Pieśń o zing cz. V
W recepcji bardzo łatwo się dowiedzieliśmy, dokąd pojechała Mavis i jej ojciec. Odkryć ten fakt było bardzo łatwo, ponieważ kobieta pracująca w recepcji sama zamawiała bilety na samolot, który leciał do Dublina i potem była na tyle uprzejma, żeby nam to powiedzieć. Prócz tego dowiedziała się dla nas, kiedy dokładnie będzie kolejny samolot do Dublina i oczywiście też i taki, który będzie posiadał wolne miejsca. Taki samolot trafił się dopiero następnego dnia, więc zamówiliśmy na niego bilety, a potem spakowaliśmy swoje rzeczy i przygotowaliśmy się do lotu. Wiadomość o tym, że chcemy lecieć do Irlandii niezbyt się spodobała Frankowi Randallowi, którzy wszak liczył na to, że zajmiemy się sprawą jego zaginionej żony, ale uspokoił się, kiedy mu powiedzieliśmy, iż wrócimy za parę dni i wtedy z wielką chęcią zajmiemy się jego sprawą. Mężczyzna wyraźnie posiadał pewne obawy, że postąpimy inaczej, ale oczywiście musiał nas puścić i liczyć na to, iż jeszcze tu wrócimy i dotrzymamy danego słowa. Po prostu musiał nam zaufać, co też oczywiście zrobił, choć raczej łatwo mu to nie przyszło.
Tak czy inaczej przygotowaliśmy się do wyjazdu i już następnego dnia pożegnaliśmy Franka, Briannę i Colina, po czym wyruszyliśmy na lotnisko. Tam zaś wsiedliśmy do samolotu i usiedliśmy na swoich miejscach. Rzecz jasna obecność towarzyszących nam Pikachu oraz Buneary wzbudził spore zdumienie u pasażerów, a już zwłaszcza w dzieciach, które bardzo chciały je osobiście lepiej poznać oraz zrobić sobie z nimi zdjęcie, także trzeba było to jakoś wytrzymać i to przez cały lot. Ale prawdę mówiąc, to również podczas lotu do Szkocji wszyscy pasażerowie (w tym głównie ci będący dziećmi) zachowywali się w taki sam sposób i tak na dobrą sprawę, to ta sytuacja powtarzała się praktycznie w każdym miejscu bez Pokemonów, do którego byśmy się nie udali, a ponieważ zwiedziliśmy już parę takich miejsc, to już w pewnym sensie zdołaliśmy jakoś do tego przywyknąć - choć rzecz jasna irytujące to wciąż pozostało.
Wracając jednak do faktów, to starając się w miarę swoich możliwości nie przejmować się grupą bzików próbujących skorzystać z okazji, aby móc poznać prawdziwe Pokemony, w jakiś sposób zdołaliśmy dotrzeć i to bez żadnych przygód do Dublina, gdzie rozpoczęliśmy poszukiwania Mavis i jej ojca. Jonathan był pełen dobrych myśli w tej sprawie i niezmiennie wierzył w to, że znajdziemy jego ukochaną. Pamiętał doskonale, że panna Stoner opowiadała mu sporo o sobie i przy okazji też o posiadłości swojego ojca w Irlandii, która to posiadłość stała gdzieś na obrzeżach Dublina. Co prawda możliwość, że właśnie tam się udali była raczej niewielka, ale zawsze od czegoś przecież trzeba było zacząć. Prócz tego Ash uważał, że wyjazd do tego właśnie miejsca jest nawet dość pomysłowy.
- Pomyślcie tylko, jeśli ktoś was prześladuje i ściga po całym świecie, to przecież ostatnie miejsce, w którym powinniście się ukryć to wasz dom, prawda?
- To chyba oczywiste - powiedziałam z lekką ironią w głosie.
- Otóż wcale nie, skarbie! - zachichotał wesoło Ash - Tak by pomyślało dziewięć na dziesięć osób, ale dziesiąta osoba pomyślałaby, że jej własny dom w takiej sytuacji to jest najlepsza kryjówka, bo nikt by nie pomyślałby, że jesteście tacy głupi i się ukryjecie w spalonej kryjówce, która jest wręcz pierwszym miejscem, od których ktoś rozpocznie szukanie was. Jak więc powiedziałem, dziewięć na dziesięć osób uzna dom poszukiwanej osoby za ostatnie miejsce na kryjówkę i nawet jej nie sprawdzi, a dziesiąta osoba już uzna, że dlatego właśnie jest super kryjówką i warto ją sprawdzić.
- I rozumiem, że tą dziesiątą osobą jesteś ty? - zapytałam dowcipnie.
Odkąd Ash porzucił emeryturę i wrócił do gry, to bywał w tych swoich wywodach detektywa jeszcze bardziej przemądrzały i także trochę bardziej zarozumiały niż przedtem. Ale oczywiście dobrze wiedziałam, że te cechy zawarte w tonie jego wypowiedzi są w dużej mierze lekkimi wygłupami, a w trochę mniejszej przejawem sporej pewności siebie, która pchała Asha do zwycięstwa i do tego dawała mu siły, aby owo zwycięstwo osiągnąć. Tak więc, jako osobisty doktor Watson mojego ukochanego Sherlocka Asha po prostu musiałam akceptować jego zachowanie, które objawiało się choćby lekkimi przechwałkami podczas prowadzenia śledztwa, jak i również tym jego jakże przemądrzałym tonie w trakcie wypowiedzi wyjaśniających jego sposób myślenia. Prawdę jednak mówiąc, to również i za to kocham Asha. W końcu to część jego osobowości, która dodaje mu tylko uroku i sprawia, że jest bardziej słodki. Dlatego też kochałam go za całokształt jego osoby oraz jego osobowości. Nawet jeśli nadużywał przechwałek i przemądrzałego tonu w swoich wypowiedziach.
- O tak, zgadza się - odpowiedział na moje pytanie, lekko się przy tym uśmiechając - Dlatego też uważam, że Jonathan posiada całkowitą rację, że tam właśnie chcę rozpocząć swoje poszukiwania.
- Pika-pika! Pika-pi! - zgodził się ze swoim trenerem Pikachu.
- To może rozpoczniemy je wreszcie, co? - zapytał lekko poirytowany Jonathan - Bo przecież nie znajdziemy Mavis tylko za pomocą gadania.
- W sumie racja - zgodził się Ash - To prawda i dlatego też pora już tam ruszać. Czy wiesz, gdzie dokładniej ten dom się znajduje?
- Wiem, że to jest taka posiadłość na obrzeżach miasta i nazywa się ona „Zacisze Stonerów“. A przynajmniej tak się nazywało, bo nie zdziwi mnie, jeżeli po powrocie Mavis i jej ojciec zmienili nazwę. Ponoć to rodzinny dom profesora i jego przodków i sięga chyba XVII wieku. A może XVIII? Nie jestem pewien.
- I tak dużo zapamiętałeś - zauważyłam pocieszająco - Sądzę, że taką posiadłość łatwo uda nam się znaleźć.
Rzeczywiście posiadłość bez trudu udało się nam odnaleźć, choćby z tego powodu, iż zachowała swoją oryginalną nazwę, dzięki której nie dało się jej pomylić z żadną inna. Posiadłość ta była stara i wyraźnie dość mocno podupadła, a do tego wyglądem przypominała mi bardzo stare posiadłości z klasycznych horrorów oraz serialu o Scooby Doo. Zdecydowanie daleko jej było do pięknego domu, w którym ktoś chciałby przebywać i odpoczywać sobie po podróżach, ale za to na kryjówkę nadawała się ona idealnie. Miała ona okna zabite deskami, drzwi zresztą też, choć te z kolei posiadały między deskami dość spore szpary, przez które łatwo się można było przecisnąć, jeżeli oczywiście właściwie się to zrobiło. Przypuszczaliśmy, że w ten oto sposób profesor Stoner i jego córka wkradli się do środka i to w taki sposób, żeby nikt się nie zorientował, iż ktoś tutaj mieszka. Strategiczne posunięcie, bo przecież gdyby tak drzwi pozostały nie zasłonięte deskami, to wydałoby się podejrzane. A tak wszystko było w porządku dla ludzi przekonanych o tym, że w posiadłości już dawno nikt nie mieszka.
Te oto logiczne wywody wcale nie są moim autorstwem, tylko Asha, który zobaczywszy posiadłość zaczął dowodzić, że drzwi są tylko na pozór zabite deskami i mają sprawiać wrażenie, iż nikogo tutaj nie ma.
- Zobaczcie tylko! Przecież deski są tak przybite, że łączą się tylko z ramą tych drzwi, ale samych drzwi na pewno gwoździe deski nie dotykają. Założę się, że tak właśnie jest.
To mówiąc delikatnie wsunął rękę pomiędzy szparę pomiędzy deskami, namacał klamkę, nacisnął ją lekko i popchnął drzwi do przodu. Te się rzecz jasna otworzyły.
- Wow! Super! - zawołał Jonathan, który był wręcz zachwycony sztuką dedukcji mojego męża.
- A skąd wiedziałeś, że drzwi się otwierają do środka? - spytałam.
- To oczywiste. Gdyby się otwierały na zewnątrz, to wtedy by się nie dało ich otworzyć przez te deski i wejść tu niepostrzeżenie - powiedział Ash i to takim tonem, jakby to było coś oczywistego (bo prawdę mówiąc było).
- Twój mąż jest genialny - powiedział zachwyconym głosem Jonathan, po czym powoli wsunął się w szparę między deskami i wszedł do środka.
- Chyba zyskałeś kolejnego fana, Ash - zażartowałam sobie.
- Bune-bune! - zapiszczała słodko Buneary.
Pikachu wskoczył na deski w wejściu, po czym zapiszczał delikatnie i pomachał łapką w naszym kierunku.
- Racja! Lepiej chodźmy za naszym zakochanym i zaślepionym swoją miłością koleżką, zanim sobie coś zrobi - powiedział Ash.
Chwilę później z domu dobiegł nas wielki rumor i krzyk Jonathana.
- Już sobie zrobił - mruknęłam złośliwie.
- Albo ktoś jemu - rzucił mój ukochany i wskoczył szybko przez szparę między deskami do środka posiadłości.
Ruszyłam tuż za nim i po chwili zauważyliśmy, jak Jonathan leży na środku podłogi i otacza go jakaś fioletowa, paraliżująca go poświata, którą wypuszczał z siebie jakiś Espeon. Tuż przy nim wirowała w powietrzu jakaś Pokemonka wyglądająca trochę jak urocza pszczółka bez skrzydeł albo coś w tym stylu. Od razu ją rozpoznaliśmy.
- O rany! A ona tu skąd?! - zawołałam zdumiona.
- Później się zastanowimy! Teraz ratujmy Jonathana! - krzyknął Ash - Pikachu, walnij Espeona piorunem.
Jego wierny przyjaciel zaatakował napastnika i ten porażony prądem puścił od razu naszego rudego przyjaciela, ale od razu zwrócił się w naszą stronę i zawarczał groźnie. Już chciał nas zaatakować, kiedy to nagle jego urocza towarzyszka wskoczyła między niego i nas, rozłożyła łapki szeroko i zapiszczała protestująco. Espeon zastanowił się przez chwilę nad tym, co od niej słyszał, po czym spojrzał na nas i cofnął się o kilka kroków do tyłu.
- Rozumiecie coś z tego? - zapytał Jonathan, który był w nie mniejszym szoku niż my wszyscy.
- Nie do końca - powiedziałam.
- A ja w ogóle nic - odrzekł rudzielec, wstając i masując sobie obolały kark - Wchodzę tu i nagle ten jeden stworek atakuje mnie i wali mnie dziko w kark i to tak mocno, że aż się wywaliłem, a potem ten kotek jakąś swoją mocą paraliżuje całe moje ciało.
- To są Pokemony i to dobrze nam znane, a zwłaszcza jedno z nich - wyjaśnił mu Ash i spojrzał na osobę, o której mówił - Czy jest tu też Ridley, Meloetto?
Nowa Meloetta, bo to była ona, zapiszczała potakująco i potwierdziła podejrzenia Asha. Zresztą chwilę później po schodach, które prowadziły na piętro, zszedł powoli Ridley, który wyglądał na naprawdę zdumionego tym, że nas tu widzi.
- Ash? Serena? A co wy tutaj robicie? - zapytał.
- Moglibyśmy zadać ci to samo pytanie - odparł Ash.
- Co ty tutaj robisz? - spytałam.
- Przyjaźnimy się z profesorem Stonerem i Mavis i teraz pomagamy im się tutaj schronić przed ich prześladowcą - odpowiedział Ridley.
- My? - zdziwił się Ash i spojrzał na Espeona - Ale skoro ten koleżka tu jest, to domyślałam się, że jest tutaj też...
- Witaj, Ash - odezwał się przyjazny, kobiecy głos.
Po schodach powoli zeszła Anabel. Jak zwykle była w białej bluzce i luźnych, fioletowych spodniach, jej włosy były krótko obcięte i miały barwę lilii, tak samo jak i oczy. Jak zwykle też cechowały ją spokój i opanowanie.
- Cieszę się, że was widzę, choć jestem zaskoczona waszą obecnością - powiedziała do nas na powitanie.
- My twoją też - powiedziałam i uściskałam ją.
Anabel oddała mi uścisk i potem po przyjacielsku przytuliła też Asha oraz przywitała się z Pikachu i Buneary.
- Wybaczcie ten atak na wasze osoby, kochani - powiedziała Anabelle - Baliśmy się, że to Heselling wytropił tutaj profesora.
- Heselling? - spytałam - A kto to taki?
- To łowca nagród i agent CIA, od dawna poluje na profesora Stonera i jego córkę, żeby ich zmusić do współpracy z amerykańskim wywiadem, dla którego sam pracuje - wyjaśniła Dama Salonu.
- Dlatego też, kiedy tylko spotkaliśmy profesora i Mavis na lotnisku, a ci nam powiedzieli, że ten łajdak znów ich tropi, to od razu postanowiliśmy im pomóc - dodał Ridley - Przyszliśmy z nimi tutaj i czuwaliśmy. Ale wy tu przyszliście, więc wszystko dobrze. Póki co.
- A jak wygląda ten cały Heselling? - zapytał Jonathan - Czy to może taki wysoki facet ze sporym nosem?
- I przypomina z wyglądu Jeana Reno? - dodałam.
- Widzę, że już go poznaliście - powiedział Ridley.
- Można tak powiedzieć - odparł Ash - A gdzie profesor i Mavis?
- Na górze. Chodźcie, zaprowadzę was - zaoferował się nasz przyjaciel.
Anabel przez ten czas zamknęła szybko drzwi z obawy, żeby nikt nie zauważył tego, że są otwarte. Zbyt wiele rzeczy mogłoby zniszczyć takie na pozór małe niedopatrzenie, a sprawa była nazbyt poważna, aby bezmyślnie ryzykować.
***
Ridley poprowadził nas na piętro i do jednego z pokoi, które się tam znajdowały, a kiedy już się przy nim znalazł, to zapukał delikatnie do niego i zawołał:
- Mavis! Czy mogę wejść?
- Jasne, właź! - odpowiedziała mu dziewczyna przez drzwi.
Słysząc jej głos Jonathan zadrżał z radości, która znacznie wzrosła o wiele bardziej, kiedy tylko drzwi się otworzyły i oczom naszym ukazała się postać naszej przyjaciółki. Oczywiście była ona zdziwiona z powodu naszej obecności i to bardzo, ale też wyraźnie ucieszył ją widok jej ukochanego.
- No proszę! Jakże niezwykle goście nas dziś odwiedzają - powiedziała tylko pozornie obojętnym tonem - Przyznam się, że nie spodziewałam się was tutaj. Sądziłam, że moje pamiętniki, które wam zostawiłam, zniechęciły was do mnie.
- Raczej zachęciły nas one do bliższego poznania twojej uroczej osoby, bo narracja w nich zawarta posiadała pewne braki, Mavis - odpowiedziałam jej trochę złośliwie.
- Trochę chaotycznie je pisałaś - dodał Ash.
Mavis uśmiechnęła się ironicznie i patrząc z uwagą na mojego męża, powiedziała:
- Och, ty cudaku w spódniczce! I dlatego tak bardzo chciałeś się ode mnie dowiedzieć więcej szczegółów?
- Przede wszystkim to on chciał się z tobą zobaczyć - powiedział Ash i wskazał ręką na Jonathana.
Rudzielec pokiwał głową na znak, że potwierdza te słowa i podszedł powoli do swojej ukochanej, mówiąc:
- Mavis, cokolwiek w życiu cię spotkało, nie chcę cię zostawić z tym samej.
- Naprawdę? - spytała z lekką złością dziewczyna - A czytałaś uważnie mój pamiętnik? Chyba jednak nie, skoro tu jesteś. Nie pytam, jakim cudem mnie tu odnalazłeś, bo skoro ten zdolny uparciuch też tutaj jest, to wszystko jest już dla mnie jasne. Ale dziwi mnie, po co tu za mną przybyłeś. Mógłbyś mi to wyjaśnić?
- Po co? Przecież to oczywiste - powiedział Jonathan i ujął jej dłonie w swoje - Bo jesteś moim zing, Mavis.
- Ja twoim zing? - zdziwiła się dziewczyna i przez chwilę patrzyła mu czule w oczy, ale po chwili wyrwała swoje dłonie z jego i zawołała: - Weź już przestań! Zing nie istnieje! To tylko bajeczki opowiadane mi przez moją matkę, gdy byłam jeszcze dzieckiem! To tylko bajki! Prawdziwa miłość nie jest dość silna, aby przetrwać to, co mnie spotkało!
- A skąd możesz to wiedzieć? - zapytał Jonathan.
- Skąd? A stąd!
Po tych słowach Mavis złapała nagle za nożyczki i zanim zdążyliśmy ją powstrzymać, zraniła sobie nimi policzki. Pojawiły się na nich czerwone pręgi i zaczęły powoli cieknąć stróżki krwi. To jednak nie trwało długo, bo chwilę potem jej rany zniknęły i to tak po prostu, same z siebie. Wprawiło nas to w spory szok, choć już dobrze wiedzieliśmy o jej dość niezwykłych umiejętnościach.
- Widziałeś?! A zobacz to!
Mavis chwyciła nożyczki i wbiła je sobie w szyję. Wyrwała je sobie po chwili z rany, ich ostrza były całe we krwi, ale zraniona część ciała tylko przez krótki czas posiadała ranę, gdyż ta powoli i stopniowo zniknęła, aż w końcu przestała w ogóle istnieć i wyglądało to tak, jakby nigdy jej nie było.
- Widzisz? Z taką osobą jak ja nie można się wiązać - powiedziała po chwili Mavis - Ja jestem nieśmiertelna! Nie mogę umrzeć! Żyję już całe sto osiemnaście lat, od stu lat jestem przeklęta i nie mogę umrzeć! Będę żyć do końca świata, a ukochane przeze mnie osoby będą umierać. Moje ciało już na zawsze zachowa taki stan jak w chwili, w której wypiłam tę przeklętą miksturę. Powstałe rany znikną, odcięte włosy odrosną, a ja już zawsze będę bezpłodna. Nigdy nie będę matką, nigdy nie będę mogła dać ci dziecka! A co gorsza, zestarzejesz się i umrzesz, a ja zostanę na zawsze sama!
- Ale przecież mogę też wypić ten eliksir i dołączyć do ciebie - odparł Jonathan, z trudem próbując się uśmiechać - Wtedy będę żył z tobą mimo wszystko.
- Tak? - spytała z kpiną w głosie Mavis - Wiesz, co to znaczy żyć przez całą wieczność? Widzieć to, co ja widziałam? Widziałam osobiście zamach w Sarajewie! Widziałam Hitlera palącego książki! Widziałam walki gangów z czasów prohibicji! Widziałam obie wojny światowe! Widziałam, jak świat, który kocham powoli przestaje istnieć! Widziałam zbrodnie, których za nic w świecie nie chciałam widzieć! Czy chcesz oglądać to samo? Chcesz przez to wszystko przejść?!
- Kocham cię, Mavis - odpowiedział jej spokojnie chłopak - I chcę z tobą być mimo wszystko.
- Mimo wszystko? Czy ty nie widzisz, kim jestem? - pytała Mavis - Ja jestem tylko kiepską podróbką człowieka i to jeszcze na własne życzenie! Przez chęć dokuczenia mojemu ojcu wypiłam jego dzieło! Byłam wściekła, że się zatraca w swoich badaniach, tak jak kiedyś, gdy mama jeszcze żyła! Zaniedbał ją, a potem zaniedbywał i mnie. Twierdził, że chce jej dać drugie życie i wariował po całych dniach i nocach. Kibicowałam mu cały ten czas, a jednocześnie wręcz nienawidziłam jego pracy. Dlatego liczyłam na to, że wyprodukował truciznę i chcąc zrobić mu na złość i ukarać go za tyle czasu ignorowania mnie, postanowiłam to świństwo zażyć i być może umrzeć. Ale zamiast śmierci dostałam wieczne życie! Taka to ironia losu! Przez głupotę zmarnowałam sobie życie! Czy chcesz też tak żyć?
- Dla mojego zing wszystko - odpowiedział jej czule Jonathan.
- Czy ty nic nie rozumiesz?! Nie ma żadnego zing! Nie ma! - krzyknęła Mavis i zaczęła okładać piąstkami swojego ukochanego - Nie ma, słyszysz?! Nie ma! Nie ma! Nie ma!
Jonathan złapał dziewczynę za piąstki i przytulił ją czule do siebie. Ta zaczęła płakać w jego ramię, a on zaczął czule recytować:
Dwa nietoperze w nocy się spotkały.
I nagle zing! Już się zakochały!
Wiedziały, że muszą być razem przez cały czas,
Bo w życiu takie zing zdarza się raz.
Ostatnie słowa wyrecytował wraz z Mavis, która popatrzyła na niego zdziwiona i zapytała:
- Znasz te słowa?
- Zapisałaś je w swoim pamiętniku - odpowiedział czule Jonathan.
- Aha, no tak! Rzeczywiście - zachichotała Mavis, ocierając sobie ręką łzy z oczu.
Zakochani spojrzeli na siebie czule i przytulili się do siebie mocno. My zaś uznaliśmy, że jest to już najwyższa pora na to, żeby zostawić ich teraz samych i tak też zrobiliśmy.
Profesor Abraham Stoner nie był zachwycony naszą obecnością, czego wcale przed nami nie ukrywał i dał temu wyraz już w pierwszych słowach, w których się do nas zwrócił.
- Nie powinniście byli tutaj przychodzić i w ogóle nie wiem, dlaczego to zrobiliście. Przecież nie to opuściliśmy Szkocję, żebyście wy włóczyli się za nami na drugi koniec świata.
Ash parsknął śmiechem, kiedy to usłyszał.
- Drugi koniec świata? Jakoś jest dosyć blisko Szkocji.
Uczony jednak w ogóle nie wydawał się być ubawiony jego słowami. Spojrzał dość groźnie na Asha i powiedział:
- Ciebie to niby bawi, młody człowieku? Bo mnie nie! Mieliśmy z moją córką poważne powody do tego, żeby opuścić Szkocję i lepiej by było dla was, żebyście go nie znali.
- Ale wie pan, oni już go znają - powiedział Ridley.
Meloetta zapiszczała potakująco głową i potwierdziła jego słowa, zaś Anabelle dodała:
- Zgadza się, Mavis już im wszystko wyjaśniła.
Profesor wyglądał na jeszcze bardziej złego niż wcześniej, kiedy tylko to usłyszał i rzekł:
- Och, co za głupia dziewczyna! Jak można było być tak lekkomyślną?! Przecież ta tajemnica nigdy nie powinna wyjść na światło dzienne! Już i tak za dużo ludzi o tym wie! Nie trzeba, żeby jeszcze więcej ludzi odkryło ten sekret! Wszyscy ci, którzy już to zrobili, wpakowali nas w jeszcze większe kłopoty, jakbyśmy mało ich mieli.
- A ci wszyscy ludzie znający wasz sekret to przede wszystkim niejaki pan Heselling? - zapytałam.
- O! A więc o tym też już wiecie? Nieźli jesteście - powiedział uczony, choć w jego głosie nie było słychać podziwu, raczej dezaprobatę i to wielką.
Oczywiście wcale nie zamierzaliśmy się tym faktem przejmować, a już zwłaszcza Ash, który to wpatrując się z uwagą na naszego przymusowego gospodarza poprawił sobie lekko włosy dłonią i powiedział:
- Bylibyśmy panu nad wyraz wdzięczni, gdyby tak raczył pan wszystko nam wyjaśnić, bo od Mavis dowiedzieliśmy się sporo, ale wciąż jeszcze nie znamy wszystkich szczegółów. A przecież im więcej szczegółów poznamy, tym łatwiej zdołamy wam pomóc.
- A to niby można nam jeszcze pomóc? - rzucił ironicznie Stoner.
Widząc jednak wielką powagę na twarzy Asha westchnął głęboko, po czym zapytał:
- Co konkretnie chcecie wiedzieć?
- Najpierw to, po co pan wymyślił Ambrozję Życia - odpowiedział mu Ash.
- I w jaki sposób pan go stworzył? - dodałam.
Uczony załamany opuścił głowę w dół, zasłonił sobie oczy ręką, zaczął opowiadać:
- Ambrozja Życia. Bardzo żałuję, że kiedykolwiek ją stworzyłem. Ten lek, który miał dać naszemu życiu więcej radości oraz sprawić, że będziemy wreszcie szczęśliwi, ale zamiast tego wywrócił on całe nasze życie do góry nogami. Przez niego ja i moja córka gnijemy zamiast żyć! Och, mój Boże! Niech będzie przeklęty dzień, w którym odnalazłem ten dziennik!
- Jaki dziennik? - zapytałam.
- Wybaczcie, obawiam się, że zacząłem opowiadać od końca. Spróbuję mówić właściwie. Wszystko zaczęło się w chwili, w której umarła moja żona. Jej śmierć dobiła mnie kompletnie. Dopiero wtedy, gdy ją straciłem w pełni zrozumiałem, jak wiele dla mnie znaczyła. Kiedy żyła, tak bardzo się pogrążyłem w swoich badaniach chemicznych, że zaniedbałem ją i Mavis. A po śmierci mojej żony w pełni to zrozumiałem, dlatego też za wszelką cenę chciałem naprawić swoje błędy. Ale droga, którą obrałem była bardzo zła i lekkomyślna. Bo widząc cierpienie Mavis po śmierci jej matki i jak wielki ból z tego powodu przeżywa, a także słysząc raz z jej ust pretensje i zarzut, że zabiłem jej matkę, postanowiłem zrobić coś, czego nikt nigdy wcześniej nie dokonał. Postanowiłem przywrócić jej matkę do życia. To zaś pozornie tylko było niemożliwe, tak przynajmniej wtedy uważałem. Byłem pewien, że opanowanie wszystkich sekretów chemii pozwoli nam zapanować nad wszystkim, co się wiąże z życiem, również nad jego przywracaniem. Stało się to moją obsesją. Zacząłem szukać wszędzie informacji w tej sprawie, aż wreszcie dotarłem do nich. W moje ręce wpadł dziennik człowieka, który swego czasu odkrył w starym klasztorze franciszkanów pewną niezwykle ciekawą księgę. W niej to znajdował się przepis na Ambrozję Życia. Autor dziennika spisał ją i chciał kiedyś wykorzystać, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobił. Teraz już wiem, dlaczego tak się stało, ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Podniecony jak nigdy dotąd zacząłem powoli zbierać składniki i stworzyłem lek. A potem jego działanie wypróbowałem na starym kocie. Kot wyraźnie zyskał siły do życia i jakby odmłodniał. Wiedziałem więc, że mi się udało! Z tego też powodu poszedłem na grób żony i wykopałem jej ciało, a potem wlałem w jego usta Ambrozję Życia. Niestety, mojej biednej Marty to nie ożywiło. Wciąż pozostała trupem. Pomyślałem, że być może trochę źle dobrałem składniki, co było możliwe, gdyż dziennik już miał sto lat, kiedy go dostałem i wiele liter w nim już się zamazało. Parę składników mogłem więc źle odczytać. Ale po wielu próbach odkryłem, że składniki są właściwe, po prostu Ambrozja wcale nie przywraca życia. Odkryłem to, gdy będąc chorym chciałem sprawdzić moc swego leku sam go zażyłem. Szybko wyzdrowiałem, ale ku mojemu zdumieniu odkryłem, że w moim ciele zaszły dziwne zmiany. Przestał mi rosnąć zarost, a gdy się zraniłem w rękę, to moja rana prędko przestała krwawić, a wręcz przestała istnieć. Po prostu zniknęła. Byłem w szoku. Zacząłem powoli łączyć ze sobą wszystkie fakty, a potem odkryłem, że podobnie się też dzieje z kotem, któremu podałem Ambrozję. Odzyskał on część sił witalnych, ale wciąż był stary i zmęczony, ale kiedy pogryzł go pies, to jego rany prędko zniknęły. Powoli zacząłem rozumieć, co tak naprawdę daje Ambrozja. Ona wcale nie jest w stanie przywrócić do życia, tylko daje życie tym, którzy wciąż żyją. Daje im życie, wieczne życie - zachowuje ciało w takim stanie, w którym ono było, kiedy człowiek zażył Ambrozję, tylko usuwa z niego chorobę oraz pewne defekty. Ale wcale nie przywraca młodości ani tym bardziej życia. Wówczas dopiero to pojąłem i zrozumiałem, jakie wiążą się z tym konsekwencje. Będąc wiecznie żywy sprawiłem, że moja córka kiedyś zestarzeje się i umrze, a ja będę musiał żyć i na to patrzeć. Przeraziło mnie to. Bolało mnie też cierpienie kota, który chce umrzeć, a nie potrafił. Zacząłem więc szukać antidotum, ale niestety nie wiedziałem, w jaki sposób to zrobić. Dziennik nie posiadał przepisu na odtrutkę i szukanie jej było jak szukanie igły w stogu siana. Dodatkowo moja córka stała się również nieśmiertelna. To przerażające przekleństwo dotknęło i ją. Większe cierpienie już chyba nie mogło mnie dopaść. O ile jeszcze ja jeszcze sobie na to zasłużyłem, to moja córka już nie. Jeśli więc ktoś ma cierpieć, to tylko ja. O ile Bóg mnie pokarał sprawiedliwie za próbę naprawy praw tego świata, to już Mavis dotknęła ta kara niesłusznie. To ja tylko powinienem cierpieć! To przecież ja w swoim zadufaniu chciałem zmienić prawa natury i świata! Za to mnie spotkała sprawiedliwa kara, ale moja córka jest niewinna. Dlatego, jeśli ktokolwiek z was zna jakiś sposób, aby przerwać to nieszczęście, to będę wam wdzięczny. Ale prawdę mówiąc, to ja już straciłem nadzieję. Bo przecież od stu lat już szukam antidotum i wciąż go nie mogę znaleźć.
Historia profesora była bardzo przygnębiająca, dlatego też bardzo nas wzruszyła. A dodatkowo widok jego płaczącego z rozpaczy w swoje dłonie po prostu sprawiał, że serca nam pękały z bólu i smutku. Tym bardziej więc wzrosła nasza chęć uratowania profesora Stonera i jego córki. Tyle tylko, że nie wiedzieliśmy, jak mamy się za to zabrać. Ta bezsilność nas dobijała, ale staraliśmy się jej nie okazywać, aby jeszcze bardziej nie pogłębiać rozpaczy profesora. I tak już dość go to wszystko dobijało, a prócz tego jeszcze jak my mieliśmy prawo rozpaczać? Przecież to nie nas takie cierpienie spotkało, tylko jego i Mavis, więc jeśli ktoś miał rozpaczać, to jedynie oni dwoje.
- Wiedzieliście o tym? - zapytałam Anabel.
- Tak, od jakiegoś czasu - odpowiedziała Dama Salonu - Ja i Mavis się przyjaźnimy, ale jej sekret poznałam dopiero w zeszłym roku. Był wtedy ze mną Ridley i on też go poznał.
- Zgadza się - potwierdził Ridley - Obawiam się jednak, że żadne z nas nie wie, jak ocalić profesora i jego córkę. Do tego jeszcze ten drań Heselling znowu zaczął wpadł na ich trop.
- A kim on dokładniej jest? - zapytałam - Powiedzieliście, że to agent CIA, prawda?
- Zgadza się i przy okazji to niezły drań - odpowiedział Ridley.
- Kiedyś byliśmy z córką trochę nieostrożni i bardzo źle się to dla nas skończyło - odpowiedział profesor Stoner - Wystarczyło tylko zranić się w miejscu publicznym i zlekceważyć to, że ktoś zauważył ranę, a potem fakt, że ona całkowicie zniknęła. Mavis niestety była nieostrożna, chociaż i ja nie jestem bez winy, bo nie dość jej strzegłem, a do tego często zdarzało mi się pić i po pijaku wszczynać awantury. Raz kiedyś zmiażdżyłem ręką kieliszek i nie zwróciłem uwagi na to, że powstała w ten sposób rana rzuciła się w oczy paru osobom, a jeszcze bardziej to, iż po pewnej chwili ona zniknęła. To zwróciło uwagę parę osób, które od tego czasu zaczęły nas obserwować. Zanim się obejrzeliśmy, to już mieliśmy na karku agentów CIA. Zwłaszcza jeden z nich, Simon Heselling był dla nas szczególnie groźny. Pewnego razu skontaktował się z nami i powiedział, że zna nasz sekret i chce z tego powodu coś nam zaproponować. Spotkaliśmy się z nim, a on zabrał nas do swoich szefów. Ci zaś powiedzieli, że wiedzą o naszych jakże niezwykłych właściwościach i dlatego chcą, żebyśmy dla nich pracowali. Jako agenci wręcz nieśmiertelni moglibyśmy wykonać wiele ważnych misji dla Stanów Zjednoczonych. Oczywiście te misje byłyby przede wszystkim związane z zabijaniem wrogów kraju i systemu, dla którego pracują nasi mocodawcy. Przecież ludzie takiego kalibru innych misji nie mogliby wykonywać. Rzecz jasna odmówiliśmy, ale tacy ludzie nie przyjmują odmowy. Postanowili nas zmusić do współpracy. Wtedy uciekliśmy i do teraz uciekamy. Co jakiś czas zmieniamy miejsce pobytu oraz nazwisko. Teraz powróciliśmy do swojego prawdziwego nazwiska naiwnie sądząc, że nasi prześladowcy uznają, że nie będziemy tak szaleni, żeby to zrobić i nie będzie szukać osób o nazwisku Stoner.
- Wiadomo, najciemniej jest pod latarnią - powiedział Ash.
Profesor skinął głową na znak potwierdzenia.
- Ale niestety Heselling przewidział i taki rozwój wypadków i także w Szkocji nas odnalazł. Tutaj też długo nie możemy pozostać, bo prędzej czy później w tym miejscu także nas namierzy. I cóż... Tak wygląda całe nasze życie. Od stu lat próbujemy ukryć swoje niezwykłe właściwości, a od kilku ciągle uciekamy przed CIA. Cośmy oboje przeżyli podczas tych wszystkich naszych ucieczek, to długo by opowiadać. Dość jest chyba powiedzieć, że nieśmiertelność wcale nie jest błogosławieństwem i ci, którzy do niej dążą nie zdają sobie sprawy z tego, czego chcą. To zwykłe życie daje prawdziwe szczęście. Zazdroszczę bardzo wam, moi drodzy przyjaciele. Zazdroszczę wam śmiertelności, bo każda chwila może być dla was ostatnią i mając tego świadomość potraficie żyć szczęśliwie, bo robicie to w taki sposób, żeby dobrze spożytkować te chwile, które wam pozostały. To jest bardzo piękne. Tylko ze świadomością wciąż zbliżającej się śmierci ludzie potrafią z życia czerpać garściami radość i szczęście, a także dążą do tego, aby nadać temu życiu jakiś sens. Tylko świadomość własnej śmiertelności sprawia, że każdy wielki odkrywca czy wynalazca tworzy swoje wiekopomne dzieła. Wiedząc, jak niewiele czasu mu zostało, wykorzystuje każdą sekundę tak, aby tego nie żałować. Gdy zaś ma się wieczność przed sobą, wtedy się człowiek nie spieszy i uważa, że zawsze zdąży, a prócz tego też z czasem traci chęć do czegokolwiek i obojętnieje na wiele rzeczy, również i na swoich bliskich. Dlatego nigdy nie dążcie do wiecznego życia, lecz cieszcie się tym, które wam ofiarowano.
Słowa profesora wywarły na nas wielkie wrażenie. Oczywiście taka sprawa jak przekleństwo nieśmiertelności już często się pojawiało w sztuce świata i to od jej samego początku, nawet w starożytności w postaci mitów wiele razy poruszających ten temat i kontynuowało to poprzez literaturę oraz legendy (choćby ta o Żydzie Wiecznym Tułaczu), a później przez filmy ze słynnym „Nieśmiertelnym“ na czele. A więc suma sumarum taki temat nie był wcale nowością i wielu ludzi miało możliwość spotkać się z nim. Ale co innego o tym czytać lub oglądać film, a co innego jest doświadczyć tego osobiście lub też poznać człowieka, który to przeżywa i cierpi z powodu wiecznego życia. Wtedy się wydaje, że nigdy się w pełni nie rozumiało tego problemu i dopiero teraz można było go w pełni pojąć i całkowicie docenić to, co się miało, czyli zwykłe i śmiertelne życie. Dopiero wtedy się docenia uroki takiego żywota, kiedy się je utraci lub zobaczy, jak traci je człowiek, którego się choćby tylko polubiło. Strasznie żal mi się wtedy zrobiło Mavis i jej ojca, ale swój żal zachowałam dla siebie czując, że powiedzenie tego na głos tylko ich urazi lub zdenerwuje. Ostatecznie często ludzi, którzy cierpią denerwuje ludzkie współczucie - zwłaszcza wtedy, gdy współczujących nie stać na nic innego oprócz współczucia.
Tak, tu trzeba było czynów, a nie tylko i wyłącznie wsparcia słownego dla profesora i jego córki. Tylko jakich czynów? W jaki sposób można było tutaj pomóc, skoro praktycznie wszyscy nie widzieliśmy żadnej nadziei w tej sprawie? Zwłaszcza Ash bardzo to podobnie jak i ja próbował to ukryć pod maską stoickiego spokoju. Nie powiedział mi tego co prawda, ale wcale nie musiał tego robić. Znam go już tak dobrze, że doskonale potrafię poznać po jego twarzy, jakie uczucia mu teraz towarzyszą.
Po opowieści profesora, Ash powoli wyszedł z pokoju na korytarz, aby spokojnie wszystko przemyśleć, a wierny Pikachu podreptał rzecz jasna za nim. Ja oczywiście w takiej sytuacji też nie mogłam siedzieć bezczynnie, dlatego również wyszłam wraz z Buneary. Na korytarzu zaś postanowiłam porozmawiać z Ashem o całej tej sprawie.
- Zakładam, najdroższy, że obmyślasz teraz, co w tej sprawie zrobić - bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
Ash popatrzył na mnie z uwagą i lekko pokiwał głową na znak, że tak właśnie jest, jak mówię.
- A czy masz już jakieś pomysły? - zapytałam.
- Owszem, ale każdy wydaje się być zwariowany - odparł Ash i zaczął chodzić nerwowo po korytarzu - Najbardziej racjonalny wydaje mi się fakt, że po prostu profesor źle odczytał notatki poprzedniego mieszkańca tego domu. Ale czy rzeczywiście? Czy tak wybitny uczony jak on popełniłby tak zasadniczy błąd?
- Czasami ludzie popełniają błędy mimowolnie, zwłaszcza zasadnicze - odezwał się nagle czyiś głos.
Za nami stała Sybilla i uśmiechała się delikatnie. Jak zwykle ta kobieta pojawiła się niespodziewanie i nie wiadomo, w jaki sposób. Gdyby nie fakt, że zawsze tak postępowała, to pewnie byśmy się teraz przerazili lub bardzo zdziwili, ale czasy, gdy takie postępowanie u naszej przyjaciółki nas dziwiło bądź przerażało należały już do przeszłości. W obecnej sytuacji zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić.
- Witajcie, przyjaciele - powiedziała Sybilla.
Jak zawsze przybrała postać kobiety około czterdziestoletniej, ubranej w dosyć kolorowy strój, przypominający ten noszony przez Cyganki, choć oczywiście w jej własnym stylu. Przyznam się, że trochę brakowało mi tego widoku przez długi czas, kiedy się z nią nie widzieliśmy.
- Witaj, Sybillo - powiedział Ash - Dawno się nie widzieliśmy.
- Mogłabyś częściej się pojawiać - dodałam.
Sybilla spojrzała na nas z uśmiechem i powoli podeszła bliżej.
- Kochani, nie zapominajcie o tym, że jako Przedwieczna pojawiam się tylko i wyłącznie wtedy, kiedy sama uznam to za stosowne. Dlatego też nie zjawiam się ani za wcześnie, ani za późno. Pojawiam się tylko i wyłącznie wtedy, kiedy zachodzi potrzeba.
- A teraz zaszła bardzo duża potrzeba - powiedziałam - Chcemy bardzo pomóc naszym przyjaciołom i nie wiemy, w jaki sposób to zrobić.
- Odpowiedź jest bardzo prosta, choć trudna z powodu swojej prostoty do odkrycia - stwierdziła na to Sybilla - Dość często trudne pytanie posiada bardzo prostą odpowiedź i tutaj też tak jest.
- Co to za odpowiedź? - spytał Ash.
- Pika-pika-chu? - dodał Pikachu.
- Nie mogę wam tego powiedzieć wprost, bo przecież co z was by byli za detektywi, gdybyście sami tego nie odkryli? - odparła przyjaźnie Sybilla - Dlatego zrobimy tak, że ja wam dam wskazówkę, a wy dwoje już sami się wszystkiego domyślicie. Zgadzacie się?
- A mamy jakiś wybór? - zapytałam trochę ironicznie.
- Po namyśle to... Nie - rzuciła złośliwie Sybilla i zaśmiała się lekko - Wybaczcie, ale dawno się już z nikim nie droczyłam, a to bardzo przyjemne uczucie.
- Dla kogo przyjemne, dla tego przyjemne - mruknęłam ze złością.
- W porządku. Powiedz nam lepiej, co i jak - powiedział Ash, który zdołał jakoś zachować spokój.
- A więc już wam mówię - Sybilla przybrała poważną pozę i zaczęła mówić: - Jak się dowiedzieliście, wasz drogi, przyjaciel profesor Stoner się trochę pomylił w sprawie szukania źródeł przepisu stworzonego przez siebie eliksiru. Szukał go nie tam, gdzie trzeba, a źródło tego całego zamieszania wywodzi się z zupełnie innego miejsca niż to, w którym to prowadził swoje poszukiwania.
- A więc szukał w złym miejscu? - zapytałam.
- Jakim cudem taki uczony mógł popełnić taki błąd? - dodał Ash.
Pikachu i Buneary spojrzeli z wielką uwagą na siebie, jakby każde z nich spodziewało się tego, że drugie zna odpowiedź.
- Jak powiedziałam, dość często trudne pytania posiadają bardzo proste odpowiedzi i dlatego, że sa takie proste trudno jest je odkryć - mówiła dalej Sybilla - A tutaj w tym wypadku pomyłka to jedynie kwestia jednego znaku.
- Jednego znaku? - zdziwiłam się.
- Jakiego znaku? - dodał Ash.
- Sprawdźcie źródło, z którego profesor wziął swoje rewelacje i wtedy wszystkiego się dowiecie. I nie bójcie się, bo w razie czego macie ze sobą Pół-Przedwieczną i na pewno zdoła wam ona pomóc.
- Jaką Pół-Przedwieczną? - zapytałam zdumiona - O kim ty mówisz?
- Czy chodzi ci o Nową Meloettę? - spytał Ash.
- A tak, właśnie o niej mówię - potwierdziła Sybilla - Bo przecież jej matka to istota należąca do rasy Przedwiecznych.
- Co?! Meloetta była Przedwieczną?! - zdziwiliśmy się ja i Ash.
- Poprawka, ona jest Przedwieczną, ale po zniszczeniu swojej cielesnej powłoki zamieszkała w zaświatach i wciąż tam przebywa, pozostawiając na tym świecie swoją córkę.
- Dlaczego nigdy nam nie powiedziałaś, że Meloetta to Przedwieczna? - zapytałam z lekkim wyrzutem w głosie.
- To nie było ani konieczne, ani ważne, a poza tym spodziewałam się, że już dawno to odkryliście. Przecież Meloetta żyła kilkaset na świecie, a do tego potrafiła stworzyć swoje dziecko za sprawą tylko i wyłącznie swojej woli. To przecież nie są cechy pierwszego lepszego Pokemona.
- Ale Meloetta nie była pierwszym lepszym Pokemonem.
- Zgadza się, była i jest nadal niezwykła i to pod każdym względem. Jej córka posiada wiele jej umiejętności i cech, a zwłaszcza cech charakteru. Jestem pewna, że w razie czego zdoła wam pomóc.
- W to nie wątpimy, ale czy nie mogłabyś powiedzieć nam coś więcej w sprawie, która nas tu sprowadza?
- Przykro mi, ale ja już powiedziałam wszystko, czego wam trzeba do odkrycia prawdy. Resztę odkryjecie już sami. A Mavis możecie ode mnie przekazać, żeby się tak nie przejmowała, bo wszystko skończy się dobrze. A gdyby nawet nie, to przecież bywały przypadku szczęśliwego związku istoty nieśmiertelnej ze śmiertelną.
- Jak ta legenda z pamiętników Mavis?
- Dokładnie. Ta historia to nie bajka, tylko szczera prawda. Był kiedyś Przedwieczny, który związał się z ludzką kobietą i po jej śmierci zamieszkał z nią w zaświatach, gdzie oboje są szczęśliwi i rzadko się rozstają. A prócz tego jeszcze owa kobieta urodziła mu dwóch synów, którzy teraz jako Pół-Przedwieczni są obecni w życiu praktycznie każdego człowieka, zwłaszcza po zachodzie słońca.
- O którym Przedwiecznym tu mowa? - zapytał Ash.
- Sądzę, że oboje się tego już domyślacie - odparła wesoło Sybilla - Ale to teraz jest bez znaczenia. Idźcie już do swoich przyjaciół i pomóżcie im rozwiązać dręczący ich problem. Tylko strzeżcie się, ponieważ wróg nie śpi i będzie podążać waszym tropem, a wraz z nim i ta osoba, z którą masz nie pozamykane sprawy, Ash.
- O jakiej osobie mówisz?
- O tej, która stoi po złej stronie, to tak naprawdę zła nigdy nie była.
Ash westchnął załamany, gdy usłyszał jej słowa.
- Tyle czasu się znamy, a ty prawie nigdy nie mówisz niczego wprost, nawet ostrzeżeń.
- Taka już moja natura. Ale idźcie już! Trzeba zakończyć tę sprawę jak najszybciej.
Chcieliśmy zadać więcej pytań, ale Sybilla niemalże popchnęła nas w kierunku pokoju, z którego przed chwilą wyszliśmy. Wkroczyliśmy zatem do niego, przedtem jeszcze oglądając się za siebie z nadzieją, że zobaczymy jeszcze naszą przyjaciółkę na korytarzu, jednak jej już nie było. Jak zwykle zjawiła się nie wiadomo skąd, a potem zniknęła nie wiadomo gdzie. Typowy sposób jej działania.
Tak czy siak ja i Ash weszliśmy do pokoju i od razu rozpoczęliśmy kontynuację rozmowy, którą to przerwaliśmy zanim wyszliśmy na korytarz. Mój mąż zaraz po przyjściu zasugerował delikatnie profesorowi Stonerowi, że być może wskazówki, jakimi kierował się on podczas poszukiwań źródła przepisu na Ambrozję Życia oraz antidotum na nie są błędne lub zostały źle zrozumiane. Profesor zdziwił się bardzo taką sugestią i stwierdził, że z całą pewnością wszystko dobrze sprawdził i to wielokrotnie. Ash jednak uparcie trzymał się swojej teorii i Stoner chyba już dla świętego spokoju przyniósł dziennik uczonego, który swego czasu odkrył ów przepis i potem zapisał go dla potomności. To od tego dziennika, jak się dowiedzieliśmy, zaczęła się ta cała awantura.
- Proszę! Tu wszystko jest napisane - powiedział Stoner.
Ash wziął do ręki dziennik, który profesor nieco wcześniej otworzył na właściwej stronie. Przyjrzał się bardzo uważnie tej stronie razem ze mną i Pikachu, który wciąż siedział mu na ramieniu. Wówczas to zauważyliśmy, dlaczego łatwo było profesorowi popełnić chociażby najmniejszą pomyłkę. Dziennik był pisany piórem i atramentem, który przez lata zdołał się już w wielu miejscach zatrzeć lub wyblaknąć i z tego też powodu profesor Stoner (jak sam przyznał) dochodził do stworzenia eliksiru drogą prób i błędów, bo kilka składników było niezbyt dobrze widzianych i trzeba było zgadywać, o co tutaj chodzi. Tak samo było z nazwą kraju, z którego pochodził stary klasztor franciszkanów w Irlandii, w którym autor dziennika znalazł księgę, w której był napisany ów fatalny przepis. Nazwa „IRELAND“ nie była zbyt dokładnie napisana, zwłaszcza dotyczyło to litery „R“, która właściwie była ledwie widoczna. Ash przyjrzał się jej z ogromną uwagą i to jeszcze przez lupę. Robił to pod każdym kątem i robił to naprawdę długo, co jakiś czas podając dziennik mnie, abym mogła się temu przyjrzeć. Nie wiem, jak długo to trwało, ale w końcu Ash zdołał dostrzec w nazwie kraju coś, co zmieniło tok całego śledztwa.
- Słuchaj, a czy aby na pewno jest literka „R“? - zapytał mnie.
- A jaka to mogłaby być literka? - spytałam.
Ash uśmiechnął się lekko i zaczęłam powoli rozumieć, o co mu chodzi.
- Czekaj! A jeśli to nie jest „R“ tylko „C“?! - zawołałam.
- Właśnie! To przecież jest możliwe! - dodał radośnie Ash i pokazał mi napis „IRELAND“ w dzienniku - Zresztą zobacz sama! Ta literka wygląda dość niezręcznie, jest prawie zatarta i ledwie ją widać, ale to przecież może być „C“. Zobacz sama! Tu w tych słowach są też duże literki „C“ i zobacz, tylko jak górę tych literek autor zaokrągla i to bardzo. Tak bardzo, że prawie tworzy główkę „R“ w tych słowach. Widzisz?
- Rzeczywiście, Ash! A więc sądzisz, że tutaj też powinno być „C“? - zapytałam.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Sądzę, że to jest bardzo możliwe - potwierdził Ash - Dołu tej litery właściwie wcale nie widać, tylko górę i to ledwo i ta wygląda jak „R“, ale co by się stało, gdyby to było „C“?
Profesor z Anabell, Ridleyem i Nową Meloettą przyglądali się nam z coraz większym zainteresowaniem. Widać nasze słowa zaintrygowały ich i to bardzo.
- Czy chcecie mi powiedzieć, że to mógł być błąd w jednej literze? - zapytał profesor Stoner.
- To by zmieniło całkowicie postać rzeczy - zauważyła Anabell.
- I to jeszcze jak - uśmiechnął się Ridley - Tylko czy to pewne?
- Trudno mi to powiedzieć na pewno, ale wiele na to wskazuje - odparł wesoło Ash, który był coraz bardziej podniecony całą tą sytuacją - A to by oznaczało, panie profesorze, że ten klasztor, w którego bibliotece znajduje się księga z przepisem na Ambrozję Życia znajduje się nie w Irlandii...
- A w Islandii! - dokończyłam wypowiedź.
Prawie wszyscy nasi przyjaciele zareagowali na to z entuzjazmem i to z ogromnym, skacząc po całym pokoju z radości. Prawie wszyscy, gdyż tylko profesor Stoner zachował spokój połączony z lekkim sceptycyzmem.
- To wszystko, przyjacielu, to jest tylko przypuszczenie. Równie dobrze może chodzić o jakiś klasztor w Irlandii, który jeszcze nie znalazłem albo po prostu tej książki już tam nie ma.
- Ale jeżeli jest cień nadziei, to trzeba z niego skorzystać - rzekła na to Anabell, której głos był bardzo spokojny i zarazem niezwykle przekonujący - Niech pan pomyśli, co powiedziałaby Mavis, gdyby tak się dowiedziała, że była nadzieja na zwycięstwo i pan ją odrzucił?
- Nadzieja? Chyba raczej cień nadziei.
- Ale zawsze nadziei i to się liczy!
Profesor zastanowił się przez chwilę nad jej słowami i w końcu skinął potakująco głową i powiedział:
- Tyle lat poszukiwań w złym kraju. Jak to było w ogóle możliwe? Jak mogłem popełnić taki głupi błąd?
- Przy tak kiepskiej jakości dziennika, to ja się wcale nie dziwię, że go pan popełnił - powiedziałam pocieszająco.
- Ale nawet jeśli to prawda, to gdzie my mamy szukać tej księgi? Autor tego dziennika nie podał dokładnych namiarów klasztoru. Napisał on tylko tyle, że znajduje się on w Irlandii... Pardon, Islandii...
- To akurat będzie proste - powiedział Ridley - W Islandii jest tylko jeden klasztor franciszkanów i dobrze wiem, gdzie go szukać.
Ridley trochę zdążył już świata zwiedzić i to nie tylko regiony, ale też świat bez Pokemonów, dlatego bez trudu potrafił wskazać nam miejsce, w którym znajdował się poszukiwany przez nas klasztor. Ten zaś był położony na wysokiej skale na takiej niewielkiej wysepce tuż przy brzegach Islandii. To było jedyne takie miejsce w całym kraju, trudno więc było je pomylić z jakimkolwiek innym. Skoro więc odkryliśmy, gdzie musimy się udać, trzeba było tylko jeszcze załatwić sobie jakiś transport do tego miejsca. Na całe szczęście nie było to trudne, ponieważ udało się nam załatwić prywatny samolot, który zabrał nas do celu podróży. A mówiąc „nas“ mam tu na myśli profesora Stonera, Mavis, Jonathana, Ridleya, Anabel, Asha oraz siebie, a także towarzyszące nam Pokemony.
Podróż odbyła się bez przygód i bardzo łatwo dotarliśmy na miejsce. Pilot posadził spokojnie i swobodnie samolot na skale tuż przy klasztorze, a potem otworzył nam drzwi i powiedział:
- W porządku, jesteśmy już na miejscu. Zapraszam was do zwiedzania. I nie musicie się spieszyć, ja na dzisiaj żadnych innych lotów nie mam.
- Dziękujemy, ale w razie czego proszę dać nam znać, a wrócimy do samolotu - powiedział profesor.
- Spokojnie, przecież to państwo płacą i to państwo dyktują tu warunki. Ja się tylko do nich dostosowuję.
Pilot życzył nam jeszcze bardzo miłego zwiedzania, a potem wrócił do samolotu, a my stanęliśmy przed bramą klasztoru.
- Piękny budynek. Bardzo imponująco wygląda - rzekła z zachwytem Anabelle.
- Tak, wielka tylko szkoda, że mnisi zbudowali go w takim miejscu - stwierdziła Mavis.
- To prawda, odcinają się od świata - zauważyłam - Ciekawe, jak tutaj dostają posiłki? Raczej sobie tutaj niczego nie wyhodują.
- Na litej skale? Mało prawdopodobne - stwierdził Jonathan.
- Tutaj mnisi nie przebywają tu stale - powiedział Ridley - Główna ich siedziba znajduje się na lądzie. Tutaj zaś przybywają tylko co jakiś czas, aby dbać o księgi, które tu są. Mnisi posiadają w tym miejscu sporą bibliotekę. Ten budynek kiedyś należał do jakiegoś zakonu, ale potem go porzucono i dostał się on w prywatne ręce. Teraz należy do franciszkanów. Jego ostatni właściciel im go zapisał w spadku i dlatego czują się w obowiązku raz na jakiś czas przybywać tutaj samolotem i dbać o księgi.
- A nie mogli ich przenieść gdzie indziej? Choćby do swojej głównej siedziby? - zapytałam.
- Ich główna siedziba jest raczej niewielka i brakuje w niej miejsca na tak potężne zbiory jak te, które się tutaj znajdują - odpowiedział Ridley - A tutejsze zbiory są naprawdę wielkie.
- Czyli budynek jest opuszczony? - zapytał Ash.
- Prawdopodobnie, ale nie zdziw się, jeżeli zastaniemy tutaj kogoś z miejscowych mnichów właśnie dbającego o księgi - rzekł Ridley.
Mavis westchnęła głęboko i popatrzyła z uwagą przed siebie, jakby się nad czymś zastanawiała, a w końcu powiedziała:
- Dobrze, kochani. Pora wreszcie zakończyć to przekleństwo, które się rozpętało sto lat temu. Chodźmy więc!
Jonathan czule ścisnął ukochaną za rękę, aby okazać jej swoje wsparcie i dziewczyna obdarzyła go za to bardzo uroczym uśmiechem. Oczywiście nie umknęło to mojej uwadze. Ja jestem w takich sprawach spostrzegawcza i to nawet bardzo.
Weszliśmy do środka, otwierając sobie wcześniej drzwi kluczem, który dostaliśmy od przeora klasztoru. Odwiedziliśmy go i poprosiliśmy o to, aby pozwolił nam zwiedzić bibliotekę w budynku na skale, co było niezbędne do tego, aby wykonać nasze zadanie. Oczywiście należało mu zapłacić za tę przysługę, jednak zrobiliśmy to bez wahania, gdyż cel był tego wart. Muszę wszakże przyznać, że zamek drzwi nie wyglądał zbyt solidnie i raczej nawet bez klucza można było się dostać do środka budynku, który dodatkowo był całkowicie opuszczony. Uważałam to osobiście za lekkomyślne, bo przecież pusty budynek pełen pięknych zbiorów to jest idealna pokusa dla złodzieja i jakiś cwany drań mógłby chcieć to wykorzystać, ale szybko zorientowałam się, że na ścianach dookoła wisi sporo małych kamer, które z pewnością uwieczniłyby i to wyraźnie postacie tych potencjalnych złodziei, chcących się w tym miejscu obłowić. A więc jednak mnisi zachowali chociaż resztki ostrożności. Dobre i to.
Czy wspomniałam, że budynek klasztoru był całkowicie opuszczony? No, nie tak do końca całkowicie. Choć początkowo tak się wydawało, to po dłuższej chwili zwiedzania odkryliśmy, że ktoś tu oprócz nas jest. Tym kimś był młody mnich w okularach, który siedział w bibliotece przy biurku i coś pisał, a wokół niego leżał ogromny stos książek. Mnich siedział profilem do nas i dostrzegł naszą grupkę kątem oka, ale nie przerwał swojej pracy, tylko dalej się nią zajmował.
- Przepraszam, czy możemy przejrzeć książki z biblioteki? - zapytałam go przyjaźnie.
Mnich nawet nie oderwał wzroku od książek, tylko skinął lekko głową na znak, że wyraża zgodę na naszą prośbę.
- Nie chcemy przeszkadzać - powiedziała przyjacielsko Anabel.
Widocznie chciała wciągnąć mnicha chociaż w krótką rozmowę, ale to się jej nie udało, bo mnich bibliofil siedział dalej z nosem w swojej pracy i nawet nie zaszczycił nas choćby przelotnym spojrzeniem.
- Trudno powiedzieć, żeby był uprzejmy - rzuciła złośliwie Mavis.
- Daj spokój. Ten pan tutaj pracuje i po prostu bardzo zajmuje go jego praca - odparł na to profesor Stoner.
- Rzeczywiście, bardzo go ona zajmuje - mruknęła z niechęcią Mavis i spojrzała złośliwie na ojca - To chyba twoja pokrewna dusza, prawda?
- Wszystkie książki w tej bibliotece są do dyspozycji zwiedzających - odezwał się po chwili mnich bardzo poważnym, czy wręcz suchym tonem - Tylko nie wolno ich stąd zabierać. Są własnością zakonu.
- Przemówił pan. Jaka nowość - rzuciła zgryźliwie Mavis.
Mnich nawet na nią nie spojrzał.
- Daj już spokój - powiedział pojednawczo profesor Stoner - Po prostu ma swoje obowiązki i tyle. Ja też w czasie swojej pracy potrafię zapomnieć o Bożym świecie.
- Tak, coś już o tym wiem - odparła ironicznie jego córka.
- Dobrze, to jakiej dokładniej my książki szukamy? - zapytał Jonathan, który najwyraźniej chciał przerwać tę nieprzyjemną dyskusję między ojcem a córką, jaka się właśnie szykowała.
- Bardzo dobre pytanie - dodał Ash.
- Książka nazywa się „Wieczny żywot dzięki lekom natury“. To bardzo ciekawe źródło autorstwa jakiegoś benedyktyna żyjącego podobno w dobie średniowiecza - odpowiedział profesor Stoner - W każdym razie tak uważa autor dziennika, od którego wszystko się zaczęło.
- Przeszukaliśmy z ojcem biblioteki wszystkich klasztorów w Irlandii i to nie tylko tych franciszkańskich - powiedziała Mavis - Jak dotąd nie udało się nam odnaleźć tej książki. Oby tym razem nam się udało.
- Tym razem macie wsparcie wiernych przyjaciół - wtrącił Jonathan i bardzo czule ścisnął czule dłoń Mavis.
- Właśnie, a więc do dzieła! - powiedział bojowo Ash.
- Pi-pika-chu! - zapiszczał z radością Pikachu i wskoczył mu wesoło na ramię.
Rozpoczęliśmy więc poszukiwania owej feralnej książki, kierując się przy tym wskazówkami profesora, który powiedział nam, że ta książka jest pisana po łacinie i dla pewności podał on nam jej łaciński tytuł, po którym mieliśmy jej szukać. Klasztorna biblioteka posiadała wielki zbiór książek, dlatego nasze śledztwo w tej sprawie było naprawdę długie i dość żmudne, poświęciliśmy mu bardzo wiele czasu i łatwo sobie wyobrazić, jak wielka złość nas ogarnęła, kiedy mimo uporczywych poszukiwań nie odnaleźliśmy książki.
- I znowu niewypał - jęknęła załamana Mavis, wpatrując się z rozpaczą w podłogę - Tyle roboty psu na budę się zdało.
- Najwidoczniej się pomyliliśmy - powiedział profesor Stoner i spojrzał w kierunku Asha.
- Chce pan powiedzieć, że to ja się pomyliłem, prawda? - rzucił z lekką złością w głosie Ash - Że to ja źle nas naprowadziłem?
- Daj spokój, przecież każdemu się może zdarzyć pomyłka, kochanie - powiedziałam, czule dotykając jego ramienia.
Pikachu i Meloetta dotknęli go delikatnie łapkami na znak wsparcia, a Anabel powiedziała:
- Zrobiłeś wszystko, co mogłeś.
- I zrobiłeś to we właściwy sposób, cudaku w spódniczce - dodała po przyjacielsku Mavis.
Asha jednak to nie pocieszyło. Przeciwnie, był on bardzo zły, czy może raczej zrozpaczony.
- Przecież to niemożliwe! To jedyne sensowne wyjaśnienie! Ta księga musi tutaj być!
- Może była, ale ktoś ją stamtąd zabrał? - zasugerował Ridley.
- A może sprawdzicie drugą bibliotekę? - odezwał się nagle głos tego młodego i niezbyt uprzejmego mnicha.
Spojrzeliśmy na niego bardzo zaintrygowani tym, co właśnie rzekł.
- Jaką drugą bibliotekę? - zapytał Ash.
- Bibliotekę, do której prowadzi tajne przejście z tej biblioteki - odparł mnich, oczywiście nie przerywając ani na chwilę swojej pracy - Podobno mnisi w XVIII wieku ukryli tutaj kilka ksiąg, które żal im było zniszczyć, a które zawierały wiedzę na tyle niebezpieczną, że w złych rękach mogłaby uczynić wiele złego.
- A gdzie jest to przejście? - zapytałam.
- Podobno znajduje się w tej bibliotece, ale ja nigdy go nie widziałem - padła odpowiedź.
- I dopiero teraz nam o tym mówisz? - zapytała ze złością w głosie Mavis.
- Nikt mnie wtedy nie pytał.
- Teraz przecież też cię nikt nie pytał.
- Ale tak jakby pytał.
Ten mnich doprowadzał nas chwilami do szału i czasami naprawdę już mieliśmy wielką ochotę wygarnąć mu, co też o nim myślimy, jednak sobie to darowaliśmy i zaczęliśmy przeszukiwać cały pokój, żeby odnaleźć tajne przejście. W tej sprawie dotykaliśmy praktycznie wszystkiego w bibliotece i próbowaliśmy zdejmować książki z regałów we właściwej kolejności, ale to nie uruchomiło w pokoju niczego, co powoli zaczęło nas frustrować.
- Spokojnie, tylko bez załamki - powiedział Jonathan i powoli usiadł na krześle, które stało tuż przy jednym z regałów - Tutaj trzeba do wszystkiego podchodzić z głową i we właściwy sposób.
- A jaki to jest sposób, jeśli wolno wiedzieć? - zapytał Ash.
- Bardzo prosty. Trzeba tylko usiąść, chwilę pomyśleć i wtedy...
Rudzielec oparł ręce na poręczy krzesła i gdy tylko to zrobił, to wcisnął jakiś przycisk ukryty w tym miejscu, co uruchomiło mechanizm i sprawiło, że jeden z regałów otworzył się do środka ściany, ukazując w ten sposób tajny tunel. Wszyscy byliśmy w szoku pod wpływem tego odkrycia, a już zwłaszcza Jonathan, który w szoku tylko zdołał dokończyć swoją przerwaną wypowiedź w następujący sposób:
- I wtedy rozwiązanie znajdzie się samo.
- Jak to mówią, rudzi mają zawsze szczęście - powiedział profesor.
- Tato, nikt tak nie mówi - rzuciła Mavis.
- Nie szkodzi. Ja tak mówię i jak widzę dobrze zrobiliśmy zabierając ze sobą panicza Logana.
- Bardzo dobrze, tato.
Po tych słowach Mavis uśmiechnęła się słodko do swojego chłopaka i powoli podeszła do tajnego przejścia.
- Widzisz? Miałeś jednak rację, żeby tutaj szukać. Dobrze, że trzymałeś się swojego zdania, zdolny uparciuchu.
- Zawsze to robię - powiedział wesoło Ash.
Ponieważ w tunelu było bardzo ciemno, to trzeba było włączyć latarki i przejść do poszukiwań. Trochę się baliśmy, co dokładniej z tego wyniknie, ale też dobrze wiedzieliśmy, że jeżeli nie sprawdzimy, co się w tym tunelu znajduje, to być może nigdy nie odnajdziemy tej księgi, a przecież bardzo nam na tym zależało. Dlatego też, pomimo naszych lekkich obaw weszliśmy do tunelu i od razu ruszyliśmy w kierunku, w którym on nas wiódł.
- Ciemno tutaj i do tego ponuro - powiedział profesor.
- Przypomina mi się „Imię róży“ - zachichotał Jonathan - Kojarzycie może tę powieść?
- Ja bardzo dobrze ją znam - zauważył Ash.
- Ja też - dodałam.
- A ja poznałam osobiście autora tej książki. Fajny gość - powiedziała Mavis.
- Ojej! Serio?! Naprawdę poznałaś osobiście Umberto Eco?! - zawołał bardzo podnieconym głosem Jonathan.
- Tak i jeśli zechcesz, kiedyś cię z nim zapoznam - odparła wesoło jego dziewczyna.
- Chwilowo zaś proponuję zapoznać się z drogą w tym tunelu - wtrącił trochę złośliwie profesor Stoner.
- Racja, lepiej uważać i mieć oczy dookoła głowy - powiedział Ash - W końcu tutaj może być sporo pułapek lub przeszkód do pokonania.
- Bądźmy zatem bardzo ostrożni - zgodził się Ridley - Trzeba stawiać kroki bardzo ostrożnie, żeby przypadkiem nie uruchomić jakieś pułapki.
- Tu raczej pułapek nie ma - powiedziała Anabel - Mnisi chcieli tutaj ukryć książki przed ludzkim okiem, ale z pewnością musieli tutaj wchodzić i je czyścić i dbać o to, aby się nie zniszczyły. A więc wątpię, aby w takim wypadku chcieli umieszczać tu pułapki.
- A przy okazji franciszkanie to chyba zakon ludzi bardzo spokojnych, dlatego zastawianie pułapek mogących potencjalnie kogoś zabić jest tu mało możliwe - powiedziałam.
Meloetta leciała przed nami i kilka razy zapiszczała przyjacielsko, żeby wskazać nam drogę, a Pikachu i Buneary biegli tuż przy niej. Przebiegali bardzo swobodnie i dawali nam choć częściową nadzieję, że pułapek w tym tunelu nie ma. Oczywiście zawsze ryzyko ich obecności istniało, ale na całe szczęście wycieczka obyła się bez pułapek i dotarliśmy swobodnie do drzwi, które trzeba było popchnąć i otworzyć, a potem przeszliśmy do kolejnego pokoju. Tam zaś odkryliśmy dwa regały z książkami, które były już bardzo zakurzone i brudne, więc jak widać dawno ich nikt nie czyścił.
- Tak! Znaleźliśmy pokój! - zawołała zachwycona Mavis i spojrzała na Asha z radością - Udało ci się, zdolny uparciuchu.
- Poprawka, to nam się udało - odpowiedział jej wesoło Ash.
- Ale gdybyś się nie uparł, że to w Islandii trzeba szukać tej księgi, to byśmy tu nie trafili.
- Uparłem się, bo jestem uparty i przy okazji tylko takie rozwiązanie wydawało mi się logiczne.
- Chyba dawno nikt tutaj nie zaglądał - zauważył Ridley i rozejrzał się dookoła - Te książki sprawiają wrażenie już dawno nie ruszanych.
W pokoju było ciemno z powodu braku okien i jakiegokolwiek otworu wpuszczającego światło, dlatego oświetlaliśmy sobie ciemność latarkami. Z ich też pomocą powoli podeszliśmy do książek i zaczęliśmy je przeglądać.
- Ciekawe, czy ta książka tu jest - powiedział Jonathan.
- Oby tu była, bo inaczej będziemy skazani z ojcem na wieczny żywot - odpowiedziała ponuro Mavis.
- Spokojnie, jak coś, to będziemy ze sobą żyli do końca świata i jeszcze dłużej - pocieszał ją Jonathan - Wyobraź sobie, jaki to będzie przywilej dla mnie! Mieć dziewczynę, która nigdy się nie zestarzeje. To przecież marzenie każdego faceta!
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego czule, gdyż rozbawiły ją jego słowa, a tymczasem Nowa Meloetta powoli podleciała w górę i zaczęła z wielką uwagą przeglądać każdy tytuł książek, które znajdowały się na samej górze jednego z regałów, a trzeba tu powiedzieć, iż oba regały miały dobre kilka metrów i bez drabiny opartej o jedną ze ścian raczej byśmy się do nich nie dostali. Dlatego najpierw oglądaliśmy książki z dolnych półek, a dopiero potem zaczęliśmy przechodzić do tych z górnych. Zajęci tym wszystkim nie zwróciliśmy większej uwagi na piski Nowej Meloetty, która zaczęła nagle wydawać z siebie dźwięki w taki sposób, jakby chciała zwrócić na siebie naszą uwagę. Jednak poza Anabel nikt nie spojrzał w jej kierunku.
- Słuchajcie, ona chce nam coś powiedzieć - zauważyła Dama Salonu.
- Zaraz ją wysłuchamy, tylko znajdziemy tę książkę - odpowiedział jej z lekką niechęcią profesor Stoner.
- Ale chodzi o to, że...
Anabel nie zdążyła dokończyć swojej wypowiedzi, gdyż chwilę potem dało się słyszeć jakiś dziki rumor, a z górnej półki regału spadło kilkanaście książek. Pikachu podbiegł przerażony do owej sterty literatury i zaczął w niej grzebać z pomocą lewitującej przy nim Nowej Meloetty, po czym oboje wyciągnęli z niej lekko oszołomioną Buneary, która to ściskała w łapkach jakąś książkę.
- Boże drogi! Ale się przestraszyłam! - zawołała Mavis - Myślałam, że regał się wali, a to nasi drodzy przyjaciele rozrabiają.
- Nic ci nie jest? - zapytała Anabel Pokemonkę króliczkę.
Ta zapiszczała lekko i złapała się delikatnie za głowę.
- Rany gorzkie, Buneary! - zawołałam ze złością - Czy ty chociaż przez chwilę nie możesz siedzieć spokojnie, tylko rozrabiać i...
Wtedy właśnie zwróciłam uwagę na książkę, którą ściskała w swoich rękach Pokemonka. To była poszukiwana przez nas książka! Bez trudu ją poznałam po tytule napisanym po łacinie na okładce. To było niewątpliwie to dzieło. Jego tytuł, który podał nam po łacinie profesor Stoner mówił sam za siebie.
- Profesorze! Profesorze! Znaleźliśmy! Mamy książkę!
Wszyscy od razu przerwali swoje czynności i podbiegli do Buneary, a profesor wyjął ostrożnie z jej łapek książkę i zaczął przyglądać się jej, lekko pomagając sobie przy tym światłem swojej latarki. Po chwili przyglądaniu się stwierdził bez żadnych wątpliwości, że jest to właśnie to dzieło, którego szukaliśmy.
- Boże drogi! To jest to! To właśnie to! Dzieło od którego wszystko się zaczęło! Hurra! Udało się nam! Udało się nam! Mavis, zobacz! Nareszcie je mamy! Wreszcie jest nasza!
Profesor zaczął skakać po całym pokoju, płacząc z radości i ciesząc się jak dziecko. To był dopiero widok, wielki uczony okazujący swoją euforię w taki oto sposób, ale nikogo z nas wcale to nie zdziwiło, wręcz przeciwnie. Przecież całe sto lat on oraz jego córka cierpieli katusze nieśmiertelności, a teraz wreszcie mogli się od niej uwolnić. Uczony, który zapisał w swoim dzienniku przepis na Ambrozję Życia zaznaczył, że wziął go z tej książki i że owa książka zawiera też antidotum, którego skład jednak uczony już nie zawarł. Wskutek tego profesor Stoner musiał sam go szukać i teraz wreszcie mu się to udało. Nic więc dziwnego, że tak się cieszył.
Mavis też się cieszyła, chociaż okazywała to bardziej spokojnie, gdyż tylko płakała z radości i rzuciła się na szyję Jonathana. Potem zaś tylko z uśmiechem na ustach patrzyła na zachowanie swojego ojca.
- To co? Otwieramy to wreszcie i poszukamy antidotum? - zapytał po chwili Ash.
- Nie tutaj, jest za ciemno - odpowiedział mu profesor Stoner - Trzeba wyjść stąd i poszukać przepisu w miejscu, gdzie jest światło.
- Racja, po co sobie wzrok uszkadzać? Niektórzy z nas już i tak noszą szkła kontaktowe - zachichotał Jonathan.
Oczywiście ci „niektórzy“ to był on.
***
Wyszliśmy z tunelu bardzo zadowoleni i delikatnie się zaśmiewając ze sposobu, w jaki to odnaleźliśmy książkę. Ale humor całkowicie nas opuścił, gdy tylko trafiliśmy do biblioteki i zobaczyliśmy w niej wpatrującego się z wielką uwagą w nasze osoby tego młodego mnicha, który wcześniej był do nas dość niegrzeczny i z niechęcią nam pomógł.
- I jak wycieczka? - zapytał trochę ironicznie, przyglądając się nam z wielką uwagą.
- A dziękuję, bardzo udana - odpowiedział profesor i pokazał księgę - Odnaleźliśmy to, czego tak długo szukaliśmy.
- Cudownie, bardzo mnie to cieszy - odparł mnich i podszedł powoli do stolika, przy którym wcześniej pracował, po czym zabrał z niego dzwonek - Sądzę też, że ktoś jeszcze bardzo się ucieszy, gdy to usłyszy.
Po tych słowach zadzwonił, a do biblioteki wówczas wszedł nasz pilot razem z kilkunastoma mnichami. Wszyscy oni mieli kaptury zarzucone na głowy, a cień padający na ich twarze częściowo je zasłaniał. Poczułam się wówczas bardzo niespokojnie.
- Co się tu dzieje? - zapytał profesor Stoner - Co ci ludzie tu robią?
- Renowacja książek? - dodał pytająco Jonathan.
- Coś lepszego - odparł jeden z mnichów i zdjął kaptury z głowy.
Od razu gościa rozpoznaliśmy.
- Simon Heselling! - zawołał profesor i zacisnął ze złości dłoń w pięść.
- Zgadza się, profesorku - zachichotał agent CIA - Jak miło cię znowu widzieć. Ciebie także, Mavis.
- Komu miło, temu miło - rzuciła ze złością dziewczyna i zacisnęła ze złością dłoń w pięść - Czego chcecie?
- Tajemnicy twojego tatusia i twojej, moja droga. Dobrze wiemy, po co tutaj przybyliście i bardzo chcemy to dostać. Dzięki tej tajemnicy zdołamy stworzyć całą armię nieśmiertelnych agentów w służbie USA i dokonamy wspaniałych czynów.
- Raczej wielu wspaniałych morderstw - rzucił ze złością profesor.
- Wielkie czyny zazwyczaj są okupione ofiarami - odparł na to z ironią Heselling - Taka kolej rzeczy. Nie zrobisz omletu nie rozbijając jajek. Ale mam dla ciebie dobrą wiadomość. Ty i twoja córka odejdziecie stąd wolni i żywi. Chce tylko przepis, a jeśli go dostanę, to wy nie będziecie mi w ogóle potrzebni.
- Obawiam się, że ci tego nie ułatwię - powiedział ze złością Stoner - Ja chcę odzyskać z córką spokój i normalne życie, ale w razie czego jestem gotów je poświęcić, żeby tylko ci przeszkodzić!
Heselling zachichotał podle, gdy to usłyszał.
- Doprawdy? Jesteś aż tak naiwny, żeby wierzyć w to, że możesz mi przeszkodzić?
Po tych słowach zwrócił się do młodego mnicha w okularach i rzucił:
- Zabierz mu księgę!
Młody mnich wydobył spod habitu broń i wycelował ją w profesora.
- Opór nie ma sensu. Proszę oddać księgę!
Stoner chciał już zaprotestować, ale Mavis położyła mu szybko dłoń na ramieniu i powiedziała:
- Tato, lepiej nie ryzykuj. Bo oni zabiją naszych przyjaciół.
Profesor ustąpił i oddał mnichowi księgę, ten zaś podał ją Hesellingowi i spojrzał w kierunku Asha, lekko się uśmiechając w podły sposób.
- Nie poznajesz mnie? - zapytał.
Ash i ja, a także Pikachu i Buneary przyjrzeliśmy się temu łajdakowi, który wciąż podle się uśmiechając zwinnymi ruchami ręki zrzucił z głowy kaptur i zdjął okulary. Wówczas to naszym oczom ukazała się twarz młodej brunetki, którą dobrze znaliśmy.
- A teraz lepiej? - spytała już swoim prawdziwym, kobiecym głosem.
- Cleo Winter! - wysyczał przez zęby Ash - A więc to ty!
- Pika-pika! - zapiszczał groźnie Pikachu.
- I ja się cieszę, że was widzę - odpowiedziała Cleo i spojrzała na mnie - Jak widzisz nie tylko wy umiecie się dobrze przebierać. Czy podobałam się wam jako blondynka?
- A więc to byłaś ty - powiedziałam ze złością - Tak coś czuliśmy z Ashem, że skądś cię znamy, ale nie byliśmy pewni.
- Dobra peruka i zmiana głosu oszukają wielu - rzekła Cleo - Nawet tak wielkiego detektywa jak Sherlock Ash.
- Sprzymierzyłaś się z tymi ludźmi? - zapytał zdumiony Ash.
- Potrzebowałam pieniędzy, a on dobrze płaci, a prócz tego był dobrym przyjacielem mojej siostry - odpowiedziała ponuro panna Winter - Miałam dzięki temu czas na trening walki kataną, bo nasze ostatnie starcie trochę kiepsko się dla mnie skończyło. Trenowałam i przy okazji też pracowałam dla niego, a kiedy odkryłam, że jesteś w pobliżu, czekałam na dogodny dla siebie moment.
- Mogłabyś znaleźć bez trudu w każdej chwili - powiedział Ash.
- Owszem, ale ja wolę wybrać właściwy dla siebie moment, kiedy przy okazji nie skrzywdzę niewinnych, tak jak mi się to przydarzyło ostatnio - stwierdziła ze smutkiem w głosie Cleo - Teraz nie popełnię tego błędu i nie zranię niewinnego. Teraz zginiesz tylko ty.
Heselling tymczasem przeglądał z uwagą książkę i wyraźnie nie był z jej treści zadowolony.
- Tutaj wszystko jest po łacinie! Niech to szlag! Zdaje się, że to będzie trudniejsze niż sądziłem.
- Co? Nie uczyło się języków obcych? - zakpił sobie profesor Stoner - Jaka szkoda. Trzeba było się uczyć łaciny zamiast machania bronią.
Heselling go zlekceważył i powiedział:
- Trudno! Znajdę kogoś, kto mi to przetłumaczy.
- A po co szukać? Już takiego kogoś mamy - powiedział pilot i wskazał ręką w stronę profesora.
- Racja - uśmiechnął się podle agent CIA - Przecież mamy tu pod ręką twórcę tego zbawczego specyfiku. Ty go dla nas przygotujesz. Znasz dobrze łacinę, prawda?
- Nic z tego! - zawołał uczony - W życiu tego dla ciebie nie zrobię! I nie myśl sobie, że w jakikolwiek sposób mnie zastraszysz.
- Nie muszę cię straszyć. Zamknę cię w jakimś miejscu z dala od ludzi i twojej córeczki i zobaczymy, jak długo wytrzymasz.
- A proszę cię bardzo! Zamknij i nawet torturuj! Niczego ze mnie nie wydusisz. I jeszcze ci coś powiem. Ja i Mavis będziemy żyć wiecznie, więc zdołamy przeczekać ciebie i wszystkich twoich ludzi. Mamy tyle czasu, ile tylko chcemy.
Heselling ze złością wyjął broń i wymierzył ją w profesora, na którym to oczywiście nie zrobiło żadnego wrażenia.
- I co mi zrobisz z tej pukawki? Przecież dobrze wiesz, że mnie i Mavis nie możesz zabić!
- Was nie, ale jego już tak! - odpowiedział Heselling.
Po tych słowach wymierzył on broń w Jonathana i niemal w tej samej sekundzie strzelił. Chłopak złapał się z bólu za bok, jęknął lekko i opadł na podłogę. Przeraziliśmy się tym wszyscy, nawet Cleo, która dotychczas stała i wpatrywała się w nas z wyraźną obojętnością, lecz postrzelenie chłopaka wyraźnie nią wstrząsnęło. Oczywiście nie tak mocno jak Mavis, która wręcz pobladła jak trup i podbiegła szybko do Jonathana, po czym złapała go za rękę, ściskając ją czule i powtarzając jak w amoku:
- Kochanie, spokojnie! Trzymaj się! Wyjdziesz z tego! Spokojnie!
- Mavis - westchnął Jonathan i powoli dotknął policzka ukochanej.
Dziewczyna zaczęła płakać, a gdy tylko Ridley szybko zerwał z siebie koszulkę i wraz z Anabel zaczęli uciskać ranę chłopaka, Mavis wręcz z furią spojrzała na Hesellinga, który uśmiechał się do niej triumfalnie i z rykiem rannego zwierzęcia rzuciła się na niego. W ostatniej jednak Cleo powaliła ją na ziemię i przydusiła do niej.
Profesor też chciał doskoczyć do tego łajdaka, ale ten wymierzył broń ponownie w Jonathana i powiedział:
- W ten sposób mu nie pomożecie. Tylko Ambrozja Życia jest w stanie go ocalić. Jak więc widzisz, drogi przyjacielu, ty i twoja córeczka być może i macie tyle czasu, ile tylko zechcecie, ale on już nie. Dlatego też lepiej się zastanów nad kolejnym krokiem. Czy zrobisz to, co ci każę, czy pozwolisz mu się tak wykrwawić? Chyba, że chcesz, abym był litościwy i go dobił. No to jak?
Wpatrywaliśmy się wszyscy z dziką wściekłością w Hesellinga, czując kipiący w naszych sercach gniew i wielką chęcią rozerwania na strzępy jego oraz jego ludzi, ale w tym wypadku byliśmy bezsilni. On bardzo dobrze to wiedział i dlatego tak bezczelnie śmiał się nam i to prosto w twarz. Profesor zdawał sobie z tego sprawę i dlatego zacisnął ze złości pięść i powiedział z bezsilnością:
- W porządku, ty bydlaku! Wygrałeś! Sporządzę dla ciebie Ambrozję Życia, ale najpierw zabierz chłopaka do szpitala!
- Nie! Przyrządzisz ją tutaj i teraz, na moich oczach!
- A niby z czego? Przecież nie mam tutaj ani składników, ani swoich chemicznych sprzętów.
- Przeciwnie. To wszystko już znajduje się w sali obok. Przed waszym przybyciem tutaj moi ludzie już wszystko przygotowali. Zakupili wszystko niezbędne do doświadczeń chemicznych i to nie jakiś tam zestaw małego chemika, ale prawdziwie profesjonalny sprzęt. A co do tych składników, to byliśmy w twoim domu w Irlandii. Wciąż posiadasz tam zapasy do tych swoich chemicznych doświadczeń. Chyba są pośród nich jeszcze składniki do stworzenia Ambrozji Życia, prawda?
- Tak. One wciąż tam są.
- Wybornie. A więc bierz się do pracy i uratuj przyszłego zięcia, chyba że wolisz, abym go dobił i postrzelił jeszcze kogoś.
- Daj spokój! Przesadzasz! - powiedziała ze złością Cleo - Poza tym nie taka była umowa! Miałeś nie krzywdzić niewinnych!
- Ale przecież ja go nie krzywdzę, Cleo - zachichotał podle Heselling - To pan profesor go krzywdzi swoją zwłoką.
Uczony kipiał z gniewu, ale widząc doskonale, że jest praktycznie bez szans, westchnął głęboko i powiedział:
- Prowadź do laboratorium. Przygotuję ci Ambrozję Życia.
***
Położyliśmy Jonathana na łóżku w jednej z cel, w której kiedyś sypiali mnisi. Mavis cały czas przy nim czuwała, tak samo jak i Anabelle i Ridley próbujący w miarę swoich możliwości zatamować jego ranę. Towarzysząca nam przy przenoszeniu chłopaka Cleo Winter wyglądała tak, jakby została uderzona w twarz i to z całej siły. Była przygnębiona, a wręcz załamana.
- Wybaczcie mi, ja nie sądziłam, że on posunie się do czegoś takiego. Myślałam, że jest on jak moja siostra albo ja. Na prawdę nie wiedziałam...
- Czego nie wiedziałaś?! Po czyjej stronie stajesz?! - zawołał ze złością w głosie Ash - No to teraz już wiesz! Po stronie bydlaka bez serca! I co?! Podoba ci się taki wybór stron?!
- Ja chciałam tylko dostać się do ciebie i pomścić moją biedną siostrę. Nie sądziłam, że kiedykolwiek wciągnięcie mnie w taką walkę.
- My ciebie? Nie kpij sobie! - zawołałam ze wściekłością - Sama się w to wszystko wciągnęłaś!
- Gdyby Ash nie zabijał mojej siostry, to zawsze byłabym po waszej stronie - odparła Cleo.
- Już powoli zaczyna mnie męczyć ciągłe przekonywanie cię, że to nie ja zabiłem Łowczynię J - powiedział Ash - To teraz zresztą bez znaczenia. Teraz liczy się tylko życie tego biedaka.
- Oby tylko profesor zdążył na czas - dodałam zaniepokojona.
Mavis tymczasem ściskała dłoń ukochanego i wpatrywała się w niego ze łzami w oczach.
- Tak mi przykro, najdroższy. To wszystko przeze mnie. Gdyby nie ja, to nic by się nie stało.
- Spokojnie, skarbie. Weź nie obwiniaj się o to - odpowiedział jej czule Jonathan - O wiele bardziej jestem szczęśliwy teraz z tobą niż kiedykolwiek wcześniej.
Nowa Meloetta usiadła w pobliżu głowy Jonathana i zaczęła powoli śpiewać do niego, aby go podnieść na duchu. Biedaczka nie miała jednak mocy Latias, choć też była Pół-Przedwieczną, więc nie potrafiła uzdrowić kogoś za pomocą pozytywnej energii. Potrafiła jednak koić ból i łagodzić go za sprawą swego śpiewu, co teraz najwyraźniej robiła. Oczywiście rany tego biedaka to nie uleczyło, ale zawsze lepsze to niż nic.
Tymczasem Mavis wpatrywała się ze smutkiem w swojego chłopaka i gładziła czule jego rękę, powtarzając:
- Dlaczego musiałeś mnie odnaleźć, skarbie? Dlaczego namówiłeś tego cudaka w szkockiej spódniczce, żeby pomógł ci mnie znaleźć?
- Dlaczego? - uśmiechnął się do niej lekko Jonathan - Bo jesteś moim zing, Mavis. A w życiu takie zing zdarza się tylko raz.
Chłopak lekko syknął z bólu z powodu swojej rany, a Anabel ponuro na nas popatrzyła i powiedziała:
- Meloetta jakoś tłumi jego gorączkę i dodaje mu sił swoją pieśnią, ale długo tego nie zdoła robić.
- Oby profesor zdążył - dodał Ridley.
- Ale przecież wtedy on będzie nieśmiertelny jak ojciec i ja! - dodała ponuro Mavis.
- Wolisz, żeby umarł? - zapytałam z ironią.
- Nie, ale takie życie to nie życie. Ja nie chcę nikogo na to narażać.
- Wierzę, Mavis.
Gorączka Jonathana zaczęła się powiększać, chociaż Nowa Meloetta robiła dosłownie wszystko, aby to powstrzymać. Chłopak już powoli tracił przytomność i wydawało się, że to już koniec, aż nagle w pokoju pojawił się profesor Stoner w towarzystwie Hesellinga oraz kilku jego ludzi z bronią w ręku. Profesor trzymał niewielką buteleczkę z jakimś czerwonym płynem. Mavis bez trudu rozpoznała ów płyn.
- O Boże! Ambrozja Życia! - zawołała dziewczyna.
- Tak, a przynajmniej twój tatuś tak uważa - powiedział Heselling - A teraz będzie okazja, żeby to sprawdzić. Jeśli to nie działa, to twój ukochany umrze. Dlatego lepiej dla ciebie by było, aby twój tatuś cię naprawdę kochał i nie chciał ryzykować życia twojego chłoptasia.
- W przeciwieństwie do ciebie ja potrafię kochać, łajdaku - odparł na to profesor i podszedł do Jonathana - Wybacz mi, chłopcze, ale to jest jedyny sposób.
To mówiąc wlał rudzielcowi do ust płyn z buteleczki i zaczął z uwagą obserwować efekty swego dzieła. Wtedy to Jonathan powoli uśmiechnął się, a jego ciało przestało być całe gorące i odzyskiwało właściwą temperaturę, zaś kiedy Anabel i Ridley lekko uchylili mu koszulę, to zobaczyli, że jego rana zniknęła. Ambrozja Życia ocaliła go oraz uleczyła jego ranę i gorączkę. Uczyniła jego ciało idealnym, bez chorób i ran, a także odpornym na nie.
- Johnny, jak się czujesz? - zapytała Mavis.
- Dobrze, a nawet bardzo dobrze - odpowiedział jej chłopak wesoło i spojrzał na nią - Tylko ciekawi mnie, czy jeszcze jest we mnie ta kula.
- O ile wiem, moc eliksiru ją usunęła - odpowiedział profesor.
Mavis rzuciła się ukochanemu na szyję i zaczęła płakać.
- Och, Boże drogi! Dlaczego to się musiało tak skończyć? Dlaczego i ciebie to musiało spotkać? Teraz oboje będziemy musieli żyć wiecznie.
- Z tobą jestem gotów przeżyć życie po tysiąckroć - powiedział czule Jonathan.
- Chyba nie będzie trzeba, bo przecież profesor stworzył też antidotum, prawda? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Jeszcze nie, ale zaraz je stworzę - odpowiedział profesor - Teraz się bardzo spieszyłem, aby jak najszybciej stworzyć eliksir dla Johnny’ego.
- I lepiej pospieszysz się ze zrobieniem kolejnych porcji - rzekł podle Heselling - Następną zrobisz dla mnie!
- W porządku, ale najpierw antidotum w trzech porcjach.
- Dwóch. Twoja córcia i jej chłoptaś mogą odejść, ty zostaniesz ze mną.
Jego słowa wywołały szok u profesora i nas wszystkich.
- CO?! Ale po co ci mój ojciec?! - zawołała Mavis.
- Będzie produkował dla mnie wiecznie ten eliksir i stworzę całą armię wiernych mi agentów! - odpowiedział Heselling - A każdy z nich będzie wiernie służył władzom USA. A gdyby z jakiegoś powodu okazało się, że Ambrozja Życia posiada tylko czasowo swoją moc, to zawsze posiadam w swoich rękach jej twórcę.
- Przecież nie taka była umowa, Heselling! Miałem zostawić ci przepis i pokazać, że jest on skuteczny i potem miałeś nas wszystkich wypuścić! - krzyknął oburzony profesor.
- Ty głupcze! Sądzisz, że wypuszczę wolno tak wielkiego geniusza jak ty? Potrafiłeś odtworzyć ten stary przepis z dziennika, który był w naprawdę kiepskim stanie, to na pewno potrafisz zdziałać o wiele więcej.
- Inaczej się umawialiśmy! Miałeś nas wypuścić!
- Zmieniam umowę! Módl się, żebym jej bardziej nie zmienił!
Wszyscy (w tym także i Cleo) byliśmy wręcz oburzeni, a Ash i Pikachu bardzo chcieli przyłożyć Hesellingowi, ale widok jego ludzi z pistoletami oraz ręczną bronią maszynową zniechęcił ich do tego rodzaju działań.
Cóż zatem można było zrobić? Trzeba było wyprodukować kolejną porcję Ambrozji Życia, a także dwie dawki antidotum, choć tego, co się stać mogło po tym, mogliśmy się tylko domyślać.
***
Wszyscy przeszliśmy do sali, w której profesor przygotowywał swój eliksir. Zawierał on stół cały obłożony sprzętem do badań chemicznych. Wyglądał trochę jak laboratorium doktora Jekylla, a w każdym razie takie oto porównanie przyszło mi do głowy jako pierwsze. Czuć więc było tutaj atmosferę chemii mogącej tworzyć życie lub je odebrać, jeżeli się źle z nią będzie obchodzić.
Profesor powoli podszedł do stołu i zaczął z wielką uwagą brać się do pracy poprzez odmierzanie składników oraz przygotowywanie ich w jedną całość. Cleo podeszła do niego oferując swoją pomoc, którą uczony niezbyt chciał ją przyjąć, ale ostatecznie to zrobił, zwłaszcza, że ten łotr Heselling pragnął posiadać całkowitą pewność, iż profesor nie zrobi nic głupiego i nie zniszczy przepisu albo nie stworzy gorszej wersji eliksiru, która osłabi jego moc. Osobiście uważam, że ten wybór nie był najlepszy, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej reakcję na to, jak bydlak bez skrupułów postrzelił Jonathana, a później bezwzględnie zmienił warunki umowy z profesorem, Stonerem (o ile to w ogóle można nazwać umową). Simon Heselling jednak musiał być całkowicie obojętny na sprawę uczuć swoich podwładnych i z tego właśnie powodu zlekceważył tę sprawę. Ciekawiło mnie, w jaki sposób obróci się to przeciwko niemu, bo że to nastąpi, to było więcej niż pewne.
Tymczasem profesor z pomocą Cleo przygotowywał eliksir, którego od niego oczekiwał nasz prześladowca. Robił to bardzo powoli i spokojnie, bez pośpiechu, ponieważ każde dobre dzieło powstaje bez pośpiechu. Heselling rzecz jasna wcale nie naciskał na pośpiech, w końcu oczekiwał na bardzo dobry efekt i był gotów poczekać dość czasu. Dlatego czekał cierpliwie on i jego ludzie, trzymający nas wciąż na muszce.
- Jak sądzisz, co ten świr zrobi, kiedy już dostanie to, czego chce? - zapytałam po cichu Asha.
- Sądzę, że co do tego raczej nie masz żadnych wątpliwości, skarbie - odpowiedział mi mój mąż.
- Więc uważasz, że zechce nas zabić?
- Tak właśnie uważam. Ostatecznie tacy kolesie jak Heselling raczej nie zostawiają świadków.
- A więc co zrobimy?
- Spróbujemy nie dać się zabić.
- Ooo! To będzie raczej trudne.
- Nie gadać! Artysta się musi skupić! - skarcił nas Heselling.
Profesor tymczasem coś tłumaczył Cleo, która go o coś zapytała. Oboje rozmawiali bardzo cicho i nie można było usłyszeć, o co chodzi, ale z całą pewnością ta sprawa była bardzo poważna, skoro oboje byli tym tak bardzo przejęci.
- Kochani, pogadacie sobie nieco później - rzucił złośliwie w ich stronę Heselling - Teraz lepiej więcej pracy i mniej gadania.
- W porządku, jak sobie życzysz - powiedziała Cleo i wraz ze swoim tymczasowym partnerem powróciła do swojego zajęcia.
Trochę to trwało, ale w końcu udało się wyprodukować dwie probówki antidotum, a także jedną z Ambrozją Życia. Profesor i Cleo od razu je nam pokazali, gdy tylko zdołali je stworzyć, ale ich wygląd wzbudził w nas spore wątpliwości. Dlaczego? A chociażby dlatego, że płyn we wszystkich trzech posiadał tę samą barwę.
- Jesteś pewien, tato, że dwie z tych probówek zawierają antidotum? - zapytała go Mavis.
- Oczywiście - odpowiedział uczony - Cleo trzyma w rękach próbkę Ambrozji Życia, a ja dwie próbki antidotum.
- Ale wszystkie trzy wyglądają dokładnie tak samo - zauważyła Mavis.
- Właśnie! Skąd więc pewność, że dwie z nich to antidotum?! - zawołał Heselling - I co ważniejsze, że trzecia posiada Ambrozję?
- Bo wiem doskonale, co stworzyłem - odparł Stoner.
- To czemu barwa obu tych produktów jest ta sama? - zapytał Ash.
- Bo antidotum posiada prawie taki sam skład, co Ambrozja Życia, z tą tylko różnicą, że do antidotum trzeba dodać jeszcze jeden składnik. Ale on nie zmienia barwy leku, tylko jego zapach, bo staje się on nieco inny.
- Doskonale, a więc daj mi to, co moje! - zawołał Heselling.
- Nie tak szybko! - sprzeciwił się profesor - Najpierw moja córka i jej chłopak, potem ty!
- Jak sobie chcesz - zgodził się bez protestu Heselling - Właściwie to nawet będzie lepiej.
- Niby czemu lepiej? - zapytałam ze złością.
Łajdak jednak nie zaszczycił mojego pytania żadną odpowiedzią, tylko pokazał profesorowi ręką, aby robił swoje. Profesor więc sprawdził jeszcze raz po zapachu probówki z antidotum, po czym chciał je już podać córce i jej chłopakowi, gdy nagle stało się coś niespodziewanego. Cleo uśmiechnęła się złośliwie i podłożyła nogę Stonerowi, który się potknął, a probówki wyleciały mu z rąk. W ostatniej chwili złapała je jednak Nowa Meloetta i zapiszczała triumfalnie. Gdyby nie to, probówki by się rozbiły.
- Dobra robota! - zawołał do niej Ridley.
Pokemonka zapiszczała z radością i już chciała podać probówki naszej zakochanej parze, gdy nagle Cleo odłożyła trzymaną przez siebie probówkę i wykonała salto w powietrzu, po czym zwinnie wyrwała Nowej Meloecie jej zdobycz i wylądowała z nią bezpiecznie na podłodze.
- Lepiej ja to podam naszej parce, bo pan profesor jeszcze znów się wywali i cała praca pójdzie na marne.
Ludzie Hesellinga zaśmiali się podle, zaś Cleo powiedziała do Mavis i Jonathana, aby podeszli do niej. Oboje to zrobili trochę niepewnie i przyjęli od niej probówki z antidotum. Odkorkowali je i powąchali delikatnie.
- Kiepski zapach - rzucił Jonathan.
- Ważne, żeby zadziałało - stwierdziła Mavis i stuknęła się lekko swoją probówką z jego - To nasze zdrowie, mój kochany.
- Zdrowie naszej miłości - odpowiedział jej rudzielec.
Wypili jednocześnie, lekko się przy tym krzywiąc. Początkowo nic nie sprawiało wrażenia, że cokolwiek się zmieniło w ich osobach i dlatego się nie cieszyli na zapas.
- I jak? Co czujecie? - zapytał profesor.
- Właściwie, to sama nie wiem - odpowiedziała mu jego córka - Chyba to samo, co zawsze. Skąd będziemy wiedzieli, że już jesteśmy ludźmi?
- Właśnie! Skąd będziemy wiedzieli? - spytał Jonathan.
- W bardzo prosty sposób - odpowiedział Heselling.
Po tych słowach dał znak jednemu ze swoich ludzi, który miał przez ramię przewieszony karabin maszynowy. Na ten znak ów człowiek szybko chwycił za swoją broń i posłał krótką serię w stronę Mavis. Jonathan jednak w ostatniej chwili osłonił swoją ukochaną i to właśnie on dostał kilka kulek przeznaczonych dla niej. Z całą piersią zakrwawioną upadł na podłogę.
- Nie! Jonathan! - krzyknęła przerażona Mavis.
Heselling wymierzył ostry cios pięścią w twarz swemu człowiekowi.
- Ty idioto! Nie do dziewczyny! Ona jeszcze nam się przyda!
Patrzyliśmy w szoku na tego biednego chłopaka, któremu przed chwilą ocaliliśmy życie, a który teraz ponownie został postrzelony i tym razem ze skutkiem śmiertelnym. Chcieliśmy podbiec do niego, ale ludzie Hesellinga wciąż mierzyli do nas z karabinów i w sposób dość głośny odbezpieczyli swoją broń.
- Bez numerów, bo do niego dołączycie - rzucił złośliwie Heselling i wziął probówkę podaną mu przez Cleo - Jak widać antidotum działa. Sama Ambrozja także, co bardzo mnie cieszy. Pora więc rozpocząć nową epokę w dziejach ludzkości!
Po tych słowach odkorkował probówkę i wlał sobie całą jej zawartość do gardła.
- Obyś się tym udławił! - powiedziałam w myślach.
Moje życzenie spełniło się szybciej niż sądziłam, choć nie dokładnie w taki sposób, jaki się spodziewałam, ale zawsze.
Chwilę po wypiciu eliksiru Heselling podniósł ręce wesoło w górę i zawołał radośnie:
- Tak! Tak! Wreszcie siła i potęga, jakiej nikt nie ma! Wreszcie ta moc jest moja i tylko moja!
Mavis płakała z rozpaczy nad Jonathanem, ale płacz nie trwał długo, bo nagle zauważyła coś, co spowodowało, iż przestała płakać i zapytała w wielkim szoku:
- Johnny, co się dzieje?! Ty żyjesz?!
Wszyscy spojrzeliśmy w stronę zakochanych i wówczas to szok, który dotknął Mavis udzielił się także i nam. Chłopak bowiem powoli usiadł na podłodze i wyglądał na całkiem zdrowego, a co ważniejsze także i żywego. Jego koszula ciągle posiadała plamy po krwi i ślady po kulach, ale on sam był cały i zdrowy.
- Ty żyjesz? - zapytał profesor.
- Jak widać - uśmiechnął się wesoło rudzielec - Ale sam się dziwię. Po takiej serii z automatu? Masakra jak w Chicago w Walentynki.
Mavis zapłakała radośnie i rzuciła mu się na szyję, ściskając go czule i zachłannie zarazem.
- Ale jak to jest w ogóle możliwe? - zapytałam.
Nowa Meloetta zapiszczała przerażona i wskazała łapką w kierunku Hesellinga. Wszyscy spojrzeliśmy w tamtą stronę i od razu zrozumieliśmy, co ją tak przeraziło. Gdy tylko to zauważyliśmy, to zaraz strach także i nas ogarnął. Pikachu przytulił przerażoną Buneary do siebie, która wtuliła się w niego trzęsąc się ze strachu. Ja zaś złapałam się ramienia Asha, a on czule mnie do siebie przytulił. Wszyscy byliśmy w szoku.
Heselling, gdy tylko na niego spojrzeliśmy, miał na twarzy zmarszczki, których wcześniej nie posiadał. Prócz tego jeszcze wyraźnie posiwiał, choć jeszcze przed chwilą jego głowa nie posiadała ani jednego siwego włosa. On sam początkowo nie poczuł tego, w jaki sposób całe jego ciało zaczęło się zmieniać, ale w końcu i on musiał to dostrzec. W końcu to jednak dostrzegł i poczuł, co wywołało w nim wielki szok. Przerażony zaczął przyglądać się swoim dłoniom, które stały się białe i pomarszczone.
- Coś ty mi zrobił, Stoner?! - zawołał - Coś ty mi zrobił, bydlaku?!
- Nie on, ja - odpowiedziała Cleo z mściwą satysfakcją w głosie - Wraz z profesorem przeczytałam w księdze, że antidotum odbiera życie wieczne tym, którzy je mają, zaś tym, którzy nie posiadają nieśmiertelności, odbiera zwykłe życie. Dlatego też zamieniłam probówki.
- Ty... Ty... Ty parszywa suko!
- Mówiłam ci, że potrafię się mścić.
Heselling przyglądał się z przerażeniem swoim dłoniom, które w ciągu kilku minut stawały się coraz bardziej pomarszczone i siwe, tak samo jak i jego twarz. Krótko mówiąc stawał się on z każdą minutą coraz starszy, aż w końcu zaczął wyglądać jak pomarszczony i wyschnięty staruch, który ledwo może się poruszać, a chwilę później jego twarz zaczęła tracić powoli skórę. Ta zaś zaczęła płatami odpadać z jego twarzy i rąk, odsłaniając nagie kości. Jak dotąd takie coś widziałam tylko w horrorach, jednak teraz, ku swojemu wielkiemu przerażeniu zobaczyłam to na żywo, co przeraziło mnie i to tak bardzo, że krzyknęłam i wtuliłam mocno głowę w ramię Asha, żeby tego nie oglądać. Anabel była wręcz sparaliżowana ze strachu, a Mavis (która przez sto osiemnaście lat swojego życia widziała już nie takie rzeczy) patrzyła na to w szoku, ale dość spokojnie. Bardzo zazdrościłam jej tego opanowania, choć właściwie to nie wiem, czy rzeczywiście było czego zazdrościć.
Tuliłam mocno twarz w ramię Asha, który przyciskał mnie do siebie, także nie widziałam, co działo się dalej, ale za to słyszałam dzikie wrzaski Hesellinga, który umierał powoli i jeszcze w męczarniach. Spojrzałam na niego dopiero wtedy, gdy wrzaski ucichły. Wówczas zauważyłam leżący na ziemi szkielet w ubraniu Hesellinga. To był jego koniec.
Ludzie tego bydlaka przerażeni trzęśli się ze strachu, kilku z nich zaś próbowało rzucić się do ucieczki, ale wtedy do akcji wkroczyli nasi wierni przyjaciele. Nowa Meloetta w niewidzialnej postaci uderzyła dziko w twarz jednego z nich i wytrąciła mu pistolet, który szybko schwyciła Mavis i zaraz wycelowała go w zaatakowanego. Ridley i Jonathan też zaraz doskoczyli do dwóch kolejnych i zadali im ostre ciosy pięściami. Pikachu i Buneary też nie stali bezczynnie, ponieważ prędko dopadli kolejnego agenta i powalili go na ziemię. Stojący tuż obok mnie oraz Asha jeden z przeciwników zachował spokój i odbezpieczył karabin, ale wtedy to ja (kiedy ocknęłam się z szoku) kopnęłam go w kolano i uderzyłam pięścią w brzuch, po czym wyrwałam mu broń i rzuciłam ją Ashowi. Ten złapał ją zwinnym ruchem i wymierzył jej lufę w kierunku agentów.
- Nie ruszać się! Rzucić broń! - zawołał.
- I pod ścianę! Ale już! - krzyknęła Mavis.
Ridley i Jonathan też trzymali w rękach pistolet i karabin i skierowali ją w naszych przeciwników, którzy przerażeni całą broń, po czym grzecznie stanęli pod ścianą.
- Ale akcja! Jak u Bonda! Albo Indiany Jonesa! - powiedział wesoło Jonathan, stając tuż obok swojej dziewczyny - Nieźle się sprawiłaś, skarbie.
- Uwierz mi, widziałam podczas obu wojen światowych nie takie akcje - zachichotała Mavis - Ale ty też byłeś niczego sobie.
- Wszyscy sobie poradziliśmy - powiedziała Anabel i z wielką złością spojrzała na agentów Hesellinga - A co zrobimy z nimi?
- Wyrwiemy im wątroby i popijemy chianti - rzucił Ridley i delikatnie się uśmiechnął.
Jonathan parsknął śmiechem.
- To ci się udało, stary! A już sądziłem, że jesteś sztywniak.
- Jeszcze mnie nie znasz za dobrze - odparł wesoło Ridley i spojrzał na agentów ze złością - Ale ich trzeba by gdzieś zamknąć.
- Zamkniemy ich w jednym z pokoi i sprowadzimy policję - powiedział Ash - Ciekawi mnie, jak też się wytłumaczą funkcjonariuszom ze swojego postępowania tutaj.
- Zapewne opowiedzą im o eliksirze dającym życie i je odbierającym - rzuciłam złośliwie - Tylko ciekawe, kto im w to uwierzy?
Ash spojrzał na Cleo i powiedział:
- Uratowałaś nas wszystkich. Gdybyś nie zamieniła tych butelek...
- To byłoby kiepsko, wiem - odparła dziewczyna - Ale zrobiłam to, aby ocalić was wszystkich i przy okazji załatwić tego bydlaka. Zasłużył sobie na to. Ale ty także zasłużyłeś na śmierć. Zabiłeś moją siostrę i kiedyś mi za to zapłacisz, ale jeszcze nie dzisiaj. Na dzisiaj mam już dosyć walk.
- Cleo, zrozum wreszcie, że ja...
- Daj już spokój, Ash. I nie drażnij mnie lepiej, bo nie chcę teraz z tobą walczyć. Nie dzisiaj. Dość krwi zostało już dzisiaj przelanej. Dzisiaj więc nie mam siły walczyć z tobą. Ale kiedyś jeszcze to zrobię i to w momencie, w którym będziesz się mnie najmniej spodziewał. Dzisiaj zaś pozwalam ci odejść z zapowiedzią, że jeszcze przyjdzie na ciebie czas.
Po tych słowach Cleo powoli wyszła powoli z pokoju, nie zatrzymana przez nikogo z nas.
- Sporo się ostatnio wydarzyło, a ty prawie zawsze z boku - rzekła po chwili Mavis - Nie lubisz tego, prawda? Ambicja ci cierpi?
- Trochę, ale zawsze zostaje mi na pociechę satysfakcja z tego, że choć trochę w tej sprawie pomogłem - odpowiedział Ash.
- Bardzo pomogłeś, zdolny uparciuchu. Gdyby nie ty, Jonathan sam by mógł mnie nie znaleźć albo też zginąłby próbując tego dokonać - zauważyła Mavis.
- To prawda, wiele ci zawdzięczamy. Oboje - dodał Jonathan.
- Dajcie już spokój - zachichotał Ash i nagle z uwagą zaczął przyglądać się twarzy córki Stonera - Zaraz! Mavis, ty krwawisz!
Rzeczywiście, na czole miała lekką rankę i powoli ciekła z niej krew. Co ciekawe, ani rana, ani też kropelki krwi nie zniknęły. Mavis dotknęła swojej rany i widząc, że choć upłynęła minuta, a może i więcej, to ona wciąż ma ranę na czole. To oznaczać mogło tylko jedno, że znów jest człowiekiem śmiertelnym. Radośnie zaczęła krzyczeć oraz biegać po całej sali, okazując wielką radość z tego powodu. Wszyscy patrzyliśmy na nią wzruszeni, a już zwłaszcza jej ojciec oraz jej chłopak.
- Jestem człowiekiem! Znowu jestem człowiekiem! - krzyczała wesoło dziewczyna.
- Tak, córeczko - odpowiedział jej wzruszony profesor - A teraz jeszcze muszę stworzyć antidotum dla siebie i twojego chłopaka.
***
Kilka dni później cała nasza wesoła drużyna siedziała przy jeziorze Loch Ness i wpatrywała się w jego taflę z uwagą. Wspominaliśmy niedawne wydarzenia, które to odmieniły całkowicie życie paru osób, a już zwłaszcza życie Mavis oraz jej bliskich. Dziewczyna siedziała teraz na kocu z głową ułożoną czule na ramieniu swego ukochanego i powiedziała:
- Pytałeś mnie nie tak dawno, jakie to uczucie być po tylu latach znowu człowiekiem. Niezwykłe pod każdym względem. Znowu posiadam jakieś plany na przyszłość, znowu widzę sens życia, a co ważniejsze znowu jestem szczęśliwa. Zastanawiasz się zapewne, czy możesz mnie kochać? Możesz i możesz też być ze mną. Mogę wyjść za ciebie i dać ci dzieci. Mogę zacząć żyć tak, jak zawsze tego chciałam. Jestem teraz taka jak ty, kochanie. Mogę żyć jak wszyscy. Mogę też doczekać się dzieci i wnuków. To jest nad wyraz cudowne uczucie, ale nigdy mnie na to nie przygotowałeś, tato. Ty również nie, cudaku w spódniczce.
Po tych słowach spojrzała na Asha i uśmiechnęła się wesoło.
- Pomogłeś mi i to bardzo, tak jak wy wszyscy, ale żadne nie może mi pomóc nauczyć się żyć, bo tego muszę nauczyć się sama. Tylko, czy sobie poradzę?
- Poradzisz sobie, córeczko - powiedział profesor Stoner - Ale trzeba zrobić to na spokojnie i bez pośpiechu.
- To prawda, trzeba wszystko robić spokojnie i dokładnie się uczyć, bo inaczej z tej nauki nic nie wyjdzie - dodała Anabel.
- Dasz sobie radę - zgodził się z nią Ridley.
- Nie jestem pewna - powiedziała Mavis i zaczęła wpatrywać się w dal jeziora Loch Ness - Żyję już sto osiemnaście lat, a wydaje mi się, że o życiu, takim prawdziwym życiu wiem bardzo niewiele.
- Każdemu by się tak wydawało, ale to minie, zobaczysz - rzekł wesoło Ash i dodał po chwili: - Praktycznie masz dopiero osiemnaście lat, więc całe życie jeszcze przed tobą. Całe życie, aby się uczyć i całe życie, żeby zdobyć doświadczenie. Po prostu nie trać głowy i rób swoje, a będzie dobrze.
- Łatwo ci tak mówić, zdolny uparciuchu - zaśmiała się Mavis - Tobie zawsze wszystko się udaje. Może nie od razu, ale zawsze.
- I tobie się uda, tylko bądź tak samo uparta jak ja.
- Ciekawa rada. Chyba będę się do niej stosować.
Po tych słowach przez chwilę jeszcze milczeliśmy, a następnie Mavis spytała swojego ukochanego:
- A gdyby nie udało mi się zdjąć klątwy, też byś ze mną był?
- Jeszcze się pytasz? Oczywiście, że tak - odpowiedział bardzo wesoło rudzielec - Przecież jesteś moim zing. A poza tym bywały już związki istot nieśmiertelnych ze śmiertelnikami i były one szczęśliwe. Chociażby Eros i Psyche albo też Afrodyta i Adonis, a podobno nawet władca snów Hypnos poślubił ludzką kobietę i zadbał o to, aby po śmierci spotykali się razem w zaświatach i byli szczęśliwi.
- Hypnos? - zapytałam zaintrygowana - Władca snów?
- Tak, ale to tylko legenda, taki mit - powiedziała Mavis - Choć muszę przyznać, że bardzo piękny.
- A więc to on jest tym Przedwiecznym, który związał się z kobietą - powiedziałam cicho do Asha.
- I to właśnie z nią ma swoich dwóch synów - dodał szeptem mój mąż - To bardzo ciekawe.
Chwilę później coś sobie przypomniałam i bardzo zadowolona zaraz o tym powiedziałam naszej nowej przyjaciółce.
- Posłuchaj, Mavis. Prosiłaś mnie jakiś czas temu, żebym pomogła ci napisać drugą zwrotkę do twojej piosenki. W wolnych chwilach trochę nad tym myślałam razem z Ashem i coś mi się już udało stworzyć. Chcesz może posłuchać?
- No pewnie, przeczytaj to! - zawołał uradowana i zarazem też bardzo zaciekawiona Mavis.
Wyjęłam z mojego plecaka kartkę papieru, na której miałam zapisane słowa drugiej zwrotki i powoli oraz bardzo dokładnie je przeczytałam.
Czy my czasem się nie znamy?
Dobrze widzieć cię znów.
Wspięliśmy się na szczyt jednej
Z wielkich gór i wróciliśmy.
Ciągle szukam i szukam wzdłuż i wszerz
Szukam i szukam i nie dziw się, że
Witam znowu Cię.
Wybieram więc Ciebie, dlaczego by nie?
Przecież razem najlepiej nam jest.
Moje serce to wie.
Rytm wybija jak twe.
I Ciebie wybieram.
- Bardzo ładne słowa i podobają mi się - powiedziała Mavis.
- Nie pytaj nawet, ile ja się musiałam nad nimi namęczyć - odparłam żartobliwie, choć rzeczywiście poświęciłam multum całego wolnego czasu na to, aby dobrać właściwe słowa.
- Jak widzę, zmieniłaś zwrot „Więc kocham ciebie“ na „Wybieram więc ciebie“, tak jak to wcześniej proponowałaś. Ale wiesz co? W twojej wersji te słowa brzmią o wiele lepiej i bardziej mi się podobają.
- Mnie też - powiedział Jonathan.
Nagle woda w jeziorze zabulgotała i Pikachu zapiszczał w naszą stronę ostrzegawczo. Buneary zapiszczała zaniepokojona i doskoczyła szybko do swego ukochanego, aby w razie czego stanąć do walki u jego boku. Także Nowa Meloetta pojawiła się tuż obok nich w bojowej pozie, a my wszyscy zerwaliśmy się na równe nogi w oczekiwaniu na to, co też zaraz się wynurzy z jeziora.
Chwilę później z tafli wyskoczyła jakaś wielka i przerażająca zarazem głowa na długiej szyi, która zaryczała groźnie w naszą stronę. Początkowy strach jednak szybko ustąpił w naszych sercach miejsce wielkiemu wręcz zdumieniu, kiedy zobaczyliśmy, do jakiego stwora należą owa głowa i szyja.
- Przecież to Gyrados - powiedziała uśmiechając się Anabell.
- Rzeczywiście - zgodził się Ridley - To rzeczywiście on.
- Pokemon? W Loch Ness? Ale skąd on się tutaj wziął? - zapytał Ash i dostrzegając uśmiechającą się wesoło Mavis, powiedział:
- To twoja sprawka, zgadza się?
- Przyznaję, mam w tym swój mały udział - powiedziała Mavis tonem niewiniątka - Swego czasu złapałam parę Pokemonów, w tym dwa wodne i to sporej wielkości. Wypuszczałam je często w różnych wodach, aby sobie popływały, aż w końcu wypuściłam je na wolność.
- I wypuściłaś je właśnie tutaj? - zapytałam.
- Zgadza się - odpowiedziała wesoło dziewczyna i zaczęła bardzo czule głaskać pochylony w jej stronę łeb Pokemona - Od czasu do czasu oba tutaj przypływają licząc na to, że się tu ze mną spotkają. I teraz im się to udało.
- To więc twoje Pokemony widzieliśmy jako potwora z Loch Ness?
- Prawdopodobnie tak, choć nie gwarantuję, czy nie żyje tu coś jeszcze w tej wodzie.
- Jak będziesz mi się tak śmiać, to zaraz będzie coś jeszcze tu żyło, a konkretnie ty - powiedziałam z lekką złością.
Mavis tylko się zaśmiała i wróciła do głaskania swego pupilka.
KONIEC