Podziemne królestwo cz. II
Wieczorem władczyni podziemnego królestwa zaprosiła nas do swojej komnaty na kolację. Zgodnie z jej wolą przebraliśmy się w piękne stroje, które pozostawiła dla nas służba. Były to stroje indyjskie. Założyliśmy je na siebie i muszę powiedzieć, że wyglądaliśmy w nich naprawdę wspaniale. Ja przypominałam teraz jakąś hinduską księżniczkę, z kolei Ash sprawiał teraz wrażenie, że jest młodym księciem Indii lub co najmniej maharadżą. Gary i May również pięknie się prezentowali. Jedynie Pikachu nie założył żadnego stroju uważając, iż dobrze mu w tym, co ma na sobie, czyli w niczym.
Poszliśmy do sali jadalnej, rozmawiając po drodze.
- I jak wyglądam, Ash? - zapytałam mojego chłopaka.
- Po prostu bombowo - odpowiedział on głosem pełnym zachwytu.
Spojrzałam na niego z czułym uśmiechem na twarzy.
- Dziękuję. Chcę zawsze ci się podobać.
- Ty zawsze mi się podobasz, Sereno - stwierdził mój chłopak.
- Potwierdzam. Zawsze podobasz się Ashowi - rzekł Pikachu.
- A ty niby skąd to wiesz? - spytałam z lekką ironią.
- Bo mam oczy i umiem wyciągać wnioski z tego, co widzę - odparł Pokemon.
- To bardzo przydatna cecha - zachichotał jego trener.
Po tej rozmowie weszliśmy do komnaty jadalnej. Nieco później weszli do niej Gary i May, również ubrani w piękne szaty w stylu Indii. Królowej jeszcze nie było, choć stół był już zastawiony.
- Sereno! Wyglądasz wspaniale! - zawołała panna Hameron.
- Dzięki, May. Ty też niczego sobie - odpowiedziałam jej.
Młody Oak poprawił sobie turban na głowie.
- Mam nadzieję, że królowa Mab nie każe nam długo czekać. Jestem już trochę głodny.
- Nie wiem, czy powinniśmy jeść to, co ona będzie serwować naszym osobom podczas kolacji - stwierdziła moja przyjaciółka - Naprawdę mam złe przeczucia wobec tej paniusi.
- Prawdę mówiąc nie tylko ty - powiedziałam.
- No właśnie - dodał Pikachu - Powinniśmy więc wszyscy mieć się na baczności, jednak umrzeć z głodu też nie możemy.
Ash złapał się za brzuch, w którym mu zaburczało.
- Co racja, to racja. Śmierć głodowa to ostatnia rzecz, której chciałbym zaznać w Utopii.
- A jeśli w jedzeniu jest trucizna? - zapytała May.
- Nie ryzykowałaby otrucia nas wszystkich zaraz po naszym przybyciu tutaj - stwierdził Gary Oak - Oczywiście zawsze istnieje takie ryzyko, ale prawdę mówiąc, to jest ono raczej małe.
- Obyś się nie mylił - powiedziała nieco smętnie jego dziewczyna - Bo inaczej będziemy mieli poważne problemy.
Kilka sekund później dało się słyszeć trąby, zaś do komnaty wszedł Elekid w liberii kamerdynera.
- Jej Wysokość królowa Mab, władczyni Utopii! - przemówił Pokemon i otworzył drzwi.
Następnie do komnaty wkroczyły cztery Pangoro dźwigające lektykę z ich władczynią. Postawiły ją potem, a z tego osobliwego pojazdu wyszła sama Mab i powiedziała radosnym głosem:
- Witajcie, przyjaciele! Siadajcie, proszę... Podano do stołu.
Ukłoniliśmy się królowej, poczekaliśmy, aż usiądzie i dopiero wtedy sami usadowiliśmy swe osoby na poduszkach przy stole (zastępowały one krzesła).
- Zaczekajcie jeszcze chwilę na ostatnich gości - powiedziała Mab.
Chwilę później do komnaty weszła dobrze nam znana dwójka. Byli to Jessie i James. Mieli oni na sobie swoje codziennie ubrania oraz apaszki, podobne do tej, którą nosiła władczyni Utopii.
- No proszę, kogo my tu widzimy?! - zawołałam ironicznie.
- To my was szukamy, a wy sobie tutaj spokojnie siedzicie, jak gdyby nigdy nic? - zapytała May.
Członkowie Zespołu R spojrzeli na nas zdumieni.
- Szukaliście nas? - zdziwiła się Jessie - A niby czemu?
- Niby czemu?! - zawołała panna Hameron - Przecież przyszedł do nas Meowth mówiąc, że porwała was jakaś wampirzyca!
- Ale jak widzę, macie się całkiem dobrze - dodał Gary Oak.
- Nawet za dobrze, jak dla mnie - mruknął Pikachu.
Oboje nasi codziennie przeciwnicy byli bardzo zdziwieni tym, co do nich mówimy, ale za to nie zdziwił ich fakt, że Pikachu mówi tak samo, jak my, choć niewykluczone, że obecność tylu gadających Pokemonów w tym miejscu sprawiła, iż ten drobny szczegół im umknął.
- Nie rozumiem, o czym ty do nas mówisz, moja droga - powiedziała Jessie.
- Przecież nie ma wampirów, prawda? - stwierdził wesoło James - W końcu to tylko bajki, kochana Sereno.
- Moja droga? Kochana? - zdziwiłam się.
Ich słowa były dla mnie bardzo zdumiewające. Przecież oboje zwykle nazywali mnie „głąbinką“ lub innymi złośliwymi epitetami, a tymczasem nagle niespodziewanie zmienili ten zwyczaj. Bardzo dziwne.
- Im chyba coś się stało - powiedziałam po cichu do Asha.
- Owszem... Mówią do ciebie milej niż zwykle - odrzekł mój chłopak - U mnie też to budzi lekki niepokój.
- Sądzisz, że oni coś kombinują?
- To bardziej pewne niż to, że dwa razy dwa równa się cztery.
- Lepiej więc miejmy na nich oko, dobrze?
- Nawet oboje oczu, jeśli można.
Jessie i James tymczasem usiedli sobie obok nas i zaczęli jeść powoli kolację. Obserwowaliśmy ich podczas posiłku bardzo uważnie, ponieważ zachowanie tej dwójki zdecydowanie było podejrzane i budziło w naszych sercach pewien niepokój. Czuliśmy, że ta dwójka coś kombinuje. Coś, co zdecydowanie nie jest przyjemne. Co prawda przybyliśmy tutaj po to, aby im pomóc, ale nagle okazało się, że wcale nie trzeba tego robić, a oni mają się naprawdę dobrze. O co tutaj chodziło?
A może oni są w stanie hipnozy, pomyślałam sobie nagle. Chyba nie... Dobrze wiem, jak wygląda człowiek zahipnotyzowany, przecież doskonale pamiętam Malamara i jego sztuczki. Zresztą nie tylko on stosował tę sztukę tumanienia ludzi oraz Pokemonów. Ostatnio zastosował ją Arlekin. Tak czy inaczej zachowanie 2/3 Zespołu R budziło w moim sercu bardzo poważny niepokój. Po minie Asha oraz kilku wymienionych między nami zdaniach łatwo wywnioskowałam, że on również ma pewne obawy co do naszych nieprzyjaciół.
- Powiedzcie mi, proszę - powiedziałam po chwili - Dlaczego Meowth został ciężko ranny i powrócił do naszego świata mówiąc o tym, że porwał was wampir?
Jessie uśmiechnęła się złośliwie, a następnie stwierdziła:
- Naprawdę mu uwierzyłaś w te bajeczki?
- Przecież on zawsze opowiada bzdury - dodał James.
- Ale on był ranny - zauważyłam.
- Właśnie - rzekła May - Zwłaszcza na szyi miał takie ślady, jakby go ktoś zaprawił agrafką.
- Pewnie sam się tak załatwił, żeby was tutaj sprowadzić - powiedział młodzieniec o niebieskich włosach.
- Ale to nawet dobrze, że tak się stało - uznała królowa Mab - W końcu dzięki temu mogłam was osobiście poznać, co przecież sprawia mi wielką przyjemność.
- Naprawdę? Jakże nam miło - powiedział z uśmiechem Ash.
- Owszem, nawet bardzo - mruknął Pikachu.
Władczyni nie zwróciła na te ostatnie słowa najmniejszej uwagi, gdyż jadła dalej i popatrzyła w naszą stronę.
- Jedzcie śmiało, moi mili. Proszę... Poczęstujcie się szczególnie tymi zielonymi owocami.
Spojrzeliśmy na nie uważnie.
- A co to za owoce? - zapytał Gary.
- To są owoce lotosu - odpowiedziała Mab.
- Nie wiedziałam, że takie coś w ogóle istnieje - powiedziała May, patrząc zdumiona na owoce.
Sama spojrzałam tam, gdzie patrzyła ona. Owoce lotosu przypominały nieco zielone pomarańcze.
- Ależ to przeczy wszystkim prawom nauki - stwierdził młody Oak.
- Możliwe, ale przecież to jest świat, którego samo istnienie zaprzecza prawom nauki - zauważyłam.
- No, w sumie coś w tym jest - rzekł nie do końca przekonany Gary.
Ash popatrzył z Pikachu na owoce.
- Wyglądają całkowicie smakowicie. Jak uważasz, stary?
- Niczego sobie - stwierdził jego Pokemon.
Dziewczyna z Hoenn wzięła z miski jeden owoc, obejrzała go sobie ze wszystkich stron, po czym powiedziała:
- No dobra, żyje się tylko dwa razy, jak mawiał James Bond.
- W sumie to on tego nigdy nie powiedział - zauważyłam - Te słowa to tylko tytuł książki o jego przygodach, jak również filmu na jej podstawie.
- Mniejsza z tym - machnęła ręką May.
Po tych słowach ugryzła kawałek owocu i rozpromieniła się na całej twarzy.
- A niech mnie! Jaki to wspaniały smak! - zawołała zadowolona - To smakuje po prostu niesamowicie!
- Serio? - zapytałam.
- No jasne. Sami spróbujcie.
Poszliśmy za jej przykładem i musieliśmy przyznać, że miała ona rację. Te owoce były bardzo smaczne, a prócz tego ich smak posiadał w sobie coś takiego, co sprawiało, iż od razu poczuliśmy się lepiej, zaś nasze osobiste samopoczucie uległo znacznej poprawie. Zapomnieliśmy też o wszystkich naszych problemach, a przynajmniej na chwilę, co w tamtej sytuacji było dla nas niczym błogosławieństwo.
Noc spędziliśmy bardzo przyjemnie, jednak następny dzień przyniósł nam niespodziewane wydarzenie, które zdecydowanie zmieniło całe nasze nastawienie do tego miejsca. Mianowicie po śniadaniu poszliśmy z Ashem i Pikachu spotkać się z naszymi przyjaciółmi i wtedy właśnie zauważyliśmy, że May jest jakaś inna niż poprzedniego dnia. Mianowicie była ona dziwnie wesoła oraz uradowana, chociaż wczoraj jeszcze wyraźnie miała ona pewne wątpliwości, co do tego miejsca. Prócz tego na jej szyi widniała apaszka, podobna do tej, którą miała królowa Mab, Jessie i James. Pikachu zwrócił nam też uwagę, że kilkanaście Pokemonów z Utopii również nosi podobną część garderoby. Bardzo mnie to niepokoiło.
- May, czy wszystko w porządku? - zapytał mój chłopak.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
- Ależ naturalnie, Ash. Dlaczego miałoby być coś nie tak?
- No, sam nie wiem... Może dlatego, że zachowujesz się jakoś... Inaczej niż ostatnio?
Panna Hameron popatrzyła na niego zdumiona.
- W jaki sposób inaczej?
- W taki, że wczoraj byłaś nawet zadowolona z pobytu tutaj, ale mimo wszystko nieco nieufna.
- Teraz natomiast jesteś w jakieś niezwykłej euforii. Powiedziałabym nawet, że wręcz nienaturalnej euforii - dokończyłam myśl mego chłopaka.
- Właśnie... To nas niepokoi - dodał Pikachu.
May parsknęła śmiechem.
- Och, moi kochani... Jacy wy jesteście naiwni! Przyznaję, że wczoraj byłam nieco nieufna, co do tego miejsca, ale teraz zmieniłam o nim zdanie.
- Przez jedną noc? - spytałam.
- Nawet nie wyobrażasz sobie, Ash, ile to może dać człowiekowi jedna godzina dokładnego przemyślenia sobie jakieś sprawy, a co dopiero kilka długich godzin - odpowiedziała mi moja przyjaciółka z Hoenn - Zwłaszcza, kiedy zasypiasz, a umysł masz jak najbardziej czysty.
- Co jej się stało? - zapytałam.
- A żebym to ja wiedział - odparł Ash.
- Gada jak potłuczona - dodał Pikachu.
Wtedy właśnie do komnaty wszedł Gary i powiedział:
- O! Jesteście?! Szukałem was. Widzę, że już wiecie, że coś jest nie tak z naszą kochaną May.
- Ze mną jest coś nie tak? - zdziwiła się dziewczyna - Och, najdroższy! A niby co takiego?
- A choćby to, w jaki sposób do mnie mówisz - odparł Gary - Jeszcze nigdy tak do mnie się nie zwracałaś.
- W sumie to ma rację - zauważył mój ukochany.
Dziewczyna z Hoenn zachichotała delikatnie.
- Naprawdę? Wobec tego muszę to koniecznie nadrobić, a najlepiej to zrobię, jeżeli zacznę od teraz, prawda?
Następnie objęła mocno swego chłopaka i pocałowała go czule w oba policzki, po czym wybiegła z komnaty śmiejąc się wesoło.
- Jej naprawdę odbiło - powiedział Gary.
- Czy chcesz mi przez to powiedzieć, że nigdy cię czule nie całowała? - zapytał detektyw z Alabastii.
Jego przyjaciel parsknął śmiechem.
- Nie, nie to miałem na myśli, Ash. Po prostu nigdy nie była AŻ tak wylewna wobec mnie. Ma romantyczną naturę, to prawda... Ale publicznie zwykle się hamuje, a teraz...
- A teraz nie ma żadnych hamulców - dokończyłam jego myśl - Masz rację, to zdecydowanie budzi niepokój, podobnie też, jak zachowanie Jessie i Jamesa.
- A także rany Meowtha - dodał Ash - Moim zdaniem to wszystko musi zostać przez nas dokładnie zbadane.
- Ale jak? - zapytał Gary.
Detektyw z Alabastii spojrzał na młodego Oaka.
- Idź za nią i zobacz, co będzie robiła oraz z kim. Być może to nam coś powie o przyczynach jej dziwnego zachowania.
- Dobra.
Chłopak wyszedł z pokoju, a tymczasem mój ukochany spojrzał mi w oczy z wielką uwagą uważnie i rzekł:
- Mam dziwne obawy, Sereno, że w Utopii nie jest wcale tak pięknie, jak mogłoby się wydawać.
- Właśnie - poparł go Pikachu - Im szybciej się dowiemy, co tutaj jest grane, tym lepiej dla nas.
***
Niestety sprawy nie potoczyły się tak, jakbyśmy tego chcieli. Ponieważ nie mieliśmy żadnych poszlak i praktycznie wszystko, co wiedzieliśmy, to były tylko nasze przemyślenia, więc musieliśmy bez celu chodzić po Utopii podziwiając miejscowe widoki, które nawiasem mówiąc były bardzo piękne. Wieczorem zaś, podczas wieczerzy zauważyliśmy znowu May i Gary’ego. Ten ostatni miał na szyi apaszkę, jak również zachowywał się naprawdę bardzo dziwnie. Również był wesoły oraz niesamowicie zadowolony z tego wszystkiego, co go otaczało.
- No to pięknie... Teraz i jemu odbiło - pomyślałam sobie.
Mina Asha wyraźnie dawała mi do zrozumienia, że on również nie był tym wszystkim zachwycony.
- Czy wszystko dobrze? - zapytała królowa Mab.
Uśmiechnęliśmy się do niej przyjaźnie.
- Ależ oczywiście, Wasza Wysokość - odpowiedziałam jej przyjaźnie - Po prostu dziwi nas nieco zachowanie naszych przyjaciół.
Władczyni Utopii zachichotała delikatnym śmiechem.
- Naprawdę nie macie się czym przejmować, kochani - powiedziała - Przecież wszystko jest w porządku. Wasi przyjaciele po prostu poznali uroki tego wspaniałego miejsca i są nim teraz zachwyceni.
Ja, Ash i Pikachu nie wiedzieliśmy, co mamy o tym wszystkim myśleć, gdyż to wszystko wyraźnie budziło w nas niepokój. Postanowiliśmy jednak nie dawać po sobie nic poznać, dlatego zjedliśmy wieczerzę, rozmawiając o różnych tematach, o jakich tylko może sobie rozmawiać grupa znajomych siedzących przy jednym stole.
Po kolacji cała nasza trójka usiadła w komnacie (którą przydzieliła nam królowa Mab) i zaczęła się naradzać.
- Nieciekawie to wszystko wygląda - powiedziałam - Naprawdę budzi to wszystko mój niepokój.
- A myślisz, że ja jestem z tego zadowolony? - zapytał Ash - Uwierz mi, w żadnym razie nie jestem.
- Ja również mam obawy - dodał Pikachu - Tu się dzieje coś złego, ale nie wiem, kto za to wszystko odpowiada.
- Dla mnie sprawa jest jasna - stwierdziłam - To wszystko wina tej całej wampirzycy, o której mówił nam Meowth.
- Wampirzycy? - spytał mój chłopak, a po jego plecach przeszły lekkie dreszcze.
Zasłoniłam sobie przerażona usta.
- Ja to powiedziałam na głos, tak?
Ash pokiwał głową, a mnie samą przeszły ciarki.
- W sumie... Tego no... Tak czy inaczej niezbyt to ciekawa sytuacja dla nas. Nie wiem, czy mamy rację, ale w każdym razie wszystko wskazuje na to, że nasi przyjaciele stali się nosferatu.
- Słucham?! - zawołał mój luby.
- Że niby czym się stali?! - dodał Pikachu.
Spojrzałam uważnie na moich rozmówców:
- No wiecie... Nosferatu to jest coś pośredniego pomiędzy wampirem a człowiekiem. Mianowicie człowiek wtedy jest takim jakby... No, on wtedy jest tak jakby... na wpół wampirem. Nie umiera i nie przeszkadza mu wcale słońce, jednak musi on pić krew, a co najważniejsze, musi słuchać swojego pana, czyli wampira.
- Czyli mówisz, że May i Gary mogą być nosferatu? - zapytał Ash.
- Uhm...
Mego chłopaka i jego startera przeszły prawdziwe dreszcze, natomiast ja zasłoniłam sobie usta.
- Oj, wybacz mi, proszę. Nie chciałam cię przestraszyć, najdroższy. Po prostu... Tego no... Chciałam ci wyjaśnić, o co chodzi.
- Ale wiesz, że wcale mi nie pomogłaś w ten sposób? - spytał detektyw z Alabastii.
- Zdaje sobie z tego sprawę - odpowiedziałam mu - Tak czy inaczej to by tłumaczyło, dlaczego nasi przyjaciele nagle noszą apaszki na szyi. Chcą oni ukryć ślady ukąszeń.
- Tak, pewnie masz rację - powiedział Ash - Ale wobec tego kto w tym mieście jest wampirem bądź wampirzycą?
- Łatwo zgadnąć. Królowa Mab.
- Nie wydaje mi się. W końcu ona również ma apaszkę na szyi.
- Aha... No tak... Masz rację - jęknęłam - Tak, to jest słaby punkt mojej hipotezy.
- Chyba, że chce nas ona zmylić - stwierdził Pikachu.
- To by nawet miało sens - dodał jego trener - Jednak wolałbym mieć pewność, że nasze przypuszczenia są słuszne.
- Wobec tego co chcesz zrobić? - zapytałam.
Ash pomyślał przez chwilę.
- Hmm... A może by tak... Chociaż nie! Sam nie wiem, czy to dobry pomysł.
- Jaką masz hipotezę? - zaintrygowały mnie jego słowa.
- Chodzi o te owoce lotosu - wyjaśnił mi detektyw - Możliwe, że to one w jakiś sposób mogą tumanić umysłu naszych przyjaciół i żadnego wampira tutaj nie ma.
- A słowa Meowtha?
- Mógł on zostać celowo tak zaprawiony, aby przekonać tych, którzy by chcieli mu pomóc, że to sprawka wampira.
- Hmm... Może... No, ale co do tego lotosu, to przecież my też jedliśmy te owoce i nic nam się nie stało.
- Zjedliśmy ich mniej niż Gary i May.
- Rzeczywiście. Ale jak sprawdzimy twoją hipotezę?
Detektyw z Alabastii uśmiechnął się i wyjął powoli z plecaka owoc lotosu.
- Zobacz... Przemyciłem go podstępem z sali jadalnej. Możemy wysłać list do naszych przyjaciół w Lumiose. Niech zaniosą ten owoc do profesora Sycamore’a. Niech on zbada, czy ten owoc nie zawiera w sobie jakiś toksyn lub czegoś innego.
- To doskonały pomysł! - zawołałam radośnie - Popieram w pełni twój plan, kochanie. Jednak nadal obstaję przy teorii wampirzycy i nosferatu.
- Możliwe, że masz rację, ale najpierw wolę dokładnie zbadać całą tę sprawę.
- Popieram Asha - powiedział Pikachu - Tylko jak chcesz zrealizować swój plan?
Jego trener uśmiechnął się do niego bardzo wesoło, po czym wypuścił z pokeballa Fletchindera.
- Słucham! Jakie masz polecenia? - zapytał Pokemon.
Mój chłopak uśmiechnął się lekko.
- No tak... Przecież ty też umiesz tutaj mówić. Słuchaj, Fletchinder... Musisz coś dla nas zrobić.
- Co tylko zechcesz, przyjacielu - odparł nasz ptasi rozmówca.
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Przybyliśmy z Clemontem do Lumiose kilka dni po tym, jak sprawa z Arlekinem została zakończona. Chcieliśmy mieć pewność, że wszystko już w porządku w rodzinnym mieście mojego chłopaka. Nie dostaliśmy od Asha żadnych wiadomości poza tą jedną, że Arlekin został pokonany. Czekaliśmy więc na dalsze informacje, potem jednak znudziło się nam to i przybyliśmy samolotem do tego pięknego miasta, w którym spędził swoje dzieciństwo Clemont i jego siostrzyczka.
Na lotnisku czekali na nas Steven Meyer, Bonnie oraz Max. Wszyscy byli zadowoleni z naszego przybycia, więc wyściskali nas radośnie.
- Cieszymy się, że was widzimy - powiedział pan Meyer.
- My również - odpowiedziałam mu radośnie - Ale co z moim bratem? Gdzie Ash? Gdzie Serena?
- Właśnie! Gdzie oni są? - zdziwił się Clemont - Nie przyszli z innymi nas powitać.
Max i Bonnie w skrócie opowiedzieli nam, co miało miejsce ostatnio. Byłam tym wyraźnie oburzona.
- Słucham?! - zawołałam - Dlaczego niby Ash poszedł do tego jakiegoś dziwnego, tajemniczego miasta znajdującego się pod ziemią, żeby pomagać Zespołowi R?! Czy on kompletnie zwariował?!
Młoda siostrzyczka mojego chłopaka spojrzała na mnie z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Dawn... To ty nie wiesz, jaki jest twój brat? Musi każdemu pomagać, nawet jeśli ten ktoś jest naszym wrogiem.
- No tak, racja - zaśmiałam się - Mimo wszystko on naprawdę wiele ryzykuje. Nie żebym wierzyła w takie bajki jak wampiry czy inne potwory, ale... Naprawdę się niepokoję o niego. Mówię wam! Jak Ash tu wróci cały i zdrowy, to go zabiję!
- Oj, biedakowi się dostanie - zachichotał Max.
- Dobra, ale teraz słuchajcie... - przerwała nam dyskusję Bonnie - Nie uwierzycie, co się stało.
- Poza tym, że mój kochany braciszek znowu wpakował się w kłopoty? - zakpiłam sobie - No, słucham. Co jeszcze się stało?
- Wczoraj w nocy do profesora Sycamore’a przyleciał Fletchinder Asha - powiedział jej kompan w okularach - Ponoć miał on przy sobie jakiś list i owoc, który należało zbadać.
- Skąd o tym wiecie? - zapytał Clemont.
- Profesor Sycamore do nas dzwonił dzisiaj rano i nam o tym mówił - rzekł pan Meyer - Więc sprawa się robi coraz bardziej ciekawa.
- Warto by zajść do naszego pana profesora i dowiedzieć się, co odkrył - zaproponował mój chłopak.
Ponieważ ta propozycja bardzo nam przypadła do gustu, to właśnie tak zrobiliśmy. Pan Steven poszedł w kierunku swojego sklepu, zaś cała nasza reszta skierowała swoje kroki do laboratorium słynnego uczonego. Byliśmy bardzo ciekawi, co też on nam powie.
***
- Zbadałem dokładnie ten owoc - powiedział profesor Sycamore - Ash podejrzewał, że ma on w sobie coś, co posiada możliwość tumanić umysł człowieka lub Pokemona.
- I co? Ma rację? - zapytał Clemont.
Uczony pokręcił przecząco głową.
- Nie... Owoce lotosu są najzupełniej bezpieczne.
- Owoce lotosu? - zdziwił się mój chłopak - Nie wiedziałem, że takie coś w ogóle istnieje.
- Ja też - dodał Max - A przecież wiem bardzo wiele o wielu sprawach.
- Już się tak nie chwal - mruknęłam.
Pan profesor parsknął śmiechem, słysząc te słowa, po czym spoważniał i rzekł:
- Prawdę mówiąc nie wiem, jak to możliwe, ale ten owoc, nigdy nie widziany w naszym świecie, jest całkowicie prawdziwy, a co najważniejsze, jest on również zupełnie niegroźny. Co prawda wydziela on z siebie pewne dość niezwykłe substancje...
- A więc jednak! - zawołałam - Co to za substancja?
- Tylko spokojnie... Ona nie jest groźna - pospieszył z wyjaśnieniami profesor Augustine Sycamore - To coś w rodzaju morfiny, ale bynajmniej nie uzależnia. Nie umiem tego nazwać, ale wiem już, że ta substancja działa uspokajająco na umysł oraz sprawia, iż poprawia się człowiekowi humor. Tak czy inaczej nie jest ona na pewno przyczyną zjawisk, które spędzają Ashowi sen z powiek.
- Pięknie pan to określił - powiedziała Bonnie.
Uczony spojrzał na dziewczynkę z uśmiechem i rzekł:
- Dziękuję ci, moja mała... Tak czy inaczej możemy odpisać waszemu przyjacielowi, że to nie owoce lotosu im zagrażają.
- Ale coś im grozi, prawda? - zapytałam.
- Pewnie tak, tylko nie wiemy, co - stwierdził Clemont - Musimy się czegoś więcej o tej sprawie dowiedzieć.
- Tak, ale jak? - spytał Max - W końcu wampir to nie jest coś, o czym ktoś może nam powiedzieć jakieś pewne fakty.
Profesor Sycamore wyraźnie zainteresował się naszymi słowami.
- Słucham? Jak powiedzieliście? - zapytał.
- Wampir, proszę pana - odpowiedział nasz niski, ale bystry okularnik.
- Wiem, że to brzmi dziwacznie, jednak właśnie wampira szukają Ash i Serena - wyjaśniła siostra mego chłopaka.
Uczony uśmiechnął się do niej radośnie.
- Prawdę mówiąc być może będę mógł wam pomóc w tej sprawie.
Bardzo nas zaskoczyły jego słowa.
- Jak to? Pan?! - zawołaliśmy.
Augustine Sycamore wybuchł radosnym śmiechem.
- Wiem, to brzmi naprawdę dziwacznie, że ja, racjonalista oraz uczony nagle coś wiem na temat zjawisk paranormalnych, ale cóż... Przypomniał mi się właśnie mój pewien dobry kolega, profesor Maurice Apple. Otóż miał on swego rodzaju obsesję na punkcie wampirów, ale nie takich żywych trupów z legend, ale prawdziwych wampirów, czyli istot żywiących się krwią. Nieraz mówił, że niektóre Pokemony mogą się nią żywić i dzięki temu być silniejsze. Uważał, iż należy szukać takich Pokemonów, które to mogą się żywić właśnie krwią i dzięki temu zyskać siłę sięgającą daleko ponad ich zwykłe umiejętności.
Nadstawiliśmy uważnie uszu. Na pozór ta historia mogła nie mieć nic wspólnego z tym, co nas interesowało, ale być może myliliśmy się.
- Proszę mówić dalej - powiedziałam - No i co z tym uczonym?
- Pół roku temu rozmawiał on ze mną twierdząc, że wyhodował jakoś Pokemona mogącego właśnie dzięki krwi zyskać niesamowite zdolności i większą siłę fizyczną. Nie wykazałem jednak większego zainteresowania, ponieważ ten temat zdecydowanie mnie nie pociąga.
Ponieważ jestem siostrą słynnego detektywa, jak również potomkinią sławnego Johna Ketchuma, który nie miał sobie równych wśród śledczych, poczułam w sobie nagle zdolność logicznego myślenia, jaka zwykle jedynie udzielała się mojemu bratu i powiedziałam:
- Proszę powiedzieć... Czy ten pana kolega, profesor Apple wyhodował jakiegoś Pokemona, którego można nazwać wampirem?
- Z tego, co zrozumiałem, tak - odpowiedział uczony - Wybaczcie mi, niewiele go słuchałem, ponieważ to naprawdę prawdziwy bzik i jakoś jego rewelacje niespecjalnie mnie interesowały.
Byliśmy nieco zawiedzeni tą informacją, jednak Clemont szybko wpadł na pewien pomysł:
- A nie mógłby pan nam podać adresu tego człowieka?
Profesor Sycamore uśmiechnął się do niego przyjaźnie.
- To mogę dla was zrobić. Mieszka on w Vaniville, ale jest odludkiem. Nie wiem, czy zechce porozmawiać z kimkolwiek na temat tego, co tworzy. Chociaż... Może, jeśli okażecie zainteresowanie jego pracą, to zechce wam coś powiedzieć.
- Doskonale! - zawołała Max podnieconym tonem - Ruszajmy tam!
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał radośnie mój Piplup.
- Ne-ne-ne! - poparł go Dedenne.
Pamiętniki Sereny c.d:
W nocy wysłaliśmy naszym przyjaciołom przebywającym w Lumiose Fletchindera razem z listem oraz owocem lotosu, który miał zostać poddany analizie chemicznej i potwierdzić podejrzenia Asha. Jednak wiedzieliśmy, że ta sprawa wymaga nieco czasu. Dlatego następny dzień spędziliśmy na pozornie nic nie znaczących sprawach, żeby nie wzbudzać podejrzeń Mab. Czekaliśmy jednak wciąż na powrót naszego wysłannika, lecz niestety on wciąż pozostawał po tamtej stronie, że tak powiem. Wobec tego musieliśmy czekać dalej, choć zdecydowanie była to ostatnia rzecz, której chcieliśmy się teraz poświęcić.
Następny dzień mijał nam podobnie. Sprawa jednak robiła się coraz bardziej nieprzyjemna, dlatego musiałam komuś o tym powiedzieć, a jeżeli komuś, to tylko Ashowi.
- Naprawdę sama już nie wiem, co mam robić - zaczęłam rozmowę - To wszystko zaczyna mnie denerwować. Przecież my nie robimy nic. Tracimy tylko czas, a powinniśmy zabrać naszych przyjaciół i odejść stąd.
- Tak uważasz? - zapytał Ash - A co z wampirem? Chcesz ryzykować, że opuści on ten świat i przejdzie do naszego?
- No tak, masz rację - pokiwałam smętnie głową - Masz rację, skarbie. Tylko, że przeszukaliśmy ten pałac wzdłuż i wszerz, a przynajmniej tak, jak to było dla nas możliwe i co? Wciąż niczego się nie dowiedzieliśmy.
- Niestety, to prawda - potwierdził mój luby - Pikachu również niczego nie znalazł. Do tego May i Gary oraz Jessie i James zachowują się tak, jakby ktoś ich nafaszerował jakimiś lekami lub co gorsza narkotykami.
- Tak... Ale nie wiem, co to może oznaczać...
- Prawdę mówiąc, moja kochana Sereno, coraz bardziej skłaniam się ku twojej hipotezie z nosferatu, choć brzmi ona dość dziwacznie.
- Może to brzmi dziwacznie, ale przynajmniej sensownie, nieprawdaż? - stwierdziłam z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Pewnie i tak - parsknął śmiechem Ash - Ale tak czy inaczej niepokoi mnie ta cała sytuacja. Niby jest spokojnie, lecz ja mam złe przeczucia.
- Nie tylko ty je masz - stwierdziłam smutno - Tak czy siak musimy być przygotowani do akcji. A właśnie... Gdzie jest Pikachu?
- Poszedł się rozejrzeć.
- Oby tylko nic złego go nie spotkało.
Mój chłopak popatrzył na mnie z uśmiechem.
- Spokojnie, kochanie. Pikachu to twardziel. Byle co go nie zmoże.
- Obyś miał rację.
Nagle ktoś zapukał do drzwi i po chwili, gdy powiedzieliśmy „Proszę“ wszedł przez nie pewien strażnik, wysoki i ponury Electabuzz. On również miał na szyi apaszkę, co jednak przestało już nas dziwić.
- Jej Królewska Mość prosi pana Ketchuma na prywatną rozmowę ze sobą - powiedział Pokemon.
- Tylko jego? - zapytałam.
- Tylko, panienko - odpowiedział mi strażnik.
Ash spojrzał na mnie uważnie.
- Pewnie Jej Wysokość chce mi coś ważnego powiedzieć. Pójdę więc do niej i porozmawiam z nią. A potem, jak wrócę, to ci wszystko opowiem.
- Dobrze, skarbie. Poczekam na ciebie.
Mój chłopak pocałował mnie czule w usta i wyszedł z pokoju razem ze strażnikiem, ja zaś zostałam sama w komnacie, pogrążona we własnych myślach. Ciekawiło mnie, czego może chcieć Mab od Asha? Czyżby chciała o nim pomówić na temat naszych podejrzeń względem jej osoby? Skoro tak, to pewnie wiedziała o wszystkim i zamierzała zdementować te plotki, albo co gorsza... zamienić Asha w nosferatu. Ciarki przebiegły mi przez plecy, kiedy sobie o tym pomyślałam. Miałam nadzieję, że to tylko moja głupia wyobraźnia płata mi figle, bo jeśli nie...
Nagle coś wyrwało mnie z moich rozważań. Tym czymś było wejście do pokoju May. Tym razem nie była ona uśmiechnięta, ale ponura.
- Coś się stało? - zapytałam.
- Wszystko - odpowiedziała ponuro moja przyjaciółka.
- Możesz mówić jaśniej?
- Oczywiście, Sereno. Widzisz... Królowa Mab nie jest zadowolona z tego, że ciągle włóczycie się z Ashem po pałacu i zaglądacie we wszystkie kąty.
- Nie ma zakazu, który by nam wyraźnie tego zabraniał.
- Może i nie ma, ale łamiesz wszelkie zasady bycia dobrym gościem u swojego gospodarza. Do tego jeszcze te twoje historie o wampirze obrażają naszą jakże szlachetną królową.
- Poważnie? - zakpiłam sobie - I co? Tobie też one przeszkadzają?
- Powiedzmy, że tak - odpowiedziała May, podchodząc do mnie.
- I co z tym fantem zrobisz?
- Chcę cię prosić, abyś przestała o tym głośno mówić.
- A jeśli odmówię?
- Wtedy będę zmuszona cię siłą do tego przekonać.
- Chyba za dużo sobie pozwalasz, May!
- Naprawdę?
Następnie dziewczyna złapała mnie za nadgarstki i zaczęła się ze mną szarpać. Z trudem ją odepchnęłam od siebie, po czym ruszyłam w kierunku drzwi, ale tam stał już Gary Oak z ponurym wzrokiem.
- Nie uciekniesz, Sereno - powiedział.
Przerażona zawróciłam, ale przede stała May, idąca w moim kierunku. Zrozumiałam, że jestem osaczona. Z obu stron kroczyło ku mnie dwoje nosferatu i wyraźnie nie byli przyjaźnie do mnie nastawieni. Wiedziałam już, że jestem w pułapce. Zaczęłam krzyczeć o pomoc, ale wówczas to Gary zasłonił mi usta, a May zakneblowała mi je mocno chustą. Następnie oboje skrępowali mi ręce i zabrali ze sobą.
***
Moi przyjaciele (a raczej to, czym się oni teraz stali) zabrali mnie w podziemia pałacu do tajemniczego pomieszczenia wyglądającego jak loch. Tam zaś wrzucili mnie w jedno ponure miejsce i zatrzasnęli za mną drzwi. Wściekłam dopadłam do nich, po czym zaczęłam w nie walić pięściami.
- Wypuśćcie mnie stąd! - krzyczałam - Wypuśćcie, słyszycie?! Nic nie zrobiłam!
- Nie ma sensu krzyczeć - usłyszałam za sobą jakiś głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam przykutą do ściany łańcuchem królową Mab. Jej obecność w tym miejscu bardzo mnie zaskoczyła.
- Wasza Wysokość? Co Wasza Królewska Mość tu robi?! - zawołałam.
Kobieta popatrzyła na mnie uważnie i smutnie, po czym odpowiedziała mi niezwykle smętnym tonem:
- Jak widzisz, siedzę w tym lochu, podobnie jak i ty.
- Ale czemu Wasza Wysokość tutaj trafiła? Kto Waszą Królewską Mość tutaj zamknął?
- Ktoś, kto teraz zajmuje moje miejsce już od dwóch miesięcy.
Te słowa mnie bardzo zaskoczyły.
- Nie rozumiem. Czy Wasza Królewska Mość nie wysłała pół godziny temu Ashowi wiadomość, że chce z nim rozmawiać?
- A kto to jest Ash?
Popatrzyłam na nią zdziwiona.
- Jak to, pani? Nie wiesz? Przecież od kilku dni Wasza Wysokość nas u siebie ugaszcza, rozmawia z nami oraz oprowadza po całej okolicy... A teraz nagle Wasza Królewska Mość się pyta, o kim ja mówię?
Mab popatrzyła na mnie uważnie, wciąż nie mogą wyjść ze zdumienia.
- Po pierwsze mów mi po imieniu, będzie ci łatwiej. A po drugie osoba, którą znasz, nie jest wcale prawdziwą królową Utopii. To ja nią jestem.
- Jak to?! - zawołałam zdumiona - Nic z tego nie rozumiem. Więc kto w takim razie ugaszczał nas w pałacu przez ten cały czas?
Władczyni podziemnego królestwa popatrzyła na mnie uważnie, po czym rzekła:
- Pewnie w to nie uwierzysz, ale... To jest wampirzyca.
Przerażona jęknęłam, zasłaniając sobie usta dłonią.
- A więc jednak! Miałam rację! Ale skąd ona się tu wzięła?
- Nie mam bladego pojęcia. Przybyła tutaj dwa miesiące temu. Szybko podporządkowała sobie część moich poddanych i próbowała to zrobić ze mną, ale nie udało się jej, bo mam zbyt silną wolę, więc mnie uwięziła tutaj.
- Ale jak ona ich sobie podporządkowuje?
- Gryzie ich w szyję i to potem sprawia, że ugryziony człowiek bądź Pokemon staje się posłuszny jej woli.
- Teraz rozumiem to dziwne zachowanie moich przyjaciół - rzekłam sama do siebie - Ale dlaczego mnie nie ugryzła? Czemu wsadziła mnie tutaj, skąd mogę uciec? Lepiej było mnie sobie podporządkować zamiast więzić. A jednak wybrała trudniejszą możliwość. To nie ma sensu. Chociaż... Może i ma, tylko ja go nie dostrzegam.
- Być może tak właśnie jest - powiedziała prawdziwa królowa Mab - Mam tylko obawy, że prędko się tego nie dowiemy.
- Moje obawy są w tej sprawie takie same - stwierdziłam ponuro.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Gdy poznaliśmy adres profesora Apple natychmiast postanowiliśmy się tam udać. Jednak wyprawa zajęłaby nam zbyt wiele czasu, gdybyśmy szli pieszo, więc pożyczyliśmy motor od pana Meyera. Tutaj wszak pojawił się kolejny problem, mianowicie nie było nam nim zbyt wiele miejsca, więc ja i Clemont nie mogliśmy zabrać ze sobą Maxa i Bonnie, którzy zmuszeni byli pozostać w Lumiose.
- A poza tym, kochani, to o ile dobrze pamiętam, wy sami opuściliście naszą drużynę, prawda? - zapytałam z ironią, kiedy zaczęliśmy się domagać zabrania ich w tę podróż.
Oboje zrobili bardzo niezadowolone miny.
- No, ale przecież nie mówiliśmy, że odchodzimy z waszej paczki na stałe - powiedział Max.
- Właśnie. Poza tym to było tylko chwilowe - dodała Bonnie.
- Wybaczcie nam, ale naprawdę na motorze są miejsca tylko dla dwóch osób - wyjaśnił Clemont - Nie zmieścimy się wszyscy, choćbyśmy chcieli.
- Hej! To nie fair! - pisnęła siostrzyczka mojego chłopaka, robiąc przy tym naburmuszoną minę.
Jej brat pocałował ją czule w czoło, po czym wsiadł na motor, ja zaś usiadłam za nim. Oboje założyliśmy sobie na głowy kaski i wyruszyliśmy w drogę do Vaniville.
Na całe szczęście motorem szybciej dotarliśmy do celu naszej podróży, jednak na miejscu okazało się, że profesor Apple został zamknięty w domu dla obłąkanych, który miał swoją siedzibę daleko stąd. Jego laboratorium z kolei było opuszczone. Powiedzieli nam o tym ludzie, których spotkaliśmy podczas jazdy. A gdy już byliśmy na miejscu, to ich słowa zostały niestety potwierdzone.
Weszliśmy do środka laboratorium. Było ono całkiem zdemolowane.
- O ja cię piko! Wygląda, jakby odbyła się tutaj jakaś straszna walka - powiedziałam do Clemonta.
- Nie inaczej - rzekł mój chłopak - Ale kto mógł tak zdemolować to miejsce i dlaczego?
- Pewnie profesor Apple by nam to powiedział. Niestety, jego tutaj już nie ma.
- A gdyby nawet był, to z tego, co słyszeliśmy, raczej daleki byłby od powiedzenia nam czegoś, co ma sens.
- Co racja, to racja.
Rozejrzeliśmy się dookoła i nagle zauważyliśmy ogromny komputer, który wyglądał na nieuszkodzony. Wzbudził on nasze podejrzenia.
- Poszperajmy tutaj - powiedział Clemont - Może znajdziemy tu coś, co nam dostarczy wiadomości na temat, który nas interesuje.
Propozycja ta bardzo mi się spodobała, dlatego zaczęliśmy przetrząsać wszystkie kąty laboratorium. Nie wiem, jak długo nam to zajęło, jednak w końcu znaleźliśmy coś, co okazało się mieć dla nas wielkie znaczenie. Była to płyta DVD, na której widniał napis: „MOJE WIELKIE BADANIE“.
- Włączmy to i obejrzyjmy - zaproponował mój chłopak.
- Dobry pomysł - powiedziałam.
Uruchomiliśmy więc komputer, wsunęliśmy do niego płytę, po czym zaczęliśmy ją oglądać. Na ekranie ukazał się nam wysoki, chudy człowiek o czarnych włosach i czerwonych oczach. Miał on na sobie niebieskie ubranie z narzuconym na nie białym kitlem.
- 22 stycznia 2006 roku - powiedział mężczyzna - Rozpoczynam moje badania. Giovanni powierzył mojej opiece pewnego Noiverna. Mam na nim przeprowadzić eksperymenty dotyczące mojej specjalizacji.
- Giovanni?! - zawołałam.
- Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu - rzekł filozoficznie Clemont.
Mężczyzna na ekranie tymczasem mówił dalej:
- Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to stworzę wspaniałego i potężnego Pokemona, który będzie ukoronowaniem mojej kariery.
Później nagranie ukazało nam profesora Apple podczas prowadzenia różnych badań. Ujrzeliśmy również Noiverna, który (jak się okazało) padł obiektem wielu dość dziwacznych eksperymentów autorstwa całej czeredy naukowców kierowanych przez pana Apple, który raz za razem opowiadał nam o tym, co miało miejsce na ekranie. Dowiedzieliśmy się w ten sposób, że uczony wstrzyknął już w Pokemona geny innych Pokemonów, tworząc z niego jakąś dziwaczną hybrydę, która z każdym kolejnym eksperymentem stawała się coraz potężniejsza i groźniejsza.
- Eksperymenty osłabiły nasz obiekt badań - powiedział uczony na ekranie - Zaczęliśmy karmić go krwią, aby wzmocnić jego organizm. Zyskał w ten sposób mnóstwo siły. Wyraźnie mu się to podoba. Krew dodaje mu sił i to bardzo dużo. Jeśli więc wszystko pójdzie dobrze, to w końcu stworzę Pokemona wampira, jakiego zawsze chciałem stworzyć. Stoję teraz o krok przed spełnieniem swojego marzenia.
Uczony spojrzał za siebie, na krzątających się pomocników i dodał:
- Przedwczoraj wstrzyknęliśmy obiektowi naszych badań geny Latiosa. Być może zyska on dzięki temu moc całkowitej zmiany postaci. Jeśli tak, to osiągniemy sukces, zaś Giovanni zyska super żołnierza do swojej armii.
Na tych słowach nagranie się urywało.
- Niesamowite - stwierdziłam krótko, acz zwięźle - Tylko co się teraz stało z tym Pokemonem?
- To chyba oczywiste - odpowiedział mi Clemont - Uciekł on swoim twórcom i teraz pewnie...
- Ukrył się w podziemnym królestwie! - zawołałam i nagle jęknałem przerażona, gdy sobie to poukładałam w głowie - O Boże! Tam są przecież Ash i Serena! A także Gary i May! To bydle ich zabije!
- Nie, jeżeli tylko w porę zdołamy ich ostrzec! - powiedział Clemont - Musimy wysłać Fletchindera do Asha z wiadomością o tym, co odkryliśmy.
- Możemy sami tam iść!
- Lepiej nie. Jeśli ta bestia wymknie się poza obręb królestwa, to ktoś musi z nią walczyć tutaj. Tym kimś musimy być my. Ash z pewnością też by tak zadecydował.
Musiałam przyznać mu rację, choć nie odpowiadał mi plan zostawienia mojego brata w niebezpieczeństwie. Miałam jednak nadzieję, że Ash da sobie jednak radę.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Siedziałam razem z prawdziwą Mab w lochu jej pałacu, rozmyślając o tym wszystkim, co właśnie się stało. Byłam bardzo ciekawa, dlaczego ta wampirzyca nie zamieniła mnie w nosferatu, skoro wiedziała, że poznałam jej tożsamość. Musiała mieć jakiś powód, aby to zrobić. Tylko jaki?
Czas szybko przyniósł mi odpowiedź na moje pytanie, gdyż nagle do celi wszedł ktoś, kogo wcale się tutaj nie spodziewałam. Tym kimś był... Arlekin.
- To ty?! - zawołałam zaszokowana.
Młodzieniec w stroju błazna spojrzał na mnie z ironicznym uśmiechem na twarzy.
- To tak się ze mną witasz, moja przyszła małżonko? Ładnie to tak?
- Już ci chyba mówiłam, że za ciebie nie wyjdę, głupcze! - krzyknęłam na niego - A w ogóle, to co ty tutaj robisz?!
Agent 005 usiadł na jednym, wielkim kamieniu naprzeciwko mnie, po czym powiedział:
- Pewnie trudno ci będzie w to uwierzyć, ale ja wykonuję tutaj pewną bardzo ważną dla mnie misję.
- Misję? Jaką znowu misję?
- Już ci mówię - rzekł Kevin McBrown - Mój drogi pracodawca wysłał moją jakże uroczą i skromną osobę do tego miejsca, abym kogoś odnalazł.
- Niech zgadnę... Wampirzycę?
Arlekin zachichotał wesoło, słysząc moją odpowiedź.
- Właśnie, Sereno... A konkretnie to Noiverna posiadającego wampirze umiejętności. Uciekł on z laboratorium jednego z naszych agentów i ukrył się tutaj. Namierzyłem go jednak i obiecałem Giovanniemu, że sprowadzę go do niego.
- Więc czemu jeszcze tego nie zrobiłeś? - zapytałam.
- Bo mam interes w tym, aby ten Noivern... A raczej TA Noivern... Bo przecież to samica... Aby TA Noivern posiedziała sobie jeszcze na tronie Utopii. Zatrzyma ona tutaj naszego drogiego Asha Ketchuma, zaś ja będę mógł wreszcie zdobyć to, czego tak bardzo pragnę.
Wiedziałam, o czym on mówi, więc powiedziałam:
- Nigdy nie będziesz mnie mieć!
- Chyba dostałeś kosza! - pisnęła pacynka Jacob.
Podły, oszpecony chłopak zachichotał podle.
- No i na co ty niby liczysz, skarbie? - zapytał - Na Asha? On jest teraz zajęty flirtami z uwodzącą go panią Noivern w ludzkiej postaci.
- Niby jak ona może przyjmować postać człowieka?
- Profesor Apple wstrzyknął jej geny Latiosa, który jak wiesz, posiada umiejętność zmiany swej postaci. Dzięki temu nikt się nie zorientował, że królowa Mab nie jest tym, za kogo się podaje, a prawdziwa królcia siedzi w pace.
- Uważaj na swoje słowa, prostaku! - warknęła na niego Mab - Lepsi od ciebie kłaniali się mojemu ojcu w pas!
Arlekin wybuchł gromkim śmiechem, gdy to usłyszał.
- Jesteś strasznie zabawna, kochanie. Chyba nie oczekujesz, że ktoś cię stąd wyciągnie? Spędzisz w tym lochu resztę swego życia, zobaczysz. Ja zaś zabiorę ze sobą tę uroczą panienkę.
- A co z Ashem? Co jemu zrobiłeś?! - zawołałam.
- Nic. Nie zamierzam mu nic złego robić. Tym się zajmie moja nowa przyjaciółka.
- O czym ty mówisz? - spytałam bojąc się odpowiedzi.
Agent 005 parsknął ponownie śmiechem i rzekł:
- To proste. Przybyłem tu dwa dni temu i porozmawiałem sobie z naszą rzekomą królową. Powiedziała mi o tym, że wie już, iż ją podejrzewasz. Chciała cię zamienić w coś, co nazywa nosferatu, jednak nie dopuściłem do tego. Nie chcę, aby spał ci włos z głowy. Więc zgodnie z naszym planem ty zostałaś umieszczona tutaj, zaś nasza wampirzyca bawi się w uwodzenie twojego kochasia, a mojego kuzyna.
Wściekła zacisnęłam ze złości dłoń w pięść.
- Ty podły draniu!
Skoczyłam na Arlekina, ten jednak bez trudu złapał mnie za nadgarstki i mocno zacisnął na nich swoje palce.
- Uspokój się, kochaneczko... Bo inaczej będę musiał ci dać klapsa.
Następnie odepchnął mnie na podłogę.
- Ty to umiesz postępować z kobietami - zaszydziła sobie podle jego pacynka.
- A żebyś wiedział - mruknął oszpecony agent - Ale spokojnie. Damy sobie z nią obaj radę.
Następnie związał mi nadgarstki liną i pociągnął mnie za sobą.
- Idziesz ze mną, moja maleńka.
- Nie ma mowy!
Arlekin złapał mnie palcami za buzię, po czym warknął:
- Uważaj... Twoje Pokemony są pod moją opieką... Jeśli będziesz mi się stawiać, to mogą oni za to oberwać.
- Nie ośmielisz się! - odpowiedziałam mu.
- Jesteś tego pewna?
Nie byłam, więc musiałam spokornieć, choć wcale nie odpowiadało mi to. Jednak nie mogłam narażać życia Panchama i Braixena, ani tym bardziej Asha. Wiedziałam, że cała trójka może zapłacić za mój sprzeciw, dlatego też postanowiłam (przynajmniej chwilowo) dać sobie spokój z planowaniem ucieczki.
Widząc moją minę 005 uśmiechnął się do mnie podle.
- No widzisz... Odpowiednie argumenty umieją każdego przekonać do zmiany zdania. A teraz idziemy!
Następnie pociągnął mnie za sobą. Kątem oka spojrzałam jeszcze na prawdziwą Mab, która uśmiechnęła się do mnie delikatnie, jakby próbowała podnieść mnie na duchu.
Arlekin tymczasem wyprowadził moją osobę z lochów i zaczął iść w sobie tylko znanym kierunku. Milczałam przez całą tę podróż, a tymczasem zaczął roztaczać przede mną wizję tego, jacy to my oboje niby będziemy szczęśliwi, gdy już zostanę jego żoną.
- Mówię ci... Będziemy naprawdę wspaniałą parą - mówił ten szaleniec - Jeszcze się do mnie przekonasz, Sereno i to pewnie bardziej niż myślisz. Zobaczysz... Szybko zapomnisz o swoim chłoptasiu. Mogę ci to obiecać.
- A ja ci mogę obiecać, że nigdy nie pokocham innego mężczyznę niż Asha.
- Wierna miłość aż do śmierci - zachichotał złośliwie psychopata - Jak w kinie, ale spokojnie... Jeszcze zmienisz zdanie. To tylko kwestia doboru odpowiednich argu...
Nie dokończył jednak swojej wypowiedzi, gdyż dało się słyszeć głuche uderzenie, po czym Arlekin upadł nieprzytomny na podłogę. Spojrzałam zdumiona na przyczynę takiego stanu rzeczy i od razu zauważyłam, że byli nią Fletchinder oraz Pikachu.
- Przybywamy w porę?! - zapytał ten drugi.
Uśmiechnęłam się radośnie na ich widok, a serce zabiło mi wesoło w piersi.
- No pewnie! - zawołałam.
Oba Pokemony szybko mnie rozwiązały.
- Skąd się tu wzięliście? - zapytałam.
- Na prośbę Asha przejrzałam pałac oraz jego okolicę - zaczął mówić starter mojego chłopaka - Dzisiaj rano jakimś trafem odnalazłem pewne tajne przejście prowadzące do lochów. Znajdują się one w podziemiach tego pałacu. No, ale to nie wszystko! Wyobraź sobie, że znalazłem tam królową Mab, ale prawdziwą, bo ta, co siedzi na tronie, to oszustka!
- Wiem już o tym. Arlekin mi powiedział - wyjaśniłam.
- Rozumiem. Ale ja nie wiedziałem długo, o co chodzi... Wymknąłem się więc z lochów i chciałem pognać do Asha powiedzieć mu, co odkryłem, ale ten poszedł na spotkanie z królową. Ta zaś zabrała go na przejażdżkę lektyką po całej okolicy. Szukałem więc ciebie, ale nigdzie cię nie było. Wtedy spotkałem Fletchindera. Zaatakowali go strażnicy królowej, a raczej tej oszustki. Pomogłem mu, a on przekazał mi pewne wiadomości.
- Ta królowa Mab siedząca na tronie to zwykła oszustka - powiedział Fletchinder - Clemont i Dawn odkryli nagranie stworzone przez profesora Apple, który pracował dla Giovanniego. Miał on dla niego wyprodukować Pokemona wampira, ale ten uciekł z jego laboratorium i ukrył się tutaj. Z tego, co mi powiedział Pikachu zrozumieliśmy obaj, że ta Noivern (bo to jest ona) udaje królową Mab. Pognaliśmy więc do pałacu, aby cię odnaleźć.
- I na szczęście nam się to udało - dokończył opowieść Pikachu - W ostatniej chwili cię ocaliliśmy.
- Może, ale Ash jest nadal w niebezpieczeństwie! - zawołałam - Nie wiemy, co może mu ta jędza zrobić! Musimy go ratować! Jeśli zmieni go w nosferatu, to stracę go na zawsze!
- Nie dopuścimy do tego! - krzyknął starter mego chłopaka - Ruszajmy więc!
Arlekin poruszył się nagle na podłogę, ale Fletchinder szybko uderzył go w kark dziobem, przez co ten ponownie stracił przytomność.
- Dobry cios! - zachichotałam nie bez satysfakcji - A teraz ruszajmy!
C.D.N.
Akcja pędzi niczym pociąg Pendolino z Warszawy do Krakowa. Ledwo nadążam za akcją, ale wciąga mnie cała ta historia.
OdpowiedzUsuńNasza grupka bohaterów zostaje zaproszona na kolację do królowej Mab. Przebierają się oni w specjalne hinduskie stroje, sprezentowane im przez królową specjalnie na tą okazję. Na posiłek zostają podane im m.in. owoce lotosu, którymi zajada się May. Na drugi dzień jest ona dziwnie wesoła i radosna. Następnie w taki sam stan wpada Gary i to już zaczyna wzbudzać podejrzenia Asha względem złych zamiarów królowej. Dodatkowo w takim samym stanie znajdują się odnalezieni Jessie i James, którzy zdecydowanie zaprzeczają wersji wydarzeń przytoczonej przez ich Meowth. Coś tu wyraźnie jest nie tak i zadaniem Sherlocka Asha jest dowiedzieć się co tu jest grane.
Niestety, rozmyślania i rozmowę Asha oraz Sereny przerywa Elekid, który wzywa samego chłopaka na spotkanie z królową. Chłopak całuje czule ukochaną na pożegnanie i wychodzi, natomiast na jego miejsce przychodzi May, która zaczyna oskarżać Serenę o spiskowanie przeciwko królowej. Wydaje się być zahipnotyzowana i działa jak w transie. Rzuca się na Serenę, a gdy ta się broni, do pokoju wpada Gary i razem ze swoją dziewczyną krępują i kneblują szarpiącą się Serenę.
Dziewczyna budzi się dopiero w pałacowych lochach, gdzie napotyka prawdziwą królową Mab. Okazuje się, że ta co zasiada na tronie i ugaszcza ich od kilku dni, to oszustka, Noivern pod postacią wampira zamieniająca za pomocą ugryzienia ludzi w swoje pokorne sługi. Jakby jeszcze tego było mało, do lochów przychodzi Arlekin, który ponownie siłą próbuje zmusić Serenę do pokochania go i małżeństwa z nim. Próbuje nawet zaszantażować dziewczynę, że skrzywdzi jej pokemony, więc dziewczyna nie mając innego wyboru idzie wraz z nim, ciągle jednak mu się odgryzając. I gdy się już wydaje, że nie ma już dla niej ratunku, z pomocą przychodzą jej Pikachu i Fletchinder, którzy ataktują Arlekina tak, iż ten traci przytomność. Następnie wszyscy wyruszają na ratunek Ashowi, który nadal jest na spotkaniu z królową-oszustką.
W tym samym czasie w Lumiose profesor Sycamore otrzymuje od Asha próbkę owocu lotosu, którą chłopak przysłał mu z jaskini królowej Mab przy pomocy swojego wiernego Fletchindera. Analizuje on dokładnie skład owocu i okazuje się, że zawiera on śladowe ilości morfiny poprawiające człowiekowi humor, więc naukowiec nie uważa tego za zagrożenie. Wszystko zaczyna składać się w jedną całość... Ale o tym, już w kolejnej części. :)
Historia nabiera tempa, a to bardzo lubię. Bardzo mi się podoba i oceniam bardzo wysoko. :)
Ogólna ocena: 100000000000000000000000000/10 :)