środa, 20 grudnia 2017

Przygoda 001 cz. I

Przygoda I

Sprawa zaginionych ciasteczek cz. I


- Cześć, regionie Kanto! Ash z Alabastii nareszcie wrócił zwycięzcą, tak jak to kiedyś ci zapowiedział!
Takim oto triumfalnym i zarazem bardzo dzikim krzykiem Ash przywitał się ze swoją ojczyzną, kiedy wysiadał z samolotu.
- Czemu tak krzyczysz? - zaśmiała się Alexa, która to jako pierwsza z naszej wesołej gromadki wyszła za moim chłopakiem.
- Po prostu jestem szczęśliwy, że znowu widzę rodzinne strony. Poza tym chcę, żeby wszyscy dowiedzieli się, jakie szczęście mnie spotkało! - odpowiedział jej Ash głosem pełnym zapału.
- Jak będziesz tak wrzeszczał, to na pewno wszyscy się dowiedzą - mruknęła z lekkim politowaniem w głosie Bonnie, dołączając do nich.
- Nie przesadzaj, Bonnie - zaśmiałam się lekko, powoli opuszczając samolot - Ash zasłużył na to, aby móc sobie nieco powrzeszczeć.
- Dokładnie - dodał Clemont, stając obok młodszej siostry - Poza tym, jakby nie patrzeć, to my wszyscy powinniśmy być podekscytowani, że znaleźliśmy się w tym miejscu o tej porze.
- Co niby w tym ekscytującego? Miasto jak miasto - mruknęła panna Meyer, rozglądając się dookoła.
- To nie jest jakieś pierwsze lepsze miasto! To jest moje rodzinne miasto! To Alabastia! A ja wracam do niej jako zwycięzca! - zawołał radośnie Ash - I dlatego właśnie uważam, że mam prawo krzyczeć, ile tylko sił w płucach.
- Popieram! - zaśmiałam się radosnym tonem - Prawdę mówiąc, to ja również chcę pokrzyczeć!
Jak powiedziałam, tak zrobiłam i już po chwili, złożywszy dłonie w trąbkę, zawołałam przez nie:
- Cześć, Alabastio! Jestem Serena i przybyłam tu z moim chłopakiem, który niedawno został Mistrzem Pokemon!
Uważne spojrzenia ludzi wokół nas dały mi jasno do zrozumienia, że nasze okrzyki zwróciły uwagę osób kręcących się po lotnisku, jednakże zdegustowane miny niektórych pań i panów wyraźnie wskazywały na to, iż nasze dzikie wrzaski bynajmniej nie przypadły ludziom do gustu. Ale trudno, to już jest ich problem, nie nasz, pomyślałam sobie.
- Ależ wy macie energię! - zaśmiała się Alexa, powoli schodząc po schodkach samolotu na sam dół - Ale lepiej chodźcie, bo za chwilę zajdzie słońce, a my nie zdążymy dotrzeć do Centrum Pokemon przed zmrokiem.
- E! Nie ma wcale pośpiechu! Słońce nigdy nie zachodzi zbyt szybko - rzekł Clemont naukowym tonem, również schodząc po schodkach.
- Mimo wszystko lepiej chodźmy. Jakoś nie mam ochoty kusić losu i spać pod gołym niebem. A już na pewno nie po wycieczce samolotem - mruknęła Bonnie dołączając do brata, zaś Dedenne, siedzący sobie wygodnie w jej torbie, tylko to potwierdził.
Ja i Ash spojrzeliśmy na siebie wymownie, po czym złapaliśmy się za ręce, a następnie wesoło zbiegliśmy na sam dół, gdzie czekali już na nas przyjaciele.
Pierwszy dzień w regionie Kanto zapowiadał się fantastycznie.

***


Ponieważ podróż samolotem zajęła nam nieco czasu, a zachód słońca wbrew zapewnieniom Clemonta, pojawił się o wiele szybciej niż się go spodziewaliśmy, to wszyscy zgodnie uznaliśmy, iż dopiero następnego dnia ruszymy w kierunku domu Asha. Na razie cała nasza piątka zatrzymała się na noc w Centrum Pokemon, które znajdowało się w pobliżu lotniska. Na całe szczęście znalezienie w nim ładnego, pięcioosobowego pokoju nie stanowiło większego problemu, tym bardziej, kiedy znało się miejscową siostrę Joy, a Ash przecież ją znał. Sympatyczna pielęgniarka natychmiast ofiarowała nam klucze do pokoju i wzięła ze sobą nasze Pokemony, aby je zbadać. Jakąś godzinę później, podczas kolacji, oddała nam ona naszych podopiecznych zawiadamiając przy tym, iż są oni zdrowi oraz nic im nie dolega.
- Dziękuję. To najlepsza wiadomość, jaką mogliśmy usłyszeć - powiedział Ash, odbierając z rąk siostry Joy Pikachu, a z nim pokeballe z ukrytymi wewnątrz Pokemonami, które złapał w regionie Kalos.
Mój ukochany nie mógł się już doczekać chwili, w której pokaże je wszystkie profesorowi Oakowi.
- Tak, zgadzam się z tobą, Ash - zaśmiałam się, łapiąc w objęcia mojego Fennekina.
- Najlepsze wiadomości to dobre wiadomości, jak mówi pewne stare i mądre przysłowie - powiedział Clemont, odbierając pokeballa z Chespinem.
- To niedokładnie tak szło, braciszku - rzekła przemądrzałym tonem Bonnie, odbierając swojego Dedenne.
- Nieważne, jak co szło. Ważne, że wszystko jest w porządku - odparła na to pojednawczym tonem Alexa, która też odebrała od pielęgniarki swoje Pokemony - Poza tym lepiej wracajmy do kolacji, zanim nam wystygnie.
- Słusznie! Jak mamy się wyspać, to tylko z pełnym żołądkiem! - zaśmiał się Ash i ruszył biegiem w kierunku jadalni.
- To cały Ash - zachichotała Alexa i spojrzała na mnie - Będziesz miała z nim przechlapane, kiedy się już pobierzecie, Sereno.
Wiedziałam, że mówi żartem, dlatego odpowiedziałam jej z uśmiechem na twarzy:
- Nie wydaje mi się. Przynajmniej mam pewność, że zje wszystko, co mu ugotuję.
- Ale ty przecież nie umiesz gotować - zdziwiła się Bonnie.
Była to prawda, ale dla mnie nie stanowiła ona żadnego problemu.
- Nic nie szkodzi, zamierzam się nauczyć - powiedziałam.
- Jeśli chodzi o lekcje gotowania, to chętnie kilku ci udzielę - wtrącił radośnie Clemont.
- W takim razie będzie mnie szkolił sam mistrz - odpowiedziałam na to - Ale na razie darujmy sobie lekcje i chodźmy do jadalni, bo inaczej Ash wszystko nam zje.

***


Jakiś czas później byliśmy na miejscu, czyli w naszym pokoju. Były tam dwa piętrowe łóżka i jedno parterowe, które natychmiast zajęła Alexa. Clemont i Ash wybrali sobie piętrowe, podobnie jak ja i Bonnie. Ja spałam na górnym piętrze, zaś Bonnie na dolnym. Ash na swoim łóżku również wybrał górę, dzięki czemu przed snem nasze spojrzenia jeszcze nieraz się spotykały. Muszę tutaj gwoli ścisłości przyznać, że wybór Asha był motywowany nie tyle romantyzmem, co raczej takim praktycznym realizmem (a konkretnie to realną oceną sytuacji). Clemont cierpi bowiem na lęk wysokości, więc spanie na piętrze w jego przypadku nie wchodziło w grę. Poza tym dość często wiercił się na łóżku i zdawało mu się z niego wypaść, dlatego uznał, że jeżeli ma zlecieć, to przynajmniej z jak najmniejszej wysokości i Ash przyznał mu rację. Bonnie zaś było raczej wszystko jedno, na jakiej wysokości będzie spać, dlatego też łatwo się zgodziła, abym to ja zajęła górne łóżko, co sprawiło mi prawdziwą przyjemność.
Zanim jednak wszyscy położyliśmy się spać, to skorzystaliśmy z możliwości wzięcia gorącej kąpieli, na co podczas całej naszej podróży po regionie Kalos nie zawsze mogliśmy sobie pozwolić.
- Ach! Mówię wam, kochani, że nie ma to jak ciepły prysznic po męczących Mistrzostwach oraz długim locie samolotem - powiedział Ash, wychodząc powoli z łazienki w piżamie i ręczniku na głowie.
- Dodaj jeszcze do tego, że po bardzo obfitej kolacji - zachichotał Clemont, rozkładając się na swoim łóżku i wyjmując karty do gry - Nie wiem, jak ty możesz zasnąć z tak pełnym brzuchem.
- Lata praktyki, przyjacielu - odpowiedział mu Ash, sadowiąc się obok niego.
- Dobra, miło się gada, ale teraz pospieszcie się, moje panie, bo ja chcę zająć łazienkę i to na długo! - zawołała Alexa, patrząc na mnie i Bonnie.
Posłuchaliśmy więc jej rady i pobiegłyśmy obie do łazienki, aby wziąć kąpiel. Ja poszłam pod prysznic, natomiast Bonnie rozłożyła się wygodnie w wannie. Biorąc kąpiel musiałam przyznać Ashowi rację. Przyjemnie było zmyć z siebie cały ten kurz i brud, jaki dość dużą warstwą ulokował się na mojej skórze podczas wyprawy do Alabastii.
Nie chcąc blokować łazienki Alexie, ja oraz Bonnie uwinęłyśmy się bardzo szybko, po czym owinięte w ręczniki wróciłyśmy do pokoju po piżamy. Alexa siedziała wtedy na swoim łóżku bawiąc się aparatem fotograficznym, zaś Ash i Clemont grali sobie w wojnę, siedząc na łóżku tego drugiego. Nasze wyjście z łazienki jednak nie uszło uwadze mojego chłopaka, który widząc mnie w dwóch ręcznikach (jednym na głowie, a drugim owiniętym wokół reszty mojego ciała) zamarł z kartą w dłoni, popatrzył na mnie, po czym uśmiechnął się delikatnie na znak, że taki oto widok strasznie mu się podoba. Oddałam mu uśmiech jako odpowiedź, iż bardzo mnie jego opinia cieszy.
- Hej! Halo! Ziemia do Asha! Może już wrócisz do gry?! - zawołał nagle Clemont, machając przyjacielowi dłonią przed oczami.
- Co?! A tak, jasne! - zachichotał Ash - Wybacz, zamyśliłem się.
- Raczej zapatrzyłeś - zaśmiała się dowcipnie Bonnie - A jest rzeczywiście na co popatrzeć. Twoja dziewczyna przebrana za Arabkę. Nie codziennie możesz podziwiać takie widoki.
Poczochrałam wesoło Bonnie włosy, gdyż jej żart bardzo mnie ubawił, po czym obie poszłyśmy za parawan przebrać się w piżamy. Tymczasem Alexa poszła do łazienki i zgodnie z zapowiedzią, nie było jej bardzo długo, bo aż czterdzieści minut. Gdy już wróciła, to Ash z Clemontem dalej grali w karty, a ja z Bonnie siedziałyśmy na łóżku i malowałyśmy sobie paznokcie u nóg.


- Nie wiem, po jakie licho wy dziewczyny malujecie sobie paznokcie u nóg - powiedział nagle ni z gruszki, ni z pietruszki Clemont.
- Żeby ładnie wyglądać, to jasne - zaśmiała się w odpowiedzi Alexa, która właśnie za parawanem przebierała się w piżamę.
- No właśnie - odpowiadałam, potwierdzając jej słowa.
- Ale przecież i tak paznokci u nóg nikt nie widzi, bo są zasłonięte butami - wymądrzał się dalej Clemont.
- Owszem, ale nie zawsze tak jest i dlatego właśnie dziewczyna musi być przygotowana na sytuację, kiedy będzie mogła pokazać innym swoje paznokcie u nóg - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Właśnie. Wybacz, braciszku, ale w sprawach kobiecych jesteś kompletnym nieukiem - dodała Bonnie.
- I bardzo się z tego cieszę! - mruknął Clemont, a po chwili tak delikatnie zachichotał - Odezwała się dorosła kobieta. Sereno, obawiam się, że ty masz zły wpływ na moja siostrę.
- I bardzo się z tego cieszę, że ona ma na mnie zły wpływ - rzekła Bonnie - A poza tym nie jestem dzieckiem, braciszku. Ja jestem już kobietą. Zobaczysz, już niedługo przyprowadzę do domu pierwszego chłopaka.
- Pierwszego i zarazem też ostatniego, bo to będzie miłość od pierwszego wejrzenia i na całe życie - zachichotał Clemont, puszczając oczko Ashowi, a potem mnie.
Ash i ja zawtórowaliśmy mu śmiechem, gdyż mimo wszystko żart ten w połączeniu z pyskatymi słówkami Bonnie był naprawdę bardzo zabawny. Moja mała przyjaciółka jednak wcale nie uznała tego za dowcipne.
- Hej, nabijacie się ze mnie! To nie fair! Nie lubię was!
To mówiąc usiadła pod ścianą i zrobiła minę dowodzącą, że właśnie obraziła się na cały świat.
Jakiś czas później wszyscy poszliśmy spać.
- Dobranoc, Sereno - rzekł Ash, spoglądając na mnie z uśmiechem ze swego łóżka.
- Dobranoc, Ash. Słodkich snów - odpowiedziałam mu i wyciągnęłam w jego kierunku rękę.
Mój chłopak natychmiast uczynił to samo, po czym nasze dłonie się ze sobą splotły i nie rozłączały aż do samego rana.

***


Puk-puk!
- Zajęte! - zawołałam wesoło stojąc w piżamie przed lustrem i robiąc sobie makijaż.
- Osoby okupujące łazienkę proszone są teraz o zaprzestanie tego czynu i opuszczenie pomieszczenia w trybie wręcz natychmiastowym - odpowiedział mi zza drzwi Ash wesołym tonem.
- W celu?
- W takim celu, żebym ja mógł umyć zęby.
- Poczekaj na mnie, proszę, kochanie. Jeszcze tylko chwilkę!
- Uhm. Tak... Chwilkę, czyli jeszcze tak z pół godziny - odezwał się nagle niezadowolony głos Clemonta.
- Wszystko słyszałam! Clemont, dopiszę ci to do rachunku! - odparłam na to groźnym tonem (rzecz jasna, udawanym).
Na szczęście nie siedziałam w łazience aż tak długo, jak to zapowiadał mój przyjaciel, ale zaledwie kwadrans, dlatego też moi towarzysze podróży zdążyli się już przebrać z piżam w normalny ubiór, a gdy wyszłam, to Ash wparował szybko do łazienki, po czym zaczął myć zęby w trybie szybkim, ale zarazem i dokładnym. Sama nie wiem, jak mu się to udawało.
- A propos, wiecie, czym żołnierz myje zęby? - zaśmiała się Alexa.
- Nie, nie wiemy. Czym? - zapytałam z zainteresowaniem.
- Czym prędzej!
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
- A więc widocznie Ash jest żołnierzem, bo ciągle w taki sposób myje zęby - powiedziałam wesoło.
- Słyszałem to! - zawołał z łazienki Ash.
Chwilę później wszyscy zeszliśmy na dół, pożegnaliśmy się z siostrą Joy, której zwróciliśmy klucze od naszego pokoju, a następnie zadowoleni ruszyliśmy w swoją stronę.
- Obawiam się, że tutaj nasze drogi się rozchodzą - powiedziała jakąś chwilę później Alexa podchodząc do nas - Ty, Ash, na pewno chcesz iść do swojej mamy.
- Nie inaczej - odpowiedział jej zapytany - Zdążyłem się już za nią stęsknić.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- No, a ja chcę iść do laboratorium profesora Oaka, aby móc jak najszybciej przeprowadzić z nim wywiad - rzekła Alexa.
- Obawiam się, że nie zrobisz tego zbyt szybko - zaśmiał się mój chłopak - Jak profesor zacznie o sobie opowiadać, to trudno go uciszyć.
- A więc jesteście w czymś do siebie podobni - zachichotałam wesoło - Bo tobie też rzadko buzia się zamyka.
- Tak. I jestem z tego bardzo dumny - odpowiedział mi na to Ash - Poza tym musimy być do siebie na swój sposób podobni.
- Dlaczego? Profesor Oak to twój krewny? - zapytałam.
- Nie, ale jestem moim ojcem chrzestnym.
- Ojcem chrzestnym? - zdziwiliśmy się wszyscy.
- Nic nam na ten temat nie mówiłeś - powiedziałam zdumiona.
- Bo nikt mnie nie pytał - odpowiedział Ash takim tonem, jakby to było coś oczywistego.
- Rozumiem. Tak czy inaczej, na mnie już chyba pora - rzekła Alexa i podała każdemu z nas dłoń na pożegnanie - Wspaniale się z wami bawiłam.
- My z tobą również - odpowiedziałem jej wesołym tonem - Alexa, liczymy na kolejne spotkanie.
- Ja także - zawołała radosnym głosem Alexa - A zatem do zobaczenia, moi kochani!
To mówiąc pomachała nam ręką na pożegnanie i pobiegła przed siebie, w kierunku swego celu.


Ash złapał głęboko powietrze w płuca.
- Ach... Nie ma to jak powietrze Alabastii!
- Szkoda, że Alexa nie idzie z nami - powiedziała smutno Bonnie.
- Tak, ja również tego żałuję - odpowiedziałam - Ale cóż... Każdy ma swoje sprawy do załatwienia.
- A zatem i my ruszajmy załatwić swoje sprawy! - powiedział radośnie Ash.
- A pamiętasz chociaż, jak trafić do swojego domu? W końcu już długo w nim nie byłeś - zapytał Clemont.
- Właśnie. A co, jeśli zabłądzimy? - spytała Bonnie.
- Nie zabłądzimy, Bonnie! Znam tę drogę tak dobrze, że mógłbym nią iść z zamkniętymi oczami! - zaśmiał się Ash - Za mną, przyjaciele! Dom mojej mamy jest w tamtą stronę!
To mówiąc ruszył wesoło przed siebie. Chwilę później pobiegłam za nim, śmiejąc się przy tym wesoło. Za mną biegła radośnie Bonnie, a na samym końcu Clemont, jak zwykle mający trudność z dogonieniem naszej trójki.
Szliśmy tak z jakąś godzinę przez las. Ash rozglądał się wówczas wesoło po całej okolicy napawając oczy jej widokiem.
- Ach, ten las! Tyle tu wspomnień! Pamiętam doskonale, jak pierwszy raz tu podróżowałem. Czy widzicie tę rzekę? To tutaj poznałem Misty, moją pierwszą towarzyszkę podróży. O! A w tym miejscu Pikachu pokonał całe stado dzikich Spearowów, którym się naraziliśmy. Pamiętasz to, Pikachu?
- Pika-pika! - odpowiedział mu jego Pokemon.
- Tędy zaś prowadzi ścieżka do mego domu - pokazał palcem Ash - A tamta prowadzi do centrum miasta i do restauracji „U Delii“! Należy ona do mojej mamy, ale dzisiaj jest niedziela, więc zakładam, że mama jest w domu i czeka na nas.
- Nie wiedziałam, że twoja mama ma restaurację - zdziwiłam się.
- Odziedziczyła ją po swojej mamie, a mojej nieżyjącej babci - wyjaśnił Ash - A kiedy babcia jeszcze żyła, to mama pomagała jej w prowadzeniu interesu. Nie miały łatwo, w końcu robiły to same.
- Ale jak to, same? - zdziwiła się jego słowami Bonnie - A dziadek nie mógł im pomagać?
Ash opuścił smutno głowę, po czym powiedział:
- Dziadek opuścił babcię i mamę, aby szukać przygód po świecie. Nie był zbyt rodzinnym typem.
- Ale jak to, opuścił? - zapytał zdumiony tymi słowami Clemont - Tak po prostu?
- No właśnie, tak po prostu. Tak po prostu któregoś dnia wyszedł z domu, aby już nigdy więcej do niego nie wrócić.
- To po prostu podłe! - zawołała Bonnie oburzona tym, co usłyszała - Jak w ogóle można coś takiego zrobić?!
- Nie mam pojęcia, Bonnie, ale wiem tylko tyle, że mój ojciec też nie był zbyt rodzinnym typem - odpowiedział jej Ash, zamyślając się.
- Co masz na myśli? - zapytała Bonnie.
Ja jednak już wiedziałam, o co chodzi Ashowi. Podeszłam do niego bliżej i spytałam:
- Pamiętasz jeszcze ojca?
- Nie. Nigdy go nie widziałem na oczy - odpowiedział mi mój chłopak smutnym tonem - Zostawił on mamę zanim się urodziłem. Mama twierdzi, że on nigdy nie chciał zostać ojcem. Chciał wędrować po świecie i spełniać się jako trener Pokemonów. Chciał też, żeby mama mu towarzyszyła, co było niemożliwe, bo babcia umarła i nie było komu zajmować się restauracją. Mama musiała więc zostać na miejscu. Poza tym bardzo chciała stworzyć rodzinę, jaką sama nigdy w dzieciństwie nie miała. Niestety... Moja mama podzieliła los swojej matki, a mojej babci.
- Historia lubi się powtarzać - rzekł smutnym głosem Clemont.
- A tak... A tak, masz rację - pokiwał głową Ash - Historia lubi się powtarzać.
Przyjrzałam się uważnie twarzy Asha. Choć starał się za wszelką cenę ukryć smutek, to był on aż nazbyt widoczny, a prócz tego w oczach powoli szkliły mu się łzy. Położyłam więc mu dłoń na ramieniu i powiedziałam:
- Przykro mi z powodu tego, co się stało. Ale pamiętaj, Ash. Nie jesteś sam. Masz nas.
- Właśnie, stary! Masz nas, swoich przyjaciół i to się nigdy nie zmieni - dodał przyjaźnie Clemont.
- I masz jeszcze Pikachu oraz swoją mamę! - zawołała Bonnie.
- De-de-ne! - zapiszczał Dedenne.
- Pika-pika! Pika-chu! - dodał Pikachu.
Ash uśmiechnął się do nas, po czym otarł ręką oczy i powiedział:
- Dobrze, ale dość już tych wspomnień! Pora ruszać dalej! Mama na pewno na nas już czeka!


Ciesząc się, że poprawiłam jakoś humor mojemu chłopakowi zaczęłam iść razem z nim wzdłuż ścieżki, zaś Clemont i Bonnie radośnie zaczęli iść tuż za nami.
Jakiś czas później Ash zapomniał o tym smutnym temacie, który niedawno poruszaliśmy i zaczął sobie żartować:
- Wiecie, tak dawno tu nie byłem, że zaczynam się czuć jak żołnierz, który właśnie powraca z trwającej kilka lat wojny.
Zachichotałam lekko słysząc to dość niezwykłe porównanie.
- A wiesz, że żołnierze wracający z wojenki zwykle coś śpiewają? - zapytałam wesoło - Może ty też coś zaśpiewasz?
Ash zastanowił się przez chwilę, po czym odpowiedział:
- A czemu nie? Bardzo chętnie to zrobię. Niech no tylko pomyślę, co by pasowało do tej sytuacji?
Chwilę później mój chłopak znał już odpowiedź na to pytanie, gdyż zaczął śpiewać:

Jedziesz na wojnę, nieboże.
Jedziesz na wojnę.
Noce będą ci na dworze, a dzionki znojne.
Noce będą ci na dworze, a dzionki znojne.
Jedziesz na wojnę, nieboże.
Jedziesz na wojnę.

Znajdziesz po wojnie, nieboże.
Znajdziesz po wojnie.
Znajdziesz pustki w swej komorze.
Znajdziesz po wojnie.
Pustki z powrotem w komorze.
Ran w skórze hojnie.
Znajdziesz po wojnie, nieboże.
Znajdziesz po wojnie.!


Ash spojrzał na nas, po czym wesoło się zaśmiał.
- Wiem, beznadziejna piosenka.
- Beznadziejna? Nie wydaje mi się, Ash - odpowiedziałam wesołym głosem - Raczej dość starodawna, ale ładna.
- Mnie tam się ona podobała - poparł mnie Clemont.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
- Ja tam wolę weselsze piosenki - mruknęła złośliwie Bonnie - Znasz jakieś takie bardziej wesołe?
W oczach Asha ukazał się wesoły, figlarny błysk.
- Naturalnie, że takie znam. Jak najbardziej. Wiesz, moja mama bardzo lubiła śpiewać wesołe piosenki i uczyła ich mnie. Potem oboje darliśmy japy, ile tylko było sił w płucach.
- To może zaśpiewaj nam jedną z tych wesołych piosenek! - zawołała Bonnie.
- Ależ proszę cię bardzo - zachichotał Ash i zaczął śpiewać, podrygując przy tym wesoło:

Lat dwadzieścia miał mój dziad.
Był on wtedy chłopak rad.
Tam w ustroniu spotkał raz
Młode dziewczę cudnych kras.
Gdy do serca tulił ją,
Słowik nucił piosnkę swą...
Odtąd już wśród serca drżeń
Śpiewali w noc i w dzień...

Jeszcze raz, jeszcze raz, ptaszku mój
Zanuć mi ten swój śpiew.
Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz,
Niech w mych żyłach szumi krew...
Ach, niech w mych żyłach szumi krew...

Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz
Niech słowika brzmi śpiew.
Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz,
On mi tak rozpala krew.

Jeszcze raz, jeszcze raz, ptaszku mój
Zanuć mi ten swój śpiew.
Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz
Nuć cudownie miłości mej.

Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz
Zanuć mi swoją pieśń.
Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz
Chwilę szczęścia i radość nieś.



Lecz minęło wiele lat.
Z chłopca był już stary dziad.
Tam w ustroniu szukał znów
Swych młodzieńczych, cudnych cnót.
Lecz słowika zamilkł śpiew
I zastygła w żyłach krew.
Westchnął dziadek, otarł łzę,
Tak nucąc piosnkę tę...

Jeszcze raz, jeszcze raz, ptaszku mój
Zanuć mi ten swój śpiew,
Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz,
Niech w mych żyłach szumi krew...

Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz
Niech słowika brzmi śpiew.
Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz,
On mi tak rozpala krew.

Jeszcze raz, jeszcze raz, ptaszku mój
Zanuć mi ten swój śpiew.
Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz
Nuć cudownie miłości mej.

Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz
Zanuć mi swoją pieśń.
Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz
Chwilę szczęścia i radość nieś.

Ash zaśpiewał tę wesołą piosenkę tak pięknym i niemalże operowym głosem, że aż musiałam zaklaskać, gdy zakończył swój występ. Chłopak zaś ukłonił mi się lekko i powiedział:
- Dziękuję, dziękuję. Tylko, proszę, nie pchać się po autografy! Dla każdego wystarczy.
Razem z Clemontem i Bonnie pokiwaliśmy głowami z lekkim politowaniem. No cóż, Ash lubił się czasami wygłupiać, ale między innymi za to również go kochałam. Trudno mi było nie lubić tej jego cechy, bo w końcu dzięki niej zawsze mieliśmy powody do radości.
Szliśmy tak jeszcze z pół godziny, aż w końcu zobaczyliśmy piękny domek z ogródkiem.
- Widać już mój dom! - zawołał radośnie Ash - Jesteśmy na miejscu!
To mówiąc odwrócił się w moją stronę i złapał mnie z miłością za rękę.
- Chodź, Sereno. Chodźmy do domu.
Uśmiechnęłam się do niego radośnie i po chwili oboje biegliśmy w stronę domu mego chłopaka, trzymając się przy tym za dłonie. Clemont i Bonnie wiernie kroczyli tuż za nami.


- Hej, mamo! Jesteśmy! - wołał Ash, kiedy przebiegł przez furtkę do środka.
Nagle na Mistrza Pokemonów skoczył z rozpędu jakiś przesłodki Pokemon, przypominający z wyglądu małego, zielonego dinozaura z ogromną, złotą cebulą na swym grzbiecie. Stworek ten przewrócił Asha na ziemię, po czym zaczął go radośnie lizać po twarzy.
- No proszę, Bulbasaur! Dawno się już nie widzieliśmy, przyjacielu! - ucieszył się mój chłopak na widok Pokemona.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu, z którym Bulbasaur chwilę później również się przywitał.
Ash podniósł się z ziemi i wtedy zobaczyliśmy, jak podchodzi do nas radośnie jakaś bardzo ładna kobieta w białej bluzce, fioletowej spódnicy i różowym fartuchu ogrodniczym. Na głowie miała słomkowy kapelusz, zaś w ręku konewkę z wodą.
- Ash, mój synku! - zawołała kobieta radosnym tonem - Tak się cieszę, że już wróciłeś!
- Ja też się cieszę, mamo!
Delia Ketchum, gdyż to nią była ta kobieta, podeszła do Asha i przytuliła go mocno do piersi.
- Tak się cieszę, synku, że już jesteś. Tak bardzo się cieszę, kochanie moje! Stęskniłam się za tobą.
- Ja również tęskniłem, mamo, ale zaraz znowu zaczniesz za mną tęsknić, jak mnie udusisz.
Pani Ketchum zachichotała wesoło, po czym wypuściła syna z objęć, lekko czochrając mu przy tym dłonią włosy. Przyznam się, że w tamtej chwili bardzo zazdrościłam Ashowi. Moja mama nigdy tak czule nie okazywała mi swoich uczuć. W ogóle rzadko kiedy to robiła. Była mniej wylewną i czułą osobą niż mama Asha, co oczywiście nie oznaczało, że jej nie kochałam. Po prostu w tej chwili poczułam w sercu delikatnie ukłucie zazdrości, które jednak trwało tylko minutę, może dwie.


Delia spojrzała na nas i powiedziała:
- A więc to są, synku, twoi nowi przyjaciele. Bardzo się cieszę, że mogę was wreszcie poznać osobiście.
- Nam również miło panią poznać, pani Ketchum - zawołałam wesoło - Ash wiele nam o pani opowiadał.
- Miło mi to słyszeć, Sereno - powiedział serdecznie Delia Ketchum - Dobrze zapamiętałam twoje imię?
- Oczywiście, proszę pani. Jestem Serena Evans.
- Ja jestem Clemont Meyer - wtrącił się do rozmowy Clemont.
- A ja Bonnie Meyer. Clemont to jest mój starszy brat - dodała Bonnie, która bardzo nie lubiła być spychana na dalszy plan.
- Cieszę się, że wreszcie mogę was poznać, moi mili - powiedziała pani Ketchum - Zapraszam was do środka. Wejdźcie, na pewno jesteście głodni.
- Jeszcze jak - zawołał wesoło Ash w imieniu nas wszystkich - Zjadłbym teraz Rapidasha z kopytami oraz stajnią.
- Ash, błagam cię. Przecież dzisiaj rano jadłeś naprawdę obfite śniadanie - powiedziałam kiwając z politowaniem głową.
- Możliwe, ale teraz jest południe, a nie ranek, więc mam prawo być głodny.
Pani Ketchum zaśmiała się wesoło i zaprowadziła nas wszystkich do środka. W ogródku pozostał jedynie Mr. Mime, Pokemon przypominający clowna, którego Ash kiedyś złapał i zostawił swojej mamie, aby jej pomagał w pracy.
Musiałam przyznać, że mama Asha potrafi utrzymać w swoim domu wręcz wzorowy porządek, choć zdecydowanie daleko jej do pedantyzmu, na szczęście. W żadnym kącie nie dostrzegłam ani śladu pajęczyn czy też kurzu, do tego każdy przedmiot miał tutaj swoje miejsce. Na szczęście zachowanie pani Ketchum nie wskazywało na to, aby była ona fanatyczką porządku. Dzięki Bogu, gdyż fanatyzm jest po prostu przerażający, a ludzie się nim kierujący raczej mnie odstraszali. Moja mama jest właśnie kimś takim. Nie, żebym jej nie kochała, jednak miała swoje wady, zaś to jej zamiłowanie do porządku było czasami męczące. Mama Asha z kolei, chociaż zawsze ceniła sobie porządek, to jednak nigdy nie przekraczała granic dobrego smaku (tak przynajmniej twierdził Ash), co sprawiało, że z miejsca ją polubiłam.
- Jaki piękny dom! - powiedziała Bonnie to, co ja właśnie myślałam.
- Zgadzam się! Jest po prostu wspaniały - dodałam - Pani Ketchum, jest pani wspaniałą gospodynią.
- Dziękuję ci, kochanie. Ty także nią będziesz, kiedy już wyjdziesz za mojego syna.
Zarumieniłam się lekko słysząc jej słowa, sam Ash również spiekł raczka. To było nieco dziwne. Jego mama nie tylko, że mnie z miejsca zaakceptowała, to jeszcze w delikatny sposób planowała naszą wspólną przyszłość. Nie zdziwiłabym się, gdyby już obliczała sobie, za ile lat zostanie babcią. Trudno mi jednak było mieć jej to za złe. Delia Ketchum posiadała w sobie coś tak bardzo ujmującego i wspaniałego, że pokochałam ją od pierwszej chwili, gdy ją ujrzałam. Wiedziałam więc, iż nie jestem w stanie się na nią gniewać. Za nic w świecie. Choć rozumiałam też Asha, gdy mi mówił, że mama czasami go zawstydza. Ale widocznie kochające matki już tak mają.
- Rozgośćcie się tu, proszę, a ja przez ten czas przygotuję dla was drugie śniadanie - powiedziała mama Asha - Mam już placek domowej roboty oraz gorącą czekoladę. A później upiekę dla was ciasteczka.
- Ciasteczka, mamo?! - zawołał wesoło Ash - A jakie ciasteczka?
- Jakie tylko chcesz, synku. Twój powrót do domu to jest wielka uroczystość, więc trzeba ją uczcić - odpowiedziała mu pani Ketchum.
- A mogą być te pyszne ciastka z kawałkami czekolady?
- Oczywiście, synku. Co tylko chcesz.
Pani Ketchum uśmiechała się w taki sposób, w jaki uśmiechał się Ash. Oboje zresztą są do siebie niesamowicie podobni. Przede wszystkim w sprawie oczu. Mój chłopak ma oczy swojej mamy. Piękne oczy koloru orzechowej czekolady, za którą wręcz przepadałam. Gdybym miała jeszcze wątpliwości, czy pani Delia jest mamą Asha, to na pewno by się one teraz rozwiały. Ten uśmiech, te same oczy, podobny nos, a także niesamowicie uroczy, choć nieco szelmowski błysk w spojrzeniu. Podobieństwo między nimi było zatem aż nazbyt widoczne.
Mama Asha poczęstowała nas wszystkich plackiem i gorącą czekoladą, potem zaś postanowiła pójść upiec nam ciasteczka.
- Pomogę pani! - zawołałam radośnie, zrywając się z kanapy.
- Ależ nie chcę cię kłopotać, kochanie - powiedziała pani Ketchum.
- To żaden kłopot. Ja bardzo lubię piec - wyjaśniłam wesoło.
- To prawda! Serena umie piec wspaniałe ciastka - zawołał Ash - Ma do tego rękę.
- Potwierdzam z prawdziwą przyjemnością - dodał Clemont.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, który podobnie jak jego trener wciąż pamiętał moje wypieki.
- Skoro tak, to zapraszam cię do kuchni, kochanie. Zobaczymy, czy mój syn mówi prawdę i rzeczywiście jesteś tak dobrym piekarzem, jak się chwalisz.
W głosie kobiety nie wyczułam nawet nutki złośliwości. Raczej żart, a także lekkie droczenie się ze mną. Postanowiłam więc iść za ciosem i zapytałam:
- Czy to wyzwanie, pani Ketchum?
- Owszem, panno Evans - zaśmiała się mama Asha.
- W takim razie przyjmuję je!
- I dobrze! Zobaczysz, pokonam cię jedną ręką!
- A ja panią nawet bez użycia rąk!
Delia Ketchum popatrzyła na mnie w taki sposób, w jaki Ash patrzył na mnie, gdy chciał się podroczyć. Wiedziałam dzięki temu, że obie na pewno zostaniemy serdecznymi przyjaciółkami.


C.D.N.












4 komentarze:

  1. Witaj :)
    W końcu po długich perypetiach wróciłam :) Liczyłam na dobry rozdział i widzę, że się nie przeliczyłam :) Wiesz jak uwielbiam Twój styl pisania :)
    Jedyne do czego mogłabym się przyczepić, to, zgodnie z opiniami poprzedników, zbyt mała ilość konkretnej akcji, ale liczę, że gdy przeczytam kolejny rozdział, to sprawa zaginionych ciasteczek zacznie się rozwijać :)
    Oczywiście rozdział jako całość jest naprawdę cudowny i szczególnie rozbawia mnie Bonnie i jej przekomarzanki ze wszystkimi oraz mama Asha jako "przyszła teściowa" Sereny :D
    Historia wciąga coraz bardziej, jestem bardzo ciekawa dalszego jej ciągu, dlatego już niedługo przejdę do kolejnego rozdziału :)
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda że nie ma dalszych przygód asha chciałbym bym żeby zobaczyć dalsze przygody oczywiście z oryginalnym ashem 🙂 tak bardzo bym chciał 😉

    OdpowiedzUsuń
  3. Ash jest z Sereną na to czekałem

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...