Zapowiedź śmierci cz. I
- Mamy tylko kilka dni, żeby zapiąć wszystko na ostatni guzik - rzekł załamanym głosem Clemont - Obawiam się, że możemy nie zdążyć.
Ash uśmiechnął się do niego wesoło i powiedział:
- Stary, co to dla nas pięć dni? To aż nadto czasu. Wystarczy, żebyśmy wszystko mogli przygotować jak należy. Prawda, Pikachu?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie jego starter.
Uśmiechnęłam się wesoło, słysząc te słowa.
- Dokładnie tak! - zawołałam - Wszystko będzie przygotowane na czas. Mówię wam, ani się obejrzymy, jak przyjdzie czas zabawy.
- Tylko musimy jej kupić odpowiednie prezenty i tu możemy być w kropce - rzekł po chwili Clemont.
Dawn spojrzała na niego zdumiona.
- Nie mów mi, że nie wiesz, co chciałaby twoja siostra w prezencie.
Jej chłopak zarumienił się lekko na twarzy, gdy to usłyszał.
- Nie no, wiedzieć, to ja doskonale wiem, ale... Może być kłopotem ze znalezieniem tego.
Pan Meyer poklepał go wesoło po ramieniu i stwierdził:
- Synu, nie będzie żadnego problemu! Jak się obaj przyłożymy, to nie ma mowy o żadnym problemie.
- Podziwiam twój optymizm, tato - odparł na to Clemont - Ja tam wolę jednak patrzeć na wszystko racjonalnie.
- Raczej pesymistycznie - mruknęła złośliwie Dawn.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał delikatnie jej Piplup.
Pikachu i Buneary patrzyli uważnie na naszego drogiego wynalazcę, który zachichotał nerwowo i rzekł:
- Właściwie to może brzmieć trochę jak pesymizm, ale przecież należy zauważyć, że marzenia Bonnie bywają czasami naprawdę bardzo dziwaczne i możemy swoimi prezentami nie trafić w jej gust. Zaś na to, co ona by bardzo chciała dostać, to ja nawet już nie liczę.
- Pip-lu-lo! - zaćwierkał gniewnie starter jego dziewczyny.
Panna Seroni, widząc to, pokiwała delikatnie głową.
- Masz rację, Piplup. Mój chłopak czasami zbyt szybko wciąga białą flagę na maszt.
Clemont zawstydzony podrapał się lekko po karku.
- Oj, proszę cię, Dawn... Przecież wiesz doskonale, że ja dla Bonnie to naprawdę wszystko bym zrobił, ale przecież nie możemy unikać prawdy, a ona jest taka, że marzenia mojej siostry bywają czasami wręcz nierealne.
- Wobec tego spełnijmy chociaż te, które są realne - stwierdził Max.
- Obawiam się, że takie nie istnieją - mruknął młody Meyer.
- Więcej wiary w siebie! - zawołał jego ojciec - Przecież nie wolno nam się poddać tylko dlatego, że na naszej drodze jest kilka przeszkód!
- Dokładnie tak! Twój tata ma rację! - dodał radośnie Ash - A poza tym urodziny są tylko raz w roku. Niech Bonnie spędzi je po prostu przyjemnie razem z nami. Tyle chyba możemy zrobić.
- Pika-pika! - pisnął bojowo Pikachu.
Wszyscy się z nim zgodziliśmy w tej sprawie.
Muszę przyznać, że do zalet Asha należało to, iż potrafił on doskonale porywać za sobą innych i zarażać ich swoimi ideałami. Josh Ketchum, gdy spędzaliśmy razem Niedzielę Wielkanocną (rzecz jasna w domu profesora Oaka) powiedział o nim, że z takim talentem do przemawiania jego syn mógłby zostać politykiem. Ale mój ukochany zdecydowanie do polityki nie ma ani trochę serca. Co innego rozwiązywanie zagadek. To bardzo mu się spodobało, choć początkowo, gdy zaczynał swoją karierę Sherlocka Asha jakoś nie brał na poważnie możliwości zostania detektywem, znaczy tak na stałe. Sądził, że zagadkowe sprawy, na jakie się czasami natykał były tylko i wyłącznie czystym zbiegiem okoliczności, a on sam zaś będzie czym innym się zajmował, jedynie tak od czasu do czasu rozwiązując zagadki, jednakże wraz z upływem czasu coraz bardziej zaczął się w to wciągać, zaś od chwili, kiedy to ja i Misty o mało nie zginęłyśmy z ręki kłusownika pracującego dla Giovanniego (który chciał nas zabić na wyraźne polecenie swego szefa), Ash wziął sobie za cel zniszczenie organizacji Rocket, aby nigdy więcej nikt z bliskich mu osób przez nią nie cierpiał.
Nawiasem mówiąc czasami bardzo dziwnie plotą się ludzkie losy. Mój luby, zanim zaczął ze mną chodzić, miał tylko jeden cel w życiu - zostać Mistrzem Pokemon. Gdy powoli zbliżał się do spełnienia tego pragnienia nagle zaczął szukać w tym wszystkim sensu i... nie znalazł go. Stwierdził, że czy zostanie Mistrzem, czy też nie, to zawsze będzie taki, jaki jest obecnie. Co więc mu z tego, że zrealizuje ten cel? Nic. Na sławie mu nie zależało, należenie do elity trenerów Pokemonów też jakoś miało dla niego znikomą wartość, więc po co mu to wszystko? Dla satysfakcji? Może dawny Ash by tego chciał, ale ten nowy, który to narodził się jeszcze przed wyprawą do Kalos i podczas niej zaczął dorastać, wcale tego nie pragnął. Dlaczego więc zakończył to, co zaczął i jednak został Mistrzem? Odpowiedź jest prosta... Ponieważ Ash Ketchum zawsze kończył to, co raz zaczął. Taką ma naturę i moim zdaniem tylko należy go za to chwalić.
Nawiasem mówiąc w dużej mierze moją zasługą jest, że mój ukochany zaczął poważnie zastanawiać się nad swoim życiem. Chociaż może nie tyle ja rozpoczęłam ten proces jego rozważań, co moje żałosne zachowanie, czyli udział w pokazach piękności Pokemonów. Uczestniczenie w tym było zdecydowanie poniżej mojej godności. Przecież nigdy nie należałam do osób, które oceniają innych po wyglądzie czy też sposobie poruszania się, a jednak moje serce tam właśnie się kiedyś rwało. Dołączyłam do kompanii tych idiotów, którzy to tylko po wyglądzie oraz zgrabnych ruchach oceniają Pokemony i ich trenerów. Więcej nawet, stałam się próżna i zarozumiała, raniąc w ten sposób Asha, który widział wyraźnie, kim zostałam - żałosnym clownem, tyle tylko, że bez czerwonego, sztucznego nosa. Po co mi to było? Chyba chciałam leczyć w ten sposób kompleksy z dzieciństwa. Tak czy siak w końcu zrozumiałam, jakie to było żałosne, kiedy pokonałam ostatecznie Shaunę i zepchnęłam ją w cień. Szybko wtedy zrozumiałam, że wcale nie przyniosło mi to wymarzonego dobrego samopoczucia, ani tym bardziej satysfakcji. Czułam, iż jestem gorsza niż kiedyś, a rozmowy z Ashem tylko mi to uświadomiły. Dlatego też na zawsze porzuciłam tę żałosną drogę do sławy.
Muszę tutaj jednak zauważyć, że chociaż moje zachowanie z czasów podróży po Kalos było żałosne, to miało ono mimo wszystko swoje plusy, gdyż dzięki nim mój chłopak zrozumiał, że i jego droga wcale nie jest taką drogą, jaką powinien podjąć. Postanowił więc, iż bez względu na to, czy zostanie Mistrzem, czy też nie, ta podróż będzie jego ostatnią podróżą, którą podejmie jako trener Pokemonów i więcej nie będzie brał udział w żadnych zawodach. Traf chciał, że wygrał Mistrzostwa, choć nie zależało mu na tym tak, jak kiedyś.
- Wiesz, moja mama zawsze mi powtarzała (a za nią powtarzała to jej mama), że musi przestać ci na czymś zależeć, jeśli chcesz to osiągnąć, bo jak ci bardzo na czymś zależy (tak bardzo, że świata poza tym nie widzisz), to diabeł lub zły los ciągle będzie stawał ci na drodze i zawsze potkniesz się tuż przed samą metą.
Tak powiedział do mnie kiedyś Ash. Co ciekawe, w jego przypadku to się sprawdziło. Nie żeby mu nie zależało na wygranej, bo zależało, jednak naprawdę pragnienie to było już o wiele mniejsze niż przedtem. Wcześniej pragnął tego całym sercem, lecz bez względu na to, jak bardzo się starał, zawsze zły los podłożył mu nogę. W przypadku Mistrzostw Ligi Kalos jakoś nagle przestał bardzo pragnąć wygranej i wtem, zupełnie niespodziewanie, osiągnął swój cel. Przypadek? Trudno powiedzieć.
W każdym razie Ash został Mistrzem Pokemon, po czym powrócił do Alabastii, gdzie niespodziewanie odnalazł on swoją nową drogę życiową. Miałam tylko nadzieję, że nie spełni się znowu powiedzonko jego mamy, że jeżeli czegoś bardzo chcesz, to możesz się z tym pożegnać, gdyż otrzymać możesz jedynie to, czego nie pragniesz całym sercem. A on przecież bardzo chciał zniszczyć organizację Rocket oraz Malamara, tymczasem w żaden sposób się do realizacji tego celu nie przybliżył. No, może trochę, ponieważ wiele akcji zleconych przez Giuseppe Giovanniego zostało udaremnionych dzięki jego działaniu, wielu agentów sił zła trafiło do więzienia, inni zaś (tacy jak doktor Zager oraz Butch i Cassidy) zginęli, jednak walka ze złem wciąż trwała, a jej końca nie było jakoś widać.
Podsumowując jednak moje rozważania, to nie mogę powiedzieć, aby życie Asha było teraz pozbawione sensu. W końcu jego najważniejszym celem było dążenie do realizacji pewnego jakże ważnego ideału - żeby tego zła mniej było na świecie, co mu wychodziło naprawdę dobrze. Nawet teraz, kiedy ja wyjechałam z Alabastii do Lumiose i nie było mnie kilka dni, on rozwiązał kolejną zagadkę, chociaż i ja także byłam bardzo aktywna, gdyż zdołałam z drobną pomocą swoich przyjaciół rozwikłać tajemniczą sprawę znikających Pokemonów. Oboje więc na swój sposób przyczyniliśmy się do ulepszenia tego świata poprzez rozwiązanie dwóch ciekawych i trudnych zarazem zagadek.
Potem ja wróciłam do Kanto, podobnie jak i reszta naszej kompani, a następnie spędziliśmy razem Wielkanoc oraz Poniedziałek Wielkanocny, zaś kolejny dzień spędziliśmy nad planowaniu pewnego jakże ważnego celu, czyli przygotowania przyjęcia urodzinowego dla Bonnie Meyer. Miały mieć one miejsce już w sobotę, więc musieliśmy do tego czasu przygotować coś uroczego dla dziewczynki, która przecież była naszą przyjaciółką i wszyscy ją uwielbialiśmy. Poza tym nie codziennie się kończy dziesięć lat. Należy więc to odpowiednio uczcić i dlatego od wtorkowego poranka zaczęliśmy o tym mówić.
- Należy się naszej Bonnie porządne przyjęcie urodzinowe - stwierdziła Delia Ketchum - Proponuję urządzić je w mojej restauracji. To chyba będzie odpowiednie do tego miejsce.
- Zgadzam się z tobą - powiedział Steven Meyer - Muszą być kolorowe balony, wielki tort ze świeczkami, masa gości oraz dużo prezentów.
- Tort mogę upiec ja - zauważyłam.
- Ja chętnie ci w tym pomogę - dodał Clemont.
- Ty przede wszystkim powinieneś się skupić na zadbaniu, aby catering na przyjęciu był najlepszej jakości - odparła Dawn - Z kolei robienie tortu już możesz swobodnie powierzyć Serenie.
- No, ale nie zaszkodzi, jeśli co nieco dopilnuje on całości - rzekłam wesoło - Nasz drogi kucharz może zatem śmiało nadzorować moją pracę, jeśli tylko chcesz.
- Nasz drogi kucharz, jak go nazywasz, będzie miał wtedy raczej co innego do roboty niż nadzorowanie twej osoby - mruknęła złośliwie Dawn.
- Właśnie. Przecież ktoś musi razem z Brockiem dopracować catering - powiedział Ash - Nie żeby Brock sobie nie poradził, ale przecież co dwaj kucharze, to nie jeden.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- A tam gdzie, kucharzy dwóch, tam żarcia w bród - dodał dowcipnie Max, śmiejąc się razem z Ashem.
- Tylko problem wciąż pozostaje z prezentami - stwierdził Clemont.
- Dlatego właśnie każdy z nas musi załatwić do soboty jakiś prezent dla Bonnie - powiedziałam.
- Tym się nie przejmuj, damy sobie radę wbrew gadaniu niektórych - stwierdziła Dawn, patrząc wymownie na swego chłopaka.
Ten zaś się lekko zaczerwienił.
- Najważniejsze jest jednak to, aby nasza kochana Bonnie w sobotę była daleko poza restauracją „U Delii“.
- Spokojnie. Już ja się o to postaram - zgłosił swoją chęć pomocy Max.
- O co się postarasz?
To pytanie zadała Bonnie, która właśnie weszła do salonu.
Zarumieniliśmy się wszyscy na twarzach. Mieliśmy nadzieję, że mała nie słyszała tego, o czym rozmawialiśmy, bo inaczej cały nasz plan by diabli wzięli.
- Eee... Ja... Postaram się, aby... Aby nie było nudno w restauracji po Wielkanocy - szybko powiedział Max.
- A niby czemu miałoby być nudno? - zapytała zdumiona Bonnie.
- Nigdy nic nie wiadomo - zaśmiał się Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, zaś Buneary pokiwała wesoło i niewinnie główką.
***
Mój chłopak miał rację mówiąc, że nigdy nic nie wiadomo, ponieważ jeszcze tego samego dnia miało miejsce coś, co całkowicie zmieniło nasze plany na ten tydzień. Miał on być miły, przyjemny oraz bardzo spokojny. Traf jednak chciał, iż okazał się on nawet przyjemny i miły, ale spokoju, to my w jego trakcie nie zaznaliśmy.
Wszystko zaczęło się wówczas, kiedy już skończyliśmy swoją zmianę w restauracji „U Delii“. Zadowoleni mieliśmy pójść z Ashem oraz Pikachu poszukać jakiegoś prezentu dla Bonnie. Jednakże, gdy szliśmy w kierunku sklepów, to zatrzymał się przy nas motor, na którym siedział sierżant Bob.
- Witajcie, przyjaciele! - zawołał wesoło policjant.
- Cześć, Bob! - powitał go Ash.
- Pika-pika! - pisnął wesoło Pikachu.
- Szukałeś nas? - zapytałam.
- Owszem, jakbyś zgadła, Sereno - zachichotał wesoło funkcjonariusz, schodząc ze swojego pojazdu - Mam do was małą sprawę.
Westchnęłam głęboko na znak załamania.
- No nie! Znowu?! Ledwie odpoczęliśmy od jednej sprawy już macie dla nas następną?! - zawołałam - Czy my w ogóle nie możemy mieć urlopu?
- I tak macie farta, że nie jesteście policjantami - stwierdził z ironią w głosie sierżant Bob - Bo widzicie... My, gliniarze, to rzadko kiedy możemy sobie pozwolić na urlop, a jak nawet go już dostaniemy, to często nam go brutalnie przerywa nieznająca wcale litości bardzo okrutna rzeczywistość uosabiania przez naszych szacownych przełożonych, jak również poprzez niespodziewane sytuacje wymagające naszej obecności.
- Smutne, ale prawdziwe - stwierdził smętnie Ash.
- Pika-pika! - jęknął jego Pikachu.
- Właśnie - mówił dalej funkcjonariusz - Dlatego możecie się cieszyć, że nie jesteście w policji, a jedynie tylko okazyjnie dla niej pracujecie. W przeciwnym wypadku mielibyście jeszcze gorzej niż macie, bo teraz macie jako tako, ale da się żyć.
- Wiesz, Bob, że nikogo tym specjalnie nie pocieszyłeś? - burknęłam złośliwie do policjanta.
Sierżant nie przejął się za bardzo moimi słowami, jeśli w ogóle.
- Mniejsza z tym. Tak czy inaczej jestem tutaj, aby wam powiedzieć, że kapitan Rocker was wzywa do siebie.
Takie słowa raczej nie wróżyły niczego dobrego. W końcu sam szef policji w Alabastii rzadko kiedy zwracał się do nas osobiście z prośbą o pomoc. Zwykle robiła to porucznik Jenny lub Bob, kapitan zaś przyglądał się temu z bezpiecznej odległości, niekiedy nawet narzekając na nasz udział w całej sprawie. Jeśli zaś osobiście nas prosił o pomoc, to musiał mieć ku temu naprawdę ważny powód, który oznaczał tylko jedno - wielkie kłopoty.
Czy jednak mogliśmy mu odmówić? W żadnym razie. Przecież to był, jest i będzie nasz przyjaciel, a przyjaciele pomagają sobie nawzajem, nawet jeżeli czasami na siebie narzekają i marudzą, co zresztą często zdarzało się drogiemu kapitanowi. Wiele razy on już na nas pomstował, lecz mimo to zawsze wiedział doskonale, że ma w naszych osobach wiernych przyjaciół, podobnie jak i my w nim mieliśmy oddanego druha. A zatem, pomimo jego częstego zrzędzenia wiedzieliśmy, że ów mężczyzna ma złote serce (choć nie lubi tego okazywać), a ponadto jest bardzo uczciwym oraz porządnym człowiekiem. Czy mogliśmy zatem zostawić go w potrzebie? O nie! Nic z tego! W żadnym razie nie mogliśmy tego zrobić!
- A czy wolno wiedzieć, dlaczego szanowny pan kapitan nas wzywa? - zapytał po chwili Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- No właśnie! Czyżbyśmy złamali ostatnio jakaś paragraf? - dodałam z ironią w głosie.
Bob popatrzył na nas wesoło.
- Dowcipnisie z was, naprawdę. Ale w sumie macie prawo do żartów, w końcu kapitan Rocker nie jest aniołkiem i czasami może się dać we znaki.
- Czasami? Dobre sobie - parsknęłam śmiechem.
Sierżant westchnął głęboko, słysząc moją kpinę.
- No dobrze, on często tak ma, że się daje innym we znaki, ale cóż... Nie możecie przecież spisywać go na straty z tego powodu. To ostatecznie jest dobry człowiek.
- Wiemy o tym i dlatego mu pomożemy, jeśli potrzebuje naszej pomocy - powiedział Ash.
Ja i Pikachu całkowicie podzielaliśmy jego zdanie w tej sprawie.
- A więc co to za sprawa? - zapytałam.
- Dowiecie się na miejscu - rzekł sierżant Bob - Ja niestety nie znam szczegółów, musicie więc poczekać cierpliwie na to, aż mój szef sam wam wszystko opowie.
***
Nie mieliśmy żadnego wyboru i w imię przyjaźni musieliśmy zmienić nieco nasze plany, więc pojechaliśmy motorem Boba prosto na komisariat policji, gdzie zostaliśmy zaprowadzeni do gabinetu kapitana. Mężczyzna siedział właśnie przy biurku i wypełniał jakieś papiery, kiedy sierżant nagle wszedł do środka.
- Panie kapitanie... Zgodnie z poleceniem przyprowadziłem panu tych dwoje - zameldował przełożonemu Bob.
Jasper Rocker popatrzył na niego smętnym wzrokiem, po czym jego twarz została rozjaśniona delikatnym uśmiechem, który był wywołany naszą obecnością.
- Jesteście już, kochani! To bardzo dobrze... Bałem się, że Bob was nie znajdzie, ale jak widzę moje obawy były niepotrzebne. Bardzo mnie cieszy wasz widok.
- Ulala! Cieszy pana nasz widok?! - zachichotał lekko Ash - To wobec tego nie jest z panem najlepiej albo ma pan naprawdę poważny problem.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, po czym on i jego trener parsknęli śmiechem.
Kapitan Rocker jednak nie był wcale w nastroju do żartów.
- Sprawa jest śmiertelnie poważana, mój młody człowieku i prosiłbym cię, abyś sobie z niej nie żartował.
Skarcony Ash szybko odzyskał powagę.
- Proszę mi wybaczyć, kapitanie, ale rzadko kiedy słyszałem od pana takie właśnie słowa, jakie przed chwilą pan powiedział.
Pomyślałam sobie wtedy, że dobrze będzie wystąpić w obronie mojego ukochanego, dlatego powiedziałam:
- To prawda. Rzadko mówił pan nam coś miłego, a już na pewno to, że pan się cieszy na nasz widok, jest dla nas nowością.
Szef policji w Alabastii westchnął głęboko.
- Niestety to prawda, kochanie. Bardzo rzadko bywałem dla was miły, ale cóż... Taki mam już charakter.
- Tak, coś w tym jest - stwierdził głośno Bob.
Kapitan spojrzał na niego groźnie.
- Ty chyba masz jakieś swoje obowiązki, prawda? Będzie mi miło, jeśli do nich wrócisz i zostawisz nas samych.
Sierżant ukłonił mu się z szacunkiem, po czym wyszedł z gabinetu, a Jasper Rocker pokazał nam dłonią krzesła stojące przed jego biurkiem, które to natychmiast zajęliśmy.
- Sprawa jest bardzo poważna, ale wolałbym nie mieszać do niej moich ludzi - zaczął rozmowę mężczyzna.
- Dlaczego? - zapytałam.
- Ponieważ dotyczy ona bezpośrednio mojej skromnej osoby i nie chcę wykorzystać funkcjonariuszy państwowych do wykonywania spraw czysto prywatnych.
Następnie kapitan spojrzał na nas i rzekł:
- Ale wy to co innego. Pracujecie zawsze prywatnie i w pewnym sensie jesteście „prywatnymi“ detektywami.
- Tak, proszę pana. Można nas tak nazwać - odpowiedziałam.
- Poza tym mamy licencje, które załatwiła nam porucznik Jenny u pana burmistrza - dodał Ash, pokazując policjantowi wyżej wspomniany przez siebie dokument.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
Kapitan Rocker uśmiechnął się delikatnie.
- Wiem o tym. W sprawie tych licencji muszę wam powiedzieć, że bez mojego wsparcia byście ich nie dostali, ale mniejsza z tym. Ponieważ macie licencje, to jesteście detektywami i jako tacy możecie być zatrudnieni przez osobę całkowicie prywatną.
- Tak, to jest prawdą - potwierdził Ash - Choć nie jestem specjalistą od prawa, bo w tej sprawie pan jest bardziej poinformowany.
Szef policji w Alabastii pokiwał powoli głową na znak potwierdzenia jego słów, po czym rzekł:
- Ponieważ więc możecie zostać wynajęci przez osobę prywatną, to ja właśnie was wynajmuję.
Bardzo nas zdziwiły jego słowa. Owszem, kapitan Rocker nieraz nas wynajmował, ale zawsze służbowo i zwykle poprzez pośredników takich jak Jenny czy Bob. Nigdy jeszcze nie wynajmował nas jako osoba prywatna, toteż była dla nas prawdziwa nowość. Oznaczało to, że ten biedny człowiek naprawdę popadł w tarapaty.
- Chce pan powiedzieć, że wynajmuje nas pan jako prywatny człowiek, nie zaś jako szef policji? - zapytałam.
- Pika-pika? - zapiszczał zdumiony Pikachu.
- Tak, nie inaczej - potwierdził nasz rozmówca - Sprawa ta jest niestety bardzo poważna, dlatego liczę na waszą pomoc. Nie mogę nikomu innemu zaufać poza wami oraz Jenny i Bobowi, choć tym ostatnim wolę nie mówić zbyt wiele. Zaraz oboje chcieliby mi pomóc zaniedbując w ten sposób swoje obowiązki, a na to pozwolić nie mogę.
Uśmiechnęłam się z lekkim politowaniem, słysząc te słowa. No jasne, on zawsze będzie taki sam. Służbista, ale o dobrym sercu, które jednak nie lubił jakoś publicznie okazywać, jakby się bał, że poważnie zaszkodzi to jego wizerunkowi. No, ale czy można było na dłuższą metę nie lubić tego człowieka? W żadnym razie. Ja go bardzo polubiłam pomimo jego drobnych dziwactw. Ostatecznie przecież każdy z nas je ma.
- Rozumiem - powiedziałam po chwili - A więc co to za sprawa?
- Najpierw muszę wiedzieć, czy ją przyjmujecie - rzekł kapitan.
Ja oraz Ash spojrzeliśmy na siebie uważnie, po czym jednocześnie skinęliśmy głowami potwierdzająco. Pikachu wykonał łebkiem ten sam gest i zapiszczał delikatnie.
- Oczywiście, że ją przyjmujemy - odpowiedział w imieniu nas obojga mój chłopak - Może pan zacząć mówić, o co chodzi.
Mężczyzna bardzo się ucieszył, słysząc jego słowa.
- Doskonale. A więc oto przyczyna mego zmartwienia.
Po tych słowach kapitan Jasper Rocker podał nam kartkę papieru jakby wyciętego z gazety, na którym znajdował się wizerunek krzyża, wieńca oraz nazwisko naszego przyjaciela z dopisaną doń datą 28 kwietnia 2006 roku.
- Co to jest? - zapytałam zdumiona.
Ash spojrzał na papier i po chwili namysłu powiedział:
- To mi wygląda na nekrolog. Tylko dlaczego widnieje na nim pana nazwisko?
- Tak trudno zgadnąć? - spytał kapitan.
Już wszystko było dla nas jasne.
- Czy to jakiś żart? - wyraziłam swoje przerażenie takim oto pytaniem.
- Jeśli tak, to w kiepskim stylu - odrzekł mój luby.
Kapitan smętnie pokręcił przecząco głową.
- Bardzo chciałbym, aby to był żart, ale niestety nie jest. A jeśli już, to bardzo głupi, a wręcz powiedziałbym, że zabójczo żałosny.
Wypowiadając to zdanie wyraźnie zaakcentował on słowo „zabójczo“ chcąc dodać powagi całej sytuacji.
- Tutaj widnieje data 28 kwietnia 2006 roku - rzekł po chwili detektyw z Alabastii, patrząc uważnie na kapitana - To za cztery dni, w piątek.
- No właśnie, mój drogi chłopcze - potwierdził ponuro Jasper Rocker - Ktoś wyraźnie oznajmia mi, że spotka mnie śmierć w tym tygodniu.
- Ale dlaczego? - zapytałam.
- Najwidoczniej ostatnio komuś podpadłem i to raczej mocno niż słabo - odpowiedział ponuro mężczyzna - Nie wiem tylko, komu.
- Nie ma pan żadnych podejrzanych? - spytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Powiedziałbym, że mam ich nawet za dużo - odparł ironicznie kapitan - Prawdę mówiąc jest wiele osób, które życzyłyby mi śmierci.
- Doskonale pana w tej sprawie rozumiem - rzekł mój chłopak - Ale przecież ktoś konkretny na pewno przychodzi panu do głowy.
Nasz rozmówca pomyślał przez chwilę, po czym rzekł:
- Właściwie to jest ktoś taki.
- No! Nareszcie cała sprawa zaczyna ciekawie brzmieć - zaśmiał się wesoło Ash - Wreszcie mamy podejrzanego. A więc kim on jest?
- Nazywa się Mortimer Black - wyjaśnił nam kapitan Rocker - Trzy lata temu osobiście przyłapałem go na tym, jak próbował mi ukraść samochód.
- Radiowóz? - zapytałam.
- Nie, prywatny - odparł mężczyzna.
- Rozumiem. No cóż, byłby idiotą, gdyby chciał ukraść radiowóz.
Szef policji popatrzył na mnie z ironią.
- Moja droga Sereno... On jest idiotą, bo chociaż nie chciał mi ukraść służbowego wozu, tylko prywatny, lecz co z tego, skoro i tak próbował mi go podebrać, a gdy go na tym przyłapałem, to zaatakował mnie pałką.
- Nieładnie. Bardzo nieładnie - powiedziałam wesołym tonem - Ale nie bardzo rozumiem, dlaczego to on miałby wysyłać panu ten nekrolog?
Wydawało mi się to bardzo zabawne, jednak kapitan Rocker wcale nie podzielał mojego wesołego usposobienia.
- Już ci to wyjaśniam - rzekł nasz rozmówca - Ten mężczyzna poszedł siedzieć na trzy lata, wyszedł dwa tygodnie temu. I wiesz co? Żona nie tylko wniosła pozew o rozwód, gdy on siedział, ale jeszcze wyrzuciła go z domu i nie chciała, aby się do niej zbliżał. Gość nie ma gdzie mieszkać, do pracy też pewnie go nikt nie weźmie... A wszystko to moja wina.
- I uważa pan, że to on wysłał z tego powodu panu ten nekrolog? - zapytał Ash, patrząc na przesyłkę.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Kapitan pokiwał powoli głową.
- Nie inaczej. Właśnie jego o to podejrzewam.
- Czego więc pan od nas oczekuje? - zapytał mój luby.
- Chcę, abyście go obserwowali i sprawdzili, co też on kombinuje. Jeśli chce skrzywdzić tylko mnie, to pół biedy... Ale jeśli chce skrzywdzić moich bliskich, to niech się strzeże, bo wtedy go zabiję.
Byliśmy w stanie pojąć jego uczucia, zatem nie zadawaliśmy żadnych pytań na ten temat.
- Gdzie mieszka żona Mortimera Blacka? - spytał Ash.
Kapitan podał nam adres, a detektyw z Alabastii powoli wstał z krzesła i rzekł:
- Doskonale. A zatem złożymy tej pani wizytę. Być może powie nam ona coś niecoś o swoim mężu.
***
Chwilę później ja i Ash szliśmy razem w kierunku domu pani Black. Mój luby założył na siebie strój Sherlocka Holmesa, żeby wyglądać bardziej dumnie podczas rozmowy z kobietą, Pikachu zaś miał na sobie miniaturową wersję tego kostiumu. Obaj prezentowali się w nich niesamowicie uroczo, przynajmniej jak dla mnie.
- I co o tym sądzisz, kochanie? - zapytałam mojego chłopaka.
Ten uśmiechnął się do mnie delikatnie, po czym powiedział:
- No cóż... Jeżeli pytasz, co myślę o tej sprawie, to moim zdaniem ten cały Mortimer Black jakoś mi nie pasuje na bycie autorem tego nekrologu.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo widzisz... Z tego, co mówił nam o nim kapitan Rocker wychodzi mi obraz jakiegoś prostaka i byle złodziejaszka. Tacy przecież nie bawią się w takie sztuczki, jak ten nekrolog. Jak dla mnie taki ktoś, jak pan Mortimer Black jest zdolny rozbić ci głowę łomem w ciemnej ulicy, ale nie bawić się w straszenie cię jakimś sfabrykowanym nekrologiem. No i jeszcze ta data... Dlaczego właśnie 28 kwietnia 2006 roku? Dlaczego nie inna?
- To bardzo interesujące - powiedziałam, masując sobie podbródek.
Nawet się nie spostrzegłam, kiedy zaczęłam naśladować gesty mojego chłopaka. To wyraźnie chyba dowodzi, jak oboje jesteśmy sobie bliscy.
- Naprawdę ta data mnie dręczy - mówił dalej mój chłopak - Nie daje mi to spokoju. Ona musi mieć znaczenie.
- Niekoniecznie. Równie dobrze może być dziełem przypadku.
- Może i masz rację, Sereno... No cóż... Czas pokaże. A na razie sobie porozmawiajmy z tą panią.
Przyszliśmy spokojnie pod dom pani Black, po czym zapukaliśmy do drzwi. Chwilę później się one otworzyły i zobaczyliśmy wysoką kobietę o ciemno-zielonych włosach oraz beżowych oczach, w wieku czterdziestu lat (a przynajmniej ja jej tyle dawałam). Ubrana była w fioletową sukienkę oraz biały fartuszek, na głowie zaś miała chustkę niebieskiej barwy.
- Słucham? - zapytała kobieta.
- Pani Wilhelmina Black? - odpowiedziałam jej pytaniem na pytanie.
- Niestety tak - odparła gospodyni - Zbyt długo nosiłam to nazwisko, jednak teraz, kiedy mój mąż wyszedł, to mogę spokojnie się z nim rozwieść. Wcześniej jakieś paragrafy zabraniały mi samej wziąć rozwód, ale na całe szczęście...
- Rozumiemy - przerwał jej Ash - Chcemy z panią porozmawiać.
- Doprawdy? A niby o czym?
- O pani mężu.
Kobieta zasyczała z gniewu niczym wściekły Seviper.
- O nim nie zamierzam wcale dyskutować z nikim, a już na pewno nie z dwójką dzieciaków.
- Obawiam się, że jednak będzie pani musiała.
Po tych słowach Ash wyjął z kieszeni licencję detektywa i pokazał ją kobiecie. Ta popatrzyła na nią uważnie, mówiąc:
- Fiu-fiu! No proszę! Sam Sherlock Ash! Słyszałam o tobie. A zatem teraz zabrałeś się za mojego drogiego męża? To cudownie! Skoro chcesz o nim coś wiedzieć, to domyślam się, że na pewno masz wobec niego jakieś mało przyjemne zamiary, prawda? Wiesz, bardzo chętnie przyczynię się do wsadzenia go ponownie za kratki. Wejdźcie, proszę.
Weszliśmy do środka, a kobieta uszykowała nam herbatę, a następnie usiadła obok nas, pytając:
- No to słucham uprzejmie. Co też mój, jeszcze przez jakiś czas mąż znowu przeskrobał?
- Prawdopodobnie bawi się teraz w grabarza - odparł żartem Ash.
Pani Black spojrzała na niego zdumiona.
- Słucham? Nie rozumiem.
Mój luby szybko przeszedł do wyjaśnień:
- Widzi pani... Zachodzi podejrzenie, że pani mąż wysłał komuś nam bliskiemu sfabrykowany nekrolog z jego nazwiskiem. To zdecydowanie wygląda na zapowiedź śmierci owej bliskiej nam osoby.
- A ten znajomy chce mieć pewność, że to on? - zapytał kobieta.
- Właśnie tak.
Pani Black zachichotała delikatnie, po czym napiła się nieco herbaty i powiedziała:
- Nie wiem nic o działalności mojego męża, ale jak dla mnie takie coś wcale do niego nie pasuje. Bo widzicie... Mój kochany Mortimer musiałby naprawdę nieźle pogłówkować, żeby takie coś wymyślić, a on z myśleniem jest raczej na bakier.
- Ale ma powody, aby nie lubić naszego klienta - powiedziałam.
- A kim jest wasz klient?
- Pani wybaczy, ale to tajemnica - odparłam.
Wilhelmina Black pokiwała smętnie głową i mówiła dalej:
- Bez znaczenia jest dla mnie fakt, czy on wyciął tak żałosny numer waszemu znajomemu, ponieważ uważam, że im szybciej go posadzicie, tym lepiej. Ten koleś ciągle mnie nachodzi i próbuje mnie przekonać, abym go przyjęła z powrotem do domu. Ale nie ma mowy! To dom, który dostałam po rodzicach i on nie ma do niego żadnych praw! Nie będę tego nędznego złodziejaszka dłużej u siebie trzymać! On już i tak wcześniej miał zatargi z policją. Obiecał, że więcej nie będzie łamał prawa, lecz potem chciał ukraść samochód tego policjanta (zdaje się nawet, że samego szefa policji), a gdy właściciel auta go na tym przyłapał, to mój kochany Mortimer próbował go potraktować pałką. Taki on jest. Dostał za ten numer trzy lata. Jak pewnie wiecie, już wyszedł i nie daje mi spokoju.
- Mino! Hej, Mino! - dało się słyszeć nagle jakieś krzyki.
Chwilę później dołączyły do nich dziwne odgłosy, jakby ktoś walił do drzwi pięścią.
- No proszę... Przyszedł... Jak zwykle zresztą... Zaczekajcie, proszę.
Następnie kobieta wstała od stołu i poszła w stronę drzwi, które potem otworzyła, krzycząc:
- Znowu tu przyłazisz?! Chyba wyraźnie ci powiedziałam, że nie masz tu czego szukać!
- Kochanie moje... Ale przecież wiesz, że nie mam gdzie się podziać - odpowiedział jej jakiś ochrypły, męski głos.
- Wiem o tym doskonale, jednak nic mnie to nie obchodzi.
- Słucham? Nic cię to nie obchodzi?! Ładna z ciebie żona!
- Już niedługo przestanę nią być! Wiesz dobrze, że wszczęłam kroki rozwodowe!
- Mino, kochanie... Za co?
- Ty się mnie jeszcze o to pytasz, łachudro jeden?! Mało przez ciebie wycierpiałam? Obiecywałeś mi kiedyś, że będziesz uczciwym człowiekiem i że skończyłeś z tymi swoimi matactwami... I ile z twoich obietnic wyszło? Tyle, że złamałeś dane mi słowo przy pierwszej nadarzającej się okazji!
- Wiesz doskonale, że gdyby ten gliniarz nie przylazł, to ja...
- I to jest dla ciebie wytłumaczenie?! Wynoś się stąd!
- Mino! Przecież wiesz, że ja to wszystko dla ciebie zrobiłem. Bo ja cię bardzo kocham.
- Więc skoro mnie kochasz, to zrób mi tę przysługę i zniknij z mojego życia raz na zawsze!
- Najdroższa... Jak możesz tak mówić? Przecież ja...
- Mortimer! Wynoś mi się stąd, bo zawołam policję, a chyba z nimi nie chcesz zadzierać, prawda?!
- Skarbie... Naprawdę... Nasłałabyś na mnie gliny?
- Z największą przyjemnością.
- Kochanie... Co się będziemy kłócić?! Dajmy sobie buziaka na zgodę i pogódźmy się.
Chwilę później usłyszeliśmy z Ashem jakiś dziwny dźwięk. Brzmiało to tak, jakby ktoś wymierzył komuś siarczysty policzek. Prawdopodobnie pani Black dała właśnie mężowi w twarz.
- Śmierdzisz na mile wódką! - warknęła kobieta na męża - Jak widzę twoje zwyczaje niewiele się zmieniły, jeśli w ogóle.
- A co mam robić, kiedy własna żona mnie tak traktuje?
- Zaraz potraktuję cię jeszcze gorzej, jeśli sobie stąd nie pójdziesz!
- Mino...
- WON!
Mężczyzna wymamrotał coś pod nosem i wyraźnie wściekły poszedł sobie. Ash spojrzał wówczas wymownie na mnie.
- Dopijmy herbatę i chodźmy za nim - powiedział.
- Racja. Lepiej go obserwujmy - odparłam.
- Pika-pika! - zgodził się z nami Pikachu.
Szybko wypiliśmy ten ciepły i przyjemny w smaku napój ze swoich filiżanek, po czym wstaliśmy od stołu.
- Już idziecie? - zapytała nas pani Black.
- Tak... Mamy sprawy do załatwienia - odpowiedział jej Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, rozsiadając się wygodnie na ramieniu swojego trenera.
- Dziękujemy bardzo za herbatę. Była pyszna - dodałam.
Kobieta uśmiechnęła się do nas delikatnie.
- Jak już znajdziecie coś na mojego kochanego mężusia, to będzie mi miło, jeśli mnie o tym powiadomicie - powiedziała.
Obiecaliśmy jej, że tak właśnie zrobimy, po czym wyszliśmy.
***
Szliśmy za panem Blackiem uważnie go obserwując. Nie musieliśmy się nawet specjalnie starać zachować dyskrecję, ponieważ ten koleś jakoś wcale nie zwracał uwagę na nic, co się dzieje wokół niego. Prostą drogą zaszedł on do pierwszego lepszego baru, gdzie potem usiadł. My natomiast usadowiliśmy swoje siedzenia przy kontuarze. Barman (którym był młody chłopak w wieku około dwudziestu-paru lat, o ciemno-brązowych włosach, czerwonych oczach i piegowatym nosie) podszedł do nas i zapytał:
- A wy co? Nie za młodzi jesteście na wizyty tutaj?
Zaśmiałam się delikatnie, słysząc jego słowa, podobnie jak i Ash oraz Pikachu.
- Spokojnie. My tutaj służbowo - odpowiedział mu mój chłopak.
- Służbowo? - zachichotał barman.
Detektyw z Alabastii wyjął licencję i pokazał ją naszemu rozmówcy. Ja zrobiłam to samo.
- Sherlock Ash - uśmiechnął się wesoło młodzieniec - Naprawdę nie sądziłem, że tutaj przyjdziesz. Ale nie licz na to, że podam ci drinka. No... Chyba, że już skończyłeś osiemnaście lat.
- Nie... Ja za dwa miesiące kończę dopiero siedemnaście - odparł Ash, powoli chowając licencję do kieszeni - Ale spokojnie, nie przyszedłem tutaj pić. Chodzi nam o tego kolesia, co siadł sobie przy tym stoliku w prawym rogu.
Barman spojrzał uważnie w miejsce, które wskazał mu detektyw.
- Mówicie o nim? To jest Mortimer Black! Koleś tu ciągle przychodzi, odkąd żona go z domu wywaliła na zbity pysk.
- Jakoś wcale się jej nie dziwię - mruknęłam złośliwie.
- Prawdę mówiąc ja również - odpowiedział dowcipnie nasz rozmówca - No, ale co od niego chcecie? Przeskrobał coś?
- Owszem i to sporo - rzekł Ash - Musimy jednak zdobyć dowody na niego, a to jest trudniejsze niż myślałem.
- Nikt nie mówił, że praca detektywa jest łatwa - zaśmiał się barman.
- Pewnie, ale mimo wszystko niektóre sprawy są trudniejsze niż być powinny - stwierdził mój luby - Nalejesz nam lemoniady?
Młodzieniec spełnił tę prośbę, a mój ukochany rzucił mu dwie monety jako zapłatę, po czym powoli zaczęliśmy je sączyć, obserwując kątem oka Mortimera Blacka. Prawdę mówiąc nie było to wcale takie trudne, ponieważ gość robił wokół siebie sporo szumu.
- No i co, Mortimer? Jak tam twoja baba? - zapytał jeden z kumpli od kielicha naszego gagatka.
Pan Black patrzył smętnie na kieliszek z wódką, delikatnie gładząc go palcem.
- Zachowała się dokładnie tak, jak zachowują się wszystkie baby się w takich sytuacjach. Wyrzuciła mnie na zbity pysk! I po gębie mi jeszcze dała.
- Przykro mi - odrzekł jego rozmówca.
Mortimer złapał za kieliszek, napił się z niego, po czym odłożył go na stół i warknął:
- Głupia idiotka! Gdzie ona niby znajdzie drugiego takiego chłopca, co będzie się nią opiekował tak troskliwie i czule jak ja?
Jego rozmówca nic nie mówił, tylko patrzył na pana Blacka, ten zaś dalej gadał ten swój durny monolog:
- Żałosna, głupia baba... Ja dla niej wszystko, rozumiesz?! Wszystko! A ona co?! Bo siedziałem w pudle? To przecież dla niej chciałem gwizdnąć ten samochód! Dla niej, rozumiesz?! Dla niej chciałem go potem sprzedać i zarobić! DLA NIEJ! I to jest wdzięczność za te wszystkie moje starania i za to, co musiałem znieść w pierdlu! Naprawdę ta baba nie umie mężczyzny uszanować!
Kolega mu znowu polał, a ten napił się i uderzył pięścią z kieliszkiem o stolik, wołając:
- To wszystko przez tego drania! Przez tego idiotę, którego wóz wtedy chciałem gwizdnąć! Przez tego żałosnego glinę!
Następnie cisnął kieliszkiem o ścianę, aż się rozprysnął on na kawałki.
- Ej! Panie Black! - zawołał gniewnie barman - Takie numery, to nie tutaj! Jak pan ma jakieś problemy, to niech pan sobie idzie gdzie indziej, bo tu ma być spokój!
Mortimer Black powoli podniósł się z krzesła, na którym siedział przed chwilą i zawołał:
- Do mnie to mówisz, pokurczu?! Do mnie?! A wiesz, kim ja jestem?! Wiesz, ile ja mam lat?! Powinieneś do mnie z szacunkiem mówić, bo ja od ciebie jestem znacznie starszy!
- Starszy czy nie, burdy w barach są zakazane.
Kumpel Mortimera szybko złapał go za ramię.
- Stary, opanuj się! Chcesz wrócić do więzienia?!
Pan Black odepchnął go na bok i zawołał:
- Słuchaj, młody mądralo... Moja baba mnie z domu wyrzuciła, a pracy też nigdzie nie mogę znaleźć, bo ja niby złodziej jestem! A wszystko przez tego waszego... Przez tego waszego szefa policji! Ja mam do niego żal i nie będę tego krył!
- Rozumiem, że ma pan żal do kapitana Rockera, ale takie zachowanie panu nie pomoże - rzekł barman.
Mortimer podbiegł do kontuaru, oparł się o niego dłońmi i warknął:
- Pomoże! Bo ja muszę wykrzyczeć, co mnie boli! Mam dość siedzenia cicho! Nie będę cicho! Nie będę! Chcę wrzeszczeć i powiedzieć innym, co za śmieciem jest ten wasz pan kapitan!
Następnie zwrócił się do wszystkich ludzi wokół siebie, wrzeszcząc:
- Słyszycie mnie?! Kapitan Jasper Rocker to łajdak, który zmarnował mi życie! Ale nadejdzie na niego kryska! Nadejdzie, ponieważ ja mu jeszcze pokaże! Słyszycie mnie?! Ja mu pokażę!
Chwilę później zatoczył się i upadł gwałtownie na ziemię. Barman zaś pokiwał załamany głową.
- Co za żałosny widok - powiedział.
Następnie dał on znak jakiemuś Pokemonowi typu walczącego, żeby wziął on Mortimera Blacka za kołnierz i wyprowadził go z baru. Ten szybko wykonał polecenie, zaś Ash powoli dopił swoją lemoniadę.
- No i co o tym sądzisz? - zapytałam.
Mój luby uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Prawdę mówiąc, jak to obserwuję, to przychodzi mi na myśli pewne powiedzonko, które powiedziała mi kiedyś moja mama.
- A jakie to powiedzonko?
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
Mój chłopak uśmiechnął się do mnie delikatnie i rzekł:
- Pokemon, który dużo piszczy, mało gryzie.
- Co to znaczy? - zapytałam.
Ash spojrzał na mnie uważnie, mówiąc:
- To, że ten żałosny człowiek jak dla mnie jest ostatnią osobą, która mogłaby wysłać nekrolog kapitanowi.
***
Obserwowanie pijanego Mortimera Blacka włóczącego się po mieście nie miało najmniejszego sensu, więc wróciliśmy zadowoleni do domu, gdzie potem zarządziliśmy zebranie całej naszej drużyny w domku na drzewie. Tam zaś usiedliśmy sobie wszyscy po turecku na poduszkach i zaczęliśmy rozmawiać o tym, co dzisiaj miało miejsce. Clemont, Dawn, Max i Bonnie uważnie nas wysłuchali, a cała sprawa wyraźnie ich zainteresowała.
- O ja cię piko! - zawołała siostra mego chłopaka - To naprawdę bardzo niezwykła sprawa. Nie sądziłam, że może dojść do czegoś takiego.
- Ale pamiętajcie, dyskrecja was obowiązuje - przypomniał jej Ash.
Dawn popatrzyła na niego wesoło.
- Braciszku... Czy ja kiedykolwiek cię zawiodłam w sprawie dyskrecji?
- Przyznaję to szczerze... Taka sprawa nigdy nie miała miejsca.
- No właśnie.
Buneary zapiszczała dumnie ze słów swojej trenerki, po czym spojrzała z miłością na Pikachu, który delikatnie się do niej uśmiechnął.
- Ja jednak podzielam zdanie Asha, że Mortimer Black jest ostatnią osobą, którą moglibyśmy podejrzewać o wysłanie tego nekrologu - rzekł po chwili Clemont.
- Ja też tak uważam - rzekł Max - Jakoś taki krzykacz nie pasuje mi do wysyłania anonimowych przesyłek.
- Mnie również - zgodziłam się - Tylko powiedzcie mi wobec tego, kto mógłby mieć powód, aby nienawidzić kapitana Rockera i wysyłać mu takie coś?
- I jaki jest tego cel? - zapytała Bonnie.
- Celu łatwo się domyślić - odpowiedziała jej Dawn - Ktoś wyraźnie chce zastraszyć kapitana i bardzo możliwe, że nawet pragnie go zabić. Tylko ta data... Nie rozumiem, co ona oznacza ani po co ona? Jeśli ktoś chce zabić Jaspera Rockera, to czemu utrudnia sobie zadanie ostrzegając go o tym i do tego jeszcze dając mu do zrozumienia, kiedy zada mu śmierć?
- Jak dla mnie to ktoś chce, aby on się bał o swoje życie - rzekł Ash - Chce go wpędzić w poczucie strachu. Możliwe też, że nie chce go zabić, ale zastraszyć, chociaż... Niewykluczone, iż przeprowadzi on zamach na jego życie, tylko... Dlaczego właśnie w ten piątek?
- No właśnie! Ta data musi mieć jakieś znaczenie - zauważyłam - Nie wierzę, żeby była dziełem przypadku.
- I ja w to nie wierzę - poparł mnie mój chłopak - Tylko jak to odkryć?
Następnie spojrzał na Maxa, mówiąc:
- Coś mi mówi, że znowu będzie nam potrzebna twoja pomoc.
Młody Hameron poprawił sobie na nosie okulary, po czym stanął na baczność i zawołał:
- Możesz na mnie liczyć, szefuńciu! Od jutra zabieram się za szukanie danych!
- Doskonale! - zaśmiał się Ash, klaszcząc w dłonie - A teraz chodźmy, bo za chwilę ominie nas kolacja, a mają być naleśniki.
- Mniam! - zawołaliśmy wszyscy, ponieważ bardzo lubimy to danie, zwłaszcza zrobione ręką Delii Ketchum.
C.D.N.
W tym odcinku nasi przyjaciele szykują przyjęcie urodzinowe dla Bonnie, które ma być niespodzianką na 10 urodziny dziewczynki, a wszystko ma pozostać w ścisłej tajemnicy.
OdpowiedzUsuńPrzygotowania przerywa pojawienie się sierżanta Boba, który w imieniu kapitana Rockera natychmiast wzywa Asha i Serenę na komendę. Na miejscu od samego szefa policji nasza para dowiaduje się, że ktoś najprawdopodobniej czyha na jego życie. Kapitan pokazuje im nekrolog ze swoim nazwiskiem oraz datą jego śmierci - 28 kwietnia 2006. Podejrzewa iż klepsydrę mógł mu wysłać niejaki Mortimer Black, człowiek, którego kapitan Rocker wsadził za kratki na 3 lata za próbę kradzieży jego prywatnego samochodu oraz napaść z pałką na niego samego. Przestępca wyszedł dwa tygodnie temu po odsiedzeniu całej kary i dowiaduje się, że żona złożyła właśnie pozew o rozwód i dodatkowo wyrzuciła go z domu.
Ash i Serena postanawiają złożyć wizytę niejakiej Wilhelminie Black, żonie naszego podejrzanego. Jest ona bardzo chętna, by szanowny małżonek ponownie trafił za kratki. Rozmowę z panią Black przerywa pojawienie się pijanego Mortimera, który bardzo głośno i bezskutecznie próbuje namówić żonę do wycofania pozwu i przyjęcia go z powrotem do domu. Załamany idzie do baru, gdzie śledzą go Ash i Serena.
W tymże miejscu rozmawia on ze swoim przyjacielem i wyraźnie w tej rozmowie psioczy na szefa miejscowej policji. Po upomnieniu barmana zaczyna wrzeszczeć na cały lokal, że kapitan Rocker jest winien jego obecnej sytuacji i za to zostanie przez niego ukarany. Nasza para na podstawie tego stwierdza, iż Mortimer jest ostatnią osobą, która mogła wysłać klepsydrę kapitanowi. W takim razie kto to jest? I dlaczego na nekrologu widnieje data właśnie 28 kwietnia 2006? Czy ta data coś znaczy? Z pewnością tak, jednakże tego dowiemy się już w następnym odcinku. :)
Zaczyna się bardzo ciekawie i sprawa wciąga od początku, co bardzo lubię w Twoich opowiadaniach, kochany Kronikarzu. :)
Ogólna ocena: 1000000000000000/10 :)