Cygaro prawdę ci powie cz. III
Po tej rozmowie pojechaliśmy do panny Helen Roylott, żeby poważnie z nią sobie porozmawiać. Chcieliśmy z nią wyjaśnić kilka spraw. Przede wszystkim tę dotyczącą jej kłamstwa. Kiedy już przyjechaliśmy, to nasza klientka toczyła rozmowę z pewnym młodym człowiekiem. Był on szatynem o jasnej cerze, wręcz trupio-bladej. Jego fioletowe oczy lustrowały naszą dwójkę bardzo uważnie, natomiast jego eleganckie ubranie wskazały na to, iż mamy tu do czynienia z człowiekiem z wyższych sfer.
- O! Pan Sherlock Ash i jego asystentka - powiedział młody mężczyzna z głosem sympatycznym, choć zawierającym w sobie lekki protekcjonalizm.
Następnie uścisnął nam dłonie, mówiąc:
- Hugo Roylott. Moja siostra opowiedziałam mi już o tym, że państwa wynajęła. Całkowicie pochwalam jej decyzję.
- Cieszy mnie twoje zdanie, kochany bracie - rzekła Helen - Chociaż ty wierzysz w niewinność naszego kuzyna.
- Jest on członkiem naszej rodziny, czyż nie? - bardziej stwierdził niż zapytał Hugo - A przecież rodzina powinna trzymać się razem.
- To prawda - zgodziła się jego siostra - Ale teraz wybacz, braciszku, chciałabym porozmawiać z państwem na osobności, jeśli się nie obrazisz.
- W żadnym razie. Ale potem powiesz mi, co odkryli, mam nadzieję?
- Naturalnie.
Hugo pocałował czule siostrę w czoło i wyszedł.
- A zatem słucham państwa - rzekła dziewczyna, kiedy już zostaliśmy sami - O co chodzi? Przez telefon mówiliście państwo, że to ważne i nie chcecie rozmawiać przy świadkach.
- To mogłoby bardzo poważnie pani zaszkodzić, panno Helen - odparł Sherlock Ash - W końcu tu chodzi o pani reputację.
- Nie rozumiem.
- Zaraz pani zrozumie. Otóż, droga panno Roylott... Wiemy już, co pani naprawdę robiła tego dnia, kiedy zamordowano pani ojca.
Nasza klientka załamana zasłoniła sobie oczy dłonią.
- Boże... Więc jednak wam powiedziała? Henrietta się wygadała?
- Wiedzieliśmy o tym już wcześniej - rzekł detektyw - W jaki sposób to odkryłem jest bez znaczenia. Tak czy inaczej rozumiem doskonale, dlaczego pani milczała w tej sprawie.
Dziewczyna zaczęła płakać.
- Jest mi tak bardzo wstyd... Okropnie wstyd... Ja i Simon byliśmy tam, podczas gdy w domu mój ojciec... Gdyby nie to, może byśmy go ocalili.
- Możliwe, panienko - powiedział Ash - Ale przecież pani ojciec sam pani kazał wyjść z domu i nie wracać zbyt wcześnie.
- Ano właśnie! - dodałam głosem pełnym pociechy - Nic więc pani nie mogła zrobić.
- Ale jest mi okropnie ze świadomością, że mu nie pomogłam! - łkała załamana dziewczyna.
Przytuliłam ją delikatnie i pogłaskałam czule jej włosy.
- Rozumiem panią - rzekłam smutno - Proszę jednak powiedzieć, jak długo tam byliście? W tym hotelu?
- Prawie cały dzień.
- Pani ojca zabito w południe - zauważył Ash - Czy pani ukochany był z panią wtedy?
- Tak. Czekał na mnie na ulicy, kiedy wyszłam z domu i potem się już nie rozstawaliśmy.
- Rozumiem - pokiwał smutno głową detektyw - Doskonale. A więc to wyjaśnia sprawę. Dziwi mnie tylko, czemu nie powiedziała pani na policji prawdy.
- Zrobiłabym to już dawno, gdyby nie Simon - odpowiedziała panna Helen - To on naciska, abym zachowała ten fakt dla siebie. Boi się o moją reputację. Jest w tej sprawie bardzo uparty.
- I bardzo głupi - zauważyłam złośliwie - Przecież jeśli on tak się boi o pani reputację, to przecież zaraz, gdy zostanie uniewinniony, to może panią poślubić. Co wiec to szkodzi, że przyzna, iż był wtedy z panią? Pobierzecie się państwo prędko i już.
- Wiem, ale on boi się, że mimo wszystko stracę dobre imię na zawsze. Nie chce więc słuchać moich słów, gdy go proszę, aby przestał być uparty... Przysięgam państwu! Nie dbam o moje dobre imię! Ja chcę tylko go ocalić! Możecie więc śmiało powiedzieć, gdzie i z kim tak naprawdę byłam w dniu zabójstwa mojego ojca. To da Simonowi alibi, a policja będzie musiała go wypuścić.
Ash uśmiechnął się delikatnie.
- Być może nie będziemy musieli tego robić. Wystarczy, że złapiemy prawdziwego zabójcę pani ojca.
- Wiecie już, kto to jest? - zapytała dziewczyna.
- Domyślam się tego, panienko - rzekł detektyw - Ale jeszcze nie mam dostatecznych dowodów, aby potwierdzić moje przypuszczenia. Zdobędę je jednak już wkrótce, a wtedy... Będę miał dla pani radosne wieści.
- Ufam panu, panie Ash. Proszę mnie zawieść.
- Nie zawiodę, obiecuję.
***
Tego samego dnia odwiedziliśmy lekarza policyjnego, od którego ja i Ash dowiedzieliśmy się kilku ciekawych rzeczy. Przede wszystkim tego, że rana na głowie jest jakaś dziwna.
- Widzicie, przyjaciele... - zaczął doktor - Nie umiem tego zrozumieć, ale narzędzie zbrodni nie do końca pasuje do zadanej rany. Jest ona nieco większa niż powinna być.
- Większa? - zapytałam zdumiona - W jaki sposób?
- Nie wiem, moja droga - lekarz rozłożył bezradnie ręce - Ale wiem, że to naprawdę dziwne. Podobnie jak siniak na czole zabitego.
- Na czole? - spytał Ash.
- Tak, a właściwie to tak pomiędzy oczami. Nie wiem, czy ta rana ma jakieś znaczenie, ale...
Detektyw przerwał mu wymownym ruchem dłoni.
- Doskonale! Właśnie tego chciałem się dowiedzieć. Idziemy, Sereno!
Wyszliśmy razem z gabinetu lekarza, po czym wsiedliśmy do dorożki i pojechaliśmy nią w kierunku naszego mieszkania.
- Co teraz robimy? - zapytałam.
Sherlock spojrzał na mnie z uśmiechem i rzekł:
- Zjemy obiad i zaczekamy na wiadomości od mojego brata. Ma się on dowiedzieć, z kim zabity Mortimer Roylott był w Wertanii i co ten ktoś mu powiedział. Kiedy już się tego dowiemy, to wszystko będzie dla nas jasne.
- No dobrze... Ale powiedz mi wobec tego... Kto twoim zdaniem zabił Roylotta?
Sherlock Ash powiedział mi nazwisko osoby, którą o to podejrzewa. Byłam tym zdumiona.
- Ale dlaczego? Czemu właśnie on miałby to zrobić?
- Tego to ja jeszcze nie wiem. Mam nadzieję, że Tracey mi to powie, bo inaczej dojdzie do procesu Simona, a sąd bez wahania skaże go na stryczek.
Rozmowę tę zakończyliśmy dojeżdżając do naszego domu. Tam zaś zgodnie z planem Asha zjedliśmy obiad, a potem rozmawialiśmy o różnych tematach. Nie wiedzieliśmy, co mamy dalej robić, ponieważ brakowało nam danych oraz dowodów.
Sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy nagle dostaliśmy wiadomość od naszej klientki. Zadzwoniła ona do nas rankiem ze strasznymi wieściami. Ich wierny kamerdyner zmarł w nocy na atak serca.
Pół godziny po otrzymaniu tej wiadomości byliśmy już w domu panny Helen. Dziewczyna płakała z rozpaczy w ramię swego starszego brata.
- Naprawdę nie wiem, jak mogło do tego dojść - płakała - Przecież on był zupełnie silny i zdrowy wczoraj.
- To prawda - potwierdził jej słowa Hugo - Felton chorował na serce od dawna, ale zawsze miał pod ręką nitroglicerynę.
- I w tym właśnie problem - powiedział inspektor Lestrade - Właśnie nigdzie nie znaleziono leków na serce.
- Słucham? - zdziwiłam się - Jak to nigdzie nie znaleziono?
- Moi ludzie przeszukali cały dom - wyjaśnił mi policjant - W żadnym jego miejscu nie ma ani odrobiny leków na serce.
- To bardzo zastanawiające - rzekł Sherlock Ash, masując sobie powoli palcami podbródek.
- Może mu się skończyły? - zasugerowałam.
- I nie kupiłby nowych? - zapytał detektyw.
- Może zapomniał?
- O takich sprawach raczej się nie zapomina.
- Tak czy inaczej w domu brakuje leków na serce - powiedział Clemont - Więcej wam powiem. Nie ma nawet pustej fiolki po lekach.
- Interesujące - powiedział Ash - Naprawdę bardzo zaskakujące. Jeżeli mu się leki skończyły, to przecież powinna zostać pusta fiolka. Czemu więc jej nie ma?
- Właśnie dlatego wyraziłem zgodę na to, abyście tu przyjechali - rzekł inspektor - Cała sprawa jest naprawdę bardzo dziwna. Nie możemy na razie stwierdzić, że to był zwykły wypadek. Moim zdaniem to było zabójstwo z premedytacją. Ktoś celowo ukrył leki, aby Felton umarł na zawał serca. Ale dlaczego? O co tu chodzi?
- On coś wiedział - stwierdził mój współlokator - Wiedział za dużo i dlatego został uciszony.
Helen Roylott spojrzała na nas załamana.
- Jak to? Chce pan powiedzieć, że...
- Są dwie możliwości - powiedział detektyw smutnym głosem - Albo Felton odkrył coś, co morderca musiał zachować w sekrecie, albo... Sam był zamieszany w zabójstwo państwa ojca i morderca go uciszył. Istnieje także trzecia możliwość. To on sam zabił państwa ojca i ktoś postanowił mu za to wymierzyć sprawiedliwość.
Nasza klientka rozpłakała się jeszcze mocniej, słysząc te słowa.
- Nie! To przecież niemożliwe! Felton miałby mieć coś wspólnego z tym zabójstwem?! On był dla nas jak ojciec... Jak dobry wujek... A naszego ojca bardzo kochał! Czemu miałby go zabić?
- W sumie to brakuje motywu - zauważył inspektor.
- Może motyw jest, tylko my go nie widzimy? - zapytał detektyw - Tak czy inaczej należy się temu lepiej przyjrzeć.
Policja przesłuchała jeszcze pannę Roylott i jej brata, po czym wyszła. My zostaliśmy z Ashem nieco dłużej, a następnie też opuściliśmy dom. Gdy jednak to zrobiliśmy, podbiegł do nas Hugo.
- Zaczekajcie, proszę! - zawołał młody mężczyzna - Muszę państwu coś powiedzieć.
Zatrzymaliśmy się i spojrzeliśmy na niego.
- Słucham, panie Roylott - powiedział mój przyjaciel - O co chodzi?
- Nie powiedziałem tego przy policji, ale wiem, że państwu mogę to powiedzieć - rzekł brat naszej klientki - W końcu to Helen was wynajęła i wiem, że chcecie dla niej jak najlepiej.
- To prawda - pokiwał głową mój współlokator - Jednak nie możemy zataić ważnych dla śledztwa faktów przed policją.
Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem. Wiedziałam doskonale, że już jeden fakt zatailiśmy i tylko dlatego, iż mogło to zrujnować reputację tej biednej dziewczyny, gdyby prawda wyszła na jaw.
Hugo westchnął głęboko, a następnie przeszedł do rzeczy:
- Widzicie... Chodzi o to, że znalazłem coś przed policją i ukryłem to.
- Co takiego? - zapytałam.
Młody mężczyzna szybko wyjął z kieszeni mały przedmiot.
- To fiolka po lekach na serce, proszę państwa. Takich, jakie zażywał Felton.
- Gdzie je pan znalazł? - spytał detektyw.
- W szufladzie w pokoju mojej siostry - wyjaśnił Hugo.
- Czemu pan grzebał w rzeczach panny Helen?
- Sama mnie tam posłała. Chciała, abym przyniósł jej chusteczki. Była załamana wtedy, gdy znaleźliśmy ciało Feltona. Zadzwoniłem na policję, a potem poszedłem po chusteczki. Wtedy to właśnie znalazłem tę fiolkę. Nie wiem, co to może oznaczać, ale boję się najgorszego.
Sherlock Ash wziął od młodzieńca jego znalezisko i obejrzał je sobie dokładnie.
- Rozumiem, proszę pana. Dobrze pan zrobił, przynosząc to do mnie.
- Czy mogę liczyć na dyskrecję? - zapytał Hugo.
- Póki co na pewno - odpowiedział mu detektyw - Proszę jednak mi powiedzieć... Czy podejrzewa pan siostrę o zabójstwo Feltona?
- Sam już nie wiem, co mam o tym myśleć - rzekł zapytany - Prawdę mówiąc, to w domu byliśmy tylko my troje. Nie mieliśmy poza Feltonem żadnej służby. Czasami przychodziła do nas kucharka, ale naprawdę rzadko, ponieważ nasz drogi kamerdyner sam świetnie gotował. Nauczył się tego w wojsku. Niekiedy przychodziła też kobieta do pomocy w sprzątaniu domu. Właściwie... Chwileczkę... Właśnie coś sobie przypomniałem! Ona wczoraj była u nas!
- Doprawdy? - spytał z uśmiechem na twarzy detektyw.
- Tak. Teraz, kiedy tak o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że to ona mogła ukryć leki Feltona - rzekł Hugo.
- Tylko po co miałaby to robić? - zdziwiłam się.
- Może miała do niego jakiś żal? - zasugerował nasz rozmówca - Nie jestem tego pewien, ale tak mogło być.
- Felton był typem kobieciarza? - spytał Ash.
- Jeśli tak, to doskonale się z tym krył - odpowiedział młody Roylott - Ja nic o tym nie wiem, Helen także. Ale uważam, że to właśnie ona musiała zabrać tę fiolkę, wysypać z niej leki, a potem podłożyć mojej siostrze.
- Wierzy pan w to?
- Wolę wierzyć w takie wyjaśnienie niż w fakt, że moja mała Helen jest zabójczynią.
- Rozumiem. No cóż, bardzo mi pan pomógł. Czy powiadomił pan o tym odkryciu policję?
- Jeszcze nie. Wolałem pomówić o tym z panem.
- Wobec tego niech pan nie traci czasu, zadzwoni do Scotland Yardu i powiadomi o wszystkim inspektora Lestrade’a.
- Dobrze, proszę pana. Dziękuję panu, panie Ash.
Detektyw uchylił lekko kapelusza i odszedł razem ze mną, chowając sobie fiolkę po lekach do kieszeni.
- Ta śmierć chyba psuje nam całą naszą wizję - powiedziałam.
- To niczego nam nie psuje - rzekł z uśmiechem mój przyjaciel - Moim zdaniem tylko potwierdza moje przypuszczenia. Muszę jednak mieć jeszcze dane od mojego brata, inaczej niczego nie będę całkowicie pewien.
Wsiedliśmy do dorożki i pojechaliśmy na ulicę Piekarską, gdzie potem rozmawialiśmy o najróżniejszych sprawach. W okolicy obiadu zadzwonił do nas Tracey z wiadomościami. Mój współlokator wysłuchał ich uważnie, po czym odłożył słuchawkę i zawołał:
- Doskonale. Teraz już wszystko wiem! Sereno! Jedziemy na policję! Musimy tę sprawę wreszcie wyjaśnić!
***
Przekazaliśmy inspektorowi Lestrade’owi wiadomości na temat tego wszystkiego, co odkryliśmy. Kiedy policjant już nas wysłuchał, zadowolony powiedział, iż z chęcią nam pomoże, chociaż zauważył (słusznie zresztą), że znalezienie dowodów winy będzie raczej trudne.
- Właśnie dlatego musimy zastosować małą prowokację - powiedział Sherlock Ash - Potrzebujemy w tym celu drobnej pomocy.
- Czyjej? - zapytał Clemont.
- Naszego oskarżonego, Simona Johnsona.
- Przecież to nadal jest nasz jedyny oskarżony!
- No, a ta kobieta przychodząca do pomocy przy sprzątaniu? Czy już została aresztowana?
- Jeszcze nie. Brakuje nam jakichkolwiek dowodów przeciwko niej. Ale obserwujemy ją uważnie. Jeśli jest winna, to odkryjemy ten fakt.
- Nie macie dowodów przeciwko tej kobiecie, za to ja mam dowód na niewinność Simona Johnsona.
- Aha! To cygaro znalezione w kominku?
- Tak, jak najbardziej - powiedział zadowolony z siebie Sherlock Ash - Przecież, gdyby Simon był winny, to nie zostawiłby na wierzchu dowodu swej winy w postaci swego własnego cygara. Prócz tego nie odciąłby 1/4 i nie zostawiłby jej w popielniczce, a resztę wrzucił do kominka. To byłoby zdecydowanie irracjonalne zachowanie, niczym zakładanie sobie osobiście stryczka na szyję.
- Możliwe, ale nie mamy dowody jego niewinności - rzekł inspektor - Przecież nawet brakuje mu porządnego alibi.
- Przeciwnie... Ma alibi i to bardzo mocne - rzekł detektyw.
- Poważnie? - zdziwił się policjant - A niby jakie?
Opowiedzieliśmy mu dokładnie co i jak. Mężczyzna zaś wysłuchał nas uważnie, po czym powiedział:
- No, to w takim razie sprawa wygląda zupełnie inaczej. Jednak chyba sami rozumiecie, że musimy to zbadać.
- Więc należy sprawdzić te dane - stwierdził Ash - A jak już zostaną te dane potwierdzone, to wtedy przejdziemy do działania.
Clemont wyraził zgodę na taką propozycję, po czym wezwał do swego gabinetu Maxa Gregsona.
- Słuchaj, stary. Mam dla ciebie zadanie - rzekł, gdy ten już przyszedł - Weź dwóch ludzi i jedź do pewnego miejsca, gdzie musisz przesłuchać paru ludzi. Jeżeli nie będą chcieli ci nic powiedzieć, to ich przyciśnij. Postrasz więzieniem lub cokolwiek w tym stylu. Masz zdobyć dla mnie informacje.
- Dobrze, szefie. Ale jakie? - zapytał Max.
Jego przełożony szybko wyjaśnił, o co chodzi. Zadowolony policjant zasalutował mu, po czym szybko wyszedł.
- Kiedy on będzie załatwiał pewne sprawy, my musimy porozmawiać z oskarżonym - powiedział Sherlock Ash - Mam tylko wielką nadzieję, że to możliwe, inspektorze.
- Jak najbardziej - zgodził się Clemont.
Nasz przyjaciel zaprowadził mnie i Asha do więzienia, gdzie wpuścił nas potem do celi Simona Johnsona. Młodzieniec ten był prawdopodobnie w wieku panny Helen, może nieco od niej starszy. Posiadał piękne, czarne włosy oraz brązowe oczy i pod tym względem był on nawet podobny do mojego współlokatora. Przystojny, a także na swój sposób całkiem uroczy. Nie dziwiłam się więc, że nasza droga klientka się w nim zakochała.
- Panie Johnson, jestem Sherlock Ash, a to jest moja współpracownica, panna Serena Watson - rzekł na dzień dobry detektyw - Musimy z panem porozmawiać.
- Ale o czym chce pan ze mną rozmawiać? - zapytał więzień smutnym głosem.
- O śmierci pana przybranego ojca.
Młodzieniec spojrzał na nas smutno i rzekł:
- Przysięgam, że go nie zabiłem! Policja mi nie wierzy, ale to prawda!
- Wiemy o tym - odpowiedział mu z uśmiechem mój drogi przyjaciel - Wiemy doskonale, że pan tego nie zrobił. W dniu zabójstwa był pan z panną Helen w małym hoteliku na przedmieściach Alabastii. Nie będę wnikał, co państwo tam robiliście, ale robiliście to długo. To zatem daje panu, panie Johnson, niepodważalne wręcz alibi.
- O czym pan mówi? Nie rozumiem.
- Rozumie pan doskonale. Panna Helen wszystko nam powiedziała.
- To ona nas wynajęła, abyśmy panu pomogli - dodałam.
Nasz rozmówca uderzył się ze złością dłońmi o kolana.
- Dlaczego ona to zrobiła?! Przecież to zniszczy jej reputację!
- Jak na razie wie o tym tylko pięć osób - stwierdził Ash - Pan, panna Helen, panna Watson, inspektor Lestrade oraz ja. Więcej osób nie musi tego wiedzieć. Prawda nie musi wyjść na światło dzienne, zwłaszcza, że wiemy już, kto zabił pana przybranego ojca i co najważniejsze, dlaczego to zrobił.
Więzień spojrzał na nas zdumiony.
- Wiecie? - zapytał - Więc kto to zrobił? I dlaczego właśnie mnie chciał wrobić?
- Zaraz panu to powiem - odrzekł Sherlock - Ale najpierw muszę pana prosić o pomoc.
- Pan? Mnie?
- Nie inaczej. Helen Roylott wynajęła nas, abyśmy panu pomogli, ale teraz ona potrzebuje pana pomocy.
- Mojej pomocy? A jak ja mogę jej pomóc?
Detektyw uśmiechnął się radośnie, po czym rzekł:
- Już panu wyjaśniam.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
- No nieźle... Naprawdę nieźle... Intryga się rozkręciła - powiedziałam, patrząc na Asha.
Mój ukochany popatrzył mi w oczy z miłością i stwierdził:
- Tak. Naprawdę świetne to opowiadanie. Pan Scribbler ma talent.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Zdecydowanie ma wielki talent. Jestem pod wrażeniem tego, jak on wspaniale pisze książki - dodałam - Nie mogę się już doczekać zakończenia. Aaaa... APSIK!
Znowu zakręciło mnie w nosie i kichnęłam.
Ash zachichotał, widząc to.
- Coś mi mówi, że jak wrócimy do Alabastii, to moja mama zapakuje cię pod kołdrę i zrobi ci gorącą herbatę z cytryną. Mnie pewnie zaaplikuje to samo.
- Tobie też? A czemu? Przecież ty nie jesteś chory... Aaa... APSIK!
- Niby nie, ale na pewno stwierdzi, że mogłem się niechcący od ciebie zarazić i cóż... Będzie wolała dmuchać na zimne. Ale co chcesz? Takie są przecież kochające matki.
- Tak, to prawda - uśmiechnęłam się do niego - To co? Czytamy dalej?
- Za chwilę, kochanie. Muszę wyjść w bardzo ważnej sprawie.
Domyśliłam się, o co mu chodzi, więc powiedziałam:
- Dobrze. Poczekam na ciebie.
- Nie czytaj beze mnie! - zastrzegł mój chłopak.
- Spokojnie. Jak mamy czytać, to tylko razem - odpowiedziałam mu.
Następnie Ash wyszedł, a ja zostałam z Pikachu.
- No, to poczekamy na niego - stwierdziłam.
- Pika-pika! - zapiszczał rozkosznie stworek.
Pogłaskałam go delikatnie po główce i znowu kichnęłam.
- Chyba rzeczywiście lepiej będzie, jak pani Delia zaaplikuje mi jakieś lekarstwo, bo inaczej wszystkich pozarażam.
Pokemon pokiwał główką na znak zgody, po czym ziewnął głośno.
- Co się stało, Pikachu? - zapytałam zdumiona - Zmęczony jesteś tym lotem?
- Pika-pika... Pika-chu...
- W sumie, to ja też - dodałam, gdy poczułam, że i moje oczy się kleją - Mam nadzieję, że Ash nie będzie zły, jeśli zdrzemniemy się chwilkę.
Następnie opadłam zmęczona na fotel i zasnęłam.
***
- Sereno! Sereno, obudź się! Sereno!
Usłyszałam nad głową głos Asha, po czym poczułam, jak ktoś mnie lekko szczypie oraz klepie po policzkach. Z trudem udało mi się otworzyć oczy i zobaczyłam wówczas mojego chłopaka, jak oddycha on z ulgą.
- Dzięki Bogu, Sereno! Żyjesz... Nic ci nie jest. Te jędze nie ważyłyby się otruć tylu ludzi.
- Otruć? Jędze? O czym ty mówisz? - zapytałam zdziwiona.
- Ach, no tak! Przecież nie wiesz, o co chodzi! - zawołał załamany Ash - Już ci mówię. Wyobraź sobie, że na tym pokładzie są Annie i Oakley.
- KTO?! - krzyknęłam przerażona.
- Annie i Oakley z organizacji Rocket - wyjaśnił mój luby - Pamiętasz tę stewardessę, która tak zwróciła moją uwagę? Mówiłem ci, że już ją gdzieś widziałem, ale nie zdążyłem się jej dobrze przyjrzeć. Teraz jednak nie mam wątpliwości. To była Annie! A skoro ona tutaj jest, to musi być tutaj również jej siostra.
- Pewnie tak, one zawsze działają razem - rzekłam, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej - Gdzie one są? I gdzie jest Pikachu?
- One go zabrały.
- CO!?
Ash zasłonił mi usta dłonią.
- Nie krzycz tak głośno. To one zabrały Pikachu. Najpierw rozpyliły tu gaz usypiający, aby wszyscy pasażerowie sobie posnęli, a potem zabrały mi mojego Pikachu.
- Tyle zachodu, aby zabrać jednego Pokemona? - zapytałam, kiedy mój luby odsłonił mi usta.
- Nie tylko jego - wyjaśnił mi detektyw z Alabastii - Zabrały również Dedenne oraz inne Pokemony, które były tutaj ze swoimi trenerami poza pokeballami.
- Co?! - zawołałam w szoku.
Następnie zerwałam się ze swojego siedzenia i podbiegłam do Bonnie. Próbowałam ją ocucić, ale niestety to nic nie dało. Zaczęłam zatem szarpać Maxa, potem Clemonta, Dawn oraz pana Meyera, ale moje starania poszły na marne, gdyż oni wszyscy spali kamiennym snem.
- To bez sensu, Sereno - powiedział mój chłopak - Są uśpieni gazem usypiającym. Nie wiem, kiedy się obudzą, ale zanim do tego dojdzie, Annie i Oakley uciekną razem z naszymi Pokemonami.
- Ale mnie jakoś obudziłeś!
- Nie było to łatwe. Na szczęście leci z nami siostra Joy. Poszukałem w jej torbie i znalazłem sole trzeźwiące. Nie wiem, jakim cudem, ale w końcu zdołałem cię z ich pomocą dobudzić. Pewnie pomógł mi w tym twój katar sienny. Podejrzewam, że dzięki niemu nie zdołałaś wdychać tego gazu tak, jak inni i dlatego cię dobudziłem. Ale oczywiście mogę się mylić.
- A reszta?
- Na pewno się obudzą, ale dopiero wtedy, gdy złodziejki uciekną z ich Pokemonami.
- Wobec tego musimy ich zatrzymać! - zawołała zaszokowana - Czemu jeszcze tu rozmawiamy? Musimy je złapać!
- Spokojnie, Sereno - uśmiechnął się do mnie mój luby - Wymyśliłem coś, co je zatrzymało. Nie uciekną, póki tego nie znajdą.
Następnie wydobył z kieszeni spodni plastikowy pistolet straszak. Nie była to prawdziwa broń, ale przecież siostry złodziejki tego nie wiedziały.
- Są teraz obie w luku bagażowym - powiedział Ash - Idziemy, Sereno! Zatrzymany je!
Poszliśmy tam najciszej, jak tylko to się dało i otworzyliśmy bardzo delikatnie drzwi prowadzące do pomieszczenia, w którym były ukryte nasze panie. Wtedy to zobaczyliśmy je, jak obie przeglądają nerwowo wszystkie bagaże, wciąż mając na sobie mundury stewardess, jednak tym razem bez najmniejszego trudu je rozpoznałam.
- Gdzie to jest?! - wrzeszczała Oakley - Gdzie to położyłaś, idiotko?!
- Właśnie tutaj! - zawołała Annie przerażonym głosem - Musi tu gdzieś to być! Może źle szukamy?!
- A może ktoś wam to zabrał, panienki?! - powiedział Ash, wchodząc do pomieszczenia.
Obie siostry spojrzały na niego, ale wtedy on wymierzył w nie pistolet, dodając:
- Rączki-rączki! Wysoko w górę!
- Ash Ketchum! No proszę! - warknęła młodsza i mądrzejsza z sióstr, podnosząc ręce do góry - Powinnam była się domyśleć, że twoja robota.
- Czy to ty zabrałeś nasz plecak? - zapytała starsza i głupsza członkini złodziejskiego duetu.
- Jeden z plecaków - odpowiedział jej detektyw z Alabastii, wchodząc powoli do pomieszczenia - Są bowiem dwa plecaki. To w nich ukryłyście skradzione Pokemony, prawda?
- Tak! - odpowiedziała mu wściekła Oakley - Gdybym tylko wiedziała, że ty będziesz leciał tym samolotem, nigdy bym się tu nie pakowała.
- No właśnie! - dodała Annie - A tak, to co? Znowu głupi bachor nam stanął na drodze!
- Więc tak to sobie wymyśliłyście?! - zawołałam oburzona - Przebrane ze stewardessy miałyście z łatwością dostęp do luku bagażowego. Tam zaś trenerzy trzymali swoje Pokemony ukryte w pokeballach.
- Większość Pokemonów - wyjaśnił mój chłopak - Bo część z nich była razem z właścicielami w części dla pasażerów.
- Mówiłam ci, żebyśmy wzięli to, co mamy! - jęknęła Annie - Ale nie! Ty byłaś zachłanna i chciałaś więcej!
- Zamknij się, głupia blondynko! - warknęła na nią siostra - Im większy łup, tym lepiej!
- Dlatego nie zadowoliły was Pokemony z luku bagażowego - mówił dalej detektyw z Alabastii - Zapakowaliście je do tych dwóch plecaków, ale chciałyście więcej. Więc rozpyliłyście gaz usypiający po tej części samolotu, gdzie siedzą pasażerowie, żeby ich uśpić i spokojnie, bez przemocy zabrać im Pokemony.
- Powinieneś się cieszyć, że nie wytruliśmy was wszystkich - mruknęła podle Oakley - Ale jakoś nie mamy skłonności do masowego morderstwa.
- Raczej nie chcecie iść siedzieć za zabójstwo, a najwyżej za kradzież - odpowiedziałam z gniewem - To żadna litość, tylko wyrachowanie!
- Nazywaj to sobie jak chcesz - odrzekła niebieskowłosa złodziejka - Nikogo nie zabiliśmy.
- To prawda - pokiwał głową Ash - Ale cóż... Tak czy inaczej wasz plan wziął w łeb i to z dwóch powodów. Po pierwsze ja wyszedłem do toalety na chwilę przedtem, zanim wy rozpyliłyście ten gaz. Po drugie Serena obecnie ma katar sienny i nie nawdychała się tak mocno gazu, jak inni.
- No tak... Nieprzewidziane okoliczności - powiedziała Oakley nie bez złośliwości w głosie - Ale cóż... Niestety nawet najlepszy plan może natrafić na trudności.
- To prawda - odrzekł mój chłopak - Bo ledwie wyszedłem z toalety, a poczułem jakiś okropny zapach. Szybko więc zasłoniłem sobie usta i nos chusteczką. Wszedłem do części dla pasażerów i zobaczyłem wtedy was w maskach gazowych, jak okradacie trenerów. Łapie do specjalnych pokeballi ich uśpione Pokemony i ładujecie do worka. Przy okazji Annie wspomniała, że szkoda, iż nie macie przy sobie plecaków ze swoim łupem, bo od razu byście je tam zapakowały, a tak musicie je chować do jakieś małej, niezbyt wygodnej torby. Szybko więc pobiegłem do luku bagażowego, znalazłem oba plecaki, ale zdążyłem złapać tylko jeden z nich i schować się ponownie w toalecie, zanim wy wróciłyście. Troszkę za długo zajęło wam okradanie pasażerów, inaczej byście mnie nakryły.
- Ty draniu! - warknęła na niego Annie - Okradłeś nas!
- Zamknij się, ty idiotko! - krzyknęła Oakley - Gdybyś tyle nie paplała ozorem, to by nie znalazł plecaka!
- Dość już tego gadania! - zawołał Ash - Teraz grzecznie pójdziecie do więzienia, z którego uciekłyście.
Niebieskowłosa złodziejka uśmiechnęła się ironicznie, kładąc dłonie na głowie.
- Sądzisz, że już nas schwytałeś, kochasiu?! - zapytała podłym głosem - Nie ma tak łatwo. Jeszcze nie wygrałeś.
Następnie wyjęła ona coś ze swego kołnierza i cisnęła tym o ziemię. To była niewielka świeca dymna. Zanim się obejrzeliśmy, a całe pomieszczenie zostało ukryte w gęstym dymie. Annie i Oakley zachichotały podle, po czym skoczyły w kierunku leżących na ziemi jakiś przedmiotów, które założyły sobie na plecy. Pomimo dymu zauważyliśmy wyraźnie kontury ich postaci i widzieliśmy, co one robią.
- Nie próbujcie tego! - wrzasnął Ash.
- Wybacz, chłoptasiu, ale mamy ważne spotkanie - zaśmiała się Oakley - Bierzemy to, co mamy i spadamy!
Następnie obie podłe siostrzyczki otworzyły drzwi samolotu. Wówczas to poczuliśmy ogromny podmuch wiatru. Dym natychmiast się ulotnił, a nas oboje o mały włos nie wyssało z pomieszczenia. Szybko ja i Ash złapaliśmy tego, co tylko się dało, aby nas nie wywiało. Zobaczyliśmy wtedy Annie i Oakley ze spadochronami na plecach. Pomimo ogromnej siły wysysającej stały one mocno na podłodze, śmiejąc się złośliwie. Druga z sióstr trzymała w ręku jakiś plecak.
- Zostałybyśmy tu z wami dłużej, ale niestety, interesy nas wzywają - powiedziała niebieskowłosa - Połowa łupu to też łup.
Następnie Annie wyskoczyła z samolotu przez otwarte drzwi. Oakley zaś próbowała iść w jej ślady, ale wtedy Ash jęknął:
- Pikachu!
Chwilę później mój bohater puścił uchwyt, którego wcześniej trzymał się dłońmi, aby go nie wyssało, a następnie szybko skoczył on w kierunku złodziejki, która stała już w wyjściu z samolotu. Złapał mocno za plecak i próbował go jakoś wyrwać z rąk podłej agentki. Zaparł się mocno nogami o progi drzwi, aby nie wylecieć z samolotu podczas walki z Oakley.
- Puszczaj, ty głupi bachorze! - jęknęła złodziejka, szarpiąc się z nim o plecak.
- O nie! Nic z tego! - odpowiedział Ash - Nie zabierzesz mi Pikachu!
Mimo, iż to było bardzo nierozsądne z mojej strony, to podbiegłam do niej, po czym złapałam mocno w pasie ukochanego i zaczęłam go ciągnąć w swoją stronę. Wreszcie osiągnęliśmy sukces, ponieważ oderwaliśmy plecak od Oakley, która to wyleciała z samolotu porwana pędem wiatru, zaś ja i Ash wylądowaliśmy na ścianie luku bagażowego. Mój luby radośnie ściskał w dłoniach plecak. Szybko podał go mnie, a następnie z narażeniem życia zamknął on mocno drzwi od samolotu. Opadł wówczas na podłogę, dysząc zmęczony i ocierając sobie dłonią czoło z potu. Jego twarz była czerwona od wysiłku, ale wyrażała uśmiech pełen zadowolenia.
- Udało się nam, Sereno! Uratowaliśmy Pokemony! - zawołał.
- Ale przecież Annie i Oakley znowu uciekły - zauważyłam, również dysząc przy tym ze zmęczenia - A część bagażu poleciało z wiatrem.
- Spokojnie - uśmiechnął się do mnie mój ukochany - Jesteśmy już nad Kanto. Bagaże spadły na ziemię. Nie powinno więc być żadnego problemu ze znalezieniem ich. A co do tych złodziejskich siostrzyczek, to spokojnie... Jeszcze je dopadniemy. Ważne, że wszystkie Pokemony zostały ocalone. W tym moje.
Następnie nie wiedzieć czemu Ash zaczął się śmiać, a ja usiadłam obok niego i również to zrobiłam, chociaż tak prawdę mówiąc oboje nie mieliśmy pojęcia, dlaczego to robimy.
Niedługo potem nastąpiło lądowania, zaś pasażerowie powoli zaczęli się budzić. Wówczas to razem z Ashem wyjaśniliśmy im, co miało właśnie miejsce i w jaki sposób ocaliliśmy wszystkie Pokemony, choć za cenę utraty kilku bagaży. Jednak linie lotnicze, podobnie jak mój ukochany, wychodziły z założenia, że łatwo będzie je znaleźć, skoro spadły na ziemię. Poza tym najważniejsze było dla wszystkich to, iż Pokemony zostały ocalone. Piloci samolotu pogratulowali mnie i Ashowi dobrze wykonanego zadania, a nasza drużyna i pan Meyer powiedzieli, że są z nas dumni. To samo powiedziała Delia Ketchum, kiedy przybyliśmy do domu.
Oczywiście zgodnie z przypuszczeniami mojego ukochanego kobieta zagnała mnie oraz swojego syna prosto do łazienki. Kazała nam się szybko rozebrać, wejść do wanny, wykąpać się, potem w piżamach wejść do łóżka, siedzieć ciepło oraz pić gorącą herbatę z cytryną. To było nieco zaskakujące, że moja przyszła teściowa każe mi kąpać się razem z jej synem. No, ale ostatecznie wychodziła ona z założenia, że skoro i tak oboje nie jesteśmy grzecznymi dziećmi, to po co bawić się w konwenanse? Prócz tego ufała nam i wierzyła w to, że nie uczynimy jej babcią zbyt wcześnie. Można by to oczywiście nazwać lekkomyślnością, jednak ostatecznie pani Ketchum ufała synowi, a ten nie dawał jej powodów, aby postępowała inaczej.
Wykąpaliśmy się więc z Ashem, chlapiąc się wesoło wodą i śmiejąc jak małe dzieci, a następnie wytarliśmy, założyliśmy na siebie piżamy, po czym wskoczyliśmy do łóżka, gdzie Delia podała nam herbatę z cytryną.
- Macie się trzymać ciepło, abyście szybko wyzdrowieli - powiedziała kobieta z ogromną troską w głosie - Nie chcemy przecież, żebyście roznosili wszędzie zarazki, prawda?
- W żadnym razie, mamo - zachichotał Ash.
Moja przyszła teściowa z czułością pogłaskała go po głowie, po czym rzekła:
- No, a teraz macie się kurować. I jeśli łaska, nie hałasujcie w nocy.
- Spokojnie, mamo. Ty i pan Meyer będzie sami to robić - powiedział dowcipnie jej syn.
Delia delikatnie strzeliła go w głowę.
- Nie wymądrzaj się, mądralo! Może dokonujesz bohaterskich czynów, ale nadal jesteś moim dzieckiem, a ja twoją matką i należy mi się od ciebie szacunek.
- Przecież ja cię szanuję, mamo.
- No, ja mam nadzieję - uśmiechnęła się do niego pani Ketchum.
Następnie spojrzała na mnie, mówiąc:
- Pilnuj go, Sereno. To dobry chłopak, ale zwariowany.
- Wiem o tym lepiej niż pani myśli - zachichotałam.
Kobieta pocałowała mnie w czoło i dodała:
- Dobrze, aniołku. A więc do jutra.
Po tych słowach wyszła z pokoju, zaś ja oraz mój luby zostaliśmy sami we dwoje.
- Wspaniała jest twoja mama - powiedziałam.
- Wiem o tym - zaśmiał się delikatnie Ash - To co robimy?
- Mamy opowiadanie do przeczytania - przypomniałam mu.
- Aha! No tak! - zachichotał mój ukochany - W takim razie czytajmy.
Wyjęłam opowiadanie z plecaka, po czym oboje powróciliśmy do jego lektury.
***
Opowiadanie Johna Scribblera c.d:
Plan Sherlock Asha wszedł w życie. Po cichu i dyskretnie, korzystając z nieobecności podejrzewanej przez nas osoby, weszliśmy do domu państwa Roylott, a następnie schowaliśmy się w osobnym pokoju czekając na dalszy rozwój wypadków. Razem z nami był tam ukryty Simon Johnson. We trójkę więc czekaliśmy na to, co się wydarzy.
Jakiś kwadrans później do salonu, na który mieliśmy doskonały widok z naszej kryjówki, weszła panna Helen w towarzystwie swego brata.
- O czym chciałaś ze mną porozmawiać, siostrzyczko? - zapytał Hugo.
- O czymś bardzo ważnym - odpowiedziała mu dziewczyna - Wiem już, kto zabił naszego ojca.
- Poważnie? - zdziwił się młodzieniec - Więc czemu rozmawiasz o tym ze mną, a nie z policją?
- Bo brakuje mi dowodów, a policja ich żąda - wyjaśniła jego siostra - Wiem jednak, że ty mnie zrozumiesz. W końcu to dotyczy ciebie.
- Mnie? Nie wiem, o co ci chodzi.
- Ależ bardzo dobrze wiesz, braciszku. To ty zabiłeś naszego ojca.
Hugo parsknął śmiechem, gdy tylko usłyszał jej słowa.
- Proszę cię! Jesteś chyba obłąkana, że tak mówisz.
- O nie, mój drogi! Ja mam rację i ty bardzo dobrze o tym wiesz. Jesteś zwykłym mordercą!
Młodzieniec śmiał się podle.
- Siostrzyczko... Ty jesteś naprawdę bardzo dowcipna. Ja rozumiem, że chcesz za wszelką cenę ratować swojego ukochanego, a naszego drogiego kuzyna, ale teraz to już posuwasz się za daleko.
- Nie, braciszku... To ty posunąłeś się za daleko! I wiem, dlaczego to zrobiłeś!
- Wiesz?
- O tak! Odkryłam ten fakt za pomocą swoich źródeł. Nie pytaj mnie o ich szczegóły, bo i tak ci ich nie wyjawię. Tak czy inaczej wiem już, czemu nasz ojciec musiał zginąć.
Hugo Roylott rozsiadł się wygodnie w fotelu i zapalił papierosa.
- Naprawdę? - zapytał z kpiną.
- Tak. Mówi ci coś nazwisko Russel? George Russell?
- Nie. Nic mi mówi.
- Doprawdy? A mnie mówi i to wiele. Z tym człowiekiem spotkał się na dzień przed śmiercią nasz ojciec. Dowiedział się on od niego czegoś, co mogło cię zniszczyć.
- Naprawdę? A co takiego?
- To, że kilka lat temu, gdy kończyłeś studia w Kalos, uwiodłeś pewną młodą dziewczynę, Andreę Russell. Chciałeś ją poślubić, ale odkryłeś, że jej ojciec to bankrut, więc porzuciłeś swoją ukochaną. Nie wiedziałeś, iż wieść o jego bankructwie to kłamstwo, a dziewczyna naprawdę jest bogata. Pan Russell celowo rozpuścił taką plotkę, aby zniechęcić do swojej córki tzw. łowców posagów. Niestety, Andrea przyjęła to bardzo boleśnie i z rozpaczy otruła się. Jej ojciec nigdy tego tobie nie darował i postanowił cię znaleźć. Nie było to łatwe, zajęło mu to kilka lat. W końcu jednak osiągnął swój cel. Ponieważ nasz ojciec był porządnym człowiekiem, pan Russell postanowił wyjaśnić tę sprawę na osobności. Wezwał ojca, a on dowiedział się o twoim czynie oraz o samobójstwie Andrei. Obiecał ci, że odpowiesz za to. Ojciec wrócił do domu i następnego dnia kazał mnie i Simonowi wyjść. Feltona jednak wcale nie odesłał. To kłamstwo wymyśliłeś ty. W rozmowie z tobą ojciec powiedział ci, co odkrył i oznajmił, że spisał już nowy testament, w którym cię wydziedzicza. Z wściekłości więc uderzyłeś go pięścią w twarz. Ojciec upadł głową na murek otaczający kominek. Zginął na miejscu, a ty przerażony tym, co zrobiłeś początkowo chciałeś uciec, ale potem wpadłeś na lepszy pomysł. Postanowiłeś wrobić w to Simona wiedząc, że miał on konflikt z naszym ojcem. Obróciłeś ciało taty na brzuch, po czym walnąłeś je szczypcami do węgla w głowę. Następnie zaś ułożyłeś je na dywanie, wytarłeś krew z kominka. Wtedy właśnie przyszedł Felton, który tak bardzo cię kochał, że postanowił ci on pomóc w pozbyciu się tego „przybłędy“, jak obaj nazywaliście Simona.
- To wszystko bzdura! Przecież kocham Simona jak brata! - krzyknął oburzony Hugo.
- Przeciwnie! - odpowiedziała Helen - Ty go nienawidzisz! Myślałeś, że tego nie zauważyłam?! Ale ja wszystko widziałam. Twoja twarz mówiła sama za siebie! Potem wiedziałeś, że musisz coś zrobić, aby wyrobić sobie alibi. Więc cóż... Felton na twoje polecenie już wcześniej brał udział w tych twoich brudnych interesach. Załatwiał ci alibi, draniu!
- Alibi?
- Tak, alibi. Niech zgadnę. Pan Russell nim się spotkał z twoim ojcem, to wysłał tobie liścik z pogróżkami, prawda? Dlatego wiedząc, że on jest w pobliżu, wysłałeś Feltona, żeby wynajął zbirów, aby ci zabili pana Russella, a przynajmniej zniechęcili go do nękania ciebie. Felton jednak musiał mieć pretekst, aby wyjeżdżać z Alabastii. Powiedział więc ojcu, że jego siostra, a nasza dawna niania powróciła z Hoenn do Kanto i obecnie mieszka ona w Marmorii. Aby cała sprawa wyglądała prawdziwie Felton wynajął za twoje pieniądze aktorkę, Susan Cushingh, która odegrała rolę Sary Morton. W Marmorii mieszka syn prawdziwej Sary, naszej kochanej niani. Nie widział matki prawie dwadzieścia lat. Sam miał dwudziestkę, kiedy wyjechał robić majątek. Nie było go długo, a kiedy wrócił, naszej niani, a jego matki już tu nie było, bo dziesięć lat temu wygrała los na loterii i wyjechała z mężem za granicę, do Hoenn. Powróciła ponoć miesiąc temu już jako wdowa, aby tutaj umrzeć. Piękna bajeczka, tyle tylko, że nieprawdziwa. Nasza niania żyje, jej mąż również. Oboje siedzą dalej w Hoenn i nie mogą wrócić, bo wydali całe pieniądze z wygranej i nie mają już za co wyruszyć w jakąkolwiek podróż. Zostali więc tam, gdzie są obecnie i pracują. Jednak o tym mało kto wie, bo nasza niania była zawsze dumna. Ona woli więc umrzeć niż przyznać się, że wydawała wszystkie pieniądze z wygranej i jest teraz znowu biedaczką. Osoba podająca się za Sarah to oszustka, Susan Cushingh, aktorka teatralna. Wynajął ją Felton miesiąc temu, aby odgrywała rolę naszej niani i przybyła do Kanto, do syna Sary. Udawała obłożnie chorą i słabą osobę, aby Felton miał pretekst jeździć przez ten miesiąc do Marmorii. Miał on odwiedzać swoją rzekomą siostrę. Tak naprawdę jednak odwiedzał oszustkę i jeszcze wynajmował dla ciebie zbirów, żeby ci zastraszyli lub zabili pana Russella, który to miesiąc temu dał ci do zrozumienia, że ujawni twój podły czyn i poniesiesz za to karę. Ponieważ jednak bandyci dali plamę, zaś nasz ojciec wiedział o wszystkim, musiałeś zmienić swój plan. Oczywiście nie chciałeś go zabić, ale gdy już to się stało, to szybko postanowiłeś wykorzystać naszą rzekomą nianię jako swoje alibi. Wcześniej po prostu miała być pretekstem dla Feltona, aby jeździł do Marmorii i załatwił sprawę z panem Russellem. Teraz mogła jeszcze bardziej wam pomóc.
Hugo z podłym uśmiechem na twarzy obserwował przemowę siostry.
- Mów dalej. Jestem zafascynowany twoją wyobraźnią.
Helen nie przejęła się tym i kontynuowała:
- Wiesz, braciszku... Jedno mnie tylko w tej całej sprawie zastanawia. Dlaczego nie dopuściłeś do tego, abym razem z tobą odwiedziła w Marmorii naszą rzekomą nianię i wmawiałeś mi, że ona nie chce mnie widzieć, żeby nie łamać mi serca widokiem siebie schorowanej? Myślę sobie, iż przyczyną takiego stanu rzeczy była obawa, że mogę pomimo upływu lat rozpoznać w niej oszustkę. Ryzyko było co prawda niewielkie, ale zawsze, ostatecznie z naszej dwójki to właśnie ja byłam najbardziej zżyta z nianią. Dlatego też ja mogłam zdemaskować oszustkę i zniszczyć cały wasz plan, więc trzymałeś mnie z daleka od niej. Czy mam rację? Nie odpowiadasz mi, ale coś czuję, że się nie mylę.
Po tych słowach dziewczyna zaczęła chodzić po pokoju, mówiąc dalej:
- Bez względu na twoje motywy w tej sprawie fałszywa Sarah Morton dawała tobie i Feltonowi alibi. Mieliście fart, bo syn naszej niani razem z żoną wyszedł po sprawunki. Nie było ich bardzo długo. Susan vel Sarah udawała, że chce się zdrzemnąć i jej bliscy mogą ją zostawić samą na kilka godzin. Gdy jej „syn“ z żoną wrócili, wy byliście już na miejscu mówiąc, że jesteście tu od dawna i że przybyliście tu ledwie oni wyszli. Kłamstwo! Wy przybyliście dopiero niedawno, ale Susan potwierdza wasze słowa. Macie niepodważalne alibi, ale pana Russella trzeba uciszyć. Poprzedni bandyci nie zastraszyli go należycie, więc Felton wynajmuje następnych. Tym razem jednak ojciec Andrei miał zginąć, lecz te twoje zbiry poniosły porażkę, bo George Russell żyje. W ciężkim stanie trafił do szpitala w Wertanii. Znalazł go tam Tracey Mycroft Ash, brat Sherlocka Asha. Pan Russell nie może jeszcze mówić, ale nasz drogi śledczy skontaktował się ze znajomymi z Kalos oraz Hoenn. Powiedzieli mu oni prawdę o naszej niani i o tej tragedii Russella. Nie znali oni co prawda twojego nazwiska, ale znali twoje imię... HUGON. Starszy z braci Ash łatwo potem doszedł do tego, że studiowałeś w Kalos. Mogłeś więc poznać pannę Russell.
- Tak! Mogłem, ale jej nie znam! - zawołał podły mężczyzna - A twoja opowieść jest wyssana z palca!
Panna Helen nie przejęła się tym jednak i mówiła dalej:
- Jednak ty o tym wszystkim nie miałeś pojęcia. Wiedziałeś za to jedno. Musiałeś uciszyć jedynych świadków swoich czynów. Najpierw Felton na twoje polecenie najął zbirów, który udusili, a potem wrzucili do rzeki Susan Cushing. Potem zaś postanowiłeś pozbyć się Feltona jako niewygodnego świadka swoich czynów. Wezwałeś więc panią do sprzątania naszego domu zadbawszy, aby to była ta sama kobieta, którą kiedyś nasz drogi kamerdyner uwiódł i porzucił. Następnie ukradłeś mu leki na serce, wyrzuciłeś tabletki, a pustą fiolkę schowałeś w mojej szafie. Potem zaś doprowadziłeś Feltona do zawału. Nie wiem, jak to zrobiłeś, być może małą sprzeczką lub zacząłeś się z nim szarpać. Tak czy siak on dostał ataku i nie miał pod ręką leków, żeby ocalić swoje życie. Zmarł, a ty byłeś już bezpieczny. Jednak do czasu, aż znalazłam coś, co cię obciąża.
- Co takiego?
- Nasz ojciec napisał list przed śmiercią. List z opisem twojego podłego czynu. Przykleił go on podstępem na dno szuflady w moim pokoju. Dzisiaj dopiero znalazłam ten list i przeczytałam go. Mam więc dowód przeciwko tobie. Dowód na to, że miałeś motyw, aby zabić naszego ojca. Wystarczy, że zaniosę go na policję, a wówczas Simon zostanie uwolniony, a ty, przeklęty łajdaku, odpowiesz za swoje czyny!
Twarz Hugona Roylotta z miejsca stała się ponura i okrutna. Wypisana była na niej żądza mordu.
- Ty żałosna istoto! - wrzasnął, łapiąc siostrę za ramiona - Myślisz, że jesteś taka sprytna?! Nic nikomu nie powiesz! Ojca zabiłem przypadkiem, ale ciebie załatwię bez skrupułów, jeśli będziesz paplać na mój temat! Nie zniszczysz mnie! Zbyt długo pracowałem na swoją reputację! Zbyt długo byłem idealnym synem i co?! I za jeden głupi błąd miałem odpowiedzieć utratą wszystkiego?! Miałem stracić majątek na rzecz tego przybłędy?!
- Ten przybłęda to nasz kuzyn! Mówiłeś, że rodzina trzyma się razem! - zawołała Helen.
- Właśnie! - wysyczał jej brat - Razem! Więc, skoro jesteś moją siostrą, to będziesz siedziała cicho, albo uduszę cię gołymi rękami! Nie zniszczysz mnie! Za daleko w to wszystko zabrnąłem, aby się teraz wycofać!
Panna Roylott krzyknęła, a wtedy do akcji wkroczył Simon, który nie mógł już dłużej spokojnie usiedzieć w jednym miejscu. Wybiegł on z naszej kryjówki i skoczył na Hugona. Razem padli na oni ziemię, zadając sobie nawzajem zaciekle ciosy, przy czym pan Johnson okazał się być lepszym bokserem, gdyż powalił swojego kuzyna na podłogę i mocno wykręcił mu prawą rękę. Następnie do pokoju wpadła policja, skuwając szybko młodego Roylotta. Simon natomiast podniósł się z podłogi i przytulił bardzo mocno do siebie zapłakaną Helen.
- Już dobrze, najdroższa. Spokojnie. Wszystko już w porządku - mówił, pieszcząc dłońmi jej włosy.
- Hugonie Roylott, aresztuję cię za zamordowanie ojca, Mortimera Roylotta i za zabójstwo kamerdyner Feltona - powiedział inspektor Clemont Lestrade - Prócz tego zostajesz również oskarżony o próbę zabójstwa swojej siostry, Helen Roylott, jak i również o zlecenie zabójstwa Susan Cushingh i George’a Russella.
- Masz prawo zachować milczenie. Wszystko, co powiesz, może być użyte przeciwko tobie w sądzie - dodał Max Gregson nie bez satysfakcji w głosie.
Ja i Ash powoli wyszliśmy ze swojej kryjówki.
- Koniec zabawy, panie Roylott - powiedział Sherlock Ash - Pańska gra została zakończona. Sprawiedliwość znowu wygrała.
- Ty przeklęty szpiclu! - wysyczał na niego morderca - Zniszczyłeś mi życie!
- Wyprowadzić go! - zawołał inspektor, mając dość tego łajdaka.
Policjanci szybko wypełnili polecenie, natomiast detektywa spojrzał z radością na pannę Helen Roylott, tulącą się do swego ukochanego.
- Nie wiem, jak mam panu dziękować, panie Ash - powiedział Simon.
- Panie Johnson - rzekł mój przyjaciel - Może pan to zrobić w bardzo prosty sposób.
- Niech pan powie. Zrobię wszystko, co pan zechce.
- Proszę przestać grać w karty. Niech pan spłaci długi i więcej żadnych nie zaciąga. I niech pan dobrze opiekuje się swoją ukochaną. W końcu ma ona teraz tylko pana.
- Przysięgam, że tak właśnie będzie.
Ash spojrzał na niego z uśmiechem.
- Wierzę panu. Pamiętajcie, że jeszcze całe życie jest przed wami. Nie zmarnujcie go, proszę, tak jak niektórzy.
Po tych słowach oboje skierowaliśmy się ku wyjściu.
- Panie Ash! - zawołała nagle Helen.
Odwróciliśmy się w jej stronę ciekawi, co też chce nam powiedzieć.
- Dziękuję panu, że przyjął pan moje zlecenie. Pani również dziękuję, panno Watson.
Naszą odpowiedzią był uśmiech prawdziwej przyjaźni, którym oboje ją obdarzyliśmy.
Kilka minut później jechaliśmy razem dorożką na ulicę Piekarską 221 B. Podczas drogi Ash zaczął mi wyjaśniać ostatnie szczegóły tej sprawy.
- Muszę ci się przyznać, że tym razem byłem naprawdę bliski porażki. Niewiele brakowało, a bym całkowicie przegrał. Bez pomocy z zewnątrz by się nie obyło.
- Tak, masz rację - powiedziałam z uśmiechem - Pikachu oraz twój brat spisali się doskonale. No i oczywiście Dawn, która rozpoznała Susan.
- To prawda - potwierdził mój rozmówca - Ale też musisz przyznać, że trafił nam się tym razem naprawdę bardzo trudny do pokonania przeciwnik. Ostatecznie niewiele brakowało, a wszystko uszłoby mu bezkarnie. Gdyby nie próbował obciążyć swego kuzyna tym cygarem, byłby wolny.
- A więc to cygaro wskazało ci jego jako winowajcę?
- Było więcej czynników, jednak zdecydowanie właśnie ono było tutaj najważniejsze. W końcu, gdyby naprawdę nie zrobił nic złego, to na pewno nie znalazłbym 3/4 cygara w kominku między popiołem. A tak wiedziałem, że ktoś tutaj próbuje zwalić na kogoś winę.
Przez chwilę Ash milczał, po czym znowu przemówił:
- Mówią, że Cyganka prawdę ci powiem. Tym razem jednak należy zmienić to powiedzenie na „Cygaro prawdę ci powie“. Ostatecznie bez tego cygara nasz winowajca by się nam wymknął.
- Co racja, to racja - powiedziałam wesoło - To dobrze, że drań został nakryty na gorącym uczynku. I dobrze, że uwierzył też w blef z tym listem, który rzekomo jego ojciec zostawił w pokoju Helen.
Detektyw spojrzał na mnie i rzekł:
- Tak... Bardzo dobrze, że uwierzył w to kłamstwo.
Przez chwilę milczeliśmy, a następnie zadawałam memu rozmówcy od dawna dręczące mnie pytanie.
- Ash... Panna Hudson mówiła mi w dniu, w którym wprowadziłam się na ulicę Piekarską, że dzień wcześniej byłeś w laboratorium policji, aby zbić trupa laską.
- Tak, to prawda. Nie zaprzeczam - rzekł detektyw takim tonem, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Czy możesz mi powiedzieć, czemu to zrobiłeś? - zapytałam
- Chciałem sprawdzić, czy na zwłokach wystąpią siniaki - odparł mój rozmówca.
- Wystąpiły?
- Nie.
Na parę minut zapanowała ciszą, którą tym razem przerwał detektyw.
- Muszę ci powiedzieć, że przyjemnie mi się z tobą współpracowało, Sereno. Mam więc nadzieję, iż zechcesz mi pomóc rozwikłać jeszcze inne sprawy.
- Drogi Sherlocku... Odmówiłabym, gdybyś mi tego zabronił.
Mój rozmówca spojrzał na mnie z uśmiechem i dotknął swoją dłonią mojej. Ja zaś wiedziałam, że oto właśnie w moim życiu zaczyna się zupełnie nowy, przyjemny epizod.
Od tego czasu rozpoczęła się moja znajomość z mym obecnym mężem. W ciągu kilku lat rozwiązaliśmy razem niejedną sprawę, ale ja z największą przyjemnością wspominam tę pierwszą, podczas której poznałam Sherlocka Asha - najlepszego na świecie detektywa i zarazem też najwspanialszego na świecie mężczyznę.
KONIEC
A więc jednak... Powiem szczerze zaskoczyłeś mnie kochany mój autorze. Nie spodziewałam się takiego rozwoju sytuacji.
OdpowiedzUsuńNasza ekipa detektywistyczna wybiera się do Helen Roylott by zbadać sprawę jej alibi na czas popełnienia morderstwa jej ojca. Kobieta jest załamana faktem, iż Sherlock odkrył jej romans z Simonem, gdyż obawia się utraty reputacji. Na szczęście detektyw obiecuje jej dyskrecję, która sprawia, że kobieta się uspokaja.
Sherlock i Serena tego samego dnia wybierają się do lekarza sądowego a ten rzuca na śledztwo nowe fakty, informując ich o ranach denata. To powoli naprowadza Asha na sprawcę tej okrutnej zbrodni. Dodatkowo oliwy do ognia dolewa poranna wiadomość od pani Roylott o nagłej śmierci kamerdynera Feltona. Okazało się, że mężczyzna był chory na serce, ale zawsze w razie ataków miał pod ręką lek, tym razem tak nie było. Podejrzenie pada zarówno na Helen, jak i na sprzątaczkę, która mogła schować leki do szuflady kobiety, czyli tam, gdzie zostały znalezione. Wydaje się, że sprawa utkwiła w martwym punkcie, jednak nagle Sherlock Ash otrzymuje telefon od swojego starszego brata, który odkrywa powody pobytu denata w Wertanii.
Do ostatecznego odkrycia sprawcy potrzebna jednak jest prowokacja przy pomocy Simona...
W tym samym czasie podczas lektury w samolocie dochodzi do zuchwałej próby kradzieży. Annie i Oakley usypiają częśc pasażerów by ukraść pokemony, co udaremnia im Ash przy drobnej pomocy Sereny, która w ostatniej chwili łapie ukochanego w pasie i zapobiega jego wypadnięciu z samolotu. Annie i Oakley niestety znowu udaje się uciec. Po pomyślnym rozwiązaniu tej sytuacji nasza para wysiada z samolotu i wraca do domu, gdzie oczywiście ląduje w wannie wręcz zmuszona do kąpieli przez Delię Ketchum. Potem idą oni do łóżka, ale jak najbardziej w celach spaniowych bądź czytelniczych, a nie hałasujacych, tak jak się wydawało mamie Asha. :) Dopiero teraz Ash i Serena mogą wrócić do lektury.
W opowiadaniu natomiast dochodzi do prowokacji. Helen Roylott rozmawia ze swoim bratem na temat ich ojca. Podczas rozmowy wychodzi na jaw, że to Hugo zabił ojca.
Gdy młody Roylott jeszcze studiował, poznał na studiach niejaką Andreę Russel i się w niej zakochał. Jednak porzucił ukochaną dowiedziawszy się, że jest ona utracjuszką, co było nieprawdą, bo dziewczyna naprawdę była bogata, a plotkę rozpuścił ojciec dziewczyny, chcąc odstraszyć "łowców posagów". Niestety okazało się, że Andrea naprawdę pokochała Hugona i porzucona przez niego popełniła samobójstwo. Jej ojciec spotkał się z Mortimerem by poinformować go o tym fakcie.
Wściekły senior wrócił do domu i postanowił wydziedziczyć swojego syna po tym co zrobił tej dziewczynie. Hugo wściekł się na ojca i uderzył go tak niefortunnie, że ten uderzył głową w kominek, ginąc na miejscu.
Chcąc ukryć swoją zbrodnię, Hugo wynajął zbirów, którzy mieli zabić pana Russella, jednak bezskutecznie. Mężczyzna po jednym z ataków wyznał prawdę o zleceniodawcy napadów, obciążając winą Hugona.
Dodatkowo kamerdyner pomagał zbrodniarzowi zacierać ślady, jednak i on stał się zagrożeniem. Podczas jednej ze sprzeczek dostał on zawału, i nie mógł wziąć swoich leków, gdyż Hugon zadbał o to, by jedna ze sprzątaczek (niegdyś zakochana w kamerdynerze) ukryła buteleczkę z jego lekami. W ten sposób pozbył się on pierwszego świadka.
Drugim świadkiem była Susan Cushing, udająca Sarę Morton. Została ona utopiona przez zbirów wynajętych przez Hugona.
Dodatkowym dowodem obciążającym młodego zbrodniarza jest list jego ojca, pozostawiony pod blatem biurka. Mortimer zdradził w nim wszystkie winy swojego syna.
Początkowo Hugon nie chce wierzyć, jednak potem wpada w furię i chce zabić siostrę, co zostaje udaremnione przez Simona oraz Sherlocka Asha, Serenę oraz policję, która aresztuje Hugona. Cała historia kończy się dobrze i mamy tym samym piękną podwalinę do późniejszego małżeństwa Sherlocka Asha i Sereny Watson. :)
Historia piękna, godna Sir Arthura Conana Doyla. Takie trochę opowiadanie w opowiadaniu, co jak najbardziej bardzo mi odpowiada. :)
Ogólna ocena: 100000000000000000000000000000/10 :)