środa, 3 stycznia 2018

Przygoda 056 cz. III

Przygoda LVI

Sherlock Ash kontra Arlekin cz. III


Po tej jakże niesamowitej przygodzie udaliśmy się do Johanny Seroni, gdzie zostaliśmy na noc. Opowiedzieliśmy kobiecie o naszych przeżyciach, ta zaś wysłuchała nas z uwagą.
- A niech mnie! - zawołała - Więc to taki był cel sprowadzenia mojej córki do Twinleaf! Sądziłam, że ktoś zrobił sobie po prostu jakiś głupi żart, ale jak widzę to było coś znacznie poważniejszego. Naprawdę nie wiem, co to za bydlak ten Arlekin! Jak on mógł narażać życie mojej jedynej córki na niebezpieczeństwo?! Niech ja go tylko dorwę... To naprawdę... Naprawdę... Ten łajdak mnie popamięta!
- Musi pani ustawić się w kolejce - zachichotała delikatnie May - Bo ja i Ash pierwsi chcemy mu skopać tyłek.
Mama Dawn uśmiechnęła się do niej delikatnie.
- Spokojnie, kochanie. Umiem cierpliwie czekać na swoją kolej, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Rozmowa z panią Seroni zdecydowanie poprawiła nam wszystkim humor, a przynajmniej na tyle, żebyśmy mogli jakoś spokojniej podejść do trzeciej przygody, jaką szykował dla nas Arlekin.
Następnego dnia otrzymaliśmy telefon od tego łajdaka. Zadzwonił on pod numer Johanny Seroni, u której właśnie jedliśmy śniadanie. Poczułam wielką wściekłość na sam jego widok.
- Skąd wiedziałeś, że tu jesteśmy? - zapytałam go.
Arlekin parsknął ironicznym śmiechem.
- Nie doceniasz mnie, złotko. Jestem bardzo domyślny. Poza tym jakie to ma teraz znaczenie? Ważne, że mam dla was ostatnią wskazówkę. Ale najpierw muszę wam pogratulować. Nie spodziewałem się, że pokonacie Gengara oraz Sharpedo. 2:0 dla was. Jednak przed wami jest jeszcze jedna misja. Tym razem będzie o wiele trudniej. Zagadka zawierająca wskazówki również do łatwych nie należy. Zobaczymy, jak sobie teraz poradzicie.
Następnie pokazał nam z uśmiechem na twarzy kartkę papieru, po czym wysłał nam ją faksem.
- Powodzenia życzę! - zawołał Arlekin.
- Zaraz! - krzyknął Ash - Powiedz nam chociaż, dokąd mamy lecieć?!
- A jak ci się wydaje, kochasiu? - zachichotał podle 005 - Do Kalos! Tyle tylko mogę wam powiedzieć. Resztę sami sobie wydedukujcie.
Chwilę później rozmowa została zakończona, a podła buźka Arlekina zniknęła z zasięgu naszych oczu.
- Wiesz co? Ten gość zaczyna mnie już wnerwiać! - powiedziałam do Asha - I to bardzo mocno!
Mój chłopak uśmiechnął się delikatnie, po czym zerknął na kartkę, na której pisało:

Przed wami już ostatnia wyprawa.
Szykujcie się zatem do nawalania
Z wrogiem, który cierpliwie was oczekuje
W pięknym budynku, co w górę się snuje.
Jest to najwyższy w mieście budynek.
Każdy inny dom to przy nim rodzynek.
Mieszkają tam różne Pokemony dziwne,
Jak również maszyny silne i masywne.
Właściciel tego domku, dziwny to gość.
Swoich obowiązków ma serdecznie dość.
Ktoś w nich więc musi wciąż zastępować.
Czy godzi mu się jednak tak postępować?
Gdyby tu był, mógłby mi przeszkodzić,
Uwolnić moich więźniów i mi zaszkodzić.
On jednak w Sinnoh teraz z dziewczyną swą siedzi
W domku wygodnym, jak plotą sąsiedzi.
Swego nie pilnuje, więc Pokemony harcują,
A z nimi blaszak jeden, co go wszyscy wygwizdują.
Jest tam jeszcze dziewczynka i chłopiec jeden.
Że ich uwolnić zdołasz, jestem tego pewien.
Więc do miasta pewnego wyruszać już pora,
W którym to mieście pokonałeś raz potwora
I przyjaciół swoich zyskałeś życzliwych.
A których musisz wydobyć z wydarzeń burzliwych.

- O co tutaj chodzi? - zapytałam zdumiona - O jakie miasto tym razem chodzi?
- Wiemy, że jest ono w Kalos - powiedział Ash - Nie wiemy jednak, dokąd mamy tym razem zmierzać.
Usiedliśmy i zaczęliśmy się oboje zastanawiać nad tym, co właśnie przeczytaliśmy. Cała ta zagadka była naprawdę trudna. Miasto, w którym Ash pokonał jakiegoś potwora? Do tego zdobył tym czynem przyjaciół? I jest wysoki budynek bez właściciela? O co tutaj mogło chodzić?
- Czy już coś odkryliście? - zapytał młody Meyer, wchodzą do pokoju, w którym byliśmy.
Detektyw z Alabastii spojrzał na niego uważnie, po czym uśmiechnął się radośnie od ucha do ucha.
- A niech mnie! Clemont, jesteś genialny!
Chłopak był wyraźnie zdumiony jego słowami.
- Serio? Wiesz, miło mi to słyszeć, ale nie bardzo wiem, czym sobie zasłużyłem na takie słowa.
- Zaraz ci wyjaśnię - rzekł Ash - Mamy tutaj taką oto zagadkę.
Następnie pokazał mu kartkę wysłaną nam przez Arlekina.
- No i o jakie miasto chodzi? - spytał wynalazca.
- Nie widzisz? - zaśmiał się mój luby - To przecież jest bardzo proste. Celem naszej podróży jest miasto Lumiose, a miejsce, w którym Arlekin uwięził  Bonnie i Maxa to Wieża Pryzmatu!
Uderzyłam się dłonią w czoło.
- No właśnie! Jak ja mogłam tego nie zobaczyć! Przecież to było od początku oczywiste!
Sherlock Ash zaśmiał się delikatnie.
- Jak powiedział pewien słynny detektyw „Każdy problem wydaje się nam prosty lub oczywisty, gdy ktoś nam go wytłumaczy“.
Następnie wstał na równe nogi i powiedział:
- Nasz cel to Lumiose!

***


Porozmawialiśmy z Clemontem i Dawn prosząc ich, żeby zostali oni w Twinleaf, gdzie są bezpieczni, następnie ja, Ash, Gary, May oraz Pikachu ruszyliśmy na najbliższe lotnisko, gdzie złapaliśmy najbliższy samolot do Lumiose w Kalos.
- Denerwuję się - powiedziałam, kiedy lecieliśmy już w kierunku celu naszej podróży - Naprawdę bardzo się denerwuję.
Ash położył mi rękę na dłoni.
- Ja również jestem zdenerwowany. Ale spokojnie. Dwa razy nam się udało, za trzecim razem też się powiedzie.
Spojrzałam na niego z uśmiechem na twarzy.
- Mam nadzieję, że masz rację.
- Spokojna głowa! - zawołał Gary Oak - Musi być dobrze.
- Właśnie! Więcej wiary w siebie, proszę - stwierdziła May.
Westchnęłam głęboko.
- Wiara tutaj nie ma nic do rzeczy. Martwię się i tyle, bo w końcu Bonnie i Max są naszymi przyjaciółmi. Jeżeli Arlekin zrobi im coś złego, to... Nawet nie chcę o tym myśleć.
- Więc lepiej nie myśl o tym, bo od takich myśli jeszcze oszalejesz - stwierdziła panna Hameron.
- Kochana May... Żeby to było takie proste.
Ash mocniej ścisnął moją dłoń.
- Musi się nam udać, najdroższa. Musi... Przegrana nie wchodzi w grę. Zbyt wiele od nas teraz zależy. Albo uwolnimy naszych przyjaciół, albo wszyscy jeszcze dzisiaj pójdziemy na spotkanie ze Stwórcą.
- Wiesz... Jakoś nie pocieszyłeś nas tymi słowami - mruknęła May.
- Nie miałem takiego zamiaru - rzekł mój chłopak.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu.
Na takiej oto rozmowie zleciał nam czas lotu samolotem. Kiedy zaś znaleźliśmy się już na miejscu, to ruszyliśmy w kierunku Wieży Pryzmatu. Czułam wówczas, że serce zaczyna mi coraz szybciej bić z nerwów. Byłam bardzo zaniepokojona losem Bonnie i Maxa.
- Oby tylko żyli... Oby tylko żyli - powtarzałam sobie w myślach.
Co prawda Ash był pewien, że nic im nie jest, jednak ja wciąż byłam zdenerwowana. W końcu chodziło tutaj o najmłodszych członków naszej kompanii. Co prawda mój chłopak mówił, że Arlekin zawsze dotrzymuje danego słowa, jednak moich nerwów to wcale nie koiło. Przecież wiadomo, że ten człowiek jest przestępcą i tylko głupi może mu zaufać. Detektyw z Alabastii nie należał do idiotów, jednak był z jakiegoś powodu pewien, iż nasi przyjaciele są cali i zdrowi. Chociaż może było to jedynie pobożne życzenie, a nie pewność? Tak czy siak niepokój wciąż się mnie uparcie trzymał.
W końcu dotarliśmy do Wieży Pryzmatu.
- No to jesteśmy na miejscu - powiedziałam, kiedy zeskoczyłam już z grzbietu Pidgeota - Co robimy?
- Wchodzimy oczywiście - rzekł Gary.
- Nie wiadomo jednak, co tam na nas czeka - stwierdziła May.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Ash westchnął głęboko.
- Ano, nie wiemy tego. Jest jednak tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć.
Następnie założył na siebie strój Sherlocka Holmesa, zaś miniaturową wersję tego kostiumu nałożył swemu Pikachu.
- Nie musicie iść ze mną, jeśli nie chcecie. Ja to zrozumiem.
Słysząc te słowa położyłam Ashowi dłoń na ramieniu.
- Mów sobie, co chcesz, ale my pójdziemy z tobą - powiedziałam.
- Dziwi nas, że jeszcze tego nie pojąłeś - dodała May.
- Razem to zaczęliśmy i razem skończymy - dokończył Gary.
Detektyw z Alabastii uśmiechnął się do nas wzruszony i rzekł:
- Mieć takich przyjaciół to największe szczęście na świecie.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
Uśmiechnięty od ucha do ucha Ash obrócił się w stronę drzwi i rzekł:
- No to idziemy.

***


Weszliśmy do środka Wieży Pryzmatu i zaczęliśmy zmierzać razem do głównej sali, w której miały miejsce walki. Po drodze nic nas nie zaczepiło, nic nie zaatakowało: ani Pokemon, ani żadna pułapka. Było to dla mnie bardzo niepokojące.
- Dziwne... Żadnych pułapek ani niczego? - zapytała May.
- Właśnie... To nie wróży nic dobrego - dodał Gary.
Rozglądaliśmy się dookoła podejrzewając, że z każdego miejsca w każdej chwili może wyskoczyć na nas jakieś niebezpieczeństwo. Jednak taka sytuacja w ogóle nie nastąpiła. Spokojnie i bez żadnych problemów dostaliśmy się do głównej sali. Tam zaś panowała ciemność.
- Ciekawe, co też nas tutaj czeka - powiedziałam.
- Chętnie odpowiem na wasze pytanie! - usłyszeliśmy za sobą dobrze nam znany głos.
Chwilę później całe pomieszczenie rozjaśniło wielkie światło z lamp zamontowanych w pomieszczeniu. Naprzeciwko nas stał Arlekin opierając się o swój wierny parasol.
- Witam serdecznie moich kochanych gości! - zawołał nasz przeciwnik - Miałem nadzieję, że przyjdziecie i ciesze się, iż mnie nie zawiedliście.
- Gdzie są Max i Bonnie?! - krzyknął Ash.
- Właśnie! Gadaj, gdzie jest mój brat?! - wrzasnęła May.
Arlekin zachichotał podle.
- Spokojnie... Oboje są bezpieczni.
- Co dla nas przygotowałeś tym razem? - zapytałam gniewnym tonem - Jakie pułapki teraz na nas czekają?
- Żadne... - odpowiedział 005.
- Poważnie? Żadne? - zakpiłam sobie.
- Uważaj, bo ci uwierzę! - warknęła na niego wciekła panna Hameron.
Nasz przeciwnik parsknął podłym śmiechem.
- Ach, cóż to za brak wiary w moje obietnice. Naprawdę sądzisz, że nie umiem dotrzymywać danego słowa? Uwierz mi, umiem. Fakt, iż jestem draniem jeszcze nie oznacza u mnie braku słowności.
Następnie klasnął w dłonie i do pokoju weszli ludzie ubrani na czarno. Ich stroje zdobiły wielkie, czerwone literki R dowodzące ich przynależność do organizacji Rocket. Prowadzili oni dwoje naszych przyjaciół, którzy byli związani.
- Max! - krzyknęła przelęknionym głosem May.
- Bonnie! - wrzasnęłam przerażona.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
Arlekin uśmiechnął się do nas i zwrócił się do swoich ludzi:
- Rozwiązać te dzieciaki.
Polecenie bez szemrania zostało wykonane przez pomagierów agenta 005, po czym popchnęli oboje więźniów w naszą stronę. May mocno objęła wówczas Maxa, a ja Bonnie.
- Nic wam się nie stało? - zapytałam.
- Ależ nie, spokojnie! - zachichotała dziewczynka - Wszystko jest już w porządku.
- Braciszku, dobrze się czujesz? - spytała May.
- Żyję - zachichotał beztrosko młody Hameron.


Gary i Ash spojrzeli na 005.
- A więc doskonale... - powiedział wnuk naszego mentora - Skoro już nasze sprawy zostały zakończone, to możemy sobie iść.
Jednak kiedy chcieliśmy iść w kierunku wyjścia, to drzwi, przez które weszliśmy gwałtownie zostały zamknięte.
- Nie ma mowy! - zawołał Arlekin - Chyba nie sądzicie, że was teraz puszczę wolno?
- Naiwniacy z was! Naiwniacy! - zachichotała jego pacynka.
Ash zacisnął ze złości dłoń w pięść i krzyknął:
- Przecież nam coś obiecałeś, Kevin! Jesteś ponoć słowny!
005 bawił się jak gdyby nigdy nic swoją pacynką, kpiąc sobie z nas w ten sposób w żywe oczy.
- Owszem... Dałem wam słowo, że wasi przyjaciele będą wolni - rzekł po chwili agent organizacji Rocket - I tak właśnie teraz jest. Puszczam ich wolno. Waszych kumpli, którzy wam pomagali, także puszczam wolno.
Miał tutaj oczywiście na myśli Gary’ego i May.
- A co ze mną i z Ashem? - zapytałam.
Arlekin uśmiechnął się do mnie złośliwie i rzekł:
- Chyba łatwo jest ci zgadnąć, że waszej dwójki nie zamierzam wcale stąd wypuszczać.
- CO?! - wrzasnęłam - Przecież coś nam obiecałeś!
- Oczywiście - zaśmiał się nasz przeciwnik - Obiecałem, że wypuszczę waszych przyjaciół, jeśli osobiście po nich przyjdziecie. Ale o was nic nie wspominałem.
- Ty podstępny oszuście! - krzyknął Ash i rzucił się na niego.
Jego kuzyn wycelował w niego swój parasol, który wystrzelił z siebie jakiś promień. Uderzył on mojego chłopaka w pierś i powalił na ziemię.
- Ash! - krzyknęłam, podbiegając do niego.
Pomogłam mu wstać, a tymczasem Arlekin śmiał się do rozpuku.
- Jesteście oboje strasznie naiwni - powiedział - Na serio sądziliście, że puszczę waszą dwójkę wolno? Jeśli tak, to naprawdę jesteście strasznie głupi.
- Duzi do nieba, a głupi jak trzeba! - zachichotała pacynka.
Agent organizacji Rocket uśmiechnął się podle.
- A więc wasi przyjaciele mogą odejść wolno. Ale wy tutaj zostajecie. Pan Giovanni bardzo chciałbym sobie z tobą porozmawiać, Ash. Zaś co do ciebie, moja droga Sereno, to mam pewną sprawę. Ostatnim razem uciekłaś mi, gdy poprosiłem cię o rękę. Tym razem jednak tego nie zrobisz.
- Chyba nie sądzisz, że się z tobą zwiążę?! - zawołałam wściekle - Jesteś głupszy niż ta twoja pacynka, jeśli tak myślisz!
- Ale ci przygadała! - zachichotał Jacob.
Arlekin zdzielił go przez głowę.
- Skoro tak, to w takim razie mam dla ciebie niespodziankę.
Pstryknął palcami, a jego ludzie natychmiast cofnęli się, po czym z ciemności wyszedł robot Clembot. Nie był on jednak sobą, gdyż jego oczy błyskały czerwienią i gniewem.
- To jest Clembot! - zawołałam.
- Co mu zrobiłeś, draniu?! - krzyknęła oburzona Bonnie.
- Ne-ne-ne! - pisnął Dedenne.
- Trochę go tylko ulepszyłem - zachichotał podle Arlekin - Być może on przemówi wam do rozumu, skoro moje argumenty do was nie trafiają.
Robot wymierzył w nas swoje dłonie, które ustąpiły miejsca czymś w rodzaju jakiś małych armatek. Chwilę później wystrzeliły one dwie liny z przywiązanymi do nich kulami. Zanim się obejrzeliśmy, te oto paskudztwa owinęły się wokół mnie i Asha, krępując nam ruchy. Pikachu próbował nas bronić, jednak kolejna lina wystrzelona przez robota uniemożliwiła mu jakiekolwiek działanie.
- Ha ha! Brawo! Doskonały strzał! - śmiał się Arlekin, podskakując wesoło wokół własnej osi - Brawo, Clembot! Daję ci najwyższą notę!
- Clembot!!! Oprzytomnij wreszcie!!! Przecież to twoi przyjaciele!!! - zawołała przerażona Bonnie.
- Nic z tego! On nas nie pamięta! - powiedział Max - Arlekin przerobił go na maszynę bojową.
- Co za podły drań! - zawołała panna Meyer.
- Dobra, koniec tego przedstawienia! - zachichotał podle 005, po czym wskazał na mnie i na Asha - Zabrać mi tych dwoje na nasz statek! Chcę ich osobiście dostarczyć panu Giovanniemu.
Jego ludzie podbiegli do nas, ale na drodze stanęli im wówczas nasi przyjaciele.
- Nie ma mowy! - zawołała May.
- Nie pozwolimy ich zabrać! - dodał Gary.
- Chyba po naszym trupie! - krzyknął Max.
- Właśnie! - pisnęła Bonnie.
- De-ne-ne! - poparł ją jej Pokemon.
Arlekin uśmiechnął się dowcipnie, widząc całą tę sytuację.
- Wolę inne metody, ale trudno - powiedział - Rozprawcie się z nimi. Tylko, jeśli łaska, nie zabijajcie ich. Nie lubię widoku krwi.
Nasi przyjaciele szybko wypuścili z pokeballi swoje Pokemony, po czym przeszli do ataku na ludzi Arlekina, którzy nie mogli użyć przeciwko nim broni palnej, ponieważ mieli rozkaz nie zabijać swoich przeciwników. Dlatego Gary, May, Max i Bonnie mieli nad nimi pewną przewagę, choć w sprawie zwycięstwa trudno mi było powiedzieć, czy to coś mogło pomóc. Mimo wszystko musiałam przyznać, że nasi wierni przyjaciele naprawdę się starali. Po około kwadransie jakże trudnej walki powalili oni wszystkich swoich przeciwników na ziemię.
- Patałachy! - jęknął Arlekin - Widzę, że wszystko muszę robić sam, jak zwykle zresztą.
Następnie strzelił on do naszych przyjaciół z parasola, powalając ich na ziemię kilkoma precyzyjnymi strzałami.
- Clembot! Zwiąż ich! - zawołał po chwili - Niech już mi więcej nie przeszkadzają!
- Tak jest, panie! - odpowiedział robot.
Zaraz potem wystrzelił liny mające na celu ich związać, jednak wtedy zupełnie niespodziewanie strzelił nagle jakiś wielki płomień, który spalił owe pociski.



- Co jest?! - zawołał zdumiony Arlekin.
Spojrzał on szybko w kierunku, z którego wyleciał ów strumień ognia. My zrobiliśmy to samo i wtedy właśnie zauważyliśmy stojącego w oknie tuż przy suficie człowieka ubranego w strój superbohatera. Obok niego stał wysoki jak dorosły mężczyzna ognisty Pokemon. Od razu poznałam, że to Blaziken po megaewolucji. Jego trenerem oczywiście był Steven Meyer, chociaż poza mną, Ashem i Pikachu nikt nie znał tożsamości tajemniczego superbohatera.
- A co to za przebieraniec?! - zawołał Arlekin, wyraźnie zdumiony na widok naszego wybawcy.
- Jestem kimś, kto przyszedł zrobić tutaj porządek! - krzyknął na to pan Meyer.
- Poważnie? - parsknął śmiechem agent 005 - Jeszcze zobaczymy, czy ci się to uda! Clembot! Załatw go!
- Tak jest, mój panie! - odpowiedział robot i strzelił liną w kierunku Blazikina.
Ten jednak bez najmniejszego problemu uniknął wystrzelonych w jego kierunku pocisków, po czym zeskoczył szybko na dół, zadając robotowi cios nogą z półobrotu, oddzielając w ten sposób jego głowę od reszty ciała.
- No nie! To jest po prostu świństwo! - zawołał Arlekin, widząc co się święci.
- Biedaku! Straciłeś głowę! - jęknął Jacob.
- Biedny Clembot - pisnęła Bonnie - Mój brat tak go lubił.
Tymczasem Steven Meyer w przebraniu zeskoczył zwinnie na dół, po czym odciął nożem nasze więzy.
- Dziękujemy panu! - powiedział Ash i spojrzał na kuzyna - No dobra, Kevin! Teraz sobie porozmawiamy.
- Wybacz mi, mój kuzynku - zachichotał mroczny błazen - Naprawdę bardzo bym tego chciał, ale wiesz... Mam inne sprawy na głowie. Na razie muszę spadać. Jednak przedtem chciałbym wam dać mały prezent.
Chwilę później wyjął on z kieszeni niewielki, prostokątny przedmiot pełen niewielkich, kolorowych guziczków. Nacisnął kilka z nich, a już po chwili nie wiadomo skąd wyleciał niewielki, zdalnie sterowany samolocik, który wypuścił z siebie ohydny, gryzący dym. Dość szybko zapełnił on całe pomieszczenie. Zaczęliśmy wówczas kaszleć i dusić się od niego.
- Spokojnie! Zaraz to załatwię! - zawołał Ash.
Następnie wypuścił on Pidgeota, któremu wydał szybko polecenie:
- Rozpędź tę chmurę dymu!
Pokemon szybko wykonał polecenie za pomocą swoich ogromnych skrzydeł i po raczej krótkiej chwili w pomieszczeniu zapanowała znowu widoczność. Wówczas zauważyliśmy, że Arlekin zniknąć.
- Gdzie jest ten drań?! - zawołała May.
- Tutaj!
Spojrzeliśmy wszyscy w górę i ujrzeliśmy naszego wroga lecącego na swoim parasolu w kierunku okna pod sufitem.
- Wybaczcie mi, proszę, że dłużej z wami nie zostanę, ale wzywają mnie obowiązki! - zawołał łajdak - Do zobaczonka wszystkim!
- Taś taś! Żegnaj Jaś! - pisnęła pacynka na jego dłoni.
- O nie! Nic z tego! - zawołał Ash.
Wskoczył on szybko na grzbiet Pidgeota, po czym ruszył w kierunku swego przeciwnika, jednak Arlekin parsknął śmiechem, a następnie strzelił do mojego chłopaka z parasola. Detektyw z Alabastii zwalił się ze swego Pokemona prosto na dół.
- Ash! - pisnęłam przerażona.
- Blaziken! Złap go szybko! - krzyknął Steven Meyer.
Jego pomocnik niesamowicie sprawnie oraz zwinnie podskoczył w górę i złapał mojego ukochanego, zanim ten zderzył się z podłogą. Pidgeot tymczasem dalej próbował gonić Arlekina, ale dostał atramentem prosto w oczy. 005 wystrzelił ów strumień czarnego płynu z kwiatka, który to miał przymocowany na piersi. Widząc, że jego przeciwnicy są teraz zajęci, szybko wybił szybę w oknie i śmiejąc się do rozpuku uciekł przez nie. Nikomu nie przyszło do głowy, aby go ścigać. Zresztą okno było za małe, żeby przecisnął się przez nie Charizard - jedyny nasz Pokemon zdolny ścigać tego łajdaka.
- Znowu nam uciekł! - zawołała May ze złością w głosie.



Pan Meyer uśmiechnął się delikatnie.
- Spokojnie, moja droga. Daleko nam nie ucieknie. Ja i mój Blaziken dopadniemy go.
Następnie nasz superbohater uruchomił niewielkie silniczki w swoich butach, dzięki którym uniósł się w powietrze.
- Dziękujemy panu za ratunek! - zawołał Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał radośnie Pikachu.
- Nie ma za co, drogi chłopcze - odparł przyjaźnie mężczyzna - Ktoś w końcu musi wam pomagać, gdy pakujecie się w kłopoty.
Następnie zachichotał delikatnie i wyleciał przez okno, a Blaziken za nim.
- Myślicie, że go złapie? - zapytałam.
Ash uśmiechnął się delikatnie.
- Oby tak było... Pora już, żeby Arlekin odpowiedział za swoje czyny.
Bonnie i Max tymczasem podeszli do resztek Clembota.
- Biedny robot - rzekł młody Hameron ze smutkiem w głosie - Szkoda go. Naprawdę szkoda.
- Spokojnie, mój brat go naprawi - powiedziała Bonnie.
May i Gary tymczasem spojrzeli na nieprzytomnych ludzi Arlekina, którzy wciąż byli w objęcia Morfeusza.
- Jeszcze zostali tu oni - zauważył młody Oak.
- Powinna się nimi zająć policja - stwierdziła jego dziewczyna.
Kilka sekund później do pomieszczenia wpadła miejscowa sierżant Jenny ze swoimi ludźmi.
- Spokojnie, moi drodzy! Wszystko jest pod kontrolą! - zawołała.
- Widzę, że nasz superbohater pomyślał również o tym - zaśmiał się Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu.

***


Mimo usilnych starań Stevena Meyera Arlekin nie został schwytany. Jedynie jego ludzie zostali aresztowani przez naszych dzielnych stróżów prawa, którzy prócz tego zarekwirowali statek, którym oni przybyli razem z agentem 005 do Lumiose. Jednak sukces ten był zdecydowanie niewielki, zwłaszcza, że nasz przeciwnik znowu wymknął nam się z rąk.
Ciekawiło mnie tylko jedno: w jaki sposób ojciec Clemonta i Bonnie przybył nam z pomocą na czas. Okazało się jednak, że widział on nas przypadkiem na lotnisku i podsłuchał rozmowę, jaką prowadziliśmy po wyjściu z samolotu. Dzięki temu wiedział, kiedy wkroczyć do akcji. Nim to zrobił, zadzwonił jednak na policję i powiedział, że agent 005 należący do organizacji Rocket jest w Wieży Pryzmatu. Policja jednak zawaliła sprawę, chcąc zebrać odpowiednich ludzi do akcji, co zajęło im tak dużo czasu, że kiedy przybyli na pomoc, to Arlekin już się ulotnił. I znowu dzielna policja złapała tylko małe rybki, a większa im uciekła.
Zasmucony tym faktem Ash usiadł na schodach w korytarzu Centrum Pokemonów. Obok niego spoczął jego wierny Pikachu. Bardzo zasmucona usiadłam przy nim.
- Jak się czujesz? - zapytałam.
- Nie wiem, co powinienem czuć - powiedział mój luby - Sprawa nie wygląda wcale najlepiej. Starcie Sherlock Ash kontra Arlekin zakończyło się wynikiem 3:0 dla tego pierwszego, ale ten drugi znowu uciekł. Chyba prześladuje mnie jakieś fatum! Zobacz sama, Sereno: Domino... Arlekin... Łowczyni J... Malamar... Annie i Oakley... Oni ciągle mi się wymykają. Chociaż nie... Te dwie ostatnie poszły siedzieć, ale nie na długo, bo potem znowu zwiały i dalej sobie szaleją na wolności. No, a inne osoby? Odkąd działam jako detektyw narobiłem sobie sporo wrogów. Prawie wszyscy to członkowie organizacji Rocket. Z wielką przyjemnością bym ich zobaczył za kratkami. Wszystkich... Poza Malamarem, bo on zginie za to, co zrobił.
- Zabijesz go?
- Jeśli tylko tak można go ukarać za jego zbrodnie, to tak.
- Umiałbyś zadać komuś śmierć, Ash? Nawet takiemu potworowi jak on?
Mój chłopak zapłakał i zasłonił sobie twarz dłońmi. Powoli potarł ją sobie rękami, po czym rzekł:
- Nie wiem, Sereno! Naprawdę nie wiem... Czasami czuję, że tak, ale obawiam się, że mogę ponieść porażkę, gdy będę próbował tego dokonać. Nie jestem przecież mordercą, w przeciwieństwie do moich wrogów.
Położyłam mu dłoń na ramieniu.
- Nie jesteś... Zdecydowanie nie jesteś, kochanie.
- Pika-pi! Pika-chu! - zapiszczał smutno Pikachu, dotykając łapką jego ręki.
Ash czule nas do siebie przytulił i uśmiechnął się do nas.
- Cieszy mnie, że was mam, kochani - powiedział - Dziękuję, że mnie wspieracie.
Następnie spojrzał mi w oczy i dodał:
- Kiedy zaczynałem swoją karierę detektywa, to brałem ją jedynie za dobrą zabawę i walkę z różnego rodzaju cwaniaczkami i złodziejaszkami, jaką często już prowadziłem. Coś normalnego, co nie było mi obce i co już znałem. Coś, co może być rozrywką od nudnego, szarego życia. Dopiero później zacząłem traktować całą tę sprawę jako coś poważnego. Zaczęło się od zabicia nudy, a skończyło na życiowej misji.
- Wypełniasz ją doskonale - stwierdziłam - Odniosłeś wiele sukcesów.
- Jednak wciąż nie wykonałem najważniejszego zadania - mówił dalej - Nie zniszczyłem organizacji Rocket ani nie ukarałem Malamara. Obiecuję ci jednak, że tak się stanie. Wszyscy agenci Rocket pójdą do więzienia. Nawet tacy, którzy ciągle mi się wymykają. Ale pamiętajmy, że oni to tylko pionki lub figury na tej szachownicy. Żeby wygrać partię, musimy dopaść króla...
- Giovanni...
- Właśnie, Sereno... On jest najgorszy z nich wszystkich i obiecuję ci, że zrobię co mogę, żeby trafił do więzienia na resztę życia.
- A Arlekin?
- Co Arlekin?
- On też ma trafić do więzienia na całe życie?
- Nie widzę innej możliwości, moja droga.
- Przecież to twój kuzyn. I ostatecznie przecież nie zabił cię nigdy, choć nieraz miał ku temu okazję.


Ash spojrzał na mnie zdumiony moimi słowami.
- Czy mi się wydaje, czy ty właśnie zaczęłaś mu współczuć?
- Nie... Tylko... Prawdę mówiąc żal mi go... Naprawdę żal. Ostatecznie miał on wręcz straszne dzieciństwo oraz dalsze życie, a to przecież nawet najbardziej szlachetnego człowieka może zniszczyć.
- Może i masz rację - powiedział mój chłopak - Prawdę mówiąc mnie też jest go żal. Ostatecznie przeszedł przez piekło w życiu. Ojciec się nad nim pastwił psychicznie i zniszczył go. Potem jeszcze ci podli bandyci, którzy go oszpecili nożem... Niejednego by to załamało i niejeden mógłby się po czymś takim stoczyć na samo dno.
Detektyw z Alabastii westchnął głęboko, pomilczał przez chwilę, po czym rzekł:
- Jedno ci mogę obiecać, Sereno... Jeżeli będzie szansa na to, aby go ocalić, to wykorzystam ją.
- A jeśli nie? - zapytałam.
Ash rozłożył bezradnie ręce.
- Wtedy chyba sama rozumiesz... Nie będę mógł pozwolić mu chodzić na wolności. Zbyt wielkie stanowi on zagrożenie choćby dla ciebie.
Ścisnęłam delikatnie dłoń mego ukochanego i uśmiechnęłam się doń czule.
- Wierzę, kochanie, że cokolwiek będzie miało miejsce, to ty zawsze podejmiesz właściwą decyzję.
- Pika-pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu.
Mój luby objął mnie jedną ręką, a swego Pokemona drugą.
- Nawet nie wiecie, ile takie słowa dla mnie znaczą. Dziękuję wam.
Następnie dodał:
- Wiecie co? Być może, gdyby Kevin miał kogoś, kto by go wspierał tak, jak wy mnie, to byłby lepszym człowiekiem niż jest?
- Pewnie tak - powiedziałam - Niestety, Ash... Tego się już nigdy nie dowiemy.
Ash spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Kto wie, najdroższa... Być może przyszłość jeszcze pozytywnie nas zaskoczy.
- Albo negatywnie - stwierdziłam ponuro.
Spojrzałam ponownie w twarz tego najcudowniejszego chłopaka na świecie, mówiąc:
- Ale cokolwiek by nie szykował dla nas los, to jestem pewna, że sobie poradzimy.
- No pewnie, że tak - zaśmiał się wybranek mojego serca - W końcu jesteśmy jedną drużyną i zawsze możemy na siebie liczyć.
- Dokładnie tak.
Po tych słowach spojrzałam przed siebie i poczułam w sercu, że to jest rzeczywiście prawda. Nieważne, co nam szykuje los. Ja i Ash zawsze damy sobie z tym radę, dopóki będziemy się nawzajem wspierać.


KONIEC











1 komentarz:

  1. Wszystko finalnie kończy się dobrze, chociaż nie tak jak by sobie tego życzyli Ash i jego ferajna. Po uwolnieniu Clemonta i Dawn z rąk Arlekina nasi przyjaciele wybierają się do domu Johanny Seroni, aby złapać nieco oddechu przed kolejną przygodą. Tu znajduje ich Arlekin, który kontaktuje się z nimi w sprawie Bonnie i Maxa. Jak zwykle przesyła im wierszowaną wskazówkę, która ewidentnie wskazuje na to, że dzieciaki znajdują się w Wieży Pryzmatu w mieście Lumiose w regionie Kalos. Nasi przyjaciele natychmiast tam wyruszają na grzebiecie Pidgeotta i zmierzają do sali, gdzie, o dziwo, nie czeka na nich żadna pułapka ani Pokemony dybiące na ich życie.
    Natrafiają za to na Arlekina z grupą agentów organizacji Rocket trzymających związanych Bonnie i Maxa. Na polecenie agenta 005 uwalniają oni dzieciaki, które z radością pędzą w kierunku swoich wybawicieli. Mogłoby się wydawać, że to już koniec kłopotów, jednak Arlekin ma w tym przypadku inne zdanie. Przywołuje on Clembota, zahipnotyzowanego robota Clemonta, który bez wahania wykonuje on wszystkie polecenia przestępcy i utrudnia naszym przyjaciołom, a zwłaszcza Ashowi i Serenie (na których Arlekin zagiął szczególny parol). Wywiązuje się walka, w wyniku której ranni zostają wszyscy agenci organizacji Rocket oraz niestety dochodzi do zniszczenia Clembota. Z pomocą przychodzi naszym przyjaciołom także Steven Meyer ze swoim Mega Blazikenem, który ratuje sytuacje. Wzywa on także policję, która zabiera wszystkich agentów organizacji Rocket, oraz wyrusza w pościg za Arlekinem, któremu niestety udało się ponownie uciec. Pogoń, jak się później okazało, była bezskuteczna. Kevin McBrown ponownie uciekł i na pewno jeszcze nieraz dopadnie naszych przyjaciół. Swoją drogą... czy on sobie kiedyś odpuści? Pewnie nie, w końcu to bardzo uparte stworzenie, jak już zdążyliśmy zauważyć.
    Ogólnie opowiadanie oceniam bardzo dobrze. Akcja trzyma w napięciu od początku do końca i czasami naprawdę aż wywołuje ciarki na plecach, a to w historiach lubię i to bardzo. :)
    Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...