Eliot Ash i Nietykalni cz. II
Pamiętniki Sereny c.d:
Ostatni dzień zimowych ferii był dla sióstr Cheerful wręcz doskonały, a nasza wesoła kompania robiła wszystko, co w jej mocy, aby móc jakoś im umilić ten czas i myślę, że dobrze nam to szło. W każdym razie nikt nie narzekał, a to chyba najważniejsze. Spędziliśmy czas głównie na plaży, a potem jedliśmy lody, spacerowaliśmy po okolicy i oglądaliśmy miejscowe Pokemony. Z nas wszystkich Max nimi najbardziej zachwycony, chociaż odnosiłam wrażenie, że bardziej niż samymi stworki budził w nim podziw ich trenerki, chodzące zwykle w skąpych strojach, a zwłaszcza na plaży, gdzie praktycznie miały takie kostiumy kąpielowe, które więcej odsłaniały niż zasłaniały. Jednak należy oddać Maxowi sprawiedliwość, bo przecież mimo wszystko nowe oraz nieznane mu wcześniej Pokemony budziły jego również ogromne zainteresowanie i nie tylko jego, bo moje także.
- To jest po prostu niesamowite! - powiedziałam zachwyconym głosem na widok kolejnego nieznanego mi wcześniej stworka.
- Tak, masz rację - dodała zachwycona Dawn - To się dopiero nazywa widok. Ja cię piko! A ja myślałam, że widziałam już wszystkie Pokemony, jakie tylko można zobaczyć, a tu proszę! Jaka niespodzianka!
- Dokładnie tak - uśmiechnął się Clemont, którego Ash właśnie pchał na wózku inwalidzkim - Wielka szkoda, że nie ma tu z nami Tracey’ego. Narysowałby piękne szkice.
- Spokojnie, nic straconego - odpowiedział z uśmiechem mój luby - Może tu przecież jeszcze przyjechać.
- Och, jakie te wszystkie Pokemony są słodziutkie! - wołała bardzo zachwyconym głosem Bonnie.
Max razem z nią podzielał jej zachwyt, chociaż jak to już wcześniej powiedziałam, również co chwila wzrok mu uciekał na laseczki w bikini, ale cóż... To był efekt zadawania się z Brockiem i Garym, choć chyba więcej z tym drugim. Więc w sumie czego ja oczekiwałam?
Prawdę mówiąc wariactwa Maxa wcale mnie nie dziwiły. Chłopak próbował wyrzucić ze swojej pamięci wspomnienie Cleo Winter, która złamała mu serce, co on bardzo przeżył. Wiedzieliśmy o tym bardzo dobrze i nie zamierzaliśmy mieć mu tego za złe. Mimo wszystko widziałam także wyraźnie złość i zazdrość malującą się na twarzy Bonnie, gdy tylko Max zaczął robić maślane oczy do najróżniejszych lasek. Wiedziałam dobrze, co jest tego przyczyną i tak prawdę mówiąc, to śmiać mi się z tego chciało, bo przecież to była zakręcona sytuacja. Od początku Max i Bonnie lubili się, ale gdy Max chciał raz pocałować Bonnie, ta mu podsunęła do ust swojego Dedenne. Potem jeszcze parę razy Max chciał skraść dziewczynce całusa, ale nic z tego nie wyszło. Najwyraźniej więc jego męska duma poczuła się urażona i doszło do tego, że przestał on postrzegać Bonnie jako uroczą przedstawicielkę płci pięknej, a zwrócił uwagę na bardziej dojrzałe kobiety. I cóż... Efektem tego było to, że serce mu skradła Cleo, a potem niemalże jednocześnie Bonnie pojęła, iż Max nie jest dla niej tylko kolegą. Więc cóż... Doszło przez to do sytuacji, która panowała w chwili, którą to właśnie opisuję. Śmiać mi się chciało, gdy to widziałam, ale nie miałam jeszcze pojęcia, co z tego potem wyniknie. Gdybym tylko to wiedziała, to... chyba ryczałabym jeszcze bardziej ze śmiechu, bo przecież sytuacja, jaka wynikła potem z zazdrości Bonnie była naprawdę niesamowicie zabawna i z wielką chęcią ją opiszę.
Wracając jednak do mojej opowieści, to spędziliśmy ostatni dzień ferii zimowych bardzo przyjemnie i Clemont towarzyszył nam w tym bardzo długo, ale potem musieliśmy go odwieźć do uzdrowiska, aby mógł on wziąć w swoich codziennych ćwiczeniach. Gdy to zrobiliśmy, to pochodziliśmy jeszcze po mieście, a Bonnie i Dawn dołączyły do nas na prośbę naszego rekonwalescenta, któremu naprawdę bardzo zależało na tym, aby wszyscy jego przyjaciele mogli się dobrze bawić, a nie tylko asystować mu w jego ćwiczeniach. Bonnie tym chętniej się na to zgodziła, aby mieć na oku Maxa (a przynajmniej ja to sobie tak tłumaczyłam).
Zabawa była naprawdę przednia, a kiedy przyszedł czas kolacji, to pani Cheerful zaprosiła nas wszystkich (łącznie z Clemontem) na przepyszny posiłek. To była wręcz prawdziwa uczta, podczas której zjedliśmy naprawdę wiele smakołyków. Chociaż nie jest to zbyt mądre objadać się wieczorem, to mimo wszystko czuliśmy, że jeszcze to spalimy przed snem, gdyż mieliśmy zamiar się dobrze bawić, a do spania nam się wcale nie spieszyło, dlatego też jedliśmy do woli, później zaś spędzaliśmy miło czas tak, jak tylko było to możliwe. Pani Cheerful puściła nam kilka nagrań z dzieciństwa swoich córek i czasów, jak Ash ich pierwszy raz odwiedził, a do tego jeszcze potem przyniosła album ze zdjęciami i pokazywała je nam wszystkie po kolei. Wbrew naszym obawom to było naprawdę bardzo przyjemne, bo zdjęcia stanowiły niesamowicie zabawną zbieraninę najróżniejszych kadrów z życia panienek Cheerful. Najzabawniejsze były zdecydowanie te, które ukazywały dziewczynki razem z Ashem, a tych w albumie znajdowało się naprawdę bardzo wiele.
- O! Proszę, zobaczcie! To zdjęcie zrobiła Delia, czyli twoja mama, Ash - powiedziała wesoło pani Cheerful.
Na tym zdjęciu widać było Mallow, Lanę i Lillie przytulone mocno do Asha, który był wręcz obładowany siatkami z zakupami, a na twarzy miał zdecydowanie niewesołą minę.
- He he he! Ale tu byłeś zły! - śmiała się Dawn, a jej Piplup ćwierkał i turlał się ze śmiechu po stole.
- Tak, a ciekawe co ty byś zrobiła, gdybyś była na moim miejscu? - mruknął Ash - Jestem pewien, że nie spodobałaby ci się sytuacja, w której się znalazłem.
- A w jakiej sytuacji się wtedy znalazłeś? - spytałam.
- Ja wam opowiem! - zawołała wesoło Mallow, która aż się do tego paliła.
Widząc jej wielką chęć do odegrania roli takiej swoistej Szeherezady Ash nie miał sumienia odmówić kuzynce, więc pozwolił jej na to.
***
Mały Ash biegł przerażony przez siebie, spoglądając co chwila za siebie. Widać było wyraźnie, że się spieszy i bardzo chce przed kimś uciec. Nagle poczuł, iż wpada na kogoś, a już po chwili leżał na ziemi, z którą w dość bolesny sposób spotkało się jego siedzenie.
- Co się stało, chłopcze? - spytał jakiś wesoły, męski głos.
Ash spojrzał w górę i zauważył, że wpadł właśnie na dość wysokiego mężczyznę po czterdziestce, opalonego, w zielonych spodenkach, czerwonej hawajskiej koszulce w żółte kwiatki oraz klapkach. Od razu go poznał. To był miejscowy uczony, kuzyn profesora Oaka.
- Dzień dobry, panie profesorze - powiedział speszonym głosem Ash, lekko masując sobie kark.
Uczony zachichotał delikatnie i rzekł:
- Dzień dobry, Ash! A dokąd tak pędzisz?
- Muszę się ukryć! Gonią mnie! - wyjaśnił chłopiec, podnosząc się z ziemi i otrzepując z kurzu.
- Kto cię goni?
- Potwory!
- Potwory?
- Tak, potwory.
- Jakie? Straszne i brzydkie?
- Nie... Śliczne i urocze... I są trzy...
Profesor zaczął powoli rozumieć, o co tu chodzi. Uśmiechnął się więc delikatnie i powiedział:
- Śliczne i urocze, mówisz? Do tego trzy? To nie wróży nic dobrego. A czy aby te potwory nie nazywają się Cheerful?
Ash zmieszał się lekko, zarumienił lekko i rzekł:
- Wie pan...
Nagle z oddali dało się słyszeć trzy słodkie głosiki połączone w chórze, który wołał:
- KUZYYYYYNKUUUU!
- To one! - krzyknął przerażony Ash, po czym wykonał szybko skok w najbliższe krzaki, licząc na to, iż zdoła się w nich ukryć.
Chwilę później przybiegły Mallow, Lana i Lillie. Wszystkie trzy miały prawdziwy ubaw z tego, że Ash próbował im uciec.
- Dzień dobry, panie profesorze! - zawołały chórem dziewczynki, lekko kłaniając się uczonemu.
- Witajcie - uśmiechnął się do nich profesor - Szukacie może kogoś?
- Tak, Asha - odpowiedziała Mallow, rozglądając się dookoła - Widział pan go może?
- Miał iść z nami na zakupy, ale zniknął - dodała zasmuconym głosem Lillie.
- Nie, nie widziałem go - odpowiedział niezbyt szczerym tonem pan profesor.
W tej samej chwili Lana, uważnie rozglądająca się dookoła, dostrzegła but Asha wystający zza krzaków. Zachichotała lekko i szepnęła coś na ucho Mallow, a potem Lillie. Dziewczynki razem zaczęły się delikatnie śmiać, potem przybrały poważne miny (choć wyraźnie nie były to miny szczere) po czym Lana powiedziała:
- Dobra, to my już lecimy. Do widzenia!
- Do widzenia - odpowiedział im uczony.
Kuzynki Asha tymczasem powoli poszły w swoją stronę, a następnie szybko schowały się za drzewem.
- Poszły sobie? - spytał Ash, wychylając się zza krzaków.
- Tak, poszły. Możesz wyjść - odparł profesor.
Ash zadowolony wyszedł nie wiedząc, że dziewczynki zakradły się za nim na paluszkach tak, aby go zaskoczyć. Profesor widział to, ale nic nie mówił czekając z uśmiechem na twarzy na dalszy rozwój wypadków.
Tymczasem Mallow jako pierwsza podeszła do Asha i położyła mu dłoń na ramieniu, wołając:
- A kuku!
Ash krzyknął przerażony i spojrzał za siebie widząc, że oto ma przed sobą swoje trzy kuzynki. Jęknął załamany, a tymczasem Mallow mówiła dalej:
- Tu jesteś! A my cię wszędzie szukamy!
- Ciocia Delia powiedziała, że masz pójść z nami na zakupy! - rzekła karcącym tonem Lana.
- I masz jej słuchać, bo to twoja mama! - dodała Lillie, lekko grożąc mu paluszkiem.
W Ashu odezwała się wówczas chęć buntu. Przybrał buńczuczną minę i taki sam ton, po czym zawołał:
- Ale mama mną nie rządzi, jasne?! Jak mi się nie zechce, to nigdzie nie pójdę i mamuśka jest bez szans!
- Tak uważasz? - odezwał się nagle znajomy głos.
Ash odwrócił się za siebie i zauważył, że za jego plecami stoi właśnie Delia Ketchum, tupiąca ze złością nogą o ziemię i spoglądająca na swojego syna lekko poirytowana.
- He he he... Cześć, mamo - jęknął załamanym głosem Ash, pocąc się ze strachu na widok rodzicielki.
- Ash, kochanie... - rzekła Delia z wyrzutem - Miałeś iść z kuzynkami na zakupy.
- Ale ja nie cierpię zakupów! - jęknął załamanym głosem chłopiec.
- Ale musisz się zająć kuzynkami. Musisz się nimi opiekować. Jesteś w końcu najstarszy z nich wszystkich.
- A czy to moja wina, że jestem najstarszy?
Delia pochyliła się nad nim i pogłaskała go powoli po głowie z typową dla siebie matczyną troskliwością.
- Ash, kochanie... Masz się nimi opiekować tak, jak chłopak zawsze powinien się opiekować młodszą od siebie dziewczynką.
- A dziewczynka nie może opiekować się chłopcem?
- Może, ale co to jest za chłopak, który pozwala się sobą opiekować dziewczynce? To melepeta, a nie chłopak. Chcesz być melepetą?
- Nie, mamo.
- A więc idź z kuzynkami i zajmij się nimi podczas zakupów.
- Dobrze, mamo - jęknął Ash, choć nie był wcale tym zachwycony.
Delia z uśmiechem na twarzy odeszła, zaś kuzyneczki automatycznie przytuliły się do Asha.
- Zobaczysz, będzie fajne na zakupach - powiedziała bardzo słodkim głosikiem Lillie.
- Jasne... Komu fajnie, temu fajnie - burknął Ash.
Obserwujący to wszystko profesor śmiał się do rozpuku, gdyż cała ta scena bardzo go ubawiła.
Podobnie jak i nas, kiedy Mallow na spółkę z Ashem nam to wszystko opowiedziała.
***
Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Eliot „Ash“ Ness, Clemont Wilson oraz Cilan Gordon w towarzystwie wiernego Pikachu pojechali taksówką do motelu „Pod Gwiazdami“, gdzie mieli wynajęty pokój. Tam mieli również czekać na przybycie komendanta Zagera, który to chciał z nimi porozmawiać w miejscu bezpiecznym od wszelkich uszu Ala Giovanniego.
- Jeśli mam być szczery, to ten cały komendant nie budzi we mnie ani trochę zaufania - powiedział Clemont.
- Oj, przyjacielu - zaśmiał się delikatnie Cilan - Jak zwykle wszędzie musisz widzieć brudnych gliniarzy. Ty naprawdę powinieneś mieć więcej zaufania do ludzi.
- A ty więcej rozsądku i uważać na to, co mówisz i komu to mówisz - skarcił go Clemont.
Cilan załamany rozłożył ręce i spojrzał na Eliota, mówiąc:
- Hej, Ash! A co ty o tym wszystkim myślisz, przyjacielu?
Zapytany gładził właśnie swojego Pikachu za uchem, kiedy padło to pytanie. Po minie, jaka malowała się na jego twarzy można było z łatwością wywnioskować, iż jest zamyślony.
- Hej, Ash! Żyjesz tam?! - spytał Cilan, lekko trącając go w ramię.
Ash spojrzał na przyjaciela i uśmiechnął się delikatnie.
- Przepraszam cię, zamyśliłem się. O co pytałeś?
- O to, co sądzisz o komendancie Zagerze? Clemont uważa, że on jest podejrzany i mu nie ufa. Ja zaś sądzę, iż jak zwykle przesadza. A co ty o tym sądzisz?
- Sądzę, że powinniśmy być przede wszystkim ostrożni i nie dać się zwieść byle komu - odparł na to Ash, dalej głaszcząc swojego Pikachu - No i nie zaszkodzi także mieć uszy i oczy otwarte. Ostatecznie przecież nigdy nie wiadomo, kto słucha i po co to robi.
To mówiąc spojrzał wymownie w stronę taksówkarza, który właśnie ich zabierał do motelu. Obaj przyjaciele Asha pojęli, iż najlepiej będzie przełożyć tę rozmowę na później. Dlatego umilkli i odbyli dalszą podróż w ciszy.
Cała wycieczka do motelu zabrała jednak nieco więcej czasu niż było to przewidywane, ponieważ taksówkarz przez nieuwagę pomylił drogę i musiał zawrócić, a potem utknął w korku i trzeba było nieco odczekać, aż w końcu dotarli na miejsce. Cała podróż więc zajęła więcej czasu niż powinna, co oczywiście rozdrażniło trzech panów. Załamany taksówkarz przepraszał ich z całego serca za to, że pomylił drogę i wziął o połowę mniej pieniędzy za kurs niż to mu się należało. Uznał, iż tak będzie najuczciwiej, a trzej panowie nie zamierzali z tego powodu toczyć jakiekolwiek wojny i uznali jego tok rozumowania za słuszny, choć jednocześnie Pikachu patrzył na niego podejrzliwym wzrokiem i zapiszczał coś do Asha, który wypłacając taksówkarzowi jego pieniądze również spoglądał na niego podejrzliwym wzrokiem. Tymczasem kierowca ukłonił im się bardzo grzecznie, przyjął pieniądze i wsiadł do swojej maszyny, aby policzyć utarg i jechać do domu, zaś Ash z przyjaciółmi, nie zwracając na niego uwagi, ruszył w kierunku wejścia do motelu.
Budynek o wdzięcznej nazwie „Pod Gwiazdami“ nie należał wcale ani do kategorii pięknych, ani tym bardziej uroczych miejsc, ale pomimo tego nadawał się on do zamieszkiwania go, a o to przecież przede wszystkim chodziło, dlatego przyjaciele nie narzekali, kiedy weszli do środka, po czym poszli do recepcji, gdzie przypomnieli o rezerwacji i wzięli klucz do swego pokoju, a gdy już go dostali, udali się w kierunku pokoju numer 13, aby się tam ulokować.
- No i co o tym sądzicie? - spytał Ash, gdy już weszli do środka.
- Pokój niczego sobie - odparł Clemont - Tylko ta trzynastka mi się nie podoba.
- Ech, daj już spokój z tymi przesądami - zaśmiał się beztrosko Cilan - Numer pokoju o niczym nie świadczy. Poza tym najważniejsze jest to, że da się tutaj mieszkać, reszta jest bez znaczenia.
- Możesz sobie lekceważyć te... jak to nazywasz... przesądy, ale prawda jest taka, że to poważniejsza sprawa niż ci się wydaje.
- Mnie tam bardziej przejmuje co innego - rzekł Ash, stojący właśnie przy oknie ich pokoju (który to notabene znajdował się na drugim piętrze budynku).
- Co takiego? - spytał Clemont.
- Ta taksówka, która nas przywiozła. Nie rozumiem, dlaczego ona tu ciągle stoi.
Clemont i Cilan podeszli do okna i również to zauważyli.
- Rzeczywiście. Dość ciekawe - rzekł Cilan - Chyba ten gość powinien już odjechać.
- Coś tu jest nie tak - dodał Clemont, rozglądając się uważnie dookoła - Panowie, mam złe przeczucia.
- Ty zawsze masz złe przeczucia - mruknął na to Cilan.
Clemont spojrzał na niego groźnie i już chciał coś powiedzieć, kiedy to nagle Ash położył sobie palec na ustach i kazał przyjaciołom milczeć. Obaj więc umilkli, a on sam wraz z Pikachu zaczął nasłuchiwać.
- Słyszycie? - spytał po chwili.
- Pika-pika? - dodał pytająco Pikachu, strzygąc uszami.
- Ja coś słyszę - powiedział Clemont.
- Ja także - dodał Cilan - Coś jakby tykanie.
- Dziwne. Nie widzę tu żadnego zegara - odparł Clemont.
Ash przerażony zaczął wraz z Pikachu biegać po całym pokoju i wręcz gwałtownie zaglądać w każdą szparę. Jego Pokemon zaś zajrzał uważnie pod wszystkie trzy łóżka, a pod jednym z nich znalazł coś niewielkiego oraz kwadratowego, owiniętego w szary papier.
- Pika! Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał, wskazując na to.
Ash i jego dwaj przyjaciele podbiegli do niego, obserwując znalezisko.
- Paczka tutaj? - spytał Clemont.
- Tu jest jakaś kartka - dodał Cilan.
Ash powoli zdjął ową kartkę z paczki i przeczytał znajdujący się na niej napis:
Witamy w Wertanii. Życzę bombowego pobytu w tym mieście.
- Bombowego? - spytał Cilan - O co tu...
- W NOGI! - wrzasnął Ash.
Następnie przerażony złapał mocno w objęcia Pikachu i wyskoczył razem z nią pokoju, a Clemont i Cilan zrobili to za nim - ten ostatni jeszcze szybko odkopnął paczkę daleko w kąt pokoju, co jakby nie patrzeć ocaliło im życie, gdyż chwilę później nastąpił wybuch, który rozwalił cały pokój i sporą część korytarza. Dzięki temu, iż paczka poleciała w kąt, to wybuch zniszczył mniejszą część korytarza i w ten sposób nie dosięgnął on naszych bohaterów, którzy od tego huku tylko lekko zostali ogłuszeni, ale nic poza tym.
Trzej panowie oraz ich Pokemon leżeli na podłodze korytarza przez dobrych kilka minut, powoli odzyskując słuch. Dopiero wtedy zaczęli się podnosić i otrzepywać z siebie kurz.
- A niech to licho! Rzeczywiście bombowy pobyt tu mamy, nie ma co - zaśmiał się Ash, przecierając sobie palcem prawe ucho.
- A mówiłem, że nie można być zbyt ufnym - rzucił Clemont do Cilana niezadowolonym tonem.
- No, ale to ja odkopnąłem tę bombę w kąt, bo inaczej nie skończyłoby się na gwizdaniu nam w uszach - odparł Cilan - Tobie jakoś to nie przyszło do głowy, panie „stała czujność“.
- Zamknijcie buzie z łaski swojej - warknął na nich Ash - Bo za chwilę zacznę żałować, że was bomba nie rozwaliła.
- Pika-pika! - zapiszczał gniewnie Pikachu.
- Tak, masz rację, przyjacielu - rzucił Ash - Lepiej się stąd zbierać i to szybko, bo coś czuję, że ci kolesie, którzy zostawili nam tę paczuszkę będą chcieli sprawdzić, czy jesteśmy już między aniołkami.
- Racja! Lepiej być na to gotowym - odparł na to Cilan, wyjmując rewolwer z kieszeni - I tym lepiej. Mam już dosyć szpiegów, zdrajców i bomb! Wolę otwartą walkę niż takie podchody.
- Zdrajców? - spytał Clemont - Czyli mam rozumieć, że już wierzysz w to, iż komendant Zager nas zdradził?
- Tak, tak! Miałeś rację, jak zwykle zresztą - mruknął Cilan - Nawet w sprawie tej trzynastki.
- Naprawdę? A co cię przekonało do moich racji?
- Logika, kochasiu. Bo niby skąd wiedzieli, gdzie się zatrzymaliśmy i w jakim pokoju? Tylko Zager to wiedział. I jeszcze ten taksówkarz... Założę się, że celowo jeździł po całym mieście jak idiota, żeby jego kumple mieli czas podłożyć nam bombę.
- Mam takie samo zdanie w tej sprawie - rzekł Clemont, łapiąc za broń - Niech no ja go tylko dorwę, to normalnie... Ręce i nogi powyrywam!
- Zaraz będziesz mieć okazję - powiedział Ash, również łapiąc za broń - Bo coś mi mówi, że ten koleś jeszcze tu jest. Bądźcie gotowi.
Ruszyli ku schodom wiodącym na dół, gdy nagle zauważyli, że na ich dole stoi znajomy taksówkarz z pistoletem maszynowym marki Thompson w dłoniach. Mężczyzna był nie tyle zdumiony, co po prostu zdenerwowany tym, że jego niedoszłe ofiary żyją, więc wymierzył broń w ich kierunku, ale zanim zdążył wystrzelić, Ash wpakował w niego kilka kul, jedną po drugiej. Taksówkarz upadł martwy na ziemię, ostatkiem sił naciskając palcem za spust i wypuszczając serię w sufit, tuż nad głowami naszych bohaterów.
- Coś mi mówi, że właściciel tego motelu nie będzie zachwycony - rzucił Clemont, lekko chichocząc.
- Tak, ty też nie - zaśmiał się Cilan - W końcu nie wyrwałeś mu rąk i nóg.
- Zaraz ja wam je powyrywam, jak się stąd nie ruszycie! - warknął na nich Ash - Szybko, bo niedługo będzie ich tu więcej!
Pikachu zapiszczał potakująco i pognał po schodach na dół, a jego ludzcy przyjaciele zaraz za nim. Wszyscy potem wybiegli na dwór, po czym zaczęli się rozglądać dookoła. Mimo wybuchu ludzi nie było praktycznie wcale na ulicy. Przyczyną tego był fakt, że tak bardzo bali się oni wojen gangów, iż gdy dochodziło do strzelaniny czy wybuchów, to zamykali się w swoich domach i siedzieli cicho w obawie, aby nie oberwali.
Ash rozejrzał się dookoła siebie i zauważył nagle opuszczoną przez właściciela taksówkę, która ich tutaj przywiozła.
- Szybko! Do samochodu! Zabieramy się stąd! - krzyknął.
Cała czwórka wskoczyła szybko do auta, a Ash zasiadł za kierownicą. Cilan usiadł obok niego, a Clemont i Pikachu na tylnym siedzeniu. Na szczęściu taksówkarz nie zabrał kluczyków, więc łatwo było odpalić silnik i ruszyć w drogę.
- Dobra, ale dokąd jedziemy? - spytał Clemont.
- Jak najdalej stąd - odpowiedział Ash - Szczegóły ustalimy później.
- Świetnie. Czyli czysta improwizacja, prawda?
- Przestań się czepiać! Wszystkiego nie mogłem przewidzieć.
- Nie chcę wam przerywać pogawędki, ale chyba mamy towarzystwo! - zawołał Cilan, obserwując ulicę przez tylne okno samochodu.
Chwilę później padło kilka strzałów i jeden z nich rozwalił tylną szybę w taksówce.
- Oj, zaczynają się ostro bawić - powiedział Cilan.
- No co? Sam chciałeś otwartą walkę zamiast podchodów - rzekł na to złośliwie Ash, przesiadając się na tylne siedzenie - Clemont, przejmij ster. Znaczy kierownicę.
Clemont w ostatniej chwili złapał za kierownicę, a kiedy Ash przeszedł do tyłu, młody Wilson usiadł na miejscu dla kierowcy.
- U-la-la! Musieli czekać pod motelem i pilnować, czy wykonano zadanie - powiedział Eliot Ash, obserwując ścigający ich samochód.
Z tego samochodu wychylało się dwóch ludzi, obaj z tylnych okien. Mieli oni w dłoniach karabiny maszynowe i co jakiś czas strzelali z nich do uciekającej przed nimi taksówki.
- Karabiny! No jasne! - rzucił wściekle Cilan - Dlaczego oni mają karabiny, a my tylko te głupie gnaty?!
- Bo to są gangsterzy! - odparł na to Ash, ładując swój rewolwer - Nie wiesz, że oni mają zawsze więcej kasy? A jak mają więcej kasy, to stać ich na lepsze zabawki.
- Czyli, żeby mieć lepszy sprzęt, to lepiej być bandziorem?
- Na to wychodzi.
- To ja chyba wolę być bandziorem.
- Ja też... - Ash popatrzył na Cilana i parsknął śmiechem.
- Wszystko przez tę przeklętą trzynastkę - mruczał wściekle Clemont, kierując samochodem - Ja mówiłem, że to pechowa liczba, ale oczywiście mnie nikt nigdy nie słucha.
- Przyciskaj gaz zamiast mielić ozorem! - warknął Cilan - I daj nam rozwalić kilku drani!
Taksówka pędziła dalej, a ścigający ją samochód był blisko niej. Ash i Cilan oczywiście postanowili wykorzystać ten fakt i odsuwając ostrożnie rękami resztki tylnej szyby wysunęli lufy swoich rewolwerów i przez dziurę powstałą wtedy zaczęli strzelać. Oczywiście podczas tak zaciętego pościgu jak ten trudno o dokładne celowanie, więc i tym razem to było utrudnione, dlatego też zarówno gangsterzy mieli utrudnione zadanie, jak i broniący się przed nimi przyjaciele większością swoich strzałów chybili celu, ale w końcu Ashowi udało się trafić w głowę jednego z bandziorów z karabinem, zaś Cilan trafił gościa siedzącego tuż obok kierowcy ścigającego ich wozu. Jednak ich radość z tego faktu nie trwała długo, ponieważ chwilę później wozem zaczęło nieźle szarpać.
- Co jest, Clemont?! - jęknął Cilan - Nie umiesz lepiej prowadzić?
- Umiem, kretynie! Ale chyba dostaliśmy po kołach! Daleko tak nie zajedziemy! - wrzasnął Clemont, próbując jakoś zapanować nad wozem.
Przyjaciele byli już poza miastem, jechali polną drogą, gdy zaczęło nimi szarpać. Niestety, Clemont miał rację - bandyci serią z karabinu trafili im tylne koła, wskutek czego nie mogli oni już uciekać, a do tego wpadli w turbulencję, a ich rozpędzona taksówka zjechała do rowu, po czym uderzyła maską o kamień. W tej samej chwili z silnika wystrzelił ogień i cały wóz zajął się płomieniami. Na szczęście Ash, Clemont, Cilan i Pikachu wyszli z tego bez szwanku, bo wyskoczyli z auta zanim to zaczęło się palić.
- Ostatni przystanek! Wszyscy wysiadka! - zawołał dowcipnie Ash, zbierając się powoli z ziemi.
- Na żarty ci się jeszcze zbiera? - mruknął Clemont - Człowieku, oni o mały włos nas nie...
- Ale zaraz mogą dokończyć dzieła - zauważył Cilan, wpatrując się w drogę.
Miał rację, ponieważ samochód gangsterów już zatrzymał się w ich pobliżu, a czterech bandziorów, w tym jedna kobieta z wyjątkowo zaciekłą miną wysiedli z auta, trzymając w dłoniach karabiny.
- Za taksówkę! Szybko! - krzyknął Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
Przyjaciele schowali się za płonącym wozem i kamieniem, o który on się rozbił, próbując w miarę możliwości osłonić się przed ostrzałem swoich przeciwników.
- Żegnajcie, gliny! - krzyknął podle jeden z gangsterów, ostrzeliwując naszych bohaterów ze swojej broni.
- Niech to szlag! Zaraz nas rozwalą - jęknął Clemont.
- Co robimy, Ash?! - zawołał Cilan.
- No cóż... Do odważnych świat należy! - krzyknął Ash - Nie mam zamiaru pozwolić, aby nas te bydlaki przerobiły nas na szwajcarski ser!
To mówiąc wyskoczył zza płonącego auta i wypalił on kilka razy z rewolweru. Jego kule dosięgły jednego z bandytów, kładąc go trupem na miejscu. Cilan i Clemont zrobili to samo i po chwili powalili oni kolejnego bandziora, zaś następnego zranili w ramię. Wówczas jedyna w bandyckiej grupie kobieta przestała strzelać i złapała mocno za rękę swego kompana i schowała się z nim za samochód, który to trzej przyjaciele ostrzeliwali z rewolwerów. Kobieta wsadziła swego kumpla do auta, po czym pociągnęła serię z automatu do całej trójki, wskoczyła za kierownicę i odjechała.
- Hej, to już koniec zabawy?! - zaśmiał się Cilan.
- Spokojnie... Ona może tu wrócić - odpowiedział mu Clemont - Lepiej więc się stąd wynośmy.
- Dobrze, tylko dokąd? Ash! Dokąd teraz pójdziemy?
Ash zamyślił się przez chwilę, po czym ponownie nabił swoją broń, zanim odpowiedział.
- Sam nie wiem, przyjaciele... Sam nie wiem... Pozostaje nam tylko improwizować.
***
Ash, Clemont, Cilan i Pikachu powoli ruszyli przed siebie, pogrążeni we własnych myślach. Nie wiedzieli, dokąd mają pójść ani też gdzie będą całkowicie bezpieczni. W mieście na pewno nie, dlatego też postanowili udać się na tereny poza Wertanią. Tylko dokąd? Tego niestety nie wiedzieli. Byli tutaj nowi i wszystko stanowiło dla nich wielką zagadkę. Większą niż by tego chcieli.
Słońce już zaszło i powoli ciemność zaczęła ogarniać okolicę, a oni dalej szli szukając odpowiedniego miejsca do spania. W końcu zobaczyli jakiś wysoki budynek otoczony bramą. To była stara fabryka cygar, obecnie zamknięta. Nikt w niej nie przebywał już od bardzo dawna, dlatego też mogli się tam schronić, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Dla pewności jednak przejrzeli teren bardzo dokładnie i sprawdzili, czy nikogo tutaj nie ma. Ponieważ nie znaleźli w całej fabryce żadnych oznak życia, to postanowili tutaj przenocować.
- Nie mamy co prawda pewności, czy nikt nas nie zaskoczy, ale mimo wszystko chyba lepiej będzie spać tutaj niż na zewnątrz, prawda? - bardziej stwierdził niż zapytał Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał delikatnie Pikachu.
- Tak, lepiej tutaj niż na zewnątrz - rzekł Clemont - Tylko co dalej, Ash? Jak teraz wypełnimy naszą misję?
- To będzie trudne, ale przecież nie niemożliwe - odpowiedział Ash.
- Nie wolno nam tracić nadziei - dodał Cilan - Załatwimy tego drania Giovanniego, zobaczysz. Uda się nam.
- Jak? Nie mamy zaplecza, nie mamy własnej meliny ani sojuszników w mieście. Mamy już tylko siebie.
- To więcej niż myślisz, przyjacielu. Więcej niż myślisz - powiedział do niego Ash, kładąc mu dłoń na ramieniu.
Clemont uśmiechnął się delikatnie i pokiwał lekko głową, ale też nie omieszkał jeszcze mruknąć:
- Wszystko przez tę parszywą trzynastkę! Jak ja nie cierpię tej cyfry!
Po tych słowach ułożył się na swoim miejscu, na którym zrobił sobie posłanie ze swojego płaszcza i kapelusza (podobnie jak pozostali) i położył się spać.
Cilan niedługo potem zrobił to samo, a Ash jako ostatni pogrążył się w krainie snów, jednocześnie uważnie rozglądając się dookoła siebie. Chciał mieć pewność, że nikt ich nie obserwuje, a gdy już zyskał taką pewność, położył się powoli na swoim posłaniu i zamknął oczy. Był najbardziej z nich wszystkich zdenerwowany, dlatego też bardzo długo nie mógł zasnąć, ale ostatecznie udało mu się to zrobić. Miał jednak okropne i denerwujące sny, dlatego też z radością powitał poranek, kiedy ten już nastąpił.
Niestety, radość Asha szybko minęła, gdy tylko zobaczył, że niedaleko niego stoją dwa dzieciaki. Jeden z nich to był chłopak w wieku tak około dwunastu lat, o ciemno-zielonych włosach i czarnych oczach, ubrany w brązowe spodnie i zielony sweter. Drugim z dzieciaków była dziewczynka o blond włosach i ciemno-niebieskich oczach, ubrana w nieco postrzępioną, niebieską sukienkę. Oboje teraz uważnie coś oglądali, Ash zaś z na wpół przymkniętych oczu dostrzegł, że są to jakieś portfele.
- Lepiej policzmy to gdzie indziej - powiedziała dziewczynka bardzo zaniepokojonym tonem - Oni mogą zaraz się obudzić.
- Uspokój się i nie panikuj - skarcił ją lekko chłopiec - Weźmiemy tylko kasę, a resztę im zostawimy. Przecież nie jesteśmy złodziejami.
- Tak? Wydaje mi się, że właśnie teraz zachowujemy się jak złodzieje.
- To tylko chwilowo. Wiesz dobrze, że musimy z czegoś żyć, a niby kto nas zatrudni, co?
- Może strażnicy w więzieniu, kiedy im opowiem, co tutaj robicie? - warknął Ash, powoli wstając z miejsca i ujawniając, że wcale nie śpi.
Dzieciaki spojrzały na niego przerażone i zamarły ze strachu na jego widok.
- O rany... - jęknęła dziewczynka.
- O! To pan już nie śpi? - spytał niewinnym tonem chłopiec.
- Jak widzisz, nie śpię - odparł na to Ash - I widzę wyraźnie, co tutaj kombinujecie. Dlatego żądam, abyście natychmiast oddali mi te portfele i to z pieniędzmi.
- Nie! Proszę pana! Pan nic nie rozumie! - jęknął chłopiec - Pan nie rozumie! My żyjemy na ulicy! Nie mamy prawie nic! Musimy jakoś sobie radzić!
- Można to robić inaczej niż poprzez kradzież. Oddajcie mi to.
- Proszę bardzo - mruknął chłopiec, po czym niespodziewanie rzucił w Asha portfelami i zaczął przerażony uciekać, a dziewczynka wraz z nim.
Mężczyzna zerknął do portfelu i zauważył, że pieniędzy w nich nie ma. Wściekły rzucił się w pościg za dzieciakami, które zdążyły już wybiec z terenu fabryki. Biegł za nimi, krzycząc za nimi:
- Stać! Lepiej się zatrzymajcie!
- Nie ma głupich, panie szefie! - zaśmiał się chłopak, odwracając lekko głowę w kierunku ścigającego - A na przyszłość lepiej pilnuj swojej forsy!
Nagle chłopiec, który biegł dalej, nie patrząc przy tym przed siebie, wpadł na coś, co go zatrzymało. Dziewczynka, dająca susy tuż obok niego, wyhamowała i zaczęła wpatrywać się w przeszkodę, która to stanęła im na drodze.
- No proszę... Kogo ja tu widzę?! - rzekł jakiś męski, poważny głos - Znowu coś kombinujecie?
Chłopiec i dziewczynka zauważyli nagle, że stoi przed nimi wysoki, czarnoskóry mężczyzna w młodym wieku, ubrany w ciemno-szare spodnie na czerwonych szelkach, białą koszulę, czarne buty oraz szary płaszcz. Jego widok wyraźnie przeraził całą dwójkę.
- Och... He he he... Cześć, Brock. Jak się masz? - zachichotał nerwowo chłopak.
- Miałbym się dużo lepiej, gdybyście przestali już kraść - odparł na to gniewnie mężczyzna nazwany Brockiem.
- Ale Brock... Przecież ty dobrze wiesz, że my nie mamy innego źródła utrzymania! - jęknęła załamana dziewczynka - Bo niby z czego mamy żyć? Tylko i wyłącznie z tego, co nam przyniesiesz?
Tymczasem Eliot Ash podbiegł do nich i uśmiechnął się zadowolony.
- No proszę. Widzę, że złapał nasze złodziejskie ptaszki.
- Ej! Tylko nie złodziejskie! - warknął do niego chłopiec - Przecież nie zabrałem ci dokumentów, panie federalny! A bez kasy sobie dasz radę!
- Co? Federalny? - zdziwił się Brock, spoglądając na Asha - Jest pan agentem federalnym?
- Tak się złożyło - odpowiedział mu nasz bohater, pokazując odznakę i legitymację - Eliot Ness. Przyjaciele nazywają mnie Ash lub Eliot Ash.
Brock przyjrzał mu się bardzo uważnie.
- Eliot Ash? Ale chyba nie ten Eliot Ash, który pół roku temu załatwił gang Obaniona?
- Właśnie ten - uśmiechnął się delikatnie agent - W fabryce zaś śpią jeszcze moi dwaj przyjaciele... Clemont Wilson i Cilan Gordon.
Brock uśmiechnął się zachwycony, widząc Asha i podał mu dłoń, którą ten po przyjacielsku uścisnął.
- Miło mi pana poznać. Słyszałem wiele o pańskiej działalności. Jestem Brock Malone, ex-sierżant policji.
- Ex? - zdziwił się Ash - Dlaczego ex?
- Odszedł z pracy, bo większość jego kumpli siedziała w kieszeni Ala Giovanniego - pospieszył z odpowiedzią chłopiec - A on jest uczciwy gość i nie pozwolił się sprzedać.
- Nie pozwolił się sprzedać? - spytał zainteresowany Ash - To brzmi bardzo interesująco. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach.
- Tak, to brzmi niesamowicie... Nie bycie brudnym gliną, gdy prawie wszyscy gliniarze są przekupni - odpowiedział mu Brock - Ale ja jestem jednym z tych, którzy zamiast pieniędzy wolą uczciwość.
- Tak... I przez to teraz bruki szlifujesz - mruknął chłopiec.
- Lepsze to niż kraść - rzucił Brock - Przy okazji oddajcie temu panu pieniądze.
- Ale Brock...
- Max, dobrze ci radzę!
Chłopiec niezbyt zadowolony wyjął powoli ze swej kieszeni pieniądze i podał je Ashowi. Agent policzył banknoty i dodał:
- Pieniądze moich kolegów także.
- Ale...
- Kradzione nie tuczy, kolego. A jeśli będziesz wobec mnie fair, to być może znajdę dla ciebie dobrą pracę. I dla twojej przyjaciółki też.
- Poważnie? - uśmiechnęła się dziewczynka.
Chłopiec nazwany Maxem nie wyglądał do końca na przekonanego, ale w końcu oddał wszystkie pieniądze Ashowi, który schował je do kieszeni i powiedział:
- Mówię poważnie. Bardzo mi są potrzebni ludzie uczciwi i porządni, którzy nie biorą forsy od Giovanniego. Możecie mi pomóc. Pan także, panie Malone.
- Poważnie? - uśmiechnął się Brock - Niby w jaki sposób?
- Wszystko panu wyjaśnię, ale może w innym miejscu, bo tutaj jakoś kiepsko się rozmawia.
- Spokojnie. Znam odpowiednie miejsce na rozmowę. A przy okazji, to jeszcze nie przedstawiłem ci moich przyjaciół. To są Max i Bonnie.
- Miło mi was poznać - uśmiechnął się do nich Ash.
- Pana także - odparła wesoło Bonnie - A czemu nazywają pana Ash?
Agent uśmiechnął się dowcipnie.
- To taki mały żarcik. Mówili, że obróciłem w pył działalność gangu Obaniona. Oczywiście przesadzili, bo bez moich przyjaciół bym sobie nie poradził, jednak mimo wszystko gazety rozdmuchały całą tę sprawę i cóż... Zaczęto pisać, że tylko popioły pozostały z wielkiego niegdyś gangu. A od tego potem wziął się mój przydomek. Eliot Ash.
- Nieźle - uśmiechnął się Max - A co to za robota, o której mówiłeś?
- Spokojnie, kochani. Wszystko po kolei - odparł na to agent z wielkim uśmiechem na twarzy - Najpierw poczekajmy na moich... Oho! Chyba już tu idą!
Chwilę później przybiegli do nich Clemont i Cilan. Obaj byli niezbyt zadowoleni, podobnie jak biegnący przy nich Pikachu.
- Ash, nie uwierzysz! Ukradli nam portfele! - zawołał Cilan.
- Wszystko przez tę trzynastkę! - dodał Clemont, dysząc wściekle - Zawsze mówiłem, że ta liczba nie przynosi szczęścia.
- Tym razem nam przyniosła. W pewnym sensie - zaśmiał się lekko Ash, oddając przyjaciołom ich pieniądze.
- Jak to?
- Dowiecie się później. Teraz muszę wam kogoś przedstawić.
***
Brock zaprowadził całą kompanię do baru, który prowadziła jego żona, rudowłosa i zielonooka Misty. Kobieta nie była zadowolona z tego powodu, gdyż bała się, że nowi znajomi przychodzący takim tłumem mogą oznaczać tylko kłopoty, ale nic nie powiedziała i podała mężczyznom po ginger ale, a dzieciakom i Pikachu po lemoniadzie.
- To nie jest alkohol, dlatego chyba możemy sobie pozwolić na wypicie sobie tego napoju, prawda? - zaśmiał się Brock.
- Pewne - uśmiechnął się Ash - A jeśli mam być szczery, to ta cała prohibicja już się wszystkim przejadła. Moim zdaniem powinni ją odwołać i w ten sposób podciąć skrzydła takim ludziom jak Giovanni.
- To prawda, ale cóż... Dopóki nie my stanowimy prawa, to musimy je egzekwować - stwierdził Brock.
- Sam bym tego lepiej nie określił - odparł Clemont - Ale kto wie? Może kiedyś spełni się to życzenie? A póki co lepiej będzie, jeśli będziemy walczyć z Giovannim, co jest zresztą naszą misją.
- A właśnie... Co to za misja? - spytał Max.
- To bardzo poważna misja - odpowiedział mu Cilan - Zostaliśmy tu wysłani przez Federalne Biuro Śledcze, aby załatwić Ala Giovanniego.
- Na nasz plus przemawia to, że jesteśmy tu nowi i praktycznie nikt nas nie zna - dodał Clemont - A raczej przemawiało, dopóki nie zdradził naszą grupę ten łajdak Zager.
- Drań! - pisnęła Bonnie - Jak chcecie, to poprzebijamy mu opony w samochodzie!
- Spokojnie, obejdzie się bez tego - uśmiechnął się delikatnie Ash - Przede wszystkim musimy załatwić tego gościa, który jest za to wszystko odpowiedzialny. Ale to nie będzie łatwe. Sądziliśmy, że Zager nam pomoże, jednak wczorajsze zdarzenie dowodzi jasno, po czyjej jest stronie. Więc na niego liczyć nie możemy.
- Jak chcecie załatwić Giovanniego? - zapytał Brock.
- Chcemy przede wszystkim odciąć go od pieniędzy - rzekł Eliot Ash - Jeśli straci kasę, to będzie nikim. Musimy więc likwidować jego nielegalne bimbrownie na terenie całej Wertanii, a także nie dopuścić do przewozu alkoholu na teren miasta.
Brock pokiwał załamany głową.
- Nie, to o wiele za mało. W ten sposób go nie wykończycie. Musicie znaleźć na niego coś lepszego.
- Może po prostu go sprzątniemy? - zaproponował Max.
- Nie, przyjacielu - pokręcił przecząco głową Ash - To kusząca oferta, ale nie możemy. Zrozum, nie możemy robić, tak jak on. Musimy być inni, lepsi, ale do tego potrzeba nam ludzi. Zaufanych ludzi, którym to można powierzyć nasze tajemnice.
Trzej agenci federalni spojrzeli na Brocka, ale ten zachichotał lekko i pokręcił przecząco głową.
- O nie! Nie mam mowy! Nic z tego. Słuchajcie, ja wiem, do czego wy zmierzacie, ale zapomnijcie o tym! Nie ma takiej opcji! Ja już się nie bawię w policjantów i złodziei, kiedy odkryłem, że jedno równa się drugie.
- Więc co? Wolisz siedzieć cicho i patrzeć, jak inni biorą w łapę?! - spytał gniewnie Cilan.
- Tylko bez takich, dobrze?! - warknął gniewnie Brock - Ja już mam dość służenia miastu i społeczeństwu, które i tak ma mnie w nosie i nie umie docenić tego, co wcześniej robiłem.
- My nie walczymy dla wdzięczności, ale o to, żeby tego zła mniej było na świecie - odparł na to Ash - I za taką misję można oddać życie, jeśli będzie trzeba.
- Jeśli będziecie walczyć tylko w taki sposób, w jaki nam proponujesz, to na pewno oddacie za tę misję życie - stwierdził ponuro Malone - A ja nie chcę stracić kolejnych kolegów, którzy są uczciwi i za to potem oberwą kulkę w łeb.
- Nie musisz nam pomagać walczyć - rzekł smutnym tonem Ash - Ale chociaż pomóż nam zebrać kilku zaufanych ludzi, którzy będą nas wspierać w naszych działaniach.
- Dwóch już macie! - zawołała Bonnie bojowym tonem - Ja i Max możemy wejść w każdą mysią norę i poszperać tu i ówdzie.
- Właśnie! - dodał wesoło Max - Możemy obserwować ulice i okolice miasta, a do tego też mamy kilku znajomych z biednych dzielnic. Za kilka dolarów mogę wam stworzyć cały oddział prywatnej policji, która wytropi każdą bimbrownię i każdy przemyt alkoholu.
Ash i jego dwaj przyjaciele uśmiechnęli się delikatnie, a z kolei Brock parsknął śmiechem, kręcąc wesoło głową.
- To wszystko pięknie brzmi, ale co z tego, że ich znajdziecie, skoro nie będziecie mieli jak ich zatrzymać? - zapytał po chwili - Przecież w trzech ich nie aresztujecie. Musicie mieć więcej ludzi.
- Właśnie w tym celu prosimy cię o pomoc - rzekł Ash.
- Jeśli nam nie pomożesz, nie ma sprawy. Bez łaski - dodał Cilan - Ale wiesz... Może mimo wszystko chciałbyś się znowu poczuć tak, jak dawniej, kiedy miałeś pracę dającą ci satysfakcję?
- Właśnie... Zrób coś w imię dawnych czasów i nie dla siebie, ale dla tych kolegów, którzy zginęli za słuszną sprawę - dodał Clemont.
Brock zastanowił się przez chwilę i powiedział:
- Dobrze... Znajdę dla was kilku ludzi. Ale na tym koniec. Więcej nie będę się bawił w kowboja.
- Spokojnie, przyjacielu. Nikt tego od ciebie nie oczekuje - zaśmiał się Ash i spojrzał na zegarek - O rany! Już tak późno?! Trzeba się spieszyć, bo nie zdążymy załatwić sobie strojów wieczorowych.
- Wybieracie się gdzieś? - zapytał Brock.
- Tak, na występ pewnej przeuroczej artystki - odpowiedział mu na to Ash, uśmiechając się lekko.
- Która wyraźnie wpadła ci w oko - zachichotał Cilan i przybił sobie piątkę z zaśmiewającym się Clemontem.
Po wyjściu swoich nowych przyjaciół Brock poszedł w odwiedziny do Alexy, z którą już od dawna się znał. Jak zwykle o tej porze była ona w redakcji wraz z Iris i układała tam kolejny artykuł na temat niedawnych wydarzeń.
- To będzie materiał na pierwszą stronę! - mówiła podnieconym głosem Iris - Wybuch w motelu „Pod Gwiazdami“, a także śmierć taksówkarza w samym budynku... Widać, że ludzie Giovanniego znowu się rozkręcili.
- No, tego to ja napisać nie mogę - odparła Alexa, patrząc na nią dość sceptycznym wzrokiem - Przecież wiesz dobrze, że takie coś grozi procesem o pomówienie. Naprawdę chciałabyś tak ryzykować?
- Jeśli dzięki temu załatwiłabym tego drania, to tak.
- Mogłabyś to przypłacić życiem.
- Czasami warto oddać życie za słuszną sprawę, zwłaszcza, jeżeli to pomoże wygrać tę sprawę.
- Dzisiaj już słyszałem podobne słowa - odezwał się głos Brocka, który właśnie stał w otwartym drzwiach gabinetu Alexy.
Dziennikarka i jej pomocnika uśmiechnęły się wesoło na jego widok.
- Brock Malone! No proszę! - rzekła wesoło Iris - Raczyłeś odwiedzić stare przyjaciółki?
- Raczej młode - zaśmiał się Brock - Bo przecież żadna z was nie jest stara.
- Jak Iris będzie tak głośno gadać, to coś mi mówi, że możemy wszyscy starości nie dożyć - rzuciła Alexa, po czym podeszła i zamknęła drzwi - Co cię tu sprowadza, Brock?
- Do miasta przybył Eliot Ash.
Alexa i Iris spojrzały na niego uważnie i lekko zaszokowane, choć w sposób pozytywny.
- Eliot Ash? Ale chyba nie ten Eliot Ash? - spytała Iris.
- Ten sam - uśmiechnął się lekko Brock.
- Co go tu sprowadza? - zapytała Alexa.
- A jak ci się wydaje? Szuka właśnie ludzi do walki z działalnością Ala Giovanniego. Pewnych oraz zaufanych ludzi. Ponieważ jesteście bodajże jedynymi uczciwymi dziennikarzami, których znam, to bardzo chciałbym was polecić do jego drużyny.
- Jakiej drużyny? - spytała Alexa.
- Drużyny walczącej z Alem Giovannim - odpowiedział jej Brock, uśmiechając się delikatnie - Mam nadzieję, że zechcecie mu pomóc.
- Też pytanie! Oczywiście, że chcemy! - zawołała radośnie Iris, która aż paliła się do działania.
Jej szefowa jednak była bardziej sceptycznie do tego nastawiona oraz bardziej nieufna.
- Nie do końca rozumiem, w jaki sposób mielibyśmy pomóc Eliotowi Ashowi - powiedziała.
Brock uśmiechnął się do niej po przyjacielsku.
- Spokojnie. Tutaj nie powinniśmy rozmawiać zbyt długo. Obawiam się, że nawet w tym miejscu ściany mają uszy. Wiecie, gdzie mieszkam?
- Też pytanie - prychnęła z kpiną Iris.
- To zjawcie się tam jutro wieczorem. Tam odbędzie się małe zebranie zaufanych ludzi, którzy mogą wesprzeć Eliota Asha.
Po tych słowach Brock uśmiechnął się do nich przyjaźnie i powoli wyszedł z siedziby gazety „Głos Wertanii“, po czym ruszył on w kierunku strzelnicy, w której właśnie przebywało kilku młodych policjantów jeszcze nie przeżartych korupcją. Brock Malone spotkał się tam z właścicielem tego budynku, porozmawiał z nim przez chwilę, a następnie obaj wybrali się do pomieszczenia, w której młodzi policjanci ćwiczyli strzelanie do celu.
- Jak widzisz, każdy z nich wręcz doskonale strzela - rzekł właściciel strzelnicy - Tylko nie bardzo rozumiem, na co ci jest potrzebny wyborowy strzelec.
- To już jest moja sprawa. Spokojnie, nie będziesz mieć z tego powodu żadnych problemów.
- Mam nadzieję. To jak? Który twoim zdaniem najlepiej się nadaje do tego, do czego chcesz ich wynająć?
Brock Malone uważnie obserwował wszystkich strzelców, pomyślał przez chwilę, po czym rzekł:
- Poproś mi tutaj tego pierwszego z lewej.
Właściciel wszedł do sali, a strzelanina natychmiast ustała na znak szacunku do niego. Mężczyzna podszedł do wskazanego mu młodzieńca i przyprowadził go do Brocka.
- O! Pan Malone! - uśmiechnął się młodzieniec - Coś się stało?
- Szukam pewnego człowieka do pewnego zadania - odpowiedział mu z uśmiechem na twarzy Brock.
- Poważnie? A jakiego?
- Spokojnie, wszystko zgodnie z prawem. Powiem ci szczegóły, jednak odpowiedz mi na jedno pytanie. Czemu wstąpiłeś do policji?
Młodzieńca zdziwiło to pytanie, ale postanowił na nie odpowiedzieć i od razu przystąpił do rzeczy.
- Żeby walczyć z przestępczością, bronić pokrzywdzonych i pomagać każdemu w potrzebie, jak również służyć sprawiedliwości oraz pilnować porządku tam, gdzie jest on naruszany.
- Dobra, dobra - rzucił Brock, śmiejąc się - To jest cytat z przysięgi policjanta. Lepiej mi powiedz tak własnymi słowami, dlaczego wstąpiłeś do policji.
- Już powiedziałem, żeby walczyć z przestępczością i...
- Tak, tak! To już wiem! - warknął gniewnie ex-gliniarz - A poza tym co byś dodał od siebie?
- A co można jeszcze dodać?
- Ech... Wracaj do kolegów.
- Ale...
- Bez gadania! Wracaj! A ty przyprowadź mi kolejnego.
Właściciel strzelnicy odprowadził młodzieńca do kolegów i po chwili przyprowadził następnego młodego policjanta, ale z nim sytuacja wyglądała niemalże podobnie, tak samo jak z trzecim i czwartym. Za piątym razem zaś przed Brockiem stanął dość wysoki młody człowiek o brązowych włosach i czarnych oczach, z lekko niesforną fryzurą.
- O! Brock Malone! - zawołał zachwycony - Miło cię widzieć.
- Ciebie także, chłopcze... - uśmiechnął się do niego Brock - Słuchaj, szukam człowieka do pewnego zadania.
- Czy jest ono zgodne z prawem?
- A gdyby nie było, to co?
- To wówczas moja zgoda zależałaby od tego, komu miałbym skopać tyłek.
Brockowi spodobała się ta odpowiedź, jednak postanowił sprawdzić jeszcze lepiej tego młodego człowieka.
- Brzmi ciekawie. A powiedz mi, czemu wstąpiłeś do policji?
- Żeby walczyć z...
- Nie gadaj bzdur i nie cytuj mi tu regułek! Po co wstąpiłeś do policji, kolego?! I mów swoimi słowami!
- Po co? Ano po to, żeby ludzie nie musieli się bać! Żeby bydlaki takie jak te, które trzęsą tym miastem wiedzieli, gdzie ich miejsce!
- Tak? A gdzie jest to miejsce?
- W grobie!
Brock był bardzo zadowolony z tego, co usłyszał.
- Podobasz mi się. Ale powiedz mi, czemu tak ci zależy na tym, aby ludzie się nie bali?
- Bo sam się kiedyś bałem. Ja i moja rodzina. Nie chcę się więcej bać i nie chcę, ani dobrzy ludzie musieli się bać. Chcę, żeby ci bydlacy, których ja kiedyś musiałem się bać, teraz sami zaczęli bać się mnie. Żeby odtąd bali się tylko dranie, a nie porządni obywatele.
Malone był coraz bardziej zachwycony swoim rozmówcą.
- A co z celnością? Zademonstrujesz nam ją?
Młodzieniec uśmiechnął się, zaprowadził Brocka do sali, po czym stanął przed tarczą. Malone obserwował uważnie każdy jego ruch, a potem zobaczył, jak z niewiarygodną szybkością młodzieniec chwyta za broń i niemalże bez celowania strzela do tarczy i to sześć razy. Następnie w tarczy pojawiło się sześć dziur po kulach, a wszystkie w środkowym, niewielkim czarnym kole.
- Brawo, mój chłopcze! - zawołał Brock, klaszcząc w dłonie - Jak się nazywasz?
- Gary Stone.
- A więc Gary Stone... Witaj w drużynie.
To mówiąc obaj panowie uścisnęli sobie dłonie.
C.D.N.