piątek, 4 maja 2018

Przygoda 112 cz. V

Przygoda CXII

Mój jedyny  przyjaciel cz. V


Doochopek oprowadził nas po całym mieście, opowiadając przy okazji bardzo wiele o nim.
- Wiele już lat minęło, odkąd nas ostatni raz odwiedziłeś - mówił do Asha podnieconym tonem - I jak widzisz, przez ten czas nasza cywilizacja rozwinęła się bardzo dobrze. Podczas, gdy inne plemiona posiadają jedynie namioty ze skóry, to my posiadamy piękne miasto z kamienia, zbudowane zgodnie z twoją wizją.
Ash udawał, że doskonale pamięta ową wizję, kiwając przy tym lekko głową i uśmiechając się przyjaźnie.
- Tak, naprawdę cieszę się, że moja wizja została zrealizowana. Wasze starania przyniosły wam sukces.
- To prawda, ale to jeszcze nie koniec - uśmiechnął się Doochopek - Chodźcie za mną, a pokażę wam coś.
Zastępca Wielkiego Szamana zabrał nas do piramidy, która to również znajdowała się w obrębie miasta, a kiedy tam weszliśmy, udaliśmy się razem do jednej z komnat, a tam zobaczyliśmy coś naprawdę niezwykłego. Coś, co zaparło nam dech w piersiach. To było coś długiego, podłużnego i wielkiego zarazem, wyglądem zaś przypominało...
- O rany! - zawołała May - Tylko mi  nie mów, że to jest...
- Chyba jednak jest - dokończył Gary, również wpatrując się z uwagą w ów tajemniczy obiekt.
- Niesamowite - powiedział Ash - To wygląda jak rakieta kosmiczna.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- No właśnie - dodała Calista, uważnie obserwując pojazd - Taki sam, jakim Ictilcohil przybył tu wiele lat temu.
- Dokładnie - odpowiedział Doochopek z uśmiechem na twarzy - Na całe szczęście zdołaliśmy uwiecznić w kamieniu twój pojazd i teraz już jest prawie gotowy. Wnętrze ma on oczywiście puste, abyśmy mogli się w nim wszyscy pomieścić, gdy już nadejdzie pora. Wtedy to tylko wejdziemy do środka, zamkniemy wejście i potem uruchomimy pojazd.
- A w jaki sposób chcecie to zrobić? - spytałam.
- To oczywiste. Użyjemy do tego mocy naszych Baltoyów - odparł na to Doochopek - Tak samo, jak Ictilcohil, kiedy do nas przybył. Mówił nam zawsze, że moc Pokemonów jest wielka, a moc Baltoyów jest największa ze wszystkich Pokemonów, które tutaj żyją.
- Liczymy zatem, że zechcesz nam pomóc dokończyć nasze dzieło i zabrać ze sobą tak, jak kiedyś nam to obiecałeś - odezwał się nagle Wielki Szaman, który właśnie wkroczył do komnaty.
Mężczyzna wpatrywał się uważnie na Asha, uśmiechając się przy tym w sposób co najmniej mało przyjemny. Mój luby zachichotał zaś nerwowo, mówiąc:
- Ależ naturalnie. Uczynię wszystko, co tylko w mojej mocy, aby wam pomóc, jednak wolę najpierw się dowiedzieć, czy Geronimus już się zbliża ze swoimi wojskami w naszą stronę i kiedy możemy się go spodziewać.
- Tym już zajmują się nasi wojownicy i wódz - odparł Wielki Szaman z lekką pogardą, kładąc Ashowi dłoń na ramieniu - My natomiast, wielcy tego świata zajmujemy się przede wszystkim wielkimi sprawami, a to jest bodajże największa ze wszystkich spraw, jakimi może się zajmować wielki Ictilcohil i jego wierni przyjaciele.
Szaman uśmiechnął się ponownie, szczerząc przy tym zęby niczym Arbok zamierzający podejść swoją ofiarę. Zdecydowanie nie podobał mi się ten uśmiech ani jego właściciel.
- Twój pojazd już niedługo będzie gotowy, a wówczas to liczymy na ciebie w sprawie jego uruchomienia.
- A na co ja wam jestem potrzebny? - spytał Ash.
- Jak to, mój panie? - spytał Wielki Szaman - Przecież to oczywiste. Ty jeden wiesz, jak użyć energii Baltoyów do ożywienia tego pojazdu.
- A sami nie możecie tego dokonać?
- Z pewnością możemy, ale skoro już tu jesteś, to po co mamy sami to robić, nieprawdaż?
- Ach, no tak. Rzeczywiście - uśmiechnął się Ash w sposób co najmniej niepewny.
- Pika-pika! - jęknął Pikachu.
Zdecydowanie obaj byli pewni, iż właśnie wpadli w niezłe kłopoty, a my razem z nimi.

***


Jeśli jednak o kłopotach mowa, to muszę zauważyć, że zdecydowanie nie były to jedyne problemy, z jakimi musieliśmy się borykać. Dość szybko, bo już następnego dnia od rozmowy, którą wyżej przytoczyłam, ujrzeliśmy w górach rozpalone ognisko. To strażnicy z gór dawali znak, że do miasta zbliżający się najeźdźcy. Wojownicy natychmiast kazali wszystkim ludziom pracującym na polu i wracać do miasta, a kiedy ci już to zrobili, to brama została zamknięta i zabarykadowana, zaś na murach stanęli wszyscy ludzie zdolni do walki. Oczywiście naszej drużyny nie mogło tam także zabraknąć. Stanęliśmy więc na murach i zauważyliśmy, jak oto powoli z gór wchodzi do doliny armia wodza Geronimusa. Była po prostu ogromna i na sam jej widok poczułam ciarki na plecach. To już nie były tylko zahipnotyzowane Pokemony podczas Bitwy o Kanto, ale wojownicy i to zaprawieni w boju, których pokonanie nie mogło już być takie łatwe.
- No, to tym razem dopiero wpakowałeś nas w kłopoty, panie Ictilcohil - rzuciła złośliwym tonem May.
- Spokojnie, tylko bez siania defetyzmu - powiedziałam - Na pewno sobie poradzimy.
- Poradzimy, ale jak?
- Tak samo, jak zawsze. Z małą pomocą szczęścia i przy okazji rozumu.
- Jakbyśmy mieli rozum w głowach, to byśmy wyjechali stąd od razu po znalezieniu Calisty - stwierdziła ponuro May - No, ale cóż... Ash zawsze musi się bawić w obrońcę uciśnionych.
- Możesz wracać, jeśli chcesz - mruknął gniewnie mój luby - Nikt cię tu siłą nie trzyma.
May westchnęła zasmucona.
- Przepraszam cię, Ash. Ja po prostu... Ja po prostu nie wiem, co mamy robić. Przybyliśmy tu, żeby uratować Calistę, a nie brać udział w wojnie trojańskiej.
- Wojna trojańska. Ale ty masz porównania - zaśmiał się Gary, ale May spiorunowała go wzrokiem, więc się uspokoił - Spokojnie, bez nerwów. Na pewno znajdziemy jakiś sposób, aby wyjść z tego z twarzą.
- Twarzą? Ja to bym się martwił raczej o to, czy wyjdziemy z tego z głowami na karkach - jęknął Max.
- Bez paniki - uśmiechnął się Ash i położył dłoń na szpadzie - W razie czego będziemy robić to, co zawsze robi się w takich sytuacjach.
- Zwiewa z krzykiem? - spytał Max.
- Nie... Walczy do upadłego.
- Bałam się, że to powiesz - jęknęła May.
Tymczasem armia wodza Geronimusa zebrała się w dolinie i stanęła w miejscu, oczekując rozkazów swego wodza. Ten natomiast podjechał do nas na brązowym Rapidashu wraz z kilkoma jeszcze Indianami. Mieliśmy wtedy okazję zobaczyć tego osławionego wodza, który nieomal zjednoczył całe Hoenn pod swoim berłem. Był to wysoki człowiek, całkiem łysy z niewielką czarną kitką z tyłu głowy. Głowę zdobił mu olbrzymi pióropusz, zaś jego ubiór stanowiły jedynie szare spodnie oraz brązowe mokasyny. Jego tors był pokryty kilkoma malunkami.
- Wodzu Wielka Pantero! Wyjdź i mów ze mną! - zakrzyknął głosem niczym grom Geronimus - Wyjdź tutaj i mów ze mną, kiedy wzywam cię ja, Geronimus, władca Hoenn!
Wielka Pantera wysunął się spośród swoich ludzi na murach, oparł się o nie lekko, spojrzał na Geronimusa i rzekł:
- Władca Hoenn? Nie znam takiego człowieka. Znam jedynie człeka, który uzurpuje sobie władzę nad całym państwem Hoenn i kiedy ono padnie przed nim na kolana, to z pewnością ruszy on do innych miejsc, aby je sobie podporządkować! Czy ty nim jesteś?!


Gerominus zazgrzytał gniewnie zębami i zawołał:
- Bacz, abym ci jeszcze kiedyś tych oto słów nie wepchnął do gardła, Wielka Pantero i to tak, że aż ci wszystkie wnętrzności naraz połamią! Nie przyszedłem tutaj polemizować z tobą na temat słuszności moich roszczeń do korony! Wiedz jednak, że Hoenn zjednoczone pod jednym władcą może więcej dokonać aniżeli rozbite na zwalczające się plemiona.
- Jakkolwiek jestem w stanie przyznać słuszność twoim słowom, to nie zamierzam udawać, iż nie wiem, czego pragniesz. Twoje pragnienia nie są ograniczone jedynie do Hoenn. Ty chcesz stworzyć imperium sięgające tak daleko, jak tylko się da i przybyłeś tu, aby pozyskać sobie do tego oto celu nowych wojowników! Wiedz jednak, że plemię Balatoyów nigdy nikogo nie atakowało, aby mu odebrać ziemię i robić tego nie będzie!
- Hardy jesteś! I dobrze! Takich wodzów mi potrzeba.
- Idź precz, Geronimusie! To nie są twoje ziemie!
- Ale mogą nimi być! Podobają mi się i chcę, aby należały do mojego imperium.
- Nie mogę się na to zgodzić. Nie oddam ci władzy!
- Nie musisz - odparł mu z uśmiechem Geronimus - Zachowasz swoją władzę, swoją ziemię i swoich ludzi, pod dwoma wszakże warunkami. Po pierwsze, uznasz mnie za swojego władcę i złożysz mi hołd. Po drugie zaś, przybędziesz do mnie za każdym razem, kiedy tylko cię wezmę i razem ze swoimi wojownikami będziesz walczyć za moje imperium.
Wielka Pantera skrzyżował ręce na piersiach i powiedział:
- Powiedziałem ci już i powtórzę jeszcze raz. Plemię Balatoyów nigdy nie było dla nikogo najeźdźcą i nigdy nim nie będzie. Jeśli uznamy cię za swego władcę, wówczas będziesz wykorzystywać moje plemię jako swoich wojowników do podbijania innych plemion. Nigdy! Przenigdy do tego nie dopuszczę!
Geronimus zazgrzytał gniewnie zębami i odparł:
- Bacz na swoje słowa, Wielka Pantero! Myślisz może, że chroniąc się za tymi skałami, które to otaczają twoją wioskę (i które nazywacie murami) zdołasz się może uchronić przed moim gniewem?! Nic z tego! Wiedz o tym, Wielka Pantero, że jesteś podłym tchórzem! Walczysz w sposób niegodny prawdziwego Indianina! Żaden wódz w Hoenn nie był takim tchórzem, aby chronić się za murami ze skał! Tylko ty byłeś takim tchórzem, aby móc tego dokonać! Ale wiedz o tym, że tchórze padają najszybciej na kolana. Wiedz także, że ty również padniesz przede mną na kolana, gdy już zdobędę twoją wioskę.
- Najpierw musisz ją zdobyć, a to nie będzie takie proste! - odrzekł na to dumnie Wielka Pantera.
Geronimus uśmiechnął się podle i rozłożył rękę, przebiegając nią po całej okolicy, mówiąc:
- Spójrz, Wielka Pantero! Zobacz, jak mam armię. Spróbuj też policzyć moich żołnierzy, a zobaczysz, iż jest ich tylu, ile jest gwiazd nocą na niebie. Takiej armii nie zdołasz się przeciwstawić! Wszyscy twoi współplemieńcy zginą, a ty zginiesz razem z nimi! Daję ci ostatnią szansę! Poddaj się i złóż mi hołd, a wszyscy ocalejecie!
- To ja ci daję ostatnią szansę! Idź precz, zabierz ze sobą swoją armię i nie dręcz nas więcej!
- Taka ma być twoja odpowiedź?!
- Innej nie dostaniesz.
-  Ja ci dam inną! - zawołał nagle Max bojowym tonem - Spływaj stąd i to szybko, bo inaczej dostaniesz z liścia w ten swój łysy łep!
- Max, przestań! Musisz go drażnić?! - syknęła May.
- Poza tym on nie wie, co to znaczy „dostać z liścia“ - zauważyłam.
- Ale zrobiłem na nim wrażenie, co nie? - zaśmiał się Max - Zobaczcie, jak struchleli.
Rzeczywiście, Indianie w otoczeniu Geronimusa zadrżeli ze strachu i zaczęli powtarzać „Ictilcohil! Ictilcohil!“. Jednak, o ile oni się przerazili, to ich wódz już nie. Ten spojrzał tylko groźnie na Maxa i rzekł:
- Zanim słońce pokona księżyc, utopię wasze plemię w morzu krwi!
Następnie odjechał on ze swoim otoczeniem w kierunku swojej armii.
- No i nieźle - powiedziałam - Wygląda na to, że wojny nie unikniemy.
- Więc będziemy walczyć - dodała Calista bojowym tonem i spojrzała na Asha - Ash, mój drogi przyjacielu... Nie mogę cię wciągać w tę wojnę. Źle zrobiłam, że cię tutaj sprowadziłam. Zabierz swoich przyjaciół i uciekaj stąd jak najszybciej.
- A ty? - spytał Ash.
- Ja zostanę tutaj. Nie mogę ich zostawić, a zwłaszcza Doochopka. Nie chcę, żeby on zginął. Polubiłam go.
Ash spojrzał na nas, potem na Pikachu i Baltoya, którzy wpatrywali się w niego tak, jakby oczekiwali na odpowiedź, więc ten udzielił im jej.
- Wobec tego ja również zostaję. Nie zostawię mojej przyjaciółki samej w tej walce.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął bojowo Pikachu.
- Skoro ty zostajesz, ja także - dodałam - Moje miejsce jest tam, gdzie jesteś ty, kochanie.
Ash uśmiechnął się do mnie czule i spojrzał na naszych przyjaciół.
- Jeśli chcecie, możecie...
- A weź się lecz! W życiu tego nie zrobię! - zawołał wściekle Max - Mamy stąd odejść i was zostawić?! Może nie pali mi się do wojny, ale wolę w niej brać udział niż uciec jak tchórz i porzucić przyjaciół!
- Ja chętnie bym wróciła, ale też nigdy bym sobie nie wybaczyła tego, gdybyście wy tu zostali, a ja uciekła - rzekła May.
- Co ja mogę dodać więcej? Dajcie mi ich tutaj, a skopię im wszystkim tyłki! - zawołał Gary, machając bojowo pięściami.
May podeszła bliżej Asha i powiedziała:
- Przepraszam cię za moje wcześniejsze słowa. Nie chciałam cię nimi zranić. I pamiętaj o tym, ja się nie boję tyle o siebie, co o Maxa i o was wszystkich. Dlatego właśnie wolałam, abyśmy się w to nie mieszali, jednak skoro wy zostajecie, to ja także.
- Dzięki, May, ale po co mi to mówisz? - spytał Ash.
- Ponieważ, jeśli zginę w tej walce, to nie chcę, aby ostatnim dla ciebie wspomnieniem ze mną w roli głównej była nasza kłótnia.
- May, proszę cię... Ja nigdy nie byłem na ciebie zły - rzekł mój luby i lekko ją do siebie przytulił - I zobaczysz, damy sobie radę. Nie z takich już opresji wychodziliśmy. Pamiętasz tę wyspę, na którą trafiliśmy z Maxem i Brockiem? Jak ją zalewało, a ja wsadziłem cię do kapsuły ratunkowej razem z Pikachu, a sam zostałem, aby ratować sytuację? Wtedy też się wydawało, że to już koniec, a patrz! Przeżyliśmy!
- Tak... To w sumie prawda. Ale to tutaj, to beznadziejny przypadek.
- A pamiętasz może przygodę z Lucario? Albo naszą walkę z Zespołem Magma i Zespołem Aqua? Też wydawały się beznadziejnymi przypadkami, a zobacz... Wyszliśmy z tego cało.
- Musicie mi kiedyś opowiedzieć o tych przygodach - zaśmiałam się lekko -  Musiały być naprawdę ciekawe.
- Opowiecie je sobie innym razem - zwrócił nam uwagę Gary - Teraz musimy się szykować do walki, bo coś mi mówi, że ten koleś niedługo nas zaatakuje.

***


Gary miał rację, wkrótce potem atak na miasto został przeprowadzony. Wojska Geronimusa rozbiły prowizoryczny obóz pod murami. Nie był to jakiś profesjonalny obóz, ponieważ najwidoczniej nasi przeciwnicy uważali, że łatwo zdobędą miasto i będą nocować w domach Balatoyów, a zatem rozkładanie jakiegoś porządnego obozu nie miało sensu. Oczywiście, my nie zamierzaliśmy im ułatwiać walki, a wręcz przeciwnie - wzięliśmy sobie za punkt honoru utrudnić im go jak najmocniej.
Szturm rozpoczął się w typowy sposób. Wojska Geronimusa ustawiły się w liniach. Na przedzie ustawiono piechotę uzbrojoną w łuki, strzały, noże, tomahawki oraz tarcze ze skóry, a z tyłu stanęli łucznicy ustawieni w pozycji bojowej. Na gromki rozkaz swego wodza piechota ruszyła do ataku z głośnym krzykiem. Obrońcy na murach odpowiedzieli na to gradem strzał, jednak nie każda z nic trafiła celu, ponieważ nasi przeciwnicy osłaniali się tarczami, a do tego kilku z nich, będąc już przy samym murze, wystrzeliło do nas, trafiając paru naszych. Dodatkowo jeszcze łucznicy wroga strzelali w naszym kierunku, aby w ten sposób zmusić obrońców do większej osłony przed gradem strzał i mniejszego ostrzału ich wojowników. Na szczęście my mieliśmy przewagę w postaci Pokemonów, które to nas wspierały. Baltoye należące do Balatoyów za pomocą swoich mocy psychicznych odpychały strzały od naszych obrońców, jednak nie zawsze były w stanie tego dokonać zwłaszcza, iż atakujący pod murami również do nas strzelali i bronić się na dwóch liniach biedne Pokemony nie mogły, a efektem tego było to, iż parę Baltoyów oberwało.
Nasza drużyna miała pod ręką kilka naprawdę dobrych Pokemonów zaprawionych w boju, które wówczas wypuściliśmy. Calista miała Baltoya i Xatu, ja Butterfree, Buneary, Panchama i Braixena, May i Gary mieli kilka dobrych Pokemonów różnych typów, Max Treecko oraz Mudkipa, zaś Ash Charizarda, Pidgeota, Starapotora, Totodile’a, Bulbasura, Butterfree, a także oczywiście i Pikachu. Wszystkie te stworki stanęły wówczas do walki.
Ponieważ wojownicy Geronimusa za pomocą noży, które służyły im za haki górnicze wspinali się po murach, a ich koledzy przy murze oraz przy obozie ostrzeliwali nas gradem strzał, byliśmy w trudnej sytuacji. Ash więc posłał Pidgeota, aby załatwił sprawę z łuczniczkami wroga. Pokemon zatem podleciał do nich i zaatakował ich, wywołując ogromny wiatr machaniem swoich skrzydeł. Atak był na tyle silny, że linia się przerwała i wojownicy powywracali się, a wielu z nich poleciało daleko w tył. Niestety, kilka strzał wystrzelono w kierunku Pidgeota, a jedna z nich zraniła go mocno w bok. Ash przerażony przywołał Pokemona z powrotem.
- Biedny Pidgeot - jęknął - Trzeba go będzie opatrzyć.
- Ale ważne, że choć na chwilę przerwał ich ostrzał - powiedziałam.
- Zostali jeszcze ci pod murem - przypomniała Calista.


Obrońcy tymczasem odpierali atak wojowników wspinających się na mury, co było utrudnione przez ostrzał ich kolegów pod murami. Walczyli zaciekle, zrzucając na nich kamienie oraz strzelając z łuków, zaś Pokemony wspierały ich w tym, jednak wojownicy zrzucani z murów, którzy nie ginęli, szybko na nie wracali, a do tego przybywały posiłki. Szturm był tak silny, że trudno było nam walczyć, gdyż na miejsce każdego zabitego przeciwnika pojawiał się kolejny i jeszcze kolejny. Chwilami to wręcz wydawało się, że wrogów jest całe mrowie.
Po wielu minutach starcia Ash spojrzał na mnie i powiedział:
- Nasza parka Butterfree może nam się teraz bardzo przydać.
Uśmiechnęłam się rozumiejąc już, co on ma na myśli. Posłaliśmy więc do boju Butterfree Asha i moją Butterfree, która jest żoną Pokemona mojego chłopaka. Parka tych uroczych motyli zaczęła latać nad szturmującymi nas wrogami i posypywać ich usypiającym proszkiem. Niejeden z przeciwników usnął z tego powodu na polu walki, ale niestety, nie zapewniło nam to wcale zwycięstwa, bo choć w ten sposób załatwiliśmy sporą liczbę wrogów, to tak samo, jak w przypadku Pidgeota, tak i teraz kilkanaście strzał poleciało w stronę naszych słodkich motyli i zraniło ich mocno w skrzydła. Musieliśmy je szybko wycofać, inaczej zginęłyby.
Tymczasem cały oddział łuczników wroga, który to za zadanie posiadał ostrzeliwać nas z daleka i bezpiecznej odległości, abyśmy mieli utrudnioną obronę, właśnie ponownie się formował. Nie mogliśmy im na to pozwolić, dlatego też Ash posłał Charizarda i Staraptora do walki, aby za wszelką cenę nie dopuścili oni do tego. Oba Pokemony - jeden ogniem, zaś drugą siłą podmuchu wiatru wywołanym swoimi skrzydłami - nie dopuszczały do ich ponownego ugrupowania. Oba jednak robiły to tak, aby też przy okazji nie oberwać, co jednak nie było łatwe, ale im się udawało, przynajmniej przez jakiś czas.
Tymczasem szturm trwał dalej. Pomimo tego, iż Pokemony Balatoyów i nasze dwoiły się i troiły, atakując przeciwników swoimi mocami, atak nie ustawał. Bulbasaur ciągle psikał usypiającym proszkiem i uderzał pnączami każdego wroga, który tylko ukazał swą twarz zza muru, Pancham ciskał w nich Kulą Cienia, Braixen ogniem, Totodile i Mudkip atakowali ich wodą, Treecko gryzł i ciskał liśćmi, Pikachu walił piorunem i ogonem raz za razem każdego wroga, a Baltoye i Xatu używali na nich swej mocy psychicznych. Pokemony jednak zaczęły słabnąć, a wojowników wroga jakoś nie ubywało. Co gorsza kilkunastu z nich ścięło nagle wielkie drzewo, złapało je mocno i atakowało nim bramę miasta, próbując ją wyważyć. Obrońcy ostrzeliwali ich z łuku, a do tego nawet wylali na nich parę razy gorącą smołę, którą to potem podpalili, ale na miejscu zabitych i rannych przeciwników pojawiali się przy taranie następni.
Obrońcy w miarę możliwości trzymali napastników na dystans, ale w końcu, po ostrej walce niejeden z nich wskoczył na mury, lecz zwykle zaraz był z nich zrzucany lub zabijany. Ash dobył szpady, która poszła w ruch i atakował przeciwników, którzy mu się nawinęli. Zauważyłam przy tym, że zwykle mój ukochany atakował wrogów tak, aby ich zranić, a nie zabić. Jak widać, nie był żądny krwi, a prócz tego wciąż zabijanie nie przychodziło mu z łatwością, czemu wcale się nie dziwiłam.
Stałam tuż obok Asha i kierowałam atakiem Panchama i Braixena, co jakiś czas waląc jakiegoś przeciwnika pięścią, jak to się nauczyłam swego czasu od Asha, który z kolei nauczył się tego po części od ojca, a po części od Normana Hamerona. W głowie przebiegła mi myśl, że jak przeżyjemy to wszystko, to muszę wziąć naprawdę porządną lekcję boksu. Kątem oka zaś dostrzegłam Gary’ego, który wraz z May kierował atakami Pokemonów ich obojga, a sam prócz tego z kijem w dłoni walił każdego wroga, jaki się do niego zbliżył. W innym miejscu murów Max z Calistą dowodzili swoimi Pokemonami, robiąc coś podobnego, co tamta dwójka. Wydawało się zatem, że wszystko zmierza do naszego zwycięstwa.
Nic bardziej mylnego. Szturm był coraz ostrzejszy, zaczęliśmy tracić stopniowo ludzi, a do tego jeszcze Charizard i Staraptor słabli, a pierwszy z nich dostał trzy strzały, choć mimo wszystko walczył jeszcze dzielnie, ale coraz słabiej. Staraptor także tracił siły, podobnie jak inne nasze Pokemony, mające już coraz mniej sił, a wrogów zamiast ubywać wciąż przybywało.
- Słuchajcie, nie jest dobrze! - zawołała Calista, podbiegając do nas - Ci z taranem nie odpuszczają, a do tego jeszcze ci na murach wciąż atakują.
- Musimy coś zrobić! - jęknęłam, osłaniając sobie rękami głowę przed świszczącymi mi nad głową strzałami.
Ash spojrzał przed siebie i nagle uśmiechnął się zadowolony.
- Mam pomysł! Musimy zabić Geronimusa lub przynajmniej go zranić! Wtedy stracą cały animusz!
- Ale gdzie jest ich wódz?! - spytałam.
- Tam!
Spojrzałam w kierunku, który wskazał mi Ash i zauważyłam wówczas Geronimusa na Rapidashu, jak wydaje głośno polecenia swoim żołnierzom i próbuje ich uformować w oddział łuczników, co też utrudniali mu Charizard oraz Staraptor.
- Strzała doleci z tej odległości? - zapytał Ash.
Calista popatrzyła na Geronimusa i powiedziała:
- Powinna.
- Ktoś musi do niego strzelić.
- Ja to zrobię.
- Ty? A umiesz strzelać z łuku?
- Owszem. Na ostatnich zawodach w moim rodzinnym mieście zajęłam drugie miejsce w strzelaniu z łuku.
- Drugie?
- Chyba lepsze drugie niż ostatnie - rzuciła Calista, słysząc sceptycyzm w głosie Asha.
Mój luby pokiwał przepraszająco głową.
- Wybacz, nie chciałem cię urazić. Masz rację. Bierz się do dzieła.


Calista uśmiechnęła się lekko, po czym podbiegła szybko do jednego z naszych poległych obrońców, zabrała mu łuk, strzałę, wymierzyła i... nagle zza muru wyskoczył wojownik wroga i uderzył ją tomahawkiem w głowę. Dziewczyna jęknęła i upadła na mur.
- Nie! - wrzasnął Ash.
Podbiegł dziewczynie na pomoc i kiedy już wojownik zamachnął się, aby dobić naszą łuczniczkę, to Ash dobiegł do niego, przebijając go od tyłu szpadą. Następnie zepchnął jego ciało z murów i pochylił się nad Calistą.
- Żyjesz? - spytał.
Podbiegłam do nich, aby się upewnić, co z dziewczyną. Ta na szczęście żyła, gdyż tomahawk uderzył ją lekko w lewą skroń, powodując niegroźną ranę, ale za to mocno osłabił. Calista usiadła i złapała się za głowę.
- Spokojnie, to tylko powierzchowne... Muszę strzelić.
Dziewczyna z trudem stanęła na nogach, ale ledwie mogła się na nich utrzymać, więc ja i Ash musieliśmy ją podtrzymać.
- Strzelaj raz, a dobrze - powiedział mój luby.
Calista uśmiechnęła się lekko i złapała mocno za łuk i strzałę, po czym wycelowała, a następnie (zupełnie lekceważąc przy tym krew lejącą się z jej rany) strzeliła. Strzała świsnęła w powietrzu, po czym sama nie wiem, jakim cudem, ale doleciała do Geronimusa i trafiła go w pierś. Wódz wrogiej armii upadł na ziemię, a stojący tuż przy nim wojownicy podnieśli nagle wrzask przerażenia. Usłyszeli go atakujący nas przeciwnicy, którzy odwrócili się i zauważyli swego wodza leżącego na ziemi. Przerażeni natychmiast porzucili szturm i biegiem ruszyli w jego kierunku. Co prawda kilku z nich jeszcze próbowało atakować, ale zostali łatwo przez nas odparci.
Na murach zaś rozległ się wrzask radości i triumfu. Ash zadowolony przywołał Charizarda i Staraptora, a potem resztę swoich Pokemonów. Cała nasza drużyna poszła za jego przykładem.
- Odparliśmy szturm! - zawołałam radośnie.
- Udało się nam! - dodał wesoło Ash.
- Tak... Udało się - jęknęła Calista i straciła przytomność.
Szybko zabraliśmy ją z murów do bezpiecznego miejsca, gdzie właśnie opatrywano rannych. Od razu zajęło się nią kilka kobiet, które zawiązały jej opatrunek na głowie.
Prócz niej prawie wszyscy z nas oberwali. Ash był lekko ranny w lewe ramię, mnie strzała drasnęła skroń, Gary Oak miał prawą rękę w temblaku, a Max stłuczone lewe szkło okularów i siniaka nad okiem. Prócz tego kilka naszych Pokemonów było rannych i wymagało leczenia.
Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że wielu wojowników z plemienia Balatoyów poległo w tej bitwie, podobnie jak i sporo dzielnych Baltoyów. Świadomość tego faktu bardzo mnie smuciła, chociaż oczywiście spodziewałam się strat, ale i tak ich ogrom mnie przygnębił.
- Jak myślisz, Ash? Oni teraz odejdą? - spytałam.
- Być może wstrzymają się ze szturmem do czasu, aż ich drogi wódz wyzdrowieje, ale nie sądzę, żeby odpuścili całkowicie - odpowiedział Ash, ocierając swoją szpadę z krwi.
- Nie wycofają się - rzekł Gary, siadając obok nas - Nie po to przecież tu przyszli, aby się wycofać. Ponieśli spore straty, ale wciąż mają nad nami przewagę. Nie ustąpią.
- I co teraz? - spytałam załamana - Zobacz, jakie miasto poniosło straty. Co będzie, gdy Geronimus znowu zaatakuje? Następnego szturmu możemy nie odeprzeć.
- Wiem. Dlatego trzeba szybko coś wymyślić, zanim będzie za późno - powiedział smutno Ash.
- Dobrze, tylko co? - spytał Gary.
- Pika-pika? - pisnął smętnie Pikachu.
Pokemon miał opatrunek na głowie, ale mimo tego wyglądał na bardzo ufnego w umiejętności swego trenera, spodziewając się, że kto jak kto, ale on wymyśli sposób na ocalenie ich wszystkich. Problem polegał na tym, iż ten trener niestety nie miał chwilowo żadnego pomysłu w głowie.

***


Wbrew naszym obawom do następnego szturmu tego dnia nie doszło, następnego dnia także nie. Widać Geronimus był jeszcze na tyle osłabiony raną, jaką otrzymał od Calisty, że nie był ciągle w stanie dowodzić swoim wojskiem, które z kolei straciło animusz i jakoś nie potrafiło atakować bez niego. Dało nam to czas na częściowe opatrzenie naszych ran. Wojownicy na murach wciąż czuwali, aby w razie czego nie wzięto nas z zaskoczenia, ale do ataku nie doszło w ciągu najbliższych dni. Potem wódz Geronimus zaczął się znowu pojawiać w swoim obozie i ukazywał się w taki sposób, abyśmy i my dobrze go widzieli. Widać było, że jest za słaby, aby dowodzić szturmem, ale odzyskiwał zdrowie i dawał nam do zrozumienia, iż kiedy je odzyska, to zaraz nas zaatakuje, a tego obawialiśmy się najbardziej.
Z tego też powodu doszło potem do bardzo nieprzyjemnej sytuacji w mieście. Mianowicie, gdy siedzieliśmy w czymś w rodzaju lazaretu i razem rozmawialiśmy na temat tego, co mamy teraz zrobić, nagle przybiegła do nas May cała przerażona.
- Słuchajcie! Nie uwierzycie! Wielki Szaman zwariował! Chce złożyć ofiarę bogom!
- I co z tego? W tej kulturze to chyba normalne - rzekł Gary.
- Tylko, że on chce ją złożyć z jakiegoś człowieka. Jednego z rannych w ostatniej walce wojowników.
- CO?! - krzyknęliśmy wszyscy, zrywając się z miejsc.
- Gdzie on jest?! - spytał Ash.
- Na placu.
Ash pognał tam jak strzała, a my za nim. Dawno już tak nie pędziliśmy, a gdy już przybyliśmy na miejsce, to okazało się, że biedna May miała rację. Rzeczywiście Wielki Szaman stał na wielkim stosie drewna, a przy nim stał Doochopek z niezbyt zadowoloną miną. Obok nich znajdował się jeszcze jeden człowiek, który miał związane dłonie i wyglądał na więźnia.
- Bogowie domagają się ofiar! - krzyczał Wielki Szaman - Tylko dzięki bogom zdołamy ocalić nasze miasto, ale bez ofiar bogowie nie okażą nam swojej przychylności. Wiecie doskonale, że w przypadku takiej walki, jak ta, którą prowadzimy, potrzebna jest ofiara krwi! I teraz my tę ofiarę krwi składamy!
Ludzie zaczęli głośno wiwatować na jego cześć, a cała nasza drużyna przedarła się z trudem przez tłum do stosu, patrząc z przerażeniem na to, co się właśnie działo.
- Stać! - wrzasnął Ash.


Wielki Szaman spojrzał na niego zdumiony i spytał:
- Czy Ictilcohil chce coś powiedzieć?
- Tak, Ictilcohil chce coś powiedzieć! - warknął Ash, wspinając się po stosie do niego - Jakim prawem składasz tego człowieka w ofierze?!
- Ponieważ tego żądają ode mnie bogowie - odparł Wielki Szaman.
- Tak domagają się bogowie - powtórzyła ofiara.
- Nie! - zawołał Ash bojowym tonem - Tego domaga się żądny władzy człowiek, który zamierza w ten sposób was wszystkich straszyć! Próbuje w was wymusić posłuch poprzez składanie w ofierze ludzi!
- Właśnie! - zawołałam - Bogowie wcale nie żądają ofiar z ludzi! Ten człowiek was okłamuje!
Tłum wciąż pamiętał o tym, że jesteśmy „istotami z nieba“ i bogami w ludzkiej postaci, więc zaczęli mieć nagle poważne wątpliwości co do swego sposobu myślenia, po czym zaczęli pomstować na Wielkiego Szamana, ten zaś spojrzał wściekle na Asha i zawołał:
- Ictilcohil, choć jest bóstwem w ludzkiej postaci, to nie ma on prawa odmawiać innym bóstwom ich ofiar!
- Ictilcohil powie teraz w imieniu swoim oraz innych bogów! - zawołał groźnie mój luby - W tym mieście nigdy więcej nie będzie ofiar z ludzi! Ani dziś, ani jutro, ani nigdy!
- Ale...
- Milcz, szamanie! Idź precz, bo inaczej sam zaraz pójdziesz na stos!
- Ictilcohil nie może...
Ash stracił już cierpliwość i uderzył go pięścią prosto w twarz. Wielki Szaman spadł ze stosu prosto na ziemię. Wściekły pozbierał się zaraz potem i patrzył wściekle na Asha. Dobrze wiedziałam po tym jego wzroku pełnym nienawiści, że właśnie zapowiada on zemstę mojemu ukochanemu, który nie przejmując się tym, rozwiązał niedoszłą ofiarę i spojrzał na Doochopka, czekając na protest z jego strony. On jednak uśmiechnął się radośnie i oddał pokłon Ashowi. Widać odpowiadała mu decyzja „przybysza z gwiazd“, w przeciwieństwie do jego pryncypała, który mijając mnie mruczał gniewnie obelgi pod naszym adresem.
- On ci tego nie wybaczy - powiedziałam do Asha, gdy zszedł na dół ze stosu.
- Wiem, ale nie mogłem stać spokojnie i patrzeć - odrzekł mój luby i westchnął głęboko - Żałosne, co nie? Jeszcze nie pokonaliśmy wroga, a już bijemy się między sobą. Co będzie dalej?
Odpowiedź na to pytanie miała przyjść szybciej i być bardziej straszna, niż sobie on wyobrażał.

***


Następnego dnia doszło do naprawdę niespodziewanego zdarzenia, a nawet kilku. Najpierw Wielki Szaman został odnaleziony martwy z czaszką rozłupaną tomahawkiem. Leżał niedaleko bramy, a ślady na ziemi wskazały, że było z nim co najmniej kilka osób, które zadały mu śmierć. To znalezisko bardzo nami wstrząsnęło, lecz zdecydowanie bardziej przerażający był dla nas fakt, że Max nagle zniknął.
- Nie widzieliście go gdzieś? - spytała May, gdy odkryła ten fakt - Bo nigdzie nie mogę go znaleźć.
- Pewnie gdzieś się tu włóczy - odpowiedział jej Gary - Spokojnie, na pewno do nas szybko wróci.
- Mam nadzieję, bo nie wiem, co zrobię, jeśli mu się coś stanie - rzekła May, siadając obok nas - No i jeszcze do tego sprawa z Wielkim Szamanem. Ash, mam nadzieję, że to nie twoja sprawka.
- Wiesz co, May?! - jęknął gniewnie mój chłopak - Ty naprawdę masz czasami głupie pomysły. Jak mogłaś pomyśleć, że ja niby go...?
- Och, wybacz mi, Ash. Wariuję, bo Max gdzieś przepadł i nie mogę go znaleźć. Naprawdę już najgłupsze rzeczy przychodzą mi do głowy.
- Właśnie widzę - uśmiechnął się ironicznie Ash.
Nagle rozmowę przerwała nam Calista. Wciąż miała ona opatrunek na głowie, ale mogła już chodzić, choć wciąż jeszcze opierała się o kij, aby nie wywrócić się, bo czasami rana powodowała u niej osłabienie.
- Słuchajcie, Gerominus podjechał pod mur. Chce negocjować. Wódz Wielka Pantera prosi, abyśmy wszyscy byli obecni.
Zaintrygowani tą prośbą oraz tą informacją poszliśmy razem na mury, gdzie właśnie stał już wódz.
- Jesteście - powiedział, lekko się nam kłaniając - Cieszę się. Bardzo chciałem, abyście byli przy tym obecni. Jako obrońcy tego miasta oraz jego wybawcy zasługujecie na zaszczyt brania udział w naszych rozmowach.
- Dziękujemy za ten wielki honor - odpowiedział mu Ash z pełnym szacunku głosem.
Chwilę później pod mur nieco bliżej podjechał na swoim Rapidashu Geronimus, a za nim przybiegło kilku ludzi z jakimś dziwnym osobnikiem związanym i zakneblowanym, ale prowadzonym tak, abyśmy go nie widzieli dokładnie.
- Mów, czego chcesz! - zawołał Wielka Pantera.
- Chociaż rozsierdziliście mnie bardzo tym, jak podle potraktowaliście moich wojowników, którzy przyszli do was z wizytą kilkanaście dni temu, jestem w stanie wam wybaczyć i jeszcze raz zaproponować wam poddanie się na godziwych warunkach.
- Czy na takich, jakie ostatnio wymieniłeś? - spytał wódz - Nic z tego! Nasza odpowiedź w tej sprawie jest taka sama, jak ostatnio!
- Na waszym miejscu zastanowiłbym się nad tym - rzekł Geronimus - Zwłaszcza, że mamy tu ze sobą kogoś, na kim wam bardzo zależy.
Po tych słowach dał znak wojownikom, a ci wypchnęli na przód swego związanego towarzysza, którym (ku naszemu wielkiemu przerażeniu) okazał się być...
- MAX! - wrzasnęła przerażona May.
- Wasz drogi Ictilcohil wpadł oto w nasze ręce - uśmiechnął się podle Geronimus - Podziękujcie za to swojemu Wielkiemu Szamanowi. Był on tak miły, że wprowadził kilku moich ludzi do miasta, aby porwali Ictilcohila. I proszę, mamy go.
A więc tak to się przedstawiało. Wielki Szaman chciał z zemsty wydać Asha wrogom, dlatego wykradł się do obozu wroga i powiedział, że pomoże im porwać Ictilcohila, jednak wojownicy Geronimusa za tego jegomościa z gwiazd brali Maxa, którego to jako pierwszego widzieli z Baltoyem, a więc porwali jego, a Wielkiego Szamana, który być może spodziewał się zapłaty za swoje czyny, zabili.
- Wasz obrońca jest teraz w naszych rękach - powiedział Gerominus i to nie bez satysfakcji w głosie - A ja mogę z nim zrobić, co tylko zechcę. Ale nie zrobię tego, jeśli poddacie się i uznacie we mnie wodza.
Wielka Pantera nie wiedział, co ma teraz powiedzieć. Jego przeciwnik zaś z wyraźnym zadowoleniem mówił dalej:
- Macie czas do jutra. Gdy wstanie świt, chcę otrzymać odpowiedz, ale baczcie na to, żeby była ona właściwa. W przeciwnym razie wasz obrońca zakończy swój żywot na palu męczarni.
W taki oto sposób rozmowy zostały zakończone, a Geronimus odjechał ze swoimi ludźmi i swym cennym zakładnikiem.

***


- Och, biedny Max! - lamentowała May, gdy siedzieliśmy już w swojej komnacie - W co on się wpakował? Dlaczego właśnie jego porwali?
- Bo jak ratowaliśmy Doochopka, to właśnie Maxa miał Baltoya przy sobie - wyjaśnił jej Max - No, a że ludzie Geronimusa wiedzieli, iż Ictilcohil miał właśnie tego Pokemona, to uznali Maxa za tego bohatera.
- Jeśli tak, to czemu wobec tego Doochopek ciebie wziął za tego gościa z nieba? - zapytała May.
- Ponieważ podczas naszej akcji ratunkowej on leżał twarzą do ziemi i nic nie widział. Gdy akcja się skończyła, to wtedy Baltoy podbiegł do mnie, Doochopek podniósł głowę, zobaczył mnie z Baltoyem, a słysząc wcześniej krzyki „Ictilcohil“ uznał, że to ja nim jestem. Proste.
- Jak dla kogo - mruknęła dość gniewnie dziewczyna - I co my teraz zrobimy? Mój biedny brat. Został zakładnikiem tych łajdaków.
- Spokojnie, uwolnimy go - powiedział Ash, zaciskając swą prawą dłoń w pięść - Zapewniam cię, że nie pozwolę, aby go zabili.
- Ale jak chcesz to zrobić? - spytałam - Przecież obóz jest na pewno dobrze strzeżony.
- Poza tym jest jeszcze jedno, Ash - wtrącił nagle Gary - Nawet, jeżeli uwolnimy Maxa, to nie ocalimy w ten sposób całego miasta. Geronimus nie odpuści i będzie z pewnością chciał je zdobyć, a biorąc pod uwagę to, jak z trudem odparliśmy poprzedni atak, tym razem może mu się udać.
- A co mówi historia? - zapytałam - Czy Geronimus zdobył miasto?
- W pewnym sensie tak - odpowiedział jej chłopak - Historia mówi, że Geronimus za pierwszym razem został odparty, jednak potem powrócił i ku swojemu zaskoczeniu odkrył, iż miasto jest opustoszałe, a ludzie zniknęli. W furii  kazał je zniszczyć tak mocno, jak to tylko możliwe, ale jego ludzie za bardzo się bali tego miejsca, aby to zrobić. Uważali oni, iż to miejsce jest przeklęte. W końcu zniszczyli wiele budynków, inne uszkodzili, ale potem rzekomo zobaczyli jakieś widma, które je nastraszyły i uciekli. Archeolodzy dopiero jakiś czas temu odkryli to miasto, bo wpadli na kilka tropów, które pomogły im znaleźć dolinę, a w niej resztki cywilizacji Balatoyów.
- A więc wobec tego według historii, Geronimus nie zdołał zdobyć zdobyć miasta?
- Nie zdołał, ale teraz może ją zdobyć. Pamiętaj, że przyszłość jest w ciągłym ruchu. Zwłaszcza, odkąd my tu przybyliśmy.
- Och, to wszystko jest strasznie skomplikowane - jęknęłam i nagle coś sobie przypomniałam - Ale zaraz! Przecież są tu wehikuły czasu! No jasne! Balatoye wymyślili wehikuły czasu napędzane mocą Baltoyów! Czemu więc nie przenieść się w czasie i ocalić Maxa przed porwaniem?
- Można by to zrobić, ale przecież nie wiemy, gdzie też Balatoye mają swoje wehikuły - zauważyła Calista - Do tego jeszcze dochodzą te słowa, które zapisano w mojej książce. Brzmią one, jak jakiś tajemniczy rytuał. Jak słowa, które zwykle przekazuje się wtajemniczonym.
- I co z tego? - spytała May.
- To, że my wtajemniczeni nie jesteśmy.
- Żaden problem! Doochopek na pewno jest wtajemniczony. Jeśli go poprosimy, to na pewno wskaże nam jakiś wehikuł i to znajdujący się bliżej niż ten, którym tu przybyliśmy.
- W sumie... To nie jest taki głupi pomysł - powiedział Ash, lekko  masując sobie podbródek - To się może udać. Co o tym sądzisz, Sereno?
- Porozmawiać z nim na pewno nie zaszkodzi - stwierdziłam - Choć mam obawy, że nic z tego nie wyjdzie.
- Ja też je mam - dodała Calista - Ale porozmawiać można.

***


Łatwo odnaleźliśmy Doochopka, bo ledwie wyszliśmy z komnaty, a od razu się na niego natknęliśmy.
- Witajcie - rzekł z szacunkiem, kłaniając się nam przy tym - Cieszę się, że was tu zastaję, bo chciałem was prosić o rozmowę.
- My ciebie też - odpowiedział mu Ash bardzo zadowolony - Ale może najpierw powiedz, co cię do nas sprowadza.
- Wódz rozmawiał ze mną oraz starszyzną na temat dalszego działania i poprosił, abym was zaprosił na dalszą część narady. Sam nie ma bowiem żadnego pomysłu, co teraz robić.
- Rozumiem - pokiwał głową mój chłopak - Wobec tego ruszajmy. Nie każmy wodzowi czekać.
Poszliśmy więc w kierunku komnaty, w której trwała narada.
- A co wy chcieliście mi powiedzieć? - spytał Doochopek podczas tej wycieczki.
- Chcieliśmy cię zapytać o wehikuły czasu - odpowiedziała May.
- O co?
Dziewczynę bardzo szybko zrozumiała, że nasz rozmówca nie zna tego określenia, dlatego poprawiła się.
- To znaczy chodzi mi o magiczne kręgi do przenoszenia się w czasie, które stworzyła wasza cywilizacja.
- Ach, o tym mówisz! Posiadamy je, to prawda, jednak ich używanie obecnie jest surowo zabronione.
Jego słowa nas bardzo zdziwiły, bo czego jak czego, ale tego się nie spodziewaliśmy. To było totalne zaskoczenie.
- Jak to? - spytała Calista - Dlaczego jest zabronione?
- Ponieważ zbyt wiele razu źli członkowie naszego plemienia używali magicznych kręgów do swoich działań - odparł Doochopek - Już zbyt wiele razy korzystali z nich z godnych pożałowania powodów. Zaczęli zmieniać historię naszego plemienia, zaczęli również usuwać tych członków naszego plemienia, którzy im się narazili. Poza tym też zbyt wielu obcych przez ich żałosne działania dowiedziało się o istnieniu magicznych kręgów. Dlatego dziad naszego wodza zakazał na zawsze używania kręgów, zaś one same zostały w większości zniszczone. Pozostał tylko jeden, w lesie u podnóża gór, na wszelki wypadek. Ludzie, którzy znali jego położenie, zostali zabici i pozostała tylko garstka wybranych. Są to wódz, członkowie rady, Wielki Szaman oraz jego uczeń. Oczywiście ja, jako uczeń Wielkiego Szamana też znam miejsce ukrycia kręgu, choć musiałem odnaleźć go sam.
- Jakże to?
- Po prostu, moja ty piękna panno. Dostałem za wskazówkę pieśń, w której są ukryte wskazówki na temat miejsca ukrycia kręgu.
Następnie Doochopek zaczął śpiewać:

Słuchaj, posłuchaj pieśni mojej.
Baltoyów ścieżką zmierzaj do tej...
Tej tajemnicy, którą niewielu zna.

Ash zaśmiał się delikatnie, spojrzał na Calistę i zaśpiewał:

Przybądź, wybrany, tajemnica ma
Czeka na ciebie, idź w kierunku snu.
Choćbyś wrócić nie miał nigdy tu.

Calista zaś dośpiewała:

Choćbyś się bał, drogę musisz znać.
Jesteś wybrany i nie możesz w miejscu stać.
Przejdź przez przeszkodę z gwiazd mleka.
Ścieżka Baltoyów na ciebie czeka.

Doochopek spojrzał na nich zaintrygowany.
- No proszę. Widzę, że znacie pierwszy trzy zwrotki pieśni wskazówki dla przyszłych szamanów.
- Trzy pierwsze? Czyli jest ich więcej? - spytała Calista.
- Oczywiście.
- To ciekawe - powiedziała Calista do mnie i Asha szeptem - W mojej książce są tylko trzy.
- Najwidoczniej archeolodzy odnaleźli zapisane tylko trzy - odparł na to szeptem Ash, a głośno dodał: - A zatem wiesz, przyjacielu, gdzie znajduje się magiczny krąg?
- Nie inaczej - uśmiechnął się Doochopek - Ale obawiam się, że nie mogę wam tego powiedzieć.
- I nie musisz. Powiedz nam za to coś innego. Mówisz, iż wszystkie magiczne kręgi zostały zniszczone. Czy wobec tego nie ma żadnego innego kręgu poza tym w lesie, o którym wspomniałeś?
- Nie ma innego, w każdym razie ja o takowym nie wiem.
- Rozumiem. Dziękuję, to bardzo dla nas ważne. A co do narady, to coś mi właśnie przyszło do głowy.
- Co takiego?
- Pojedynek.
Zatrzymaliśmy się zdumieni tym, co Ash właśnie powiedział.
- Pojedynek?
- Właśnie, pojedynek - odparł rzekomy Ictilcohil - Sprawa jest prosta. Miasto nie może się poddać, ale też nie możemy poświęcić Maxa, ani też nie jesteśmy w stanie odeprzeć kolejnego ataku. Więc pozostaje nam tylko jedno wyjście. Pojedyncza walka pomiędzy mną a wodzem Geronimusem.
- Tobą a nim? - jęknęłam.
- Pika-pika? - pisnął zdumiony Pikachu.
- O nie! Nic z tego! Widziałeś, jaki to byk?! - zawołała May - I na co go wyzwiesz? Na szpady?
- Na to, co będzie możliwe - odparł Ash.
- Nie, błagam cię, Ash! - zawołałam załamana, łapiąc go mocno za rękę - Proszę cię, kochanie. Nie możesz się aż tak narażać.
- Może i nie - odpowiedział mi mój ukochany - Ale czy naprawdę jest jakieś inne wyjście?
Po dłuższym namyśle zrozumieliśmy, że raczej nie ma innego wyjścia. Z podobnego założenia wychodził również wódz Wielka Pantera oraz jego Rada Starszych. I choć bardzo baliśmy się o Asha, to mimo tego musieliśmy zaakceptować jego pomysł.

***


Po zakończeniu narady przybyła całkiem spora delegacja do obozu Geronimusa, aby z nim negocjować. W jej skład wchodziliśmy my, a także Wielka Pantera i kilku Indian. Ani Geronimus, ani jego wojownicy nawet nie próbowali nas atakować, gdy przybyliśmy. Najwyraźniej spodziewali się tego, że przybędziemy z nimi się układać, a kiedy tylko się zjawiliśmy, to zaraz przeszliśmy do działania.
- Przybyliście, aby się poddać? - spytał Geronimus, gdy już nas przyjął - Doskonale. Najwyższa pora. Lepiej późno niż wcale.
- Nie chcemy się poddać. Mamy dla ciebie pewną propozycję, którą musisz przyjąć, jeśli chcesz zachować swój honor.
Geronimus zazgrzytał zębami ze złości i powiedział:
- Lepiej zważaj na słowa, Wielka Pantero, ponieważ moja cierpliwość też ma swoje granice. I mów dokładnie, o jaką propozycję ci chodzi.
- Moja propozycja jest następująca - odrzekł Wielki Pantera - Jeden z moich wojowników chce wyzwać cię na pojedynek, który to rozstrzygnie wojnę pomiędzy nami. Jedno starcie rozstrzygnie całą walkę. Uważam, że taka walka będzie o wiele lepszym rozwiązaniem aniżeli dalszy szturm, w którym nie tylko moi wojownicy zginą, ale i z twoich wielu zginie, zanim osiągniesz zwycięstwo. Nie sądzisz, że ci wszyscy wojownicy bardziej ci się przydadzą w twoich dalszych wojnach, jakie z pewnością chcesz jeszcze prowadzić?
Geronimus pomyślał przez chwilę i rzekł:
- To pomysł naprawdę godny pochwały. Bardzo mi się podoba. Tylko powiedz mi, kto ma walczyć?
- Wystawię swojego najlepszego wojownika. A ty?
- Ja wystawię samego siebie, tak jak na prawdziwego wodza przystało i wiedz, że gdybyś miał honor, to byś sam ze mną walczył.
Wielka Pantera zazgrzytał gniewnie zębami i rzekł:
- Tak czy inaczej wiedz, że sam wielki Ictilcohil zaszczycił cię swoim wyzwaniem na pojedynek i uszanuj to, zamiast mnie obrażać.
- Jakże to? - zdziwił się Geronimus - Ictilcohil? W jaki sposób, skoro jest u nas w niewoli?
Wielka Pantera parsknął śmiechem, słysząc te słowa.
- Mylisz się, Geronimusie. On wcale nie jest w niewoli. Schwytałeś jego przyjaciela, ale Ictilcohil jest tu z nami. Oto on.
Po tych słowach wskazał na Asha, który powoli podszedł do niego z Pikachu na ramieniu i Baltoyem u boku. Biedny Baltoy Calisty trzymał się na polecenie trenerki nóg Asha, ponieważ prawdziwy Ictilcohil miał właśnie takiego Pokemona i Calista uważała, iż jeśli wrogowie mają uwierzyć, że Ash jest Ictilcohilem, to lepiej, aby Baltoy się go choć chwilowo trzymał.
- A więc to jest Ictilcohil? - spytał Geronimus, uważnie lustrując Asha wzrokiem - Wygląda on o wiele bardziej godnie niż jego przyjaciel. Ale jaką mam pewność, iż rzeczywiście to Ictilcohil, a nie jakiś oszust, który ma na celu mnie zmylić?
- A taką masz pewność, mój wielki Geronimusie, że moja broń o wiele lepiej przemówi za mnie i powie ci, czy mówię prawdę, czy też nie - odrzekł Ash tonem godnym prawdziwego wojownika - Ale jeśli się boisz walczyć z takim młodzikiem jak ja... Ty, który masz już swoje lata i zapewne wręcz drżysz przed taką walką.
Geronimus zerwał się wtedy ze swego miejsca i spojrzał na Asha takim wzrokiem, jakby zamierzał go nim rozerwać na kawałki.
- Ostre słowa... Wepchnę ci je do gardła, mój ty panie Ictilcohil, jeżeli tak się naprawdę nazywasz!
- A wątpisz w to?!
- Okaże się w walce, czy mówisz prawdę, jednakże najpierw ustalmy warunki walki.
- Warunki są oczywiste - odpowiedział Wielka Pantera - Jeśli przegrasz walkę, to uwolnisz swojego jeńca, a także zabierzesz swoich ludzi i więcej tutaj nie wrócisz.
- A jeśli ja wygram, to wówczas ty, Wielka Pantero, uznasz we mnie swego króla i będziesz mi zawsze posłuszny, cokolwiek nie rozkażę.
- Zgoda. A zatem postanowione.
Wodzowie natychmiast podali sobie prawe dłonie i wyszli z namiotu, w którym to odbywała się narada, po czym każdy naciął nożem drugiemu dłoń przy dłoni. Kilkanaście kropel krwi spadło powoli na ziemię, a następnie obaj panowie głośno powiedzieli:
- Klniemy się na Wielkiego Manitou, że warunków pojedynku, które wcześniej ustaliliśmy dotrzymamy i wypełnimy je co do joty, chociażby to przeciw woli naszej było.
Po tej przysiędze nastąpiła kolejna przysięga. Wielka Pantera klął się na swoją własną krew, że jeśli jego wojownik przegra pojedynek, to podda swoje miasto i uzna też króla Geronimusa. Z kolei zaś Geronimus na własną krew przysiągł, że w razie swojej porażki odda on nam naszego przyjaciela, a także zabierze swoje wojsko i odejdzie z nim i już nigdy tu nie powróci. Przysięga została złożona przy wszystkich wojownikach Geronimusa oraz przy całej naszej delegacji.
Teraz już zostało tylko ustalenie warunków pojedynku. Te zaś bardzo szybko ustalone. Przeciwnicy mieli ze sobą walczyć na tomahawki i noże. Mogli używać obu tych broni, a atakując mogli się ranić w każdą dowolną część działa. Mogli się zabić nawzajem, ale nie musieli tego ronić - jeśli jeden przeciwnik się podda, to drugi ma obowiązek okazać mu swoją łaskę, gdyż zabijanie proszącego o litość bezbronnego przeciwnika w pojedynku nie uchodzi prawdziwemu wojownikowi.
Geronimus zrzucił z ramion płaszcz oraz opaskę z piórami, po czym z nagim torsem, w spodniach i mokasynach jedynie ustawił się do walki. Ash również zdjął koszulę i wziął do rąk tomahawk i nóż.
- Uważaj na siebie! - jęknęłam, łapiąc mojego chłopaka za ramię.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu przerażony.
- Bądź ostrożny - dodała Calista.
Ash uśmiechnął się do nas i pocałował mnie czule w usta.
- Kocham cię.
Do Calisty i Pikachu uśmiechnął się lekko, a potem spojrzał na May i Gary’ego. Westchnął głęboko i podszedł powoli do Geronimusa. Wszyscy się wycofali, robiąc miejsce walczącym. Pojedynek się rozpoczął.


Pierwszy zaatakował Geronimus. Natarł na Asha z tomahawkiem. Mój luby uchylił się przed jego ciosem, w ostatniej chwili uskakując na bok. Jego przeciwnik ponownie go zaatakował, ale za każdym razem Ash zdążył się uchylić, doprowadzając Geronimusa do szału.
- Przestań się uchylać i walcz! - wrzasnął i zaatakował ponownie, tym razem machając nożem w kierunku twarzy Asha.
Rzekomy Ictilcohil uskakiwał raz za razem, próbując uniknąć ciosów, ale Geronimus natarł tak, że podciął go swoim nogami i powalił na ziemię, po czym skoczył na Asha z tomahawkiem, próbując rozbić mu nim głowę. Mój luby wypuścił swoją broń i złapał obydwoma dłońmi dłoń Geronimusa, która zbliżyła tomahawk do jego głowy. Próbował ją odsunąć od swojej twarzy, a ten był już coraz bliżej. Geronimus nacierał tomahawkiem, który to pchał prawą ręką na jego postać, a lewą dzierżącą nóż wziął zamach na Asha i zaatakował. Ash się w ostatniej chwili uchylił i nóż wbił się w ziemię tuż przy jego uchu. Mój ukochany z całą siłą pociągnął szybko za prawą rękę Geronimusa, odpychając go na bok, sam natomiast zerwał się na równe nogi i doskoczył do swojego tomahawka, po czym osłonił nim swoją głowę, gdy Geronimus swoim toporkiem go zaatakował. Tomahawk wodza wbił się w drewnianą rączkę tomahawka Asha, a potem z drugim uderzeniem, które to nastąpiło za chwilę, rozłupało broń mojego chłopaka na pół. Kolejny cios rozbiłby Ashowi głowę, gdyby ten się nie uchylił, ale uchylając się w tył upadł na ziemię i zaczął przerażony cofać się do tyłu.
- Ictilcohil więc zdechnie jak pies na ziemi, skamląc o litość! - zasyczał zadowolony Geronimus.
Położył mu nogę na torsie, przygniatając go do ziemi, po czym pochylił się lekko i wziął zamach. Jęknęłam przerażona nie wiedząc, co zaraz będzie. Wtedy jednak Ash złapał w dłoń garść piachu i cisnął nim prosto w twarz Geronimusa.
- Auu! Moje oczy! - wrzasnął wódz.
Ash złapał go za nogę i odepchnął na ziemię, po czym zerwał się na ziemię i podskoczył do swego noża. Wściekły Geronimus otarł sobie oczy ręką, a następnie cisnął zaraz tomahawkiem w Asha. Ten się zdołał uchylić i toporek ledwie minął jego głowę. Geronimus zrozumiał wówczas, że jest bezbronny, ale nie odebrało mu to chęci do walki, gdyż zaraz doskoczył do Asha, złapał go za obie ręce, po czym wykręcił mu dłoń z nożem na tyle mocno, iż mój ukochany upuścił swoją broń, ale nie poddał się i zaczął się z draniem szarpać. Geronimus był nad wyraz silny, jednak mój ukochany w końcu zdołał zaprzeć się mocno nogami, natrzeć siłą całego swego ciała i powalić drania na ziemię, po czym wskoczył mu na tors, przygniótł mu go kolanami i jakimś cudem przycisnął ręce Geronimusa do jego szyi. Wódz zaczął się powoli dusić w ten sposób, aż w końcu pojął, iż nie ma już szans wygrać, gdyż zaczął charczeć:
- Puść... Puszczaj...
- Poddajesz się, Geronimusie?! - spytał Ash.
- Tak, poddaję się.
Ash puścił go więc i powoli z niego zszedł, ocierając lekko pot z czoła. Cała nasza delegacja wydała ze swoich gardeł radosny okrzyk, a ja wpadłam w objęcia Asha, ściskając go zachłannie i całując go czule po twarzy.
- Wygrałeś! Wygrałeś! Mój ty jedyny... Mój kochany! - powtarzałam radośnie.
Miałam przy tym zamknięte oczy i to był mój wielki błąd, bo gdybym nie miała ich zamkniętych, to wówczas od razu zauważyłabym coś, co bez trudu zauważyła Calista, która chyba jako jedyna zachowała czujność w całej tej sytuacji i w odpowiednim momencie krzyknęła do Asha:
- ASH, PADNIJ!
Mój luby porwał mnie na ziemię i razem upadliśmy na nią w ostatniej chwili, gdyż bodajże sekundę potem nad naszymi głowami coś świsnęło. Spojrzeliśmy przed siebie i zauważyliśmy, iż w rosnące niedaleko drzewo był mocno wbity tomahawk z zaledwie połową swojej drewnianej rączki. Spojrzeliśmy za siebie i dostrzegliśmy powoli podnoszącego się z ziemi Geronimusa. Wszystko było dla nas jasne. Ten łajdak, nie mogąc pogodzić się z porażką, chwycił połamany tomahawk Asha i cisnął go w jego plecy. Tylko dzięki Caliście mój luby w ostatniej chwili uniknął śmierci.
Geronimus powoli podniósł się z ziemi i dysząc wściekle, patrzył na nas, zaś Wielka Pantera rzekł:
- Zachowałeś się niegodnie, Geronimusie. To zachowanie niegodne wodza, jakim jesteś.
Geronimus spojrzał nań groźnie i rzekł:
- Wielka Pantero... Być może moje zachowanie nie było godne tego, kim jestem, lecz wiedz, iż to była zaledwie chwila. Już ona minęła i już nie powróci. Tak czy inaczej dałem wam wszystkim słowo i go dotrzymam.
To mówiąc spojrzał na jednego ze swoich ludzi.
- Uwolnij ich przyjaciela.
Chwilę później Max był obejmowany czule przez May, która płakała z radości widząc go całego i zdrowego.
- Dotrzymam danego słowa - mówił dalej Geronimus - Zabiorę swoje wojska i jeszcze dziś opuszczę dolinę, nie nękając żadnego z was. Dzielnie walczyłeś, Ictilcohilu. Jesteś godny szacunku, którym cię obdarzają. Żegnaj, wielki wojowniku. Mam nadzieję, że nigdy więcej się już nie spotkamy jako przeciwnicy.
Ash lekko uchylił przed nim głowę na znak szacunku, zaś Geronimus zebrał swoich ludzi i nakazał im zwijać obóz. W ciągu godziny, może trochę dłużej armia wielkiego wodza, pragnącego podbić cały świat, jak niepyszna odchodziła z doliny, natomiast Wielka Pantera i jego wojownicy przyjęli to z ogromną radością.
- Ictilcohil! Ictilcohil! Ictilcohil! - krzyczeli ludzie, nosząc potem Asha, mnie i naszych przyjaciół na rękach.

***


Na naszą cześć w mieście urządzono wielką zabawę połączoną z ucztą i różnymi grami. Wszyscy świętowali zwycięstwo nad Geronimusem i jego armią, do którego cała nasza drużyna znacznie się przyczyniła, choć tak prawdę mówiąc, to największą zasługę miał tutaj Ash, ale cieszyło nas, iż cała kompania rzekomego Ictilcohila była w całym mieście traktowana jak bohaterowie narodowi. Wiwatowano na naszą cześć, wykrzykiwano nasze imiona, chwalono nas wszystkich (zwłaszcza Asha), a prócz tego ogłoszono, iż nasze bohaterskie czyny zostaną już na zawsze uwiecznione na ścianach pałacu, aby już zawsze potomni mogli wspominać nasze czyny.
Zabawa z okazji zwycięstwa nad Geronimusem była przecudowna, ale jednocześnie wojownicy zachowali czujność, gdyż wciąż nie mieli żadnej pewności, iż nasi wrogowie nie powrócą, aby nas wykończyć. Co prawda Geronimus dał słowo, ale czy można było mu wierzyć, zwłaszcza, iż rzucił w Asha tomahawkiem i to wtedy, gdy ten stał do niego odwrócony plecami? Lepiej było zachować czujność.
Ale mimo naszych obaw wroga armia nie powróciła i wszystko było w porządku. W ciągu najbliższych kilku dni bawiliśmy się razem z plemieniem Balatoyów, świętując nasz wspólny sukces, ale niestety, prędzej czy później zabawa musi się skończyć i tym razem też tak było. Wielka zabawa na naszą cześć musiała się zakończyć, a miasto musiało w końcu powrócić do swoich obowiązków. Wielka Pantera nakazał stworzyć na ścianach pałacu obrazy ukazujące nasze czyny, do tego mianował Doochopka Wielkim Szamanem, co wszyscy powitaliśmy z radością. Ludzie zaś zaczęli wracać do pracy, a wszelkie sprawy do normy, natomiast dzielny Ictilcohil oraz jego kompania postanowili opuścić plemię Balatoyów i powrócić do swoich czasów, co  jednak zostało nieco utrudnione przez pewien naprawdę nieprzyjemny zbieg okoliczności.
Wszystko zaczęło się tak dzień po zakończeniu zabawy. Właśnie wtedy wódz Wielka Pantera zaprosił całą naszą kompanię na rozmowę.
- Bardzo prosilibyśmy wodzu o prędkie powiedzenie nam, w jakim to celu zostaliśmy tutaj wezwani - powiedział Ash - Pragniemy powrócić do naszego świata i chcemy to uczynić jak najszybciej.
- Wierzę w to - odparł wódz pojednawczym tonem - Ale spokojnie. Nie zamierzam was zatrzymywać dłużej niż to konieczne. Chcę jednak prosić wielkiego Ictilcohila o pomoc w pewnej sprawie.
- W jakiej, jeśli wolno wiedzieć?
- W niezwykle dla nas istotnej. Zapewne dobrze pamiętacie pojazd, który budujemy w piramidzie.
- Istotnie - Ash pokiwał delikatnie głową.
Zaczęłam się już obawiać, do czego ta rozmowa zmierza i moje obawy niestety były słuszne, gdyż wódz zaraz powiedział:
- Chcę prosić wielkiego Ictilcohila o to, aby raczył nam powiedzieć, jak uruchomić swój pojazd, abyśmy mogli opuścić nim to miejsce.
Ash zmieszał się i to poważnie, gdyż rzekł:
- Ale... Nie rozumiem, dlaczego wam to potrzebne, wodzu.
- Przecież to oczywiste - wódz spojrzał na nas uważnie - Geronimus być może tu powróci i być może o wiele szybciej niż byśmy tego chcieli. Co prawda złożył on przysięgę, jednak nie wierzę w szczerość jego słów. Wolę być ostrożny. Moje plemię nie jest tutaj bezpieczne. Geronimus nigdy nie daruje nam zniewagi, jakiej doznał pod naszymi murami. Im szybciej zatem opuścimy dolinę, tym lepiej. Dokąd mamy jednak pójść? Jest tylko jedno miejsce, w którym to będziemy już zawsze bezpieczni. Tym miejscem może być tylko wasz dom.
- Nasz dom? - spytałam zdumiona.
- Chyba chodzi mu o planetę, z której pochodzi Ictilcohil - powiedziała Calista szeptem.
- Rozumiem już - rzekł Ash, patrząc na Wielką Panterę z wyraźnym niepokojem, który to próbował jednak ukryć - Ale czy rakieta... To znaczy pojazd jest aby na pewno gotowy do drogi?
- Jak najbardziej - potwierdził wódz - Trzeba tylko go uruchomić, a nie mamy pojęcia, jak to zrobić. Dobrze wiemy, iż wasz pojazd, którym dawniej przyleciałeś, był napędzany siłą Baltoyów. Chcemy, żebyś nam pokazał, w jaki sposób jej użyć i zabrał nas do domu.
Wszyscy byliśmy bardzo zaniepokojeni. Z tego Ash nie był w stanie już nas wyciągnąć. Te kłopoty były zdecydowanie zbyt poważne, aby nasz dzielny i pomysłowy Ictilcohil miał z nich się jakoś wydostać. Widziałam to wyraźnie po minie, jaką przybrała jego twarz, ale jedno musiałam przyznać Ashowi - to, iż umiał zachować zimną krew pomimo tego, że bardzo się bał.
- Rozumiem twoją prośbę, wodzu i z największą przyjemnością to dla ciebie uczynię, ale potrzebuję czasu na to, aby odpowiednio zebrać siły do zrealizowania twojego życzenia, wodzu.
Wódz spojrzał podejrzliwym wzrokiem na Asha i spytał:
- Czy Ictilcohil zamierza nie dotrzymać danego nam niegdyś słowa, iż wróci do nas i zabierze nasze plemię ze sobą?
- Ależ skądże znowu! - zawołał Ash zaniepokojony - Po prostu dziś nie czuję się na siłach i tyle. Na wszystko trzeba mieć siły, a tych chwilowo nie posiadam. Proszę zatem o czas.
- No dobrze - wódz pokiwał lekko głową na znak zgody - Ictilcohil ma więc czas do jutra, aby odzyskać siły i pomóc nam. Jednakże niech Ictilcohil wie, że jeżeli spróbuje nas oszukać, to wówczas nieważne, kim jest on i jego przyjaciele, gdyż nasza zemsta będzie straszliwa, a choć jest Ictilcohil jest bogiem, to będzie żałował swojej nieśmiertelności.
Max przełknął głośno ślinę, zaś May spytała:
- Zemsta...
- Straszliwa? - dodał Gary.
- A tak - odparł na to wódz - Zemsta, a raczej sprawiedliwość dla tego, który to łamie dane słowo. Nasze plemię zawsze dotrzymuje danego słowa i spodziewamy się, iż Ictilcohil również go dotrzyma. W końcu jest niemalże członkiem naszego plemienia i jako taki musi przestrzegać naszych praw i zasad. Jego przyjaciele także.
To była wyraźna groźba, a ta bynajmniej nie podnosiła nas na duchu. Wręcz przeciwnie, drżeliśmy ze strachu i patrzyliśmy z nadzieją w oczach na Asha, że coś wymyśli. Ash jednak chwilo zdołał jedynie grać na zwłokę, choć w obecnej sytuacji to było lepsze niż nic.
- A zatem jutro Ictilcohil dotrzyma danego słowa? - spytał wódz.
- Naturalnie. Tak, jak przystało na członka tego plemienia - odparł na to Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Nie może inaczej być - dodała Calista.
- Wobec tego do jutra - rzekł wódz i pozwolił nam odejść.


Powoli oraz spokojnie, aby nie okazywać nikomu z plemienia swojego zdenerwowania, które to mogłoby się wydać podejrzenia, powróciliśmy do naszej komnaty. Zamknęliśmy jej drzwi i upewniwszy się, że nikt nas nie podsłuchuje, zaczęliśmy rozmawiać.
- No i pięknie! - zawołała May - Po prostu cudownie! Ja wiedziałam od początku, że ta twoja zabawa w Ictilcohila tak się dla nas skończy. I co? Jak zwykle miałam rację!
- To, że miałaś rację bynajmniej nie podnosi mnie na duchu - mruknął ponuro Ash.
- Właśnie - dodał Gary - Nie musisz tak dołować naszego przyjaciela.
- W sumie racja - pokiwała ponuro głową May - Nie ma co, nieźle się wpakowaliśmy, ale z każdego bagna musi być jakieś wyjście.
- Dokładnie - powiedziała Calista - I jeśli ktoś ma je znaleźć, to tylko Ash.
- Pika-pika! - pisnął potakująco Pikachu.
- Oczywiście, zwalcie wszystko na mnie - mruknął gniewnie Ash - Po prostu cudownie.
- Wiesz, w końcu to ty jesteś naszym liderem - stwierdził Max - Więc kto ma nas ocalić, jak nie ty?
- No, jakby nie patrzeć, jest w tym sporo logiki - Ash pokiwał lekko głową i dodał: - Ale tak czy siak, musimy coś przedsięwziąć.
- Domyślam się nawet, co takiego - powiedziałam - Chcesz, żebyśmy dali drapaka, mam rację?
- Dokładnie tak - uśmiechnął się Ash - Podziwiam twoją pomysłowość, Sereno.
- A ja twoją, Ash. Powiedz mi tylko, w jaki niby sposób mamy się stąd wydostać? Mam dziwne przeczucie, iż wódz przewidział nasz plan działania i może rozstawić straże, abyśmy nie zwiali.
- Istnieje taka możliwość, jednak musimy działać i to jak najszybciej, inaczej tak szybko stąd nie wyjdziemy - rzekł Ash, kładąc ręce do kieszeni spodni i chodząc nerwowo po całej komnacie - Musimy jeszcze dziś w nocy wykraść się stąd i uciec do wehikułu czasu.
- Łatwiej to powiedzieć niż zrobić - stwierdził Gary - Ale chyba nie mamy innego wyjścia.
- Nie mamy. W każdym razie ja innego nie widzę - rzekł Ash.
Pikachu zapiszczał smętnie, ale potem, kiedy dostrzegł przygnębioną Buneary przytulił ją do siebie delikatnie, gładząc ją łapką po główce.

***


W nocy, kiedy dzięki naszym Pokemonom upewniliśmy się, że wódz i rada starszych już śpią, wyszliśmy powoli z naszej komnaty, a z niej bardzo ostrożnie zaczęliśmy przekradać się w kierunku wyjścia. Kilka razy o mało nie wpadliśmy na pilnujących pałacu strażników, ale na szczęście ta jakże błogosławiona czujność (nabyta przez nas w trakcie poprzednich przygód) sprawiła, iż uniknęliśmy wpadki i szliśmy dalej, aż do wyjścia z pałacu. Gdy byliśmy tuż przy nim, to dostrzegliśmy nagle dwóch strażników pilnujących go, ale i na to byliśmy gotowi. Pikachu i Buneary powoli podeszli do nich, piszcząc lekko, a gdy ci spojrzeli na nich, zostali przez oboje ogłuszeni ich mocami.
- Dobrze, a teraz do wyjścia, a potem do bramy - rzekł Ash.
- Bramą się nie wydostaniecie - rzekł nagle czyjś głos.
Spojrzeliśmy bardzo przerażeni w kierunku, skąd on dobiegł, po czym zauważyliśmy, jak w naszym kierunku idzie jakiś cień, aż w końcu oświetlił go blask księżyca wpadający przez jedno z małych okien.
- Doochopek? - spytałam zdumiona - To ty?
- Tak - odpowiedział Wielki Szaman z uśmiechem na twarzy - Byłem pewien, że zechcecie tędy się wymknąć i dlatego czekałem tutaj na was. Jak widzę, dobrze zrobiłem.
- Chcesz nas powstrzymać? - spytała Calista.
- Przeciwnie. Chcę wam pomóc - odpowiedział Doochopek.
Spojrzeliśmy na niego zdumieni tymi słowami. Czego jak czego, ale tego się nie spodziewaliśmy. To było bardzo interesujące.
- Jak to? - spytałam - Chcesz nam pomóc? Dlaczego?
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Ponieważ tyle mogę zrobić dla przyjaciół - powiedział Wielki Szaman - Ocaliliście mi życie i wiem, że chcecie dla nas jak najlepiej. Wódz nie rozumie waszych motywacji i uważa, iż wielki Ictilcohil chce po prostu od nas uciec, pozostawiając w ten sposób nas z naszymi problemami. Dlatego właśnie rozstawił przy bramie straże i to sprytnie ukryte. Nie widać ich, ale gdy tylko podejdziecie do bramy, zaatakują was i zrzucą na was sieć.
- A więc przewidzieli, dranie, że będziemy chcieli uciec - rzekł Gary, ze złości kopiąc kamyk, który mu się akurat nawinął.
- Widać wódz jest bystrzejszy niż myśleliśmy - dodała May.
- Ale nie przewidział on tego, że ja wam pomogę - rzekł Doochopek - Dlatego chodźcie! Zaprowadzę was do tajnego przejścia pod ziemią, którym wymkniecie się do magicznego kręgu.
- A skąd niby wiesz, że tam chcemy iść? - spytała Calista podejrzliwym tonem.
- To bardzo proste. Pytaliście mnie o nie, więc zakładam, że chcecie z jego pomocą powrócić w jakiś sposób do waszego domu, a skoro tak, to ja pomogę wam w tym. Chodźcie zatem, zanim ci strażnicy się obudzą.
Wiedzieliśmy, że ma rację i chociaż mieliśmy poważne wątpliwości co do szczerości jego intencji musieliśmy pójść za nim, bo i tak nie mieliśmy przed sobą żadnej innej możliwości. Poszliśmy więc za Doochopkiem, który poprowadził nas przez korytarz do jednej ze ścian, pociągnął za wystający z niej uchwyt i odsłonił tajne przejście, przez które weszliśmy do tunelu. Tam Doochopek zdjął wielki drąg przymocowany do ściany, wyjął krzesiwo i dzięki niemu drąg już po chwili był pochodnią.
- Tędy! Chodźcie za mną - powiedział Wielki Szaman.
- Możemy mu ufać? - spytała May szeptem.
- Chyba nie mamy innego wyjścia - odpowiedziałam jej.
Ruszyliśmy więc przez tunel, a Doochopek szedł przodem, oświetlając nam drogę.


- Dlaczego nam pomagasz? - spytałam po chwili.
- Wódz jest bardzo dobrym człowiekiem, ale mimo wszystko nie jest człowiekiem światłym, uduchowionym, rozumiejącym to, co chcecie nam przekazać. Może przesadnie sobie schlebiam, ale jestem zdania, iż w pełni pojąłem twoją naukę, Ictilcohilu.
- Doprawdy? - uśmiechnął się Ash - I co wobec tego zrozumiałeś?
- To, że nie chcesz wszystko robić za nas - odparł Doochopek z wielką radością w głosie - Już i tak zrobiłeś bardzo dużo dla naszego plemienia. Nie możemy od ciebie oczekiwać, że wszystko zrobisz za nas. Wódz chce, abyś uruchomił swój pojazd, ale ja wiem, iż ty pragniesz pomóc nam w inny sposób. Pragniesz, abyśmy sami do tego doszli i sami zrozumieli, jak należy to zrobić. Chcesz w ten sposób nauczyć nas większej samodzielności. Poza tym, skoro sami odbudowaliśmy twój pojazd, to również sami powinniśmy go uruchomić. Czyż nie tak?
Doochopek spojrzał uważnie na Asha, ten zaś uśmiechnął się do niego przyjaźnie, po czym powiedział:
- Jesteś bystrzejszy niż przypuszczają twoi rodacy. Wydaje mi się, że tylko ty jeden pojąłeś w pełni moją lekcję.
Wielki Szaman był bardzo z tego faktu zadowolony.
- Wiedziałem. Byłem pewien, że mam rację. Poza tym, nawet gdybym się mylił, to nie mógłbym postąpić inaczej niż teraz. W końcu uratowaliście mi życie, więc teraz mam okazję się wam odwdzięczyć.
Niedługo potem dotarliśmy razem do wielkiej skały, która była końcem tunelu, przez który szliśmy. Tam zaś Doochopek nacisnął za jeden z kamieni i po chwili skała odsunęła się, odsłaniając przed nami wyjście na górską ścieżkę.
- Idźcie tą oto ścieżką na południe. Dotrzecie nią do lasu, a w nim już jest wejście do magicznego kręgu. Znajduje się on w takim wielkim drzewie z wyciętym w nim dziurą tuż przy samej ziemi. Wejdźcie do środka, a potem pociągnijcie za taką niewielką gałąź, która tam wyrasta. W ten oto sposób otworzycie tunel prowadzący do magicznego kręgu. Ale pospieszcie się, na pewno rano spostrzegą, że was nie ma i wtedy mogą was spróbować ścigać.
- Jesteś prawdziwym przyjacielem, Doochopku - rzekł Ash, ściskając mu wzruszony dłoń.
- Ty zrobiłbyś to samo dla mnie, Ictilcohilu - rzekł na to Wielki Szaman - Poza tym ocaliliście mi życie. Choć tyle mogę dla was zrobić.
- Będziesz największym szamanem w całej historii swojego plemienia - powiedziałam radośnie - Jestem tego pewna.
- Wierzę w to - uśmiechnął się na to Doochopek - Postaram się także wypełnić twoją wolę, wielki Ictilcohilu. Dokończę budowę twego pojazdu, uruchomię go, a potem polecę nim tam, gdzie będziemy bezpieczni przed Geronimusem. Uda mi się, jestem pewien. Ale teraz już idźcie, zanim będzie za późno.
Uściskaliśmy go wszyscy radośnie, jeszcze raz podziękowaliśmy mu za pomoc, po czym ruszyliśmy w drogę. Ledwie wyszliśmy z groty, a ta zaraz zasunęła się za nami.
- Wiecie co? Pomimo tego, co się tutaj działo będzie mi brakować tego miejsca - powiedziała Calista z tęsknotą w głosie.
- Mnie w sumie też - uśmiechnął się Ash - Chętnie jeszcze je zobaczę, oczywiście w naszych czasach.
- Jeśli oczywiście zdążymy do nich wrócić - rzekł Gary - Dlatego lepiej machajmy szybciej nóżkami, aby dotrzeć na miejsce.
- Po co mamy niby machać nóżkami, skoro mamy latające Pokemony? - spytał Max.
Gary walnął się zdrową ręką w czoło.
- O matko! Ash, on przecież ma rację. Dlaczego więc ich nie użyjemy? Szybciej bylibyśmy na miejscu.
Mój luby zaśmiał się tylko i powiedział:
- Idąc tokiem myślenia naszego przyjaciela Doochopka nie chciałem wszystkiego robić za was. Inaczej mówiąc, miałem nadzieję, że sami mnie o to poprosicie.
- Pika-pika! - pisnął wesoło Pikachu.

***


Powróciliśmy na latających Pokemonach do lasu, a stamtąd już bardzo łatwo dostaliśmy się do drzewa, z którego weszliśmy do wehikułu czasu, a nim powróciliśmy do naszych czasów. Baltoy Calisty wykorzystał swą moc, abyśmy mogli znaleźć się dzień po tym, jak wyruszyliśmy do przeszłości. Uznaliśmy, iż tak będzie bezpieczniej i to nam da większą pewność, że nie natkniemy się w lesie na Cleo Winter, którą przecież pozostawiliśmy tam nieprzytomną. Mieliśmy obawy, że powrót do tego samego dnia, w którym wyruszyliśmy może nam grozić spotkaniem z nią i większe bezpieczeństwo zapewni nam to, jeśli wrócimy dzień później. Mieliśmy rację, ponieważ na Cleo się nie natknęliśmy, a gdy opuściliśmy las, to na naszych Pokemonach polecieliśmy ponownie do doliny, jednak tym razem w wersji z XXI wieku. Szybko zjawiliśmy się na miejscu, to zastaliśmy tam dokładnie to, czego się można było spodziewać - ruiny miasta, szczątki budynków i resztki pałace, a także rozwaloną piramidę, która to z góry wyglądała jak cztery trójkąty tworzące swoimi podstawami kwadrat.
- Zgodnie z prawami matematyki tak wyglądałaby ta piramida, gdyby coś ją rozsadziło od środka - zauważył Gary, gdy tak lecieliśmy nad doliną i szykowaliśmy się do lądowania.
- To ciekawe - powiedziałam - Nawet bardzo ciekawe. Coś rozsadziło od środka, tak? A może coś jakby rakieta?
- Nie inaczej - rzekł młody Oak.
- A w świetle ostatnich wydarzeń wiemy już, co to było - rzekła wesoło May.
- To niesamowite - zaśmiał się lekko Max - Brzmi jak opowieść z filmu sf, ale jest lepsza, bo prawdziwa.
- No właśnie - powiedział dowcipnie Ash.
- Ale czy to możliwe? - spytała nagle Calista - Czy rzeczywiście plemię Balatoywód odwiedził kiedyś kosmita o imieniu Ictilcohil i czy naprawdę Doochopek zdołał uruchomić rakietę i poleciał nią w kosmos?
- To bardzo możliwe - powiedział Ash - Zobaczymy, co powie profesor Hale, gdy tylko się z nim zobaczymy.
- Zaraz będziesz mógł to sprawdzić - zachichotał Gary.
Wylądowaliśmy w dolinie, pomiędzy całym tłumem ludzi, którzy byli naszym widokiem bardzo zdziwieni. Ukłoniliśmy się im delikatnie i potem, jakby gdyby nigdy nic zeskoczyliśmy z Pokemonów, a potem schowaliśmy je do pokeballi.
Z tłumu ludzi wyszedł nagle profesor Hale w towarzystwie Molly.
- Gary! May! Wróciliście już! - zawołał radośnie uczony - Strasznie się cieszę, że was tutaj widzę i to nie samych, bo przyprowadziliście ze sobą przyjaciół! I nieźle oberwaliście.
Spencer Hale nie posiadał się z radości, że nas widzi w swoim obozie całych i zdrowych, choć to ostatnie nie pasowało tutaj, bo przecież Calista i ja mieliśmy opatrunki na głowach, Gary prawą rękę w temblaku, zaś Max wciąż miał stłuczone jedno szkiełko okularów i siniaka nad okiem.
- Nieźle się wam oberwało - zażartowała sobie Molly.
- Jak to podczas podróży z Ashem - odparła dowcipnie May.
- Coś w tym jest - rzekł dowcipnie Hale - Calista! I ty z nimi jesteś?! A więc zdołali cię uratować?!
- Dokładnie tak - uśmiechnęła się bardzo radośnie Calista - Ash i jego przyjaciele uratowali mi życie, a także całą cywilizację Balatoyów.
- Doprawdy? - spytał zaintrygowany jej słowami uczony - Przecież nie powinniście zmieniać historii.
- Coś mi mówi, tatusiu, że wcale jej nie zmienili - zaśmiała się Molly wesoło - A jeśli nawet, to tylko w niewielkim stopniu i nie szkodzi to raczej czasoprzestrzeni.
- Istotnie, moja droga - powiedział wesoło Ash.
- Istotnie? Moja droga? - zaśmiała się Molly - Ash, chyba jeszcze nie orientujesz się, w jakich jesteś czasach.
- Och, wybacz mi, Molly - zachichotał mój luby - Tam, skąd wracam trzeba było się wyrażać w podobny sposób.
- Rozumiem to doskonale, Jacku Hunterze.


Ash zarumienił się lekko na samo wspomnienie tego nazwiska.
- A więc już wiesz?
- Tak, Gary i May mi to powiedzieli. Naprawdę wstydziłbyś się. Takie przebieranki i nabieranie przyjaciół...
- To wszystko miało swoje powody - rzekł Ash, zaś Pikachu poparł go wesołym piskiem.
- Naprawdę? - spytał profesor Hale - A więc jestem pewien, że dobrze wiesz, jakie powody mają pewne malowidła na jednej ze ścian pałacu.
- Malowidła? - zapytałam zdumiona - Jakie?
- Chodźcie i sami zobaczcie.
Uczony i jego córka zabrali do środka mocno już zniszczonego pałacu. Przyznam się, że dziwnie się czułam chodząc po ruinach budynku, który to jeszcze wczoraj widziałam cały, ale cóż... Takie są efekty podróżowania w czasie, zwłaszcza do dawno minionej epoki.
Podeszliśmy do jednej ze ścian i zauważyliśmy tam to, co pan profesor Hale chciał nam pokazać. To były malowidła ukazujące obronę miasta przed Geronimusem, potem jeszcze kilka innych scen, a także szóstkę dzielnych bohaterów, którzy to jakimś dziwnym trafem byli podobni do naszej wesołej kompanii, na co wskazywały ich stroje oraz obecność Pikachu i Baltoya.
- A więc zostaliśmy tu uwiecznieni - powiedziałam radośnie.
- Czad, co nie? - spytał wesoło Max.
- O tak - pokiwał głową Ash - Profesorze Hale... Czy wiadomo, co się stało z Geronimusem?
- Ponoć został odparty spod murów miasta i przysiągł więcej do niego nie wracać. Słowa dotrzymał dosłownie, ponieważ sam nigdy nie wrócił, ale po jakimś czasie wysłał swoją armię, aby ta podbiła Balatoyów, jednak na miejscu zastała ona tylko opuszczone miasto, które to nagle, bez żadnego wyjaśnienia opustoszało. Dlatego w furii zniszczono je tak mocno, jak tylko się. Tajemnicy zniknięcia Balatoyów nigdy nie zdołano wyjaśnić.
- Chyba właśnie ją wyjaśniliśmy - powiedział Ash, patrząc na mnie i  na Calistę - Mam rację, dziewczyny?
- Tak, dokładnie - uśmiechnęłam się do niego wesoło.
- Bezsprzecznie - dodała wesoło i przyjaźnie Calista - Dzięki tobie oraz twoim przyjaciołom. Uratowaliście nie tylko mnie, ale i całą cywilizację.
- Bez nas też by sobie dała radę.
- Być może, jednak i tak dziękuję, przyjacielu. Mój jedyny, prawdziwy przyjacielu.
- O pardon! - wtrącił nagle Max - Chyba już nie jedyny, mam rację?
Calista zachichotała delikatnie.
- Masz rację, Max. Teraz już nie jedyny, choć zawsze najlepszy i chyba pierwszy, jakiego kiedykolwiek miałam.
To mówiąc wyjęła lupę i popatrzyła przez nią na Asha.
- Jak tak patrzę na ciebie, to myślę, że mam rację.
- Ciągle jeszcze masz tę lupę? - uśmiechnął się radośnie mój luby.
- O tak, a dlaczego bym jej nie miała mieć? - spytała wesoło Calista - A ty masz wciąż książkę ode mnie?
- Też pytanie. Oczywiście, że mam.
Uśmiechnęłam się lekko, gdy usłyszałam tę uwagę. O tak, książkę miał z pewnością. Mogłam to potwierdzić, gdyby mnie ktoś o to zapytał. Sama ją widziałam, podobnie jak dedykację, którą ona zawierała i która początkowo wywoływała we mnie lekką zazdrość, a obecnie raczej sprawiała mi wielką przyjemność. Dedykację, która szła tak:

Dla mojego jedynego prawdziwego przyjaciela
I najfajniejszego chłopaka na całym świecie.

Calista.


KONIEC

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...