Przygoda CXXIII
Wampir z Lumiouse cz. III
Pamiętniki Sereny c.d:
Cała nasza nocna przygoda była jeszcze bardziej przerażająca niż myślałam. Spodziewałam się co prawda niebezpiecznej sytuacji, ale nie aż takiej. Nie tego, że ktoś z nas zostanie ranny. Co prawda Jonathan sam był sobie winien, ponieważ nie zachował należytej ostrożności, ale to przecież nie zmieniało faktu, iż było nam go żal, a prócz tego jeszcze pokazywało nam, że mamy tutaj do czynienia z osobami, które nie cofną się przed niczym, aby tylko osiągnąć swój cel, jakikolwiek on jest. Do tego jeszcze te osoby strzelały do Asha, próbując wyraźnie go zabić i to tylko dlatego, że ten stanął im na drodze. Nie żeby już wcześniej ktoś nie próbował nas zabić z takiego powodu, ale mimo wszystko za każdym razem było to dla nas (a w każdym razie dla mnie) co najmniej zatrważające.
Mimo przerażenia, zdołaliśmy zachować jakoś zimną krew, a w każdym razie na tyle, żeby opatrzyć biednego Jonathana i zabrać go do hotelu, gdzie natychmiast wezwaliśmy pogotowie. Przedtem jednak profesor Stoner wraz z Mavis zmienili nasz prowizoryczny opatrunek na taki bardziej profesjonalny i podali mu jakieś leki na wzmocnienie. Jonathan chwilami odzyskiwał przytomność tylko po to, aby zaraz ją tracić. Mavis płakała z rozpaczy, trzęsła się ze strachu, rozpaczy i lęku o życie swojego ukochanego i ojciec musiał jej podać coś na uspokojenie.
Pogotowie przyjechało dość szybko pod zamek, aby zabrać ze sobą biednego Jonathana. Na szczęście okazało się, że rana wbrew pozorom nie była głęboka i nie zagrażała życiu biednego chłopaka. Była jednak bolesna i nieprzyjemna, a prócz tego odebrała mu chwilowo możliwość swobodnego poruszania się, dlatego też ratownicy, zabierający go do szpitala, powiedzieli nam, że prawdopodobnie czeka chłopaka długi odpoczynek. Mavis chciała jechać ze swoim ukochanym karetką, ale ratownicy nie wyrazili na to zgody mówiąc, że może go odwiedzić następnego dnia, a teraz lepiej by było, gdyby po prostu sama odpoczęła i to porządnie, bo inaczej jutro będzie słaniać się na nogach i raczej nie odwiedzi ona w takim stanie swego chłopaka. Mavis posłuchała ich rady, ale musiała wziąć coś na sen, bo jak powiedziała, inaczej nie byłaby w stanie zasnąć. My też musieliśmy ze względu na to, że po tych wszystkich wrażeniach, przejście do krainy snów byłoby dla nas raczej mało prawdopodobne.
Rano postanowiliśmy odwiedzić Jonathana w szpitalu, aby dowiedzieć się, co też u niego słychać i jaki też jest jego stan zdrowia. Przedtem jednak Ash poszedł zobaczyć miejsce, w którym wczoraj byliśmy. Wybrał się tam razem z Pikachu i powrócił bardzo zadowolony, pokazując nam swoje niezwykłe znalezisko, którym była kula z pistoletu, z którego do niego strzelano. Sam pistolet znalazł niedługo po tym, jak powrócił do nas po nieudanej próbie schwytania obu ludzi, którzy to próbowali go zastrzelić.
- Zobaczcie sami - powiedział do mnie, Pikachu, Buneary, Anabel, Ridleya i Meloetty - To jest pistolet, z którego ci goście strzelali do mnie wczoraj w nocy. Zabrałem go wczoraj w nocy niedługo po tym kiepskim zamachu na moje życie.
- Ciesz się, że on był kiepski, bo nie wiem, czy byś z nami teraz mógł sobie rozmawiać - zauważył Ridley.
- Wiem o tym doskonale i możesz być pewien, że się cieszę - odparł na to Ash z uśmiechem na twarzy i pokazał nam kulę - A to jest kula, którą wystrzelono w moją stronę. Na szczęście trafili w drzewo, nie w moją głowę, chociaż to w nią celowali.
- Masz naprawdę dużo szczęścia, że chybili - powiedziała Anabel.
- Raczej oni mają strasznego pecha, że nie trafili - stwierdził dość dowcipnie Ash.
Jego zachowanie bardzo mnie zdziwiło. Przecież niedawno chciano go zabić, a do tego Jonathan został ranny, a on potrafił mówić o tym tak spokojnie i jeszcze sobie nawet z tego żartować? Najwidoczniej fakt, że jednak przeżył i że nasz drogi przyjaciel również nie wybrał się do Krainy Wiecznych Łowów sprawiało, że miał dobry humor, a może fakt, iż znalazł pistolet i kulę, czyli dowody rzeczowe w tej sprawie. Nie byłam tego pewna, ale bardzo możliwe, że obie te rzeczy wpływały tak dobrze na jego humor, jak również pewnie i przespana noc. Tak czy inaczej, ja jakoś nie podzielałam jego humoru, choć oczywiście byłam zadowolona z faktu, że jeszcze żyjemy mimo takich niebezpiecznych przeżyć.
- A zatem widzicie tutaj pistolet i kulę - mówił dalej Ash, po czym umieścił pocisk w lufie broni - Widzicie? Pasuje jak ulał. Nie ma żadnej wątpliwości, że to jest kula z tego pistoletu.
To mówiąc przechylił lufę i wysypał z niej pocisk na swoją dłoń, którą potem zacisnął zadowolony, mówiąc przy tym:
- Wiemy zatem, że z tych ruin nie wylazły wcale żadne duchy, tylko ludzie. Prawdziwi ludzie. Duchy przecież nigdy nie traktują ludzi kulką z pistoletu. Mają bardziej subtelne metody działania.
- Do tego Pikachu zaatakował go prądem - zauważyłam - Gdyby tak to był duch, to piorun by przez niego przeszedł, a nie trafił go w dłoń i wytrącił z niej pistolet.
- Otóż to. Cała ta sprawa nabiera w ten sposób innego znaczenia - powiedział Ash - Z tego łuku wyszli jacyś ludzie, chociaż nie wiem jeszcze, kim oni byli. Ale widzieliśmy, że mieli na sobie stroje jakby z XVIII wieku. Do tego jeszcze ta broń i atak na nas. To wszystko wskazuje na to, że ci ludzie są bardzo zdeterminowani w osiągnięciu swego celu, jakikolwiek on jest.
- Raczej nie jest to szlachetny cel, skoro takimi metodami chcą go osiągnąć - stwierdził ponuro Ridley.
- Podobno cel uświęca środki - zauważyła Anabel - Ale porządni ludzie nie idą po trupach do celu.
- Obawiam się, że ci tutaj nie są porządni - powiedział Ash, wciąż mając jednak dobry humor - Ale spokojnie, już nie takich łapaliśmy i z tymi sobie damy radę.
- Tylko kim oni są? - zapytałam zaniepokojona - I skąd się tu w ogóle wzięli? Przeszli przez ten łuk? Jeśli tak, to skąd oni przyszli? Z zaświatów? Czy może z innego wymiaru?
- Trzeba to sprawdzić - odpowiedział Ash i pokazał palcem na pistolet - A na razie chciałbym, żebyśmy przed wyprawą do szpitala poszli do naszego drogiego specjalisty od historii Anglii. Sądzę, że może on nam coś niecoś powiedzieć o tej pukawce.
- Po co? Przecież wiemy, że to broń z XVIII wieku - powiedział Ridley.
- To tylko przypuszczenia. Warto by ją potwierdzić - stwierdził Ash.
Pikachu i Nowa Meloetta zapiszczeli na znak, że podzielają jego zdanie w tej sprawie, z kolei Buneary pokiwała milcząco głową. Anabel zaś powiedziała:
- Być może obejrzenie tej broni powie nam coś niecoś o osobie, która ją posiadała. W końcu Sherlock Holmes potrafił wiele powiedzieć o człowieku, gdy tylko zobaczył należący do niego przedmiot.
- Tak, ale to nie jest literatura, tylko życie - zauważył Ridley - W życiu tak łatwo nie jest.
- Co nie znaczy, że mamy się poddać.
- Oczywiście, że nie. Mam tylko obawy, że ten pistolet nie powie nam zbyt wiele. Uważam, iż ważniejszy w tej sprawie jest ten łuk i to właśnie jemu trzeba się przyjrzeć.
- Racja, w sumie to przecież przy tym łuku ciągle coś się dzieje i to tylko coś złego - powiedziałam - Claire tam zniknęła, wyszli stamtąd jacyś ludzie, zaś mały Michałek tam widział jakiś ludzi w strojach z epoki.
- Wszystko po kolei - przerwał mi Ash - Najpierw pistolet, a potem ten łuk. Wszystko we właściwej kolejności.
- Ty rzeczywiście jesteś zdolnym uparciuchem, jak powiedziała o tobie Mavis - zachichotała Anabel.
- Oj tak, zdolny i uparty jednocześnie. To bardzo dobre połączenie, choć bywa irytujące - powiedziałam nieco złośliwie.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie i popatrzył na Pikachu, mówiąc:
- Widzisz, przyjacielu? Staramy się, robimy wszystko, co tylko możliwe, żeby wszyscy byli zadowoleni i co? I jak zwykle nikt tego nie docenia.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pokemon, po czym wskoczył na ramię swego trenera.
***
Frank Randall siedział za biurkiem i uważnie oglądał pistolet i kulę, które pokazał mu Ash. Oględziny nie trwały zbyt długo, ponieważ mieliśmy tutaj do czynienia ze znawcą, który doskonale wiedział, co ogląda, ledwie tylko rzucił na to okiem. Oczywiście chciał być profesjonalistą, dlatego przez chwilę obejrzał broń uważnie, zanim powiedział coś w tej sprawie. Chyba chciał zyskać pewność, że nie wyciąga pochopnych wniosków, a kiedy już wszystkie wątpliwości tego rodzaju rozwiały się, jego twarz rozjaśnił radosny uśmiech, a on sam powiedział:
- Nie ma wątpliwości. Pistolet skałkowy z XVIII wieku, z okresu tak jakoś rebelii szkockich, mających na celu przywrócenie Stuartów na tron Anglii.
- Rebelie szkockie? Te z powieści Nory Roberts? - zapytałam.
Randall lekko zachichotał, słysząc moje pytanie.
- Widzę, że czytałaś „Rebelię”. To jest bardzo ładna powieść, do tego główną bohaterką jest twoja imienniczka. Tyle tylko, że ona miała rude włosy i taki dosyć ognisty temperament, a ty nie posiadasz żadnej z tych cech.
- Ale bywa zadziorna wobec ukochanego - stwierdził dowcipnie Ash.
Popatrzyłam na niego czule i trąciłam go czule w ramię. Pikachu i Buneary zapiszczeli na ten widok wesoło, zaś Anabel, Ridley i Nowa Meloetta delikatnie zachichotali.
- Tak, właśnie o tych rebeliach mówię - powiedział po chwili Randall - To bardzo ciekawy okres historyczny. Mój ulubiony. Planuję napisać dzieło naukowe na ich temat oraz biorących w nich udział Szkotach. Szczególnie mnie interesują ludzie z otoczenia mojego przodka, który (choć Anglik) też brał w tych rebeliach udział. Przyjaźnił się z kilkoma Szkotami, a zwłaszcza takim jednym, który był bardzo dobrym szermierzem oraz wojakiem. Chcę poświęcić mu kilka rozdziałów i dlatego poprosiłem o pomoc księdza Migrodzkiego.
- Jego? Ale dlaczego właśnie jego? Także go fascynuje historia? - zapytał zaintrygowany Ridley.
- Owszem, ale nie aż tak, jak mnie - odpowiedział mu Randall - Jednak ksiądz posiada wgląd w spisy kościelne, takie jak akty ślubu, akty chrztu i takie tam. To są bardzo istotne dla mnie informacje, dlatego są mi potrzebne i poprosiłem księdza, aby mi je znalazł.
- Oczywiście chodzi tu tylko o jedną osobę? - spytałam.
- Właściwie to o kilka, ale przede wszystkim o jednego z nich - odparł na to nasz gospodarz - A zresztą, to teraz bez znaczenia. Mówicie więc, że ktoś do was strzelał z tego pistoletu?
- Dokładniej to strzelał do mnie, ale to tylko szczegół - odpowiedział mu dowcipnie Ash - Dwoje ludzi, którzy wyszli wcześniej z tego łuku, który wcześniej dziwnie się zaświecił. Poważnie, zaświecił się, a potem wyszło z niego dwoje ludzi w strojach jakby z XVIII wieku.
- Widzieliście ich twarze? - spytał Randall.
- Nie, dobrze je skrywali, a było ciemno - odpowiedziałam.
- Księżyc oświetlał dość dobrze ciemność, ale i tak wiele szczegółów było ukrytych w ciemnościach - wyjaśniła Anabel.
- Widzieliśmy zatem stroje, ale nie twarze - zauważył Ridley.
- Jak sądzicie, dlaczego to miało miejsce? - zapytał Frank Randall - Czyżby ten łuk był jakimś przejściem do innego świata?
- Obawiam się, że tak i sądząc po strojach z epoki, to właśnie o XVIII wiek chodzi - odpowiedział mój mąż - Układ śladów Claire i wszystko inne, co razem zaobserwowaliśmy, to wyraźny dowód na to, że twoja żona tam trafiła i z jakiegoś powodu tam pozostała przez te kilka lat. Może wciąż tam jest... A może...
- Może? Co masz na myśli? - zapytał Frank Randall, po czym sam sobie na to odpowiedział - Chcesz powiedzieć, że to ona i ktoś jeszcze strzelali do ciebie?
- Tak właśnie uważam - odpowiedział Ash, masując sobie lekko podbródek - Oczywiście to może być tylko przypadek, ale... Nie wiem. Za mało mamy w tej sprawie danych, a za dużo przypuszczeń, aby móc wyciągnąć z tego jakiekolwiek porządne wnioski.
- To prowadź w takim razie śledztwo. Przecież po to tu jesteś - stwierdził z lekką złością Frank Randall.
- Po pierwsze, my tu jesteśmy w podróży poślubnej, a nie po to, aby załatwiać twoje sprawy rodzinne! - zawołałam oburzona - A po drugie to, że ci pomagamy w tej sprawie jest tylko przysługą z naszej strony i jeżeli nie chcesz jej stracić, to zmień ton!
Właściciel hotelu opuścił lekko głowę na dół i powiedział:
- Przepraszam. Nie chciałem was urazić. Nie mam prawa mieć wobec was pretensji. Narażacie dla mnie życie, bo przecież wczoraj o mały włos...
- Właśnie, dlatego tym bardziej jestem teraz zaangażowany w całą tę sprawę - odpowiedział mu Ash - Bardzo nie lubię, kiedy ktoś próbuje mnie zabić lub też w jakikolwiek sposób uszkodzić, jednak jeszcze bardziej drażni mnie to, kiedy ktoś próbuje to samo zrobić moim przyjaciołom. Tym razem nie tylko strzelono do mnie, ale jeszcze zraniono Jonathana. Nie zamierzam tego tak po prostu zostawić. Osoby odpowiedzialne za to zapłacą mi za to. I dowiem się, kim one są.
- To raczej nie jest trudno odgadnąć - zauważyłam dosyć ironicznie - Claire i jakiś koleś, którego poznała w innym świecie.
- Sądzicie, że kogoś ma? - zapytał mnie Randall.
- Nie wiem, być może. A może jest jego niewolnicą, a może w jakiś sposób ją zastraszył, a może po prostu jest z nim własnej woli. W tej sprawie możliwości jest wiele.
- Mnie osobiście bardziej ciekawi ten łuk i świat, do którego on prowadzi - powiedział Ridley - Czy to możliwe, że tam jest jakiś portal do innego wymiaru, świata czy czasów? Czy jest zawsze otwarty, czy tylko w tzw. tygodniu pełni, czyli w czasie pełni, kilka dni przed nią i po niej?
- A tutaj obstawiam to drugie, w końcu ludzie mówili o tzw. cyklu, czyli dniach, które właśnie się rozpoczęły - zauważyła Anabel - Prócz tego chyba synek księdza Migrodzkiego widział tajemniczych ludzi przy tym łuku właśnie w czasie cyklu.
- Tego jeszcze nie wiemy, musimy go o to zapytać - zauważył Ash - O ile oczywiście mały sobie tego wszystkiego nie zmyślił, jak to sugerował nam ksiądz Jasieńko.
- No właśnie, ten księżulo, to jest jakiś taki dziwny - powiedziałam - Niby jest człowiekiem wiary i wierzy w Boga, czyli w kogoś, kogo nie można udowodnić naukowo, a jednak chwilami bardziej zachowuje się on jak człowiek nauki, a nie wiary. W jedne sprawy wierzy, a w innych ma wielkie wątpliwości i nie wie sam, co ma myśleć.
- Och, on już taki jest - odpowiedział mi Frank Randall, lekko się przy tym uśmiechając - W nim to się skupiło dwóch ludzi: człowiek nauki sprzed czasów zostania księdzem, a także nawrócony na wiarę chrześcijańską człowiek Kościoła. Pozornie te dwie osoby są skrajnie różne, jednak u niego tworzą one całość jego osobowości, ponieważ ma cechy charakteru obu tych osób. To, co dla jednego jest niezrozumiałe i może nawet sprzeczne, dla niego samego jest zupełnie normalne.
- Aha. Więc to takie buty - powiedziałam, gdy już wszystko sobie to jakoś ułożyłam w głowie - Warto by jednak było zapytać Michałka o to, co dokładniej zobaczył przy tym łuku i kiedy.
- No właśnie, to konieczne - stwierdził Ash - Jednak najpierw odwiedzimy Jonathana. Mam nadzieję, że już się wybudził.
***
Szpital był w samym centrum miasta i to tam właśnie przywieziono biednego Jonathana. Mavis i jej ojciec pojechali do niego, odczekali, aż będą mogli do niego pójść i gdy tylko to stało się możliwe, nie odstąpili go ani na krok. Nie chcieli go zostawić samego w tej sytuacji, a prócz tego chcieli być przy nim wtedy, gdy się obudzi. A to mogło nastąpić w każdej chwili, przy czym należy zauważyć, że to wcale nie oznaczało, iż to nastąpi szybko. To oznaczało, że równie dobrze chłopak może się on obudzić za kilka godzin, kilka dni, jak i za kilka lat, choć może z tym ostatnim nieco przesadziłam, ponieważ lekarze byli dobrej myśli, czego nie można było powiedzieć o mnie. Byłam bardzo niespokojna, choć na pewno nie tak bardzo jak Mavis. Oczywiście było to dla mnie zrozumiałe. W końcu Jonathan był jej chłopakiem, jej wybrankiem i człowiekiem, który zdobył jej serce i dał jej szansę na normalne życie, o którym przecież zawsze marzyła. Jak więc miałaby się nie przejmować tym, że jej ukochany został ranny i leży teraz w szpitalu? Pamiętam, jak sama wariowałam z rozpaczy, kiedy Ash zostawał ranny lub kiedy jego życiu zagrażało niebezpieczeństwo. To było u mnie naturalna reakcja i bardzo dobrze rozumiałam, co musiała czuć Mavis widząc swojego nieprzytomnego chłopaka leżącego w łóżku szpitalnym i podłączonego do aparatury sprawdzającej jego puls.
Tak, dobrze przeczytaliście. Jonathan, co prawda odzyskał przytomność kilka razy po przeniesieniu go do hotelu, potem jednak znowu ją stracił i już jej nie odzyskał. Jego rana nie była wprawdzie groźna dla życia, zaś lekarze byli dobrej myśli, ale co z tego, skoro i tak biedak wciąż nie był przytomny? Dla Mavis to wszystko było ponad jej siły, choć robiła wszystko, aby trzymać się dzielnie i to nie tylko dla siebie, ale i dla swojego ukochanego. Kiedy przyszliśmy do szpitala, siedziała właśnie przy łóżku Jonathana i ściskała chłopaka za rękę. Jej ojciec stał przy oknie i patrzył przez nie, wzdychając co chwila głęboko. Widać ten widok był dla niego tak dołujący, że nie chciał nawet na niego patrzeć, gdyż serce mu pękało z rozpaczy, ledwie tylko go widział.
- To wy? - spytała smutno Mavis, gdy nas zobaczyła.
Wstała z krzesła i wpadła mocno w moje objęcia, po czym uściskała mnie zachłannie.
- Och, Sereno! To wszystko jest okropne! Ledwie zaczęłam normalnie żyć, a już zaczynam to normalne życie tracić! - zawołała, wylewając przy tym potok łez.
Kiedy siedziała przy łóżku ukochanego, nie płakała. Widać bardzo chciała być twarda, ale wpadając w moje ramiona nie potrafiła dłużej w sobie tego dusić i ujawniła swoje emocje.
- Daj spokój. Przecież jeszcze go nie straciłaś - powiedziałam, choć w głębi serca sama miałam obawy co do dalszych losów Jonathana.
- Właśnie. Wszystko będzie dobrze. On się z tego wybudzi, Mavis. Zobaczysz - powiedziała pocieszająco Anabel.
- Musisz w to wierzyć. On teraz bardzo potrzebuje twojej wiary. I twojej siły - dodał Ridley.
Pikachu i Buneary zapiszczeli pocieszająco, zaś Nowa Meloetta bardzo czule pogłaskała łapką policzek dziewczyny.
- Ridley ma rację. Musisz być silna dla Jonathana - powiedział Ash.
Mavis popatrzyła na niego czule, po czym rzuciła mu się na szyję i bardzo mocno go uściskała.
- Obiecaj mi, że go dorwiesz! Obiecaj mi to, drogi cudaku w spódniczce! Nie pozwól temu łajdakowi uniknąć kary!
Ash uściskał ją niczym brat siostrę i ścisnął czule jej głowę.
- Spokojnie, dopadniemy go i powiesimy za kciuki na drzewie. Albo za nogi, żeby bardziej cierpiał. Chociaż może za kciuki bardziej go zaboli. No, ale tak czy inaczej dopadniemy go, choćbyśmy mieli go ścigać przez resztę naszego życia.
Mavis ubawiły jej słowa, gdyż zachichotała lekko, otarła szybko łzy z oczu i patrząc w twarz Asha, powiedziała:
- Och, ty zdolny uparciuchu! Zawsze można na ciebie liczyć. Umiesz mnie rozbawić i mi pomóc i w ogóle jesteś super. Wiesz co, Sereno?
Te słowa skierowała w moją stronę.
- Twój mąż to drugi najlepszy chłopak na świecie.
- Drugi? Domyślam się, że twój dla ciebie jest pierwszy - rzuciłam dowcipnie - Ale czy obrazisz się, jeśli powiem, że dla mnie to Ash jest najlepszym facetem na świecie?
- Nie, ponieważ dla każdej kochającej dziewczyny, to właśnie jej ukochany jest najlepszym facetem na świecie - odpowiedziała wesoło Mavis.
- I możesz być spokojna o swojego najlepszego faceta na świecie - powiedział profesor Stoner, podchodząc do nas - Lekarz mówił ci, że wszystko będzie z nim dobrze.
- Wiem, ale on wciąż się nie obudził. To dla mnie przykre - odpowiedziała mu jego córka - Bardzo przykre. Nie tak dawno Jonathana o mało dwa razy nie zabili i teraz co? Znowu to samo?
- Spokojnie, córeczko. Ja wiem, że masz jak najgorsze obawy, ale przecież nie możemy popadać w paranoję. Musimy być teraz dobrej myśli. Przez ostatnie sto lat przeżyliśmy takie rzeczy, że obecna sytuacja nie jest nam straszna.
- Wiem, tato. Staram się być dobrej myśli, ale... Ale chwilami po prostu z tych nerwów mi odbija.
- Wcale mnie to nie dziwi, kochanie - odpowiedział profesor Stoner, kładąc dłoń na jej ramieniu - Tylko bądź spokojna, proszę cię.
- Łatwo ci mówić. To nie ty wczoraj o mały włos nie straciłeś kogoś, kogo kochasz.
Mavis szybko pożałowała tych słów, ledwie tylko zobaczyła zasmuconą twarz swojego ojca.
- Przepraszam, tato. Zapomniałam, że ty bardzo dobrze wiesz, co to znaczy stracić kogoś, kogo się kocha.
- To prawda, ja bardzo dobrze wiem, co to znaczy. Może nawet aż za dobrze - odpowiedział jej ponuro profesor Stoner, opuszczając lekko głowę w dół - Oboje straciliśmy kogoś takiego i to była ta sama osoba, którą oboje kochaliśmy równie mocno, chociaż każde nieco inaczej. Tyle tylko, że w przeciwieństwie do ciebie, ja nie umiałem z tym żyć.
- A uważasz, że ja umiałam?
- Nie, kochanie. Nie umiałaś i potrzebowałaś mnie wtedy. A ja nie umiałem ci wtedy pomóc. Umiałem wtedy tylko rzucić się w wir swojej głupkowatej pracy nad osiągnięciem wiecznego życia i przywracania do życia tych, których kochamy. Tak bardzo myślałem wtedy tylko o tym, co straciłem, że już niemalże całkowicie zapomniałem o tym, co mam. O tobie. To przeze mnie wiodłaś tak długo życie przeklęte i teraz wreszcie odzyskaliśmy normalność, o której tak marzyliśmy. I nie pozwolimy sobie jej teraz odebrać. Ani jej, ani radości, która może z niej wynikać. Dlatego nie pozwól sobie odebrać wiary w to, że ty i Jonathan będzie szczęśliwi. Bądź dobrej myśli i zaufaj lekarzom. Wiedzą, co mówią i co robią.
Mavis uśmiechnęła się czule do ojca i mocno się w niego wtuliła, a ten bardzo czule pogłaskał dłonią jej głowę.
- Zobaczysz, córeczko. Wszystko będzie dobrze.
- Obyś miał rację, tato. Obyś miał rację.
Patrzyliśmy przez chwilę na tę uroczą scenę, potem jednak do sali weszła pielęgniarka mówiąc nam, żebyśmy wyszli, ponieważ chorego trzeba było zbadać. Posłuchaliśmy zatem jej polecenie i odeszliśmy, ale Mavis przedtem pocałowała czule usta ukochanego i powiedziała:
- Wrócimy do ciebie i to jeszcze dzisiaj. Obiecuję.
Wzruszyłam się, widząc tę scenę. Zawsze wzruszał mnie widok prawdziwej i szczerej miłości, a teraz właśnie taką widziałam. Miałam w duchu nadzieję, że ta opowieść miłosna zakończy się happy endem, tak jak moja i Asha, choć powinnam była chyba powiedzieć, że nasza historia dopiero się zaczęła. Albo też zakończyła jeden swój etap i rozpoczęła powoli kolejny. Tak, to chyba najlepsze określenie. Jakkolwiek by jednak nie było, liczyłam ciągle na szczęśliwe zakończenie w tej opowieści.
Z takimi myślami opuściłam salę, na której leżał Jonathan i wraz z Ashem i resztą naszej paczki poszliśmy do szpitalnego baru, aby coś zjeść, gdyż właśnie dopadł nas głód i trzeba było go zaspokoić i to jak najszybciej. Usiedliśmy przy jednym stoliku i zamówiliśmy coś, a potem zaczęliśmy to jeść.
- Dobre, ale jadłam już lepsze posiłki - powiedziała Mavis.
- Jedliśmy z Mavis potrawy z całego świata i z różnych epok - odparł na to profesor Stoner - I rzeczywiście, jedliśmy bardziej smaczne potrawy, ale cóż... Nie wiem, czy w dobrym smaku jest przechwalanie się tym faktem.
- Nie wiem, czy to jest w dobrym smaku, ale to dobrego smaku na pewno nie posiada - rzuciła ze złością Mavis i wstała od stolika - Jeszcze do tego pobrudziłam sobie kieckę tą breją, która udaje sos. Wybaczcie, zaraz wrócę.
To mówiąc odeszła od stolika i skierowała swoje kroki ku łazience.
- Nie wiem, o co jej chodzi. Dla mnie to nie jest takie złe - rzekł po chwili Ash.
- Tak, skarbie, ale to nawet nie umywa się do dań z restauracji twojej mamy - powiedziałam wesoło.
- Pi-pika-chu! Bune-bune! - zapiszczeli potwierdzając to Pikachu i Buneary.
- A tak, to szczera prawda. Bo moja mama zatrudnia najlepszych kucharzy na świecie - powiedział z dumą głosie mój mąż.
- Owszem i to jeszcze naszych przyjaciół - zachichotałam i też wstałam od stolika - Wybaczcie, też muszę na chwilę wyjść. Może przy okazji pomogę Mavis w usunięciu plamy.
Odeszłam od reszty i skierowałam swoje kroki ku toalecie, gdzie też zastałam Mavis próbującą doczyścić plamę ze swojej sukienki. Powoli i stopniowo jej się to udawało.
- I jak ci idzie? - spytałam.
Mavis popatrzyła na mnie uważnie i uśmiechnęła się lekko.
- Tak sobie. Muszę jeszcze trochę potrzeć. Ten sos bardzo plami.
- Owszem, ale jest nawet dobry - stwierdziłam.
Dziewczyna spojrzała na mnie z ironią w oczach.
- Dobry? - rzuciła - Być może... Ale chyba do ścierania rdzy z Titanica. Bo do jedzenia, to na pewno nie.
- Odzyskałaś poczucie humoru. To dobrze wróży - powiedziałam wesoło - Dobra, rób swoje. Nie przeszkadzam. A poczekasz na mnie, jak skończysz?
- Jeżeli skończę wcześniej, to tak - odpowiedziała mi Mavis.
Nie skończyła jednak wcześniej i kiedy już wyszłam z kabiny, to musiałam jej pomóc i przyznać jednocześnie rację w tym, że ten sos jest po prostu okropny, a plamy z niego schodzą bardzo trudno.
- Co to za badziewie tutaj serwują? Ja wiem, że to jest szpital państwowy i nie można mieć wobec niego jakiś poważniejszych oczekiwań, ale mimo wszystko chyba powinni mieć tu coś lepszego niż to - mówiła Mavis, gdy już wracaliśmy do naszych przyjaciół.
- Smak nie jest taki zły. Gorszy jest już problem z tym, że okropnie plami - powiedziałam.
Wtem zauważyłam, jak jakaś kobieta, która właśnie płakała, nagle upuszcza trzymaną przez siebie teczkę z jakimiś papierami. Podbiegłam do niej i pomogłam jej podnieść tę zgubę, zwłaszcza, iż kobieta pomimo tego, że jej nos zdobiły spore okulary, nie mogła ich namacać na podłodze.
- Proszę, to chyba pani - powiedziałam, wyciągając ku niej dłoń z teczką, którą właśnie podniosłam.
- Bardzo dziękuję - odparła kobieta i zadowolona się uśmiechnęła - Jest pani bardzo miła.
Przyjrzałam się uważnie tej babce. Miała rude włosy, spore okulary o grubych ramkach i kilka pryszczy na twarzy. Nie była zbyt urodziwa, zbyt mądra chyba też nie, skoro wyraźnie jej okulary nie pasowały do jej wady wzroku. Wskazywał na to przecież fakt, że nie mogła namacać teczki, którą upuściła.
- Musi pani sobie kupić lepsze okulary. Te pani nie pomagają - zauważyłam.
- Oj tak, koniecznie - odpowiedziała kobieta w taki sposób, jakby się czymś zaniepokoiła i powoli ruszyła w kierunku wyjścia.
- Dziwna babka, prawda? - spytała Mavis.
- Tak, dość dziwna - odpowiedziałam jej - Nosi chyba za mocne szkła albo za słabe.
- Tak i to zdecydowanie nie ma najlepiej w życiu. Bycie bezpłodną nie jest radosną nowiną.
Spojrzałam zdumiona na Mavis, gdy to usłyszałam.
- Skąd wiesz, że jest bezpłodna? - spytałam.
- Przecież pomagałam ci zbierać te papiery, które poleciały z tej jej teczki i zauważyłam w nich kilka ciekawostek - odpowiedziała mi Mavis.
- Ale trzymałaś je tylko przez chwilę.
- Owszem, ale wystarczyło, żebym zobaczyła to i owo.
- Niezła jesteś.
- Wiem, ale miło mi, że to przyznajesz.
- Ech... Jakbym widziała Asha. Normalnie jest on skromny, ale jako detektyw bywa niekiedy bardzo próżny.
- Taki jego urok - skwitowała to dowcipnie Mavis.
Wróciłyśmy do stolika i oczywiście opowiedziałyśmy całej reszcie to, czego byłyśmy świadkami. Rzecz jasna, mój drogi mąż był tym bardzo zaintrygowany. Masował sobie powoli podbródek i słuchał uważnie tego, co mówiłyśmy i nieco wypytywał o szczegóły. Zdziwiło mnie to nieco, bo w końcu to nie była sprawa, którą mieliśmy rozwikłać. Czemu zatem tak bardzo go ciekawiła obca kobieta? Czy dlatego, że nosiła ona okulary o niewłaściwych szkłach? Oczywiście, to było dość dziwne, ale są na tym świecie różni dziwacy. Prócz tego, gdyby to była Cleo Winter (bo z całą pewnością o nią Ashowi chodziło), to przebrałaby się dużo lepiej. Co prawda nie była tak dobra w przebierankach jak Scarlett, ale już samo to, że potrafiła zmieniać głos nieźle ją maskował. To na pewno nie była ona.
Wyłuszczyłam to wszystko Ashowi, ale on i tak uważał, że cała ta sprawa jest bardzo ciekawa i żałował, że sam osobiście jej nie widział, bo może dostrzegłby coś jeszcze poza tym, co my dwie zauważyłyśmy.
***
Mavis i jej ojciec postanowili zostać w szpitalu, z kolei ja, Ash, Anabel oraz Ridley, w towarzystwie naszych wiernych pokemonich przyjaciół ruszyliśmy do zamku, aby powiedzieć Frankowi o tym, co u Jonathana, że biedak jeszcze się nie wybudził, ale lekarze są dobrej myśli. Przedtem jednak skierowaliśmy swoje kroki ku ruinom i obejrzeliśmy je ponownie. Pozornie wszystko było w nich takie, jak zawsze, ale tylko pozornie. Ash jednak miał pewne wątpliwości w tej sprawie. Czuł, że coś tu jest nie tak i poświęcił wiele uwagi oględzinom kamiennego łuku, z którego wyszli tajemniczy podejrzani.
- Tutaj prawdopodobnie tkwi sedno całej tej sprawy - powiedział Ash i lekko pomasował sobie palcami podbródek - Stąd wyszli nasi goście. Jeżeli stąd przyszli, to pewnie mogą tam wrócić w ten sam sposób. Warto by to sprawdzić.
- Domyślam się, w jaki sposób chcesz to zrobić - stwierdziłam dość ponuro i złapałam Asha za rękę - Proszę, jeżeli chcesz tam iść, nie idź tam sam!
- Właśnie, Ash! Jeżeli mamy coś robić, róbmy to razem! - zawołał bojowo Ridley.
- Nie możemy ryzykować, że skończysz jak Jonathan - powiedziała Anabel z troską w głosie.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał zaniepokojony Pikachu.
- Melo-melo! - dodała piszczący Nowa Meloetta.
Buneary nic nie powiedziała, tylko popatrzyła zaniepokojonym wzrokiem na mojego ukochanego, który uśmiechnął się delikatnie do nas wszystkich i rzekł:
- Dajcie spokój. Ja tam wskoczę tylko na chwilkę i zaraz wracam.
- A skąd wiesz, że możesz tak zrobić? Że możesz wskoczyć tam tylko na chwilkę i za kilka sekund wrócić? - zapytałam niespokojna.
- Serena ma rację, Ash. Nie masz takiej możliwości - powiedziała Anabel - Nie wiemy, jak działa ten portal i jak często przejście jest w nim otwarte. Równie dobrze możesz utkwić tam na bardzo długo.
- Kto nie ryzykuje, ten w luksusowych hotelach nie nocuje - rzucił dowcipnie Ash i ścisnął czule moją dłoń - Spokojnie, nie sądzę, aby z tym portalem były takie problemy, jak mówicie. Poza tym musimy to w końcu sprawdzić. No dobra...
Westchnął głęboko i zawołał tonem Buzza Astrala z „Toy Story”:
- Na koniec świata i jeszcze dalej!
Po tych słowach odważnie i zarazem też bardzo bojowo, zanim zdążyłam go powstrzymać, przeskoczył przez portal i... Zauważyłam go po drugiej stronie łuku. Wciąż pozostał w naszym świecie.
- Eee... To chyba nie tak miało wyglądać, prawda? - powiedział Ridley bardzo zdumiony tym, co właśnie się stało.
- To na pewno nie miało tak wyglądać - odparł Ash, po czym przeskoczył przez łuk w naszą stronę.
Efektem jego poczynań jednak było... brak jakikolwiek zmian. Ash ze złością przeskoczył przez łuk w obie strony jeszcze kilka razy, ale nic to nie dało. Wciąż go widzieliśmy, a on nie zniknął w żadnym magicznym świecie. Nieco mi w tej sprawie ulżyło, choć dobrze także wiedziałam, iż to oznacza, że wciąż drepczemy w miejscu, podobnie jak Ash, który ze złością tupał nogami i chodził w te i wewte, pomstując na zaistniałą sytuację.
- Co tu się wyprawia?! Przecież oni wczoraj właśnie stąd przyszli! Przejście powinno być otwarte! Dlaczego nie jest?
- Może ono jest otwarte tylko w nocy? - zasugerowała Anabel.
- A może jest otwarta tylko w jedną noc? - zapytał Ridley.
- Nie, mówiono przecież o cyklu dni... Praktycznie tygodniu. Pełnia, trzy dni przed nią i trzy dni po niej - mówił Ash.
- Ale kto nam to mówił? Ksiądz Migrodzki? Przecież sam miał co do tego wątpliwości i nie wiedział, co o tym myśleć - zauważyłam.
- Może i tak... Ale widzieliśmy wyraźnie, że wczoraj w nocy dwoje ludzi stąd wyszło i jedno z nich zraniło Jonathana i strzelało do mnie - powiedział Ash - Ten portal działa, tylko chwilowo nie. Być może Anabel ma więc rację i jest on otwarty jedynie w nocy. Trzeba tu będzie wrócić nocą i sprawdzić, czy tak jest.
- CO?! Znowu chcesz tu łazić po nocach?! - zawołałam przerażona - Mało ci było ostatnio?!
- Sereno, ja wiem, że się niepokoisz, ale póki nie odkryjemy, co tu jest grane, to nigdy nie rozwiążemy tej sprawy - odpowiedział mi Ash, z trudem zachowując spokój - A ja bardzo chcę ją rozwiązać. Teraz, po tym, co miało miejsce zeszłej nocy, jest to dla mnie sprawa honoru.
- Tylko z powodu tego honoru, nie strać głowy razem z życiem - rzucił do niego Ridley.
- Spokojnie, nie zamierzam tracić ani jednego, ani drugiego - rzekł mój mąż - Ja zamierzam zyskać i to nie byle co. Zyskać prawdę, ale ta jest coraz bardziej niezwykła, a przecież widzieliśmy już wiele niezwykłych rzeczy, dlatego to nie powinna być dla nas jakaś nowość. Jesteśmy już wszyscy zahartowani w tego typu sprawach. Musimy sobie dać radę.
- Nie martw się. Rozwikłamy tę sprawę - powiedziała pocieszająco Anabel.
- No, ja na pewno - odparł Ash i lekko zachichotał.
***
Po tej rozmowie wybraliśmy się jeszcze do miasta, aby wypytać w pobliskiej oberży nie przybyli ostatnio jacyś nowi ludzie, mężczyzna oraz kobieta, być może ubrani w nietypowe, stare stroje. Nie widziano ich tam jednak ani też w pobliskim moteliku. Przypuszczaliśmy, że w hotelu Franka Randalla raczej by się oboje nie zatrzymali, dlatego obeszliśmy całe miasto przeglądając różne miejsca, w których mogli zatrzymać się nasi nieznajomi. Popytaliśmy także u księdza Migrodzkiego, ale i on nikogo nie widział. Z kolei jego żona zauważyła to i owo.
- Mówię wam, że to była ona, Claire Randall! - mówiła z lekką już irytacją w głosie - Ale oczywiście mój kochany mąż mi nie wierzy.
- Nie powiedziałem, że ci nie wierzę, tylko tyle, że mam ku temu pewne wątpliwości - odpowiedział jej ksiądz Migrodzki - Niby skąd by się tutaj wzięła i po co?
- A bo ja wiem? Wiem tylko to, że ją widziałam dzisiaj rano, ale mi zniknęła gdzieś we mgle - mówiła dalej Cecylia Migrodzka.
- A gdzie ją pani dokładniej widziała? - zapytał Ash.
- I o której? - dodałam.
- Rano, tak około piątej - odpowiedziała kobieta - Lubię wcześnie wstawać i pochodzić sobie po ogrodzie. Kwiaty zresztą najlepiej się wtedy podlewa. No i wtedy ją zobaczyłam. Szła sobie ulicą, ale jakoś tak dziwnie, jakby się bała, że ktoś ją zauważy i jak tylko ją zawołałam, to zaraz uciekła. Nie chciało mi się jej gonić, dlatego dałam sobie spokój.
- O piątej rano, mówi pani? - zapytał Ash, masując delikatnie swój podbródek - I chodziła tak, jakby nie chciała, żeby ktoś ją zauważył?
- Tak. Dziwne, prawda? - spytała Cecylia.
- Owszem, bardzo dziwne - odpowiedział jej mąż - Jakoś trudno jest mi w to uwierzyć. Claire Randall miałaby po tylu latach wracać tutaj tylko po to, aby się przekradać uliczkami wcześnie rano, jak jakiś przestępca?
- Ale przecież tak było, jak Boga kocham! - zawołała kobieta, uderzając się dziko pięścią w piersi - I mówiłam ci, że tak z miesiąc temu również ją widziałam i co? Jakoś nie wierzyłeś mi! A teraz znowu ją widziałam!
- Dobrze, być może i widziałaś, ale powiedz mi, Cecylio, po co by miała tak dziwnie się zachowywać? Jaki by miała w tym cel?
- A skąd ja mam to wiedzieć?! Nigdy nie byłam jej przyjaciółką, raczej tylko dobrą znajomą i tyle. Skąd mam wiedzieć, co siedzi w jej głowie? Weź już lepiej zapytaj o to tę jej przyjaciółeczkę.
- Przyjaciółeczkę? - spytałam.
- A jaką przyjaciółeczkę? - dodała Anabel.
Obie wyraźnie byłyśmy zainteresowane tymi słowami, podobnie zresztą jak i towarzyszący nam chłopcy. Słowa kobiety nie uszły ich uwadze.
- A tą całą... Jak jej tam? Lindę Barden! O tak, Linda Barden! - zawołała Cecylia, gdy już zdołała wydobyć to nazwisko z czeluści swojej pamięci - Mieszka w tym miasteczku, dwie ulice stąd. Pewnie do niej Claire tak się przekradała, bo szła właśnie w stronę jej domu.
Poprosiliśmy Cecylię o dokładny adres tej kobiety i gdy tylko go dostaliśmy, to od razu skierowaliśmy tam swoje kroki. Wcześniej jednak ksiądz Migrodzki zatrzymał nas na chwilę i powiedział:
- Chciałbym was poprosić, żebyście nie brali nazbyt poważnie tego, co mówi moja żona na temat Claire Randall. One nigdy nie były przyjaciółkami, to znaczy lubiły się, jednak Claire niekiedy za bardzo popisywała się swoją taką jakby lekką wyższością intelektualną, co bardzo drażniło moją żonę. Mimo to lubiły się, choć w złości Cecylia mówiła o niej wiele rzeczy takich... nieprzyjemnych.
- Jakie na przykład? - zapytała Anabel.
- Że nie kocha ona wcale męża, że potrzebuje wielkich wrażeń i wcale nie docenia tego, co ma i takie tam - wymieniał ksiądz Migrodzki - Nie wiem, ile jest w tym prawdy, bo nigdy nie zajmowały mnie plotki, ale doświadczenie życiowe nauczyło mnie, że lepiej być ostrożnym wobec tego, co jeden człowiek mówi nam na temat drugiego człowieka. A prócz tego, jeśli nawet Cecylia mówi prawdę, to wolałbym nie oceniać. Ostatecznie niech Bóg sam osądza ludzi i uznaje ich za dobrych lub złych. Uważam, że w każdym człowieku jest zarówno dobro, jak i zło w takiej samej ilości i tylko od niego zależy, w którą stronę pójdzie. Nikt nie jest ani całkiem zły, ani też całkiem dobry. Możliwe zatem, że Claire Randall ma swoje za uszami, ale nie jest złym człowiekiem.
- A co uważa pana żona? - zapytałam.
- Moja żona? Kiedyś ją lubiła, ale potem jej uczucia do niej były... Jakby to ująć... Dość mieszane. Także proszę was, ostrożnie oceniajcie innych ludzi, jeśli w ogóle musicie to robić.
Ash popatrzył na duchownego bardzo uważnie, po czym spytał:
- Czy pan może wie coś o Claire Randall? Coś, co pomogłoby nam w tej sprawie?
- Nie, dlaczego miałbym to wiedzieć? - zdziwił się ksiądz.
- A może tajemnica spowiedzi?
- Tajemnica spowiedzi jest tajemnicą i nie wolno mi jej wyjawić.
- Czyli Claire mówiła coś panu podczas spowiedzi? Chyba tyle nam może pan powiedzieć?
Ksiądz wyraźnie się zmieszał, po czym odparł:
- Owszem, mówiła mi to zanim zaginęła, ale nie wolno mi wam mówić tych faktów.
Ash jednak nie zamierzał odpuścić. Jak raz zaczął drążyć temat, to już musiał go dokończyć.
- To wobec tego zadam inne pytanie. Czy to, o czym opowiadała panu Claire podczas spowiedzi, dotyczy tego, co mówiła o niej pana żona?
Ksiądz pokiwał potakująco głową.
- Czy to dotyczyło jej sfery uczuciowej?
- Powiedzmy.
- Wspominała o mężu?
- Co nieco.
- O córce?
- Nie.
- No dobrze. Pana milczenie jest bardzo wymowne. A zatem Cecylia miała co do niej rację, prawda?
- Powiedzmy, że uważam, iż demonizowała nieco całą sprawę. Claire mogła posiadać różne obawy czy wątpliwości w kwestii swoich uczuć do różnych ludzi, ale chyba każdy tak ma. Nie chciałbym wyciągać nazbyt pochopnych wniosków. I nie chciałbym oceniać zbyt szybko.
- Tak, wiem. Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni - zachichotał lekko Ash - Tak czy inaczej dużo nam pan powiedział.
- Niby mało, a jednak sporo - dodał wesoło Ridley - Myślę, że może to się nam bardzo przydać podczas śledztwa.
- Oby to wam pomogło - powiedział ksiądz Migrodzki przyjaznym tonem - Wybaczcie, że nie mogę użyczyć wam więcej informacji. Chyba sami rozumiecie, tajemnica spowiedzi zobowiązuje.
- Oczywiście, że rozumiemy - odpowiedział mu Ash - Dlatego nie naciskamy w tej sprawie. Prawda, stary?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, który właśnie zwinnie wskoczył mu na ramię.
***
Zaszliśmy w odwiedziny do Lindy Barden, znajdując ją pod tym adresem, który podała nam Cecylia Migrodzka. Oczywiście było ryzyko, że kobiety nie ma teraz w domu, ale najwidoczniej prawdą jest to, iż szczęście sprzyja odważnym, a zwłaszcza detektywom. Kobieta była bowiem na miejscu i gdy tylko zapukaliśmy do drzwi, to zaraz nam otworzyła.
- Dzień dobry. Pani Linda Barden? - zapytałam.
- Tak, to ja - rzekła kobieta i popatrzyła na nas uważnie - W czym mogę wam pomóc?
- W bardzo ważnej sprawie - odpowiedział Ash i pokazał zaraz kobiecie swoją legitymację detektywa - Jesteśmy detektywami. Możemy z panią porozmawiać?
Kobieta, którą była wysoka, miała włosy barwy marchewki, a także okulary o grubych ramkach, przyjrzała się uważnie legitymacji, po czym powiedziała:
- Proszę, tacy młodzi i już detektywi. To ciekawe. Nie ukrywam, że jestem pod wrażeniem. Już dostaliście licencje?
- Dokonaliśmy tam, skąd pochodzimy kilku czynów, które władze uznały za bohaterskie i stąd właśnie ten zaszczyt na nas spadł - odparł na to dość skromnym tonem Ash - Ale chyba nie będziemy rozmawiać na dworze, prawda?
- Tak, jasne! Wybaczcie, zupełnie zapomniałam. Wejdźcie do środka, proszę - powiedziała kobieta i wpuściła nas do środka.
Dom jej był skromny, choć dość przytulny. Sama gospodyni zaś wydawała się miła i uprzejma. Poprosiła, żebyśmy usiedli i zapytała, czy chcemy coś do picia lub jedzenia. Ponieważ pani Migrodzka już nas dobrze nakarmiła podczas pobytu w jej domu, to nie mieliśmy akurat apetytu na jedzenie czegokolwiek, choć Ash powiedział, iż nie pogardzi jakimiś łakociami, jeżeli oczywiście to nie jest jakaś bezczelność z jego strony. Nie była i kobieta podała nam jakieś ciasto i herbaty, które bardzo nam smakowały, choć muszę tu zauważyć, że Ash i Pikachu zjedli więcej aniżeli my wszyscy. Swoją drogą zastanawiało mnie zawsze, skąd brali w swoich brzuchach miejsce na to wszystko i jakim cudem byli ciągle chudzi. Chyba przyczyną tego była inna przemiana materii, jak i aktywny tryb życia, jaki wiedli.
- Co więc was do mnie sprowadza? - zapytała kobieta, nalewając mi herbatę do filiżanki.
Patrzyłam uważnie na nią, coraz bardziej upewniając się w przekonaniu, że zdecydowanie musi być ona tą kobietą, którą widziałam w szpitalu, która odbierała papiery dowodzące, iż jest bezpłodna. Dziwne jednak było to, że o ile w szpitalu zachowywała się tak, jakby te jej okulary miały zbyt mocne szkła, a teraz w taki sposób, jakby były one idealnie dopasowane do jej wady wzroku. Dziwne. Bardzo dziwne. Przyszło mi jednak do głowy, że być może po prostu wtedy kobieta była załamana tym, co odkryła i płakała tak bardzo, iż ledwie co widziała wokół siebie. To było bardzo możliwe.
- Chodzi nam o pewną naszą znajomą, to znaczy o żonę naszego dobrego znajomego - odpowiedział kobiecie Ash - Ten znajomy poprosił nas o to, abyśmy ją znaleźli lub przynieśli mu jakieś wiadomości na jej temat.
- Rozumiem, ale co ja mam z tym wspólnego? - spytała Linda.
- Żona naszego znajomego jest pani serdeczną przyjaciółką, w każdym razie tak słyszeliśmy - odpowiedział Ash.
- To możliwe, a o jakiej przyjaciółce tu mowa?
- Claire Randall.
Kobieta pobladła na twarzy, ledwie usłyszała to nazwisko. Obejrzała uważnie cały pokój, westchnęła i powiedziała:
- Bardzo mi przykro, ale ja nie wiem, w jaki sposób mogłabym wam pomóc. Claire Randall zniknęła dawno temu i od tego czasu nikt jej tu nie widział.
- Ktoś jednak widział - zauważyła Anabel.
- Melo-melo! - zapiszczała potwierdzająco Nowa Meloatta.
- Poważnie? I niby kto? Może Cecylia Migrodzka? - spytała ironicznie Linda Barden - Na waszym miejscu nie brałabym jej słów zbyt poważnie. Nudzi się i wymyśla niestworzone historie o ludziach, których zna, a potem opowiada je na prawo i lewo. Durna kura domowa.
- Może i domowa, ale raczej nie durna - odpowiedziałam z lekką złością w głosie - Widziała ona na własne oczy panią Claire i nie tylko ona. My również ją widzieliśmy.
Był to w dużej mierze blef z mojej strony, bo przecież wcale nie mieliśmy pewności, kogo tam właściwie widzieliśmy, ale wyraźnie podziałał on na naszą rozmówczynię, ponieważ zmieszała się jeszcze bardziej i odparła:
- To bardzo interesujące, co mówicie, ale nie umiem nic wam na ten temat powiedzieć. Nie widziałam Claire Randall przez ostatnie kilka lat. Nie wiem, co się z nią teraz dzieje.
Paniusiu, Pinokio z ciebie pierwsza klasa, pomyślałam sobie. Nos ci rośnie tak, że zaraz zaczniesz nim trafiać w nasze twarze i uważasz może, że my w to uwierzymy? Ty coś wiesz i wiesz, że my to wiemy. Jeszcze z ciebie to wyciśniemy, masz na to moje słowo.
Widziałam po Ashu, że myśli dokładnie tak samo, jak i ja, tylko nie mówi tego na głos. Ja właściwie także nie mówiłam, jednak uśmiechnęłam się lekko do Asha, a ten oddał mi uśmiech, który był niesamowicie wymowny. Wiedziałam po nim, że oboje myślimy dokładnie tak samo. I oboje nie zamierzamy tej sprawy tak zostawić i przycisnąć panią Pinokio wtedy, gdy tylko zdołamy coś z niej wycisnąć.
Ridley i Anabel też nie wyglądali na osoby, które można by nabrać na takie sztuczki, jakie to nieudolnie próbowała nam wcisnąć ta paniusia. Rzecz jasna nie zdradzili się tym przed Lindą, aby jej nie płoszyć, choć pewnie i tak była spłoszona naszym wypytywaniem w tej sprawie. Z tego też powodu uznaliśmy, że lepiej jest już zakończyć to przesłuchanie.
- No dobrze, zasiedzieliśmy się, a mamy jeszcze kilka spraw na głowie - rzekł Ash, wstając z kanapy, na której siedzieliśmy - Prawda, kochani?
- Tak, zdecydowanie - potwierdziłam, także szybko wstając z kanapy - Bardzo pani dziękujemy. A tak przy okazji, zanim zapomnę. Mam nadzieję, że czuje się już pani lepiej.
- Lepiej? A kiedy niby było mi gorzej? - zapytała Linda.
- A dzisiaj, tak około południa. Widziałam panią w szpitalu, gdzie ja i moi przyjaciele odwiedzaliśmy naszego wspólnego znajomego. Upuściła pani wówczas dokumenty i ja je pani podałam.
Kobieta wyglądała, jakby nie rozumiała, co ja do niej mówię, potem jednak uderzyła się dłonią w czoło i powiedziała:
- Ach tak, rzeczywiście! Teraz sobie przypominam. Przepraszam, ale nie od razu cię skojarzyłam, moja droga. Wybacz, byłam wtedy w bardzo kiepskim stanie i to dlatego...
- Oczywiście, rozumiem - odpowiedziałam jej przyjaźnie, chociaż tak nie do końca wierzyłam w słowa kobiety - To już nie zawracamy pani głowy. Na nas już pora.
- Właśnie, nie inaczej - dodał Ridley - Miłego dnia, proszę pani.
- I oczywiście zdrowia - rzekła przyjaźnie Anabel.
Towarzyszące nam Pokemony zapiszczały przyjaźnie, również dając znak, że okazują swoją sympatię kobiecie. Zaraz potem wyszliśmy z domu i kiedy tylko odeszliśmy na właściwą odległość od niego, rozpoczęliśmy szczerą rozmowę.
- I co o tym sądzicie? - zaczął Ash.
- Ona coś kręci i to bez dwóch zdań - odpowiedziałam.
- Nie jestem pewien, czy w ogóle w czymkolwiek była z nami szczera - dodał Ridley.
- Ja też mam takie obawy - dodała Anabel - Wyczuwałam w jej głosie sporo niepokoju. Ta kobieta bała się i to od chwili, kiedy tylko wspomnieliśmy o Claire Randall.
- Ona musi coś o niej wiedzieć, czego za nic w świecie nie chce powiedzieć nikomu, zwłaszcza nam - powiedział Ash, masując sobie delikatnie podbródek - Nie podobała mi się też jej reakcja na twoje pytanie o szpital, Sereno. A swoją drogą, czy jesteś całkowicie pewna, że to ją wtedy widziałaś?
- Oczywiście, a niby kogo. Miała takie same włosy i te okulary. Choć wtedy wyglądała, jakby na nią nie pasowały i miały nieco za mocne szkła, a teraz było wszystko w porządku.
- Za mocne szkła, powiadasz? - Ash jeszcze mocniej zaczął masować swój podbródek - To wiele wyjaśnia.
- A niby co? Przecież to było tylko moje wrażenie. Może z rozpaczy po tym, jak odebrała swoje wyniki tak mocno płakała, że jej wzrok zalały łzy i prawie nic nie widziała?
- A widziałaś ją zapłakaną?
- Płakać, to ona płakała, to na pewno.
- A jak długo ją widziałaś?
- Pół minuty, ale to była ona. Te rude włosy i okulary...
- To jeszcze nic nie znaczy. Tu jest Szkocja, tutaj co drugi, to jakiś rudzielec i niejeden nosi tu okulary. Mogłaś pomylić osoby.
- Ale przecież potwierdziła, że to była ona.
- A czy widziałaś, w jaki sposób to zrobiła? Jakby nie wiedziała przez chwilę, o czym ty do niej mówisz.
- Może po prostu z nerwów i rozpaczy nie kontaktowała za bardzo?
- Może... Ale ta babka mi się nie podoba i tyle.
- Mnie też nie, ale co zrobimy?
- Na razie wrócimy do hotelu i wypoczniemy. W nocy mamy małą wycieczkę do ruin. Lepiej, żebyśmy mieli na nią dużo siły.
Pikachu, który siedział Ashowi na ramieniu, zapiszczał wesoło na znak, że całkowicie się z nim zgadza. Przyznam, iż trudno byłoby się nie zgodzić z moim ukochanym, dlatego też poparliśmy jego decyzję i nie próbowaliśmy jej w żaden sposób rozważać lub negować. Po prostu ją zaakceptowaliśmy i to jednogłośnie.
***
Powróciliśmy do hotelu, aby przemyśleć sobie kilka spraw, a przy okazji też jeszcze wypocząć przed nocną wyprawą, tak jak zadecydował Ash. Wiedziałam, że jeżeli się uprze, aby iść do tych ruin, to z pewnością nic go od tego nie odwiedzie. Przecież nie bez powodu Mavis mówiła o nim „Zdolny uparciuch”. Upór to była zawsze jedna z głównych cech Asha i to nigdy nie uległo zmianie. Nie powiem, aby to była zła cecha, ale mimo wszystko czasami mnie ona irytowała. Wiedziałam jednak też, że jeżeli mój mąż chce ryzykować życie i chodzić w te przeklęte ruiny, to nie mogę mu pozwolić chodzić tam samemu. Zamierzałam z nim być na dobre i na złe, tak jak mu przysięgałam, także wspieranie go w jego działaniach było dla mnie czymś oczywistym.
Nasze plany jednak pokrzyżował szereg dość niespodziewanych wypadków. A pierwszym z nich był niezwykły powrót, jaki miał miejsce w hotelu Franka Randalla. I nie mam tu na myśli naszego powrotu, tylko inny, który miał miejsce nieco wcześniej. Gdy tylko przyszliśmy i poprosiliśmy o klucze do naszych pokoi, recepcjonistka (która jak już wcześniej chyba wspominałam, była niezłą plotkarą) od razu nam o niej powiedziała.
- Wyobraźcie sobie, co za szok. Niezły skandalik się nam szykuje, nie ma co. Jeszcze takiego tutaj nie było.
- Naprawdę? A jaki konkretnie? - zapytał Ash nieco obojętnym tonem.
- Pan Randall chyba będzie musiał żyć w trójkącie - rzuciła na to babka z recepcji - Chyba, że zdoła wziąć rozwód, ale to by było chyba podłe w tej sytuacji.
- O czym pani mówi? - zapytałam nieco poirytowana jej gadaniną.
- To wy nic nie wiecie? Pani Randall wróciła do męża!
Doznaliśmy szoku, gdy tylko się o tym dowiedzieliśmy. Takiego obrotu spraw nie przewidywaliśmy. Claire Randall całkowicie jawnie się tutaj pojawiła? Po tylu latach? Ale dlaczego ta babka z recepcji uważała, że jej mąż nie powinien jej teraz porzucić, bo to byłoby podłe? Dziwnie brzmiały te słowa.
- Jak to? Wróciła tutaj? - zapytał Ash.
- A kiedy? - dodał Ridley.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Jakąś godzinę temu. Przyszła tu i powiedziała, że jest Claire Randall i chce mówić ze swoim mężem. Byłam w szoku, ale zaprowadziłam ją do jego pokoju, a potem słyszałam, jak płacze i opowiada takie straszne rzeczy o tym, jak ją porwali i więzili wbrew jej woli. Tak swoją drogą, to mówiła również, że przez jakiś portal przeszła czy coś takiego i że więził ją jakiś Szkot z XVIII wieku. Mówię wam, jak na mój gust, to ona jest nieźle...
To mówiąc zakręciła lekko palcem przy swojej skroni na znak, że jej zdaniem kobieta, o której mówimy jest nienormalna.
- Ja nie wiem, czy w takiej sytuacji możliwy jest rozwód. Chociaż podobno... - trajkotała dalej recepcjonistka - Podobno jak baba ma fiksum dyrdum we łbie, to można nawet unieważnić małżeństwo. Tylko czy to by było fair wobec niej? Czy osoby chore umysłowo można tak traktować? Mój wujek nie porzucił cioci, choć ta myślała, że jest czajnikiem i ciągle chciała mu nalewać herbaty. On zamknął ją tylko w zakładzie i doglądał, aż umarła.
- Chwileczkę - powiedział z wyraźną złością w głosie Ash, podobnie jak i ja zmęczony już tą paplaniną - Skąd pani to wszystko wie?
- Co? To o moim wujku? To przecież brat mojej mamy. Trudno, żebym tego nie wiedziała - odparła recepcjonistka.
- Nie, mi chodzi o panią Randall. Skąd pani wie, co ona mówiła do męża? - zapytał ją Ash.
- Podsłuchiwała pani pod drzwiami, mam rację? - spytałam.
Recepcjonistka obruszyła się.
- No wie pani co, pani Ketchum?! - zawołała - Ja?! Ja mam lepsze rzeczy do roboty, niż podsłuchiwanie pod drzwiami cudzych rozmów.
Po tych słowach wróciła do swojej pracy, a my skierowaliśmy swoje kroki na górę.
- Claire Randall wróciła? - zapytałam zaszokowana.
- To chyba zmienia postać całego naszego śledztwa - powiedziała Anabel.
- Zmienia co nieco, ale nie postać - odpowiedział Ash - Jak na mój gust, to nieco przyspieszy rozwiązanie tej sprawy.
- Poważnie? W jaki sposób? - zapytałam.
- Jeszcze nie wiem, ale mam takie przeczucie - odparł mój mąż.
- Ale po co właściwie kontynuować śledztwo? Skoro tu przyszła i wszystko opowiedziała... - zaczęła Anabel, ale Ash jej przerwał.
- Anabel, nie wiemy, co opowiedziała Frankowi. Może ta paniusia z recepcji coś źle zrozumiała. Chciałbym przesłuchać panią Randall i sam się dowiedzieć, co ona opowiadała i odkryć, czy to prawda.
- Uważasz, że kłamie? - zapytał Ridley.
- Jest taka możliwość i to bardzo duża - odparł Ash - No, ale najpierw do niej chodźmy. To znaczy do jej męża, a potem do niej.
Jak postanowił, tak zrobiliśmy i już chwilę później wszyscy rozmawialiśmy z Frankiem w jego gabinecie. Mężczyzna w chwili, gdy go odwiedziliśmy, wyglądał na wyraźnie przygnębionego tym, co właśnie się stało. Nie ucieszył się więc z powodu naszego przybycia.
- A, to wy - powiedział bez entuzjazmu - Byliście u Jonathana? Co z nim? Wybudził się już?
- Jeszcze nie, ale lekarze są dobrej myśli - odpowiedział Ash - A co u twojej żony? Podobno wróciła i opowiada o sobie niestworzone historie.
- Już wiecie? Nieźli jesteście. Jak to odkryliście? - zapytał Frank.
- Masz gadułę za recepcjonistkę - rzuciłam złośliwie.
- Tak, faktycznie. Trzeba będzie ją prosić, żeby nie paplała tyle na prawo i lewo o moich sprawach osobistych.
- I nie podsłuchiwała pod drzwiami.
- Tak, to też.
Po tych słowach Frank załamany zasłonił sobie twarz dłońmi i zaczął ją nieco brutalnie masować.
- Chciałem, żebyście znaleźli Claire, ale teraz żałuję, że tutaj wróciła. Ja to jestem podły, co nie?
- Raczej zagubiony - powiedziała Anabel.
- Dlaczego pan tego żałuje? - zapytał Ridley.
- Chciałem rozwodu, aby móc wziąć ślub z Mią - odparł zapytany - Ale w obecnej sytuacji proszenie Claire o rozwód byłoby świństwem.
- Chodzi ci o to, że była rzekomo uprowadzona i trzymana przez jakiegoś Szkota wbrew swojej woli w innym świecie? - zapytał Ash.
- Ta moja recepcjonistka zdecydowanie za dużo podsłuchuje i za dużo o tym gada - rzucił załamany Frank - Tak, właśnie o tym mowa. Chyba sami przyznacie, że to wszystko jest przerażające.
- I ty jej wierzysz?
- A dlaczego miałbym jej nie wierzyć, Ash? W końcu udowodniliście, że w tych ruinach jest przejście do innego świata. Do tego też widzieliście ich wczoraj w nocy, a ten Szkot do ciebie strzelał, stary. Wszystko się zgadza. Czego jeszcze chcesz?
- Nie wiem, może prawdy? Bo ta opowieść Claire jakoś nie wydaje mi się być prawdziwa.
- Niby dlaczego?
- Za dużo tu jest podejrzanych spraw. Claire powraca po tylu latach i jeszcze twierdzi, że ją uprowadzono, a jednocześnie jej najlepsza przyjaciółka, która z całą pewnością ją ukrywała, udaje przed nami, że o niczym nie wie.
- A czego wy oczekiwaliście? Że powie nam wszystko, co wie? Wam, czyli ludziom, których nie zna? To przecież nie jest takie proste. Mogliście być ludzi tego jej prześladowcy.
- Tak i przybyliśmy wraz z nim do XXI wieku. Ciekawe tylko, w jaki sposób i kiedy. Posłuchaj no, Frank! Zamiast litować się nad żoneczką, ty lepiej zadaj sobie pytanie, co tu jest grane!
- A poza tym co z Mią? Przecież ty ją kochasz - dodałam, a Buneary słodko zapiszczała, aby to potwierdzić.
- Wiem i chciałbym ją poślubić, ale w tej sytuacji nie wolno mi tak po prostu porzucić Claire - odpowiedział mi Frank - To by było całkowicie nie w porządku. Dopiero, kiedy ona już dojdzie do siebie, poproszę ją o to. Co prawda wtedy także zranię jej uczucia, ale...
- Spokojnie, przyjacielu. Tylko bez pochopnych wniosków - rzekł na to Ash i zaraz potem dodał: - Chcielibyśmy z Sereną porozmawiać nieco z twoją żoneczką. Gdzie jest teraz?
- W pokoju nr. 120. Ale proszę, nie męczcie jej zbytnio. Już dość przeszła w przeszłości.
- Przejdzie jeszcze więcej, jeśli spróbuje nas okłamywać - odparł Ash.
- Pika-pika-chu! - poparł go jego wierny druh.
Anabel i Ridley, a także Nowa Meloetta poszli na naszą prośbę do siebie, aby odpocząć przed wycieczką w nocy, a ja i Ash w towarzystwie wiernych Pikachu i Buneary odwiedziliśmy Claire Randall w jej pokoju. Kobieta, gdy zapukaliśmy do jej drzwi, otworzyła nam i wyraźnie niechętnie wpuściła nas do środka.
- Przepraszamy panią, że przeszkadzamy, ale jesteśmy detektywami, których wynajął pani mąż, aby panią odnaleźć - powiedział Ash na dzień dobry, kiedy już weszliśmy do pokoju.
- Tak, wiem. Mój mąż mówił mi o was - odpowiedziała Claire Randall dosyć obojętnym głosem - Jak widzicie, sama się odnalazłam, chociaż nie było to łatwe. Ale widzę, że niepotrzebnie to robiłam. Wracam po kilku latach piekła tutaj i czego się dowiaduję? Że mój mąż znalazł sobie inną. Jakąś panią nauczycielkę, której własny mąż miał serdecznie dosyć i uciekł od niej.
- Wie pani, słyszeliśmy nieco inną opowieść o pani Mii - odparłam na to z lekką złością.
Polubiłam bowiem narzeczoną Franka i matkę Colina i jakoś nie przypadło mi do gustu, że oto droga pani Randall, użalając się nad sobą, obraża inne osoby. Zwłaszcza, iż w kwestii małżeństwa święta wcale nie była, jak twierdzili ksiądz Migrodzki i jego żona.
- Możliwe, ale co mnie to niby obchodzi? - burknęła Claire Randall - Dla mnie ważne jest to, że kiedy ja przeżywałam koszmar, mój mąż zabawiał się z tą paniusią i jakoś niezbyt dobrze mnie szukał. Ja rozumiem, każdy facet ma swoje potrzeby, ale serio kogoś takiego sobie wybrał? Ja niby jestem od niej brzydsza?
Claire Randall rzeczywiście była bardzo ładna. Wysoka, brązowe oczy, czarne i długie włosy, szczupła figura, kształtne piersi... Nie można było powiedzieć, aby była brzydsza od Mii Lenox, ale czy od niej ładniejsza? To już jest kwestia gustu. A zresztą, po co to rozważać? I jeszcze robić z tego zarzut wobec kochającego męża, który szukał ją tak długo, jak tylko to było możliwe, a potem pokochał inną, do czego zresztą miał pełne prawo. Robienie mu z tego powodu głupich wyrzutów było beznadziejne. Ja wiem, że kobieta mogła być bardzo rozżalona, ale zarzucać Frankowi, że przy pierwszej lepszej okazji rzucił się w romans z inną kobietą? To już przesada!
- Nie widziała pani Franka Randalla, jak on cierpi i boli go cała ta sytuacja - powiedziałam - Wydał wręcz mnóstwo funtów na to, aby panią znaleźć. Policja, detektywi, świadkowie kłamiący, aby wyłudzić od niego trochę kasy... A w końcu my dwoje. On panią szukał i to zaciekle.
- Nie przeszkodziło mu to jednak w romansie z tą całą Mią, czy jak jej tam - odparła ironicznie Claire Randall - Ale w sumie czego ja oczekiwałam? Przecież to tylko facet. Czego po takich oczekiwać? Każdy prędzej czy później zdradzi. Mają to w genach.
- Wypraszam sobie! - zawołał ze złością w głosie Ash - Wolałbym, żeby nie wrzucała pani wszystkich do jednego worka!
- Pika-pika-chu! - zapiszczał gniewnie Pikachu.
- Ma pan rację, przepraszam - odpowiedziała Claire przepraszającym tonem - Nie chciałam pana urazić. Być może jest pan oddany swojej żonie i nawet nie pomyślałby pan o zdradzeniu jej. Ale nie każdy jej taki. Mój mąż przy pierwszej lepszej okazji...
- A pani gdzie była przez te wszystkie lata, co?! - zawołałam już mocno poirytowana - Może to nam pani teraz opowie, zamiast ciągle tylko pomstować na swojego męża?
- Racja, w sumie to jest ważniejsze - odpowiedziała ponuro Claire Randall - Ten człowiek, który mnie porwał i to, co mi zrobił... To są dużo ważniejsze sprawy niż niewierność mojego męża.
- No właśnie. Może nam pani to opowiedzieć? - spytał Ash, zaś jego wierny Pikachu zapiszczał pytająco.
Claire Randall pokazała nam dłonią, abyśmy usiedli sobie na krzesłach, które stały naprzeciwko niej i potem zaczęła mówić:
- Lubiłam chodzić w te przeklęte ruiny. Mój mąż uwielbia historię, ja przy nim także zaczęłam ją lubić i potem wyszło tak, jak wyszło... No i chodziłam tam po nocach, bo w nocy bardzo cudownie to wszystko wygląda pośród gwiazd. I przeszłam niechcący przez ten kamienny łuk i trafiłam do XVIII wieku. A tam ten łajdak, Jamie Fraser...
- Jamie Fraser? On tak się nazywa? - zapytałam.
- Tak, właśnie tak - odpowiedziała Claire i kontynuowała opowieść - Siedział sobie z kolegami przy ognisku, pili i opowiadali sobie jakieś dość straszne historie. Wtedy mnie zauważyli i najpierw mnie wzięli za jakąś wiedźmę z ich opowieści i chcieli mnie zastrzelić lub powiesić, bo ja miałam na sobie takie nietypowe dla ich czasów ubranie i mówiłam tak inaczej. Od razu, jak tylko mnie zobaczyli, to zaraz złapali i zaczęli mi się uważnie przyglądać. Uznali, że jestem jakaś inna, a zatem groźna i chcieli mnie zabić, ale Jamie Fraser uznał mnie za piękna i postanowił zabrać mnie do siebie jako swoją nałożnicę. Powiedział mi, że wyciągnie ze mnie czary. Wiadomo, w jaki sposób.
Po tych słowach Claire zaczęła dziko ronić łzy. Pozwoliliśmy jej na to, a na to płakała przez chwilę, a potem wyjęła chusteczkę i zaczęła ocierać nią oczy.
- Wybaczcie, powinnam być twarda. Ale trudno jest być taką, kiedy takie coś cię spotyka.
Kiedy tak płakała, to poczułam jakieś dziwne uczucie deja vu. No, może nie tak znowu deja vu, ale mimo wszystko coś na kształt tego. Czułam, że ta scena, na którą wówczas patrzyłam, już wcześniej była przeze mnie widziana. Nie umiałam jednak sobie tego wyjaśnić w żaden logiczny sposób.
- No i oczywiście zrobił to, co zapowiedział - mówiła dalej Claire Randall, kiedy już zdołała uspokoić nerwy - Robił to przy każdej okazji, jaka tylko mu się nadarzyła. Nie liczył się z moim zdaniem, byłam jego niewolnicą. Próbowałam uciec, ale zawsze mnie łapał i zmuszał do... No, wiecie czego. Raz byłam blisko portalu, ale przejście było zamknięte i nie miałam jak uciec. A on pobił mnie tak dotkliwie, że dwa tygodnie nie mogłam siedzieć. Przez te kilka lat traktował mnie jak swoją zabawkę. Nie jestem w stanie opowiedzieć wszystkiego, co wyprawiał. To zbyt bolesne dla mnie. Dlatego nie każcie mi o tym mówić, bo chyba oszaleję, jeżeli będę musiała do tego wrócić.
To mówiąc przyłożyła chusteczkę do oczu i ocierała pojawiające się w nich łzy.
- Po jakimś czasie dawał mi więcej swobody. Mogłam sobie chodzić po całej okolicy, bo dobrze wiedział, że i tak nie zdołam mu uciec. Nie miałam dokąd pójść, a wszędzie wokół byli jego przyjaciele, którzy od razu by mnie mu wydali i jeszcze pobili. Musiałam więc robić to, co on chce. I z czasem zaczęłam powoli przyzwyczajać się do tego życia. Nie było to proste, trwało długo i doprowadzało mnie do rozpaczy. Nawet chciałam popełnić samobójstwo, ale nie miałam dość odwagi, aby to zrobić. W końcu odkryłam, drogą prób i błędów, jak otwierany jest portal w tym kamiennym łuku. Ludzie opowiadali, że zawsze podczas pełni, trzy dni przed nią i trzy dni po niej mają tam miejsce niezwykłe rzeczy. I zrozumiałam, że to wtedy jest otwarty portal, ale tylko nocą i to przez niezbyt długi czas. Miesiąc temu uciekłam, ale Jamie Fraser poszedł za mną, odnalazł mnie i zmusił do pójścia ze sobą. Nie chciałam, ale zagroził mi, że jeżeli tego nie zrobię, zabije Franka i Briannę. Nie mogłam mu na to pozwolić i poszłam z nim. Teraz jednak oboje tu przyszliśmy. On chciał zabić Franka na moich oczach, ale jakoś mu uciekłam i zaprawiłam go przy okazji kamieniem. Nie wiem, czy go zabiłam. Oby tak, bo już dość mam tego koszmaru. Dość już tego wszystkiego. Dość jego tyranii i podłości. Dość życia w strachu.
Słuchaliśmy z uwagą słów kobiety, a ja czułam, że coraz bardziej jest mi jej żal. Choć jednocześnie wciąż pamiętałam słowa księdza oraz jego żony na temat uczuć Claire Randall. Czy to możliwe, żeby nie kochała ona męża? Czy jednak wobec tego kłamała przed nami, udając rozpacz z tego powodu, że mąż znalazł sobie pod jej nieobecność inną? A jeżeli tak, to czy kłamała w innych aspektach? A może mówiła prawdę, zaś jej wątpliwości w sferach uczuciowych były tylko chwilowe? Sama już nie wiedziałam, co o tym myśleć. Jej rozpacz wydawała się być szczera, czy jednak taka była?
- Pani Randall... Ja rozumiem, że to dla pani jest bardzo trudna sprawa, ale muszę panią o coś jeszcze zapytać - rzekł po chwili Ash.
- O co, drogi panie? - zapytała kobieta.
- Byliśmy dzisiaj w odwiedzinach u kobiety, którą na pewno pani zna. To niejaka Linda Barden. Podobno jest pani przyjaciółką - wyjaśnił mój mąż.
- Tak, jest moją przyjaciółką - odpowiedziała Claire - A dlaczego pan o nią pyta?
- Ponieważ, gdy rozmawialiśmy z nią o pani, ona powiedziała nam, że nie widziała pani i to od kilku lat i nie chciała w ogóle o pani rozmawiać. To trochę dziwne, nie sądzi pani?
- Nie, wcale nie dziwne. Raczej normalne. Widzi pan, Linda mnie u siebie ukryła, gdy uciekłam dziś rano Jamiemu. Prosiłam ją, żeby pod żadnym pozorem nie rozmawiała z nikim o mnie. Musiała was uznać za wysłanników Jamiego i po prostu spełniła moją prośbę.
- Czyli pani schroniła się u niej?
- Tak, ale tylko na kilka godzin, bo chciałam bardzo dotrzeć do hotelu, który prowadzi mój mąż. Swoją drogą jestem zaskoczona, jak dobrze sobie w tej sprawie radzi. Gdy zniknęłam, jeszcze nie miał zamku ani hotelu w nim. Zdziwiło mnie więc, gdy Linda mi o nim powiedziała. Mój mąż nigdy nie miał jakiegoś talentu do interesów, a tu proszę. Jaka miła niespodzianka.
- Rozumiem. Czyli pani Linda kłamała, aby panią chronić?
- Dokładnie tak. Nie wiedziała, że można wam ufać.
- No dobrze. Jeszcze jedno pytanie... Pani wczoraj w nocy wraz z Jamiem Fraserem przeszła przez portal, prawda?
- Tak.
- Dlaczego pozwoliła pani na to, aby Fraser zranił szpadą mojego przyjaciela i strzelał do mnie?
- A więc to był pan? Ten człowiek, do którego on strzelał? - zapytała wręcz przerażona Claire Randall - Bardzo pana przepraszam. I pańskiego kolegę także. Nie chciałam, żeby on go atakował, ani żeby strzelał do pana. Nie miałam na to wpływu.
- Rozumiem. Na szczęście nic mi się nie stało, ale nasz przyjaciel od tej rany jeszcze się nie obudził. Leży teraz w szpitalu.
- Bardzo mi przykro, że tak wyszło. Obiecuję odwiedzić go, gdy tylko będę mogła. Jeszcze raz przepraszam za to wszystko. Ja naprawdę nie chciałam, żeby tak wyszło. Ale ten człowiek to jest diabeł wcielony. Ja nie miałam najmniejszego wpływu na to, co on robi.
Ash patrzył uważnie na kobietę, jakby nie bardzo dowierzał jej słowom, po czym wstał z krzesła i powiedział:
- Bardzo pani dziękuję, pani Randall. To wszystko z mojej strony. Chodźmy już, Sereno. Pikachu, idziemy! Na nas już pora.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Do widzenia. Oby zdołała się pani po tym podnieść - dodałam przyjaźnie.
- Dziękuję bardzo, proszę pani. Naprawdę bardzo dziękuję - odpowiedziała Claire Randall i ponownie otarła łzy chusteczką.
Pożegnaliśmy się z kobietą i wyszliśmy, pozostawiając ją samej sobie i jej myślom. A kiedy tylko odeszliśmy na właściwą odległość, to spojrzałam na Asha i zapytałam:
- I co o tym wszystkim sądzisz, kochanie?
- Sam nie wiem, skarbie - odpowiedział mi mój mąż - Pozornie jest wszystko jasne i wszystko do siebie pasuje.
- Ale? Bo przecież masz jakieś „ale”.
- To prawda, mam. I uważam, że to wszystko jest zbyt jasne oraz zbyt proste, abym miał w to uwierzyć.
- Dlaczego?
- Bo ostrożność, którą wyrobiłem sobie podczas naszej przygody w Anglii sprawia, że jakoś nie bardzo chce mi się wierzyć tej paniusi. Płacze i roni łzy, ale przypominam ci, że ktoś, komu współczuliśmy podczas bytu w Anglii też ronił łzy z rozpaczy, a co zrobił?
- Wiem, jednak nie możemy z tego powodu wszystkich wrzucać do jednego worka.
- Nie wrzucam ich do jednego worka, tylko jestem ostrożny. W końcu to w pracy detektywa podstawa.
- Czyli co? Nie zamykamy jeszcze tej sprawy?
- O nie, kochanie... Tej sprawy ja jeszcze nie uznaję za zamkniętą. Chcę ją bardzo dobrze zbadać, zanim wydam jakikolwiek werdykt.
Uśmiechnęłam się zadowolona do Asha, ponieważ właśnie takiej odpowiedzi od niego oczekiwałam. W końcu sama miałam w sprawie pani Randall poważne wątpliwości. No, może nie zaraz poważne, ale dość spore. Ten jej płacz, te słowa potępiające Frasera, połączone ze słowami księdza Migrodzkiego i jego żony... To poczucie deja vu, które czułam w chwili, gdy Claire Randall płakała... No i dość podejrzane zachowanie Lindy Barden... Niby z obawy o życie swojej przyjaciółki nic nam o niej nie powiedziała, ale... Czy aby na pewno? W końcu jak mogła nas niby wziąć za kumpli Frasera? Przecież Fraser to jest gość z XVIII wieku, a my mieliśmy legitymacje z XXI wieku. Mogły być podrobione, ale przecież Fraser nie zna nikogo w naszych czasach. Kogo by miał sobie pozyskać w naszej epoce? Czyżby tej babce tak już odbiło z rozpaczy o tym, że jest bezpłodna, iż nie umie zrozumieć oczywistych rzeczy? Jakoś nie bardzo to do mnie trafiało. Oczywiście mogło tak być, ale... Mogło tak również i nie być. Detektyw zaś nie może opierać swojej pracy na „być może”. Musi ją opierać na pewnikach. A pewne były tutaj tylko fakty, które można było jednak połączyć w różne sprzeczne ze sobą teorie. A żadna z nich nie posiadała tytułu pewnika. W każdym razie jeszcze nie teraz.
***
Ash po tej rozmowie zaczął uważnie rozmyślać nad wszystkim, co właśnie usłyszeliśmy i zobaczyliśmy. Próbował sobie to wszystko ułożyć w głowie, ale nic mu do niej nie przychodziło. Uznał, że warto będzie dalej iść według planu, który sobie ustalił, czyli sprawdzić przejście w tym kamiennym łuku. Podejrzewał, że może mieć to jakieś znaczenie i być może odkryjemy tam coś, co pomoże nam zrozumieć wszystko, co się tutaj dzieje. Bo jak na razie nie wszystko było dla niego zrozumiałe z tej prostej przyczyny, że chociaż próbował, to nie potrafił uwierzyć w słowa Claire Randall. Uważał, iż ona oszukuje i ma w tym jakiś cel. Tylko jaki? Tego nie mógł za nic wydedukować.
- Wiesz, być może mylimy się i ona rzeczywiście jest całkiem w porządku? - zasugerowałam, choć prawdę mówiąc, jakoś w to nie wierzyłam.
- Może i tak. Może tak jest, a ja szukam dziury w całym. Ale póki nie zyskam pewności, nie zamknę śledztwa - odpowiedział mój mąż.
Chwilę potem do pokoju weszli Anabel oraz Ridley w towarzystwie Nowej Meloetty. Wyglądali na bardzo przygnębionych.
- Co wy tacy smutni? - zapytałam z niepokojem w głosie.
- Pani Mia przed chwilą opuściła hotel - odpowiedziała Anabel - I jeszcze zabrała ze sobą Colina.
- Opuściła hotel? - zdziwiłam się, potem jednak coś mnie naszło - Ach tak... To z powodu Claire, prawda?
- Tak... Uważa, że nie ma tu dla niej miejsca, kiedy znalazła się pani Randall - odpowiedziała mi Anabel.
- Mówię wam, przykro było na to patrzeć - dodał ponuro Ridley - Pan Frank chciał ją zatrzymać, jednak ona powiedziała, że nie może tutaj zostać, że resztki przyzwoitości jej na to nie pozwalają. Zabrała ze sobą Colina, który też nie chciał iść, ale matka go zmusiła. Brianna przybiegła i rzuciła mu się na szyję i krzyczała, że nie pozwoli mu odejść i jego mamie też. Wołała do nich, aby zostali, ale pani Mia pogłaskała ją po głowie i powiedziała, że muszą chwilowo odejść, ale jeszcze wrócą. Mała nie uwierzyła jej i płakała jeszcze mocniej. Przyszła wtedy pani Randall i próbowała zabrać córkę, ale ta wyrwała się jej i przytuliła do pani Mii, płacząc jeszcze mocniej. W końcu pan Frank ją wziął na ręce i oderwał od swojej ukochanej i obiecał, że Mia jeszcze wróci i Colin też, ale na razie muszą odejść. Pani Claire chciała przytulić Briannę, ale ta jej na to nie pozwoliła i uciekła do swojego pokoju.
- Wszystko to miało miejsce przed chwilą, w głównym holu - dodała ponuro Anabel - To było okropne. Serce mi pękało z rozpaczy, gdy na to patrzyłam.
Nowa Meloetta zapiszczała ponuro i pogłaskała ją czule po głowie na znak, że dla niej to także było przykre przeżycie.
- No, a co z wami? Ash, wszystko dobrze? - zapytał Ridley.
- Coś się stało? - dodała Anabel przejętym tonem.
- O tak. Doszedłem do wniosku, że nie umiem myśleć - odparł na to ponuro Ash.
- O, to bardzo ciekawe - odpowiedziała mu dość żartobliwie Dama Salonu - A możesz mi powiedzieć, czy sam doszedłeś do takich wniosków?
- Całkowicie sam, a co?
- To nie jest z tobą jeszcze tak źle. Głupi człowiek nigdy nie wie, że jest głupi. Raczej jest przekonany, iż wszystko wie najlepiej. Podważać swoją inteligencję poprzez konstruktywną krytykę umieją tylko ludzie mądrzy. No i bystrzy. A ja nie znam większego bystrzaka od ciebie.
- Bardzo dziękuję za te słowa - odpowiedział jej Ash i przyjaźnie się do niej uśmiechnął - Mam tylko obawy, czy właściwie postępuję. Niby w końcu wszystko zostało wyjaśnione, a i tak mam wątpliwości, co do tej naszej paniusi.
- Mówisz o Claire Randall?
- Tak, o niej. W jej zachowaniu jest coś, co mnie niepokoi. Ale nie umiem tego wyjaśnić.
- Ja mam podobnie - powiedziałam - Jej zachowanie, jej rozpacz... To mi coś przypomina. Ale nie umiem powiedzieć, co takiego. Wiem tylko, że to także budzi mój niepokój i chciałabym to wyjaśnić.
- Jak dla mnie, to jest jedno wyjście - odpowiedział na to Ridley - Ta sprawa wymaga zbadania, dlatego ją zbadajmy i wyjaśnijmy wszystko.
- A co, jeżeli się mylimy? - zapytał Ash - Jeżeli podejrzewamy przez to nasze zboczenie zawodowe niewinną kobietę o to, że jest fałszywa i coś kombinuje, to co wtedy?
- A uważasz, że ona coś kombinuje?
- Tak, ale nie wiem, co takiego. Jakoś trudno mi uwierzyć, że przez pięć lat nie zdołała uciec Jamiemu Fraserowi. I że jak raz uciekła, to on łatwo ją znalazł i zmusił do powrotu. Dla mnie ta cała historia jest mocno naciągana. Oczywiście możliwe, że ta baba po prostu jest słaba psychicznie i z łatwością ten drań ją sobie podporządkował, ale...
- Ale wątpisz w to?
- Tak, wątpię. Dlatego chciałbym wyjaśnić wszystkie wątpliwości do końca. Dopiero wtedy uznam, że sprawa jest zakończona. Mam tylko obawy, że źle robię i w ten sposób krzywdzę niewinną kobietę swoimi podejrzeniami.
- Lepiej jest podejrzewać niewinnego niż ufać pierwszemu lepszemu. Tak w każdym razie ja uważam, Ash.
- Ridley ma rację - odezwała się Anabel - Dlatego spróbujmy to wszystko na spokojnie i bez pośpiechu wyjaśnić. A jak już to zrobimy i okaże się, że byliśmy w błędzie, to ją najwyżej przeprosimy.
- W sumie racja - odpowiedział po krótkim namyśle Ash - Ale też w miarę swoich możliwości zróbmy tak, żeby Claire Randall o niczym nie wiedziała. Jeżeli jest niewinna, to lepiej by było, żeby nie wiedziała o naszych podejrzeniach wobec niej. Po co ją nimi obrażać? A jeżeli jest rzeczywiście winna okłamywania nas wszystkich w celach dalekich od przyzwoitych, to tym bardziej nie powinna ona wiedzieć, że ją o cokolwiek podejrzewamy.
- Słuszna postawa - rzekł na to Ridley - Przyjaciele nie muszą o nas wiedzieć wszystkiego, a wrogowie lepiej, żeby nie wiedzieli nic.
- Otóż to - powiedziałam bardzo zadowolona - Zatem działajmy dyskretnie i ewentualnie, a jeżeli okaże się, że popadamy już w niezłą paranoję i nasz instynkt detektywów nas zawodzi, załatwimy sobie dobrego terapeutę.
- Najlepszego z możliwych. Stać nas przecież na to - zachichotał wesoło Ash - W końcu biedni nie jesteśmy.
***
Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Przybycie statku „Demeter” do portu w Lumiose wzbudziło wręcz ogromne poruszenie wśród ludzi i nie bez przyczyny. W końcu rzadko kiedy jakiś statek przybywa do portu, mając po części wytrzebioną załogę. A sposób, w jaki została ona wytrzebiona pozostawał bardzo mroczną tajemnicą.
Wszystko zaczęło się z chwilą, w której hrabia Mattia Dracula wraz z Ashem Harkerem przybył do portu, aby wsiąść na statek „Demeter”, który już wcześniej wynajął w celu dotarcia nim do miasta Lumiose. Bagaże obu pasażerów zostały przywiezione nieco wcześniej i umieszczone we właściwych miejscach. Załoga oczekując pasażerów miała dość czasu, aby przygotować dla nich kajuty, także kiedy obaj przybyli, były już gotowe. Obaj pasażerowie nie mieli żadnego powodu ku temu, żeby na nie narzekać. Wręcz przeciwnie, byli z nich bardzo zadowoleni. Dlatego bez zbędnych przeszkód, statek „Demeter” ruszył w drogę do Lumiose.
Podróż trwała kilka dni, a podczas niej miały miejsce różne niezwykłe rzeczy. Załoga nocami miała wrażenie, że ktoś chodzi po pokładzie i to nie był nikt z załogi. Podejrzewali, iż to mógł być hrabia Dracula, jednak nie byli tego pewni, a prócz tego, kiedy raz, chcąc się upewnić, czy mają rację, zaszli do jego kajuty, zastali go leżącego w łóżku i zaspanego. Podejrzewali, że być może pan hrabia po prostu lunatykuje i dlatego chodzi nocą po pokładzie nieświadomy tego, co robi, ale nie drążyli tego tematu. Większym jednak problemem było to, że zniknął jeden z marynarzy. Nie wiadomo, co się stało, po prostu zniknął. Podejrzewano, iż wypił sobie za dużo i pijany wyleciał za burtę, ale nie miano ku temu pewności. Sprawa jednak nabrała smaczku, kiedy drugiej nocy to samo spotkało kolejnego marynarza i potem przez kolejne trzy noce trzech kolejnych. Ta sprawa nigdy nie została wyjaśniona, a policja z Lumiose nie chciała jej jakoś rozpatrywać, uważając bez najmniejszych wątpliwości, że marynarze po prostu powypadali za burtę, za czym mógł przemawiać fakt, iż przez dużą część rejsu trwał sztorm i nie było trudno o to, aby ktoś wpadł do morza i znalazł tam śmierć. Kapitan i pozostała przy życiu część załogi uznali, że to prawdopodobna możliwość, ale wątpliwości nigdy ich nie opuściły.
Co do Draculi i Asha Harkera, to ci przybyli na miejsce bez szwanku i gdy tylko statek dobił do brzegu, wysiedli z niego. Miało to miejsce w nocy, ponieważ „Demeter” stanęła w porcie dopiero wieczorem piątego dnia rejsu. Hrabia i jego nowy znajomy zabrali swoje bagaże i potem ten drugi zabrał tego pierwszego do jego posiadłości, którą nabył za jego zresztą pośrednictwem. Hrabia z naprawdę wielką przyjemnością obejrzał swój dom w Kalos i wyraził pełen zachwyt oraz zdanie, iż interesy z panem Harkerem, to dla niego czysta przyjemność. Obiecał także, że zafunduje bogaty prezent państwu młodym, kiedy już pan Ash zechce poślubić ukochaną. Prawnik podziękował z całego serca i serdecznie zaprosił go na swój ślub, który miał się odbyć już za kilka dni. Dracula odparł, że zaproszenie z radością przyjmuje i z prawdziwą przyjemnością pojawi się na ceremonii.
Po tej rozmowie Ash Harker pożegnał hrabiego i powrócił do siebie, po czym poszedł spać. Wiedział, że jego narzeczona, która już następnego dnia powraca z wycieczki, na jaką wyruszyła na wieś, do wiejskiej posiadłości swojej przyjaciółki Dawn Wenstenra, a zatem on z radością jutro ją odwiedzi. Z tą oto myślą poszedł spać.
Rano w porannym wydaniu gazety przeczytał niezwykłą wiadomość o tym, że pewna młoda kwiaciarka została znaleziona martwa na ulicy z bardzo dziwnymi ranami na szyi. Jej rany przypominały rany jak po ukłuciu agrafką, ale przecież ukłucie takim przedmiotem nie może zabić. Chyba, że owo narzędzie zbrodni było nasączone trucizną. Policja postanowiła zbadać bardzo dokładnie tę sprawę.
Wiadomość ta zaniepokoiła Harkera. Najpierw znikający na statku „Demeter” marynarze, a teraz jeszcze to dziwaczne zabójstwo? Nieco za dużo tych zbiegów okoliczności, czyż nie? Oczywiście nie podejrzewał w tej sprawie nikogo, tym bardziej zjawisk paranormalnych, ponieważ jako człowiek o racjonalnym umyśle w takowe nigdy nie wierzył. Postanowił jednak tę sprawę pozostawić policji i nie zastanawiać się nad nią. W końcu co on mógł niby uczynić? Poza tym Serena już zapewne na niego czekała.
Przyszedł w południe. Jego ukochana była cała uradowana, kiedy tylko go zobaczyła. Od razu rzuciła mu się na szyję i uściskała go z wielką radością, potem ucałowała z miłością, aby mu pokazać, jak bardzo go kocha i jak bardzo za nim tęskniła. Asha ucieszył ten cudowny i śmiały przejaw cieplejszych uczuć ze strony narzeczonej i bynajmniej nie pozostał jej w tej sprawie dłużnym. Przeciwnie, z prawdziwą rozkoszą oddał jej pocałunek i długo ją trzymał w swoich ramionach, zanim ją z nich wypuścił. Potem oboje spędzili ze sobą cały dzień i to tylko we dwoje, przy czym nie zajmowały ich wtedy tylko rozmowy. Również i to, co raczej do rozmów trudno jest zaliczyć.
Kilka dni później odbył się ślub, a potem huczne wesele młodej pary. Ash i Serena pobrali się w miejscowym kościele anglikańskim, jako iż oboje byli tego wyznania, a potem, po uroczystej ceremonii, zaprosili gości do domu, gdzie miało miejsce chyba najwspanialsze przyjęcie weselne, jakie tylko można było sobie wymarzyć. Wszyscy goście jedli, pili, tańczyli i śpiewali wesołe piosenki na cześć państwa Harkerów, a także wręczali im prezenty z życzeniami szczęścia na nowej drodze życia. Najbardziej hojni w tej sprawie byli rzecz jasna Dawn Wenstenra i jej narzeczony Clemont Holmood, którzy pełnili podczas obrządku rolę świadków.
- Życzymy wam z całego serca dużo szczęścia - powiedział narzeczony panny Dawn, który był wysokim i szczupłym mężczyzną o gęstych blond włosach, delikatnym wąsiku, szczupłej twarzy, ciemno-niebieskich oczach oraz niezwykle eleganckiej sylwetce.
- Mam nadzieję, kochana, że za miesiąc ty zechcesz zostać moim świadkiem - powiedziała Dawn do Sereny, ściskając radośnie jej dłonie - Jak na pewno dobrze pamiętasz, za miesiąc jest nasza kolej.
- Oczywiście, kochana. Jak mogłabym o tym zapomnieć - odparła wesoło Serena - Wielka tylko szkoda, że teraz nie będzie komu cię pilnować nocami, gdy będziesz miała te swoje... nocne spacery.
Serenie chodziło o to, iż Dawn niejeden raz lunatykowała w nocy i chociaż pozornie nie było to niebezpieczne dla jej życia, to już kilka razy z tego powodu poważnie się przeziębiła i dlatego też jej bliscy prosili Serenę o to, aby w miarę możliwości nocowała z nią i dbała o to, aby Dawn nie opuszczała swojego domu podczas lunatykowania. Co prawda ataki tej dość przykrej przypadłości nie zawsze miały miejsce, a właściwie zdarzały się rzadko, ale nie zaszkodziło zawsze mieć rękę na pulsie i czuwać nad Dawn.
- Spokojnie, mój narzeczony będzie mnie pilnował, gdy tylko będzie mógł - odpowiedziała jej wesoło Dawn, puszczając przy tym wesoło oczko.
Serena wiedziała, jaką to opiekę ukochanego jej przyjaciółka ma na myśli, dlatego lekko zachichotała, po czym dodała:
- No, ale nie będzie mógł chyba co noc tego robić, prawda?
- Niestety nie, ponieważ wyjeżdża na kilka dni za interesami, ale spokojnie - odpowiedziała na to Dawn - May lub Misty będą nade mną czuwać, kiedy jego zabraknie. Oczywiście to nie jest samo, wiadomo, ale cóż... Wierne przyjaciółki w każdej potrzebie są lepszą opieką niż nawet najbardziej kompetentna pielęgniarka.
- Co racja, to racja - odpowiedziała przyjaźnie Serena.
Nieco później życzenia szczęścia i pomyślności złożyli parze młodej jeszcze inni goście, w tym Misty i jej narzeczony, doktor Brock Seward, a także May i jej narzeczony, pan Gary P. Morris, z pochodzenia mieszkaniec Teksasu, wysoki oraz czarnowłosy, o opalonej skórze, ciemnych oczach, ubrany w stylu amerykańskim ze słynnym kapeluszem na głowie. Jego twarz zdobił spory wąs, zaś jego usta układały się w przyjazny uśmiech. Był bardzo śmiałym oraz odważnym, a prócz tego wiernym przyjacielem Brocka i Clemonta, których poznał podczas podróży po świecie i przyjechał z nimi do Kalos, gdzie poznał i pokochał pannę May, z którą jakiś czas temu się zaręczył.
- Pani Harker wygląda teraz o wiele cudowniej niż naga dzierlatka opalająca się w słońcu sawanny - powiedział wesoło do swoich przyjaciół.
- Lepiej powściągnij ten swój amerykański język, bo jeszcze Ash się obrazi - odparł dowcipnie Brock.
- A za cóż to się obrażać? Za to, że wychwalam urodę panny młodej? - spytał beztrosko Gary.
- Wiesz, nasz drogi przyjaciel mógłby to odebrać jako dziwaczne zaloty do jego żony - stwierdził Clemont.
- Spokojnie, ja jestem wierny mojej ukochanej i nie zamierzam tego zmieniać - odpowiedział na to Gary niezwykle poważnym tonem, ponieważ choć uwielbiał żarty, do uczuć podchodził niezwykle poważnie.
Goście wręczali państwu młodym prezenty, a i sam Ash podarował ukochanej cudowny pierścionek, ona zaś jemu prześlicznego Pichu, który z miejsca podbił serce jej męża.
Ash patrzył z radością na gości weselnych, jednakże wciąż nie mógł dostrzec pośród nich osoby, której bardzo tutaj oczekiwał.
- Coś nie tak, najdroższy? - zapytała go Serena.
- Nie, to nic takiego - odpowiedział jej Ash, obdarzając ją uśmiechem pełnym miłości - Po prostu pan hrabia Dracula miał przyjść na ślub i złożyć nam życzenia, ale... nie widzę go wśród gości.
- Spokojnie, może niedługo przyjdzie - powiedziała Serena - Być może coś go zatrzymało.
- Hrabia Mattia Dracula! - zameldował służący, a po chwili do sali weselnej wkroczył wyżej wspomniany gość.
Ash uśmiechnął się radośnie i podszedł zadowolony do hrabiego, ściskając jego dłoń, którą arystokrata wyciągnął w jego stronę.
- Bardzo miło mi pana tutaj widzieć, panie hrabio. To dla mnie prawdziwy zaszczyt - powiedział.
- Ależ to ja jestem zaszczycony, że zechciał mnie pan zaprosić na tak ważną uroczystość - odpowiedział mu hrabia - Proszę mi wybaczyć, że dopiero teraz przyjechałem, ale miałem kilka spraw do załatwienia. Prócz tego szukałem u kilku jubilerów najpiękniejsze z możliwych prezentów dla państwa młodych. W końcu, jak się jest hrabią, to trzeba zawsze pokazać się z jak najlepszej strony. Ostatecznie szlachectwo zobowiązuje.
Po tych słowach podszedł wraz z Ashem do Sereny i z olbrzymią godnością i szacunkiem skłonił się pannie młodej.
- Najdroższa, to jest pan hrabia Mattia Dracula - powiedział Ash.
- Bardzo miło mi pana poznać, panie hrabio - odparła życzliwie Serena, zaraz podając dłoń do ucałowania - Mój mąż wiele mi o panu opowiadał. Podobno kupił pan posiadłość w tej okolicy.
- To prawda i jestem z niej bardzo zadowolony - odpowiedział jej hrabia z uśmiechem na twarzy - Pani mąż rzeczywiście ma bardzo dobry smak... Względem posiadłości, jak i kobiet. Wiem, że to być może dość wyświechtany komplement, ale poważnie uważam, iż nie ma tutaj, na tej sali piękniejszej kobiety niż pani.
- Jestem pewna, że jeżeli objedzie pan dobrze całe Lumiose, to z pewnością zobaczy pan jeszcze piękniejsze damy - odpowiedziała skromnie Serena.
- Jestem pewien, że jest pani w błędzie - odparł Dracula, następnie wydobył powoli z kieszeni pudełeczko i otworzył je - To mój dar dla pani z okazji pani ślubu.
W pudełeczku był przepiękny złoty naszyjnik. Serena jeszcze nigdy w życiu nie widziała tak cudownego naszyjnika. Zadowolona westchnęła, po czym zabrała przedmiot, oglądając go bardzo dokładnie.
- Dziękuję panu, panie hrabio! - zawołała - Bardzo panu dziękuję. To jest wspaniały dar i czuję się zaszczycona.
To mówiąc podbiegła do najbliższego lustra i z radością założyła prezent od hrabiego.
- Jest wspaniały! Bardzo dziękuję! - dodała po chwili.
- Ależ nie ma za co. To dla mnie prawdziwa radość, widzieć uśmiech na pani twarzy - powiedział hrabia i zwrócił się do Asha - A to prezent dla pana, panie Harker.
Po tych słowach zdjął z palca sygnet i założył go na dłoń Asha.
- To pamiątkowy sygnet, który mój ojciec otrzymał od swojego przyjaciela. Ja zaś chciałbym, aby nosił go człowiek, którego z kolei to ja uważam za swojego przyjaciela.
- Panie hrabio... To dla mnie prawdziwy zaszczyt, ale nie wiem, czy na to zasłużyłem...
- Zasłużył pan i to bardzo. Sprawi mi pan wielką przykrość, nie przyjmując tego daru.
- No cóż... Skoro tak, to inna sprawa - odpowiedział Ash i spojrzał z dumą na otrzymany przed chwilą dar - Wobec tego, czy zechce pan poznać moich przyjaciół i pozostałych gości?
- Będę zaszczycony, jeżeli zechce pan to uczynić - odrzekł hrabia.
Ash Harker przedstawił zatem wszystkim obecnym na sali Draculę, który już po chwili prowadził bardzo przyjazną rozmowę z Clemontem i jego narzeczoną, a później również z ich przyjaciółmi. Jego elegancja i dobre maniery sprawiły, że bez trudu zyskał w oczach swoich rozmówców bardzo wiele. Ale niestety, nie w oczach ich Pokemonów. Psyduck, Piplup oraz Torchic wyraźnie byli zaniepokojeni jego obecnością, z kolei Pichu i Fennekin stroszyli futerka i piszczeli groźnie, gdy tylko przechodził koło nich, a kiedy raz rzucił w ich kierunku przyjazne spojrzenie, przerażeni schronili się pod stołem. Nie uszło to uwadze Asha, którego zachowanie stworków bardzo zdziwiło. Podobnie jak i to, że w żadnym lustrze, obok którego przechodził hrabia, nie było w ogóle widać jego odbicia. Dlaczego jednak tak było, nie umiał sobie tego wyjaśnić. Wiedział jednak, że coś mu to nagle zaczyna przypominać, ale co konkretnie? Tego jeszcze nie wiedział.
***
Minęło kilka dni od ślubu Asha i Sereny i w mieście nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Może poza tym, że kilku bezdomnych i osób o raczej wątpliwej reputacji zostało znalezionych na ulicy z tajemniczymi ranami na szyi, ale tylko dwoje z nich zmarło od odniesionych ran, pozostali zaś żyli i opowiadali jakieś niestworzone historie o wielkiej bestii, która podobno ich zaatakowała. Policja nie bardzo w to wierzyła i nie wiedziała, czy powinna łączyć ich przypadki ze sprawą kwiaciarki, czy też uznać za osobny przypadek. Podejrzewali, że być może miasto atakują Pokemony nietoperze Noibaty i Noiverny, bardzo zresztą popularne w tych stronach, które potrafią na głodzie atakować również i ludzi. W tym celu wysłano specjalne jednostki mające patrolować okolice i wyłapywać wszystkie Pokemony tego rodzaju. Sądzili, że to z pewnością one są odpowiedzialne za te wszystkie niezwykłe wydarzenia i ich wyłapanie powstrzyma te niezwykłe zjawiska.
Nasza para młoda nie zwracała na to większej uwagi zajęta dbaniem o swój dom i przerobieniem go tak, aby z kawalerskiego domu (którym był za czasów kawalerskiego życia Asha) został on domem rodzinnym, w którym za jakiś czas być może pojawią się dzieci. Zajęcie to bardzo pochłaniało oboje małżonków do tego stopnia, że z przyjaciółmi nie mieli oni aż tak stałego kontaktu jak wcześniej. Oczywiście spotykali ich, ale w dużej mierze przede wszystkim dbali o wystrój swojego domu oraz dostosowanie go do ich przyszłej rodziny, którą planowali założyć.
Ważnym zadaniem Asha było także oprowadzenie hrabiego Matti Draculi po mieście i jego okolicach, co wykonał w zaledwie dwa dni po swoim ślubie, za co arystokrata hojnie go wynagrodził. Powiedział, że lepszego niż on przewodnika nie mógłby sobie wymarzyć i wyraził nadzieję, iż pan Harker będzie równie dobrym mężem, co przewodnikiem, to zaś w ustach hrabiego było naprawdę ogromnym komplementem.
Ponieważ w dwa dni (czy raczej dwa wieczory, ponieważ hrabia lubił chodzić po mieście tylko wieczorem lub wczesną nocą) zdołali obejrzeć całe Lumiose, Dracula powiedział, że już wszystkie zaułki są mu dobrze znane i Ash nie musi już zaniedbywać z jego powodu małżeńskich obowiązków, do których nasz bohater z radością powrócił. Hrabia zaś rzeczywiście bardzo szybko odnalazł się w mieście, które jednak z jakiegoś powodu straciło dużo swojej atrakcyjności z powodu tych tajemniczych napaści, za które podobno odpowiadały jakieś Pokemony nietoperze. Ludzie bali się wychodzić na ulicę po zmroku, choć kiedyś bez wahania to robili i zachowywali wzmożoną ostrożność. Także hrabia podczas swoich wieczornych wędrówek raczej nie zastał wielu ludzi, jednak nie przeszkadzało mu to w żaden sposób. Ostatecznie samotność miała dla niego naprawdę wiele zalet, zwłaszcza z tego względu, iż zdążył już do niej przywyknąć.
Wkrótce jednak w sielankę naszej młodej pary wkradły się ponownie przykre sytuacje. Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy to pewnej nocy panna Dawn znowu lunatykowała i wyszła na dwór, pomimo opieki Misty oraz May, które na zmianę pilnowały, aby nic takiego nie miało miejsca. Niestety, one także musiały chodzić spać i przez to mogły nie zauważyć, kiedy to nastąpiło. Tak też się stało z May, która tej feralnej nocy pilnowała przyjaciółki, śpiąc wraz z nią w jednym łóżku. Obudził ją dopiero silny powiew wiatru, który nastąpił z chwilą, w której Dawn otworzyła w transie okno i wyszła na zewnątrz, wciąż pogrążona we śnie. May szybko zarzuciła szlafrok i pobiegła za nią, próbując ją zatrzymać. Dawn jednak zdążyła zniknąć w ciemności i May musiała wyglądać jej praktycznie wszędzie dookoła, nie mając pojęcia, gdzie ona może być. W końcu ją wypatrzyła, w czym pomógł jej fakt, że Dawn miała na sobie nocną koszulę białego koloru, a ta bardzo mocno się wyróżniała na tle nocy. Pobiegła szybko za nią z obawy, aby Dawn nie zrobiła sobie krzywdy i wówczas zauważyła coś nad wyraz przerażającego. Coś, czego jeszcze nigdy nie widziała. Coś, co zmroziło jej krew w żyłach i sprawiło, że przez chwilę nie była w stanie wydusić z siebie słowa.
Tym widokiem była Dawn w nocnej koszuli, leżąca na kamiennej ławce, nad którą pochylał się jakiś nietoperzo-podobny stwór. Z odgłosów, jakie z siebie wydawał można było łatwo zgadnąć, iż wysysa on jej krew. May przez chwilę nie wiedziała, co ma powiedzieć, a tymczasem stwór oderwał się od szyi dziewczyny i spojrzał w kierunku May. Blask księżyca padł na niego i wówczas May zauważyła, że jest to wielki Noivern, z którego kłów cieknie krew. Zasyczał on przerażająco, przez co dziewczyna nie wytrzymała i wrzasnęła ze strachu. Nietoperz wówczas jednak jakby zaniepokoił się, iż ów wrzask sprowadzi tu ludzi i odleciał szybko, pozostawiając swoją ofiarę na kamiennej ławce. May dopiero po chwili zdołała uspokoić nerwy, a gdy już to zrobiła, to szybko podbiegła do Dawn, która zdążyła odzyskać przytomność.
- Co się dzieje? Dlaczego jestem na dworze? Znowu lunatykowałam? - pytała zaniepokojonym głosem - May, kochana! Jak to dobrze, że jesteś. Miałam okropny sen... Co ci jest, moja droga? Dlaczego ty jesteś taka przerażona? I dlaczego boli mnie szyja?
- Opowiem ci, ale w domu, kochanie - powiedziała do niej przyjaźnie May, zabierając Dawn z kamiennej ławki - Ale nie wiem, czy mi uwierzysz, kiedy to zrobię. Właściwie, to sama sobie nie dowierzam, jak tylko o tym pomyślę. Gdyby nie rany na twojej szyi, pomyślałabym, że śniłam.
- Rany na mojej szyi? Ktoś mnie zranił w szyję? Oj, głowa mnie boli! Słabo mi! Muszę się położyć! - mówiła załamanym głosem Dawn, niemalże słaniając się na nogach.
- Spokojnie, maleńka. Dobry sen, a potem jakieś porządne śniadanie rano i odzyskasz siły - powiedziała do niej pocieszająco May.
***
May nieco przeceniła dobroczynną moc czynników, które wymieniła jako zbawcze i pomocne dla jej przyjaciółki. Dobry sen i solidne śniadanie niestety nie przywróciły całkowicie sił biednej Dawn. Ona wciąż była słaba i zmęczona, jakby całą noc nie spała. May czuwała przy niej cały czas, żeby jej pomagać w razie potrzeby, ale nie była w stanie zawiadomić o tym wszystkim lorda Goldaminga, nie chcąc go niepokoić. Wiedziała, że teraz zajęty jest swoimi interesami i nie powinien ich przerywać. Poza tym była zdania, iż cała ta przykra sytuacja ulegnie zmianie, gdy już Dawn dobrze wypocznie, po co zatem niepokoić jej ukochanego?
Niestety, Dawn nie odzyskała sił, zaś kolejnej nocy, pomimo tego, iż May czuwała bardzo uważnie zanim zasnęła, a okno pozostało wciąż mocno zamknięte, panna Wenstenra znowu miała nieprzyjemną przygodę. Jej rany, które zdążyły przez cały dzień powoli się zagoić, rano były znowu świeże i otwarte. Do tego jeszcze kilka kropelek krwi widniało na dywanie, co wskazywało na to, że jakieś stworzenie tutaj weszło i musiało ją zaatakować we śnie, ale w taki sposób, że ani Dawn, ani May nie obudziły się. Zaniepokojona tym faktem wezwała na pomoc Misty, aby razem czuwały nad przyjaciółką na zmianę. Jedna z nich miała spać przy niej przez pół nocy, a druga czuwać przez owo pół nocy przy łóżku Dawn. A około północy zmienić się na stanowisku. May była zdania, że tylko w taki sposób zdołają ocalić swoją przyjaciółkę przed kolejnym atakiem tego jakże tajemniczego stworzenia.
Ochrona pomogła, ale niestety tylko połowicznie, ponieważ Dawn nie została zaatakowana, lecz za to ofiarą padła czuwająca wtedy Misty. To ją ugryzł i to jej wyssał tym razem krew ów tajemniczy Noivern, który wcześniej zaatakował pannę Wenstenra. Misty miała wskutek tego ataku nie tylko osłabiony organizm, ale takie same rany na szyi, co jej przyjaciółka. May była zrozpaczona i wściekła sama na siebie. Jej plan, zamiast pomóc, tylko zaszkodził. Uznała, że nie warto tracić czasu i wezwała swojego ukochanego i opowiedziała mu o wszystkim, ten zaś wezwał doktora Brocka Sewarda, który przybył od razu, jak tylko został poinformowany o zaistniałej sytuacji.
- Jesteście wreszcie! - zawołała May z radością, kiedy tylko zauważyła obu mężczyzn - Bardzo się cieszę, że przybyliście. Jestem niespokojna. Co się tutaj w ogóle dzieje? Dlaczego ten Noivern nas atakuje? Dlaczego się na nas uwziął?
- Jeśli to jest bezmyślna bestia, to nie odgadniesz jego motywacji - odparł na to ponuro Brock Seward - Uważam, że to po prostu jakiś głodny Pokemon, który zasmakował w krwi waszej przyjaciółki i dlatego ciągle tu przychodzi po więcej.
- Ale przecież Pokemony z okolicy nigdy dotąd nie atakowały ludzi - rzekła zasmucona May.
- Widocznie musiało to się zmienić - powiedział Brock.
- Co tam Noivern! Mamy znacznie większy problem - dodał Gary Morris - Znacie ostatnie nowiny? Wczoraj w nocy z pobliskiego zoo uciekł Wolfgang.
- Co?! Ten wielki Mightyena?! - zawołała przerażona May, zasłaniając sobie usta dłońmi.
- Nie inaczej, właśnie on - odpowiedział jej Gary - Podobno krąży gdzieś w okolicy. Poszukuje go policja i strażnicy z zoo, ale to jest cwana bestia i nie wiem, kiedy go złapią. Może być agresywny, zwłaszcza, że przecież uciekł i na wolności raczej nie będzie miał gdzie się posilić. Co za tym idzie, jest on teraz podwójnie niebezpieczny. Noiverny lubiące pić ludzką krew, to przy nim pikuś.
Brock tymczasem obejrzał Dawn i Misty, ale nie umiał nic powiedzieć ponad to, że straciły dużo krwi. Radził dawać im dużo soku i jedzenia, mając nadzieję, iż w ten sposób odzyskają siły. Nakazał też służbie, aby strzegła nocą wszystkich drzwi i okien. Miał nadzieję, że to pomoże i jeżeli tylko nietoperz pojawi się w okolicy, zostanie zastrzelony.
Niestety, problem ten był zbyt poważny, aby tak błahe rozwiązanie było w stanie pomóc. Dowodem tego może być fakt, że mimo poważnych zabezpieczeń i tego, że służba prawie całą noc nie spała, ktoś i tak wszedł do środka i zaatakował śpiące ze sobą obie pacjentki, a May, Brock i Gary, chociaż czuwali, zasnęli jak zaczarowani i nie byli w stanie niczego zauważyć. Dopiero rano odkryli, że rany na szyjach Dawn i Misty są znowu świeże i leci z nich krew. Sprawa była coraz bardziej przerażająca. Służba mogłaby przysiąc, że czuwała całą noc i nikogo nie wpuściła, a jednak coś weszło do sypialni obu dziewczyn i znowu wysysało ich krew. Brock szalał z niepokoju i obawy o życie swojej ukochanej. Zaczął snuć coraz bardziej szalone teorie spiskowe w tej dziedzinie.
- A może to wcale nie jest wina dzikiego Pokemona? Może ktoś inny atakuje? - mówił niby do Gary’ego i May, ale tak właściwie, to sam do siebie - Może to ktoś z pacjentów mojego szpitala? Tylko kto? Zaraz... Renfield! Tak! Jestem pewien, że to jego sprawka!
- Renfield? - zapytała May - A kto to taki?
- To jeden z pacjentów mojego szpitala - odpowiedział Brock Seward - Jest on dziwnie zafascynowany krwią oraz wysysaniem jej! Tak, to musi być on! Ale jak opuszcza szpital i powraca do niego? Niby taki wariat, a jaki sprytny! Już ja sobie pogadam z moim personelem i jak odkryję, kto nie zdołał tego wariata dopilnować, to już mu pokażę!
Po tych słowach wybiegł z domu, zostawiając wcześniej polecenia dla służby i pobiegł do szpitala, gdzie natychmiast odnalazł on celę Renfielda i bez pytania wparował do jej środka, wołając:
- Dobrze, draniu! Dość tego dobrego! Gadaj, dlaczego je atakujesz?!
Meowth Renfield przyglądał się z uwagą swojemu lekarzowi i spytał:
- O czym pan mówi, panie doktorze?
- Dobrze wiesz, o czym! Moja narzeczona oraz jej przyjaciółka atakowane są przez jakieś tajemnicze stworzenie, które wysysa ich krew!
- Że co, proszę?! Wysysa ich krew? - zapytał wyraźnie bardzo tym tematem zaintrygowany Meowth - To bardzo interesujące! Muszę go poznać. Brzmi niczym kolega po fachu!
Rozdrażnił tym Sewarda, który go złapał za poły jego ubrania i zawołał ze wściekłością w głosie:
- Gadaj zaraz, jak ty stąd wyłazisz i wchodzisz do domu Dawn... To znaczy panny Wenstenra! Gadaj zaraz, po mi puszczą nerwy!
Meowth poczuł, że jego życiu rzeczywiście coś zagraża, dlatego zszedł mu szybko z twarzy głupkowaty uśmiech i powiedział przepraszającym tonem:
- Wybacz mi, doktorku. Nie chciałem cię zdenerwować. Po prostu nie wiem, o czym ty do mnie mówisz. Ja nie wychodziłem stąd już od dawna, nawiasem mówiąc z twojej woli.
- I ja mam niby w to uwierzyć?
- Możesz sobie mnie sprawdzać, jeżeli chcesz, ale prawda jest taka, że nie opuściłem tego pokoju i to od dawna. Nie wolno mi, a ja słucham twoich poleceń, doktorku. Sprawdzaj mnie, ile tylko chcesz. Ja nie powiem ci nic ponad to, co już powiedziałem.
Brock zrozumiał, że niczego z niego już nie wyciśnie i dlatego też dał sobie spokój z przesłuchaniem wariata. Zresztą wiele wskazywało na to, że rzeczywiście Meowth Renfield był niewinny. Ale nie był to raczej też jakiś zwykły Noivern. Raczej nie zdołałby wejść do pokoju i to jeszcze pilnie strzeżonego. Nie pasowało mu to do wizji bezmyślnego oraz dzikiego zwierza, który zasmakował we krwi młodych dziewczyn, po czym powraca po więcej. Bo czy dziki zwierz mógłby dokonać tego, czego dokonało to stworzenie? Trudne pytanie.
Takie właśnie myśli krążyły po głowie biednego doktora Brocka Sewarda, kiedy tylko wracał spokojnie do domu Dawn. Wiedział, że w obecnej sytuacji nie ma szans poradzić sobie samemu, dlatego postanowił wezwać pomoc i już nawet wiedział, kogo wezwie.
Gdy dojechał na miejsce, zauważył przed domem Rapidasha, którego właśnie zabierała do stajni służba. Poznał tego konia bez trudu. To był wierzchowiec lorda Goldaminga. A zatem Clemont już przyjechał. Lepiej, żeby zanim zobaczy Dawn dowiedział się o jej sytuacji od niego.
- Clemont! Clemont! - zawołał Brock, wbiegając do domu - Słuchaj, musimy porozmawiać!
- Witaj, Brock! Czy coś się stało? - zapytał Clemont, który właśnie podawał służbie płaszcz i kapelusz - Wyglądasz jakoś blado. Czy to przez tego wilka, który uciekł z zoo? Nie widziałem go, jak tu jechałem.
- Nie chodzi mi o Mightyena, choć on też mnie niepokoi - odpowiedział mu Seward - To dotyczy innego Pokemona. Słyszałeś może o tych atakach Noivernów i Noibatów?
- Tak, ale co to ma do rzeczy?
- Chodzi o to, że Dawn miała z nimi ostatnio styczność. Misty zresztą też. Trzeba je zabrać do szpitala i odizolować od niebezpieczeństwa. Tylko wtedy będą bezpieczne.
- Odizolować? Misty? - zapytał ironicznie Clemont, który uznał całą sprawę za żart - Słyszałeś, Gary? Niedawno chciał ją poślubić, a teraz chce ją zamknąć w szpitalu dla obłąkanych. Nasz drogi doktorek ma zwariowane pomysły.
- Nie takie znowu zwariowane - odpowiedział mu Gary, który przed chwilą wszedł do pokoju - Jak sam je zobaczysz, to zrozumiesz.
Clemont natychmiast przestał się śmiać i wszedł wraz ze swymi przyjaciółmi do pokoju, w którym w łóżku leżały Misty oraz Dawn. Obie były blade w sposób nienaturalny, do tego jęczały ze zmęczenia, co jakiś czas poruszały się na łóżku, prawie bez przerwy mając też zamknięte oczy. Obok nich siedziała May, która nad nimi czuwała w towarzystwie swego wiernego Torchica, a także Psyducka oraz Piplupa, siedzących na łóżku i klepiących z czułością dłonie swoich pań. Na widok mężczyzn dziewczyna wstała i rzekła smutnym tonem:
- Nie jest im lepiej. Dopiero co jadły, a teraz padły zmęczone na łóżko i śpią. A w każdym razie próbują.
Clemont zaniepokojony podbiegł do Dawn i złapał ją za dłoń. Była ona blada i niesamowicie zimna. Gdyby nie to, że dziewczyna poruszała się na łóżku, a także oddychała, pomyślałby, iż umarła.
- Dawn... Moja biedna, maleńka Dawn... Co jej się stało?
- Ona i Misty miały nieszczęście trafić na groźnego Pokemona, który wchodzi tu jakimś cudem i wysysa im krew - odpowiedział Brock - Nie wiem, co mogę zrobić, aby im pomóc. Sam nie dam sobie rady. Pomyślałem, że trzeba by wezwać wsparcie.
- Jakie konkretnie? - zapytał Gary.
- Chciałbym wezwać tutaj mojego dawnego mentora, profesora Samuela Van Helsinga.
- Van Helsing? Brzmi jak jakiś czarownik lub oszust.
- O, zapewniam cię, Gary, że jesteś w błędzie - odrzekł na to lekko oburzony Brock - To jest jeden z najlepszych uczonych na świecie. Do tego jak nikt wie wszystko o Pokemonach, zwłaszcza tych dzikich.
- W takim razie sprowadź go tutaj i to bez względu na koszty - powiedział stanowczym tonem Clemont.
***
Brock rzeczywiście zadepeszował do profesora i wezwał go do Lumiose. W tym samym czasie Ash Harker musiał wyjechać na jeden dzień w sprawach firmy, dla której pracował. Serena pozostała zatem sama, mając za towarzysza wiernego Fennekina. Nie wiedziała ona o problemach swoich przyjaciółek, ponieważ Brock nie powiadomił ją o tym, będąc całkowicie przekonanym, że sam poradzi sobie z tym wszystkim i Serena odkryje ich chorobę, gdy już będzie po sprawie. Potem, kiedy pojął, że sam sobie nie poradzi, nie chciał zmieniać tego stanu rzeczy i wciąż zachował przed Sereną milczenie i poprosił May i Gary’ego, aby także to zrobili. Ci, choć niezbyt chętnie, wykonali jego polecenie. Z tego też powodu Serena nie wiedziała o niczym i spokojnie robiła swoje.
Pewnego pochmurnego dnia, kiedy słońce z powodu ogromnej ilości chmur na niebie nie było widoczne, Serena Harker postanowiła wyjść z domu na spacer w towarzystwie swego wiernego Fennekina. Tak też zrobiła i wkrótce szła powoli i bez pośpiechu przez uliczki miasta, zastanawiając się przy tym, co też porabia jej mąż i kiedy do niej wróci. Miała nadzieję, że powróci szybko, bo bardzo za nim tęskniła.
- Zobaczcie rewelacyjny kinematograf! Cud techniki! Wkroczcie z nami w XX wiek! - krzyczał jakiś chłopak, reklamujący właśnie świeżo przywieziony do miasta wynalazek braci Lumiere.
Serena zatrzymała się przez chwilę i posłuchała z uwagą tego, jak dalej ów chłopak wychwala zalety tego nowego wynalazku i opowiada o tym, jaki to on jest cudowny i wszyscy muszą go zobaczyć, aby w pełni go docenić.
- Interesujące, prawda? - usłyszała za swoją czyjś głos.
Odwróciła się i zauważyła wówczas stojącego tuż za nią hrabiego Draculę. Mężczyzna stał oparty o laseczkę i z uwagą patrzył na panią Harker, mając na twarzy tajemniczy uśmiech.
- Ten kinematograf brzmi bardzo interesująco - powiedział po chwili hrabia - Bardzo chciałbym go zobaczyć. Nie pamiętam tylko, gdzie jest ta ulica, na której ma mieć miejsce pokaz.
- O, pan hrabia - odpowiedziała przyjaźnie Serena - To ulica, którą wszyscy tutaj znają. Może pan zapytać kogokolwiek. Łatwo ją panu wskażą.
Stojący tuż przy jej nodze Fennekin nastroszył lekko futerko i zawarczał na widok Draculi. Ten uśmiechnął się tylko i zlekceważył to, dalej z wielką uwagą przyglądając się Serenie.
- A może pani mogłaby mnie tam zaprowadzić? - zapytał po chwili - Ja wiem, że to może nie jest zbyt uprzejme prosić o to panią, młodą mężatkę, ale przecież jesteśmy z pani mężem przyjaciółmi. Wierzę, że nie miałby mi za złe tej maleńkiej przysługi z pani strony.
- Myślę, że nie, choć jako przyzwoita mężatka nie powinnam być widziana na ulicy z obcymi mężczyznami - odpowiedziała Serena - Jeszcze to może zrodzić niewybredne plotki, a tych wolałbym uniknąć. Dlatego proszę mi wybaczyć, ale...
Chciała odejść, lecz Dracula zastąpił jej drogę.
- Czy nie uważa pani, że coś mi się należy za ten uroczy naszyjnik, który pani ofiarowałem?
- Słucham? Pan żąda zapłaty za prezent ślubny?! - zapytała oburzonym tonem Serena - Drogi hrabio, nie jestem arystokratką, ale powiem bez ogródek, że pan za dużo sobie pozwala wobec mnie! Ja jestem uczciwą kobietą! A naszyjnik mogę panu odesłać jeszcze dziś!
Wyminęła dumnie hrabiego i już miała odejść, gdy usłyszała jego głos, który przybrał przepraszający ton.
- Proszę mi wybaczyć, ja nie chciałem pani urazić. Po prostu jestem tu wciąż nowy i nie znam zbyt dobrze nikogo poza panią i jej mężem, a pani mąż wyjechał, jak mi powiedziano i dlatego nie mam kogo o to prosić. Ale rzeczywiście moje słowa zabrzmiały nazbyt śmiało, zatem proszę mi wybaczyć.
To mówiąc skłonił się i odwrócił, jakby chciał odejść. Serena poczuła, że być może niepotrzebnie na niego naskoczyła i powiedziała:
- Przepraszam za mój gniew. Po prostu... Nie chciałabym, aby pan pomyślał, że jestem kobietą, która łatwo pod nieobecność męża idzie z pierwszym lepszym człowiekiem na spacer po mieście.
- Nigdy bym tak o pani nie pomyślał - odpowiedział hrabia przyjaźnie - Czy zatem, skoro niesnaski między nami się już zakończyły, zechce mi pani pokazać kinematograf?
- Oczywiście, z przyjemnością pana zaprowadzę - odparła Serena, całkowicie lekceważąc przy tym warczącego z niepokoju Fennekina, który szarpał ją za rąbek sukni i próbował odciągnąć jak najdalej od hrabiego.
Hrabia podał dziewczynie dłoń, którą ta z wielką radością przyjęła i mimo ostrzegającego warczenie Fennekina, ruszyła z nim w kierunku ulicy, na której to miał się odbyć pokaz kinematografu. Dość szybko tam dotarli i kiedy tylko się tam znaleźli, to weszli do środka, kupili bilety i stanęli w sali projekcyjnej. Sala ta była jeszcze pozbawiona siedzeń, gdyż kinematograf był nowym wynalazkiem i nie wiedziano, czy przyjmie się on i czy ludzie będą chcieli przychodzić masowo na pokazy, dlatego póki co ustawianie siedzeń nie opłacałoby się. Wtedy jeszcze nie wiedziano, że kinematograf, później nieco przerobiony na kino, zyska tak wielką popularność. W tamtych czasach był to jeszcze wynalazek nowy i niezwykły, a wszyscy co nowe i niezwykłe początkowo zawsze budzi mieszane uczucia, zanim ludzie je zdołają zaadoptować i polubić, jeżeli oczywiście w ogóle to zrobią.
Dracula i Serena, w towarzystwie wciąż pełnego niepokoju Fennekina, stanęli w pobliżu ekranu, na którym zaczęto wyświetlać różnego rodzaju obrazu. Jednym z nich był wjazd pociągu na stację kolejową. Obraz był tak bardzo realistyczny, iż niektórzy widzowie przez chwilę myśleli, że pociąg zaraz wyskoczy z ekranu i wjedzie prosto na nich, ale szybko się uspokoili widząc, że byli w błędzie. Potem doszły do tego kolejne ruchome obrazy, takie jak np. wyjście robotników z fabryki, a następnie już coraz bardziej niezwykłe z użyciem czegoś, co dziś nazywamy efektami specjalnymi. Były to obrazy ukazujące np. jadącego rowerzystę, który to zupełnie niespodziewanie przemienia się w automobil oraz senne wizje żonatego mężczyzny, który zamyka oczy i ma sen, w którym dwie skąpo odziane niewiasty siadają mu na kolanach i rozpieszczają go czule, po czym on budzi się i widzi swoją żonę, starą heterę, która grozi mu miotłą i posyła po coś do sklepu.
- Niezwykłe, to jest naprawdę niezwykłe - powiedział Dracula głosem pełnym szczerego podziwu - Nauka poczyniła prawdziwe postępy.
- Nauka? Nie jestem pewna, czy to można nazwać nauką - odparła na to Serena - Postępem, to i owszem, ale czy nauką? Sądzi pan, że pani Currie i jej mąż byliby tego samego zdania?
- Nauka to nie tylko państwo Currie - odpowiedział na to Dracula.
- Oczywiście, że nie. To tylko taki przykład - odparła Serena, patrząc z uwagą na hrabiego.
Ten przyglądał się jej coraz bardziej uważnie i nagle, kiedy ludzie z coraz większą uwagą zaczęli obserwować kolejny ruchomy obraz, Dracula położył dłoń na dłoni Sereny. Ta odsunęła się od niego i poczuła, że cała ta sytuacja zaczyna ją niepokoić, dlatego powiedziała:
- Powinnam już iść. Dziękuję panu za miło spędzony czas, ale... Na mnie już pora.
Chciała odejść, ale Dracula złapał ją za dłoń i bardzo czule ją ucałował.
- Proszę mi wybaczyć moją śmiałość, ale inaczej nie umiem wyrazić swoich uczuć wobec pani.
- Prosiłabym jednak, aby pan przestał - powiedziała stanowczo Serena - Ja mam męża, którego kocham.
- A ja kocham panią - odparł na to Dracula - Jest pani miłością mojego życia.
- Proszę przestać!
- Czekałem tyle lat, aby cię odnaleźć. Tyle czasu, tak wiele zmarnowanych w samotności lat. Ale warto było czekać. Warto.
Serena chciała znowu zaprotestować i uciec, gdy nagle w całej sali rozległy się głośne krzyki przerażenia. Pani Harker spojrzała na ludzi zaniepokojona tą sytuacją i wówczas zauważyła powód tych wrzasków. Był nim ogromny Mightyen chodzący po sali i warczący groźnie w kierunku ludzi, pierzchających przed nim w popłochu. Serena przerażona złapała na ręce Fennekina i rzuciła się w kierunku wyjścia, ale niestety tłum napierał na nie tak mocno, że ucieczka tą drogą była niemożliwa. Musiała zawrócić i poszukać innego wyjścia, gdy wtem tuż przed nią stanął Pokemon wilk. Serenę zamurowało z przerażenia. Złapała się dziko za serce i poczuła, że nie jest w stanie ruszyć się w żadnym kierunku. Mightyen z kolei zawarczał ku niej groźnie, ślina kapała mu z pyska, a on sam wyglądał tak, jakby miał nagle na nią skoczyć. Wtem czyiś męski głos stanowczo i ostro krzyknął coś w jego stronę. Było to słowo w jakimś obcym języku, którego Serena nie mogła zrozumieć, ale wilk widocznie zrozumiał, ponieważ spuścił uszy, oblizał spokojnie wargi, po czym usiadł jak grzeczny pies na podłodze. Wówczas to z cienia wyszedł Dracula. Podszedł do wilka powoli i zaczął go czule głaskać po łbie.
- Podejść tu, Reno - powiedział przyjaźnie do Sereny.
Pani Harker nieco niepewnie zrobiła krok w kierunku Mightyena, ale widząc, że rzeczywiście jest on spokojny, kucła przy nim i podobnie jak Dracula zaczęła go przyjaźnie głaskać.
- Oni cię lubi - powiedział życzliwie hrabia.
Serena uśmiechnęła się i głaskała mocniej łeb wilka, który zachowywał się teraz jak grzeczny, dobrze wytresowany pies.
- Chyba rzeczywiście mnie lubi - rzekła po chwili.
- Nie dziwi mnie to. Jak można ciebie nie lubić? - spytał uroczo hrabia.
Oboje powoli dalej głaskali kudłaty łeb Pokemona wilka.
- Od zwierząt wiele się można nauczyć - powiedział po chwili Dracula.
Nieco później do sali wkroczyła policja wraz z pracownikami zoo, których powiadomiono o zaistniałej sytuacji i zabrali ze sobą Mightyena, zakuwając my pysk w kaganiec i biorąc go na smycz. Byli zdziwieni, że wilk bez protestu z nimi idzie, ale widok hrabiego Matti Draculi, cudzoziemca o orientalnym pochodzeniu wszystko im wyjaśnił. Uznali, że musi być on znakomitym treserem zwierząt z Europy, o których tak wiele słyszeli.
C.D.N.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Przygoda 129 cz. II
Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...
-
Tutaj zaś znajdują się krótkie opisy przygód bohaterów serii „ Ash i Serena na tropie ”. Dzięki nim łatwiej przypomnicie sobie, o czym był k...
-
Świat Pokemonów - a oto kilka wiadomości niezbędnych po to, aby można było zrozumieć całą fabułę. Akcja naszej historii dzieje się w świe...
-
Początek, czyli jak to się zaczęło Pamiętam jak dziś dzień, w którym Ash zdołał spełnić swoje marzenie i został Mistrzem Pokemon. Było t...