Tytanio, wio! cz. II
Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham City, przestały go obchodzić takie drobiazgi. Nie miało dla niego żadnego znaczenia, ile czasu minęło, odkąd wsiadł na pokład samolotu i ruszył w drogę. Wiedział, że prędzej czy później było to nieuniknione, że pójdzie na studia i opuści swoje rodzinne strony, pozna lepiej nieznany mu wcześniej ten wielki i szeroki świat. Zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, a jednak, kiedy już dzień ten nadszedł, Ash nagle poczuł w sercu, że wolałby, aby opóźnić to najdłużej jak tylko to będzie możliwe. Oczywiście doskonale wiedział, że nie ma to nawet grama sensu, ale jego przywiązanie do Gotham City było zbyt wielkie.
Ale czy na pewno chodziło mu o to miasto? Nie, kogo on oszukiwał? To nie jest miejsce, które można kochać. To miasto dość ponure. Da się w nim co prawda żyć, ale ile w nim było zbrodni i cierpienia? Może nie tak znowu wiele, może nie więcej wcale niż w innych miastach, ale mimo wszystko to w tym mieście zginęli jego rodzice. To w nim grasowali groźni bandyci, z którymi policja nie zawsze była w stanie sobie poradzić. Ale przecież też w tym mieście był Batman, dzielny Mroczny Rycerz broniący sprawiedliwości tam, gdzie policja sama sobie rady nie mogła dać i przybrany ojciec Asha. Była też ona, Misty Gordon, córka komisarza Gordona i pomocnika Batmana i Robina, walcząca u ich boku jako Batgirl. A prócz tego także był kochany stary Alfred, który był niczym dobry dziadek i niby sługa Batmana, a bardziej mentor i prawdziwy przyjaciel. Niejeden o takim przyjacielu jak on mógłby jedynie pomarzyć. Ash wiedział, że będzie mu bardzo brakowało wspólnych rozmów z nim i jego doskonałej kuchni i tego niesamowitego ciepła, jakie biło z jego postaci. Gdyby Ash miał mieć dziadka, to chciałby, żeby był on taki jak Alfred.
Nic więc w tym dziwnego, że czuł wielką tęsknotę za tymi bliskimi sobie ludźmi, których nie wiedział, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy. Domyślał się, bo już wiele razy przekonywał się o tym, iż Batman ma rację i na pewno nie tylko on polubi to miejsce, do którego jedzie, ale jeszcze znajdzie w nim swój nowy dom i do tego odnajdzie tam nowych przyjaciół. Batman mówił mu to przed wyjazdem, a Ash się wiele razy już miał okazję przekonać, że jego mentor zazwyczaj ma rację. Jako bardziej doświadczony i obyty w świecie wie więcej niż on. Zatem dlaczego by nie? Dlaczego by nie miał mieć racji i teraz? Ash myślał o tym wszystkim i tej opcji zdecydowanie nie odrzucał. Mimo wszystko, nie był w stanie chwilowo o tym wszystkim myśleć pozytywnie. Tęsknił i tęsknota ta stanowiła siłę naprawdę bardzo wielką, przez którą czasami nie umiał myśleć o niczym innym.
Jego troski trochę tylko rozjaśniała obecność Pikachu. Siedział on wygodnie przy jego boku i uśmiechał się do niego serdecznie, delikatnymi piskami próbując mu poprawić humor. Ash odwzajemnił jego uśmiech i lekko pogłaskał go dłonią po głowie, mówiąc:
- Spokojnie, przyjacielu. Ja nie jestem żadnym niewdzięcznikiem, zapewniam cię. Ja po prostu nie lubię tak nagłych i wielkich zmian w moim życiu. Ale co ja na to poradzę? Jak ktoś wyżej nad nami decyduje o takich sprawach, to co poradzisz? Poza tym, Alfred mi też powiedział, zanim wyruszyliśmy, że zmiany są niezbędne w ludzkim życiu i nie da się tego zmienić. Powiedział mi nawet: „Zmiany to jest jedyna pewna rzecz w życiu człowieka i jedyne, co mu zostaje, to po prostu jakoś nauczyć się z nimi żyć”.
Po tych słowach, pogłaskał ponownie Pikachu za uszami i dodał:
- Pewnie tak właśnie jest, jak mówił. W końcu, do zmian powinienem był już chyba przywyknąć. Byłem cyrkowcem, miałem rodziców, a potem co? Zostali oni zabici i Bruce wziął mnie pod opiekę. W jednej chwili straciłem bliskich i całe moje życie wywróciło się do góry nogami. A potem znalazłem nowych przyjaciół i bliskich, z którymi zdołałem sobie życie jakoś ułożyć. Zatem można jednak żyć ze zmianami, nawet jeżeli nie są one w pełni pozytywne.
Pikachu zapiszczał delikatnie, jakby chciał potwierdzić, że jest tego samego zdania. Ash uśmiechnął się lekko i spojrzał przez okno.
- Chyba już lądujemy. Pora się zbierać.
Pikachu dopadł do okna i oparł się łapkami o nie, po czym zapiszczał wesoło na znak, że rzeczywiście są już na terenie Jump City. Pokemon kilka razy tutaj już bywał, zanim zamieszkał w Gotham City i został stworkiem Asha. Dlatego umiał bez trudu, pomimo tego, że miasto jeszcze częściowo było zasłonięte chmurami, rozpoznać je jako swoje rodzinne strony.
Chwilę później rozległ się głos stewardessy, która zapowiedziała ponownie, iż zaczynają podchodzić do lądowania. Jej pierwsza informacja na ten temat umknęła wcześniej uwadze Asha, który był zbyt zamyślony oraz zajęty rozmową z Pikachu, aby cokolwiek innego zauważyć wokół siebie. Teraz jednak usłyszał wszystko i powiedział przyjaznym tonem:
- No cóż, Pikachu... Szykujmy się na nową przygodę.
- Pika-pika-pi! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Ash westchnął delikatnie, widząc go zadowolonego. Pomyślał sobie, że choć on z ich dwóch jest tutaj zadowolony.
Kiedy samolot powoli i spokojnie, z tylko drobnymi turbulencjami, Ash lekko wstał ze swojego miejsca i ruszył przed siebie, a wierny Pikachu usadowił mu się na ramieniu, rozglądając się dookoła. Dawno tu nie był i dlatego ciekawiło go, jak też miasto się zmieniło pod jego nieobecność. Jak na razie, nie zauważył za wiele zmian. Asha jednak nie interesowało specjalnie miasto, a w każdym razie nie w obecnej sytuacji. Udał się do pokoju bagażowego, gdzie pasażerowie odbierali od obsługi lotniska swoje bagaże, a potem do miejsca badania celnego. Ponieważ ani przy nim, ani przy Pikachu nie wykryto niczego niebezpiecznego, puszczono ich dalej. Tam już na pasażerów czekali ich bliscy. Ashowi nie przyszło do głowy, aby miał ktoś tutaj na niego czekać, ale nagle odkrył, jak bardzo się pomylił.
Pikachu zapiszczał wesoło i wskazał na coś łapką. Chłopak zainteresowany spojrzał w kierunku, który mu wskazał i zobaczył, że oto widzi przed sobą grupkę ludzi trzymających tabliczki z napisami „Ash Grayson”. Nie miał najmniejszych nawet wątpliwości, że to właśnie państwo Meyer, którzy mieli go ugościć u siebie na czas studiów. Wyglądali sympatycznie. Pan Meyer był wysokim mężczyzną o brązowych włosach i delikatnej brodzie. Jego ręce były umięśnione, że mógłby bez większych trudności zgnieść w nich nawet kamień. Pani Meyer miała włosy barwy beżowej, oczy tego samego koloru, wzrost zaś miała dość wysoki, choć wydawała się nieco niższa od męża. Jej twarz była bardzo przyjemna i sympatyczna, a do tego też odnaleźć w niej było można mnóstwo dobroci i miłości. Obok nich stało dwoje nastolatków, a przy nich dwa Pokemony. Jednym z tych dzieci był średniego wzrostu chłopak, blondyn w okularach. Był bardzo szczupły, a jego okulary miały dość grube ramki. Wyglądał jak stereotypowy geek, ale niezwykle sympatyczny. Przy jego boku stał Chespin, który machał wesoło łapką w kierunku Asha. Jednak najciekawsza wydawała się być dziewczyna stojąca obok chłopaka. Była ona jego wzrostu, miała ciemnoniebieskie włosy i oczy tego samego koloru, a ubrana była w czarną bluzkę i czarną spódniczkę do kolan. Przy jej boku stał Piplup.
Wydają się sympatyczni, pomyślał Ash. No cóż... Może nie będzie tu tak źle. Podszedł z uśmiechem na twarzy do rodziny Meyer i powiedział:
- Dzień dobry, ja jestem Ash Grayson.
- Miło mi cię poznać, chłopcze. Jestem Steven Meyer - powiedział mężczyzna i uściskał mu życzliwie dłoń - Pan Wayne poprosił nas, abyś mógł u nas mieszkać na czas studiów. Oczywiście wiem, że taki młodzieniec pewnie by wolał akademik czy coś takiego, ale wiadomo, jak to bywa w takich akademikach.
- Kochanie, nie w każdym akademiku się imprezuje - skarciła go lekko jego żona, uśmiechając się delikatnie.
- Oczywiście, nie w każdym - zachichotał wesoło Meyer - Delio, naprawdę nie jesteś na bieżąco z aktualnymi faktami. Akademiki zawsze są takie same. A ten oto sympatyczny młodzieniec może nie lubić szalonych imprez, ale co z tego, jeśli jego koledzy będą lubić? Zdecydowanie to ryzyko jest ogromne. Lepiej więc jest nie narażać go na podobne sytuacje.
- Rzecz jasna, jeżeli nie zechcesz mieszkać u nas i wolisz przebywać tak jak większość studentów w akademiku, to my zrozumiemy - powiedziała pani Meyer do Asha bardzo życzliwym tonem - Dla nas to nie jest żaden problem, ale wiem, że pan Wayne sam podjął decyzję o tym, że będziesz mieszkać u nas. Wiem, to może się nie podobać, kiedy ktoś podejmuje decyzje za nas, dlatego nie chcemy, abyś się czuł niekomfortowo u nas.
Ash uśmiechnął się do kobiety życzliwie. Widać było po niej, że chętnie go ona u siebie przyjmie, ale z drugiej strony jakaś jakby wrodzona nieśmiałość ją pcha do tego, aby się upewnić, czy on chce u nich przebywać. Kobieta była bardzo miła i chłopak, przyjrzawszy się jej dokładnie stwierdził, że jest ona podobna i to dość mocno do jego mamy. Poczuł z tego powodu do niej ogromną sympatię i tak więc, nawet gdyby miał jakieś wątpliwości, jaką decyzję podjąć, choć ich nie miał, teraz by się one rozwiały.
- Ależ proszę pani, ja wcale się z tym wszystkim nie czuję niekomfortowo. A wręcz przeciwnie, bardzo chętnie u państwa zamieszkam. O ile oczywiście to nie jest dla państwa żaden problem.
Pan Meyer parsknął śmiechem, kiedy usłyszał te słowa.
- Chłopcze, mój chłopcze! Co ty opowiadasz?! Ty niby przeszkadzać?! A czy nie pomyślałeś, że gdybyś nam przeszkadzał, od razu byśmy to powiedzieli i tobie i panu Wayne’owi? Naprawdę, z ręką na sercu mogę ci powiedzieć, że ani mnie, ani moim bliskim nie przeszkadzasz.
Zaraz potem uderzył się lekko w czoło, jakby właśnie coś sobie przypomniał i powiedział wesołym tonem:
- Ale co ja wyprawiam? Przecież nie przedstawiłem ci jeszcze moich bliskich. Wybacz mi, zaraz naprawiam sytuację. To moja żona, Delia.
Kobieta uśmiechnęła się życzliwie do Asha, a ten odwzajemnił jej uśmiech.
- A to jest nasz syn, Clemont - powiedział Steven, wskazując dłonią na swego potomka, nastolatka o blond włosach.
Chłopak podał Ashowi dłoń na powitanie, a ten uściskał ją serdecznie. Jego Pikachu zaś zachwycony przywitał serdecznie Chespina, który nie ukrywał tego, że cieszy się na widok innego sympatycznego Pokemona w swoim pobliżu. Potem powitał Piplupa, który co prawda sprawiał wrażenie bardziej zdystansowanego niż jego poprzednik, ale też okazał mu sympatię.
- A tu jest nasza adoptowana córka, Dawn - zakończył prezentację Steven.
Ash uśmiechnął się miło do dziewczyny i podał jej rękę na powitanie. Ta zaś popatrzyła na niego trochę podejrzliwym wzrokiem, jakby nie wiedziała, co ma o nim sądzić, ale ostatecznie podała mu swoją prawą dłoń i uścisnęła ją delikatnie. Młody Grayson nie przejął się jej zachowaniem, przypomniawszy sobie, co mu o niej opowiedział Bruce Wayne. Mówił coś o tym, że dziewczyna przeżyła poważną traumę w dzieciństwie i potem wychowywała się w jakimś klasztorze, nim trafiła do swoich obecnych opiekunów. Ash uznał zatem, że nie powinien zwracać uwagi na jej zachowanie i to, jak bardzo mu się ono wydaje dziwne. Co prawda, był go dość ciekawy, ale uznał, iż nie warto o to wszystko pytać. Zresztą sam Bruce mu to odradzał, więc postanowił go posłuchać i nie zadawać Dawn zbyt wiele pytań, aby jej nie zrażać do siebie. Zwłaszcza, jeżeli mają oni mieszkać pod jednym dachem. W takiej sytuacji najlepiej posiadać z dziewczyną jak najlepsze relacje. Podobnie jak z jej rodziną, która może przestać go lubić, jeżeli zrazi ich podopieczną do siebie. A tego Ash raczej by nie chciał, tym bardziej, że wyraźnie zaczął lubić tych sympatycznych ludzi.
- Naprawdę bardzo mi miło was wszystkich poznać - powiedział Ash i lekko wskazał dłonią na swojego Pikachu - A tu jest mój wierny druh, Pikachu.
Clemont i Dawn uśmiechnęli się wesoło do Pokemona, a Steven delikatnie go pogłaskał między uszami. Delia z kolei westchnęła wzruszona na widok słodkiego stworka i powiedziała:
- Jaki on uroczy. Spokojnie, chłopcze. Nie musisz się przejmować, dla niego też miejsca się u nas znajdzie. Zresztą on chyba nie je za dużo.
- On zdecydowanie nie. To już prędzej ja - zachichotał dowcipnie Ash, który z każdą chwilą czuł, że zaczyna coraz bardziej lubić tych ludzi.
- Spokojnie, u nas starczy jedzenia dla wszystkich - powiedziała Delia, z taką lekką ironią obserwując młodego Graysona - Ale swoją drogą, to ty nie wyglądasz mi na łasucha.
- Mam dobrą przemianę materii - odparł wesołym tonem Ash - No, a tak na poważnie, to prowadzę dość aktywny tryb życia.
- Tak, wiemy o tym... Robinie - powiedziała Dawn.
Po raz pierwszy odezwała się osobiście. Ash musiał przyznać, że ma bardzo miły głos, choć trochę też taki smutny. Ale to widocznie było powiązane z tym, o czym opowiadał mu Bruce Wayne. O tajemniczym pochodzeniu, które wywołało u niej traumę i sprawiło, że stała się taka zamknięta w sobie. Chłopak poczuł, że co jak co, ale choć wraz z Batmanem rozwiązał niejedną sprawę i złapał dość liczną liczbę przestępców, to jednak największą tajemnicą, którą on może rozwikłać, to będzie właśnie sprawa Dawn.
***
Dom państwa Meyer był naprawdę dużym domem na przedmieściach. Wiele w nim było pokojów, a więc miejsca dla chwilowego gościa zdecydowanie nie brakowało. Dodatkowo widać było po nim, że właściciel, czyli pan Steven Meyer jest osobą bogatą, a jednocześnie taką, która nie specjalnie lubi się tym afiszować. Jego gniazdo rodzinne, jak je dowcipnie nazywał, było zatem bogate, ale mimo to nie zawierało w sobie żadnych elementów dźgających w oczy przepychem, co się Ashowi naprawdę spodobało. Nie lubił on ludzi zanadto popisujących się tym, na co ich stać. Co prawda Bruce Wayne tak właśnie żył, ale mimo wszystko u niego nie było to w żaden sposób związane ze snobizmem, tylko z chęcią ukrycia przed światem swojej drugiej tożsamości, znanej powszechnie jako Batman. Dlatego też Ash, który bardzo dobrze poznał swego opiekuna, wiedział doskonale, jaki on jest i że owe popisanie się milionami jest jedynie maską nakładaną przez Bruce’a, aby ukryć przed światem tożsamość jego alter ego. Dlatego właśnie przepych w jego domu nie przeszkadzał i nie drażnił chłopaka, ale w innych potrafił go irytować. I właśnie dlatego był bardzo zadowolony, odkrywszy, że państwo Meyer, choć dość bogaci, to jednak nie są snobami.
W domu nowych znajomych młodego Graysona, oprócz domowników, były tylko ich Pokemony. To one zwykle sprzątały wszystko dookoła oraz pomagały swoim trenerom w wykonywaniu różnych obowiązków. Służby tu nie było, gdyż państwo Meyer nie byli snobami, a ponadto mieli jeszcze poważny powód do tego, aby nie zatrudniać u siebie nikogo.
- Widzisz, chłopcze, jesteśmy jednymi z niewielu ludzi, którzy wiedzą, kim jest Bruce Wayne - powiedział pan Meyer do Asha podczas obiadu - Ja oraz twój opiekun byliśmy kiedyś na studiach. Zainwestował on następnie w niektóre moje wynalazki. Być może widziałeś je w akcji.
Ash uśmiechnął się delikatnie. Domyślał się, o jakich wynalazkach mówi jego gospodarz i zaczął powoli wszystko rozumieć.
- Podejrzewam, że wiem, o jakie chodzi. To bardzo ciekawe. A więc pan wie doskonale, kim jest mój opiekun. I z tego, co mówiła Dawn wynika, że pan i pana rodzina wiecie również, kim jestem ja.
- Oczywiście, że wiemy - odpowiedziała Delia tonem, który wskazywał na to, że jej zdaniem jest to rzecz oczywista - A myślisz, że wasze kostiumy to kto niby szyje?
Ash spojrzał zdumiony na kobietę.
- To pani to robi?
- Dokładnie tak - potwierdziła pani Meyer, kiwając dumnie głową.
Młody Grayson nie ukrywał swojego zachwytu oraz podziwu z odkrycia tego, czego właśnie się dowiedział. Dotąd sądził, że takimi sprawami jak stroje Batmana czy jego wynalazki zajmował się jedynie Alfred. Teraz odkrył, że robili to państwo Meyer. On tworzył wynalazki, ona kostiumy. Interesujące.
- A więc to wam zawdzięczamy to, że mamy zawsze takie dobre kostiumy i tak dobre wynalazki i pojazdy podczas naszych akcji - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, również zainteresowany tym, co właśnie usłyszał.
- No, nie chwaląc się, właśnie nam - potwierdził zadowolonym z siebie tonem Steven Meyer - Naprawdę miło mi, że mamy swój udział w tym, iż tego zła jest nieco mniej na tym świecie.
- I to dlatego właśnie Bruce przysłał mnie do was - powiedział Ash - Chciał, abym przebywał w towarzystwie osób zaufanych i na których można polegać.
- Dokładnie tak - potwierdziła Delia - Dla nas to bardzo wielki zaszczyt, że pan Bruce zechciał nam zaufać aż do tego stopnia.
Ash uśmiechnął się radośnie i zabrał się do jedzenia, po czym spojrzał nagle na Clemonta i zapytał go:
- A czy ty też pomagasz w tworzeniu superbohaterskich gadżetów?
- Owszem, kilka ich zbudowałem, ale jeszcze nie jestem mistrzem jak mój ojciec - odpowiedział mu Clemont.
Ash skinął głową na znak szacunku wobec swego rozmówcy, mówiąc:
- To w takim razie doskonale. Mam tylko wielką nadzieję, że nie zamierzasz zaniedbać swojego talentu.
- W żadnym razie. Talentów nigdy nie należy zaniedbywać.
- I tak trzymaj, kolego. Tak trzymaj.
- I właśnie dlatego nie mamy u siebie służby - powiedział Meyer - Boimy się, że ktoś z nich mógłby się odkryć i wygadać nasze tajemnice. A co gorsza, mógłby też wygadać tajemnice pana Wayne’a. A na to nie możemy pozwolić. Dlatego nie ufamy za wielu osobom z zewnątrz. Jedynie nasze Pokemony i maszyny, które robi dla nas Clemont nam służą i pomagają nam wszystko ogarnąć. Ale nikt z zewnątrz.
- Nie powiem, brzmi to bardzo sensownie - powiedział Ash, wyraźnie tym, co właśnie usłyszał zaintrygowany.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał delikatnie Pikachu na znak, że się z nim zgadza.
- Ty też nie możesz nic powiedzieć - rzekła po chwili Dawn.
Ash popatrzył na nią nieco groźnym wzrokiem, będąc urażonym jej uwagą i powiedział spokojnym, aczkolwiek nieprzyjemnym tonem:
- Posłuchaj, jestem Robinem, pomocnikiem Batmana. Jak dotąd, nawet jedną sylabą nie wygadałem się nikomu z tego, kim jestem osobom postronnym. Dlatego chyba oczywiste powinno być dla was to, że skoro nie wydałem sekretów mojego przybranego ojca, to waszych sekretów też nie wydam. Zresztą, one przecież się bezpośrednio z nimi wiążą i tym bardziej będę siedział cicho.
Dawn spojrzała w twarz Asha niezwykle uważnie, jakby chciała sprawdzić w ten sposób sprawdzić, czy on mówi prawdę, a kiedy się co do tego upewniła, lekko opuściła głowę w dół i powiedziała ponurym tonem:
- Przepraszam. Nie chciałam. Po prostu, ostrożności nigdy za wiele.
Z jej głosu biła szczera skrucha. Ash wyczuł w ten sposób, że dziewczyna nie chciała go obrazić i dlatego nie zamierzał się na nią z tego powodu złościć. Lekko więc machnął ręką w sposób podkreślający, że nie ma to wszystko znaczenia. On sam nie był osobą kłótliwą i uważał, że wszczynanie kłótni z powodu kilku słów i to wypowiedzianych w złości i niepewności mija się z celem.
Obiad trwał dalej, ale już prawie w ogóle nikt ze sobą nie rozmawiał. Dawn była wyraźnie przygnębiona tym, co powiedziała i żałowała tych słów, a z kolei jej przybranym rodzicom i przybranemu bratu było wstyd za to, jak się zachowała i nie wiedzieli, w jaki sposób mogą za to przeprosić Asha. On jednak nie miał ani grama żalu do nich czy Dawn, ponieważ nie należał do osób, które mogłyby długo żywić do innych osób długo urazę. Mimo wszystko, jakoś stracił on ochotę na to, aby z kimkolwiek rozmawiać, a oni nie wiedzieli, co mieliby powiedzieć. Dlatego też ostatecznie wszyscy milczeli i dopiero po posiłku pani Meyer zapytała Asha, czy posiłek mu smakował, a kiedy ten odpowiedział, że jak najbardziej, bardzo się ucieszyła i powiedziała Clemontowi, aby pokazał gościowi jego nowy pokój.
Już po chwili, Ash i jego nowy znajomy stali w pomieszczeniu, które było przeznaczone w tym domu dla naszego bohatera. Był to pokój dosyć duży, miał w sobie wszystko, co powinien zawierać, aby przyszły student dobrze się w nim czuł. Stało tam zatem duże łóżko, wielka szafa z ubraniami, półka z książkami i kilkoma ciekawymi ozdobami, a na ścianach wisiało kilka przyjemnych dla oczu plakatów. Można było w nim zatem spokojnie mieszkać. Ash był tego właśnie zdania, zaś Pikachu wesoło podbiegł do łóżka i wskoczył na nie, radośnie przy tym piszcząc.
- Wygląda na to, że jemu się tu podoba - powiedział rozbawiony Ash.
- Liczę na to, że i tobie się tutaj spodoba - odpowiedział mu Clemont.
Ash rzucił krótkie, acz dokładne spojrzenie na cały pokój i rzekł po chwili:
- Podoba mi się tu i jestem pewien, że będzie mi tu wygodnie.
- Cieszę się - odparł na to Clemont i dodał lekko zmieszany - A przy okazji, to bardzo cię przepraszam za zachowanie Dawn. Ona nie jest taka zła. Po prostu jest dość nieufna wobec obcych i trzeba trochę czasu, aby komuś w pełni zaufała. My też musieliśmy uzbroić się w cierpliwość, kiedy u nas zamieszkała. Naprawdę to dobra osoba i bardzo jest nam bliska. Ma swoje humory, ale nie jest zła.
- Nawet tak nie pomyślałem - odpowiedział życzliwym tonem Ash - Wiem, że Dawn miała podobno bardzo trudną przeszłość i rozumiem, że to wszystko musi odbijać się na jej obecnym zachowaniu.
Clemont pokiwał delikatnie głową na znak zgody i powiedział:
- Tak, niestety. To prawda. Dawn miała smutną przeszłość i nie najlepiej sobie z nią radzi. Dlatego właśnie mówiłem o tym, że trzeba uzbroić się w cierpliwość, kiedy chce się z nią zaprzyjaźnić.
- Rozumiem to i nie zamierzam jej naciskać na to, aby mi od razu zaufała. A tak przy okazji, to jaka to smutna przeszłość, która ją spotkała?
Clemont rozłożył bezradnie ręce.
- Tego, niestety, nie wiem. Dawn nigdy o tym nie mówiła. Rodzice chyba też nie wiedzą. Nigdy mi o tym nie mówili, a zresztą odniosłem wrażenie, że i przed nimi Dawn zachowała tajemnicę. Wiem tylko tyle, że jest ona sierotą, jej rodzice nie żyją, a ona sama przez długi czas przebywała w jakimś klasztorze, gdzie mnisi ją wychowywali i uczyli trochę magii, a także jak nad nią panować, a rok temu ich mistrz czy jak on się tam nazywa zmarł i Dawn trafiła pod naszą opiekę. Nic nam o swojej przeszłości nie powiedziała, a mnisi, którzy chyba jako jedyni znają prawdę o niej, złożyli śluby milczenia. Nic nie powiedzą, choćby nie wiem, jak bardzo nam na tym zależało. A muszę ci powiedzieć, tak między nami, że naprawdę mi na tym zależy. Nie, żebym był jakiś wścibski czy coś, ale lubię wiedzieć, kto ze mną mieszka pod jednym dachem.
- Rozumiem cię doskonale. Też wolałbym to wiedzieć - powiedział Ash.
Obaj chłopcy uśmiechnęli się do siebie życzliwie, po czym podali sobie ręce i w ten sposób zawarta została pomiędzy nimi przyjaźń. Nie musieli tego mówić, ale obaj to czuli, jak to zwykle bywa między prawdziwymi przyjaciółmi, którzy już od pierwszej chwili, w której się spotkają, czują w sercach, że właśnie spotkali kogoś, na kim będą mogli polegać i z którym relacje będą chcieli utrzymywać i rozwijać je. Tak właśnie było z nimi. Ashowi, który nigdy nie miał brata, chociaż nieraz się zastanawiał nad tym, jakby to było, gdyby go miał, sprawiło ogromną przyjemność poznanie Clemonta i już po jednej rozmowie z nim poczuł, że może powstać z tego naprawdę wielka przyjaźń. Zwłaszcza, jeżeli przeżyją wspólnie jakąś przygodę. A chociaż przybył tutaj po to, aby studiować, a nie po to, aby przeżywać przygody, to jednak czuł, iż bez nich się nie obejdzie, a w takiej sytuacji dobrze będzie mieć u swego boku kogoś dobrego i uczciwego, nie mówiąc już o tym, że zdolnego, który byłby wiernym druhem i pomagał mu osiągnąć jego cel. A czuł, iż kimś takim jest właśnie Clemont.
Ze swojej strony, młody Meyer miał wobec Asha podobne odczucia i dlatego, mimo pewnych obaw, jak też będą wyglądać jego relacje z podopiecznym samego Mrocznego Rycerza, poczuł, że raczej nie będą one takie złe, a wręcz przeciwnie. Dlatego zadowolony uścisnął dłoń Asha i poszedł do siebie, życząc mu, aby dobrze się tutaj czuł.
- No, Pikachu... - powiedział Ash do swojego Pokemona, kiedy zostali sami - Wygląda na to, że wbrew moim obawom, dobrze nam się tu będzie żyło.
- Pika-pika! - odpowiedział mu wesołym piskiem Pikachu.
***
Ponieważ jeszcze nie zaczął się rok akademicki, Ash miał jeszcze dużo czasu dla siebie i postanowił go wykorzystać, aby lepiej poznać miasto, w którym miał spędzić najbliższe kilka lat. Czuł, że może mimo wszystko je polubić. Jump City w końcu niewiele się różniło od Gotham City. Może nie było w nim tak wiele zbrodni i innych przestępstw jak w jego dotychczasowym miejscu pobytu, ale wszystko na to wskazywało, że super bohater miałby też tutaj wiele do dokonania, gdyby rzecz jasna taka się tutaj pojawił. Jednak jak dotąd, nie było tutaj takiego, a i samo Jump City nie sprawiało wrażenia, aby za kimś takim tęskniło. Ponadto, najważniejszym w tej sprawie aspektem było to, że Ash nie miał tutaj bawić się w superbohatera, a jedynie studiować i zdobywać niezbędną dla siebie wiedzę. Młody Grayson dobrze o tym wiedział i powoli nastawiał się do realizacji tego projektu, chociaż nie mógł ukryć przed sobą tego, że bardzo by chciał znowu powalczyć ze złem i dokonać znów jakiś bohaterskich czynów. Nie dla własnej chwały, ale po prostu dlatego, że jakoś dziwnie się czuł, nie mogąc ratować miasta.
- Wiesz, chyba naprawdę nieźle mi odbiło - powiedział do Pikachu, kiedy raz obaj spacerowali sobie ulicami miasta - W Jump City jest jak dotąd spokojnie i nie ma tu żadnych poważniejszych niebezpieczeństw, a ja jestem tym zawiedziony. Jak można pragnąć ponownym walk z różnymi przestępcami i łotrami wyjętymi spod prawa, zamiast o odpoczynku i wiecznym spokoju? Widocznie za długo byłem już Robinem, aby teraz tak po prostu przejść do spokojnego życia.
- Pika-pika! - zapiszczał ponuro Pikachu, najwyraźniej się z nim zgadzając.
Po jego minie, Ash wywnioskował, że on też musi przeżywać mocno to, że już nie jest potrzebny jako pomocnik superbohatera. Najwidoczniej jemu też, po tak wielu niesamowitych i groźnych przygodach, nie łatwo było dostosować się do spokojnego życia.
- Widzę, że i ty nie jesteś pozytywnie nastawiony do bohaterskiej emerytury - rzekł po chwili Ash.
Pikachu zapiszczał delikatnie i pokiwał łepkiem potakująco. Jego trener lekko się do niego uśmiechnął i powiedział:
- No widzisz, to jest już nas dwóch. Obawiam się jednak, że raczej niewiele w tej sprawie możemy zrobić. Przyjechaliśmy tutaj na studia, a nie po to, aby bawić się w bohaterów. I raczej nie powinniśmy zmieniać tych planów. Pan Wayne nie byłby z tego powodu zachwycony.
- Pika-pika! - pisnął smętnie Pikachu, opuszczając ponuro swój łepek.
Chłopiec i jego Pokemon spacerowali sobie dalej ulicami miasta, kiedy nagle zauważyli coś, co wzbudziło ich niepokój. Z pobliskiego supermarketu, który stał naprzeciwko nich, dobiegały jakieś dzikie krzyki i wrzaski oraz ogromny hałas, tak jakby ktoś tam solidnie rozrabiał. Ash zaniepokojony spojrzał na market, a potem na swojego wiernego Pikachu, pomyślał przez chwilę, po czym powiedział:
- Wiesz, mówiłem o tym, że tu jest spokojnie i bezpiecznie? Coś mi mówi, że wypowiedziałem to w złą godzinę.
Pikachu zapiszczał bojowo, po czym zadowolony z tej sytuacji ruszył biegiem w kierunku marketu. W połowie drogi odwrócił się jednak do swojego trenera i zaczął piszczeć w jego stronę, machając łapką na znak, aby do niego dołączył. Ash przez chwilę zastanawiał się, co powinien zrobić, ale ostatecznie podjął decyzję. Wiedział, że nie po to walczył tyle czasu jako Robin, aby teraz pozostać biernym. Musiał zacząć działać, tylko nie chciał robić tego bezmyślnie. Zawsze działał w stroju superbohatera i wolał, aby teraz nikt nie zobaczył jego twarzy. Wiedział aż za dobrze, że jeżeli jako on sam zechce pomóc, to potem może ściągnąć na siebie i na swoich przyjaciół niemałe kłopoty. Nie bez powodu przecież Batman zawsze nosił maskę na twarzy, kiedy działał. Walka ze złem wymaga ukrywania swojej prawdziwej tożsamości i Robin nie zamierzał tego zmieniać, wiedząc aż za dobrze to, jak może to się źle dla niego skończyć. Ale nie miał przy sobie swojego stroju superbohatera. Zawahał się więc przez chwilę, co powinien zrobić. Chciał pomóc, a czuł, że w tym markecie nie dzieje się dobrze i będzie tam potrzebny bohater, ale też jakoś nie chciał biec tam bez żadnej maski.
Rozejrzał się dookoła i nagle zauważył przed sobą kosz na śmieci, a nim, na stercie śmierci leżała spora czarna chusta. Ash wziął ją do ręki i uśmiechnął się. Z zadowoleniem wyjął z torby, którą miał przerzuconą przez ramię nożyczki, wyciął w chuście otwory na oczy i zawiązał ją sobie na głowie. Potem szybko spojrzał na swoje odbicie w kałuży i zobaczył, że prowizoryczna maska zasłania mu górną część głowy. Wiedział, iż to nie jest jakaś genialna zasłona, ale wystarczy na ten jeden numer.
- Następnym razem muszę nosić swój strój przy sobie, na wszelki wypadek - powiedział sam do siebie Ash.
Zaraz potem, zadowolony pobiegł w kierunku supermarketu, przed którym już czekał na niego Pikachu. Obaj wbiegli do środka, a ledwie to zrobili, musieli szybko upaść na podłogę, ponieważ usłyszeli głośny krzyk „Padnij!”, a w takiej sytuacji zwykle się wykonuje to polecenie, a nie analizuje je. Szybko okazało się, że bardzo dobrze zrobili, ponieważ w ich stronę leciał wielki regał z puszkami, a ponieważ w porę się uchylili, ten przeleciał z świstem nad ich głowami i wyleciał na zewnątrz.
- No proszę, ktoś tutaj naprawdę nieźle rozrabia - powiedział Ash do Pikachu.
Pokemon zapiszczał delikatnie, chcąc oznajmić swojemu trenerowi, że się z nim zgadza, po czym obaj szybko wstali i ruszyli biegiem w kierunku, z którego regał wyleciał. Kiedy już tam dotarli, przedzierając się między szeregiem innych regałów i półek, dostrzegli przed sobą wielkiego Pokemona małpę, podobnego do goryla, ale całego zielonego. Zanim Ash zdążył się nad tym zastanowić, stwór ów zauważył go i ryknął groźnie w jego stronę, jakby chciał go przestraszyć. Jednak dzielny pomocnik Batmana nie po to walczył w Gotham City na mrocznych jego ulicach z różnymi łajdakami, aby teraz się przestraszyć. Zachował spokój i odwagę w sercu, po czym powiedział:
- Bardzo przepraszam, że przerywam tę bibkę, ale wiesz, obawiam się, że tu już nie ma za dużo do zniszczenia i tracisz tu tylko czas. Poza tym, ludzie by tutaj chcieli zrobić zakupy, a ty im przeszkadzasz.
Pokemon zaryczał na niego groźnie i zawołał gromkim głosem:
- A co mnie ludzie obchodzą?! Jak coś, to mogą robić zakupy gdzie indziej! Mało tu jest marketów, co?!
Ash uśmiechnął się delikatnie. Ten stwór mówił ludzkim głosem. A więc nie mógł być Pokemonem. Do tego ta jego nienaturalnie zielona barwa też mówiła mu wiele. Musiał to być jakiś człowiek, który zmienił swój wygląd lub został wbrew swojej woli zamieniony w Pokemona. Ta druga myśl wydawała mu się sensowna, to by tłumaczyło wściekłość i furię tego tajemniczego osobnika, jak i również jego dziwaczne zachowanie.
- Słuchaj, ja rozumiem, że możesz mieć teraz gorszy dzień, a może nawet nie tylko teraz - rzekł po chwili Ash - Ale nie wiem, czy to jest aby na pewno dobre podejście do sprawy. Pomyśl tylko, ilu ludzi cierpi z powodu twojego zachowania. Naprawdę, uspokój się i nie szalej. Nie warto.
Pikachu, słuchający uważnie tego, co mówi jego trener, zapiszczał delikatnie, aby dołączyć do jego prośby swoje własne. Czuł jednak podświadomie, że raczej nie bardzo takie słowa uspokoją tego dzikusa i uszykował się do ataku. Miał rację, bo tajemniczy stwór ryknął ponownie na Asha i rzucił się na niego. Zaatakował go swoimi wielkimi, umięśnionymi łapami, ale młodzieniec szybko i zwinnie skoczył na bok, unikając ciosu. Stwór zaatakował go ponownie, ale też nie trafił swojego przeciwnika, który był może i mniejszy od niego, ale za to zwinniejszy i szybszy. Czas spędzony u Batmana i szkolenie, jakie przeszedł pod jego okiem nie poszło na marne. Chłopak zwinnie i sprawnie skakał wokół zielonego stwora, nie trafiony ani razu przez niego. Pikachu dzielnie dotrzymywał mu kroku i planował uderzyć w przeciwnika piorunem, ale nie miał okazji tego zrobić, bo ten niemal cały czas atakował ich wielkimi pięściami i Pokemon nie miał czasu odpowiednio uzbierać w sobie elektryczność i uderzyć nim w dzikusa. Wiedział jednak, że uniki to nie jest jedyny sposób walki i nie jest on na tyle skuteczny, aby prowadzić tę walkę przez cały czas. Postanowił dać swemu trenerowi czas na odpowiednią akcję, więc zwinnie skoczył na jeden z jeszcze nie zniszczonych regałów i z niego skoczył na wielką łapę przeciwnika. Ten zauważył, co się święci i próbował go z siebie jakoś zrzucić, ale nie był w stanie tego zrobić, ponieważ ten zwinnie skakał już po jego ramionach i karku, nic sobie nie robiąc z jego działań.
Ash zadowolony z poczynań swojego Pokemona, widząc nadarzającą się dla niego okazję, aby powalić przeciwnika na ziemię, wyjął z kieszeni spodni pewien mały i podłużny przedmiot, nacisnął na nim przycisk i przedmiot powiększył się do wielkości zwykłego bumerangu, a następnie wyjął z jego wnętrza sporą linkę. Następnie zakręcił w powietrzu swoją bronią, rzucił nią w kierunku stwora. Ta się prędko zaczęła kręcić wokół niego, owijając go stalową linką. Stwór zapomniał w tamtej chwili o Pikachu i próbował rozerwać linkę, ale nie udało mu się to, gdyż była ona zbyt mocna. Zadowolony Pikachu wyczuł swój moment i uderzył wielką dawką elektryczności tajemniczą istotę. Stwór ryknął i upadł na podłogę, a Ash z zachwytem zawołał wesoło do Pikachu:
- Brawo, stary! Mamy go!
Pikachu zapiszczał radośnie w jego kierunku, ciesząc się z udanej walki.
Niestety, ich radość była przedwczesna. Stwór nagle jęknął, zaczął lekko się szarpać, po czym zupełnie niespodziewanie, zmienił swoją postać na Rhyhorna, też zielonego. Asha to zaskoczyło. Nie przewidział tego rodzaju sytuacji. A więc ten ktoś, kimkolwiek on jest, wcale nie został zaklęty w Pokemona, ale sam umie się w Pokemony zmieniać. To niebywałe.
Nie miał jednak czasu dobrze się nad tym zastanowić, ponieważ Rhyhorn z dzikim rykiem wstał z podłogi, szarpnął się mocno i rozerwał stalowe linki, a zaraz potem ruszył dziko na Asha. Ten zwinnie uskoczył nad jego grzbietem, po czym upadł na podłogę obok Pikachu, który zrzucony z ramion potwora leżał w niemal tym samym miejscu. Rhyhorn tymczasem pognał do ściany, ale nie uderzył w nią, tylko wyhamował i zawrócił w jego kierunku.
- Coś mi mówi, że to większy twardziel niż myślałem - jęknął Ash.
- Pika-pika! - pisnął przerażony Pikachu.
Rhyhorn tymczasem pędził prosto na przeciwników. Ash wiedział, że nie ma co czekać, trzeba szybko wymyślić jakiś nowy plan działania. Z sercem, które mu już podchodziło ze strachu do gardła, chwycił prędko za leżący niedaleko niego swój bumerang, a następnie znowu wykonał kolejny skok w górę, kiedy stwór już prawie nadział go na róg. Tym razem jednak chłopak wylądował nie na podłodze, ale na grzbiecie zielonego Pokemona. Pikachu, który uskoczył na bok, pisnął dziko z przerażenia, obawiając się, że na jego trenera nadeszła ostatnia chwila. Mylił się, bo Ash panował doskonale nad sytuacją. Wskoczył na grzbiet przeciwnika celowo i zanim ktokolwiek zdążył się zorientować w tym wszystkim, zielony napastnik wypadł wściekły poza supermarket, próbując usilnie zrzucić z siebie Asha. Ale na nic mu się to zdało, ponieważ dawny pomocnik Batmana trzymał się go mocno i nie zamierzał pozwolić się zrzucić. Pikachu natomiast z niepokojem obserwował to wszystko i już po chwili pognał za swoim trenerem, aby go wesprzeć w tej walce.
Pokemon długo pędził za zielonym Rhyhornem i siedzącym na jego grzbiecie Ashem. Młodzieniec dzielnie się trzymał, a i jego przeciwnik wcale nie wyglądał na zmęczonego. Gnali przez ulice miasta, mijając po drodze wielu zdumionych tym widokiem ludzi, przy okazji też kilka razy taranując koszem na śmieci, znaki drogowe oraz kilka samochodów. Pikachu pędził dalej za nimi, czując przy tym, jak serduszko w jego małej piersi bije coraz mocniej i mocniej. Cała sprawa nie wyglądała najlepiej, ale coś czuł, że jego pan nie podda się tak łatwo. A w takiej sytuacji on dobrze zrobi, będąc w pobliżu, gdyż czuł, że może pomóc w tej walce.
Póki co, nie mógł wiele zrobić. Zielony Rhyhorn szarpał się i wił, próbując na wszelkie możliwe sposoby zrzucić z siebie Asha. Wypadł nawet za teren miasta, ale nawet tam, pomimo naprawdę ostrej przejażdżki, jaką zafundował chłopakowi, nie tylko go nie zmęczył, ale jeszcze ponadto sam zaczął opadać z sił. Nie miał oczywiście pojęcia, iż dzielny pomocnik Batmana ledwie się chwilami go trzyma i choć próbuje udawać twardego, w rzeczywiście jego siły zostały już mocno, ale to mocno nadwyrężone. Gdyby stwór to wiedział, niewykluczone, że kontynuowałby walkę, ale nie mógł przecież o tym wiedzieć. Poza tym, chwilami już sam słaniał się na nogach. Większość energii zużył na próby zrzucenia Asha z grzbietu, jednak to nie przynosiło żadnego rezultatu, a przynajmniej nie użytecznego, bo jedynym efektem tego wszystkiego stało się to, iż opadł z sił już całkowicie i w końcu stanął w miejscu i padł na ziemię. Na to tylko czekał Ash. Zwinnie zeskoczył z grzbietu stwora i dał znać Pikachu. Ten poraził go zaś prądem, fundując mu niemały szok. Rhyhorn zaryczał groźnie, po czym niespodziewanie zaczął się kurczyć w oczach. Jego wielkie łapy zamieniły się w ręce i nogi, a jego ciało zmalało i to tak mocno, że nim się Ash obejrzał, a przed sobą nie miał już wielkiego i groźnego Pokemona, a zwykłego chłopaka w wieku niewiele młodszym od swojego. Chłopak miał dość gęstą czuprynę, oczy o zielonej barwie, niewielki nos oraz spodenki i koszulkę na sobie. Jego skóra zaś była barwy szmaragdu. Tak, miała nienaturalnie zielony kolor i wydawała się być niezwykła pod każdym względem.
- No proszę, a więc tak wygląda nasz ptaszek - powiedział z ironią w głosie Ash, obserwując chłopaka - Muszę przyznać, że naprawdę nieźle narozrabiałeś.
Zielonoskóry dyszał wściekle i zawzięcie, próbując w miarę możliwości jakoś złapać oddech, a potem, kiedy już zdołał to zrobić, spojrzał gniewnie na Asha. Jego oczy ciskały wręcz błyskawice w jego kierunku. Gdyby mogły być wypuszczone naprawdę, a nie tylko metaforycznie, młody Grayson spaliłby się od nich na popiół i nie stałby teraz przed nim z zadowoloną miną.
- Narozrabiałem i owszem - mruknął chłopak o zielonej skórze - A co ci niby do tego, co? To był twój sklep czy co?
- Nie, ale widzisz... Mam już taki zwyczaj - rzucił złośliwym tonem Ash - Jak widzę, że ktoś porządnie rozrabia w miejscu, w którym przebywam, to muszę od razu skoczyć na pomoc i tego rozrabiakę powstrzymać. Tak już po prostu mam.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał potwierdzająco Pikachu.
Max westchnął ponuro i opuścił głowę w dół, mówiąc:
- A co cię w ogóle to obchodzi, że w mieście ktoś rozrabia, co?
- Niby nic, ale jakoś nie umiem przechodzić obok czegoś takiego obojętnie.
Max dyszał dalej, próbując na nowo odzyskać oddech, co w końcu, po jakieś minucie mu się udało, po czym zapytał:
- I co? Pewnie jesteś z siebie teraz bardzo zadowolony, prawda?
Ash uśmiechnął się dowcipnie i odrzekł:
- Owszem, mniej zniszczeń w mieście, większa radość dla mnie. I przy okazji, także dla wszystkich mieszkańców Jump City.
- Możesz się więc cieszyć, panie zamaskowany bohaterze. Masz powody do tego, aby być z siebie dumnym.
- Ty za to ich nie masz, mój dosyć niezwykły kolego. No, a tak przy okazji, to skoro już zebrało się nam na szczerą rozmowę, może mi opowiesz, co cię skłoniło do takiej rozróby? Nudziłeś się czy co?
Chłopak pokręcił przecząco głową i popatrzył groźnie na Asha, mówiąc:
- Nie, na nudy to ja znam inne sposoby.
- Jeśli podobne do tych dzisiejszych, to wolę ich chyba nie znać - odparł Ash.
Mówił żartobliwym tonem, ale bynajmniej nie rozbawił swojego rozmówcę, który dalej wyglądał na bardzo niezadowolonego.
- To może powiesz mi, co cię skłoniło do tego, aby się tak zachowywać?
Chłopak o zielonej skórze początkowo odwrócił głowę w drugą stronę, jakby chciał dać znać swojemu rozmówcy, iż nie ma ochoty o niczym mu opowiadać, ale po chwili namysłu jakby zmienił zdanie, gdyż powiedział:
- Chyba sam powinieneś wiedzieć najlepiej, co mnie skłoniło do tego. Chyba widzisz, jak ja wyglądam.
Ash popatrzył na niego niepewny, czy dobrze rozumie jego słowa.
- Nie kapuję. Chcesz powiedzieć, że z powodu swojego wyglądu tak mocno dzisiaj szalałeś?
Zielonoskóry chłopak popatrzył na Asha z rozpaczą w oczach, przez co nasz bohater zrozumiał, że powiedział coś nierozważnego. Nie wiedział jednak, o co tu może chodzić. Jednak jego nowy znajomy pospieszył mu z wyjaśnieniami.
- Nie rozumiesz niczego. Ten wygląd to moje przekleństwo. Nie będę dzięki niemu już nigdy normalny! Już nigdy nie będę w stanie normalnie żyć! Gdzie bym nie poszedł, wszędzie jestem uważany i traktowany jak jakieś dziwadło! Nie mam już na tym świecie swojego miejsca! Wszyscy patrzą na mnie i już zawsze patrzeć będą jak na wybryk natury. Nawet ty sam na mnie tak patrzysz. I nie próbuj nawet zaprzeczać. Wiem to.
Ash chciał już zaprotestować, że tak nie jest, ale zrozumiał, że nieznajomy ma rację. On sam naprawdę w pierwszej myśli, jaką poczuł na jego widok pomyślał, iż ma do czynienia z dziwadłem, jakimś niezwykłym stworem i zaprzeczanie temu, zwłaszcza po odbytej niedawno z nim walce, byłoby kłamstwem i to szytym tak grubymi nićmi, że chyba grubszych już nie dało się stworzyć. Westchnął więc tylko ponuro i powiedział:
- No dobrze, nie będę zaprzeczał. I tak byś to wyczuł, więc po co mam niby kłamać w tej sprawie? Ale nie rozumiem. Dlaczego masz taką skórę i czy wiążą się one jakoś z twoją mocą zmiany postaci?
Zielonoskóry skinął głową, po czym wstał z ziemi i powiedział:
- Owszem, moja skóra wiąże się bezpośrednio z moimi mocami. Ale nawet nie wyobrażasz sobie, jak wygląda historia tego wszystkiego, co widzisz teraz i nieco wcześniej widziałeś w markecie. A czy wiesz, komu to zawdzięczam? Moim rodzicom.
Ash popatrzył na niego zaintrygowany, a chłopak widząc, że posiada w jego osobie słuchacza, na czym mu przecież bardzo zależało, uśmiechnął się delikatnie i zaczął opowiadać:
- Moi rodzice mieszkali ze mną w Afryce. Tam się urodziłem i tam spędziłem najpiękniejsze lata mojego życia. Niestety, wszystko minęło, kiedy nagle złapałem jakąś miejscową groźną chorobę. Nie pamiętam już, jaka to była choroba, zresztą nie ma to teraz żadnego znaczenia. Wiem jedynie tyle, że moi rodzice chcieli mnie uratować. Chcieli dać mi siłę, abym mógł z jej pomocą pokonać chorobę i żyć. Ale to nie było wcale takie łatwe. Żadne leki mi nie pomagały, gasłem z każdą chwilą. Mój ojciec, znany biolog wpadł ostatecznie na pewien szalony pomysł. Podał mi lek niedawno przez siebie stworzony, choć jeszcze nie zdążył go przetestować. To okazało się skuteczne, ponieważ odzyskałem stopniowo zdrowie. Choroba mnie opuściła, ale stało się coś, czego nikt nie przewidział. Moja skóra zzieleniała. Nim się obejrzałem, zacząłem wyglądać właśnie tak, jak to widzisz. Rodzice byli tym załamani, ale ja jeszcze bardziej. Cieszyłem się, że wyzdrowiałem, ale byłem też mega wkurzony tym, co się ze mną stało. Wszyscy bliscy zaczęli na mnie patrzeć jak na jakieś dziwadło. Nawet rodzice nie umieli ukryć tego, że czują do mnie coś na kształt niechęci.
Ash nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Naprawdę rodzice nie umieli czuć do swojego syna inne uczucie niż tylko niechęć? Jakim cudem było to możliwe? Tak, wyglądał on dosyć dziwnie, ale czy to zaraz powód do tego, aby go odpychać? To przekraczało wszystkie jego najbardziej nawet śmiałe wyobrażenia.
Nieznajomy o zielonej skórze chyba wyczuł jego wątpliwości, gdyż lekko się uśmiechnął z ironią i powiedział:
- Tak, zapewne zaskakuje cię to, że rodzice mogą czuć do dziecka niechęć, co nie? Ale widzisz, tak właśnie było. Moi starzy takie coś do mnie właśnie poczuli. Dla nich stałem się dziwadłem. Próbowali mi pomóc, znaleźć jakiś sposób na to, abym znowu wyglądał normalnie. Niestety, nic to nie dało, jak sam widzisz. A to było poważnym ciosem dla moich rodziców. Zawsze byli ludźmi snobistycznymi. Cenili sobie przede wszystkim to, co powiedzą o nich sąsiedzi itp. ludzie wokół nich. A ci nie ukrywali tego, że ich zdaniem spotkało ich nieszczęście w postaci tak żałosnego syna. Moi rodzice zawsze liczyli się ze zdaniem tzw. ogółu. A ponieważ ogół mnie odrzucił, ostatecznie i oni to zrobili. Dlatego właśnie wściekłem się na nich i pewnego dnia, podczas pewnego przyjęcia, jakie urządzili w domu, ja na nim się nie zjawiłem. Nie mogłem się zjawić. Rodzice udawali, że wyjechałem za granicę. Ja jednak byłem w swoim pokoju i udawałem, iż mnie nie ma. Słuchałem wszystkiego, co o mnie mówią, coraz bardziej kipiąc ze złości. A kiedy setny już chyba raz mnie zaczęli wykpiwać, wściekłem się. Nie wytrzymałem i wtedy coś się ze mną stało. Odkryłem, że potrafię zmieniać kształty. Mogę zmieniać się w dowolnego Pokemona, jakiego tylko zechcę, tyle tylko, że ma on zieloną barwę, tak jak i ja. Poczułem, że mam wielką ochotę wykorzystać te moce. Wpadłem pod postacią jakiegoś stwora (nie pamiętam już, jakie to było) na salę balową, a potem z przyjemnością wszystko zniszczyłem. Kiedy się opanowałem i zrozumiałem, co zrobiłem, było już za późno. Zrozumiałem, że nic tu już po mnie. Uciekłem więc z domu i nigdy do niego nie wróciłem. Od tego czasu włóczę się już około rok po tym świecie, bez żadnego celu i sensu. A dzisiaj trafiłem tutaj. Chciałem sobie coś kupić w markecie, ale usłyszałem złośliwe uwagi pod moim adresem. Usłyszałem, że jestem dziwadłem. Obudziły to we mnie wszystkie negatywne myśli. Miałem tego dosyć. Chciałem, żeby przestali tak gadać i się zamknęli. Dlatego właśnie, ty mój zamaskowany bohaterze, zrobiłem tam kipisz. Ale ty się zjawiłeś i popsułeś mi taką piękną katastrofę. Może to w sumie nawet i lepiej?
Ash słuchał go uważnie, nie przerywając mu, aby móc w pełni zrozumieć, o czym właśnie słyszy. To wszystko go niesamowicie przerażało, ale bynajmniej nie to, co robił zielonoskóry chłopak. Przecież on po prostu cierpiał. Nie powinien się zdecydowanie tak zachowywać, to było żałosne i głupie, nikomu nie potrzebne i tylko narobiło mu problemów. Ale czy wobec niego równie żałośnie rodzina nie postąpiła? Czyż nie skrzywdzili go w taki sposób, że zatracił on poczucie tego, co jest słuszne, a co nie. Ash był zatem w stanie go zrozumieć. Nadal nie pochwalał wcale jego zachowania, ale potrafił je, a przynajmniej częściowo, zrozumieć. Z tego też powodu pomyślał przez chwilę, nie wiedząc, co mógłby powiedzieć i w jaki sposób pocieszyć swojego nowego znajomego, a potem rzekł:
- Słuchaj, naprawdę bardzo mi przykro z powodu tego, co cię spotkało. Twoi rodzice postąpili podle wobec ciebie. Nie zasłużyłeś na taki los.
Zielonoskóry chłopak nie wiedział, co ma odpowiedzieć na takie słowa. Nie był pewien, czy Ash jest wobec niego całkowicie szczery, czy też jedynie mówi to, co on chce usłyszeć. Mógł mu się przecież jedynie podlizywać i chcieć uzyskać w ten sposób jego zaufanie. Ostatecznie nie wyczuł w jego głosie fałszu i rzekł:
- Dzięki. Bardzo miło mi to słyszeć. Chociaż ktoś mi mówi coś miłego. Jak dotąd, słyszałem tylko wyzwiska pod swoim adresem.
Ash jednak jeszcze nie skończył. Odczekał, aż jego nowy znajomy dokończy swoją wypowiedź i dodał:
- Ale pomimo tego, że cię rozumiem i bardzo mi jest ciebie przykro, to bardzo mi jest też przykro z powodu tego, co dziś zrobiłeś. Zdemolowałeś niepotrzebnie supermarket, z którego korzystają mieszkańcy całego miasta. I dlaczego? Dlatego, że zostałeś nazwany dziwolągiem. W porządku, to nie było miłe. Ale przecież nie tylko w tym miejscu możesz zostać tak nazwany. I co? Będziesz demolować każde miejsce, w którym usłyszysz o sobie takie słowa?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, który również wzruszył się losem ich dotychczasowego przeciwnika, ale też nie pochwalał tego, co on zrobił.
Zielonoskóry nic nie mówił, więc Ash ciągnął dalej:
- Wiem, że miałeś pełne prawo się wkurzyć i nie będę cię z tego powodu ani oceniał, ani potępiał. Ale musiałem ci przeszkodzić. Uwierz mi, w ten sposób tylko sobie narobisz problemów. A szkoda by było. Naprawdę szkoda by było, żebyś miał tu mieć kłopoty. Po co ci one? Na co ci to wszystko?
- Pika-pika? - dodał swoim piskiem Pikachu.
Chłopak o zielonej skórze nic nie mówił, słuchając uważnie tego, co mówił mu Ash. Musiał przyznać w głębi duszy, że to wszystko prawda. Ostatecznie, po co mu niby była ta rozróba? Niby jaki to miało sens? Nie wnosiło to w jego życie nic konkretnego, poza problemami, które przecież nie były mu potrzebne. Poza tym, miał on już dosyć włóczenia się po całym świecie. Chciał gdzieś osiąść na stałe, a niby gdzie miał to zrobić, skoro wszędzie, gdzie by nie poszedł, zaraz robił sobie podobne problemy, co te dzisiejsze? Przez takie zachowanie sprawiał, że nie miał znowu szans na to, aby osiąść na stałe w jakimś konkretnym miejscu i był przez to zmuszony do opuszczenia miasta, dodatkowo tego, które nawet mu się spodobało. I po co mu to wszystko było?
Ash obserwował uważnie chłopaka i widząc malujący się na jego twarzy żal, podszedł do niego, położył mu rękę na ramieniu i dodał:
- Spokojnie, nie musi być wcale źle. Można jeszcze to wszystko naprawić, a w każdym razie tak uważam.
- Niby w jaki sposób można to naprawić, co? - zapytał z lekką kpiną w głosie zielonoskóry chłopak.
- Mieszkam obecnie u pewnego małżeństwa z dziećmi. Mam u nich pokój. To dobrzy i sympatyczni ludzie, ponadto bogaci. Mają oni tutaj znajomości. Znają też burmistrza i szefa policji. Poproszę, żeby pogadali z nimi i może dostaniesz tylko jakąś karę w zawiasach albo jedynie prace społeczne? Kto wie? Tak czy inaczej, ja jestem dobrej myśli i ty też powinieneś.
Chłopak popatrzył na Asha z nadzieją w oczach. Myśl o tym, że mógłby tutaj mimo wszystko pozostać i nie musieć już dłużej włóczyć się po całym świecie, to była bardzo pozytywna wiadomość. Bardzo tego chciał. Marzył już od dawna o tym, aby znaleźć swoje miejsce na ziemi i fajnie by było, gdyby znalazł je tutaj, w Jump City. Podobało mu się to miejsce, miasto było ładne i chociaż z ludźmi chyba było tutaj różnie, to można było tutaj jednak sobie spokojnie pożyć. Tylko niby jak miało do tego dojść?
Obawy zielonoskórego Ash doskonale wyczuł. Sam posiadał zresztą podobne. Bo co prawda, miał pewien plan w tym względzie, ale nie wiedział, czy on wypali. Nie chciał jednak tego mówić swojemu nowego znajomemu z obawy, aby ten nie zaczął znowu szaleć, kiedy straci wiarę w to, że zdoła gdzieś wreszcie zapuścić na stałe korzenie. Po tym, co zrobił w tym markecie, Ash przeczuwał, że ten byłby do tego zdolny. Dlatego robił on dalej dobrą minę do niezbyt dobrej gry i rzekł:
- Tak czy inaczej, nie wolno się nam poddawać. Musimy pójść do tych moich znajomych i poprosić ich o wstawiennictwo za tobą. Potem już powinno wszystko pójść łatwiej. A w każdym razie, na pewno łatwiej niż teraz.
- My? - zdziwił się lekko zielonoskóry chłopak - A dlaczego „my”? Przecież to jest mój problem, nie twój. Czemu mówisz o nas?
- Bo i ja, jakbyś nie zauważył, ja również się zaangażowałem w tę sprawę. W tej chwili, w której zacząłem z tobą walczyć, zaangażowałem się w pomoc tobie. A poza tym, może i rozumiem twoją chęć zapuszczenia gdzieś na stałe korzeni? Kto wie? Nie znam cię, ale bardzo chciałbym poznać.
- Pomimo tego, że o mało nie połamałem ci żeber?
- Czasami przyjaźń zostaje zawarta w nietypowy sposób. Mówią, że właśnie taka jest potem najtrwalsza.
Po tych słowach, Ash zdjął maskę z twarzy i wytarł sobie nią czoło z potu, mówiąc:
- A przy okazji, skoro już o zawieraniu przyjaźni mowa. Jeszcze chyba obaj nie zdążyliśmy się sobie przedstawić. Jestem Ash Grayson, a to mój Pikachu.
Pokemon przedstawił się życzliwie zielonoskóremu chłopakowi, który lekko się uśmiechnął i odpowiedział po chwili równie serdecznym tonem:
- Bardzo miło mi was poznać. A ja jestem Max Garfield. Sorki, że poznaliśmy się w takich okolicznościach, ale tak to już czasami bywa. Życie bywa naprawdę bardzo nieprzewidywalne, jak mawiała moja świętej pamięci babcia.
- I dobrze mawiała - odpowiedział Ash i zachichotał wesoło - Ale dobra, nie ma co gadać. Pewnie policja zaczęła już nas obu szukać. Lepiej nie czekajmy na to, aż nas tu znajdą.
- Słusznie, lepiej już teraz wiać za granicę - powiedział Max.
Widząc zdumienie spojrzenie Pikachu, który nie zrozumiał żartu, zachichotał wesoło i dodał prędko:
- Tylko żartowałem. Dobra, chodźmy do twoich znajomych. Mam nadzieję, że masz rację i naprawdę mogą mi pomóc.
Tak, ja też mam taką nadzieję, powiedział do siebie w duchu Ash. Ale głośno tego nie rzekł z obawy, co Max może pomyśleć, kiedy usłyszy takie słowa.
***
Niestety, jak to często w takich sytuacjach bywa, los nieco pokrzyżował im plany i sprawił, że musieli je odłożyć w czasie. Tak się bowiem złożyło, że kiedy przybyli pod dom państwa Meyerów, stali się świadkami przerażającego widoku. Otóż tuż przed domostwem stała karetka pogotowia, do której właśnie wnoszono na noszach jakiegoś człowieka z maską tlenową na twarzy. Był przykryty złotą folią i nie było widać zbyt dokładnie, jakich doznał obrażeń, ale łatwo było się obu chłopakom domyśleć, że raczej poważne. Pikachu zauważył, że z boku przygląda się pacjentowi wnoszonemu do ambulansu Chespin i zapiszczał smutny, gdyż w ten sposób domyślił się tożsamości tego biedaka. Pociągnął delikatnie za nogawkę od spodni swojego trenera, a gdy ten spojrzał na niego, pokazał mu łapkę stworka Clemonta. Ash westchnął przerażony, szybko patrząc to na Chespina, to na karetkę pogotowia i też wszystkiego się domyślił.
- Boże... Co tu się stało? - spytał przerażony.
Dopiero teraz zauważył, że przed domem stoi także wóz strażacki, zwijający właśnie swój sprzęt. Z domu zaś, z jednego okna jeszcze leciała niewielka stróżka dymu, która powoli jednak rozwiała się z wiatrem i zniknęła mu z oczu, tworząc jednak w głowie Asha wyraźny i dokładny obraz tego, co właśnie miało miejsce. Przerażony złapał się za serce i podparł o Maxa, który zaniepokojony spojrzał na niego z obawą, czy nie zamierza on aby tutaj zemdleć.
- Co ci jest, Ash? - zapytał niespokojny - I co tutaj w ogóle zaszło?
- Nie mam zielonego pojęcia - odpowiedział mu Ash.
Chwilę potem karetka pogotowia odjechała wraz ze swoim pacjentem, a już po chwili zrobił to także wóz strażacki. Wtedy właśnie Ash zauważył pogrążonych w rozpaczy państwa Meyerów oraz Dawn. Kiedy tylko go ujrzeli, natychmiast do niego podbiegli, a pani Meyer mocno przycisnęła Asha do serca, płacząc przy tym z rozpaczą i powtarzając:
- Och, Ash! Jak to dobrze, że ciebie tutaj nie było! To straszne! To po prostu jest straszne! Jak mogło do tego wszystkiego dojść?
- Pani Meyer... Ale co tu się stało? Co się dzieje? Co z Clemontem? Bo to jego stąd zabierali w karetce, prawda?
Ash miał nadzieję, że kobieta zaprzeczy i powie, że chodzi tutaj o zupełnie inną osobą, ale niestety, usłyszał jedynie potwierdzenie swoich obaw.
- Tak, to był on. Miał miejsce wypadek. Steven i Clemont pracowali razem w warsztacie nad jakimś wynalazkiem, coś poszło nie tak i wtedy doszło do wybuchu w ich pracowni. Clemont był wtedy sam w pomieszczeniu i wybuchł go poranił.
- Mocno go poranił?
- Ciężko, bardzo ciężko. Biedak na szczęście jeszcze żył, kiedy przyjechała po niego karetka. Lekarze jednak nie wiedzą, czy on z tego wyjdzie. Boże mój! I po co wam to wszystko było? Po co wam były te wynalazki?
Te słowa skierowała do swojego męża. Wypuściła ona wtedy Asha z ramion i spojrzała wściekle na Stevena, mówiąc:
- Przecież prosiłam, żebyście nie pracowali tyle czasu! Byliście oboje już tym wszystkim zmęczeni, wystarczyła chwila nieuwagi i co?! I proszę, macie efekty! Jeżeli nasz syn umrze od tego, nigdy ci tego nie wybaczę! Rozumiesz?!
Doskoczyła z pięściami do męża i zaczęła go nimi okładać bezsilnie po torsie, powtarzając z rozpaczą, że nigdy mu nie wybaczy. Steven stał w milczeniu i nie wiedział, co ma powiedzieć, obawiając się, iż jeszcze bardziej rozdrażni w ten sposób żonę. Spojrzał on bezsilnie na Asha i Maxa, po czym dodał:
- Nie wiem, jak mogło do tego dojść. Doszło do wybuchu, potem pożar, a w nim mój syn... Naprawdę nie rozumiem, jak mogło to się w ogóle stać. To jest po prostu straszne! Mój syn! Mój biedny syn!
Dawn milczała, nic nie mówiąc. Opuściła powoli głowę na dół, a twarz sobie zakryła kapturem od płaszcza, który miała na sobie. Przy jej nogach stał wierny Piplup, ćwierkając smutnym tonem.
- Biedny Clemont - powiedziała po chwili - To nie powinno się było nigdy wydarzyć. Nigdy nie powinno.
- No właśnie, nigdy nie powinno się było wydarzyć - jęknęła pani Meyer, gdy już powoli zaczęła się uspokajać.
Z oczu ciekły jej strumienie łez. Ashowi na ten widok serce się krajało. Nie miał pojęcia, w jaki sposób pomóc tym ludziom. A bardzo chciał im pomóc. Wszak oni okazali mu tak wiele dobroci i byli do niego zawsze tacy ciepli i serdeczni. No, to prawda, że pan Wayne zażądał tego od nich i zapłacił im za to, ale Ash był tego całkowicie pewien, iż nie robią tego jedynie z powodu pieniędzy. Oni po prostu mieli dobre serca. Gdyby było inaczej, to nie wzięliby pod opiekę Dawn, o której w sumie niczego nie wiedzieli. Dali jej miłość, wsparcie i poczucie życia w takiej prawdziwej rodzinie, nie zadając zbędnych pytań na temat jej pochodzenia, ani też na temat jej smutnej przeszłości. Za to nikt im nie płacił i oni zrobili to sami, aby dać biednej sierocie to, czego jej brakowało. Jak więc Ashowi miałoby nie być ich teraz żal?
- Słuchajcie, co my tu jeszcze robimy? - zapytał Max, przerywając tę ponurą dla wszystkich chwilę milczenia - Powinniśmy pojechać do szpitala i czuwać przy Clemoncie.
Delia Meyer przestała płakać i spojrzała zdumiona na niego.
- A tak właściwie, to kim jesteś, mój chłopcze?
- To Max Garfield, mój nowy znajomy - odpowiedział jej Ash - Miał do was pewną sprawę, ale to teraz nieważne. On ma rację. Musimy się dowiedzieć, co się dzieje z Clemontem. Nie możemy tu siedzieć i rozpaczać. To nam nic nie da.
- To prawda, powinniśmy jechać do szpitala. Choć raczej teraz niczego się od lekarzy nie dowiemy - powiedział ponuro Steven Meyer.
- Racja, teraz pewnie już go zabrali na salę i będą operować - dodała Delia.
- To bez znaczenia - powiedziała Dawn - Powinniśmy do niego pojechać. Coś tak czuję, że on nas potrzebuje. A jeśli nawet nie teraz, to za niedługo.
- A więc na co jeszcze czekamy? Ruszajmy! - zawołał Max.
C.D.N.
Widzę że powrót w wielkim stylu! Dobrze się to czyta i mam nadzieję że tym razem szybciej pojawi się następna część bo już z niecierpliwością jej oczekuje! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń