Przygoda CXXIII
Wampir z Lumiose cz. V
Pamiętniki Sereny c.d:
Ruszyliśmy biegiem w kierunku teatru, mając nadzieję, że nie jest jeszcze za późno, aby zapobiec tragedii, choć to była raczej płonna nadzieja, zważywszy na fakt, iż Nowa Meloetta przesyłała sygnały o tym, że dzieje się coś niedobrego i nasza obecność jest wręcz obowiązkowa. Biegliśmy więc, ile sił w nogach, aż w końcu dotarliśmy do teatru. Tam zaś wparowaliśmy do środka i poszukaliśmy pani Mii. Kobieta była właśnie na scenie w towarzystwie swojego syna i kilkorga dzieci w podobnym wieku. Wyraźnie na kogoś czekali i raczej nie na nas, na co nazbyt dobitnie wskazywała jej zawiedziona mina, gdy zobaczyła naszą gromadkę.
- Czy jest może Brianna?! - zawołałam zdyszana, próbując złapać oddech po tym całym maratonie.
- A „dzień dobry” powiedzieć, to już nie łaska? - zapytała nieco ironicznie Mia Lenox.
Widać było, że jest nie w humorze.
- Nie mamy czasu na takie uprzejmości, sytuacja jest bardzo poważna - odparł na to Ash - Czy jest Brianna, czy jej nie ma?
- Przykro mi, nie ma jej - odpowiedziała na to Mia - A już za chwilę mają się odbyć próby. Jak ona tak zamierza podchodzić do nich, to obawiam się...
- Nie ma jej?! Nie przyszła?! - zawołał załamanym głosem Ash i złapał się dłonią za czoło - Niedobrze! Spóźniliśmy się! Już ją zabrali!
- Kto ją zabrał?! Co się stało?! - zawołał zaniepokojonym głosem Colin.
- Źli ludzie - odpowiedział wymijająco Ridley.
Widocznie uważał, że lepiej nie wtajemniczać dzieciaka w takie szczegóły.
- Źli ludzie? Jacy źli ludzie? - spytał przerażony Colin.
- Daj spokój, kochanie. Ci państwo żartują - odparła na to Mia, najwidoczniej nie biorąc na poważnie naszych słów.
- Przykro mi, to nie są żarty - powiedziała Anabel - Panienka Brianna została porwana, możliwe nawet, że zaledwie kilka minut temu.
Mia spojrzała na nas z uwagą, jakby chciała sprawdzić, czy nie kłamiemy. A ponieważ nie wyczuła w naszych głosach kłamstwa, jęknęła przerażona i spytała:
- Porwana? Mówicie poważnie?
- Z takich spraw się nie żartuje, proszę pani - odpowiedział na to śmiertelnie poważny Ridley - Kiedy Brianna miała tu przyjść?
- Powinna być już teraz. Prowadzimy przygotowania do przedstawiania na zmianę z księdzem Migrodzkim i dzisiaj wypada moja kolej - wyjaśniła kobieta - Bardzo się zdziwiłam, że Brianna tutaj nie przyszła po zajęciach. Sądziłam, że zrezygnowała z udziału w przedstawieniu i będziemy musieli znaleźć zastępstwo.
- Mamo, co się stało z Brianną? Kto ją porwał i dlaczego? - zapytał bardzo zaniepokojony Colin.
- Spokojnie, kochanie. Ci państwo szybko to wyjaśnią. Mam rację? - rzekła nas z nadzieją w głosie nauczycielka, przytulając mocno do serca syna.
- Mam nadzieję, że tak się stanie - odpowiedział na to Ash - A zatem nie mamy co tu siedzieć. Skoro ci dranie już ją zabrali, musimy szybko ich dogonić. Teraz jeszcze mamy szansę ich złapać.
- Ale kto ją porwał? Co się tu dzieje? - zapytała coraz bardziej zaniepokojona Mia, wciąż mocno przytulając do siebie syna, jakby się obawiała, że jego też ktoś jej porwie.
- Wszystko wyjaśnimy później, jak dziewczynka się znajdzie - odpowiedział jej mój mąż - A póki co niech pani tu zostanie z dziećmi. I proszę zadzwonić do pana Randalla. Musimy natychmiast przybyć do starych ruin za miastem.
- Czy tam porywacze zabrali Briannę? - spytała kobieta.
- Tak, ale obawiam się, że długo raczej tam nie zostaną. Niech szybko tam przyjeżdża. Im szybciej, tym lepiej.
- A może wezwać policję?
- To nie jest sprawa dla policji. Proszę zostawić to nam.
Słowa Asha nie brzmiały raczej dla Mii zbyt przekonujący, bo jak niby mogły inaczej brzmieć dla niej słowa wypowiedziane przez młodego chłopaka, który to dopiero co dorósł? Co z tego, że przy okazji się ożenił i jest sławnym detektywem? To przecież tylko w naszym świecie. W tym wciąż był on tylko pełnym energii i zapału do działania dziewiętnastolatkiem, który chciał zbawić cały świat, ale bez pomocy organów ścigania. Trudno jest niestety dorosłym tego świata traktować poważnie kogoś takiego jak on.
Wtedy jednak nie specjalnie się tym wszystkim przejmowaliśmy. Wtedy w głowie nam było tylko uratowanie Brianny i to bez względu na to, co by się miało z nami przy tym stać. Mała musiała bezpiecznie powrócić do ojca i to był wówczas dla nas najwyższy priorytet. Oczywiście doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że Jamie Fraser tak po prostu nam jej nie odda, jego kochanka tak samo, ale cóż... Byliśmy gotowi do walki z nimi, nawet jeśli by miała ona być groźna, a że taka miała być, to nie ulegało dla nas wątpliwości. Ale przecież nie z takimi wszak zagrożeniami dawaliśmy sobie radę. W końcu ten, kto dał radę Giovanniemu czy też Malamarowi raczej nie będzie się bał dwójki nawiedzonych kochanków.
Wybiegliśmy z teatru, a Anabel odebrała w swojej głowie kolejną wiadomość od Nowej Meloetty. Zatrzymała się, aby lepiej ją zrozumieć i choć poganialiśmy ją, to nie zwracając na nas uwagi, złapała się palcami za skronie, zamknęła oczy i powiedziała:
- Meloetta mówi, że... Jamie Fraser... On dołączył właśnie do Claire Randall. Mają razem dziecko, Claire je przyprowadziła.
- A więc wszystko się zgadza - powiedział Ridley.
- Teraz będą chcieli uciec w ruiny - rzekł Ash - Musimy im przeszkodzić!
- Pika-pika! - zapiszczał bojowo Pikachu.
Anabel tymczasem dalej odbierała wiadomości od Nowej Meloetty.
- Ona mówi też, że Claire jest o coś zła na Jamiego. Padają różne dziwne słowa. Jamie podobno kogoś zabił.
- ZABIŁ?! - krzyknęliśmy zaszokowani i zaczęliśmy przekrzykiwać wszyscy siebie nawzajem - Kogo?! Co się stało?! Gdzie oni są?!
- Wybiegli z domu Lindy. Oni chyba ją... Claire jest strasznie zła, ale Jamie ją uderzył i kazał uciekać. Oboje biegną przed siebie. Meloetta ich śledzi. Pyta, czy ma działać.
- Nie! Niech tylko ich obserwuje, nic więcej - zdecydował Ash - Nie możemy ryzykować, że coś zrobią małej, a prócz tego Meloetta, choć ma różne moce, może nie dać im rady. Lepiej będzie, jeżeli my tam wkroczymy do akcji. Lepiej, żeby nasza mała grupka była w pobliżu, gdy dojdzie do walki. Teraz Meloetta mogłaby sama sobie nie poradzić.
- Racja, potrzebne jest jej wsparcie - zgodził się Ridley - Ale też musimy chyba sprawdzić, co z Lindą. Może jeszcze żyje?
- Racja. Anabel, Ridley! Lećcie do domu Lindy i natychmiast sprawdźcie, co się z nią stało. Wezwijcie policję oraz pogotowie - wydał komendy niczym rasowy dowódca Ash - Ja i Serena z Pikachu i Buneary pobiegniemy do tych ruin i jakoś spróbujemy zatrzymać naszych porywaczy nim będzie za późno.
- A może jednak wezwać policję, niech przyjedzie na miejsce? - zapytałam, gdyż wieść o możliwej śmierci Lindy przeraził mnie nie na żarty.
- Tak? I co im powiesz? Że dwoje ludzi z przeszłości przeszło tu przez jakiś magiczny portal i dotarli do naszych czasów, aby porwać dziewczynkę? - zapytał z lekką ironią mój mąż - Przecież nawet nasza policja, przywykła do udziału zjawisk paranormalnych i która już nie takie rzeczy widziała, miałaby trudność z tym, aby w to uwierzyć, a co dopiero miejscowa.
- Masz rację. Lepiej to sami załatwmy - zgodziłam się z nim - Ale w sprawie Lindy musimy policję zawiadomić.
- To już nasze zadanie. Wy lećcie do tych ruin! - zawołał Ridley.
- Oczywiście! I nie gadajmy więcej, bo tracimy czas! - krzyknął Ash i lekko pociągnął mnie za rękę.
- Uważajcie na siebie! - zawołałam do Anabel i Ridleya, gdy z trudem jakoś próbowałam nadążyć za moim mężem.
- Wy także! - odpowiedział mi przyjazny okrzyk Damy Salonu.
***
Ruszyliśmy biegiem w kierunku ruin, mając nadzieję, że się nie pomyliliśmy i właśnie tam rzeczywiście udali się Jamie i Claire z uprowadzoną Brianną. Ash był tego co prawda całkowicie pewien, że tak właśnie jest, ale wolałam nie myśleć, co by było, gdyby tym razem wyjątkowo się pomylił. Nie mieliśmy niestety, żadnego połączenia z Nową Meloettę, gdyż tę posiadała tylko Anabel ze względu na swój dar czytania w emocjach Pokemonów, choć podejrzewałam, że gdyby nasza droga Pół-Przedwieczna zechciała nam przysłać mentalnie jakąś wiadomość, to w jakiś sposób moglibyśmy ją odebrać, ale z odpowiedzią już mogłoby być trudniej. Choć może Nowa Meloetta mogła nie tylko przesyłać komuś swoje myśli, to mogła także je odbierać od nas i to nawet na dużą odległość. Nie wiedzieliśmy jednak, czy to prawda, bo i tak zawsze w taki sposób kontaktowała się tylko z Anabel, a do tego robiła to niezwykle rzadko. Wtedy zaś nie był czas, aby to wszystko rozważać i próbować zrozumieć. Wtedy trzeba było ratować biedną Briannę.
Nie wiem, jak długo biegliśmy w kierunku ruin, ale trwało to naprawdę długo i można było odnieść wrażenie, że trwa to całą wieczność. W każdym razie ja tak czułam, kiedy tak biegłam. Serce biło mi jak szalone i czułam, że chyba zaraz mi wyskoczy z piersi, jeżeli nad nim nie zapanuję. W końcu jednak dobiegliśmy na miejsce, ale bynajmniej nie rozwiało to naszego niepokoju. Ruiny stały całkiem spokojnie, jakby nigdy nic, jednak właśnie w tym spokoju kryło się źródło naszego niepokoju. Ash przeczuwał zasadzkę albo też coś jeszcze gorszego. Nie mieliśmy jednak wtedy czasu, aby się nad tym zastanawiać.
- Jak myślisz, czy przeszli już przez portal? - zapytałam Asha.
- Obawiam się, że tak - odpowiedział mi ponuro mój mąż - W końcu dranie wystartowali nieco wcześniej i mieli nad nami małą przewagę. Co prawda Brianna ich nieco mogła opóźnić, ale założę się, że znają doskonale te wrzosowiska i na pewno znają krótsze drogi dotarcia tutaj. Stawiam zatem, że są tam.
- Musimy więc to sprawdzić - powiedziałam - Oby tylko nie było za późno.
Pikachu i Buneary przybrali bojowe minki, aby nas podnieść na duchu. Oboje wyglądali wtedy niezwykle uroczo, więc instynktownie się uśmiechnęłam.
- Chodźmy, Serenko - powiedział po chwili Ash - Musimy wkroczyć do akcji i to jak najszybciej.
Podeszliśmy powoli do kamiennego łuku i już mieliśmy przez niego przejść, kiedy nagle usłyszeliśmy dźwięk podjeżdżającego samochodu, z którego po chwili wyskoczyli i podbiegli do nas Frank i Mia.
- Gdzie jest Brianna? - zawołał Frank.
- Wszystko z nią dobrze? - dodała jego towarzyszka.
- Jeszcze nie wiemy. Dobrze, że już jesteście - odpowiedział im Ash - Czas nas bardzo nagli.
- Mam nadzieję, że wszyscy razem przemówimy Claire Randall do rozumu - dodałam z nadzieją w głosie.
- Nie byłbym tego taki pewien - stwierdził na to mój mąż - A zresztą jej być może zdołamy przemówić do rozumu. Ale jej kochaś, to już inna sprawa.
- Jamie Fraser. I pomyśleć, że chciałem pisać jego biografię - mówił z lekką złością w głosie Frank - Bohater wojenny, słynny szkocki bohater. A tak naprawdę zwykły śmieć i łajdak! Najpierw zabrał mi żonę, a teraz córkę! Już ja sobie z nim pogadam, gdy go dostanę w swoje ręce!
- Lepiej się pospieszmy, bo możemy nie mieć ku temu okazji - przypomniał im Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu na znak, że się z nim zgadza.
Wtem tuż przy portalu ukazała się Nowa Meloetta. Jak zwykle pojawiła się w uroczym, mieniącym się blasku. Widocznie była tu cały czas, tylko niewidzialna. Teraz zaś postanowiła się nam ukazać, piszcząc przy tym ostrzegawczo. Jej widok nie zdziwił naszych przyjaciół, którzy już mieli okazję poznać Ridleya i Anabel oraz ich uroczą podopieczną. Było to dla nas korzystne, bo sytuacja nie sprzyjała zdziwieniu i próbie tłumaczenia innym tożsamości naszej uroczej Pokemonki.
- Witaj, Meloetto - powiedział do niej Ash - Cieszę się, że tu jesteś. Będziesz mogła nam pomóc. Oni już tam są, prawda?
Nowa Meloetta zapiszczała i pokiwała głową na znak potwierdzenia.
- Czy przeszli przez portal? Jest aktywny? - zapytałam, chcąc chyba uzyskać całkowitą pewność w sprawie swoich przypuszczeń.
Pokemonka ponownie potwierdziła.
- Doskonale, a więc nie mamy co czekać! - zawołał Ash stanowczym głosem - Pora tam iść i skopać parę szkockich tyłków!
- Mamy je skopać gołymi rękami? - zapytała Mia.
- Spokojnie, ja mam broń - odpowiedział Frank i pokazał nam pistolet - Bez obaw, całkowicie legalny.
- My również mamy, na pociski paraliżujące - dodałam uspokajająco - Aż tak odważni nie jesteśmy, aby rzucać się na nich bez broni.
Nowa Meloetta zapiszczała ostrzegawczo. Zrozumieliśmy, że tracimy tylko czas na takie gadanie i musimy ruszać. Przeszliśmy zatem powoli przez portal, mając przy tym nadzieję, że Pokemonka się nie pomyliła i rzeczywiście przejście jest nadal aktywne. Nie pomyliła się, było aktywne. Szybko odkryliśmy to, kiedy znaleźliśmy się po drugiej stronie łuku, a za nim był już XVIII wiek. Wskazywał na to chociażby fakt, że choć sceneria wyglądała tak samo, to jednak nie było w niej samochodu, którym przybyli tu Frank i Mia: zniknął on, tak samo zresztą jak wszystko, co jeszcze nie miało prawa istnieć w tym czasie. Jednocześnie bardzo szybko zauważyliśmy, że portal ma doczepione w kilku miejscach coś dziwnego, jakby jakieś grudki błota, z których wystawały sznurki, ciągnące się po ziemi w nieznanym nam kierunku.
- Co to jest? - zapytałam zdumiona - Tego tu nie było!
- To mi wygląda jak miny - odpowiedział Frank Randal, z uwagą patrząc na kamienny łuk.
- Jakie miny? - spytała Mia.
- Takie, które zakładano w atakowanej twierdzy, aby wysadzić część murów obronnych w powietrze - pospieszył od razu z wyjaśnieniami jej ukochany - Nie wiem tylko, po co ktoś miałby...
- A ja chyba wiem - rzekł Ash - Te dranie są znacznie bardziej cwane, niż nam się wydawało.
Wtem usłyszeliśmy czyjeś głosy. Dobiegały one z oddali, jednak były na tyle wyraźne, że zdołaliśmy zrozumieć bez trudu każde słowo.
- Mieliście wykończyć lont już wczoraj! Dlaczego tego nie zrobiliście?!
- Daj spokój, Jamie! I co niby się stało? Teraz go dokończymy i po sprawie! W czym niby problem?!
- W tym, że pościg może być lada moment! Nie możemy dopuścić, żeby nam odebrali dziewczynkę!
Skierowaliśmy swoje kroki w kierunku, skąd one dobiegały. Starając się, aby nas nie zauważyli, schowaliśmy się szybko za częścią muru i zaczęliśmy uważnie obserwować. Dość szybko zauważyliśmy stojącą pod pagórkiem, na którym były ruiny, grupkę ludzi w szkockich strojach z XVIII wieku. Wśród nich byli znani nam już Jamie, Claire i mała Brianna. Dziewczynka nie wyglądała na zachwyconą tym, że tu jest, ale trzymana w żelaznym uścisku przez Frasera, nie miała niestety szans, aby mu się wyrwać, choć próbowała kilka razy, ale o mało sama sobie ręki nie urwała. Claire też nie miała zbyt tęgiej miny, widocznie cała sprawa ją nieco przerosła. Ze smutkiem w oczach patrzyła na Jamiego, a także na jego kompanów, który łączyli ze sobą wszystkie sznurki odbiegające od ładunków wybuchowych zamocowanych na kamiennym łuku. Gdy je w końcu złączyli, to zaczęli odciągać od nich jeden długi sznurek.
- Dosyć długi, abyśmy nie oberwali kamieniami, kiedy ten łuk rozsypie się w drobny mak - odpowiedział mu Jamie.
- Słuchaj, ta cała sprawa robi się coraz bardziej nieprzyjemna - rzekła Claire, w której głosie brzmiały wyraźne wątpliwości - Może jednak jeszcze zawrócimy i oddamy małą Frankowi?
- Chyba śnisz! - krzyknął ze złością Jamie - Ten przybłęda nie będzie nigdy wychował naszego dziecka! Zapomnij o tym, że mu ją oddamy!
- Słuchaj, ja naprawdę wiele o tym myślałam i uważam...
- Myślałaś? W Szkocji kobiety nie są od myślenia, tylko od rodzenia dzieci oraz zaspokajania swoich mężczyzn! Chyba już kiedyś ci to wyjaśniłem!
- A ja ci chyba wyjaśniałam, że to nie z mojej winy nie mogę dać ci dziecka! Nie moja wina, że tutejsze warunki sanitarne pozostawiają wiele do życzenia!
- Baba sobie zawsze znajdzie jakąś wymówkę, prawda? - zakpił sobie Jamie - Jakbyś lepiej uważała, to nasze dziecko by nie umarło!
Claire opuściła ponuro głowę i powiedziała:
- Myślisz, że jest mi z tym dobrze?! Całe życie będę się o to obwiniać. Ale nie chcę mieć kolejnego powodu do obwiniania się. Nie chcę uszczęśliwiać Brianny. Już i tak okazałam się być fatalną matką dla niej. Przez ten czas, kiedy byłam z nią w hotelu Franka miałam czas, aby sobie wszystko przemyśleć i wiem, że byłam jak dotąd żałosną matką.
- Dlatego teraz masz okazję to naprawić. Ciesz się z niej.
- Cieszę, ale uważam, że nie postępujemy w porządku.
- Jakoś nie miałaś oporów, gdy przyszliśmy odebrać małą od twojego męża. Skąd nagle obudziły się w tobie wyrzuty sumienia?
- Przez łzy mojej córki. I przez to, co zrobiłeś Lindzie! Nie musiałeś jej...
- Sama była sobie winna, głupia krowa! Nie chciała nam już więcej pomagać! Przestraszyli ją ci najemni szpicle! Na skrupuły się jej zebrało! Groziła, że powie wszystko Randallowi! Musiałem ją uciszyć, inaczej wszystko by przepadło! To nie moja wina, że przylazłaś z małą akurat wtedy, gdy spadła ze schodów!
- Powinniśmy byli załatwić to inaczej. Oszczędzić Briannie takich widoków.
- Żyjąc w tych czasach zobaczy znacznie gorsze. Niech się lepiej do nich przyzwyczaja, bo tutaj tylko silni przetrwają.
- Puść mnie! Ja nie chcę tutaj zostać! - zaczęła się szarpać Brianna, widocznie przerażona możliwością zamieszkania w XVIII wieku.
- Spokojnie, kochanie. Zobaczysz, spodoba ci się tutaj - próbowała ją jakoś uspokoić Claire.
- Nie! Nie chcę, żeby mi się tu podobało! Nie chcę tu zostać! Ja chcę wrócić do taty! Do Mii! Do Colina! Ja chcę do domu - krzyczała dziewczynka.
- Zamknij pysk, ty mała suko, bo inaczej zadbam o to, żeby jeszcze bardziej ci się tu nie podobało! - wrzasnął na nią Jamie - Tu jest teraz twój dom! I lepiej dla ciebie, żebyś w końcu zaczęła się do tego przyzwyczajać!
- Nie! Zobaczysz, tata po mnie przyjdzie i wtedy będziesz miał za swoje!
- Ojej! Straszne! Ten głupiec ma tu przyjść?! Ciekawe niby, jak to zrobi?
- W bardzo prosty sposób - powiedział głośno Frank, wychodząc z naszej kryjówki.
Na jego widok Brianna cała się rozpromieniła.
- Tatuś!
- Spokojnie, córeczko. Wszystko będzie dobrze.
- Tatusiu, ta pani mnie zabrała spod teatru! Ja poszłam po lekcjach na próbę, bo przecież my niedługo występujemy i wtedy ta pani...
Mówiła o Claire i najwidoczniej nie była w stanie nazywać ją „mamą”. Nie po tym, co ta jej zrobiła.
- Wtedy ta pani mnie zabrała i powiedziała, że muszę iść z nią, bo ty kazałeś. Nie wiedziałam, czy jej wierzyć, ale zabrała mnie i poszłam z nią, a potem ten pan zrzucił taką panią ze schodów i oni mnie zabrali tutaj i powiedzieli, że teraz będę ich córką, nie twoją.
- Ich niedoczekanie - powiedział bojowo Frank Randall - Nie powinnaś sama iść do teatru! Odprowadziłem cię do szkoły i czekałem na telefon od ciebie. Miałaś do mnie zadzwonić, żebym cię zabrał do teatru! Nie powinnaś sama tam iść. Teraz widzisz, czym to się kończy! Od teraz będę cie lepiej pilnować!
- Nie będziesz miał okazji, bo nasza córka zostaje z nami! - stwierdził Jamie, uśmiechając się podle.
- To się jeszcze okaże, z kim zostanie!
- Doprawdy?! I co? Sam jeden chcesz mnie powstrzymać?
- Kto powiedział, że jest sam? - spytał Ash, wychodząc z kryjówki.
Ja, Mia, Pikachu, Buneary i Nowa Meloetta szybko do niego dołączyliśmy.
- No proszę, jaka odważna drużyna - zakpił sobie podle Jamie, patrząc na nas z uwagą - Nieodpowiedzialny tatuś, jego kochanka, para najemników i jakieś dość dziwaczne stwory. I wy mi chcecie odebrać moją własność?!
- Brianna to żywa istota! Nie jest twoją własnością! Ani niczyją! - krzyknęła ze złością w głosie Mia.
- Claire, proszę cię! - zawołał Frank do swej żony - Ja wiem, że nie byłem dla ciebie najlepszym mężem. Zbyt wiele czasu poświęcałem swoim badaniom, a za mało tobie. Mogłaś się czuć zaniedbana i rozumiem...
- Rozumiesz?! Ty nic nie rozumiesz! - zawołała ze złością Claire - Ty nigdy nie byłeś wobec mnie prawdziwym mężczyzną! Nigdy nie umiałeś być władczy i przekonujący, nigdy nie czułam się z tobą spełniona! Dopiero, kiedy przypadkiem tutaj trafiłam i poznałam Jamiego, wreszcie dowiedziałam się, co to znaczy być kochaną. Co to znaczy prawdziwy mężczyzna: siłacz, brutal oraz twardy człowiek, który zawsze wie, czego chce i umie to wziąć, kiedy tylko chce i bez liczenia się z tym, że może kogoś tym urazić! Ty byłeś do tego za miękki.
Nie wierzyłam własnym uszom. Claire miała męża, który ją szanował i nigdy nie traktował jej jak maszynki do rodzenia dzieci czy zaspokajania swoich potrzeb, a wolała takiego, który ją traktuje w taki żałosny sposób? Przecież to idiotyczne! Czy ona w ogóle ma rozum?!
- Posłuchaj, nie byłem takim mężem, jakiego się spodziewałaś we mnie mieć, ale cokolwiek zaszło między nami, nie odbieraj mi Brianny. Ona jest moim całym światem! Nie zabieraj mi jej, proszę!
Claire spojrzała na niego z pogardą, taką samą, jaką przed chwilą obdarzał ją Jamie. Widać miała od kogo brać lekcje bycia podłą kreaturą.
- Widzisz, jaki jesteś? Umiesz tylko prosić i nic więcej! Chociaż raz mógłbyś być mężczyzną i wziął coś siłą! Takie to trudne!
Frank zacisnął pięść ze złości, a na głowie nabrzmiała mu mocno żyła.
- Mam wziąć siłą?! Proszę bardzo! Albo natychmiast oddasz mi moje dziecko, albo rozwalę łeb twojemu kochasiowi i tobie przy okazji też!
- Jakie piękne słowa! - zakpiła sobie Claire - Wreszcie mówisz jak prawdziwy facet.
- Kpij sobie ze mnie do woli, skoro to ci sprawia przyjemność. Ale oddaj mi nasze dziecko! Mam do niej takie same prawa jak ty, a może nawet większe! Ja jestem ojcem, który wychowywał ją przez te wszystkie lata, podczas gdy ty...
- Nie jesteś jej ojcem.
Te słowa zaszokowały nas wszystkich. Czego jak czego, ale takiej riposty ze strony Claire nikt z nas się nie spodziewał. Nikt poza Ashem, który jako jedyny nie wydawał się być zdumiony tą informacją. Czyżby domyślał się tego po tym, jak już odkryliśmy wszystkie fakty na temat pani Randall i jej relacji z Jamiem?
- Co?! Co ty powiedziałaś?! - jęknął zdumiony Frank.
Brianna patrzyła zdumiona to na matkę, to na ojca, nie wiedząc, co ma teraz powiedzieć, dlatego milczała.
- Nie jesteś ojcem mojej córki, Frank - odpowiedziała Claire, a uczyniła to z pogardą godną samego Szatana - To nie twoje dziecko urodziłam ci po pierwszym spotkaniu z Jamiem. Sądziłam, że sam się tego domyślasz. Nie zdziwiło cię to, że ma rude włosy, a żadne z nas nie jest rude?
- Moja matka była ruda. Mogła mieć włosy po niej.
- Mogła, jednak nie ma. No, a poza tym urodziła się osiem miesięcy po moim powrocie do XXI wieku. Nie zdziwiło cię to, że to rzekomy wcześniak?
- Wcześniaki też się zdarzają na tym świecie - odpowiedział ponuro Frank - A ja wierzyłem w to, w co chciałem wierzyć.
Claire uśmiechnęła się ironicznie. Jeżeli miała jakieś skrupuły wobec córki, to widok męża i rozmowa z nim, łatwo pomogły jej o nich zapomnieć.
- Rozumiem. A więc nie jesteś taki głupi, jak myślałam. Tym lepiej. Teraz to chyba sam pojmujesz, że nie masz żadnych praw do MOJEJ córki. Mogę ci więc ją zabrać zgodnie z prawem i właśnie to robię. Odbieram ci ją!
- Chyba po moim trupie!
- Jak sobie życzysz! - powiedział Jamie i wydobył zza pasa pistolet.
Ash jednak stanął między nimi i powiedział:
- A zatem pan Jamie Fraser, bohater rebelii szkockiej wymierzoną w angielską dominację na tych ziemiach, to pospolity bandyta i łotr?! Człowiek, który umie bez trudu zabić człowieka tylko wtedy, kiedy jest bezbronny i nie może z nim walczyć jak równy z równym?
Jamie zazgrzytał zębami ze złości. Nie spodziewał się usłyszeć tak ohydnych słów pod swoim adresem.
- Uważaj, co do mnie mówisz, młokosie! Za mniejsze rzeczy wypruwałem z ludzi flaki!
- A zatem wypruj mi je, jeżeli masz odwagę! Chyba, że potrafisz tylko to, co już powiedziałem: zdradziecko napadać w ciemności i zabijać bezbronnych.
Żaden szanujący się Szkot nigdy nie zniósłby takich słów i Jamie Fraser nie był od tego wyjątkiem. Wściekły opuścił pistolet i powiedział:
- Zmyję zniewagę z mojego nazwiska twoją krwią, głupcze! Stawaj do walki! Tu i teraz! Zobaczymy, czy szpadę masz równie obrotną, co język!
- Przykro mi, nie wziąłem ze sobą broni - odpowiedział złośliwie Ash.
- To się da załatwić. Walter, daj mu szpadę! - rozkazał Jamie.
Jeden z ludzi, nazywany Walter, wydobył z pochwy szpadę, którą miał u boku i podał ją Ashowi. Jamie zaś odepchnął Briannę w kierunku Claire, a wszyscy się rozstąpiliśmy, aby zrobić miejsce walczącym.
- Uważaj tylko, młokosie! Brałem lekcje szermierki od najlepszych szkockich zabijaków - powiedział pewnym siebie tonem Jamie - Dlatego masz jeszcze czas, aby mnie przeprosić, zabrać stąd swoich przyjaciół i odejść cały i zdrowy.
- Ani mi to w głowie - odpowiedział mu równie pewny siebie Ash - Ja także brałem lekcje szermierki u najlepszych mistrzów.
Obyś tylko nie przeinwestował, powiedziałam sama do siebie.
Denerwowałam się nie na żarty, Ash przecież nie miał teraz ze sobą swojej szpady z ostrzem z meteorytu, które miało w sobie coś takiego, że mój ukochany zawsze czuł, kiedy walczył, jaki zadać cios, aby się właściwie obronić. Sam bardzo dobrze władał szpadą, ale ta jego obdarzona była jakąś dziwną mocą, dzięki której miał coś w rodzaju instynktu idealnego szermierza i w ten sposób był niepokonany, przynajmniej teoretycznie. Bez niej zaś sytuacja przedstawiała się nieco inaczej.
Obaj walczący stanęli naprzeciwko siebie i już po chwili skrzyżowały się ich ostrza. Szpady poszły w ruch. Jamie zaatakował pierwszy, Ash jedynie parował jego ciosy, jakby chcąc sprawdzić, jak dobry jest jego przeciwnik. Niestety, szybko się okazało, że naprawdę świetny z niego szermierz, a walka z nim nie będzie na pewno należała do łatwych. Ash jednak miał wielką wiarę w swoje umiejętności i teraz sprawnie z niej korzystał, odpierając spokojnie ataki przeciwnika, który coraz bardziej zaciekle go atakował, widocznie zdenerwowany jego obronną postawą.
- I co, ptaszku? Nadal sądzisz, że umiem tylko zabijać bezbronnych?! Już nie jesteś taki hardy, zgadza się? - kpił sobie podle Jamie.
Ash nie dał się jednak sprowokować i najspokojniej w świecie odbijał ciosy swego przeciwnika, jakby czekając na właściwą okazję do ataku. W końcu ta się pojawiła, ponieważ kiedy Jamie, spocony ze złości na twarzy i rozjuszony chyba do granic wytrzymałości, zaatakował zaciekle oraz bez większego namysłu, co Ash wykorzystał, aby sparować cios i nagle, niespodziewanie, wytrącić mu szpadę z ręki. Broń Frasera poleciała na bok i upadła na ziemię. Wszyscy byli w niezłym szoku, a najwięcej to chyba sam Jamie.
- Ale... Przecież... Przecież jestem najlepszy w Szkocji... Tyle lat i tyle lekcji szermierki od najlepszych szermierzy...
- Wiesz co? Poproś ich o zwrot pieniędzy - rzucił złośliwie Ash.
Wszyscy wybuchli śmiechem, poza Claire, której mała Brianna wyrwała się z rąk i podbiegła do ojca, który bardzo mocno ją do siebie przytulił.
- A teraz pozwól nam odejść. Wygrałem - powiedział Ash.
- Jeszcze nie wygrałeś. Walka powinna zawsze się toczyć do pierwszej krwi - wysyczał podle Jamie.
Ash uśmiechnął się ironicznie i lekko drasnął Jamiego w dłoń.
- Proszę, pierwsza krew. Teraz pozwolisz nam odejść?
- To nie w porządku! Nie walczysz uczciwie! Poza tym nikt w całej Szkocji nie jest lepszy ode mnie!
- Widzisz, w tym właśnie sęk. Ja nie jestem Szkotem - zachichotał Ash i lekko się odwrócił w naszą stronę - Zbierajmy się stąd! Nic tu po nas.
Wtedy Jamie, wykorzystując jego chwilową nieuwagę, skoczył mu do gardła i przycisnął mocno do siebie. Ash w szoku upuścił szpadę i próbował jakoś zrzucić z siebie Frasera, ale ten był za silny. Na szczęście w porę przybiegł Pikachu, który uderzył z główki w czoło napastnika, a potem zaatakował go Stalowym Ogonem. Cios ten był bardzo mocny, gdyż oszołomił Jamiego na tyle, iż Ash zdołał wreszcie go z siebie zrzucić.
- Dzięki, stary! - zawołał radośnie do Pikachu, gdy stanął na równe nogi.
Jamie też się pozbierał i chciał na niego skoczyć, ale wtedy Pikachu poraził go prądem. Szkot zaszokowany upadł na ziemię i jęknął:
- To jakieś diabelskie sztuczki! Zabić ich!
Jego kumple chwycili za broń i z dzikim krzykiem rzucili się na nas, jednak wtedy do akcji wkroczyła Buneary, która zaatakował ich swoją lodową mocą. Dało mi to czas na to, aby wypuścić z pokeballi pannę Frogadier i panią Butterfry. Ich partnerzy, wypuszczeni przez Asha, szybko dołączyli do walki i zaczęli atakować napastników swoimi mocami. Greninja ciskał w nich wodne shurikeny, jego luba zaś inne ataki, które były jej znane, potem osłabionych w te sposób napastników atakowały Butterfry, rozsypując nad ich głowami usypiający proszek. Jednak ten, chociaż dość łatwo usypiał Pokemony, nie tak znowu łatwo usypiał ludzi, a może ci kolesie byli po prostu niezłymi twardzielami i dlatego trzeba było im mocniej przyłożyć, aby łatwiej poddali się mocy naszych drogich motylków.
Walka zatem nie potoczyła się tak łatwo, jak sobie to wyobrażałam i w ruch musiały pójść nasze pięści i nogi. Nowa Meloetta również włączyła się do potyczki i będąc niewidzialną atakował wrogów różnymi bolesnymi ciosami w stylu karate, co wprawiło przeciwników w prawdziwe osłupienie, gdyż nie widząc, kto nagle zadaje im dotkliwe ciosy, uznali to za kolejne diabelskie sztuczki i coraz bardziej tracili wolę walki.
Nie wszyscy jednak i z tego powodu o mało nie doszło do tragedii. W jaki sposób? Otóż w ferworze walki Frank i Brianna zostali chwilowo oddzieleni od siebie, co wykorzystała Claire, próbując schwytać córkę. Wówczas jednak w kudły zajrzała jej Mia, która doskoczyła do kobiety i zaczęła się z nią zaciekle bić, rzecz jasna po babsku m.in. bijąc się po twarzy i ciągnąc za włosy. Brianna próbowała uciec, ale wtem jeden z ludzi Jamiego, który jeszcze za mało oberwał od nas i od naszych Pokemonów, doskoczył do dziewczynki i złapał ją za rękę.
- Nie tak szybko, moja mała! - zawołał podle - Zostajesz tutaj! Z nami!
- Puść mnie! Zostaw! - krzyczała przerażona dziewczynka.
Byłam właśnie zajęta walką i nie mogłam jej ruszyć z pomocą, podobnie jak i reszta naszej kompanii, ale kątem oka dostrzegłam, że nagle łotr puszcza małą, po czym łapie się za oko i zwija z bólu. Dostał bowiem nagle kamieniem, który został wystrzelony z pagórka. Spojrzałam w miejsce, z którego poleciał pocisk i wtedy zauważyłam... Colina, który stał właśnie przy jakieś kamiennej ścianie i nakładał na procę kolejny kamień.
- Uciekaj, Brianna! - zawołał głośno.
Nie mieliśmy czasu się zastanawiać, skąd młody się tu wziął, ponieważ walka trwała dalej. Jeden z ludzi Jamiego wymierzył w chłopca pistolet i strzelił, jednak chłopak był zwinny i szybko schował się za ścianę, także kula trafiła w kamienie i chybiła celu. Colin wówczas wysunął głowę i dłonie, w których miał załadowaną procę i strzelił. W przeciwieństwie do swego przeciwnika, nie chybił.
Walka powoli zaczęła się rozstrzygać na naszą korzyść. Ludzie Frasera padali jeden po drugim, nie mogąc oprzeć się naszym ciosom, połączonymi z mocami naszych Pokemonów. W końcu ostatni przeciwnik dostał od Franka solidny cios pięścią w szczękę i znokautowany upadł na ziemię. Poza Jamiem i pomagającą mu się podnieść z ziemi Claire nie było już nikogo, z kim moglibyśmy walczyć.
- Żegnamy ozięble - powiedział Ash, uśmiechając się ironicznie do Frasera.
To był jednak błąd. Szkot ze złością chwycił za pistolet i wystrzelił w stronę Asha. Chybił jednak i trafił w lont ładunku wybuchowego. Wskutek tego zaczął się on palić i zmierzać w kierunku miny.
- Pożegnajcie się z domem - powiedział podle Fraser.
Pikachu poczęstował go kolejną dawką piorunu, nokautując go. Z kolei zaś Nowa Meloetta zapiszczała ostrzegawczo.
- Uciekajmy! To zaraz wybuchnie! - krzyknął Ash, rozumiejąc jej słowa.
- Zgaśmy lont! - zaproponowała Mia.
- Możemy nie zdążyć! Nie traćmy czasu! Uciekajmy! - zawołałam, chowając szybko panią Butterfy do pokeballa.
Ash zrobił to samo ze swoimi stworkami i zaczął do nas krzyczeć, abyśmy się ruszali. Frank chwycił więc Briannę na ręce i rzucił się z nią ku łukowi. Panna Frogadier, która została na wolności, próbowała zgasić lont, jednak nie mogła ona trafić strumieniem wody w niego, gdyż ten wciąż był o krok przed nią. Dlatego też spieszyliśmy się jak mogliśmy najszybciej, aby wbiec do końca na pagórek i tam przebiec przez kamienny łuk.
Pierwszy biegł Frank z Brianną, za nim Mia z Colinem, Pikachu i Buneary, a na końcu ja z Nową Meloettą. Wszyscy przebiegli przez łuk, a ja, stojąc już w nim, szybko przywołałam pannę Frogadier do jej pokeballa i zaczęłam poganiać Asha, który biegł jako ostatni. Mój luby pędził na złamanie karku, zwłaszcza, że lont coraz bardziej się palił i iskra była coraz bliżej ładunków wybuchowych.
- Ash, szybciej! - krzyknęłam do niego i wyciągnęłam rękę w jego stronę.
Mój ukochany w ostatniej chwili zdołał ją chwycić, ja pociągnęłam go zaraz w swoją stronę i oboje przeskoczyliśmy przez łuk. Zrobiliśmy to dosłownie w ostatniej chwili, gdyż kilka sekund później rozległ się za naszymi plecami huk, ale jego efektów nie ujrzeliśmy, ponieważ byliśmy już w swoich czasach.
- Uff... O mały włos! - powiedziałam, ocierając sobie pot z czoła.
- Bune-bune! - zapiszczała Buneary.
- Kurczę! Ale akcja! Jak w jakimś filmie! - zawołał wesoło Colin, strasznie mi teraz kogoś przypominając.
- Tak, ale to się dzieje naprawdę i jakby to wybuchło wtedy, kiedy byliśmy jeszcze po drugiej stronie, to już nie byłoby tak wesoło - powiedział Ridley.
- Ale ważne, że nam się udało i jesteśmy bezpieczni. Nic, tylko się cieszyć - stwierdził beztrosko Ash.
- Zobaczcie! - zawołała nagle Anabel, wskazując palcem na kamienny łuk, który ja i Ash mieliśmy za swoimi plecami.
Odwróciliśmy się do niego przodem i zauważyliśmy wówczas, że z łukiem stało się nagle coś dziwnego, mianowicie większa część łuku zniknęła. Po prostu zniknęła i już. Pozostały z niego jedynie resztki, czyli tak niewiele ponad połowa kolumn, na których stał łuk, zaś jego górna część, łącząca ze sobą obie kolumny, zniknęła. Przestała istnieć.
- O ja cię! - zawołał zdumiony Colin.
- Co to takiego? - spytała Mia.
- Nie jestem pewien, ale podejrzewam, że to dlatego, że Jamie Fraser i jego kumple wysadzili łuk w powietrze - odpowiedział Ash - Te części, które przestały istnieć w ich świecie, przestały istnieć w naszym.
- Ale czy to znaczy, że przejście zostało zamknięte na zawsze? - zapytał Frank i spojrzał na nas z nadzieją w oczach.
Widać bardzo mu takie coś odpowiadało i prawdę mówiąc, nam także.
- Nie jestem pewien, ale chyba tak - powiedziałam.
- Sprawdzę to - zdecydował Ash i powoli podszedł do łuku.
Westchnął głęboko, spojrzał na nas, ponownie przed siebie i potem bardzo szybko przeszedł przez resztki łuku. Nic się jednak nie stało. Wciąż go przed sobą widzieliśmy, a przecież, gdyby przejście działało, zniknąłby on z naszych oczu i trafiłby do XVIII wieku. Tak się jednak nie stało. Dla pewności Ash przeszedł w te i wewte jeszcze kilka razy, ale nic nie nastąpiło. Oznaczało to tylko jedno: portal przestał istnieć.
- Nie ma tu już przejścia - rzekł po chwili mój mąż - Nikt przez nie więcej nie przejdzie i nie zabierze Brianny.
- Zostanę! Jednak z wami zostanę! Zostanę! Nie zabiorą mnie! Będziesz dalej moim rycerzem!
- No właśnie, panie rycerzu! - rzekła karcącym tonem Mia - Kiedy przyjechał pan Frank i zabrał mnie ze sobą z teatru, kazałam ci tam zostać! Dlaczego mnie nie posłuchałeś?!
- Nie mogłem, mamo! Brianna to moja przyjaciółka! Jest rycerzem Szkocji, tak jak i ja! A rycerze nie zostawiają siebie w potrzebie!
- Colin, na miłość boską! To teksty z jakiś książek, które pięknie brzmią na papierze, ale w życiu mogą przynieść nam problemy!
- Daj spokój, najdroższa. Przecież on nam pomógł - powiedział Frank, kładąc dłoń na ramieniu ukochanej.
- Zgadza się. Gdyby nie on, to nie wiem, czy byśmy ocalili Briannę - dodała Anabel.
- Melo! Melo! - zapiszczała Nowa Meloetta i czule pogłaskała łapką policzek chłopca.
- No właśnie, Colin to bohater! - zawołała Brianna, po czym rzuciła się dziko Colinowi na szyję i pocałowała go w usta.
- BRIANNA! - skarcił ją ojciec.
- No co? A wy to się całujecie codziennie, tato! - odparła dowcipnie Brianna, patrząc na Franka i Mię.
Wtem coś sobie przypomniała. Puściła z objęć swego wybawiciela i podeszła lekko do Randalla, pytając:
- Tato, czy to prawda, co powiedziała mama? Ty nie jesteś moim tatą?
To było chyba najtrudniejsze pytanie, jakie kiedykolwiek zadano mu w życiu, dlatego nie zdziwiło mnie, że Frank przez chwilę nie wiedział, co mógłby na nie odpowiedzieć. W końcu uklęknął przed dziewczynką i powiedział:
- Posłuchaj, nie wiem, czy mama mówiła prawdę. Możliwe, że kłamała albo sama nie wie, co mówi. Jakby jednak nie było, to było twoim ojcem przez tyle lat. Chcesz, żebym przestał nim być?
- Nie, tato. Kocham cię, ale... chciałabym wiedzieć.
- Kochanie, to jest twój tata - powiedziała Mia, również klękając obok małej rudowłosej panienki - On był z tobą całe twoje życie. Wychował cię, dbał o ciebie, uczył cię chodzić i jeździć na rowerze. Był z tobą zawsze, kiedy go potrzebowałaś. Jaka to różnica, czy on jest twoim biologicznym tatą, czy nie? Tatą jest ten, kto cię wychowuje. A ciebie wychował Frank Randall. Jesteś jego córką i nic nigdy tego nie zmieni.
- Jeżeli chcesz, zrobię badania DNA i sprawdzę, czy jestem twoim tatą - rzekł po chwili Frank.
Widać było, że trudno mu przychodzi zaproponowanie czegoś takiego, jednak skoro jego ukochane dziecko miało poważne wątpliwości i wyraźnie cierpiało z powodu tych wątpliwości, to postanowił zachować się po męsku i załatwić to tak, aby Brianna mogła zaspokoić swoją ciekawość i przestać cierpieć z tego powodu.
- Naprawdę? Zrobisz to, tato? - spytała dziewczynka.
- Tak, kochanie. Zrobię to.
- Zrób to, tatusiu. Bardzo proszę, zrób to.
- Zrobię, ale pamiętaj... Cokolwiek wykażą te wyniki, to ja jestem twoim ojcem. I nic nigdy tego nie zmieni. Rozumiesz to, kochanie? Jesteś moją córką i cokolwiek się stanie, zawsze nią będziesz.
Brianna rzuciła się ojcu na szyję i mocno go uściskała. Frank zaś przycisnął ją mocno do serca i zaczął powoli gładzić jej puszyste włosy. To była niesamowicie wzruszająca scena i nikt z nas nie zamierzał ukrywać, że tak uważa. Niektórzy z nas, w tym i ja, mieli łzy w oczach i nie czuli wcale z tego powodu wstydu. Bo czy można się wstydzić tak szczerych i radosnych łez szczęścia?
A jeżeli chodzi o badania, to jeszcze tego samego dnia Frank z Brianną we dwoje pojechali do miejsca, gdzie dokonuje się takiego rodzaju badań i dokonali ich, po czym zostało już tylko oczekiwać na wyniki. Te przyszły dość szybko i bez najmniejszych nawet wątpliwości wykazały, że to Frank Randall jest ojcem małej Brianny Randall, co wywołało we wszystkich ogromną radość. Ash jednak wyznał mi, iż podejrzewa, że to Frank zapłacił za to, aby badania wykazały taki właśnie wynik. Innymi słowy, sfałszował wyniki badań, żeby uspokoić córeczkę i być dalej jej ukochanym tatą zarówno w jej sercu, jak i w jej oczach. Postanowiliśmy jednak oboje zachować te rewelacje dla siebie, gdyż nie mieliśmy na ich poparcie żadnych dowodów. A przecież dobry detektyw nie rzuca tak poważnych oskarżeń, jeżeli nie może ich poprzeć mocnymi dowodami, mam rację?
***
Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Ponieważ nasi bohaterowie wiedzieli już, gdzie ma swoją kryjówkę hrabia Dracula, pozostało jedynie wziąć się do dzieła i odnaleźć jego trumny. Profesor Van Helsing podejrzewał, że z pewnością wampir przygotował ich sobie dużo więcej niż tylko jedną, tak na wszelki wypadek, a Ash Harker potwierdził to, gdyż sobie przypomniał, że statek „Demeter”, którym przypłynęli, przywiózł ze sobą około sto skrzyń, a zatem pewnie tyle trumien ma Dracula w opactwie Carfax. A zatem trudniej będzie je wszystkie zniszczyć, to było zadanie wymagające bardzo dużej ilości czasu. Zatem, aby go nie tracić, przyjaciele postanowili ruszyć do opactwa natychmiast, mając przy okazji nadzieję, że w jednej z trumien znajdą oni hrabiego. Choć wiedzieli, iż nie musi tak być, ponieważ wampir potrafi poruszać się także w dzień, byleby tylko był on zamglony i słońce nie wychodziło spoza chmur, a teraz taki właśnie panował dzień, jaki zwykle panuje po burzliwej nocy.
Serena oczywiście nie mogła wziąć udział w tej akcji. Ash za bardzo się o nią bał. Wiedział, że jeżeli napotkają oni po drodze hrabiego Draculę, to ten zechce ich zaatakować i ją porwać, a z opowieści Van Helsinga wynikało, że wampir jest silny i to bardzo mocno, jego siła fizyczna przewyższa siłę najsilniejszych ludzi świata, a do tego posiada różne moce pomagające zmienić postać w postać zwierzęcia. To nie było proste, walczyć z takim przeciwnikiem. Gdyby zatem ich zaatakował, nie zdołaliby obronić ukochanej małżonki Asha. Postanowili więc schować ją prędko w jakimś bezpiecznym miejscu, zanim wyruszą na akcję. Miejscem tym miał być szpital dla wariatów doktora Sewarda. Miał on tam swój gabinet, a także wielu silnych pielęgniarzy, którzy zostali przez przełożonego zaopatrzeni w wiele główek czosnku, krzyże oraz broń i mieli jej użyć wobec każdej osoby, która próbowałby się dostać do szpitala pod nieobecność doktora i jego przyjaciół. Misty, Dawn oraz May nie mogły z nią zostać ukryte w szpitalu, dlatego pozostawiono je w domu panna Wenstenra, w którym przebywały, ale oczywiście pod strażą służby oraz ich wiernych Pokemonów. Czuli jednak, że i tak Dracula nie zaatakuje domu, bo nie jest on zainteresowany przyjaciółkami Sereny, a nią samą i to ona jest celem jego łowów. Dlatego ją przede wszystkim trzeba było ukryć. Liczyli, że nie zdoła jej tutaj znaleźć.
Przyjaciele odwieźli zatem Serenę do szpitala dla wariatów, a Brock Seward wszedł z nią do środka, prosząc, aby pozostali poczekali na nią. Ash mocno jeszcze uściskał żonę, ucałował ją z miłością i powiedział:
- Uważaj na siebie, kochanie.
- Ty także, uważaj - odpowiedziała mu czule Serena.
Oboje bali się ze sobą rozstać, ale ostatecznie to uczynili i dziewczyna powoli weszła z Brockiem do środka, a wierny Fennekin ruszył za nią. Chciał być z nią i móc jej pomóc, gdyby zaszła taka potrzeba.
- Spokojnie, droga Sereno - powiedział Brock, prowadząc ją przez korytarze pełne cel z zamkniętymi w niej szaleńcami - Tylko spokojnie. Ci ludzie nie zrobią ci krzywdy. Zresztą z tego, co nam opowiadał profesor wynika, że i tak mogliby ci zadać mniejszą krzywdę niż Dracula.
Serena wzdrygnęła się na samą wzmiankę o wampirze. Przeraziła ją strasznie możliwość kolejnego spotkania z tą straszną istotą, której na swój sposób również współczuła, ale przede wszystkim się jej bała i wolała nigdy więcej jej nie oglądać na oczy. Szła więc u boku Brocka, a koło jej nóg kroczył wierny Fennekin, który słodkim piskiem próbował ją jakoś uspokoić.
- Och, panie doktorze! Cóż to za przecudowna istota, która idzie obok ciebie? - zawołał ktoś wzniosłym tonem.
Brock, Serena i Fennekin zatrzymali się. Zauważyli wówczas, że w okienku, które było u góry drzwi jednej z cel, ukazuje się koci pysk, a dwie łapy złapały mocno kraty, które się tam znajdowały. Osobnik ten uważnie przyglądał się pani Harker i zawołał po chwili:
- Och! Toż to przecież najpiękniejsza istota na całym świecie! Dlaczego ją pan tu przyprowadził, panie doktorze?
- To nie jest twoja sprawa, Renfield - odpowiedział mu z lekką złością Brock i zaraz spojrzał na Serenę - Lepiej stąd chodźmy. Nie powinniśmy tu zostać.
- Co to za biedak? - zapytała zdumiona pani Harker, przyglądając się z uwagą pacjentowi.
- To nie żaden biedak. To Meowth Renfield, dawny kolega z pracy twojego męża. Od czasu, gdy wyjechał do Transylwanii, aby prowadzić interesy z hrabią Draculą, zwariował i siedzi tutaj.
- Hrabią Draculą? - zapytała Serena i od razu poczuła litość do pacjenta.
Jak wiele istot jeszcze skrzywdził ten potwór? To po prostu przerażające!
- Zna pan hrabiego Draculę, panie Renfield? - zapytała Serena, bardzo powoli podchodząc do celi pacjenta.
- Znam go doskonale. To mój mistrz. Obiecał mi wieczne życie, jeżeli będą mu wiernie służył. Ale zamknięty tutaj niewiele mogłem mu pomóc. Zapewne to dlatego odwrócił się ode mnie.
- Sereno, nie mamy czasu! - ponaglał ją Brock.
- Serena? - spytał Meowth Renfield - A więc to jest Serena, oblubienica mego mistrza?
- Jestem Serena Harker, od niedawna żona twojego dawnego kolegi - odparła na to Serena, z trudem powstrzymując strach, jaka się narodziła w jej sercu, kiedy usłyszała, iż Dracula uczynił ją wybranką swego serca, co niestety potwierdziło jej najgorsze obawy.
- Biedny Ash. Trafiła mu się najlepsza z najlepszych dziewcząt świata, jednak nie zdoła jej utrzymać przy sobie - rzekł po chwili Renfield - Jakże mu się mierzyć z moim mistrzem? Nie ma z nim szans.
- Jestem innego zdania - odparł niegrzecznie Brock i złapał Serenę za rękę - Chodźmy! Nasi przyjaciele czekają na mnie na zewnątrz! Im szybciej dopadniemy tego potwora, tym lepiej.
Serena przyznała mu rację i ruszyła za nim, jednocześnie jeszcze raz zerkając na celę Meowtha, który wciąż przyciskał pysk do krat i zawył z rozpaczy:
- Och, mistrzu! Obiecałeś mi nieśmiertelność, a chcesz ją obdarować tę oto kobietę? A o mnie zapomnisz? Dlaczego?! Bo siedzę w tej celi i nie mogę pomóc ci tak, jak tego chciałeś, czyniąc mnie swym sługą?! Och, doktorze Seward! Ja nie jestem wariatem! Jestem sługą mistrza! On tu przybędzie! Znajdzie ją! Zabierzcie ją stąd i ukryjcie na drugim końcu świata! Niech jej nie dostanie! Niech nie zdoła jej odebrać Ashowi! Przez moją dawną z nim przyjaźń, zaklinam was! Zabierzcie ją stąd!
Jednak doktor i Serena nie słuchali go, ponieważ wraz z Fennekiem powoli ruszyli w kierunku gabinetu Brocka. Znajdowało się tam łóżko, biurko i krzesło, ponieważ Seward lubił tu czasami spać, gdy nie chciało mu się wracać po nocach do domu, a zabawił wcześniej do późna. Ostatnio jednak nie korzystał z niego, bo jego ukochana Misty zaczęła spędzać z nim bardzo namiętne noce, co sprawiało, że znacznie bliższy był mu dom niż miejsce pracy.
- Proszę, to tutaj - powiedział Brock, gdy wprowadził Serenę do środka - No cóż... Pałac to nie jest, ale powinno wystarczyć do spędzenia tej nocy. Masz tutaj wszystko, co ci potrzeba. Pielęgniarze będą cię strzec całą noc, choć możliwe, że zdołamy się uwinąć nieco wcześniej. Proszę, nie otwieraj drzwi nikomu, dopóki się nie upewnisz, że to my. I módl się za nas.
Ścisnął on dłonie Sereny, która pokiwała lekko głową na znak, że tak właśnie zrobi, a potem wyszedł z pokoju. Pani Harker zamknęła go na klucz i pozostała w towarzystwie wiernego Fennekina.
***
Serena Harker mimo pobytu w domu doktora Sewarda, wcale nie czuła się dobrze. Mimo jej przeprowadzki w ścisłej tajemnicy, czuła wszak, że hrabia i tak ją odnajdzie. Obawiała się tego, ale znacznie bardziej obawiała się o swoje wierne przyjaciółki, zwłaszcza o biedną Dawn. Niebieskowłosa dziewczyna najbardziej ucierpiała w skutek ataków wściekłego wampira. Z tego, co mówił profesor Van Helsing, jeszcze jeden atak tego potwora i nie zdołali by jej już uratować. Misty i May są na szczęście w lepszej sytuacji, gdyż każda z nich została ugryziona tylko raz i obie powoli zaczynały odzyskiwać siły. Obecnie całe mieszkanie, w którym to przebywały, były zabezpieczone świętymi przedmiotami, zwłaszcza hostią oraz skropione wodą święconą. W związku z tym nawet tak potężny upiór jak hrabia Dracula nie zdołał by tam wejść, nawet zaproszony.
Serena jednak bardzo się bała o Asha i pozostałych towarzyszy profesora, czy podczas niszczenia trumien Draculi, nie zostaną jednak zaatakowani znienacka. Wreszcie bała się również o samą siebie, czy zdoła w jakiś sposób obronić się przed hrabią dostatecznie długo, nim przyjdzie pomoc. A jeżeli nie? Czy wtedy stanie się taka jak on? Co stanie się z Ashem i reszta jej bliskich?
Pani Harker nie zdawała sobie sprawy, że Dracula szybko dowiedział się o miejscu jej pobytu. Domyślił się tego ze słów Renfielda, którego nie tak dawno odwiedził, aby wyłożyć mu swoje żale na temat swego okrutnego losu. Wtedy też dowiedział się, że Meowth widział Serenę w tym oto szpitalu, a kiedy hrabia zapowiedział, iż skoro tak, to natychmiast złoży jej wizytę, Renfield nagle jakby zmienił swoje podejście do sprawy i powiedział, że nie może pozwolić na to, aby tak piękna dziewczyna, żona jego dawnego kolegi z pracy, miała zostać tak jak hrabia istotą nieśmiertelną. Prócz tego zaczął narzekać, że mistrz obiecał mu życie wieczne, a chce je ofiarować kobiecie, która przecież go wcale nie chce. Dodał również, iż ostrzegł przed nim panią Harker. Stał się wówczas natarczywy, zaczął dziko szarpać płaszcz swego mistrza, ten zaś wściekł się okrutnie i powiedział ze złością:
- Renfield... Zdradziłeś mnie! Ostrzegłeś ją przede mną! A teraz próbujesz jeszcze mnie powstrzymać, abym nie zdołał wziąć tego, co moje?! O nie! Nikt mi nie zdoła w tym przeszkodzić! Żaden z moich wrogów mnie nie powstrzyma! A ty, nędzny gadzie, zapłacisz za swoją zdradę!
Zaraz potem zaczął go tak mocno okładać, bić i kopać bez litości, że gdyby nie chęć jak najszybszego zobaczenia Sereny, biłby go jeszcze dłużej. A tak robił to do czasu, aż się uspokoił i odszedł, pozostawiając swego niedawnego jeszcze sługę skatowanego w jego celi.
Ale Serena wiedzieć przecież o tym nie mogła. Siedziała zasmucona na łóżku, w duchu wypowiadając liczne modlitwy za intencje swego męża i jego wiernych przyjaciół. W chwili, gdy to robiła, przez szczelinę w drzwiach od jej pokoju, zaczęły dostawać się kłęby zielonego dymu. Po chwili zaś zaczęły przybierać ludzki kształt i wreszcie, ku przerażeniu dziewczyny, która wreszcie spostrzegła to niezwykłe dymne zjawisko, ukazał jej się Dracula. Tym razem przybrał on postać niezwykle przystojnego młodzieńca, w niczym prawie nie przypominał starszego jegomościa, z którym miała do tej pory do czynienia.
- Witaj Sereno - rzekł hrabia z uśmiechem na twarzy - Jak widzisz, pomimo starań moich wrogów, odnalazłem cię. Tak jak mówiłem, nic nie stanie między mną a tobą.
Dziewczyna ze strachu i zdumienia nie mogła wykrztusić ani słowa, więc Dracula kontynuował.
- Mój stary przeciwnik domyślił się moich zamiarów, jednak ja, jak zwykle wyprzedzam go o krok. A nawet i o dwa kroki. Niech sobie niszczą moje trumny w opactwie. Mam jeszcze jedną, inną, gotową już do drogi.
Serena wciąż nic nie mówiła, więc hrabia mówił dalej:
- Ale nie wyruszę w tę podróż bez mojej ukochanej. Tak, moja słodka Sereno, a właściwie Elizabeto, wreszcie znów jesteśmy razem. I nikt ani nic nas więcej nie rozdzieli. Ani niebo, ani piekło.
- Ale ja nie jestem Elizabeta. Jestem Serena Harker, żona Asha Harkera i nikt więcej - wykrztusiła w końcu załamanym głosem dziewczyna.
- Nie mów tak - powiedział hrabia z mocą - Ja dobrze wiem, że naprawdę jesteś moją Elizabetą, moją oblubienicą. Przypomnij sobie swoje prawdziwe życie, swoją dawną tożsamość.
To mówiąc Dracula zmusił Serenę, aby spojrzała mu w oczy. Oczy, które teraz świeciły intensywnym, niebieskim blaskiem tak wielkim, że dziewczyna nie miała sił, aby w nie spojrzeć. Powoli popadła w trans, lądując gdzieś między snem a jawą.
- Pamiętasz czasy naszej wspólnej młodości? Czasy, gdy jeszcze nie byłaś księżniczką Elizabeth von Orlok, a ja nie zdążyłem przyjąć godności hospodara i miana Magnusa Draculi. Przypomnij sobie, jakie wtedy nosiliśmy imiona: Natalie i Mattia. Tak siebie nazywaliśmy, na cześć bohaterów romansu rycerskiego, który razem czytaliśmy. Pamiętasz?
Serena, chociaż była w głębokim transie, nie mogła jednak przypomnieć sobie tych imion ani też wydarzeń, Dracula jednak niezrażony kontynuował.
- Spróbuj sobie to przypomnieć Elizabeto. Wtedy to jeszcze żył mój ojciec, Vlad III. I on i twój ojciec pobłogosławili nasz przyszły związek.
- Pamiętam... Pamiętam tylko dzień, kiedy po raz pierwszy spotkałam Asha - wykrztusiła w końcu Serena - Kiedy oboje byliśmy dziećmi i zgubiłam się w lesie i wówczas on mnie znalazł i zabrał do domu. Wówczas pokochałam go całą mocą mego małego serduszka i...
Słysząc to, Dracula wpadł w gniew. Przerwał hipnotyczny trans, jego oczy świeciły teraz krwawą czerwienią. Uznał, że dziewczyna zbyt mocno skupia się na swoim obecnym uczuciu do Asha Harkera, przez co nie może sobie przypomnieć dawnego życia.
- Ciągle tylko Ash i Ash - mruknął ze złością wampir - Nie zaprzeczam, że to naprawdę wspaniały człowiek, ale choć jest moim przyjacielem, to jednak też stoi mi na drodze.
- Ash jest moim mężem, hrabio - powiedział Serena spokojniej niż jej się zdawało - I kocham go całym sercem. Proszę...
- I ja cię proszę - przerwał jej Dracula - Proszę, nie wystawiaj mnie na tę próbę. Chciałem zakończyć to w miarę bezboleśnie, ale...
- Bezboleśnie? - tym razem to Serena przerwała hrabiemu, nie kryjąc przy tym swojego oburzenia - Te pozbawione krwi martwe osoby znalezione na ulicy, określasz mianem bezbolesnych? A moje przyjaciółki. Misty?! May?! A biedna Dawn?!
- To były niezbędne ofiary. Musiałem się czymś pożywiać A o swoje biedne przyjaciółki się nie martw. Wrócą do zdrowia.
- A Dawn? - nie dawała za wygraną Serena - Przecież już prawie stała się taka jak ty.
- Jeżeli nie ugryzę jej ponownie, to nie umrze i nie zamieni się w wampira. Wszystko to jednak zależy od ciebie. Życie twoich przyjaciół oraz samego Asha Harkera jest teraz w twoich rękach.
Serena była naprawdę przerażona. Czuła się kompletnie bezradna wobec tej sytuacji. Za żadne skarby świata nie pozwoliłaby na to, aby jej ukochanemu oraz przyjaciołom stała się krzywda, ale przecież nie mogła porzucić Asha dla... No właśnie. Dla tego czegoś! Hrabia wszak nie był już człowiekiem, ani też żywą, czy martwą istotą. Stał się piekielnym monstrum, żywiącym się kosztem innych ludzi ich własną krwią. Był także zdeterminowany, aby osiągnąć za wszelką cenę swój cel, z góry przecież skazany na porażkę.
- Hrabio, proszę, posłuchaj mnie - zaczęła Serena spokojnie - Ja naprawdę współczuję ci z powodu utraty ukochanej. To, że tak bardzo ci ją przypominam i uczucie, którym mnie w związku z tym obdarzyłeś, bardzo mi schlebia. Ale...
- Nie kończ tego! - krzyknął hrabia - Wiem, co mi zaraz powiesz i dlatego nie chcę tego słyszeć. Wierzę, że jesteś moją oblubienicą i muszę cię odzyskać. Tak jak ci to zapowiedziałem, usunę przy tym każdą przeszkodę, która stanie mi na drodze. Może wstrząs po ich zagładzie przywróci ci pamięć.
Dracula z rządzą mordu, chciał już odejść od łóżka Sereny, ale dziewczyna nie pozwoliła mu na to. Widząc, że nie zdoła przebłagać Drakuli, a ten gotów jest za wszelką cenę zmusić ją do tego, nawet zabijając jej przyjaciół, zdobyła się na odważny i desperacki krok.
- Ash, błagam cię, wybacz mi - pomyślała w duchu, po czym obdarzyła zaskoczonego Drakulę długim pocałunkiem.
- Elizabeto - wykrztusił zaskoczony Drakula - A więc pamiętasz...
- Tak, pamiętam już - odparła czule Serena - Przypomniałam cię sobie. Znów będziemy razem, tak jak kiedyś. Pójdę za tobą wszędzie, gdzie mnie zabierzesz. Proszę nie krzywdź tamtych ludzi. Zostawmy ich. Uczyń mnie jaką zechcesz, taką jak ty i odejdźmy razem.
To powiedziawszy, Serena położyła się na łóżku. Rozsunęła swoje długie, miodowe loki i odsłoniła szyję. Rozpacz niemal pożerała ją w całości, jednak za nic nie chciała dać po sobie tego poznać. Pragnęła ocalić Ash, którego kochała całym sercem, a także swoich przyjaciół. Poczuła, że Dracula zbliżył się do niej, jak pochyla się nad nią. Wtedy nie zdołała powstrzymać łez, które wypłynęły jej z oczu. Mimo wszystko nie poddała się. Dracula zaś pochyliwszy się zbliżył usta do jej szyi. Poczuła, jak dotyka jej swoimi wargami, po czym delikatnie musnął ją ustami, składając czuły i bardzo delikatny pocałunek na miejscu, które dziewczyna mu udostępniła. Potem zaś odsunął się od dziewczyny, jednocześnie zasłaniając jej szyję włosami.
Zdumiona Serena otworzyła oczy, wciąż jeszcze mokre od łez i spojrzała na hrabiego. Ten stał obok jej łóżka, ale wyglądał teraz zupełnie inaczej. Dziewczyna nie widział już niezwykle pięknego i groźnego upiora. Dracula bowiem przybrał swój dawny wygląd, czyli starszego jegomościa, przy czym jednak zgarbił się i postarzał znacznie bardziej.
- Wszystko na marne - łkał z rozpaczy - Tyle lat, tyle ponurej egzystencji i czekania w samotności... Wszystko na marne.
Następnie zwrócił się do pani Harker.
- Przyjmuję twoją ofiarę, piękna Sereno. To ofiara prawdziwej miłości. Nie chciałem przyjąć do wiadomości tego, że nie jesteś moją Elizabetą. Ale w końcu muszę się z tym pogodzić. Przepraszam za cierpienie, jakiego doświadczyliście za moją sprawą. Muszę stąd odejść. Statek już gotowy i ostatnia trumna jest już na pokładzie. Wrócę do domu i już nie ujrzysz mnie więcej.
Nagle wampir wstał, jakby coś wyczuł i Serena domyśliła się, że to Ash z profesorem i pozostałymi powrócili z opactwa. Dracula wówczas zaczął stawać się coraz bardziej rozmazany, znikając w kłębach upiornej mgły. Okno w pokoju rozwarło się i hrabia pod postacią owego dymu zaczął nagle znikać. Wtedy też do pokoju zaczął ktoś głośno pukać, wołając:
- Sereno, to ja! Otwórz!
To był Ash. Serena szybko mu otworzyła, młodzieniec wszedł do pokoju i wtedy uściskał swoją najdroższą małżonkę. Zobaczył jednak wówczas spore kłęby dymu obok łóżka ukochanej i z łatwością domyślił się, kto ją właśnie odwiedził. Krzyknął wówczas przerażony:
- Profesorze! On tu jest! Hrabia jest tutaj!
Już po chwili do pokoju wbiegł profesor Samuel Van Helsing, który także zauważył znikająca za oknem mgłę. Szybko podbiegł w jej stronę i wyjrzał przez nie na zewnątrz. Na dziedzińcu dym przybrał ponownie fizyczna formę, tym razem ogromnego wilkołaka. Spojrzenia dwóch arcywrogów zetknęły się ze sobą, aż profesor krzyknął gniewnie, jakby rzucał wyzwanie:
- Dracula! Dracula!
Stwór w odpowiedzi zawył dziko, po czym rzucił się w mrok nocy i szybko zniknął.
- Uciekaj, ty łotrze! - zaczął wrzeszczeć profesor - Uciekaj, ale przede mną nie uciekniesz! Dopadnę cię choćby na końcu świata i zapłacisz za nasze krzywdy!
***
Przyjaciele pojechali natychmiast do domu Dawn Wenstenra, gdyż Serena była bardzo zaniepokojona losem swoich przyjaciółek. Chciała się upewnić, że są one bezpieczne i Dracula im nie zagraża. Odetchnęła z ulgą, kiedy już przybyła wraz z mężem oraz przyjaciółmi na miejsce i odkryła, że są one całe i zdrowe. To znaczy można tak było powiedzieć o Misty i May, z kolei Dawn, choć miała się już nieco lepiej, to wciąż miała kły wampirze i była w etapie nosferatu.
- Wciąż jest żywym wampirem - powiedział zasmuconym głosem profesor Van Helsing - Trzeba znacznie więcej czasu na to, aby odzyskała dawny stan.
- Dracula powiedział, że jeżeli więcej jej nie ugryzie i ona nie umrze, to zdoła powrócić do zdrowia - zauważyła Serena.
- Dracula ma rację, ale fakt jest faktem, że jej powrót do zdrowia potrwa dość długo - odpowiedział jej uczony - A póki trwa w tym stanie, wciąż jest ryzyko jej całkowitej przemiany w wampira. Oczywiście ta nastąpi dopiero po jej śmierci, a póki co jeszcze to nie nastąpiło i oby nie nastąpiło nigdy. Póki co jest nosferatu, takim żywym wampirem, pozbawionym wampirzych mocy, ale już lubiącym pić krew i nie lubiącym słońca i czosnku.
- Ale słońce jej nie zabije?
- Nie, ale osłabi. Czosnek tak samo. Nie jestem pewien, co do hostii i krzyża, bo według wielu wierzeń one przerażają wampiry jako istoty z piekła rodem, ale nie wiem, czy to prawda.
- Ja w pokoju, który udostępnił mi doktor Seward miałam krzyż i jakoś nie zrobił on na Draculi większego wrażenia.
- A zatem to może być tylko plotka. Zresztą to teraz nieważne. Nie ma już trumien w opactwie Carfax. Wszystkie rozbiliśmy na kawałki, a ziemię, która się w nich znajdowała...
- Ziemię?
- Zgadza się. Wampiry mogą spać tylko w trumnach wyłożonych ziemią, z której pochodzą. Dlatego rozbiliśmy wszystkie trumny, a ziemię w nim dokładnie skropiliśmy wodą święconą i kawałkami hostii, a prócz tego jeszcze zmieszaliśmy ją z ziemią z Lumiose. Nie ma szans, aby Dracula mógł na tym spać.
- Uwinęliście się przez całą noc? Tam było podobno ze sto trumien.
- Prawie sto. Ale wezwaliśmy na pomoc ludzi lorda Goldaminga. Z nimi nam poszło znacznie szybciej.
Serena spojrzała z uwagą na Dawn, która była na wpół przytomna, pogłaskała czule jej dłoń i powiedziała:
- Hrabia mówił mi, że ma jeszcze jedną trumnę na statku, który wypływa dziś w nocy z portu w Lumiose.
- Tak, mówiłaś nam już o tym - odpowiedział ponuro profesor - Ucieknie na pewno do swojego zamku w Transylwanii!
- Skąd pewność, że właśnie tam?
- Tam jest jego główna kryjówka. Tam się urodził i stamtąd pochodzi. Nie ma chwilowo nowej kryjówki, a więc musi powrócić tam. Poza tym Renfield mi o tym wspominał.
- Renfield? Czyli on żyje?
- Kiedy opatrywałem go wraz z Brockiem, jeszcze żył. Powiedział mi, że jego pan chce powrócić dzisiaj do Transylwanii ze swoją oblubienicą, czyli tobą.
- A skąd on o tym wie?
- Dracula sam mu to powiedział. Nie krył przed nim swoich planów, bo się spodziewał, że przecież wierny sługa go nie zdradzi. Ale stało się inaczej, Renfield próbował odwieźć swego pana od tych planów i został za to pobity. Ledwie dychał, kiedy go znaleźliśmy. Zdołał mi jednak powiedzieć kilka rzeczy, w tym również to, gdzie zamierza uciec jego pan.
- To dlatego, zaraz jak tu przybyliśmy, posłał pan Asha i resztę do portu?
- Tak. Chcą zatrzymać statek, zanim ten odpłynie. Oby im się udało. Żałuję, że nie pojechałem z nimi, ale cóż... Wolałem się upewnić, że z tobą, moja droga i twoimi przyjaciółkami wszystko będzie dobrze. Poza tym... Obawiam się, że to tylko formalność.
- Co takiego?
- Posłanie naszych przyjaciół do portu. Coś mi mówi, że Dracula już dawno zdążył wsiąść na statek i odpłynąć nim ku swojej ojczyźnie. Miał na to dużo czasu, bo zyskał nad nami przewagę.
- Po co więc posyłał pan Asha i resztę do portu?
- Żeby spróbowali go jednak złapać, co jednak jest mało możliwe, a także, żeby ustalili, dokąd odpłynął statek hrabiego i wynajęli jakiś transport, który nas zawiezie do Transylwanii.
- Chce go pan tam ścigać?
- Nie mam wyboru. Albo go dopadniemy, albo już zawsze będzie stanowił dla ludzi śmiertelne zagrożenie.
Serenie trudno się było z tym nie zgodzić, choć zdecydowanie wolałaby, aby jej ukochany ani nikt ich przyjaciół nie ruszał do Transylwanii ścigać hrabiego. Zbyt dobrze wiedział, jak Dracula niebezpieczny był tutaj, w Kalos, a co dopiero na swojej własnej ziemi, gdzie zna praktycznie każdy zakamarek i wie dobrze, jak się schować. Wiedziała jednak, że Van Helsing miał rację. Dracula teraz powróci do swego zamku i schowa się w nim tak, że nigdy go nie znajdą. A póki żyje, może stanowić zagrożenie dla wszystkich żyjących ludzi na ziemi. Co prawda na swój sposób też mu współczuła, w końcu przyczyny, dla których został wampirem oraz to, jak wspaniałomyślnie pozostawił ją w spokoju pokazywały, że nie jest jeszcze całkowicie pozbawiony ludzkich uczuć, ale czy to znaczyło, iż należy całkowicie go zostawić w spokoju?
Chwilę później do pokoju weszli Ash, Clemont, Brock i Gary, a obok nich szedł Pikachu.
- Spóźniliśmy się. Łotr zdążył odpłynąć - wyjaśnił Gary.
- Wcale mnie to nie dziwi. I tak nie było wielkich szans, abyśmy go schwytali jeszcze w porcie - odpowiedział profesor - A odkryliście, dokąd odpłynął?
- Tak jak twierdził Renfield. Do Transylwanii - wyjaśnił Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał bojowo Pikachu.
- Musimy go dostać! - krzyknął Clemont, zaciskając ze złości pięść.
Jego złość na Draculę, która była ogromna, wzrosła jeszcze bardziej, kiedy zobaczył leżącą na łóżku na wpół przytomną Dawn.
- Spokojnie, dostaniemy łajdaka - powiedział pocieszająco Brock, kładąc mu przyjaźnie dłoń na ramieniu - Nie umknie nam. Prawda, profesorze?
Van Helsing przytaknął i dodał śmiertelnie poważnym tonem.
- Nie, przyjaciele. Nie umknie nam. Zapłaci mi za to, co spotkało moją biedną żonę. Tym razem on albo ja. Jeden z nas musi zginąć!
Ash podszedł do Sereny i delikatnie wziął ją za rękę. Clemont zaś usiadł przy łóżku Dawn i zaczął głaskać dłoń ukochanej.
- Spokojnie, najdroższa. Jeszcze trochę i już wkrótce wrócisz do nas.
Następnie spojrzał na Piplupa, który wdrapał się na łóżko swojej pani.
- Piplup, opiekuj się nią pod moją nieobecność. Dobrze?
Pokemon zaćwierkał delikatnie i bojowo zarazem, po czym zasalutował lekko skrzydełkiem na znak, że przyjmuje zadanie i wykona je najlepiej, jak tylko może.
***
Wykorzystując swoje wpływy lord Goldaming bez trudu załatwił dla siebie i swoich przyjaciół statek płynący w tym samym kierunku, co statek Draculi. Gdy tylko był on gotowy do drogi, to cała nasza drużyna, łącznie z Serena, której Ash nie chciał zostawiać samej, wsiadła na jego pokład i ruszyła w podróż. Ta trwała dość długo, równie długo, co przybycie hrabiego do Kalos, dlatego dłużyła się ona niemiłosiernie naszym bohaterom. Chcieli oni jak najszybciej zakończyć już całą sprawę i zakończyć wreszcie ich największy problem w postaci najgroźniejszego wampira świata. Czas działał na niekorzyść drużyny Van Helsinga, która bardzo dobrze wiedziała, że im dłużej to trwa, tym więcej czasu ma hrabia, aby uciec i schować się w swoim zamku, w jego tajnych zakamarkach, w których już nigdy go nie znajdą. W takim wypadku mogliby jeszcze spróbować spalić zamek, ale to było na ich możliwości raczej mało wykonalne. Musieli zatem dopaść hrabiego teraz, póki jeszcze nie zdołał się skryć w swojej rodowej posiadłości.
Gdy statek przybił do brzegu, nasi bohaterowie wynajęli konie i pognali nimi w kierunku, w którym (jak się dowiedzieli) pojechał hrabia. Łatwo to odkryli, gdyż Clemont miał niezwykle hojną rękę dla ludzi i kiedy ci tylko zobaczyli złoto, bez wahania wskazali, dokąd udał się transport w postaci wozu załadowanego wielką skrzyni zaadresowaną na zamek hrabiego Draculi. Zatem musieli tylko dognać ów pojazd i być pewni, że zabiją wampira zanim ten znowu im się wymknie. Wszakże Dracula miał nad nimi sporo czasu przewagi, dlatego musieli się spieszyć. Liczyli, że powóz będzie jechał dużo wolniej niż sześć koni z jeźdźcami ludzkimi oraz dwoma Pokemonami (Ash i Serena zabrali bowiem na wyprawę swoich pupili, z którymi nie chcieli się rozstawać, a którzy nie chcieli ich opuścić).
Wyprawa trwała, ale hrabia wciąż był przed nimi. Co prawda raz zdołali w jakiś sposób wyprzedzić go i zatrzymać się w zajeździe, w którym transport musiał się zatrzymać na postój, aby nakarmić konie i żeby woźnica i pomocnicy mogli coś zjeść i wypić, ale niestety... Okazało się, że z jakiegoś powodu wiozący skrzynię ludzie nie zostali w zajeździe, tylko pojechali w zupełnie przeciwnym kierunku, w stronę innego zajazdu, o czym wszak nasi bohaterowie nie wiedzieli. Uważali, że skoro zajazd, w którym byli, był najbliższą oberżą przy granicy z Rumunią, to tam na pewno pojedzie Dracula, któremu wszak zależy na czasie. Dotychczasowe jego postoje, jakie zrobił w ciągu kilku dni od przybycia na stały ląd, zdawały się to potwierdzać. Dopiero rano, gdy pojazd przez całą noc nie przyjechał, Van Helsing zrozumiał, że hrabia ich oszukał i pojechał w zupełnie innym kierunku. Musieli zatem spróbować odnaleźć i namierzyć jego nową trasę. Dość szybko zdołali to zrobić, gdyż pieniądze lorda Goldaminga otworzyły języki oberżyście, w którego gospodzie zatrzymał się hrabia.
- Tak, rzeczywiście, byli tutaj. Jacyś niemili ludzie. Zdaje się, że Cyganie - powiedział oberżysta, gdy go przesłuchiwano - Przyjechali w nocy, takim wielkim powozem z jakąś ogromną skrzynią. Nie wiem, co tam było, ale podobno coś nad wyraz cennego. Cyganie zapłacili mi dobrze, widać mają hojnego pracodawcę. Nie mówili dokąd jadą, ale pytali o granicę z Rumunią. To pewnie tam zmierzają.
Ponieważ widziano, w którą stronę odjechał powóz, bez trudu, po udaniu się w tamtą stronę, dało się namierzyć trasę jego jazdy. Pojazd rzucał się w oczy, nie w sposób było go przegapić. Wystarczyło tylko pytać, rozglądać się, wiedzieć, gdzie i komu zapłacić, a wszystko było jasne. Tym razem jednak Van Helsing postanowił nieco inaczej poprowadzić pościg.
- On chce nas zmylić i celowo zaczął teraz jechać okrężną drogą - powiedział uczony, kiedy odkryli, w którym kierunku jedzie hrabia - Chce, żebyśmy zaczęli błądzić po kraju, który on zna doskonale. Spróbuje nas wywieźć na manowce, a potem nam umknąć. W ten sposób nigdy nie zdołamy go dogonić. Musimy zatem zastosować inną strategię.
Strategia ta polegała na tym, że grupa się rozdzieliła. Brock, Gary i Clemont pojechali za powozem, starając się go nie zgubić. Miała polecenie tylko go śledzić i zaatakować go dopiero wtedy, gdy będą wszyscy razem. Druga grupa, w której skład wchodzili profesor Van Helsing, Ash i Serena oraz ich dwa wierne stworki. Ta miała udać się trasą, którą Harker znał ze swojej poprzedniej wizyty w Rumunii i dotrzeć do zamku hrabiego przed nim. Potem zaś zastawić tam na niego zasadzkę i wziąć go w kleszcze. Wtedy im się nie wymknie.
Jak postanowiono, tak uczyniono i już po chwili obie grupy ruszyły w dwóch różnych kierunkach. Drugą grupę prowadził Harker, ponieważ znał już te tereny i dobrze wiedział, w jaki sposób się po nich poruszać. Jechali tylko w ciągu dnia, gdyż aż za dobrze wiedzieli (a zwłaszcza Ash), jak niebezpieczne i przerażające stwory mogły ich zaatakować w ciągu nocy. Woleli być wówczas w jakimś miarę bezpiecznym miejscu i w razie czego walczyć z tymi stworami w gospodzie, a nie na otwartym polu. W ten oto sposób pokonali oni dwa dni drogi, trzeciej zaś, chcąc nie chcąc, musieli pozostać na nocleg na otwartym polu, gdyż żadnej gospody nie było w pobliżu, a noc była na tyle ponura i ciemna, że raczej nie zdołali się wtedy dostać we właściwe miejsce. Rozpalili więc ognisko i usiedli przy nim, po czym zaczęli jeść.
- Zamek hrabiego jest już blisko - powiedział Ash - Jeżeli przeżyjemy tę noc, to wtedy nic nas nie powstrzyma przed unicestwieniem hrabiego.
- Mam dziwne obawy, co do tego miejsca - rzekła po chwili Serena - I gdyby tylko była taka możliwość, wybrałabym jakieś inne na nocleg. Jakieś z gospodą.
- Najbliższa gospoda jest za daleko, nie znajdziemy jej, a poza tym musimy mieć pewność, że dotrzemy do zamku na czas i zdążymy zastawić zasadzkę.
- Wiem, ale boję się tego miejsca.
- Ja także, najdroższa. Ja także.
To mówiąc Ash położył swoją dłoń na dłoni Sereny i rozejrzał się dookoła. Choć nie było w pobliżu nikogo oprócz było, ciemności wyglądały bardzo groźnie, a wręcz złowrogo. Pikachu i Fennekin czuwali w bojowych pozach, jakby czuli, że w każdej chwili może z mroku nocy wysunąć się jakieś niebezpieczeństwo i potem ich zaatakować.
Van Helsing nie odzywał się. Siedział tylko i patrzył ponuro w ognisko, po cichu mówiąc sam do siebie:Wykorzystując swoje wpływy lord Goldaming bez trudu załatwił dla siebie i swoich przyjaciół statek płynący w tym samym kierunku, co statek Draculi. Gdy tylko był on gotowy do drogi, to cała nasza drużyna, łącznie z Serena, której Ash nie chciał zostawiać samej, wsiadła na jego pokład i ruszyła w podróż. Ta trwała dość długo, równie długo, co przybycie hrabiego do Kalos, dlatego dłużyła się ona niemiłosiernie naszym bohaterom. Chcieli oni jak najszybciej zakończyć już całą sprawę i zakończyć wreszcie ich największy problem w postaci najgroźniejszego wampira świata. Czas działał na niekorzyść drużyny Van Helsinga, która bardzo dobrze wiedziała, że im dłużej to trwa, tym więcej czasu ma hrabia, aby uciec i schować się w swoim zamku, w jego tajnych zakamarkach, w których już nigdy go nie znajdą. W takim wypadku mogliby jeszcze spróbować spalić zamek, ale to było na ich możliwości raczej mało wykonalne. Musieli zatem dopaść hrabiego teraz, póki jeszcze nie zdołał się skryć w swojej rodowej posiadłości.
Gdy statek przybił do brzegu, nasi bohaterowie wynajęli konie i pognali nimi w kierunku, w którym (jak się dowiedzieli) pojechał hrabia. Łatwo to odkryli, gdyż Clemont miał niezwykle hojną rękę dla ludzi i kiedy ci tylko zobaczyli złoto, bez wahania wskazali, dokąd udał się transport w postaci wozu załadowanego wielką skrzyni zaadresowaną na zamek hrabiego Draculi. Zatem musieli tylko dognać ów pojazd i być pewni, że zabiją wampira zanim ten znowu im się wymknie. Wszakże Dracula miał nad nimi sporo czasu przewagi, dlatego musieli się spieszyć. Liczyli, że powóz będzie jechał dużo wolniej niż sześć koni z jeźdźcami ludzkimi oraz dwoma Pokemonami (Ash i Serena zabrali bowiem na wyprawę swoich pupili, z którymi nie chcieli się rozstawać, a którzy nie chcieli ich opuścić).
Wyprawa trwała, ale hrabia wciąż był przed nimi. Co prawda raz zdołali w jakiś sposób wyprzedzić go i zatrzymać się w zajeździe, w którym transport musiał się zatrzymać na postój, aby nakarmić konie i żeby woźnica i pomocnicy mogli coś zjeść i wypić, ale niestety... Okazało się, że z jakiegoś powodu wiozący skrzynię ludzie nie zostali w zajeździe, tylko pojechali w zupełnie przeciwnym kierunku, w stronę innego zajazdu, o czym wszak nasi bohaterowie nie wiedzieli. Uważali, że skoro zajazd, w którym byli, był najbliższą oberżą przy granicy z Rumunią, to tam na pewno pojedzie Dracula, któremu wszak zależy na czasie. Dotychczasowe jego postoje, jakie zrobił w ciągu kilku dni od przybycia na stały ląd, zdawały się to potwierdzać. Dopiero rano, gdy pojazd przez całą noc nie przyjechał, Van Helsing zrozumiał, że hrabia ich oszukał i pojechał w zupełnie innym kierunku. Musieli zatem spróbować odnaleźć i namierzyć jego nową trasę. Dość szybko zdołali to zrobić, gdyż pieniądze lorda Goldaminga otworzyły języki oberżyście, w którego gospodzie zatrzymał się hrabia.
- Tak, rzeczywiście, byli tutaj. Jacyś niemili ludzie. Zdaje się, że Cyganie - powiedział oberżysta, gdy go przesłuchiwano - Przyjechali w nocy, takim wielkim powozem z jakąś ogromną skrzynią. Nie wiem, co tam było, ale podobno coś nad wyraz cennego. Cyganie zapłacili mi dobrze, widać mają hojnego pracodawcę. Nie mówili dokąd jadą, ale pytali o granicę z Rumunią. To pewnie tam zmierzają.
Ponieważ widziano, w którą stronę odjechał powóz, bez trudu, po udaniu się w tamtą stronę, dało się namierzyć trasę jego jazdy. Pojazd rzucał się w oczy, nie w sposób było go przegapić. Wystarczyło tylko pytać, rozglądać się, wiedzieć, gdzie i komu zapłacić, a wszystko było jasne. Tym razem jednak Van Helsing postanowił nieco inaczej poprowadzić pościg.
- On chce nas zmylić i celowo zaczął teraz jechać okrężną drogą - powiedział uczony, kiedy odkryli, w którym kierunku jedzie hrabia - Chce, żebyśmy zaczęli błądzić po kraju, który on zna doskonale. Spróbuje nas wywieźć na manowce, a potem nam umknąć. W ten sposób nigdy nie zdołamy go dogonić. Musimy zatem zastosować inną strategię.
Strategia ta polegała na tym, że grupa się rozdzieliła. Brock, Gary i Clemont pojechali za powozem, starając się go nie zgubić. Mieli polecenie tylko go śledzić i zaatakować dopiero wtedy, gdy będą wszyscy razem. Druga grupa, w której skład wchodzili profesor Van Helsing, Ash i Serena oraz ich dwa wierne stworki. Ta miała udać się trasą, którą Harker znał ze swojej poprzedniej wizyty w Rumunii i dotrzeć do zamku hrabiego przed nim. Potem zaś zastawić tam na niego zasadzkę i wziąć go w kleszcze. Wtedy im się nie wymknie.
Jak postanowiono, tak uczyniono i już po chwili obie grupy ruszyły w dwóch różnych kierunkach. Drugą grupę prowadził Harker, ponieważ znał już te tereny i dobrze wiedział, w jaki sposób się po nich poruszać. Jechali tylko w ciągu dnia, gdyż aż za dobrze wiedzieli (a zwłaszcza Ash), jak niebezpieczne i przerażające stwory mogły ich zaatakować w ciągu nocy. Woleli być wówczas w jakimś miarę bezpiecznym miejscu i w razie czego walczyć z tymi stworami w gospodzie, a nie na otwartym polu. W ten oto sposób pokonali oni dwa dni drogi, trzeciej zaś, chcąc nie chcąc, musieli pozostać na nocleg na otwartym polu, gdyż żadnej gospody nie było w pobliżu, a noc była na tyle ponura i ciemna, że raczej nie zdołali się wtedy dostać we właściwe miejsce. Rozpalili więc ognisko i usiedli przy nim, po czym zaczęli jeść.
- Zamek hrabiego jest już blisko - powiedział Ash - Jeżeli przeżyjemy tę noc, to wtedy nic nas nie powstrzyma przed unicestwieniem hrabiego.
- Mam dziwne obawy, co do tego miejsca - rzekła po chwili Serena - I gdyby tylko była taka możliwość, wybrałabym jakieś inne miejsce na nocleg. Najlepiej jakieś z gospodą.
- Najbliższa gospoda jest za daleko, nie znajdziemy jej, a poza tym musimy mieć pewność, że dotrzemy do zamku na czas i zdążymy zastawić zasadzkę.
- Wiem, ale boję się tego miejsca.
- Ja także, najdroższa. Ja także.
To mówiąc Ash położył swoją dłoń na dłoni Sereny i rozejrzał się dookoła. Choć nie było w pobliżu nikogo oprócz było, ciemności wyglądały bardzo groźnie, a wręcz złowrogo. Pikachu i Fennekin czuwali w bojowych pozach, jakby czuli, że w każdej chwili może z mroku nocy wysunąć się jakieś niebezpieczeństwo i potem ich zaatakować.
Van Helsing nie odzywał się. Siedział tylko i patrzył ponuro w ognisko, po cichu mówiąc sam do siebie:
- Już niedługo, hrabio Dracula. Już niedługo się spotkamy i nastanie wreszcie twój kres.
Nagle dało się słyszeć jakieś dziwne głosy. To były głosy kobiet, śpiewające coś w rodzaju pieśni, niezbyt zrozumiałej z powodu dużej odległości, z której to dobiegały one uszu naszych wędrowców. Serena słuchała ich uważnie, gdyż słowa te, podobnie jak i głosy, wydawały się jej niezwykle urocze.
- Jak one pięknie śpiewają - powiedziała zachwycona.
- One? Śpiewają? - zapytał zdumiony Ash.
- Kto taki? - dodał równie zdziwiony Van Helsing.
- Nie wiem, ale tak pięknie brzmi ich muzyka - odpowiedziała Serena.
Słysząc te słowa, Ash złapał się nagle za głowę, jakby właśnie przypomniał sobie coś niezwykle ważnego, co wcześniej wyleciało mu z pamięci. Nie umiał jednak początkowo powiedzieć, o cóż to może chodzić, dopóki nie usłyszał bardzo wyraźnie kobiecych głosów, które słodko śpiewały:
Chodź z nami, słodka siostro.
Chodź z nami, póki jeszcze czas!
Uczynimy cię nieśmiertelną!
Będziesz nasza na zawsze!
Jakże słodko brzmi muzyka nasza!
Dołącz do nas i śpiewaj z nami.
Śpiewaj z nami swoją własną pieśń!
- Słodko brzmi ich muzyka? - spytał Ash i nagle coś sobie przypomniał - Tak! Hrabia Dracula mówił do mnie podobnie! I jeszcze te głosy! Znam je! Sereno, nie słuchaj tych głosów! Zatkaj sobie uszy!
Rozpoznał bowiem głosy trzech wampirzych towarzyszek życia hrabiego, tak bardzo pięknych i przerażających zarazem, które zafundowały mu niebezpieczne i niemalże śmiertelne rendez-vous pewnej nocy w zamku hrabiego. Zapomniał o tym, gdyż Dracula wymazał mu to z pamięci, ale teraz czar prysnął i Ash wreszcie sobie o nich przypomniał. A słuchając słów pieśni domyślił się, jaki jest jej cel.
- Sereno, nie słuchaj ich! Co się dzieje?! Sereno!
Serena jednak nie słyszała go. W uszach miała wciąż hipnotyzujący śpiew trzech wampirzyc, które właśnie powoli zbliżały się do ich ogniska. Miały one na sobie białe, zwiewne szaty i niemalże sunęły nad ziemią, śpiewając swoją jakże złowrogą pieśń. Były to Scarlett, Miette i Shauna. Wyglądały tak samo jak wtedy, gdy Ash pierwszy raz je ujrzał. Ale o ile wtedy jeszcze wydawały mu się piękne, teraz budziły w nim jedynie wstręt i odrazę.
- Chodź do nas, siostro! Chodź do nas! - wołały one w kierunku Sereny.
Ta zaś powtarzała bez zmysłów ich słowa, jakby rozważała, czy ma posłuchać tego polecenia, czy raczej nie. Jednak powoli zaczęło w niej zwyciężać poczucie posłuszeństwa i powiedziała:
- Już do was idę, siostry! Już do was idę!
Fennekin zapiszczał przerażony i złapał ją za suknię, aby ją zatrzymać. Był jednak za słaby, żeby mu się udało. Ale Ash też nie próżnował. Szybko podbiegł do ukochanej i stanął przed nią.
- Nie słuchaj ich, Sereno! Chcą cię omamić! Nie daj się zwieść! Zabiją ciebie i nas wszystkich!
- Muszę do nich iść! Muszę iść do swoich sióstr! One mnie wzywają! One mnie potrzebują! - powtarzała jak w amoku Serena.
- Nie! To ja ciebie potrzebuję! Zostań ze mną, najdroższa! - wołał Ash.
- To nie ma sensu! W ten sposób jej nie pomożesz! - krzyknął Van Helsing - Pikachu, poraź ją piorunem! Fennekin, ugryź ją!
Pokemony wykonały szybko polecenie i Serena została uderzona lekką dawką elektryczności, a zaraz potem jej Pokemon ugryzł ją lekko w łydkę. Krzyknęła z bólu i upadła na ziemię, łapiąc się za głowę. Ból fizyczny wyrwał ją z transu.
- Co się dzieje? - spytała zdumiona i spojrzała na Asha - Miły mój, co się tu dzieje?!
- Chcą mi cię zabrać! Szybko, do ogniska! - zawołał Harker i porwał ją w swe objęcia, po czym przyciągnął jak najbliżej ogniska.
Van Helsing tymczasem nie próżnował. Widząc, że wampirzyce ponownie już oblizują podle języki i próbują znowu zahipnotyzować Serenę, wydobył z ogniska jedno płonące drzewo, po czym zatoczył nim koło po ziemi, w taki sposób, aby się lekko zapaliła i utworzyła płonący krąg wokół nich.
- Tu będziemy bezpieczni! Przez ogień nie przejdą!
Krąg ognia nie był może wielki, ale na tyle duży, że wampirzyce nie mogły przez niego przejść. Wszak ogień to jedna z niewielu rzeczy, które było w stanie je zabić. Zasyczały więc złowrogo, a ich liderka, rudowłosa Scarlett, powiedziała:
- Na próżno się męczysz, starcze! Ona i tak jest już nasza!
- Nie, dopóki ja żyję, nie dostaniecie jej! Wy służebnice szatana! Wy podłe kreatury! Nie boimy się was! Jest z nami Bóg i jego święta moc!
To mówiąc wysunął spod koszuli zawieszony na swej szyi krzyżyk, po czym pokazał go wampirzycom. Te zasyczały wściekle na ten widok, ale nie uskoczyły do tyłu, jak sądził profesor i nie uciekły, jak tego oczekiwał.
- Chcecie nas zniszczyć swymi fetyszami?! Za dużo książek się naczytaliście! - krzyknęła złośliwie Scarlett - Tego znaku nienawidzimy, ale się nie boimy! Nie przestraszysz nim nas!
- Ale ognia się boicie, nędzne kreatury! Idźcie zatem precz, bo inaczej was tu wszystkie usmażę! - odkrzyknął profesor - Pójdziecie wszystkie do piekła już dość dobrze przypieczone! Pomoże to wam na waszą bladą cerę!
To mówiąc wziął do drugiej ręki kawałek drewna płonący niczym pochodnia i zamachał nią groźnie.
- Idźcie precz! Idźcie precz! Idźcie stąd! Zostawcie nas!
Wampirzyce nie mogły podejść do ognia, za bardzo obawiając się spalenia, dlatego też odstąpiły, ale szybko zauważyły, że konie naszych wędrowców są poza ognistym kręgiem. Zachichotały podle i bardzo szybko dopadły je, po czym wręcz z dziką furią wyssały im całą krew, aż padły martwe i tak nasycone dopiero wtedy trzy podłe kobiety sobie poszły w sobie wiadomą stronę. Nasi bohaterowie mogli tylko patrzeć na to w bezsilnej wściekłości.
- To kochanki Draculi - rzekł Ash, kiedy już zniknęły - Żyją w zamku razem z nim. Jeżeli zabijemy jego, musimy też zabić i je, bo inaczej będą się mścić.
- Zamek już blisko. Jutro rano dopadniemy je, gdy będą leżeć w trumnach! - zapowiedział Van Helsing.
***
Słowa dotrzymał, ponieważ już następnego dnia, po dosyć pobieżnie odbytej drzemce, nasi bohaterowie ruszyli w kierunku zamku. Dotarli do niego tak około południa, po czym weszli do środka, mając jednak broń w pogotowiu, na wypadek, gdyby któryś z cygańskich sługusów hrabiego był w pobliżu i trzeba było go jakoś powstrzymać. Na szczęście nikogo takiego nie zastali, dlatego bez trudu weszli do zamku, a potem zaczęli przetrząsać jego pokoje w poszukiwaniu trumien. Nie było to łatwe, te bowiem mogły być ukryte dosłownie wszędzie. Ash jednak czuł, że są one ukryte w pokoju, w którym ostatnio spotkał wampirzyce. Nie miał co prawda ku temu żadnej pewności, ale zawsze istniała taka możliwość i nie wolno mu było jej zlekceważyć. Dlatego przede wszystkim tam zajrzeli.
Trumien co prawda tam nie znaleźli, ale co innego w tym miejscu przykuło uwagę Sereny. Był to portret przedstawiający Draculę i jego oblubienicę. Ten sam obraz, który Ash widział tutaj za pierwszym razem i o którym wspomnienie też mu hrabia wymazał czarami z pamięci.
- To ja! To przecież jestem ja! - zawołała zdumiona Serena, gdy przyglądała się kobiecie z portretu.
- Nie, to tylko kobieta niezwykle do ciebie podobna - odpowiedział jej Ash, stając tuż obok niej - Macie jednak inny kolor włosów i przy okazji ona nie żyje, a ty żyjesz i mam nadzieję, że będziesz żyć jeszcze długo.
- Przyjaciele, znalazłem trumny! - zawołał nagle Van Helsing.
Jego głos dobiegał z sąsiedniego pokoju. Małżonkowie szybko tam pobiegli i już po chwili byli na miejscu. Zauważyli wówczas ciemny pokój, w którym to stał właśnie Van Helsing, a przed nim leżały trzy szerokie trumny. Przy jego nogach zaś stali Pikachu i Fennekin.
- Dzielne Pokemony, to dzięki nim znalazłem te wiedźmy - powiedział do państwa Harker profesor z dumą w głosie - A teraz pora się za nie zabrać.
Van Helsing i Ash powoli otworzyli trumny i zauważyli, że każda z nich ma w sobie niezwykłą zawartość w postaci pogrążonych w głębokim śnie wampirzyc. Uczony wydobył powoli osikowe kołki i drewniane młotki. Bardzo zadowolony dał jeden z kołków i jeden z młotków Ashowi. Obaj wbili Miette i Shaunie z dziką satysfakcją kołki w serce, a następnie długim nożem myśliwskim profesor także odrąbał im głowy. Następnie Ash wbił kolejny kołek w serce Scarlett, natomiast Van Helsing odciął jej dziko głowę nożem myśliwskim.
- I po krzyku - powiedział zadowolony i chwycił wściekle głowy wampirzyc - Część planu wykonana! Teraz zostaje nam poczekać na hrabiego. Zgotujemy mu tutaj gorące powitanie.
Po tych słowach wybiegł nagle z pokoju i ruszył biegiem przed siebie. Ash i Serena, a także Pikachu i Fennekin patrzyli na niego zdumieni, po czym ruszyli za nim, aby zobaczyć, co zrobi. Zauważyli wówczas, że profesor wybiegł z zamku, dotarł do najbliższej przepaści, po czym zamachnął się i wyrzucił w nią głowy, krzycząc przy tym dziko:
- DRACULA! DRACULA!
Małżeństwo nie wiedziało, co ma powiedzieć, dlatego ostatecznie nie mówili nic, tylko ze smutkiem obserwowali to wszystko.
***
Ponieważ przez większość nocy nasi bohaterowie nie zdołali zasnąć, teraz po zabiciu trzech wampirzyc postanowili wykorzystać okazję, aby się przespać. W tym celu zrobili sobie posłania na małym wzgórzu przed zamkiem i postanowili się tam położyć. Wybrali właśnie takie miejsce, aby szybciej przejść do działania, gdy zjawi się hrabia i jego ludzi, a to, że się zjawią, było tylko kwestią czasu. Trzeba było zatem przed walką zregenerować siły, a przynajmniej Ash i Serena musieli tego dokonać, ponieważ profesor miał mnóstwo sił i postanowił czuwać, a wraz z nim Pikachu i Fennekin. Zatem było wszystko pod kontrolą i zostało tylko czekać.
Ash i Serena byli na tyle zmęczeni nocą, podczas której niemalże cały czas musieli czuwać, że bez trudu zasnęli. Spali bardzo długo i gdy się ocknęli, słońce już zaczęło zachodzić. Profesor stał na wzgórzu i obserwował z uwagą całą okolicę i nie oderwał ani na chwilę wzroku od swojego punktu obserwacyjnego. Pikachu i Fennekin stali tuż przy nim, ale na widok swoich właścicieli, którzy się obudzili, podbiegli do nich i zaczęli się łasić.
- Witajcie, kochani - powiedziała uroczo Serena - I jak tam czuwanie? Czy coś nas ominęło?
Pokemony zapiszczały czule, natomiast pan profesor, który wciąż obserwował wzgórze, odpowiedział:
- Jeszcze nie, ale bądźcie gotowi. Oni mogą się tu zjawić w każdej chwili. Oby tylko to nastąpiło przed zachodem słońca. Jeżeli zajdzie i wampir będzie już przytomny, trudniej go będzie wykończyć.
Ash powoli wstał z posłania i podszedł do profesora.
- Jak długo spaliśmy? - zapytał.
- Nie sprawdzałem godziny, ale to teraz nieistotne. Ważne, żebyście byli oboje wypoczęci, bo czeka nas jeszcze jedno, ostateczne starcie. Musicie mieć dużo sił.
- Oby to przyszło jak najszybciej.
Wtem usłyszeli strzały dobiegające z oddali. Van Helsing przerażony szybko wyjął lornetkę i zaczął przez nią patrzeć. Dostrzegł wówczas, że na horyzoncie pojawił się nagle wielki powóz z przywiązaną do niego wielką trumną. Wokół niej siedziała cała masa Cyganów uzbrojonych w strzelby i pistolety. Obok niego także jechało konno kilkunastu Cyganów, także z bronią. Kilku z nich strzelało za siebie w kierunku trzech ludzi, którzy konno gnali za nimi i odpowiadali im ogniem.
- To nasi przyjaciele! - zawołał profesor - Seward, Goldaming i Morris!
Serena podbiegła na wzgórze i wzięła od uczonego lornetkę.
- Ścigają ich! - zawołała.
- Ścigają się z czasem - odpowiedział profesor - Słońce zachodzi, a oni są coraz bliżej zamku Draculi.
- Trzeba im pomóc.
- I pomoże. Sereno, podaj mnie i Ashowi strzelby.
Pani Harker szybko wykonała polecenie.
- Mam nadzieję, że umiesz się tym posługiwać - powiedział profesor, gdy Ash chwycił za broń.
- Strzelałem tylko w wesołym miasteczku do tarczy oraz kaczek. Ale miałem dość dobre wyniki - odpowiedział mu Ash, przeładowując szybko broń - No, a pan dobrze strzela, panie profesorze?
- Zaraz się przekonamy, czy wciąż umiem - odparł Van Helsing i wymierzył broń.
Ash uczynił to samo i po chwili obaj zaczęli strzelać. Nie każda z ich kul trafiła do celu, bo nawet najlepszy strzelec nie zawsze trafi w ruchomy cel, ale i tak udało im się strącić z koni kilku Cyganów, wspomagając w ten oto sposób swoich trzech przyjaciół, gnających wciąż zawzięcie za Cyganami i również strzelających do nich. Im również udało się strącić kilku napastników, przez co mogli swobodnie dojechać do powozu. Wtedy Clemont wydobył szablę i zaczął bić się zaciekle z jednym z Cyganów. Najechał jednak na niego konno inny Cygan, lecz życie mu wtedy ocalił Gary, który naskoczył na napastnika ze swoim nożem myśliwskim i łatwo sparował jego atak, odpychając go od przyjaciela. Brock z kolei wystrzelił ostatni ze pocisków w kierunku Cygana, który stojąc na powozie próbował strzelić do Clemonta. Pocisk trafił celu, przez co napastnik, którym był wielki i rosły chłop o zielonych włosach (w którym Ash poznał Butcha) zgiął się dziko z bólu, spadł z powozu i poturlał pod kopyta koni atakujących, ponosząc śmierć na miejscu.
- Szybko! Na dziedziniec zamku! - zawołał Van Helsing.
Pora już była na to najwyższa, ponieważ pomimo zaciekłego ataku trzech ich przyjaciół oraz ostrzału ze strony profesor i Harkera, powóz kierowany teraz już tylko przez dwie wysokie Cyganki i jeszcze trzech Cyganów, pozbawiony całkiem konnej ochrony (którą wybyli nasi bohaterowie), zbliżał się niebezpiecznie szybko do zamku i jego dziedzińca. Trzeba było być na to przygotowanym.
Powóz wpadł dziko do celu swojej podróży, a zaraz za nim Clemont, Gary i Brock, który wystrzelali już wszystkie pociski i nie mając jak w pędzie naładować ponownie strzelb i rewolwerów, trzymali w dłoniach szable lub noże myśliwskie, z których zamierzali zrobić użytek. Szybko znaleźli ku temu okazję, gdyż Cyganie od razu na nich skoczyli, gdy powóz znalazł się na dziedzińcu. Clemont zdołał bez trudu odeprzeć atak jednego z nich i zabić go. Gary zeskoczył z konia i próbował dostać się do trumny, ale wtedy dostał cios nożem w bok. Rana nie była mocna, dlatego zdołał łatwo odwrócić się i zacząć szarpać z przeciwnikiem. Był bardzo silny, ale Cygan także, zatem walka trwała chwilę, aż w końcu Gary skręcił kark przeciwnikowi i powrócił do rozcinania nożem lin trzymających trumnę. Rana jednak mu zadana, mocno zapiekła go z bólu i osłabiła, przez co nie miał już siły kontynuować dzieła i oparł prosto w ramiona Brocka, który właśnie zabił nożem ostatniego z Cyganów, a potem zabrał rannego na stronę, aby go opatrzeć.
W tej samej chwili do walki włączyły się dwie Cyganki: Jessie i Cassidy. Ich mężowie już nie żyli, dlatego one samotnie, z nożami w dłoniach, próbowały jakoś kontynuować walkę, oczywiście z góry skazaną na porażkę. Wtem jednak szybko do nich dobiegli profesor Van Helsing ze strzelbą oraz Clemont z szablą. Pierwszy strzelił do Jessie w taki sposób, że wytrącił jej nóż z ręki, drugi zaś w podobny sposób machnął szablą, aby Cassidy również straciła swój nóż i obie w ten sposób były bezbronne. Jakoś żaden z nich nie miał siły zastrzelić kobiety, dlatego też woleli je jedynie rozbroić i zmusić do wycofania się, co im się udało.
Tymczasem Ash doskoczył z Pikachu do powozu, po czym obaj zniszczyli ostatnie sznury, które trzymały trumnę na nim i zaczęli ją otwierać. Nie zdążyli tego jednak dokonać, ponieważ nagle słońce zaszło i wówczas trumna rozleciała się na kawałki i wyskoczył z niej żywy Dracula. Mimo, iż był stary, z ogromną siłą złapał on Asha i podniósł wysoko w górę. Ten jednak odważnie ciął go nożem przez gardło, a Pikachu ugryzł łotra w nogę. Dracula wrzasnął dziko z bólu, z rany na szyi poleciała krew, a on sam odrzucił daleko od siebie Harkera, do którego podbiegła żona sprawdzić, czy nic mu nie jest. Dracula tymczasem, ranny i dość osłabiony, zeskoczył z powozu i próbował umknąć, ale wtedy podbiegł do niego wciąż jeszcze nie całkiem opatrzony Gary, który z krzykiem wbił mu swój nóż myśliwski prosto w serce. Hrabia wrzasnął ponownie, ale zdołał jeszcze uderzyć swego przeciwnika i odepchnąć od siebie. Brock szybko podbiegł do przyjaciela i zawołał:
- Zostaw! Muszę opatrzeć ci rany!
- Najpierw trzeba go dobić! - krzyknął.
Dracula upadł na ziemię, ale wciąż jeszcze miał dość siły, aby czołgać się w kierunku jakiegoś pomieszczenia, które okazało się być zamkową kaplicą.
- Dobijmy gada! - wrzasnął Clemont, machając bojowo szablą.
Nie mógł darować hrabiemu ataku na swoją ukochaną Dawn i miał w głowie tylko żądzę zemsty.
- Spokojnie, przyjacielu... Zaraz wyrównamy z nim rachunki - odparł na to Van Helsing.
Wciąż jednak musieli pilnować cygańskich kobiet, które choć przerażone tym wszystkim, co zobaczyły, nadal były groźne. Nie mieli zatem zbytnio możliwości walki. Ash był osłabiony upadkiem na ziemię, Gary był ranny i Brock musiał go opatrywać, z kolei Pikachu i Fennekin nie mieli jak dobić hrabiego. Jedyną osobą, która mogła tutaj pomóc, była Serena. Upewniwszy się, że jej mężowi nic nie jest, wstała z ziemi i pobiegła w kierunku kaplicy, w której właśnie zniknął hrabia.
- Co ona wyprawia?! - zawołał zdumiony Clemont.
- Chce dokończyć nasze zadanie - odpowiedział mu Ash, trzymając się ręką za głowę.
Serena weszła do kaplicy i zauważyła, że hrabia Dracula powoli doczołgał się do ołtarza, po czym upadł na wznak i zaczął głęboko oddychać, z trudem łapiąc powietrze. Wyglądał tak smutno i przygnębiająco, że młodej kobiecie zrobiło się go bardzo żal. Wiedziała jednak, iż musi dokończyć dzieła, inaczej jej przyjaciółki nigdy nie będą w pełni zdrowe. Van Helsing jasno im powiedział, że tylko śmierć Draculi może sprawić, iż jego czary przestaną działać. Tylko wtedy Dawn z całą pewnością powróci do zdrowia, a tak istniało wciąż ryzyko, że umrze i zamieni się w wampira i wtedy już nic jej nie pomoże. Co prawda mogła już teraz umierać lub umrzeć, ale cóż... Póki co trzeba było założyć, że wciąż żyje i wraz ze śmiercią jej oprawcy wszystko złe przeminie. Mimo tego jakoś trudno było nie czuć Serenie ani odrobiny współczucia na widok tej istoty, która właśnie konała na stopniach ołtarza. Wiedziała, że jedyne, co może teraz zrobić w ramach współczucia dla niej, to dobić ją. Tylko w ten sposób ocali przyjaciół i zakończy to wszystko. Podeszła więc do hrabiego i spojrzała na niego ze smutkiem. Dracula otworzył wtedy oczy i skierował swój wzrok ku niej.
- Serena... - wydyszał zmęczonym głosem - Ofiaruj mi spokój, proszę.
Młoda kobieta powoli uklękła przed nim, złapała za rękojeść myśliwskiego noża, po czym wepchnęła go do końca w serce hrabiego, przebijając jego ciało na wylot. Dracula jęknął wówczas, jego twarz ozdobił lekki uśmiech, po czym skonał. Wówczas stało się coś niezwykłego. Stary i przerażający człowiek nagle zmienił się w bardzo przystojnego młodzieńca, takiego samego, który odwiedził Serenę w jej pokoju, gdy wyznawał jej swoje uczucia. Pani Harker zapłakała zasmucona nad tym widokiem, ponieważ widząc tę młodą i uroczą twarz przypomniała sobie, jak bardzo ten biedak musiał cierpieć, straciwszy miłość swego życia i przez tyle lat próbując ją odnaleźć ponownie. Zrozumiała, że dopiero teraz mu się to udało.
- Elizabeto... Draculo... Wreszcie będziecie razem - powiedziała cicho.
Następnie wydobyła nóż myśliwski z piersi hrabiego i zadała silny cios, za pomocą którego odrąbała głowę Draculi. Teraz z całą pewnością on nie żył.
- Sereno! - usłyszała za sobą pani Harker znajomy głos.
Odwróciła się za siebie i zauważyła Asha wraz z Pikachu i Fennekinem.
- Och, Ash! - zawołała, po czym radośnie wpadła mu w ramiona - Już jest po wszystkim, najdroższy. Już po wszystkim. Co z Garym?
- Brock twierdzi, że wyżyje - odpowiedział Ash, czule gładząc jej puszyste włosy barwy dojrzałego miodu.
- Dzięki Bogu.
- Tak, dzięki Bogu. I dzięki tobie.
***
Minęło dziewięć miesięcy od owych wydarzeń, w które dziś nikt nie zdołał by już uwierzyć. Każdy członków drużyny polującej na Draculę wiódł obecnie szczęśliwe życie. Przyjaciółki Sereny, które zgodnie ze słowami hrabiego wróciły już do zdrowia, wyszły wreszcie za swoich narzeczonych. Również profesor Van Helsing z radością przyjął wiadomość, że jego żona odzyskała zdrowe zmysły i jest taka. jak dawniej. Ash Harker i jego żona Serena zaś przygotowywali się do narodzin swojego dziecka, które to miało nastąpić już niedługo. Oczywiście szef Asha, pan Hawkins dał mu na ten czas wolne od obowiązków, ale należy zauważyć uczciwie, że Harker dostał to nie tylko z tego powodu, że zostanie ojcem, ale i za swoje dotychczasowe zasługi dla firmy. Dodatkowo też to była rekompensata za ową tajemniczą aferę z transylwańskim arystokratą.
Pewnego piątkowego popołudnia pan Hawkins odwiedził swego pracownika w towarzystwie Meowtha Renfielda.
- Mój drogi Ashu, kochana Sereno... Wasze szczęście sprawia mi niezwykłą radość - rzekł pan Hawkins wesoło - Mam nadzieję, że nie ma mi pan już za złe tej niefortunnej transakcji w Transylwanii. Boże drogi, arystokrata z dobrego domu okazał się być seryjnym mordercą i psychopatą!
- Ależ proszę się już tym nie przejmować, proszę pana - rzekł Ash - Któż to mógł wiedzieć? A ja wtedy wykonywałem swoje obowiązki. Nic nie wskazywało wtedy jeszcze, że mamy do czynienia z groźną osobą.
- Poza tym, hrabia już nie żyje, więc nie będzie już więcej morderstw za jego sprawą - dodała Serena - Naprawdę wszystko jest już w porządku.
- To bardzo miło mi to słyszeć - powiedział Renfield - Zafundował mi niezłe lanie. A wcześniej jeszcze pranie mózgu. Dobrze, że już po nim.
- Racja, ty także ucierpiałeś w tym starciu i to bardzo mocno, ale jak widzę wracasz do formy - odparł radośnie Ash.
- Czuję się jak nowo narodzony, mój przyjacielu - powiedział Meowth wesoło - I jestem gotowy wrócić już do pracy. A mamy nowego klienta.
- Tym razem to na szczęście nie żaden szemrany typek z mrocznej krainy, a niezwykle w świecie ceniony naukowiec - wyjaśnił im pan Hawkins - Znakomity chirurg i neurochirurg.
- O, to naprawdę miła odmiana! - zawołał Ash - Mógłby stać się znakomitym kolega dla Brocka Sewarda. Albo i ciekawym rywalem.
- Tak czy inaczej dobry chirurg przyda się w tak dużym mieście jak Lumiose - dodała Serena - A tak w ogóle, to skąd on pochodzi?
- Jest Austriakiem. Ostatnio mieszkał w Wiedniu i tam prowadził praktykę. Dostał jednak propozycję zostania wykładowcą na uniwersytecie medycznym w Lumiose i na szczęście przyjął ją.
- W liście poprosił nas, abyśmy mogli odnaleźć ładny dom, w którym mógłby prowadzić także gabinet medyczny. O dziwo, to zadanie było dość trudne - rzekł Hawkins.
- Ładnych domów ci u nas dostatek, jednak taki, w którym można by urządzić gabinet znalazł się tylko jeden, choć w nieciekawym sąsiedztwie cmentarza - dodał Renfield.
- I co na to nasz uczony? - spytał Ash.
- O dziwo, taka lokalizacja wcale mu nie przeszkadza. Przywykł on do takich smutnych widoków - wyjaśnił mu kolega z pracy.
- Jak widać nie jest wybredny - zauważyła Serena - Ja jednak osobiście za nic w świecie nie zamieszkałabym w takiej okolicy.
- Nieoficjalnie słyszałem, że to u niego rodzinne dziwactwo - powiedział pan Hawkins - Jego ojciec, również lekarz podobno dość często bywał na cmentarzu. Po pewnym czasie zniknął. Podobno wyjechał na Węgry i słuch po nim zaginął.
- Ale jego syn, mimo tego dziwactwa, cieszy się bardzo dobrą opinią - dodał Renfield.
- Miło nam to słyszeć. A tak w ogóle to jak się ten doktor nazywa? - zapytał Ash.
- Friedrich von Frankenstein - odpowiedział pan Hawkins.
- Prawdę mówiąc, nigdy o nim nie słyszałam - powiedziała Serena.
- Ja również, może profesor Van Helsing go zna - dodał Ash - Warto by go o to przy okazji zapytać.
- Być może. No cóż, na mnie już czas - powiedział pan Hawkins - Wybieram się z małżonką do opery. Miłego wieczoru, kochani.
- Ja zaś idę przygotować się do spotkania z doktorem Frankensteinem - dodał Meowth - Może przy okazji też poradzi mi coś na tę moją rękę? Obawiam się, że miejscowy konował źle mi ją złożył.
- Wiesz, skoro to chirurg, to jeśli nie wyleczy ci jej, to może przyszyje nową? - zażartował sobie Ash.
- Kto to wie, może? Jeżeli jest faktycznie tak dobry, jak mówią, to może mi przyszyć nowe, znacznie lepsze kończyny. Kto to wie? No nic, do widzenia, moi kochani.
Ash uśmiechnął się do przyjaciela, po czym usiadł przy żonie i delikatnie, z czułością położył dłoń na jej sporym już brzuchu. Czuł, że jego życie naprawdę się wreszcie ułożyło tak, jak powinno.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Co mogłabym jeszcze powiedzieć o całej tej sprawie? Chyba niewiele zostało tu do wyjaśnienia, poza oczywiście drobnymi szczegółami, o których zawsze wam opowiem. Muszę jednak zauważyć, że te szczegóły są niesamowicie ciekawe i one wszystkie bardzo nas zaskoczyły, a zwłaszcza pewien szczegół na temat naszego drogiego księdza Migrodzkiego, ale po kolei.
Zacznijmy od tego, że panna Linda wyszła cało z upadku ze schodów, który jej zaaplikował Jamie Fraser. Kobieta trafiła do szpitala na czas, do czego wszak się przyczyniła pomoc Anabel i Ridleya, którzy w porę przybyli do jej domu, a potem wezwali pogotowie i policję. Mimo dokuczliwej rany, Linda zdołała złożyć zeznania na policję i wyjaśnić, kto za to wszystko odpowiada. Oczywiście nie była to pełna opowieść o wszystkim, co miało ostatnio miejsce. Linda bowiem, mimo tego, że nie sprawiała wrażenie zbyt inteligentnej, czego dowodzić może fakt, że bez trudu dała się wmieszać w tę sprawę, nie była też całkowicie głupia i dobrze wiedziała, iż opowieść o magicznym portalu do XVIII wieku nie sprawi, że policja potraktuje ją poważnie. Dlatego opowiedziała funkcjonariuszom jedynie tyle, że Claire uciekła ze swoim kochankiem i potem oboje chcieli zabrać ze sobą małą Briannę, a Linda początkowo im w tym pomagała, potem jednak wzięły ją wyrzuty sumienia i chciała ich do tego zniechęcić, a Jamie zepchnął ją ze schodów. Policja oczywiście zapowiedziała jej, że odpowie za współudział w porwaniu i rozpoczęła poszukiwanie Frasera, ale my oczywiście wiedzieliśmy, iż mogą go sobie szukać nawet do końca świata. I tak go nie znajdą. Rozpoczęto też poszukiwania Claire Randall, ale ta jakimś cudem sama się pojawiła w XXI wieku i zgłosiła się na policję, aby opowiedzieć o tym, co się stało. Także nie była głupia i opowiedziała tylko tyle, ile mogła, żeby nikt jej nie uznał za wariatkę. Kobieta dostała polecenie, aby nie opuszczać miasta do czasu, aż nie stanie przed sądem, co obiecała solennie wykonać. Zatrzymała się w hotelu swego męża, jednak nie pokazywała się nikomu na oczy. Siedziała tylko w pokoju i przyjmowała tam posiłki i płakała załamana nad swoim jakże nieudanym życiem. Było mi jej nawet chwilami żal, ale jak sobie przypomniałam, na jaki stres naraziła swoje dziecko oraz dla jakiego człowieka porzuciła kochającego męża, jakoś szybko mi ten żal przeszedł.
Sprawy potoczyły się bardzo szybko. Frank złożył wniosek o rozwód do sądu i Claire go poparła, a ponieważ nie było obecnie w sądzie zbyt wiele spraw, bardzo szybko potoczyła się rozprawa rozwodowa i na jednej sesji sąd oficjalnie ogłosił rozwód Franka i Claire z wyłącznej winy tej drugiej. Claire nie zamierzała w żaden sposób się sprzeciwiać tej decyzji, zgodziła się na nią z pokorą, podobnie jak i na to, że sąd ustanowił jedynym opiekunem Brianny jej ojca. Zachowała dla siebie swoje insynuacje, jakoby to Jamie Fraser był ojcem małej. Pokornie wszystko to zaakceptowała i obiecała czekać na proces w sprawie organizacji porwania swojej córeczki. Nie zamierzała jednak na niego czekać i szybko zniknęła zaraz po tym, jak ogłoszono rozwód jej i Franka. Nie wiedzieliśmy, w jaki sposób to zrobiła i w jaki sposób przybyła do nas, skoro przejście w ruinach zamku przestało istnieć. Nie chciała jednak o tym mówić, a my nie mieliśmy jakoś wielkiej ochoty o to wszystko pytać.
Oczywiście jako prowadzący śledztwo w tej sprawie byliśmy ważnymi dla sądu świadkami i zeznawaliśmy na procesie, potwierdzając przy tym, jak żałosną kobietą i matką okazała się być Claire Randall. Kobieta nie protestowała i z pokorą wszystko potwierdziła. Dzięki temu mogliśmy szybko zakończyć tę sprawę, co też powitaliśmy z wielką uwagą. Zostało nam już bowiem niewiele czasu do powrotu do Kanto, ale na szczęście już prawie wszystkie nasze obowiązki zostały już przez nas wykonane, także pozostały nam jeszcze tylko dwa, lecz i te również odbyły się w ciągu tych ostatnich dni, które mogliśmy spędzić w Szkocji.
Pierwszym obowiązkiem było zobaczenie przedstawienia, w którym brali udział Brianna i Colin. Samo przedstawienie było doskonałe, muzyczne oraz pełne bardzo uroczych piosenek, widać było zacięcie artystyczne Johna Scribblera, które tak nas wszystkich zachwycało. Colin i Brianna bawili się chyba najmocniej ze wszystkich uczestników przedstawienia. Zwłaszcza wtedy, kiedy śpiewali wesołe piosenki, a wśród nich „Hummu-hummu”, która była lekką i przyjemną przeróbką tego słynnego przeboju z filmu Disneya „High School Musical 2”. Dzieciaki tak uroczo śpiewały i wygłupiały się przy tym, że po prostu aż przyjemnie było na to patrzeć. Szkoda, że nikt tego nie nagrał na kamerę.
Przedstawienie było zwariowane, pełne przygód, Indian, piratów, syren oraz walecznych wojowników, którymi byli główni bohaterowie (grani przez Colina i Brinnę), którzy przeżywają niesamowite przygody w świecie baśni, a przy okazji też są w sobie bardzo zakochani. To wszystko doskonale zagrały te nasze słodkie dzieciaki, ale miłości do siebie raczej nie musieli udawać. Czułam bowiem, że to cudowne uczucie, które pokazywali nam na scenie, miało między nimi miejsce nie tylko w przedstawieniu, ale i w rzeczywistości.
Spektakl był cudowny i oczywiście my wszyscy się na nim znaleźliśmy, także Mavis, Jonathan (który już zdążył wyjść ze szpitala) oraz profesor Stoner. Wszyscy doskonale się bawiliśmy podczas oglądania tego przedstawienia, a kilka naprawdę chwytliwych piosenek śpiewaliśmy jeszcze długo po wyjściu z teatru. Muszę też zauważyć, że kiedy przedstawienie już chyliło się ku końcowi, to nagle w jednym z rogów sali, w której się znajdowaliśmy, dostrzegłam Claire, która ze łzami w oczach obserwuje przedstawienie swojej córki, śpiewającej właśnie uroczy utwór. Nie mam pojęcia, czy kobieta widziała całe przedstawienie, czy też tylko przyszła na finałowy utwór wykonany doskonale przez Briannę. Faktem jednak jest, że się zjawiła i obserwowała zachwycona swoją córeczkę w roli wręcz stworzonej dla niej. Frank również dostrzegł ex-żonę i gdy wychodziliśmy z teatru, poszedł z nią porozmawiać. Wrócił po tej rozmowie bardzo zasmucony.
- Claire powiedziała, że zamierza wrócić do XVIII wieku i nigdy więcej już tu nie wróci. Ale chciała jeszcze raz zobaczyć naszą córkę.
- I co? Tak po prostu ucieka stąd przed procesem? - zapytałam.
- A dziwi cię to? Skoro ma możliwość uciec, to ucieka. W tym jest najlepsza - powiedział ponuro Frank.
- A w jaki sposób w ogóle się tutaj zjawiła? Przecież przejście zostało przez jej kochasia zniszczone.
- Zapytałem ją o to. Odpowiedziała mi, że jest więcej przejść, które jednak jej ukochany nie zna. Wróciła jednym z nich po to, aby mi pomóc domknąć wszystkie nasze sprawy. Uważała, że należy mi się to.
- Ale zostać nie chce?
- Nie. Twierdzi, że to Jamie jest jej wielką miłością. Brutalny samiec, który traktuje ją jak szmatę do podłogi, był dla niej lepszy niż ja.
- Może ona widzi w nim więcej dobrego niż my? Być może nie jest on tak do końca zły? Musiała go przecież pokochać za jakieś dobre cechy.
Frank parsknął ironicznym śmiechem, gdy to powiedziałam.
- Sama w to nie wierzysz, Sereno. Jamie Fraser może sobie być bohaterem wojen szkockich i całej Szkocji, ale na wojnie zdziczał i efekty tego widzieliśmy na własne oczy. Widocznie Claire imponuje taki ktoś, kto wszystko bierze siłą, kto okazuje swoją męskość poprzez brutalność i dzikość w tych sprawach, który wcale jej nie traktuje jak kobiety, tylko jak samicę. Widocznie jej to imponuje. Skoro tak, to niech sobie go bierze. Mnie do tego nic.
- I chce do niego wrócić? Przecież chyba wie, że nie czeka jej u niego choćby najmniejsze szczęście?
- Tego nie wiemy. Ona uważa, że wszystko się między nimi ułoży.
- Głupia idiotka.
- Pewnie i tak. Ale wiesz co? Wczoraj rozmawiałem na ten temat z księdzem Migrodzkim. Powiedziałem mu, że gdybym bardziej dbał o Claire, mniej zajmował się pracą i swoją pasją, to może bym ją u siebie zachował? I może gdybym też jakoś odsunął ją od tego intryganta oraz jego świata, to wtedy Brianna miałaby by oboje rodziców.
- I co panu powiedział? - zapytał Ash, odzywając się po raz pierwszy podczas tej rozmowy.
- Powiedział mi, że jego wielki rodak, Bolesław Prus, napisał w swojej jednej powieści, ale nie pomnę jej tytułu, pewne ważne słowa. Jak one szły? Ja je sobie zapisałem. Znaczy on mi je zapisał, na moją prośbę. Czekajcie!
Wyjął z kieszeni karteczkę złożoną na czworo, rozłożył ją i przeczytał to, co było na niej zapisane.
- „Można kobietę odsunąć od intrygantów, ale czy podobna ją odsunąć od własnych instynktów? Co pan zrobisz, jeśli ten, który dla pana jest bałamutem czy intrygantem, dla niej jest samcem tego, co ona gatunku? Jaka walka ma tutaj szansę z prawem natury, wobec którego suka, choćby najlepszej rasy, nie pójdzie za lwem, ale za psem?”.
- Chyba znam tę powieść - powiedziałam po chwili, lekko się uśmiechając - A zatem ksiądz nie potępia waszego rozwodu?
- Nie. Uważa, że większym grzechem jest życie z kimś, kogo się nie kocha. To dość nowatorskie podejście u księdza.
- On w ogóle ma nowatorskie podejście do życia. Wyjaśnił mi, żebym nie był zbyt surowy w ocenianiu Claire, ale niekiedy tak to już jest, że ktoś nie rodzi się lwem, tylko psem. Nie lwicą, a suką. A zatem nie może być tak, aby lew zdołał być szczęśliwy w związku z suką, którą mylnie wziął za lwicę. Ona potrzebowała psa, a nie lwa. Prosił, abym był wyrozumiały, bo przecież Claire i tak naprawiła swoje błędy i dzięki temu mogę wreszcie ułożyć sobie życie z Mią. Tylko nieco mi jest żal, że Claire ma wciąż złudzenia, że będzie szczęśliwa z Fraserem.
- Nie miej do niej żalu o złudzenia - rzekł na to Ash - Wielu z nas miało takie swoje własne złudzenia na temat różnych rzeczy. Nie tak dawno ja i Serena też je mieliśmy wobec pewnego człowieka, który bardzo nas potem zawiódł.
Wiedziałem, o kim on mówi, dlatego czule złapałam jego dłoń i dodałam:
- Złudzenia być może niekiedy są potrzebne. Pamiętam, że w tej powieści, którą nam zacytowałeś, Frank, padły takie słowa o złudzeniach w miłości u kobiet: „Kiedy kobieta marzy o idealnej miłości, wyśmiewa się jej złudzenia, a kiedy już je całkiem utraci, mówi się jej...”
- Co się jej mówi? - zapytał Ash.
- Mówi się: „Tobie nie wolno kochać. Ty już nigdy nie będziesz prawdziwie kochana, boś straciła złudzenia”. Nie wiem, czy jest w tym prawda, ale być może tak jest i rzeczywiście do miłości potrzeba czegoś na kształt złudzeń?
- Mam rozumieć, że ty też masz złudzenia w miłości?
- Ja?! A skąd! Ja ich nigdy nie miałam. Ja się wolałam żywić faktami. A fakty są takie, że kocham i jestem kochana i chcę dbać o to, aby dalej tak było. Oboje jesteśmy samcem i samicą tego samego gatunku zwierząt. Dobraliśmy się idealnie i to sprawia, że wszystko przetrwamy, jeśli tylko będziemy się o to starać.
- Nic dodać, nic ująć - powiedział czule Ash i ścisnął lekko moją dłoń.
Po tych słowach oboje spojrzeliśmy przed siebie i zauważyliśmy Mię, która prowadziła Briannę i Colina trzymających się za ręce i śmiejących się radośnie. Poczułam wtedy, że na tym świecie przybyło nieco więcej miłości, która na pewno uleczy wszystkie rany zadane uczestnikom tej całej sprawy.
Przy okazji muszę tu wspomnieć, że tuż przed naszym wyjazdem, ksiądz Jan Migrodzki pokazał nam papiery, z których dowiedzieliśmy się przyszłości (a może raczej przeszłości) naszych znajomych z XVIII wieku. Wynikało z nich, że Jamie zginął jakiś czas później w walce z sąsiadami, a Claire pozostała przez resztę życia sama. Do tego jeszcze zachorowała na ospę i choć wyżyła, jej twarz na zawsze już pozostała oszpecona. Może to niezbyt fair, ale uznałam to za sprawiedliwą karę dla tej głupiej kreatury i nie zamierzałem jej ani trochę współczuć.
***
Po ostatecznym rozwiązaniu naszej zagadki i rozprawie z Claire i Fraserem, mogliśmy zająć się przyjemniejszymi sprawami. Chodzi tutaj oczywiście o ślub naszych niezwykłych przyjaciół: Matti i Natalie. Do uroczystości zostały nam dwa dni i przez ten czas mogliśmy spokojnie przygotować do roli świadków, a także poznać kilka ciekawych rzeczy. Oczywiście spotkaliśmy się także z Kasią, Filipem i Sarą, którzy nie kryli swojej radości naszym widokiem. Trudno się temu dziwić, w końcu nieco pomogliśmy uwolnić małą Sarą z rąk Morgany. Prócz tego ja i Ash też stęskniliśmy się za nimi, a zwłaszcza za tą słodką kruszynką, małą siostrzyczką Matti i Natalie jednocześnie. Muszę zauważyć, że odzyskawszy wspomnienia oraz poznawszy całą historię, owa rodzina nie kryła wobec nas swojej wdzięczności i wzruszenia. Jak bowiem dowiedzieli się od Matti i Natalie, to bez naszej pomocy nie udałoby się ocalić małej Sary. Wcześniej nie znali wszystkich szczegółów, a tak poznali je, również te trudne do uwierzenia, dzięki czemu wiedzieli już teraz dokładnie, za co nam dziękować.
Dodatkowo muszę zauważyć, że mała Sara szybko zdobyła sobie sympatię Michałka, syna księdza Migrodzkiego, a także Colina i Brianny. Cała ta rozkoszna czwórka bardzo szybko została serdecznymi przyjaciółmi i potem widziano ich wesoło bawiących się, a Jonathan i Ash niejeden raz brali udział w ich wesołych zabawach, czerpiąc z tego ogromną radość, taką samą, jak same dzieciaki.
Muszę też wspomnieć tutaj o tym, że poznaliśmy kolejny ciekawy szczegół z życia naszego drogiego księdza Migrodzkiego. Kiedy przyszliśmy do niego, aby dowiedzieć się co nieco na temat przebiegu uroczystości, naszym oczom ukazał się dość niezwykły widok. W ogrodzie bowiem biegał sobie wesoło... Vulpix! Jak się okazało, ksiądz Jan był w młodości trenerem Pokemonów i wciąż miał przy sobie jednego z nich przy sobie. Pozostałe albo wypuścił, albo zostawił w laboratorium w Johto, gdzie prowadził swoją podróż trenera. Jednak Vulpix za nic nie chciał go opuścić, więc ksiądz zabrał go ze sobą. Ponadto nasz duchowny ujawnił, że wie na temat Asha, mnie oraz naszej działalności dużo więcej, niż mogło by się wydawać. Nadal bowiem bardzo interesował się wydarzeniami z regionów, a dodatkowo też śledził najważniejsze informacje. Dowiedział się więc o naszych dokonaniach, w tym przede wszystkim o zniszczeniu organizacji Rocket.
- To był dla mnie prawdziwy zaszczyt pracować z wami - powiedział do nas ksiądz Migrodzki - Z tak słynnymi detektywami, prawdziwymi bohaterami.
- Zaraz tam bohaterowie. My po prostu robimy to, co nas należy i tyle - rzekł na to skromnie Ash i zerknął przez okno do ogrodu, w którym biegali sobie wesoło Pikachu, Buneary i Vulpix.
- To bardziej my jesteśmy zaszczyceni, że mogliśmy pracować z panem - dodałam z nieukrywaną radością - W końcu nie sądziliśmy, że pan jest oprócz tego świetnym detektywem.
- Nie wiem, czy zaraz tam świetnym, ale co nieco zacięcia w tej kwestii mam - odpowiedział nam duchowny - Ale ojciec Brown to ze mnie żaden, ani także Don Matteo. Ja jestem po prostu zwykłym księdzem, który bywa nieco dociekliwy.
- Pana dociekliwość bardzo nam pomogła - zauważył Ash - Przecież to pan zdobył dla nas niezbędne informacje.
- Wiecie, nie zrobiłem tego dla dobra śledztwa. Po prostu coś mi nie dawało spokoju i postanowiłem to sprawdzić. Nie mówiłem wam tego wcześniej, bo sam nic nie wiedziałem w tej sprawie. Znaczy nic pewnego, a wolałem nie rzucać wam żadnych podejrzeń czy oskarżeń wobec kogokolwiek, póki ich nie sprawdzę.
- Trochę szkoda, że pan nam nie powiedział. Szybciej byśmy odkryli prawdę.
- Wy mieliście swoją część śledztwa, a ja swoją. Ważne, że w końcu się nam wszystko udało.
- Teraz najważniejsze, aby mi się udały potrawy na wesele - powiedziała do nas Cecylia, która właśnie weszła do pokoju i podała nam jakieś ciastka - Trochę już mam gotowe, ale trzeba jeszcze sporo uszykować.
- Cecylio, weź nie przesadzaj. Przecież tłoku tam nie będzie - zachichotał na to Jan Migrodzki.
- A to wcale nie jest pewne. Mam tak mało czasu, a tak wiele jeszcze dań do uszykowania. Bez cudu i modlitwy się chyba nie obejdzie.
- Ja już sporo czasu jestem na twojej kuchni i nigdy się jeszcze na niej nie zawiodłem, kochanie. Dlatego uważam, że i bez modlitwy się obejdzie.
- Ech, Jasieńku... Jak tak mówisz, to od razu czuję, że można mogę pójść w odstawkę.
- To ty powiedziałaś, Cecylio. Nie ja.
- Jasne, Jasieńku. Ja tam swoje wiem. Jak gadasz do mnie takim tonem, to ja dobrze wiem, że mnie pocieszasz, aby mnie nie dobijać. A skoro tak, to ja jestem aż tak beznadziejna, że powinnam przejść na emeryturę.
Ksiądz Jan tylko zachichotał, robiąc taką minę, która wyraźnie nam pokazała, że już nie pierwszy raz słyszy gadanie tego typu ze strony swojej żony i już go ono nie rusza, raczej bawi. A my poczuliśmy, że naprawdę doskonale się tutaj bawimy i z wielką chęcią jeszcze go odwiedzimy, gdy tylko będzie ku temu okazja.
Warto tu jeszcze wspomnieć, że w wieczór przed ślubem, nasi narzeczeni ponownie zabrali nas nad Loch Ness, gdzie jak mówili, chcą spędzić czas razem z nami. Ponowie mogliśmy zobaczyć Nessie, a ponad to nasi zakochani ponownie zaśpiewali ową niezwykłą i czarodziejską piosenkę. Jak nam wyjaśnili, jest ona w ich ojczystym języku i opowiada o sile prawdziwej miłości, jak dwoje staje się jednym. Muszę przyznać, że choć nie rozumiałam słów, to piosenka mocno trafia do mojego serca oraz serca Asha. Czułam, jak odzwierciedla łączące nas uczucie, słyszałam głos Asha płynący z serca, jak mówił moje imię, ja zaś odpowiedziałam mu. Później oświadczyli, że czekają na przybycie jeszcze jednej osoby. Przyjaciela, który bardzo przyczynił się do ich szczęścia, podobnie zresztą jak Ash i ja. Jak się domyśliliśmy, chodziło im o Mewtwo, który zjawił się niedługo w towarzystwie klonów Pikachu i Charizarda. Obydwa stworki bardzo przywiązały się do Matti i Natalie i postanowiły zostać z nimi na stałe, zatem wiązało się to z udziałem w uroczystości. Wiedziałam, że to będzie niezwykła uroczystość: ludzie i Pokemony razem w jednym kościółku. W regionach może nie jest to widok zbyt niezwykły, ale za to w Szkocji z pewnością niesamowity.
***
Ostatniego dnia naszego pobytu w Szkocji, Mattia i Natalie wzięli ślub. Oboje byli bardzo szczęśliwi z tego faktu i zgodnie z zapowiedzią, poprosili mnie i Asha na świadków, na co wyraziliśmy zgodę, zwłaszcza kiedy ksiądz Migrodzki nam obiecał, że nie będzie to żadnym problemem, iż nie jesteśmy katolikami, ani to, że nie mamy odpowiednich papierów, które byśmy mogli mu złożyć przed ceremonią. Wszystko to były dla naszego duchownego tylko zbędne formalności, a te można było łatwo załatwić. Ksiądz miał głowę nie od parady i wiedział, jak się to robi. I tak też zrobił, ale jak, to już była jego sprawa i nie wnikaliśmy w nią.
Ślub odbył się w małym, ale za to bardzo uroczym kościółku, w którym na co dzień ksiądz Jan odprawia msze dla tutejszej wspólnoty katolickiej. Nasi państwo młodzi prezentowali się bardzo ładnie: Mattia w klasycznym, czarnym garniturze, zaś Natalie w białej sukni z welonem. Oboje mieli na szyjach zawieszone srebrne krzyżyki, wykonane przez Kasię. Muszę przyznać, że były one naprawdę świetnej roboty, bo jak mówił Mattia, jego mama jest doskonałym złotnikiem. Nam jako świadkom powierzone zostały obrączki, które Mattia wykonał osobiście z białego złota. Również bardzo piękne, choć z pozoru wyglądały raczej dość zwyczajnie. Ale podobnie było w przypadku Jedynego Pierścienia Saurona. Choć niepozorny, ten klejnot miał ogromną moc. Tak też było i tutaj, z tym, że nasz drogi Mattia, wytwarzając te obrączki, przelał w nie miłość, jaką łączyła go z Natalie.
Ślub był skromny, byli na nim tylko goście będący powiązani w jakiś sposób z Mattią i Natalie, czyli mała Sara, jej rodzice, ja i Ash, Pikachu, Fennekin, Anabel, Ridley, Nowa Meloetta, Jonathan, Mavis i jej ojciec, a także Frank z Mią, Colinem i Brianną, a także Mewtwo wraz z klonami Pikachu i Charizarda. To był naprawdę niesamowity pod każdym względem i wyjątkowy w Szkocji, ponieważ tam miał miejsce taki ślub pierwszy raz. Ściągnął on wiele gapiów, jednak ceremonia była skierowana tylko dla gości, czyli tej niewielkiej i uroczej grupy ludzi i Pokemonów biorących udział w ceremonii.
Później zaś odbyło się wesele, a miało miejsce w hotelu Randala. Uroczystość była z jednej strony dość cicha i skromna, w porównaniu choćby z weselem moim i Asha (oraz Delii i Stevena), ale za to odbyła się w miłej oraz ciepłej, rodzinnej atmosferze. Jedzenie było niezwykle urozmaicone tak, że mogliśmy spróbować zarówno miejscowych przysmaków, jak i dań tradycyjnych w polskiej kuchni. Ponad to zaserwowano bardzo dobre, choć również nieco mocne wino pochodzące z Hiszpanii. Było to sherry o słodkim smaku z ciekawym posmakiem rodzynek i przyjemną goryczką. Oczywiście odbyły się także tańce i zaśpiewano sporo bardzo wzruszających i pięknych piosenek, z których chyba prawie wszystkie opowiadały o szczęśliwej miłości. Nie było co prawda orkiestry, ale za to był Jonathan, który choć wciąż miał jeszcze bandaż na głowie, to śmiało i radośnie pełnił rolę DJ-a i doskonale sobie w tym dawał radę, puszczając nam niesamowicie wesołe piosenki ze swojego laptopa. Piosenki na czele ze słynną „Macareną”, do której miał chyba ogromną słabość. Podczas zabawy jednak nie tylko puszczał piosenki. Raz również wziął gitarę i powiedział, że wraz z Mavis skomponował pewien utwór, specjalnie na tę okazję, przy okazji również mówiący o tym, jakie uczucie ich ze sobą łączy. Gdy wyraziliśmy zgodę, to zaraz położył na odtwarzaczu płytę z utworem, który zdołał skomponować kilka dni temu w jakimś studio i gdy tylko muzyka poleciała, Jonathan złapał mikrofon, po czym, zaczął śpiewać w stylu takiego jakby lekkiego rapu, ale bardzo przyjemnego dla ucha:
Choć miłość mi dawała nieraz w życiu cynk,
Rozwalam przy niej się, jak ze ściany tynk.
To jakby szczęk szabel kling, owocowy drink,
Przysłany tu z wazą od dynastii Ming.
To taki swing, zwany zing, słodki bungabubing.
Jak gdyby swe balladę tu zaśpiewał Sting.
W oczy jej popatrz, bo tam do wiosny jest ling.
Takie oczy miała Nala w filmie „Lion King”.
Zaraz potem Mavis zaczęła radośnie śpiewać słodkim i uroczym głosem:
Zinga poczuć chcę i nie martwić się, nie.
Przy tobie słodki zing głaszcze mnie.
Z zingiem za pan brat, cieszy mnie cały świat
I dlatego pragnę dziś świętować,
Bo mam swój zing.
Później Jonathan przekręcił lekko czapkę z daszkiem do tyłu i zaczął stylem prawdziwego rapera śpiewać, a raczej rapować kolejne słowa:
Słuchajcie mnie tu wszyscy, bo to scena nie szynk,
I zawsze rymów do ing, a proza to sztynk.
I za chwilę będzie koniec rundy: ding ding,
Kiedy cię zing i kupidyn wywalą na ring!
Taki zing, taki song, taki zindingdingin,
Tylko z jedną kobietą przytrafił się mi.
Gdy w sercu pi, po swoje idź jak king,
Jak tylko zing poczujesz, swing, to obrączkę ding!
Następnie zmienił rytm i przysunąwszy się czule do Mavis, wraz z nią bardzo czule zaśpiewał:
Zinga poczuć chcę i nie martwić się, nie.
Przy tobie słodki zing głaszcze mnie.
Z zingiem za pan brat, cieszy mnie cały świat.
I dlatego pragnę dziś świętować,
Bo mam swój zing.
Po tej piosence nasza para wokalistów otrzymała wielkie brawa, na której w pełni sobie zasłużyli.
- Naprawdę nie wiem, czy kiedykolwiek przekonam się do tej nowoczesnej muzyki, ale muszę powiedzieć, że naprawdę wspaniale zaśpiewali - powiedział do mnie i Asha profesor Stoner.
Z jego głosu bił autentyczny zachwyt, a jego oczy wyrażały wielką radość z powodu szczęścia córki.
- Wreszcie oboje możemy ułożyć sobie życie - mówił dalej - A to wszystko jest wasza zasługa, moi kochani.
- Już pan nam za to dziękował. Nie musi pan tego robić cały czas - zauważył dowcipnie Ash.
- Wiem, ale mimo wszystko... Naprawdę, nie umiecie sobie nawet wyobrazić, jak bardzo nam pomogliście. Sto lat życia na tym świecie jako istoty nieśmiertelne, do tego potem prześladowani byliśmy przez tego łajdaka Heselinga. Żyliśmy przez te wszystkie lata w wiecznym strachu o to, że jakaś kanalia zechce wykorzystać nas do swoich celów. Do tego jeszcze brak możliwości związania się z kimkolwiek na stałe. Nawet nie o sobie tutaj mówię, bo dla siebie nie widzę wielkich nadziei na związek z jakąkolwiek kobietą. Ale tu chodzi o Mavis. Bardzo bym chciał, żeby mogła założyć rodzinę i być szczęśliwa. Może nawet doczekam się wnuków?
- Na pewno, jeżeli wziąć pod uwagę to uczucie, które właśnie tutaj widzimy - powiedziałam, spoglądając z uśmiechem na Mavis i Jonathana szykujących się do kolejnego występu - Ale pan nie powinien się przekreślać. Moim zdaniem ma pan wielkie szanse na to, aby się z kimś związać.
- Właśnie, Serenko. Twoja mama jest wolna. Może ona? - zaproponował Ash.
- O! To bardzo dobry pomysł. Jak pan chce, to niech pan popłynie z nami do Kanto. Zaproszę mamę i się poznacie, a potem już reszta należy do was.
Profesor Stoner parsknął śmiechem, słysząc tę propozycję.
- Dziękuję, kochani. To bardzo miłe z waszej strony, ale wybaczcie... Ja tam póki co nie mam do tego wszystkiego głowy. Poza tym... Jestem już stary piernik.
Teraz to ja i Ash parsknęliśmy śmiechem.
- Pan stary piernik? - zapytałam.
- Jakby nie patrzeć, mam już ponad sto lat.
- Owszem, ale w ogóle pan na to nie wygląda. Mavis zresztą też nie.
- Mavis zawsze będzie piękna i młoda. W każdym razie na pewno dla swego ukochanego. Mam nadzieję, że to jest prawdziwe zing.
- Wierzę, że tak jest. Zresztą czas pokaże.
Tymczasem Mavis zasiadła przy fortepianie, a Jonathan podsunął jej szybko mikrofon, abyśmy mogli słyszeć wyraźnie utwór, który zamierzała nam zagrać.
- Ten utwór dedykuję mojemu ukochanemu. Napisałam go z pomocą mojej drogiej przyjaciółki, Sereny Ketchum. Dziękuję ci za pomoc, Sereno.
Wszyscy zaczęliśmy klaskać, zaś Mavis uderzyła lekko palcami w struny, po czym zaśpiewała utwór bardzo dobrze mi znany.
Na coś właśnie się zanosi.
No i wiem, że to ty.
Choćby nas cały świat dzielił,
Nie martw się!
Wiem, że jesteś gdzieś.
Ciągle szukam i szukam tu i tam.
Szukam i szukam i oto mam.
Marzenie spełnia się.
Wybieram więc ciebie,
Dlaczego by nie?
Przecież razem najlepiej nam jest.
Moje serce to wie,
Rytm wybija jak twe.
I ciebie wybieram.
Czy my czasem się nie znamy?
Dobrze widzieć cię znów.
Wspięliśmy się na szczyt
Jednej z wielkich gór
I wróciliśmy.
Ciągle szukam i szukam
Wzdłuż i wszerz.
Szukam i szukam i...
Nie dziw się, że...
Witam znowu cię.
Wybieram więc ciebie.
Dlaczego by nie?
Przecież razem najlepiej nam jest.
Moje serce to wie,
Rytm wybija jak twe.
I ciebie wybieram.
Wybieram więc ciebie
I wyruszam dziś w świat,
Bo przyjaciół mam swych w świecie tym.
Choć daleko dziś są,
Łączy nas wielka moc.
I ciebie wybieram.
Po zakończeniu tego pięknego występu, wszyscy zaczęliśmy głośno klaskać, a szczególnie ja i Ash, którzy znaliśmy już dobrze ten utwór, oczywiście w formie wiersza, który częściowo i ja napisałam. Byłam zachwycona, że Mavis zdołała nie tylko stworzyć muzykę do tego utworu, ale jeszcze prócz tego zaśpiewała go i to w taki genialny, cudowny sposób. Wspaniale było tego słuchać. To była niesamowita przyjemność dla moich uszu.
Nieco później dzieciaki, namówione przez Mattię, zaproponowały także mały występ dla gości i państwa młodych. Mieli go zaśpiewać po polsku, który to język co prawda nie był znany wszystkim, wątpiłam też, czy Colin i Brianna go znają, ale Mattia powiedział, że to żaden problem i zrobił jakieś małe czary-mary, aby wszyscy na tę chwilę znali doskonale język polski. Co prawda nasi młodzi artyści mogli zaśpiewać po angielsku, jednak mała Sara nie znała angielskiego tak dobrze, aby nam wszystkim śpiewać w tym języku, a prócz tego Mattia chciał, aby dzieci zaśpiewały w języku mu najmilszym ze wszystkim, czyli języku Kasi i Filipa.
- Uwaga, proszę państwa! - zawołał wesoło Jonathan przez mikrofon - Teraz przed wami wystąpi super kwartet dziecięcy, zaprawiony jednak już doskonale w występach. Zapraszam serdecznie!
Następnie nastawił na swoim laptopie piosenkę, o której była tu mowa, ale tak jakoś to ustawił, że leciała tylko melodia, a słowa dośpiewały już dzieciaki: Colin, Brianna, Michałek i Sara. Głównie śpiewał Colin, pozostałe zaś dzieci, czasami w duecie Michałem, a Sara i Brianna robiły za chórek. Utwór ten był świetny, dziki i wesoły i bardzo rytmiczny, a szedł tak:
Colin:
Szanowni państwo, serwetki w dłoń!
Colin i jego zespół śpiewają dla was!
Razem:
Bał cziki bał bał - Tak miły mówi!
Mał mał mał - moje serce bije!
Cziki cziki ciuła - nie zatrzyma się!
Gitchee gitchee goo, znaczy kocham cię!
Colin:
Dziewczyna moja mówi dziwacznie,
Uczucia chce wyrazić swe.
I kiedy już rozmowa się zacznie,
To brzmi to tak, że nie połapiesz się!
Relacja to nietypowa,
Czasami wolałbym rozmawiać wprost.
Ale kiedy słyszę słodkie słowa...
Chórek:
Słowa!
Colin:
Budujemy z uczucia most!
I brzmi to wtedy tak:
Razem:
Bał cziki bał bał - tak miły mówi!
Mał mał mał - moje serce bije!
Cziki cziki ciuła - nie zatrzyma się!
Gitchee gitchee goo, znaczy kocham cię!
Colin i Michałek:
Nie potrzeba więcej słów!
Chórek:
Żadnych więcej słów!
Colin i Michałek:
Śmiało naszą gadkę mów!
Chórek:
Naszą gadkę mów!
Colin i Michałek:
Teraz pewnie już wiesz...
Chórek:
Pewnie teraz już wiesz...
Colin i Michałek:
Że ci odpowie: gitchee ciebie też!
Chórek:
Gitchee gitchee ciebie też!
Colin i Michałek:
Gitchee ciebie też!
Chórek:
Gitchee gitchee ciebie też!
Colin:
Nie trzeba nic tłumaczyć!
Bał cziki bał bał - tak miły mówi!
Mał mał mał - moje serce bije!
Cziki cziki ciuła - nie zatrzyma się!
Gitchee gitchee goo, znaczy kocham cię!
Razem:
I jeszcze raz, razem!
Bał cziki bał bał - tak miły mówi!
Mał mał mał - moje serce bije!
Cziki cziki ciuła - nie zatrzyma się!
Gitchee gitchee goo, znaczy kocham cię!
Chórek:
Gitchee gitchee goo, znaczy kocham cię!
Gitchee gitchee goo, to znaczy,
Że koooocham... kooocham...
Kooocham... kooocham...
Michałek:
Kocham, kocham, kocham, kocham!
Razem:
Gitchee gitchee goo, znaczy kocham cię!
Nie wiem, jak długo dzieciaki szykowały ten występ, ale jedno wiem z całą pewnością. To, że był on wart swoich braw, jakie otrzymał, a otrzymał je gromkie, a najgłośniej chyba klaskali rodzice naszych dziecięcych artystów, dumni z tego, jak cudownie śpiewają ich pociechy.
Takie to było wesele. A ja tam była, miód i wino piłam, a wszystko, co wraz z Ashem widziałam i słyszałam, w opowieści tej umieściłam.
KONIEC