Uczennica detektywa cz. V
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Nie widzieliśmy wtedy najmniejszej nawet możliwości rozwikłania tej zagadki. Sprawa wydawała się być beznadziejna. Nie posiadaliśmy żadnych poszlak, które by nas zaprowadziły na właściwy trop. Jenny postanowiła więc poszukać innych możliwości rozwikłania zagadki. Podejrzewała ona nawet, że Asher być może miał jakąś inną pannę na boku, która mogła mieć bardzo kosztowny gust, a może był on przez kogoś szantażowany i dlatego właśnie postanowił kupić sobie święty spokój za kilka danych dotyczących wynalazku profesora Bircha. Jednak nie mieliśmy wobec tych sugestii jakiś wielkich nadziei.
- Przecież to jest tak, jakbyśmy szukali drogę we mgle - powiedziałem załamanym głosem, kiedy jedliśmy razem obiad - Ja naprawdę nie wiem, co możemy jeszcze zrobić w tej sprawie.
- Ja również tego nie wiem - dodał załamanym głosem Max - Ech, po prostu niezły ze mnie detektyw, nie ma co gadać. Nawaliłem na całej linii.
- Braciszku, nie miej o sobie tak złego zdania - pocieszała go May - Przecież nie jesteś detektywem, tylko hakerem i doskonale dajesz sobie radę w tej dziedzinie. Może więc powinieneś na tym poprzestać?
- Może... - chłopiec nie wyglądał na specjalnie przekonanego - Sprawa jest naprawdę trudna. Nic z tego nie rozumiem. Nie mam żadnych danych, żadnych poszlak, niczego. Śledztwo umarło, a coś mi mówi, że ja niedługo do niego dołączę.
- Ech... Znowu się rozczula nad sobą - jęknęła załamana jego siostra.
- Każdy tak ma, gdy pierwszy raz podejmuje się czegoś naprawdę dla niego ważne i mu nie wychodzi - powiedział Gary - Sam tak miałem swego czasu.
- A myślisz, że ja nie? - zaśmiałem się - Uwierz mi, miałem i to częściej niż ci się wydaje.
- Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, potwierdzając moje słowa.
Max zachichotał delikatnie.
- Nie trudno jest mi w to uwierzyć, ale jak dla mnie, to ty zawsze sobie doskonale ze wszystkim radzisz.
- Dziękuję. Miło mi to słyszeć. Ty też dajesz sobie radę.
- Raczej nie bardzo, skoro nie umiem nawet rozwiązać tej zagadki.
- Nie przejmuj się tym, kochanie. Przecież robiłeś, co mogłeś - rzekła Caroline, próbując go pocieszyć.
- Podzielam zdanie twojej mamy, synku. Naprawdę zrobiłeś wszystko, co mogłeś - dodał Norman - Przecież nawet Ash ma problemy z tą zagadką.
- Wiem, ale chciałem pokazać, że ja też potrafię, a jednak nie potrafię. Może ja po prostu się do niczego nie nadaję.
- Ech! No i znowu się zaczyna! - mruknęła załamanym głosem May, niemalże opadając głową na stół.
- Spokojnie. Człowiek musi czasami poużalać się nad sobą - stwierdził łaskawym tonem jej ojciec - Każdy tak ma. Czy myślisz, że ja w jego wieku byłem lepszy? Uwierz mi, nie byłem.
May spojrzała na ojca i odparła:
- Być może, ale to go nie tłumaczy.
- Ja go nie tłumaczę. Jedynie mówię, jak jest i próbuję go zrozumieć. Może ty też powinnaś spróbować?
Nie wtrącałem się do rozmowy, ponieważ uważałem, że lepiej będzie się nie mieszać do spraw rodzinnych. Ostatecznie przecież to nie mnie one dotyczyły.
Po obiedzie rozmyślałem nad tym wszystkim. To było naprawdę dla mnie bardzo trudne zadanie. Nic tutaj nie miało sensu i nie łączyło się ze sobą w całość. Nie mieliśmy jakichkolwiek nawet poszlak ani nie znaliśmy sposobu, żeby je wydobyć z tej rzeki tajemnic. Załamany tym wszystkim poszedłem do pokoju, w którym spałem, zdjąłem buty i usiadłem po turecku na łóżku, po czym zacząłem medytować. Miałem nadzieję, że w ten sposób może bardziej sobie pomogę. Pikachu usiadł obok mnie i również zaczął to robić, chociaż w tej sprawie biedaczek naprawdę niewiele mógł mi pomóc. Doceniałem jednak to, jak bardzo się starał, bo miało to dla mnie ogromne znaczenie. Przecież obaj jesteśmy przyjaciółmi i to od bardzo dawna, bo od siedmiu lat. Przeżyliśmy razem tyle niesamowitych przygód, że jesteśmy niemalże jednością, a Pikachu jest niczym mój drugi cień, niczym mój brat bliźniak, niczym... No, nie wiem. Skończyły mi się porównania.
- Przepraszam, nie przeszkadzam ci? - moje rozmyślania przerwał jakiś dziewczęcy głos.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem May stojącą w progu drzwi.
- Nie, wcale mi nie przeszkadzasz - uśmiechnąłem się do niej - Czy coś się stało?
- Nie, tylko chciałam zobaczyć, co robisz - odpowiedziała mi moja przyjaciółka.
Podeszła do mnie i usiadła na łóżku obok mnie, ja zaś przesunąłem się lekko, aby zrobić jej miejsce.
- Nie ukrywaj przede mną prawdy, May - poprosiłem dziewczynę - Ja widzę wyraźnie, kiedy kręcisz. Powiedz prawdę. O co ci chodzi?
May zaśmiała się delikatnie, kiedy to powiedziałem i odparła:
- Nic nie umknie twojej uwadze, Sherlocku Ashu, prawda?
- Zazwyczaj nic - zaśmiałem się - A więc mów, proszę.
- Wiesz... Martwię się o Maxa. Bardzo jest przejęty tym wszystkim, co się tutaj dzieje.
- Nie wątpię. Sam jestem tym przejęty, podobnie jak my wszyscy.
- Wiem, ale widzisz... On przejął się tym jeszcze bardziej niż inni. W końcu za twoją zgodą został tymczasowo detektywem. No i proszę, oto są tego skutki. Moim zdaniem za bardzo mu pobłażasz, Ash.
- Możliwe, ale Max nie jest ani moim bratem, ani też moim synem. Nie wiem więc, czemu miałbym mu nie pobłażać.
- Choćby dlatego, że jesteś liderem drużyny, do której on należy. Masz na niego wielki wpływ.
- No i co ja mam z tym wpływem zrobić? W jaki sposób mógłbym go wykorzystać dla jego dobra, bo zakładam, że o to właśnie ci chodzi?
May uśmiechnęła się do mnie delikatnie i dotknęła mego ramienia.
- Ash... Proszę cię... Jesteś dla mnie jak starszy brat. Dla Maxa także. Proszę cię, zrób coś dla nas obojga i poproś go, aby przestał się wygłupiać i zaczął zachowywać normalnie.
- Obawiam się, że przeceniasz moje umiejętności - zachichotałem - Ale oczywiście spełnię twoją prośbę, jednakże nie mogę ci obiecać, że on mnie posłucha.
- Nie musisz mi tego obiecywać, Ash. Nie oczekuję tego od ciebie. Po prostu to dla mnie zrób, nic więcej. Będę ci niewymownie wdzięczna.
- Dobrze, masz moje słowo, że z nim porozmawiam.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie wesoło i pocałowała mnie czule w policzek.
- Jesteś kochany, braciszku. Oj, wybacz mi. Nie powinnam tak mówić. Wiem, że nie jesteś moim bratem, ale... Widzisz... Ja zawsze cię za takiego uważałam. Już wtedy, kiedy się poznaliśmy pięć lat temu wiedziałam, że jesteś naprawdę interesującą osobą. W dodatku całkiem przystojny chłopak był z ciebie.
May zarumieniła się lekko i zaczęła nerwowo bawić swoimi palcami.
- No tak... Poza tym zaimponowało mi, jak troskliwie opiekowałeś się swoim Pikachu po starciu z Zespołem R. Poza tym jesteś ode mnie starszy i bardziej doświadczony w byciu trenerem Pokemonów. Uznałam więc, że możemy podróżować razem, a ja wiele się mogę od ciebie nauczyć. Dlatego też właśnie poprosiłam cię, żebyśmy dalszą drogę po Hoenn odbyli razem. Wiem, czasami mnie nieźle wkurzałeś, ale przyznam ci się (i to szczerze), że podróż z tobą to była dla mnie czysta przyjemność. Nauczyłeś mnie wiele o Pokemonach i o relacjach z nimi, jak również o sposobie ich trenowania. Zawsze umiałeś mnie podnieść na duchu i wesprzeć. Jak prawdziwy starszy brat, którego nigdy mieć nie będę. Mama żartowała sobie, że dla niej jesteś świetnym materiałem na zięcia, ale ja zawsze wiedziałam, że nic by z tego nie wyszło. Za bardzo się z tobą zaprzyjaźniłam, aby poczuć do ciebie coś innego niż tylko przyjaźń.
- Rozumiem. Miło mi to słyszeć, May - powiedziałem.
Naprawdę jej słowa bardzo mnie wzruszyły.
- Wiesz, Ash... Mówię ci to wszystko dlatego, że ostatnio odżyły we mnie wspomnienia. Zwłaszcza przez śmierć Ashera. Pamiętam, jak oboje go poznaliśmy pięć lat temu. Był asystentem profesora Bircha i pomagał mu w leczeniu twojego Pikachu. Niejeden raz bywał u mojego taty razem ze swym pracodawcą. Rozmawiali sobie o wielu różnych sprawach, a teraz on już nie żyje. To naprawdę okropne uczucie znać kogoś bardzo długo, żeby potem zobaczyć, jak on umiera.
- Nie znałem go za dobrze, ale mnie również jest go żal - powiedziałem zasmucony, głaszcząc swego Pikachu po główce - Naprawdę nie wiem, co mam zrobić, aby ukarać jego zabójcę. Ja wiem, że jego morderca jest gdzieś tutaj, w pobliżu, w zasięgu ręki, a mimo to nie mogę go złapać. To naprawdę frustrujące!
- Pika-pika! - zapiszczał smętnie Pikachu, dotykając mnie łapką.
- A może najlepiej będzie, jeżeli zostawisz tę sprawę? - zaproponowała May - Widzisz przecież, Ash, że nie możesz rozwiązać tej zagadki z braku jakichkolwiek poszlak. Zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy.
- Więc czemu czuję się okropnie?
- Nie wiem. Może dlatego, że sprawiedliwości nie stało się zadość?
- Pewnie tak.
Spojrzałem na nią i dodałem:
- Wiesz... Bonnie wyraźnie zaczyna lecieć na Maxa.
May parsknęła śmiechem, gdy to powiedziałem.
- Dopiero teraz to zauważyłeś?
- Nie, widziałem to już wcześniej, ale jakoś dopiero niedawno zaczęło to być widoczne bardziej niż kiedykolwiek.
- Rozumiem. W sumie masz rację.
- Wiesz, to ciekawa sytuacja, że Bonnie nie biega już za każdą dziewczyną i nie próbuje wyswatać Clemonta, tylko sama ma problemy sercowe.
- No tak. To naprawdę jest coś nowego, bardzo nowego. Z Bonnie robi się mała kobietka. Wyobraź sobie, że dzisiaj przebierała się za parawanem, gdy szła na śniadanie. Rozumiesz?
Parsknąłem śmiechem, kiedy to usłyszałem. May i Bonnie dzielił teraz pokój, podobnie jak ja z Garym, jednak nigdy bym nie podejrzewał tego, że Bonnie mogłaby się przebierać za parawanem przed May. Sądziłem, iż jeśli by już miała używać parawanu, to raczej po to, aby Max jej nie podglądał.
- Za parawanem... Dobre... Ona chyba naprawdę...
Nagle coś mnie tknęło. Parawan. To jedno słowo, które wypowiedziała przed chwilą May sprawiło, że całe śledztwo nabrało znowu tempa.
- Parawan... No jasne! Parawan!
Radośnie zeskoczyłem z łóżka i zacząłem tańczyć wesoło po całym pokoju, śmiejąc się przy tym radośnie.
- Dokładnie! To jest to! To musi być to! Tak! Zaczynam już wszystko rozumieć! May, jesteś po prostu genialna!
Złapałem dziewczynę w objęcia, po czym ucałowałem ją mocno w oba policzki. Ta patrzyła na mnie zdumiona.
- Pięknie! Ty też zwariowałeś! - powiedziała po chwili.
- Wręcz przeciwnie! Wreszcie zacząłem wszystko logicznie rozumieć - śmiałem się do niej - Muszę jednak gdzieś się jeszcze wybrać. To dla mnie bardzo ważne.
- Dokąd?
- Do profesora Bircha oraz do Shizuku Tano. Idziesz ze mną?
- No jasne. Wolę to, niż siedzieć z Maxem i słuchać jego użalania się nad sobą. Lepsze już jest twoje dziwactwo niż jego.
Uśmiechnąłem się do niej, naciągnąłem szybko buty, po czym szybko zbiegłem na dół. Pikachu i May ruszyli za mną.
- Szybko, kochani! - zawołałem wesoło - Musimy zdążyć zająć się tą sprawą!
Nagle wpadłem na Normana Hamerona. Uśmiechnął się do mnie lekko i zapytał mnie, dokąd tak pędzę.
- Muszę coś sprawdzić, proszę pana. To bardzo dla mnie ważne.
- Skoro tak, to weź mój rower. Będziesz szybciej.
May i Pikachu zbiegli za mną i zaśmiali się lekko, dysząc przy tym.
- Jak ja nie cierpię sprintów - jęknęła dziewczyna.
- Pika-pika! - pisnął zmęczony Pikachu.
- Skoro ty bierzesz rower, to ja także - powiedziała po chwili May - Nie mam zamiaru biegać za tobą.
Zaśmiałem się do niej, poprawiając sobie na głowie czapkę z daszkiem. Chwilę później zaś gnaliśmy razem na rowerach przed siebie w kierunku laboratorium profesora Bircha. Zatrzymaliśmy się tuż przed nim, weszliśmy do środka i poprosiliśmy uczonego, żeby pozwolił Pikachu porozmawiać z Treecko.
- Nie wiem, na co ci to, Ash, ale proszę bardzo - odpowiedział mi dość smętnym głosem profesor - Mam tylko nadzieję, że to coś pomoże.
Wszedłem z May i Pikachu do pokoju, w którym siedział Treecko. Był on wyraźnie załamany, gdyż trzymał pyszczek na kwintę.
- Dobrze, Pikachu. Teraz zapytaj go o to, o czym ci mówiłem.
Mój starter powoli podszedł do stworka i zagadał go w swoim języku. Ledwie to zrobił, a Treecko poruszył się nerwowo i zapiszczał gniewnie. Pikachu uśmiechnął się lekko i zaczął piszczeć ponownie, a jego rozmówca odpowiedział mu.
- O czym oni rozmawiają? - zapytała May.
- Dowiesz się później - odpowiedziałem jej.
Dziewczyna zrobiła do mnie urażoną minę, ale nic nie odpowiedziała. Tymczasem Pikachu skończył rozmawiać z Treecko, a następnie podszedł do mnie i zaczął do mnie mówić w języku migowym.
- A więc jednak! - zawołałem, kiedy już go wysłuchałem - Doskonale, Pikachu! Wobec tego już wszystko jest dla mnie jasne! To znaczy... prawie wszystko. Jeszcze muszę wyjaśnić kilka spraw.
Następnie zadowolony pobiegłem przed siebie razem z Pikachu i May, która jako jedyna z całej trójki jeszcze niczego nie rozumiała. Pognaliśmy rowerami w kierunku domu Shizuku Tano. Musieliśmy jej zadawać pewne ważne pytanie. Od odpowiedzi na nie zależało całe śledztwo.
- Wybacz, że ci przeszkadzamy, ale mamy ważne pytanie - wyjaśniłem na dzień dobry, kiedy dziewczyna nam otworzyła.
Shizuku Tano była zdumiona, ale oczywiście nas wpuściła do środka, po czym zadowolony popatrzyłem na nią i zadałem jej pytanie. Niezwykle ważne, choć na pozór nieistotne, od którego bardzo wiele zależało. Gdy już usłyszałem odpowiedź, to wiedziałem wszystko.
- Nareszcie! - zawołałem zadowolony, gdy wyszliśmy z May i Pikachu od Shizuku - Teraz wreszcie wszystkie elementy układanki łączą się w jedną całość. Rozumiem już, o co tu chodziło.
- A ja nie do końca - powiedziała May - Możesz mi to wyjaśnić?
Uśmiechnąłem się do niej i wskoczyłem na rower.
- Opowiem ci w domu. Jedziemy!
***
Zgodnie z wcześniejszą obietnicą opowiedziałem jej wszystko bardzo dokładnie, kiedy już znaleźliśmy się w domu. May oczywiście wysłuchała mnie uważnie, po czym jęknęła załamana.
- Niesamowite... To po prostu niesamowite... A więc tak to wyglądało. Tylko, co my teraz zrobimy, Ash? Przecież nie mamy na mordercę żadnego dowodu, jedynie zeznania Treecko.
- Spokojnie, May. Zmusimy tego drania do wyznania prawdy i już ja wiem, jak to zrobimy - powiedziałem bardzo wesołym tonem - Mam w tym względzie pewien (myślę, że dobry) pomysł. Musimy tylko porozmawiać z oficer Jenny i wyjaśnić jej kilka spraw.
Poszliśmy więc do telefonu, z którego zadzwoniliśmy do policjantki, niej zaś wszystko opowiedzieliśmy i poprosiliśmy o małą przysługę. Ta oczywiście była w lekkim szoku, jednak spełniła naszą prośbę. Następnie zadzwoniliśmy do profesora Bircha prosząc, żeby on również coś dla nas zrobił. Oboje nam to obiecali, choć nie rozumieli wszystkiego. Zadowoleni podziękowaliśmy im wiedząc, że jutro po śniadaniu czeka nas prawdziwie niesamowita przygoda.
- Teraz zostaje nam tylko jeden problem - powiedziałem.
- Jaki? - spytała May.
- Obiecałem twojemu bratu, że to on poprowadzi tę sprawę, więc on też powinien ją zakończyć.
Dziewczyna była załamana, kiedy usłyszała te słowa.
- Błagam cię, Ash! Czy ty naprawdę musisz się w to wszystko bawić?! Nie możesz inaczej tego rozwiązać?
- Ależ oczywiście, że nie. Dałem w końcu słowo Maxowi i zamierzam go dotrzymać. Tu chodzi o mój honor.
May opuściła ręce i głowę w dół, jęcząc przy tym lekko.
- Błagam cię! Ty naprawdę jesteś dziwny... Ale niech ci będzie. Tylko jak ty to zamierzasz zrobić, co?
- Mam pewien pomysł... - uśmiechnąłem się lekko.
Wyjaśniłem jej co i jak, a następnie poszliśmy do Maxa, który siedział właśnie w swoim pokoju czytając książkę.
- Cześć, Max. Przeszkadzamy ci? - spytała moja przyjaciółka.
Chłopak uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Nie... Nie przeszkadzacie. Książka i tak nie jest zbyt ciekawa.
- Więc po co ją czytasz?
- Sam nie wiem. Dla zabicia czasu? Nie wiem zresztą. Po prostu jestem tym wszystkim załamany. Nie umiem rozwikłać tej zagadki do końca. To jednak przerosło moje umiejętności. Czuję się z tym okropnie.
- Spokojnie, Max. Mamy pewien sposób na to, aby ci pomóc - zaśmiała się przyjaźnie May.
- A jaki?
- Spytaj Asha.
Wyszedłem naprzeciwko niej i powiedziałem:
- Hipnoza, Max. Hipnoza. Spróbuję cię zahipnotyzować i zmusić do tego, abyś zasnął. Potem nakażę twojemu umysłowi, aby lepiej działał, gdyż dzięki temu będziesz mógł rozwiązać tę sprawę.
Max nie wyglądał na specjalne przekonanego moimi słowami.
- Brzmi ciekawie, ale jak ty niby chcesz to przeprowadzić? Przecież ty nie jesteś zawodowym hipnotyzerem.
- Może i nie... Ale sporo o tym czytałem - odpowiedziałem mu.
- To nie to samo.
- Poważnie? A czy ty rozwiązywałeś kiedyś jakieś zagadki? - zapytała nieco złośliwie May.
Jej brat musiał przyznać dziewczynie rację, dlatego w końcu usiadł po turecku, po czym czekał na to, co my zrobimy. Ja zaś usiadłem naprzeciwko niego na krześle i wziąłem do ręki mój naszyjnik Yin, który nosiłem na szyi.
- W telewizji zwykle używają zegarka - zauważył złośliwie Max.
- Nie jesteśmy w telewizji - mruknęła May - Poza tym przymknij się i obserwuj wisiorek.
Chłopak był bardzo zdumiony, wzruszył jednak ramiona i spełnił nasze życzenie, zaś ja zacząłem mu machać przed oczami wisiorkiem, mówiąc:
- Słuchaj mnie teraz uważnie, Max. Jesteś zmęczony. Powieki ci się zamykają. Za chwilę zaśniesz i gdy się wyśpisz, to wstaniesz wypoczęty jak nigdy oraz będziesz znał rozwiązanie zagadki. Będziesz je znał bez żadnego problemu.
- Fajnie. Szkoda tylko, że to nie działa - stwierdził chłopak.
Załamany spojrzałem na niego i kazałem mu być cicho, po czym znów próbowałem go hipnotyzować. Nie wiem, jak długo to trwało, ale w końcu odniosłem sukces, bo Max w końcu opadł na poduszki i zaczął chrapać.
- Udało mi się! Udało! - zaśmiałem się zadowolony - Jestem lepszy niż myślałem.
- Wątpię, Ash. Po prostu duszno jest dzisiaj i on zasnął zmęczony od gapienia się na ten wisiorek - mruknęła złośliwie May.
Popatrzyłem na nią nieco zły z powodu jej docinków.
- To bez znaczenia. Najważniejsze, że on zasnął, bo przecież o to nam chodziło. Teraz możemy spokojnie przeprowadzić nasz plan.
Powoli nałożyliśmy mu na oczy słuchawki podłączone do walkmana, w którym umieściliśmy nagraną przeze mnie wcześniej taśmę magnetofonową.
- A teraz posłuchaj tego, przyjacielu. Posłuchaj i zapamiętaj - rzekłem cicho.
Następnie razem z Pikachu i May ostrożnie wyszliśmy z pokoju.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Wróciliśmy prędko do Alabastii, gdzie postanowiliśmy dowiedzieć się wszystkiego na temat podejrzanego przez nas o kradzież Justina Morcado. Podejrzewaliśmy, że miał on coś wspólnego nawet jeśli nie z kradzieżą, to z pewnością z zamordowaniem Douglasa Sonnera. Jednak wciąż brakowało nam możliwości zrozumienia tej sprawy. Musieliśmy to wszystko należycie wyjaśnić. Ja, Clemont oraz Dawn pojechaliśmy więc szybko do Alabastii, a Josh udał się tam razem z nami, aby pomóc nam dokończyć tę sprawę.
Gdy już przybyliśmy na miejsce, to z miejsca poszliśmy do porucznik Jenny, której powiedzieliśmy o naszych odkryciach. Kobieta zaś zadzwoniła do pana Mordredsona, aby go zapytać, czy obecnie przebywa u niego Justin. Okazało się, że tak i prawdę mówiąc cały czas przebywał. Po prostu w dniu, w którym przesłuchiwaliśmy jego matkę, nie było go w mieście, bo musiał wyjechać do swoich znajomych w Marmorii.
- Doskonale. A więc niech on tutaj przyjdzie. Mam mu coś ważnego do powiedzenia - zakończyła rozmowę policjantka.
Mordredson był tym wyraźnie zdumiony, ale oczywiście spełnił prośbę policjantki, ponieważ jakoś tak pół godziny później młodzieniec łudząco podobny do portretu pamięciowego, jaki mieliśmy, przyszedł na posterunek. Miał bardzo zadowoloną minę.
- Słucham, pani porucznik? Czemu chciała mnie pani widzieć? - spytał młodzieniec.
Przyjrzeliśmy mu się uważnie. Młodzieniec miał ciemno-szare włosy i fioletowe oczy, których na czarno-białym portrecie pamięciowym nie były widoczne. Musiałam przyznać, że był całkiem przystojny, ale zdecydowanie to był raczej typ zawadiaki żyjącego na koszt innych ludzi. Przynajmniej tak o nim mówiono.
- To bardzo ważna sprawa - powiedziała Jenny - Siadaj, proszę. Muszę z tobą porozmawiać.
- A ci państwo kim są? - zapytał Justin, siadając obok nas przy biurku policjantki.
- To osoby prowadzące prywatne śledztwo w sprawie kradzieży rubinu twojej matki na jej wyraźne życzenie - wyjaśniła mu pani porucznik - No i jeszcze coś... Wiedzą oni coś bardzo ważnego.
- Odkryliśmy, że rubin ukradł pewien złodziejaszek, Douglas Sonner, który niedawno został zamordowany.
- No, to ciekawe... Ale co to ma wspólnego ze mną? - spytał bezczelnie młodzieniec, uśmiechając się przy tym złośliwie.
- A to - odpowiedział mu Josh i pokazał portret pamięciowy.
Justin spojrzał na rysunek, po czym zmieszał się lekko, jednak szybko odzyskał spokój i powiedział:
- To ładny obrazek. Ten chłopak jest nawet podobny do mnie. Ale nie wiem, co to ma być?
- To portret pamięciowy osoby widzianej w okolicach domu Douglasa Sonnera - wyjaśnił mój przyszły teść.
- Rozumiem. Ale...
- Dość tego dobrego! - zawołała Dawn, zrywając się z krzesła, strącając sobie z kolan Piplupa - Dobrze wiesz, cwaniaczku, że to byłeś ty! Sonner zginął tego samego dnia, w którym rozmawialiśmy z twoją matką! Dziwnym trafem nie było cię wtedy w Alabastii! To jest ciekawy zbieg okoliczności, prawda?!
- Byłem u przyjaciół!
- Poważnie? - zaśmiała się panna Seroni.
- Zapewne potwierdzą twoje słowa, prawda? - spytał Clemont nie bez ironii w swoim głosie.
Młodzieniec był przerażony i zaczął się nagle pocić. Wiedzieliśmy już doskonale, że kłamał, a żaden jego przyjaciel nie mógł mu dać alibi.
- Koniec zabawy, cwaniaczku - powiedziała do niego groźnie Jenny - Lepiej powiedz nam prawdę! Dlaczego go zabiłeś?!
- Dla tego rubinu! - zawołał mężczyzna - Musiałem go odzyskać, a ten łajdak nie chciał mi go oddać!
- Czy pomogłeś mu w jego kradzieży? - spytałam.
- Tak. Drań skontaktował się ze mną mówiąc mi, że chce ukraść ten rubin i potrzebuje do tego mojej pomocy. Rubin moja matka miała niemalże bez przerwy przy sobie. Ukraść go było trudno. Musiałem więc załatwić mu zaproszenie na bal u burmistrza, na którym moja matka razem ze mną się zjawiła. Nie chciałem tego zrobić, ale on powiedział, że wykupił moje długi od moich wierzycieli. Mógł mnie posłać za nie do więzienia. Nie mogłem mu na to pozwolić.
- A więc postanowiłeś pomóc mu ukraść rubin twojej matki - mruknęła Dawn - Jak to wyglądało?
- Pip-lu-li! - zaćwierkał Piplup bojowo.
- Dałem mu swoje zaproszenie, na które sam nie poszedłem. On musiał tylko zmienić w odpowiedni sposób nazwisko na zaproszeniu. Ja nie wiem, jak to zrobił, ale to bez znaczenia. Zjawił się tam i poszedł na bal. Tańczył z moją matką, a potem, gdy zgasło światło, ukradł go jej.
- Kto zgasił światło, skoro on tańczył z hrabiną? - spytał Clemont.
- Nie wiem. Chyba miał drugiego wspólnika. Tak czy inaczej ukradł go i w zamian oddał mi moje długi. Jednak już następnego dnia wzięły mnie wyrzuty sumienia.
- Ciekawe dlaczego? - mruknęła Dawn.
- Moja matka dostała zawału przez kradzież tego rubinu. Wiele godzin walczyła ze śmiercią. Przeraziło mnie to. Nie chciałem, żeby tak się stało. Wiedziałem, że jak sprawa dłużej potrwa, to moja matka umrze. Musiałem ją więc ocalić. Musiałem odzyskać ten rubin bez względu na to, czy pójdę za to do więzienia, czy nie. Dlatego pojechałem do Melastii, ale niestety bydlak powiedział mi, iż już oddał rubin komuś innemu.
- Komu? - spytałam.
- Swojemu zleceniodawcy. Nazywa się doktor Branton.
- Skąd to wiesz?
- Ten drań sam mi to powiedział podczas rozmowy. Zażądałem jego adresu. On jednak wyśmiał mnie. Wpadłem w szał i skoczyłem na niego. Zaczęliśmy się szarpać. On wyjął nóż, aby mnie zabić, doszło do szarpaniny i cóż... Padliśmy na podłogę i nim się obejrzałem łajdak oberwał własnym nożem w serce. Nie chciałem go zabić! To był wypadek! Przysięgam!
- Dobrze... Wierzymy ci na słowo - powiedziała porucznik Jenny - Czy namierzyłeś miejsce pobytu doktora Brantona?
- Tak... To naukowiec mieszkający milę na północ od Melastii.
- Doskonale. Zawiadomię moją kuzynkę, niech przymknie tego drania! - zawołała policjantka.
Następnie złapała za telefon i zaczęła wykręcać w nim jakiś numer.
- A co zrobicie ze mną? - spytał Justin.
- Ciebie, młodzieńcze, czeka proces sądowy oraz wyrok - odpowiedział mu Josh Ketchum.
- Za pomoc w kradzieży i zabójstwo - dodałam groźnie.
- Sądzę jednak, że zostaniesz przez sąd bardzo łagodnie potraktowany. Ostatecznie zabiłeś Douglasa Sonnera tylko i wyłącznie w obronie własnej - powiedział Clemont do Justina - Możesz więc liczyć na łagodny wyrok.
- O ile oczywiście sąd ci uwierzy - zauważyła Dawn.
- Spokojnie, na pewno uwierzy - powiedziałam - Ale i tak posiedzisz, tego nie zdołasz uniknąć.
Justin załamany schował twarz w dłonie i zaczął płakać.
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Max obudził się rano bardzo zadowolony i pełen chęci do życia. Wręcz skakał z radości. Mówił, że w nocy miał bardzo dziwaczny sen wywołany z pewnością hipnozą, jaką na nim zastosował Ash.
- Wiem już, kto zabił Ashera! Wiem również, dlaczego! Wszystko jest już dla mnie jasne! - mówił chłopak podnieconym głosem.
Gary i Bonnie, którzy nie byli wtajemniczeni w całą sprawę, słuchali jego opowieści, niewiele chyba z niej rozumiejąc. Podobnie było również z Normanem oraz Caroline. Natomiast ja i May uśmiechaliśmy się tajemniczo. Max tymczasem poprosił, abyśmy wszyscy poszli do laboratorium profesora Bircha i wyjaśnili u niego wszystko na temat śledztwa.
- Musimy wreszcie tę sprawę wyjaśnić - powiedział chłopak - A jeśli tak, to zrobimy to w stylu prawdziwego detektywa. Zbierzemy wszystkie osoby zamieszane, a potem wskażemy prawdziwego sprawcę! Ash zawsze tak robi.
Cieszyło mnie, że chłopiec bierze mnie za przykład, co miało dla mnie niezwykle ważne znaczenie, dlatego też tym chętniej poszedłem z nim do laboratorium. May szła obok mnie z Garym, który to jednak wciąż nic nie wiedział o tym, co oboje zaplanowaliśmy. Bez trudu dotarliśmy na miejsce, po czym usiedliśmy w jego salonie, gdzie profesor Birch razem z Luciusem i Shizuku (wezwaną tutaj na naszą prośbę) czekali już na nas.
- Zapewne zastanawia was, czemu was tutaj wezwałem - powiedział Max, chodząc po pokoju.
- Zakładam, że zaraz nam to powiesz - zażartował sobie Gary.
- Ależ tak, oczywiście - potwierdził chłopak - Otóż właśnie znalazłem rozwiązanie całej tej zagadki. Wiem już, kto zabił Ashera i dlaczego.
- Ponieważ zabił go drań, któremu chciał on sprzedać dane na temat nowego wynalazku profesora - powiedziała Bonnie.
Max uśmiechnął się do niej z politowaniem.
- Morderca chciał, abyśmy właśnie tak myśleli. Użył karty pamięci z danymi o owym wynalazku jedynie jako parawanu do ukrycia prawdziwego motywu zbrodni.
Wszyscy spojrzeli na niego zaintrygowani, poza mną oraz May, którzy przecież doskonale wszystko wiedzieliśmy.
- To było naprawdę skomplikowane śledztwo - mówił dalej detektyw - Nie wiedziałem, jak mamy je rozwikłać. Asher nie miał po co kraść danych od profesora i sprzedawać je konkurencji.
- Mógł być czymś szantażowany - zauważył profesor.
- Mógł, ale nie był - mówił dalej chłopiec - No i mam na to dowód w osobie Treecko.
- Treecko? - zdziwił się Lucius - A co on ma do tego?
- On widział zabójcę i wiedział, kim on jest. Powiedział to Pikachu.
- Poważnie? - młodzieniec parsknął śmiechem - A niby jak zeznania Pokemona mogą mieć jakieś znaczenie?
- Mogą i to wielkie - powiedział Max, patrząc na Luciusa - Ponieważ Treecko widział zabójcę Ashera, a potem przez kilka dni dawał nam to do zrozumienia. Robił to jednak w taki sposób, że nie mieliśmy możliwości zrozumieć tego.
Następnie spojrzał groźnie na Luciusa, który był wyraźnie zdumiony.
- Słucham?! JA?! Proszę was... Przecież...
- Treecko widział, jak zabijasz Ashera! - zawołał Max groźnym tonem - Dlatego ciągle cię atakował, kiedy tylko miał ku temu okazję i warczał na ciebie. Widział, jak zabijasz jego przyjaciela. Chciał nam to jakoś okazać, ale cóż... My niestety nie zrozumieliśmy tego. A on chciał nam powiedzieć coś ważnego. Coś, na co wskazywała nam trzecia kula.
- Jaka kula? - spytała Caroline.
- Morderca Ashera ponoć strzelił do Luciusa - odrzekł z uśmiechem młody detektyw - Strzelił dwa razy, a trafił w ścianę. Skąd więc trzecia kula i to jeszcze w suficie?
- Wiesz już to? - zapytał Norman.
- Oczywiście - uśmiechnął się do niego jego syn - Właśnie tak. A oto, co się stało: Lucius podstępem ukradł broń, którą potem postanowił użyć do zabicia swojego przyjaciela. Później w laboratorium wlał do kawy profesora Bircha środki nasenne, aby ten zasnął. Gdy tak już się stało, Lucius zaprosił Ashera na poważną rozmowę do tego właśnie pokoju. Podczas rozmowy wyjął broń. Asher zaczął się z nim szarpać, pistolet wypalił i kula trafiła w sufit. Potem zaś Lucius odepchnął swoją ofiarę na ścianę tak mocno, iż ten uderzył o nią głową i niestety umarł na miejscu. Nasz morderca mógł więc swobodnie uciec, ale... zauważył go Treecko, który skoczył na niego i go podrapał... Na szyi!
To mówiąc Max złapał Luciusa i odsunął mu kołnierz od koszuli. Na szyi drania widniały zadrapania pasujące w sam raz do pazurów Pokemona. Młodzieniec odepchnął chłopca od siebie, a Max mówił dalej:
- Morderca odepchnął od siebie Treecko i strzelił do niego dwa razy, ale chybił. Wiedział, że teraz musi szybko opuścić to miejsce. Uciekł stąd, wyrzucił broń do najbliższego jeziora i pobiegł do Centrum Pokemon, aby mu powiedziano, czy jego rana jest groźna dla życia. Nie była.
- To są podłe oszczerstwa i nic więcej! - zawołał Lucius - A ten głupi Pokemon zdziczał po śmierci Ashera, więc mnie podrapał!
- Dziwnym trafem podrapał cię on wtedy, kiedy zginął twój przyjaciel - rzekł nagle Norman Hameron.
- Nie wspominałeś o tym wcześniej - powiedział profesor Birch, który zaczął się robić podejrzliwy.
- Nie widziałem powodu, aby to robić - mruknął zabójca.
- Ależ oczywiście - stwierdziła bardzo ironicznie May - Jestem jednak pewna, że miejscowa siostra Joy potwierdzi rewelacje mojego brata, a prócz tego przeszukanie najbliższego jeziora wskaże broń, która posłużyła ci do zabicia Ashera.
- Ty kanalio! Ty nędzny morderco! - wrzasnęła Shizuku do Luciusa - Zabiłeś go! Zabiłeś swojego przyjaciela! I to za co?! Za to tylko dlatego, że kiedyś cię odrzuciłam?!
Lucius patrzył na nią zasmuconym wzrokiem, po czym powiedział:
- Zabiłem go, ponieważ cię kocham! Tak, Shizuku! Kocham cię, ale ty wybrałaś jego! Myślałem, że jestem w stanie to znieść, ale niestety... Kiedy Asher oznajmił mi o waszym ślubie poczułem, że nie jestem w stanie tego dokonać. Musiałem go zabić.
- Sądziłeś, ty kanalio, że po tym wszystkim odegrasz przede mną rolę pocieszyciela i mnie zdobędziesz?! Ty podła gnido! Gardzę tobą!
To mówiąc skoczyła na niego i próbowała mu wydrapać oczy. Lucius z trudem odsunął ją od siebie, po czym rzucił się do ucieczki, jednak ledwie otworzył drzwi wyjściowe z laboratorium, to zobaczył Jenny stojącą w nich.
- Wybierasz się gdzieś, Lucius? - zapytała - Obawiam się, że nic z tego. Mam do ciebie kilka pytań, choćby na temat broni znalezionej w pobliskim jeziorze, a także na temat tego, czemu byłeś w noc zabójstwa w Centrum Pokemon. Miejscowa siostra Joy opatrywała twoje rany i zeznała wszystko. Ciekawe, jak nam to wyjaśnisz?
Morderca spojrzał w naszym kierunku przerażony. Prócz tego do nas podszedł Treecko, który warczał groźnie, dysząc przy tym ze złości. Lucius więc wiedział już, że to koniec. Został on po chwili zakuty w kajdanki, a następnie wyprowadzony przez policjantkę.
- Ash, muszę ci to przyznać... Ty jesteś naprawdę wielkim detektywem - powiedziała Jenny z uśmiechem na twarzy.
- Może, ale tym razem to Max rozwiązał tę zagadkę - zaśmiałem się i wskazałem na mojego przyjaciela.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
Max zaśmiał się do mnie delikatnie, a po chwili dodał:
- Wybaczcie, jednak nie mogę się z tym zgodzić. Tak naprawdę to Ash rozwiązał tę zagadkę, ale ponieważ ja wpadłem na pomysł, żeby zostać na chwilę detektywem, to on postanowił mi uczynić tę przyjemność i odstąpić nieco swojej sławy. Ale cóż... Ja nie mogę się na to zgodzić.
- Ja nie rozumiem, o czym mówisz - udawałem niewiniątko.
Młody Hameron parsknął śmiechem.
- Proszę cię... Kogo ty niby chcesz oszukać? Przecież dobrze wiem, że to ty rozwiązałeś tę zagadkę, a potem próbowałeś mnie zahipnotyzować, abym zasnął i mógł usłyszeć to, co mi będziesz mówić i żebym obudził się na rano z wiedzą, jak rozwikłać tę zagadkę.
- Wiedziałam, że ten numer nam nie wyjdzie, Ash - zachichotała May i dodała kpiąco: - Hipnotyzer od siedmiu boleści.
Zrobiłem zdumioną minę, zaś mój przyjaciel poprawił sobie okulary na nosie i powiedział:
- Wiesz co, Ash? Ty jesteś genialnym detektywem, ale bardzo kiepskim hipnotyzerem. Nie udało ci się mnie nabrać na ten twój numer. Udawałem tylko, że zasypiam, a potem słuchałem, co zrobicie. A wy puściliście mi z walkmana nagranie słów Asha. Brawo! A ja miałem na rano się obudzić i myśleć, że sam do wszystkiego doszedłem. Bardzo doceniam twoje starania, ale niestety nie mogłem do końca ciągnąć tej maskarady. Musiałem więc przyznać, że to ty rozwiązałeś zagadkę. Jako twój przyjaciel doceniam twoje starania, ale... Jako przyjaciel nie mogę też zabierać należnej ci sławy.
- Genialny z ciebie aktor, Max - zaśmiałem się - Tak mnie nabrać.
- Może zamiast detektywem zostaniesz aktorem? - zaproponował Gary, który zaczął już wszystko rozumieć.
- Naprawdę masz wielki talent, synku! - zawołała Caroline, obejmując mocno swego syna do siebie.
- Tak, ale nie jako detektyw, lecz jako haker i aktor - zaśmiał się Max - Może wybiorę w przyszłości jedną z tych dwóch karier? Czas pokaże.
- W każdym razie jest to sukces was obu, chłopcy - powiedział Norman Hameron wzruszonym głosem - To jest naprawdę wspaniały wyczyn. Dzięki wam morderca Ashera nie ujdzie bezkarnie.
- Na szczęście - powiedziała mściwym tonem Shizuku Tano, patrząc na Luciusa.
- Kocham cię, Shizuku - rzekł morderca.
- Przykro mi, ale ja ciebie nie - odparła ponuro dziewczyna.
- A zresztą miłość nie jest i nigdy nie była wytłumaczeniem dla zbrodni - rzuciłem, nie ukrywając swojej złości do tego łajdaka.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Dalszy ciąg sprawy potoczył się naprawdę bardzo szybko. Inspektor Jenny bez większego trudu aresztowała doktora Brantona oraz wszystkich jego pomocników. Odzyskała także rubin, który potem przywiozła nam i z miejsca oddała hrabiny Morcado.
- Wszystko stało się jasne - powiedziała policjantka, kiedy już było po wszystkim - Drań chciał wykorzystać ten rubin, aby stworzyć z jego pomocą laser o niezwykle potężnej sile. Kamień ten ma bowiem w sobie pierwotną moc i był niezbędnym czynnikiem do stworzenia lasera o takiej sile, jaką nigdy jeszcze świat nie widział. Nie wiemy jednak, kto jest zleceniodawcą doktora Brantona, ponieważ ten ciągle milczy. Ale spokojnie. Wyciśniemy to z niego, macie moje słowo.
- Obyś miała rację, bo jak widzę za tym wszystkim stoi jakaś większa szyszka - powiedziała Dawn.
- Może to znowu organizacja Rocket? - spytałam.
- Być może, ale nie wiemy, czy mamy rację - zauważył Clemont - Być może przeciwko nam stanął kolejny przeciwnik, z którym będziemy musieli się zmierzyć?
- Tego nie wiemy, ale jeszcze się dowiemy - odparła inspektor Jenny - Tak czy inaczej pani rubin jest już bezpieczny, pani hrabino.
- Dziękuję - powiedziała kobieta smutnym tonem - Ale naprawdę nie umiem się z tego cieszyć. Martwi mnie los mojego syna.
- Spokojnie, proszę pani - odpowiedziała jej porucznik Jenny, stojąca obok swojej kuzynki (wyglądały one jak bliźniaczki lub klony) - Dostanie na pewno wyrok w zawieszeniu. Ostatecznie przecież nie zabił on Sonnera, a jedynie bronił się przed nim.
- No właśnie - powiedział Josh z uśmiechem na twarzy - Sprawa więc została zamknięta.
- Niezupełnie - zauważyłam - Jest jeszcze coś, czego nie wyjaśniliśmy. A mianowicie... Kto wyłączył światło na przyjęciu, skoro Justina przecież tam nie było?
- Dobre pytanie - uśmiechnął się zadowolony Josh - Widzę, że mój syn ma na ciebie bardzo dobry wpływ.
- A i owszem - zachichotałam - Choć chyba nie aż tak dobry, skoro nie wiem, kim jest ta osoba.
- A ja chyba wiem - odpowiedział mi mój przyszły teść.
Następnie poprosił, aby przyprowadzono tutaj Molly Mordredson. Jego prośba nas zdziwiła, ale ostatecznie wezwana osoba przyszła sprowadzona przez swego ojca.
- Słucham? Czego państwo ode mnie chcą? - spytała dziewczyna.
- Już ci mówię - odpowiedział Josh Ketchum - Otóż chcemy wyjaśnić kilka istotnych spraw. Mianowicie... Kto zgasił światło na przyjęciu u pana burmistrza, kiedy złodziej ukradł rubin pani hrabiny? Dlatego chciałbym o coś zapytać... Czy była pani na przyjęciu pana burmistrza?
- Owszem - odparła dziewczyna - Jak najbardziej, razem z ojcem.
- No proszę... A więc mamy już odpowiedź.
Dziewczyna była przerażona, kiedy to usłyszała, zaś pan Mordredson rzucił wściekłym tonem:
- Jak pan śmie oskarżać moją córkę?!
- Nikt inny nie mógł tego zrobić - powiedział mój przyszły teść, wcale nie zrażony zachowaniem mężczyzny - To jest jedyne, logiczne wyjaśnienie. Chyba, że zrobił to pan.
- Niemożliwe! Widziałam go podczas tańca tuż obok mnie! - zawołała hrabina, po czym spojrzała na dziewczynę - Molly! Czy to prawda?!
Ta zaczęła protestować, jednak bardzo wymowny wzrok Josha sprawił, że przestała to robić, potem jęknęła i rozpłakała się.
- Tak! Właśnie tak! - zawołała po chwili bardzo załamanym głosem - Przepraszam! Ja naprawdę nie chciałam, ale Justin... To jest mój kuzyn, a hrabina to moja ciocia! Ja tak lubię Justina... Kiedy powiedział mi, że mam zrobić na przyjęciu mały kawał w jego imieniu, zgodziłam się bez wahania. Nie wiedziałam, o co chodzi!
- O tak, bez wątpienia - stwierdziłam, podchodząc do dziewczyny - A więc rozumiem już, czemu to zrobiłaś. Sądziłaś, że to tylko kawał, potem jednak zrozumiałaś, w czym pomogłaś kuzynowi i bałaś się powiedzieć nam prawdę.
Molly rozpłakała się na dobre i mocno wtuliła w ojca.
- Co z nią będzie? - spytał mężczyzna.
- Nic - uśmiechnęła się do niego wesoło porucznik Jenny - Ostatecznie przecież nie możemy ją aresztować za współudział w przestępstwie, bo w końcu nic nie wiedziała o intrydze Sonnera.
- Oczywiście - zgodziła się jej kuzynka - Ale lepiej by było, gdybyś więcej nie robiła nikomu takich kawałów.
- Dokładnie tak - dodałam z uśmiechem na ustach.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Lucius został aresztowany i trafił do aresztu, aby tam czekać na proces. Niestety, nie pocieszyło to panny Shizuku Tano, której nic nie było w stanie podnieść na duchu po tym wydarzeniu. Podobnie było z Treecko. Biednego Pokemona, pomimo tego, że sprawiedliwości stało się zadość, wciąż dręczył smutek. Minęło kilka dni i nastąpił pogrzeb Ashera. Zjawiliśmy się na nim wszyscy, aby uczcić pamięć tego jakże sympatycznego człowieka, którego zabił najlepszy przyjaciel i to jeszcze w imię czego? W imię źle pojmowanej miłości do jego narzeczonej. Niestety, chociaż śledztwo zostało zakończone pomyślne, to pewne sprawy na zawsze miały mieć już gorzki smak.
- Shizuku Tano - powiedziałem, gdy podszedłem pod koniec pogrzebu do dziewczyny - Naprawdę bardzo ci współczuję.
- Dziękuję ci - odparła narzeczona zmarłego - To bardzo miło z waszej strony, choć naprawdę nic już nie jest w stanie mnie pocieszyć. Podobnie jak tego biedaka, Treecko.
To mówiąc spojrzała na Pokemona, który stał obok Maxa.
- Twój przyjaciel przez ostatnie dni okazał mu wielką miłość i wsparcie - powiedziała dziewczyna.
- Oczywiście. Max to naprawdę dobry chłopak i umie być wrażliwy na ludzką krzywdę, a co dopiero na krzywdę Pokemona.
- Ty też jesteś wrażliwy, Ash - stwierdziła Shizuku.
- Dziękuję. To miłe.
- To szczera prawda. Tak czy siak Treecko można jeszcze jakoś pomóc. Niestety, ze mną jest inaczej. Moich ran już nigdy nic nie zagoi. Ale i tak dziękuję ci, że złapałeś tego drania. Przynajmniej to mnie podnosi na duchu, że sprawiedliwości stanie się zadość. Niewielka to pociecha, ale zawsze.
Następnie poszła przed siebie, a ja podszedłem do Maxa.
- Pora już na nas, przyjacielu.
- Tak - zgodził się chłopiec, po czym dodał: - Wiesz co, Ash? Profesor Birch powiedział, że mogę zachować Treecko, ponieważ jego zdaniem mam z nim bardzo dobre relacje.
- Poważnie? - uśmiechnąłem się.
- Tak. Uważa, że właśnie ja najlepiej się nim zajmę.
- A czy Treecko też tego chce? - spytałem.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- O to już zapytaj jego - odpowiedział mi wesoło Max.
Spojrzałem na zielonego Pokemona i zapytałem go:
- Czy chcesz dołączyć do Maxa?
Stworek zapiszczał lekko i pokiwał głową, po czym zwinnie wskoczył na ramię mojego przyjaciela, siadając na nim wygodnie.
- Coś mi mówi, że ta przygoda ma jednak pewne pozytywne aspekty - uśmiechnąłem się delikatnie.
- O tak... Masz rację - rzekł Max, gładząc po głowie swojego nowego Pokemona - Najlepiej będzie jednak, jeśli jak najszybciej zabiorę Treecko z Petalburga. Zbyt wiele złych wspomnień go tutaj dręczy.
- To prawda. Ale wiesz co? Może nie jest z ciebie dobry detektyw, ale tak czy siak bardzo dobrze znasz się na komputerach, na aktorstwie oraz na Pokemonach. Masz więc szerokie pole do popisu w dorosłym życiu.
Max uśmiechnął się wesoło, po czym ruszył razem ze mną w kierunku, w którym stali nasi przyjaciele.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Kilka dni później po zakończeniu obu spraw leżeliśmy z Ashem na grzbiecie Laprasa ubrani w kostiumy kąpielowe i ciesząc się słonecznymi dniami. Opowiadaliśmy też sobie nawzajem nasze przygody.
- A więc Max wiedział, że chcesz mu pomóc rozwikłać tę zagadkę i udawał, iż go zahipnotyzowałeś? - zapytałam.
- Dokładnie tak - zaśmiał się do mnie Ash - Ale i tak doskonale sobie on poradził, nieprawdaż?
- Raczej ty, ale nie zaprzeczam... On również sobie poradził - zauważył mój ukochany.
Popatrzyłam na plażę, gdzie spędzali bardzo miło czas nasi przyjaciele z drużyny. Szczególnie moją uwagę przykuł Treecko, który biegał wesoło z Maxem oraz Bonnie. Przy nich biegali również Mudkip, Dedenne i Pikachu.
- Coś mi mówi, że nasz zielony stworek zyskał sobie teraz nie jednego, a kilku przyjaciół - powiedziałam radośnie.
- Dokładnie tak - skinął głową mój ukochany - Chociaż coś dobrego wynikło z tej całej sprawy.
- Masz rację. Ale tak czy inaczej dałeś sobie doskonale radę. Wielka szkoda, że ja zawiodłam na całej linii.
- Daj spokój! - zawołał Ash - Przecież rozwiązałaś zagadkę.
- Jasne... Chyba raczej twój tata.
- Ale ty pomagałaś i to bardziej niż myślisz.
- Mimo wszystko dałam plamę. Nie złapałam zleceniodawcy doktora Brantona.
- Policja też go nie złapała.
- To mnie jakoś nie pociesza.
Ash zachichotał i czule mnie do siebie przytulił.
- Och, moja ty kochana uczennico detektywa. Nie miej o sobie aż tak niskiego mniemania. Jesteś wspaniałym śledczym.
- Może, ale tylko u twojego boku.
- Nie wiem, czy sam poradziłbym sobie z tym wszystkim, ale tak czy inaczej uważam, że dobrze ci poszło.
- Mimo wszystko nie dałam sobie rady sama.
- A ja niby sam sobie daję radę?
- Na pewno lepiej niż ja.
Ash parsknął śmiechem i zaczął się delikatnie bawić moimi włosami.
- Kocham cię, Sereno. Ale mam do ciebie prośbę.
- Jaką?
- Podobnie jak Max więcej nie baw się sama w detektywa, a jeśli już, to konsultuj ze mną swoje odkrycia. Ostatecznie co dwie głowy, to nie jedna. Korzystaj więc z pomocy mojej albo mojego ojca.
- Wolę korzystać z twojej.
- Mam nadzieję. Nie chciałbym być zazdrosny o własnego tatę.
Po tych słowach oboje parsknęliśmy śmiechem i złączyliśmy swe usta w czułym pocałunku.
KONIEC