środa, 3 stycznia 2018

Przygoda 051 cz. I

Przygoda LI

Tajemnica błękitnego jeziora cz. I

- Oho! Już widzę dom pani Seroni - powiedział Ash, kiedy zaczęliśmy powoli zbliżać się do celu naszej podróży.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu, siedząc wygodnie swemu trenerowi na ramieniu.
Stanęłam obok nich, patrząc przed siebie. Zauważyłam wówczas duży, biały dom z czerwonym dachem oraz małym, uroczym ogródkiem. Wyglądał naprawdę pięknie i prawdę mówiąc przypominał mi on dom pani Ketchum. Czuć było bijącą z niego prostotę połączoną z wielką sympatią. Wyraźnie mieszkała tam osoba dobra, jak również przyjaźnie nastawiona do innych, prawdziwy anioł w ludzkiej skórze, podobnie jak mama Asha. Mało znałam takich osób, jak ona i tym bardziej doceniałam fakt, że mogę zawrzeć z nimi bliższą znajomość.
- Wygląda piękne, po prostu wspaniale - powiedziałam - Zupełnie jak twój dom.
- Owszem... Nie ma to tamto... Mama Dawn jest równie super, co moja - rzekł na to Ash.
- Nie znam jej tak dobrze, jakbym chciał, ale z tego, co o niej wiem, to wnoszę, iż jest naprawdę wspaniała - stwierdził Max, podchodząc do nas.
- Święte słowa - zgodziła się z nim Bonnie - To bardzo miła i dobra pani. Bardzo ją lubię.
- De-ne-ne! - pisnął jej Dedenne, wysuwając głowę z żółtej torby, którą dziewczynka miała przerzuconą przez prawe ramię.
Ash poprawił sobie plecak na plecach, złapał za jego szelki i rzekł:
- No dobrze, przyjaciele... Ruszajmy się! Pani Seroni na nas czeka. Nie każmy jej długo czekać.
- Słusznie. W końcu do dobrego tonu należy przychodzenie na czas - powiedziałam nieco żartobliwie.
- Prawdę mówiąc nie byliśmy umówieni na konkretną godzinę, ale też nie należy kazać Dawn ani jej mamie zbyt długo czekać, aż przyjdziemy - dodał Max.
Pokiwałam delikatnie głową na znak, że podzielam jego zdanie w tej sprawie.
- Muszę się z tobą zgodzić. Nie powinniśmy kazać im za długo na nas czekać... No, ale już dosyć tego gadania. Chodźmy... Pora na nas.
Podeszliśmy wszyscy do domu. Zauważyliśmy wówczas, że w ogródku przed domem stoją Dawn i Clemont, którzy podlewali kwiaty oraz warzywa. Pomagali im w tym Chespin oraz Piplup, trzymający w łapkach konewki.
- Cześć pracy! - zawołał mój chłopak.
Nasi przyjaciele spojrzeli szybko w jego kierunku, a wówczas na ich twarzach ukazały się radosne uśmiechy.
- Ash! Serena! - zawołała Dawn.
- Max! Bonnie! - dodał Clemont.
Chespin oraz Piplup również okazali swoją radość, gdy nas zobaczyli. Razem ze swoimi trenerami podbiegli do nas i mocno przytulili.
- Mój kochany, starszy braciszek! - pisnęła wesoło panienka Seroni, skacząc Ashowi na szyję i całując go w oba policzki - Tęskniłam za tobą!
- Nie widziałaś mnie raptem cztery dni - odpowiedział jej brat.
Dawn spojrzała na niego czule i stwierdziła:
- To o cztery dni za dużo.
- Żeby tak za mną tęskniła, to byłbym wręcz szczęśliwy - rzekł nieco żartobliwym tonem Clemont.
- Za tobą nie muszę tęsknić, bo mam cię na co dzień - odpowiedziała mu wesoło jego dziewczyna.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał jej Piplup.
- No to może muszę coś z tym zrobić... Może powinienem wyjechać na jakąś wyprawę albo co - rzekł młody Meyer.
- Che-spin! Che-che! - śmiał się dowcipnie jego Chespin.


- Ech... Braciszku... Ty to we wszystkim musisz szukać problemu - powiedziała złośliwie Bonnie, głośno przy tym wzdychając.
- Taki widocznie on już jest - zachichotał dowcipnie Max - Ale moim zdaniem nie doceniasz go. Clemont może dokonać kiedyś naprawdę wiele, bardzo wiele.
- Popieram. Zobaczycie jeszcze, że mój chłopak będzie kiedyś wielkim wynalazcą - rzekła Dawn z powagą w głosie.
- A ja myślałam, że już nim jest - zauważyłam dowcipnie.
- Słuszna uwaga - zachichotała moja przyjaciółka - Powinniśmy go wszyscy bardziej doceniać.
- Tak... Bo nauka jest niesamowita - mruknęła złośliwie Bonnie.
- Bo jest - powiedział Ash, chichocząc delikatnie - Jak będziesz starsza, to kiedyś to zrozumiesz.
- Ja jestem starsza, ale i tak nie zawsze to rozumiem - odparłam nieco dowcipnym tonem.
- Dobra, już tyle nie gadajcie - zaśmiałam się - Wolno wiedzieć, gdzie jest twoja mama, Dawn?
- W domu. Szykuje obiad - padła odpowiedź.
Ledwie to powiedziała, a brzuchy Asha oraz Pikachu wydały z siebie dźwięk burczenia. Obaj złapali się za nie szybko i zachichotali delikatnie.
- No to coś mi mówi, że trafiliśmy we właściwe miejsce o właściwej porze - powiedział mój chłopak.
- Dokładnie tak, braciszku - pokiwała wesoło głową jego siostrzyczka - Wobec tego chodźmy, bo inaczej przegadamy całą porę obiadową.
- Tylko nie to! - zachichotał detektyw z Alabastii.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.

***


Kilka minut później weszliśmy do środka domu i skierowaliśmy swoje kroki ku kuchni, gdzie pani Johanna Seroni szykowała właśnie kolację, a pomagał jej w tym pewien Pokemon wyglądający jak mały, brązowy królik.
- Mamo! Mamy gości! - zawołała Dawn.
Kobieta odwróciła się w naszą stronę, a jej twarz rozjaśnił natychmiast bardzo radosny uśmiech.
- Kochani! Jesteście nareszcie!
To mówiąc podeszła do nas i mocno uścisnęła oraz ucałowała każdego z naszej małej kompanii.
- Cieszę się, że przyszliście. Tęskniłam za wami - powiedziała.
Jej Pokemon zapiszczał wesoło, po czym skoczył radośnie w kierunku Pikachu, który na jego widok zapiszczał wesoło i niechcący ześlizgnął się z ramion Asha. Upadł wówczas na podłogę, a mały króliczek złapał go mocno w objęcia i zaczął mocno tulić, piszcząc przy tym rozkosznie. Najlepszy kompan mojego chłopaka miał przy tym bardzo zmieszaną minę. Z jednej strony wyraźnie cieszył się na widok króliczka, z drugiej jego zachowanie wyraźnie go peszyło.
- Co to za Pokemon? - zapytała Bonnie.
- To moja Buneary - wyjaśniła Dawn.
- A niech to! Już zupełnie zapomniałem, że ona się kocha w Pikachu - zachichotał Ash.
- Ja również o tym zapomniałam, braciszku.
- Buneary, tak? - zapytałam zaintrygowana, wyjmując powoli Pokedex z kieszonki mojej spódniczki.
- Buneary. Pokemon królik. Żyje głównie w lasach oraz lodowatych górach. Jest oddany swoim bliskim oraz bardzo uczuciowy. Ma długie uszy, które z łatwością wyczuwają niebezpieczeństwo i ostrzegają o nim trenera poprzez prężenie się.
Zachichotałam delikatnie, chowając swój Pokedex do kieszeni.
- Bardzo uczuciowy? Właśnie widzę.
Pikachu z trudem wyswobodził się z objęć Buneary, która oczywiście od razu zrobiła nad wyraz smutną minkę i zapiszczała smętnie. Elektryczny gryzoń od razu poczuł, że jest mu głupio, ponieważ pogłaskał ją łapką po ramieniu. Ona jednak odsunęła się gwałtownie od niego i zaczęła chlipać. Pikachu jęknął lekko, po czym zapiszczał coś w swoim języku i pogłaskał czule króliczkę po główce. Najwidoczniej to były bardzo urocze słowa, bo Buneary szybko skoczyła mu na szyję, piszcząc przy tym radośnie.
- No proszę. Nasz Pikachu dał się złapać na najstarszy, babski numer świata - powiedziała Johanna.
- A jaki to numer? - zapytałam.


Kobieta popatrzyła na mnie w dowcipny sposób.
- Jesteś dziewczyną i tego nie wiesz? - zapytała ironicznie - To przecież stara jak świat babska sztuczka. Płacz oraz strzelanie focha połączone także z wpędzaniem faceta w poczucie winy. Stare chwyty stosowane przez płeć piękną od początku istnienia naszego świata. Wykorzystuję je panie już od najmłodszych lat.
- Ty też? - spytała dowcipnie Dawn.
Johanna zarumieniła się lekko.
- Jak byłam młodsza, to stosowałam takie sztuczki i to bardzo często. W końcu to są stare triki płci pięknej.
- Poważnie? - zdziwił się Max - Nigdy nie myślałem, że coś takiego usłyszę. To baby są aż tak przebiegłe?
- Zdziwiłbyś się, jak bardzo - zażartował sobie Ash.
Johanna Seroni zachichotała wesoło.
- Nie inaczej, chłopcze. Widzicie... Bo to jest tak... Mężczyźni rodzą się chłopcami i dopiero z czasem zostają mężczyznami. Z dziewczynkami jest już nieco inaczej. One rodzą się kobietami.
- Chyba nie bardzo rozumiem - rzekł Max.
- Właściwie to... Ja także nie rozumiem - dodał Clemont.
- Może pani nam to wyjaśnić? - zapytała Bonnie.
Mama Dawn kiwnęła głową na znak zgody, po czym zaczęła mówić:
- Widzicie... Kiedy mały chłopiec czegoś chce, zwykle się tego domaga mówiąc głośno „CHCĘ TO“ albo dostaje histerii i takie tam. Dziewczynki natomiast często też tak robią, ale... Niekiedy (a właściwie to bardzo często) stosują też inne metody działania.
- Mianowicie jakie? - spytałam.
- Mianowicie takie, że potrafią się one podlizywać osobom, od których czegoś chcą. Zwłaszcza wtedy, gdy te osoby są mężczyznami. Albo stosują podlizywanie się na najwyższą skalę, albo wpędzają faceta w poczucie winy płaczem oraz innymi takimi.
- Aha... I właśnie Buneary to samo zrobiła z Pikachu? - zapytał Ash.
- Owszem... W końcu jest dziewczyną, więc takie sztuczki ma we krwi - zaśmiała się Johanna Seroni.
- To bardzo ciekawe stwierdzenie, mamo... Ale chyba właśnie obiad ci się przypala - powiedziała dowcipnie Dawn.
Słysząc to jej rodzicielka szybko podbiegła do gazówki, po czym zdjęła z niego garnek (z którego leciał dym) i sprawdziła jego zawartość.
- UFF! Nie spaliło się! - odetchnęła z ulgą, ocierając sobie pot z czoła - Wszystko w porządku. Mam nadzieję, że jesteście głodni.
W brzuchach Asha oraz Pikachu zaburczało głośno.
- I to jeszcze jak, proszę pani - odpowiedział mój chłopak.
- Tym lepiej - rzekła wesoło nasza gospodyni - Bo zrobiłam tak wiele spaghetti, że sama tego wszystkiego nie zjem. Musicie mi w tym pomóc.
- O ile znam Asha, to on z przyjemnością to zrobi - stwierdziła z ironią Dawn.
- Nawet sam jeden, bez naszego udziału - dodałam złośliwie.
Mój chłopak popatrzył na mnie groźnie, po czym rzekł:
- Nie zapomnę ci tego, Sereno.
- Domyślam się - odparłam zadziornie.

***


Kwadrans później zaczęliśmy wszyscy jeść obiad. Na posiłek przybyła także Alexa, która była gdzieś w centrum miasta i załatwiała swoje własne sprawy. Jej widok bardzo nas ucieszył.
- Już myślałam, że nie przyjdziesz - powiedziała Johanna Seroni.
Dziennikarka uśmiechnęła się do niej wesoło i odparła:
- No, coś ty! Miałam nie przyjść do ciebie, kiedy zapraszasz mnie na obiad własnej roboty? Byłaby chyba głupia, gdybym tak postąpiła.
- Głupich ludzi nie brakuje na tym świecie, nawet wśród dziennikarzy - odpowiedziała jej mama Dawn - Jak to dobrze, że ty jednak się do nich nie zaliczasz, Alexo.
- Miło mi to słyszeć.
- A mnie miło to mówić.
Zjedliśmy więc obiad w naprawdę przyjemnej atmosferze. Potem zaś zajęliśmy się różnymi sprawami, a wieczorem po kolacji zrobiliśmy sobie mały seans filmowy. Najpierw obejrzeliśmy jakiś film animowany, a potem, kiedy Bonnie zmęczona poszła spać, to poszliśmy na całość i obejrzeliśmy razem całą naszą grupą horror „Zły wpływ księżyca“. Był to film z gatunku tych, których sama bym nigdy nie obejrzała, nawet gdyby dawali mi za ten jakże heroiczny czyn milion dolarów. Ale w towarzystwie mojego chłopaka oraz wiernych przyjaciół sprawa wyglądała już zupełnie inaczej. Z nimi mogłam spokojnie oglądać horrory, a nawet o wiele straszniejsze filmy. W obecności bliskich mi osób czułam się o wiele bardziej odważna, ponieważ nie byłam sama razem z moim strachem. To w końcu jest najgorsze, kiedy oglądasz horrory bez obecności kogokolwiek. Masz wówczas za towarzysza jedynie własny strach, natomiast twoja wyobraźnia zaczyna ci płatać figle i w każdym ciemnym kącie domu, widzisz czające się niebezpieczeństwo, a nocna wyprawa po szklankę wody, kiedy zaschnie ci w gardle, przybiera formę misji niemalże niemożliwej lub tak trudnej, jak przejście przez góry w czasie śnieżycy. Co innego, gdy masz kogoś bliskiego przy sobie. Wtedy to można się w takiego kogoś wtulić, a wszystkie twoje strachy już nie są tak groźne i łatwiej je przetrzymać.
Film „Zły wpływ księżyca“ opowiadał o losach pewnego mężczyzny imieniem Ted. Razem ze swoją dziewczyną jedzie on do Nepalu, aby zrobić zdjęcia. W dzikim buszu atakuje ich jednak wilkołak, który brutalnie zabija ukochaną głównego bohatera, a jego samego gryzie. Ted z pomocą strzelby zadaje śmierć bestii, ale wskutek ugryzienia sam staje się wilkołakiem i wystarczy choćby skrawek księżyca, aby w nocy przemienił się w okrutną bestią. Ted znajduje jednak rozwiązanie swojego problemu. Za pomocą podstępem zdobytych kajdanek przykuwa się nocami w lesie do drzewa, aby nikomu nie robić krzywdy, ale nie zawsze na czas umie tego dokonać, przez co giną ludzie. W międzyczasie Ted spotyka swoją siostrę wdowę i jej syna Bretta. Oboje chcą, żeby zamieszkał z nimi. Ted wyraża zgodę, ale śpi w swojej przyczepie kempingowej, a w nocy ucieka do lasu, żeby z pomocą drzewa i kajdanek nie dopuszczać do tego, czego się najbardziej obawia. Jednak wierny pupil Bretta i jego mamy, owczarek niemiecki imieniem Thor wyczuwa w Tedzie wilka, dlatego też jest nieufny wobec mężczyzny i robi wszystko, aby ocalić swoich bliskich. Chcąc to zrobić próbuje pewnego razu zagryźć Teda, gdy ten jest w ludzkiej postaci. Jego pani pozbywa się więc pupila i zamyka go w schronisku. Brett w nocy uwalnia wiernego psa, który pędzi pani na ratunek, bo niestety siostra Teda robi się nieufna wobec brata, obserwuje go, śledzi i nie dopuszcza do jego przykucia się do drzewa, przez co na jej oczach Ted przemienia się w wilkołaka. W ostatniej chwili kobietę ratuje Thor, choć sam otrzymuje przy tym bardzo ciężkie rany. Biedny Ted odzyskawszy ludzką postać rozumie, że już nigdy nie zapanuje nad swoimi przemianami i pozwala, żeby Thor go zagryzł. Dzięki temu Brett oraz jego mama są wreszcie bezpieczni.
Film był świetny, jednak chwilami naprawdę przerażający, a przemiana Teda w wilkołaka na oczach jego siostry była wręcz makabryczna. Miałam co do tego filmu mieszane uczucia. Z jednej strony bałam się go, z drugiej chciałam koniecznie wiedzieć, co będzie dalej, dlatego oglądałam do końca całą fabułę. Ale mimo to przy każdej groźnej scenie łapałam mocno Asha za rękę i wtulałam się w niego czule, żeby poczuć się bezpieczniejsza. A mój ukochany nie odmawiał mi tego, pokazując mi, że jemu bardzo taka sytuacja odpowiada.
Co do innych, to jaka była ich reakcja na film? Ash, Max, Alexa oraz Johanna Seroni oglądali go z wyraźnym zachwytem, a zwłaszcza Max, który bardzo lubił sceny trzymające w napięciu do ostatniej chwili. Również nasza droga dziennikarka wykazała naprawdę wielki zachwyt zawsze wtedy, kiedy była niebezpieczna jakaś sytuacja w filmie.
Dawn z kolei była wyraźnie przerażona tym horrorem i nieraz mocno tuliła się do Clemonta, z piskiem okazując swój strach. Jednak zamierzała wytrwać do końca, dlatego została na seansie, chociaż nie ukrywała, że ma cykora. Jej chłopak z kolei podchodził do całego filmu z typowym dla siebie chłodnym racjonalizmem.
- Przecież widać, że ten wilkołak jest sztuczny - powiedział do nas ze sceptycyzmem w głosie - Niezbyt się wysilili ci twórcy. A poza tym to tylko fantazja nie mająca nic wspólnego z prawdą. W ogóle kiepski film.
Kiedy jednak Dawn zaczęła się do niego mocno przytulać ze strachu, na jego twarzy zagościł radosny uśmiech, a on sam rzekł:
- Zmieniłem zdanie. To jednak świetny film.
- Wstrętny egoista - mruknęła jego dziewczyna, ale dalej się do niego mocno tuliła.
- Teraz to ja już wiem, dlaczego faceci lubią oglądać horrory tylko ze swoimi dziewczynami - zażartowała sobie Alexa - Bo wtedy te dziewczyny będą się do nich przytulać.
- Tak, coś w tym jest - zachichotał Ash, patrząc na mnie, a potem na Dawn.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, do którego właśnie mocno lepiła się mała Buneary, również bardzo przerażona.

***


Nie wiem, w jaki sposób, ale jakoś przetrwałam cały ten seans, a potem zdołałam spokojnie zasnąć bez żadnych koszmarów i spałam spokojnie aż do samego rana. Możliwe, że powodem takiego stanu rzeczy była właśnie obecność mojego ukochanego, do którego mogłam się wtulić. Dzięki temu mogłam spokojnie spać bez obaw, iż jakiś potwór (bez względu na to, czy istnieje naprawdę, czy też nie) zechce mnie przerobić na swoją kolację. Poza tym i tak jestem ciężkostrawna, więc nawet lepiej, że żaden wilkołak ani inny taki mnie nie chce pożreć.
Inna sprawa miała się już z Dawn, która po seansie filmowym miała takiego cykora, że Bonnie i Alexa postanowiły spać z nią w jednym pokoju, bo pozostawiona sama sobie moja przyjaciółka z pewnością umarłaby ze strachu. Oczywiście Clemont bardzo chciał z nią spać, ale pani Seroni nawet nie chciała o tym słyszeć.
- Nie myśl, mój chłopcze, że posądzam cię o coś złego, jednak musisz zrozumieć pewną sprawę - powiedziała delikatnie kobieta - Moja córka ma niecałe czternaście lat i jest jeszcze za młoda na to, ażeby dzielić łoże ze swoim chłopakiem. Co prawda nie uważam również, aby Serena była w odpowiednim wieku na takie coś, jednak w tej sprawie nie ingeruję, bo nie jestem jej matką. Poza tym Ash to odpowiedzialny chłopak i mu ufam.
- Czyli mnie pani nie ufa? - zapytał Clemont.
Johanna uśmiechnęła się do niego delikatnie i położyła mu czule dłoń na ramieniu.
- Ależ spokojnie, ufam ci, chłopcze i jeśli kogoś tu posądzam o niezbyt odpowiedzialne zachowanie, to jedynie moją córkę, która nie należy wcale do osób spokojnie siedzących w domu i unikających kłopotów.
- Słyszałam to, mamo! - zawołała Dawn.
Pani Seroni spojrzała czule na swoją jedynaczkę.
- Ależ kochanie, czy ja nie mam racji? Zobacz sama. Wciąż pakujesz się w kłopoty, jak nie w te, to w inne.
- To Ash mnie pakuje w kłopoty! - odpowiedziała jej córka.
- Hej! Nie zwalaj wszystkiego na mnie, Dawn! - oburzył się lekko mój chłopak - Przecież wiesz, że to się dzieje wbrew mojej woli.
Johanna Seroni wybuchła śmiechem.
- Jesteście oboje bardzo zabawni. Nieodrodne dzieci swojego tatusia. Energiczne, pełne zapału, pyskate i pakujące się w kłopoty, a także mające przy tym dobre serca, jak również tak mnóstwo uroku osobistego, że można im wszystko wybaczyć.
- Dziękuję za komplement - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
- To było raczej stwierdzenie faktu niż komplement - rzuciła Dawn.
- Pip-lu-li! - zgodził się z nim Piplup.
Nasza gospodyni chichotała radośnie, słysząc tę wymianę zdań.
- Tak czy inaczej wierzę ci, Clemont, że nie zrobiłbyś nic złego mojej córce, ale mam dziwne obawy, iż ona mogłaby... No cóż... W końcu jak się boi i jest noc... I w ogóle...
- Ej, mamo! Może nie robić mi obciachu?! - jęknęła załamana Dawn - Poza tym o ile dobrze wiem, to już dawno temu przeprowadziłaś ze mną pogawędkę na temat „Między nami, kobietami“ i wszystko już dokładnie mi wyjaśniłaś.
- A konkretnie, to co wyjaśniła? - zapytałam.
- Wszystko - wyjaśniła krótko panna Seroni.
- Ale tak dosłownie wszystko? - dodała Alexa.
- Uwierzcie... Naprawdę wszystko - odparła Dawn.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał wesoło Piplup.
- A ty co się odzywasz?! Nie było cię wtedy przy mnie, więc nie wiesz, o czym wtedy mówiłyśmy! - mruknęła złośliwie jego trenerka.
Piplup zasmucony spuścił dzióbek na kwintę.
- To masz szczęście, bo mnie o tych sprawach mama nie opowiadała - powiedziałam pocieszającym tonem.
- Ale ktoś ci przecież o tym musiał mówić - zdziwiła się pani Seroni.
- No właśnie! - powiedział Max - Mnie mówił o tych sprawach tata.
- A ile miałeś wtedy lat? - zapytał Clemont.
- Dziesięć, a co?
- Ja miałem tyle samo.
- No nieźle. Wcześnie zaczęliście - zachichotała Alexa.
- A jak było z tobą, Ash? - zapytałam wesoło - Pewnie mama wyjaśniła to wszystko, prawda?
- Cóż... Nie było nikogo innego, kto miałby to zrobić - rzekł mój luby ze smutkiem w głosie.


Johanna Seroni pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Rozumiem. Twój ojciec niestety kiedyś był... No, w ogóle to dziwny z niego człowiek. Zawsze zachowywał się tak, jakby chciał od czegoś uciec, ale od czego, to ja nie wiem.
- My wiemy - powiedzieli jednocześnie Ash i Dawn.
- Nie jest to jednak pora, aby o tym mówić - dodałam.
Pani Seroni zgodziła się ze mną, po czym powiedziała:
- Przypuszczam, że twojej mamie było raczej dość niezręcznie ci o tym wszystkim opowiadać, Ash.
Mój chłopak pokiwał twierdząco głową.
- No cóż... Rzeczywiście, było jej nieco niezręcznie, ale pomimo tego opowiedziała mi o wszystkim.
- A ile miałeś wtedy lat? - zapytał Max.
- Jedenaście.
- Też nieźle.
- Ja miałam trzynaście lat, kiedy poznałam te fakty. No, a wcześniej się pewnych spraw tylko domyślałam - powiedziałam.
- A kto ci o tym opowiedział? - zapytała Dawn.
- Nauczycielka ze szkoły, do której chodziłam.
- Ale co? Tak po prostu ci o tym powiedziała? Tak niespodziewanie wyszła z taką inicjatywą? - spytała zdumiona Alexa.
Zachichotałam lekko, słysząc to pytanie.
- Nie no, tak sama z inicjatywą to nie wyszła. Widzicie... To było tak, że tego dnia od rana dziwnie się czułam. Brzuch mnie bolał i w ogóle. No i poszłam do szkoły, a tam bach!
- Co bach? - zdziwił się Max.
- No wiesz... To były... No, jakby to ująć... Miałam pierwszy raz te dni.
- Jakie dni?
Ash załamany złapał się za czoło, a Pikachu pisnął.
- No jakie, Max? - zapytał mój chłopak, patrząc na niego z ironią.
Młody Hameron pomyślał przez chwilę.
- Aha! Chodzi o TE dni! Te, co się co miesiąc powtarzają?
- Tak, dokładnie co miesiąc, chociaż odstępy od jednego przypadku do drugiego wahają się nawet do dwóch tygodni - powiedziała Alexa.
- Ale sobie znaleźliście temat do rozmów - zażartowała sobie Dawn.
Zachichotaliśmy wszyscy pod wpływem tego komentarza, który to tak nawiasem mówiąc moja najlepsza przyjaciółka wypowiedziała w niezwykle zabawny sposób.
- No i co było dalej? - zapytała po chwili pani Seroni.
- Dalej to moja nauczycielka zorientowała się w tym wszystkim i cóż... Opowiedziała mi co i jak. Potem wróciłam do domu, zapytałam o to mamę, a ona... No cóż... Potwierdziła, że tak właśnie cała sprawa wygląda.
- Nieźle... Po prostu nieźle - rzekła z ironią pani Johanna - Więc mam rozumieć, że w ogóle nie rozmawiała z tobą na te tematy?
- Prawdę mówiąc, proszę pani, to moja mama nie rozmawiała ze mną prawie wcale - odpowiedziałam ze smutkiem w głosie - Co najwyżej tylko o wyścigach Rhyhornów.
Naszej gospodyni wyraźnie nie mieściło się takie coś w głowie. Była w wielkim szoku, gdy to usłyszała.
- Naprawdę... Bardzo trudno jest mi w coś takiego uwierzyć, ale... Nie masz powodu, aby kłamać, więc muszę ci uwierzyć, choć naprawdę trudno mi jest zrozumieć, jak takie coś w ogóle mogło mieć kiedykolwiek miejsce. Ja z moją córką rozmawiam o wszystkim.
- Moja mama ze mną tak samo - powiedział Ash, a Pikachu zapiszczał na potwierdzenie tych słów.
- A moja niestety po śmierci ojca odsunęła się ode mnie najdalej jak to było możliwe - rzekłam gwoli wyjaśnienia - Taka niestety była i dopiero niedawno zaczęła się zmieniać na lepsze.
- Ale czemu taka była? - zapytała pani Seroni.
- Wychodziła z założenia, że przywiązując się do ojca źle zniosła wieść o jego śmierci, więc wobec tego, aby więcej nie cierpieć lepiej będzie, jeżeli pozostanie nie zaangażowana w relacje z innymi ludźmi, nawet ze mną. W końcu ja kiedyś odejdę z domu, zacznę własne życie. Lepiej będzie do tego przywyknąć. No i jeszcze jedno. Jeśli ja się zwiążę emocjonalnie z kimś, to też będę cierpieć, więc najlepiej, jeżeli pozostanę samotna. Wtedy nie będę cierpieć.
- Przecież to głupie - skomentował moją opowieść Max.
- Ja wiem, że to głupie, ale ona wtedy tak uważała - potwierdziłam - Dopiero niedawno mi się do tego przyznała i postanowiła przestać nosić maskę chłodu i obojętności, jaką kiedyś zakładała, żeby teraz pokazać mi wyraźnie, jak mnie kocha, bo ona zawsze mnie kochała, tyle że z powodu swoich zasad nie umiała i nie chciała mi tego okazać, a jeśli już, to tylko w wyjątkowych sytuacjach to robiła.
Wszyscy pokiwali smutno głowami, kiedy usłyszeli moją historię. Co prawda Ash i Dawn już dawno ją znali, ale inni jeszcze nie, z tego też względu była ona dla nich dosyć szokująca pod pewnymi względami, co oczywiście z łatwością zrozumiałam.
- A więc twoja mama musiała być nieźle zdziwiona, że masz chłopaka - powiedziała po chwili Alexa.
Zachichotałam ironicznie, słysząc jej słowa.
- Szczerze? Moją matkę praktycznie nic już nie może zdziwić. Ponoć widziała już praktycznie wszystko i nic więcej jej nie zaskoczy. Ostatni raz ją zadziwiłam wtedy, kiedy wieku trzynastu lat musiałam już zacząć nosić stanik.
- A co w tym takiego dziwnego? - zapytała pani Seroni.
- A choćby to, że ona go zaczęła nosić dopiero wtedy, kiedy skończyła czternaście lat.
Dawn, jej mama oraz Alexa wybuchły gromkim śmiechem.
- No to rzeczywiście była zdumiona... - powiedziała nasza gospodyni - Ale przy okazji... Musimy jakoś rozlokować gości w pokojach gościnnych. Ash i Serena będą spać razem, to pewne. Dawn...
- Ja tam wolałabym spać z Clemontem w jednym pokoju - powiedziała panna Seroni.
- Wiem, ale ja wolałabym nie, córeczko. Nie wiadomo, co ze strachu przed wilkołakami strzeli ci do głowy. Jeszcze pobijesz przez sen swojego chłopaka i co wtedy?
- Umiem się bronić, jakby co - odpowiedział wesoło Clemont.
- Nie wątpię... Ale wolałabym, żebyś był bezpieczny od zwariowanych pomysłów mojej córki.
- Niby jakie zwariowane pomysły masz na myśli, co?! - zapytała Dawn.


Mina jej rodzicielki mówiła sama za siebie.
- Mamo! Proszę cię! Jak możesz? Mnie takie rzeczy nie w głowie! - pisnęła dziewczyna.
- A skąd ja mam to wiedzieć?! Wolę nie ryzykować, że Clemont będzie miał przez ciebie problemy.
- Dziękuję za troskę - rzekł nasz przyjaciel.
- Spokojnie. Będzie z nami Piplup i Chespin - powiedziała Dawn.
- I jeszcze Pikachu może iść tam spać - stwierdziłam.
- Pika-pika-chu! - wyraził wesoło zgodę Pokemon.
- Ja też tam mogę spać - dodał Max.
- A ja będę spać w pokoju, gdzie śpi Bonnie - dodała Alexa.
- Ale ona śpi w łóżku, a w tym pokoju jest tylko jedno - zauważyłam.
Dla dziennikarki nie stanowiło to jednak żadnego problemu.
- To rozłożę sobie jakieś posłanie na podłodze lub hamak i po sprawie.
Pani Seroni pomyślała przez chwilę.
- No dobrze... To jest sprawiedliwy podział, ale pamiętaj, Dawn... Ja Clemontowi ufam... Tobie także chcę ufać.
- Mamo! Zawstydzasz mnie! - pisnęła lekko dziewczyna, rumieniąc się na całej twarzy - Przecież wiesz, że możesz mi zaufać.
Johanna uśmiechnęła się do niej i objęła córkę mocno do siebie.
- Wiem, kochanie. Ale widzisz, ja mam ciebie tylko jedną... I już raz drżałam z obawy o ciebie, gdy wymyślałaś te swoje zwariowane pomysły.
- A kiedy ja niby miałam zwariowane pomysły?
Pani Seroni oraz Ash zrobili wymowne miny. Dawn popatrzyła na nich lekko zdenerwowana, wyraźnie niezadowolona przypominaniem jej tego i powiedziała:
- No dobrze, to było kiedyś, ale uwierzcie mi... Wydoroślałam. A co do tego, czego się tak najbardziej obawiasz, to nie bój się. Zacznę o tym myśleć dopiero wtedy, kiedy będę miała tyle lat, co Serena, a może nawet i jeszcze później.
- Mam nadzieję, kochanie. Mam nadzieję. Nie zaczynaj za wcześniej, ale też nie za późno. Nie warto się z tym spieszyć.
- Wiem, mamo. Ale zaufaj mnie i Clemontowi. To jest mądry i bardzo odpowiedzialny chłopak.
- Potwierdzam - rzekł Ash - Bardzo dba o moją małą siostrzyczkę.
Dawn spiorunowała go wzrokiem.
- Nazwij mnie jeszcze raz małą, a oberwiesz! Zobaczysz!
- No co? - zaśmiał się mój chłopak - Przecież jesteś ode mnie młodsza o całe trzy lata.
- Tylko o dwa lata i jedenaście miesięcy.
- Niech ci będzie. Skoro musisz być już taka ścisła...
Pani Seroni śmiała się do rozpuku słysząc te słowa.
- Ech... Strasznie mi tego brakowało, kochani. Jak to dobrze, że mogę was teraz u siebie gościć.
To mówiąc przytuliła ona do siebie najpierw Dawn i Clemonta, potem Alexę, później Maxa, a na końcu mnie i Asha. Następnie spojrzała w oczy mego chłopaka, mówiąc:
- Jesteś taki podobny do swojego ojca, Ash. Jedynie oczy masz matki. I trochę jakby policzki jej. A charakterem... Jesteś podobny do obojga.
- To dobrze czy źle? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - pisnął pytająco Pikachu.
- To bardzo dobrze - stwierdziła przyjaźnie pani Seroni - Twoi rodzice to wspaniali ludzie i ty też jesteś wspaniały. Josh i Delia mogą być z ciebie naprawdę dumni.
Ash spojrzał na kobietę wzruszony.
- Dziękuję, pani - powiedział - Bardzo dziękuję.

***


Następnego dnia zrobiliśmy sobie wszyscy od rana mały Prima Aprilis. Co prawda był to 3 kwietnia, nie zaś 1, jednak właściwego dnia nie byliśmy jeszcze całą drużyną w jednym miejscu, więc musieliśmy przełożyć robienie sobie figli na jakąś inną chwilę. A ponieważ ten dzień pasował idealnie, jako że był on słoneczny i przyjemny, to razem z Dawn zaczęłyśmy robić psoty innym. Nie będę tu się nad nimi rozpisywać, powiem jedynie tyle, iż były one naprawdę zabawne i nikt nie był na nas z tego powodu obrażony. Przeciwnie, wszyscy mieliśmy wręcz doskonały humor, nawet nasza droga gospodyni, która nawet sama wymyśliła kilka zabawnych żartów przeciwko nam. Krótko mówiąc, było po prostu wspaniale.
Jednak następny dzień, czyli 4 kwietnia 2006 roku przyniósł całkowity zanik sielanki. Zaczęło się od tego, iż pewien Spearow przyniósł mi bukiet kwiatów z przywiązaną do nich małą karteczką, na której ktoś napisał taką oto rymowankę:

Na górze róże,
na dole bez.
Te kwiaty są piękne,
Ty jesteś też.

Nie wiedząc, co mam o tym wszystkim myśleć, pokazałam to moim przyjaciołom.
- Ale głupi wierszyk. Przecież to nawet się nie rymuje - powiedział Ash nieco złym tonem.
Widać było wyraźnie, że jest o mnie zazdrosny, co w innej sytuacji by mi odpowiadało, w końcu tak mało było okazji, aby on okazywał zazdrość o mnie, jednak tym razem bardzo mnie to zaniepokoiło. Dlaczego? Dlatego, że jakiś czas temu w Walentynki dostałam kwiaty z podobnym liścikiem. Jednak wtedy się tym specjalnie nie przejęłam sądząc, iż to pewnie Gary Oak chce zrobić na złość Ashowi i wprawić go w poczucie zazdrości, lecz mina mi zrzedła, kiedy wnuk słynnego uczonego powiedział, że wcale nie wysyłał mi kwiatów ani tak durnego liściki.
- Czy nie sądzisz, Sereno, że gdybym chciał ci wysłać jakiś wierszyk, to napisałbym lepszy? - zapytał młodzieniec.
Odpowiedź ta bardzo mnie zaniepokoiło, bo przez to wiedziałam, iż moim cichym wielbicielem jest ktoś zupełnie inny niż on, a co za tym idzie, może to być ktokolwiek, zarówno dobry człowiek, jak i zły. Zapytałam o to Asha, a on poradził mi zignorować całą tę sytuację, ja zaś tak zrobiłam. Wiedziałam, że dobrze postępuję, jednak teraz, gdy ta cała sprawa wróciła, poczułam się bardzo zaniepokojona.
- Znowu jakiś cichy wielbiciel do ciebie pisze? - zapytała Dawn, kiedy zobaczyła kwiaty i wierszyk.
Wyraźnie była rozbawiona całą tą sytuację, w przeciwieństwie do mnie oraz mojego chłopaka.
- Ciebie to bawi? - spytał Ash.
- A ciebie nie? - zaśmiała się jego siostra - O! Przepraszam! Ty jesteś zazdrosny, więc brakuje ci powodu do radości.
- Jak dla mnie, to ta jego zazdrość jest tu jak najbardziej na miejscu - stwierdził Clemont - Sam byłbym zazdrosny, gdyby do mojej dziewczyny ktoś wysyłał jakieś kwiatki i żałosne wierszyki.
Dawn poklepała go delikatnie po ramieniu i zachichotała.
- Proszę cię, braciszku... - powiedziała po chwili do Asha - Przecież to tylko kwiaty i wierszyk.
- No właśnie. Chyba się nie ma czego bać - stwierdziła Bonnie.
Clemont jednak wychodził z innego założenia.
- Wcale nie jestem pewien, czy naprawdę nie mamy powodu do obaw - powiedział - A może to jakiś drań chory psychicznie?
- Ano właśnie! A Serena może być narażona na niebezpieczeństwo z jego strony - dodał mój ukochany.
- Wcale nie podnosicie mnie na duchu - mruknęłam złośliwie.
- Nie mamy takiego zamiaru - odpowiedział mi Ash - Być może grozi ci poważne niebezpieczeństwo. Musimy być na to przygotowani.
- Pika-pika-chu! - pisnął bojowo Pikachu.
- Słusznie. Lepiej uważać - dodała Alexa poważnym tonem - Jak dla mnie to jest zagadka dla Sherlocka Asha.
Detektyw z Alabastii miał jednak inne zdanie w tej sprawie.
- Nie sądzę, aby mi się udało cokolwiek odkryć - powiedział - Brakuje nam jakichkolwiek poszlak, żeby rozpocząć w tej sprawie śledztwo. Poza tym Pokemonem, który przyniósł kwiaty, nie mamy nic, a ten posłaniec to żaden dowód. On mógł równie dobrze przybyć z drugiego końca świata.
- Z tak daleka to raczej nie bardzo - stwierdził Max i wziął od Asha kartkę - A może coś zdołamy poznać po charakterze pisma?
- Żadne z nas nie jest niestety grafologiem - rzekł Clemont, również uważnie oglądając pismo - Ale spokojnie... Zachowamy sobie tę kartkę i w razie czego skorzystamy z niej, aby poprowadzić śledztwo, o ile będzie ono konieczne.
- Racja. Kartkę zachowamy - zgodził się z nim Ash - A co do śledztwa to być może wcale nie będziemy musieli go prowadzić. Możliwe, że ktoś, kto to napisał, widząc brak odpowiedzi, da sobie spokój.
- Nie jestem tego taka pewna - rzekłam smutno - Poza tym to, co mnie najbardziej niepokoi, to fakt, iż poprzedni list był wysłany do Kanto, a ten do Sinnoh. To oznacza, że ten ktoś musiał mnie śledzić.
- Może to przypadek? - zasugerował Max - Równie dobrze ten list z poprzednim może nie mieć nic wspólnego.
Ash pokręcił przecząco głową. Widać taka odpowiedź w żadnym razie go nie przekonywała.
- Nie wydaje mi się. Te kwiaty są niemalże takie same jak tamte. No i jeszcze ten charakter pisma wygląda na identyczny z poprzednim. Szkoda, że nie mamy tamtego liściki ze sobą.
- Wielka szkoda, że go spaliłam, zresztą na twoje własne życzenie, Ash - mruknęłam mu na to złośliwie.
Mój ukochany zarumienił się lekko, słysząc moje słowa.
- No co? Skąd miałem wiedzieć, że to będzie takie ważne.
- Pika-pika-chu! - pisnął smętnie Pikachu.
Nagle do pokoju weszła Johanna Seroni.
- Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale przyszła moja przyjaciółka, Sylvia Silverston. Posiada ona pewien problem, który może zainteresować waszą kompanię.
- Domyślam się, że chodzi ci o nas jako detektywów, a nie ogólnie jako twoich gości? - zapytała nieco ironicznie Dawn.
Jej mama uśmiechnęła się do niej delikatnie.
- Domyślna jesteś tak, jak twój brat - powiedziała - Tak, właśnie o to mi chodzi. Zejdziecie na dół?
- Czemu nie? - powiedziała panna Seroni - Co o tym sądzisz, Ash?
- Pip-lu-li! - zaćwierkał jej Pokemon.
Lider naszej drużyny poprawił sobie czapkę na głowie.
- Co prawda przybyliśmy tutaj, żeby odpocząć, ale w sumie możemy uznać, że nasz odpoczynek już się zakończył i wracamy do pracy.
- Coś strasznie krótki był ten urlop - powiedział Max, uśmiechając się dowcipnie.
- Wiecie, urlopy zwykle tym się charakteryzują, że są one krótsze niż okres pracy - stwierdziła Alexa.
- Brzmi logicznie - odrzekł z uśmiechem Clemont - A gdyby nawet i nie brzmiało, to jesteśmy coś pani winien, pani Seroni, za pani gościnę.
- Sama mądrość przemawia przez mojego brata - stwierdziła Bonnie z podziwem w głosie.
- Zgadzam się z przedmówcą - powiedział Ash, zakładając na siebie strój Sherlocka Holmesa - Chodźmy więc porozmawiać z panią Silverston. Jestem bardzo ciekaw, jaką też ona może mieć sprawę.

***


Sylvia Silverston okazała się być kobietą mającą niecałe czterdzieści lat, bardzo piękną o włosach barwy jasnego brązu oraz fioletowych oczach. Ubrana była w zieloną spódniczkę i żółtą bluzkę, na nosie miała nasadzone małe okulary połówki. Sprawiała więc ogólnie naprawdę bardzo przyjemne wrażenie, choć jej twarz wyrażała głęboki smutek.
- Sylvio, to jest moja córka, Dawn - powiedziała pani Seroni, kiedy już weszliśmy do salonu - Pamiętasz ją chyba?
- Dzień dobry, pani Silverston - dygnęła przed nią Dawn.
Kobieta uśmiechnęła się do niej przyjaźnie.
- No proszę! Mała Dawn! Aleś ty wyrosła. Nawet nie wiesz, jak miło mi cię znowu widzieć.
Objęła ona czule dziewczynę, po czym spojrzała na nas.
- To twoi przyjaciele? - zapytała.
Dawn pokiwała głową, po czym szybko dokonała prezentacji.
- A tak... To jest mój chłopak, Clemont Meyer... To mój przyrodni brat, Ash Ketchum. A to jego dziewczyna, Serena Evans. To zaś siostra mojego chłopaka, Bonnie Meyer. A to są Max Hameron i Alexa.
Pani Silverston uśmiechnęła się do nas przyjaźnie.
- Miło mi was wszystkich poznać. Johanna powiedziała, że podobno możecie mi pomóc. Nie chcę być niemiła, ale nie wiem, co możecie niby w tej sprawie zdziałać.
- Najpierw chcemy poznać tę sprawę - powiedział poważnym tonem Ash - Jeśli mamy cokolwiek zrobić, musimy mieć poszlaki.
Kobieta spojrzała na niego, dotknęła palcem jego płaszcz i rzekła:
- Sądząc po twoim stroju wnioskuję, że jesteś detektywem.
- Jak najbardziej jestem - odpowiedział mój luby.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- I to wcale nie jest żart - wtrąciła się do rozmowy Johanna Seroni - Nie tak dawno ten bardzo dzielny chłopiec w dość fantazyjnym stroju pomógł rozwiązać pewną dość skomplikowaną sprawę w mieście Solaceon. Jeśli nie wierzysz, możesz o to zapytać miejscową podkomisarz Jenny.
- Albo profesora Jasona Rowana - dodała Dawn.
Pani Silverston zrobiła zdumioną minę i uśmiechnęła się delikatnie.
- Rozumiem. A wiecie, to niebywałe. Nie tak dawno „Sinnoh Express“ pisała o zabójstwie niejakiego Jonathana Smythe’a. Ponoć pewien bardzo dzielny chłopiec pomógł miejscowej policji rozwikłać tę zagadkę. To byłeś ty, mój drogi?
- Nie chcę się chwalić, ale tak - odpowiedział Ash.
Na dowód pokazał on pani Sylvii Silverston medal, który otrzymał od podkomisarz Jenny z miasta Solaceon jako nagrodę za rozwikłanie sprawy. Kobieta była wręcz wniebowzięta.
- A więc, jak widzę, trafiłam pod właściwy adres - uśmiechnęła się pani Sylvia - Wobec tego nie mam już żadnych wątpliwości, aby powierzyć wam swój problem.
Usiedliśmy więc przy stole, mama Dawn wraz z Buneary nalała nam herbaty oraz podała ciastka, po czym zaczęliśmy rozmowę.
- Moja droga przyjaciółka, Johanna, już wie o wszystkim od samego początku, gdy się ta sprawa zaczęła i radziła mi, abym nie przejmowała się tym wszystkim. Pewnie ma rację, ale ja mimo wszystko...
- Ty mimo wszystko nie potrafisz zachować spokoju - dokończyła za nią pani Seroni - Ledwie cię dzisiaj zobaczyłam, a już poczułam, że właśnie z tą sprawą do mnie przyszłaś. I jak widzę, nie pomyliłam się.
- Nie pomyliłaś się, to prawda, Johanno. Ale musisz mnie zrozumieć. W końcu tu chodzi o moje jedyne dziecko.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy możemy poznać szczegóły tej sprawy? - zapytał Ash.
Pani Sylvia uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Racja... Zapomniałam, że wy przecież o niczym nie wiecie.
Po tych słowach przyjaciółka naszej gospodyni zaczęła opowiadać nam o swoim problemie. Okazało się, że mieszka ona tutaj od dawna razem ze swoją dziewięcioletnią córeczką Victorią. Jej mąż już jakieś dwa miesiące wędruje po Sinnoh, aby zdobyć jakieś tam tytuły w zawodach Pokemonów, więc to na jej barki spadła opieka nad ich dzieckiem.
- Victoria nie jest wcale złym dzieckiem, ale niestety nie cieszy się zbyt wielką sympatią u rówieśników - opowiadała kobieta - Ma astmę, wskutek czego nie może bawić się z innymi dziećmi w typowe dla nich zabawy, bo szybko dostaje zadyszki i musi brać leki. Do tego ma słaby wzrok, tak jak i ja, dlatego nosi okulary, a to dla dzisiejszej młodzieży kolejny powód, żeby się z niej nabijać.
- Ja tam nie widzę powód, aby się z kogoś śmiać, bo nosi okulary - stwierdził Max, poprawiając sobie palcem swoje pingle.
- No właśnie, to jest bardzo głupi powód, żeby z kogoś szydzić - dodał Clemont - Moim zdaniem nie powinna się pani tym przejmować. Victoria również.
Pani Silverston spojrzała na niego z uśmiechem na twarzy.
- Gdyby tylko o to chodziło, to bym jakoś sama sobie z tym poradziła. Jednak jest coś znacznie bardziej ważnego.
- Co takiego? - zapytał Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Widzicie... Moja kochana Victoria od jakiegoś czasu spotyka się nad jeziorem. Wiecie tym, które wszyscy nazywamy „błękitnym“ ze względu na jego niesamowicie czystą i przepiękną wodę (co ma ogromne znaczenie w czasach, gdy obecnie jeziora nie mogą się za często poszczycić taką wodą)...
- Z kim się ona tam spotyka? - zapytała Bonnie.
- Nie przerywaj - skarcił ją Clemont.


- Spotyka się tam z dziewczynką imieniem Lizzy - dokończyła kobieta.
- Lizzy? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - dodał pytająco Pikachu.
- Przynajmniej tak się przedstawiła mojej córce - wyjaśniła pani Sylvia - Nie wiem, czy to prawdziwe imię, ale obie spędzają ze sobą bardzo wiele czasu.
- Pani wybaczy, ale... Co niby jest w tym niepokojącego? - zapytała kobietę Alexa.
- No właśnie. Pani córeczka znalazła sobie przyjaciółkę - wtrąciłam się do tej rozmowy - To chyba nic złego, prawda?
Kobieta uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Prawdę mówiąc to niby nic, ale wiecie, są pewne sprawy, które mnie niepokoją. Mianowicie... Ta cała Lizzy... To tajemnicza osoba. Nikt w sumie nic o niej nie wie. Nie wiadomo, skąd tutaj przybyła, jak długo już tu jest, co tutaj robi, kim są jej rodzice. Nic! Po prostu nic!
- Wiemy jedynie tyle, że ta dziewczynka często jest widywana nad tym jeziorem i praktycznie nigdzie indziej nie chodzi - dodała Johanna Seroni.
- Przecież to niemożliwe - powiedziałam.
- No właśnie - dodała Dawn - Musi gdzieś chodzić jeść czy spać.
Pani Silvia rozłożyła bezradnie ręce.
- Sęk w tym, że nie chodzi. Nigdzie jej nie widziano. Ani w Centrum Pokemon, ani na mieście, ani nic. Tylko nad tym jeziorem.
Ash pomasował sobie palcami podbródek.
- To rzeczywiście jest bardzo podejrzane. Ta dziewczyna jest naprawdę tajemnicza.
- Mówiłam - skwitowała jego wypowiedź pani Silverstone.
- Wobec tego co powinniśmy zrobić? - zapytał Max.
- Właśnie. Czego pani od nas oczekuje? - spytała Alexa.
- Chciałabym wiedzieć, co to za osoba i czego ona chce od mojej córki. Jeśli jest niegroźna, to nie ma sprawy, niech się obie spotykają. Jeżeli jednak może ona zrobić krzywdę mojej córce, to muszę je rozdzielić. Ale nie chcę wyciągać pochopnych wniosków, bo przecież mogę się mylić.
- Wobec tego chodźmy tam - powiedział Ash, wstając z fotela.
Pikachu radośnie wskoczył mu na ramię.
- Gdzie znajduje się to jezioro, które ludzie nazywają „błękitnym“?
Pani Seroni i jej przyjaciółka podały nam lokalizację, więc mogliśmy się tam udać. Byłam bardzo zaintrygowana całą tą sprawą, która rozpaliła moją wyobraźnię mocniej niż mogłam się spodziewać.
- No i diabli wzięli urlop - stwierdziła dowcipnie Alexa - Ale może to i lepiej? Przynajmniej nie będziemy się nudzić.

***


Poszliśmy wszyscy w kierunku jeziora i kiedy już tam dotarliśmy, to musiałam przyznać, że było ono naprawdę piękne. Wręcz zachwycające. Woda w nim była idealnie czysta, a do tego niebo odbijało się w jego tafli tak uroczo, że naprawdę trudno je było nazwać inaczej niż „błękitnym“. W jego pobliżu rosło kilka ogromnych drzew, które dodawały uroku temu już i tak pięknemu miejscu.
- To naprawdę piękne miejsce - powiedziałam.
- Jakie ono jest słodziutkie! - pisnęła Bonnie zachwyconym głosem.
- De-ne-ne! - dodał jej Dedenne.
- Przyznaję, tu jest pięknie - rzekł Clemont.
- Dawno tu nie byłam i zapomniałam, jak tu jest wspaniale - stwierdziła Dawn z uśmiechem.
- Masz więc okazję, aby sobie to przypomnieć - odpowiedział Ash.
Jego siostra zachichotała delikatnie.
- Masz rację.
- Patrzcie! Tam ktoś jest! - zawołał Max.
Przyjrzeliśmy się i zauważyliśmy, że z drugiej strony jeziora chodzą właśnie dwie osoby. Widać było, że są to dzieci, a obok nich chodziły dwa Pokemony. Staliśmy jednak zbyt daleko, aby się temu widokowi naprawdę dobrze przyjrzeć.
- Za drzewa! Szybko! - zawołał Ash.
Schowaliśmy się szybko. Bonnie i Max za jednym, Clemont i Dawn za drugim, zaś ja, Ash i Alexa za trzecim drzewem. Na całe szczęście dzieciaki, które się tu przechadzały, w ogóle nas nie zauważyły, gdyż dalej spokojnie sobie chodziły, nie przerywając rozmowy, choć właściwie to tylko jedno z nich mówiło, drugie natomiast z wielką uwagą go słuchało. To zaś, które opowiadało o czymś swojemu towarzyszowi, było dziewczynką i to łudząco podobną do pani Silverston. Nosiła okulary, miała podobne uczesanie, takie same oczy i w ogóle wyglądała jak jej młodsza wersja.
- To musi być Victoria Silverstone - powiedziałam.
- Nie inaczej - zgodził się ze mną Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Wobec tego drogą eliminacja, ta druga panienka to musi być ta cała Lizzy - dodała Alexa.
Mój ukochany pokiwał powoli głową.
- Prawdopodobnie tak.
Przyjrzałam się uważnie tajemniczej dziewczynce. Miała ona również około dziewięć lat i piękne blond włosy spięte w kitkę czerwoną wstążkę. Nosiła na sobie ładną niebieską sukienkę z białym fartuszkiem i sprawiała wrażenie osoby pochodzącej tak jakby z innej epoki. Obok niej biegały dwa Pokemony. Były małe, czerwone i wyglądały jak lisy, tylko że z sześcioma ogonami, a nie jednym. Pierwszy z Pokemonów wyglądał na starszego i szedł powoli oraz dostojnie, z kolei zaś drugi musiał być sporo młodszy od niego, czego dowodził nie tylko wygląd, ale także i zachowanie, gdyż biegał wesoło i radośnie dookoła obu dziewczynek.
- Co to za Pokemony? - zapytałam.
- To Vulpixy - odpowiedział Ash.
- Vulpixy?
Wyjęłam Pokedex i skierowałam je na stworki. Natychmiast ukazał mi się hologram owego stworka, a głos nagrany na komputerze przemówił:
- Vulpix, Pokemon lis typu ognistego. Jest przyjaźnie nastawiony do ludzi oraz niezwykle ciekawski, jak również odważny i szlachetny. Swoich trenerów broni przed niebezpieczeństwem do upadłego. Może ewoluować w Ninetalesa za pomocą ognistego kamienia.
- Pamiętam, że Brock posiadał kiedyś takiego Pokemona - powiedział Ash, kiedy schowałam do kieszeni Pokedex - Otrzymał go tymczasowo od swojej przyjaciółki i opiekował się nim, ale potem musiał oddać Vulpixa jego prawowitej trenerce.
- Vulpixy są takie słodziutkie! - pisnęła Bonnie, wyraźnie zachwycona widokiem obu Pokemonów.
Clemont zasłonił jej szybko usta. Nie mogła przecież tak głośno gadać, bo jeszcze obie dziewczyny by nas usłyszały. Na całe szczęście nie doszło do tego, gdyż każda z nich dalej kroczyła powoli i spokojnie wokół jeziora, kontynuując swoją rozmowę.
- Trzeba im zrobić zdjęcie - zdecydował Ash.
- Zdjęcie, mówisz? Nie ma sprawy - odpowiedziała Alexa.
Szybko wyjęła aparat fotograficzny, po czym zrobiła kilka zdjęć obu dziewczynkom.
- Dobra, teraz zbierajmy się stąd! - zadecydował nasz lider.
Poczekaliśmy, aż dziewczynki odejdą od miejsca, w którym byliśmy, po czym ruszyliśmy szybko w kierunku domu pani Seroni.

***


Gdy byliśmy już na miejscu, to Ash, Clemont, Max i Alexa poszli do piwnicy, aby wywołać zdjęcia zrobione przez tą ostatnią. Mieliśmy nadzieję, że z ich pomocą będziemy mogli przejść się po okolicy i dowiedzieć się, kto widział tę dziewczynkę i gdzie. Co prawda pani Silverston już to robiła, ale nie posiadała zdjęć Lizzy. Teraz mieliśmy nimi dysponować.
- Co tak długo to trwało? - jęknęła załamana Bonnie.
Spojrzałam na nią z lekkim politowaniem. Tej małej ciągle spieszyło się z działaniem.
- Bonnie, maleńka. Przecież to musi trochę potrwać, żeby wszystko zostało zrobione jak należy.
- Właśnie. Nie wiesz, że nie należy poganiać geniusza? - dodał Dawn.
- Masz na myśli mojego brata? Przyznaję, bywa on genialny, ale tylko wtedy, gdy nie tworzy tych swoich dziwacznych wynalazków - mruknęła złośliwie dziewczynka.
- Moim zdaniem go nie doceniasz - odparła panna Seroni.
Kilka minut później wyszli z piwnicy nasi przyjaciele. Nie mieli jednak zadowolonych min.
- No i co? - zapytałam.
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć. To po prostu... To po prostu... - nie umiał tego wypowiedzieć Clemont, który był wyraźnie w szoku.
- To dziwne, przyjacielu. Bardzo dziwne. Nie ma lepszego słowa, żeby to określić - dokończył jego wypowiedź Max.
- Racja... Zdecydowanie ta sprawa jest dziwna - powiedziała Alexa.
- Może po prostu źle ustawiłaś aparat albo coś? - zasugerował młody Hameron.
- Nie! Jestem pewna, że wszystko zrobiłam jak należy - odpowiedziała na to dziennikarka.
- Przepraszam, ale o czym wy w ogóle mówicie? - zapytałam.
Ash westchnął głęboko.
- Lepiej sama zobacz.
To mówiąc podał mi zdjęcia, które zrobiła Alexa. Szybko zrozumiałam, o co im chodzi. Na zdjęciach była widoczna zarówno Victoria, jak i oba Vulpixy, ale... nie widniała na nich Lizzy. W ogóle nie wyszła ona na dwóch zdjęciach, na trzech pozostałych zaś była ona bardzo niewyraźna, jakbyśmy obserwowali jej postać przez szklankę wody czy też zamgloną od deszczu szybę. To było naprawdę zaskakujące.
- Nic z tego nie rozumiem - powiedziałam.
- To tak samo, jak my - rzekł Max.
- Jesteś pewna, że odpowiednio ustawiłaś aparat - zapytałam Alexę.
Dziennikarka westchnęła nieco załamanym tonem.
- Ile razy mam to wam jeszcze powtarzać? To prawda, nie robię może tak doskonałych zdjęć jak moja siostra Viola, ale przecież dobrze wiem, jak mam cykać fotki. Zajmuję się tym nie od dziś.
- Więc jak wytłumaczysz to wszystko? - zapytała Dawn.
- No właśnie! - dodała Bonnie.
Alexa rozłożyła bezradnie ręce.
- Problem polega na tym, że nie umiem tego w żaden sposób wyjaśnić.
Ash zastanowił się przez chwilę, po czym rzekł:
- A ja chyba umiem. Mam pewną teorię na ten temat, ale to dość trudna do uwierzenia teoria.
Spojrzałam na niego uważnie wraz z Dawn i spytałam:
- Co masz na myśli?
- Wolę jeszcze nic nie mówić, bo mogę się mylić. Jednak warto by było sprawdzić źródło bardzo starych informacji.
- Jak bardzo starych? - zapytała Bonnie.
- Możliwe, że nawet bardzo starych - odpowiedział jej nasz lider.
Następnie popatrzył w kierunku drzwi.
- Chyba mi coś po głowie... Oczywiście, poza Pikachu.
Zachichotał lekko, wypowiadając ostatnie słowa, zaś jego wierny druh, siedzący mu właśnie na karku i trzymający mocno głowy swojego trenera, zapiszczał wesoło.
- A co konkretnie chodzi ci po głowie? - zapytała Dawn.
- Pomysł na to, co powinniśmy teraz zrobić.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Znałam go już od tak dawna i już od tak długiego czasu on i ja pracowaliśmy razem jako detektywi, żeby rozumieć się bez słów.
- Chyba wiem, do czego zmierzasz, kochanie - powiedziałam po chwili - Biblioteka, prawda?
- Czytasz mi w myślach - zaśmiał się Ash - Alexa, idziesz z nami?
- Za nic nie przegapię takiej okazji! - odpowiedziała dziennikarka.
- Idziemy z tobą! - zawołała Dawn.
- O nie! Nie ma mowy! - powiedziała Johanna Seroni, która to właśnie weszła do pokoju - Zamierzam właśnie zacząć szykować obiad, dlatego ktoś musi mi w tym pomóc.
- No jasne! - jęknęła załamana Bonnie - Jak zwykle Ash i Serena idą się bawić, a my zostajemy na miejscu! To po prostu nie fair!
- Zgadzam się z tobą. Takie coś jest zdecydowanie nie fair - dodał Max.
Oboje zrobili przy tym załamane minki, ale pomylili się sądząc, że to może im w jakiś sposób pomóc. Decyzja bowiem została już podjęta.


C.D.N.




1 komentarz:

  1. Zapowiada się bardzo ciekawa historia. Nasi przyjaciele docierają do miasta Twinleaf, gdzie spotykają się z Dawn i Clemontem przebywającym w domu dziewczyny. Co ciekawe, spotykają tu również Alexę, pracującą tutaj na zlecenie gazety "Sinnoh Express", co sprawia im niebywałą wprost radość.
    Nocują oczywiście w domu Dawn, której mama nie zgadza się, by ta dzieliła łóżko z Clemontem, gdyż obawia się, iż mogą coś zbroić (mimo iż Dawn ma dopiero 14 lat i, jak sama twierdzi, jeszcze jej nie w głowie takie rzeczy). Mimo długiego przekonywania ciągle obstaje przy swoim i Dawn w końcu odpuszcza.
    Następnego dnia nasi przyjaciele zostają wezwani przez niejaką Sylvię Silverstone, która jest dobrą koleżanką Johanny Seroni. Prosi ich ona o pomoc w sprawie, która dotyczy jej córki Victorii. Otóż dziewczynka spotyka się z niejaką Lizzie nad tytułowym Błękitnym Jeziorem. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż przyjaciółce Victorii niczego absolutnie nie wiadomo. Przyjaciele postanawiają zbadać sprawę i idą nad jezioro.
    Tam zastają dziewczynki, które opiekują się dzikimi Vulpixami. Alexa robi im zdjęcia, na których po wywołaniu nie widać Lizzie, mimo iż była ona uchwycona w kadrze. Bardzo ciekawe i intrygujące... Ciekawe dlaczego tak się dzieje?
    Historia zaczyna się ciekawie, dlatego z uwagą będę czytała kolejne części.:)
    Ogólna ocena: 1000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...