Tajemnica błękitnego jeziora cz. IV
Wieczorem na kolację przyszli Clemont i Max mówiąc, że wynalazek jest już prawie gotowy, ale będą musieli go jeszcze dokończyć następnego dnia, ponieważ wymaga on pewnych poprawek. Nie pytaliśmy o szczegóły za radą Dawn i Bonnie.
- Jeżeli zapytamy ich o to, co dokładniej mają jeszcze zrobić, to nas zanudzą swoimi nudnymi jak flaki z olejem opowieściami - stwierdziła z ironią panna Seroni.
- Mój brat potrafi tego dokonać, a Max najwyraźniej idzie w jego ślady - dodała złośliwie panienka Meyer.
Zachichotałam wesoło, słysząc ich słowa. Było w tym sporo prawdy, zwłaszcza w przypadku młodego Hamerona. Według słów jego siostry May oraz samego Asha Max często zmieniał swoje upodobania. Najpierw jego wielką fascynacją cieszyli się trenerzy Pokemonów na czele z Normanem Hameronem, jego ojcem, wskutek czego Max chciał być kiedyś taki, jak on. Potem chłopak obdarzył swoją fascynacją Tracey’ego Sketchita i mówił, że zostanie rysownikiem i obserwatorem Pokemonów, jak on. Obecnie zaś jest wyraźnie zachwycony po równo osobą samego Asha, a także Clemonta, z których często próbuje brać przykład, z różnym skutkiem.
Tak czy inaczej żadne z nas nie pytało, co dokładniej mieli na myśli nasi geniusze, jak nazywałam ich w myślach. Zamiast tego razem z innymi zajęłam się przepyszną kolacją, którą przygotowała nam Johanna Seroni. Potem poszliśmy wszyscy spać, żeby następnego dnia wstać i to z całą masą energii do działania.
Rano po śniadaniu Clemont i Max poszli do laboratorium profesora Rowana, żeby dokończyć pracę nad tym elektronicznym tłumaczem języka Pokemonów. Około południa zadzwonili do nas zadowoleni.
- Mamy dla was pomyślne wieści - rzekł młody Meyer przez telefon - Wynalazek został zbudowany. Możemy więc śmiało przesłuchać Vulpixa.
- Jeśli oczywiście ten wasz genialny wynalazek nie wybuchnie zaraz po uruchomieniu - odpowiedziałam nieco złośliwie.
Clemont popatrzył na mnie smutnym wzrokiem.
- Myślałam, że masz więcej wiary w moje umiejętności - powiedział.
- Owszem, mam wiarę w ciebie i twoje zdolności, ale także posiadam bardzo wiele racjonalizmu, który mówi mi, że należy ostrożnie podchodzić do twoich wynalazków.
Ash zachichotał i przysunął się do telefonu.
- Spokojnie, stary. Zaraz ja oraz panna sceptyczna dołączymy do was i przesłuchamy Vulpixa. Jesteśmy bardzo ciekawi, co on nam powie.
- Oby tylko powiedział prawdę, jak za to ręczy Lizzy - rzekł Max - O ile oczywiście można ufać słowu ducha.
- Zobaczymy, przyjacielu. Zobaczymy - zaśmiał się Ash.
Po tych słowach odłożył on słuchawkę, a następnie razem ze mną oraz Pikachu poszedł do laboratorium profesora Rowana. Tam zaś nasz drogi Clemont pokazał nam swój tłumacz. Wyglądał on niczym mały komputerek razem z doczepionymi do nimi dziwnymi prętami oraz niewielkim radarem.
- A więc, moje cacuszko, pokaż tym sceptykom, na co cię stać - rzekł nasz przyjaciel wynalazca.
- Słyszałeś to, Ash? On gada do swojego wynalazku jak do dziecka - zauważyłam ironicznie.
Mój ukochany uśmiechnął się dowcipnie.
- Wiem, to żadna nowość. Już przywykłem do takiego widoku.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
Clemont tymczasem skierował swój wynalazek na Vulpixa i rzekł do niego uroczystym tonem:
- Opowiedz nam, co się stało z twoją trenerką. Proszę...
Pokemon popatrzył na niego uważnie, po czym zaczął piszczeć, a ekran owego wynalazku pokazał nam tłumaczenie tego, co on mówi. Kiedy już opowieść dobiegła końca, a my spojrzeliśmy na nią, to Ash uśmiechnął się wesoło.
- Wiedziałem! Mówiłem wam wszystkim, że nauka jest niesamowita i co?! Miałem rację!
- Tak, tak. Mówiłeś to - potwierdziłam z politowaniem - Wiele razy już o tym mówiłeś i miałeś rację. A więc co teraz robimy?
Ash spojrzał na mnie bardzo uważnie, po czym skierował swój wzrok na Clemontowi, Maxowi i profesorowi Rowanowi, a następnie powiedział:
- Co teraz zrobimy? Wymierzymy sprawiedliwość.
- Pika-pika-chu! - pisnął bojowo Pikachu.
***
Godziną później zebraliśmy się wszyscy w domu pani Seroni. A mówiąc „wszyscy“, to mam na myśli nie tylko naszą drużynę, ale również Alexę, mamę Dawn, profesora Jasona Rowana, Sylvię Silverston, jej córkę Victorię oraz panią Alyson Grinweald. Gdy już każdy z nich siedział na swoim miejscu w salonie naszej drogiej gospodyni, Ash wyszedł do nich ubrany w strój Sherlocka Holmesa. Na jego ramieniu siedział Pikachu w miniaturowej wersji owego kostiumu. Obaj mieli bardzo poważne miny.
- Dziękuję wam, że się tu zebraliście - powiedział mój chłopak - To dla mnie bardzo ważne. Chcę wyjaśnić zagadkę, którą pewnie Serena w swoich kronikach nazwie „Tajemnicą błękitnego jeziora“, bo też i trudno ją nazwać inaczej. Sprawa jest smutna, ale musi ona zostać wreszcie ujawniona, gdyż chodzi tutaj o czyjś los.
- Chodzi o Lizzy, prawda? - zapytała Dawn.
- Dokładnie - uśmiechnął się do niej jej brat - Widzicie... Od samego początku podejrzewałem, że duch dziewczynki sprzed osiemdziesięciu lat ma jakieś powody, aby przychodzić nad jezioro, nazywane przez ludzi z tej okolicy „błękitnym“. Co ciekawe pojawia się tu dopiero od dwóch lat.
Następnie spojrzał na Victorię i zapytał ją uprzejmym tonem:
- Powiedz mi, proszę... Jak długo znasz Lizzy?
- Kilka miesięcy - odpowiedziała Victoria.
- To o kilka miesięcy za dużo - mruknęła pani Silverstone.
Jej córka była zasmucona tymi słowami. Załamana wzięła do ręki swój inhalator i powoli psiknęła sobie w usta lekarstwo. Następnie rzekła:
- Mamo, proszę cię! Przecież to moja jedyna przyjaciółka!
- Ale ona nie żyje, kochanie! Czy ty tego nie rozumiesz?! Ona nie jest prawdziwa. Znaczy jest prawdziwa, ale to duch! Nie człowiek, ale duch!
- To z duchami nie można się przyjaźnić?
Na takie pytanie pani Sylvia próbowała wymyślić jakąś dość sensowną odpowiedź, ale poniosła w tej sprawie porażkę, więc zamilkła.
Ash uśmiechnął się delikatnie do Victorii.
- Mówiłem już pani, pani Silverston, że nie ma się pani czego obawiać, ponieważ ze strony Lizzy panience Victorii nigdy nic nie zagrażało ani nie będzie zagrażać.
- Możliwe, ale ja się nadal boję - powiedziała kobieta.
- Jestem w stanie cię zrozumieć, ale zaufaj Ashowi - rzekła Johanna Seroni - Uwierz mi, Sylvio, on wie, co robi.
Jej przyjaciółka wciąż miała wyraźne wątpliwości, ale nie wyraziła ich na głos. Tymczasem Ash mówił dalej:
- Udało mi się porozmawiać z Lizzy, chociaż nie było to wcale łatwe, ponieważ jest ona osobą raczej mało rozmowną.
- I co ci powiedziała? - zapytała pani Alyson.
- Zaraz to wyjaśnię - odparł detektyw z Alabastii - Powiedziała mi, że jej Vulpix zna prawdę i on nam ją powie, jeśli go znajdziemy. Nie było to proste, ale udało się nam. Przemilczę, w jaki sposób tego dokonaliśmy, bo ta historia nie posiada związku z rozwiązaniem przez nas tej zagadki.
- Czy naprawdę możemy traktować na poważnie słowa Pokemona? - zapytała pani Grinweald.
- A w jaki sposób się z nim dogadaliście? - dodała przyjaciółka naszej gospodyni.
Profesor Rowan popatrzył na kobietę z uśmiechem.
- Prawdę mówiąc to nie było takie proste, jednak udało się nam tego dokonać, głównie dzięki pomocy dwóch mądrych chłopców.
Clemont i Max napuszyli się z dumy, kiedy to usłyszeli. Ash natomiast zachichotał delikatnie na ten widok i mówił dalej:
- No cóż... To też nie ma związku z całą sprawą, jednak mogę jedynie powiedzieć, że pomógł tutaj nam pewien wynalazek. Pewien jakże genialny wynalazek.
- Weź już przejdź do rzeczy - jęknęła załamana Bonnie.
- Bonnie! - skarciłam ją lekko.
Mój ukochany zachichotał delikatnie.
- Masz rację. Pora już przejść do rzeczy. A więc Vulpix opowiedział mi taką oto historię, która być może was zaciekawi, ponieważ wszystko ona wyjaśnia lepiej niż cokolwiek innego.
Następnie przybrał najbardziej uroczysty ton i zaczął mówić:
- Państwo Massard mieli córkę o imieniu Alyson. Była zatem ona ich rodzonym dzieckiem. Później jednak pani Massard poroniła i żeby załatać krwawiącą ranę w swoim sercu, adoptowali małą sierotkę z domu dziecka. Nosiła ona imię Elizabeth, ale mówili też na nią Lizzy. Była ona uroczym dzieckiem i bardzo szybko podbiła serca swoich przybranych rodziców i ich krewnych. Nie spodobało się to jej przybranej siostrze, Alyson. Była ona zazdrosna o pozycję Lizzy w rodzinie. Jej niechęć do niej wzrosła, gdy ta dostała na swoje siódme urodziny Vulpixa. Alyson wpadła wtedy w szał i podobno tak się zdenerwowała, że jeszcze tego samego dnia wyruszyła w swoją podróż trenerki Pokemonów, choć wcześniej planowała to odłożyć, a wcześniej naubliżała siostrze jak tylko to było możliwe. Wróciła po roku licząc na to, że rodzice stęsknią się za nią. Niestety, przeliczyła się. Co prawda ucieszyli się oni na jej widok, ale bardziej ich fascynowały rosnące powoli umiejętności w trenowaniu Vulpixa małej Lizzy. Zdenerwowało to Alyson. Kiedy więc jej siostrzyczka zapytała, czy popływają sobie łódką tak, jak przed laty, zanim ona wyruszyła w podróż, Alyson wyraziła na to zgodę. Wbrew temu, co potem opowiedziała policji siedziała ona w łódce razem z Lizzy, a gdy były one już na środku wody, wypchnęła ją okrutnie za burtę. Świadkiem tego był Vulpix, który wściekły zaatakował morderczynię swojej pani. Ta jednak z łatwością także wepchnęła go do wody i zaczęła napawać się swoją wygraną. Potem jednak jakby zreflektowała się w tym, co zrobiła i szybko skoczyła do wody, chcąc ratować Lizzy. Było jednak już za późno, gdyż dziewczynka nie żyła. Załamana Alyson pobiegła zatem do rodziców opowiadając im, że Lizzy utonęła, ale... że sama wsiadła do łodzi i wbrew zakazom siostry płynęła nią po jeziorze, po czym sama wypadła za burtę. Była to opowieść szyta tak grubymi nićmi, że właściwie wydawało się niemożliwe, aby ktoś mógł w nią uwierzyć. O dziwo, rodzice oraz policja przyjęli oficjalną wersję wydarzeń, a śledztwo nie wykazało niczego, co by mogło jej zaprzeczyć. Brakowało świadków mówiących, że jest inaczej. A raczej nikt nie pomyślał o przesłuchaniu najważniejszego świadka... Vulpixa zabitej Lizzy.
Po tych oto słowach wszyscy zwróciliśmy swój wzrok na panią Alyson, która zamiast miłej staruszki prezentowała się nam teraz w postaci mściwej, okrutnej morderczyni, patrzącej na Asha wzrokiem Gorgony. Nie zrażony tym spojrzeniem mój ukochany mówił dalej:
- Pani Alyson tymczasem szybko wyruszyła w nową podróż licząc na to, że z czasem ewentualne dowody, jakie mogłaby znaleźć policja, ulegną zniszczeniu, zaś cała sprawa zostanie przedawniona. Miała pewnie wyrzuty sumienia z powodu tego, co zrobiła, ale nie były one na tyle silne, aby się przyznała do morderstwa z zimną krwią. Jednak piętno zabójczyni nigdy jej nie opuściło. Mówię o tej małej bliźnie, jaką ma pani na policzku. To Vulpix Lizzy panią podrapał w chwili, gdy pani wyrzuciła jego trenerką za burtę. W furii wiedząc, że nie może jej ocalić, skoczył na panią i drapnął ją. A pani potem powiedziała rodzicom, iż ten biedny Pokemon zwariował po śmierci swej trenerki.
Kobieta milczała, dalej próbując zamordować swoim wzrokiem Asha,który uśmiechnął się do niej i kontynuował swoją opowieść:
- Gdy dorosła pani, to wyszła za mąż i żyła w spokoju, wciąż jednak pewnie dręczona wyrzutami sumienia. Doskonale je jednak pani zagłuszyła do czasu, aż umarł pani mąż. Wtedy wróciła pani w rodzinne strony i czego się dowiedziała? Że duch jej siostry krąży wokół jeziora, gdzie została ona utopiona. Co ciekawe, pojawiła się ona tu dopiero wtedy, gdy pani wróciła do Twinleaf. Przypadek? Śmiem w to wątpić. Lizzy krążyła tutaj od lat, ale wcześniej była niewidzialna. Widział ją tylko jej Vulpix i jego wnuk. Ludzie jej nie widzieli do czasu, aż pani wróciła. Wtedy wszyscy zaczęli ją widzieć, ale mało kto uznał ją za ducha. Raczej za bardzo dziwną oraz tajemniczą dziewczynkę, którą jednak się nie interesowali. Pani jednak wiedziała, kim ona jest. Pewnie wbrew temu, co pani nam mówiła, poszła pani nad jezioro, żeby ją zobaczyć, ale jej widok tak panią przeraził, że więcej nie chciała pani już tego zrobić. Zrobiła to pani dopiero wtedy, kiedy my ją do tego namówiliśmy. Nawiasem mówiąc świetna z pani aktorka, pani Grinweald. Udawała pani radość na widok siostry. Odegrała pani tę całą szopkę przed nami do chwili, gdy Vulpix rozpoznał w pani morderczynię swojej trenerki. Zaatakował panią wtedy i tylko dzięki nam uszła pani z życiem, ale też wiedziała pani, że możemy dojść prawdy, jeśli Lizzy zacznie gadać. Ona jednak nic nie mówiła. Nie chciała panią oskarżyć.
- To prawda - potwierdziłam - Vulpix nam to powiedział. Jego trenerka jest zbyt szlachetną istotą, żeby oskarżyć swoją siostrę przed kimkolwiek. Nawet jeżeli oznaczało to zaznanie odkupienia.
- A więc dlatego Lizzy kazała nam szukać Vulpixa - dodała Dawn - Bo chciała, żeby to on nam powiedział, kto ją zabił. Ona sama nie była w stanie tego zrobić.
- Zgadza się. Lizzy wolała błąkać się po tym jeziorze do końca świata, niż oskarżyć siostrę, której wybaczyła - dokończył Clemont.
Ash pokiwał smutno głową.
- Ale nie zaznała spokoju, ponieważ jej morderca nigdy nie otrzymał kary za swoją zbrodnię. Dlatego błąkała się tutaj i zaprzyjaźniła z Victorią, która bardzo jej przypominała ją samą. Biedna i zupełnie nielubiana przez rówieśników dziewczynka, kochana tak naprawdę tylko przez swoją matkę. Jakie one obie są do siebie podobne. Jak bardzo podobne.
Alyson uśmiechnęła się jadowicie do mojego chłopaka i rzekła:
- Piękna bajeczka. Szkoda, że nie masz na nią żadnych dowodów poza słowami głupiego Pokemona, których żaden sąd nie weźmie na poważnie.
- Myli się pani - powiedział Ash, chowając ręce za plecy i przybierając pozę prokuratora - Ten sąd, przed którym pani teraz stoi, wziął te słowa na poważnie i oświadcza, iż wierzy w nie oraz w pani winę.
- Nie jesteście żadnym sądem! Nie macie też prawa mnie skazać!
- Może i nie... Ale mimo to chcemy panią prosić, aby pani się przyznała i powiedziała, że żałuje.
Staruszka wybuchła podłym śmiechem.
- Ja mam żałować?! A niby czego?! Tego, że pozbyłam się z mojego życia tego śmiecia?! Tego żałosnego pasożyta, którego moi głupi rodzice wzięli łaskawie pod swój dach?! Tę nic nie wartą pokrakę porzuconą przez swą własną matkę, która pewnie czuła do niej wstręt od pierwszej chwili, gdy ją ujrzała?! NIE! Ja nie czuję ani trochę wstydu, ani żalu! Ta mała jędza zabrała mi rodziców! Przez nią straciłam ich miłość!
Jak bardzo mi teraz ona kogoś przypominała. Kogoś, kto też na innych zwalał winę za to, że ktoś nie umiał go kochać tak, jak powinien to robić.
Alyson Grinweald tymczasem wyrzuciła z siebie cały potok obelg pod adresem swojej zmarłej siostry, po czym rzekła:
- Proszę bardzo! Przyznaję się do tego, co zrobiłam! A wiecie czemu to robię?! Bo nic mi nie możecie zrobić! Rozumiecie to?! NIC! Cała ta sprawa uległa przedawnieniu dawno temu! Żaden sąd mnie nie skaże!
- Mylisz się, Alyson - rzekł jakiś ponury głos.
Staruszka spojrzała za siebie przerażona, a wtedy zauważyła, jak drzwi do pokoju się otworzyły i powiał groźny wiatr. Weszły przez nie następnie dwa Vulpixy, a następnie wkroczyła, czy raczej sfrunęła do środka Lizzy. Wyglądała teraz ona zupełnie inaczej niż wtedy nad jeziorem. Nie była już miła ani słodka, ale groźna i ponura.
- Jesteś podłą istotą, Alyson - powiedział duch - Sądziłam, że przez te wszystkie lata żałujesz tego, co mi zrobiłaś. Widzę jednak, w jak wielkim byłam błędzie. Ty nawet teraz niczego nie żałujesz. Jesteś perfidna, lecz mylisz się mówiąc, że nie ma sądu, który cię skaże. Jest jeden taki sąd, a ty jeszcze dziś przed nim staniesz! Morderczyni! Zabójczyni siostry! Spójrzcie wszyscy! Na jej policzku wciąż widnieje piętno tego, co zrobiła!
To mówiąc Lizzy wyciągnęła rękę w kierunku siostry. Aż przez chwilę się bałam, że na ręce ukaże się krew niczym na rękach Lady Makbet, która popadła w szaleństwo i w swojej imaginacji miała wiecznie dłonie całe od krwi ofiar swoich i swojego męża. Na szczęście nie doszło do tego, bo bym chyba zawału dostała, choć serce mam zdrowe, czego o Alyson Grinweald już powiedzieć się nie dało, a dowiodło tego to, co miało miejsce później.
Starsza pani pobladła na twarzy niczym kreda, a cała buta i arogancja, którą przed chwilą nas uraczyła, zniknęły bez śladu.
- Lizzy... Ja... Ja...
Chwilę później kobieta złapała się mocno za serce i jęknęła z bólu, po czym upadła na podłogę. Podbiegliśmy do niej, ale było już za późno, aby jej pomóc. Profesor Rowan nie wyczuł pulsu.
- Nie żyje - powiedział.
Lizzy wówczas z groźnej postaci stała się znowu łagodna oraz bardzo spokojna.
- Sprawiedliwości stało się zadość - rzekła - A mój duch może odejść z tego świata.
- Nie odchodź, proszę! - zawołała mała Victoria, podbiegając do niej - Proszę! Jesteś moją jedyną przyjaciółką! Co ja bez ciebie zrobię?! Zostanę tu sama!
Duch delikatnie się do niej uśmiechnął.
- Nie zostaniesz sama. Masz mamę, która cię bardzo kocha. Masz też jego.
To mówiąc wskazała na młodszego Vulpixa, dodając:
- Opiekuj się nim, bo jego dziadek chce odejść razem ze mną i już nie będzie mógł roztaczać nad nim opieki.
Jej Pokemon jak na zawołanie wskoczył w ramiona swej trenerki, a ta przytuliła go czule i zaczęła głaskać, a następnie spojrzała na nas.
- Dziękuję wam... Dziękuję wam wszystkim za to, że rozwiązaliście tajemnicę błękitnego jeziora. Oby tylko los był dla was łaskawszy, niż był dla mnie. Żegnajcie... I dbajcie o siebie nawzajem.
Po tych słowach duch dziewczynki z 1926 roku, ściskając w ramionach swego wiernego przyjaciela, wyleciał przez otwarte drzwi i rozpłynął się w powietrzu.
Jeszcze tego samego dnia wezwaliśmy miejscową oficer Jenny oraz lekarzy, którzy stwierdzili bez najmniejszych wątpliwości zgon pani Alyson Grinweald. Wyrazili oni swój jakże wielki smutek z tego powodu, zaś nasza grupa przemilczała przed nimi to, co odkryła. Uznaliśmy, że i tak policja ani lekarza nam nie uwierzą, a prócz tego możemy zostać uznani za chorych psychicznie i zamknięci w domu bez klamek. Woleliśmy oszczędzić sobie takiego losu.
Aby jakoś ochłonąć po tym wszystkim, co miało tego dnia miejsca, razem z Ashem oraz Pikachu poszłam sobie na spacer, rozmyślając o całym tym wydarzeniu.
- Muszę przyznać, że naprawdę tym razem nie wykazałem się sztuką dedukcji - powiedział mój ukochany - W końcu to Vulpix opowiedział nam swoją historią, a my tylko ją ujawniliśmy.
- Może i tym razem nie wykazałeś się jako detektyw, jak uważasz - odparłam na to wesoło - Ale wykazałeś się jako bardzo szlachetny człowiek, który nie potrafi nigdy obojętnie przejść obok czyjegoś cierpienia.
- Taki już jestem. Lubię pomagać. Ty chyba też tak masz - rzekł bardzo wesołym głosem Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
Nie zdążyłam mu jednak odpowiedzieć, gdyż w tej samej chwili coś wybuchło niedaleko nas. Tuman kurzu zakrył nasze postacie, a wtedy dało się słyszeć świst, a Ash krzyknął głośno.
- Co się dzieje?! - zawołałam.
Kurz opadł, a wtedy moim oczom ukazał się przerażający widok. Ash był związany jakąś dziwaczną liną, podobnie jak i jego Pikachu, którego ktoś wciągał na górę do wielkiego balonu w kształcie głowy Meowtha.
- Co to ma znaczyć?! - krzyknęłam.
Wtedy na koszu balonu stanęły trzy postacie bardzo dobrze mi znane i zaczęły recytować:
- A jak myślisz? Te dwie niecnoty, a właściwie trzy...
- Niosą kłopoty, których ofiarą padniesz ty.
- By uchronić świat od dewastacji...
- By zjednoczyć wszystkie ludy naszej nacji...
- Zakochanym głąbom nie przyznać racji...
- By gwiazd dosięgnąć będziemy walczyć...
- Jessie!
- I James!
- Zespół R dzielnie walczy w służbie zła.
- Więc poddaj się, gdyż skończona twa gra.
- Miau! To fakt!
- W rzeczy samej!
Ostatnie słowa w tej głupkowatej rymowance wypowiedział człowiek, którego obecność najbardziej zmroziła mi krew w żyłach. Był to Arlekin unoszący się w powietrzu za pomocą swojego parasola i śmiejący się do rozpuku.
- Zespół R! To znowu wy! - krzyknął Ash - I do tego jeszcze ty, Kevin! Ładne sobie dobrałeś towarzystwo, nie ma co!
- No co? A myślisz, że miałem wybór? - zakpił sobie Arlekin - Skoro przez ciebie moi ludzie poszli siedzieć, to musiałem zwerbować kogo tylko się dało. A oni byli pod ręką.
- No i przy postanowiliśmy zrobić wam na złość i zabrać wam Pikachu - powiedziała Jessie.
- Chociaż nasz drogi kolega ma jeszcze inne plany - dodał James.
- Które jednak wcale nas nie ciekawią - stwierdził Meowth.
- A jakie to niby plany? - zapytałam.
- Chodzi mi o ciebie, moja złociutka - odpowiedział Arlekin - W końcu przyjęłaś moje oświadczyny. Nie licz na to, iż ci odpuszczę i pozwolę odejść z moim kuzynem.
Przerażona szybko podbiegłam do Asha i z trudem zerwałam z niego więzy. Mój ukochany wówczas stanął na nogi, spojrzał w kierunku naszych przeciwników i zawołał:
- Nie zamierzam ci na to pozwolić, Kevin! Zostaw moją dziewczynę w spokoju!
- Teraz to jest moja dziewczyna! - zaśmiał się Arlekin - Ale wiesz co? Dam ci za nią małą kompensatę.
Wypowiadając te słowa złapał on za związanego Pikachu.
- Ej! Zostaw! - krzyknął Meowth - Jeszcze zniszczysz ten kabel!
- A to nie byle jaki, bo nie przewodzi on prądu! - dodał James.
- Mało mnie ten elektryczny szczur interesuje - mruknął Arlekin - Chcę tylko tę niunię!
Następnie rzucił on ku rozpaczy Zespołu R Pikachu w Asha niczym pociskiem. Pokemon wpadł szybko mojemu ukochanemu w ramiona. Zanim jednak go rozwiązał, to Arlekin wskoczył do kosza balonu, złapał za jakąś metalową kostkę, po czym rzucił ją w kierunku Asha. Ta zaś wybuchła i wypuściła z siebie linę, która mocno go skrępowała. Nie zdążyłam jednak mu pomóc, ponieważ 005 cisnął mi pod nogi kolejną kostkę i tym razem ja byłam związana.
- No dobra! A teraz bierzemy moją narzeczoną na pokład! - zawołał Arlekin wyraźnie zadowolony z siebie.
Na całe szczęście z mego plecaka podczas upadku wyleciały moje dwa pokeballe, z których wyskoczyły Fennekin i Pancham. Wiedziałam, że mam teraz szansę walczyć.
- Pancham! Zaatakuj Arlekina! - krzyknęłam.
Stworek szybko skoczył na przeciwnika, ten jednak strzelił w niego z kwiatka, który miał przyczepiony do ubrania. Z kwiatka wyleciał strumień atramentu. Uderzył on w oczy mojego Pokemona, ten zaś upadł na ziemię i próbował z trudem zetrzeć to paskudztwo.
- Pancham, nie! - jęknęłam przerażona.
Następnie spojrzałam na Fennekina.
- Fennekin! Miotacz Płomieni!
Arlekin jednak nie próżnował, ponieważ wypuścił ze swego pokeballa Gengera, który zaatakował mojego stworka i bez trudu powalił go na ziemię całego obolałego.
- No i widzisz, jak beznadziejni są ci twoi rycerze?! - zapytał z kpiną agent 005, zeskakując na trawę i pochodząc do mnie.
Wtedy jednak miało miejsce coś, czego nikt z nas nie przewidział. Mój Fennekin z trudem stanął na łapkach, po czym jego postać urosła, została pokryta jakąś dziwną poświatą, gdy zaś ona opadła, przede mną stała inny Pokemon niż ten, którego dotychczas znałam.
- To Braixen! - zawołał Ash - Fennekin ewoluował w Braixena!
Patrzyłam z zachwytem w miejsce, w którym stał mój Pokemon. Był on teraz zupełnie inny. Ciężar swego ciała opierał na dwóch, czarnych nogach, a jego przednie łapki służyły mu za ręce. W jednej z nich trzymał gałąź, która zapłonęła ogniem.
- Braixen! Załatw go! - krzyknęłam.
Nie musiałam mu tego dwa razy powtarzać, gdyż szybko zaatakował on ogniem mojego prześladowcę.
- Gengar! Pokaż mu, kto tu rządzi! - krzyknął Arlekin.
Jego Pokemon jednak nie zdążył zadać ciosu, gdyż Braixen szybko go osmalił, a następnie skoczył na niego i uderzył kilka razy łapkami, a potem swoim kijem. Atak był tak szybki, że Gengar nawet nie zdążył się obronić i zanim się obejrzał, leżał już ogłuszony na ziemi. Załamany 005 wycofał szybko swego przyjaciela, po czym powiedział:
- Coś mi mówi, że sytuacja robi się niewesoła!
- Tak! Lepiej zwiewać! - dodał spanikowanym głosem Jacob.
- Racja! My chyba też powinniśmy się zbierać! - jęknął Zespół R.
Braixen spojrzał na nich gniewnie, po czym strzelił żarem w kierunku ich balonu. Ten zaś eksplodował, odrzucając całe podłe trio daleko od nas.
- Zespół R znowu błysnął! - wrzasnęli nas przeciwnicy, znikając nam z oczu.
- Wy niedołęgi! - warknął Arlekin, po czym złapał za swój parasol - To jeszcze nie koniec, Ash! Któregoś dnia odbiorę ci wszystko, co tak kochasz! Łącznie z twoją dziewczyną!
Następnie szybko uniósł się on w górę pomimo tego, iż Braixen oraz Pancham (który starł sobie wreszcie z oczu plamę atramentu) próbowali go zestrzelić swoimi mocami. Arlekin niestety bardzo szybko odleciał na swym wiernym środku transportu, zaś oba moje Pokemony uwolniły nas z więzów.
- Braixen... - powiedziałam zachwycona, patrząc na mojego nowego kompana - Ewoluowałeś, żeby mnie ocalić! To po prostu... To po prostu... CUDOWNE!
Po tych słowach objęłam bardzo mocno mojego kochanego Pokemona i przycisnęłam mocno do swego serca.
- Ach, biedna Bonnie - zaśmiał się Ash - Znowu będzie zła, że nie była świadkiem ewolucji Pokemona.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
Zachichotałam delikatnie.
- Tak... Jestem tego pewna.
***
Jak zwykle mój ukochany miał rację. Bonnie wyraziła swój zachwyt ewolucją mojego Pokemona, ale też zła, iż nie mogła być świadkiem, jak się ona dokonuje. Max również wyraził swój smutek z tego powodu, jednak w przeciwieństwie do swojej koleżanki nie rozpaczał tak bardzo, jak ona. Zaś pozostali członkowie naszej wesołej kompanii wyrazili swój wielki zachwyt Braixenem, zaś Ash zadzwonił do restauracji swojej mamy, żeby przekazać naszym przyjaciołom tę radosną nowinę. Telefon odebrał Brock, ponieważ Delia Ketchum była zbyt zajęta, a on miał akurat przerwę od obowiązków. Gdy mu przekazaliśmy tę radosną nowinę, wyraził swoje zadowolenie.
- To jest po prostu niesamowite! Muszę koniecznie zobaczyć twojego Braixena na żywo, Sereno, kiedy już wrócicie do Alabastii. A właśnie, kiedy do nas wracacie?
- Za dzień lub dwa, jeszcze nie wiem - odpowiedział mu Ash - Musimy na razie odpocząć od przygód, a wydarzyło się nam ich ostatnio sporo.
- U nas zaś wiało nudą, jak zwykle zresztą, gdy cię tu nie ma. Nic tylko cisza i spokój - zażartował sobie nasz przyjaciel.
- To w takim razie dobrze, że jestem tutaj, a nie w Alabastii - odparł na to mój ukochany.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
- Racja... Dobrze, że cię tutaj nie ma. Przynajmniej wszystkie piękne dziewczyny nie latają za tobą i zostaje coś dla mnie.
Ash zachichotał wesoło.
- Naprawdę nie wiem, o czym mówisz, przyjacielu.
- Jasne, pewnie... Ty niby nie wiesz, co? A jakie miałeś podczas swoich podróży powodzenie u płci pięknej, to tego też nie wiesz?
Mój ukochany nadal udawał, iż słowa Brocka są dla niego całkowicie niezrozumiałe, zaś jego przyjaciel zaśmiał się i rzekł:
- Wobec tego, Ash, skoro ty tego nie wiesz, to chyba na moich barkach spoczywa jakże ponury obowiązek przekazania historii twoich miłosnych podbojów twojej dziewczynie.
- Ale ja już ją znam - zaśmiałam się wesoło.
- Całą?
- Dokładnie całą i powiem ci, że jest ona dość słaba w porównaniu z tym, co słyszałam o tobie, podrywaczu jeden.
Brock parsknął śmiechem.
- A Ash to niby nie podrywacz?
- Do żadne się nigdy nie zalecał - odpowiedziałam.
- Poważnie? A Giselle to niby co?
Ash zarumienił się lekko na twarzy i zachichotał nerwowo:
- He he he... Brock, proszę cię... To stare dzieje. Po co do nich wracać?
- Jaka Giselle? - zapytałam zainteresowana.
- Aha! Czyli nie powiedziałeś Serenie o niej?! - zachichotał nasz drogi przyjaciel - Nie wspomniałeś Serenie o tej dziewczynie, do której to swego czasu obaj startowaliśmy?
- To była żałosna, pusta lalka! - odpowiedział mój chłopak.
- Pewnie, ale zauroczyła nas obu.
- Nie wspominam tego wydarzenia z radością.
- Domyślam się. Ja także nie.
- A więc mnie rozumiesz, że wolę przemilczeć tę sprawę.
- Niech ci będzie, ale coś mi mówi, iż czeka was teraz bardzo poważna rozmowa. No to do zobaczenia, przyjaciele!
Następnie Brock rozłączył się, a ja spojrzałam na Asha i rzekłam:
- W jednym ten nasz podrywacz ma rację. Czeka nas bardzo poważna rozmowa.
Mój ukochany zarumienił się lekko na twarzy.
- Coś tak czułem, że do tego dojdzie - powiedział.
- Pika-pika-chu! - pisnął jego wierny kompan.
KONIEC
No, no, no... coś przeczuwałam, że tak właśnie ta sprawa się rozwiąże. Ale do rzeczy.
OdpowiedzUsuńClemont wraz z profesorem Rowanem wreszcie kończą swój wynalazek zwany tłumaczem języka Pokemonów. Używają go do "przesłuchania" Vulpixa Lizzie, który mówi im bardzo ciekawe rzeczy.
Podczas zwyczajowego zebrania wszystkich zainteresowanych sprawą Ash informuje ich o swoich odkryciach. Otóż stworek wyznał, iż to Alyson zabiła swoją siostrę spychając ją do rzeki podczas podróży łódką. Dziewczyna od początku nienawidziła Lizzie za to, iż ta ukradła miłość jej rodziców, dla których przestała być jedyną córeczką (swoją drogą trochę to przypomina mi Arlekina). Postanowiła więc pozbyć się "pasożyta" i z tego co wynika z jej późniejszych zeznań, wcale nie żałuje tego co zrobiła i nie ma zamiaru poddać się żadnym sądom.
Inne zdanie na ten temat ma duch Lizzie, który niespodziewanie pojawia się w pomieszczeniu. Na widok zmarłej siostry Alyson pada na ziemię i umiera, prawdopodobnie na zawał serca. Dopiero teraz Lizzie może odejść z tego świata w pełni, gdyż sprawiedliwości stało się zadość.
Gdy wydaje się, że już nic więcej się nie może stać złego, podczas spaceru Asha i Sereny napada na nich zespół R, których wspiera... Arlekin. Okazuje się, że chłopak bardzo na poważnie wziął sobie oświadczenie się Serenie i bardzo chce odebrać Ashowi jego ukochaną. A zespół R oczywiście jak zwykle chce porwać Pikachu. Nawiązuje się walka, w czasie której Fennekin dokonuje ewolucji w Braixena i ostatecznie to on rozwiązuje całą sprawę wysyłając cały zespół R w niebiańską przestrzeń, więc można powiedzieć, że "zespół R znowu błysnął" :)
Arlekin niestety umyka płomieniom Pokemona Sereny i ucieka odgrażając się naszej parze. Ech... czy ten chłopak kiedyś odpuści?
Nasi przyjaciele wracają do domu, gdzie kontaktują się z resztą drużyny przebywającą w Alabastii. Na jaw niechcący wychodzi sprawa Giselle... Coś mi się wydaje, że kogoś tu czeka poważna rozmowa. :D
Ogólnie rzecz biorąc opowiadanie jest wręcz CUDOWNE! Normalnie majstersztyk. Jakby przyznawali nagrodę Nobla za takie coś, to na pewno byś ją dostał kochanie! :) Ogromne brawa dla Ciebie za stworzenie takiego arcydzieła. :)
Ogólna ocena: 100000000000000000000000000000000000/10 :)