Uciekający narzeczony cz. I
Opowiadanie dedykuję moim dwóm wiernym czytelnikom:
1. Loki27 - współautorowi tego dzieła, który wymyślił większość scenariusza tej historii
2. Kkkkk - który wymyślił drugi główny wątek tej opowieści
- Jesteście gotowi?! - zawołałam wesoło.
Siedziałam właśnie wraz z Lillie, Arią, Maxem i Claudem na pomoście nad samym morzem na obrzeżach miasta Lumiose. Mieliśmy na sobie stroje kąpielowe, gdyż był upał, a do tego chcieliśmy sobie po wszystkim wesoło popływać w morzu, korzystając z nadarzającej się ku temu wręcz wspaniałej okazji oraz tego, że mamy wręcz wyśmienite humory.
Ash i Randall w kąpielówkach stali na okrągłych pojazdach wyglądem przypominających wielkie boje, do których były przywiązane ich wodne Pokemony. Do pojazdu Asha był przymocowany Totodile, z kolei Randall do swojego pojazdu miał przywiązanego Froakiego. Oba te stworki są co prawda małe, ale na całe szczęście pojazdy, pomimo swoich dość sporych gabarytów były lekkie, a i same Pokemony miały znacznie więcej siły niż na to wyglądały, dlatego też byliśmy całkowicie spokojni o to, że zarówno Totodile, jak i Froakie zdołają uciągnąć swoich trenerów oraz ich pojazdy. Zresztą stworek Asha już wcześniej brał udział w podobnych wyścigach, choćby podczas podróży mojego chłopaka po regionie Johto. Jak mi mówił Ash, gdy zatrzymali się w Alto Mare, to on i Misty wzięli udział w wodnych wyścigach bardzo podobnych do tych, jakie urządzali teraz on i Randall. I właśnie Totodile partnerował swojemu trenerowi w tym wyścigu, więc Ash był pewien, że i tym razem da sobie radę, a przy okazji też w grę wchodził jeszcze jeden aspekt - mianowicie taki, że mój luby chciał użyć do zawodów takiego Pokemona, który gabarytami, a także siłą dorównywał Froakiemu Randalla i nie przewyższał go pod żadnym względem.
- Oba Pokemony muszą mieć równe szanse. To podstawa - stwierdził Ash tonem godnym Mistrza Pokemonów, gdy omawialiśmy tę sprawę.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Stworek siedział teraz na pomoście razem z nami i Buneary, wręcz nie odrywając wzroku od obu przeciwników.
- Jesteśmy gotowi! - zawołał wesoło Ash.
- Jak zawsze - dodał z uśmiechem Randall, ale po chwili lekko syknął i złapał się za pierś.
Ash spojrzał na niego z troską i niepokojem.
- Wszystko w porządku, Randall? - zapytał.
Chłopiec delikatnie pomasował sobie dłonią pierś, na której widniała niewielka blizna po gwiazdce ninja, którą to ranę otrzymał niedawno od Cleo Winter. Na szczęście rana zadana tą bronią, choć była bolesna i przez chwilę sprawiała ona wrażenie niebezpiecznej, to jednak nie zagroziła życiu Randalla i ten mógł dość szybko wyjść ze szpitala i kontynuować walkę o Symbol Przyjaźni. Ash oczywiście nie miał nic przeciwko temu, ale też zapowiedział wyraźnie, że jego przeciwnik musi czuć się dobrze i na siłach, aby móc z nim walczyć. Randall zapewniał go, że ma się doskonale, ale Ash miał co do tego poważne wątpliwości, a teraz wzrosły one i to znacznie.
- Słuchaj, jeśli czujesz się słabo, to możemy odłożyć nasz wyścig na później - powiedział Ash zaniepokojony.
- Właśnie. Przecież się nie pali - dodałam.
Randall jednak był uparty.
- Nie, nie po to tutaj przyszliśmy, żeby rezygnować. Poza tym chcę to mieć już za sobą.
Wszyscy próbowaliśmy go przekonać do zmiany zdania, ale nic to nie dało, więc daliśmy sobie spokój i postanowiliśmy już nie naciskać.
- No dobrze, niech ci będzie - powiedziałam - Ale proszę, uważajcie na siebie.
- Spokojnie, Sereno - uśmiechnął się do mnie czule Ash - Płyniemy do tej boi tam i zaraz wracamy.
- A więc nie potrwa to długo - odpowiedział Max - To jazda, chłopaki! Już się nie możemy doczekać.
- Uwaga! - zawołała Lillie wesołym tonem - Na miejsca... Gotowi... Start!
Ash i Randall wystartowali wraz ze swoimi Pokemonami, które zaczęły ciągnąć ich pojazdy z zawrotną szybkością.
- I ruszyli! - zawołał wesoło Max.
- Oby tylko temu chłopcu nic się nie stało - powiedział z niepokojem w głosie Claude, chłopak Arii - Wyglądał na trochę słabowitego.
- Nic dziwnego - odpowiedziała mu Aria vel Ariana - Przecież nie tak dawno oberwał i to bardzo mocno gwiazdką ninja od jakieś wariatki, która z jakiegoś powodu uwzięła się na Asha. Jak ona tam się zwie?
- To bez znaczenia - mruknęłam ponuro.
Nie chciałam rozmawiać o Cleo z Arią, bo uważałam, że Ash nie byłby z tego powodu zachwycony, zwłaszcza, iż był zawsze wobec panny Winter nad wyraz wyrozumiały. Uważał, że ta dziewczyna po prostu jest bardzo nieszczęśliwa i nie chciał, aby miała problemy i była ścigana przez policję, a prócz tego miał nadzieję, iż ona sobie odpuści lub przejrzy na oczy. Ta chęć wzrosła w nim znacznie mocniej, odkąd tylko miał okazję zetrzeć się z nią wtedy, na boisku w Lumiose. Ash mówił wtedy, iż zobaczył w oczach Cleo coś, co sprawiło, że nie był w stanie jej skrzywdzić ani pragnąć jej krzywdy.
- Nie umiem tego nazwać, ale to, co dostrzegłem w jej oczach, to było coś, co wcześniej zdawałem się już dostrzegać, jednak nie tak wyraźnie jak właśnie wtedy - mówił do mnie Ash niedługo po tym starciu - Ja ci mówię, Sereno, gdybyś i ty widziała wtedy jej oczy, to byś nie umiała życzyć jej źle.
- Ja tam nie życzę jej źle, tylko żeby wreszcie zrozumiała, kto jest jej wrogiem, a kto przyjacielem - odpowiedziałam mu na to - Domino nie żyje, a mimo to Cleo wciąż wierzy w to, co ona jej nagadała.
- Domino nie żyje, ale żyją jej kłamstwa.
- Właśnie. Ale sądzisz, że ona może jeszcze przejrzeć na oczy?
- Bardzo bym tego chciał. Żal mi jej. Starsza siostra wiele dla niej znaczyła, więc nic dziwnego, że chce ją pomścić.
- Dobrze, ale czy musi tak idiotycznie wierzyć w to, iż ty ją zabiłeś?
- Najwidoczniej musi. Pamiętaj, że przecież poza mną, tobą, Melody i Traceym nikt nie widział śmierci J, a jej ciało Zapdos spalił na wióry, więc nie było nawet komu jej zidentyfikować ani też zaświadczyć to, że ja nie odpowiadam za śmierć tej kobiety.
- Ale nie ma też dowodów na to, że ty masz z tym coś wspólnego.
- Może i tak, ale najwidoczniej Domino pokazała Cleo jakieś dowody mojej winy.
- Dowody? Phi! Pewnie takie, które sama sfabrykowała.
- Może i tak, ale weź to powiedz Cleo. Widziałaś sama, jak reaguje na wszelkie rozmowy na ten temat.
- Tak, widziałam. A ty za to widziałeś w jej oczach coś, czego ja nie zdołałam dostrzec, ale nie wiem, co to takiego może być.
- Ja sam jakoś nie potrafię tego nazwać po imieniu. Myślę, że to było coś na kształt rozpaczy, wielkiego bólu i zarazem... miłości.
- Miłości? Do kogo? Do siostry?
- Może i do siostry... A może do kogoś innego?
- Do kogo?
- Sam już nie wiem. Zresztą może ja wcale nie widziałem tego, o czym mówię? Może źle odebrałem to, co widziałem? Naprawdę sam już nie wiem. Ale wiem jedno... Nie chcę jej robić problemów i nie chcę, aby cierpiała. Chciałbym, aby wreszcie przejrzała na oczy i bardzo chcę jej w tym pomóc. Tylko, że nie mam pojęcia, jak to zrobić.
Z powodu tej oto rozmowy wolałam nie wypowiadać nazwiska Cleo Winter przy obcych ludziach, nawet jeśli nas lubią i my ich lubimy.
- Mam tylko nadzieję, że on wie, co robi - powiedziałam do moich przyjaciółek - Nie wyglądał najlepiej, gdy się tak zwijał z bólu.
- Sądzisz, że za wcześnie wyszedł ze szpitala? - spytała Aria.
- Wiesz... Lekarze uznali, iż nie musi już leżeć w szpitalu, więc może wyjść, ale mimo wszystko zaznaczyli także, że ma się nie przemęczać, a coś mi mówi, że takie coś to właśnie przemęczanie się.
- To prawda, ale sama go słyszałaś - powiedziała Lillie - Twierdził, że wszystko jest dobrze.
- Właśnie i w tym problem - jęknął zasmucony Claude - Bardzo się o niego niepokoję. Oby tylko nie miał problemów z powodu swojego uporu.
- Bądźmy dobrej myśli - odparła Aria i spojrzała w kierunku naszych ścigających, którzy byli już tylko malutkimi plamkami na horyzoncie.
- Właśnie, bez paniki. Musi być dobrze...
Obserwowaliśmy dalej naszych ścigających, aż dopłynęli oni do boi i po jej minięciu zawrócili i zaczęli płynąć w naszą stronę. Niestety, kiedy już to zrobili, to stało się coś bardzo dziwnego. Obie plamki (będące naszymi kochanymi zawodnikami) nagle przestały się poruszać, a właściwie tylko jedna plamka przestała się poruszać, a to dlatego, że wręcz zniknęła nam z oczu, a druga powoli zaczęła sunąć w naszą stronę, ale naraz przestała to robić i zawróciła w kierunku pierwszej.
- Co się tam dzieje? - spytał Claude - Przerwali wyścig?
- Nie wiem. Są za daleko i nie widzę - powiedział Max - Ma ktoś może lornetkę?
- Ash ma - zauważyłam i sięgnąłem do jego torby.
Mój luby miał lornetkę, którą często nosił ze sobą w plecaku, a którą otrzymał na swoje szesnaste urodziny. Parę razy nam się ona przydała i teraz także.
- Poczekajcie, zaraz zobaczę, co się tam dzieje - powiedziałam.
Spojrzałam przez lornetkę i zauważyłam, że Ash podpływa szybko wraz ze swym stworkiem do pojazdu Randalla, jednak samego Randalla nie było nigdzie widać.
- Chyba coś się stało Randallowi, bo nigdzie go nie widać.
- Co?! - jęknął Max, podbiegając do mnie.
- Pokaż - powiedziała Lillie i zabrała mi lornetkę.
Spojrzała przez nią i zawołała:
- Rzeczywiście! Nie ma Randalla! Musiał wpaść do wody!
- O Boże! - jęknęłam wraz z Arią.
Wzięłam ponownie lornetkę i zaczęłam przez nią patrzeć.
- Spokojnie... - powiedziałam po chwili - Już go widzę! Wynurzył się wraz z Froakiem. Ash pomaga mu wsiąść na pokład.
- Jest cały? - spytała zaniepokojona Lillie.
- Tak, wszystko jest z nim dobrze. Z Ashem zresztą też - dodałam - O czymś teraz rozmawiają, tylko nie wiem, o czym. Myślę, że Ash chce, aby Randall już dał sobie spokój z wyścigiem, a on nie.
- Ale obaj są cali?
- Na to wygląda.
- Uff... Dzięki Bogu - Lillie otarła pot z czoła - Ale co się stało?
- Dowiemy się na miejscu - odpowiedziałam - Zaraz tu będą.
- Widzę! Znowu suną w naszą stronę! - uśmiechnął się na to Claude - Ci chłopcy to mają dopiero zapał do działania.
- A co myślałeś? Taki typ - zaśmiała się wesoło Aria.
- Ale suną! - powiedział Max - Widzę ich coraz wyraźniej!
- Tak. Za chwilę tu dotrą! - zawołał wesoło Claude - Ciekawe, który będzie pierwszy.
- Chyba Ash. Jest na przedzie - odpowiedziałam, powoli opuszczając lornetkę.
Obaj przeciwnicy zbliżali się coraz bliżej do pomostu, idąc wręcz łeb w łeb. Randall chwilami wyprzedzał Asha, ale tylko po to, aby zaraz potem zostać przez niego wyprzedzonym i tak kilka razy, aż w końcu dopadli do pomostu i wskoczyli na niego, ale Ash był o kilkanaście sekund pierwszy.
- Wygrałeś! - zawołała radośnie Lillie, ściskając czule swego kuzyna - Wygrałeś, kuzynku!
- Brawo, Ash! Górą nasi! - dodał wesoło Max.
Wszyscy zaczęliśmy wiwatować na cześć zwycięzcy, również Randall to zaczął robić, choć przecież przegrał.
- A więc znowu jesteś lepszy - uśmiechnął się chłopiec, choć w jego uśmiechu widać było wyraźny smutek - Gratuluję ci. Zasługujesz na tytuł Mistrza Pokemonów. A ja nie zasługuję na Odznakę.
- Weź nie przesadzaj - odpowiedział mu Ash - Przecież wiesz, że gdyby nie twoja niedawna rana, to...
- A co się stało? - spytałam zaniepokojona.
- Zabolała mnie moja rana, gdy skręcaliśmy, nie zdołałem się utrzymać na kuli i wpadłem do wody - odpowiedział smutno Randall - Ale mój drogi Froakie zobaczył to i skoczył mi na pomoc.
- I jeszcze zaalarmował nas - zauważył Ash - A ja i Totodile z miejsca zawróciliśmy, aby pomóc, ale Froakie uwinął się doskonale. Dzielny z niego Pokemon.
Wyżej wzmiankowany stworek zapiszczał delikatnie i przyjął od nas z rumieńcem na pyszczku wszelkie gratulacje, których nie skąpiliśmy mu w żaden sposób, gdyż w pełni sobie na nie zasłużył.
- To mój prawdziwy przyjaciel - powiedział Randall z dumą w głosie i uściskał swego Pokemona za szyję - Co z tego, że nie wygrałem Symbolu Przyjaźni? Mam przyjaciela i to dla mnie prawdziwa wygrana.
- Myślę, że mogę sprawić, aby była jeszcze większa - uśmiechnął się do niego wesoło Ash.
To mówiąc podszedł on do swojego plecaka i wyjął z niego niewielki przedmiot i podszedł do Randalla.
- Profesor Oak przysłał mi to dzisiaj przez telefon w pokeballu. Byłem pewien, że bardzo mi się przyda, nawet jeśli ja wygram wyścig.
Po tych słowach podał on ów przedmiot chłopcu do ręki. Gdy Randall otworzył dłoń, to zobaczyliśmy leżący na niej Symbol Przyjaźni.
- Ale... Ash... - jęknął zdumiony Randall - Przecież ja... Ja przecież... Nie zasłużyłem.
- Przeciwnie, zasłużyłeś - odpowiedział z uśmiechem Ash - W końcu jako Ósmy Mistrz Strefy Walki posiadam przywilej, iż mogę dawać ten oto Symbol komu zechcę i nie musi to być osoba, która mnie pokona. To musi być przede wszystkim osoba, która wykazała się wielką przyjaźnią ze swoim Pokemonem, a ty się taką właśnie wykazałeś.
- Ja?
- A tak, ty. Przecież Froakie jest twoim prawdziwym przyjacielem, to widać aż nadto wyraźnie. Gdyby nim nie był, to nie ruszyłby ci z pomocą, gdy wpadłeś w tarapaty.
- I to mnie upoważnia do otrzymania Odznaki?
- No oczywiście - uśmiechnął się delikatnie Ash - Ja wiem, co mówię, stary. Zasługujesz na Symbol Przyjaźni i nie ma co gadać. Proszę więc, abyś go przyjął.
Randall trochę się wahał, ale ostatecznie przyjął Odznakę i to bardzo zadowolony z tego faktu.
Potem wszyscy radośnie wskoczyliśmy do wody i popływaliśmy sobie w morzu, śmiejąc się przy tym i chlapiąc delikatnie. Bawiliśmy się po prostu doskonale i żal nam było potem wychodzić z wody i wracać do miasta, co jednak w końcu musieliśmy zrobić, kiedy już nadszedł na to czas. Poza tym zgłodnieliśmy i chcieliśmy coś przekąsić, a więc cóż... Siła wyższa.
Tak czy inaczej mieliśmy wiele powodów do radości i okazywaliśmy tę radość bez najmniejszej krępacji, bawiąc się w najlepsze do bardzo późnego wieczoru.
***
To wydarzenie, od którego rozpoczęłam moją opowieść miało miejsce niedługo przed tym, jak Aria i Claude wyjechali razem na swoją wycieczkę. Bardzo nas wszystkich ta mała przygoda ucieszyła, dlatego też musiałam o niej wspomnieć w moich pamiętnikach. Cieszyło nas to, że Randall zdobył wymarzony przez siebie Symbol Przyjaźni, który był zarazem jego pierwszą Odznaką w jego karierze trenera Pokemonów. Miał dzięki temu sukcesowi nadzieję na to, że zdoła zdobyć inne Odznaki w regionie Kalos.
- Życzymy ci tego z całego serca - powiedział Ash, gdy Randall wyraził taką właśnie nadzieję.
- Wszyscy razem i każde z osobna - dodałam przyjaźnie, szczerze też mając nadzieję na to, że chłopakowi się uda.
- Kto wie? Może kiedyś dołączysz do szeregu Mistrzów Ligi Kalos - zaśmiał się wesoło Ash - Przyznam ci się szczerze, stary, że nie miałbym nic przeciwko temu, abyś dołączył do mnie i Dianthy.
- Nie myślałem jeszcze o tym, ale kto wie? Czas pokaże, jak to będzie - odparł na to wesoło Randall.
Nieco później chłopiec wyruszył w swoją dalszą podróż, a potem Aria wraz z Claudem odleciała. Muszę przyznać, że jeśli chodzi o nią, to moim zdaniem dokonała ona słusznego wyboru. Claude okazał się być bardzo miłym oraz sympatycznym człowiekiem, na poważnie podchodzącym do przyjaźni i miłości, a jego charakter nie posiadał ani cienia zaborczości, dlatego byłam całkiem spokojna o przyszłość Arii. Wiedziałam, że z takim człowiekiem może ona się związać i to bez żadnych obaw. W zachowaniu Claude’a nie dostrzegłam ani odrobiny fałszu, którego to aż w nadmiarze widziałam w zachowaniu takich osób jak Francis Star lub Cary Grenet. Ich postępowanie miało naprawdę wiele fałszu, więc po zaznajomieniu się z tymi kolesiami mogłam rozpoznać, czym się taki fałsz charakteryzuje. Albo więc Claude był doskonałym aktorem, albo też zwyczajnie był uczciwy i jego uczucia wobec Arii były całkowicie szczere. Jak na razie, to wszystko wskazywało na to drugie i miałam nadzieję, że dalej tak będzie.
Nasz pobyt w Lumiose potrwał jeszcze kilka dni, podczas których mieliśmy okazję przyjrzeć się lepiej Palermo i jej właśnie rozpoczętemu na nowo związkowi z dawnym ukochanym. Z tego, co widzieliśmy oboje już zdołali się dogadać ze sobą i odnowić dawne uczucie, które pozostało wciąż takie samo jak wcześniej, tylko nieco zagasło przez te wszystkie lata, więc musiało uzyskać trochę paliwa, aby ponownie się rozpalić tak, jak kiedyś, co się na szczęście udało, a w każdym razie wiele na to wskazywało.
- Mam nadzieję, że jej także się ułoży - powiedziałam do Asha, gdy oboje spacerowaliśmy sobie ulicami Lumiose - I że ułoży się Arii. Bardzo chcę, aby obie były szczęśliwe w swoich związkach.
- Widzę, skarbie, że bardzo sprzyjasz obu tym związkom - zaśmiał się delikatnie mój ukochany.
- No, już taka ze mnie romantyczka - zachichotałam - Ale o ile dobrze wiem, to ty także masz w sobie sporo romantyzmu.
- A tak. Co to, to tak - Ash spojrzał na mnie wesołym uśmiechem i objął mnie czule do siebie - To sama prawda. Nie zaprzeczam, Sereno. Ale żeby zaraz tak wszystkich swatać?
- A czy ja ich swatam? - parsknęłam śmiechem - Mylisz pojęcia, mój kochany. Ja po prostu życzę im jak najlepiej i nic poza tym. Oni sami się ze sobą połączyli, a ja tylko im kibicuję. Trzymam za nich mocno kciuki i nic poza tym.
- I słusznie. Nie ma co się pchać między nich w roli swatów - zaśmiał się mój ukochany - Zakochani sami się najlepiej ze sobą dogadają.
- A żebyś wiedział. My się sami ze sobą dogadaliśmy wtedy w lesie, podczas postoju w nocy z 31 maja na 1 czerwca. Pamiętasz?
- Pamiętam i nigdy tego nie zapomnę. To były jedne z najpiękniejszych chwil w naszym życiu.
- A szykuję się nam następne w przyszłości, jestem tego pewna.
- Ja także i mam nadzieję, że nie tylko nam się one szykują. Liczę, że również Aria i Palermo ze swoimi ukochanymi także odnajdą szczęście.
- Właśnie. Wiesz... To zabawne. Nie tak dawno życzyłam Palermo, aby spadły na nią wszystkie plagi egipskie, a dzisiaj...
- A dzisiaj jest twoją przyjaciółką.
- No, z tą przyjaciółką to ja bym nie przesadzała. Chyba jeszcze minie trochę czasu, zanim obie będziemy mogły obdarzyć się takim tytułem. Ale to więcej niż pewne, że lubię ją i chcę, aby jej się powiodło.
- Poznałaś jej ludzkie oblicze i oceniasz ją inaczej niż poprzednio - stwierdził na to Ash.
- Właśnie.
Długo jeszcze spacerowaliśmy z Ashem, w towarzystwie idących tuż przy nas Pikachu i Buneary, jednocześnie rozmawiając o różnych bardzo dla nas przyjemnych spraw, nie przejmując się przy tym niczym, co może nam przynieść nowy dzień.
A nowe dni przyniosły nam to, że Max i Lillie po telefonie od Mallow polecieli do Alabastii, aby móc przygotować coś dla Clemonta z okazji jego oficjalnego powrotu do naszej paczki. Chłopak, co prawda był zdrowy już od paru tygodni, ale trochę zabawił ze swoją ukochaną i siostrą na wyspie Melemele, gdzie bardzo dobrze się czuł i szkoda było mu się rozstawać z tym miejscem. Poza tym znalazł bratnią duszę z panem Cheerfulem, który również był swego rodzaju wynalazcą (choć według Lillie zawsze zajmował się przede wszystkim mechaniką i naprawianiem wszelkiej maści urządzeń technicznych, w czym nie miał sobie równych). Obaj sympatyczni geniusze wyprodukowali kilka ciekawych urządzeń i dlatego nic dziwnego, że nie spieszno im było do tego, aby się żegnać, ale cóż... Clemonta wzywały jego obowiązki w restauracji „U Delii“, choć może powinnam powiedzieć, że nie tyle obowiązki, co ich poczucie, którym charakteryzował się Clemont. To właśnie wielkie poczucie obowiązku sprawiło, iż ostatecznie powrócił do Alabastii, a tam już czekało na niego przyjęcie niespodzianka, które Delia urządziła wraz z Meyerem, w czym pomogli im wszyscy nasi przyjaciele, a w każdym razie ci, którzy właśnie przebywali w mieście. My też chcieliśmy pomóc, ale otrzymaliśmy prośbę od mojej przyszłej teściowej, aby tego nie robić, ponieważ również i dla nas jest szykowana mała niespodzianka, więc cóż... Nie mogliśmy wrócić wcześniej aniżeli będzie ona gotowa. Dlatego też zostaliśmy w Lumiose jeszcze parę dni, spędzając czas na wszystkim, co tylko w tym mieście można robić. Chodziliśmy do kina, na plażę, do sauny, do teatru, a nawet udało się nam pójść do opery i to na „Traviatę“. Ash był wtedy w operze drugi raz w życiu, ponieważ pierwszy pobyt w tym miejscu zaliczyliśmy w Paryżu, podczas poszukiwań tajemnicy naszych snów. Ash wcześniej nie miał zbytnio możliwości odwiedzić operę, chociaż uwielbiał muzykę klasyczną, a i kilka arii znał na pamięć, ale operę miał możliwość odwiedzić dopiero w Paryżu. Co prawda już wcześniej mieliśmy nawet i kilka możliwość, aby iść na spektakl do opery, jednak zawsze trafialiśmy na uwspółcześnione wersje oper, czyli takie, gdzie bohaterowie są ubrani we współczesne ciuchy, co zdecydowanie raziło nasze oczy. Jak dla mnie, to teatr czy opera muszą być ukazywane w sposób tradycyjny, czyli aktorzy winni nosić tradycyjne stroje, aby w pełni oddać klimat czasów, w jakich opera czy sztuka powstała. Ash podzielił moje zdanie i uznał, że lepiej jest poczekać na przedstawienie, które będzie ukazane w sposób tradycyjny. No i doczekaliśmy się tego najpierw w Paryżu, a potem w Lumiose. A gdy już się tej pięknej chwili doczekaliśmy, to Ash był wyraźnie zachwycony i wiedział, że co jak co, ale opera będzie zawsze czymś, co będzie uwielbiał, podobnie zresztą jak ja.
Podsumowując, spędziliśmy bardzo miło czas w Lumiose, aż w końcu otrzymaliśmy wiadomość od Delii, że możemy oboje spokojnie wrócić do Alabastii, ponieważ ta oto piękna niespodzianka, którą dla nas szykowano już była przygotowana, więc mogliśmy spokojnie wracać, co też oczywiście zrobiliśmy.
- Ciekawi mnie, co też dla nas uszykowano - powiedziałam wesoło do mojego ukochanego.
- Czas pokaże, skarbie. Czas pokaże - odparł Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Drodzy państwo, teraz oto przedstawię wam coś, do czego projekt przygotowałem jeszcze w Melemele! - zawołał wesoło Clemont w stronę ludzi zebranych w pomieszczeniu.
Muszę tutaj zauważyć, że tym pomieszczeniem była sala główna w restauracji „U Delii“, gdzie byli zebrani nasi najlepsi przyjaciele, będący też serdecznymi przyjaciółmi Clemonta. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi widząc naszego kochanego wynalazcę całego i zdrowego, a do tego też ubranego w piękny, wieczorowy strój o ciemnym kolorze oraz z wielkim uśmiechem na twarzy. Ten widok był naprawdę miły naszym oczom i uwielbialiśmy mu się bardzo przyglądać, jakbyśmy się obawiali, iż ten widok może bardzo szybko zniknąć, co też było prawdą, gdyż takie obawy krążyły nam chwilami po głowie.
- Dzięki nauce przyszłość mamy dziś! Włączam zestaw Clemonta! - zawołał radośnie nasz drogi przyjaciel i zerwał ze stojącego obok niego przedmiotu wielką, białą płachtę, która zakrywała ów przedmiot.
Wówczas naszym oczom ukazało się coś, co wyglądało jak bieżna do biegania, ale z dodatkami kilku dziwnych dźwigni i jeszcze wielu guzików, które wyglądały co najmniej dziwacznie.
- Przedstawiam wam oto Specjalistyczny Masażer Nóg!
- Specjalistyczny Masażer Nóg? - zapytałam z politowaniem.
Jak zwykle nazwa była mówiąca sama za siebie i to aż nazbyt.
- No i mój brat wraca do formy we wszystkich aspektach - mruknęła złośliwym tonem Bonnie.
Ash i Josh bynajmniej nie ukrywali swego zachwytu wynalazkiem.
- Nauka jest niesamowita! - zawołali obaj jednocześnie.
- Pika-pika-chu! - pisnął zachwycony Pikachu.
- No tak... To u nas rodzinne - zaśmiała się Dawn, która właśnie stała obok mnie.
- Co takiego? - spytałam ją zainteresowana tym, co mi mówi.
- Zachwyt nauką - odparła panna Seroni.
- Czyli mówisz, że ty także jesteś zachwycona nauką? - zachichotałam.
- Nie tak, jak mój brat i ojciec, ale nie powiem... Jest w tym coś, co może budzić zachwyt, ale aż taka euforia wydaje mi się mocno przesadzona.
- Pewnie, że przesadzona - rzuciła stojąca po mojej drugiej stronie Misty - Ale cóż... Ash zawsze robi ze wszystkiego wielkie halo, a jego tata widać także lubi to robić.
- Cóż... To widać u nich rodzinne - zaśmiała się Melody, podchodząc do nas - Obaj są nieźle stuknięci.
- Ale pozytywnie - zauważyłam.
- A tak, pozytywnie. A kto mówi, że nie? - zachichotała dziewczyna z Shamouti - Podobnie jak Clemont, który wejdzie kiedyś do tej zwariowanej rodzinki. Więc cóż... Jak widać, swój do swego ciągnie.
- A żebyś wiedziała - zaśmiałam się.
Tymczasem Clemont, który wcale nie zdawał sobie sprawy z tego, jaką właśnie rozmowę prowadzimy, podszedł do swego wynalazku i powiedział:
- Ten wynalazek wygląda jak zwykła bieżnia, ale jest czymś o wiele lepszym od niej, ponieważ podczas chodzenia nogi użytkownika są lekko oplecione tymi oto kabelkami, które je rozmasowują za pomocą właściwie dopasowanych fal.
- Ekstra! To mi się podoba! - zawołał zachwycony Ash.
- To wynalazek z pewnością bardzo użyteczny! - uznał Josh.
Clemont lekko się zarumienił z zachwytu.
- Dziękuję. Miło mi to słyszeć. I postaram się zaraz tego wam dowieść za pomocą małego eksperymentu.
Następnie bardzo zadowolony stanął na bieżni, przymocował sobie do nóg małe kabelki od wynalazku i uruchomił je przyciskiem, po czym powoli zaczął iść na bieżni. Wszyscy przyglądaliśmy mu się z uwagą.
- Widzicie? Spaceruję sobie, a jednocześnie nogi moje są masowane właściwymi falami elektromagnetycznymi. Pozostałe zaś kabelki, które tutaj widzicie można podłączyć do brzucha i dzięki temu fale będą też masować brzuch i sprawiać, że gubi on tłuszcz.
- Ty to nie masz raczej czego gubić, chudzielcu - zaśmiał się Max.
- Wiem, ale innym może się przydać - powiedział wesoło Clemont - I co o tym sądzicie?
Wszyscy musieliśmy uczciwie przyznać, że naprawdę bardzo dobrze mu wyszedł ten wynalazek, dlatego szczerze i uczciwie powiedzieliśmy to naszemu wynalazcy, który wręcz płonął z dumy.
- Dziękuję, ale jeszcze nie wiecie, na co stać mój wynalazek - zaśmiał się Clemont i nacisnął kilka guzików na małej tabliczce umocowanej na cienkiej, podłużnej podstawce tuż przy jego rękach - Teraz nastawiłem moc na nieco wyższe obroty, aby się można było poruszać szybciej.
- Mam jakieś złe przeczucia - powiedziałam do Dawn.
- Ja także... Coś mi mówi, że zaraz coś się stanie i raczej coś niezbyt miłego dla Clemonta - odpowiedziała panna Seroni.
Miała rację, gdyż nagle tabliczka z guziczkami do ustawiania prędkości zaczęła lekko dymić, a Clemont biegł na bieżni dysząc coraz mocniej.
- Clemont, szybko! Wyłącz to! - zawołał przerażony Ash.
Wynalazca zaczął naciskać jeden po drugim guziki na tabliczce, ale nic mu to nie dało, gdyż ta zaczęła jeszcze mocniej dymić.
- Clemont, złaź stamtąd! - zawołała Dawn, równie mocno przerażona, co jej brat.
- Nie mogę się zatrzymać! - jęknął biedak.
Chwilę później, zanim ktokolwiek z nas zdążył cokolwiek zrobić, mała tabliczka wybuchła i bieżnia się zatrzymała, zaś Clemont opadł na podłogę cały pokryty sadzą.
- No i kolejny badziewny złom dołączył do swoich kolegów - mruknęła Bonnie.
- Nie! Dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego?! - jęczał załamany Clemont.
- Biedak... Nie ma dzisiaj szczęścia do techniki - rzekł Steven Meyer, podnosząc powoli syna z podłogi.
- Oj tak, to widać - rzuciła Dawn, również podchodząc do chłopaka i pomagając mu się otrzepać z kurzu.
- Wiesz co, kochanie? - zaśmiał się Ash - Myślę, że właśnie poczułem, iż właśnie wszystko wraca do normy.
- Tak... Zdecydowanie wraca - zachichotałam lekko - I bardzo dobrze, bo brakowało mi tego.
- Mnie również, kochanie - odpowiedział mi Ash - Mnie również.
Musieliśmy otworzyć okna, aby dym spowodowany wybuchem jakoś wywietrzał i żebyśmy mogli normalnie znajdować się w tym pomieszczeniu, co na szczęście nam się udało, a prócz tego musieliśmy pomóc Clemontowi doprowadzić się do porządku. Gdy już to się stało, to bardzo zadowoleni powróciliśmy do zabawy. Sprzęt Clemonta został przeniesiony do innego pomieszczenia, aby tam przeczekać zabawę.
- Wynalazek wymaga jeszcze kilku poprawek, to pewne - zaśmiał się delikatnie Clemont - Ale jestem pewien, że będzie z niego użytek. Jeszcze zobaczycie.
- Nie śmiemy w to wątpić - odpowiedziała Dawn nieco zadziornie i czule przytuliła się do chłopaka - Ale spokojnie, kochanie. Na razie nie myśl o wynalazkach, tylko chodź i baw się z nami! Pamiętaj, że to zabawa na twoją cześć.
- I nie tylko na moją - stwierdził Clemont wesołym głosem - A propos chyba pora na to, aby zespół muzyczny The Brock Stones zaśpiewał to, co przygotował dla naszej pary detektywów.
- Poważnie? - spytałam zaintrygowana - A co takiego dla nas ten zespół przygotował?
- Zobaczysz - zaśmiała się Dawn - Ale powiem ci na razie tyle, że ma to bezpośredni związek z tym, dlaczego musieliście powrócić do Alabastii nieco po Maxie i Lillie.
Jej odpowiedź była bardzo intrygująca, więc tym chętniej czekaliśmy na rozpoczęcie przedstawienia, które nastąpiło bardzo szybko. Cały nasz uroczy zespół muzyczny stanął na scenie, a Melody radośnie zapowiedziała jego występ, mówiąc:
- A teraz pierwsza część niespodzianki dla naszej kochanej dwójki detektywów, którą przygotowano na specjalne zamówienie pana Clemonta Meyera i panny Dawn Seroni! A zatem panie i panowie... Oto zespół The Brock Stones!
Wszyscy zaczęli głośno bić brawa na cześć zespołu, a już chwilę potem członkowie owej wspaniałej muzycznej grupy, czyli Brock, Misty, Clemont, Bonnie, Melody, Tracey i Christian Adams zwany Chrisem zaczęli powoli grać piękną, jakże uroczą melodię, a na scenę wkroczyli także Max oraz trzy siostry Cheerful. Chwilę później nasi przyjaciele kolejno zaczęli śpiewać. Pierwszy zaśpiewał Max:
Jedzie, jedzie na Rapidashu,
Na Rapidashu
Detektywa strój.
Detektywa strój.
Hej, hej, detektywie!
Miły śledczy mój!
Cały zespół zaś zaśpiewał chórem:
Hej, hej! Hej, Sherlocku!
Miły wodzu mój!
Potem Mallow przejęła mikrofon i zaśpiewała:
Gdzie jest szpada twa ze stali? Twa ze stali?
Przecież idziem w bój!
Przecież idziem w bój!
Hej, hej, detektywie!
Miły śledczy mój!
A chór znów zaintonował:
Hej, hej! Hej, Sherlocku!
Miły wodzu mój!
Lana przejęła mikrofon i zaśpiewała wesoło:
Gdzie twój mundur generalski? Generalski?
Złotem wyszywany?
Złotem wyszywany?
Hej, hej, detektywie!
Śledczy kochany!
A chór dołączył do niej wtedy tak, jak do poprzednich osób:
Hej, hej! Hej, Sherlocku!
Wodzu kochany!
Potem zaśpiewały kolejno następne osoby i do każdej dołączył chórek całego zespołu.
Po Lanie zaśpiewała Lillie:
Idzie z tobą po zwycięstwo, po zwycięstwo,
Młodych śledczych rój.
Młodych śledczych rój.
Hej, hej, detektywie!
Miły śledczy mój!
Hej, hej! Hej, Sherlocku!
Miły wodzu mój!
Kolejną zwrotkę zaśpiewał znowu Max:
Idziem z tobą po zwycięstwo, po zwycięstwo!
Po tę krew i znój!
Po tę krew i znój!
Hej, hej, detektywie!
Miły śledczy mój!
Hej, hej! Hej, Sherlocku!
Miły wodzu mój!
Potem znowu zaśpiewała Mallow:
Masz wierniejszych niż stal chłodna, niż stał chłodna
Dzielnych druhów rój.
Dzielnych druhów rój.
Hej, hej, detektywie!
Miły śledczy mój.
Hej, hej! Hej, Sherlocku!
Miły wodzu mój!
Później znowu zaśpiewała Lana:
Nad lampasy i czerwienie i czerwienie
Wolisz ten swój strój.
Detektywa strój.
Hej, hej, detektywie!
Miły śledczy mój.
Hej, hej! Hej, Sherlocku!
Miły wodzu mój!
Następnie zaśpiewała Lillie:
Ale pod tą szarą bluzą, szarą bluzą
Serce ze złota.
Serce ze złota.
Hej, hej, detektywie!
Serce ze złota.
Hej, hej! Hej, Sherlocku!
Serce ze złota!
A ostatnią zwrotkę zaśpiewał cały zespół:
Ale błyszczą silną wolą, silną wolą
Królewskie oczy!
Królewskie oczy!
Hej, hej, detektywie!
Królewskie oczy!
Hej, hej! Hej, Sherlocku!
Królewskie oczy!
Po zaśpiewaniu tej jakże uroczej piosenki zespół został nagrodzony naprawdę wielką burzą oklasków, na którą w pełni zasłużył. Ash zaś patrzył wzruszony na zespół, mówiąc:
- Naprawdę, moi kochani... Dziękuję wam. Bardzo wam dziękuję. To było naprawdę piękne.
- Ale to jeszcze nie koniec - zaśmiała się Melody ze sceny - Mamy jeszcze przygotowaną drugą część przedstawienia. Orkiestra, tusz!
Zespół The Brock Stones zmienił nutę i zaczął teraz grać zupełnie inną piosenkę, którą zaśpiewała Dawn. Dziewczyna wzięła mikrofon do ręki i rozpoczęła swój występ.
Wiem! Wiem! Ciągle wszystkim opowiada.
Nie! Nie! Z nikim nigdy się nie zgadza.
Tak! Tak! Zawsze wszystko dobrze zbada.
Ty też nazwiesz go Ash-dobra rada.
Lecz cóż, że trochę mądraliński dla nas jest?
Ty polubisz gościa, bo...
Jest tutaj potrzebny Ash-mądrala,
Gdy nawet za dużo trochę gada. Tak, tak!
Jest tutaj potrzebny Ash-mądrala.
Na pytanie odpowiedzi poda sto.
Tak, dla nas zrobi to!
Bach, bach! On na duchu nie upada.
Co tam! Na kłopoty odpowiada.
Znam, znam! To właściwie bufon gada.
Ty też wiedzieć chcesz, czym mądra rada.
Bo cóż, że trochę mądraliński dla nas jest?
Ty już lubisz gościa, bo...
Jest tutaj potrzebny Ash-mądrala,
Gdy nawet za dużo trochę gada. Tak, tak!
Jest tutaj potrzebny Ash-mądrala.
Na pytanie odpowiedzi poda sto.
Tak, dla nas zrobi to!
Zespół grał dalej, a Dawn wesoło podrygiwała pod rytm melodii i po chwili zaśpiewała:
Detektyw potrzebny jest od zaraz!
Niech tylko za bardzo się nie stara
Najlepszym być!
Detektyw potrzebny jest od zaraz!
Niech nie chodzi z nudów tylko z kąta w kąt,
Bo potrzebny jest on!
Piosenka dobiegła końca, a wszyscy nagrodziliśmy ją wręcz gromkimi brawami, na które zespół w pełni sobie zasłużył. Muszę przyznać, że występ ten bardzo mnie wzruszył, podobnie zresztą, jak i Asha, który patrzył wręcz wzruszony na zespół.
- Ach, moi kochani - powiedział wzruszony - A więc to jest ta urocza niespodzianka, którą dla mnie szykowaliście?
- Nie inaczej - zaśmiała się Dawn, schodząc na sceny - Wraz z moim chłopakiem wymyśliliśmy coś takiego dla ciebie.
- Tak! To jest swego rodzaju nasza manifestacja - dodała Mallow, która do nas właśnie podeszła.
- Manifestacja? - zaśmiał się Ash.
- A tak, manifestacja - odpowiedziała mu kuzynka - Chcemy, żebyś rzucił tę głupią emeryturę i wrócił do branży jako detektyw. Te piosenki zaś wyrażają to lepiej niż tysiąc innych słów.
- Mówisz jak aktorka z reklamy czekolady - zaśmiał się Ash - Ale miło mi to słyszeć. Piosenki były po prostu genialne, podobnie jak i wy.
- Właśnie - poparłam go - A jeśli chodzi o tę waszą manifestację, to bardzo mi się ona podobała.
- Mnie również, ale jeszcze muszę przemyśleć to, o czym mówicie - dodał Ash - Ostatnim razem, gdy prowadziliśmy śledztwo, to jakoś niezbyt wykazałem się intelektem. Moje szare komórki nie miały zbyt wiele pracy.
- O ja cię piko! Panie, daj mi siłę, bo go tu uduszę! - zawołała Dawn, wręcz załamując ręce - A czy to takie ważne?! Nie jest ważne to, że jednak sobie poradziłeś?!
- Może i tak, ale mimo wszystko mam wciąż wątpliwości, czy moje szare komórki pracują tak, jak pracowały wcześniej.
Dawn spojrzała na mnie załamana i powiedziała:
- Sereno... Pogniewasz się, jak kopnę mojego brata w tyłek?
- Nie, bo sama mam na to ochotę - zaśmiałam się.
- Dobra, braciszku. To wypnij cztery litery, a ja cię kopnę raz, a dobrze i to tak, że wylądujesz na księżycu, a kiedy już wykombinujesz, jak stamtąd wrócić, to będzie dowód na to, iż jednak jesteś dobrym śledczym!
- A może tak bez rękoczynów, co?! - zachichotał Ash wiedząc, że jego siostra żartuje - Albo raczej bez nogo-czynów. Umiem myśleć bez tego.
- Jakoś nie sądzę.
- Spokojnie, siostrzyczko. Na chwilę obecną mogę ci powiedzieć, że wasza manifestacja bardzo mi się spodobała i nie odejdzie ona w ogóle z mojej pamięci. To więcej niż pewne.
- No, chociaż tyle dobrego - rzuciła Dawn.
- Zawsze dobre i to - zaśmiała się Mallow, nie tracąc dobrego humoru.
Ja również miałam naprawdę dobry humor, kiedy odeszłam do jednego ze stołów, aby napić się ponczu.
- Jak widać, nasz detektyw wciąż ma wątpliwości - usłyszałam dobrze mi znany kobiecy głos.
Obejrzałam się za siebie i zauważyłam, że stoi za mną Madame Sybilla, jak zwykle w swoim kolorowym, niemalże cygańskim stroju.
- O! No proszę! To ty - uśmiechnęłam się do niej - Widzę, że przyszłaś wraz z nami świętować powrót Clemonta.
- Tak właściwie, to wpadłam tu tylko na chwilę - odparła kobieta z delikatnym uśmiechem na twarzy - Chciałam popatrzeć, jak wygląda nasz wynalazca w pełnym zdrowiu.
- Jak widać, doskonale się czuje. Ash zresztą też.
- I nic dziwnego. Tak bardzo przejął go wypadek przyjaciela.
- No właśnie. Mam nadzieję, że teraz, gdy Clemont wrócił zdrowia, to i Ash wróci do pracy.
- Wkrótce do niej powróci, choć nastąpi to w dramatycznych dla was wydarzeniach - odpowiedziała mi kobieta.
Spojrzałam na nią z zainteresowaniem w oczach.
- W jakich dokładniej?
- Jeszcze nie czas, aby o tym mówić, ale wszystko w swoim czasie - odparła na to kobieta enigmatycznym tonem - Wszystkiego się dowiesz, gdy nadejdzie czas. Na razie mogę ci powiedzieć tyle, że wokół was krąży dość groźna moc.
- Jaka moc? - spytałam zdumiona.
- Moc otaczająca człowieka, który pomagał wam w Bitwie o Kanto - odparła Sybilla - Budzi on mój niepokój, bo nie wiem, kim on jest.
- Ty nie wiesz? To ciekawe.
- Wiem, że to dziwne, ale to prawda. Nie umiem odczytać jego myśli, gdy mi się udaje go już spotkać.
- Co to za osoba? Jak wygląda?
- Różne postacie potrafi przybrać, ale moc, z której korzysta, nie jest mocą dobrą, pozytywną. Czuję niejeden raz jego obecność. Nawet tutaj, w tym pomieszczeniu.
Rozejrzałam się przerażona dookoła siebie, ale nie zauważyłam na sali nikogo, kogo bym nie znała. Nie było tu żadnej nieznanej mi twarzy.
- Kto to jest? - spytałam.
- Istota nie z tego świata - odpowiedziała Sybilla - Podejrzewam, choć mogę się mylić, że ta osoba ma wobec was pewne plany, ale nie wiem, jakie to plany.
- Przerażasz mnie trochę.
- Wybacz mi, nie chciałam tego robić, ale wolę cię ostrzec. Miej się zawsze na baczności, Sereny i lepiej trzymaj się blisko Asha i zważaj na to, co może ci się śnić.
Gdy to powiedziała, zaraz mi się coś przypomniało.
- Ano właśnie, sen! Powiedz mi... Czy Hypnos odpowiada za ludzkie sny?
- On i jego synowie. A czemu pytasz?
- Bo ciekawi mnie pewien sen, który mi się przyśnił pewnego razu, gdy wahałam się, czy porzucić drogę karierę, czy nie. Widziałam wtedy wizję drogę kariery, która kończy się samotnością oraz drogę związku z Ashem, która przynosi mi wiele radości i szczęścia. Ten oto sen pozwolił mi podjąć właściwą decyzję, ale ciekawi mnie, czy był przypadkową wizją, czy też nie.
- Sny rzadko są przypadkowymi wizjami, Sereno.
- Więc Hypnos mi go zesłał?
- Nie... Ten sen, o który mówisz zesłał ci ktoś inny.
- Kto taki?
- Nie wiem, ale jako Przedwieczna i krewna trzech braci dobrze znam ich pracę, a także sny, jakie zsyłają celowo na ludzi, którymi się opiekuję. Wiem więc, że tego snu ci nie zesłali.
- A więc kto mi go przysłał?
- Tego nie wiem i mnie o to nie pytaj. Ja nie jestem władczynią snów.
- Więc może Hypnos mi powie? Albo Chronos?
- Wątpię. Jeśli żadne z nich nie odpowiada za ten sen, to nie jest on ich tajemnicą, a Przedwieczni nigdy nie zdradzają tajemnic, które nie należą do nich.
Byłam zawiedziona tą odpowiedzią, bo nie takiej się spodziewałam.
- Więc co mam robić, Sybillo?
- Nie myśleć o tym i skupić się na innych rzeczach. Dość ich będziesz niedługo miała na głowie. Bądź więc na nie przygotowana i nie myśl o tym, czego dowiedzieć się i tak nie możesz.
Po tych słowach Sybilla zniknęła w tłumie i więcej jej już tego dnia nie zobaczyłam. Przygnębiona całą tą rozmową poczułam, że robi mi się trochę słabo. Poszłam więc do toalety i lekko przemyłam sobie twarz zimną wodą, co poprawiło mi troszkę nastrój. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, oddychając przy tym przygnębiona. W milczeniu westchnęłam i już miałam wyjść, gdy nagle usłyszałam znajomy głos dobiegający z jednej z kabin:
- Rene, nie chcę o tym z tobą teraz rozmawiać! To nie jest najlepsza pora na to! I z czego się niby cieszysz, co?! Dla mnie to nie jest powód do radości?! Co, dlaczego?! Mówiłam ci już przecież, że do takiej roli to ja się nie nadaję! Wiem, że to nie koniec świata, ale... Wiem też, iż nie zrobiłeś tego specjalnie, ale posłuchaj... Mam dosyć gadania o tym! Nie, to jest tylko mój problem i ja się nim będę przejmować! Nie, nie dzwoń do mnie! Sama zadzwonię, ale jutro! Dzisiaj jakoś nie mam do tego głowy! Porozmawiamy innym razem! I bądź uprzejmy nie okazywać takiej radości z tego powodu!
Poznałam ten głos, należał on do Alexy, która zaraz po zakończeniu rozmowy wyszła z kabiny. Po jej twarzy widziałam wyraźnie, że płakała. Miała na sobie czerwoną sukienkę i torebkę tej samej barwy na ramieniu, do której schowała komórkę.
- O, Serena! - zawołała zdumiona na mój widok - Nie wiedziałam, że ktoś tu jest.
- Witaj, Alexa - powiedziałam do niej zasmucona - Coś się stało?
- Nie, tylko... Rene mnie trochę wkurzył.
- A co takiego ci zrobił?
Alexa wyraźnie się zmieszała, zanim mi odpowiedziała, a kiedy już to zrobiła, to z jej głosu biło lekkie przerażenie.
- Nic ważnego. To tylko... drobiazg. Poradzę sobie.
- Czy aby na pewno? - zapytałam z niepokojem - Wyglądasz, jakby właśnie świat ci się zawalił.
- Wcale mi się nie zawalił. Czemu miałby się zawalić? - uśmiechnęła się sztucznie Alexa.
- Bo płakałaś? Bo wyraźnie coś ci dokuczyło?
- Och, Sereno... Życie jest czasami tak pokręcone, że szkoda słów.
- Wiem o tym. Sama przecież miewam problemy.
- Na pewno nie takie, jak moje.
- A jakie ty masz problemy?
- Nieważne. To bez znaczenia.
- Proszę, powiedz mi. Chciałabym ci pomóc.
- Nie możesz mi pomóc. Nie możesz.
- Ależ, Alexo...
- Sereno, proszę...
Nagle dziennikarka złapała się za usta i pobiegła do kabiny, zamykając mocno za sobą drzwi. Chwilę później dało się słyszeć z tego pomieszczenia dźwięki wymiotowania.
C.D.N.