czwartek, 21 grudnia 2017

Przygoda 020 cz. I

Przygoda XX

Groźny wypadek cz. I


- Jeszcze raz, Sereno. Ale tym razem spokojnie. Trochę za szybko to robisz - powiedział do mnie Ash, uśmiechając się przy tym delikatnie.
Oboje byliśmy ubrani w białe stroje do szermierki i w ogrodzie Delii Ketchum ćwiczyliśmy walkę na szpady. Ponieważ czas wolny od pracy w restauracji poświęcaliśmy najróżniejszym przyjemnościom, to pewnego razu zaproponowałam mojemu ukochanemu, aby nauczył mnie on szermierki. W końcu był w tej dziedzinie mistrzem, nie mówiąc już o tym, że podczas ostatniej olimpiady sportowej w zawodach z szermierki stanął do pojedynku z naprawdę trudnym do pokonania przeciwnikiem i zwyciężył. Dlatego też uznałam, że skoro przyszła mi już chętka na to, aby zostać szermierzem, to powinnam uczyć się pod okiem prawdziwego mistrza, a w moich oczach tym mistrzem jest Ash. Na szczęście mój chłopak zgodził się na moją prośbę bez wahania, czego efektem była nasza lekcja, której teraz z prawdziwą przyjemnością się poświęcaliśmy.
Słysząc słowa Asha o tym, że źle ruszam ręką, wydyszałam:
- A niby jak mam to zrobić?
Ash wówczas zdjął z twarzy maskę treningową, którą nałożył przed walką. Ja miałam na sobie podobną. Dla niewtajemniczonych w arkana tej jakże bardzo szlachetnej sztuki sportowej powiem, że służyły one do tego, aby chronić walczących ze sobą szermierzy przed uderzeniem się szpadą w twarz. Co prawda szpady miały na końcu ostrza gałki, poza tym były tępe, a więc w żaden sposób nie mogliśmy sobie nimi zrobić krzywdy, ale i tak istniało ryzyko wydłubania sobie oczu podczas lekcji szermierki. Uznaliśmy więc oboje, że ostrożności nigdy nie za wiele i założyliśmy na twarze maski treningowe.
Teraz jednak, gdy Ash zdjął swoją, ja również tak zrobiłam.
- Mam ci pokazać, o co mi chodzi?
- Będzie mi bardzo miło, jeśli to zrobisz - odpowiedziałam mu.
Chłopak uśmiechnął się do mnie i stanął tuż za mną, po czym wziął moją prawą dłoń w swoją. Mimowolnie otarł się wówczas o mnie, zaś ja poczułam, jak przez całą moją postać przechodzi dreszczyk przyjemności. Zawsze lubię bliskość Asha, bo działa ona na mnie niezwykle pozytywnie. W głębi serca chciałam nawet, żeby ta chwila, gdy on stoi za mną i trzyma moją dłoń w swojej, trwała jak najdłużej, nawet całą wieczność, jeśli tylko tak się da.
- Zobacz, Sereno. To jest całkiem proste - głos Asha szybko przywołał mnie do rzeczywistości.
Spojrzałam na niego z uśmiechem i szepnęłam:
- Możesz mi pokazać?
Ash zachichotał radośnie, pocałował mnie z miłością w usta, po czym zaczął poruszać moją ręką tak, jak ja powinnam nią poruszać w trakcie naszych ćwiczeń. Już po chwili oboje poruszaliśmy się razem i to równym rytmem. Chłopak poruszał moją ręką, ja zaś poruszałam całą resztą mojej osoby w taki sposób, aby móc dopasować się do jego ruchów, które on w tej samej chwili wykonywał.
- Widzisz? To proste - powiedział Ash, gdy już mnie puścił.
Uśmiechnęłam się do niego czule, odgarniając sobie lekko spocone włosy z czoła.
- Tylko wtedy, gdy oboje razem to robimy - odpowiedziałam mu.
Ashowi najwidoczniej spodobały się moje słowa, gdyż uśmiechnął się do mnie i lekko przysunął swoją twarz do mojej.
- Gdy działamy we dwoje, to zawsze osiągniemy każdy cel, a wiesz, dlaczego? Bo ufamy sobie ponad wszystko - szepnął do mnie.
Chwilę później czule pocałował moje usta, a ja objęłam go za szyję oraz zachłannie zaczęłam się z nim całować.
- Hej, dzieciaki! Kolacja na stole! - odezwał się nagle wesoły głos Delii Ketchum, która wysunęła głowę przez okno.
Natychmiast odskoczyliśmy od siebie jakbyśmy zostali przyłapani na czymś niegrzecznym. W sumie nawet nie wiem, czemu to zrobiliśmy. Może z przyzwyczajenia? A może po prostu uważaliśmy, że do całowania się i to jeszcze namiętnego lepiej jest nie mieć publiczności? Tak czy inaczej Delia, widząc nasze zachowanie, zachichotała.
- Widzę, że ładnie wygląda ta wasza lekcja szermierki - powiedziała kobieta, chichocząc przy tym wesoło.
- No cóż, mamo... My właśnie... Tego no... Zrobiliśmy sobie od niej przerwę - odpowiedział jej Ash.
- Właśnie widzę.
Delia zaśmiała się ponownie, a po chwili w oknie ukazała się obok niej głowa Mister Mime’a, który zapiszczał lekko.
- Mime-mime! Mime-mime!
Pani Ketchum spojrzała na niego i pokiwała głową.
- Właśnie miałam to powiedzieć. Mister Mime i ja prosimy, abyście już skończyli na dzisiaj lekcję i przyszli na kolację - powiedziała Delia.
- Tylko się przebierzemy i już idziemy - zawołał do niej Ash.
- Dobrze, tylko nie róbcie tego zbyt długo. W końcu mamy dzisiaj na kolacji wyjątkowego gościa - zaśmiała się kobieta.
Wiedzieliśmy, o kogo jej chodzi. Była sobota, a z tej okazji przyjechał do nas Steven Meyer, aby zobaczyć swoje dzieciaki, jak i również móc spotkać się z Delią, do której miał coraz większą słabość, czego bynajmniej nie ukrywał przed nikim, a już na pewno nie przed nami. Zresztą nie musiał wcale tego robić, bo przecież miał błogosławieństwo nas wszystkich na swój związek z panią Ketchum. Clemont i Bonnie nie mieli nic przeciwko temu, aby Delia została ich macochą. Ash zaś stwierdził, że Steven Meyer może śmiało zostać jego ojczymem, byleby nigdy się nie zmienił i wciąż był takim wspaniałym człowiekiem, jakim jest teraz.
Delia oraz Mister Mime po chwili zniknęli we wnętrzu domu. Ash spojrzał na mnie.
- To co? Przebierzemy się i idziemy? - zapytał figlarnym tonem mój chłopak.
- Sam słyszałeś. Mamy dziś wyjątkowego gościa. Nie każmy mu więc czekać - odpowiedziałam wesoło Ashowi.
Chłopak zaśmiał się i pobiegł ze mną do swego pokoju.

***


Ten tydzień był dla nas dość pracowity. Najpierw wyjechaliśmy całą naszą drużyną do Wertanii, żeby tam rozwiązać sprawę napadu na bank, która to okazała się być o tyle utrudniona, że podczas jej prowadzenia Ash zachorował na zapalenie ucha, przez co nie mógł on brać czynnego udziału w naszej przygodzie, tak jak wcześniej to robił. Na całe szczęście dla nas ja przejęłam inicjatywę i poprowadziłam całe śledztwo, choć i tak to tylko dzięki Ashowi zagadka została rozwiązana, bo to przecież on zweryfikował wszystkie zdobyte informacje oraz wyciągnął z nich należyte wnioski. Mój chłopak jednak stwierdził, że beze mnie nie dałby sobie rady. Nie chcę się chwalić, ale jest w tym sporo prawdy, w końcu to ja prowadziłam oficjalnie śledztwo, a efektami swojej pracy dzieliłam się na bieżąco z liderem naszej kompani, który dokładnie analizował po kolei wszystkie fakty, co pomogło mu rozwiązać sprawę. Ash wówczas jeszcze raz dowiódł, że jest najlepszym detektywem XXI wieku, przynajmniej w oczach moich i naszych przyjaciół.
Tak więc mój chłopak miał w tym tygodniu całkiem sporo pracy. Nie dość, że musiał rozwiązać trudną do rozwikłania zagadkę, to jeszcze złapało go zapalenie ucha, z czym również musiał sobie radzić. Na szczęście w ten weekend choroba już mu przeszła, a ucho przestało go boleć. Można było więc powiedzieć, że Ash odniósł sukces w każdym znaczeniu tego słowa. Tym chętniej więc cieszył się spokojnym weekendem w towarzystwie moim i naszych przyjaciół. Weekend ten stał się o wiele bardziej przyjemny, kiedy zgodnie z zapowiedzią odwiedził nas Steven Meyer, który jak to on miał w zwyczaju, wprowadził w nasze towarzystwo mnóstwo radości oraz humoru. Przywiózł nawet swojej córeczce prezent: uroczą hulajnogę, na której to Bonnie miała śmigać do pracy i nie tylko. Dziewczynka strasznie ucieszyła się z tego prezentu, co udowodniła jeżdżąc na nim po całym salonie oraz kilku innych pokojach zaraz po tym, jak go dostała.
- Tato! Ten prezent jest po prostu cudowny, zupełnie tak, jak i ty! - zawołała radośnie, śmigając po pokojach.
Delia spojrzała wymownie na Meyera i powiedziała:
- Bonnie ma rację. Jesteś cudowny, Steven.
Chwilę później przypomniała sobie, że oprócz Meyera my również na nią patrzymy, więc zachichotała lekko niczym nastolatka, po czym dodała:
- Znaczy miałam na myśli, że ten prezent jest strasznie cudowny... No dokładnie tak... Nie inaczej.
- Jasne... Jak ona miała na myśli prezent, to ja jestem Piplupem - szepnęła mnie i Ashowi Dawn.
- Pip-lup-pip? - zapiszczał nieco zdumiony Piplup, który siedział na tyle blisko swojej trenerki, aby móc usłyszeć jej słowa, ale najwidoczniej nie zrozumiał ich znaczenia.
Jak więc widać, humor dopisywał nam wszystkim, dlatego też weekend spędziliśmy w cudownej atmosferze i nic nie zapowiadało tej całej tragedii, która miała miejsce w poniedziałek rano, kiedy po śniadaniu wybraliśmy się wszyscy do pracy.

***


Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie. Po pysznym śniadaniu Bonnie złapała radośnie swoją hulajnogę i jako pierwsza ruszyła wesoło w kierunku restauracji „U Delii“.
- Zobaczycie, że będę tam pierwsza przed wami! - zawołała radośnie dziewczynka.
Chwilę później w tabunie kurzu pognała ona przed siebie na prezencie od swojego ojca.
- Hej, Bonnie! Nie oddalaj się od nas! Wiesz, że nie wolno ci nigdzie samej chodzić! - zawołał za nią Clemont.
- Bonnie, przestań się wygłupiać! Po co tak pędzisz? Przecież idziemy tam wszyscy razem! - dodałam.
- Daremny trud, ona nas już nie słyszy - powiedziała Dawn.
Clemont zły złożył ręce w trąbkę i zawołał:
- Doigrasz się jeszcze, Bonnie! Zobaczysz! Jak wrócimy z pracy, to ci się dostanie!
Meyer podszedł do syna i uśmiechnął się do niego przyjaźnie.
- Synu, proszę. Nie psuj jej zabawy.
- Właśnie, Clemont. Przecież ona tak dobrze bawi się tą hulajnogą - dodał zgodnym tonem Ash.
Jego przyjaciel jednak nie podzielał tego optymizmu.
- Ale przecież sam widzisz, że Bonnie jest jeszcze taka mała i taka nierozsądna... Jeszcze wpakuje się w jakieś tarapaty - mówił Clemont.
- Daj już spokój, Clemont. A niby w jakie tarapaty Bonnie może się wpakować? - zapytałam.
- Nie wiem, ale wolę nie myśleć. Jestem za nią odpowiedzialny.
Meyer pokiwał głową na znak zrozumienia.
- Masz rację, synu. Jesteś odpowiedzialny za swoją młodszą siostrę. Ale pamiętaj, że nigdy nie należy przesadzać. W końcu Bonnie to jeszcze dziecko - powiedział mężczyzna przyjacielskim tonem - Nie wymagaj więc od niej, że będzie cię rozumieć tak, jak dorosła osoba.
- Ale to też chyba nie oznacza, że muszę jej na wszystko pozwalać? - zapytał załamanym tonem Clemont - Przecież ona chwilami w ogóle mnie nie słucha. Już Ash ma u niej większy autorytet niż ja.
Wiedziałam doskonale, że częściowo to prawda, jednak wiedziałam również, iż nie była to wina Clemonta. Bonnie po prostu imponował Ash, który w jej oczach widniał jako wspaniały bohater godny naśladowania, z kolei starszy brat był jej osobą bardzo bliską, jednak nie na tyle bliską, aby słuchać go we wszystkim, co on mówi. Oczywiście nie oznaczało to wcale, że Bonnie nie kocha Clemonta. Przeciwnie, bardzo go kocha i zawsze go kochała, ale jest jeszcze dzieckiem i wielu spraw nie rozumie.
- Clemont, nie wygłupiaj się. Przecież Bonnie bardzo cię kocha i na pewno cię szanuje - odezwał się po chwili Ash.
- Dokładnie tak, jestem tego pewna - dodałam z uśmiechem na twarzy.
- Pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu, siedzący na ramieniu Asha.
Clemont uśmiechnął się lekko, widząc to wszystko.
- Może macie rację. Może czasami po prostu przesadzam? Nieważne. Chodźmy już do pracy.
Gdy to powiedział, spojrzał uważnie na ojca.
- Zostaniesz z nami jeszcze trochę, tato? - zapytał.
- Zostanę. Wracam dopiero jutro. Delia poprosiła, abym został z wami dzień dłużej i mógł się wami nacieszyć.
- Idę o zakład, że drogi pan Meyer nie tylko swoimi dziećmi chce się nacieszyć - powiedziała nieco złośliwym tonem Dawn, ale tak, byśmy tylko ja i Ash mogli ją usłyszeć.
- Nam to mówisz? My to widzimy już od dawna - odpowiedział jej starszy brat.
- No właśnie - dodałam wesoło.
- Pika-pika! Pika-chu! - dodał wesoło Pikachu.
- To dobrze, bo bałam się już, że cierpicie na jakąś wadę wzroku - zachichotała radośnie Dawn, a jej Piplup zaćwierkał uroczo.
Chwilę później ja, Ash, Clemont i Dawn szliśmy powoli w kierunku naszego miejsca pracy, rozmawiając przy tym bardzo wesoło na temat jednej przygody, którą kiedyś przeżył mój ukochany.
- I wtedy właśnie Ash wpadł do pułapki Trapincha i o mało co nie zostałby przez niego pożarty - opowiadała dalej Dawn - Na całe szczęście nasz przyjaciel Khoury wyciągnął go stamtąd. Ja wówczas powiedziałam do Asha złym tonem: „Wiesz co, Ash? Czasami jesteś tak nieodpowiedzialny, że mam ochotę cię skrzyczeć!“.
- Tak, a ja ci na to odparłem: „Daj mi spokój! Nie potrzebuję twojego pouczania“ - odpowiedział siostrze Ash, chichocząc przy tym.
- A ja na to: „Jeśli chcę kogoś pouczać, to będę!“.
- Ja zaś na to: „Odpuść sobie!“.
- Ja zaś: „Sam odpuść! Nie pouczaj mnie!“.
- A ja: „Właśnie, że to ty mnie nie pouczaj!“.
Słuchając ich wesołej opowieści ja i Clemont co chwila parskaliśmy ze śmiechu, bo trudno się było z tego wszystkiego nie śmiać.
- Och, Ash! Wiesz, aż czasami dziw bierze, że ty i Dawn nadal jesteście przyjaciółmi, skoro tyle razy się już kłóciliście - powiedziałam.
- A ja nie uważam tego za coś dziwnego - rzekł na to Clemont - Moim zdaniem takie sprzeczki tylko dowodzą, jak bardzo zgrany duet tworzy Ash ze swoją młodszą siostrą.
- Naprawdę tak uważasz? - zapytała Dawn, mocno obejmując do siebie swojego Piplupa.
- No jasne, że tak. W końcu, jak mówi przysłowie, kto się czubi, ten się lubi - mówił dalej Clemont.
Zaśmialiśmy się wiedząc, że co jak co, ale to przysłowie doskonale pasuje na opis relacji pomiędzy Ashem a Dawn. Umieli się oni pokłócić ze sobą i to nawet ostro, ale również umieli szybko się ze sobą pogodzić i wspólnie dokonać wielu bohaterskich czynów. Poza tym mój chłopak był bardzo troskliwy wobec swojej młodszej o trzy lata siostry, a ona doceniała to (a przynajmniej miałam nadzieję, że tak jest).
Szliśmy dalej rozmawiając ze sobą wesoło, kiedy nagle dostrzegliśmy wielki tłum zebranych wokół jakiegoś skrzyżowania. Zbiegowisko to od razu przykuło naszą uwagę.
- Ciekawe, co tam się stało? - zapytałam bardzo zaintrygowana tym, co właśnie zobaczyliśmy.
- Nie wiem, ale myślę, że coś złego - powiedział Clemont.
- Sprawdźmy, to się dowiemy - zaproponował Ash.
Podbiegliśmy więc do tłumu.
- Co tu się stało? - spytałam pierwszą z brzegu osobę, którą była młoda i smutno wyglądająca kobieta.
- Jakaś dziewczynka przechodziła na pasach i potrącił ją samochód - odpowiedziała mi kobieta smutnym głosem.
- Sprawca uciekł z miejsca przestępstwa - dodał jakiś mężczyzna, który był wyraźnie oburzony - Wezwaliśmy już karetkę, zaraz powinna tu być.
- Jakaś dziewczynka? O Boże! - jęknął przerażony Clemont, łapiąc się za głowę, po czym zaczął się gwałtownie przepychać przez tłum - Proszę, żeby to tylko nie była... O NIE!
Jego reakcja upewniła nas, że właśnie stało się najgorsze. Przerażeni Ash, Dawn i ja szybko, chociaż z trudem, zdołaliśmy przejść przez tłum zebranych ludzi, a następnie zobaczyliśmy widok z najgorszych koszmarów Clemonta. Tuż obok chodnika na pasach leżała nieprzytomna Bonnie, której głowę jedna dziewczyna trzymała na kolanach. Obok dziewczynki leżała jej połamana hulajnoga. Dedenne siedział zaś tuż przy swojej pani, piszcząc zrozpaczonym głosem i trącając ją noskiem, jakby licząc, że w ten sposób ją obudzi.
- De-de! De-de! De-de! - piszczał załamany Pokemon, mając łzy w oczach.
- O nie! To Bonnie! - zawołałam, łapiąc się za usta.
- Biedactwo - dodała Dawn smutnym głosem.
Clemont powoli dotknął główki swojej siostry i pogłaskał ją delikatnie.
- Bonnie.... Bonnie, maleńka... Żyjesz? Proszę cię, odezwij się... Nie umieraj... Bonnie... Siostrzyczko...


Dziewczynka powoli się poruszyła i z wielkim trudem otworzyła oczy. Spojrzała na brata smutnym wzrokiem.
- Clemont... Braciszku... Ja... Przepraszam cię... - rzekła, z trudem wypuszczając słowa z ust.
- Ale za co mnie przepraszasz? Przecież to nie twoja wina! - zawołała załamany Clemont, a z jego oczu zaczęły cieknąć łzy.
- Powinnam była cię posłuchać i nie jechać sama do restauracji...
- Teraz to bez znaczenia. Musisz wrócić do zdrowia.
- Clemont, ja naprawdę cię przepraszam...
- Cii! Nic nie mów. Wszystko będzie dobrze. Zaraz przyjedzie karetka, pojedziesz do szpitala, a tam wyzdrowiejesz. Zobaczysz.
Dedenne podszedł do swojej trenerki i delikatnie zapiszczał. Ta zaś spojrzała na niego, delikatnie się przy tym uśmiechając.
- Dobrze, że tobie nic nie jest, Dedenne.
Pokemon, słysząc jej słowa, rozpłakał się mocno. Pikachu zeskoczył więc z ramienia Asha i objął mocno do siebie stworka, który zaczął płakać w jego ramię.
- Nasz Pikachu jest bardzo troskliwy wobec Dedenne - powiedziałam z podziwem w głosie.
- Myślę, że on traktuje go jak młodszego brata - dodała Dawn.
- Pip-lup-pip! - potwierdził jej słowa Piplup.
Ash pokiwał twierdząco głową.
- To prawda. Zresztą to nie pierwszy raz Pikachu jest taki opiekuńczy wobec kogoś. Wiesz... Kiedyś, gdy Misty podróżowała po świecie ze mną i z Brockiem, to miała sobą takiego Pokemona Togepi. Pikachu nim również troskliwie się opiekował.
- To wiele wyjaśnia - stwierdziłam.
Rozmowę przerwał nam nagły przyjazd karetki pogotowia, z której wyskoczyli pielęgniarze i dwa Pokemony Chansey. Zapakowali oni szybko dziewczynkę na nosze i wsadzili ją do pojazdu.
- Musimy ją szybko zabrać i zbadać. Obrażenia są poważne, choć nie zagrażają życiu, jednak lepiej się upewnić - powiedział jeden z pielęgniarzy.
- Jadę z wami! - zawołał stanowczym głosem Clemont.
- A ty kim jesteś, chłopcze?
- Jestem jej bratem.
- Zgoda, możesz jechać z nami.
Dedenne, słysząc to, wyskoczył z objęć Pikachu i wskoczył do karetki razem z Clemontem. Już po chwili pojazd odjechał.
- Oby tylko to nie było nic poważnego - powiedziałam, załamując z rozpaczy ręce - Mam nadzieję, że to najwyżej kilka potłuczeń i siniaków, ale nic poza tym. Martwię się.
- Wszyscy się martwimy o Bonnie, Sereno, ale spokojnie. Wszystko będzie dobrze - powiedziała Dawn, kładąc mi dłoń na ramieniu - Prawda, Ash? Będzie dobrze?
Ash pokiwał smutno głową na znak potwierdzenia.
- Nie inaczej. Będzie dobrze. Musimy w to wierzyć i cierpliwie czekać na wynik badań. Nie mamy innego wyjścia.
Chwilę później na miejsce przyjechał radiowóz policyjny, z którego wysiadło trzech policjantów, w tym nasz dobry znajomy sierżant Bob.
- Hej, sierżancie Bob! To my! - zawołał Ash, podbiegając do policjanta razem ze mną, Dawn oraz Pikachu.
Bob spojrzał na nas ze smutnym uśmiechem i powiedział:
- Ash! Serena! Dawn! Jak miło mi was znowu widzieć, choć szkoda, że właśnie w takich okolicznościach. Przykra sytuacja.
- Nie inaczej, bardzo przykra - stwierdził mój chłopak.
- Czy wiecie dokładniej, co tu się stało? - zapytał nas Bob - Dostałem dziesięć minut temu wiadomość, że dzwoniono do nas w sprawie wypadku, który miał miejsce na tym skrzyżowaniu, ale nie powiedziano mi nic więcej na ten temat.
- Bonnie wpadła pod samochód, który potrącił ją, a potem bezczelnie uciekł z miejsca wypadku - wyjaśnił szybko Ash.
Sierżant przeraził się, słysząc nasze słowa. W końcu bardzo lubi naszą drużynę, a już zwłaszcza małą Bonnie, zresztą chyba trudno mu się dziwić, w końcu jej nie można nie lubić. Ona jest zbyt urocza, aby nie mieć do niej słabości i to nawet wtedy, kiedy strzelała te swoje fochy, co zdarzało się jej nader często.
- Widzieliście dokładnie, co tu się stało? - zapytał nas Bob.
- Niestety nie - odpowiedziałam mu.
- Przyszliśmy tutaj, kiedy już było po wszystkim - wyjaśnił Ash.
- Niczego więc nie widzieliśmy - dodała Dawn.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał zasmuconym tonem Pikachu.
Sierżant Bob musiał więc razem ze swoimi ludźmi bardzo dokładnie przesłuchać ludzi zebranych wokół miejsca wypadku, aby dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. Na szczęście niektórzy z nich widzieli wypadek, więc powiedzieli funkcjonariuszom dokładnie co się stało.
- Dziewczynka zatrzymała się na tym skrzyżowaniu przed przejściem dla pieszych - mówił jeden ze świadków - Poczekała na zielone, a kiedy już je miała, to wskoczyła na hulajnogę i ruszyła nią na drugą stronę. Wtedy właśnie doszło do tragedii. Zza zakrętu wyjechał samochód, który uderzył w nią i szybko odjechał.
- Skąd wyjechał ten samochód? - zapytał sierżant Bob.
Świadek wskazał miejsce, z którego wypadł ów groźny pojazd.
- Dziewczynka nie miała szans, aby uskoczyć na bok. Gość pędził za szybko.
- Czy ktoś jeszcze wtedy przechodził przez jezdnię?
- Nie, tylko ona.
- Rozumiem.
Bob spojrzał na swojego podwładnego, który to dokładnie zapisywał wiadomości podane im przez świadka.
- Zapisałeś wszystko?
- Tak, panie sierżancie.
- To dobrze - Bob spojrzał na świadka - Czy wie pan może, jaki to był samochód?
- To był granatowy mustang.
- Kto go prowadził?
- Nie zdążyłem się przyjrzeć.
- A numery rejestracyjne? Zapamiętał pan?
- Jedynie początek... KL56. Niestety, dalej nie pamiętam.
- Dla nas to i tak dużo, proszę pana. Dziękuję panu - podziękował mu sierżant Bob, po czym podszedł do nas.


Spojrzał w naszą stronę i rzekł:
- Cóż... Wiemy już co nieco na temat samochodu, który potrącił waszą małą przyjaciółkę. Niestety, nie wiemy jeszcze, kto go prowadził, ale myślę, że wkrótce powinniśmy się tego dowiedzieć.
- Mam nadzieję, sierżancie - powiedział Ash poważnym tonem - Czy mogę poprowadzić śledztwo w tej sprawie?
- Porozmawiam z kapitanem Rockerem, ale nie wydaje mi się, aby to było śledztwo dla ciebie, Ash. Jest ono zdecydowanie za łatwe - stwierdził z lekkim uśmiechem na twarzy policjant - My po prostu musimy znaleźć ten samochód i kierowcę, który go prowadził. To nie jest zadanie dla detektywa. Raczej dla dobrego tropiciela i gliniarza w jednej osobie.
- No cóż, skoro tak uważasz - powiedział z lekkim smutkiem w głosie Ash - Ja tam nie będę się narzucał, ale mam nadzieję, że powiadomisz mnie o wszystkim, gdy już odkryjesz, kto jest za to odpowiedzialny.
- No pewnie, że tak zrobię. Masz to jak w banku - odpowiedział mu Bob, po czym wezwał swoich ludzi, wsiadł z nimi szybko do radiowozu, a następnie odjechał.
Ja i Dawn oraz Pikachu podeszliśmy powoli do Asha.
- Co teraz robimy? - zapytałam ze smutkiem w głosie.
Ash wzruszył lekko ramionami.
- Co robimy? Póki co nie możemy zrobić nic innego, jak tylko iść do pracy i powiedzieć mojej mamie, co się stało.
- Myślisz, że mogłabym pracować w takiej sytuacji? Nie umiałabym się skupić na czymś innym, jak tylko na tym, co się stało. Wciąż myślę tylko o Bonnie i o tym, co ją spotkało - odpowiedziałam mu.
- Ja również - dodała ze smutkiem w głosie Dawn.
- Myślicie, że ja nie? - zapytał Ash, spoglądając uważnie na mnie oraz na siostrę - Ale nie możemy teraz nic zrobić. W szpitalu do Bonnie i tak nas teraz nie wpuszczą. A jeśli będziemy siedzieć i czekać bezczynnie, to tylko pogorszymy nasze psychiczne samopoczucie, które to już teraz jest całe w strzępach. Jedyny sposób na to, aby nie zwariować w takiej sytuacji, to po prostu czymś się zająć.
- Pika-pi - zapiszczał smutno Pikachu, spoglądając na swojego trenera.
Ja i Dawn musiałyśmy przyznać mu rację, więc poszliśmy we trójkę do restauracji „U Delii“, gdzie czekała już na nas mama Asha. Bardzo się o nas niepokoiła, ponieważ długo nie przychodziliśmy. Zdziwił ją do tego fakt, że przyszliśmy tylko we trójkę.
- A gdzie Clemont i Bonnie? - zapytała.


Ash więc opowiedział jej, co się stało, zaś Delia, słysząc jego słowa, zasłoniła sobie usta przerażona i zawołała:
- Boże... Ale Bonnie żyje, prawda?
- Spokojnie, mamo. Bonnie żyje i ma się dobrze, a przynajmniej tak to wyglądało, kiedy ostatni raz ją widzieliśmy.
- Nie wiemy jeszcze, co powiedzą lekarze, ale kiedy ją zabierano do szpitala, to pielęgniarze byli dobrej myśli - dodałam, mając nadzieję, że to uspokoi Delię.
- Właśnie, pani Ketchum. Wszystko powinno być w porządku - rzekła smutnym głosem Dawn.
Najwidoczniej dziewczyna sama nie wierzyła wcale w to, co mówiła, ale robiła wszystko, abyśmy tego nie zauważyli. Naprawdę bardzo starała się patrzeć na to, co się stało, optymistycznie, a przynajmniej z nadzieją w sercu. Problem w tym, że nie byliśmy w stanie posiadać tej nadziei. Ja sama miałam przed oczyma przerażającą wizję biednej małej Bonnie umierającej w szpitalu. Potępiałam siebie za to, jednak co mogłam zrobić, że się o nią bałam? Bonnie jest dla mnie jak młodsza siostra, a nawet w pewnym sensie nieco jak córka. Czasami odnosiłam wrażenie, że matkuję Bonnie zamiast być jej przyjaciółką, ale czy można było inaczej? Kocham tę dziewczynkę. Zawsze ją uwielbiałam i miałam z nią doskonałe relacje, a czy to było złe, że czasami zastępowałam jej matkę? Nie robiłam tego przecież celowo. Po prostu od czasu do czasu byłam (i jestem nadal) wobec niej opiekuńcza i troskliwa tak, jak należało postępować wobec małej dziewczynki, z którą spędza się bardzo dużo czasu. Podświadomie więc czułam, że muszę się nią również opiekować, gdyby zaszła taka potrzeba, a zachodziła od czasu do czasu. Dlatego też chyba nikt nie może mi się dziwić, że w tej chwili po prostu miałam jak najgorsze obawy wobec Bonnie i bałam się, iż już jej nie zobaczę żywej. Oczywiście szybko odgoniłam od siebie takie myśli, ale one nachalnie powracały do mej głowy jak zaraza i wyraźnie chciały mnie swoją obecnością zadręczyć.
Delia wysłuchała uważnie naszych wiadomości na temat Bonnie, po czym poprosiła, abyśmy poszli do swoich obowiązków, a następnie sama zadzwoniła do Stevena Meyera, aby powiedzieć mu, co się stało. Nie była to przyjemna wiadomość, jednak trzeba było jakąś ją przekazać ojcu Bonnie, a lepiej, żeby to zrobił ktoś, kto przekaże tę wiadomość w sposób subtelny, nie zaś tak, jak zwykle przekazują takie wieści lekarze - czyli raczej dość obojętnie. Oczywiście nie wszyscy lekarze tak robią, ale niestety bardzo duża ich liczba ma to w zwyczaju. Mówią o wypadku bliskich nam osób w taki sposób, że aż człowieka jeszcze bardziej dołują zamiast go pocieszyć. Dlatego też lepiej, iż Delia postanowiła wziąć na swoje barki to brzemię. Nie wiem, jak zareagował na ten fakt Meyer, jednak znając go na pewno był zrozpaczony i wściekły. Zrozpaczony z powodu tego, co się stało i wściekły na tych, którzy zrobili coś takiego jego małej córeczce. Zresztą doskonale rozumiałam jego uczucia, bo mnie samą ogarnęła wściekłość na myśl o tym, że ktoś mógł potrącić Bonnie samochodem, a potem najzwyczajniej w świecie uciec z miejsca wypadku.
- Mam nadzieję, że ten drań, który to zrobił naszej małej przyjaciółce, zgnije w więzieniu - powiedziała mściwym tonem Dawn.
- Ja również mam taką nadzieję - dodałam i spojrzałam na Asha - A ty, Ash? Co uważasz?
- Uważam, że lepiej teraz o tym nie mówić, bo to tylko powiększa nasz ból. Już wystarczy, że o tym myślimy - odpowiedział mi mój chłopak.
Po raz kolejny obie przyznałyśmy mu rację, więc poszliśmy wszyscy do swoich obowiązków i nie rozmawialiśmy już o tym. Wróciliśmy do tego tematu na chwilę i to wtedy, gdy oznajmiliśmy naszym przyjaciołom, czemu Clemont i Bonnie dzisiaj nie zjawią się w pracy. Brock, Misty, Melody oraz Latias zareagowali na to, zgodnie z naszymi przewidywaniami, ze smutkiem i wściekłością jednocześnie.
- Mam nadzieję, że drań, który to zrobił, odpowie za to przed sądem i to bardzo szybko! - rzekła mściwym głosem Misty, zaciskając ze złości dłoń w pięść.
- Ja też mam taką nadzieję - dodała Melody bardzo groźnym głosem - Osobiście chętnie skopałabym tyłek temu, kto to zrobił.
- A ja bym ci chętnie w tym pomogła - odparła na to rudowłosa.
Nie wątpiłam, że obie spełniłyby swoje groźby, gdyby tylko miały ku temu okazję. Sama miałam na to ochotę. Jednak póki co tożsamość tego człowieka pozostawała nieznana, więc mogliśmy jedynie wyładować się na tym kimś w myślach.
- Ja zaś mam nadzieję, że sierżant Bob szybko złapie sprawcę, zanim ten zdąży zatrzeć za sobą ślady - powiedział Brock.
- Ja również mam taką nadzieję - dodał Ash - Oby tylko sierżantowi się udało.
Latias, jako że nie mogła nic mówić, wcale nie wyrażała swojej opinii, a jedynie smutno na nas wszystkich patrzyła, czym pokazywała, jak bardzo ją obeszło to, co spotkało naszą przyjaciółkę, która sama również zdążyła polubić.
Po krótkiej rozmowie na ten temat wszyscy powróciliśmy do swoich obowiązków i staraliśmy się jak najmniej o tym wszystkim myśleć, a jak najwięcej skupić się na pracy, którą wykonywaliśmy, co jednak wcale nie było takie proste. Z radością przywitaliśmy więc chwilę, kiedy nasza zmiana się skończyła i mogliśmy już pójść odwiedzić Bonnie z nadzieją, że lekarze wyrażą zgodę na taką wizytę.

***


- Nie, moi drodzy. Nie widzę przeciwwskazań. Możecie iść odwiedzić swoją przyjaciółkę - powiedział lekarz dyżurny, który nas przyjął - Tylko pamiętajcie, nie siedźcie tam zbyt długo i nie męczcie zbytnio naszej małej pacjentki.
- Spokojnie, nie będziemy jej męczyć. Wręcz przeciwnie, chcemy jej nieco poprawić humor - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash - A może pan nam powiedzieć, co jej jest?
- Nic groźnego dla życia. Jest tylko trochę potłuczona na całym ciele, zwłaszcza na nodze, a prócz tego uderzyła się ona w głowę. Upadek sam w sobie był dość groźny, ale szczęśliwym trafem ta mała ma twardą czaszkę, więc nie stwierdziliśmy u niej wstrząsu mózgu. Poleży więc w szpitalu kilka dni, a potem będzie mogła wrócić do domu. Jednak tak dla pewności lepiej będzie, gdy po wypisaniu jej ze szpitala poddała się rehabilitacji.
- Może być pan pewien, że osobiście tego dopilnujemy - uśmiechnęłam się do lekarza, oddychając przy tym z ulgą.
Ucieszyłam się bardzo na wieść, że Bonnie jednak nic poważnego nie dolega, jednak mimo wszystko też byłam nadal wściekła na tego człowieka, który potrącił samochodem naszą małą przyjaciółkę, a potem najzwyczajniej w świecie uciekł, nie zamierzając za nic brać odpowiedzialności. Byłam bardzo też zła na sierżanta Boba, który nie chciał, żebyśmy brali udziału w jego śledztwie uważając, iż nie jest to zadanie dla nas. Może i miał rację, jednak mimo wszystko poczułam się lekko urażona takim stwierdzeniem. Ash nie wypowiadał się co prawda na ten temat, ale moim zdaniem również czuł się lekko zawiedziony postawą naszego przyjaciela, bo zdecydowanie nie tego się po nim spodziewał. Ale cóż... Skoro nie ma się tego, co się lubi, trzeba lubić to, co się ma, a my mieliśmy właśnie możliwość odwiedzenia Bonnie w szpitalu, z którego to postanowiliśmy natychmiast skorzystać.
Weszliśmy na salę, gdzie leżała pogrążona we śnie Bonnie. Mała miała na głowie opaskę z bandaży, lewą stopę w gipsie oraz plastry na kolanach i policzkach. Przy łóżku dziewczynki siedzieli Meyer oraz Clemont. Obaj byli wyraźnie zasmuceni. Co prawda stan Bonnie nie był zatrważający, a jej życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo, ale ojciec i brat dziewczynki musieli się o nią poważnie martwić i wcale nas nie dziwiło. Gdybym to ja miała siostrę, którą bym bardzo kochała i którą potem by spotkało coś takiego, to oczywiście wcale nie umiałabym skakać z radości po czymś takim. Ash już mi kiedyś powiedział, że ten, kto kocha, bardzo się martwi o tego, kogo kocha i widząc zachowanie Meyera oraz Clemonta wiedziałam, że ma on rację. Ich reakcja na wypadek Bonnie tylko to potwierdziła.
- Witajcie - powiedziałam cichym głosem.
Meyer i Clemont spojrzeli na nas z uśmiechem, który to delikatnie ozdobił ich twarze.
- Witajcie. Cieszę się, że przyszliście - powiedział Clemont.
- Przecież nie mogliśmy zostawić naszej małej przyjaciółki w potrzebie - odpowiedział mu Ash, podchodząc powoli do przyjaciela - Lekarz mówił, że Bonnie wyjdzie z tego.
- Tak, nam też to mówił, ale dodał, że niewiele brakowało i zapadłaby w śpiączkę, z której by się mogła już nigdy nie obudzić - dodał Clemont.
Meyer pokiwał głową na znak, że syn mówi prawdę.
- Nie inaczej. Na szczęście Bonnie ma twardą głowę po swoim ojcu i bracie - powiedział, z trudem siląc się na żart.
Widziałam doskonale, jak z trudem mu to przychodzi, więc spojrzałam na Bonnie, która wciąż spała pogrążona w głębokim śnie.
- Czemu ona śpi? - zapytałam.
- Była strasznie wyczerpana, ale nie mogła zasnąć, więc dostała coś na sen, aby odzyskała siły i obudziła się wypoczęta - wyjaśnił nam Clemont - Najpierw jednak lekarze bardzo długo ją męczyli tymi swoimi badaniami nim stwierdzili, że jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
- To może lepiej jej nie budźmy - stwierdziła Dawn i spojrzała ona na Clemonta, pytając: - Chcesz, byśmy sobie poszli?
- Nie, bardzo dobrze, że przyszliście. Ale jak sami widzicie Bonnie nie jest teraz w stanie przyjmować gości. Sami rozumiecie - wyjaśnił nam nasz przyjaciel.


Meyer wstał z krzesła i powiedział:
- Synu, weź swoich przyjaciół i idź do Delii. Wypocznijcie i nabierzcie sił. W końcu jutro rano idziecie do pracy.
- A ty, tato? Co zamierzasz? - zapytał go Clemont.
- Ja zostanę z Bonnie. To mój obowiązek. Będę nad nią czuwał razem z Dedenne - powiedział Meyer i spojrzał na Pokemona - Prawda, mały?
- De-de-ne! - zapiszczał radośnie Dedenne.
- Ale pan też powinien odpocząć. W końcu dla pana to także był wielki szok - oponowałam przeciwko jego decyzji.
Meyer uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
- Dziękuję ci, Sereno, że tak się o mnie troszczysz, jednak moje miejsce jest przy moim dziecku. Nie mogę teraz zostawić Bonnie. Rozłożę tu sobie polówkę i będę czuwał nad moją córeczką.
Wszyscy chcieliśmy przekonać Meyera, aby zmienił swoje zdanie, ale on uparł się, że zostanie z Bonnie, więc ostatecznie sobie odpuściliśmy.
- Uwierzcie mi, jak mój tata się na coś uprze, to już nie ma przebacz - zażartował sobie Clemont.
- Właśnie zauważyliśmy - zachichotała Dawn, kiedy już opuszczaliśmy salę, gdzie leżała Bonnie.
- Bonnie jest po nim tak samo uparta - powiedziałam.
Clemont uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Owszem, to prawda.
Zamyślony chłopak nie patrzył przed siebie, także nic dziwnego, że po chwili wpadł on na jakąś pielęgniarkę o długich, czerwonych włosach.
- Strasznie panią przepraszam. Zamyśliłem się i nie zauważyłem pani. Naprawdę przepraszam - zaczął przepraszać nasz przyjaciel.
- Ależ nic się nie stało, chłopcze. Ja się wcale na ciebie nie gniewam - odpowiedziała mu pielęgniarka, poprawiając sobie maseczkę na ustach.
- Mimo wszystko powinieneś bardziej uważać, drogi chłopcze - rzekł pouczającym tonem stojący tuż obok niego pielęgniarz o krótko obciętych, fioletowych włosach.
Jego koleżanka trąciła go łokciem w odstający mocno brzuch, przez co pielęgniarz jęknął.
- Dałbyś chłopakowi spokój. Przecież widać, że jego trapi coś bardzo nieprzyjemnego - skarciła go - Prawda, mój drogi? Inaczej nie wpadłbyś na mnie, mam rację?
- No tak, to prawda - powiedział załamanym głosem Clemont - Mam pewną przykrość, która mnie dręczy, ale to mnie nie tłumaczy i nie daje mi powodu, bym wpadał na ludzi. Jeszcze raz bardzo serdecznie przepraszam.
- Ależ nic się nie stało. Ja naprawdę nie mam do ciebie żalu - odezwała się pielęgniarka.
Następnie pociągnęła za sobą swojego kolegę i oboje zniknęli nam z oczu.
- Chodźmy, Clemont. Nie traćmy czasu na zostawianie tutaj - rzekł Ash - Twój tata czuwa przy Bonnie. Ona jest bezpieczna.
- Wiem, ale wciąż się boję, że jej się może pogorszyć albo coś w tym stylu, a wtedy już nigdy więcej jej nie zobaczę - jęknął zasmuconym tonem Clemont.
- Ej! Weź nawet tak nie mów, jasne?! Bonnie będzie cała i zdrowa! - skarcił go za taki sposób myślenia Ash.
- No właśnie, Clemont! Bonnie już niedługo wróci do naszej wesołej paczki, zobaczysz - powiedziała Dawn, klepiąc chłopaka przyjacielsko po ramieniu.
- Może to i prawda - zamyślił się młody Meyer - No, tak czy inaczej macie rację. Wracajmy do domu.

***


W domu jednak nie poczuliśmy się zdecydowanie lepiej. Musieliśmy jakąś zająć się różnymi zajęciami, żeby już nie myśleć o tym, co spotkało naszą biedną Bonnie. Wiedzieliśmy co prawda wszyscy, że jej życiu już nie zagraża niebezpieczeństwo, ale nie zmniejszało to naszych obaw o to, iż w każdej chwili może się jej pogorszyć, bo przecież mogło. Próbowaliśmy o tym nie myśleć, ale cóż... To było silniejsze od nas. Dlatego też każdy zajął się czymś innym. Ash wraz z Pikachu trenowali na podwórzu, ja razem z Fennekinem, Panchamem oraz Mister Mimem zajmowałam się sprzątaniem kuchni i kilku innych pokoi, zaś Dawn ścierała kurze ze wszystkich mebli w salonie, w czym pomagał jej wierny Piplup. Clemont zaś zniknął gdzieś i nie wiedzieliśmy, gdzie on jest.
Jakiś czas później zadzwonił telefon. Poszłam go odebrać, a kiedy to zrobiłam, to zobaczyłam na ekranie obraz Delii Ketchum.
- Witaj, Sereno. A gdzie są Ash i reszta?
- Wszyscy zajmują się czym się tylko da, żeby nie myśleć już o tym, co się stało - odpowiedziałam jej.
- Rozumiem. Przekaż im więc, że ja już zamykam restaurację i pójdę do szpitala zobaczyć Bonnie - powiedziała po chwili Delia - Nie czekajcie na mnie z kolacją, bo wrócę później niż zwykle.
- Oczywiście. A zostawić ci coś?
- Nie, dziękuję. Sama sobie uszykuję, jak już wrócę. To trzymajcie się ciepło i do zobaczenia później!
To mówiąc Delia odłożyła słuchawkę, a jej obraz na aparacie zniknął. Zasmucona odłożyłam telefon i poszłam do Asha, który właśnie trenował z Pikachu. Chłopak, widząc mnie, przerwał natychmiast trening.
- Trenujemy razem z Pikachu, żeby nie wypaść z wprawy. Nigdy nie wiadomo, kiedy nam się to może przydać - powiedział do mnie Ash tak, jakbym przyłapała go na robieniu czegoś, co było niegrzeczne.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- Spokojnie, nie robisz przecież nic złego - powiedziałam - Chciałam ci tylko powiedzieć, że dzwoniła twoja mama.
- Moja mama? I co powiedziała? - zapytał Ash zaintrygowany moimi słowami.
- Prosiła, żebyśmy nie czekali na nią z kolacją, bo wróci później. Chce jeszcze odwiedzić Bonnie w szpitalu.
- Rozumiem. No dobrze, to uszykujmy sobie kolację.
- Pomożesz mi? Chyba już dość się na-trenowałeś.
Ash nie miał nic przeciwko temu, Pikachu również, więc już chwilę potem krzątaliśmy się razem z naszymi Pokemonami oraz Mister Mimem po całej kuchni, szykując dla nas posiłek.
- Z Clemontem poszłoby to nam o wiele lepiej - stwierdziłam - A właśnie, gdzie on jest?
- Ostatnim razem widziałem go, jak szedł na górę do mego pokoju, ale nie wiem, w jakim celu on się tam udał - odpowiedział mi Ash.
Pokiwałam głową i już nie pytałam go o to. Wróciliśmy do swoich zajęć, także już wkrótce kolacja była gotowa. Zrobiliśmy sobie naleśniki z syropem czekoladowym oraz kakao. Lekka i przyjemna kolacja miała nam wszystkim poprawić humor, a przynajmniej miałam nadzieję, że tak się stanie.
- Kolacja jest już gotowa - powiedziałam radośnie.
- Ach, te zapachy! Aż mi ślinka cieknie - dodał wesoło Ash.
- Wszystko bardzo pięknie, tylko dlaczego Clemonta jeszcze tu z nami nie ma? - zapytała Dawn, nakrywając do stołu.
- Nie powinniśmy zaczynać bez niego. To niegrzeczne - stwierdziłam.
- Chodźmy go poszukać - zaproponował Ash - Ostatni raz widziałem go na górze. Pewnie nadal tam jest.
Dawn została z Pokemonami, żeby dokończyć szykowanie kolacji, zaś ja i Ash poszliśmy na górę do pokoju mojego chłopaka. Zastaliśmy tam Clemonta, który siedział przy stoliku i coś na nim majstrował.
- Clemont, co ty robisz? - zapytał zdumiony jego zachowaniem Ash.
Chłopak siedział odwrócony do nas plecami, kiedy jednak usłyszał głos swego przyjaciela spojrzał w naszą stronę, po czym pokazał nam budzik, który trzymał w ręku. Zauważyliśmy wówczas, że na stoliku leży śrubokręt oraz kilka innych narzędzi.
- Gotowe, już naprawione! - powiedział Clemont bardzo zadowolonym tonem.
- Co ty robisz? - zdziwił się Ash.


Nasz przyjaciel spojrzał na zegarek, który trzymał w ręku, po czym udzielił nam stosownych wyjaśnień:
- Budzik wam się zepsuł. Chciałem go naprawić i myślę, że mi się to udało.
- A chociaż nie wybuchnie? - zapytałam dowcipnym tonem.
Clemont delikatnie się do mnie uśmiechnął. Widocznie mój żart go ubawił, a przynajmniej troszeczkę.
- Nie powinien. W każdym razie ja tak myślę - powiedział, po czym znowu spochmurniał - Ponoć życie jest łatwiejsze, kiedy coś naprawiasz. Chciałem się upewnić, czy to prawda.
- I jak? To prawda? - zapytałam.
- Trochę tak, a trochę nie - odpowiedział mi Clemont, po czym odłożył budzik na szafkę.
Wówczas z jego oczu pociekły łzy.
- Dlaczego ja jej nie upilnowałem? Dlaczego nie poszedłem wtedy za nią i nie patrzyłem, co się dzieje? Może bym zdołał ją wyciągnąć spod tego samochodu w ostatniej chwili.
- Nie mogłeś nic zrobić, Clemont - powiedział Ash.
- Ale mogłem coś zrobić! Nie powinienem był puszczać Bonnie samej. Mogłem iść za nią. Do niczego by wtedy nie doszło.
- Tego nie możesz wiedzieć - stwierdziłam.
Clemont spojrzał na mnie dość groźnym wzrokiem.
- Mogę i wiem z całą pewnością, że zawiodłem jako starszy brat! Ojciec zaufał mi, a tymczasem pozwoliłem na to, żeby moja młodsza siostra wpadła pod samochód!
- Twój ojciec sam się zgodził na to, aby Bonnie poszła do restauracji bez ciebie i twojej opieki - powiedziałam.
- Wiem, ale powinienem był go nie słuchać, tylko iść za Bonnie. Gdyby moja mama żyła, to na pewno powiedziałaby, że jest moją postawą bardzo zawiedziona.
- Nie mów tak! - zezłościł się na niego Ash.
- To przecież nieprawda! - dodałam groźnym tonem.
Clemont spojrzał na nas smutnym wzrokiem i powoli zdjął okulary, po czym otarł sobie oczy szybkim ruchem ręki. Następnie ponownie je sobie założył na nos, spojrzał na nas i powiedział:
- Zawiodłem jako starszy brat.
- Clemont, przestań! Wcale nie zawiodłeś. To nie była wina ani twoja, ani Bonnie - odezwał się Ash - Proszę, przestań się wreszcie o to obwiniać.
- Pika-pika! - poparł go Pikachu.
- Ten wypadek to nie była twoja wina - dodałam.
- Miło mi, że tak uważacie, ale ja swoje wiem - mruknął niechętnie Clemont - Bonnie jest pod moją opieką. Jeśli coś złego się jej przytrafiło, to jest to tylko moja wina i to ja ponoszę pełną odpowiedzialność za wszystko, co się dzisiaj stało.
- Zadręczaniem się nic nie zyskasz - powiedział Ash, podchodząc do przyjaciela - A już na pewno nie pomożesz tym Bonnie.
- Poza tym nic groźnego dla jej życia się nie stało - zauważyłam.
- Może i nie, ale mogło się stać, a mnie nie było w pobliżu, żeby jej pomóc - rzekł załamanym głosem Clemont - Mam i tak szczęście, że tylko na tym się skończyło.
- Właśnie. Więc ciesz się tym szczęściem, wyciągnij z niego lekcję na przyszłość i już się tym wszystkim nie zadręczaj. Chodźmy lepiej wszyscy na kolację. Dawn oraz nasze Pokemony czekają - powiedział Ash, kładąc przyjacielowi dłoń na ramieniu.
Clemont spojrzał uważnie na swego rozmówcę, po czym rzekł:
- Ash, mam do ciebie wielką prośbę. Spełnisz ją?
- Jeśli zdołam, to spełnię - odpowiedział mu Ash - Co to za prośba?
- Chcę, abyś poprowadził tę sprawę i dowiedział się, kto odpowiada za to, co spotkało moją siostrę.
Ash spojrzał na niego uważnie. Prośba naszego przyjaciela wcale nas nie zdziwiła, jednak przecież nie mogliśmy się oficjalnie zająć całą sprawą. W końcu sierżant Bob nie wyraził na to zgody uważając, że sam sobie doskonale ze wszystkim poradzi. Nie mogliśmy przecież zmusić go do tego, aby nam ustąpił, co też oczywiście przekazaliśmy Clemontowi. Ten jednak mimo wszystko ponownie wyraził swoją prośbę, aby to właśnie mój chłopak znalazł sprawcę tej całej tragedii. Prośba taka i to z ust naszego wspólnego przyjaciela była dla nas niezwykle ważna, więc nie odmówiliśmy jej, choć Ash dodał:
- Niczego ci jednak obiecać nie mogę. Równie dobrze policja mogła już schwytać sprawcę tego wypadku.
- Może i tak, ale chcę, abyś osobiście zbadał tę sprawę i w razie czego powiedział policjantom, czy się mylą, czy też mają rację - odpowiedział mu Clemont.
- To mogę ci obiecać - uśmiechnął się do niego Ash, wyciągając rękę.
Clemont radośnie ją uścisnął, po czym odzyskał dobry humor na tyle, żeby móc z nami zejść na dół do salonu, gdzie czekała na nas już Dawn z naszymi Pokemonami.

***


Następnego dnia poszliśmy jak zwykle do pracy nie mogąc się jednak doczekać jakiś wiadomości na temat śledztwa w sprawie wypadku, któremu uległa Bonnie. Chcieliśmy bardzo się dowiedzieć czegoś od sierżanta Boba, jednak mieliśmy też swoje obowiązki, których nie mogliśmy zaniedbać tylko dlatego, że bardzo pragnęliśmy robić z siebie bohaterów i obrońców pokrzywdzonych. Może nieco przesadzam, ale odniosłam wrażenie, że tak właśnie byśmy się zachowywali, gdybyśmy rzucili wszystko i zajęli się tą sprawą. Wyglądałoby to na to, że zgrywamy wielkich bohaterów, a przecież wcale tak nie było. Poza tym musielibyśmy działać bez błogosławieństwa policji, co mocno utrudniłoby nam zadanie. Prócz tego był jeszcze inny, poważniejszy problem. Jak mieliśmy znaleźć ten samochód, o którym mówił świadek? Przeczesanie miasta w jego poszukiwaniu raczej niewiele by nam pomogło. Policja była w tym wypadku o wiele bardziej zaradna od nas, bo posiadała dane, których my nie mieliśmy. Ich archiwa na pewno zawierały w sobie niezbędne informacje, za pomocą których mogli bez trudu znaleźć ów samochód. Byliśmy jednak ciekawi, czy tak jest, dlatego też, kiedy już skończyliśmy pracę, poszliśmy na posterunek policji, aby zapytać sierżanta Boba, czy wie już coś na ten temat.
- Owszem, mamy już samochód, który potrącił twoją siostrę - rzekł policjant do Clemonta, gdy go o to zapytaliśmy.
Chłopak uśmiechnął się delikatnie i popatrzył uważnie na policjanta.
- Czy to jest na pewno ten sam samochód? - zapytał.
- Nie ma wątpliwości, że to jest ten sam - odpowiedział mu Bob - Ma wyraźne ślady wgniecenia, jakie zawsze powstają w przypadku potrącenia człowieka. Poza tym jego kierowca nie ma alibi na czas wypadku.
- Kim jest ten kierowca? - zapytał Ash.
Bob zajrzał do swoich notatek, po czym przeczytał nazwisko:
- Gość nazywa się Michael Gordon. Ma dwadzieścia pięć lat. Jest on właścicielem firmy „Gordon i spółka“, którą odziedziczył po śmierci swoich rodziców.
- To jego rodzice nie żyją? - zapytałam.
- Tak. Zginęli oni w katastrofie lotniczej jakiś czas temu. Mimo tak młodego wieku doskonale sobie radzi na stanowisku szefa spółki handlowej - mówił dalej Bob.
- Rozumiem. Pewnie gość już wziął sobie porządnego adwokata, który będzie próbował dowieść, że jego klient w chwili popełnienia przestępstwa był zupełnie gdzie indziej, mam rację? - zakpiłam sobie.
Bob pokręcił przecząco głową.
- Nie, przeciwnie. Gość przyznał się do winy.
Czego jak czego, ale takiej odpowiedzi to my się nie spodziewaliśmy. To było dla nas wielkie zaskoczenie. Podejrzewaliśmy, że drań jeden będzie ściemniał oraz próbował wmówić policji, że nie ma z całą tą sprawą nic wspólnego, zasłaniał się adwokatami i jakimś szemranym alibi, a tu proszę, jaka niespodzianka.
- Sam się przyznał do winy? - zdziwiła się Dawn.
- To dość zaskakujące - powiedziałam.
- I bardzo podejrzane - dodał Ash, masując sobie podbródek.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Ash spojrzał na niego, a potem na nas i powiedział:
- Nie wydaje się wam dziwne, że człowiek tak bogaty i wpływowy tak po prostu przyznaje się do tego, iż potrącił samochodem małą dziewczynkę?
- Owszem, jak tak o tym mówisz, to rzeczywiście brzmi to dziwnie - powiedziałam zamyślonym głosem.
- Czy chociaż wziął adwokata? - zapytał Clemont.
- Nie. W ogóle nie wziął sobie obrońcy. Dziwne, prawda? - odparł na to sierżant Bob.
- To wszystko jest bardzo dziwne - rzekł Ash, dalej masując sobie swój podbródek - Czy mógłbym porozmawiać z tym całym Gordonem?
- Owszem, ale jak na mój gust to strata czasu - powiedział Bob - Jest teraz w naszym policyjnym areszcie. Zaprowadzę cię tam.
- Świetnie! Sereno, Pikachu, chodźcie ze mną! Clemont, Dawn, lepiej zostańcie tutaj! - zadecydował Ash.
- Dobrze, braciszku. Poczekamy tu na ciebie - powiedziała Dawn.
Clemont również nie oponował przeciwko decyzji swego przyjaciela, choć jego mina wyraźnie wskazywała na to, że chłopak dyszy żądzą mordu. Zaczynałam się domyślać, że Ash właśnie z tego powodu nie chciał go brać ze sobą na tę rozmowę. Pewnie doszedł do wniosku, iż nasz przyjaciel, gdyby zobaczył sprawcę wypadku swojej siostry, to rzuciłby się na niego i próbował udusić go gołymi rękami, a to na pewno by mu nie pomogło, raczej zaszkodziło. Nie oponowałam więc przeciwko decyzji Asha, uznając jej słuszność.
Zeszliśmy razem z naszym przyjacielem na sam dół, do pomieszczenia więziennego. Przedtem jednak Ash nałożył sobie i Pikachu stroje Sherlocka Holmesa, w których zwykli pracować.
- To mi doda prestiżu - powiedział z uśmiechem na twarzy.
Och, cały Ash, pomyślałam sobie. Nawet w takie sytuacji umieją się go trzymać żarty. I jak tu go nie lubić?


Sierżant Bob tymczasem sprowadził nas na dół do aresztu, w którym siedział młody mężczyzna o brązowych włosach i czarnych oczach. Był całkiem przystojny, ale też jakiś nieco nadęty. Może się myliłam, jednak odniosłam wrażenie, że zachowuje się tak, jakby myślał, iż za pieniądze może mieć wszystko, choć taki sposób myślenia zdecydowanie kontrastował z tym, że przyznał się do winy, choć wcale nie musiał tego robić. Przecież mógł iść w zaparte i próbować za pomocą swego adwokata dowieść, że nic złego nie zrobił. Tak się jednak nie stało. Przyjął na siebie areszt i nawet nie wpłacił za siebie kaucji, choć mógłby z łatwością to zrobić. Był tak bogaty, że nie musiał czekać w areszcie śledczym na proces. Dlaczego wobec tego zachowywał się tak irracjonalnie? Zaczynałam więc odnosić wrażenie, że podejrzenia Asha co do niego są jak najbardziej słuszne. Wciąż jednak brakowało nam motywu takiego, a nie innego postępowania.
Tymczasem nasz drogi przyjaciel otworzył nam drzwi od celi, po czym wszedł z nami do środka. Michael Gordon zdumiony naszą wizytą spojrzał na nas i zapytał:
- Co się tu dzieje? Kim są te dzieciaki, sierżancie?
- Te dzieciaki to są Ash Ketchum i Serena Evans, prywatni detektywi pomagający policji prowadzić sprawę wypadku, który pan spowodował - odpowiedział mu sierżant Bob.
Michaela Gordona wyraźnie zaintrygowały nasze nazwiska. I chyba nic dziwnego, ostatecznie były one od jakiegoś już czasu naprawdę znane, więc jego reakcja wcale nas nie zaskoczyła. Byłoby raczej dziwne to, gdyby mieszkając w Alabastii nic nie wiedział o naszej działalności.
- No proszę, sam słynny Sherlock Ash we własnej osobie - powiedział z lekką kpiną w głosie - Ale nie wiem, po co się fatygowałeś, przyjacielu. Ja już nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie.
- Byłoby lepiej dla pana, gdyby pan jednak miał nam coś więcej do powiedzenia - powiedział Ash, nie zważając uwagi na kpiący ton Gordona - Choćby to, dlaczego pan okłamuje policję.
Michael spojrzał na mojego chłopaka uważnie, jakby chciał zrozumieć sens wypowiedzianych właśnie przez niego słów.
- Ja was okłamuję? Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- A ja myślę, że bardzo dobrze pan wie - powiedział Ash stanowczym tonem - Uważam, iż przyznając się do winy w tej sprawie skłamał pan i ukrywa pan prawdę.
- Niczego nie ukrywam. Wszystko już powiedziałem. Spieszyłem się na ważne spotkanie o godzinie 9:30, nie zauważyłem tej małej i niechcący ją potrąciłem. Przecież nie zrobiłem tego specjalnie.
- O tym już zadecyduje sąd, a pan ma szczęście, że ta dziewczynka nic poważnego sobie nie zrobiła i żyje nadal, bo inaczej bym sobie z panem rozmawiał - powiedział groźnym tonem Bob.
- Tak czy inaczej możecie sprawdzić moje zeznania, jeśli chcecie. Ja już powiedziałem swoje.
Ash przyjrzał się mężczyźnie uważnie, po czym zapytał:
- Na pewno nie chce pan nam powiedzieć, co pan tak naprawdę robił wczoraj rano?
- Już mówiłem! Wyjechałem z domu, potrąciłem tę małą i uciekłem przerażony z miejsca przestępstwa! Nic więcej wam nie powiem! - krzyknął na niego mężczyzna, zrywając się ze swojej pryczy.
- To jest pana ostatnie słowo? - zapytał Ash.
- Ostatnie.
Ash i Gordon przez chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym mój luby pokiwał głową na znak, że już wszystko usłyszał, co chciał usłyszeć i wyszedł z celi. Ja i sierżant Bob poszliśmy za nim, przy okazji ten ostatni zamknął za sobą celę na klucz.
- On kłamie - powiedział Ash, gdy wracaliśmy na górę.
- Skąd ta pewność? - zapytał Bob.
Ash uśmiechnął się do nas tajemniczo.
- Bo się boi.
- Skąd wiesz, że on się boi? - zapytałam zaintrygowana.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Czuję to w jego głosie i zachowaniu. On wyraźnie czegoś się boi. Coś przed nami ukrywa. Bierze winę na siebie, żebyśmy nie zwrócili uwagi na to, co on chce przed nami ukryć. Wyczuwam to w jego głosie. Kiedy na mnie krzyknął, to z jego głosu dobiegała niemalże histeria. On panicznie się czegoś boi.
- Ale czego się boi? - spytałam zdumiona.
- Podejrzewam, że tego, iż znajdziemy prawdziwego sprawcę tego wypadku - powiedział Ash, uśmiechając się tajemniczo - Moim zdaniem on kogoś kryje.
- Ale kogo? - zapytał Bob.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Tego to ja nie wiem, ale dowiemy się tego, o ile oczywiście sierżant Bob zechce mnie zatrudnić do rozwikłania tej sprawy - odpowiedział Ash, patrząc wymownie na policjanta.
Bob uśmiechnął się do mojego chłopaka i podał mu dłoń.
- Witamy na pokładzie, panie Ketchum.
Ash uścisnął mu rękę, a następnie Bob podał ją mnie, a ja powtórzyłam gest mojego ukochanego.
Śledztwo więc ruszyło i to z kopyta.


C.D.N.



5 komentarzy:

  1. Niesamowicie smutna historia od samego początku. Wypadek Bonnie naprawdę mnie przeraził, wszak wyglądał naprawdę groźnie i to cud, że dziewczynce nic poważnego poza potłuczeniami się nie stało. Myślę, że z tego wyjdzie, w końcu to silna dziewczyna, ma to po tacie. :)
    Mnie również się wydaje, że Michael Gordon kogoś kryje i to wcale nie on potrącił Bonnie na pasach. Gada trochę bez ładu i składu, plącze się, powtarza ciągle te same, oklepane zdania.
    A swoją drogą, czy tylko mnie się wydaje że pielęgniarze na których wpadł Clemont w szpitalu to Jessie i James z zespołu R? Myślę, że oni nie są tam przypadkiem i znowu coś kombinują. ;)
    Ogólna ocenka: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, jak to powiedział raz w anime Clemont, Bonnie to twardzielka i da sobie radę :) I jak widzę w przypadku Gordona oraz w przypadku Zespołu R przeczucie prawdziwego detektywa (które się w Tobie pięknie rozwija) Cię nie myli :) Spodziewaj się dalej w tej historii wielu wrażeń :)

      Usuń
  2. Kronikarzu, mnóstwo osób mówiło coś o filmikach na cda z tej serii. Czy to prawda czy fake news? Jeśli prawda, to podlinkujesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, te filmiki to były tylko w planach. Ktoś z czytelników obiecał je stworzyć, ale skończyło się na planach, bo okazało się to nie być takie proste i gość zrezygnował. Niestety. A sam bym chętnie takie filmiki obejrzał.

      Usuń
    2. Wow nie sądziłem że to jeszcze będzie czytał i że ja tylko się skapłem po 3 latach że cos takiego istnieje

      Usuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...