Zasadzka w starej fabryce cz. IV
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Nie wiem, jak długo byłem nieprzytomny, jednak pamiętam, że miałem bardzo dziwne sny, które to krążyły po mojej głowie niczym jakieś natrętne muchy. Przede wszystkim śniły mi się straszne rzeczy, jakie Kali robiła z Sereną i jakie potem chciała zrobić ze mną, kiedy już opanowała ciało mojej dziewczyny. Zdecydowanie nie były to przyjemne rzeczy, chociaż w takiej sytuacji trudno mieć dobre i miłe sny.
To było po prostu straszne. Jak mam to opisać? Nie umiem znaleźć na to odpowiednich słów. Choć może nie można opisać czegoś tak strasznego i tego, jakie uczucia człowiekowi towarzyszą, kiedy ma się takie sny? Jednak mogę z całą pewnością stwierdzić, że o wiele gorsza niż te sny była ponura rzeczywistość, jaka mnie czekała po przebudzeniu, a ta po prostu przerażała na samą myśl o niej.
I pomyśleć tylko, że to wszystko przez to, że postanowiłem iść z moją dziewczyną w sam środek niebezpieczeństwa. Co prawda nie miałem żadnej pewności, że ono będzie na mnie czekało w tej zniszczonej fabryce, ale tak czy siak to było bardzo pewne, że coś tam może na nas czekać, gdyż sny Sereny mówiły same za siebie. Jednak mimo tej grozy, jaka się w nich czaiła (a może właśnie przez nią) poszedłem w sam środek niebezpieczeństwa i do tego zrobiłem to na własne życzenie. Czy ja zawsze muszę pakować się tam, gdzie są kłopoty? Chyba tak, taka karma detektywa. Chociaż w sumie byłem taki już wcześniej, zanim jeszcze zostałem Sherlockiem Ashem, a ta cecha we mnie wzrosła, gdy tylko nim się stałem.
Podobno pakowanie się w sam środek kłopotów jest cechą każdego porządnego detektywa, jak to powiedział do mnie niedawno mój stryjeczny dziadek, Simon Ketchum, kiedy odwiedził restaurację mojej mamy podczas mego przyjęcia urodzinowego.
- Cieszę się, że tutaj przyszedłeś, dziadku - powiedziałem do niego przyjaznym tonem, gdy ten złożył mi już życzenia urodzinowe - Po tym, jak ostatnio potraktowałeś mnie i Dawn nie sądziłem, że tu przyjdziesz.
- Ale mimo wszystko wysłałeś mi zaproszenie, prawda? - odparł na to Simon Ketchum.
Mężczyzna miał na sobie elegancki garnitur jakby z minionej epoki, który jednak w połączeniu z jego siwymi włosami wyglądał elegancko. Jego twarz natomiast wyrażała minę przygnębioną i smutną, jakby wyraźnie on czegoś żałował, choć nie miałem pojęcia, czego żałuje - czy może tego, jak potraktował mnie i Dawn, czy też może tego, że w ogóle tutaj przyszedł.
- Tak, pomimo tego poprosiłem mamę, aby wysłała i tobie zaproszenie, dziadku... O ile mogę cię tak nazywać.
- Możesz, mój drogi chłopcze - rzekł przyjaznym tonem mój stryjeczny dziadek - Ostatecznie jestem bratem twojego dziadka, więc jakby też twoim dziadkiem. A zresztą to bez znaczenia. Tak czy siak wiele myślałem o tobie i twojej siostrze od czasów gdy mnie oboje odwiedziliście w mojej samotni. Tak sobie pomyślałem, że mogłem was źle ocenić... No, bo przecież to, iż jesteście wnukami tego nędznego zdrajcy, mego brata, to wcale nie znaczy, że sami jesteście łajdakami. Poza tym poszukałem w Internecie wiadomości na wasz temat i dowiedziałem się, że rozwiązaliście wiele trudnych zagadek w naszym regionie i nie tylko. Muszę powiedzieć, iż czułem się naprawdę dumny czytając moje nazwisko w artykułach z gazet, jakie tylko udało mi się znaleźć. Mój ojciec, a twój pradziadek John Ketchum, genialny detektyw policyjny byłby z ciebie naprawdę dumny.
Uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie. Bardzo chciałem mu wówczas powiedzieć, iż miałem możliwość poznać osobiście jego ojca, ale raczej by mi nie uwierzył, że cofnąłem się w czasie i mogłem zapoznać się z jego rodzicielem. Poza tym opowiadając o tym musiałbym mu też powiedzieć o kilku sprawach, które wolałem zachować w tajemnicy.
- Tak, naprawdę jestem dumny z posiadania takiego krewniaka, jak ty, choć muszę ci powiedzieć, że jesteś też chwilami naprawdę nierozważny - rzekł po chwili Simon Ketchum.
- W jakim sensie? - spytałem zdumiony.
- Bo widzisz... Pchasz się na własne życzenie w sam środek różnych niebezpieczeństw, jednak to można jeszcze ci darować, bo w końcu to jest cecha prawdziwych detektywów. Każdy porządny detektyw tak postępuje i nie ma w tym nic niezwykłego. Ale ty zrobiłeś sobie za wroga przyrodniego brata swego ojca, Giuseppe Giovanniego, który jest bodajże najgorszym ze wszystkich gangsterów naszych czasów.
- Wiem, dziadku, ale uwierz mi, to nie było jakieś celowe kuszenie losu, a jedynie sytuacja, w której postąpiłem jedynie tak, jak powinienem był postąpić, aby chronić moich bliskich.
- Ale mimo wszystko mimowolnie naraziłeś ich na niebezpieczeństwo ściągając na siebie i ich gniew Giovanniego.
- Wiem o tym - pokiwałem smutno głową - Ale jego gniew przestanie być groźny, gdy wreszcie ten łajdak odpowie przed sądem za swe zbrodnie.
- Jakoś wątpię, żeby był na tym świecie taki sąd, który byłby zdolny go skazać - stwierdził ponuro Simon Ketchum - Znałem doskonale jego ojca, a jego syn jest jeszcze gorszą kanalią niż on, choć kiedyś wydawało mi się to niemożliwe, aby ktoś był gorszy od Gioacchino Giovanniego. A jednak jest to możliwe. Jego ojciec, mimo swoich koneksji, z trudem uniknął więzienia, ale za to zginął w porachunkach mafijnych. Jego syn jest zaś na tyle sprytny, aby uniknąć zarówno więzienia, jak i kulki od konkurencji.
- O ile tego drugiego może sobie śmiało unikać, to tego pierwszego nie uniknie! - powiedziałem, zaciskając dłoń w pięść - Wsadzę go do więzienia na dożywocie, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.
- Obawiam się, że tak właśnie będzie - odrzekł na to mój stryjeczny dziadek - Dlatego też dobrze ci radzę... Zabierz swoich bliskich i uciekaj z nimi jak najdalej stąd, bo z Giovannim nie wygrasz. Już lepsi od ciebie tego próbowali i ponieśli klęskę.
- Ale ja jej nie poniosę!
- Oby tak było, młodzieńcze. Jednak mam co do tego poważne obawy. Widziałem już równie pomysłowych ludzi i równie odważnych, a potem nosiłem kwiaty na ich groby. Nie chcę, żeby z tobą było tak samo, mój drogi chłopcze.
- Nie będzie, dziadku. Nie będzie. Zresztą nawet gdyby tak miało być, to ja już się nie wycofam. Poza tym już nie mogę tego zrobić, nawet gdybym chciał.
- Zawsze możesz się wycofać, jeśli tylko zechcesz. Wystarczy tylko odpowiednio do tego podejść.
- Tak, już mówiłeś. Uciec, zabrać bliskich i zostawić to wszystko. Nie, dziadku. Ja tak nie mogę. Nie potrafię.
- Wiem o tym... I chociaż to mnie smuci, to w pewnym sensie nawet jestem z ciebie dumny, mój drogi chłopcze. Podjąłeś się walki, której to ja zaprzestałem już wiele lat temu.
- Ale czemu zaprzestałeś?
- Widzisz, Ash... Moja walka nie przynosiła nigdy żadnych rezultatów. Przysięgałem ojcu, że zniszczę organizację Rocket, ale tego nie zdołałem zrobić. Dla tej walki poświęciłem wszystko, łącznie z kilkoma bliskimi mi osobami. Nie osiągnąłem wcale zwycięstwa, a zamiast tego patrzyłem, jak wszystkie bliskie mi osoby odchodzą z tego świata, zaś mój własny brat, niegdyś droższy mi niż moja własna dusza, staje po stronie tych zdrajców. W końcu poczułem, że nie mam siły dłużej walczyć i dałem sobie spokój. Odszedłem. Zająłem się tym, czym już dawno powinienem się zająć, czyli własnym życiem. Dałem sobie spokój z mrzonkami o zniszczeniu zła na tym świecie. Nieważne, ile razy pokonasz zło. Ono niestety zawsze się odrodzi. Zniszczysz jedną bandę, pojawi się następna i tak w kółko.
- Gdyby wszyscy tak myśleli, to policja już dawno przestałaby istnieć, a przestępczość nie byłaby zwalczana - zauważyłem - A wtedy na całym świecie zapanowałoby bezprawie.
- Mój chłopcze, obudź się i rozejrzyj dookoła siebie. Na tym świecie już panuje bezprawie i cokolwiek nie zrobisz, nie zmienisz tego. Jesteś sam jeden przeciwko zbyt wielu.
- Może i tak, ale nie poddam się! Ja muszę walczyć! Zresztą już ci to powiedziałem... Ja nie mam wyboru. Już nie mam.
- Być może go nie masz... Ale tak czy inaczej z jednej strony uważam, że robisz głupstwo, jednak z drugiej cieszę się, że podjąłeś się walki, której to ja już zaprzestałem. Może chociaż jeden Ketchum będzie kontynuował rodzinną tradycję. Chociaż bardzo się boję tego, że może to się dla ciebie tragicznie skończyć.
- Ja także się tego obawiam, dziadku, ale ja nie mogę inaczej. To jest silniejsze ode mnie. Muszę walczyć do samego końca, nawet jeśli przyjdzie mi za to zapłacić życiem.
- Naprawdę? I pozwoliłbyś się zabić dla tej swojej idei? Zostawiłbyś to wszystko i odszedł w zaświaty? Zostawiłbyś ją?
To mówiąc mój stryjeczny dziadunio wskazał dłonią na Serenę, która właśnie rozmawiała ze swoją mamą. Widząc ją westchnąłem bardzo głęboko i powiedziałem załamanym głosem:
- Kocham Sereną nad życie. Nigdy nikogo tak nie kochałem. Ale mimo wszystko muszę walczyć o naszą wspólną misję. Ona to wie i na pewno to rozumie. Gdybym wiedział, że za cenę mojego życia zniszczę Giovanniego i uczynię ten świat bezpieczniejszym miejscem, zgodziłbym się na to. Potem zaś zginąłbym niszcząc swojego wroga, aby inni ludzie mogli bezpiecznie tu żyć. A zwłaszcza ona.
- To brzmi bardzo pięknie, Ash, jednak nie wydaje mi się, aby twoja ukochana myślała w taki sam sposób.
Westchnąłem nie wiedząc, co mam mu na to odpowiedź, a mój dziadek tymczasem mówił dalej:
- Nie strać jej, Ash. Ja straciłem swoją ukochaną dla swojej misji. Ty tego nie rób. Nie warto. Świat i tak tego nie doceni, a po latach nazwie cię on idiotą i marzycielem.
- Ciebie tak nazwał?
- Tak. A tyle dla niego zrobiłem. I co? Zero wdzięczności.
- W jaki sposób straciłeś ukochaną?
Dziadek jednak nie chciał o tym rozmawiać i powoli odszedł, kończąc temat tej rozmowy i w ogóle całą rozmowę, ja natomiast długo pozostałem na miejscu, zastanawiając się nad tym, co on mówi.
Teraz zaś, kiedy powoli zacząłem odzyskiwać przytomność, zacząłem rozumieć jego słowa. Przez moją walkę dobra ze złem naraziłem się na stratę ukochanej. Przecież to przez tę misję, której się podjąłem, Kali została moim wrogiem i teraz wykorzystała Serenę jako narzędzie swojej zemsty na mnie. Wskutek tego moja ukochana mogła umrzeć, a wszystko to dlatego, że ja nie umiałem darować sobie walkę ze złem tego świata i gdzie tylko widziałem niesprawiedliwość, to musiałem z nią walczyć. Po raz pierwszy w całym moim życiu, gdy przypomniałem sobie opanowaną przez siły zła moją ukochaną zacząłem się zastanawiać nad sensem mojej misji. Może faktycznie wziąłem na swoje barki zbyt wiele? Może naprawdę powinienem dać już sobie spokój z ganianiem za przestępcami oraz walką z organizacją Rocket? Być może dzięki temu uniknąłbym tego, co się właśnie stało?
- Wyspałeś się? - usłyszałem nagle jakiś podły, kobiecy głos.
Powoli otworzyłem oczy i zacząłem się uważnie rozglądać dookoła siebie. Zauważyłem wówczas, że nie jestem już w fabryce klonów, lecz w jakimś skalistym, ponurym miejscu. Wydawało mi się, że już tutaj byłem, jednak nie umiałem nadać temu miejscu nazwy.
- Mam nadzieję, że się wyspałeś, ponieważ mamy jeszcze trochę do zrobienia - powiedział ponownie ponury głos.
Podniosłem lekko wzrok i zobaczyłem Kali w ciele Sereny ubranej w białe szaty kapłanki. Obok niej stali moi wierni przyjaciele: Misty, Brock i Pikachu, wciąż pod wpływem hipnozy. Niedaleko nich natomiast unosił się w powietrzu Malamar.
- Poznajesz to miejsce? - spytała Kali.
Rozejrzałem się dookoła siebie i powiedziałem:
- Jakbym tu już kiedyś był...
- Owszem, Ash. Byłeś tutaj - odparła na to Kali - To miejsce stało się przyczyną mojej klęski. To właśnie tutaj odebrałeś mi wszystko, co było mi drogie. Już wiesz, gdzie jesteśmy?
Teraz wiedziałem to doskonale. To był swojego czasu mój największy koszmar - miejsce, gdzie pierwszy raz w moim życiu kogoś zabiłem, choć oczywiście nie celowo, ale zawsze.
- Tak, poznaję - powiedziałem - To wulkan na wyspie Valencia!
- No właśnie - rzekła Kali z uśmiechem na twarzy, chodząc sobie w dumnej pozie - To tu właśnie dokonam ostatecznego przejęcia ciała twojej dziewczyny, które odtąd będzie moim ciałem. Będąc w jej ciele odrodzę całe moje stowarzyszenie i podejdę wszystkich twych wiernych przyjaciół, którzy będą mi ufać, a ja złożę ich mojej imienniczce, wielkiej bogini Kali w ofierze. Wszyscy umrą... jeden po drugim, a ty umrzesz ze świadomością, że nic nie jesteś w stanie na to poradzić. Aby jednak moja moc wzrosła, to muszę dokonać teraz czegoś, co sprawi, że twoja dziewczyna przestanie wreszcie walczyć i się podda.
- Czyli teraz walczy? - spytałem zaintrygowany.
- Owszem. Słabo, ale mimo wszystko jednak walczy. Ale spokojnie. Jej wola walki zniknie całkowicie, kiedy tylko zabiję ciebie.
- Ona nigdy ci na to nie pozwoli! Będzie walczyć do samego końca!
Kali podeszła do mnie, złapała mnie za podbródek, przysunęła swoją twarz do mojej i powiedziała:
- Głupi śmiertelniku! Nie widzisz, że koniec już nadszedł?! Ty już nie masz żadnych szans! Przyjaciele nie przybędą ci z pomocą! Nie tym razem. A jeśli nawet, to i tak nie mają żadnych szans. Nie z moim sojusznikiem, który uczyni z nich moich niewolników.
- Mala-mar! - zaskrzeczał podły Pokemon.
- Nie bądź naiwna, Kali! - krzyknąłem, kiedy to dziewczyna mnie już puściła - Ty sama jesteś niewolnicą tego łotra! Czy myślisz, że on ci będzie pomagał przez cały czas? Daj spokój! On cię wykorzysta, aby się na mnie zemścić, a potem zostawi cię samą sobie lub też zahipnotyzuje cię, abyś mu służyła!
Kali zaśmiała się podle.
- Spokojnie, ty głupi śmiertelniku. Nasz sojusz wytrwa tak długo, jak długo będzie to konieczne. Potem zaś każde z nas pójdzie w swoją stronę. Ale ciebie niech to nie przejmuje. Ty będziesz wtedy martwy!
Wściekły poczułem, jak wzbiera we mnie gniew, który dodaje mi sił. Powoli podniosłem się z ziemi i zawołałem:
- Nie pozwolę ci na to, Kali!
Następnie podbiegłem do dziewczyny i rzuciłem się na nią. Ta była tak zaskoczona moi atakiem, że nawet nie zdołała się bronić. Powaliłem ją na ziemię, chwyciłem za szyję i przydusiłem do ziemi.
- Zabiłem cię raz, to zabiję też i drugi! Już nigdy więcej nikogo nie skrzywdzisz!
Kali zamiast się bronić, spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem i powiedziała głosem Sereny:
- Ash, proszę... Nie rób tego.
Słysząc głos mojej ukochanej zawahałem się przez chwilę, co Kali z miejsca wykorzystała, aby podnieść mnie w górę swoimi mocami.
- Głupi śmiertelnik - wysyczała już swoim normalnym głosem Kali - Myślisz sobie, że jesteś taki bystry? A zapomniałeś o jednym... Serena wciąż jest w tym ciele.
Po tych słowach opuściła mnie na ziemię i dodała:
- Jeśli zrobisz krzywdę, zrobisz też krzywdę jej. Tego chcesz? Śmiało! Zrób to, jeśli potrafisz.
Następnie przyciągnęła do siebie siłą woli moją szpadę, wzięła ją do ręki i rzekła:
- Zrób to, Ashu Ketchum. Zabij mnie.
Rzuciła mi szpadę i zaśmiała się podle.
- Śmiało... Zrób to. Zabij mnie. Wyślij mnie do piekła, gdzie pewnie twoim zdaniem powinnam już pozostać na zawsze.
Wściekły wydobyłem szpadę z pochwy i przyłożyłem jej ostrze do gardła mojej przeciwniczki, która dalej mówiła:
- Zabij mnie, Ash... ale wiedz, że zabijesz też swoją dziewczynę, która nie będzie mogła żyć w ciele, które umrze.
Ręką mi zadrżała, a ja patrzyłem wściekle na moją przeciwniczkę. Ta zaś mówiła dalej:
- Nie tak dawno powiedziałeś, że jesteś gotów oddać swoje życie za swoją misję, jeśli będzie trzeba. Jak sądzisz? Czy twoja dziewczyna też jest na to gotowa? Jeżeli tak, to przebij mnie ostrzem swej szpady i w ten sposób zakończ nasze starcie raz na zawsze. Tylko wtedy dam ci spokój, kiedy już przestanę istnieć, bo dopóki żyję, dopóty będę cię nienawidzić i będę z tobą walczyć.
Wściekły patrzyłem uważnie na moją rozmówczynię, która zaśmiała się podle, a ja wiedziałem, że nie mam najmniejszych szans, aby ją pokonać. W końcu nie mogłem jej zabić, kiedy siedziała w ciele Sereny i była z nią połączona. Gdyby ona zginęła, to zginęłaby również i Serena. Nie umiałem tego zrobić, ale jednocześnie nie mogłem pozwolić na rozprzestrzenianie się zła. Musiałem wysłać Kali do piekła, ale... czy mogłem to zrobić kosztem życia mojej ukochanej? Ręką mi drżała, a ja sam westchnąłem załamany.
- Nie mogę - powiedziałem, opuszczając powoli dłoń ze szpadą - Nie mogę zabić Sereny.
- Tak też myślałam - zaśmiała się Kali - Wy, którzy umiecie kochać jesteście tacy przewidywalni. Łatwo odgadnąć każdy wasz ruch. Walka z wami to dziecinna igraszka.
Następnie wyjęła ona zza pazuch laleczkę voodoo i powiedziała:
- Skoro ty nie umiesz zadać bólu swojej dziewczynie, to ona zada go teraz tobie.
To mówiąc wbiła ona igłę w lalkę, zaś ja poczułem ostry ból w klatce piersiowej. Upadłem na ziemię, dysząc przy tym z bólu i cierpienia, a Kali dalej drążyła szpilkę w mej piersi, aż w końcu ją wyjęła.
- Ech... Twoja dziewczyna jeszcze próbuje odzyskać władzę nad swoim ciałem - syknęła ze złości podła kapłanka - Walczy, kiedy chcę się nad tobą poznęcać. Ale spokojnie. Kiedy już ciebie zabraknie, to przestanie walczyć całkowicie, a ja będę panią tego ciała już na zawsze.
Powoli, wciąż dysząc z bólu, spojrzałem w stronę Kali i wysyczałem groźnie:
- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo! Będę walczyć!
- Czyżby? - uśmiechnęła się Kali - Ciekawe, jak chcesz to niby zrobić? Taki osłabiony... Taki samotny... Biedny Ash Ketchum... Nie masz ze mną najmniejszych szans. Dobrze ci radzę... Poddaj się.
- Nie poddam się! - wydyszałem wściekle - Możesz dźgać szpilką w tę laleczkę, ile tylko chcesz, ale ja się nie poddam!
- Doprawdy? Sądzę, że jednak zmienisz zdanie, kiedy zobaczysz, jaką mam dla ciebie niespodziankę.
To mówiąc pstryknęła palcami w kierunku Malamara, który podniósł siłą woli jakąś skałę, ta zaś odsłoniła moim oczom jakąś grotę, z którego to wyszło dwoje dzieci.
- Danny! Anne! - krzyknąłem przerażony.
Podbiegłem do nich i złapałem je mocno w objęcia.
- Dzieciaki! Co wy tutaj robicie?! Skąd się tu wzięliście?! Nie wiecie, że tu jest niebezpiecznie?! Dzieciaki... Co się wam stało?
Zauważyłem wówczas, że oboje patrzą na mnie takim nieprzytomnym wzrokiem, jakby duchowo nie były obecne na tym padole łez.
- Wszystko jest w porządku, Ash - powiedział Danny jakimś dziwnym, wręcz nienaturalnym tonem.
- Wszystko będzie dobrze - dodała Anne tym samym tonem.
Wiedziałem już, co im się stało. Byli oni zahipnotyzowani, podobnie jak i moi przyjaciele, którzy to właśnie podeszli do mnie niczym zombie w jakimś horrorze.
- Są pod kontrolą Malamara - powiedziała do mnie Kali - Chętnie bym uczyniła z nich moje sługi, ale być może lepiej będzie je złożyć w ofierze wszechwładnej bogini Kali.
- Nie! - wrzasnąłem, spoglądając wściekle na tę nikczemną kreaturę - Nie pozwolę ci na to! Nie waż się ich tknąć!
- Nie muszę. Wystarczy, że Malamar im rozkaże, a one natychmiast skoczą do lawy i spłoną w imię tego, w co obecnie wierzą.
Jak na dowód swoich słów spojrzała na Malamara, a ten nakazał coś w myślach dzieciom. Te zaś ruszyły w kierunku dziury, w której pływała lawa. W ostatniej chwili podbiegłem do nich i odciągnąłem je od tego miejsca.
- Sam więc widzisz, głupcze - warknęła Kali - Ze mną i z Malamarem nie masz najmniejszych szans. Jeżeli zechcę, to te dzieci za chwilę zginą. Możesz ze mną walczyć przy cichym wsparciu swojej drogiej dziewczyny i wtedy być może jeszcze mnie pokonasz, ale nie Malamara, bo on zabije te dzieci bez najmniejszej trudności. Ale cóż... Wcale nie musi tak być.
- A jak może być? - spytałem wściekle.
- To proste... Kali najbardziej docenia dobrowolne ofiary. Jeżeli więc dobrowolnie oddasz się jej w ofierze, wtedy ja wypuszczę te dzieci wolno. Twoich przyjaciół także.
- Czemu miałabyś to zrobić? - spytałem gniewnie.
- Ponieważ tracę powoli siły i moja moc nad tym ciałem nie będzie trwać wiecznie... Muszę jak najszybciej usunąć twoją dziewczynę, aby być znowu żywa w całym tego słowa znaczeniu. Dlatego muszę bardzo szybko przeprowadzić rytuał, bo inaczej twoja pannica zacznie mi robić problemy, a tego mi nie potrzeba. Dlatego mam dla ciebie propozycję. Ty i Serena w zamian za resztę twoich przyjaciół, którym dam święty spokój i nie będę ich nękać.
- Nie będziesz? Jak mam ci wierzyć?
- Nie masz wyboru, Ash. Albo załatwimy to wszystko szybko i wtedy oszczędzisz życie swoich bliskich, albo też załatwimy to powoli i wszyscy umrą po kolei, zaś ty zdechniesz z tą świadomością, że jesteś winien ich śmierci, bo nie chciałeś iść ze mną na ugodę, gdy ci to proponowałam.
- Jak mogę ci zaufać?! - krzyknąłem - Przecież chcesz mnie zabić!
- Tak, ciebie, ale nie mam nic do twoich przyjaciół - odpowiedziała na to Kali - Więc zastanów się... Czy masz w ogóle jakiś wybór? Choć w sumie to masz... Albo więcej ofiar, albo mniej. Więc jak będzie?
Wiedziałem, że odpowiedź może być tylko jedna. Mogłem co prawda wezwać Giratinę na pomoc, jednak wątpiłem, aby to mogło ocalić moich przyjaciół. Na jej widok Kali zabije dzieci oraz moich przyjaciół, zaś sama Giratina bynajmniej nie przejmie się ich losem. W każdym razie ja nie sądziłem, aby się przejęła. Pomagała mnie, ale nie innym. Poza tym w furii ten Pokemon stawał się nieobliczalny. Nie miałem żadnej pewności, że nie zniszczy w furii wulkanu, a co za tym idzie nie pogrzebie nas żywcem. A zatem decyzja z mojej strony mogła być tylko jedna.
- Niech będzie, Kali! Zgadzam się!
Kapłanka zadowolona uśmiechnęła się w podły sposób i rzekła:
- Doskonale.
***
Brock, Misty i Pikachu (wciąż pogrążeni w transie) związali mnie i położyli na wielkiej, płaskiej skale, zaś Malamar lewitował niedaleko mojej osoby, uśmiechając się podle. Widocznie cała ta sytuacja sprawiała mu wielką przyjemność. Kali również, gdyż śmiała się przez chwilę do rozpuku, po czym nakazała ona Brockowi, Misty, Danny’emu i Anne mamrotać pod nosem jakieś dziwaczne, niezrozumiałe dla mnie słowa, brzmiące niczym modlitwa do bogini Kali.
- O wielka i wspaniałomyślna bogini Kali, matko wszystkiego, co żyje! - mówiła podła kapłanka uroczystym tonem - Poświęcam dla ciebie tego, który ośmielił się wątpić nie tylko w twoje istnienie, ale również próbował obalić wszystkich, którzy są twoimi wyznawcami! Poświęcam ci tego, który poniżył mnie, twoją wierną służkę i zarazem imienniczkę! Poświęcam ci tego, który stoi po przeciwnej nam stronie! Przyjmij tę ofiarę i natchnij mnie siłą do walki z twoimi wrogami!
Następnie powoli podeszła do kamienia, na którym leżałem, po czym wydobyła sztylet i rzekła:
- Ashu Ketchum... Ośmieliłeś się wątpić w istnienie wszechpotężnej Kali. Zabiłeś mnie i posłałeś w zaświaty. Jednakże moja zemsta i tak cię dosięgła. Teraz już wiesz, że nie powinieneś lekceważyć tego, czego wcale nie rozumiesz. Może, kiedy następnym razem się narodzisz, będziesz o tym pamiętać, jeśli oczywiście narodzisz się na nowo.
Potem pochyliła się nade mną i szepnęła mi na ucho:
- Nawiasem mówiąc jesteś głupcem, Ashu Ketchum. Poświęcasz się, aby ocalić swoich przyjaciół, a zwłaszcza te dwa, jakże urocze dzieciaki. Jednak powiedz mi... Kiedy ciebie już tutaj nie będzie, kto mi zabroni zabić również i wszystkich twoich przyjaciół?
Spojrzałem na nią wściekły i syknąłem do niej:
- Zawarliśmy umowę, Kali! Miałaś dać im spokój!
- No i dam im spokój... Chwilowo...
- Ty nędzna oszustko!
- Oszustko? - zaśmiała się Kali - Nie obiecywałam ci dać im spokój na zawsze. Więc cóż... Na przyszłość ustalaj lepiej warunki umów, które z kimś zawierasz. Chociaż... Co ja gadam? Jaka przyszłość? Ty nie masz przed sobą żadnej przeszłości! I już ja tego dopilnuję osobiście!
Wściekły spojrzałem na Kali i próbowałem zerwać moje więzy, jednak niestety było to niemożliwe. Kapłanka zaś zaśmiała się i podniosła powoli nóż w górę, lecz jej ręce nagle zaczęły się szamotać, jakby ktoś od środka próbował ją powstrzymać, ale niezbyt udolnie.
- Ty głupia dziewczyno - warknęła Kali - Czy myślisz, że zdołasz mnie powstrzymać? Twoje marne wysiłki tylko odwlekają to, co nieuniknione. Nie zdołasz mnie powstrzymać!
Jej ręce zaczęły powoli opadać w dół, choć coś ją hamowało, jednak nie na tyle, aby można było zatrzymać to, co się już stało. Czułem już, że to koniec i zaraz zginę.
Wówczas coś huknęło, a wszyscy spojrzeliśmy w kierunku, z którego ów huk nas dobiegł. W tej samej chwili do groty wpadła wielka, niebieska kula pełna energii, która to uderzyła mocno w Malamara i powaliła go na ziemię. Ten cios był na tyle silny, że wszyscy moi przyjaciele ocknęli się z transu.
- Co się tutaj dzieje? - spytała Misty, łapiąc się za głowę - Gdzie my w ogóle jesteśmy?
- Chyba w wulkanie na terenie Valencii - rzekł Brock, rozglądając się dookoła.
- Pika... Pika-pi! - pisnął Pikachu przerażony, patrząc na mnie.
- Sereno, co ty robisz?! - krzyknął Danny, który także wtedy odzyskał świadomość.
- Nie rób krzywdy Ashowi! - dodała przerażona Anne.
- To nie jest Serena! - zawołałem - To jest podła kapłanka Kali, która opanowała ciało Sereny! Prawdziwa Serena jest uwięziona!
- Ale my ją uwolnimy! - usłyszałem głos mojej siostry.
Już po chwili do groty wparowali Dawn, Clemont, Mewtwo oraz jakaś dziewczyna, w której rozpoznałem Kirke.
- Przestań, Kali! - wrzasnęła wściekle ta ostatnia - Uwolnij Asha i jego dziewczynę! I wracaj do zaświatów, gdzie jest twoje miejsce!
- Proszę, proszę! A kogóż ja tu widzę? - zaśmiała się Kali - Moja jakże szlachetna siostrzyczka przybyła ze mną walczyć?
- Tak i przyprowadziłam posiłki! - odpowiedziała jej Kirke.
- Właśnie! Skopiemy wam wszystkim tyłki! - zawołała Dawn.
- I to na tyle porządnie, że tym razem to już nie wstaniesz z grobu! - dodał Clemont.
- Malamar... Sprzymierzyłeś się z tą podłą istotą, aby się zemścić na Ashu - powiedział ponuro Mewtwo do swojego wroga, który powoli wstał z ziemi - Niżej upaść już nie mogłeś.
Malamar zachichotał podle, po czym powoli zaczął coś mówić.
- Nieważne, że masz teraz moce od samego Zła! Nieważne, że jesteś teraz silniejszy niż przedtem! - odpowiedział mu Mewtwo - Wciąż jeszcze nie kontrolujesz swoich mocy! Pokonam cię tak, jak to zrobiłem ostatnio!
Jego adwersarz miał inne zdanie w tej sprawie, jednakże Mewtwo bynajmniej się tym nie przejął, ponieważ już po chwili skoczył na naszego wroga, a on na niego. Obaj podlecieli w górę, otoczyli się jakąś dziwną powłoką, po czym zaczęli ciskać w siebie raz za razem różne moce. Przez chwilę patrzyliśmy na to wszystko zdumieni, ale dość szybko odzyskaliśmy świadomość tego, co się dzieje, zaś moi przyjaciele ruszyli biegiem w moim kierunku, aby mnie uwolnić, ale Kali bez trudu odepchnęła ich mocą daleko od ołtarza.
- Głupi śmiertelnicy! - wrzasnęła - Myślicie może, że zdołacie mnie pokonać?! Mnie, którą wspiera sam Malamar i jego potęga?! Może i moje moce są osłabione, ale jako zjawa z zaświatów znam jeszcze kilka sztuczek!
Chwilę później wydobyła ona swoją mocą kilkanaście pokładów lawy, które to rzuciła na ziemię przed moimi przyjaciółmi, a następnie zaczęła je formować w pewne kształty. Już po krótkiej chwili stworzyła z nich swego rodzaju ludziki, wielkie, grube i bardzo umięśnione. Co gorsza owe stwory nagle zaczęły się poruszać.
- Moje golemy was zatrzymają - zachichotała - A przez ten czas będę mogła dokończyć mój rytuał.
Moi przyjaciele szybko złapali za pokeballe, po czym wypuścili z nich swoje Pokemony, czym wywołali tylko śmiech u Kali.
- Myślicie, że te wasze nędzne Pokemony mogą je pokonać? Śmiało, spróbujcie. Może się wam uda.
Następnie sama podeszła do mnie i powiedziała:
- Twoi przyjaciele trudzą się na próżno. Nie zdołają cię ocalić.
Kątek oka dostrzegłem Pokemony moich przyjaciół zaciekle atakujące golemy. Próbowali oni rozwalić je na kawałki, ale niestety, ilekroć oderwali kawałek ich ciał, te przymocowywały go sobie z powrotem i walka trwała dalej. Najbardziej zaciekli w staraniach o uratowanie mnie byli Pikachu oraz Buneary, walczący ramię w ramię z jednym golemem. Moi przyjaciele wydawali polecenie za poleceniem swoim stworkom, ale niestety, niewiele to pomagało, gdyż golemów nie dało się zniszczyć. Wiedziałem doskonale, że Kali ma rację i tego starcia nie wygramy.
Jednak nim podła kapłanka zdołała zadać mi cios nożem, to nagle jakaś moc wytrąciła go jej z rąk. Kali spojrzała na bok i zobaczyła Kirke.
- Nie wtrącaj się do nieswoich spraw, siostrzyczko! - krzyknęła Kali, która była wręcz rozjuszona.
- Wybacz mi, siostrzyczko, ale nie pozwolę na to, żebyś zabiła mojego przyjaciela! - odpowiedziała jej Kirke.
- Jak sobie życzysz, nędzna zdrajczyni - rzuciła kapłanka, powoli do niej podchodząc - Najpierw zabiję ciebie.
Chwilę później obie kobiety zaczęły unosić za pomocą swoich mocy różne kamienie i ciskać nimi w siebie nawzajem, ale żaden z pocisków nie dosięgnął celu, gdyż obie teleportowały się w inne miejsca wulkanu. Obie rzucały w siebie też jakimiś psychicznymi atakami, jednak na żadnej z nich nie robiło to większego wrażenia.
- W tym tempie nigdy nie skończymy - stwierdziła Kali, co bynajmniej nie zniechęcało jej do dalszej walki.
Obserwowałem uważnie tę potyczkę, a jednocześnie patrzyłem na bok i widziałem, jak Pokemony moich przyjaciół powoli zaczynają słabnąć w starciu z niezniszczalnymi golemami, zaś moi kompani, choć próbują się do mnie przedostać, to nie mają żadnej szansy, aby to zrobić, bo pomagierzy Kali skutecznie im to uniemożliwiają.
Nagle wszystko wokół mnie zaczęło cichnąć, a ja usłyszałem w głowie tajemniczy męski głos, który rzekł:
- Ash... Ash...
- Kim jesteś? - spytałem.
- Moje imię nie ma tu żadnego znaczenia. Wiedz jednak, że jestem tym, który pomógł ci podczas poprzedniej intrygi Malamara.
- Ty jesteś... przyjacielem Mewtwo?
Jednocześnie spojrzałem w górę i zauważyłem Malamara oraz Mewtwo wciąż ciskających w siebie najróżniejszymi, naprawdę potężnymi atakami, jednocześnie uszkadzając strop tuż nad nami. Bałem się, że jeszcze chwila, a kamienie z niego przysypią nas wszystkich.
- Tak, jestem jego przyjacielem i twoim także - odparł nieznany mi głos - Chcę ci pomóc, ale bez ciebie mi się to nie uda.
- W jaki sposób mogę ci pomóc?
- Skontaktuj się z Sereną. Tylko ona może zapanować nad własnym ciałem i odzyskać nad nim władzę, a przez to przerwać tę walkę.
- Ale jak mam to zrobić? Nie mamy przy sobie laleczek od Latias.
- Nie musisz ich mieć. Możesz skontaktować się z nią za pomocą serca.
- Serca? Jak to?
- To wbrew pozorom nie jest wcale takie trudne. Jeżeli tylko skupisz wszystkie swoje emocje na jednej, konkretnej osobie możesz przekazać jej wiadomość, a ona ją usłyszy. Musisz się jednak wyciszyć i przestać zwracać uwagę na wszystko wokół siebie. Niech to wszystko przestanie dla ciebie istnieć. Jesteś tylko ty i twoja ukochana. Przekaż jej wiadomość, a ona ją odbierze i zrozumie.
- Jeśli nawet się z nią skontaktuję, to jak zdołam jej pomóc? Ona nie panuje nad Kali.
- Ależ panuje. Musi tylko w siebie uwierzyć. Ona musi chcieć walczyć ze wszystkich sił, inaczej wszyscy tutaj zginiecie.
Nie wiedziałem, czy powinienem wierzyć tajemniczej osobie, której postaci nawet nie widziałem, jednak mimo wszystko poczułem, że nie mam innego wyjścia i muszę to zrobić, inaczej wszyscy zginiemy. Dlatego też zamknąłem oczy i zacząłem się skupiać na Serenie. Wcale nie było to łatwe, ponieważ hałas, a także dźwięki walki ciągle mnie rozpraszały, jednakże ostatecznie zdołałem się skupić na myślach o mej ukochanej w taki sposób, że wszystkie dźwięki wokół mnie przestały istnieć. Już po chwili poczułem, iż mogę mówić. Nie wiedziałem, skąd to wiem, ale czułem, że już nadeszła na to pora. Więc przemówiłem:
- Sereno... Najdroższa moja... Ukochana... Walcz z Kali. Nie dopuść do tego, aby zabiła nas wszystkich. Nie pozwól na to. Tylko ty jedna możesz ocalić nas od śmierci. Proszę, Różowa Panienko... Nie poddawaj się, tylko walcz.
Nie wiedziałem, czy Serena mnie usłyszała, ale po chwili świadomość tego, co się działo wokół mojej osoby zaczęła powoli do mnie powracać i nagle zauważyłem, że z Kali dzieje się coś dziwnego. Podła kreatura zaczęła szarpać lewą ręką swoja prawą rękę, jakby walczyła sama ze sobą.
- Sereno, jak widzę stawiasz mi opór, ale na niewiele ci się to przyda! Ja i tak wygram.
- Nie! Nie słuchaj jej! - krzyknąłem - Sereno, walcz! Walcz, Różowa Panienko! Nie poddawaj się, tylko walcz!
Prawa ręką Kali zaczęła wyraźnie ulegać lewej, a już po chwili podła kreatura upadła na ziemię, szarpiąc się sama ze sobą. W sumie wyglądało to tak, jakby Kali odzyskiwała władzę, ale zaraz znowu Serena pokazywała, że nie da się tak łatwo wykończyć.
- Twoja dziewczyna zaczyna znowu wierzyć w siebie! - zawołała Kirke zadowolonym głosem - Oby tak dalej!
Następnie spojrzała ona w górę na walczących ze sobą Malamara oraz Mewtwo.
- No cóż... - westchnęła - Niektórzy po prostu muszą się wtrącać.
Chwilę później swoją mocą trąciła wielki głaz nad głową Malamara, po czym zrzuciła mu go na czaszkę. Podły Pokemon nie zdążył się uchylić, przez co na chwilę stracił część swoich sił, co wykorzystał Mewtwo, aby go zaatakować. Wskutek tego ataku Malamar zaczął lecieć prosto w dół, do przepaści pełnej lawy. Nim jednak tam wylądował, to podle zachichotał i... zniknął.
- CO?! - wrzasnąłem zdumiony - Co się tu dzieje? Mewtwo, gdzie on zniknął?!
- Teleportował się - odpowiedział Mewtwo - Moc od Zła uczyniła go silniejszym niż kiedykolwiek przedtem. Co prawda jeszcze nie umie w pełni korzystać ze swoich mocy, ale to się niedługo zmieni.
Bynajmniej nie pocieszył mnie tą informacją, ale szybko przestałem się tym przejmować, kiedy tylko zobaczyłem Kali zrozpaczoną i zapłakaną, jak patrzy ona w kierunku lawy i woła:
- Nie! Malamar, wracaj! Nie zostawiaj mnie samej! Bez ciebie moje moce... słabną.
Widocznie moc, jaką otrzymał Malamar od Zła pomogła też naładować moce Kali, jednak bez niego nie była w stanie właściwie ich wykorzystać, przez co znowu zaczęła się szarpać sama ze sobą, co z kolei oznaczało, że Serena z nią wygrywa.
- Idź precz, siostro! - krzyknęła Kirke, wyciągając dłonie w kierunku Kali - Opuść ciało Sereny! Niech już nigdy przez ciebie nie cierpi! Zostaw w spokoju tę biedną dziewczynę!
Moce Kirke nie były niczym ograniczone, w przeciwieństwie do mocy Kali, które były potężne tylko w obecności Malamara, choć i przy nim nie zawsze w pełni panowała nad ciałem Sereny. Teraz jednak jej moce osłabły do tego stopnia, że dzielna Kirke zdołała atakować ją swoimi psychicznymi atakami, które miały na celu uwolnienie Sereny od tego podłego ducha z zaświatów.
- Idź precz, Kali! Opuść to ciało i nigdy nie wracaj! - zawołała Kirke, wykorzystując całą swoją potęgę, jaką tylko zdołała z siebie wykrzesać - Wyrzucam cię z ciała tej dziewczyny! Opuść je i nigdy nie wracaj! Opuść je! Opuść je! Opuść!
Kali, czy też może raczej Serena zaczęła wrzeszczeć, po czym nagle z jej ciała wyszło coś na kształt ducha lub też widma - czarnego, strasznego i odrażającego, z czerwonymi oczami. Serena wolna od ducha Kali opadła na ziemię. Czarna zjawa zaryczała groźnie, jednak Kirke zaczęła ją ponownie przepędzać.
- Idź precz, siostro! Wracaj do piekła! Idź precz! - wołała.
Chwilę później obok niej stanął Mewtwo, który to z miejsca zaczął wykorzystywać swoje moce, aby ją wesprzeć. Ich połączone siły psychiczne sprawiły, że duch zaryczał wściekle, po czym rozleciał się jak postać piasku na wietrze.
W tej samej chwili golemy przestały walczyć i rozleciały się w drobny mak. Osłabieni walką moi przyjaciele byli bezpieczni.
- Udało się nam! - zawołała radośnie Misty, skacząc w objęcia Brocka i ściskając go zachłannie i dopiero tak po chwili orientując się, co robi, na co zareagowała rumieńcem oraz odskoczeniem na bok.
- Ash! - krzyknęła Dawn.
Razem z Clemontem podbiegli do mnie i rozwiązali mnie.
- Nic ci nie jest, braciszku? - spytała.
- Nie, wszystko ze mną dobrze... Zjawiliście się w samą porę. Ale tak właściwie to skąd wy...
- Później ci to wyjaśnimy - odparł Clemont - Musimy sprawdzić, co z Sereną!
Oboje rozwiązali mnie, zaś ja podbiegłem do mojej dziewczyny, którą próbowali właśnie cucić Danny i Anne. Wziąłem ją na ręce i próbowałem jakoś wybudzić.
- Sereno... Sereno, kochanie! - wołałem - Proszę, obudź się! Proszę! Ocknij się wreszcie!
Moja ukochana powoli zaczęła otwierać oczy i spojrzała na mnie czule, a zarazem uważnie, a następnie uśmiechnęła się lekko, szepcząc:
- My górą... prawda?
- Tak, najdroższa. My górą - odpowiedziałem jej wesoło.
Serena uśmiechnęła się ponownie i znów straciła przytomność.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Nie wiem, jak długo byłam nieprzytomna, ale kiedy otworzyłam oczy, byłam już poza wulkanem. Leżałam w łóżku ubrana w moją różową piżamę, a nade mną stali Ash, Pikachu i profesor Felina Ivy.
- Ona się budzi! - zawołał radośnie mój chłopak.
- Tak jak ci powiedziałem - uśmiechnęła się delikatnie uczona - Trzeba było tylko dać jej czas, a odzyska przytomność. Musi jednak jeszcze dużo wypoczywać, zanim odzyska pełnię sił.
Pikachu zeskoczył z ramienia Asha i pobiegł do sąsiedniego pokoju, piszcząc przy tym radośnie. Już po chwili wrócił wraz z Clemontem, Dawn, Brockiem, Misty, Kirke, Buneary, Piplupem, Dannym i Anne.
- Żyjesz! Dzięki Bogu żyjesz! - zawołała Dawn.
- Strasznie się o ciebie martwiliśmy! - dodał Clemont.
- Wiedziałam, że musisz do nas wrócić - rzekła Misty.
- Nie mogło inaczej być - uśmiechnął się Brock.
Danny i Anne radośnie podbiegli do mnie, wskoczyli mi na łóżko i zaczęli mnie ściskać. Piplup uściskał Buneary, a ta Pikachu, który lekko się zarumienił.
- Wiedziałem, że do nas powrócisz, Sereno - powiedział bardzo czule Ash, uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Nie ma tu żadnej Sereny - odparłam na to grubym głosem.
Dzieciaki odskoczyły ode mnie przerażone, a ja zaczęłam kaszleć, gdy zaś kaszel mi minął, zachichotałam wesoło i zawołałam:
- He he he... Nabrałam was!
- Och, Sereno! - zaśmiała się Anne i znowu mnie uściskała.
- Nie rób nam tak więcej! - dodał pełen żalu Danny.
Objęłam mocno te urocze bliźnięta i spojrzałam na moich przyjaciół, śmiejąc się przy tym wesoło.
- Ale was nabrałam, prawda?
- To wcale nie jest śmieszne! - krzyknęła Dawn.
- Już nigdy więcej tak nie rób! - dodała Misty równie oburzona, co jej przedmówczyni.
- No dobrze, już dobrze - zaśmiałam się lekko - Bardzo się cieszę, że tu ze mną jesteście.
- Niewiele brakowało, a wszystko skończyłoby się znacznie gorzej - odezwała się po raz pierwszy podczas tej rozmowy Kirke - Moja siostra była już bliska zwycięstwa.
- Co się z nią stało? - spytałam.
- Wróciła do piekła, czyli tam, skąd nigdy nie powinna była wychodzić - wyjaśniła Kirke.
- A gdzie jest Mewtwo?
- Poszedł dalej ścigać Malamara - odpowiedział mi Brock - Wierzy, że w końcu go dopadnie mimo jego nowych mocy.
- Aha. Czyli to jeszcze nie koniec? - spytałam, patrząc smutno na swoje kolana.
- Oj nie... To jeszcze nie koniec - odparła Dawn - Ale głowa do góry! Najważniejsze, że żyjesz i wracasz szybko do zdrowia.
- Zanim się obejrzysz, to znowu staniesz na nogi! - dodał radośnie Clemont.
- Tak i znowu wpakujesz nas z Ashem w jakieś kłopoty - mruknęła zadziornie Misty, po czym dodała z uśmiechem: - Za co też kochamy was oboje.
- Ona mówi to w imieniu nas wszystkich - dodał Brock.
Ash położy czule dłoń na mojej dłoni. Spojrzałam wówczas na niego i wypowiedziałam delikatnie jego imię.
- Dziękuję ci, Ash. Dziękuję, że we mnie nie zwątpiłeś. Tylko twoja wiadomość dodała mi sił do walki z Kali.
- No cóż... Jesteś moją dziewczyną - uśmiechnął się czule mój chłopak - Kocham cię i w ciebie wierzę.
- Ale jak ty się zdołałeś ze mną skontaktować?
- Cóż... To już dłuższa opowieść.
Uśmiechnęłam się do niego i objęłam go mocno i czule za szyję, a Ash delikatnie, aby nie zrobić mi krzywdy, odwzajemnił ten uścisk, zaś Danny i Anne skakały po moim łóżku, śpiewając wesoło:
- Serena jest znowu sobą! Serena jest znowu sobą!
- Coś mi mówi, że przy takiej opiece bardzo szybko wyzdrowiejesz - powiedziała do mnie przyjaźnie profesor Ivy.
- W końcu gdzie by ona znalazła lepszą opiekę niż w gronie wiernych i oddanych przyjaciół, prawda? - spytała wesoło Dawn.
- Nigdzie - odpowiedział Brock.
- Pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu, fikając fikołki w powietrzu.
- Sereno - rzekł Ash, wciąż mnie obejmując - Przez chwilę myślałem, że cię straciłem.
- Bo tak było, ale tylko przez chwilę - odpowiedziałam mu czule - Już nigdy mnie nie stracisz, Ash. Nigdy.
KONIEC