Najpotężniejszy wróg cz. IV
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Powoli i bardzo ostrożnie, rozglądając się z uwagą na wszystkie strony (z obawy, że niebezpieczeństwo może nam wyskoczyć znienacka na głowy) dotarliśmy do ogromnej sali, która najwyraźniej była przygotowana dla nas. Zgodnie z obietnicą naszego gospodarza czekał tutaj ogromny stół wręcz suto zastawiony i to tak bardzo, że aż ślinka nam ciekła z ust na sam widok tych wszystkich pyszności. A sporo ich tam było: gorące frytki, skrzydełka w panierce, ciepłe bułeczki oraz tosty z dżemem, że już o kilku deserach nie wspomnę.
- O ja cię piko! - zawołała Dawn - To wszystko dla nas?
- Najwyraźniej tak - powiedział tata z zachwytem w głosie - Ależ to wszystko apetycznie wygląda.
- No, nie ma to tamto! Nasz drogi gospodarz się postarał - stwierdziłem wesoło i spojrzałem na tatę i Dawn - Wiecie co? Szkoda, żeby to wszystko się miało zmarnować.
- Słusznie mówisz, synu. Trzeba koniecznie te wszystkie przysmaki odpowiednio spożytkować i ja już dobrze wiem, jak się za to zabierzemy - powiedział tata.
- Ale czy zmieścimy to wszystko w brzuchach? - spytała Dawn.
- Ja na pewno zmieszczę - rzuciłem wesoło.
Moja siostra przybrała zgryźliwy ton i rzuciła:
- W to nie wątpię. Założę się, że bez trudu zjadłbyś to wszystko sam i jeszcze by ci zostało miejsce na miętówkę do poprawy oddechu.
- Raczej pozostawcie sobie miejsce na Rapacholin - zażartował sobie nasz tata.
- Tak, przyda się na pewno - zachichotała Dawn - Ciekawi mnie tylko, co będzie dalej i jakie niebezpieczeństwa na nas czekają.
- Jak się najesz, to się dowiesz - stwierdził wesoło tata i powoli zasiadł do stołu.
- Pewnie masz rację, tato - powiedziała moja siostra - Ale szczerze, to wszystko wygląda tak trochę teatralnie.
- Co masz na myśli, córcia?
- No, to wszystko. Ten stół i tę całą resztę. Brakuje tu tylko jeszcze gadającego świecznika i zaraz zaśpiewa nam „Gościem bądź“.
Parsknąłem śmiechem i nie wiedzieć czemu nagle naszła mnie ochota na wygłupy, dlatego zacząłem śpiewać:
Gościem bądź! Gościem bądź!
Sprawdź obsługę naszą, siądź!
Weź serwetkę. My w ukłonach
Wokół się będziemy giąć.
Zupa dnia, z ostryg sos.
Służyć tutaj to nasz los.
To jest pyszne, jeśli raczysz
Skosztuj, uwierz! Spytaj naczyń.
Śpiewać chcą, tańczą w takt.
To, panienko Francja wszak.
Pani obiad wyśmienity - sama sądź.
Więc sięgnij po menu,
Rzuć na okiem i...
I gościem bądź!
Gościem bądź! Gościem bądź!
Dawn i tata śmiali się do rozpuku z moich wygłupów, a do tego tata zaczął głośno klaskać, po czym przerwał mój występ słowami:
- Brawo, synu. Brawo! Ale teraz lepiej pozwól już do stołu, bo inaczej jeszcze wszystko ci wystygnie.
- Ale ja jeszcze nie skończyłem występu - powiedziałem wesoło.
- Spokojnie, jeszcze zdążysz to zrobić, ale po obiedzie. A teraz siadaj i jedz. Ty także, Dawn. Później sobie pośpiewamy.
- Coś mi mówi, że później już raczej nie będziemy mieli na to czasu - zauważyła Dawn, siadając wraz ze mną do stołu.
- Słuchajcie, może przy okazji wypuścimy swoje Pokemony, żeby też się pożywiły? - zaproponował tata.
Propozycja bardzo się nam spodobała, dlatego też posłuchaliśmy jej i wypuściliśmy z pokeballi swoje stworki. To znaczy zrobiliśmy to ja i Dawn, ponieważ tata akurat nie miał przy sobie żadnego Pokemona. Moja siostra zaś z kolei wzięła ze sobą tylko Piplupa i Buneary, ja zaś wziąłem za radą Maćka kilka Pokemonów i to tych silniejszych, a każdy z nich teraz chciał coś zjeść i wszystkie skorzystały z okazji, że mogą to zrobić.
Zaczęliśmy więc jeść i przy okazji też wysłuchaliśmy opowieści, którą nasz drogi gospodarz przedstawił Serenie. Mieliśmy możliwość ją usłyszeć dzięki laleczkom od Latias, które mieliśmy ja i moja narzeczona, a na które rzucił czar Maciek. Dzięki temu czarowi wysłuchaliśmy opowieści, a z niej dowiedzieliśmy się bardzo wiele o osobie przyjaciela Mewtwo i jeszcze przy okazji odkryliśmy także kilka ciekawych faktów o jego planach wobec naszych osób. A brzmiały one dosyć groźnie, trzeba to przyznać.
- Ciekawe tylko, na czym będą polegać te próby? - zapytała Dawn, gdy opowieść dobiegła końca.
- I ciekawe, czy zdołamy je przejść? - dodał tata.
- Cokolwiek by to nie było, to musimy sobie jakoś z nimi poradzić - powiedziałem stanowczym tonem - Przecież od tego zależy los Sereny i być może nas wszystkich.
- A może nawet i całego świata - dodała Dawn - Ale właściwie to dla nas nie pierwszy raz. Ile to już razy ratowaliśmy świat lub jego dużą część?
- Sporo razy i pewnie jeszcze nieraz to zrobimy - odpowiedziałem jej wesoło - Prawda, Pikachu?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Chwilę później mój wierny przyjaciel zaczął strzyc uszami i zaczął z uwagą rozglądać się dookoła, po czym zapiszczał z niepokojem.
- Co się dzieje, stary? - zapytałam przerażony.
Piplup i Buneary także zapiszczeli z niepokojem, również z wielką uwagą rozglądając się dookoła siebie.
- Coś nie tak, kochani? - spytała Dawn.
Pozostałe Pokemony też zaczęły z wielkim niepokojem strzyc uszami i z uwagą rozglądać się dookoła jakby czując, że z jakiegoś kąta wyskoczy na nas niebezpieczeństwo. Chwilę później otoczyła nas jakaś ogromna mgła, która bardzo szybko opanowała cały pokój, a do tego jeszcze sprawiła, iż nagle stało się jakoś dziwnie zimno.
- Co się dzieje? - jęknęła przerażona Dawn.
- Chyba właśnie rozpoczęły się próby - odpowiedział tata.
Szybko położyłem dłoń na szpadzie, a Pikachu podskoczył i zjawił się przy stole tuż przede mną, aby mnie wesprzeć, gdyby nastąpiła walka. Ta jednak chwilowo nie następowała, a zamiast tego stało się coś, czego nikt z nas się nie spodziewał.
- Ash - usłyszałem dobrze mi znany kobiecy głos.
- Mama? - zapytałem zdumiony.
Chwilę później z mgły wyłoniła się powoli postać mojej mamy. Dłoń zaciskająca rękojeść mojej szpady lekko opadła, a moje serce zabiło bardzo mocno ze zdumienia.
- Co tutaj robisz, mamo? - spytałem zdumiony.
- Raczej powiedz mi, co ty tutaj robisz - odpowiedziała mi mama - I to jeszcze z tą dwójką.
To mówiąc wskazała dłonią na tatę i Dawn.
- Co ja tu robię? Szukam Sereny, a oni mi pomagają.
Mama pokręciła przecząco głową i odparła ponuro:
- Tylko marnujesz swój czas. Nie ocalisz Sereny. Ona uciekła z własnej woli, bo po prostu cię nie chce. A tych dwoje tutaj doskonale o tym wie i jeszcze ją kryje.
Jej słowa były po prostu przerażające. Nie żebym wierzył w te brednie, które ona wypowiadała, ale przerażało mnie to, że w ogóle je mówi. To było do niej niepodobne.
- To nieprawda! - zawołała oburzonym głosem Dawn - Serena nigdy by tego nie zrobiła!
- A co ty niby wiesz o niej? - spytała moja mama - I niby co ty wiesz o miłości? Przecież ty nikogo nie kochasz.
- To kłamstwo!
- To prawda - powiedziała mama i zwróciła się do mnie - Czy ty nie widzisz oczywistych faktów, mój synu? Ona zawsze zazdrościła ci talentów i sławy, bo nie dorasta ci do pięt i to ją irytuje!
- Mylisz się - odpowiedziałem.
- Doprawdy? - zapytała moja mama dość ironicznym tonem - A może zaprzeczy temu, że zazdrości ci sławy i umiejętności? Może zaprzeczy, że z tego powodu wpakowała jakiś czas temu Clemonta w kłopoty i to przez nią stał się kaleką?
Dawn załamana spuściła głowę w dół i nic nie powiedziała.
- To prawda? - spytałem przygnębiony - Zazdrościsz mi tego, że jestem sławny?
- Czasami rzeczywiście ci tego zazdroszczę - odpowiedziała ponuro Dawn, lekko opuszczając przy tym głowę w dół - Ale to tylko czasami, tak jak wtedy, gdy postrzelili Clemonta.
- Widzisz sam - powiedziała moja mama - Ta głupia dziewucha tylko potrafi ci zazdrościć i pakować wszystkich w kłopoty. Ona wcale nie potrafi kochać. Twój ojciec zresztą także.
- To nieprawda! - zawołał tata - Ja kocham moje dzieci!
- Ty?! Też coś - odezwał się nagle głos Johanny Seroni, której postać także wynurzyła się z mgły - Ty nie potrafisz być ojcem! Porzucasz swoje rodziny za każdym razem, gdy tylko masz ku temu okazję. Porzuciłeś Delię i porzuciłeś mnie! Porzuciłeś też swoje dzieci! Jesteś nic nie wart!
- To nieprawda! - zawołała wściekle Dawn - Mylicie się! Tata bardzo nas kocha!
- Kocha? Dobre sobie - odpowiedziała złośliwie Johanna Seroni - W co ty wierzysz, córeczko? W garbate aniołki? Przecież twój drogi ojciec to zwykły śmieć! A łazi za wami i pomaga wam tylko i wyłącznie dlatego, że chce się pokazać całemu światu od lepszej strony. To wszystko jest tylko na pokaz.
- Dręczą go wyrzuty sumienia i dlatego tutaj jest. Gdyby nie sumienie, to z pewnością by go tu nie było - dodała moja mama.
Tata już chciał coś powiedzieć, ale ona rzuciła podle:
- Zaprzeczysz może temu, że masz wyrzuty sumienia? Że nie dają ci one żyć?
- Nie zaprzeczam, bo to prawda - odpowiedział tata ponuro - Wciąż dręczą mnie wyrzuty sumienia z tego powodu, co zrobiłem.
- A więc tylko z ich powodu nam pomagasz? - zapytała Dawn.
- Skądże! - rzekł tata - Ja robię to dlatego, że was kocham, choć przy okazji chcę naprawić swoje błędy i robię to jak tylko mogę najczęściej.
Przez chwilę ogarnęły mnie wątpliwości, czy tata mówi prawdę i czy to rzeczywiście miłość ojcowska jest jego motorem działania. Dawn zaś, chociaż nic nie mówiła, to też wyraźnie była ogarnięta przez wątpliwości. A do tego obie kobiety potęgowały te obawy swoimi słowami.
- Twój ojciec nigdy cię nie chciał, już zapomniałeś? - spytała mama - Przecież sam ci to powiedział i to prosto w twarz.
- Z twoich narodzin też się nie ucieszył - dodała Johanna podle.
- Uciekał zawsze od obowiązków.
- Nie potrafi naprawdę kochać.
- A jeśli już kocha, to bardziej Dawn niż ciebie - rzuciła po chwili moja mama.
Spojrzałem na nią zdumiony jej słowami, a ta kontynuowała:
- Bo zobacz sam. Od ciebie odszedł od razu, ledwie tylko się urodziłeś, a z Dawn został przez trzy lata i był dla niej ojcem. Wobec ciebie nie zdobył się nawet na tyle. Do tego z nią potrafił się kontaktować. Z tobą jakoś nie. Ją kochał, jeśli oczywiście to rzeczywiście potrafi, a ciebie nie. Ta głupia dziewucha zabrała ci ojca, a ty ją traktujesz jak ukochaną siostrę.
- A ty pozwalasz na to, aby twój brat we wszystkim był pierwszy przed tobą - powiedziała Johanna do córki - We wszystkim cię przerasta i jeszcze podle się tym chlubi. Dlaczego więc teraz tu z nim jesteś? Po co chcesz go wspierać? Przecież on zawsze sobie radzi i gardzi twoją pomocą.
- To nieprawda, Dawn! - zawołałem - Jesteś moją ukochaną siostrą i bardzo cię kocham! Bardzo doceniam twoją pomoc!
- Jaką pomoc? - odpowiedziała ponuro Dawn - Przecież jestem tylko kiepskim pomocnikiem. Nigdy sama nie rozwiązałam żadnej zagadki!
- To bez znaczenia!
- Nie dla mnie! To prawda, że zawsze będę w twoim cieniu, a tobie to przecież na rękę, prawda?
- Dawn, jak możesz? - jęknąłem z rozpaczy.
- Córeczko, nie słuchaj tego! - zawołał ojciec - Ash cię kocha i ja cię kocham!
- Twój ojciec woli swoją kobietę niż ciebie - rzuciła Johanna - A twój brat wybrałby zawsze Serenę, gdyby musiał wybierać między wami. To ona jest dla niego najważniejsza. Zaprzeczysz temu, Ash?
Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Bo przecież to była prawda, że Serena była obecnie dla mnie najważniejsza na świecie i przez to wszystkie inne osoby zeszły na dalszy plan, w tym także i moja siostra.
- Widzisz? Nawet nie zaprzecza - mówiła Johanna do swojej córki - Co ty dla niego znaczysz? Albo co znaczysz dla swego ojca? Zawsze będziesz tylko siostrą sławnego detektywa i córką tego kiepskiego geniusza, który wykazał się jako śledczy, ale jako ojciec już nie. Co ty przy nich znaczysz? Daj sobie więc spokój i odejdź! Zacznij żyć własnym życiem!
- Słyszysz, co ona mówi? - spytała moja mama - Chce wpoić w ciebie poczucie winy! Chce, żebyś teraz poczuł się gorszy niż jesteś! A jesteś wart bardzo wiele! Pokaż to! Jeśli chcesz ratować swoją ukochaną, to idź ratuj ją sam! Pokaż, żeś Sherlock Ash!
- Słyszałaś, córeczko? - zapytała podle Johanna - Twój brat wcale cię nie potrzebuje. On nikogo nie potrzebuje. Wracaj lepiej do domu, dopóki jeszcze możesz. Ten sobek nie jest wart twoich starań.
- Nie słuchajcie ich, dzieci! - zawołał przerażony ojciec - Nie dajcie się oszukać! Oboje jesteście tyle samo warci! I oboje jesteście sobie potrzebni! Potrzebujecie się nawzajem!
- To ty ich potrzebujesz - powiedziała moja mama - Tylko dzięki nim zdołasz pokonać dręczące cię sumienie.
- Tylko dlatego z nimi jesteś - dodała bezlitośnie pani Seroni - Po to, żeby zagłuszyć sumienie!
Ja i Dawn, odkąd tylko naprawiliśmy swoje relacje z ojcem nigdy nie pomyśleliśmy o nim w taki sposób. Teraz jednak przez chwilę, gdy tylko zobaczyliśmy przygnębienie malujące się na jego twarzy poczuliśmy przez chwilę poważne wątpliwości w tej sprawie. Czyżby rzeczywiście te zjawy miały rację oskarżając ojca o takie rzeczy? Czyżby naprawdę chciał tylko zagłuszyć wyrzuty sumienia? Jakoś trudno nam było w to uwierzyć, jednak wątpliwości na twarzy ojca sprawiły, że przez chwilę straciliśmy pewność wobec jego intencji.
- Widzisz? Twoje własne dzieci wątpią w twoje słowa - odezwała się kolejna osoba, która zjawiła się niespodziewanie.
Tą osobą była Cindy Armstrong, która zjawiła się nie wiadomo skąd. Stanęła ona tuż obok mojej mamy i Johanny i patrząc podłym wzrokiem w naszą stronę powiedziała:
- Zobacz sam, Josh, jak bardzo kochają cię twoje dzieci. Widzisz, jakie mają do ciebie zaufanie? Twój syn i twoja córka bez trudu wierzą w to, co opowiadają o tobie ich matki. Gdyby cię kochały, to nigdy by sobie na to nie pozwoliły. A one bez trudu przyjęły wszystkie kłamstwa na twój temat.
- To przecież jest prawda! - zawołała moja mama.
- Wasz ojciec was porzucił, bo tak było mu wygodnie, a teraz próbuje udawać przed wami idealnego tatusia - dodała pani Seroni.
- Widzisz, co te baby wygadują? - spytała Cindy Armstrong - A twoje dzieci bez trudu im w to wierzą. Mój biedaku, twoje dzieci bez trudu się od ciebie odwracają w potrzebie. Dlaczego więc jeszcze tutaj z nimi jesteś? Lepiej wracaj do domu. One nie zasługują na takiego ojca jak ty.
Chwilę później cała ta okropna trójka zaczęła nawzajem przerzucać się w zarzutach skierowanych do każdej z naszych osób. Trwało to przez jakiś czas i żadne z nas już nie wiedziało, co powinno teraz zrobić. W końcu Pikachu jako pierwszy stracił cierpliwość i wystrzelił piorunem w kierunku całej trójki kobiet. Gdy to zrobił, to stało się coś dziwnego. Mianowicie żadna z kobiet nie ucierpiała od tego ataku w najmniejszy nawet sposób. Więcej powiem, wyglądały tylko na wkurzone, ale w żadnym razie nie na porażone prądem.
- Widzieliście to?! - zawołał tata z przerażeniem i zarazem też wyraźną satysfakcją - Tak coś czułem, że z nimi jest coś nie tak! To nie są prawdziwe osoby! To są jakieś duchy! Zjawy! Widma!
Prawdę mówiąc podejrzewałem coś podobnego, ale nie miałem żadnej pewności, że tak właśnie jest, dlatego też nic nie mówiłem. Poza tym te tajemnicze istoty wywoływały w umyśle moim oraz Dawn ogromne obawy swoimi słowami i podejrzewam, że robiąc to korzystały z jakiś mocy, aby łatwiej zaszczepić w naszych umysłach wszystkie wątpliwości wobec siebie nawzajem, a już zwłaszcza wobec naszego ojca. Teraz jednak, po okrzyku taty poczułem, jakby ciężar spadł z mojej piersi, a we mnie wstąpiły nowe siły. Dawn chyba też to poczuła, bo krzyknęła:
- Idźcie precz! Nie jesteście prawdziwe! Wszystko, co tu mówicie, to podłe kłamstwa! To znaczy, może nie tyle kłamstwa, ale...
- Wynocha stąd, wy parszywe jędze! - wrzasnął ojciec widząc, że moja siostra wyraźnie zaczyna znowu tracić siły i pewność siebie - Nie zdołacie nas skłócić! Wynoście się stąd! Precz!
Wszystkie stojące przy nas Pokemony zaczęły naraz ciskać w te trzy parszywe baby swoimi mocami, co wywołało lekkie zamieszanie w naszych oczach, bo przez chwilę nie widzieliśmy, co się dzieje. Uległo to zmianie dopiero wtedy, gdy już przerwały swój atak i okazało się, że po kobietach nie ma ani śladu.
- Zniknęły - powiedziała Dawn.
- Tak, ale mogą tu zaraz wrócić - odparł tata - Ja takie baby znam. Jak raz się uczepią, to tak łatwo nie odpuszczą.
- Rozumiem, że mówisz to z własnego doświadczenia, tato? - rzuciłem żartem.
- Powiedzmy - zachichotał lekko tata, ale szybko spoważniał - I chcę, żebyście wiedzieli, że ja to wszystko, co dla was robię, to robię dlatego, że was kocham. To prawda, czuję wciąż wyrzuty sumienia z powodu tego, iż tak długo nie było mnie w waszym życiu. Chcę to naprawić, ale to nie jest jedyny powód, dla którego tu jestem. Przede wszystkim jestem tutaj dlatego, że was kocham.
- Ja też chciałabym coś wyjaśnić - powiedziała Dawn - Braciszku, to prawda, że czasami zazdroszczę ci tego, że to przede wszystkim o tobie te wszystkie gazety się rozpisują i to ciebie wszyscy chwalą. Często też mówią o Serenie, ale głównie o tobie, a o reszcie drużyny jakoś bardzo rzadko. To jest dość dołujące chwilami, jednak dobrze wiem, że zasługujesz na swoją sławę. A poza tym nie robisz tego, co robisz dla sławy, ale po to, żeby tego zła mniej było na świecie.
Wzruszyły mnie jej słowa i dlatego nie pozostając dłużny szybko jej odpowiedziałem (zgodnie zresztą z prawdą):
- Siostrzyczko, a ja chcę, żebyś wiedziała, że bez ciebie i reszty mojej drużyny nie radziłbym sobie tak dobrze jako detektyw. Ja to może i jestem dobry działając solo, ale działając z drużyną jestem o wiele lepszy.
Spojrzał potem na tatę i dodałem:
- Byłem kiedyś bardzo zły na ciebie za to, jak się zachowywałeś, ale widzę wyraźnie, że się zmieniłeś i się starasz i że ci zależy na mnie i na Dawn. Dlatego chcę, żebyś zawsze już był takim tatą jak teraz.
- Bo taki jak teraz, to jesteś najlepszym tatą na świecie - dodała moja siostrzyczka.
- Och, dzieci - ojciec objął nas oboje i powiedział: - Bardzo się cieszę, że to mówicie. Wasze słowa wiele dla mnie znaczą. I cieszę się z tego, jak wspaniałe mam dzieci. Bycie waszym ojcem to dla mnie zaszczyt.
Jego słowa sprawiły wielką przyjemność mnie i Dawn, zaś wszelkie obawy i wątpliwości, jakie przez moce tych trzech wiedźm nas opętały, od razu odeszły w niepamięć.
Gdy już wszyscy jakimś cudem ochłonęliśmy po tej jakże przerażającej przygodzie, to stwierdziliśmy, że dosyć będzie tego dobrego i trzeba ruszać w drogę, bo przecież Serena na nas czeka, a my nie mogliśmy jej zawieść. Trochę się jednak lękaliśmy tego, jakie teraz próby przygotował dla nas Maciek, bo ta pierwsza (o ile rzeczywiście była próbą, o których wspominał nasz gospodarz) była po prostu przerażająca.
- Aż się boję pomyśleć, co ten wariat tym razem dla nas uszykował - powiedziała Dawn, a jej Piplup zaćwierkał niespokojnie.
- Daj spokój, on przecież nie jest wariatem - stwierdziłem, choć tak prawdę mówiąc, to sam sobie w tej sprawie nie wierzyłem.
- Och, naprawdę? - zakpiła sobie moja siostra - A niby jak nazwiesz to, co się właśnie stało? To się da nazwać tylko w jeden sposób: dzieło wariata!
- Przestań, przecież Mewtwo mu ufa, a on nie zadaje się z wariatami, którzy mogą zagrozić jego przyjaciołom.
- Być może Mewtwo nie wie o nim wszystkiego.
- Wie dość, żeby mu zaufać, a skoro on mu ufa, to mnie to wystarczy.
Pikachu i tata poparli mnie w tej sprawie, zaś Dawn (choć wciąż miała poważne wątpliwości) zaakceptowała tę decyzję. Poza tym czy mieliśmy teraz jakiś wybór? Nawet jeśli Maciek rzeczywiście był groźny i zagrażał nam, to przecież musieliśmy zrobić to, czego od nas oczekiwał, bo w końcu tutaj chodziło o życie Sereny. A prócz tego co mieliśmy zrobić? Wycofać się? To nie było w stylu rodu Ketchumów, dlatego też od razu odrzuciliśmy taką opcję.
Przełknęliśmy więc jeszcze tylko kilka kęsów i przygotowaliśmy się do dalszych prób, jakie dla nas uszykował Maciek. Oczywiście musiałem znów schować Pikachu do pokeballa, tak jak to było wcześniej ustalone, ale mój wierny druh jakoś to przeżył i nie robił z tego powodu tragedii, choć z całą pewnością nie mógł się wtedy doczekać chwili, aż opuści ciasną poke-kulę, aby już nigdy do niej nie wrócić.
Gdy już wszyscy byliśmy gotowi do dalszych prób, to usłyszeliśmy tak gdzieś zza ściany głos naszego gospodarza, który bardzo spokojnym tonem oznajmił nam:
- Gratuluję wam przejścia pierwszej próby. Przeczuwałem, że sobie z nią poradzicie. Oby tylko kolejne próby okazywały się nie być dla was zbyt trudne.
- A co takiego uszykowałeś dla nas tym razem? - zapytała Dawn, która jak już wspominałem, niezbyt dowierzała Maćkowi (zwłaszcza po tej próbie zaaplikowanej całej naszej trójce).
- Trzy próby, po jednej dla każdego z was - odpowiedział jej głos.
Mojej siostrze zdecydowanie te słowa się nie spodobały.
- Jak to? A więc mamy jeszcze wszyscy przejść trzy próby dla twojego widzimisię?!
- Nie wy wszyscy, tylko każde z was przejdzie jeszcze jedną próbę - sprecyzował Maciek - I nie jest to żadne moje widzimisię, tylko wszystko, co jest konieczne do osiągnięcia celu, jaki mi przyświeca.
- Wiem, pokonanie Zła! Znamy to już na pamięć - powiedziała Dawn już nieco spokojniej - Ale ta pierwsza próba była po prostu straszna!
- A czego się spodziewałaś? Głaskania po główce?
- Nie, ale czegoś, co będzie mniej przerażające.
- Zapewniam cię, że jeszcze wiele razy zetkniesz się w życiu z czymś, co będzie jeszcze bardziej przerażające niż ta próba. A to wszystko, co teraz robicie ma swój sens i jeszcze dzisiaj go poznacie. Już znacie prawdę, ale nie znacie jej w pełni. Gdy jednak dotrzecie do samego szczytu wieży, rzecz jasna przechodząc przez wszystkie próby, to wtedy wszystko zrozumiecie.
- Czemu nie wyjaśnisz nam wszystkiego teraz? - zapytałem.
- Wszystko musi mieć swój właściwy czas, wiedza również - odparł Maciek - Gdy dotrzecie do szczytu wieży, wtedy wszystkie pytania zyskają odpowiedzi, obiecuję wam to.
Po tym, jak straszna była pierwsza próba, którą musieliśmy przejść każde z nas bało się o to, co się teraz stanie i jaką próbę uszykuje Maciek tym razem, a jak dobrze wiadomo, taki brak wiedzy oraz niepewność wcale nie zachęca do działania, wręcz przeciwnie, raczej do nich zniechęca. Ale ród Ketchumów już tak ma, że jeśli powiedział „A“, to powie także „B“ i dokończy to, co się już zaczął. Przecież ojciec powrócił do mnie i Dawn, aby stać się prawdziwym ojcem oraz dokończyć to, co rozpoczął dając nam życie. Ja zaś wygrałem tytuł Mistrza Pokemon, chociaż w chwili, gdy to robiłem jakoś już nie miałem tak wielkiej ochoty do posiadania go, jaką miałem wcześniej. Dawn z kolei powróciła do mojej drużyny, aby wraz z nią dokończyć wszystkie jeszcze nie zamknięte sprawy, a potem rozpocząć nowe życie, wolne od wszelkich tajemnic rujnujących nasze relacje. A więc wobec tego teraz też musieliśmy wszyscy dokończyć całą tę sprawę i ocalić Serenę, zwłaszcza, że każde z nas kochało ją w ten czy inny sposób, a już na pewno ja. Dlatego wszelkie ryzyko nic dla mnie nie znaczyło, kiedy w grę wchodziła jej osoba, zaś ojciec i Dawn postanowili mi pomóc bez względu na wszystko.
- A więc ruszajcie, przyjaciele - rzekł po chwili głos Maćka - Pora już ruszać w drogę. Wasze próby na was czekają.
Po tych słowach tuż przed nami ukazały się aż trzy wyjścia z pokoju, w którym się znajdowaliśmy, zaś to wyjście, przez które weszliśmy do środka jakoś tajemniczo zniknęły.
- Trzy wyjścia? - zdziwiła się Dawn - Co to oznacza?
Zbyt dobrze to wiedziałem.
- Chyba każde z nas musi teraz iść samo.
Tata i Dawn spojrzeli na mnie przerażeni moimi słowami, chociaż z pewnością wyciągnęli podobne wnioski z tej sytuacji.
- Mamy iść osobno? - spytał tata.
- Nie zostawimy cię, braciszku! - zawołała moja siostra.
- Każde z was musi iść samo przez swój tunel - rzekł ponownie głos - Spokojnie, nie stanie się wam tam krzywda. Zaufajcie mi.
- Trudno jest zaufać komuś, kto poddaje nas takim próbom - rzekł mój tata - Ale jeśli tak trzeba...
- Zapewniam was, że trzeba - odpowiedział głos - A więc ruszajcie.
- Dobrze, Maciek - powiedziałem - Zrobimy, jak każesz. Ale każde z nas weźmie któregoś z moich Pokemonów.
- Zezwalam.
- Doskonale. Dawn, weźmiesz ze sobą Butterfree oraz Greninję! Tato, ty weź Staraptora i Krokodile’a! Ja wezmę Charizarda i oczywiście Pikachu, choć oczywiście on odbędzie tę podróż w pokeballu, ale skoro tak trzeba, to trudno.
- Ale przecież w ten sposób ty będziesz miał tylko jednego Pokemona do ochrony! - zawołała przerażona Dawn - Może weź chociaż Piplupa ode mnie? Albo jego i Buneary?
Spojrzałem na oba stworki mojej siostry, popiskujące w bojowy sposób i powiedziałem:
- Dobrze, wezmę Piplupa. Przyda się typ wodny u mego boku. Ale już chodźmy i dłużej nie zwlekajmy!
To mówiąc powoli skierowałem swe kroki w kierunku jednego z trzech przejść, a Charizard i Piplup powoli ruszyli za mną.
- Uważaj na siebie, synu! - zawołał tata.
Dawn objęła mnie mocno i powiedziała czule:
- Bądź ostrożny, braciszku.
- Ty też bądź ostrożna, siostrzyczko - odpowiedziałem jej i delikatnie pocałowałem ją w czoło.
Spojrzałem na tatę i dodałem:
- Ty także bądź ostrożny, tato. Oboje bądźcie.
Wypuściłem z objęć Dawn, westchnąłem i powoli wyszedłem przez swoje przejście, a Piplup i Charizard ruszyli za mną.
***
Powoli przeszedłem przez wejście, które natychmiast zniknęło, ledwie tylko znalazłem się po jego drugiej stronie. Przed sobą zobaczyłem spory pokój, a w nim opartego o ścianę młodzieńca, który wpatrywał się we mnie z uwagą. Ów młodzieniec był chyba w moim wieku, a do tego był nawet podobny z wyglądu do mnie. Miał czarne włosy, brązowe oczy i niewielki nos, zaś jego ubranie stanowiła bluza w biało-czarne pasy idące pionowo, niebieskie dżinsy i czerwono-białe adidasy.
- Kim jesteś? - zapytałem.
- Jestem Red - odpowiedział nieznajomy.
Piplup i Charizard wydali z siebie odgłosy oznaczające, że nie ufają temu komuś, kimkolwiek on jest, co sprawiło, że i ja nabrałem obaw wobec jego osoby.
- A ty nie musisz mi się przedstawiać. Dobrze wiem, kim jesteś - rzekł po krótkiej chwili Red - Jesteś Ash Ketchum, Mistrz Pokemon i detektyw.
- Skąd wiesz, kim ja jestem? - zapytałem.
Red parsknął śmiechem, gdy to usłyszał.
- Proszę cię, przyjacielu. Czy koniecznie trzeba cię znać osobiście, aby to wiedzieć? Jesteś sławną osobą, a wieści o twoich czynach dotarły także i do tej części świata, w której ja mieszkam. A więc chyba mam możliwość wiedzieć, kim jesteś?
Zabrzmiało to dość sensownie, dlatego powiedziałem:
- Pewnie masz rację.
- Mam rację w jeszcze większej liczbie spraw i już wkrótce się o tym przekonasz - odparł Red i uśmiechnął się ironicznie - Przyszedłeś tutaj po swoją ukochaną, prawda?
- Zgadza się.
- Którą porwał i sprowadził tutaj Mattia?
- Jeśli chodzi ci o Maćka, to tak.
- Tak, o niego mi chodzi. Maciek vel Mattia, istota jakże tajemnicza i bardzo przerażająca, posiadająca wielkie moce otrzymane od istoty zwanej w tym świecie Złem.
- Znam jego historię. Sam mi ją opowiedział, chociaż nie tyle mnie, co mojej narzeczonej, ale i tak ją znam.
- Och, poważnie? - zapytał z kpiną w głosie Red - Jesteś całkowicie pewien, że znasz całą prawdę? A skąd wiesz, że to wszystko, co powiedział ci Mattia jest choć w połowie prawdą?
- Wierzę mu. Po prostu mu wierzę.
Red zarechotał podle i wtedy poczułem, że zdecydowanie go nie lubię i raczej nie polubię.
- Wierzysz mu. Tak po prostu mu wierzysz. Kolesiowi, który wypuścił wiedźmę Morganę, choć przecież mógł ją zabić i nikt z was nie miałby mu tego za złe. Gościowi, który porwał twoją narzeczoną i sprowadził was tutaj po to, aby cała wasza trójka stała się pionkami w jego grze. Osobie, która przez cały ten czas pomagała wam w sekrecie, nie chcąc ani przez chwilę się ujawnić. Rzeczywiście, taki ktoś zasługuje na zaufanie jak mało kto.
Spojrzałem na Reda dość podejrzliwie, gdyż jego wiedza (a raczej jej nadmiar) była dość podejrzliwa.
- Ty bardzo dużo wiesz. Może nawet zbyt dużo.
- Wiem o wiele więcej - rzekł Red i powoli zaczął do mnie podchodzić - Wiem dobrze, co Mattia wyprawiał przez te wszystkie lata i jakich zbrodni się dopuścił.
- Zbrodni? - zdziwiłem się.
Red widząc moje zdumienia zachichotał podle i rzekł:
- Ach! Jak widzę gość wszystkiego ci o sobie nie powiedział. Dlaczego mnie to nie dziwi? Być może dlatego, że to jest bardzo do niego podobne, opowiadać innym tylko tę część prawdy, która mu odpowiada?
- A ty? Jaką część prawdy ty mi opowiadasz, jeśli w ogóle mówisz mi prawdę?
- Ja mówię ci prawdę, a którą jej część? Być może tę, której twój drogi przyjaciel tak się wstydzi, że za nic nie chce się do niej przyznać, bo gdyby to zrobił, to straciłby w waszych oczach?
- O czym ty mówisz?
- O tym, co ci umyka.
- A co mi niby umyka?
- Prawda, przyjacielu. Prawda ci umyka - Red stał już teraz tuż przede mną i mówił dalej: - A gdybym ci powiedział, że swego czasu twój drogi przyjaciel Mattia zniszczył całe miasto i wybił jego mieszkańców, którzy nigdy go osobiście nie skrzywdzili?
Ta wiadomość była wręcz przerażająca i trudno mi było tak po prostu w nią uwierzyć, dlatego powiedziałem:
- Nie wierzę ci.
Red ponownie parsknął śmiechem i rzekł:
- Ash, to sama prawda. Zresztą zapytaj o to Mattię, jeśli tylko będziesz miał okazję go spotkać. Zobaczymy, czy zaprzeczy.
Red był niesamowicie pewny siebie i dlatego przez chwilę poczułem poważne wątpliwości wobec intencji Maćka, a mój rozmówca wykorzystał to przeciwko mnie, dalej sącząc w moje uszy swój jad.
- Widzisz sam, że chociaż to szokujące, to jednak wcale nie jest takie niemożliwe. Zrozum, ufasz zwykłemu ludobójcy.
- To niemożliwe. Mewtwo musiałby o tym wiedzieć.
- Mewtwo? Przecież to taki sam skryty ludobójca, co Mattia.
- Mylisz się. Mewtwo nigdy nie zabija.
- Teraz już nie, ale wcześniej przecież zabił i to wielu ludzi. Wybił całe laboratorium profesora Fuji i jego samego także posłał na tamten świat. To twoim zdaniem co było?
- Mewtwo już za to odpokutował i teraz jest moim przyjacielem.
- Ach, przyjacielem - zachichotał ponownie Red i dodał podle: - A czy przyjaciele też odwiedzają się tylko z okazji świąt i nigdy częściej? Czy tak postępują? A te wszystkie tajemnice i sekrety? Po co one? Abyście dalej mieli do niego zaufanie, bo przecież, gdybyście znali całą prawdę, to nigdy byście się nie zadawali z kimś takim, jak on.
- Mewtwo jest naszym prawdziwym przyjacielem, więc mu ufamy.
- W sprawie Matti także?
- Także.
- No cóż, to jak widać sprawa jest kiepska - zachichotał podle Red - Bo jak widać w twojej naturze leży chyba ufanie każdemu, zwłaszcza kumplom o podejrzanej osobowości.
- Mewtwo wcale jej nie ma!
- Skoro chcesz w to wierzyć, to już twoja sprawa. Ale mam dla ciebie pewną propozycję.
- Jaką?
- Daj sobie lepiej spokój ze spełnianiem kaprysów Matti. Pozostaw go swojemu losowi i odejdź stąd, a ja sam uwolnię Serenę i przyprowadzę ją do ciebie i razem opuścicie tę wyspę.
- A mój ojciec i moja siostra?
- Oni wrócą do domu razem z wami.
- A Mattia?
- On sam wybrał swój los. Teraz pora, żebyś ty wybrał swój. No, to jak będzie?
Przez chwilę naprawdę bardzo się wahałem i nie wiedziałem, co mam zrobić. Słowa Reda bardzo mnie przeraziły. Czułem, że ten gość mówi mi prawdę, ale też nie wiedziałem, czy mówi ją w całości. Poza tym nie znałem motywów Matti. Nie miałem pojęcia, dlaczego on tak postąpił i zniszczył to miasto, o którym mówił Red. A może to miasto na to zasłużyło? Może tak trzeba było postąpić? Być może prawda wcale nie jest tak oczywista, jak się wydawała? Spojrzałem na Piplupa i Charizarda, oczekując od nich jakieś rady. Ich fizjonomie wyrażały obawy i lęk o moje życie, ale też pewność, że z pewnością wybiorę właściwą drogę. Tylko która droga była właściwa?
Wyjąłem z kieszeni laleczkę od Latias w kształcie postaci Sereny i spojrzałem na nią, zastanawiając się, jaką decyzję ona by podjęła. Miałem też nadzieję, że może ją zobaczę lub przynajmniej usłyszę, ale tak się nie stało. Zamiast tego widziałem jedynie laleczkę wyglądającą jak szmaciana wersja mojej ukochanej. I tak wpatrując się w nią wreszcie zrozumiałem, co muszę zrobić.
- Wybacz, ale sam pójdę po Serenę i sam ocenię, czy Matti należy ufać, czy też nie - powiedziałem do Reda.
Schowałem laleczkę do kieszeni i powoli ruszyłem przed siebie, a oba towarzyszące mi Pokemony poszły za mną.
- Ty durniu! - krzyknął ze wściekłością Red - Pożałujesz jeszcze swojej decyzji! Pożałujesz tego, że byłeś tak głupi i nie posłuchałeś mądrzejszych od siebie! Ty i twoja ukochana zginiecie!
Piplup nie wytrzymał nerwowo tego wszystkiego. Odwrócił się prędko i strzelił w Reda strumieniem wody. Ten jednak praktycznie nie wyrządził mu prawie żadnej szkody. Gość wciąż tam stał i wpatrywał się w nas ze złością. Charizard zaryczał i zaatakował go ogniem, a wówczas wielki słup z płomieni otoczył Reda, a kiedy opadł, to jego już nie było. Oczywiście dobrze wiedziałem, dlaczego tak się stało.
- To była kolejna zjawa - powiedziałem do Pikachu i Charizarda - I coś mi mówi, że właśnie przeszliśmy przez przeznaczoną dla mnie próbę. Jak sądzicie?
Moi towarzysze wydali z siebie przyjazne dźwięki, co wskazywało na to, że też tak uważają.
Pamiętniki Sereny c.d:
Oglądałam w lustrze zmagania Asha, jego ojca i siostry z widmami, a potem rozmowę mego ukochanego z widmem Reda, który na całe szczęście nie zdołał go skusić do porzucenia misji, co zresztą było raczej łatwe do przewidzenia. Byłam pewna, że tak właśnie się stanie, choć oczywiście nie zmniejszało to obaw, iż jednak będzie inaczej. Dlatego odetchnęłam z ulgą, kiedy już było po wszystkim i Ash przeszedł swoją próbę.
- Wiedziałem, że mu się uda - powiedział po chwili Maciek.
- Ja także - odpowiedziałam - Jemu zawsze się wszystko udaje.
- Teraz mówisz jak Bonnie.
Parsknęłam śmiechem, gdy to usłyszałam i odparłam:
- W tej sprawie całkowicie się z nią zgadzam.
Spojrzałam na Maćka i zaraz spoważniałam, gdy przypomniało mi się coś, co usłyszałam w wypowiedzi Reda, a co nie dawało mi spokoju.
- A o co chodzi z tym miastem, które podobno zniszczyłeś? To jakieś bajki, prawda?
Maciek posmutniał, gdy tylko o tym wspomniałam, a ja bardzo szybko pojęłam, co jest tego przyczyną.
- Czyli to prawda?
- Sereno, nie widziałaś tego miasta i nie wiesz, co jego mieszkańcy robili. Zniszczenie go było z mojej strony przysługą wobec ludzkości.
- Czyli to prawda? Zniszczyłeś to miasto?
- Tak, ale miałem bardzo ważny powód, aby to zrobić.
- Ale jaki? Jaki można mieć powód, żeby postąpić w taki sposób?
- Najpierw sama zobacz, a potem oceniaj.
Po tych słowach Maciek wskazał na lustro, w którym to jeszcze przed chwilą oglądałam zmagania Asha z Redem.
- Spójrz tutaj, a wszystko zrozumiesz.
Zrobiłam tak, jak kazał i już po chwili w tafli lustra ujrzałam piękne, średniej wielkości miasto. Mogłoby się wydawać, że znajdują się w czasach średniowiecza, ale z tego, co powiedział Ashowi Red, w tym świecie śmiało mogłyby rozgrywać się losy bohaterów Tolkiena bądź też bohaterów bajki pod tytułem „Lochy i Smoki”, którą to oglądałam w dzieciństwie. A zatem innymi słowy ów świat był połączeniem średniowiecza oraz magii. Co za tym idzie istnieli tam, oprócz ludzi wszystkie charakterystyczne dla takich światów rasy. Mieszkańcami owego miasta w większości byli ludzie. Jak zdążyłam się przekonać, niezwykle przyjaźni i życzliwi, szczególnie wobec przybyszów z różnych stron. Domy były naprawdę zadbane, znajdowały się tu różne zakłady rzemieślnicze, zajazdy, gospody itd. W wizji zobaczyłam też, jak Maciek przybywa do tego miasta wraz z spotkaną wcześniej grupą kupców. Wśród nich byli również rodzice z małymi dziećmi: chłopcem i dziewczynką. Wszyscy zatrzymali się w zajeździe, którego gospodarz był niezwykle uprzejmy. Nagle jednak obraz się urwał i zobaczyłam owe miasto nocą. Potem ujrzałam, jak Maciek w swojej mrocznej formie unosi się nad miastem i nagle w dłoniach zaczyna formować jakąś kulę energii okraszoną iskrami. Następnie rzucił ją z wściekłością w sam środek miasta, po czym nastąpiła gwałtowna eksplozja. Energia wybuchu utworzyła ogromną falę, która dosłownie rozniosą miasto w pył. Gdy opadł kurz, to nie zostało po nim dosłownie nic. Ten widok byłby naprawdę niezwykły w filmie, jednak to się wydarzyło naprawdę. W innym świecie, ale naprawdę.
- Maciek, jak ty mogłeś?! - krzyknęłam roztrzęsiona - Zniszczyłeś to miasteczko i zabiłeś wszystkich jego mieszkańców! Red miał rację! Jesteś potworem!
- Od początku nie chciałem, żebyś widziała tę scenę, bo jest naprawdę okrutna, ale wiedziałem, że nie odpuścisz mi, dopóki się nie dowiesz całej prawdy i dlatego ci ją ukazałem. Ale jeszcze nie zobaczyłaś wszystkiego.
- Widziałam już dość, aby wiedzieć, kim naprawdę jesteś!
- Zrozum, ja musiałem zniszczyć to miasto.
- Jak to musiałeś?
- Zapewniam cię, Sereno, że żadnej z towarzyszących mi osób nic się nie stało. Ale miasto i jego mieszkańcy musieli zostać zniszczeni, inaczej zabiliby tych kupców.
- Jak to zabili? Przecież byli wobec nich naprawdę przyjaźni, zresztą do wszystkich tacy byli.
- Zobacz sobie więc, kim naprawdę byli, a wtedy wszystko zrozumiesz - odparł Maciek.
Ponownie popatrzyłam w kryształ i akcja wróciła do momentu pobytu w zajeździe. Gdy tylko zapadł wieczór, dwoje dzieciaków chciało wymknąć się na chwilę, żeby obejrzeć sobie miasto, jednak kiedy doszli do okazałej fontanny, wtedy zaczepił ich jeden człowiek. Chociaż był miły, to dzieci nie chciały z nim rozmawiać i zamierzały natychmiast wracać go łóżek. Wtedy ów człowiek zarechotał bardzo nieprzyjemnie i zaczął się zmieniać. Gdy już skończył, to okazał się być wręcz przerażającym stworem, będącym jakby krzyżówką człowieka i jaszczura, dodatkowo wyposażony w parę wielkich, błoniastych skrzydeł. Palce miał zakończone ostrymi szponami, a z długich kłów ciekł jad, który opadając na ziemię syczał. Dzieci bardzo się przeraziły i zaczęły uciekać, wzywając pomocy, jednak z okolicznych domów zaczęły wychodzić bardzo podobne stwory, co oznaczało, że ratunku nie można się było spodziewać.
- O mój Boże! Co to za kreatury?! - jęknęłam.
- Zmiennokształtni lub ludzie-kameleony, jak kto woli - wyjaśnił mi bardzo ponuro Maciek - To wyjątkowo bezwzględne i podłe bestie.
- Czy one chciały zjeść te dzieci?
- Gorzej, Sereno. Te potwory stworzyły to pozornie piękne miasteczko jako istny raj dla zmęczonych podróżników. Nocą zaś, kiedy ci zasypiali, owe stwory zabijały ich. Dorosłych zjadały, a ich majątki i towary dzieliły między sobą, ale duża część szła dla ich wodza, który mieszał w zamku na skraju miasta.
- To potworne. A co robiły z dziećmi? - spytałam zaniepokojona.
- W mieście znajdowała się spora świątynia poświęcona ich bogu. Jako ofiary żądał on niewinnych dzieci, niezależnie od ich rasy czy pochodzenia.
Przerażona tymi informacjami ponownie spojrzałam w zwierciadło, chcąc zobaczyć, co się stanie z tą dwójka maluchów. Wtedy zobaczyłam, że te potwory otoczyły dzieci i chciała je zabrać do swojej świątyni, jednak nagle drogę zastąpił im Maciek. Siłą woli odepchnął on te kreatury i zabrał dzieci ze sobą. Potwory zaczęły ich gonić, jednak Maciek wystrzelił w ich kierunku kilka błyskawic, co ich zatrzymało. Następnie dotarł do zajazdu. Gospodarz, który również przybrał prawdziwy wygląd już chciał zabrać się za swoich gości, ale Maciek cisnął w niego sporą kulą ognia i stwór szybko zamienił się w kupkę popiołu. Potem zaś, obudziwszy wszystkich kupców Maciek zabrał ich razem, po czym teleportował się z nimi dość daleko od owego miasta. Pokrótce wyjaśnił im całą sytuację i każąc ludziom na siebie poczekać zniknął. Ponowie zobaczyłam scenę, jak Maciek zbiera energię, żeby zniszczyć miasto. Oczywiście część stworów ruszyła w jego stronę, aby go zabić, ale daremny był ich trud. Znów ujrzałam scenę unicestwienia miasta, tym razem jednak w pełni rozumiałam dlaczego Maciek to zrobił. Ono było śmiertelną pułapką dla każdego, kto się w nie zapuścił i odważył się spędzić w nim noc.
- Przepraszam cię bardzo - powiedziałam ponuro - Teraz już wszystko rozumiem. Miałeś rację, Maćku. Zniszczenie tego miasta było rzeczywiście przysługą oddaną ludzkości.
- Sama więc widzisz, że bardzo wiele spraw wcale nie jest takich, jakie się nam wydają - odparł Maciek, lekko się przy tym uśmiechając.
- Oj tak. Bardzo wiele - westchnęłam głęboko.
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Gdy już Ash zniknął za pierwszymi z trzech drzwi, to i ja tata zaraz ruszyliśmy w jego ślady, oczywiście każde swoimi wrotami - ja jednymi, a tata drugimi.
- Spokojnie, córcia. Wszystko będzie dobrze - powiedział do mnie tata, zanim się rozdzieliliśmy - Spotkamy się już niedługo, na końcu tej drogi, cokolwiek oczywiście tam jest.
- Obawiam się, że cokolwiek to jest, to się nam może nie spodobać - odpowiedziałam tacie.
- Ale chyba i tak tam pójdziemy, prawda?
- Jakie chyba, tato? Na pewno!
Tata zachichotał i bardzo wesoło poczochrał mnie po głowie, mówiąc:
- A więc do zobaczenia po drugiej stronie drogi.
- Cokolwiek na niej się znajduje.
- Właśnie.
Po tych słowach tata wyszedł z pokoju przez swoje drzwi, a ja zaraz wyszłam przez swoje drzwi i znalazłam się w jakieś dość dziwacznej sali, podobnej do tej, z której wyszłam, tylko trochę innej. Właściwie różnice między nimi były minimalne, dlatego nie zwróciłam na nie większej uwagi, tylko zaraz ruszyłam w kierunku drzwi, które zobaczyłam na końcu sali, a towarzyszący mi Buneary, Butterfree i Greninja szli tuż obok mnie.
- Jesteś pewna, że chcesz przez nie przejść? - usłyszałam nagle za sobą czyjś dobrze mi znany głos.
Obejrzałam się za siebie i zauważyłam nagle Paula opartego o ścianę i patrzącego w moim kierunku. Jego twarz zdobił jak zwykle podły, a także bardzo ironiczny uśmieszek, który znałam aż za dobrze.
- Paul? - zapytałam ze zdumieniem - Co ty tu robisz?
- Próbuję cię odwieźć od popełnienia największego błędu w twoim życiu, czyli poświęcania się dla twojego brata, po raz kolejny zresztą.
- Nigdy nie musiałam niczego poświęcać dla mojego brata, choć gdyby było trzeba, to bez wahania...
- Nigdy? - przerwał mi ironicznie Paul - A twoja kariera w branży koordynatorów? Czy nie porzuciłaś jej dla Asha?
- Nie. Porzuciłam ją dlatego, że sama tak chciałam, bo takie życie mi nie odpowiadało. Bo sama tak wybrałam i koniec pieśni.
Paul zachichotał podle i powiedział:
- Oczywiście, ale jakoś twój brat nie zrezygnował z kariery dla ciebie. To bardzo ciekawe, że on ze sławy nie musiał rezygnować, a ty tak.
- Z niczego nie musiałam rezygnować. Wybrałam takie życie i dobrze mi z nim.
- Ależ oczywiście. Skoro chcesz w to wierzyć.
Spojrzałam na niego bardzo poirytowana. Dobrze wiedziałam, że nie powinnam się była zatrzymywać, tylko iść przed siebie i nie zwracać wcale uwagi na słowa tego głupka, ale jakoś nie potrafiłam tego zrobić.
- Czego ty właściwie ode mnie chcesz? - zapytałam poirytowana - Od zawsze traktowałeś mnie jak powietrze, a jeśli zwracałeś na mnie uwagę, to tylko po to, aby mi jakoś dokuczyć. A teraz co? Nagle przejmujesz się moim losem?
- Oczywiście - odpowiedział wesoło Paul - Czy twoim zdaniem bycie złośliwym wobec kogoś odbiera nam prawo do tego, aby na tym kimś nam zależało?
Pytanie było całkiem sensowne, ale też jakoś wcale mi nie pasowało do Paula. Wcale a wcale.
- Przecież ty nie dbasz o nikogo prócz siebie - powiedziałam ze złością - Sam kiedyś bezczelnie się do tego przyznałeś. Kłamałeś wtedy?
- Wtedy powiedziałem ci prawdę, ale skąd wiesz, że to była prawda już na zawsze? Bez możliwości zmiany?
Niezbyt chciało mi się wierzyć w jego słowa, lecz mimo to słuchałam ich z uwagą, będąc ciekawą, jak ta rozmowa się dalej potoczy.
- I co? Chcesz powiedzieć, że nagle się zmieniłeś i zaczęło ci na mnie zależeć?
- Tak, bo posiadasz w sobie talenty, których wcześniej w tobie nie dostrzegałem. Szkoda by było tak po prostu je zmarnować.
- A jak ja twoim zdaniem je marnuję?
- Robiąc za popychadło swojego brata.
- Ja nie jestem jego popychadłem, tylko członkiem jego drużyny.
- Tak i wiecznie pozostającym w cieniu swojego starszego brata. Gdy tylko piszą w gazetach o waszych sukcesach, to zawsze wymieniają Asha i Serenę. Was rzadko wspominają. A ciebie to już szczególnie.
- I co? Ciebie to tak martwi?
- Niewykorzystane talenty zawsze mnie martwią. Tak już mam.
- W to już jestem w stanie uwierzyć. Ale co ja niby twoim zdaniem powinnam zrobić?
- Odejść stąd i zająć się sobą i swoim życiem.
- I co? Mam tak po prostu zostawić ojca i brata z ich misją?
- To misja Asha, nie twoja. Ty tu jesteś tylko na przyczepkę, Dawn. I już zawsze tak będzie. Wielki Sherlock Ash będzie zgarniać całą sławę oraz poklask tłumów, a o jego siostrze wszyscy łatwo zapomną, jeżeli w ogóle o niej usłyszą.
- Słyszeli o mnie. Cała nasza drużyna została odznaczona!
- Tak, ale tylko raz! A ile razy odznaczono Asha i Serenę? I ile razy jeszcze ich odznaczą? Pamięć o nich przetrwa wieki, a o tobie? Kto będzie pamiętał, gdy już wszyscy, których znasz odejdą?
Przez chwilę nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć, bo te słowa były naprawdę przerażające i jakże prawdziwe. Rzeczywiście, tak właśnie mogło się stać. Po wielu latach o Ashu i Serenie wszyscy będą słyszeć, a o mnie nikt. To ich osoby będą zawsze sławne, o mnie albo nikt będzie pamiętał, albo czasami sobie ktoś przypomni, ale to się szybko zmieni. Jako detektyw będą tylko siostrą Sherlocka Asha i zarazem jednym z kilku pomocników, bez których drużyna mogłaby się obejść. Już od jakiegoś czasu takie myśli chodziły po głowie, ale zwykle panowałam nad nimi dobrze wiedząc, jak często głupia ambicja prowadzi do problemów. Serena była tego najlepszym przykładem. Tylko, że ona nigdy nie musiała żyć w cieniu mojego brata, a ja chyba byłam już na to skazana. Właściwie, to przez długi czas praktycznie wcale mi to nie przeszkadzało, ale od jakiegoś czasu to się powoli zaczęło zmieniać. Nie wiem, dlaczego, czy to przez okres dojrzewania, czy też po prostu z powodu odznaczenia przez burmistrza poczułam w sobie przypływ ambicji? Sama nie wiem. Tak czy siak po wypadku Clemonta przestało mi tak bardzo zależeć na sławie, ale czasami to się we mnie odzywało. A teraz zrobiło to dwa razy. Pierwszy raz przy poprzedniej próbie, a drugi raz teraz. Rzecz jasna dobrze wiedziałam, że to wszystko, co przeżywam jest tylko próbą wystosowaną wobec mnie, ale i tak czułam się dość kiepsko. Dobrze wiedziałam, co się stało, gdy ostatnio uległam takiej chęci wybicia się przed swojego brata i nie chciałam tego powtarzać, ale podobno ludzka ambicja potrafi wypierać nawet zdrowy rozsądek. I teraz również się tak działo, a w każdym razie przez chwilę.
Paul tymczasem krążył wokół mnie niczym sęp wokół padliny i lekko przy tym mrucząc uśmiechał się, a potem powiedział:
- Widzisz więc sama, że po twojej głowie krąży cała masa wątpliwości, czy dobrze postępujesz. To bardzo dobry znak, bo to oznacza, że jeszcze potrafisz myśleć. A to z kolei znaczy, że jest dla ciebie nadzieja. Możesz wyrwać się z cienia swojego brata, jeśli tylko będziesz miała dość sił, aby to zrobić. Czy wystarczy ci na to odwagi?
Ponieważ milczałam, Paul dalej atakował mnie swoim jadem.
- Pomyśl tylko, możesz osiągnąć wszystko i stać się kimś, jeśli tylko zechcesz. Koniec z rolą podrzędnego pomocnika, a sama będziesz sławna. Przebijesz swojego brata i wszyscy zapamiętają twoje imię. Dawn Seroni, sławna na cały świat pani detektyw lub kto tylko zechcesz.
- Ja nie potrafię rozwiązywać zagadek.
- Możesz potrafić, jeśli tylko zechcesz. Więcej wiary w siebie, a mniej polegania na swoim bracie.
Zastanawiałam się przez chwilę nad jego słowami i nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Z jednej strony doświadczenie i zdrowy rozsądek kazały mi stąd uciekać i dać sobie spokój, ale też z drugiej strony bardzo chciałam poczuć się ważna i być kimś. Słowa Paula zatem wydawały mi się bardzo kuszące i dlatego wahałam się, co mam zrobić.
- A co z Ashem? - spytałam po chwili.
- On sam sobie da radę. Jakoś dotąd zawsze to robił, więc czemu teraz miałby tego nie zrobić?
Spojrzałam na towarzyszące mi trzy dzielne Pokemony i wtedy sobie przypomniałam, że dwa z nich dał mi Ash, a on zawsze porządnym starszym bratem. Dał mi dwa swoje stworki do ochrony, aby mnie strzegły. Co by teraz powiedział, gdyby zobaczył, że się waham, czy iść dalej i wesprzeć go o tym, czy też może odejść i zostawić go samemu sobie? Ash nigdy nie miał takich wątpliwości, a więc ja też nie powinnam ich mieć. Poza tym jestem Ketchum, a przecież każdy Ketchum zawsze walczy do końca i nie porzuca przyjaciół w potrzebie, a tym bardziej rodziny. Poza zdrajcami, takimi jak ojciec taty wszyscy Ketchumowie walczą do końca o to, co słuszne. Mogą popełniać błędy, ale zawsze jakoś je naprawią i w końcu zrobią to, co zrobić należy. Ja też jestem przecież Ketchumem, chociaż noszę inne nazwisko, ale po ojcu zawsze byłam Ketchum, więc wiedziałam, co powinnam zrobić.
- Wybacz, Paul, ale nie zostawię ojca i brata. Nie teraz i nie dzisiaj.
Paul popatrzył na mnie z kpiną, prychnął pogardliwie i powiedział:
- Głupia jak zawsze. Widzę, że nic się nie zmieniłaś. Wielka szkoda. Miałaś przed sobą obiecującą karierę.
- Tę mogę zrobić zawsze, ale gdybym teraz odeszła, to już na zawsze straciłabym honor.
- Ty i ten twój honor. Jesteś bardzo naiwna, jeśli sądzisz, że twój brat by postąpił tak, jak ty teraz.
- To się mylisz. Mój brat mnie kocha i wspiera.
- Twój brat dba tylko o siebie i tę swoją dziewuchę! - krzyknął Paul i złapał mnie za ramię - Weź się ocknij, bo inaczej do końca życia będziesz żyć w jego cieniu!
- Puść mnie! - warknęłam z gniewem.
- Muszę cię ocalić, choćby wbrew twojej woli!
- Puszczaj mnie!
- Wybacz, ale to dla twojego dobra.
- Sama zadecyduję, co jest dla mnie dobre!
- Ty nie wiesz, co jest dla ciebie dobre.
- A ty to niby wiesz?!
- Owszem, wiem.
Paul zacisnął mocniej palce na moim ramieniu, aż poczułam na nim jego paznokcie. Lekko pisnęłam z bólu i próbowałam się jakoś wyrwać, ale nie zdołałam tego zrobić, gdyż gość zbyt mocno mnie trzymał.
- Puść mnie, Paul! - zawołałam.
- Jeszcze kiedyś mi za to podziękujesz - odparł złośliwie Paul.
Buneary zapiszczała ze złości i skoczyła na niego, atakując go swoją mocą. Chłopak ze złością puścił mnie i zaczął się osłaniać przed jej atakami, ale nie trwało to długo, bo szybko ją z siebie zrzucił, ogłuszając biedaczkę uderzeniem pięści między oczy.
- Buneary! - krzyknęłam przerażona.
Prędko do niej podbiegłam i sprawdziłam, co jej jest. Na szczęście nic złego jej się nie stało, była tylko lekko oszołomiona. Widać Paul posiadał mocną pięść. Nie miał jednak szans użyć jej znowu, ponieważ Butterfree i Greninja go zaatakowali. Ten pierwszy strzelił mu w twarz usypiającym proszkiem, zaś drugi uderzył go z kopa i odrzucił daleko od siebie. Potem cisnął w niego shurikenem, ale ten przeszedł przez Paula na wylot i uderzył w ścianę za nim, robiąc przy tym sporo huku i dymu. Gdy już się uspokoiło, to drań zniknął.
- Hej! A on gdzie?! - zawołałam zdumiona.
Spojrzałam na towarzyszące mi Pokemony i poczułam, że chyba nie chcę znać odpowiedzi.
- Lepiej już stąd chodźmy - powiedziałam do nich - A przy okazji, dziękuję wam. Bez was byłoby po mnie.
Stworki zapiszczały lekko zawstydzone tym komplementem, a ja czule się uśmiechnęłam i już całkowicie spokojna przeszłam przez drzwi, którymi wyszłabym o wiele wcześniej, gdyby Paul się nie wtrącił. O ile to był Paul, w co poważnie wątpiłam.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
- Czy udało im się?
- Tak, Sereno - Maciek był naprawdę zadowolony - Właśnie pokonali ostatnią przeszkodę.
- Ash! - pomyślałam w sercu, nie kryjąc przy tym swojego wzruszenia - Ukochany mój, udało ci się. Ash! Dawn! Josh! Wszystkim wam się udało! A więc idźcie więc dalej! Czekam na was!
- Tak, Sereno, oni pokonali wszystkie trudności. A teraz rozpocznie się walka, która wreszcie zakończy tę historię. Zanim to jednak nastąpi, to chcę cię jeszcze prosić o drobną przysługę.
- Mów, proszę - odparłam - Co mogę dla ciebie zrobić?
- Po pierwsze, teraz musisz wspierać Asha w taki sam sposób, jak to robiłaś podczas jego walk o Odznaki w Kalos, a zwłaszcza podczas starć z Violą, Grantem i Korriną.
- Rozumiem, ale to nie będzie trudne, bo podczas naszej rozmowy cały czas to robiłam. I teraz też nie przestanę tego robić - powiedziałam wesoło.
- Wiem i wierz mi, miało to wpływ na te wyzwania, podobnie jak i na walkę, którą obaj stoczymy. A propos walki, to jest jeszcze jedna rzecz.
- Co takiego?
- Chciałbym, żebyście wtedy, gdy będziecie mieli wraz z Ashem zadać mi ostateczny cios, nie wahali się. Po prostu to zróbcie. Im szybciej, tym lepiej dla wszystkich, zwłaszcza dla mnie.
- Maciek, ale czy ty wiesz, o co nas prosisz? Przecież ja ci tu nie mogę obiecać, że bez wahania cię zabijemy.
- Sereno, proszę cię - odpowiedział Maciek spokojnym, ale i smutnym głosem - Dla mnie to będzie jedyny ratunek. Uwolnicie wasz świat od Zła i jednocześnie uwolnicie mnie. A ja chcę tylko jednego: znów być z Natalie. Chcę odzyskać moją ukochaną. Nie dbam o życie w tym świecie, gdyż bez niej nie potrafię żyć. Proszę cię, Sereno, obiecaj mi to w swoim imieniu, a Ash, gdy go poproszę, niech obieca w swoim.
Patrzyłam tak przez chwilę na Maćka i przez głowę przeleciały mi te wszystkie informacje i zdarzenia, które mi opowiedział i ukazał. To było oczywiste, że jako przybysz z innego świata mocno zawiódł się na naszym, a do tego jeszcze stracił swoją ukochaną, swój wielki skarb, a wraz z nią też chęć do życia. Kierując się zaś raczej platoniczny uczuciem do mnie robił wszystko, abym była szczęśliwa. Wspierał mnie po cichu, obserwował mnie i Asha, a przy okazji ratował nas z opresji. Strzegł nas i pilnował, aby nic nie zniszczyło naszego szczęścia. Był więc naszym przyjacielem. Po tym wszystkim, co zrobił dla nas dobrego teraz chciał tylko jednego. Był gotów poświęcić swoje życie, żeby pokonać Zło, lecz to Ash i ja mieliśmy mu je odebrać. Pokonamy Negaforce’a, ale też zabijemy przyjaciela. Jeżeli jednak to jedyne wyjście, a dzięki temu on odzyska swoją ukochaną i spokój ducha, to czy powinniśmy się wahać w tej sprawie? To naprawdę trudna decyzja, lecz naprawdę współczułam Maćkowi i rozumiałam go. Sama raz sądziłam, że utraciła Asha na zawsze i chciałam się zabić, ale na całe szczęście mnie uratowano i jak się okazało Ash żyje. Ale Natalie naprawdę nie żyła, a dla Maćka była całym światem, całym życiem.
- Dobrze - powiedziałam smutno - Jeżeli naprawdę to jedyne wyjście, to choć jest to strasznie trudne, obiecuję ci, że się nie zawaham.
- Spokojnie, Sereno, gdy ta chwila nadejdzie, to ty i Ash nie będziecie myśleć o tym, że kogoś zabijacie.
- Jak to?
- Zobaczysz - odparł Maciek - Zobaczysz, gdy ta chwila nadejdzie. A tymczasem muszę cię przeprosić.
- Za co chcesz mnie przeprosić?
Maciek znów przybrał mroczną postać i zaczął emanować mroczna aurą. W jego rękach pojawiła się jakaś niebieskawa energia.
- Na czas pierwszej fazy mojej walki z Ashem muszę umieścić cię w tej energetycznej pułapce. Nie bój się, nie zrobi ci krzywdy, jednak Ash będzie miał dodatkową motywację do tego, aby mnie pokonać.
Energia przeleciała w moją stronę, po czym uwięziła mnie w świecącej błękitnawej, przezroczystej kuli. Gdy dotknęłam ścianki wydawała się być elastyczna i miękka. Jak balon, czy piłka.
- Hej! Czy to naprawdę jest konieczne? Czuję się jak złota rybka w akwarium! - zawołałam do Maćka.
- Spokojnie, Sereno, to nie potrwa długo. Najpierw ja i Ash stoczymy bitwę Pokemon dwa na dwa. Gdy tylko Ash mnie pokona, ta bańka zniknie i będziesz wolna. Potem razem z Joshem i Dawn będziesz oglądać dalszą część walki, a kiedy Ash będzie miał mi zadać ostatni cios, podejdziesz do niego i skończycie dzieło.
- No dobrze, niech więc tak będzie.
- Ash i pozostali są już za tymi drzwiami. Czas więc, żeby odbyła się finałowa walka.
Z jednej strony cieszyłam się, że Ash i reszta szczęśliwie przeszli już wszystkie próby, ale z drugiej strony byłam przerażona, bo nie wiedziałam, jak zakończy się ta przygoda i czy kiedy nadejdzie na to pora, to Ash i ja będziemy mieli dość siły, żeby zrobić to, o co prosił Maciek? Już wkrótce miałam okazję się przekonać, jak zakończy się ta walka. Być może zabrzmi to nieco patetycznie i dość głupio, ale poczułam wtedy, że już za chwilę Ash stoczy walkę swojego życia i to jeszcze z najpotężniejszym ze wszystkich swoich dotychczasowych wrogów.
C.D.N