Domek na wsi cz. III
Ponieważ opuściłem swój dom i swoją przybraną matkę, która okazała się też być moją biologiczną matką, to musiałem rozpocząć automatycznie życie na własny rachunek. Oczywiście moja jakże kochająca rodzicielka dzwoniła do mnie wiele razy i prosiła, abym wrócił do domu, wybaczył jej i pozwolił wszystko naprawić. Nie byłem jednak w stanie tego zrobić. Zbyt świeże to były dla mnie rany i zbyt mocno mnie one bolały, abym się na to zdobył. Matka po wielu namowach wreszcie to zrozumiała i dała spokój, ale prosiła mnie, żebym chociaż kontaktował się z nią i spotykał od czasu do czasu. Zgodziłem się na to, ale przy okazji obiecałem sobie odwiedzać ją jak najrzadziej, a w każdym razie przez pierwszy okres czasu od wyprowadzki, bo potem może łatwiej sobie z tym wszystkim poradzę. Chwilowo jednak wolałem jej nie oglądać na oczy. Zbyt mocno bolało mnie to, co się stało i do czego ona przecież znacznie się przyczyniła.
Pierwszą noc po opuszczeniu domu wynająłem sobie pokój w hotelu, a następnego dnia wyjechałem w głąb kraju, byle tylko jak najdalej od tej kobiety, która co prawda wyciągnęła mnie z bagna, ale przecież wcześniej sama mnie do niego wepchnęła, a teraz po prostu po sprawie mojej próby samobójczej ocknęła się i czując wyrzuty sumienia ruszyła mi z pomocą. Jej zachowanie w moich oczach zakrawało wręcz na hipokryzję, choć w głębi serca bardzo dobrze wiedziałem, że jestem w swojej ocenie niesprawiedliwy i cała prawda jest o wiele bardziej skomplikowana, niż mi się wydaje, ale mój upór i moja złość były zbyt wielkie, abym potrafił tak po prostu wrócić do domu i o wszystkim zapomnieć. Dlatego też tego nie zrobiłem.
A co zrobiłem? Pojechałem do jednego z prowincjonalnych miasteczek (jednego z tych, w których zazwyczaj rozgrywa się akcja starych i dobrych kryminałów) i tam wynająłem sobie pokój u jednej takiej babcinki, a potem znalazłem sobie pracę barmana w miejscowym barze. To była całkiem dobra praca i nawet przyjemna, radziłem sobie w niej, choć nie zarabiałem zbyt wiele. Oczywiście mógłbym rozpocząć studia prawnicze i przy okazji żyć sobie jak jaśnie pan, bo przecież moja jakże szanowna mamusia co miesiąc przelewała mi dużą sumę pieniędzy, abym sobie łatwiej radził w życiu. Nie byłem jednak w stanie korzystać z tej kasy, to znaczy korzystałem z niej, ale tyle o ile, byle tylko jak najmniej. Moja duma nie pozwalała mi na to, aby czerpać z tej forsy pełnymi garściami, do czego zachęcały mnie egoizm oraz zachłanność, które czułem w głębi duszy. Ostatecznie jednak wygrały we mnie wyższe uczucia, a przede wszystkim godność osobista, czy też może raczej duma. Czułem niechęć do bogactwa i do czerpania z niego profitów, bo to przecież z tego powodu cierpiałem całe życie. Bogaci dziadkowie zmusili moją matkę do tego, żeby oddała mnie i to zaraz po urodzeniu, bo chcieli ratować swoje dobre imię przed skandalem, jaki przecież się wiązał z tą sprawą. Bogate bydlaki w szkole traktowały mnie jak worek treningowy, bo posiadali pieniądze i uważali, że wolno im wszystko. Ich rodzice płacili dyrektorowi w szkole za to, aby przymykał na to oko. Dyro zaś robił to, bo chciał dostawać dotacje od tych ludzi i poprawiać swój byt. Do tego jeszcze bał się skandalu, jaki by wybuchł po ujawnieniu tych wszystkich faktów i oczywiście to się stało, za co ja oberwałem poprzez wyrzucenie ze szkoły. Dlaczego? Bo ja byłem biedny, a to bogaci rządzą światem. Bo biedni są nikim, a bogaci kimś. Dlatego też wolałem nie korzystać z pieniędzy matki za często, a najlepiej to wcale. Postanowiłem sobie samemu zapracować na własny byt.
Praca w barze wiele razy była dość uciążliwa, zwłaszcza wtedy, kiedy pijani klienci dawali się we znaki, a takie sytuacje trafiały się od czasu do czasu i wtedy ja i pozostali pracownicy baru miewaliśmy z nimi prawdziwe urwanie głowy. Nie dość, że puszczali pawia na podłogę, to jeszcze do tego potrafili się bić, wszczynać awantury, a czasami też niszczyli stoliki i stołki, choć to ostatnie dość rzadko się zdarzało, ale i tak było uciążliwe. Do tego jeszcze, jakby tego wszystkiego było mało, trafiały się w barze różne grupy handlujące narkotykami, które potrafiły w perfidny sposób przeprowadzać swoje akcje sprzedawania prochów i to jeszcze tak, że gdyby nawet ktoś chciał im coś udowodnić, to byłoby to niemożliwe. Cwaniaki za dobrze się z tym kryli i zbyt dobrze prowadzili swoje działania, aby ich ktoś przyłapał na czymkolwiek. Poza tym, aby ich złapano, ktoś musiałby zacząć zeznawać przeciwko nim, a bywalcy baru za bardzo się ich bali, żeby to zrobić. Ich strach potęgował fakt, kto był hersztem tej bandy. A był nim jeden z tych bydlaków, którzy swego czasu zniszczyli mi życie. Co gorsza, koleś poznał mnie i zamierzał z tego faktu skorzystać.
- Jak się masz, przyjacielu? - zapytał podle, siadając tuż przy barze i z uwagą wpatrując się we mnie swoimi świńskimi oczkami.
Od razu go rozpoznałem. To był Orson Biddel, najgorszy ze szkolnego gangu i zarazem największa kanalia w całej mojej szkole. Jak widać te trzy lata spędzone w poprawczaku nie zmieniły go na lepsze, wręcz przeciwnie. Gdy go spotkałem (w chwili, którą teraz opisuję) sprawiał wrażenie jeszcze bardziej pewnego w swoim fachu niż kiedykolwiek przedtem.
- Cześć, Orson - rzuciłem ponuro - Nie spodziewałem się ciebie tutaj spotkać.
- Ani ja ciebie - odpowiedział złośliwie Orson - Słyszałem, że wkrótce po twojej szopce, którą odstawiłeś zostałeś adoptowany przez jakąś bogatą babkę.
- O jakiej szopce mówisz?
- Jak to, o jakiej? O tej z twoim samobójstwem.
- To nie była żadna szopka. Ja się wtedy naprawdę chciałem przez was zabić.
- Och, naprawdę? - zadrwił ze mnie bydlak - Weź lepiej uważaj, bo się jeszcze wzruszę. Biedny Roger. Biedne, małe biedactwo. Życie zniszczyli mu jakże podli koledzy.
Po tych słowach złapał mnie dziko za koszulę i gwałtownie do siebie przyciągnął, sycząc przy tym jak wąż.
- A czy ty wiesz, że przez swoją głupotę ty zniszczyłeś życie mnie?! Miałem zostać gliniarzem, jak chciał mój ojciec, a przez ciebie to teraz jest niemożliwe. Zniszczyłeś mi karierę!
- A ty mi życie, zatem jesteśmy kwita - odpowiedziałem odważnie, bo przecież wcale się nie przestraszyłem.
- O nie, koleś! Będziemy kwita dopiero wtedy, kiedy wszystko mi tutaj ładnie odpracujesz! - powiedział bydlak i puścił mnie.
- W jaki sposób miałbym odpracować i co? - spytałem.
- Odpracujesz moje trzy lata w poprawczaku - wyjaśnił mi Orson - A zrobisz to w bardzo prosty sposób. Będziesz dla pracował.
- Ja? Dla ciebie? Chyba śnisz.
- Nie masz wyboru. Albo to, albo ja ponownie zamienię twoje życie w piekło, ale tym razem już nikt cię nie uratuje.
Dobrze wiedziałem, że on jest w stanie to zrobić, dlatego nie mogłem lekceważyć jego gróźb. Lepiej było zainteresować się, czego on chce.
- A co miałbym robić?
- No! Tak już lepiej - pochwalił mnie zadowolony Orson - Będziesz dla mnie sprzedawać takie ładne, przeźroczyste woreczki z takim ładniutkim, białym proszkiem.
- Narkotyki?! - oburzyłem się - Nic z tego! Ja tam nie będę ci pomagał zatruwać organizm tych biednych małolatów, które tu przychodzą!
Orson parsknął śmiechem, gdy tylko to usłyszał.
- Boże, jaki z ciebie debil, Roger! Te twoje biedne małolaty potrafią się sprzedawać w całości za działkę tego proszku, który ja im oferuję. Same się do mnie pchają po towar. Sądzisz może, że ja im każę to brać? Że może im przykładam lufę do głowy i każe wciągać? Coś ty! Same chcą i same po to tu przyłażą! A ja im tylko to ułatwiam.
- I ile dzieciaków się już przekręciło od tego twojego syfu?
- Jeszcze żaden, bo ja sprzedaję towar czysty oraz najwyższej jakości. I dlatego też wszyscy są zadowoleni. Mieszanki (bo pewnie to masz na myśli mówiąc o „syfie“) sprzedają frajerze i debile. A jak chcesz zrobić majątek na handlu, to sprzedawaj tylko dobry towar. I ja taki właśnie sprzedaję.
- Super, ale ja nie będę brał w tym udziału.
- Będziesz albo pożałujesz. Pamiętasz nasze szkolne harce? Chcesz je może powtórzyć? Śmiało, ale tym razem już nie będziesz miał okazji o nich opowiedzieć.
- Pójdę na policję.
- I co im niby powiesz? Że dawny twój prześladowca ze szkoły tutaj mieszka i chce z tobą dilować? I kto ci w to uwierzy? To są tylko słowa, a przy mnie prochów nigdy nie znajdą. Idź sobie na policję, jeśli chcesz, ale wtedy to już żaden lekarz cię nie uratuje.
Po tych słowach wstał od stolika i rzucił na niego banknot.
- To za piwo. Reszty nie trzeba.
Ciszej zaś dodał:
- Zastanów się lepiej, bo albo bierzesz dragi do sprzedaży, albo kosę między żebra.
Następnie bydlak wyszedł jakby nigdy nic, pozostawiając mnie samego przez tą trudną decyzją.
***
Co miałem zrobić? Nie chciałem, aby bydlak znowu zrobił mi z życia piekło, a bardzo dobrze wiedziałem, że on jest w stanie to zrobić. Dlatego też przyjąłem jego warunki i zgodziłem się sprzedawać ten jego badziew w barze, w którym pracowałem. Poszło mi to tym łatwiej, że jak się okazało dwie osoby z pracowników także w taki sposób dorabiały sobie do pensji. Co do mnie, to Orson rzucał mi jakieś tam ochłapy ze swoich zysków, żeby mnie bardziej zachęcić do współpracy i uczciwości w tej sprawie.
- Tylko pamiętaj, że jeżeli spróbujesz mnie oszukać, to kaplica - rzucił podle za pierwszym razem, gdy dawał mi towar - Ja tu posiadam swoje oczy i jeśli zobaczą, że z kasy, którą dają klienci zabrałeś coś dla siebie, to zębów nie pozbierasz. A jeśli ponownie spróbujesz odwalić taki numer, to wtedy na wizycie u dentysty się nie skończy.
Bardzo dobrze wiedziałem, że Orson jest w stanie spełnić swoją groźbę i dlatego wolałem robić to, co mi każe. Prócz tego jeszcze jakoś nie paliłem się do tego, aby brać cudzą kasę do swojej kieszeni, chyba żeby tylko na przechowanie. Dlatego też uczciwie rozliczałem się z tym bydlakiem w jego nieuczciwym biznesie. W takiej sytuacji jak ta zawsze lepiej być fair wobec wspólników, nawet jeśli są oni przymusowi.
Muszę powiedzieć, że handel był przeprowadzony w sposób bardzo pomysłowy. W barze łatwo było kupić zapałki, na ladzie zawsze znajdowało się aż kilkanaście pudełek, a kilka z nich leżało przy mnie w odpowiednim miejscu. W tych pudełkach były woreczki z narkotykami. Sprzedawałem je tylko osobom, które powiedziały, że chcą kupić zapałki ekstra. Dawałem im wtedy towar, oni mnie dwa grube banknoty, które szybko chowałem i potem przekazywałem Orsonowi.
Oczywiście w takiej sytuacji zawsze istniało spore ryzyko, że pośród klientów będzie ukryty jakiś glina, jednak w tej sprawie Orson był zawsze bardzo ostrożny i raczej takiego czegoś można się było nie obawiać.
Ale to nie policja ani też Orson nie namieszali tak w moim życiu jak pewna osoba, którą poznałem jakiś czas później. Przyszła do baru razem z paroma kumplami i koleżankami oraz jakąś nieletnią brunetką o brązowych oczach i niezbyt dużym biuście, wobec której to osoba, o której tutaj mowa) zachowywała się chwilami bardziej jak matka niż koleżanka.
- Leslie, bądź tak dobra i lepiej nie oddalaj się ode mnie - powiedziała do nastolatki - I nie waż się zamawiać alkoholu! Jesteś jeszcze nieletnia!
- Ellie, błagam! Weź nie rób mi obciachu przy ludziach! - zawołała na to Leslie, wywracając załamana oczami dookoła sali - Przecież ja wcale nie chcę pić alkoholu.
- Dobra, dobra. Już ja cię znam. Jak cię spuścić z oka, to zaraz będziesz próbowała pić whisky.
- Niby kto ci to powiedział?
- Krasnoludki - rzuciła złośliwie dziewczyna, która zwróciła tak bardzo moją uwagę i która nosiła imię Ellie.
Była to wysoka dwudziestolatka o kasztanowych włosach i zielonych oczach, ubrana w ładną, fioletową sukienkę i czarne szpilki. Sylwetkę miała zgrabną, bardzo szczupłą, ale za to z bardzo sporymi wypukłościami tam, gdzie takie wypukłości być powinny. Jej długie oraz rozpuszczone włosy oszałamiająco falowały przy każdym ruchu jej głowy, a oczy przez chwilę wpatrywały się we mnie i to jeszcze w chwili, w której ja wpatrywałem się w nią.
- A ty czego się gapisz? - rzuciła złośliwie Leslie, gdy to spostrzegła.
Ellie ofuknęła ją ze złością i spojrzała na mnie przepraszająco. Ja zaś lekko się uśmiechnąłem i wróciłem powoli do czyszczenia szklanek.
- Stary, daj spokój! Możesz sobie tylko pomarzyć - usłyszałem nagle obok siebie głos Jerry’ego, mojego kumpla.
Koleś stał tuż obok mnie i wpatrywał się we mnie w bardzo złośliwy sposób.
- Tak? A to niby czemu? - spytałem ze złością.
- Wiesz, kto to jest ta ruda? - rzucił Jerry - To jest Ellie Lucan, jedna z najbogatszych dziewczyn w całej Anglii. Pochodzi z Ameryki. Jej rodzice zginęli rok temu w wypadku i wtedy Ellie przeniosła się tutaj wraz ze swoją młodszą siostrą, którą się opiekuje.
- Młodszą siostrą? To ta gówniara w podartych dżinsach? - spytałem.
- Tak, to ona - odpowiedział Jerry - Często tutaj bywała do czasu, aż pojechała z siostrą na wakacje. Najwyraźniej teraz obie wróciły.
- I co? Jaśnie panna dziedziczka chce może sobie zobaczyć miejscową dzielnicę nędzy? - spytałem złośliwie.
- Chyba tak i z tego też powodu osobiście ci odradzam startowanie do niej - wyjaśnił mi Jerry - Takie dziewczyny jak ona, takich jak my traktują jak zabawki, w najlepszym razie jak przygodę. Jeśli masz honor, nie pozwól sobie na bycie przygodą.
Popatrzyłem na niego z ironią i powiedziałem:
- Pozwolisz, że sam wyrobię swoje zdanie w jej sprawie?
- Jak sobie chcesz - rzucił łaskawym tonem Jerry.
Uśmiechnąłem się zadowolony i zacząłem uważnie obserwować Ellie, choć udawałem, że zajmują mnie tylko szklanki przeze mnie czyszczone. Rudowłosa piękność z kolei, co jakiś czas zerkała wyraźnie w moją stronę, choć udawała, że zajmuje ją dyskusja z resztą towarzystwa przy stoliku. Jak widać oboje lubiliśmy bawić się w takie podchody.
Potem Ellie usiadła zadowolona przy ladzie, a zaraz potem zrobiła to jedna z jej kumpeli, która zamówiła piwo. Ellie zaś nic sobie nie zamówiła. Obie zaczęły rozmawiać o jakiś swoich bzdurach, których nawet nie warto było podsłuchiwać. Poczułem, że to najlepszy moment na to, aby wykonać niezbędny do nawiązania bliższych relacji pierwszy krok. Dlatego też dość szybko przygotowałem drinka, takiego samego jak ten, którego wcześniej piła podczas siedzenia przy stoliku Ellie, a po zakończeniu tej czynności podałem go rudowłosej piękności.
- Proszę, dla ciebie - powiedziałem wesoło.
- Ale ja niczego nie zamawiałem - zdziwiła się Ellie.
- To nasz koszt firmy, Ellie - odpowiedziałem.
Dziewczyna spojrzała na mnie bardzo zdumiona.
- A skąd wiesz, jak mam na imię? - zapytała.
- Tajemnica - odparłem tajemniczo i wróciłem do swoich zajęć.
***
Wieczorem, gdy już wracałem z pracy do domu, przypadkiem trafiłem na Ellie, która głośno kłóciła się z jakimś chłopakiem. Oboje wyraźnie coś do siebie kiedyś czuli, ale to uczucie musiało się wypalić, przynajmniej z jej strony, o czym dobitnie świadczyły słowa, które wypowiedziała po chwili do towarzyszącego jej chłopaka.
- Posłuchaj mnie lepiej i to bardzo uważnie! - zawołała Ellie bardzo oburzonym tonem - To, że jesteśmy, jak to powiedziałeś „z tej samej sfery“ wcale nie oznacza, że mam obowiązek z tobą być!
- A niby z kim byś chciała się spotykać? - odpowiedział jej chłopak bardzo zarozumiałym tonem - Gdzie ty niby znajdziesz dla siebie lepszą partię niż ja?
- Bardzo łatwo bym ją znalazła, gdybym tylko chciała!
- Tak i gdzie niby? W tej okolicy pełnej plebsu? I co?! Sądzisz, że taki koleś byłby z tobą dla twoich pięknych oczu?! Przecież tacy widzą tylko twoje pieniądze!
- A ty za to widzisz we mnie piękny i drogi przedmiot, który możesz sobie kupić i pochwalić się kolegom! Jak mogłeś opowiadać im i to jeszcze w miejscu publicznym, co oboje robiliśmy w łóżku?!
- Faceci zawsze się chwalą swoimi umiejętnościami innym facetom. To jest normalna sprawa.
- Ale prosiłam cię przecież, żeby nasze ekscesy pozostały tylko naszą tajemnicą, a ty co zrobiłeś? Odarłeś nasze relacje z intymności!
- Jak zwykle przesadzasz, Ellie!
- A ty jak zwykle lekceważysz to, co do ciebie mówię! Co się z tobą stało? Kiedyś byłeś lepszy!
- Ja zawsze byłem taki sam. To ty byłaś zbyt ślepa, żeby nie tego nie widzieć.
- Tak, najwyraźniej.
- Ale daj już spokój! Chodźmy i zabawmy się!
Chłopak próbował złapać Ellie w objęcia, jednak ta wyrwała mu się z rąk i powiedziała wściekle:
- Sam się zabaw! Ja więcej z tobą się spotykać nie będę!
- Chyba żartujesz - zachichotał chłopak.
- Mówię bardzo poważnie! Nie będę się zadawać z facetem, który mnie nie szanuje!
- Jak się będziesz tak zachowywać, to raczej nikt nie będzie tego robić.
- A co ty masz mi do zarzucenia?
- A ty mnie?
- Nie szanujesz mnie, jesteś zarozumiały i lekceważysz to, co ja mówię i do tego wszystkiego jesteś lekkoduchem! Chcesz się tylko bawić i szaleć!
- A co innego mógłbym chcieć? Mam dopiero dwadzieścia lat! Chcę się zabawić!
- A ja chcę poważnego związku, którego ty nie potrafisz mi dać!
- Jaka ty jesteś śmieszna! Masz dopiero dwadzieścia lat i już chcesz stałego związku? I czego jeszcze? Może ślubu i dzieci?
- Z tobą na pewno nie! Nie nadajesz się ani na męża, ani na ojca!
Po tych słowach Ellie powoli odeszła, a towarzyszący jej chłopak lekko rozłożył ręce na znak bezradności i poszedł w swoją stronę, mijając mnie bez słowa. Ja zaś poczułem, że muszę teraz wkroczyć do akcji i spróbować pocieszyć Ellie. Dziewczyna siedziała właśnie na ławce i płakała. Powoli do niej podszedłem i usiadłem obok niej.
- Chcesz może chusteczkę? - spytałem, wyciągając ku niej powoli rękę z wyżej wspomnianym przedmiotem.
Dziewczyna spojrzała na mnie wyraźnie zdumiona moją obecnością i szybko otarła sobie ręką oczy.
- Dzięki, nie trzeba - powiedziała.
- Może jednak? - spytałem.
Ellie wzięła ode mnie chusteczkę i powoli zaczęła nią wycierać oczy.
- Dziękuję. Jesteś bardzo miły - rzuciła, a po chwili dodała: - Widziałeś wszystko, prawda?
- Przechodziłem tu akurat i widziałem - odpowiedziałem.
- I pewnie teraz uważasz mnie za idiotkę.
- Dlaczego?
- Bo się zadaję z tak żałosnym debilem.
- O ile dobrze zrozumiałem, to już się z nim nie zadajesz.
- Teraz to już nie i sama się sobie dziwię, że to robiłam - powiedziała Ellie i dalej ocierała sobie oczy chusteczką - On kiedyś był inny, a potem zaczęło mu odbijać z powodu jego rodziców i tego, co mu dali. Do tego też przestał mnie szanować.
- Zauważyłem. Przykro mi.
- Sama jestem sobie winna. Po co się z nim zadawałam? Jak mogłam się łudzić, że on jest dobrym człowiekiem? Przecież to widać od razu, ile on jest wart.
- Być może nie chciałaś oceniać po pozorach?
- Może - wzruszyła lekko ramionami Ellie - Ale tak czy siak będę miała nauczkę na przyszłość.
Po tych słowach spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła.
- Dziękuję za chusteczkę. Jesteś bardzo miły.
Wyciągnęła ku mnie rękę.
- Jestem Ellie.
- Roger - odpowiedziałem i ścisnąłem jej dłoń.
Ellie spojrzała na mnie z uśmiechem i spytała:
- Pracujesz w barze?
- Tak i dobrze sobie radzę. Jak dotąd. Ale co będzie dalej, czas pokaże.
- Masz dziewczynę?
- Nie.
- A miałeś kiedyś?
- Jeszcze nie. Jakoś żadnej nigdy się nie podobałem.
- Dziwne - powiedziała Ellie i oparła się wesoło o oparcie ławki - Nie wyglądasz źle, a wręcz przeciwnie.
- Dzięki za dobre słowo - powiedziałem dowcipnie - Poza tobą jakoś żadna tak nie uważała.
- Widocznie jestem pierwsza - zachichotała Ellie - To na swój sposób jest bardzo przyjemne uczucie. A powiedz mi, mieszkasz tutaj?
- Tak, wynajmuję tutaj pokój.
- A ja mieszkam tu tymczasowo z moją młodszą siostrą. Mieszkamy u przyjaciela naszych rodziców, który teraz opiekuje się naszym majątkiem.
Ellie skrzywiła się lekko i powiedziała:
- Wybacz. Strasznie głupio to zabrzmiało.
- Spokojnie, ja się z tego powodu nie czuję gorszy.
- Ale to zabrzmiało tak, jakbym się chwaliła forsą, a tak nie jest. Wcale się nią nie chwalę i nie uważam się za lepszą od innych tylko dlatego, że jestem bogata.
- To dobrze, bo mam o tobie bardzo dobre zdanie i nie chciałbym go zmieniać.
- A dlaczego masz o mnie dobre zdanie?
- Bo wydaje mi się, że na nie zasługujesz.
Ellie lekko zachichotała, gdy to usłyszała.
- Wydaje ci się? A wiesz, co mnie się wydaje?
- Że jestem idiotą?
- Nie. Mnie się wydaje, że jesteś fajnym chłopakiem oraz osobą wartą rozmowy. Może więc chciałbyś jeszcze ze mną porozmawiać?
- A kiedy?
- Choćby jutro.
- Zgoda. A gdzie?
- A choćby tutaj.
- Dobrze. Po pracy?
- Czemu nie?
- A więc jesteśmy umówieni.
- Zgadza się. Wybacz mi, ale muszę już iść, bo jeszcze się będą o mnie niepokoić. Ale jutro z wielką chęcią z tobą porozmawiam, o ile oczywiście będziesz chciał.
- Ja już tego chcę.
- Super. A zatem do jutra - powiedziała dziewczyna i wesoło wstała z ławki - Trzymaj się, Roger i do zobaczenia!
Pomachała mi ręką na pożegnanie i powoli odeszła w swoją stronę.
Spotkaliśmy się oboje zgodnie z wcześniejszą propozycją Ellie i oboje bardzo przyjemnie ze sobą rozmawialiśmy. Przez kilka kolejnych dni ciągle spędzaliśmy ze sobą czas po pracy. Prócz tego spacerowaliśmy sobie po całej okolicy i oglądaliśmy wszystkie znajdujące się tam budynki, zarówno te zamieszkałe, jak i te nie zamieszkałe. Szczególnie nasz wzrok przykuła piękna i bardzo uroczo wyglądająca posiadłość zbudowana chyba w stylu gotyckim.
- Piękna, prawda? - zapytała Ellie, kiedy się przy niej zatrzymaliśmy.
- Niczego sobie - odpowiedziałem jej - Trzeba przyznać, że ma w sobie to coś.
- Wiesz, może to głupie, ale bardzo chciałam po wyjściu za mąż kupić ją, zamieszkać tutaj i założyć rodzinę - powiedziała po chwili Ellie.
- Dlaczego uważasz, że to głupie? - spytałem.
- Bo to przecież jest niemożliwe. Chłopak, którego darzyłam uczuciem zawiódł mnie i złamał mi serce - mówiła ze smutkiem w głosie dziewczyna - A teraz przez jego głupie gadanie czuję się tak, jakby wszyscy faceci wokół mnie dybali tylko na moje pieniądze.
- Łącznie ze mną, prawda? - zapytałem z ironią.
Dziewczyna spojrzała na mnie i powiedziała:
- To nie tak. Ja wcale tak o tobie nie sądzę. Słowo!
- A dlaczego? Przecież jestem biedny, a ty bogata. Czemu miałbym nie chcieć dybać na twoje pieniądze?
- Bo taki nie jesteś.
- Skąd wiesz, jaki jestem? Dopiero co mnie poznałaś. Co ty możesz o mnie wiedzieć? A co ja mogę wiedzieć o tobie?
- Czuję, że jesteś lepszy niż mój były.
- Skąd to przypuszczenie? Bo jestem dla ciebie bardzo miły i dałem ci chusteczkę do otarcia łez? A może ja jestem jeszcze gorszy? A może jestem przeżarty jakąś wielką nienawiścią do takich ludzi jak ty? Może chcę cię uwieść i poślubić tylko po to, aby cię zabić i przejąć twój majątek?
- Nie mógłbyś tego zrobić.
- Skąd to wiesz?
- Nie mówiłbyś mi tego, gdyby to była prawda.
- Czy aby na pewno? A jeżeli chcę w ten sposób tylko zdobyć twoje zaufanie? Skąd wiesz, co tak naprawdę kłębi mi się w głowie?
- Nie wierzę w to. Ty taki nie jesteś.
- Czas pokaże, jaki jestem. A ty, jeżeli masz dość rozumu w głowie, to się ode mnie odsuniesz zanim się zaangażujesz i będzie za późno.
- Za późno na co?
- Aby się wycofać i nie pokochać mnie.
Po tych słowach odszedłem, a Ellie pozostała sama przed posiadłością swoich marzeń.
***
Nie odzywałem się do Ellie i nie kontaktowałem się z nią przez krótki czas, a i ona też jakoś niespecjalnie szukała kontaktu ze mną. Co prawda ciągle przychodziła do baru w towarzystwie paru kumpli i swojej młodszej siostry, ale kiedy tylko nasz wzrok się spotykał, to zawsze odwracała głowę w drugą stronę. Dobrze wiedziałem, co to wszystko oznaczało i na swój sposób sprawiało mi to lekką przyjemność. Ale też było mi jej trochę żal, bo przecież walczyła ze swoimi uczuciami i zdecydowanie raczej kiepsko jej to wychodziło. A ja nie kwapiłem się do tego, aby jej w tej sprawie pomóc. Uznałem, że jeżeli chce zwalczyć swoje uczucie do mnie, to musi zrobić to sama. Ja w tej sprawie tylko pogorszyłbym jej sytuację.
Wkrótce potem, gdy była niedziela i spędzałem ją w domu, usłyszałem, jak ktoś puka do drzwi, które moja gospodyni. Potem usłyszałem krótką rozmowę oraz kroki na schodach kierujące się w stronę mojego pokoju.
- Panie Goodman. Ma pan gościa - powiedziała moja gospodyni, lekko uchylając drzwi i wsuwając przez nie swoją głowę oraz część swej osoby.
- Gościa? - zdziwiłem się.
- A tak, gościa - potwierdziła kobieta i lekko przesunęła się na bok, otwierając jednocześnie drzwi na oścież.
W drzwiach zaś stała Ellie.
- Witaj, Roger - powiedziała do mnie przyjaźnie - Chciałam z tobą o czymś porozmawiać. Mogę wejść?
- Oczywiście - potwierdziłem.
- To ja was zostawię samych - zasugerowała gospodyni i powoli wyszła z pokoju.
Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, to Ellie spojrzała w moją stronę dość przykrym wzrokiem i zapytała:
- Dlaczego?
- Co dlaczego? - zdziwiłem się.
- Dlaczego ty mnie tak traktujesz? Co ja ci złego zrobiłam, że w taki sposób się zachowujesz? Unikasz mnie, uciekasz od rozmów ze mną, a w barze udajesz, że mnie nie widzisz.
- O, przepraszam cię bardzo! To ostatnie to już chyba raczej ty robisz! - poprawiłem ją.
Ellie spojrzała na mnie przygnębiona i zapytała:
- Roger, co ja ci takiego zrobiłam, że tak się zachowujesz? Dlaczego ty to robisz?
- Ponieważ nie chcę, żebyś kiedyś żałowała swojej decyzji. Żeby twoi bliscy mówili, że zadajesz się z barmanem.
- Sądzisz, że ich zdanie coś mnie obchodzi? Że będę się przejmować tym, co oni sądzą?
- Teraz może nie, ale z czasem...
- Z czasem, to ty zaczniesz mnie drażnić. Nawet nie chcesz mnie lepiej poznać, a już mnie przekreślasz. Dlaczego ty mi to robisz?
Spojrzałem na nią z uwagą i westchnąłem głęboko:
- Chcesz wiedzieć, dlaczego? No to ci powiem. Podobasz mi się i to bardzo! Im dłużej z tobą przebywam, tym bardziej mi na tobie zależy! Ale boję się pokochać, bo nie chcę więcej cierpieć i dostawać ciosy od osób, do których coś poczułem. Taka jest prawda!
Ellie wpatrywała się we mnie uważnie, jakby rozważała moje słowa, a po chwili zapytała:
- A więc podobam ci się?
- A dziwi cię to? Jesteś piękną i seksowną dziewczyną, a do tego też mądrą i posiadającą swój własny rozum! Rozmowy z tobą to prawdziwa przyjemność! Więc teraz powiedz, jak możesz się nie podobać?
Ellie uśmiechnęła się lekko i podeszła powoli w moją stronę, po czym wyciągnęła rękę i czule pogłaskała mój policzek.
- Wyczuwam w tobie wiele bólu i cierpienia. Ale ból z czasem mija, a cierpienie da się przekuć w coś milszego. Jeśli oczywiście tylko pozwolisz, aby tak się stało.
- Ellie, proszę - jęknąłem, bardzo dobrze wiedząc, do czego to zmierza - Jeśli to się stanie, ja już nie będę potrafił się wycofać.
- Do tego właśnie zmierzam - zachichotała Ellie i delikatnie musnęła moje usta swoimi - Otwórz się na mnie, Roger.
Kilka sekund później znowu pocałowała ucałowała moje usta, ale tym razem oddałem jej pocałunek. Chwilę potem zarzuciła mi ręce na szyję, a ja lekko ją do siebie przytuliłem.
- Chcę ciebie! Tu i teraz - wydyszała zmysłowo w moje wargi, gdy na chwilę się od siebie oderwaliśmy.
- To szaleństwo - powiedziałem.
- I bardzo dobrze. Mam już dość bycia grzeczną i mądrą osobą, która robi tylko to, co wypada jej robić - zachichotała Ellie.
Chwilę później oboje kompletnie zwariowaliśmy i do tego było nam z tym bardzo dobrze.
***
Od tego czasu ja i Ellie staliśmy się parą i to zupełnie oficjalnie. Choć doradzałem mojej dziewczynie, abyśmy nie ogłaszali tego publicznie, bo jeszcze ludzie mogą się zacząć z niej śmiać, że związała się z barmanem, to Ellie uważała, iż takich spraw nigdy nie należy ukrywać, dlatego też wcale nie zamierzała się bawić w jakiekolwiek podchody.
- Dla mnie prawdziwe i szczere uczucie to jest coś, czego wcale się nie ukrywa - powiedziała z dumą w głosie - Jeśli więc kocham, to kocham nie tylko szczerze, ale i jawnie. Bo prawdziwa miłość nie musi się ukrywać.
- Jak sobie chcesz, tylko musisz w takiej sytuacji liczyć się z tym, że ludzie z twojej tzw. sfery mogą patrzeć na to krzywym okiem.
- Tak, ale przestaliby to robić, gdyby wiedzieli, kto jest twoją matką.
- Dobrze to wiem, ale jakoś nie palę się do tego, żeby wszystkim o tym opowiadać. Nie chcę wyjść na snoba.
- Też fakt. Ale z drugiej strony to ja osobiście uważam, że źle robisz nie spotykając się częściej ze swoją matką.
- Spotykam się z nią raz na miesiąc i to wystarczy. Naprawdę uważam, że za to wszystko, co mnie z jej winy spotkało takie częste spotkania to i tak za dużo.
- Roger, ja cię potrafię zrozumieć, ale powiem ci tak zupełnie szczerze, że nie doceniasz szczęścia, które masz.
- Szczęścia - prychnąłem z kpiną.
- A tak, szczęścia - potwierdziła niezrażona Ellie - Ja rodziców już nie mam i uwierz mi, bardzo mi ich brakuje. A ty co? Masz matkę i jeszcze ją w taki sposób traktujesz.
- Mam swoje powody.
- Wiem, opowiadałeś mi. Ale i tak uważam, że powinieneś ją bardziej zrozumieć, a zrozumieć to znaczy przebaczyć.
- Jeszcze nie jestem na to gotowy, Ellie. Jeszcze nie teraz.
Ellie zrozumiała to i starała się nie poruszać tego tematu, choć od czasu do czasu jeszcze to robiła, bo chyba nie byłaby sobą, gdyby tak nie zrobiła. Ja zaś byłem uparty i trzymałem się uparcie swojego zdania w tej sprawie.
Jak przewidywałem kilka osób śmiało się z Ellie z powodu jej wyboru mojej osoby na chłopaka, ale ja i ona nie przejmowaliśmy się tym. Co prawda mógłbym im łatwo zamknąć usta mówiąc, kim jestem, ale jakoś nie potrafiłem się na to zdobyć i dlatego cierpliwie znosiłem kpiny pod swoim adresem. A w kpinach tych przodowała szczególnie Leslie, siostrzyczka mojej dziewczyny. Gówniara ta wykorzystywała praktycznie każdą chwilę, aby mi w jakiś sposób dokuczyć, a że nie wiedziała, iż jestem synem znanej prawniczki, to miała wiele powodów do kpin ze mnie.
- Ja ci się bardzo dziwię, siostrzyczko, że zadajesz się z kimś takim - powiedziała raz złośliwie - Przecież to widać wyraźnie, ile jest warte. Ani to wychowane, ani pochodzenia dobrego nie ma. Do tego jeszcze jako barman pracuje. To po prostu wstyd i to jeszcze jaki!
- Po pierwsze wolałabym, abyś wypowiadając się o moim chłopaku nie używała wobec niego rodzaju nijakiego - powiedziała Ellie z lekką złością - A po drugie twoje wypowiedzi ewidentnie dowodzą, jak kiepskie jest twoje własne wychowanie. Po trzecie zaś, to ostatnimi czasy raczej ty przynosisz mi wstyd. Ile razy będziesz wracać do domu po nocach?
- Przecież jestem młoda i chcę się zabawić! A co?! Nie wolno mi tego robić?!
- Wolno, ale zabawa też posiada swoje granice, a ty je powoli zaczęłaś przekraczać. Przypominam ci też, że nie jesteśmy u siebie.
- Jesteśmy u siebie! Peabody zarządza naszą kasą, więc pracuje dla nas, a zatem jego dom jest naszym domem.
- Obawiam się, że się w tej sprawie mylisz, ale nie będę się z tobą w tej sprawie sprzeczać - odparła Ellie, kończąc tę rozmowę - Bądź po prostu uprzejma szanować ludzi, którzy dają nam dach nad głową.
Leslie oczywiście miała całkowicie gdzieś wszystkie rady swej siostry, najwyraźniej wychodząc z założenia, że skoro Ellie nie jest jej matką, to nie ma prawa jej prawić morałów i rzucać nakazy i zakazy. Choć coś czułem, że swojej matki też nigdy raczej nie słuchała, czemu Ellie (gdy raz o tym oboje rozmawialiśmy) nie zaprzeczała.
- Mówię ci, z nią zawsze były problemy, bo to zawsze był taki bardzo niespokojny duch. Lubiła się zawsze dobrze bawić, a potem ojciec musiał ją wyciągać z kłopotów, w jakie się pakowała. Po śmierci rodziców trochę się jakby uspokoiła, bo jak widać przejęło ją to bardzo, ale chyba nie na długo, bo znowu zaczęła rozrabiać.
- Bardzo mi przykro z tego powodu - powiedziałem - No, ale czy nie sądzisz, że najlepiej byłoby ją spuścić lanie?
- Lanie? Wątpię, żeby to pomogło, choć tak szczerze mówiąc, to coraz częściej swędzi mnie ręka - odpowiedziała Ellie.
Ale to nie Leslie stanowiła dla nas największy problem, a Orson. Ten bydlak co jakiś czas spotykał się ze mną, aby odbierać kasę za sprzedane prochy, a prócz tego jeszcze oddawać mi moją dolę. Te spotkania, chociaż trochę wzbogacały moją kieszeń, to i tak zdecydowanie do przyjemnych nie należały i chwilami miałem ich serdecznie dość, tak samo jak i tego białego świństwa, na które już patrzeć nie mogłem.
- Słuchaj, ja mam tego serdecznie dosyć - powiedziałem pewnego razu do Orsona, gdy już przeliczyłem swoją dolę.
Orson nawet nie zareagował na te słowa.
- Słyszysz, co mówię?! Mam już dość roboty dla ciebie! - powtórzyłem ze złością.
- Słyszałem, nie musisz krzyczeć - odpowiedział złośliwie bydlak - Ale nie przyjmuję tego do wiadomości.
- Naprawdę? Obawiam się, że to mnie niewiele obchodzi. Nie będę już więcej dla ciebie pracować.
- Strach czy wyrzuty sumienia? - spytał złośliwie Orson.
- Jedno i drugie - odpowiedziałem - Nie chcę w tym już dłużej brać udziału. To mnie męczy. Czuję się tak, jakby wszyscy patrzyli mi na ręce.
- Tak, a szczególnie ta twoja niunia, co?
- Ona z tym wszystkim nie ma nic wspólnego!
- Czyżby? Odnoszę inne wrażenie - powiedział złośliwie Orson i lekko wyszczerzył swoje zęby w podłym uśmiechu - Bo to dla niej chcesz wrócić na drogę uczciwości, prawda?
Po tych słowach złapał mnie za koszulę i przycisnął do ściany, patrząc mi w oczy ze wściekłością.
- Uważaj, bo ja potrafię zniszczyć ci życie i dobrze o tym wiesz. A może chcesz, żebym i twojej dziuni życie zniszczył?
- Od niej to ty się lepiej odczep! Nie mieszaj jej do tych spraw!
- To ty ją do tego mieszasz, a nie ja. Bo jeżeli przestaniesz dla mnie pracować, to wtedy ją wmieszasz i to bardzo. A kiedy już zostanie wmiesza w to wszystko, to wtedy może tak się stać, że ktoś ją przypadkiem zabije.
- Przypadkiem, tak?
- Tak, oczywiście. To będzie czysty przypadek, ale tylko do czasu, aż policja nie znajdzie u ciebie dowody twojej winy.
- Dowodów, które sfabrykują twoi kumple?
- Tego mi nie udowodnisz. A ja już postaram się o to, abyś czekając na proces przeżył prawdziwe piekło w celi. A ty wiesz, że w sprawie tworzenia piekła, to ja jestem prawdziwym specjalistą.
- O tak! Zdecydowanie jesteś.
- A więc lepiej uważaj, bo jak wezmę się do rzeczy, to ty i twoja niunia bardzo gorzko tego pożałujecie.
Po tych słowach powoli odszedł od baru, przy którym rozmawialiśmy. Ja zaś westchnąłem załamany i oparłem się o ścianę, ocierając sobie ręką pot z czoła.
- Boże! Czy on kiedykolwiek się ode mnie odczepi?
- Raczej nie sądzę - usłyszałem za sobą głos Ellie.
Dziewczyna wyszła zza rogu i spojrzała na mnie ponurym wzrokiem. Widząc jej spojrzenie westchnąłem załamany i zapytałem:
- Jak wiele słyszałaś? - spytałem.
- Dość, aby wiedzieć, że dzieje się tutaj coś złego - odpowiedziała Ellie - Powiedz mi, co dla niego sprzedajesz? Bo zakładam, że nie chodzi tutaj o zapałki.
- Widzę, że nic nie ujdzie twojej uwadze - powiedziałem przygnębiony i dodałem: - Ale lepiej, żebyś nie wiedziała, co sprzedaję dla tego gnoja.
- Będę strzelać. Narkotyki, zgadza się?
- Tak. Dla miejscowych ćpunów.
Ellie westchnęła głęboko, wyraźnie przygnębiona.
- Zapytałabym cię, dlaczego to robisz, ale dość usłyszałam, żeby już wszystko wiedzieć. Powiem ci więc co innego. Musisz iść z tym na policję.
- Policję? Nic z tego! Przecież ten koleś ze wszystkiego się wyłga! Nie mam żadnych dowodów jego winy, a jeśli nawet ty byś zeznawała, to i tak niewiele to da. To będzie twoje słowo przeciwko jego słowu.
- Wiesz, raczej niekoniecznie - odpowiedziała dość dowcipnie Ellie, po czym wyjęła z torebki komórkę i coś w niej wcisnęła i pokazała mi to.
Na ekranie jej telefonu ukazała się scena, w której Orson każe mi dalej robić swoje, bo jak nie, to zabije Ellie i podrzuci mi dowody wskazujące na mnie jako sprawcę tej zbrodni.
- Co prawda to nie jest cała rozmowa, ale zawsze coś - powiedziała po chwili Ellie - Sądzę, że dla policji to wystarczy. A więc w takim wypadku to będzie jego słowo przeciwko mojemu.
Spojrzałem z podziwem na Ellie i powiedziałem:
- Jesteś wielka, dziewczyno.
Szybko jednak mój zapał osłabł.
- Ale to i tak może być za mało dla sądu i policji.
- Wystarczy, żeby go oskarżyć - odparła Ellie - A poza tym wolisz całe życie się go bać?
- Gdyby chodziło tylko o mnie, to już bym dawno to rzucił. Ale tutaj chodzi też o ciebie i jego groźby wobec ciebie.
- Nie boję się jego gróźb.
- Ale ja się boję i nie o siebie, tylko o ciebie. Ellie, ty go nie znasz. Nie wiesz, do czego ten bydlak jest zdolny.
- Ale wiem, jak go załatwić - powiedziała Ellie, delikatnie się bawiąc swoim telefonem - No to jak? Idziesz ze mną na policję, czy sama mam to zrobić?
***
Oczywiście poszedłem razem z nią. Policja na szczęście wzięła całą tę sprawę na poważnie, choć też nie patrzyli na mnie zbyt przychylnie po tym, jak się dowiedzieli, że sprzedawałem narkotyki w barze. Na całe szczęście wzięli pod uwagę fakt, iż byłem do tego zmuszany i to za pomocą gróźb, a nagranie Ellie również było mi tutaj pomogło. Dzięki temu moje słowa choć częściowo się potwierdzały, ale zamiast aresztować Orsona od razu policja postanowiła urządzić zasadzkę i złapać bydlaka na gorącym uczynku.
Dlatego też następnego dnia poszedłem do pracy jak gdyby nigdy nic i zająłem się swoją pracą. Orson też się zjawił i obserwował, czy aby na pewno wykonuję to, co mi zlecił. Dość często to robił i teraz też się zjawił, pewnie zaniepokojony naszą ostatnią rozmową. Widać ten gnojek chciał mi przypomnieć, że wciąż mnie obserwuje i lepiej żebym nie próbował żadnych sztuczek. Nie wiedział jednak, że w ten sposób kopie dla siebie grób, bo w barze byli także policjanci w cywilu i uważnie wszystko obserwowali, czekając na ruch dilerów. Ruch ten dość prędko nastąpił, bo już pół godziny od rozpoczęcia przeze mnie pracy podeszła do mnie jakaś dziewczyna i poprosiła o zapałki ekstra. Podała mi dwa banknoty, a ja podałem jej towar i transakcja zakończona. Spojrzałem wtedy w kierunku tajniaków i skinąwszy głową dałem im znak, że dziewczyna ma już towar. Obaj delikatnie skinęli mi głowami i powoli wyszli za nią z baru.
Nie minęło zbyt wiele czasu, a zaraz potem do środka wpadła policja i aresztowała Orsona oraz towarzyszących mu kumpli, o których wiedzieli (oczywiście ode mnie), że należą do gangu narkotykowego. Zresztą gdyby nawet nie wiedzieli, to szybkie obszukanie ich kieszeni rozwiało wszelkie wątpliwości w tej sprawie. W kieszeniach dranie mieli kilkanaście działek i to wystarczyło, żeby ich zamknąć.
- Ty parszywy kapusiu! To wszystko twoja sprawka! - wrzasnął Orson w moją stronę, kiedy już go policja wyprowadzała - Ale pożałujesz tego! Jeszcze zobaczysz, na co mnie stać! Zamienię twoje życie w piekło! Jeszcze pożałujesz! I ta twoja dziewucha także!
Policja wyprowadzili gnoja z baru, a jeden z nich powiedział głośno:
- Proszę uprzejmie nie opuszczać pomieszczenia! Proszę pozostać na swoich miejscach! Będziemy chcieli was wszystkich przesłuchać!
Do lady podeszła Ellie i siadając przy stołku powiedziała:
- Wreszcie koszmar z głowy.
- Poważnie? Tak sądzisz? - zapytałem z lekką ironią - Bo ja coś tak czuję, że raczej nie. Jeśli mnie bydlak nie skrzywdzi, to skrzywdzi ciebie. I co wtedy? Nawet nie chcę myśleć, co się może stać.
Ellie położyła dłoń na mojej dłoni i powiedziała czule:
- Jeżeli tak się o mnie troszczysz, to bądź ze mną cały czas. Na pewno jesteś w stanie zaopiekować się swoją ukochaną, prawda?
Uśmiechnąłem się do niej lekko i odpowiedziałem:
- Oczywiście, że tak.
Dalej sprawy potoczyły się już bardzo szybko. Orson trafił przed sąd i prędko dostał wyrok skazujący, a biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej jako nastolatek siedział w poprawczaku, to sędzia i ława przysięgłych byli wobec niego wyjątkowo surowi i to pomimo tego, że jego tatuś próbował go na wszelkie możliwe sposoby ratować i tłumaczyć, iż synuś wcale nie jest taki zły i że to wszystko jest wina otoczenia, w którym się znalazł, że siedząc całkowicie niezasłużenie w poprawczaku stoczył się i że to wszystko moja wina, bo gdyby nie te szopki z moim samobójstwem oraz demonizowanie figli Orsona w szkole (dokładnie tak je nazwał - „figle“) nie poszedłby jego synuś siedzieć, a co za tym idzie, nigdy nie wpadłby on w złe towarzystwo i nie stałby się tym, kim się stał. Na szczęście sąd tego nie przyjął jako powód do niższego wyroku, a Orson dostał całe dziesięć lat za swoją działalność i za groźby karalne wobec mnie oraz jeszcze paru osób. Także więc wszystko skończyło się dobrze, w każdym razie dla mnie. Sam Orson zaś był wściekły i po ogłoszeniu wyroku krzyczał jak opętany:
- Jeszcze tego pożałujesz, Roger! Ty i ta twoja głupia dziunia! Oboje jeszcze pożałujecie! Jeszcze zobaczycie, na co mnie stać!
Oczywiście ja i Ellie mieliśmy całkowicie w nosie jego groźby, chociaż jeśli chodzi o mnie, to trochę się obawiałem, że ten bydlak może przez jakiś swoich kumpli nawet z paki nas skrzywdzić. Ale, że przez pierwsze kilka miesięcy od procesu nic nam się nie stało, to powoli zacząłem odzyskiwać spokój ducha. Co prawda problem jeszcze stanowił fakt, że brałem udział w handlu prochami, ale w tej sprawie interweniowała moja droga matka, która zareagowała we właściwy sposób, czyli poszła do kogo trzeba, pogadała z kim trzeba i bez trudu postarała się o to, aby sąd nie wnosił przeciwko mnie oskarżenia. Uznano wszem i wobec, że zostałem do handlu narkotykami przymuszony groźbami użycia przemocy wobec mnie i mojej dziewczyny, więc dano mi spokój. Wreszcie mogłem rozpocząć prawdziwe życie.
Przyspieszę trochę akcję swojej opowieści, bo przez najbliższych kilka miesięcy nie wydarzyło się nic godnego uwagi, poza tym, że ja i moja droga Ellie zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej niż przedtem. Wkrótce oboje staliśmy się sobie tak bardzo bliscy, że postanowiliśmy się pobrać. Sporo osób uznało tę decyzję za dość zwariowaną, bo w końcu ja i Ellie znaliśmy się dopiero rok i to niecały, ale ostatecznie przestali to robić, zwłaszcza kiedy zobaczyli, że w żadnym razie nie zmienią naszego zdania. Najbardziej oburzona była Leslie, która jawnie okazywała mi swoją niechęć, a do tego jeszcze rzucała swojej siostrze różne kąśliwe uwagi pod moim adresem i próbowała pouczać Ellie w tej kwestii.
- Siostra, odbiło ci? - zapytała z kpiną w głosie - Chcesz wychodzić za mąż?! Za tego idiotę i ćpuna?! I to jeszcze po tak krótkiej znajomości?!
Ellie, gdy tylko to usłyszała, spojrzała na siostrę z ironią w oczach i powiedziała spokojnie, acz bardzo złośliwie:
- Siostrzyczko moja, bujasz się po całej okolicy z bandą zwariowanych nastolatków i dla zabawy robicie z siebie idiotów, a do tego co jakiś czas muszę się przez ciebie tłumaczyć dyrektorce twojej szkoły, bo znowu albo coś wywinęłaś, albo znowu masz problemy z nauką. Uważam więc, że jesteś ostatnią osobą, która ma prawo mnie pouczać w tej kwestii.
- Ach tak? - zapytała ze złością Leslie - To więc zdanie twojej młodszej siostry już się nie liczy?
- Liczy się, ale uważam, że nie powinnaś mnie pouczać. Ja przecież ci nie mówię, z jakimi chłopakami wolno ci się spotykać, a z jakimi nie.
- Oczywiście, siostra. Co chwila prawisz mi morały i pouczasz mnie, a do tego ciągle krytykujesz moich znajomych.
- A ty krytykujesz Rogera, więc jesteśmy kwita.
Leslie kipiała wtedy ze złości, do czego znacznie przyczynił się stoicki spokój jej starszej siostry. Gdyby Ellie też się złościła, wtedy Leslie łatwiej by panowała nad sytuacją, ale zachowanie mojej przyszłej żony działało jej na nerwy właśnie dlatego, że ta była spokojna, a wręcz bardzo obojętna na wszystko, co nastolatka do niej mówiła. To musiało drażnić tę smarkulę.
- Jak tam sobie chcesz, siostra! Ale jeszcze zobaczysz, co to za koleś! Będzie cię zdradzał! Będzie traktował jak służącą! Będzie żerował na tobie i kradł twoje pieniądze, a może nawet cię zabije! Zobaczysz, siostra! Jeszcze będziesz tego żałować!
- Dziękuję ci bardzo za ostrzeżenie. Jesteś bardzo kochana, że mi o tym mówisz - odparła złośliwie Ellie.
Leslie fuknęła ze złości niczym obrażona kotka i wyszła zła z pokoju, mijając stojącego w przejściu mnie.
- Nie sądzisz, że powinniśmy przesunąć termin ślubu? - zapytałem.
- Dlaczego? - zdziwiła się Ellie - Bo moja głupia siostra ma fochy? Nie przejmuj się, przejdzie jej.
- Ale nie chciałbym stawać między wami - powiedziałem.
Ellie podeszła do mnie i objęła mnie czule za szyję.
- Nie stajesz między nami. Leslie po prostu zawsze miała mnie tylko dla siebie. Żaden mój poprzedni związek nie był tak trwały jak teraz, więc się tak nie zachowywała, a ponieważ teraz to jest coś poważnego, to obraża się na cały świat i strzela fochy, bo musi się mną dzielić i to na stałe. Ale to tylko chwilowe. Zobaczysz, że oboje jeszcze się dogadacie.
- Trudno mi w to uwierzyć, gdy widzę jej zachowanie.
Ellie zachichotała i pocałowała czule moje usta.
- Będzie dobrze. Leslie wie, że zawsze będę ją kochać i wspierać, ale muszę też zacząć żyć po swojemu. Chcę mieć coś więcej niż tylko to, co już mam. I ty możesz mi to dać, jeśli oczywiście chcesz.
Jasne, że chciałem i to bardzo, dlatego tylko przytuliłem ją do siebie i na tym nasza rozmowa się zakończyła.
Ceremonia ślubna nie była pełna przepychu, ponieważ Ellie uważała, że szkoda pieniędzy na takie hece i o wiele lepiej zrobimy, jeśli sumę, którą moglibyśmy wydać na urządzenie hucznego wesela, przeznaczymy na naszą wspólną przyszłość. Prócz tego też nie chciała na nasz ślub zapraszać całej masy gości, którzy przyjdą na wesele tylko po to, aby się najeść i rzucić parę fałszywych życzeń i komplementów, a potem po cichu kpić z nas i obrażać za naszymi plecami. To ostatnie rozumiałem bardzo dobrze, gdyż zbyt wiele razy widziałem ludzki fałsz i zakłamanie, którego jedyną motywacją było podlizywanie się bogatym osobom i wyciągnięcie z tego własnych korzyści. Zbyt dobrze wiedziałem, że ludzie potrafią tak robić i dlatego podzielałem zdanie Ellie w tej sprawie. No, a prócz tego skromna ceremonia, która jest przeznaczona tylko dla najbliższych osób dała nam bardzo wiele radości. O wiele więcej niż dałaby ją nam ceremonia z tłumem gości i pełna zupełnie niepotrzebnego przepychu.
Po ceremonii wyjechaliśmy z Ellie w podróż poślubną, podczas której spędziliśmy cudownie czas, dobrze się bawiąc i ciesząc się swoją bliskością w każdy z możliwych sposobów. Nie tęskniliśmy specjalnie za Anglią i za ludźmi, których tam pozostawiliśmy (no, może Ellie tęskniła), ale prędzej czy później musieliśmy do nich powrócić, bo przecież podróż poślubna, pomimo najlepszych chęci nie może trwać wiecznie. Nasza też nie mogła i nie trwała, dlatego po jej zakończeniu powróciliśmy do naszego kraju, choć oboje zrobiliśmy to z wielkim smutkiem, jak chyba zrobiłby każdy człowiek w chwili, gdy kończą mu się wakacje i musi powrócić do prozy życia.
Oczywiście ta proza nie była wcale taka zła. W końcu teraz już żadne z nas nie było same, bo przecież mieliśmy siebie nawzajem i bardzo się z tego cieszyliśmy. Dodatkowo jeszcze czekała na nas wręcz urocza niespodzianka przygotowana przez moją matkę oraz pana Peabody. Okazało się, że kupili nam nasze wspólne gniazdko i był nim ten piękny dom, który jakiś czas temu oboje z zachwytem oglądaliśmy. Ta cudowna posiadłość zbudowana w stylu gotyckim. Teraz była nasza. Ellie była zachwycona i ja także, choć z lekką niechęcią powitałem fakt, że moja matka dołożyła się do jej kupna. Jak wiecie, wolałem nie korzystać z jej dobroci i robiłem, co mogłem, aby jak najrzadziej to robić (a najlepiej wcale), jednak skoro Ellie to cieszyło, to schowałem dumę do kieszeni i wraz z żoną i jej siostrą wprowadziliśmy się do swojej posiadłości, którą Ellie nazwała Drozdowe Gniazdo, ponieważ bardzo jej przypominała tę posiadłość z powieści Emily Bronte.
- Chciałam ją początkowo nazwać Wichrowe Wzgórza, ale skoro to jest nasze wspólne gniazdko małżeńskie, to niech lepiej się nazywa Drozdowe Gniazdo. No, a poza tym Wichrowe Wzgórza przyniosły nieszczęście swoim właścicielom, a Drozdowe Gniazdo było zawsze pięknym oraz radosnym miejscem pełnym szczęścia. I takim miejscem będzie i nasz dom.
Ta deklaracja Ellie była tak piękna, że trudno mi było nie zgodzić się na tę propozycję, zwłaszcza, że i tak nie mieliśmy pod ręką innej nazwy, a ta była całkiem dobra. Dlatego też zaakceptowałem ją, a prócz tego z wielką chęcią zrobiłem na złość Leslie, która nazwę uznała za beznadziejną, choć za to sama posiadłość bardzo się jej podobała i trudno się dziwić, skoro była tak bardzo przestronna i pełna uroku, a do tego jeszcze nasza własna. Więc weź się tu człowieku nie zachwycaj, kiedy jeszcze do niedawna musiałeś sobie wynajmować pokój, a teraz masz cały dom dla siebie i to jeszcze jaki dom! Taki, którego wielu mogło nam tylko zazdrościć. Choć z tą zazdrością nie było wcale tak, że wszyscy ją okazywali. Wręcz przeciwnie, wielu ludzi uważało, że kupienie tej posiadłości to wielki błąd.
- Ja tam bym nie kupował posiadłości, w której się ktoś zabił, a jego duch wciąż łazi po posesji szukając, kogo by tu zabrać ze sobą - powiedział jeden ze znajomych Ellie.
Okazało się bowiem, że kupując tę posiadłość dla nas moja matka i pan Peabody zapomnieli się dowiedzieć, iż w jego wnętrzu rzekomo straszy. Albo dowiedzieli się tego, ale jako ludzie racjonalni zlekceważyli tę historię uważając ją za brednie i nie zawracali sobie nią głowy. Jakkolwiek by było, dom był teraz nasz i nie mieliśmy zamiaru się bać zamieszkania w nim. Tak więc żyliśmy tam sobie w trójkę, przyjmując od czasu do czasu odwiedziny mojej mamy, która po prostu musiała nas niekiedy odwiedzić w naszym nowym gnieździe. Drozdowym Gnieździe.
Jakiś czas potem ja, Ellie i Leslie wybraliśmy się do baru, w którym kiedyś pracowałem, aby sobie posiedzieć i miło spędzić czas wśród ludzi. Dość często to robiliśmy i teraz też tak było, choć wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, jak bardzo odmieni to nasze życie.
W barze przebywało wtedy parę osób, które popisywały się przed całą resztą gości swoją umiejętnością tańca lub śpiewania. W niektóre wieczory takie coś miało miejsce, więc raczej nikogo specjalnie to nie zdziwiło, kiedy od czasu do czasu ktoś wskoczył na stół i zaczął się publicznie wydurniać. O wiele dziwniejsze było to, kto tego wieczoru dołączył do tej zabawy. To była jakaś parka w wieku około dziewiętnastu lat, której nigdy wcześniej tutaj nie widzieliśmy. Chłopak i dziewczyna. Chłopak miał kruczoczarne włosy z grzywką opadającą na czoło i brązowe oczy, a dziewczyna włosy barwy dojrzałego miodu i niebieskie oczy. Ich ubiór niczym specjalnym się nie wyróżniał, ale tajemnicze i dziwne stworki, które im towarzyszyły już tak. Jedno z nich wyglądało jak wielka i żółta mysz, a drugie jak brązowy królik z żółtym puszkiem w kilku miejscach.
- Co to za cudaki? - zapytałem.
- Turyści - odparła Leslie - Widziałam ich wczoraj, jak się kręcili po okolicy. Był z nimi jakiś gość, rozmawiali o kupnie jakiegoś domu, ale nie słyszałam jakiego. Mówili coś, że przybyli tu z jakiegoś Karso czy Kanto i chcą się tu na jakiś czas zatrzymać.
- Turyści? - zdziwiłem się - To wszystko wyjaśnia.
- Wydają się mili - powiedziała Ellie.
Chwilę później czarnowłosy chłopak pomógł swojej dziewczynie wejść na stół, który już wcześniej dzisiaj służył kilku tancerzom amatorom do ich zwariowanych podrygów i zawołał:
- Słuchajcie! Teraz my wam coś zaśpiewamy! A właściwie ja zagram, a zaśpiewa wam ona!
To mówiąc wskazał na dziewczynę, która lekko dygnęła i powiedziała:
- Zaśpiewam wam coś iście brytyjskiego! Liczę na brawa!
Po tych słowach dała znak chłopakowi, który wyjął skrzypce i zaczął na nich grać, a dziewczyna zaczęła wesoło podrygiwać na stole, kiwając się przy tym i bujając, aż wreszcie zaśpiewała:
Jest taka knajpa (opowiem gdzie,
Gdy ktoś mnie pięknie zapyta).
W niej warzą taki piwny lek,
Że raz z Księżyca spadł tam Człek,
By sobie popić do syta.
W tej knajpie żył pijany kot,
Co grał wspaniale na skrzypkach.
Z rozmachem smyka ciągnął włos.
To piszcząc piii, to burcząc w głos.
To z wolna grając to z szybka.
Gospodarz trzymał także psa,
Co strasznie lubił kawały.
Gdy nagle rósł u stołu gwar,
On chytrze każdy łowił żart
I śmiał się, aż szyby drżały.
Była i krowa (miała coś
Wielkopańskiego w postawie);
Muzyczny mając słuch (to fakt),
Ogonem wciąż machając w takt,
Gdy hops - hopsała po trawie.
Talerzy srebrnych był też stos
I łyżek srebrnych i złotych.
By w niedzielę serwis lśnił,
Polerowano go, co sił
Popiołem każdej soboty.
Pociągnął łyk z Księżyca Człek,
Kot przeraźliwie zamiauczał,
A talerz z łyżką dzyń i dzeń,
A krowa w sadzie hop na pień,
A pies się śmiał (był to czau-czau).
Z Księżyca Człek łyk drugi dzban,
Pod stół zwaliło się ciało;
I śnił o piwie, i mruczał w śnie,
Aż zbladła noc na nieba dnie
I pomalutku świtało.
Do kota więc gospodarz rzekł:
Patrz - białe konie Księżyca
Wędzideł gryzą stal i rżą.
Ich pan pod stołem znalazł dom,
A słońce szczerzy już lica.
Więc zagrał kot ti -dudli-da,
Że ożyłby duch w nieboszczyku,
I smykiem w struny siekł i siekł,
Lecz ani drgnął z Księżyca Człek.
„Już trzecia, wstawaj no, pryku“.
Pod góry go już toczą szczyt;
I wio, na Księżyc, braciszku!
A konie na przód człap, człap, człap,
A krowa w susach niby cap
I talerz na końcu szedł z łyżką.
A skrzypce dalej dudli-da,
Pies ryczy groźnie i srodze,
Na głowie stają krowa i koń,
A goście z łóżek (Bóg ich broń)
I w hopki po podłodze.
Aż nagle struny pąg-bąg -prask,
A krowa hop ponad Księżyc!
Niedzielny talerz w czworo pękł.
Sobotnia łyżka z żalu brzdęk,
A pies ze śmiechu aż rzęzi.
A Księżyc stoczył się za szczyt,
Gdy słońce było już w górze,
Więc pomyślał: cóż to, cóż?
Już w krąg, aż złoto jest od zórz,
A wszyscy kładą się do łóżek!
Występ był naprawdę dobry, zwłaszcza, że skrzypek i stworki skakali wesoło wokół stołu podczas gry, dodając w ten sposób dziewczynie otuchy. Tak więc, gdy już skończyli, to zdobyli jak najbardziej zasłużone brawa od swojej publiczności. Tylko kilka osób nie było zachwyconych ich popisem, a wśród nich była Leslie, która skomentowała występ słowami:
- Ale żenada! Popisy jak dla pięciolatków!
Pozostali ludzie jednak głośno bili brawo i zaczęli głośno wiwatować na cześć artystów, a dziewczyna zaczęła lekko dygać, stworki się ukłoniło, a chłopak schował skrzypce do futerału, który wpakował do swojego plecaka i wskazując na swą towarzyszkę zawołał:
- I co teraz powie konkurencja? Szczęki opadają, co?! A wiecie, kto to jest?! To moja dziewczyna!
- Żona, skarbie - poprawiła go wesoło jego towarzyszka.
- Racja, to moja żona! Ej, to nawet lepiej! - zachichotał chłopak i podał rękę artystce, która powoli zeszła ze stołu.
- Wolno wiedzieć, jak się nazywacie? - zapytał barman, podchodząc do nich z zachwytem malującym mu się na twarzy - Chyba wcześniej was tu nie widziałem.
- Jesteśmy tu przejazdem - odpowiedział chłopak.
- Mówiłam, turyści - rzuciła po cichu Leslie.
- Rozumiem. A jak się nazywacie? - zapytał barman.
Dziewczyna zachichotała lekko, spojrzała na swojego towarzysza i powiedziała wesoło:
- Underhill! Pan i pani Underhill.
- Z Bag End pod Pagórkiem - dodał dowcipnie jej mąż.
- Boże, jakie to żenujące! - westchnęła załamana Leslie.
Ale chyba nikt nie podzielił jej zdania, ponieważ reakcją na odpowiedź udzieloną barmanowi był wybuch śmiechu, który rozległ się po całej sali.
C.D.N.