z nich, aby przejrzeć bardzo dokładnie kroniki kryminalne. Ja, tata i Clemont usiedliśmy więc w salonie, a Cindy z Taylor przyniosły nam wszystkie egzemplarze.
- To już są wszystkie z okresu sprzed pięciu laty - powiedziała - Mam tylko nadzieję, że znajdziecie w nich to, czego szukacie.
- Dziękujemy ci, Cindy - odparłam radośnie - Ty nawet nie wiesz, jak bardzo nam teraz pomagasz.
- Być może wiem - uśmiechnęła się kobieta - Tak czy siak szukajcie, aż w końcu coś znajdziecie.
- Na pewno wam się uda! - zapiszczała radośnie mała Taylor.
Uśmiechnęliśmy się do niej przyjaźnie, po czym razem powoli i bardzo dokładnie zaczęliśmy przeglądać gazety sprzed pięciu lat. Nie wiem, jak długo to trwało. Tata mówi, że najwyżej pół godziny, ja jednak odczuwałam to tak, jakby zajmowało nam to całą wieczność. Tak czy inaczej w końcu znaleźliśmy to, czego szukaliśmy, a właściwie to Clemont znalazł.
- Jest! Chyba znalazłem! - zawołał radośnie.
Następnie pokazał nam obojgu gazetę, na której to widniał artykuł z wielkim napisem „SCHWYTANIE SZEFA SŁYNNEGO GANGU“. Zaraz pod nim znajdowało się spore zdjęcie schwytanego bandyty. Był to wysoki mężczyzna po trzydziestce oraz niezwykle ponurej twarzy. Miał jadowicie zielone oczy oraz ciemno-brązowe włosy. Zdecydowanie więc nie sprawiał on przyjemnego wrażenia.
- Tutaj pisze, że nasz drogi herszt nazywa się Pete Blackround - rzekł Clemont, czytając artykuł - Pisze, że wypiera się wszystkiego, ale dowody są jednoznaczne.
- Zobaczymy, co napiszą w następnym numerze - powiedziałam bardzo zadowolona i zajrzałam do kolejnej gazety - O! Jest tutaj! Pan Blackround przestaje się wypierać, a zamiast tego wsypuje wspólników. Mamy tu nawet ich nazwiska... Luson, Gold, Brandon i Wolf.
- O! Nawet dali ich zdjęcia - rzekł zadowolony tata - Tym lepiej, to nam znacznie ułatwi zadanie.
Przyjrzeliśmy się zdjęciom zamieszczonym w gazecie i nagle okazało się, iż dwie z czterech zdjęć zawierają twarze osób, które dobrze znamy.
- Proszę, proszę... Pan Luson to Lusendorf - powiedział tata - A Gold to Goldberg.
- Niezbyt dobrze zmienili oni te swoje nazwiska - rzuciłam złośliwie - Ciekawi mnie tylko, jak obecnie nazywają się dwaj pozostali.
- Tego dowiemy się na miejscu - stwierdził mój ojciec - A jak na razie chętnie sobie porozmawiam z tym panem Blackroundem. Może zechce nam coś wyjaśnić.
- Jeśli mogę być z panem szczery, to nie wydaje mi się, aby tak było - powiedział Clemont pesymistycznym tonem.
Mój ojciec jednak nie tracił dobrego samopoczucia.
- Pewnie masz rację, ale dowiemy się na miejscu - powiedział.

***


Cindy jako dziennikarka bez najmniejszego trudu odkryła, w którym więzieniu obecnie przebywa więzień o nazwisku Pete Blackround. Okazało się, iż było to więzienie na terenie Melastii. Ponieważ znamy bardzo dobrze miejscową oficer Jenny, to bez trudu załatwiliśmy sobie widzenie z nim.
- Macie pół godziny - rzekł nam strażnik, który nas tu przyprowadził.
Następnie wyszedł i już po chwili w pokoju widzeń zjawił się pan Blackround. Mężczyzna był niezwykle pewny siebie, a prócz tego jeszcze zarozumiały oraz chamski. Usiadł on sobie przy stoliku, na którym wyłożył swoje nogi, po czym spytał bezczelnym tonem:
- Co państwa do mnie sprowadza?
- Myślę, że pan doskonale to wie - odpowiedział z wyraźną kpiną w głosie mój tata - Chodzi o pańskich dawnych pomocników wraz z którymi pan kiedyś napadał na banki.
- Wobec tego traci pan czas, drogi panie - odparł na to przestępca - Nie będę ukrywał, że rozmowa na taki temat wcale nie jest mi miła.
- Poważnie? A może chciałby pan jednak nam powiedzieć, dlaczego pan zlecił ich zabójstwo?
Blackround parsknął śmiechem, słysząc słowa mojego taty.
- Zabójstwo? Nie wiem, o czym pan mówi.
- A ja myślę, że dobrze pan wie! - zawołałam gniewnie - Przecież sam pan zlecił ich zabójstwo!
- O! Doprawdy, panienko? - zakpił sobie mężczyzna, po czym opuścił nogi na podłogę i spytał: - A czy masz na to jakiś dowód, co? Nie, nie masz. Domyślałem się tego. Więc wybacz, ale tylko tracicie swój cenny czas.
- Mimo wszystko może zechce pan nam jednak coś powiedzieć, co? - spytał Clemont - A szczególnie to, jak się nazywają obecnie pańscy ludzie. Bardzo nas to interesuje.
- A niby skąd ja mam to wiedzieć?
- Wie pan to i zlecił pan ich zabójstwo - powiedziałam.
Mężczyzna parsknął śmiechem.
- Jak powiedziałem, nic nie wiem w tym temacie, a wasze podejrzenia są nic nie warte i do tego jeszcze bezpodstawne. Siedzę w tym więzieniu za swoje przewiny, ale nowych przewin to już nie mam na sumieniu.
Następnie oparł się on wygodnie o krzesło i zamknął oczy, lekko sobie przy tym pogwizdując.
- Nie ma sensu tutaj dłużej siedzieć - rzekł tata, gdy już wyszliśmy z pokoju widzeń - Tak czy siak jego pewność siebie mówi mi wyraźnie, że moje podejrzenia w jego sprawie są prawidłowe.
- Skąd taki wniosek? - zapytał Clemont.
- Bo ten gość jest bezczelnie pewny siebie - odpowiedział tata - Śmieje się nam prosto w twarz, co z pewnością oznacza, że jest winien tego, co mu zarzucamy.
- Dobrze, tylko co nam to daje? - spytałam - Nie zdołamy dzięki temu zapobiec następnym dwóm zabójstwom, bo na pewno będą jeszcze dwa.
- Dokładnie tak, będą - pokiwał głową tata - Chociaż może wcale nie powinniśmy się w to mieszać? A niech się bydlaki nawzajem pozabijają. Są siebie warci.
- Sama mam wielką ochotę na to pozwolić, jednak mimo wszystko nie wiem, czy to dobry pomysł - zauważyłam - W końcu naszym zadaniem jako detektywów jest przecież walka o to, aby tego zła mniej było na świecie. No, a pozwolenie na kolejne morderstwa to jednak coś w rodzaju zła. Nie sądzisz?
- Coś w tym jest - zaśmiał się tata - Tak czy siak wiem jedno. Musimy wrócić do naszych przyjaciół w Sinnoh i dowiedzieć się, co się działo pod naszą nieobecność.
Po tej wymianie zdań poszliśmy razem do Centrum Pokemon, skąd zadzwoniliśmy do mojej mamy. Na szczęście Lyra i Khoury byli w pobliżu, dlatego mogliśmy z nimi porozmawiać. Opowiedzieliśmy więc im o naszym odkryciu, a ci opowiedzieli o swoich. Okazało się, że przez ten czas, kiedy my prowadziliśmy tu śledztwo, to w Twinleaf zginął człowiek o nazwisku Brandonbert. Został on zastrzelony w biały dzień na ulicy, a jego morderca miał maskę na twarzy i bez żadnego trudu uciekł policji.
- A więc został już tylko jeden - powiedziałam - Nie wiecie może, kto to może być? Być może jego nazwisko przypomina nazwisko Wolf.
- A może Wolfenstein? - spytał Khoury - Bo taki koleś mieszka w tym mieście. To bankier.
- Bankier, tak? - zapytał z kpiną w głosie mój tata - Niezła ironia losu, nie sądzisz?
- I to jeszcze jaka - mruknęłam złośliwie - No, ale cóż... Może i jest draniem, ale przecież nie możemy zostawić go samego, bo inaczej będziemy tacy sami, jak oni.
- Tak, to sama prawda - zgodził się Clemont - Choć mimo wszystko nie miałbym nic przeciwko, aby drania zabito.
- Prawdę mówiąc ja również, ale cóż... Zasady. Trzeba się ich trzymać, bo bez nich ten świat ogarnie prędzej czy później chaos.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Po ucieczce z jaskini ukryliśmy się wszyscy w Wiosce Smoków, skąd zadzwoniliśmy na policję, że na Górze Śpiącego Dragonite’a (bo właśnie tak brzmiała jej nazwa) znajdują się bandyci z organizacji Rocket. Policjanci przybyli na miejsce i aresztowali wszystkich tych łajdaków poza Arlekinem, który wcześniej nam się wymknął. Bardzo mnie to zaniepokoiło, ponieważ doskonale wiedziałam, że można się po nim spodziewać tego, iż zawzięcie zechce mnie pochwycić, podobnie jak i mego ukochanego. Tylko, co on tym razem uknuje?
Cały dzień po uwolnieniu mnie przez Asha zerkałam w stronę Góry Śpiącego Dragonite’a, która to budziła mój niepokój. Nie wiedziałam, czego się mogę spodziewać ze strony tego łotra Arlekina, ale miałam pewność, iż cokolwiek on zrobi, to nie będzie dla nas miłe.
Następnego dnia, zaraz po tych wszystkich wydarzeniach otrzymałam tajemniczy list. Przyniosła mi go jakaś dziewczynka.
- Pewien pan chciał, żebym pani to dała.
- A jak wyglądał ten pan? - zapytałam zaintrygowana.
- Taki gruby i miał czapkę błazna i białą twarz - odparło dziecko.
Wiedziałam już, od kogo jest ten list. Nieco zaniepokojona wzięłam od niej wiadomość do mnie, a mała odbiegła do swoich koleżanek, z którymi bawiła się w klasy. Ja zaś spojrzałam na podaną mi przez nią kartkę papieru rozwinęłam ją i przeczytałam:

Muszę z Tobą koniecznie porozmawiać i to natychmiast. Nie mów nic Ashowi, bo inaczej... Nie każ mi dokańczać. Czekam na Ciebie poza Wioską Smoków na pagórku.

Dostałam swego czasu kilka listów od Arlekina, dlatego też bez trudu rozpoznałam jego pismo, które już zdążyłam poznać, jednak nawet, gdybym go nie znała, to mimo wszystko opis autora tego listu, pozostawionego mi przez dziewczynkę nie pozostawiał żadnych wątpliwości.
Przez chwilę zastanowiłam się, co też mam zrobić. W pierwszej chwili chciałam iść do Asha i pokazać mu list, jednak ta tajemnicza i nie do końca jasna groźba, pozostawiona przez Arlekina, naprawdę mówiła aż nadto, co mi grozi, jeśli to zrobię. Wolałam więc nie ryzykować, ostatecznie od mojej decyzji zależał los całej Wioski Smoków. Dlatego też, choć może zabrzmi to jak jakaś głupkowata brawura, postanowiłam sama iść na spotkanie z tym draniem. Miałam wielką nadzieję, że zdołam jednak wybić mu z głowy te jego jakże głupie pomysły. Westchnęłam więc głęboko i poszłam poza teren Wioski Smoków na pagórek, na którym miałam czekać na przybycie mojego dręczyciela.
- Hej! Przyszłam zgodnie z umową! - zawołałam - Jeśli cię tu nie ma, to ja wracam z powrotem!
- Spokojnie, jestem - usłyszałam głos Arlekina.
Obejrzałem się za siebie i zauważyłam agenta 005, podchodzącego do mnie powoli. Był w swoim normalny stroju, a w dłoni trzymał parasol, zaś jego twarz wyrażała bezczelną pewność siebie. Muszę przyznać, że na swój sposób mi on zaimponował. Przecież był tu poszukiwany, a Ash nie miałby najmniejszych skrupułów, aby go wydać miejscowej oficer Jenny, gdyby go tylko zobaczył. A ten mimo wszystko przyszedł tutaj, aby mnie zobaczyć. Tylko w jakim celu to zrobił?
- Witaj, Kevin - powiedziałam ponurym głosem - Naprawdę nie wiem, po co mnie tutaj wezwałeś i mam wielką nadzieję, że masz ku temu ważny powód, bo jak nie, to wracam do Wioski i po sprawie.
- Spokojnie, Reno. Coś ty taka w gorącej wodzie kąpana? - zaśmiał się podle Arlekin.
- Może przyda się jej zimny prysznic? - spytała pacynka.
Arlekin zrobił załamaną minę.
- Ech... Jacob zawsze odzywa się nie pytany o zdanie.
- Jakbym miał czekać, aż mnie o coś zapytasz, to bym chyba tak czekał do greckich kalend - rzucił Jacob.
Muszę przyznać, że chociaż ta sytuacja zdecydowanie nie była po temu najlepsza, to uśmiechnęłam się delikatnie, gdyż zachowanie Arlekina mnie bardzo rozbawiło, a zwłaszcza ten żart o greckich kalendach.
- Wy dwaj to chyba nawet na łożu śmierci się ze mną nie dogadacie - powiedziałam wesoło.
- To bardzo możliwe - odparł agent 005 - Ja naprawdę jestem bardzo tolerancyjny, jednak mimo wszystko denerwuje mnie on swoimi tekstami. Mimo wszystko to mój jedyny przyjaciel.
- A nie myślałeś o tym, aby mieć prawdziwych przyjaciół?
- Przecież ja jestem prawdziwy! - zapiszczał Jacob.
Popatrzyłam na pacynkę z lekkim uśmiechem.
- No wiesz... Miałam na myśli osoby bardziej prawdziwe niż kawałek materiału nałożony na dłoń.
- Rozumiem, co masz na myśli - odpowiedział mi Arlekin - Jednak mimo wszystko nie jestem w stanie znaleźć sobie przyjaciół.
- Poważnie? A to ciekawe dlaczego? - spytałam z kpiną w głosie - Być może dlatego, że zostałeś agentem na służbie Napoleona zbrodni?
Arlekin parsknął śmiechem.
- Ech, dobre określenie. Coś mi mówi, że twój chłopak ci je podrzucił, prawda?
- Owszem, nie inaczej - odpowiedziałam mu - Mój chłopak zapoznał mnie ze światem kryminałów. Bardzo je lubię. A wiesz, jak się one kończą? Tak, że tacy jak ty trafiają prędzej czy później za kratki. Lepiej więc zacznij przyzwyczajać się do krat, bo w końcu tam trafisz!
005 popatrzył na mnie wesoło i parsknął śmiechem.
- Jesteś naprawdę urocza, wiesz o tym? Rzucasz mi jakieś teksty rodem z filmów z Clintem Eastwoodem i myślisz, że się ich przestraszę?
- Nie zamierzałam cię przestraszyć. Raczej zmusić do myślenia, a to co innego - odparłam poważnie - Tak czy siak lepiej powiedz mi, czemu mnie tu sprowadziłeś albo wracam do Wioski Smoków.
Arlekin westchnął głęboko, po czym powiedział:
- Przejdźmy się.


Nie wiem dlaczego, ale bez wahania wyraziłam na to zgodę i już po chwili oboje zaczęliśmy spacerować po najbliższej okolicy. Popatrzyłam na niego, zachowując przy tym milczenie. Nie wiedziałam, co mam zrobić ani nawet, co mam o nim myśleć, gdyż jednej strony czułam do niego niechęć z powodu tego kim jest, czyli agentem organizacji Rocket i prawdopodobnie chorym psychicznie człowiekiem, który nie wahałby się nawet zniszczyć Wioski Smoków, aby mnie dopaść... Z drugiej jednak strony czułam, że ten człowiek już od bardzo dawna budzi moje współczucie. W końcu doskonale wiedziałam, co go spotkało i jak mocno wpłynęło to na jego życie, a także na psychikę. Miał prawo upaść na samo dno, zwłaszcza, że przecież był z tym wszystkim sam. Nikt nigdy go nie wspierał, nikt poza matką i wierną Reną go nie kochał, ale one obie już opuściły ten padół, a on pozostał z tym wszystkim sam. Czy to więc takie dziwne, że upadł? Czy to dziwne, że teraz nienawidził całego świata? Mimo wszystko nie mogłam się z tym pogodzić i bardzo chciałam mu pomóc, ale jak? W jaki niby sposób można mu pomóc? Postanowiłam jednak spróbować.
- Wiesz... Iris mówiła mi, że w tej górze, gdzie mnie więziłeś, to śpi ten słynny, Wielki Dragonite - zaczęłam rozmowę - Czy to prawda?
- A i owszem, to prawda - odpowiedział Arlekin - Miałem okazję go poznać. Wy nie?
- Dzięki Bogu, na szczęście nie - burknęłam - Tak czy siak naprawdę nie rozumiem, jak mogłeś w taki sposób postąpić, co? Przecież twój Gengar próbował nas sprowokować, abyśmy go złapali i narobili takiego hałasu, że o mały włos go nie obudziliśmy.
- Tak. Dobry miałem plan, co nie? - zaśmiał się 005 - Nie chwaląc się, nieraz sam siebie zaskakuję.
- Więc mam rozumieć, że chciałeś, aby Ash mnie znalazł?
- Jak najbardziej. A on, biedaczek jeden, pewnie myślał sobie, że mnie zaskoczył, a tu proszę! To ja zaskoczyłem jego.
- Więc twoi ludzie celowo dali się ogłuszyć?
- Tak. Miałem nadzieję, że narobicie takiego rumoru waląc mocami swoich Pokemonów o skały podczas walki z Gengarem, żeby obudzilibyście Wielkiego Dragonite’a, który by was zaatakował. Niestety, mój drogi kuzyn okazał się być o wiele sprytniejszy niż myślałem.
- Nie doceniłeś go.
- Wiem i to był mój błąd, ale więcej go nie popełnię. Mam już nowy plan działania. W sumie to zawsze go miałem, ale traktowałem go jako taki plan B.
- Poważnie? I wezwałeś mnie po to, aby się nim ze mną podzielić?
- Tak. Właśnie po to.
- Ale ty chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że opowiem o wszystkim Ashowi i reszcie moich przyjaciół?
- Owszem, zdaję sobie z tego sprawę.
- I chyba też doskonale wiesz, że zechcemy ci w realizacji tego planu przeszkodzić, prawda?
- Zdziwiłbym się, gdybyś tego nie zrobiła.
- I mimo tego uprzedzasz mnie o swoich planach?
- Tak. A uprzedzając twoje pytanie nie zamierzam udawać przed tobą skruszonego grzesznika, który to chce podbić twoje serce jako niegrzeczny chłopiec zmieniony dobrocią twojej osoby. Powiem ci wprost... Zamierzam zaatakować Wioskę Smoków.
- W jaki sposób? Twoi ludzie siedzą. Uwolnisz ich z więzienia?
- A niby po co? Mam znacznie lepszego pomocnika. Tego, który śpi w górach. Wiem, w jaki sposób go wybudzić, a nawet jeszcze lepiej... Wiem, jak go kontrolować.
Nadstawiłam uszu przerażona i jednocześnie zafascynowana. To było po prostu przerażające. On mówił do mnie wprost, że zamierza zaatakować Wioskę Smoków i znajdujących się tam ludzi. To było po prostu straszne. Musiałam wybić mu to z głowy.
- Rozumiem już, po co mi to mówisz - odezwałam się - Chcesz zmusić Asha, aby się poddał i oddał w twoje ręce, w zamian za co ty dasz spokój Wiosce Smoków?
- Blisko... Bardzo blisko, ale nie chodzi o mego kochanego kuzynka. Ja mam go kompletnie w nosie.
Spojrzałam na niego zdumiona. Teraz to mnie zaskoczył. A więc czego on tak naprawdę chciał?
- Nie rozumiem. Przecież masz do niego żal o przeszłość.
- Owszem, ale nie na tyle, aby z jego powodu robić tyle rabanu.
- Nie rozumiem. Nie chcesz schwytać Asha. Więc czego ty chcesz?
- Chcę ciebie, Sereno.
Aż zatrzymałam się przerażona, gdy usłyszałam jego słowa.
- Jak to? Czy ja dobrze rozumiem? Grozisz, że obudzisz tego potwora i pozwolisz, aby zniszczył on Wioskę Smoków, abym tylko z tobą była?
- Tak, Reno. Doskonale wszystko rozumiesz, jednakże nie pojmujesz w pełni moich motywacji. To nie jest jakieś zwykłe zauroczenie ani też jakieś szaleństwo. To jest prawdziwe, szczere uczucie.
Moje oburzenie sięgnęło zenitu, gdy to usłyszałam.
- Kevin... Lepiej się nie ośmieszaj! Prawdziwe, szczere uczucie? Ty mi to mówisz? Ty, który właśnie grozisz mi śmiercią moich przyjaciół, jeśli się z tobą nie zwiążę?!
- Moja droga Reno... - Arlekin zatrzymał się i oparł o swój parasol - Ty chyba dobrze wiesz o tym, że na wojnie i w miłości wszystkie chwyty są dozwolone, prawda? No właśnie, mój skarbie. A to, co się tutaj dzieje, jest zarówno miłością, jak i wojną jednocześnie. A tak nawiasem mówiąc, to jest niezłe połączenie dwóch zupełnie skrajnych spraw, prawda?
Patrzyłam na niego zaszokowana, przez chwilę nie wiedząc, co mam powiedzieć. W końcu zdołałam z siebie wykrztusić:
- Kevin... Proszę cię... Miłość nie polega na wymuszaniu uczucia. Nie tak powinna ona wyglądać.
- Nie wiem, jak powinna ona wyglądać. W końcu nikt mnie nie nauczył altruizmu. Wręcz przeciwnie, nauczyli mnie tylko egoizmu.
- Kevin, proszę cię! To było już dawno temu!
- To nie było wcale tak dawno. To wciąż siedzi w mojej głowie i nie daje mi w ogóle spokoju - odpowiedział mi Arlekin, powoli podchodzą do mnie - Czy ty nie rozumiesz, Reno? Ja wiele nad tym myślałem i ukojenie może dać mi tylko twoja miłość! Proszę cię więc, zostań ze mną na zawsze! Ash nie jest ciebie wart.
- Nie waż się tak mówić! - krzyknęłam na niego - Może i ma swoje wady, ale jestem z nim szczęśliwa!
- Ale jak długo jeszcze będziesz szczęśliwa? - spytał 005 - Ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego ty tego nie widzisz, kochanie. On ma zbyt wielkie powodzenie u kobiet, aby miał ci być wierny.
- Jest mi wierny i nigdy nie uwierzę w cokolwiek innego!
- Poważnie? No, a te wszystkie jego fanki? Te miłośniczki jego talentu detektywistycznego? To niby co?
- On mnie nie zdradza... Ani z nimi, ani z nikim innym.
Arlekin popatrzył na mnie ponuro i dodał:
- Być może tak jest... Być może faktycznie jest on ci wierny... Ale to przecież nie ma znaczenia. Ja go kocham, Kevin. Ciebie zaś mogę najwyżej lubić i nawet cię lubię, ale nic poza tym. Czemu tego nie zrozumiesz?
- Bo wierzę, że z czasem nauczysz się mnie kochać.
Jęknęłam załamana, po czym zawołałam gniewnie:
- Kevin, o czym ty mówisz?! Czy ty nie rozumiesz, że ja nigdy nie będę z tobą?! Możemy być najwyżej przyjaciółmi, ale nigdy nic więcej!
Arlekin złapał mnie za ramiona i zawołał:
- A czy ty nie rozumiesz, że cię kocham, Reno?
- Przestań tak do mnie mówić?! - wrzasnęłam na niego - Nie jestem twoją Reną! Ty kochasz mnie, bo przypominam ci tamtą! To nie jest wcale prawdziwe uczucie!
- A jeśli jest?
- Nie, Kevin... Nie jest... To Ash tak naprawdę mnie kocha, a nie ty. Ty kochasz Renę, którą ja ci tylko przypominam! Ty nic o mnie nie wiesz! Nie masz pojęcia, jaka ja jestem.
- Więc zostań ze mną, a zdołamy się nawzajem poznać.
- Nie, Kevin... Ja nie mogę... Kocham Asha.
- Proszę cię... Daj się przekonać.
- A jak nie, to co?! Obudzisz Wielkiego Dragonite’a i napuścisz go na Wioskę Smoków?! Uważasz, że w ten sposób zmusisz mnie do tego, abym była z tobą?!
- Jeśli mnie doprowadzisz do ostateczności...
Odskoczyłam od niego przerażona i zawołałam:
- Kevin! Czy ty sam siebie słyszysz?! Wyznajesz mi swoją miłość, a jednocześnie mi grozisz?! Uważasz, że to fair?!
- Kochana moja... Życie nie jest fair i nigdy nie było. Dlaczego więc ja miałbym być inny?
- Bo nie jesteś taki, jak ci, którzy cię skrzywdzili! Proszę cię, Kevinie! Jeśli mnie kochasz... Jeśli mnie kiedykolwiek kochałeś, to proszę... Zostaw Giovanniego i odpuść sobie lepiej nasz związek. Zacznij zachowywać się tak, żeby Rena była z ciebie dumna. Proszę...
Arlekin zaczął się nagle wyraźnie wahać w swojej decyzji, jakby nie był pewien, co powinien zrobić. Wtem usłyszał jakiś głośny krzyk:
- Kevin, nie dotykaj jej!
Odwróciłam się i zauważyłam Asha biegnącego w moją stronę. Zaraz za nim biegli Cilan, Iris oraz Pikachu. 005 popatrzył na mnie rozjuszony, gdy tylko ich zobaczył.
- Miałaś mu nic nie mówić! Zdradziłaś mnie!
- Nie! To nie tak! - krzyknęłam przerażona.
Bałam się gniewu Arlekina, ponieważ doskonale wiedziałam, co on oznacza, dlatego próbowałam go jakoś uspokoić.
- Proszę! Uspokójcie się! Ja wam to wszystko wyjaśnię!
Ash skoczył przede mną i zasłonił mnie swoim ciałem, wołając:
- Nie waż się jej tknąć, Kevin!
- Spokojnie, nie zamierzam jej zrobić krzywdy - odparł Arlekin - Ale tobie to i owszem... Możesz być tego pewien.
- Tak? No, to śmiało! - zawołał mój luby, wyrywając szpadę i stając do walki.
Iris i Cilan zasłonili mnie, odciągając jak najdalej od miejsca starcia. Próbowałam im się wyrywać, wołając:
- Puszczajcie mnie! Nie wiecie, co robicie!
- To chyba ty nie wiesz, co robisz - rzuciła Iris.
- Spokojnie, nie pozwolimy cię skrzywdzić! - dodał Cilan.
Arlekin tymczasem zadowolony przywołał swego Gengara, wołając:
- Pokaż mojemu natrętnemu kuzynkowi, gdzie jest jego miejsce!
Gengar uniósł się w górę i strzelił w Asha kulą cienia. Ten jednak odbił ją szpadą w jego kierunku. Pokemon w ostatniej chwili uskoczył na bok i strzelił ponownie, tym razem w ziemię tuż przed Ashem. W niebo uniósł się wielki tabun kurzu, a ja usłyszałam głos Arlekina, który woła:
- Zapłacisz za swoją zdradę, Sereno! Cała Wioska Smoków pozna, co to znaczy mój gniew!
Następnie rozległ się dźwięk śmigła. To Arlekin właśnie zaczął uciekać za pomocą swojego parasola.
Ash wypuścił z pokeballa Pidgeota, aby podmuchem wiatru rozwiał on piach, co ten oczywiście zrobił, jednak nie zauważyliśmy nigdzie agenta 005. Zniknął nam z oczu razem ze swym Pokemonem.
- Co wyście najlepszego zrobili?! - zawołałam załamana - Co wyście zrobili?!
- Co my zrobiliśmy?! - krzyknęła oburzona Iris - Zdaje się, że właśnie ocaliliśmy ci życie!
- Nie wiecie nawet, jak bardzo teraz nam wszystkim zaszkodziliście - jęknęłam załamana, padając na ziemię - On nam tego nie daruje. On się zemści, a jego zemsta będzie straszliwa.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się Cilan.
Ash i Pikachu w milczeniu mnie obserwowali nie wiedząc wyraźnie, co mają mi powiedzieć. Wiedziałam, że chcieli dobrze, jednak teraz byłam na nich obu niesamowicie wściekła. Już zaczęłam przekonywać Arlekina do siebie i co? Teraz wszyscy byliśmy zgubieni.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Po powrocie do Sinnoh z miejsca poszliśmy do komisarz Jenny, której bardzo dokładnie opowiedzieliśmy przebieg naszego śledztwa. Kobieta nie była początkowo chętna do rozmowy, ale ostatecznie wysłuchała nas i to uważnie, a potem, gdy już skończyliśmy, powiedziała:
- Czy obrazicie się na mnie, jeżeli wam powiem, że nie tak dawno sama doszłam do podobnych wniosków?
Przyznam się, że byłam nieco zaskoczona takim obrotem spraw. Nie dlatego, żebym uważała Jenny za idiotkę, ale po prostu nie spodziewałam się, że ona wpadnie tak szybko na ten sam trop. A jednak... Najwidoczniej spotykając na swojej drodze dużą liczbę policjantów jełopów trudno nam jest uwierzyć w istnienie takich, co umieją myśleć.
- Naprawdę? - spytałam zdumiona.
- A owszem... Zbadaliśmy dokładnie przeszłość tych zabitych panów. Przesłuchaliśmy gospodynię Goldberga i ona potwierdziła nam, że ten znał Lusendorfa, który często u niego bywał. Potem sprawdziliśmy to, jak dawno temu przybyli oni do Twinleaf i zaczęliśmy ryć we wszystkich kartotekach sprzed tego okresu. No i natrafiliśmy na gang tego drania Blackrounda. Ci trzej zabici to jego dawni ludzie, którzy go wydali policji po tym, jak zabił podczas jednego napadu strażnika. Bali się dostać za to wyrok, albo też bali się, że sam herszt ich zabije, gdy przestaną mu być potrzebni. Więc się go pozbyli pierwsi, a potem uciekli tutaj. Trzymali się razem, aby w razie czego obronić się przed jego zemstą wspólnymi siłami.
- Coś kiepsko im to wyszło - rzuciła złośliwie Lyra.
- Ano kiepsko - odpowiedziała policjantka - Ale co tam! Ja tam płakać po nich nie zamierzam.
- My również, ale chyba obywatelski obowiązek nakazuje nam ostrzec tego całego Wolfa czy też Wolfensteina przed zamachem na jego życie - powiedział mój tata.
- Właśnie zamierzałam się do niego wybrać - odparła Jenny - Skoro już wszystko wiecie, to nie będzie chyba żadną szkodą dla mojego śledztwa, jeśli pójdziecie tam ze mną. Choć tak szczerze mówiąc, to ja wątpię, aby on nas posłuchał. Gdyby potrzebował naszej pomocy, sam by tu przyszedł.
- I przyznał się, że kilka lat temu brał udział w napadach na banki? - spytał ojciec - Śmiem wątpić, pani komisarz.
- Ja również, ale mimo wszystko, jak sam pan przed chwilą powiedział, nasz obywatelski, a wręcz moralny obowiązek nakazuje nam go ostrzec i zaproponować mu współpracę z nami.
- A jeśli odmówi? - zapytał Khoury - Co wtedy zrobimy?
- Wtedy sami zastawimy pułapkę na mordercę, choć zdecydowanie nie będzie to łatwe zadanie.
- A czy kiedykolwiek było łatwe? - spytałam ironicznie.
Jenny popatrzyła na mnie z delikatnym uśmiechem i rzekła:
- Nie doceniałam cię, moja droga. Nie doceniałam. Wybacz mi, proszę. Mój błąd.
- Spokojnie, ja się nie gniewam. Ale lepiej już tam chodźmy.
Policjantka uśmiechnęła się do nas przyjaźnie, po czym zabrała nas ze sobą do pięknej willi na przedmieściach miasta. To właśnie tam mieszkał ostatni z poszukiwanej przez zabójcę czwórki.
- Nie-kiepska chata - powiedziałam - Musiał nieźle się obłowić na tych napadach, skoro postawił sobie taki domek.
- Nie inaczej - uśmiechnął się tata.
Podeszliśmy powoli do domofonu, zadzwoniliśmy, a potem rozległ się w nim głos:
- Kogo tam niesie?
- Komisarz Jenny z policji w Twinleaf! Chcemy porozmawiać z panem Wolfensteinem.
Już chwilę później przed bramą pojawiło się kilka Pokemonów typu walczącego gotowych spuścić nam manto już za samo pojawienie się przed willą. Następnie wyszedł jakiś człowiek w stroju ochroniarza, który groźnie popatrzył na policjantkę i burknął:
- Pokaż legitymację.
- Nie przypominam sobie, abyśmy byli na „ty“, ale jak sobie życzysz - warknęła na niego Jenny.
Następnie pokazała mu ona swoją odznakę i dokumenty. Ochroniarz dobrze je sobie obejrzał, po czym otworzył bramę.
- A ci? - spytał, gdy Jenny przeszła przez nią.
- Przyszli ze mną i mają ze mną iść - padła odpowiedź.
Ochroniarz wzruszył ramionami i wpuścił nas wszystkich.
Kilka minut później staliśmy już przed właścicielem tej willi. Był to wysoki, gruby typ z dość gęstym zarostem barwy rdzy oraz szarych oczach. Ubrany w elegancki garnitur, zachowując ponurą i groźną minę spytał:
- Co was do mnie sprowadza?
- Zapewne słyszał pan o zabójstwie trzech ludzi w ciągu ostatnich kilku dni? - spytała Jenny.
- Tak, słyszałem o tym. Biedni ludzie. Znałem ich już jakiś czas i nawet lubiłem - odparł mężczyzna.
- Pewnie. Trudno nie znać kumpli z gangu - rzuciła złośliwie Lyra.
Mężczyzna popatrzył na nią gniewnie i spytał:
- Co to ma znaczyć?
- To, co pan słyszał. Ci trzej zabici i pan należeliście do gangu faceta nazwiskiem Pete Blackround. Razem napadaliście na banki, jednak potem wsypaliście go, a sami korzystając z tego, że policja nie ma na was żadnych dowodów, uciekliście tutaj i żyliście sobie jak jaśnie państwo.
Dziewczyna bezczelnie rozejrzała się dookoła i spytała:
- To wszystko z pańskiej części łupu?
- Nie muszę wysłuchiwać tych bredni. Wynocha stąd! - zawołał facet coraz bardziej rozgniewany.
- Nie ma sprawy, zaraz sobie pójdziemy - odparła Jenny, lekko się przy tym uśmiechając: - Jednak najpierw musi nam pan obiecać współpracę.
- Współpracę? A niby w jakim celu?
- A w takim, ty głupi człowieku, że ktoś chce cię zabić! - zawołał mój ojciec z gniewem w głosie.
- Policja otoczy pana ochroną! - dodał Clemont spokojniejszym tonem - Będzie pan bezpieczny.
- Tak jak ci trzej, prawda? - spytał złośliwie mężczyzna.
- Ich policja nie chroniła - zauważył Khoury.
- Mnie też nie potrzebuje chronić! - zawołał z gniewem Wolfenstein - Ja nie zrobiłem nic złego, a jeżeli ten drań zamierza mnie zabić, to niech spróbuje. Zobaczymy, kto z nas będzie mocniejszy.
Załamana Jenny machnęła rękami w bezsilnej złości i wyszła z domu, a my razem z nią.
- Co za uparty idiota! - prychała w bezsilnej złości - Będziemy musieli go chronić nawet wbrew jego woli.
- Nie lepiej go zostawić własnemu losowi? - spytała Lyra.
- To kusząca oferta, moja droga, ale niezgodna z naszymi zasadami.
- Wielka szkoda.
- Sama tego żałuję.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Wróciliśmy do Wioski Smoków w ponurym milczeniu, pogrążeni we własnych myślach. Byłam wciąż zła na Asha, że przeszkodził mi w próbie nawrócenia Arlekina. Choć oczywiście doskonale wiedziałam, iż on chciał mi jedynie pomóc, to jednak byłam zła na niego, ale prawdę mówiąc złość zaczęła mi dość szybko mijać, kiedy zaczęłam analizować wszystkie fakty i doszłam do wniosku, że jedna, nawet bardzo szczera rozmowa z pewnością nie odmieniłaby charakteru Arlekina. Zło wywołane doznanym cierpieniem zbyt mocno w nim siedziało, aby miało tak po prostu go opuścić, a jego zapowiedź rychłej zemsty niestety mówiła sama za siebie. Miałam już tylko nadzieję, że ostatecznie jednak z tego zrezygnuje, choć doskonale zdawałam sobie sprawę, iż nie mam co na to liczyć. Dlatego też po powrocie do Wioski Smoków pobiegliśmy do Oriona i opowiedzieliśmy mu o wszystkim.
- Musimy ewakuować mieszkańców i to szybko! - zawołała Iris - Ten człowiek nie żartuje! Powiedział nam bardzo wyraźnie, że sprowadzi na nas Dragonite’a, aby zmusić Asha do poddania się!
Jednak z Orionem była w jego domu tzw. Rada Starszych (składająca się z najstarszych mieszkańców Wioski Smoków) i ci mieli zdecydowanie inne zdanie w tej sprawie.
- Skoro Arlekin chce tego chłopaka, to wydajmy mu go, a on zostawi nas w spokoju - zaproponował jeden z nich.
- Właśnie! To jest doskonały pomysł! W ten sposób ocalimy Wioskę i będziemy bezpieczni - poparł go drugi.
- Nie możemy ulegać szantażom jakiegoś przestępcy - oponował trzeci - Poza tym pamiętajmy, że to są nasi goście. Nie możemy ich wydać naszym wrogom. To się nie godzi.
- A kogo to obchodzi?! On sprowadzi na nas wszystkich nieszczęście! - krzyknął jeden staruch.
- No właśnie! Niech odda się dobrowolnie w ręce Arlekina, bo inaczej sami go wydamy! - poparł go kolejny.
- Nie zgadzam się! To łamanie naszych praw!
- Diabli nam po prawach, jeśli Wioska pójdzie z dymem!
Rada Starszych zaczęła się kłócić. Część z nich była za tym, aby nie wydawać Asha, inni zaś chcieli go wydać.
- To przecież obłęd! - zawołałam załamana, widząc to wszystko.
- Nie, to polityka - odpowiedział mi Ash - Choć w sumie niewiele się różni od obłędu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Orion kazał im się uspokoić, po czym powiedział:
- Słuchajcie, przyjaciele! Tracimy tutaj tylko czas na jałowe dysputy na nic nie znaczące tematy, a tymczasem Arlekin już szykuje się do ataku na Wioskę Smoków! Powinniśmy pomyśleć nad jej bezpieczeństwem.
- A twoim zdaniem co my innego robimy? - spytał jeden z członków Rady.
- No właśnie! Przecież my w tej chwili radzimy nad dobrem Wioski! - poparł go kolejny i spojrzał na Asha - Uważam, że ten młody człowiek musi się oddać w ręce Arlekina! Jeśli nie, to sami go do tego zmusimy!
Doskonale wiedziałam, kogo tak naprawdę chce schwytać agent 005, jednak milczałam bojąc się, że albo mi nie uwierzą, kiedy im o tym powiem, albo co gorsza uwierzą i ich gniew obróci się przeciwko mnie.
Iris gniewnie doskoczyła do Asha i zasłoniła go, szeroko rozkładając przy tym ręce na boki.
- Nie wydamy wam Asha! - zawołała - Jeśli go chcecie, to będziecie musieli siłą go nam odebrać!
- Właśnie! Inaczej wam na to nie pozwolimy! - dodał Cilan.
Ich zachowanie (zwłaszcza zachowanie Iris) wszystkich nas bardzo zaskoczyło, a najwięcej to chyba Asha, który to nie spodziewał się takich przejawów wyższych uczuć u Iris.
Rada Starszych nie wyglądała na specjalnie przejętą tym wszystkich, gdyż jeden z nich rzekł:
- Skoro tak chcecie...
Nagle ziemia się zatrzęsła tak, że z trudem zdołaliśmy utrzymać się na nogach.
- Co się dzieje? - spytała Iris.
- O nie! To, co przewidzieliśmy! - zawołał Ash - Arlekin zaczął działać i to radykalnie.
Wybiegliśmy z domu, a już po chwili góra na horyzoncie zaczęła się dymić, a choć nie widzieliśmy samego szczytu (który był zasłonięty przez chmury), to sam dym dostrzec było łatwo. Tak więc, jak już mówiłam, to góra zaczęła dymić, a następnie wyleciał z niej jakiś ogromny kształt, który wydał z siebie potworny ryk.
- A więc stało się - jęknął załamany Orion - Przepowiednia się spełniła. Zło zatriumfowało.
Chwilę później tajemniczy kształt zaczął lecieć w naszą stronę. Im był bliżej, tym bardziej rozpoznawałam go jako Dragonite’a, ale tak ogromnego, jakiego jeszcze nigdy nie widziałem. Pokemon zaryczał groźnie, po czym zapikował nad Wioską Smoków i zaczął w nią strzelać jakimś promieniem. Ludzie zdumieni rykiem wybiegli poza swoje domy, a kiedy zobaczyli, co się stało, w panice rzucili się do ucieczki. Orion z Radą Starszych próbowali ich jakoś uspokoić i zapanować nad nimi, ale nad tym rozszalałym tłumem nikt nie był w stanie zyskać władzy. Pierwszy raz coś takiego widziałam i nie ukrywam, że byłam tym widokiem przerażona.
- To wszystko przeze mnie - powiedział Ash wręcz załamanym głosem - Gdybym ci nie przerwał rozmowę z nim, to...
- Nie, Ash. To jest moja wina - odparłam, zaciskając dłoń w pięść - Ja namieszałam, więc ja teraz to naprawię.
- Co zamierzasz? - spytała Iris.
- Powstrzymam Arlekina! Mówił mi, że wie, jak kontrolować tę bestię! Więc na pewno może ją zawrócić.
- A czemu niby miałby to zrobić?!
- Bo ja go o to poproszę!
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł, ale chyba nie mamy wyjścia - powiedział Cilan, patrząc na pikującego nad Wioską Smoków Pokemona, który atakował chaty swoimi mocami, niszcząc jedną po drugiej.
Nie atakował jeszcze ludzi, ale wyraźnie straszył ich swoją potęgą oraz demolował im domy.
- Ja cię! Ale on jest wielki! - zawołał Max, podbiegając do nas z tłumu panikujących ludzi.
- Nigdy jeszcze nie widziałam takiego! - dodała Bonnie.
- Ne-ne-ne! - pisnął Dedenne.
- A gdzie wy się włóczyliście?! - zawołała oburzona Iris - Wiecie, jak się o was martwiliśmy, gdy rano nie zastaliśmy was w śpiworach?!
- No, hej! Poszliśmy tylko na spacer po okolicy, nic więcej - mruknął Max - Też masz powody, aby się złościć.
- To teraz nieistotne - jęknął Cilan - Ten Dragonite zaraz zniszczy całą Wioskę Smoków! Musimy go powstrzymać!
- Tylko jak? - spytałam.
- Nasze Pokemony się z nim zmierzą! - zawołała Iris.
Już po chwili wypuściła ona swoje stworki i kazała im zaatakować napastnika. Te zaś ochoczo zabrały się do dzieła, chociaż ich przeciwnik był znacznie większy od nich.
- One nie mają z nim szans! - zawołałam widząc, jak po pierwszych ich atakach Dragonite dalej leci tak, jakby nic nie mogły mu one zrobić.
- Więc poślemy im z pomocą nasze Pokemony! - krzyknął Ash.
Chwilę później Bulbasaur, Totodile, Charizard oraz Pidgeot stanęli w pozycjach bojowych, a już kilka sekund później dołączyli do nich Braixen i Pancham, a także Dedenne, Mudkip i Treecko.
- Pidgeot! Rusz się! Zabierz szybko mnie i Serenę do Góry Śpiącego Dragonite’a! Reszta z was niech spróbuje go jakoś zatrzymać! - wydawał polecenia Ash.
- Wiesz chyba, że one raczej nie mają z nim wielkich szans, nawet jako drużyna - rzekł Cilan.
- Wiem, ale może chociaż odciągną go od Wioski Smoków, a to już jest coś. Chodź, Serena! Lecimy!
To mówiąc mój chłopak wskoczył na grzbiet Pidgeota, a zaraz potem ja i Pikachu zrobiliśmy to samo, także już po chwili lecieliśmy w kierunku góry.

***


Dolecieliśmy dość szybko do Góry, a stamtąd przez grotę wbiegliśmy do jej wnętrza, gdzie zaczęliśmy szukać Arlekina. Na szczęście dość dobrze zdążyłam przyjrzeć się tej drodze, gdy uciekaliśmy 005, więc znaleźliśmy w końcu grotę, w której stał ogromny komputer, a na jego ekranie widać było wyraźnie Wielkiego Dragonite’a, jak ten atakuje Wioskę Smoków, a nasze dzielne Pokemony próbują go powstrzymać. Przed komputerem zaś siedział Arlekin, śmiejąc się przy tym podle. Ash nie wytrzymał nerwowo, podniósł z ziemi kamień i cisnął nim w kierunku Arlekina. Kamień trafił w monitor i delikatnie go zarysował. Wówczas agent 005 odwrócił się i spojrzał na nas zadowolony.
- No proszę! A więc przyszliście! Jesteście na czas! Miałem nadzieję, że zdążycie zobaczyć cały seans!
- A jest na co popatrzeć! - zawołał Jacob.
- Ty draniu! - krzyknął Ash, podchodząc do niego - Z powodu swojego kaprysu zniszczysz całą Wioskę?
- Pika-pika?! - dodał Pikachu.
- Nie, to nie z powodu kaprysu. Z innego powodu - odparł zapytany, odwracając się w fotelu przodem do nas - Tu chodzi o największą sprawę na tym świecie! O miłość! Dzięki tym nieco drastycznym metodom wreszcie dopnę swego.
- Nic na tym nie zyskasz! Serena nie pokocha mordercy!
- Jakiego niby mordercy? - zaśmiał się podle Arlekin - Przecież ja tylko niszczę domy. To jest co najwyżej akt wandalizmu, ale z całą pewnością nie zabójstwo z premedytacją.
- Tak czy inaczej pójdziesz siedzieć!
- Doprawdy? A Wioska zostanie zniszczona, zaś jej mieszkańcy będą bez dachu nad głową, a być może i bez życia.
- Co?! - krzyknęłam przerażona - Przecież mówiłeś mi, że nie jesteś mordercą!
- Nie, ale jestem zdesperowany - odparł Arlekin, śmiejąc się przy tym - A to nie to samo, choć podobne. Tak czy siak, Ash, albo oddasz mi Serenę, albo pokażę, co mój potworem potrafi.
Następnie pokazał nam on zbliżenie obrazu na ekranie.
- Widzisz? Wielki Dragonite ma obrożę z elektrycznymi impulsami na szyi. Wystarczy, że nacisnę ten guzik na klawiaturze i proszę...
To mówiąc nacisnął go on, a Pokemon zaryczał z bólu i zaczął pikować nad Wioską jeszcze bardziej rozjuszony.
- Nie! Błagam cię, Kevin! - zawołałam przerażona - Proszę, ulituj się nad Wioską! Nie niszcz jej za mój wybór!
- Wobec tego zwiąż się ze mną, Sereno. Pozostań moja już na wieki, a ja wówczas zapanuję nad nim i go tu przywołam.
Zacisnęłam dłoń w pięść, sycząc przy tym:
- Dobrze... Niech ci będzie. Zgadzam się na twoje warunki. Zostanę z tobą i będę tylko tobie wierna.
Ash i Pikachu patrzyli na mnie w szoku, jednak ja wiedziałam, że robię słusznie i podeszłam powoli do Arlekina. Ten zaś z uśmiechem obserwował mnie, aż w końcu objął mnie zachłannie i zaczął czule głaskać moje włosy. W końcu spojrzał mi w oczy  i zapytał:
- Nie mówisz tego szczerze, prawda?
- Nie, nie mówię - odparłam szczerym głosem, patrząc mu w oczy ze łzami, gdyż zaczęłam płakać.
Arlekin obserwował mnie uważnie, po czym odepchnął mnie na Asha.
- Nie! Kłamiesz! Wcale tego nie chcesz! Przyszłaś tu jedynie dlatego, że boisz się o życie tych ludzi.
- Tak, to prawda. Po to tu przyszliśmy z Ashem.
Załamany Arlekin oparł się lewą dłonią o komputer, a drugą masował sobie oczy.
- Boże, więc wszystko na próżno! Och, dobry Boże! Dlaczego mnie to spotyka? Jedyna kobieta, która mogłaby mnie pokochać i pozwolić żyć tak, jak kiedyś, woli mojego rywala! To po prostu nie fair!
- Życie nigdy nie było fair i ty chyba doskonale o tym wiesz, prawda? - zapytałam dość ironicznie.
Arlekin załamany patrzył na ekran komputera, a ja mówiłam dalej:
- Słuchaj, Kevin... Może popełniłeś pewien błąd... Może nawet wiele błędów, ale cóż... Możesz jeszcze to naprawić. Ci ludzie pokochają cię, jeśli zdobędziesz się na tę odwagę, aby móc walczyć z samym sobą i odwołać Dragonite’a.
- Tego na pewno by chciała Rena - dodał mój chłopak - Proszę cię... W imię tego, kim kiedyś byłeś! Pomóż nam!
Arlekin wił się z myślami, spoglądał na przerażonych ludzi oraz część walczących z Dragonitem naszych Pokemonów (pozostali byli zbyt ranni, aby kontynuować walkę. Wahał się, co powinien zrobić, aż w końcu zrobił to. Spojrzał na Asha i spytał:
- Widzisz obrożę, jaką ma Wielki Dragonite, kuzynku? Takie same miał przy sobie Zespół R, kiedy próbował w Lumiose złapać Garchompa. A ten cały sprzęt pozwala mi wymusić na tym potworze posłuszeństwo. Jednak i tak najważniejszy jest ten pilot.
To mówiąc pokazał on na podłużnego pilota.
- Dzięki niemu wysyłam do jego umysłu odpowiednie impulsy, które zmuszają moją bestię do wykonywania właściwych poleceń.
Ash popatrzył na nie zdumiony, a potem dodał:
- A więc to w taki sposób nim kierujesz!
- Tak, a teraz odwołam go.
- Odwołasz? Dlaczego?
- Wasze główki nie są w stanie tego zrozumieć - zaśmiał się podle 005 - Ale to teraz bez znaczenia. Odwołam go.
Po tych słowach próbował on zapanować nad Dragonitem, ale niestety przez pilota przeszły wielkie iskry, a on sam po chwili wybuchnął i to na oczach właściciela.
- Cóż... Dałem chyba za dużo prądu naraz - rzekł załamany 005 - Ale nie bójcie się! Mam jeszcze jeden sposób, aby go uspokoić.
Następnie podszedł do szafki wiszącej na ścianie i wyjął z niej wielką szprycę ze sporej wielkości igłą i zielonym płynem wewnątrz.
- To środek nasenny w końskiej wręcz dawce. Jeśli to go nie uspokoi, to ja już nie wiem co.
- Dziękuję, że nam pomagasz - powiedziałam wzruszona tą postawą.
Arlekin wzruszył lekko ramionami.
- Robię to dla Reny. Poza tym on może zaraz kogoś zabić, a tego nie chcę. Może jestem przestępcą, ale nie mordercą!
- Ale nim zostaniesz, jeśli to bydlę kogoś zabije - rzucił Jacob.
Arlekin zdzielił go ręką przez głowę i zawołał:
- Dość gadania! Ruszajmy!

***


Kilka minut później lecieliśmy w trójkę do Wioski Smoków. Okazało się na miejscu, że już prawie wszystkie domy są zniszczone poza kilkoma. Mieszkańcy tego miejsca rozbiegli się na wszystkie strony i nie można ich było nigdzie znaleźć, sam zaś Wielki Dragonite, pozbawiony kontroli, stał się nieobliczalny. Ryczał, wył i strzelał swoją mocą z pyska.
- Dobra, to jaki jest plan? - spytałam Arlekina.
- Wy odwracacie jego uwagę, a ja się nim zajmę - odpowiedział na to agent 005 i rozłożył parasol - Tylko postarajcie się!
Następnie odleciał on na bok, a my tymczasem zaczęliśmy odwracać uwagę Pokemona. Głównie robił to nasz dzielny Pikachu, który strzelał w potwora swoimi mocami. Ten zaś wściekły strzelił w nas ogniem i mocą, na szczęście w porę zdążyliśmy się uchylić. Następnie zaczęliśmy uciekać na grzbiecie Pidgeota, a Dragonite leciał tuż za nami.
Arlekin krążył wokół potwora na swoim parasolu, czekając na dogodny moment do ataku. Jednocześnie dzielnie nam kibicował, choć bardziej jego pacynka niż on. W końcu wyczuł odpowiednią chwilę i skoczył na stwora, a następnie wylądował mu na karku. Ten próbował go z siebie zrzucić, ale Kevin dzielnie się trzymał.
- Czego się szarpiesz, ty głupi jaszczurze? - warczał na niego Arlekin - Zaraz dostaniesz czegoś na spokojny sen! No jazda, śpij! Paciorek i lulu!
Po tych słowach wbił on w kark Dragonite’a wielką szprycę i mocno wstrzyknął tam jej zawartość. Pokemon wrzasnął wówczas z bólu, po czym następnie szarpnął się tak mocno, że zadowolony z siebie Arlekin nie zdołał się utrzymać. Zleciał z niego i zaczął spadać w dół.
- Kevin! - krzyknął przerażony tym upadkiem Ash.
Szybko zaczęliśmy lecieć w dół, aby mu pomóc, ale nie zdążyliśmy, gdyż szarpiący się Dragonite strzelał mocą na oślep i jeden z jego pocisków uderzył w Pidgeota. Ten osłabiony zaczął pikować w dół.
- Serena, trzymaj się! - krzyknął Ash.
Objęłam go mocno do siebie, zaś mój ukochany z trudem osadził nasz środek transportu na ziemi. Nim tam wylądował, to zdołaliśmy zeskoczyć z jego grzbietu i to wtedy, kiedy znajdowaliśmy niewiele nad ziemią. Wielki Dragonite tymczasem spadł na jeden z domów i zniszczył go doszczętnie, jednak na całe szczęście nadal spał on smacznie, dzięki czemu był on teraz całkowicie bezbronny.
- No, nareszcie - jęknął Ash, ocierając sobie ręką pot z czoła - Niewiele brakowało, a byłoby już po nas.
- A gdzie Kevin? - zapytałam przerażona.
Zaczęliśmy go szukać, ale poszukiwania nie trwały długo. Leżał on na ziemi niedaleko nas i ledwie się poruszał. Upadek ten był śmiertelny. Nie jestem co prawda znawcą, ale to bez trudu odgadłam. Obok niego siedział wierny Gengar, wyjąc z rozpaczy.
- Kevin! Wybacz mi! - zawołałam załamanym głosem - To przeze mnie to wszystko.
- Nie... Nie przez ciebie, ale moje bezsensowne uczucie - odparł 005, lekko się do mnie uśmiechając - Nim przyszliście, przemyślałem sobie wiele spraw. Rzeczywiście nigdy cię nie kochałem tak naprawdę, bo kochałem jedynie twoje podobieństwo do mojej ukochanej Reny. Pomimo to chciałem cię mieć przy sobie, aby żyć szczęśliwy. Teraz już za późno.
- Nie! Nie mów tak! Wyzdrowiejesz! - zawołałam, choć sama w to nie wierzyłam.
Arlekin uśmiechnął się delikatnie.
- Nawet teraz nie umiesz mnie dobrze okłamać, Sereno...
- Kłamczuszysko zmyśla wszystko! - zapiszczał Jacob.
- Jak raz się z nim zgadzam - odparł wesoło Arlekin i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem - Widzisz? Jednak na łożu śmierci się pogodziliśmy.
Płakałam zrozpaczona i jednocześnie rozbawiona jego żartami, a 005 tymczasem dodał:
- Proszę... Sereno... Zajmij się moim Gengarem. On teraz już nie ma nikogo na tym świecie... Tak samo, jak ja kiedyś.
- Nie, Kevin! - zawołał Ash - Ty masz nas, przyjacielu!
- O tak... Mam was - odpowiedział mu z uśmiechem na twarzy Arlekin - Wiecie... Pomimo wszystko to nawet lepiej, że ginę. Wreszcie będę z Reną. O ile zechce mi ona wybaczyć moje podłe czyny.
- Na pewno już ci je wybaczyła, Kevinie - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
Arlekin uśmiechnął się do nas delikatnie i dodał:
- Dziękuję wam... Dziękuję, że dzięki wam chociaż raz znowu byłem człowiekiem. Dziękuję...
- Taś taś... Żegnaj Jaś... - zapiszczał Jacob.
Chwilę później głowa oraz dłoń Arlekina opadły na ziemię, a on sam zamilkł na wieki. Zrozpaczona z tego powodu wtuliłam się mocno w Asha, zaś Pikachu i Gengar ze smutkiem piszczeli.
Wkrótce zaczęli się zbierać wokół nas ludzie. Byli oni uradowani, że Wielki Dragonite został pokonany, a jeden z nich zadzwonił po miejscową siostrę Joy, żeby się tym draniem zajęła. Wszystkich jednak dziwiło ciało, nad którym płakaliśmy.
- Kim jest ten biedak? - zapytali.
Nie widzieli oni Arlekina i nie wiedzieli, jak wygląda, stąd właśnie ich pytanie.
Ash powoli wstał i rzekł:
- To jest Kevin McBrown... Mój kuzyn... Wielki człowiek. Przebywał tu przypadkiem w pobliżu i ocalił nas wszystkich, ale przypłacił to życiem. Cześć jego pamięci.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Nie braliśmy bezpośrednio udział w zatrzymaniu mordercy, ponieważ Jenny uważała, iż jesteśmy na to za młodzi, a cała misja jest zdecydowanie zbyt ryzykowna. Dlatego też polegać jedynie mogę na relacji mojego taty, który pomógł Jenny aresztować zabójcę, gdy ten tylko wszedł na teren willi bez trudu pokonał ochronę i zamierzał zabić gospodarza domu. Jednak na szczęście tej złodziejskiej kanalii tata i Jenny wparowali szybko do willi i w ostatniej chwili oderwał go od swojej ofiary. Następnie zaś pani komisarz zakuła go w kajdanki, mówiąc:
- Jesteś aresztowany za dokonanie trzech zabójstw i próbę dokonania czwartego.
- Późno przyszliście - jęknął Wolfenstein, masując sobie obolałą szyję.
- Weź się tak nie rozczulaj nad sobą - mruknął tata - Bo to są tylko i wyłącznie rachunki za przeszłość. Twoją przeszłość.
- A ty znowu swoje? - burknął bankier - Musicie się czepiać uczciwego człowieka?
- Wiesz co ci powiem, Wolf? - rzucił ojciec.
- WOLFENSTEIN! - ryknął na niego mężczyzna.
- Wiesz, co ci powiem, Wolf? - odparł mój tata głośnym tonem - Nie będziesz taki mocny w pysku, gdy twój niedoszły zabójca i jego mocodawca opowiedzą w sądzie o twojej przeszłości.
- Nikt im nie uwierzy.
- Doprawdy? Może raz nabrałeś sądy, ale tym razem nie pójdzie ci tak łatwo. Lepiej więc, dla swojego dobra, znajdź sobie porządnego adwokata, ty... ty uczciwy człowieku!
Następnie tata z Jenny i prowadzonych przez nich mordercą wyszli z domu, zostawiając drania własnemu losowi.
Dalej sprawy potoczyły się już normalnym tonem. Morderca wyznał, że odsiadywał wyrok i w więzieniu poznał Blackrounda, który zdobył jego przyjaźń, a potem zlecił mu zabójstwo swoich dawnych kompanów. Teraz pan Blackround miał mieć ponowny proces, tym razem za podżeganie do zabójstwa. Wiedzieliśmy, że za taki numer nie skończy się na kilku latach odsiadki. Sam zaś Wolfenstein obecnie szykuje sie ze swoim adwokatem do obrony w sprawie oskarżenia o udział w serii napadów na banki. Osobiście mam wielką nadzieję, że tym razem się z tego nie wywinie.
- Ale to była przygoda, mówię wam - powiedział tata, gdy następnego dnia rozmawialiśmy o tym wszystkim przy obiedzie.
- Wielka szkoda, że nas tam nie było - rzuciła Lyra.
- A ja nie żałuję - odparł Khoury.
- Och, Ash będzie zazdrosny, kiedy się dowie, jaka akcja go minęła - zachichotałam.
- Wątpię. Jak go znam, to sam ma teraz wiele spraw do załatwienia - odparł na to Clemont.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Siostra Joy wraz z ekipą lekarzy przybyła, aby osobiście nadzorować zabranie ze sobą Wielkiego Dragonite’a. Miała ona też zamiar odstawić go na jego miejsce do Góry, a przy okazji poprowadzić nad nim pewne badania naukowe. Mieliśmy wielką nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczymy tu tego Pokemona.
Gengar, zgodnie z wolą Arlekina, został moim Pokemonem i był on tuż obok mnie, kiedy to ciało jego dawnego trenera w dębowej trumnie zostało złożone na pobliskim cmentarzu. Osobiście włożyłam tam pacynkę Arlekina uważając, że nie chciałby się z nią rozstawać. Na nagrobku zaś wyryto taki oto napis:

KEVIN MCBROWN
1987-2007

Zmarł w kwiecie wieku bohaterską śmiercią, ratując Wioskę Smoków przed Wielkim Dragonitem. Cześć jego pamięci.

Ja, Ash, Pikachu, Gengar, Iris, Cilan, Max i Bonnie długo staliśmy nad ciałem biednego tego człowieka i roniliśmy nad nim łzy. Potem Ash wziął skrzypce (pożyczone od Cynthii, która przyjechała do Wioski Smoków), po czym zagrał on swoją ulubioną melodię - tę z serialu „Porwany za młodu“. Zawsze ją grał, gdy przeżywał ból lub wielkie wzruszenie, a teraz przeżywał jedno i drugie.
Wszyscy mieszkańcy Wioski Smoków składali kwiaty na grobie swego bohatera nie wiedząc o tym, że to on sam sprowadził na nich nieszczęście. Wpłynął na to fakt, iż nigdy go nie wiedzieli na oczy. Mieli jedynie wielką nieprzyjemność spotkać się z jego ludźmi, ale jego samego nie spotkali. Nie mieli więc pojęcia, że Kevin McBrown to ich prześladowca Arlekin.
- Nie warto, żeby o tym wiedzieli - powiedział Ash - Ten biedak już dość wycierpiał od życia. Niech chociaż po śmierci ma spokój.
- No cóż... Spełniła się przepowiednia Sybilli - dodałam - Miała też rację, gdy mówiła, że miłość, jeśli jest prawdziwa, zawsze musi nieść tylko dobro, nawet jeżeli chce nieść zło.
- Wiem, do czego zmierzasz - pokiwał głową mój luby - On naprawdę cię kochał. Nawet jeżeli widział w tobie jedynie Renę, a nie Serenę.
- Tak, Ash. To prawda. Mam tylko nadzieję, że Najwyższy zrozumie jego postępowanie i nie potępi go.
- Byłby okrutnikiem, gdyby tak zrobił, a o ile wiem, nie jest nim. Choć w sumie co ja tam o nim wiem?
Pokiwałam smutno głową i spojrzałam w prawo. Wtedy zauważyłam przed sobą jakieś dwie postacie, choć nie wyglądały one normalnie, bo były takie jakby zamglone. Jedna z nich była niesamowicie podobna do mnie, ale nosiła czerwoną sukienkę cyrkową. Drugą był młody mężczyzna trzymający ją czule za rękę. Początkowo nie poznałam go, jednak dopiero po chwili zorientowałam się, że to Arlekin, ale bez blizn na twarzy oraz w normalnym, młodzieżowym ubraniu. Stali tam oboje trzymając się za ręce.
- Sereno... Kogo tam tak wypatrujesz? - spytała Iris.
Odwróciłam się do niej i zachichotałam delikatnie, po czym zerknęłam ponownie, a wówczas zauważyłam, że zjawy zniknęły.
- Nikogo. Tak mi się tylko coś zdawało - odpowiedziałam Iris, wtulając się mocno w Asha.


KONIEC




















Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...