niedziela, 28 października 2018

Przygoda 118 cz. II

Przygoda CXVIII

Udane wakacje cz. II


Statkiem dopłynęliśmy do Niemiec, skąd potem przesiedliśmy się do autokaru podróżnego, którym dojechaliśmy na miejsce, czyli do Łeby. To była naprawdę bardzo przyjemna podróż i to wbrew temu, co opowiadał nam John Scribbler, chociaż Ash zauważył, że to dotyczyło podróży po całej Polsce, a nie tylko podróży z jednego kraju do Polski, więc cóż... Mieliśmy wielkiego farta, że nam się udało trafić na jakiś porządny pojazd i godziwe warunki podróży.
Tak czy inaczej naprawdę mieliśmy bardzo przyjemną podróż, a potem też dotarliśmy do bardzo przyjemnego miejsca, którym była Łeba. Nie będę ukrywać, to miasto było rzeczywiście zachwycające i wręcz od pierwszej chwili, kiedy tylko je zobaczyłam, poczułam do niego ogromną sympatię. Te piękne widoki, te wszystkie budynki, połączone z piękną, słoneczną pogodą dodającą uroku ulicom oraz ludziom, które po nich chodzą... Tak, John nas zdążył uprzedzić, abyśmy nie liczyli na to, iż w tym miejscu będzie ciepło, bo w Polsce bywa często chłodno i to nawet latem, ponieważ zimny prąd skandynawski idzie na ten kraj z północy, a prócz tego należy też pamiętać o prądzie syberyjskim, który idzie ze wschodu.
- Mówię wam, ten kraj po prostu miał pecha w ustawieniu się i to od samego początku. A to wszystko dlatego, że jak Lech, Czech i Rus oraz ich przyrodni brat Deutschland zakładali swoje kraje, to poszli każdy w swoją stronę, a Lech leniuch pozostał na miejscu, mając wszystkich braci z każdej strony - pomijając stronę północną, skąd miał morze i prądy skandynawskie. Ale cóż, Lech zawsze był leniem, a do tego jeszcze nigdy też nie grzeszył inteligencją, bo postanowił, głupek jeden, usiąść sobie na swojej miedzy, gdzie znalazł się pomiędzy Ruskimi a Niemcami, nie mówiąc już o tym, że na południu miał Pepiczków, to znaczy Czechów. No i efekty tego mamy do dzisiaj, a objawiają się one m.in. poprzez kiepski klimat. Więc w Polsce jest albo upał jak na pustyni, albo zimno jak na Syberii. Także nie liczcie na zbyt wiele w sprawie klimatu, moi kochani. Ale jeśli chodzi o widoki i atrakcje, to cóż... W tej sprawie, to ja mogę was zapewnić, że nie będziecie niczego żałować. Wiem, co mówię, bo się tam wychowywałem od najmłodszych lat. To jest jedno z najpiękniejszych miejsc na całym świecie i chętnie czasami tam wracam, choć nie chciałbym tam znowu mieszkać na stałe. Za dobrze mi w Kalos, abym miał je opuszczać. Ale cóż... Pojechać tam od czasu do czasu, to co innego. I dlatego tym chętniej polecam wam Łebę jako miejsce godne zwiedzenia.
Tak właśnie mówił nam John na niedługo przed naszym wyjazdem i nie będę ukrywać, że po zobaczeniu Łeby poczułam, że miał on rację, to miasto jest zdecydowanie jednym z najpiękniejszych miejsc na całym świecie, choć pierwszego dnia podróży nie mieliśmy okazji niczego zwiedzać. W końcu nie wiedzieliśmy, co mielibyśmy konkretnie zwiedzić, a poza tym bardzo się spieszyliśmy do miejsca, w którym to byliśmy umówieni z naszym drogim gospodarzem, a tym miejscem był Nowęcin, dzielnica Łeby, zawierająca w sobie niesamowitą atrakcję w postaci enklawy Pokemonów koni. Bardzo byliśmy jej ciekawi, a poza tym nie chcieliśmy, żeby jej właściciel musiał na nas czekać dłużej niż to było konieczne.
Gospodarz, pan Włodzimierz Ross okazał się być wysokim i starszym panem w wieku sześćdziesięciu-kilku lat, posiadaczem niebieskich oczu, gładko ogolonej twarzy i przyjemnego nosa, a także siwych włosów, które miał ostrzyżone na krótko i uczesane z lekkim przedziałkiem. Ubrany był elegancko, w czarny strój, białą koszulę na guziki oraz czerwony krawat. Czekał na nas w swoim domu, do którego bardzo łatwo trafiliśmy, ponieważ enklawa Pokemonów koni była tylko jedna w całym Nowęcinie, więc każdy umiał wskazać nam do niej drogę. A poza tym mieliśmy mapę od Johna, dlatego nie było szans na zabłądzenie.
Krótko mówiąc, dotarliśmy na miejsce bez najmniejszego trudu, a gdy już to zrobiliśmy, to zobaczyliśmy enklawę, która była pięknym miejscem, pełnym drzew, roślin i uroczych zwierząt typowych dla tych terenów. Prócz nich biegały tam także stada pięknych Pokemonów koni. Nie był to dla nas jakiś niezwykły widok, bo Rapidashe i Ponyty były nam dobrze znane, ale ich widok w Łebie sprawił nam ogromną przyjemność, gdyż poczuliśmy się dzięki temu w pewnym sensie jak w domu.
- Pięknie tutaj! - powiedziała Alexa, kiedy już dotarliśmy do enklawy i zobaczyliśmy Pokemony - Naprawdę pięknie.
- Oj tak... Piękna nie można temu miejscu odmówić - zauważył dość ponurym tonem Seiyi.
Młodzieniec najwidoczniej nie był zbytnio zadowolony, ale tak prawdę mówiąc, jakoś nie mieliśmy mu tego za złe. Przecież wciąż bardzo mocno przeżywał on stratę ukochanej, która była najważniejszą istotą w jego życiu, dlatego też nie umiał tak po prostu zapomnieć o tym, że jej nie ma i czerpać radości z czegokolwiek, nawet z tak pięknego widoku jak ten.
- Och, stary - powiedział do Seiyiego Ash - Rozumiem, że taki widok cię nie rusza. Nie w sytuacji, w jakiej się znalazłeś. Ale chyba nie żałujesz, że wtedy zamieniłem ci truciznę na sodkę?
- Nie, w żadnym razie tego nie żałuję - odpowiedział mu Seiyi - Wiem doskonale, że Minako by tego nie chciała. Ale też trudno mi jakoś to tak po prostu przetrwać.
- Wiem, co czujesz - powiedziałam ponuro - Sama przez pewien czas myślałam, że Ash nie żyje i uwierz mi, wtedy także chciałam się zabić z tego powodu. Ja jednak nie miałam nikogo, kto by mnie ocalił i przeżyłam chyba tylko dlatego, że tam na górze ktoś mnie lubi.
- No widzisz. Sama więc rozumiesz, że nie można tak łatwo zapomnieć o tym, że nigdy więcej nie zobaczysz osoby, którą kochasz i która tak wiele dla ciebie znaczyła. Nigdy nie usłyszysz jej głosu, nigdy nie zobaczysz jej uśmiechu... To jest trudniejsze niż można to sobie wyobrazić.
- Wiem, ale mimo wszystko na swój sposób ja cię rozumiem, bo sama przeżywałam coś podobnego.
- Ale twój ukochany jednak przeżył i żyje dalej. A Minako nie żyje i nikt mi jej nie przywróci do życia, bo ono się skończyło i to na zawsze.
- Zaraz nam się skończy życie na zawsze, jeśli nie zejdziemy gdzieś na jakieś ubocze - powiedziała nagle Alexa.
Zaintrygowani jej słowami rozejrzeliśmy się i zauważyliśmy, że oto w naszym kierunku gna właśnie stado Rapidashów, więc szybko zeszliśmy im z drogi, aby nie skończyć pod ich kopytami.


- O rany! Było blisko! - jęknął Ash.
Pikachu przytulił mocno do siebie Buneary i zapiszczał z niepokoju, lekko ocierając sobie łapką pot z czoła.
- Nie ma co, było faktycznie blisko - powiedziałam - A myślałam, że tylko Rhyhorny mogą człowieka stratować na śmierć. A tu proszę, co się dzieje.
- Mimo wszystko musisz przyznać, że pięknie wyglądają te Rapidashe galopujące całym stadem - rzekł mój luby.
- Nie będą takie piękne, jak cię stratują - rzuciłam złośliwie.
- No, w takim wypadku, to rzeczywiście ich piękno może ulecieć jak powietrze z balonika - zaśmiała się Alexa.
- Zamiast tak stać i gadać, to lepiej znajdźmy dom pana Rossa - rzekł nagle Seiyi - Pewnie już na nas czeka.
- Nie inaczej - Ash spojrzał na zegarek i uśmiechnął się lekko - Już najwyższy czas na obiad.
- Och, Ash - zaśmiałam się - Czy ty ciągle myślisz tylko o jedzeniu, gdy sprawdzasz godzinę?
- A o czym mam myśleć? - zachichotał mój luby.
- Pika-pi! Pika-chu! - zapiszczał nagle Pikachu ostrzegawczo.
Spojrzeliśmy w kierunku, skąd przygalopowało przed chwilą całe stado Rapidashów i zauważyliśmy, że oto właśnie z tego samego miejsca pędzi kolejny Pokemon koń, a na jego grzbiecie siedzi jakaś dziewczyna w stroju do konnej jazdy. Była wyraźnie przerażona, bo próbowała ciągnąć za lejce i zatrzymać swego wierzchowca, ale nic jej to nie dało, gdyż ten dalej dawał susy przed siebie.
- Na pomoc! Niech mi ktoś pomoże! Kala, gdzieś ty jesteś?! Gabryś! Ratunku! - krzyczała przerażona kobieta.
Rapidash, na którym siedziała gnał przed siebie z zawrotną szybkością i nie chciał się zatrzymać, pomimo usilnych prób, które to podejmowała biedna dżokejka. Byliśmy tym widokiem przerażeni i rzecz jasna chcieliśmy pomóc, ale jako pierwszy z szoku ocknął się Seiyi, który podbiegł szybko do Rapidasha, wskoczył mu na grzbiet tuż za tajemniczą dziewczyną, złapał szybko za lejce i szarpnął je mocno, aż Pokemon stanął dęba i zaczął mocno wierzgać kopytami.
- Skacz! - zawołał Seiyi do dziewczyny.
Ta była w niezłym szoku i przez chwilę nie wiedziała, co ma zrobić, ale w końcu posłuchała go i zeskoczyła z konia korzystając z faktu, że akurat stoi on w miejscu. Potem Ash szybko dobiegł z Pikachu do Rapidasha, który wciąż stawał dęba, bo Seiyi szarpał go za lejce i nie dawał mu galopować, a jednocześnie z trudem utrzymywał się w siodle. Ash zaś złapał zwierzę za wędzidło przy pysku i próbował jakoś go przytrzymać.
- Spokojnie, ty ognisto-grzywa chabeto! - zawołał mój luby - Weź się przestań tak rzucać!
- Pika-pika! Pika-chu! - piszczał Pikachu.
Chwilę później dało się słyszeć tętent kopyt i podjechała do nas kolejna osoba. Była nią jakaś młoda szesnastolatka w białej koszulce, niebieskich dżinsowych spodenkach odsłaniających jej całkiem zgrabne i wydepilowane nogi (widać lubiła dbać o siebie), jak również i brązowe buty. Dziewczyna miała ciemno-brązowe włosy, a prócz tego dwoje oczu o niebieskiej barwie, w których to widać było wyraźny niepokój.
- Shizuku, czy nic ci nie jest?! - zapytała przerażona w kierunku osoby, którą właśnie ocaliliśmy.
- Nie, nic... Trochę się poobijałam, ale przede wszystkim najadłam się strachu - odpowiedziała jej dziewczyna, podnosząc się z ziemi.
Teraz dopiero miałam okazję się jej przyjrzeć. To była Azjatka o nieco żółtawej twarzy, brązowych oczach i czarnych włosach spiętych w kitkę, ale nie to było dla mnie najbardziej niezwykłe, bo bardziej od tego zaszokował mnie fakt, że doskonale znałam tę dziewczynę. No, może nie tak doskonale, ale zawsze znałam.
- Shizuku? - zapytałam zdumiona.
Azjatka spojrzała na mnie wyraźnie zaintrygowana moim pytaniem.
- A tak, Shizuku. Tak mam na imię - odpowiedziała mi - A co? Nie podoba ci się?
Nagle ją również schwycił niezły szok. Widać teraz i ona mnie poznała.
- O rany... Serena!
- Witaj, Shizuku! - zawołałam wesoło.
Już po chwili obie wpadłyśmy sobie w objęcia i uściskałyśmy się czule.
- Niesamowite! Serena Evans tutaj, w tym odległym od Hoenn miejscu - mówiła wesoło dziewczyna - Co ty tu robisz?
- Jestem na wakacjach, razem z Ashem. A ty?
- Ja też jestem na wakacjach, ale nie spodziewaliśmy się ciebie tutaj.
- Ani ja ciebie, Sereno.
- Widzę, że się znacie - powiedziała do nas nieznajoma dziewczyna, która właśnie zeskoczyła ze swego konia.
- Tak, to jest moja dobra znajoma z regionu Hoenn - odpowiedziała jej Shizuku - Dziewczyna wielkiego detektywa, który jak widzę, też tutaj jest wraz ze swoim wiernym Pikachu.
- Tak i właśnie znęca się nad biednym Huraganem - rzuciła ironicznie nieznajoma, patrząc w kierunku Asha, który to w towarzystwie Seiyiego (już stojącego na ziemi) z trudem uspokajał narowistego konia.
- Znęca? On ocalił twoją przyjaciółkę, którą ten wariat próbował zabić. Więc nie wiem, kto się tu nad kim znęca - zauważyła Alexa z dość kpiącym tonem w głosie.
Dziewczyna nie zwróciła na nią uwagę, tylko powoli wyjęła z kieszeni spodenek kostkę cukru, powoli podeszła do Rapidasha i podała mu ją. Koń powąchał ów przysmak zadowolony, po czym pochłonął go zaciekle.
- Mam nadzieję, że nie uszkodziliście Huragana podczas swojej akcji ratunkowej - powiedziała dziewczyna.
- Słucham?! - zapytał ze złością w głosie Seiyi - Słuchaj no, mała! To twoje bydlę o mały włos nie uszkodziłoby na zawsze twojej przyjaciółki! A ty zamiast się nią zająć, interesujesz się losem tego wariata?!
- Spokojnie, ja się tam wcale nie gniewam o jej brak zainteresowania - odparła na to Shizuku ironicznie - Dla Kaliny Ross konie są więcej warte od ludzi.
- Tak, przynajmniej nie gadają i nie wypominają mi niczego - burknęła dziewczyna nazwana Kaliną, po czym pogłaskała Rapidasha po łbie i dodała już spokojniejszym tonem: - Dobrze, że go nie biliście. On nie jest wcale zły. To wałach o duszy ogiera, który ciągle chce wszystkim pokazać, na co go stać. Ale jak dotąd nigdy nie traktował tak jeźdźców. Widać wyczuł, że Shizuku się go boi i postanowił to wykorzystać przeciwko niej.
- Oczywiście! Weź teraz jeszcze powiedz, że to moja wina! - rzuciła ze złością Shizuku.
- Nic takiego nie mówię, więc po co się złościsz?
- Bo mnie ktoś wkurza! Tych dwóch ocaliło mi życie, a ty nawet im za to nie podziękujesz!
- Sama przecież możesz to zrobić, prawda? W końcu to ciebie ocalili, nie mnie.


Shizuku spojrzała na chłopców przepraszającym tonem i dodała:
- Przepraszam was za kłopot i bardzo dziękuję. Uratowaliście mi życie.
- Cóż... Byliśmy w okolicy - uśmiechnął się lekko Seiyi.
- Taka nasza misja, pomagać każdemu w potrzebie - dodał Ash.
- Pika-pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu.
- O tak, zdecydowanie. Ty chyba masz to we krwi, Ash. Już drugi raz mi pomagasz w problemach - zaśmiała się Shizuku.
- Wy się znacie? - zapytał zdumiony Seiyi.
- Tak, znamy się - odpowiedział mu Ash - To jest Shizuku, nasza dobra znajoma z regionu Hoenn. Prowadziłem kiedyś sprawę jej chłopaka, Ashera, którego zamordował jego rzekomy przyjaciel.
Kalina spojrzała z ironią na Asha i powiedziała:
- Prowadziłeś sprawę? Ty?! Weź mnie nie rozśmieszaj. Jak ty możesz niby prowadzić jakąś sprawę? Przecież nie jesteś wiele starszy ode mnie.
- Ale za to bardziej wychowany, to na pewno - powiedziałam ze złością - Ash jest detektywem i to doskonałym, trzykrotnie odznaczonym za swoje zasługi dla policji i wymiaru sprawiedliwości!
- Ulala... To w waszym świecie dzieciuchów biorą do policji? Nieźle - powiedziała ironicznie Kalina.
- Ona mówi prawdę. Ash Ketchum jest znany w szerokim kręgach jako Sherlock Ash, detektyw nad detektywami - powiedziała Shizuku.
Nazwisko mojego chłopaka sprawiło, że panna Kalina nagle przestała się głupio uśmiechać i z miejsca spoważniała.
- Sherlock Ash? Ale chyba nie ten słynny Sherlock Ash ze sprawy tych anonimowych listów i aktorki Dianthy?
- Znasz tę sprawę? - zapytał zdumiony Ash.
- Oczywiście, John Scribbler mi o niej opowiadał - wyjaśniła Kalina podnieconym tonem - To była naprawdę niesamowita przygoda. A jak raz byłam na wakacjach w Kalos z moim chłopakiem, to poszliśmy razem do kina na film z Dianthą, który powstał na podstawie powieści Scribblera. I tam też spotkałam przypadkiem Dianthę. Dała mi autograf, a ja zapytałam ją o to, czy ta sprawa, o której opowiadał mi John, to prawda. Potwierdziła i mówiła, że ocaliłeś jej wtedy życie.
- Ocaliłem życie? Gruba przesada. Bardziej Serenie ocaliłem życie, bo to ją wtedy o mało nie zabili - wyjaśnił Ash.
- Serena?! - Kalina spojrzała teraz na mnie - Ale chyba nie ta Serena z Kalos, dziewczyna Sherlocka Asha, którą John Scribbler nazywał Watsonem w spódnicy?
- Obawiam się, że jednak ta sama - zaśmiałam się delikatnie - Jestem Serena Evans, dziewczyna Asha Ketchuma alias Sherlocka Asha.
- A ja jestem Ash Ketchum alias Sherlock Ash - dodał mój luby - A to są Pikachu, Buneary, Seiyi Amasau oraz Alexandra Marey alias Alexa, moja ciotka.
- Przypomnij mi o tym jeszcze raz, a wsadzę cię tyłem na tego konia i klepnę go przez zad - rzuciła dowcipnie Alexa, która bardzo nie lubiła, jak Ash nazywał ją swoją ciocią (co ją podobno postarzało).
- Daj spokój, Alexa. Tak mi się tylko powiedziało - zaśmiał się Ash.
Kalina spojrzała uważnie na mojego chłopaka, uważnie go lustrując wzrokiem od stóp do głów.
- Wyglądasz tak, jak cię opisywał John. To naprawdę wielka dla mnie przyjemność cię poznać.
Dziewczyna wyciągnęła do Asha rękę na powitanie.
- Jestem Kalina Ross, ale możesz mi mówić Kala. Wszyscy tak na mnie mówią.
- Miło mi cię poznać - odrzekł Ash, ściskając jej dłoń - Kala? To ładne zdrobnienie. Czy to na cześć księżniczki Kali z „Gumisiów“?
- Nie, raczej na cześć przybranej matki Tarzana, bo mój tata po prostu uwielbia książki Edgara Rice’a Burroughsa. W ogóle on uwielbia literaturą klasyczną, a ja mam to po nim. Zresztą ja jestem molem książkowym. Jak mnie wciągnie jakaś książka, to po prostu mogę ją czytać i czytać całymi godzinami. Oczywiście lubię też całą masę innych rzeczy, ale książki, to ja wręcz kocham i mogę je czytać godzinami.
- Znam to uczucie. Serena zresztą też.
- O tak - potwierdziłam - Jak mamy razem z Ashem czas, to lubimy sobie poczytać, a czasami też obejrzeć jakiś ładny film.
- Ja tam filmy rzadko oglądam, wolę dobrą książkę albo jazdę konną - odpowiedziała Kalina - Czasami chodzimy z Gabrysiem do kina, ale tylko na naprawdę dobre filmy, bo bardziej niż filmy wolę książki. I oczywiście też konie. Książki i konie, to są moja wielkie pasje. Choć ostatnio to nawet zainteresowała mnie koszykówka, ale to ze względu na mojego chłopaka, który gra w szkolnej drużynie koszykarskiej.
- A właśnie, gdzie ten powsinoga? - zapytała Shizuku, rozglądając się dookoła - Myślałam, że jechał razem z tobą.
- Bo jechał, ale jego Rapidash nadepnął nagle nogą na kretowisko i się wywrócił, więc musiałam jechać sama ci na ratunek - wyjaśniła Kala - Tylko się upewniłam, że nic Gabrysiowi nie jest, a potem bardzo szybko za tobą pojechałam. Zresztą on sam mnie o to prosił mówiąc, że z nim wszystko jest w porządku.
- Mam tylko nadzieję, że rzeczywiście jest - powiedziała z niepokojem w głosie Shizuku - Nie chciałabym, żeby przeze mnie coś mu się stało.
- Spokojnie, tylko lekko się poobijał, nic więcej - odpowiedziała Kala - Zresztą już nie pierwszy raz spada z konia. Swego czasu, to nieraz zaliczył glebę. Ja również, skoro już o tym mowa. Mówię wam, te Rapidashe oraz Ponyty są wspaniałe i piękne, a do tego też bardziej inteligentne niż zwykłe konie. Bo konie są bardzo inteligentne, ale Pokemony konie jeszcze bardziej inteligentne, tylko problem z nimi jest taki, że mają swoje humory. Choćby Huragan, który zgrywa ogiera, a tak naprawdę daleko mu do niego. Dziadek sądził, że jak mu się przytnie to i owo, to się uspokoi, ale jak widać pomylił się w tej kwestii.
- Dziwi cię to? A gdyby tak tobie przycięli to i owo, też byś skakała z radości? - rzuciła ironicznie Alexa.
- Ale zaraz... Niby co mieliby jej przycinać? - zapytał zdumiony Seiyi - Ona chyba nie ma niczego takiego, co można jej przyciąć.
- Spokojnie, każdemu można coś przyciąć, jeśli się tylko chce - rzekła na to dowcipnie Alexa.
- Tak, na przykład palce szufladą - zaśmiałam się.
Po chwili wszyscy zaczęliśmy się śmiać, a atmosfera zrobiła się o wiele przyjemniejsza.
- Wybaczcie mi to niegrzeczne powitanie, ale nie chciałam uwierzyć w to, że taki młody chłopak jak ty może być detektywem - rzekła po chwili Kalina do Asha - John mówił wprawdzie, że jesteś w wieku Gabrysia, ale nie chciało mi się w to wierzyć. Poza tym nie miałam pojęcia, że to ty. Tutaj niejeden gamoń się kręci i popisuje, co to on nie umie i wyrywa na to laski.
- Spokojnie, ja tam nikogo wyrywać nie zamierzam. Mam już swoją dziewczynę i ona mi wystarczy do końca życia - uśmiechnął się Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
Kalina spojrzała na niego zachwycona.
- A to jest ten słynny Pikachu? Twój wierny towarzysz na dobre i na złe? John o nim też sporo mówił.
- Tak, Pikachu to mój wierny kumpel. Przeżyliśmy razem niejedną przygodę. Dzięki jego pomocy nieraz wyszedłem cało z opresji i to jeszcze takich, w których sam nigdy nie dałbym sobie rady.
- Oj, weź nie bądź taki skromny. Jestem pewna, że dałbyś sobie radę z każdym problemem sam jeden, choć oczywiście z przyjaciółmi zawsze jest raźniej, zwłaszcza z przyjaciółmi wypróbowanymi w biedzie.
Po tych słowach dziewczyna westchnęła głęboko.
- Właśnie, przyjaciele wypróbowani w biedzie... Niestety, nie wszyscy potrafią być w biedzie tacy sami jak w dobrobycie, jak mawia mój dziadek.
- Ciebie zawiedli przyjaciele? - zapytałam smutno.
- Tak, kilku z nich - odpowiedziała ponuro Kala - Ale za to pomógł mi wtedy ktoś, kogo z kolei ja zawiodłam. Ironia losu, co nie?
- Tak, ironia. Nawet nie wiesz, jak często się z nią stykamy - rzekł Ash filozoficznym tonem.
- Pika-pika - potwierdził Pikachu.
Wtem z lasu wyszedł jakiś wysoki dziewiętnastolatek. Był to uroczy i sympatyczny, ciemny blondyn o niebieskich oczach, ubrany w niebieskie dżinsy, czarną, skórzaną kurtkę i białą koszulę. Prowadził za uzdę jakiegoś Rapidasha, który lekko utykał na nogę.
- Gabryś! Wszystko dobrze? - zapytała z niepokojem Kalina, szybko do niego podbiegając.
Dziewczyna rzuciła się chłopakowi na szyję i delikatnie go uścisnęła. Ten zaś jęknął z bólu, a ona szybko przeprosiła go za swoje zachowanie, po czym dodała:
- Mój biedaku, boli cię jeszcze?
- Spokojnie, to nic. Ale znam innego biedaka, którego powinien zaraz obejrzeć weterynarz - to mówiąc chłopak wskazał ręką na Rapidasha - Mam nadzieję, że nie okulał.
- Na pewno nie, w końcu ma na imię Twardziel - zachichotała Kala i spojrzała na nas - Ale zobacz, mamy gości i nie zgadniesz, kto to taki.
- Kto? Elvis Presley? - zachichotał chłopak.
Kala przewróciła oczami w złośliwy sposób.
- Stać cię na coś lepszego.
- To nie wiem, kto to taki.
- Nigdy nie zgadniesz.
- Skoro nigdy, to nawet nie będę próbował tego zrobić.
- Weź już przestań sobie żartować. Ja mówię poważnie. Nasi goście to nie byle kto. To są sami Ash Ketchum i Serena Evans.
Chłopaka wyraźnie zamurowało, gdy tylko usłyszał nasze nazwiska. W wielkim szoku spojrzał na nas pytająco.
- Niemożliwe... Ash Ketchum? Sherlock Ash? I jeszcze do tego Serena Evans? Doktor Watson w spódnicy?
- Oni sami - potwierdziła wesoło Kala i spojrzała na nas - A to jest mój chłopak, Gabriel Makowski.
- Gabryś, do usług - przedstawił się chłopak, lekko uchylając głowę na znak szacunku i podszedł powoli w naszą stronę - To dla mnie zaszczyt was poznać. John Scribbler i Diantha opowiadali wam o nas. Zawsze chcieliśmy się z wami kiedyś spotkać.
- No proszę, gdzie byście nie poszli, to zaraz znajdujecie swoich fanów - zażartowała sobie Alexa.
- Oj, żeby tylko nie było z nimi tak, jak z Macy - zaśmiałam się.

***


Na szczęście, nie było tak samo jak z Macy. Było o wiele lepiej, bo Kala nie zachowywała się jak wariatka na widok Asha i nie planowała zaraz przyszłości z nim i to po pięciu minutach znajomości, tylko była bardzo podekscytowana możliwością spotkania swojego wielkiego idola, ale mimo tego zachowywała się normalnie, a prócz tego jeszcze zabrała nas do domu swojego dziadka, którym to był oczywiście Włodzimierz Ross, człowiek, u którego mieliśmy się zatrzymać podczas naszego pobytu w Łebie. Bardzo się on ucieszył z naszego przybycia, podobnie jak i z tego, że ocaliliśmy od nieszczęścia Shizuku.
- Naprawdę to dla mnie wielki zaszczyt gościć was u mnie - rzekł pan Włodzimierz, gdy w końcu się zjawiliśmy u niego - John Scribbler niejeden raz tu bywał i o was opowiadał. Cieszę się, że mogę wreszcie poznać.
- My także się z tego cieszymy, panie Ross - powiedziałam.
- To dla nas prawdziwa przyjemność - dodał Ash.
Pikachu i Buneary zapiszczeli potwierdzająco.
Ponieważ opisałam już nieco wcześniej wygląd starszego pana, to nie będę tutaj się silić na powtarzanie go. Powiem więc jedynie tyle, że już sam wygląd tego człowieka budził naszą sympatię, a co dopiero jego charakter, który także był nad wyraz przyjemny. Pan Włodzimierz Ross okazał się być bowiem człowiekiem miłym, sympatycznym i przyjaźnie nastawionym do ludzi. Prócz tego bardzo kochał konie, zarówno te zwykłe, jak i pokemonie, co też wyraźnie odziedziczyła po nim jego wnuczka.
- Mówię wam, Kala zawsze kochała konie - powiedział pan Ross, gdy już siedzieliśmy w jego domku przy kominku i jedliśmy obiad - Odkąd tylko nauczyła się chodzić, to zaraz nauczyła się jeździć. Kochała konie i to tak bardzo, że potem rodzice kupili jej konia, którego nazwała Blue Lady. Do dzisiaj zresztą ta klacz żyje i ma się dobrze, tylko nie ma jej tutaj, bo jest trzymana w stadninie znajomych mojego syna, a ojca Kali.
- A ta stadnina, to gdzie jest? - zapytałam.
- Niedaleko Warszawy. To tam mieszkam na co dzień - odpowiedziała Kala z uśmiechem - A tutaj przyjechałam na wakacje. Gabryś przyjechał wraz ze mną, bo chcemy razem się sobą nacieszyć, a przy okazji też mamy blisko do Trójmiasta.
- Trójmiasta? - zdziwił się Seiyi.
- To są trzy miasta nad Bałtykiem połączone ze sobą tak, że niemalże tworzą jedną całość - wyjaśniła Alexa - Nazywają się one Gdańsk, Gdynia i Sopot. Pamiętam je bardzo dobrze, chociaż ostatnim razem widziałam je prawie dwadzieścia lat temu. Ale wiecie, tak ogromnego wrażenia jak to, którego doznałam wtedy nigdy nie zapomina. Zapamiętuje się je świetnie, a już zwłaszcza, gdy jesteś małym dzieckiem.
- Rozumiem - powiedziała Kala - A więc byłaś tutaj ostatni raz jakieś dwadzieścia lat temu.
- Tak. Byłam wtedy w Łebie, ale nie tylko, bo prócz tego zwiedziłam także i Trójmiasto. Byłam na tej wycieczce z dziadkiem. Mój dziadek był znakomitym pisarzem i wielkim artystą scenicznym. Pisał książki, a prócz tego występował na scenie. Śpiewał piękne piosenki różnych znakomitych wykonawców, ale robił to tak fenomenalnie, że proszę siadać.
- Dziękuję, postoję - zaśmiał się Włodzimierz Ross.
- A wiecie, że tutaj też niedługo będzie urządzany koncert? - zapytał Gabryś podnieconym tonem.
Kalina uśmiechnęła się z lekkim politowaniem i dodała:
- To akurat żadna nowość. Tutaj co chwila urządzane są koncerty lub występy kabaretowe, więc to nic nowego.
- O! To ciekawe - powiedziała z uśmiechem Alexa - Pamiętam występ mojego kochanego dziadka na koncercie w Sopocie. To był jeden z jego ostatnich występów i dlatego też postarał się, żeby był jak najlepszy. I taki też był. Pamiętam go bardzo dobrze, bo sama też brałam w nim udział.
- Serio? - zapytałam zdumiona - Nigdy nam tego nie mówiłaś.
- A co zaśpiewaliście? - spytał Ash.
- Pika-pika-chu? - zapiszczał Pikachu.
- Oj, różne piosenki, ale jedną szczególnie pamiętam.

***


Konferansjer stanął przed mikrofonem zapowiedział, że oto za chwilę wystąpi znakomity artysta z regionu Sinnoh, Hubert  Marey alias Kronikarz. Publiczność powitała tę wiadomość gromkimi brawami, a ów geniusz słowa pisanego i śpiewanego po chwili wyszedł na scenę ubranego w elegancki strój, a towarzyszyła mu ośmioletnia dziewczynka o brązowych włosach i w zielonej sukience. Była przeurocza, zwłaszcza w oczach swojego dziadka, który puścił jej oczko, a potem dał znak, aby siedząca przy pianinie z boku sceny Ambipom o imieniu Chiquita, który zaczęła walić swoimi łapkami w klawiaturę, aż poleciała z niej melodia. Wtedy to Kronikarz zaczął śpiewać wesołym głosem:

Raz Noe wypił wina dzban
I rzekł do synów: Oto
Przecieki z samej Góry mam.
Chłopaki, idzie potop!
Widoki nasze marne są
I dola przesądzona.
Rozdzieram oto szatę swą.
Chłopaki, jest już po nas!

Jego wnuczka zwana Alexą szybko przejęła po tych słowach pałeczkę i zaśpiewała:

A jeden z synów - zresztą Cham,
Rzekł: Taką tacie radę dam:

Róbmy swoje!
Pewne jest to jedno, że
Róbmy swoje!
Póki jeszcze ciut się chce.
Skromniutko, ot, na własną miarkę
Zmajstrujmy coś, chociażby arkę!
Tatusiu: Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Może to coś da? Kto wie?

Ambipom wesoło przygrywała na pianinie, podczas śpiewania przez Alexę tych słów, a tymczasem dziewczynka z wielkim uśmiechem na twarzy kontynuowała występ:

Raz króla spotkał Kolumb Krzyś,
A król mu rzekł: Kolumbie,
Pruj do lekarza jeszcze dziś,
Nim legniesz w katakumbie!
Nie ciekaw jestem, co kto truć
Na twoim chce pogrzebie.
Palenie rzuć, pływanie rzuć
I zacznij dbać o siebie!

Kronikarz delikatnie ukłonił się wnuczce, mówiącej do niego wyraźnie rozkazującym tonem, po czym zaśpiewał:

A Kolumb skłonił się jak paź,
Po cichu tak pomyślał zaś:

Róbmy swoje!
Pewne jest to jedno, że
Róbmy swoje,
Póki jeszcze ciut się chce!
I zamiast minę mieć ponurą,
Skromniutko, ot, z Ameryk którą odkryjmy...
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Może to coś da? Kto wie?

Napotkał Nobla kumpel raz
I tak mu rzekł: Alfredzie,
Powiedzieć to najwyższy czas,
Że marnie ci się wiedzie!
Choć do doświadczeń wciąż cię gna,
Choć starasz się od świtu,
Ty prochu nie wymyślisz,
A tym bardziej dynamitu!

Alexa zachichotała wesoło i zaśpiewała:

A Nobel spłonił się jak rak,
Po cichu zaś pomyślał, jak?

Róbmy swoje!
Pewne jest to jedno, że
Róbmy swoje,
Póki jeszcze ciut się chce!
W myśleniu sens, w działaniu racja.
Próbujmy więc, a nuż fundacja wystrzeli?
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Może to coś da? Kto wie?

Ukształtowała nam się raz
Opinia, mówiąc: Kurczę!
Rozsądku krzyny nie ma w was,
Inteligenty twórcze!
Na łeb wam wali się ten kram,
Aż sypią się zeń drzazgi,
O skórze myśleć czas, a wam?
Wam w głowie wciąż drobiazgi!


Kronikarz udawał przygnębionego tymi słowami, po czym zaśpiewał:

Opinia sroga to, że hej,
Odpowiadając przeto jej:

Róbmy swoje!
Pewne jest to jedno, że
Róbmy swoje!
Bo jeżeli ciut się chce,
Drobiazgów parę się uchowa:
Kultura, sztuka, wolność słowa.
Kochani!
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Może to coś da? Kto wie?

Alexa zachichotała i patrząc w kierunku publiczności zaśpiewała:

Rodacy!
Róbmy swoje!
A ty, widzu, brawo bij!
Róbmy swoje!
A ty nasze zdrowie pij!
Niejedną jeszcze paranoję
Przetrzymać przyjdzie robiąc swoje!
Kochani!
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Żeby było na co wyjść!

Kronikarz zaśmiał się wesoło i patrząc na publiczność zaśpiewał:

Suplement:
Minęły lata, proszę pań,
I chmurzy lico moje,
Że dziś wczorajszy byle drań
Też śpiewa „Róbmy swoje!”.
I w mądrych ludziach przygasł duch,
Choć ciągle im tłumaczę,
Że gdy to samo śpiewa dwóch,
To nie to samo znaczy!

Alexa przybrała władczy oraz strofujący ton, po czym delikatnie grożąc dziadkowi palcem zaśpiewała:

Inteligencie, wstydź się waść!
Nie pozwól sobie śpiewki kraść!

Następnie dziadek i wnuczka jednocześnie zaśpiewali:

Róbmy swoje!
Kładźmy zbroje pełne wgięć!
Róbmy swoje!
Wróćmy słowom sens i chęć!
Twarz wróćmy słowu, bo bez twarzy
Największe słowo nic nie waży!
Rodacy!
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Na tym dziś się skupmy
I z uporem róbmy swoje 95!

Występ ten zakończyła ogromna burza oklasków, które artyści przyjęli z wielką radością, kłaniając się swojej publiczności, bardzo zadowoleni z tego, że publiczność jest uradowana.

***


Alexa opowiedziała nam o słynnym występie swojego dziadka, który to występ tak mocno zapadł jej w pamięć, zwłaszcza dlatego, że był ostatnim występem, w którym osobiście brała udział, a zarazem również jednym z ostatnich występów Kronikarza, gdyż człowiek ten umarł jakiś rok później, pozostawiając swoich bliskich w ogromnej żałobie, a już szczególnie Alexę, która kochała dziadka nad życie. Dlatego cieszyła się, że może teraz tu być i znowu zobaczyć miejsce, w którym to swego czasu ona i jej dziadek dali popis swoich artystycznych umiejętności, sprawiając w ten sposób ogromną radość sobie i innym.
Po zakończeniu opowieści Alexy, korzystając z faktu, że oto właśnie skończyliśmy jeść obiad, poszliśmy razem z naszym gospodarzem zobaczyć jego gospodarstwo. A było na co popatrzeć, było. Piękny drewniany domek zarówno z zewnątrz, jak i z wewnątrz piękny, a do tego stajnia z kilkoma Rapidashami i Ponytami, a także piękny i bardzo duży wybieg dla owych Pokemonów, na którym to młodzi i zazwyczaj także niedoświadczeni ludzie trenowali jazdę. Wybieg ten był, rzecz jasna, otoczony sporym ogrodzeniem, które miało pilnować, aby żaden podopieczny pana Rossa się nie wymknął podczas treningu. Przyznaję, że gdy oglądałam ten wybieg, to przypomniało mi się moje dzieciństwo i czasy, kiedy to na podobnym wybiegu ćwiczyłam jazdę na Pokemonach, choć to nie były Rapidashe, a Rhyhorny.
- Jak tu pięknie - powiedział Ash z zachwytem w głosie.
Pikachu i Buneary, którzy usadowili się na ogrodzeniu tuż obok niego, poparli Asha wesołymi piskami.
- Przypomina mi to wybieg u mojej mamy - dodałam.
Kalina i Gabryś spojrzeli na mnie z zainteresowaniem.
- Chcesz powiedzieć, że też jeździłaś na Rapidashach od najmłodszych lat? - zapytała panna Ross.
- No, nie do końca - odpowiedziałam wesoło - Ja uczyłam się jazdy od najmłodszych lat, ale nie na Rapidashach, tylko na Rhyrhonach. To są takie jakby Pokemony nosorożce.
- Nosorożce?! - jęknął Gabryś - Chyba strasznie trudno na nich jeździć.
- Oj, uwierz mi, strasznie trudno - potwierdziłam - Ja to ciągle z nich zlatywałam i lądowałam nosem w ziemi. Ale w końcu jakoś nauczyłam się na nich jeździć, choć nie było to łatwe.
- Ja też się uczyłem jeździć od dziecka na Pokemonach, ale bardziej na Ponytach i Rapidashach - wyjaśnił Ash - Moi wujek i ciocia mieli kilka takich Pokemonów i użyczali je dzieciakom chętnym do treningów. No i ja byłem jednym z chętnych.
- Ja tam nigdy nie miałem okazji jeździć na Rapidashach - powiedział Seiyi.
- Poważnie? - zdziwiła się Shizuku - A dzisiaj to niby co zrobiłeś, gdy mi pomogłeś?
- To była wyjątkowa sytuacja. A poza tym, to miałem już do czynienia z Taurosami oraz Rhyhornami, dlatego wiedziałem, co robić, gdy zdziczeją i poniosą razem z jeźdźcem. Ale tak poza tym, to na Rapidashach nigdy nie jeździłem.
- To może byś spróbował?
- Właśnie! To świetny pomysł! - zawołała wesoło Kalina - Jeśli chcesz, chętnie cię nauczę! Gabrysia nauczyłam, więc ciebie też nauczę.
- Jasne, uczyłaś mnie - zaśmiał się Gabryś - Sam się nauczyłem i to w podobnym czasie, co ty. W sumie to chyba oboje zaczęliśmy w tym samym czasie trenować jazdę konną.
- Tak, ale potem ty ją porzuciłeś na rzecz koszykówki.
- Czego ty potem nie mogłaś mi darować, jakbym popełnił straszną zbrodnię.
Kala pokiwała smutno głową na wspomnienie tego faktu, który raczej nie przynosił jej chluby.
- Tak, pamiętam i bardzo teraz tego żałuję. To było strasznie głupie i szczeniackie. No, ale potem ponownie zacząłeś trenować, choć i tak zawsze wolałeś grę w kosza od jazdy konnej.
- No proszę, to z ciebie musi być niezły koszykarz - rzekła wesoło Alexa, a jej Helioptile zapiszczał przyjaźnie, z zaciekawieniem przyglądając się chłopakowi.
- Jest świetny - potwierdziła Kala - A ostatnio też bardzo dobrze radzi sobie w siodle. I wiecie co? Z chęcią oboje was wszystkich podszkolimy w tej dziedzinie. To znaczy wszystkich poza Ashem i Sereną, bo oni podobno umieją jeździć.
- Jakie znowu „podobno“? Na pewno! - zawołałam wesoło.
- Niech będzie, że na pewno - uśmiechnęła się dowcipnie Kala - Ale gadać to sobie każdy może. Jak zobaczę was w siodle, to uwierzę. A Seiyi mógłby się podszkolić.
- Ja go chętnie poduczę - zaproponowała Shizuku.
- A dziękuję ci bardzo za takie lekcje - rzucił trochę złośliwie Seiyi - Jak będziesz jeździć tak, jak dzisiaj, gdy się poznaliśmy, to obawiam się, że wiele mnie nie nauczysz.
Dziewczyna zarumieniła się mocno na twarzy, ale Kala szybko wzięła ją w obronę.
- Weź się jej tak nie czepiaj, Seiyi. Na Huraganie to każdy mógłby mieć problemy, bo to niezły bzik i drań!
- No właśnie! A propos, Huragan od pierwszego idzie do zaprzęgu! - rzucił gniewnym głosem Włodzimierz Ross, patrząc przy tym uważnie na wyżej wzmiankowanego Pokemona, który właśnie biegał po wybiegu wraz z innymi Rapidashami - Słyszałeś, ty wredna chabeto?! Skończyły się żarty, a zaczęły się schody! Nie będziesz mi więcej wstydu przynosić!
- Ty też chciałabyś się nauczyć jeździć? - zapytała Alexę Kala.
Dziennikarka pokręciła przecząco głową.
- Nie ma mowy. Ja umiem jeździć konno, a poza tym w moim stanie, to mi raczej nie wolno uprawiać takich ekscesów.
- A co? Jesteś chora?
- Można tak powiedzieć. I muszę o siebie dbać, więc sama rozumiesz... Jak na razie niewskazane jest, abym jeździła konno. Może innym razem, ale jeszcze nie teraz.
Kala pokiwała głową ze zrozumieniem, po czym oparła się o barierkę wybiegu dla koni i zaczęła sobie nucić piosenkę:

Może kiedyś innym razem,
Dziś na razie nie.
Dzisiaj głowa jest pod gazem
I nie wie, czego chce.

Ash zachichotał, gdy usłyszał ten utwór i dośpiewał jego dalszy ciąg, który szedł tak:

Dni się robią coraz krótsze.
Może jutro czy pojutrze
Będze lepiej. Dziś jest jeszcze źle.

Kala spojrzała na niego zaintrygowana i powiedziała:
- Nie wiedziałam, że znasz ten utwór.
- Dużo jeszcze o mnie nie wiesz. Tego, że jestem Sherlockiem Ashem też nie wiedziałaś.
Dziewczyna opuściła smutno głowę w dół, kiedy tylko usłyszała ten przytyk ze strony Asha.
- Przepraszam za tamto. Po prostu nie miałam pojęcia, że jesteś tylko trochę starszy ode mnie - powiedziała Kala po chwili - John Scribbler nigdy mi nie powiedział, ile ty i Serena macie lat. Sądziłam, że jesteście w jego wieku. W końcu tacy sławni detektywi jak wy mieliby być nastolatkami?
- A widzisz, a jednak nimi jesteśmy. Życie jest pełne niespodzianek - odpowiedział nie bez złośliwości Ash.
- To prawda - wtrąciłam się do rozmowy - Sami co jakiś czas na takie trafiamy. Choćby zobacz sobie kwestie języka wspólnego dla regionów. Czy uwierzyłabyś, że jest on tak podobny do waszego?
- A to akurat nie jest nic niezwykłego - powiedział Włodzimierz Ross - Regiony zawsze były zamieszkałe przez ludzi, ale tworzyli oni w nich tylko takie drobne państewka, które bardzo szybko upadały. Dopiero emigranci w epoce wielkich odkryć geograficznych zaczęli je zaludniać i tworzyć w nich królestwa oraz silne państwa. Wśród tych emigrantów było wielu Polaków, dlatego też, kiedy tak w XIX wieku regiony wpadły na pomysł stworzenia wspólnego języka dla świata z Pokemonami, to przeważył tutaj polski, bo okazało się, że Polaków jest tam najwięcej i to oni mieli tu najwięcej do powiedzenia. Oczywiście polski język jest dość trudny, dlatego usunięto z niego wiele słów i sporą część gramatyki, na której cudzoziemcy potrafią sobie połamać język. To wszystko zastąpiono słowami i gramatyką reszty języków, które występują w regionach. Powstało z tego takie pokemonie esperanto, ale oczywiście z przewagą polskiego.
Dobrze znałam historię regionów oraz powstania języka wspólnego dla nich, więc potwierdziłam słowa pana Rossa kiwnięciem głowy i dodałam:
- Zgadza się, chociaż i tak w regionach większość gada po angielsku, a duża część też po francusku i niemiecku, reszta zaś jak chce. Bo po prostu języka wspólnego wszyscy od dziecka się uczą, ale uczą się także zawsze jakiegoś drugiego języka (najczęściej angielskiego, choć to wiele zależy od tego, kto bliżej jakiego kraju się wychowuje) i zazwyczaj wolą posługiwać się tym drugim.
- Czyli krótko mówiąc, nauka wspólnego języka jest obowiązkowa, ale posługiwanie się nim już nie - zauważyła ironicznie Kala.
- Dokładnie tak - potwierdziłam.
- Paranoja - zachichotała dziewczyna i pokręciła lekko głową na znak niedowierzania.

***


Seiyi dał się przekonać do odbycia choćby próbnej nauki jazdy konnej, dlatego Shizuku razem z panem Rossem postanowili zacząć go uczyć, a ja i Ash chcieliśmy bardzo pójść na plażę, więc Kalina i Gabryś zabrali nas tam. Cała nasza czwórka pojechała do tego jakże pięknego miejsca na rowerach, a w podróży tej oczywiście towarzyszyli nam Pikachu i Buneary, którzy z piskami pełnymi zachwytów obserwowali całą okolicę, nie tylko nową dla nich, ale też i bardzo miłą. Poza tym było naprawdę na co popatrzeć.
Dość łatwo i prędko dotarliśmy do celu naszej podróży, czyli na plażę. Zostawiliśmy rowery w miejscu do tego przeznaczonym, przypinając je do owego miejsca klamrami, aby nikt nam ich nie ukradł, po czym poszliśmy wszyscy razem nacieszyć się morzem. Było już co prawda popołudnie, ale pogoda była ciepła i przyjemna, więc uznaliśmy, iż żal jest nie skorzystać z tego korzystnego dla nas warunku atmosferycznego i oddaliśmy się wszyscy bardzo przyjemnej zabawie.
Gdy tylko znaleźliśmy się na plaży, to zrzuciliśmy z siebie ubrania, pod którymi mieliśmy kostiumy kąpielowe i usiedliśmy wesoło na kocu.
- No! I takie wakacje, to ja rozumiem! - zaśmiał się Gabryś - Słońce, plaża, morze...
- I piękne widoki - dodałam wesoło.
Gabryś obejrzał się na dwie zgrabne laseczki przechadzające się opodal i mające na sobie dość skąpe bikini.
- Tak... Zdecydowanie piękne - powiedział.
Kalina, która miała na sobie czerwone bikini i wcale też nie wyglądała na brzydką osobę, trąciła go lekko w ramię i mruknęła:
- Piękne widoki to masz w pobliżu, więc nie musisz się uganiać za nimi po całej plaży.
- Tak, masz rację. Wybacz - zachichotał Gabryś.
Ash parsknął śmiechem, po czym powiedział:
- Wiecie... A propos pięknych widoków, to dobrze, że nie ma z nami Brocka i Misty.
- To wasi przyjaciele? - spytała Kalina.
- Tak. Brock to genialny kucharz, lekarz Pokemonów, a zarazem też posiadacz ogromnej wiedzy na ich temat. Ma on tylko jedną słabostkę... do ładnych dziewczyn, najlepiej skąpo ubranych.
- To nie grzech. Taki problem to ma cała masa facetów - zaśmiała się z ironią w głosie Kala - No, a ta cała Misty? To jego dziewczyna?
- Jeszcze nie, jednak wszystko jest na dobrej drodze, aby nią została - odparłam wesołym tonem - Zwłaszcza, że kiedy Brock wariuje na widok ładnych dziewczyn, to Misty zaraz go ciągnie za ucho, aby go uspokoić.
- Ciekawe. A więc to musi być miłość - stwierdził wesoło Gabryś.
- Też tak uważam - poparła go Kala - A wiecie co? Miłość przychodzi w najmniej spodziewany sposób. Ja i Gabryś znamy się od dziecka i zawsze się przyjaźniliśmy. Potem zerwałam z nim relacje, kiedy on zamiast wraz ze mną trenować jazdę konną, wybrał koszykówkę.
- Tak, wspominałaś nam o tym - powiedziałam - Ale w końcu się oboje dogadaliście, skoro jesteście parą, prawda?
Kala pokiwała smutno głową na znak potwierdzenia moich słów i zaraz potem dodała:
- Zgadza się, ale najpierw musiałam strzelić focha i śmiertelne się na niego obrazić. Teraz wiem, że to było żałosne i debilne z mojej strony. Ale wtedy to ja byłam głupim, trzynastoletnim dzieciuchem, a więc co ja tam wiedziałam o życiu i miłości? Za to byłam obrażona na niego i nie chciałam się już z nim zadawać, uważając go za największego zdrajcę wszechczasów, który zdradził nasze ideały.
- Zupełnie jak w jakieś powieści historycznej.
- Tak, bo się naczytałam ich i potem zachowywałam się niby dorośle, ale mimo wszystko żałośnie. W sumie, to im bardziej na siłę próbowałam udawać dorosłą, tym żałośniej wyglądałam. Wszyscy potrafili mnie z byle powodu rozdrażnić. Moja najlepsza przyjaciółka Iga drażniła mnie tym, że broniła ciągle Gabrysia w moich oczach, a do tego była też taka beztroska, niczym się nie przejmująca, a ja tak nie umiałam. Mój młodszy brat też mnie drażnił i to tym, że w ogóle istnieje. Rodzice zaś drażnili mnie tym, że nie potępili Gabrysia i nie zerwali relacji z jego rodzicami zaraz po tym, jak on zerwał z jazdą konną. Ech, to było żałosne i dopiero teraz to widzę. Ale wiecie co? Potem stało się nagle coś niespodziewanego. Gabryś przyszedł do mnie mówiąc, że jego mama dostała w Sopocie bardzo dobrą pracę i chce się przeprowadzić do tego miasta i zabrać go ze sobą. Jego ojciec zaś miał jeszcze pozostać w Warszawie, ale tylko do chwili, w której sam znajdzie w Sopocie pracę. Wtedy to przeraziłam się i to na poważnie, bo zrozumiałam, że jeszcze trochę i nigdy więcej nie zobaczę Gabrysia na oczy, a jakoś nie byłam w stanie się z tym pogodzić. Gabryś poprosił mnie, abym pogadała z rodzicami, a oni z jego, żeby on mógł zostać. Ale niewiele to dało, rodzice uważali, że to żadna tragedia, a ja byłam na nich wściekła, do tego Iga mnie wkurzała, bo zapisała się do cheerleaderek i przebywała przez to częściej z Gabrysiem niż ja, co mnie irytowało, chociaż wtedy jeszcze nie rozumiałam, dlaczego. Wymyśliłam potem plan, żeby drużyna Gabrysia podczas jednego meczu zaczęła celowo przegrywać i aby Gabryś (przeniesiony z powodu planowanej przeprowadzki rodziców do rezerwy) okazał się ostatnią deską ratunku dla drużyny. Plan ten Iga opowiedziała cheerleaderkom, one zaś drużynie i tak właśnie się stało. Plan ten się powiódł i proszę, Gabryś stał się jedynym filarem drużyny, a trener zaczął przekonywać jego rodziców, aby nie zabierali go do Sopotu, ale cóż... Niewiele to pomogło. Załamana więc napisałam list do Gabrysia, w którym to wyraziłam, jak bardzo mi na nim zależy i ile on dla mnie znaczy i że jeśli wyjedzie, to będzie mi go bardzo brakować. Chciałam mu dać ten list, ale zapomniałam, potem wypadł mi on z torby, a jakiś debil go znalazł i odczytał w radiowęźle. Byłam załamana i chciałam się schować przed całym światem. Udawałam chorą, aby nie iść do szkoły i przez jeden dzień mi się to udało, ale mama została wezwana do dyrektorki w sprawie tego listu i tam całą sprawę wyjaśniono i odkryto przy okazji, jak mnie i Gabrysiowi zależy na tym, aby on nie wyjeżdżał. Rodzice Gabrysia wreszcie wzięli wszystko na poważnie i znaleźli wyjście - Gabryś zamieszkał z nami.
- O! I zostaliście wtedy parą? - zapytałam wesoło.
Kala zachichotała w odpowiedzi i pokręciła przecząco głową.
- No, nie od razu. Początkowo Gabryś mówił mi, że jestem dla niego jak młodsza siostra, a mnie to pasowało. Do czasu, aż się zabujał w jednej takiej lasce (chyba było jej na imię Patrycja) dla której wariował i to tak mocno, że gdy wyjechał na święta do swoich rodziców, to potajemnie zwiał z domu, aby pojechać pociągiem do Warszawy i ją zobaczyć.
- Serio?! - zaśmiał się Ash i spojrzał na Gabrysia - Tak było?
- Jakie to romantyczne - powiedziałam.
- Ech, raczej głupie - odparł na to Gabryś - Ta dziewucha nie była tego warta, ale za późno to zrozumiałem.
- Zwłaszcza, że prędko ze sobą zerwaliście, zaś ja się zabujałam w tym dupku Kamilu - powiedziała smutno Kalina - Ech, to było strasznie głupie. Kochałam się w Gabrysiu, a zauroczył mnie Kamil. Jakie to żałosne.
- Daj spokój, każdemu się to może zdarzyć, zwłaszcza w tym wieku - rzekłam w jej obronie - Ja sama nie byłam wiele inteligentniejsza od ciebie i to mając szesnaście lat, a nie trzynaście.
- Może i tak, ale i tak wiem, jaka byłam wtedy głupia. A  Kamil był taki uroczy i miły, nowy w szkole, a do tego jeszcze pracował w wolontariacie, gdzie pomagał zwierzętom w schronisku. Tam zresztą nasza miłość (jeżeli można ją tak nazwać) rozkwitła.
- Pracowałaś w wolontariacie? - zapytałam.
- Tak, ale nie z własnej woli. To przez panią wicedyrektor, która się na mnie uwzięła, bo spóźniłam się pewnego dnia do szkoły, a to przez to, że rodzice zapomnieli mi wykupić nowy bilet miesięczny i dostałam mandat za jazdę na gapę. Parszywe kanary. Nie mają się już kogo czepiać?
- Taki ich zawód - zaśmiał się Ash.
- Pewnie, ale czepialiby się dorosłych, a nie dzieci. No, tak czy inaczej dostało mi się za spóźnienie oraz za to, że powiedziałam o wicedyrektorce kilka niemiłych rzeczy Idzie, a ta jędza to usłyszała. No i dostała mi się za to uwaga oraz praca społeczna w wolontariacie przez cały tydzień. Ale cóż... Tydzień minął, a ja dalej chciałam tam chodzić i to tylko ze względu tego dupka Kamila. W końcu oboje zostaliśmy parą, a Gabryś nawet się z nim zakolegował, choć widać było, że jest zazdrosny. A potem... Potem Kamil pokazał, na co go stać.
- A na co było go stać? - zapytałam.
- Bo widzicie, pewnego razu podczas gry w piłkę na boisku szkolnym Kamil i Gabryś grali w jednej drużynie, ale potem przyszłam ja, Gabryś zaczął na mnie patrzeć czułym wzrokiem, a Kamil ze złości rzucił piłką w Gabrysia tak mocno, że go zranił w nos aż do krwi. Oczywiście twierdził, że to przypadek i Gabryś sam mu się nawinął, ale prawda była taka, że Kamil to zrobił z zazdrości, do czego zresztą potem się przyznał. W sumie nawet schlebiała mi jego zazdrość, ale mimo wszystko agresywnej zazdrości nigdy nie popierałam.


- Kala... Mała poprawka. To ja walnąłem Kamila piłką do kosza w nos, a nie on mnie - zaśmiał się Gabryś - Ale to naprawdę nie było specjalnie. On się zagapił na ciebie, gdy graliśmy i nie zauważył podawanej mu piłki.
- Rzeczywiście, tak to się odbyło - uśmiechnęła się Kala - Ale potem on po chamsku rzucił piłką w ciebie, mając bezpośredni zamiar zrobienia ci krzywdy, prawda?
- A tak, to akurat prawda. Tak faktycznie było.
- No właśnie, a ja takich zagrywek bardzo nie lubię. Zerwałam więc z Kamilem, a niedługo potem ja i Gabryś zostaliśmy parą, bo zrozumieliśmy, że bardzo się kochamy.
- I co dalej? Żyliście razem długo i szczęśliwie? - zapytałam z ogromną wręcz nadzieją na takie zakończenie w głosie.
- Oj, to tylko w filmach tak jest. Tu tak nie było - powiedziała smutno Kalina - Niestety, tutaj los zakochanej pary potoczył się inaczej. Gabryś w wakacje zaprosił mnie do Sopotu, miło razem spędziliśmy czas, ale potem... Potem stało się tak, że on poszedł do liceum, a ja wciąż byłam jeszcze w gimnazjum. Mieliśmy dla siebie coraz mniej czasu, zwłaszcza, że on wstąpił do szkolnej drużyny koszykówki i cóż... I miał do tego kolegów i koleżanki, spędzał z nimi czas, do domu wracał późno itd. A ja miałam swoje pewne problemy, zwłaszcza z jedną taką, która pochodziła z biednej rodziny i była nowa w szkole i pewnego razu mi zabrała złośliwie parasolkę, zastępując ją swoim szmelcem. Z jakiegoś powodu, choć byłam na nią zła, to uparłam się też, żeby jej pomóc i dowiedzieć się o niej czegoś, a Gabryś mi pomagał, a ja co? Nie tylko nie byłam mu za to wdzięczna, ale wyżywałam się na nim, zwłaszcza wtedy, kiedy uszkodzeniu uległa stadnina, w której to trzymałam moją klacz Blue Lady. Uważałam, że Gabryś jest temu wszystkiemu winien swoim brakiem czasu. Wyżyłam się na nim i zaproponował, abyśmy dalej byli dla siebie tylko przyjaciółmi. Gabryś załamany zgodził się na to, a ja się jakoś zaprzyjaźniłam z tą nową koleżanką ze szkoły. Razem z nią, Igą oraz jeszcze taką jedną dziewczyną, którą poznałam wcześniej na takim jednym obozie jeździeckim, założyliśmy sobie klub miłośników jeździectwa. Nasza czwórka miała być takimi polskimi czterema muszkieterkami. Dzielnymi dziewczynami, które poza naszymi wspólnymi spotkaniami i jazdą konną do szczęścia nie potrzebują niczego, a już zwłaszcza facetów. Szybko jednak przekonałam się, jakie to było dziecinne i żałosne.
- No, zerwanie z Gabrysiem było żałosne z twojej strony, ale w sumie czemu cię to dziwi? W końcu miałaś wtedy... ile dokładnie? Trzynaście lat?
- Tak, trzynaście lat.
- No właśnie. Ile dziewczyn w tym wieku ma rozum w głowie? Ja go nie miałam.
- I ja go nie miałam, to pewne. I co? I potem obróciło się to przeciwko mnie. Gabryś zaczął udawać, że ja nie istnieję, odzywając się do mnie tylko sporadycznie. Nie robił scen ani nic, ale też unikał mojego towarzystwa jak tylko mógł. Nie znalazł sobie jednak żadnej innej dziewczyny, natomiast ja zaczęłam rozumieć, że bardzo mi go brakuje, ale duma nie pozwalała mi to powiedzieć. Ale potem raz zleciałam z roweru i sobie zdarłam kolano i kto mi wtedy pomógł? Właśnie on.
- Byłem w pobliżu i tyle - powiedział Gabryś - Każdy inny na moim miejscu by tak postąpił.
- Ale to ty mi pomogłeś. Nie inni, tylko właśnie ty - rzekła na to Kalina - Po tym wydarzeniu bardzo się do siebie zbliżyliśmy i wyjaśniliśmy sobie kilka spraw. Zrozumieliśmy też, że tak dalej być nie może i postanowiliśmy się na nowo spotykać tak, jak dawniej. Razem więc jeździliśmy przy każdej okazji konno, chodziliśmy na basen, a do tego we dwoje graliśmy w kosza. Muszę się wam przyznać, że od tego czasu bardzo polubiłam ten sport. Jest całkiem fajny. Ale cóż... Moje tzw. przyjaciółki zaczęły mieć mi to za złe, że sprowadzam Gabrysia na spotkania naszego klubu i do jazdy na Blue Lady. Szczególnie zła była ta, co to ją poznałam na tym obozie jeździeckim. Och, ta jędza, to już po prostu przechodziła samą siebie.
- W jakim sensie? - zapytałam.
- Zachowywała pewną wrogość wobec Gabrysia, a do tego jawnie mu ją okazywała. Choć potem się okazało, że po prostu się w nim bujała i była zwyczajnie zazdrosna o moje relacje z nim.
- A pozostałe przyjaciółki? Też takie były?
- Nie, były bardziej tolerancyjne, choć ta, co to była nowa w szkole, to jakoś też okazywała niechęć Gabrysiowi za to tylko, że jest chłopakiem, ale nie zawsze. W najlepszym razie po prostu się do niego nie odzywała, a w najgorszym mu dogadywała, choć to ostatnie miało miejsce raczej rzadko.
- A Iga?
- Iga jako jedyna zachowywała się normalnie, chociaż czasami też mi lekko dogadywała, że to miał być żeński klub, a ja wprowadziłam do niego chłopaka. Ale też Iga najlepiej rozumiała, dlaczego to zrobiłam. I prawdę mówiąc nie ma w tym nic dziwnego, bo przecież obie doskonale się znamy i to od najmłodszych lat. Zawsze byłyśmy jak siostry, nawet wtedy, gdy były pomiędzy nami jakieś spięcia. Trudno więc, żeby Iga mnie nie rozumiała. Ale niestety, również tylko ona jedna rozumiała, co jest grane i po cichu kibicowała mnie oraz Gabrysiowi mając nadzieję, że się znowu zejdziemy. A potem cóż... Doszło do tego, że ja i Gabryś znaleźliśmy małego koteczka z ranną łapką. Tak nas wzruszył jego los, że wzięliśmy go do mojego domu i postanowiliśmy się nim zaopiekować. Moi rodzice nie mieli nic przeciwko temu, więc został z nami na stałe. Potem jednak kiciuś nam nagle zniknął. Nie wiedzieliśmy, co się stało, ale byliśmy bardzo niespokojni. Zaczęłam go szukać i muszę wam tutaj szczerze i to z ręką na sercu powiedzieć, że tylko Gabryś mi wtedy pomagał. Żadna z moich przyjaciółek jakoś nie chciała tego zrobić. Jedna powiedziała, że ma inne sprawy na głowie, a poza tym, skoro mi towarzyszy Gabryś, to ona jest mi niepotrzebna. Druga z kolei mi powiedziała, że nie cierpi kotów i ma w nosie mojego kociambra, jak go nazwała. Iga z kolei by mi pomogła, gdyby nie to, że była wtedy chora. Życzyła nam tylko powodzenia i prosiła, żeby jej potem dać znać, czy kotek się znalazł. A więc ja i Gabryś go szukaliśmy tylko sami we dwoje (bo moi rodzice byli w pracy i nie mogli nam pomóc).
- No i co? Znaleźliście go?
- Oczywiście, że tak. Znaleźliśmy go zagubionego i przemarzniętego. Zabraliśmy go z powrotem do siebie i teraz ten biedaczek siedzi w domu i nie chce już wychodzić na zewnątrz, tak jakby się bał, że znowu nam się zgubi i już nie zdoła wrócić do domu. Wyrósł z niego taki uroczy leniuszek domowy, którego wszyscy bardzo kochamy. I on nas połączył ze sobą, bo dzięki niemu zrozumiałam, kto mi naprawdę jest oddany i kto tak naprawdę najmocniej mnie wspiera w każdym problemie - czyli Gabryś. Od tego czasu wiele zrozumiałam, a opieka nad tym naszym małym dzieciątkiem, jak go dowcipnie nazywamy, nauczyła nas wielkiej odpowiedzialności. Nawet nie wiecie, ile może nauczyć człowieka opieka nad zwierzątkiem.
Po tych słowach Kala westchnęła delikatnie i patrząc na mnie zapytała:
- No, a jak to było z tobą i z Ashem?
Ja i Ash opowiedzieliśmy jej na zmianę, w jaki sposób się poznaliśmy i jak powoli się do siebie zbliżyliśmy. Nasza opowieść bardzo zaintrygowała zarówno Kalinę, jak i Gabrysia, którzy byli wyraźnie nią zadowoleni.
- Wasza historia jest jeszcze ciekawsza niż nasza - powiedziała Kala - To jest naprawdę niesamowita opowieść. I widzę, że was szybciej do siebie ciągnęło niż nas do siebie.
- Bo widzisz, ja się wcześniej zakochałam w Ashu niż ty zakochałaś się w Gabrysiu, ale musiałam nieco poczekać, żeby on odwzajemnił to uczucie - wyjaśniłam - Tak czy inaczej naprawdę byliśmy zawsze zgranym duetem i nadal nim jesteśmy.
Spojrzałam na Asha czule, a ten położył dłoń na mojej dłoni i rzekł:
- Nawet nie wiedziałem, że takie anioły jak Serena mogą chodzić po tym świecie.
- Weź już przestań - zarumieniłam się lekko - Ja i anioł? Kto ci niby w to uwierzy?
- Nikt nie musi wierzyć. Ważne, że ja to wiem. Reszta świata nie musi.
W odpowiedzi na także jakże urocze słowa uśmiechnęłam się do niego czule.
- Raz mi mówiono, że są tu na ziemi białe anioły z skrzydłami jasnymi - wyrecytował nagle Gabryś.
- Narcyza Żmichowska - rzuciłam wesołym tonem, od razu rozpoznając autorkę tych słów.
- Znasz polską poezję? - zapytał ze zdumieniem Gabryś.
- Trochę - odpowiedziałam.
- A co cię tak nagle na poezję wzięło, Gabryś? - zaśmiała się Kala.
- A sam nie wiem. Tak jakoś - zachichotał jej chłopak.
Już po chwili wszyscy wybuchliśmy wesołym śmiechem.
- A co z tym waszym przyjacielem, Seiyim? - zapytała nagle Kala - Czy on ma jakąś dziewczynę?
Posmutniałam, kiedy o tym wspomniała i już chciałam odpowiedzieć, ale nagle usłyszałam głośny krzyk pełen przerażenia.
- Ratunku! Pomóżcie nam! Moja córka!
Zerwaliśmy się szybko z koca i rozejrzeliśmy się, aby nas zobaczyć, skąd dobiega ten krzyk. Dość prędko odkryliśmy, że miejscem, z którego on się wydobywa jest przewrócona na bok żaglówka, przy której pływa jakaś kobieta. Była przerażona i szaleńczo rozglądała się dookoła i krzycząc przy tym ze strachu.
- Moje dziecko! Gdzie moje dziecko?! Sara?! Gdzie jesteś, Sara?!
Kątem oka zauważyłam, że do wody wbiega ratownik, ale Ash też nie zamierzał siedzieć na miejscu. Złapał szybko za dwa ze swych pokeballi, które miał przymocowane do pasa spodni i wypuścił z nich Totodile’a oraz Buizela. Bo muszę tu wyjaśnić, że mój luby na tę podróż postanowił wziąć poza Pikachu jedynie kilka wodnych Pokemonów uważając, że one bardziej mu się przydadzą nad Bałtykiem niż te, które zwykle przy sobie nosi. Teraz zaś okazało się, że miał rację.
- Idziemy, chłopcy! - zawołał szybko Ash.
Po tych słowach mój ukochany wskoczył prędko do wody, a jego dwaj wodni kompanii dołączyli do niego i razem bardzo szybko dopłynęli do wywróconej żaglówki. Przez ten czas kobieta próbowała znaleźć swą córkę, ale po pierwszym zanurkowaniu pod wodę w celu znalezienia jej wypłynęła na powierzchnię nieprzytomna. Ratownik szybko do niej dopłynął i zaczął ją wciągać na żaglówkę, aby nie poszła na dno. Ash zaś równie szybko znalazł się przy nim, krzyknął coś do niego, pomógł mu wciągnąć kobietę na żaglówkę, a następnie zanurkował pod wodą razem ze swoimi dwoma kompanami. Ratownik tymczasem upewnił się, że kobieta żyje i zaczął się rozglądać za Ashem. Gdy go nie dostrzegł, to szybko zanurkował pod wodą, aby szukać córeczki tej pani, którą właśnie ocalił, a tak po około minucie wypłynął na powierzchnię, trzymając w objęciach jakąś małą istotkę.
- To chyba córeczka tej pani - powiedział Gabryś.
- Mam nadzieję, że żyje - dodała przejętym głosem Kalina.
- A gdzie Ash? - jęknęłam przerażona.
- Pika-pi! Pika-pi! - piszczał zaniepokojony Pikachu.
Ratownik tymczasem wciągnął dziewczynkę na łódkę i położył ją tuż przy jej matce, a jednocześnie kilka osób zaczęło szybko płynąć motorówką w ich stronę, aby ich wesprzeć. Asha jednak ciągle nie było widać.
- Boże, co się z nim dzieje?! - jęknęłam z niepokojem.
- Pika-pi! Pika-pik! - krzyczał Pikachu.
Buneary ścisnęła go lekko za łapkę. Również była zaniepokojona.
Nagle z wody wynurzył się Ash, podtrzymywany przez Totodile’a oraz Buizela. Oba Pokemony szybko zaczęły holować swego trenera do brzegu. Ja i reszta podbiegliśmy do niego, aby sprawdzić, czy nic mu nie jest. Na całe szczęście Ash był przytomny, choć wyglądał na lekko oszołomionego.
- Ash! Wszystko dobrze?! - zapytał Gabryś.
Pikachu wskoczył Ashowi w objęcia i uściskał go czule.
- Skarbie, nic ci nie jest? - jęknęłam, łapiąc go za ramię.
- Wszystko dobrze... A co z tą małą? - zapytał Ash.
- Och, ty wariacie! - zawołałam, ściskając go mocno i czule - Boże drogi! Mogłeś tam zginąć!
- Spokojnie, wariaci mają więcej szczęścia niż rozumu - zaśmiał się na to mój ukochany.


Ucałowałam go kilka razy, a potem popatrzyłam mu w oczy z miłością i niepokojem zarazem.
- Co się stało, że siedziałeś pod wodą kilka minut? - zapytałam.
- I jak w ogóle udało ci się wstrzymać powietrze na tak długo? - dodał Gabryś z wyraźnym zachwytem w głosie.
- Sam nie wiem. Po prostu poczułem nagle, że mogę oddychać pod wodą, ale nie umiem wyjaśnić, jak to się stało - Ash lekko sobie pomasował głowę - To było naprawdę niesamowite. A przy okazji nie uwierzycie nawet, co ja tam ujrzałem.
- Co takiego? - spytała Kala.
- To było coś takiego... Nie, naprawdę. Nie ma sensu, żebym ci mówił, co tam widziałem. I tak byś nie uwierzyła. Ja sam ledwo w to wierzę.
- O czym ty mówisz? - zdziwiłam się - Co tam widziałeś?
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Ash nie zdążył nam odpowiedzieć, bo chwilę potem podeszła do nas wysoka kobieta o blond włosach i brązowych oczach, ubrana w czerwone bikini i z niebieskim ręcznikiem lekko narzuconym na ramiona. Bez trudu rozpoznaliśmy w niej kobietę, której Ash ruszył na ratunek.
- Boże, mój ty odważny chłopcze! Uratowałeś moją córeczkę! Moje słodkie maleństwo!
Ash wstał z piasku i spojrzał na kobietę z uśmiechem, mówiąc:
- To nic takiego. Nie mogłem stać spokojnie, gdy to się stało.
- Ale przecież sam mogłeś zginąć!
- I co z tego? Życie pani dziecka jest ważniejsze. A właśnie, gdzie ona jest? Wszystko z nią dobrze?
- Tak, wszystko - powiedziała kobieta i wskazała na dziewczynkę w wieku około sześciu lat, blondyneczkę o niebieskich oczach, która ubrana była w różowy, dwuczęściowy kostium kąpielowy - To moja córeczka, Sara. Saro, to jest właśnie ten pan, który wraz z panem ratownikiem nam pomógł. Podziękuj mu, kochanie.
Ash uśmiechnął się do niej i kucnął przed nią, pytając:
- Wszystko z tobą dobrze?
- Tak... Dziękuję panu.
- Jaki ja tam pan? Jestem Ash. A ty? Sara, tak?
- Tak. Sara...
Po tych słowach mała rzuciła się Ashowi na szyję i to tak mocno, że aż go przewróciła, a potem pocałowała go czule w oba policzki i chichocząc podeszła do mamy. Ta zaś uśmiechnęła się czule i powiedziała:
- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję, Ash. Jestem Katarzyna Marlow.
- Marlow? To nie polskie nazwisko - zauważyła Kalina.
- Bo nie jestem stąd, ale lubię to miejsce. I to bardzo. Dlatego właśnie tutaj zamieszkałam z małą i mężem. Kochamy to miejsce.
- My chyba też je pokochamy - powiedziałam wesoło - Tu jest bardzo pięknie.
- Tak, ale w jednym Scribbler miał rację - zaśmiał się do mnie Ash - Woda w Bałtyku jest bardzo zimna.
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem, a potem podszedł do nas ratownik, aby podziękować Ashowi za pomoc w ocaleniu dziewczynki oraz jej matki. Mężczyzna jednak czymś wyraźnie zaniepokojony, dlatego zabrał Asha na stronę i obaj zaczęli o czymś rozmawiać. Rozmowa ta jednak nie przyniosła im niczego pomyślnego, bo ratownik po niej odszedł w jeszcze większym szoku, a Ash wrócił do nas także bardzo zaniepokojony.
- Wszystko dobrze? - zapytał Gabryś.
- Pika-pi? - pisnął Pikachu.
- O czym tak intensywnie rozmawialiście? - dodałam.
- Pytał mnie, czy obaj widzieliśmy to, co widzieliśmy, bo jemu się coś wydawało, ale nie był pewien, czy aby na pewno zobaczył to, co zobaczył i zapytał o to mnie.
- A ty co na to?
- Powiedziałem, że sam nie wierzę w to, co wtedy zobaczyłem i cóż... Nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć jego podejrzeniom.
- Czyli nie powiesz nam łaskawie, co tam widziałeś? - zapytała nieco złośliwie Kalina.
- Nie mogę, ponieważ sam nie wiem, czy w ogóle to widziałem. Bo w końcu równie dobrze mogłem mieć omamy z powodu ciśnienia albo co. A mam wam mówić o moich przywidzeniach?
- Mamusiu, może zaprosimy Asha i jego przyjaciół na lody i ciastka? - zaproponowała mała Sara.
Katarzyna uśmiechnęła się lekko, słysząc tę propozycję i patrząc na nas bardzo miłym wzrokiem, pełnym ciepła i miłości, powiedziała:
- To już tylko od nich zależy.
W brzuchach Asha i jego trzech Pokemonich kompanów zaburczało nagle jak na zawołanie, a mój luby zachichotał, mówiąc:
- Jeżeli chodzi o jakąś przekąskę, to ja nie mam nic przeciwko. Byleby tylko moje Pokemony też dostały jakieś łakocie.
- Oczywiście, że dostaną - powiedziała czule Katarzyna - I to tyle, ile tylko zechcą. Zasłużyły sobie, za takie bohaterstwo.
- Dobrze, to ja się przebiorę i możemy iść - rzekł Ash.
- W sumie my również powinniśmy się przebrać. Widzimy się więc tu za dziesięć minut, dobrze?
- Dobrze, proszę pani.
- Katarzyno. Za to, co dla mnie zrobiłeś nie mogłabym żądać od ciebie, abyś mi mówił „pani“.
Ash, podobnie jak też i Kasia z córką, poszli do przebieralni, żeby się przebrać, a gdy już wyszli, to mogliśmy ruszyć w drogę.
- Idziemy? - zapytał Ash.
- Też pytanie. Oczywiście! - zawołała wesoło Katarzyna.
Ruszyliśmy, ale gdy już poszliśmy w kierunku miasta, to nagle rzucił mi się w oczy pewien niespodziewany widok. Stanowił go jakiś mężczyzna, niewiele starszy ode mnie i Asha, ciemny blondyn o fioletowych oczach, ubrany w białą koszulkę i niebieskie spodenki. Przyglądał nam się uważnie i wyraźnie się uśmiechał. Co w tym niezwykłego, zapyta ktoś? Otóż to, że gdy chwilę później znowu spojrzałam w kierunku, w którym powinien był stać, to już go tam nie było. Zniknął bez śladu, a co najlepsze, nigdzie nie mogłam go wypatrzeć.
- Co się stało, Sereno? - zapytała Kalina, która szła obok mnie.
- A nic takiego. Przewidziało mi się - odpowiedziałam jej.
Zaczęłam myśleć nad tym, co właśnie widziałam, ale nie zdążyłam tego zrobić zbyt dobrze, ponieważ czynność tę przerwali mi Ash z Gabrysiem i Kasią. Cała ta oto wesoła trójka nagle zaczęła śpiewać:

Już za parę dni, za dni parę,
Weźmiesz plecak swój i gitarę.
Pożegnania kilka słów,
Pitagoras, bądźcie zdrów!
Do widzenia wam, canto cantare.

Lato, lato, lato czeka.
Razem z latem czeka rzeka.
Razem z rzeką czeka las,
A tam ciągle nie ma nas.

Lato, lato, nie płacz czasem!
Czekaj z rzeką, czekaj z lasem.
W lesie schowaj dla nas chłodny cień.
Przyjedziemy lada dzień.

Już za parę chwil, godzin parę,
Weźmiesz rower swój, no i dalej!
Polskę całą zwiedzisz wszerz.
Trochę rybek złowisz też,
Nie przyjmując się niczym wcale.

Lato, lato, mieszka w drzewach.
Lato, lato, w ptakach śpiewa.
W słońcu każe okryć twarz.
Lato, lato jak się masz?

Lato, lato, dam ci różę.
Lato, lato, zostań dłużej!
Zamiast się po krajach włóczyć stu,
Lato, lato, zostań tu.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...