Przygoda LXXIII
Czarna magia Valencii cz. IV
Jakieś pół godziny później zapukaliśmy do drzwi pani Kirke. Kobieta powiedziała: „Proszę“, po czym otworzyła je telekinezą, a my weszliśmy do środka.
- Dzień dobry, pani - powiedział Ash.
Kirke stała właśnie odwrócona do niego plecami i mocą swego umysłu powoli podnosiła przewrócone na ziemię różne przedmioty, które potem ustawiała na swoim miejscu. Widok ten przekonał nas, że Pikachu i Buneary jednak nie kłamali - na Kirke w tej samej chwili, gdy my mieliśmy niemiłą wizytę bandytów, ktoś napadł, ale ta mimo wszystko z łatwością poradziła sobie z napastnikami.
- To znowu wy? - zapytała z politowaniem Kirke - Mówiłam wam już, że wcale nie chcę rozmawiać z wami na temat porwania waszej przyjaciółki. Wiem, że to nie jest dla was nic przyjemnego, ale przecież ona żyje, więc o co chodzi?
- O to, że właśnie ci sami ludzie, którzy mnie porwali, przybyli także do domu profesor Feliny Ivy, u której się zatrzymaliśmy i zabrali wszystkie Pokemony, jakie u niej były - odpowiedziałam ze złością.
- Boleję nad tym, ale co ja mam z tym wspólnego? - spytała kobieta.
- Pani doskonale wie, kto za tym stoi! - zawołała wściekła Melody - Może nie bierze pani w tym udziału, ale na pewno zna pani tych ludzi!
- Proszę nam pomóc! - dodał spokojniejszym tonem Tracey - Przecież ci ludzie chcieli także porwać i panią, a może nawet zabić.
- Skąd wy to wiecie? - zdziwiła się Kirke, przerywając swoją pracę.
- Od pewnego źródła - odpowiedział Ash, wskazując dłonią na Pikachu oraz Buneary, którzy zapiszczeli wesoło.
Kobieta westchnęła głęboko i uśmiechnęła się delikatnie.
- Widzę, że was nie doceniałam was. Nie sądziłam bowiem, że każecie tym uroczym stworzonkom mnie szpiegować.
- Nie musielibyśmy tego robić, gdyby od początku pani była z nami szczera - odpowiedziałam jej.
Kirke uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Cóż... Szczerość nie zawsze jest przydatna, bo czasami zadaje tylko niepotrzebny ból.
- Być może, ale my musimy poznać prawdę - powiedziałam.
- To bardzo ważne, proszę pani - dodał Tracey.
- Sprawa życia i śmierci - poparła go Melody.
- Pika-pika! Bune-bune! - piszczały Pikachu i Buneary.
- Ci ludzie doprowadzili do tego, że wiele Pokemonów zdziczało, a teraz je porwali - powiedział Ash - Nie wiemy, dlaczego to zrobili, choć się tego domyślamy. Nie wiemy też, gdzie jest ich kryjówka. Jeśli więc ich nie znajdziemy, to wszystkie te Pokemony zostaną oddane szefowi organizacji przestępczej, z którą walczymy.
- Musimy ich powstrzymać - dokończyłam jego wypowiedź - Proszę nam pomóc.
Kirke westchnęła głęboko, po czym rzekła:
- Siadajcie, proszę.
Następnie podsunęła nam swoją mocą telekinezy krzesła, na których usiedliśmy i zaczęła nam opowiadać.
- Jak wiecie, posiadam pewne moce wykraczające poza umiejętności zwykłych śmiertelników. Urodziłam się z nimi, podobnie jak też i moja, nie żyjąca już matka. Przyszłam na świat na terenach, na których to nie ma Pokemonów, na wyspie o nazwie Haiti. Ja oraz moja siostra Kali byłyśmy wychowywane przez matkę w kulcie do wielkich i potężnych bogów ponoć rządzących naszym światem.
Do pokoju weszło kilka Pokemonów. Były to głównie typy psychiczne ale też dwa duchy - Gastly i Hunter. Pozostałe z nich znałam z widzenia, choć nie pamiętałam nazw ich wszystkich, ale jednym z nich był Alakazam. Przyniosły nam one mały poczęstunek w postaci ciastek oraz lemoniady. Nie zapytałam nawet, skąd wiedziały, że mają to zrobić. Domyślałam się, że Kirke kazała im przyjść za pomocą swoich umiejętności. Skorzystaliśmy więc z hojności naszej gospodyni, która ciągnęła dalej swoją historię.
- Jednak moja siostra była o wiele bardziej przesiąknięta złem niż ja, ponieważ ja jakoś nigdy nie mogłam pojąć, dlaczego mamy niby porywać zwierzęta i składać je w ofierze jakimś bogom, których istnienia nawet nie jesteśmy w stanie dowieść. Kali zaś, w przeciwieństwie do mnie podziwiała matkę i robiła wszystko, co ona chciała. Ja niezbyt chętnie brałam w tym udział. Wszystko to trwało do czasu, aż policja wpadła na nasz trop. Moja matka została aresztowana, a mnie i siostrze dostał się wyrok w zawieszeniu dlatego tylko, że byłyśmy jedynie wspólniczkami. Matka jakiś czas później zmarła w więzieniu, a ja przeżyłam kryzys. Pojęłam wówczas, jak nisko upadłam i czym mogło się to dla mnie skończyć. Moja siostra zaś uważała, że nasza matka robiła wszystko, co robić powinna i praktykowała dalej te chore obrządki. Szczególną miłością darzyła ona zawsze swoją imienniczkę, Kali - hinduską boginię śmierci. Dla niej złożyła już wiele Pokemonów w ofierze, gdy tu przybyłyśmy, ale potem zapragnęła składać ofiary z ludzi. Właśnie wtedy zjawił się u nas jeden z ludzi Giovanniego i zaproponował nam na polecenie swego szefa pracę w organizacji Rocket. Ja odmówiłam, a Kali się zgodziła. W zamian dostawała od Giovanniego tych z jego ludzi, którzy mu w jakiś sposób podpadli - jako ofiarę dla swej imienniczki. Ja nie chciałam brać w tym wszystkim udziału, więc po kłótni z siostrą odeszłam i zamieszkałam tutaj. Moja siostra zaś dalej odprawia te swoje chore rytuały, jak również zbiera Pokemony dla swojego szefa, w zamian za co dostaje nie tylko ofiary, ale i to, co tak uwielbia.
- To znaczy? - zapytałam.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Używki - wyjaśniła Kirke - Różnego rodzaju. Od śmierci matki Kali zaczęła je brać. Robiła to po, żeby jakoś zapanować nad sobą po tym, co przeżyła, kiedy dowiedziała się o śmierci naszej mamy w więzieniu. Ponoć używki wyostrzają jej zmysły i sprawiają, że jej moce są silniejsze.
- Gdzie przebywa Kali? - spytał Ash.
- Pika-pika-chu? - pisnął jego starter.
- Na terenie wulkanu znajdującego się niedaleko stąd - wyjaśniła Kirke - Jest tam takie specjalne wejście zarośnięte bluszczem. Tam się spotykają i urządzają różne rytuały.
- I pani mówi nam o tym tak spokojnie?! - zawołała oburzonym głosem Melody.
- Właśnie! Czemu nie pójdzie pani z tym na policję?! - zapytałam.
Kirke parsknęła śmiechem.
- Proszę was, kochani. I kto mi niby uwierzy w takie historie rodem z jakiegoś horroru? Zwłaszcza, że mam taką kartotekę, jaką mam, a przecież nie jest ona najlepsza. I nic dziwnego, bo w końcu współudział w rytualnym zabijaniu Pokemonów to nie przelewki. Nikt mi nie uwierzy, a już na pewno nie po tym, jak poczyta sobie, co ja wyprawiałam kiedyś.
- A więc woli pani siedzieć z założonymi rękami i nie wtrącać się do tego?! - krzyknęła Melody, coraz bardziej oburzona zachowaniem naszej gospodyni.
- Możesz to tak nazywać, ale ja nie mogę nic zrobić - odparła kobieta - Poza tym tych, którzy się mieszają do tych spraw spotyka zwykle naprawdę paskudny los. Widzieliście przecież, że mnie tutaj, w moim własnym domu draby mojej kochanej siostruni napadli za to, iż rozmawiałam z wami. Jak widzicie, Kali nie cofnie się przed niczym, aby zachować swoje sprawki w sekrecie.
- Jakoś pani sobie teraz poradziła - powiedziała złośliwie Melody.
- Pika-pika! - poparł ją Pikachu.
- Owszem, ale następnym razem może być gorzej - odrzekła Kirke - Mogą mnie zabić wtedy, gdy będę spała albo upozorować wypadek... Nie wiecie, do czego ci ludzie są zdolni.
- A i owszem, wiemy - mruknęłam ze złością - Widzieliśmy w ich akcji całkiem niedawno.
- No właśnie - zgodził się ze mną Ash.
Po tych słowach wstał z krzesła, na którym siedział i zapytał:
- Więc nie pomoże nam pani?
- Przykro mi, ale nie mogę - odparła kobieta - Mam tylko jedno życie, nie chcę go niepotrzebnie stracić. Zresztą już za tę rozmowę z wami mogę je postradać.
- Dobrze. Wobec tego sami sobie poradzimy. Przyjaciele, idziemy stąd! Zmierzymy się z Kali sami.
- Nie macie z nią szans! - zawołała przerażona Kirke - Ona was zabije! Przecież zna voodoo. Nawet kilka oddziałów policji nic tutaj nie pomoże!
- Trudno. Muszę ją powstrzymać, choćbym miał to przypłacić życiem - zadecydował Sherlock Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu, wskakując mu na ramię.
***
Ponieważ mimo naszych usilnych dążeń panna Kirke nie zgodziła się nam pomóc, dlatego też poszliśmy sami na akcję. Dziękować losowi nasza droga pani tchórz powiedziała nam, gdzie dokładniej w wulkanie znajduje się wejście do kryjówki jej chorej psychicznie siostrzyczki, panny Kali. Od razu poszliśmy do wyżej wskazanego miejsca, w którym zaczęliśmy szukać groty.
- Powinna być w miejscu przysłoniętym bluszczem - powiedział Ash tonem prawdziwego detektywa.
- Problem w tym, kochanie, że tu wszystko jest porośnięte bluszczem - zauważyłam.
- Pika-pika - pisnął smętnie Pikachu.
Mój ukochany nie zamierzał się tym jednak zrażać, w końcu był on wielkim detektywem, który już wiele razy dowodził nam i sobie tego, że jest godzien swojej sławy. Wyjął on zatem szkło powiększające i zaczął z dzięki niemu oglądać dokładnie bluszcz.
- Hmm... Nie jestem specjalistą, ale wydaje mi się, że roślinność tutaj jest jakaś dziwnie sfatygowana.
Tracey podszedł do niego i zaczął je uważnie obserwować.
- Rzeczywiście. Tutaj bluszcz był bardzo często ruszany.
- Wobec tego pewnie się nie pomylę, jeśli powiem...
To mówiąc podał mi lupę, a następnie dobył szpadę, jaką miał u boku (na szczęście zabrał ją ze sobą przed odlotem z Kanto) i ciął nią kilka razy po roślinności. Czynność ta sprawiła, że bluszcz odpadł, a nam ukazał się widok, jakiego oczekiwaliśmy - długa i ciemna grota.
- Gdyby mnie ktoś pytał, to powiedziałbym mu, że to właśnie tutaj jest wejście do kryjówki pani Kali - dokończył swoją wypowiedź Ash.
Następnie schował szpadę do pochwy i powiedział:
- Przyjaciele... Idziemy.
Po tych słowach wszedł do środka, a z nim wierny Pikachu, za którym dreptała oczywiście nieodłączna Buneary.
- Jak ja uwielbiam te chwile, kiedy on nami rządzi - zachichotała nieco złośliwie Melody.
Następnie ruszyła za nim. Tracey i ja uczyniliśmy to samo. Szliśmy obok Asha, rozglądając się przy tym dookoła. Ciekawiło nas i to ogromnie, gdzie też dokładnie może być Kali i jej ludzie. W grocie było ciemno, ale oświetlaliśmy sobie drogę latarkami.
- Mam tylko nadzieję, że znajdziemy te Pokemony - powiedziałam.
- A ja mam za to jedno pytanko... Co zrobimy, kiedy już je znajdziemy? - zapytała Melody.
Tracey uśmiechnął się do niej.
- Spokojnie, Ash na pewno ma jakiś pomysł. Prawda, Ash?
Nasz lider zachichotał delikatnie.
- Prawdę mówiąc to nie mam żadnego planu.
- Że słucham? - spytała Melody na tyle głośno, że musieliśmy położyć palce na ustach i zasyczeć, aby była cicho.
- Sorki - przeprosiła, po czym dodała ciszej: - Czy ja mam rozumieć, że działamy teraz bez planu?
- Cóż... Ty to nazywasz działaniem bez planu, a ja improwizacją. Ta nazwa brzmi zdecydowanie lepiej - zachichotał Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
- No pewnie - mruknęła dziewczyna z Shamouti - Pięknie... Po prostu cudownie. Skończyłam w towarzystwie trójki wariatów, którzy chcą działać, choć nie mają nawet planu działania... Normalnie świetny sposób na nudy podczas wakacji.
Melody bywa zwykle bezpośrednia w tym, co mówi, podobnie jak Iris i Misty, jednakże w przeciwieństwie do nich rzadko się gniewała i zwykle ironizowała wszystko, co się wokół niej dzieje. W tej sprawie była podobna do Dawn, która uwielbiała sypać żartami jak z rękawa. Jak tam sobie o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że większość dziewczyn z grupy naszych przyjaciół uwielbia sypać żartami lub być złośliwymi, choć każda z nas ma inną metodę działania oraz inne rodzaju żarty się im podobają. Dawn lubiła czubić się z Ashem i rozbawiać nas wszystkich swoimi żartami, Melody uwielbiała ironizować wszystko, May kochała droczyć się z Ashem oraz Maxem na temat ich męskich przywar czy innych takich, Misty była zwykle złośliwa, Iris zaś naprawdę bardzo wredna. Co do mnie, to przebywając w takim oto towarzystwie nauczyłam się bardzo wiele o złośliwości oraz o jej stosowaniu w praktyce, chociaż raczej daleko mi było do takiej mistrzyni jak Melody.
- Spokojnie, mój plan nasz polega na improwizacji, ale mimo wszystko może się udać - powiedział Ash.
- Poważnie? A w jaki sposób? - zapytała Melody.
- To bardzo proste. Chcemy dowiedzieć się tego, gdzie są Pokemony, a potem pojmiemy Kali. Bez niej jej zwolennicy poczują się z pewnością zagubieni i wtedy zmusimy ich do tego, żeby zrobili to, czego chcemy.
- Świetny plan. Prosty i niewykonalny. Czego chcieć więcej?
- Może więcej optymizmu? - mruknęłam niewinnym tonem.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Jakaś ty dowcipna, Sereno.
- Uczę się od lepszych.
Melody zachichotała delikatnie, słysząc moje słowa. Widocznie bardzo się jej one spodobały.
Szliśmy dalej obserwując z pomocą latarek dokładnie całą drogę, jaka była przed nami. Mijaliśmy różne korytarze i groziło nam to, że możemy się w nim zgubić. Na szczęście miałam przy sobie kilka moich Pokemonów, w tym Braixena. Wypuściłam go więc z pokeballa i kazałam mu szukać tropu naszych wrogów. Mój starter idąc na czworaka bez trudu wykorzystał swoje umiejętności i zaczął nas powoli prowadzić właściwą drogą. Dzięki niemu dotarliśmy do wielkiej groty, skąd dobiegały nas jakieś odgłosy.
- Dobra robota, Braixen. Dziękuję ci. A teraz powrót - powiedziałam, chowając go w pokeballa.
Następnie razem z wiernymi przyjaciółmi zakradliśmy się powoli do wejścia do groty, po czym wychyliliśmy lekko głowy, aby zobaczyć, co się w niej dzieje. Zauważyliśmy wówczas ogromne pomieszczenie oświetlone pochodniami oraz czymś jeszcze, co prawdopodobnie było płynną lawą (w końcu to wulkan i taka rzecz jest tam na miejscu). W grocie znajdowało się wielu ludzi, a wśród nich stała mi dobrze znana kobieta w stroju kapłanki.
- To Kali - powiedziałam cicho.
- Rzeczywiście bardzo podobna do Kirke - rzekł Ash - Nie dziwię się, że je pomyliłaś.
- Pika-pika - zapiszczał Pikachu.
Obserwowaliśmy uważnie Kali, która właśnie rozmawiała z kimś, kto znajdował się na olbrzymim ekranie, prawdopodobnie utworzonym przez znane nam już kostki organizacji Rocket. Nie widzieliśmy jednak dokładnie, z kim ona rozmawia, więc zakradliśmy się wszyscy za jedną ze skał i tam zaczęliśmy obserwować wszystko co i jak.
- Droga Kali, muszę powiedzieć, że jestem bardzo zachwycony twoim działaniem - powiedział tajemniczy człowiek na ekranie, którego teraz bez trudu rozpoznaliśmy.
- To Giovanni - jęknęłam.
- A któżby inny? - rzekła Melody.
- Cieszę się, mój panie, że jesteś ze mnie zadowolony - powiedziała Kali wyraźnie zadowolona - Ja i moi ludzie staraliśmy się, jak tylko można było najlepiej. Zdobyliśmy fragmenty sierści oraz skóry wielu Pokemonów z tej okolicy. Potem zaś stworzyliśmy laleczki voodoo, które pomogły nam sprawić, że one zdziczały i zostały wszystkie przewiezione do laboratorium profesor Ivy.
- Nie żebyśmy nie mogli ich wykradać pojedynczo z każdego domu - zaśmiał się jakiś człowiek, stojący obok Kali.
Był to Arlekin, jak zwykle w bardzo dobrym humorze.
Kapłanka spojrzała na niego groźnie.
- To ja planuję i ja decyduję, co mamy robić. Poza tym tak jest o wiele bardziej ciekawie, nieprawdaż? Kraść z ulicy lub z domów podczas włamań potrafi pierwszy lepszy prostak. A tak nikt nas nie posądzi o nic, bo przecież Pokemony same zdziczały i trafiły pod opiekę pani profesor. To ona będzie się teraz tłumaczyć, czemu tych stworków już u niej nie ma.
- Istniało jednak ryzyko, że Felina Ivy odeśle je do innego uczonego - powiedział Giovanni.
- Nie było takiego ryzyka, mój panie - uśmiechnęła się do niego Kali - Moi ludzie już od dawna obserwują tę kobietę i wiemy, że ona jest bardzo ambitna. Nie odeśle więc Pokemonów, które zachorowały na jej terenie do kogoś innego. Spaliłaby się ze wstydu, gdyby to zrobiła.
Szef organizacji Rocket zachichotał podle.
- Wspaniale. Widzę, że słusznie zrobiłem powierzając ci tę misję, moja droga. Doskonale. Będę zatem czekał na Pokemony od was. A czy Arlekin dostarczył ci twoją zapłatę?
- Jak najbardziej i już go próbowałam. To wspaniały towar. Naprawdę oświeca umysł.
- Doskonale. A zatem zadbaj o to, żeby Pokemony zostały jeszcze dziś załadowane na samolot i przewiezione tutaj. Ty zaś, mój drogi 005, masz dopilnować, aby Pokemony dotarły do naszej siedziby.
- Oczywiście, proszę pana - uśmiechnął się bardzo zadowolony Arlekin - Może pan na mnie liczyć.
- Wspaniale. Będę zatem czekał na ciebie.
Następnie Giovanni zniknął, a ekran został wyłączony.
- A więc już wiemy, po co Kali bawiła się w te hece - powiedziałam cicho - Chodzi o Pokemony dla jej szefa.
- Oczywiście, to było proste do przewidzenia - odparła Melody.
- Więc co robimy? - zapytał Tracey.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- Musimy schwytać Arlekina i Kali - zadecydował Ash - W każdym razie ją na pewno.
- Trzeba też odzyskać laleczkę voodoo, jaką ci stworzyła - dodałam.
- Zgadza się. Tylko gdzie ona ją trzyma?
- Nie mam pojęcia, ale pewnie ma ją przy sobie.
- Hej! A wy kim jesteście?! - ryknął jakiś ponury bas.
Odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy wówczas kilka raczej mało przyjaznych twarzy wraz z ich właścicielami, którymi byli bardzo wielcy i napakowani faceci.
- No i nici wyszły z naszego planu - jęknęła Melody - Tak to jest, jak się improwizuje.
- Melody... Weź przestań - mruknął Tracey.
- Wiejcie! - krzyknął na nich Ash.
Jednocześnie skoczył on w kierunku jednego bandyty, powalając go na ziemię. Obaj zaczęli się bić.
- Nie słyszeliście?! W nogi! Wiejcie! - zawołałam przerażona do moich przyjaciół - Ruszajcie się! Sprowadzicie pomoc!
Chwilę później skoczyłam Ashowi na pomoc, zaś Pikachu i Buneary zaatakowali zaciekle naszych napastników. Tracey i Melody przez ten czas, choć niezbyt chętnie, uciekli z groty. Jednocześnie my pokonaliśmy naszych przeciwników, po czym sami próbowaliśmy im zwiać, ale nagle otoczyli nas ludzi Kali. Było ich bardzo wielu i nie mieliśmy z nimi szans.
- I co teraz? - zapytałam.
- Spokojnie... Mamy przy sobie nasze Pokemony. Będziemy walczyć - odpowiedział mój ukochany.
- Proszę, proszę... A kogo my tutaj mamy? - z tłumu wyszedł powoli Arlekin z bardzo zadowoloną miną - Jak zwykle, ten mój kochany kuzynek niczym Don Kichot rusza do boju z wiatrakami. W dodatku ma przy swoim boku wiernego Sancho Pansę i równie wierną Dulcyneę. Trójka hultajska jak się patrzy.
- Trójka hultajska i niemalże święta - zachichotał Jacob, jego pacynka.
Ash złapała za jeden ze swoich pokeballi.
- Zrzednie ci mina, gdy mój Charizard weźmie cię w obroty! - krzyknął detektyw z Alabastii.
- Poważnie? - zachichotał 005 - Obawiam się, że nie pozwolę ci na to. Walka co prawda mogłaby być imponująca, ale... Jakoś mi się dzisiaj nie chcę walczyć.
- Leniuch! - mruknęła pacynka.
- Przycisz się już - warknął na nią Arlekin, a do nas rzekł: - Lepiej nie róbcie nic głupiego, bo inaczej...
To mówiąc dał znak jednemu z ludzi i ten pokazał Buneary, którą ten trzymał za uszy i skrępowaną sznurem.
- Pika-pika! - pisnął przerażony Pikachu.
Króliczka zapiszczała zasmucona w kierunku swego wybawcy.
- Jeżeli chcecie, aby ona ocalała, lepiej rzućcie pokeballe i grzecznie się poddajcie - rzekł podły kuzyn Asha, nie ukrywając satysfakcji, która to malowała się na jego twarzy - Inaczej zafunduję wam pasztet z królika.
Nie chcieliśmy śmierci tej uroczej Pokemonki, dlatego też musieliśmy się poddać. Chwilę później zostaliśmy rozbrojeni i związani. Zrozumiałam wówczas, że wpakowaliśmy się w niezłą kabałę.
***
Ludzie Kali zaprowadzili nas przed oblicze swojej szefowej, która nie bez satysfakcji patrzyła na nasze uwięzienie.
- No proszę... Toż to moja droga znajoma - zaśmiała się podła kobieta - Widzę, że strasznie się za mną stęskniłaś, skoro tu wróciłaś.
Nie odpowiedziałam nic na te wredne teksty, ponieważ nie chciałam jej dawać satysfakcji i wchodzić z nią w bezsensowne sprzeczki. Przecież i tak nic by z nich mi nie przyszło, a mogłabym ją tylko rozdrażnić, co w naszej sytuacji było bardzo groźne.
- A to chyba jest Ash Ketchum, ten słynny detektyw, o którym to krążą już legendy - powiedziała po chwili Kali, patrząc na mojego ukochanego.
- Przez grzeczność nie będę zaprzeczał - odrzekł mój ukochany.
Kapłanka parsknęła śmiechem, słysząc jego słowa.
- Naprawdę wiele dobrego o tobie słyszałam, ale muszę powiedzieć, że jestem nieco zawiedziona, że tak łatwo dałeś się złapać w naszą pułapkę.
- Pułapkę? - zdziwiłam się.
- O tak - zachichotała ta niegodziwa kobieta - Czyżbyście sami się tego nie domyślili? Moi ludzie obserwowali moją kochaną siostrzyczkę Kirke i kiedy do niej przyszliście, to ona was spławiła. Nie mogłam mieć jednak pewności, że ta żałosna kreatura nie powiedziała wam zbyt wiele. Musiałam więc ją nastraszyć, aby zrozumiała, czym grozi występowanie przeciwko własnej rodzinie. Spodziewałam się jednak tego, że jeszcze raz ją możecie odwiedzić, a ona (kierowana jakże dobrym serduszkiem) powie wam, gdzie mnie szukać. Jak widać moje przewidywania były słuszne, ponieważ tutaj przyszliście, co mnie bardzo cieszy.
Po wypowiedzeniu tych słów spojrzała na Arlekina, mówiąc:
- Miałeś rację, 005. Twój kuzynek jest naprawdę bardzo, ale to bardzo przewidywalny.
- To oczywiste - zaśmiał się agent organizacji Rocket - On przecież jest dobrym człowiekiem, a do tego też szlachetnym. Dobrych oraz szlachetnych ludzi można bardzo łatwo rozpracować. Tak, bardzo łatwo. Wystarczy tylko trochę poznać ich sposób myślenia. Ja poznałem sposób myślenia mojego kochanego kuzynka, dzięki czemu zdołałem ci pomóc przewidzieć, co on zrobi, a co nie.
- To było dziecinnie proste - zachichotała podle jego pacynka.
A więc tak to wyglądało, pomyślałam sobie. Kali wiedziała o naszym przybyciu ledwie tu przylecieliśmy i żeby móc nas pokonać skorzystała z pomocy Arlekina, który pomógł jej dobrze poznać charakter naszych osób i przewidzieć nasze poczynania. Dlatego tak łatwo sobie z nami poradzili, bo przecież wiedzieli, że tu przyjdziemy. To było okropne i poniżające. Jak mogliśmy dać się złapać tej kreaturze?
Spojrzałam smutnym wzrokiem na Asha nie wiedząc, co mam teraz powiedzieć lub też zrobić. Jedno było pewne... Nie zamierzałam dawać tej jędzy satysfakcji i okazywać, że się boję śmierci. Ostatecznie ona tylko na to czekała. Będzie miała tym większą satysfakcję, kiedy zobaczy mój strach, pomyślałam sobie. Ale jędza obejdzie się smakiem, bo jeżeli mamy umrzeć, to chociaż zrobimy to z godnością.
- Tak czy inaczej mam wielką przyjemność oznajmić wam wszystkim, że twój kochany chłopak, droga panno Sereno zostanie tu złożony w ofierze naszej wspaniałej bogini Kali - mówiła dalej kapłanka.
Ludzie stojący wokół nas zaczęli dzielnie kibicować swojej szefowej, ta zaś uśmiechnęła się podle.
- O nie! - jęknęłam - Tylko nie on!
- Wybacz mi, kochana, ale ciebie przecież złożyć w ofierze nie mogę - rzekła do mnie podłym tonem agentka organizacji Rocket - Widzisz... Nie jesteś już niewinna... W końcu sypiasz ze swoim ukochanym. To sprawia, że automatycznie zostajesz pozbawiona możliwości doznania zaszczytu bycia ofiarą wielkiej bogini Kali. Ale cóż... To żadna strata. Kali i tak bardziej woli, gdy składa się jej pięknych, młodych mężczyzn, a już zwłaszcza tych naprawdę bardzo bohaterskich. A przecież twój chłopak właśnie taki jest.
- Nie waż się go tknąć! - krzyknęłam.
- Pika-pika! Bune-bune! - pisnęły oburzone Pikachu i Buneary.
- Spokojnie, ja go nie tknę! Zrobi to jedna z moich pomocnic - odparła kapłanka z ironicznym uśmiechem.
- Ty podła wiedźmo! - wrzasnęłam.
- Nie krzycz, Sereno. To nic nie da - powiedział smutno mój chłopak - Przecież ona i tak nas zabije.
- Mylisz się, mój drogi - stwierdził Arlekin - Twoja droga ukochana pozostanie między żywymi. Mam wobec niej pewne plany.
- Nie licz na to, że je zrealizujesz! - krzyknęłam - Nigdy nie będę z tobą, ty podła kreaturo!
- Oj, harda panienka - zaśmiała się podle Kali - Ciekawe, jak ty nad nią zapanujesz?
- To już moja sprawa - rzekł agent 005 - Tak czy inaczej jeszcze ją do siebie przekonam.
- Na sposoby są sposoby! - zawołał Jacob.
- No właśnie - dodał jego właściciel z ironicznym uśmiechem.
Kapłanka podeszła do mnie i złapała mnie za podbródek.
- Jesteś naprawdę urocza. Nie dziwię się, że Arlekin ma do ciebie taką słabość. Nie rozumiem tylko, czemu ty tak go traktujesz.
Następnie pogłaskała powoli mój policzek.
- Byłabyś piękną ofiarą. Jaka szkoda, że nie umiesz pohamować swojej słabości do tego chłopaczka i żyć w czystości. Mogłabyś wtedy odejść wraz z nim, a tak cóż... Zostaniecie rozdzieleni.
Wściekła naplułam jej w twarz, po czym wymierzyłam jej porządnego kopniaka moimi skrępowanymi nogami prosto w brzuch. Kobieta jęknęła i obolała upadła na ziemię, Arlekin natomiast parsknął śmiechem, wyraźnie ubawiony tą sytuacją. Kali jednak wcale nie było do śmiechu.
- Bawi cię to, ty półgłówku? - warknęła, podnosząc się z ziemi - Wobec tego zobaczymy, jak będzie cię bawić śmierć twojej ukochanej.
Arlekin jeszcze przez chwilę ryczał ze śmiechu, po czym powiedział:
- Nie strasz mnie, ty głupia kobieto, bo jeszcze się przestraszę. Myślisz, że twoje groźby robią na mnie wrażenie?
- Żadne! Ani trochę! - przemówiła jego pacynka.
- Tak? A co powiesz na to?
To mówiąc Kali spojrzała w kierunku Arlekina groźnym wzrokiem, zaś ten uniósł się wysoko w górę, po czym uderzył w skałę plecami. Obolały opadł na ziemię, dysząc ze złości:
- Zapomniałem o tej twojej telekinezie. Jest naprawdę dobra.
- Poznasz ją zaraz jeszcze lepiej, głupi śmiertelniku.
Chwilę później lina sama z siebie obwiązała Arlekina i skrępowała go tak mocno, że ten nie miał siły się ruszyć. Następnie Kali uniosła go w górę i rzuciła obok mnie.
- Twoją panienką zajmę się później. Na razie ofiara dla mojej wielkiej imienniczki!
Potem Kali powoli ruszyła w kierunku jednej płaskiej skały, która to wyglądem przypominała stół i prawdopodobnie służyła jako ołtarz. Mocą swego umysłu uniosła skrępowanego Asha w górę, po czym położyła go na nim.
- A teraz, moja wierna pomocnico, zadaj śmierć naszej ofierze - rzekła kapłanka do osoby, która podeszła do niej.
Ta osoba miała, podobnie jak Kali, wielką białą szatę z kapturem. W dłoni zaś trzymała nóż.
- Pika-pi! - pisnął przerażony Pikachu.
- Musimy coś zrobić! - jęknęłam.
- Obawiam się, że nic nie zdołasz - odpowiedział mi złośliwie Arlekin - A szkoda, bo nawet zaczynałem go lubić.
Spojrzałam wściekle na agenta 005 mając wielką ochotę go kopnąć, ale nie mogłam go dosięgnąć, więc dałam sobie z tym spokój.
Tymczasem tajemnicza pomocnica Kali podeszła blisko Asha i zrzuciła kaptur z twarzy. Zauważyłam wówczas jej twarz.
- Cleo! - krzyknęłam przerażona.
- Dokładnie tak - powiedziała podła kapłanka - Właśnie sama panna Cleo Winter. Przybyła tutaj z Arlekinem, żeby mu pomagać z woli agentki zwanej Czarnym Tulipanem. Kiedy dowiedziała się, że jest tu Ash Ketchum, to poprosiła mnie, abym pozwoliła jej zabić osobiście wielkiego detektywa.
- To prawda - potwierdziła Cleo bardzo ponurym głosem - Nie jestem mordercą, jednak muszę wymierzyć mu sprawiedliwość, ponieważ nikt inny tego nie zrobi.
- I dlatego dołączyłaś do nich?! - krzyknął oburzony Ash.
- Cel uświęca środki. Nie wiedziałeś o tym, żałosna, śmiertelna istoto? - zaśmiała się Kali - Tak czy inaczej połączymy przyjemne z pożytecznym. Cleo pomści teraz swoją biedną siostrę, a ty zostaniesz złożony w ofierze mojej wielkiej imienniczce.
Następnie spojrzała ona uważnie na pannę Winter i powiedziała:
- Czyń swoją powinność.
- Z przyjemnością - odpowiedziała Cleo.
Po tych słowach złapała ona nóż obiema dłońmi i wzięła silny zamach, patrząc na Asha.
- O nie! - jęknęłam przerażona.
Moje serce zabiło jak szalone, gdy to ujrzałam. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, co mogę zrobić. Czyżby właśnie nadszedł kres na mnie i mego ukochanego? Nie! To niemożliwe! Nie po tych wszystkich przygodach, z których wyszliśmy obronną ręką!
- To się nie dzieje naprawdę... To się nie dzieje naprawdę... To się nie dzieje naprawdę... - cicho powtarzałam sama sobie.
- Pika-pi! Pika-pi! - piszczał przerażony Pikachu.
Próbował on rozerwać krępujące go więzy, jednak nic to nie dało. Nie mógł nawet strzelić piorunem, ponieważ Arlekin związał go kablem, który nie przewodził elektryczności. Biedny Pokemon był więc bezsilny i mógł tylko patrzeć, jak jego trener ginie.
Wtem, zupełnie niespodziewanie (jak to często bywa w naszym życiu) stało się coś, czego nikt z nas nie przewidział. Cleo nim zadała Ashowi cios została nagle uniesiona wysoko w powietrze.
- Co się tu dzieje?! Co to za czary?! - wrzasnęła panna Winter - Kali, co ty wyprawiasz?!
- To nie ja! - odkrzyknęła jej zdumiona kapłanka.
- Oczywiście, że nie ty - padła tajemnicza odpowiedź.
Chwilę później Cleo uderzyła plecami o skałę tak, jak wcześnie to się stało z Arlekinem, po czym osunęła się na ziemię bez przytomności.
Wszyscy spojrzeliśmy w kierunku miejsca, z którego dobiegł ten głos i zauważyliśmy wówczas Kirke z Traceym i Melody. Ucieszyłam się na ich widok, podobnie jak Ash. Nawet Arlekin był wyraźnie zachwycony tym wszystkim i wcale mu się nie dziwię. Ostatecznie na tę jedną chwilę byliśmy po tej samej stronie.
- No proszę, moja kochana siostrzyczka - powiedziała z bardzo podłym uśmiechem na twarzy Kali - A więc to tak? Plujesz na rodzinne gniazdo i przystąpiłaś do tych nędzników?
- Jak widzisz - odparła z gniewem Kirke - Dziwię się sama sobie, że wcześniej tego nie zrobiłam.
- Pożałujesz tego, ty nędzna zdrajczyni!
Chwilę później Kali zrzuciła za pomocą swojej mocy kawał skały z sufitu prosto na głowę Kirkę i moich przyjaciół. Jej siostra jednak bez trudu zatrzymała ów głaz w powietrzu, po czym cisnęła go w stronę Kali. Ta w ostatniej chwili odskoczyła na bok.
- Dobra, a teraz pora uwolnić naszych przyjaciół! - zawołała Melody, wypuszczając z pokeballa swego Eevee.
- Dokładnie! Bierzmy się do dzieła! - poparł ją Tracey.
On również wypuścił swoje Pokemony z pokeballa, te zaś skoczyły na ludzi Kali, którzy jednak zaczęli się przed nimi bronić za pomocą broni palnej, a ponieważ kilku z nich też miał o na podorędziu kilka Pokemonów, więc rzuciło je do walki. Rozpoczęła się bitwa.
Eevee Melody podskoczył do Asha i szybko rozgryzł jego więzy na tyle mocno, że mój luby sam resztę z nich zerwał z siebie, po czym dobiegł do mnie i Arlekina, uwalniając nas.
- Dziękuję, kochanie - powiedziałam czule, rzucając mu się na szyję i całując go w usta.
- Nie ma za co, najdroższa - odpowiedział mi czule Ash.
- Masz więcej szczęścia niż rozumu, kuzynku - powiedział Arlekin.
- Taki jego los - przemówił Jacob na dłoni 005.
- Tym razem walczymy ramię w ramię - powiedział do niego mój luby.
- To prawda, ale tylko tym razem - odrzekł agent organizacji Rocket i wypuścił z pokeballa swojego Gengara - Naprzód, przyjacielu! Pora skopać parę wrednych tyłków!
Następnie rzucił się w wir walki, zadając ciosy pięścią ludziom Kali. Ash zaś podbiegł do jednego z bandytów, który to miał w ręku jego szpadę, znokautował go ciosem (jakiego nauczył go swego czasu Norman Hameron) i odzyskał szybko swoją broń. Następnie dobył on jej i rozciął nią szybko sznury krępujące Pikachu i Buneary, którzy dołączyli do walki, zaś sam Ash chciał podbiec do mnie, lecz wtedy naprzeciwko niego stanęła Cleo.
- Czas już rozstrzygnąć nasze sprawy, Ash - powiedziała dziewczyna ponurym tonem - Zabiłeś moją siostrę i musisz za to zapłacić.
- Nie zabiłem jej, ale jak widzę nie zdołam cię przekonać - odparł na to mój luby ponurym głosem.
- Nie przekonają mnie kłamstwa, nędzniku! - zawołała Cleo, po czym zrzuciła z siebie strój kapłanki.
Pod nim miała ubiór ninja oraz samurajski miecz. Wydobyła go szybko z pochwy i stanęła do walki z Ashem.
- Nawet lepiej, że nie zginąłeś na ołtarzu. Bardziej honorowo będzie, jeżeli zabiję cię w pojedynku.
- Obawiam się, iż będę musiał cię rozczarować - odrzekł odważnie mój ukochany, zrzucając płaszcz i czapkę, aby nie krępowały mu ruchów.
Chwilę później zaczął on odpierać ataki Cleo.
Chciałam ruszyć do walki, ale nie miałam przy sobie swoich pokeballi, które leżały w innej grocie razem z Pokemonami uwięzionymi w klatkach. Arlekin miał je wszystkie zabrać do siedziby Giovanniego. W ferworze walki niestety brakowało mi możliwości, aby tam się dostać i odzyskać je, dlatego musiałam zadowolić się jedynie swoimi pięściami. Stanęłam więc obok Tracey’ego, Melody i Kirke, którzy atakowali zaciekle ludzi Kali.
Sama Kali z kolei ukryła się gdzieś z boku i nie mogłam jej przez chwilę zauważyć. Jednak potem dostrzegłam ją stojącą z boku, jak wyjmuje z kieszeni coś, jakąś pigułkę, którą połyka. Następnie zadrżała na całym ciele i zadowolona zaczęła wykorzystywać swoje moce, aby zrzucić kamień na Asha.
- Ash, uważaj! - wrzasnęłam przerażona.
Mój ukochany spojrzał w górę i w ostatniej chwili uskoczył na bok. Chwilę później spadły kolejne głazy. Kali śmiała się do rozpuku, widząc to wszystko.
- Ależ to zabawne, prawda, śmiertelniku?! - ryczała ze śmiechu kobieta - Zrzucimy jeszcze ci na głowę kilka kamyczków, co ty na to?!
Po tych słowach zepchnęła jeszcze parę głazów na niego, które chyba tylko cudem nie przygniotły Asha.
- Zostaw go, ty jędzo! - krzyknęłam, ruszając biegiem w jej stronę.
Ona jednak bez trudu odepchnęła mnie mocą swojej telekinezy prosto w przepaść, w której płynęła lawa. Na szczęście Kirke w ostatniej chwili użyła swoich mocy, aby unieść mnie w górę i posadzić spokojnie na ziemi.
- Ostrożnie, Sereno. Nie trać głowy - powiedziała kobieta.
Tymczasem patrzyłam, jak Cleo walczy dalej z Ashem, który bez trudu (wykorzystując przy tym szkolenie, jakie odebrał od Violi) odpierał jej ataki. Zdziwiło mnie jednak jedno... Mianowicie to, że panna Winter z jakiegoś powodu nie atakuje go wtedy, kiedy on był atakowany przez Kali głazami opadającymi z sufitu. Przecież wówczas bez trudu odnalazłaby możliwość zadania mu ostatecznego ciosu, jednak ona tego nie zrobiła, co bardzo mnie zdziwiło. Czyżby ta dziewczyna była naprawdę aż tak honorowa, żeby nie wykorzystać okazji do zadania mu śmierci wtedy, gdy to było możliwe? A może po prostu jej uczucia do niego były o wiele bardziej skomplikowane niż nam się wydawało? A może obie rzeczy naraz?
Nagle Ash wrzasnął z bólu i upadł na ziemię, rzucając się na niej jakby miał padaczkę. Cleo o dziwo nie zadawała mu wtedy ciosu, lecz spojrzała w kierunku Kali, na którą zerknęłam wówczas i ja. Zauważyłam wtedy coś przerażającego. Kapłanka stała na jednej ze skał z laleczką voodoo w dłoni i wbijała w nią co chwila szpilkę. Potem wyjmowała ją, ale tylko po to, żeby za chwilę znowu ją wbić w lalkę przedstawiającą mojego chłopaka.
Cleo zasyczała ze złości i wrzasnęła:
- Kali, nie mieszaj się do tego! To ma być honorowa walka!
- Pal licho twój honor! On nie ujdzie z życiem! - krzyknęła Kali.
Cleo wówczas zrobiła coś, co mnie zaskoczyło. Mianowicie wydobyła zza paska nóż i cisnęła nim prosto w kapłankę. Ta uchylając się przed nim padła na ziemię, upuszczając z rąk laleczkę, która upadła daleko od niej. Kali ruszyła w jej stronę, ale ja byłam szybsza. Doskoczyłam do tej podłej kobiety, łapiąc ją za nogi i przygważdżając ją do ziemi. Ta próbowała mnie z siebie zrzucić, jednak nie udało się jej to, gdyż byłam zwinniejsza od niej (choćby dlatego, że moich ruchów nie krępowały szaty kapłanki) i zaczęłam się z nią szarpać. Zajęło mi to dużo czasu, ale w końcu wściekła uderzyłam ją kantem dłoni w kark, tak jak widziałam to na filmach. O dziwo, podobnie jak w filmach kapłanka została ogłuszona.
- Słodkich snów - powiedziałam złośliwie.
Następnie podbiegłam do laleczki i wyjęłam z niej szpilkę, wyrzucając ją szybko do lawy. Zauważyłam wówczas, jak Ash szybko odzyskuje siły i kontynuuje walkę z Cleo, która dopiero teraz ponownie go zaatakowała.
- Dawaj, Ash! Pokaż jej, co potrafisz! - zaczęłam mu kibicować.
- Pika-pi! Pika-pi! - piszczał bojowo Pikachu, który razem z Buneary raził swoimi mocami ludzi Kali i ich Pokemony.
Walka powoli dobiegała końca, nasi przeciwnicy nieprzytomni padali na ziemię jeden po drugim. Niejeden z nich, próbując uniknąć naszych ciosów, spadał do lawy, gdzie znajdował śmierć. W końcu jednak wszyscy zostali pokonani. Jedynie Ash i Cleo dalej się ze sobą bili.
- Przestań się z nią bawić, Ash! - wrzasnęła do niego Melody - Skop jej tyłek i to porządnie!
Detektyw z Alabastii z łatwością odpierał teraz wszystkie ciosy swojej przeciwniczki, choć pot mocno zrosił jego czoło i całą twarz. Widać było, że jest już zmęczony tym wszystkim, ale mimo wszystko dalej bardzo sprawnie się pojedynkował niczym zawodowy szermierz. Przydały się teraz te lekcje szermierki w dzieciństwie, a potem jeszcze lekcje szermierki ekstremalna od roznegliżowanej Violi.
W końcu Ash uchylił się przed kolejnym ciosem Cleo, po czym jednym zwinnym ruchem uderzył w dłoń panny Winter tak mocno, że wytrącił jej samurajski miecz. Następnie niczym muszkieter na filmach skierował ostrze szpady do gardła przeciwniczki, która upadła na ziemię.
- Poddaj się, Cleo. To już koniec - powiedział.
- Śmiało, Ash... Zabij mnie teraz. Zabij tak, jak zabiłeś moją siostrę - wysyczała dziewczyna w stroju ninja.
- Nie zabiłem twojej siostry i nie zabiję też ciebie - rzekł Ash, chowając szpadę - Kiedy wreszcie zrozumiesz, że nie jestem twoim wrogiem?
Panna Winter wysyczała gniewnie, po czym cisnęła piaskiem prosto w oczy detektywa z Alabastii i rzuciła się do ucieczki, także nim zdążyliśmy zauważyć, ona zniknęła w oddali jaskini w głębi wulkanu.
- Nie będziemy jej gonić? - zapytała Melody.
- A po co? - spytał Ash - Jeszcze ją zobaczymy, podobnie jak Arlekina i Domino i innych. Wtedy ją złapiemy. A jak na razie mamy dla policji niezłą gratkę.
- Tak, to prawda - powiedziałam z prawdziwą dumą w głosie - Bardzo niebezpieczną sektę czcicieli voodoo. Takich chyba jeszcze nie mieli.
Byłam zachwycona moim chłopakiem, który to w moich oczach urósł jeszcze bardziej niż przedtem.
Nagle Pikachu pisnął przerażony „Pika-pi!“. Ja i Ash odwróciliśmy się i zauważyliśmy, jak Kali skacze na mojego chłopaka z nożem w dłoni. Ten złapał ją szybko za nadgarstki i zaczęli się ze sobą oboje szarpać. W końcu po długiej szarpaninie detektyw z Alabastii odepchnął kobietę od siebie, ale ta cisnęła w niego swoją bronią.
- Nie! - krzyknęłam i dosłownie w ostatniej chwili zdążyłam podbiec do Asha i odepchnąć go na bok.
Poczułam wówczas ostry, palący ból w lewej dłoni, gdy nóż rozdarł mi na niej skórę. Obolała upadłam u stóp Asha, który ukląkł przy mnie, aby sprawdzić, czy wszystko ze mną dobrze, po czym w furii natarł na Kali, uderzając ją w brzuch z główki. Kobieta padła na ziemię i poturlała się w kierunku przepaści z lawą. Niestety złapała się mocno Asha, którego zaczęła okładać pięściami, a następnie przygwoździła do ziemi i chwyciła brutalnie jego gardło, aby go udusić.
- Zrób coś, Kirke! - krzyknęła przerażona Melody - Przecież ona zaraz go zabije!
- Pika-pi! - pisnął równie przestraszony Pikachu.
- Nie mogę, dopóki mają ze sobą fizyczny kontakt - rzekła załamanym głosem Kirke - Jeszcze skrzywdzę waszego przyjaciela.
Gdyby nie ta moja obolała ręka oraz zmęczenie, jakie mnie ogarnęło, to skoczyłabym mu na ratunek. Niestety, musiałam patrzeć na jego samotną walkę o życie i bezsilnie kibicować mu w duchu.
Na całe szczęście Ash zdołał wycelować swoje nogi tak, że zepchnął z siebie Kali jednym silnym ciosem. Jednak wskutek tego kapłanka poleciała do tyłu tak mocno, że wylądowała w niewielkiej przepaści, w której płynęła lawa. Wrzeszcząc straszliwie spadła ona w dół. Ash szybko zerwał się na nogi, po czym zerknął na przepaść i... jego twarz pobladła niczym u trupa. Spojrzał wówczas na mnie załamany, mówiąc:
- Nie żyje... Spadła do lawy... To już koniec...
Po tych słowach Ash zemdlał.
***
Walka zakończyła się naszym zwycięstwem, jak zwykle zresztą. Na całe szczęście Tracey i Melody zdołali uciec ludziom Kali i sprowadzić na pomoc Kirke, a jeszcze większym szczęściem było to, że kobieta zgodziła się nam pomóc, bo inaczej chyba byśmy kiepsko wyglądali. Bo w razie jej odmowy niby co mieli zrobić? Zadzwonić na policję i powiedzieć, że jakaś kapłanka voodoo porwała ich przyjaciół, aby następnie złożyć ich w ofierze pogańskim bogom? No właśnie! To przecież brzmi żałośnie i śmieszne, jak jakiś scenariusz filmowy. Miejscowa oficer Jenny na pewno nie uwierzyłaby w taką historię. Na całe szczęście Kirke nam pomogła, a potem napisała szybko na kartce wiadomość, którą następnie posłała przez swego Huntera na najbliższy posterunek policji. Kiedy funkcjonariusze dowodzeni przez Jenny przybyli na miejsce, to natychmiast aresztowali wszystkich ludzi Kali. Klatki ze zdziczałymi Pokemonami były dla nich wystarczającym dowodem rzeczowym w sprawie. Na całe szczęście ani Arlekin, ani Cleo uciekając nie zabrali ich ze sobą, dzięki czemu mogliśmy przed policjantami dowieść prawdziwości naszych słów. Prócz tego znaleźliśmy też grotę, w której to znajdowały się laleczki voodoo o kształcie zdziczałych Pokemonów. Nimi zajęła się Kirke - pozbawiła ich sierści oraz fragmentów skóry pojmanych stworków, po czym spaliła je, aby już nigdy więcej nie można było z nich korzystać. Podobny los spotkał laleczkę w kształcie Asha. Widząc, jak ona płonie poczułam, że moje serce napawa się wielką radością. Już nikt nigdy nie będzie krzywdził w ten sposób mojego ukochanego.
Tak czy inaczej wszystkie Pokemony po zniszczeniu laleczek voodoo nagle, zupełnie niespodziewanie odzyskały spokój i zaczęły zachowywać się normalnie. Policja zabrała wszystkich przestępców do aresztu, a stworki do laboratorium profesor Feliny Ivy, gdzie kobieta oddała je wszystkie ich trenerom, którzy radośnie uściskali swoich podopiecznych, wycałowali oraz dziękowali naszej gospodyni za pomoc.
- Nie dziękujcie mnie - mówiła wtedy ta skromna kobieta - Dziękujcie Ashowi Ketchumowi i jego wiernym przyjaciołom. To oni uratowali wasze Pokemony.
Ludzie dziękowali więc nam z całego serca, a my przyjmowaliśmy ich podziękowania z radością, jak również zaznaczyliśmy, że przecież to nie było znowu nic takiego i każdy inny na naszym miejscu zrobiłby dokładnie to samo.
Wieczorem po całej akcji Kirke odwiedziła nas i powiedziała nam, że jest bardzo szczęśliwa, iż Tracey i Melody przekonali ją, aby pomogła mnie i Ashowi, gdy wpadliśmy w ręce Kali.
- Naprawdę nie mogłam postąpić inaczej - powiedziała kobieta - Nie chcę się przed wami wybielać, ale prawda jest taka, że po prostu musiałam tak postąpić. Gdy Tracey i Melody przybyli do mnie, jak wiecie początkowo odmówiłam, jednak tak naprawdę od razu chciałam się zgodzić im pomóc. Dlaczego tego nie zrobiłam? No cóż... Powód jest bardzo prosty. Tak długo cierpiałam i byłam odpychana przez ludzi jako córka chorej psychicznie morderczyni, że... Ja już naprawdę nie umiałam być inna. Uwierzcie mi, to nie było wcale proste. Przez bardzo długi czas wmawiałam sobie, że mogę być inna, niż głoszą to plotki na mój temat, jednak wszyscy patrzyli na mnie przez pryzmat mojej matki i mojej kochanej siostruni, która była uważana za psychiczną. Nawiasem mówiąc, ona była naprawdę psychiczna. Widzieliście zresztą sami.
- Owszem, widzieliśmy - powiedziałam smutno.
- Ale ty nie odpowiadasz za to, co robiły ona i twoja matka - dodała Melody.
- Właśnie. Jesteś przecież niewinna. Nie zrobiłaś nic złego - zauważył poważnym, a wręcz mentorskim tonem Tracey.
- Nie, ale dla ludzi, jeżeli moja rodzina była nienormalna, to ja także - odpowiedziała smutnym tonem Kirke - Długo walczyłam z tą opinią, aż w końcu zdałam sobie sprawę, że to bez sensu. Zrozumiałam, że jeżeli ludzie mają mnie za czarownicę i morderczynię, która nie siedzi tylko dlatego, iż nie ma na nią dowodów, to nie ma sensu przekonywać ich, że jest inaczej. Dałam sobie więc spokój. Odseparowałam się od ludzi i unikałam z nimi kontakt najdłużej, jak to tylko się da. W moim sercu zaś narodził się egoizm. Na całe szczęście wyrwaliście go niczym chwast i znowu jestem dobrym człowiekiem, choć oczywiście znowu samotna.
- Wcale nie jest pani samotna! - zaprotestowała Melody - Przecież ma pani teraz przyjaciół!
- Dokładnie tak - zgodził się z nią Tracey - Ma pani nas.
- Ale wy wyjedziecie i nie będziecie pewnie długo się tutaj pojawiać - powiedziała smutno Kirke.
- Będziemy tu jeszcze nieraz przyjeżdżać - odparłam na to z radością w głosie.
- I jeszcze jedno - dodała profesor Felina Ivy - Ja tutaj zostaję i może pani śmiało mnie odwiedzać, kiedy tylko pani chce.
- Właśnie! - zawołały chórem jej asystentki.
Kobieta uśmiechnęła się do nich delikatnie, wyraźnie wzruszona tymi pięknymi słowami.
- Mówi pani zupełnie poważnie? - zapytała.
- Jak najbardziej - padła odpowiedź pani doktor - A więc jak?
Kirke nie namyślała się długo.
- Zgoda, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Proszę mi mówić „Kirke“, ponieważ słowo „pani“ sprawia, że czuję się staro.
Profesor Ivy parsknęła śmiechem i przystała na tę propozycję, którą to potem Kirke złożyła również nam, a my oczywiście wyraziliśmy na nią swą zgodę.
- Mam nadzieję, że jeszcze sobie porozmawiamy zanim wrócicie do Alabastii - powiedziała nasza nowa przyjaciółka - Jak twoja ręka, Sereno?
Uśmiechnęłam się delikatnie, patrząc na moją lewą dłoń, na której to widniał bandaż. Lekarz, który przybył z policją, opatrzył mi ją szybko, ale powiedział, że jego zdaniem na zewnętrznej części mej dłoni może pozostać blizna po nożu, ale nie byłam tym przejęta. Wręcz przeciwnie. Uznałam, iż nawet mi z nią do twarzy.
- Dziękuję, nie boli - odpowiedziałam - Inni mają poważniejsze rany i to nie na ciele, ale na duszy.
Mówiąc to spojrzałam natychmiast na Asha, który siedział przy oknie przygnębiony, patrząc smutno na widok za nim.
- Biedak - powiedziała Kirke - To musi być dla niego szok.
- Nie potrafi się po tym otrząsnąć - rzekła Melody smutnym głosem - A przecież policja nawet nie postawiła mu żadnego zarzutu.
- Nie mogła tego zrobić. Przecież on tylko się bronił - zauważył Tracey - Odepchnął ją od siebie wtedy, gdy ta jędza chciała go udusić. To nie jego wina, że ona potoczyła się dalej i spadła do lawy.
- Oczywiście, ale i tak Ash bardzo mocno to przeżywa - powiedziałam załamanym głosem - A ja nie wiem, jak mam mu pomóc.
- Pika-pika! - pisnął smętnie Pikachu, patrząc na swego trenera.
Profesor Ivy popatrzyła na mnie i rzekła smutno:
- Wiesz... Nie jestem może znawcą, jednak uważam, że czasami nawet krótka rozmowa potrafi zdziałać więcej niż myślisz.
Spojrzałam jej w oczy ze smutkiem i odparłam:
- Być może ma pani rację, ale co ja mu mogę powiedzieć?
- Nie wiem. To twój chłopak, nie mój. Ty lepiej niż ja wiesz, w jaki sposób możesz go pocieszyć. Wydaje mi się, że znasz go najlepiej...
- Oczywiście... Rzecz jasna obok jego matki, siostry i startera.
- Pika-pika-chu! - pisnął potwierdzająco Pikachu.
Felina Ivy parsknęła delikatnym śmiechem.
- Tak, pewnie tak... Jednak każde z was zna go inaczej i jest to inny rodzaj więzi. W każdym razie powinnaś spróbować z nim porozmawiać. Właśnie ty... Nie ja, nie Tracey, nie Melody, ale właśnie ty.
Uśmiechnęłam się delikatnie i powoli wstałam od stołu, aby podejść do mojego ukochanego. Jednocześnie profesor Felina Ivy chrząknęła znacząco i powiedziała:
- Wiecie co, moi kochani? Chciałabym wam pokazać coś ciekawego. To jest naprawdę interesujące zjawisko pogodowe. Chcecie je zobaczyć?
Tracey, Melody i Kirke zachichotali delikatnie, po czym odparli, że nie widzę żadnych przeszkód, więc wyszli z pokoju oraz z laboratorium. Nawet Pikachu i Buneary wyszli, więc ja i Ash zostaliśmy sami.
- Ash... Porozmawiaj ze mną - powiedziałam.
- A o czym chcesz rozmawiać? - zapytał ponuro mój chłopak - O tym, że właśnie zabiłem człowieka?
- Wcale jej nie zabiłeś! Ty ją tylko odepchnąłeś od siebie! To ona sama poleciała do lawy!
- Poleciała do niej, ponieważ ja ją popchnąłem.
- A co miałeś robić?! Pozwolić się udusić?!
- Nie wiem - jęknął załamany Ash - Ale nie wiem, jak ja mam teraz z tym żyć. Zabiłem człowieka. Na moich rękach jest teraz krew, rozumiesz? Pierwszy raz życiu zadałem komuś śmierć. Nie wiem, jak mam sobie z tym poradzić. Cierpię teraz katusze. Twarz tej podłej kobiety... Twarz pełna furii i nienawiści do mnie... Ciągle ją widzę, gdy tylko zamknę oczy.
- To nie zamykaj oczu.
Ash popatrzył na mnie z gniewem.
- Ha ha ha! Ale zabawne, wiesz?!
- Przepraszam. Chciałam cię tylko rozbawić.
- Ale ci nie wyszło!
- Przestań się na mnie wyżywać! To przecież nie ja cię chciałam zabić! Ja próbuję ci pomóc!
- Jak można mi pomóc, jak?! - krzyknął Ash, zrywając się ze swojego miejsca - Przecież zabiłem człowieka! Rozumiesz?! Przeze mnie zginęła ta jędza Kali! Wiem, że była warta śmierci, ale ja nie powinienem jej zabijać! Nie chciałem tego, a czuję się winny tak, jakbym ją zabił z premedytacją, rozumiesz?! Jestem zwykłym mordercą!
- To nieprawda! - wrzasnęłam załamanym głosem - Nieprawda! Jesteś bohaterem! Kali zaś zginęła przez samą siebie! Zrozum to wreszcie! Ty się tylko broniłeś! Nie miałeś innego wyboru! Albo zrobiłbyś to, co zrobiłeś, albo ona by cię udusiła. A może wolałbyś, żebym poszła na twój pogrzeb zamiast jej?!
Ash załamany padł na kolana, ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać. Podbiegłam do niego, uklękłam przed nim, po czym odsunąłem jego ręce i złapałam jego twarz w swoje dłonie. Następnie spojrzałam mu w oczy z całą miłością, jaką go darzę i powiedziałam:
- Zrozum... Nie zrobiłeś nic złego. Wiem, że może być ci trudno z tym żyć, jednak prędzej czy później zrozumiesz, iż nie jesteś niczemu winien. Ocaliłeś życie swoje i nas wszystkich. Rozumiesz?
- Rozumiem - rzekł szeptem Ash, powoli - Ale boję się, Sereno. Boję się, że nigdy nie przestanie mnie to dręczyć.
- Przestanie, kochanie moje. Przestanie... Pomogę ci przez to przejść. Pamiętaj, że nie jesteś sam. Masz swoich przyjaciół, masz także rodziców kochających cię do szaleństwa. Masz też i mnie, która cię kocha i nigdy nie zostawi w potrzebie.
- Dziękuję ci, Sereno. Dziękuję ci, mój aniele.
Przytuliłam jego głowę do piersi i gładziłam go po włosach.
- Spokojnie, kochanie. Tylko spokojnie... Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Damy sobie z tym radę. Musimy dać sobie radę, tak jak zawsze.
Ash podniósł głowę i spojrzał na mnie. Jego oczy były aż czerwone od łez, ale jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Dziękuję, że umiesz ze mną wytrzymać.
- To raczej ja ci dziękuję, że ty umiesz ze mną wytrzymać - odparłam żartem - W końcu przeze mnie były w tej kompanii największe problemy. To przeze mnie masz to.
Dotknęłam delikatnie dłonią jego prawego oka, nad którym miał bliznę - pamiątkę po starciu z Sashem.
- Dawno ci już to wybaczyłem - rzekł Ash.
- Możliwe, ale dopiero dziś odpokutowałam moją głupotę - odparłam, pokazując na swoją lewą dłoń - I wiesz co? Czuję się dzięki temu o wiele lepiej. Czuję się tak, jakbym spłaciła jakiś dług.
- Rozumiem, choć uważam, że niepotrzebnie się o to obwiniasz.
- A ty się niepotrzebnie obwiniasz o to, co spotkało Kali. Jeśli zaś mi nie wierzysz, to porozmawiaj z kimś, komu uwierzysz.
- A niby z kim?
- Nie wiem. Może ze swoim ojcem?
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie, po czym rzekł, że to doskonały pomysł. Następnie poprosił on profesor Felinę Ivy o możliwość skorzystania z jej telefonu. Kobieta oczywiście wyraziła zgodę, więc mój luby podszedł do aparatu telefonicznego, po czym wykręcił szybko numer do domu Cindy Armstrong, gdzie obecnie przebywał Josh Ketchum. Stałam tuż przy Ashu, trzymając dłoń na jego ramieniu, aby go w ten sposób wesprzeć.
- Witajcie, kochani! - zawołała radośnie Cindy, której to postać ukazała się na ekranie telefonu - Cieszę się, że zadzwoniliście. Miło mi was znowu widzieć. Co wywołało taką sytuację?
- Ash ma pewien problem - powiedziałam smutno - Czy pan Ketchum jest może w domu?
- Macie szczęście, bo właśnie wrócił - rzekła dziennikarka - Zaraz go tu zawołam.
Odeszła na chwilę i potem na jej miejsce przyszedł Josh.
- Cześć, synku. Witaj, Sereno - przywitał nas radośnie mężczyzna - Coś się stało? Cindy powiedziała mi, że macie jakiś problem, ale nie zdradziła żadnych szczegółów.
- Tak właściwie to tylko ja mam problem - wyjaśnił Ash.
Pan Ketchum popatrzył na niego wyraźnie zaniepokojony.
- Opowiadaj więc, synu. Sereno, jeżeli można, to chyba lepiej będzie, jeżeli...
- Nie, tato! Serena ma zostać! - zawołał mój chłopak - Chcę, żeby tutaj była. Poza tym ona już wszystko wie.
- Rozumiem - skinął głową jego ojciec - No to opowiadaj.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Siedzieliśmy z Clemontem na dachu Wieży Pryzmatu, patrząc na niebo, które było jasnoróżowe, jak zwykle zresztą, kiedy jest wieczór. Patrzyliśmy oboje na zachód słońca myśląc o tym wszystkim, co miało miejsce nie tak dawno.
- Dobrze, że wiem już, z kim będę walczył - powiedział po chwili mój chłopak - Jednak naprawdę zaczynam się obawiać, że może mi nie wyjść.
Spojrzałam na niego zdziwiona tym, co on mówi.
- Dlaczego masz takie wątpliwości?
- Sam nie wiem. Ja po prostu czuję, że to wszystko mnie zaczyna tak jakby przerastać. Biję się o tę Salę, a tak wcale nie zamierzam tutaj bywać zbyt często.
Po tych słowach popatrzył na mnie i dodał:
- Zrozum, dobrze się czuję w Alabastii z tobą, z Ashem oraz całą resztą naszej drużyny. Tam mam poczucie bycia ważnym i potrzebnym.
- A tutaj tego nie miałeś?
- Jakoś nie bardzo. Nie zrozum mnie źle. Podoba mi się bycie Liderem Sali, ale na dłuższą metę wolę się zajmować czymś innym.
- Rozumiem. Ja mam podobnie z byciem koordynatorką. Miło mi jest znowu spróbować swoich sił w jakimś konkursie, jednak podobnie jak May wiem doskonale, że jeśli znowu wystąpię, to tylko dla zabawy i nigdy już nie będę traktować tego na poważnie. A wiesz dlaczego? Bo nie warto.
- Tak uważasz?
- Owszem. Bo niby na co mi to wszystko, powiedz? Na co mi ta cała sława, zaszczyty, wielkie zwycięstwa i inne takie? To może jest fajne, ale na jakiś czas, a potem co? Pierwszy lepszy mnie pokona, a od razu jego tłum pokocha, zaś mną zacznie gardzić. Nie chcę tak. Ja chcę czuć się cały czas ważna i potrzebna. Więcej ci powiem. To poczucie znalazłam dopiero w Alabastii. To śmieszne, ale jako kelnerka w restauracji „U Delii“ czuję się bardziej spełniona niż koordynator. Ma to sens?
- Owszem, ma. Podobnie jak i to, że wolę być drugim kucharzem w tej samej restauracji niż sławnym Liderem Sali tutaj. Po prostu ta dość skromna praca daje nam więcej satysfakcji, ponieważ oboje mamy przy sobie bliskie nam osoby, które kochamy. Właśnie dlatego dobrze się tam czujemy.
- Cieszy mnie, że tak mówisz, jednak mam nadzieję, że mimo wszystko nie zrezygnujesz ze swojej Sali tak łatwo?
- A jeśli nawet wygram, to co mam dalej zrobić? Przyjeżdżać tutaj co jakiś czas i walczyć z trenerami?
- A chociażby... Uważasz, że to niemożliwe?
- W sumie jest możliwe... Tylko czy ma to sens?
Uśmiechnęłam się do Clemonta delikatnie i powiedziałam:
- Ash powiedział mi kiedyś, gdy pierwszy raz go poznałam, żebym nie szukała we wszystkim, co robię, jakiegoś wielkiego sensu i czasami robiła coś dla samej przyjemności robienia tego. Wtedy nie rozumiałam jego słów, ale teraz rozumiem. Musisz walczyć o swoją Salę. Nikt ci nie każe tu bywać bez przerwy, ale nie pozwól, aby to piękne miejsce zostało jakimś głupim hotelem z kasynem, bo to miejsce jest zbyt piękne.
Clemont uśmiechnął się do mnie delikatnie i objął czule za ramiona.
- Dziękuję, Dawn. Dziękuję, że tu ze mną jesteś.
- Ależ nie ma sprawy, Clemont - odparłam ze śmiechem, kładąc głowę na jego ramieniu - W końcu od czegoś ma się tę swoją drugą połówkę.
- Otóż to, kochanie... Otóż to - zaśmiał się czule Clemiś.
KONIEC
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Przygoda 129 cz. II
Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...
-
Tutaj zaś znajdują się krótkie opisy przygód bohaterów serii „ Ash i Serena na tropie ”. Dzięki nim łatwiej przypomnicie sobie, o czym był k...
-
Świat Pokemonów - a oto kilka wiadomości niezbędnych po to, aby można było zrozumieć całą fabułę. Akcja naszej historii dzieje się w świe...
-
Początek, czyli jak to się zaczęło Pamiętam jak dziś dzień, w którym Ash zdołał spełnić swoje marzenie i został Mistrzem Pokemon. Było t...