poniedziałek, 7 stycznia 2019

Przygoda 120 cz. I

Przygoda CXX

Najpotężniejszy wróg cz. I

Trzecia część Trylogii Matii. Dedykuję ją pomysłodawcy tej historii: Lokiemu27


Pamiętniki Sereny:
- Drodzy i wielce szanowni goście! A teraz jedna z naszych pracownic chciałaby zaśpiewać coś dla swojego narzeczonego - powiedziała radośnie do mikrofonu Melody - Jest to piosenka o prawdziwej miłości, którą oboje czują do siebie i której już wkrótce dadzą piękny dowód wchodząc ze sobą w związek małżeński.
Goście restauracji spojrzeli zdumieni najpierw na Melody, a potem na siebie nawzajem, zadając sobie liczne pytania w tej sprawie. Widać bardzo byli ciekawi, o kim tu mowa. Nasza droga przyjaciółka z Shamouti lekko zachichotała, gdy zobaczyła tę reakcję i zaraz zaczęła kontynuować swoją przemowę.
- Tak, dobrze państwo słyszą! Jedna z naszych pracownic wychodzi za mąż i to nie za byle kogo! Za syna naszej szefowej i zarazem też wielkiego i genialnego detektywa! Za człowieka, którego chyba wszyscy tutaj bardzo dobrze znają, lubią i szanują! Za Asha Ketchuma!
Wszyscy goście restauracji zaczęli bardzo głośno klaskać, jednocześnie okazując swoją radość z powodu tego, co właśnie zostało tu obwieszczone. Choć tak właściwie, to prawie wszyscy to robili, ponieważ jedna z dwóch dziewczyn siedzących przy stoliku w pobliżu orkiestry zaraz po oficjalnym ogłoszeniu zaręczyn moich i Asha zaczęła płakać i to w taki sposób, jakby chciała zwrócić na siebie uwagę, co (biorąc pod uwagę jej charakterek) było bardzo możliwe.
- Och, nie! Dlaczego on mi to robi?! Dlaczego?! - zawodziła w bardzo głośny sposób.
Oczywiście tą zwariowaną dziewuchą była Macy, bo któż by inny mógł rozpaczać wtedy, kiedy wszyscy cieszą się szczęściem moim i Asha? Tylko ona i tylko dlatego, że jak widać wciąż nie wybiła sobie mojego ukochanego z głowy i wciąż liczyła na to, iż jednak się z nim zwiąże.
- Spokojnie, moja droga. Spokojnie - powiedziała wesoło Miette, która wraz z Lionelem siedziała tuż obok Macy - Pamiętaj, że istnieją jeszcze na tym świecie rozwody.
Głupkowata fanka Asha zaraz się uspokoiła, a jej twarz ozdobił dość tajemniczy uśmiech, zaś Miette spojrzała na Melody i dała jej ręką znać, aby kontynuowała swoją wypowiedź. W duchu podejrzewałam, że jej pociecha zastosowana wobec Macy wcale nie miała na celu ofiarowanie nadziei tej wariatce, tylko przerwanie tej dosyć groteskowej sceny oraz umożliwienie kontynuowania przemowy przez Melody.
- Dzięki, Miette - rzuciła dziewczyna z Shamouti i zaczęła dalej mówić - Pragnę tu zaznaczyć, że tą pracownicą, która to zdołała, że tak powiem usidlić naszego kochanego rzeźnika serc niewieścich...
Zewsząd dało się słyszeć głośne chichoty.
- Tą oto pracownicą jest nie kto inny, tylko partnerka Asha Ketchuma z pracy detektywa, panna Serena Evans, która teraz właśnie zaśpiewa bardzo uroczą i bardzo wzruszającą piosenkę, zadedykowaną specjalnie dla swego narzeczonego. Powitajmy ją zatem gromkimi brawami. Oczywiście Serenę, a nie piosenkę. Tę zaś nagrodzimy oklaskami dopiero po wszystkim. Panie i panowie, panna Serena Evans!
Melody ustąpiła mi miejsca na scenie, ja zaś przy wielkim aplauzie ze strony publiczności podeszłam do mikrofonu, lekko dygnęłam kilka razy i czułym głosem powiedziałam:
- Tę oto piosenkę dedykuję dla mojego przyszłego męża.
Po tych słowach zwróciłam się w kierunku Asha i dodałam:
- Ash, to dla ciebie.
Chwilę później światło w całej sali wyłączono i zamiast tego włączono jedynie oświetlenie sceny, które zostało nakierowane w taki sposób, żeby dobrze widziano mnie i zespół The Brock Stones, ten natomiast zaczął grać bardzo romantyczną melodię, a ja poczekałam na najdogodniejszy dla siebie moment i zaśpiewałam:

Księżyc gwiazdom szepcze srebrne sny,
A wokół nas cisza gra.
Głęboko chowasz naszą wspólną myśl.
Obojgu nam odwagi brak.
Gdy patrzysz tak - odwracam wzrok...

Chcę powiedzieć ci, co czuję,
Lecz od czego zacząć mam?
Tak bardzo serce moje drży
Na myśl, że razem ty i ja.
Dlaczego rzecz najprostsza w słowach
Nie pozwoli zamknąć się?
Chcę powiedzieć ci, co czuję.
Chcę powiedzieć - Kocham cię.

Tańczący wokół mnie Sylveon i Pancham wystrzelili w powietrze kilka iskierek, które zderzyły się lekko ze sobą i opadły na mnie w formie deszczu uroczych gwiazdek. Zadowolona z efektu, jaki w ten sposób osiągnęłam, lekko zachichotałam i śpiewałam dalej:

Po stokroć składam w słowa swoją myśl.
Wszystkie z nich dobrze znam.
Codziennie marzę, że to właśnie dziś,
Lecz znowu mi, odwagi brak!
Gdy patrzę tak - odwracasz wzrok...

Chcę powiedzieć ci, co czuję,
Lecz od czego zacząć mam?
Tak bardzo serce moje drży
Na myśl, że razem ty i ja.
Dlaczego rzecz najprostsza w słowach
Nie pozwoli zamknąć się?
Chcę powiedzieć ci, co czuję.
Chcę powiedzieć - Kocham cię.


Po tej zwrotce chór złożony z wszystkich żeńskich członkiń zespołu, czyli Misty, Melody i Bonnie dołączył do mnie i układ śpiewania przez nas tej piosenki wyglądał następująco:

JA:
Powiedz, czemu odwracasz wzrok?
Pewnie ci też odwagi brak.

CHÓR:
Ja chcę!

JA I CHÓR:
Chcę, lecz nie potrafię dłużej tak
Udawać, że nie czuję nic.
Pozwól mi!

JA:
Chcę powiedzieć ci, co czuję...

CHÓR:
Powiedzieć ci!

JA:
Lecz od czego zacząć mam?
Tak bardzo serce moje drży
Na myśl, że razem ty i ja.

CHÓR:
Ty i ja!

JA:
Dlaczego rzecz najprostsza...

CHÓR:
Najprostsza!

JA:
W słowach
Nie pozwoli zamknąć się?
Chcę powiedzieć ci, co czuję
Chcę powiedzieć - Kocham cię.

CHÓR:
Chcę powiedzieć ci, co czuję...

JA:
Tak bardzo chcę.

CHÓR:
Lecz od czego zacząć mam?
Tak bardzo serce moje drży...

JA:
Tak serce drży.

CHÓR:
Na myśl, że razem ty i ja.
Dlaczego rzecz najprostsza w słowach...

JA:
Kocham cię.

CHÓR:
Nie pozwoli zamknąć się?
Chcę powiedzieć ci, co czuję.
Chcę powiedzieć - Kocham cię.

JA:
Tak bardzo chcę.

Piosenka dobiegła końca i została przez publiczność nagrodzona wręcz gromkimi brawami. Oczywiście najgłośniej ze wszystkich ludzi klaskał Ash, który sprawiał wrażenie bardzo zachwyconego słowami piosenki kierowanej przecież wprost do niego. Radość i wzruszenie malujące się na jego twarzy były mi najmilszą ze wszystkich pochwał na świecie.

***


Przyjęcie, podczas którego zaśpiewałam piosenkę dla Asha, odbyło się w niedzielę w restauracji „U Delii“, gdzie jak dobrze wiadomo w weekendy wieczorami zwykle odbywają się takiego rodzaju zabawy. Ta zaś zabawa była szczególnie wyjątkowa, w każdym razie dla mnie, ponieważ byłam już wtedy narzeczoną Asha, a dwa tygodnie później miałam zostać jego żoną. Wówczas to każda chwila była dla mnie po prostu przepiękna, a zwłaszcza taka jak występ wokalny przy moim ukochanym.
Oczywiście zdziwić może kogoś fakt, że tak szybko ustaliliśmy termin ślubu, ale Ash tak bardzo chciał nazywać mnie już swoją żoną, iż jakoś nie potrafiłam mu tego odmówić. Tym bardziej, że przecież ostatnie wydarzenia pokazały nam, jak ludzkie życie potrafi być kruche oraz to, jak wielką rację miał ten poeta, który pisał, aby spieszyć się kochać ludzi, gdyż tak szybko odchodzą. Dlatego postanowiliśmy się pospieszyć i kochać siebie nawzajem i to tak bardzo, jak tylko się da, ale już jako mąż i żona.
Wydaje się, że przygotowanie wesela w ciągu zaledwie dwóch tygodni jest niemożliwe, ale wbrew pozorom było to bardzo proste. Zabawa miała być jedynie dla prawdziwych przyjaciół i wartościowych członków naszej rodziny oraz jeszcze paru naprawdę fajnych znajomych, a ich wszystkich razem było mniej niż stu, choć i tak była ich spora liczba, lecz do każdego mieliśmy kontakt i łatwo było ich zaprosić na czas. Jedzenie w hurtowej ilości załatwiło się bez problemu, zespół muzyczny był cały czas na miejscu, załatwić termin w urzędzie stanu cywilnego oraz dostarczenie wszystkich niezbędnych papierów także nie stanowiło trudności, dlatego zadanie było o wiele łatwiejsze, niż by się to mogło wydawać.
Co ciekawe, tego samego dnia, co my, czyli 14 sierpnia pobrać się też postanowili także Steven Meyer i Delia Ketchum. Na ten pomysł wpadła Delia uważając, że w ten sposób wiele oszczędzimy. Pan Meyer zauważył, iż koszta to przecież dla niego żaden problem, ale jego przyszła żona była zdania, że praktyczniej będzie zaprosić gości na dwa wesela naraz niż na dwa z osobna. Ostatecznie po co niby dla tych samych gości urządzać aż dwie zabawy, skoro można zrobić jedną, za to porządną?
- Trzeba tu uwzględnić nie tylko koszta, ale też i fakt, że wielu naszych przyjaciół może przecież nie mieć tyle czasu, aby się bawić aż na dwóch weselach - zauważyła Delia Ketchum i na tym cała rozmowa się zakończyła.
Ponieważ za argumentami kobiety przemawiał zdrowy rozsądek oraz praktyczne podejście do życia, to przyjęliśmy jej argumenty i ustaliliśmy, że tego samego dnia odbędzie się ślub mój i Asha oraz Delii i Stevena. Prawdę mówiąc, to ja nie tylko nie miałam nic przeciwko temu, ale wręcz uznałam ten koncept za bardzo ciekawy i romantyczny zarazem. Dlatego też nic nie stało na przeszkodzie w jego realizacji.
Przygotowania do uroczystości szły pełną parą i to do tego pomyślnie, dlatego byłam bardzo dobrej myśli. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że krótko przed ślubem los przygotuje dla mnie wręcz niesamowitą niespodziankę i to taką, która wzbudzi we mojej osobie mieszane uczucia.
Wszystko zaczęło się w chwili, gdy odbył się wieczór kawalerski Asha i Stevena. Tego samego dnia też odbywał się wieczór panieński mój i Delii, które to uroczyści chcieliśmy odbyć w bardzo przyjemny sposób. Ze strony przyszłych panien młodych organizacją zajęły się Cindy oraz Alexa, zaś ze strony przyszłych panów młodych zabawę zorganizowali Josh i Gary.


- To będzie genialna zabawa! - powiedziała podekscytowana Cindy - Mówię wam, będziemy się wszystkie pysznie bawić.
- I to koniecznie dobrze, bo to przecież ostatni raz, gdy sobie możecie tak poswawolić jako panie stanu wolnego - zauważyła Alexa.
- Nie wątpię, że obie wszystko przygotowałyście jak należy - rzekła na to Delia Ketchum.
- Już niedługo będą w domu dwie panie Ketchum - zauważyłam.
- Raczej wątpię, przecież Delia przyjmuje nazwisko męża - sprostowała mnie Alexa.
Uderzyłam się dłonią w czoło i zawołałam zła sama na siebie:
- Ano jasne! Rzeczywiście! Przepraszam, całkiem o tym zapomniałam!
- Ależ nic nie szkodzi, kochanie - powiedziała bardzo czule Delia - A tak swoją drogą, to będzie nam chyba trochę trudno przywyknąć do naszych nowych nazwisk, gdy tak długo posiadałyśmy te stare.
- Mnie tam trudno nie będzie, bo już od dawna na to czekam, aby stać się panią Ketchum.
- He he he. Nie wątpię - zachichotała Delia.
Przygotowania do obu ślubów szły praktycznie pełną parą i gdy tylko nadszedł dzień zabawy, to pożegnałam Asha całując go bardzo czule w usta i mówiąc:
- Baw się dobrze, mój kochany. I żebyś mi tam nie podrywał żadnych lasek!
- Ty też się baw dobrze, skarbie. I żadnych flirtów z facetami - odciął mi się zadziornie Ash.
Zachichotałam czule i pocałowałam go jeszcze raz, po czym dodałam bardzo zmysłowo:
- A tak przy okazji, to chyba dobrze wiem, jak sprawić, żebyś zechciał pozostać mi wierny podczas wieczoru kawalerskiego.
- Doprawdy? Czyli jak chcesz to zrobić?
- Zaraz zobaczysz.
To mówiąc zabrałam Asha do łazienki, zamknęłam szybko drzwi na zasuwkę i całując dziko mojego ukochanego, powiedziałam:
- Już się domyślasz?
- Oczywiście. I wiesz co? Bardzo mi się podoba ten sposób.
Chwilę później oboje oddaliśmy się czemuś, co z szykowaniem się na zabawę nie miało wiele wspólnego. To było bardzo przyjemne, choć krótkie, ale obiecaliśmy sobie potem o wiele więcej i jeszcze bardziej zadowoleni z tego wszystkiego doprowadziliśmy się jakoś do porządku i zeszliśmy na dół, gdzie czekały na mnie: Delia, Cindy, Kasandra, Gerda, Caroline, Johanna, Misty, Mallow, Melody, Maggie, Alexa, Aria oraz moja mama.
- Gotowa na zabawę życia? - spytała wesoło Aria.
- Jeszcze jak! - zawołałam.
- To idziemy! - zarządziła moja rodzicielka.
- Ale będzie zabawa! - powiedziała Maggie, chichocząc przy tym jak mała dziewczynka.
- Trzymajcie się! - zawołał za nami Ash.
- Ty też się trzymaj, zięciu! - rzuciła za nim dowcipnie moja mama.
W tak doborowym towarzystwie poszłyśmy do wynajętego wcześniej klubu, aby się zabawić. Rzecz jasna podczas zabawy się podzieliłyśmy i w jednej sali zasiadły kobiety po trzydziestce (czyli Delia z Cindy, Kasandrą, Gerdą, Caroline, Johanną i moją mamą), a w drugiej tzw. młode pokolenie (czyli cała reszta naszej babskiej zgrai). Ale pomimo tego podziału zabawa była po prostu doskonała, a do tego też strasznie zwariowana i niegrzeczna. Z obawy, aby nasi drodzy i kochani panowie o niczym się nie dowiedzieli, wolę pominąć większość z tych zabaw całkowitym milczeniem. Ot tak, na wszelki wypadek.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha:
Niedługo po wyjściu pań do domu przyszedł Steven Meyer, aby wraz ze mną czekać na delegację, która miała po nas przybyć.
- Będę się trochę dziwnie zabawiając się w towarzystwie przyszłego ojczyma - powiedziałem dowcipnie.
- Spokojnie, szybko się przyzwyczaisz - odpowiedział wesoło Steven.
Wkrótce potem przyszli mój tata oraz wujek Ulisses w towarzystwie Normana Hamerona, Gary’ego, Clemonta, Brocka, Tracy’ego i Ritchiego.
- Witaj, przyjacielu - powiedział ten ostatni - Jesteś gotowy na zabawę?
- Też pytanie! - zawołałem.
- Super! A ty jesteś? - zapytał mój tata Stevena.
- Jak najbardziej - odpowiedział Meyer.
- A więc do dzieła! - ucieszył się tata - Pora rozpocząć męski wieczór!
- A co dokładnie przygotowaliście z okazji tego wieczoru? - zapytałem.
- To, co się zwykle szykuje w takich przypadkach - odparł Gary.
- To znaczy co?
Gary spojrzał na mnie jak na kosmitę.
- Gdzieś ty się chował, Ash, że nie wiesz takich prostych rzeczy?! - zawołał - Przecież wieczór kawalerski, to wiadomo, co to jest: bania-bania-bania-bania-w miacho-bania-bania-bania-bania!
- Phi! To chyba raczej nuda-nuda-nuda-nuda-nuda-nuda-nuda-nuda! - zaczął go lekko przedrzeźniać wujek Ulisses - Taki utarty szlak, to jest dla amatorów.
- Przypominam, że niektórzy z nas to są właśnie amatorzy - zauważył Clemont.
- Mów za siebie - rzucił złośliwie Gary.
- Dobra, on może nie jest - mruknął Clemont - Ale dla reszty przydałby się jakiś dobry szlak, choćby utarty.
- Ważne, żeby był ciekawy - powiedział Tracey.
- Przy takich doświadczonych facetach raczej musi być ciekawy - rzekł wesoło Brock.
- Zgadza się - powiedział równie wesoło Norman Hameron.
- Synu, jeśli nie wiesz, co to jest męski wieczór, to pozwól, że ja cię w tej sprawie oświecę - rzekł mój tata.
- Tylko weź go nie oślep podczas tego oświecenia - zachichotał wujek Ulisses.
Tata nie zwrócił na niego uwagi i mówił swoje:
- Męski wieczór, mój drogi synu, to jest prawdziwa zabawa. To jest szlajanie się do białego rana, picie dobrego piwka, podrywanie panienek, a także kapelusze, cygara i w ogóle pełen luz. Jednym słowem wszystko, co jest rozrywką dla prawdziwego faceta.
- Już mi się podoba - powiedział Brock.
- To Ashowi ma się to podobać, nie tobie - przypomniał mu Gary.
- Mnie też się podoba - powiedziałem wesoło.
- Mnie również - dodał Meyer.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, wskakując mi na ramię.
- Super! A zatem, moi kochani, robimy wyskok! - zawołał tata, który został wodzirejem naszej zabawy - Sporządziłem już nawet listę najbardziej męskich miejsc w całej Alabastii, które dzisiaj warto odwiedzić.
To mówiąc podał mnie oraz Meyerowi do ręki kartkę, której zawartość lekko nas zdziwiła.
- Ale tu jest tylko pięć pozycji wymienionych - zauważyłem.
- Dobra, lista jest trochę krótkawa, ale przecież nie liczy się ilość, tylko jakość - powiedział mój tata - Przynajmniej zazwyczaj.
Spojrzałem na Stevena, który wyglądał na zadowolonego, dlatego też bez wahania przyjąłem propozycję mojego taty i ruszyliśmy razem zabawić się miejscach przez niego wybranych.
Humor dopisywał nam wszystkich i to tak bardzo, że tata oraz wujek Ulisses zaczęli śpiewać wesołą piosenkę, do której szybko dołączyła reszta naszego towarzystwa. Piosenka szła następująco:

Kiedy byłem jeszcze mały i spadały mi sandały,
Najpiękniejszą mą z przedszkola była Ola.
Teraz jestem trochę większy i spotkałem Olę wczoraj.
Nie wiedziałem, czy to duch, czy inna zmora.

Ach, dziewczynki! Byłyście takie zgrabne!
Ach, dziewczynki! Byłyście takie ładne!
Ach, panienki! Miałyście takie wdzięki!
A teraz, jak was widzę, to się wstydzę.

Kiedy byłem trochę starszy i kończyłem chyba szkołę
Podobały mi się już panienki gołe.
Znałem wtedy taką Kasię, rozbierała się przy klasie,
Lecz jak wczoraj ją ujrzałem, to zemdlałem.

Ach, dziewczynki! Byłyście takie zgrabne!
Ach, dziewczynki! Byłyście takie ładne!
Ach, panienki! Miałyście takie wdzięki!
A teraz, jak was widzę, to się wstydzę.

Kiedy będę całkiem stary, już nie będzie tyle pary
I podobać mnie się będzie, co się rusza.
Pewnie wtedy każda baba może brzydsza być od nocy,
A ja i tak chętnie wlezę z nią pod kocyk.

Ach, dziewczynki! Byłyście takie zgrabne!
Ach, dziewczynki! Byłyście takie ładne!
Ach, panienki! Miałyście takie wdzięki!
A teraz, jak was widzę, to się wstydzę.

Tak oto się bawiliśmy, gdy szliśmy do miejsc wybranych przez mojego tatę do odbycia wieczoru kawalerskiego. A kiedy już dotarliśmy do nich, to było jeszcze weselej, ale sam opis zabawy lepiej sobie daruję, bo nie wiem, czy spodobałby się on naszym paniom i przejdę od razu do opowiedzenia tego, co się stało następnego dnia po zabawie.

***


Poranek po suto zakrapianej zabawie zazwyczaj bywa bolesny i w tym wypadku też tak było. Gdy tylko zszedłem rano zjeść śniadanie, to prawie wszyscy uczestnicy wczorajszej zabawy siedzieli w salonie skacowani i to na całego, a kilka przytomnych osób (które piły wczoraj bardzo mało lub też wcale) robiły im kompresy oraz ziółka. Tymi osobami były Alexa (nie pijąca alkoholu ze względu na swój stan), Clemont i Tracey (którzy pili bardzo mało), a także Dawn, Bonnie i Max, którzy przyszli rano i pomagali reszcie w opiece nad ich podopiecznymi Mister Mime i Latias.
- Cześć wszystkim - powiedziałem wesoło.
Zewsząd odezwały się głosy czy też raczej syczenie próbujące mnie uciszyć.
- Weź ścisz odbiornik! Łeb mi pęka! - jęczała Misty.
- A ty zamknij buzię, bo twoje słowa jeżdżą mi po głowie jak pociąg i to jeszcze z węglem - rzuciła w jej stronę Melody.
- Boże, jeszcze w życiu tak się nie upiłem! - jęczał Brock.
- Witaj w moim świecie - rzucił Gary.
- Czy bylibyście tak uprzejmi i choć spróbowali rozmawiać szeptem? - spytała pani Evans - Przynajmniej przez najbliższy tydzień?
Zachichotałem lekko, widząc całą tę sytuację.
- Patrzcie, jak mu jest wesoło - jęknęła Mallow - Ciekawe, że on nie ma kaca!
- Ciszej mów z łaski swojej - rzuciła ciocia Kasandra - Pewnie mało pił i dlatego teraz jest taki rześki.
- A pewnie, że mało pił - powiedział wujek Ulisses - Cwaniaczek jeden mało pił i teraz sobie chodzi zadowolony po domu.
- Lepiej ich nie drażnij - rzekł do mnie Tracey - W południe poczują się lepiej i wtedy sobie z nimi pogadasz.
- W porządku, zjem tylko coś szybko i idę. A gdzie moja mama?
- Śpi - odpowiedziała Dawn.
- A Serena? Nie widzieliście jej może?
- Dzisiaj jeszcze nie.
- Problem polega na tym, że ja też jej nie widziałem, a praktycznie rano zawsze łatwo się oboje tu znajdujemy, a teraz nigdzie jej tu nie widzę.
- Pewnie gdzieś wyszła - stwierdziła Bonnie, która właśnie zbierała się do apteki po nowe leki dla naszych choruszków.
- Właśnie, szefuńciu - dodał Max, który wychodził razem z nią - I zaraz pewnie wróci. Nie ma co się martwić.
- Możecie ściszyć głośniki?! - jęknęła Misty.
- A ty zamknąć krzykliwą buzię? - mruknęła Melody.
- Max ma rację, braciszku - powiedziała pocieszająco Dawn - Serena pewnie gdzieś wyszła i zaraz wróci. Nie ma więc co się martwić.
Ja jednak martwiłem się i to bardzo, dlatego dla pewności zajrzałem chyba do wszystkich pokoi i nigdzie jej nie było, a już na pewno nie było jej tam, gdzie być powinna, czyli w naszym łóżku. Wszystko więc wskazywało na to, że gdzieś wyszła, tylko dokąd i po co? To było podejrzane. Serena przecież nigdy nie wychodziła z domu tak wcześnie, w dodatku nie mówiąc nic nikomu. Ani moja siostra, ani Latias czy Mr. Mime, którzy wstali dość wcześnie jej nie widzieli. Postanowiłem więc wrócić do pokoju, ubrać się i poszukać jakiś śladów. Po niedawnej sprawie Zodiaka miałem podejrzenia, że Serena mogła znów zostać porwana. Ale wiedziałem, że nie mogę teraz panikować. W końcu panika nie mogła mi pomóc, a wręcz przeciwnie, tylko by wszystko pogorszyła. Dobrze wiedziałem, iż tylko spokój był w stanie mnie uratować, dlatego próbowałem go jakoś zachować, co wcale nie było łatwe.
Pomyślałem sobie, że być może w pokoju znajdę jaką informację od Sereny, której po prostu nie zauważyłem. Albo też, jeżeli została naprawdę porwana, to odnajdę jakiś ślad. Okazało się, że nie musiałem długo szukać. W pokoju nie było ani codziennego ubrania, ani plecaka, ani też pokeballi należących do Sereny. I co ciekawe, brakowało również jej piżamy oraz (co jeszcze dziwniejsze) należącej do niej laleczki od Latias.


- Co się tu, do licha, dzieje? - mruknąłem zdenerwowany - Jak myślisz, Pikachu?
- Pika-pika-chu! - odpowiedział mój partner.
- To więcej niż dziwne, mały - odparłem - Wygląda to tak, jakby ktoś porwał Serenę podczas snu. I w dodatku zabrał przy okazji jej rzeczy.
Byłem naprawdę zdezorientowany, wściekły i zarazem także bezsilny. Normalnie to był jakiś koszmar, przeklęte fatum, bo jak inaczej nazwać to,że kiedy tylko zaczynamy być z Sereną szczęśliwi, to zaraz los boleśnie sprowadza nas na ziemię i sprawia, że ktoś porywa moją ukochaną? Fatum jak nic! Tylko kto porwał Serenę i dlaczego?
- Mogę odpowiedzieć ci na pytanie, które cię dręczy Ash - rzekł nagle jakiś głos.
Obróciłem się natychmiast i zauważyłem przed sobą jakąś świecącą, przezroczystą zjawę, przypominającą znajomą mi postać.
- To ty! - zawołałem, rozpoznając w nim tajemniczego nieznajomego od wizji przyszłości mojej i Sereny - Nasz wybawca ze sprawy Zodiaka!
- Tak i wasz przyjaciel z Łeby.
Jego odpowiedź wcale mnie nie zdziwiła. No, może i w sumie trochę zdziwiła, ale tylko trochę. Tak prawdę mówiąc, to spodziewałem się jej.
- A więc to ty byłeś Maćkiem? Tak coś czułem, że to ty, ale nie miałem pewności. Jako Maciek wyglądałeś trochę inaczej.
- Odrobina ułudy zmyli nawet najlepszego detektywa.
- Schlebiasz mi.
- Bo zasługujesz na pochlebstwa. Jak również na prawdę o tym, co się stało z Sereną.
- Wiesz, co się z nią stało?
- Owszem, bo w końcu to ja ją porwałem - odparł nieznajomy.
Słysząc te słowa, wypowiedziane w dodatku bardzo spokojnym tonem, jakby koleś wyrażał swoją opinię o pogodzie, myślałem, że wyjdę z siebie i stanę obok. Bo jak można było porwać moją narzeczoną, a potem jeszcze przyjść tutaj i oznajmić mi to w taki sposób, jakbyśmy obaj toczyli rozmowę przy porannej herbatce?! Z największą chęcią wówczas walnąłbym go w tę jego uśmiechniętą buźkę, ale musiałem jakoś pohamować swoją wściekłość, co było piekielnie trudne. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu czułem jednak, że zaczynam się powoli uspokajać.
 - Czego ty chcesz od mojej narzeczonej? W jakim celu ją porwałeś? - zapytałem gościa złym, ale też bardzo spokojnym tonem.
- No cóż, Ash... Jak ci już wspominałem podczas naszego pierwszego spotkania, chciałem w stosownym momencie poprosić cię o pomoc. I ten oto stosowny moment właśnie nadszedł.
Jego słowa bardzo mnie zdumiały, lecz faktycznie, podczas pierwszego spotkania mówił coś, że kiedyś poprosi mnie o pomoc. Nie miałem jednak pojęcia, co z tym wszystkim ma wspólnego Serena.
- Możesz być spokojny, Ash. Serenie nie grozi z mojej strony żadne niebezpieczeństwo - powiedział chłopak.
- A niby skąd ja mam mieć pewność, że mówisz prawdę? - spytałem, ponownie się denerwując - I wciąż nie powiedziałeś mi, czemu ją porwałeś.
- Po to, żeby zmotywować cię do działania - odpowiedział Maciek.
- Zmotywować do działania? - zdziwiłem się.
- Tak, ponieważ osoba Sereny zawsze najmocniej dopingowała cię do każdego przedsięwzięcia. Zwłaszcza dla twojej obecnej pracy.
- Dobra, obaj doskonale wiemy, że bardzo lubię rozwiązywać zagadki. W końcu dlatego zostałem detektywem. Ale do licha ciężkiego, człowieku! Istnieją chyba pewne granice!
- Granice czasami trzeba przekroczyć.
- Zacznij może mówić jaśniej, dobrze?!
- Zgoda - odparł poważnie mój rozmówca - A więc zagramy w otwarte karty.
- Byłoby mi miło - rzuciłem złośliwie.
Maciek (jeżeli faktycznie tak się nazywał) nie zwrócił uwagi na moją złośliwość i rzekł spokojnym tonem:
- Chcę, żebyś ze mną walczył, Ash.
- Że co? Ja mam z tobą walczyć? Ale dlaczego? - spytałem zdumiony - Przecież podobno nie jesteśmy wrogami.
- Ale mimo to musimy walczyć.
- Nie rozumiem tego.
- I chwilowo nie musisz rozumieć. Poza tym, chcesz przecież odzyskać ukochaną, prawda?
- Oczywiście, że tak, tylko wciąż nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi.
- Obiecuję ci, Ash, że poznasz odpowiedzi na wszystkie pytania w tej sprawie - odparł Maciek - Tylko musisz stanąć ze mną do walki, a potem jeszcze mnie pokonać.


Wiedziałem, że ciągnięcie tej rozmowy jest pozbawione sensu, dlatego przeszedłem do rzeczy.
- No dobrze, to gdzie i kiedy mam się stawić? I przy okazji, czy mam rozumieć, że jeśli zawiadomię policję, to się nie zjawisz?
Na te słowa nieznajomy lekko zachichotał.
- Co w tym śmiesznego? - spytałem zdumiony.
- Nic, Ash. Tylko, że to zabrzmiało jak cytat z filmów sensacyjnych - odparła Maciej wyraźnie ubawiony - A tak na poważnie, to policja na nic ci się nie przyda w walce ze mną.
- Więc mam się stawić sam?
- Otóż nie. W tej misji, która cię czeka będziesz potrzebował wsparcia. Muszą ci towarzyszyć dwie osoby.
- Tylko dwie, czy może aż dwie?
- Raczej aż dwie.
- W porządku. A kto konkretnie to ma być?
- Osoby, które bardzo kochasz i które bardzo kochają ciebie.
- Kogo masz na myśli?
- Osoby, przez które kiedyś mocno cierpiałeś, choć właściwie nie było to całkowicie z ich winy. W każdym razie nie zranili cię oni specjalnie i z premedytacją, a w skutek złych kolei losu.
- Więc jak rozumiem, mam zgadywać, bo sam mi tego nie powiesz?
- Przecież jesteś detektywem. Rozwiązywałeś już trudniejsze zagadki.
- Być może. Tylko po czym poznam, że wybrałem właściwie?
- Po tym, że kiedy zbierzesz już właściwe osoby, to zjawię się znowu i udzielę wam dalszych wskazówek. Wiem jednak, że nie będę musiał czekać długo. Z pewnością szybko się wszystkiego domyślisz.
Po tych słowach zjawa powoli zniknęła, a ja zostałem w pokoju sam, za towarzystwo mając tylko Pikachu oraz własne myśli.
- O jakie osoby może mu chodzić? - zapytałem swojego startera.
Ten tylko zapiszczał i rozłożył łapki bezradnie.
- Spokojnie, stary - powiedziałem pocieszająco - Jak pomyślimy, to na pewno to odgadniemy.

***


- Poczekaj synu, bo nie wiem, czy aby dobrze wszystko zrozumiałem - rzekł mój ojciec - Czy ty chcesz mi powiedzieć, że jakiś typek posiadający nadprzyrodzone moce porwał Serenę?!
- Dokładnie tak, tato - odpowiedziałem mu - I teraz wyzwał mnie do walki, a ty i Dawn musicie mi w tym pomóc.
- O ile oczywiście to my jesteśmy osobami, których potrzebujesz, a które upatrzył sobie ten typek - odparła moja siostra.
- A tak w ogóle, Ash, to skąd wy, do licha znacie z Sereną tego typka?
- No cóż, to wygląda tak...
W miarę zwięźle i dość porządnie opowiedziałem im, w jaki sposób ja i Serena spotkaliśmy tego gościa w Kalos, jakie wizje nam ukazał oraz jak uratował Serenę przed Zodiakiem.
- Jak tak o nim mówisz, to przypomina mi się... - zaczęła mówić Dawn, lecz nie dane jej było dokończyć myśli, gdyż przerwał jej dobrze mi znany głos.
- Witam wszystkich.
Chwilę później ukazało się nam widmo owego chłopaka. Tym samym potwierdziło to słuszność mojego wyboru. Dziwne, ale zacząłem być coraz bardziej optymistycznie nastawiony do sprawy, ale wolałem nie zapeszać.
- No pięknie - mruknął mój ojciec - Niezłych masz znajomych, synu.
- Cóż... Był czas przywyknąć - odparłem dość wesoło, chociaż sytuacja nie zachęcała do śmiechu.
- Wiedziałem, że nie każesz mi zbyt długo czekać, Ash - powiedziało widmo, uśmiechając się przy tym lekko.
Dawn wzięła się pod boki i zawołała hardo:
- Słuchaj, koleś! Ja nie wiem kim ani czym jesteś, ale jeśli skrzywdzisz moją przyszłą bratową albo Asha, to ja cię...!
Tata położył jej rękę na ramieniu i powiedział:
- Spokojnie, córeczko! Lepiej go nie denerwuj, bo w obecnej sytuacji może to się dla nas źle skończyć. I weź trochę ścisz swój odbiornik. Tatusia jeszcze trochę boli głowa po wczorajszym.
- Ale ja mam już powyżej uszu tego, że ktoś ciągle próbuje skrzywdzić kogoś z nas!
- Wybaczcie mi, przyjaciele - widmo mówiło spokojnym głosem, jakby w ogóle nie zwracało uwagi na wszelkie gniewne słowa pod swoim adresem - Ale pozwólcie mi wreszcie wyjaśnić, jakie intencje mnie tu sprowadzają.
- Dobrze - zacząłem, zanim Dawn znów zdążyła wybuchnąć - Powiedz nam wreszcie, jak i gdzie mamy z tobą walczyć.
- Czekam na was w mojej wieży, znajdującej się na wyspie położonej na Atlantyku. Dokładne szczegóły walki poznacie na miejscu, teraz powiem wam tylko ogólnie, o co chodzi.
Słuchaliśmy bardzo uważnie i z słów Nieznajomego (zwanego w Łebie Maćkiem) wynikało, że mamy zabrać ze sobą tylko kilka swoich najbardziej wypróbowanych i najmocniej zaprzyjaźnionych z nami Pokemonów, w tym po jednym typu latającego, zdolnego unieść pasażera.
- Potrzebny wam będzie odpowiedni środek transportu, a dzięki nim dotrzecie najszybciej - wyjaśnił Maciek - Z moja małą pomocą, oczywiście.
- I co dalej? Skąd mamy wiedzieć, gdzie dokładnie znajduje się wyspa z twoja wieżą? - spytałem.
- Po tej rozmowie zjawi się tutaj mój wysłannik. On was zaprowadzi - odpowiedziało widmo.
- Zaraz! Wszystko fajnie i pięknie, ale skąd my mamy mieć pewność, że aby nie wciągasz nas wszystkich w pułapkę? - zapytał mój ojciec - Bo jeśli tak i spróbujesz skrzywdzić moje dzieci i synową, to wiedz, że odnajdę cię choćby na krańcu świata, a wtedy to żadne magiczne sztuczki cię przede mną nie uchronią!
Muszę się przyznać, że naprawdę bardzo ucieszyły mnie słowa mojego ojca. Co prawda czułem, iż nieznajomy postępuje wobec nas uczciwie, ale mój ojciec zareagował na jego propozycję w taki sposób, w jaki powinien zareagować każdy kochający rodzic, czyli z dużą dożą podejrzliwości oraz ojcowską troską.
- Spokojnie, panie Ketchum - odparł na to Maciek - To nie jest żadna pułapka, choć przyznaję, że czekają was trudne i niebezpieczne wyzwania. Ale jak już mówiłem, wszelkie szczegóły poznacie dopiero wtedy, gdy całą trójką dotrzecie na miejsce.
- No dobrze. Powiedzmy, że ci wierzymy - odparła Dawn - Ale jaką my niby mamy gwarancję, że wypuścisz Serenę, kiedy już się tam zjawimy i staniemy z tobą do walki?
- Dawn ma rację - tu zgodziłem się z siostrą - Zanim przyjmiemy twoje wyzwanie, chcę zobaczyć Serenę. Chcę wiedzieć, czy jest cała i zdrowa, a także to, czy jej jednak nie skrzywdziłeś.
- A powiedz mi, co czujesz w sercu, Ash? - spytało widmo.
- W sercu? Czuję, że Serena jest cała i zdrowa. Tylko nie wiem, skąd ja to wiem.
- Spokojnie, dowiesz się tego. A na razie patrzcie - rzekł nieznajomy.
Po tych słowach ukazał nam się obraz: ujrzeliśmy wówczas duży i dość przytulnie urządzony pokój, do złudzenia przypominający pokój Sereny z jej rodzinnego domu. W znajdującym się tam łóżku leżała moja ukochana i najwyraźniej spała sobie smacznie, jakby nieświadoma sytuacji, w jakiej się znalazła.
- Pozwoliłem jej spokojnie spać, choć już niedługo się obudzi. Będzie miała oczywiście sporo pytań, ale na wszystkie otrzyma prędko odpowiedź, wy zresztą też. Ash...
- Tak?
- Jeszcze jeden przedmiot musisz wziąć ze sobą - powiedział poważnie Maciej - Jest nim twoja laleczka od Latias. Wiem, jaką ona ma moc, a dzięki niej wasza trójka usłyszy wszystko, co opowiem Serenie.
- I jak rozumiem, poznamy też odpowiedzi na nasze pytania - bardziej stwierdziłem, niż spytałem.
- Tak, bo to wszystko co powiem, jest przeznaczone dla całej waszej czwórki. Dzięki temu poznacie moją historię i wszystko stanie się jasne. Do zobaczenia zatem.
Po tych słowach Nieznajomy vel Maciek zniknął, a na parapecie okna, które znajdowało się tuż za nim dostrzegliśmy coś niezwykłego. To znaczy niezwykłego u nas, w regionie Kanto. Był to dosyć duży ptak o brązowym upierzeniu, haczykowatym dziobie oraz ostrych szponach. Ptak nie będący wcale Pokemonem.
- A niech mnie! To przecież jastrząb! - zawołał mój ojciec - Dawno ich tu nie widziałem!
- Tu raczej dawno ich nie widziano - zauważyłem.
- Racja, synu. W końcu tutaj one nie występują - rzekł mój tata.
- Na terenach bez Pokemonów są dość pospolite - powiedziałem - W sumie w Polsce widziałem raz jednego.
- A ja jeszcze nigdy - odparła zdumiona Dawn - A ten jest naprawdę piękny.
- I coś mi mówi, że to jest nasz przewodnik, o którym mówił Maciek. Mam rację?
Ostatnie słowa skierowałem do ptaka. Ten zaś w odpowiedzi delikatnie skinął głową, co pewnie znaczyło potwierdzenie.
- Jastrzębie mają nie tylko świetny wzrok, ale są też inteligentne, a ten to chyba nawet rozumie naszą mowę - powiedział mój ojciec, przyglądając się naszemu gościowi.
Ten ponownie skinął głową i wydał z siebie delikatny skrzek. Pikachu podszedł do niego i zaczął go o coś pytać. Najwyraźniej ptak rozumiał także mowę Pokemonów, bo zaraz mu odpowiedział.
- I co on mówi, Pikachu? - spytałem mojego druha.
Ze słów mojego Pokemona wynikało, że jastrząb potwierdził, że to on jest posłańcem Mrocznego Chłopaka i zaczeka tutaj do czasu, aż będziemy gotowi do drogi. Wtedy też mamy lecieć za nim.
Nie było na co czekać. Wzięliśmy ze sobą nasze najlepsze Pokemony (to znaczy ja i Dawn wzięliśmy, bo tata oddał swoje profesorowi Oakowi na kilka dni, na jakieś tam badania kontrolne), nieco prowiantu na drogę, a ja dodatkowo szpadę i pistolet. Z tego, co się domyślałem, to pistolet na nic by mi się nie zdał w walce z takim przeciwnikiem jak Maciek, ale ostrożności nigdy za wiele. Zanim wyruszyliśmy, przywołałem jeszcze do siebie moje Pokemony, ale choć nie miałem określonego limitu, chciałem wziąć siedem. Po pierwsze dlatego, iż siódemka jest liczbą szczęśliwą (a szczęście bardzo było mi potrzebne), a po drugie coś tak czułem, że Maćkowi spodoba się mój sposób myślenia w sprawie siódemki, zaś w sytuacji, w jakiej się wtedy znalazłem było mile widziane to, żeby porywacz Sereny miał jak najlepszy humor. Dlatego wybrałem siedem Pokemonów, które wiedziałem, że mnie w żadnym wypadku nie zawiodą. Były to Pikachu, Greninja i Charizard, a także Pidgeot (jako środek transportu był najszybszy), Sceptile, Krookodile i Butterfree. W głębi serca czułem, że dokonałem właściwego wyboru. Nie miałem jeszcze wtedy pojęcia, jakie też wyzwanie czeka nas, gdy dotrzemy na miejsce. Jednego jednak byłem pewien: troje Ketchumów nie da się tak łatwo pokonać, nawet tak bardzo nieprzewidywalnemu przeciwnikowi, jak ów Mroczny Nieznajomy.


C.D.N

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...