środa, 3 stycznia 2018

Przygoda 056 cz. I

Przygoda LVI

Sherlock Ash kontra Arlekin cz. I


- A teraz wystąpi przed wami jedyny w swoim rodzaju i pod każdym względem niepowtarzalny torreador Pikachu! - zawołał bardzo uroczystym głosem Ash.
- Powitajcie go wszyscy gromkimi brawami! - dodałam wesoło.
Wszyscy goście obecni na przyjęciu urodzinowym Bonnie Meyer zaczęli wesoło klaskać, a następnie z jednego pomieszczenia wyszli Piplup w stroju cheerleaderki oraz Buneary przebrana za Cygankę. Potem Ash nastawił gramofon, z którego już po chwili poleciało pierwsze preludium opery „Carmen“. Dla wyjaśnienia muszę tu dodać, że jest to ten sam utwór, w którym znajduje się fragment melodii z arii torreadora.
Chwilę później Piplup oraz Buneary zaczęli wesoło tańczyć, piszcząc przy tym radośnie. Następnie zaś wyszedł Pikachu w pięknym i bardzo kolorowym stroju. Udawał on Escamilia, pogromcę byków z opery Bizeta. Jego królicza oraz bardzo urocza wielbicielka zaś odgrywała rolę Carmen i nie ukrywała swego zachwytu dzielnym Pokemonem. Muszę przyznać, że choć miała ona tylko udawać swój podziw, to nie musiała tego robić, gdyż uczucia, które wyrażała były jak najbardziej prawdziwe.
Następnie z jakiegoś kąta wyskoczył Chespin, który to miał grać rolę byka. Mocno nastroszył on swoje kolce, po czym pochylając nisko głowę natarł na Pikachu, oczywiście nie naprawdę, ale za to bardzo zabawnie. Dzielny torreador zaś zdjął z pleców swą pelerynę w kolorze czerwieni, po czym zaczął urządzać corridę, rzecz jasna bezkrwawą. Skończyła się ona wraz z upłynięciem do końca melodii. Wtedy to wszyscy uczestnicy tego jakże wesołego przedstawienia zebrali jak najbardziej zasłużone oklaski, natomiast Buneary objęła mocno Pikachu i ucałowała go czule w policzek, wywołując na jego twarzy rumieńce.
- Ale fajnie! - zachichotała Bonnie, klaszcząc głośno.
- Dobry miałaś pomysł z tym przedstawieniem - powiedziała cicho do May.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Pomysł ten podrzuciła mi Dawn - wyjaśniła mi po krótkiej chwili - Wspomniała mi ona kiedyś o tym, jak to Ash poprawił jej humor wtedy, gdy ten głupek Kenny doprowadził ją do łez.
- Nie pierwszy raz to zrobił i pewnie nie ostatni - stwierdziłam.
- Święte słowa - kiwnęła głową May - Najważniejsze jednak jest to, że przyjęcie wyszło po prostu wspaniale.
- To prawda. Bonnie jest zachwycona.
- I bardzo dobrze. Chociaż myślę, że nie tylko ona się świetnie bawi.
Panna Hameron zachichotała delikatnie i spojrzała radośnie na Asha, który właśnie tańczył z naszą solenizantką.
- Tak, masz rację - powiedziałam z uśmiechem na ustach - Ale nie ma co, zabawa jest przednia i można dać się porwać muzyce.
- Ja tam wolę nie być przez nikogo porywana - odparła chichocząc moja rozmówczyni.
Chwilę później Max zrobił odbijanego i zaczął tańczyć z Bonnie, zaś mój luby podrygiwał teraz wesoło z Dawn. Następnie cała nasza kompania bawiła się tak, jakby to były urodziny każdego z nas, a nie tylko panienki Meyer. Jednym słowem atmosfera udzieliła się nam wszystkim.
- Ach... Ale zabawa! - zawołałam, siadając na krześle po dzikim tańcu z moim chłopakiem.
- Dokładnie tak - dodał Ash, zajmując miejsce tuż obok mnie - Ledwie mogę złapać oddech.
- Nie musiałeś tak skakać z Bonnie i z Dawn na parkiecie - zaśmiałam się wesoło - Ani tym bardziej ze mną.
- I kto to mówi? - zachichotał mój luby - Sama tańczyłaś tak, że ledwo teraz na nogach stoisz.
Spojrzałam na niego w dowcipny sposób i stwierdziłam:
- No co? Jak się bawić, to się bawić.
Ash popatrzył na mnie czule i położył mi dłoń na dłoni, mówiąc:
- Święte słowa, kochanie.
Następnie dodał:
- A więc, jak już odzyskamy siły, to zapraszam do tańca.
- Z tobą, kochany, mogę przetańczyć nawet całą noc.
- Nie bój się, Sereno. Tyle tańczyć nie będziemy.
- Szkoda.
- A ja nie żałuję.
Ostatnie słowa przywitaliśmy wybuchem gromkiego śmiechu.

***


Od tego jakże udanego przyjęcia urodzinowego naszej małej i uroczej Bonnie minęły zaledwie dwa dni, kiedy to dziewczynka podczas śniadania powiedziała nam uroczystym tonem:
- Przemyślałam sobie wszystko i wiem już, że chcę to zrobić.
- A co takiego? - zapytałam zdumiona.
Wszyscy spojrzeliśmy na nią bardzo uważnie, podczas gdy Bonnie mówiła dalej o swoim niespodziewanym postanowieniu:
- Postanowiłam wyruszyć w swoją podróż trenerki Pokemonów.
Słowa te zdecydowanie nas zaskoczyły, a może nawet i zaszokowały. Nie spodziewaliśmy się usłyszeć takich wiadomości. Bonnie w końcu się zawsze dobrze czuła w naszej drużynie, a teraz nagle mówiła, że chce od nas odejść i rozpocząć własną podróż. Mnie osobiście bardzo zabolała ta decyzja, zwłaszcza z tego powodu, iż zawsze uwielbiałam córkę Stevena Meyera tak, jakby była ona moją własną siostrą. Zapytałam więc zdumiona:
- Jak to? Chcesz więc nas opuścić?
- Nie chcesz już rozwiązywać z nami zagadek? - dodała Dawn.
- No właśnie, Bonnie! Zastanów się lepiej, co ty chcesz zrobić - rzekł Clemont poważnym tonem.
Jego młodsza siostra spojrzała na niego uważnie i powiedziała:
- Ja dobrze wiem, o czym mówię i co robię, braciszku. Skończyłam już dziesięć lat, dlatego mogę śmiało wyruszyć we własną podróż trenerki Pokemonów i właśnie to zamierzam zrobić.
- Ne-ne-ne! - zapiszczał jej Pokemon.
Bonnie uśmiechnęła się do niego czule.
- A propos... Pamiętasz może o swojej obietnicy, Clemont? Miałeś mi dać Dedenne, gdy już będę miała skończone dziesięć lat. No i dwa dni temu je skończyłam.
- Wiem o tym doskonale - zaśmiał się Clemont.
- Nie dajesz nam zapomnieć o tym szczególe - dodała dowcipnym głosem Dawn.
- Pip-lu-li! - zapiszczał wesoło Piplup.
Bonnie zrobiła nadąsaną minkę, słysząc te słowa.
- Hej! To nie fair! Znowu się ze mnie nabijacie! - zawołała.
Następnie usiadła na krześle w obrażonej pozie i skrzyżowała z lekką złością ręce na piersi.
- Ech... Niby jesteś duża, a wciąż zachowujesz się jak dziecko - rzekł bardzo poważnym głosem młody Meyer - Wiedz, że nigdy nie zostaniesz prawdziwym trenerem Pokemonów, jeśli za wszystko będziesz się obrażać.
Pannę Meyer wyraźnie zasmuciły jego słowa, dlatego też spojrzała ona zdumiona na brata, a potem na Asha.
- Niestety, muszę się tutaj zgodzić z Clemontem - powiedział na to jej mentor - Jeśli chcesz być naprawdę porządnym trenerem Pokemonów, to musisz zachowywać się dojrzale.
- Synku, nie przesadzaj - powiedziała nagle Delia Ketchum pełnym wyrozumiałości - Sam przecież, będąc w jej wieku, nie zachowywałeś się o wiele lepiej, jeśli w ogóle lepiej.
- Zachowywałem się nawet jeszcze gorzej, mamo - pokiwał smętnie głową mój chłopak - No i właśnie dlatego podzielam zdanie Clemonta w tej sprawie. Jeśli Bonnie chce być jeszcze lepszym trenerem niż ja, to powinna unikać moich błędów.
- Ale ja nie chcę być lepsza od ciebie! - zawołała podnieconym tonem dziewczynka - Ja chcę tylko brać z ciebie przykład! Chcę być taka, jak ty!
Ash uśmiechnął się do niej czule.
- Bonnie, bardzo mi schlebiają twoje słowa, ale naprawdę nie wiem, czy jestem dla ciebie odpowiednim wzorem.
- Nie zgadzam się z tym - stwierdził Max, poprawiając sobie na nosie okulary - Jak dla mnie nie ma lepszego wzoru dla początkujących trenerów, niż właśnie Ash Ketchum. Sam uważam, że jesteś najlepszy z najlepszych.
- Ja uważam tak samo - dodała panna Meyer.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, wcinając jabłko oblane wielką porcją ketchupu.
Mój chłopak zarumienił się lekko na twarzy pod wpływem tych jakże miłych jego sercu komplementów, po czym rzekł:
- Naprawdę to wszystko pięknie brzmi, ale nie wiem, czy zasługuję na te słowa. Jestem tylko człowiekiem.
- Ale niezwykłym człowiekiem! - zawołał młody Hameron.
- Nie inaczej! - pisnęła mała Bonnie - Dlatego właśnie chcę rozpocząć swoją podróż trenerki. Im szybciej ją zacznę, tym szybciej zbliżę się do możliwości zostania kimś podobnym do ciebie. Kto wie? Może kiedyś też zostanę Mistrzem Pokemon?
- Chyba Mistrzynią - poprawił ją jej brat.
Dziewczynka zrobiła złą minę w jego kierunku i powiedział:
- No to Mistrzynią, nieważne! Ważne, żebym nią została!
- Życzę ci tego z całego serca - powiedział Ash - Ale naprawdę chcesz opuścić naszą drużynę?
- I tak niewiele wam pomagałam - stwierdziła ponuro dziewczynka - A właściwie, to ja jestem wam zbędna.
- Zbędna? Co ty opowiadasz?! - zawołałam głośno - Przecież jesteś naszą sekretarką!
- Ale na niewiele się wam przydaję - mówiła dalej Bonnie - Dlatego właśnie chcę wyruszyć w podróż.


Dawn westchnęła głęboko i rzekła:
- Skoro naprawdę chcesz odejść, to my nie mamy prawa cię przy sobie zatrzymywać.
- Słucham?! - zawołałam - Co ty opowiadasz? I właściwie, to od kiedy wydajesz tutaj polecenia, co?! Przecież to Ash jest naszym liderem i to on decyduje o takich sprawach! Prawda, Ash?!
Mój chłopak pokręcił jednak przecząco głową.
- Niestety muszę cię rozczarować, siostrzyczko. Ja nie mam żadnego prawa decydować za naszą drogą Bonnie. Ona sama musi zdecydować, czy chce z nami zostać, czy też nie. To jej i tylko jej decyzja.
Delia popatrzyła zachwycona na swojego syna. Jego słowa zabrzmiały bardzo pięknie i mądrze, także bez wątpienia musiały jej one zaimponować. Siedzący obok niej Steven Meyer obserwował całą tę scenę w milczeniu nic nie mówiąc. Widocznie on też uważał, że nie może w tej sprawie podjąć decyzji za swoją córkę i musi zostawić jej wolną rękę.
Bonnie tymczasem uśmiechnęła się wesoło do swego idola.
- Wiedziałam, że mnie zrozumiesz, Ash! Ty zawsze mnie rozumiałeś! Zobaczysz, nie przyniosę ci wstydu i będę jeszcze wspaniałym trenerem Pokemonów!
Detektyw z Alabastii uśmiechnął się do niej delikatnie i pogłaskał ją delikatnie po głowie.
- Jestem pewien, że tak właśnie będzie, Bonnie - powiedział bardzo przyjaźnie - Wiesz... Naprawdę bardzo chciałbym cię zatrzymać w naszej drużynie, ale nie mam prawa tego robić. Sama musisz zdecydować o swoim losie.
Clemont westchnął smutno, słysząc słowa.
- Wiesz, Bonnie... Ash ma rację. Ty sama musisz zadecydować, czego chcesz. Jednak... Będzie nam smutno bez ciebie. Poza tym nie wiem, czy dasz sobie radę.
- Braciszku, ale ja już jestem duża! - zawołała jego siostrzyczka - Na pewno dam sobie radę.
Chłopak spojrzał na nią z delikatnym uśmiechem:
- Ja nie wątpię w to, że umiesz być samodzielna. Ale widzisz... Tak długo się tobą opiekowałem, że teraz trudno mi się będzie z tym pogodzić, iż jesteś już na tyle duża, aby zacząć podróżować bez mojego wsparcia, tak zupełnie sama.
Dziewczynka dotknęła czule jego dłoni.
- Spokojnie, braciszku. Dam sobie radę. A zresztą nie będę wędrować samotnie.
- To prawda. Ja będę jej towarzyszyć - rzekł Max.
Spojrzeliśmy na niego zdumieni.
- Ty? Ale dlaczego? - zapytałam.
- Ktoś musi to robić, więc czemu nie ja? - zaśmiał się młody Hameron - Poza tym przydadzą mi się małe wakacje. Taki mały urlop od zagadek. Nie żebym ich nie lubił, ale czasami potrzeba człowiekowi przerwy.
- W tym to akurat cię doskonale rozumiem, Max - stwierdził Ash - Też nieraz odnoszę wrażenie, że jedyne, czego mi w życiu brakuje, to odrobina nudy.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- No właśnie - mówił dalej nasz haker - Dlatego też właśnie na jakiś czas dołączę do Bonnie, ale wrócę szybciej niż się obejrzycie. Być może ona wróci wtedy ze mną.
- Wielka to szkoda dla naszej drużyny, że tracimy dwóch jej członków - powiedziała uroczystym tonem Dawn.
- Czy jestem członkiem waszej detektywistycznej kompanii, to ja nie wiem, bo przecież wciąż nie skończyłem swojego stażu - stwierdził młody Hameron z lekkim wyrzutem.
Ash zaśmiał się do niego, rumieniąc się przy tym.
- Wybacz, zupełnie o tym zapomniałem. Ale prawdę mówiąc już i tak jesteś jednym z nas. W pełni na to zasługujesz.
- Serio? - zapytał z uśmiechem Max.
- No jasne, stary - mówił dalej mój chłopak - Przecież niejeden już raz twoje umiejętności nam pomogły. Zwłaszcza podczas tej sprawy na wyspie Valencia, gdy walczyliśmy z doktorem Zagerem.
- To prawda. Bez ciebie byśmy sobie nie poradzili - dodałam zgodnie z tym, co myślałam naprawdę.
Twarz chłopca w okularach ozdobił radosny uśmiech.
- Widzicie? To najlepszy dowód na to, że nie wolno lekceważyć ludzi mojego pokroju - stwierdził - Bo przecież ja może jestem niski i okularnik, ale jak się rozkręcę...
- To nie ma przebacz! Tak, wiemy! - jęknęliśmy ja, Ash oraz Dawn.
- Pika-pika! - mruknął smętnie Pikachu.
Młody Hameron zachichotał delikatnie.
- Wybaczcie, czasami za bardzo się chwalę. Ale chcę przez jakiś czas chociaż towarzyszyć Bonnie w podróży. Potem jednak do was wrócę.
Ash popatrzył na niego uważnie, zastanawiając się przez chwilę.
- Cóż... Skoro to twoja decyzja, to niech tak będzie - powiedział - Ale pamiętaj, że w naszej drużynie zawsze dla ciebie miejsce. Tak samo, jak i dla ciebie, Bonnie.
Dziewczynka uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i zawołała:
- Super! No to teraz musimy tylko spakować swoje manatki i ruszamy w drogę!
Steven Meyer zachichotał wówczas delikatnie.
- No dobrze, córeczko - powiedział - Ale nie mówiłaś nam jeszcze, gdzie dokładnie chcesz wyruszyć w swoją podróż.
- Oczywiście do Kalos! - pisnęła mała.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej.
- Skoro tak, to wobec tego zabierzcie się ze tym mną samolotem, który odlatuje dzisiaj w południe.
Zarówno Max, jak i Bonnie, uznali ten pomysł za bardzo dobry, więc bez wahania go przyjęli.

***


Jeszcze tego samego dnia Steven Meyer w towarzystwie Maxa oraz Bonnie wsiadł na pokład samolotu, którym razem mieli lecieć do Kalos. Najpierw jednak cała trójka pozwoliła nam odprowadzić się na lotnisko oraz pożegnać. Podczas tej jakże wzruszającej sceny najmłodsza członkini naszej drużyny detektywistycznej miała na sobie prezent od Asha, czyli czapkę z daszkiem oraz przeciwsłoneczne okulary. Dziewczynka wyglądała w nich naprawdę uroczo i musiałam to przyznać, mój luby wybrał dla niej po prostu idealny prezent, z którego nasza mała przyjaciółka była bardzo zadowolona.
- Trzymajcie się, kochani! - zawołała wesoło Bonnie - Będziemy za wami tęsknić!
- My za wami również! - odpowiedziałam smutnym głosem.
- W sumie to już nam was brakuje - rzekł Ash, obejmując mnie czule.
- Nie bój się, stary! - krzyknął radośnie Max - Zobaczysz! Zanim się obejrzysz, my już będziemy z powrotem. A przynajmniej ja, ponieważ za Bonnie to nie mogę ręczyć.
- No właśnie! - stwierdziła dowcipnie dziewczynka - Ale na pewno będzie mi was brakować podczas podróży.
- Może jednak ruszycie z nami? - zapytał młody Hameron z nadzieją w głosie - Chociaż ty, Ash?
Jego idol uśmiechnął się doń przyjaźnie.
- Wybacz mi, mój przyjacielu, ale nie mogę... Mam tutaj obowiązki jako detektyw oraz jako szef personelu restauracji mojej mamy. Być może kiedyś znowu wyruszę w podróż jako trener Pokemonów, ale to dopiero wtedy, gdy wykonam swoją misję.
Wiedziałam doskonale, co ma na myśli mój chłopak. Rozumiałam go, czemu nie może ruszyć w nową podróż jako trener. Nie był jeszcze czas. Ostatecznie organizacja Rocket nadal istniała, na wolności byli Malamar, Domino, Arlekin, Łowczyni J, Annie i Oakley, a także najgorszy z nich wszystkich Giuseppe Giovanni. Dopóki oni wszyscy nie zostaną ukarani za swoje zbrodnie oraz na zawsze unieszkodliwieni, dopóty trzeba będzie z nimi walczyć, a misja Sherlocka Asha się nie skończy. Tak postanowił mój ukochany, zaś my wszyscy, jego przyjaciele, uznaliśmy, że bez względu na wszystko będziemy go w tym wspierać, choćby z drugiego końca świata. A gdy misja nasza dobiegnie końca, wtedy będziemy mogli wszyscy zająć się innymi sprawami i to o wiele bardziej przyjemnymi niż ciągłe ganianie za przestępcami.
Max widocznie zrozumiał to wszystko, ponieważ podszedł do swego idola i uścisnął go mocno.
- Trzymaj się, chłopie! - zawołał wzruszonym głosem - Będziemy za tobą tęsknić.
- Ja za wami również - odpowiedział mu czule Ash.
- Wszyscy będziemy tęsknić - dodałam.
W tym samym czasie Clemont i Dawn żegnali czule Bonnie prosząc ją, by uważała ona na siebie. Dziewczynka obiecała, że spełni ich życzenie, po czym radośnie uścisnęła brata oraz jego ukochaną, po czym podbiegła wesoło do ojca, który czekał już na nią.
- Max, idziemy! - zawołała panna Meyer.
Chłopak obdarzył nas jeszcze na pożegnanie radosnym uśmiechem, a następnie podszedł do swojej przyjaciółki i jej ojca, który żegnał się z Delią Ketchum.
- Przylecę na weekend, najdroższa - powiedział czułym tonem.
- Przylatujesz prawie w każdy weekend - rzekła kobieta, chichocząc przy tym - Przecież ty zbankrutujesz kiedyś przeze mnie. Wydajesz fortunę na bilety do Alabastii.
Jej rozmówca oczywiście obrócić wszystko w żart.
- Wiesz... Póki co mój syn jeszcze nie wynalazł teleporteru, dlatego muszę nadal korzystać z masowych środków transportu. Ale przecież ty też możesz mnie odwiedzić w Lumiose. Jeszcze nigdy tam jeszcze nie byłaś.
- To prawda, ale boję się zostawić restaurację Ashowi i reszcie. Wiem, że pewnie przez te kilka dni nie wywróciliby oni całego budynku do góry nogami, ale wolę sama wszystkiego dopilnować. Widzisz, oni jeszcze nie mają doświadczenia w prowadzenia lokalu. Kiedy go nabiorą, to wtedy bez wahania wpadnę do ciebie nawet na cały miesiąc.
Meyer rozłożył bezradnie ręce, wciąż się przy tym uśmiechając.
- No to nie bądź zdumiona, najdroższa, kiedy sam cię odwiedzam i to częściej może, niż to rozsądek mi podpowiada. Ale... Brakuje mi ciebie, brakuje mi moich dzieci... Brakuje mi też Asha, którego uwielbiam jak własnego syna. Nie miej mi więc za złe moich odwiedzin.
- Ależ ja ci wcale nie mam ich za złe. Nie chcę tylko, abyś przetracił przeze mnie cały majątek na bilety samolotowe.
- Nie bój się... Sklep idzie dobrze, a bilety znowu nie są takie drogie, jakbyś myślała. Zwłaszcza dla mnie, stałego klienta.


Staliśmy z Ashem niedaleko i słyszeliśmy dokładnie tę rozmowę, choć padło w niej zdecydowanie więcej zdań niż te przez nas przytoczone, ale te niestety nam umknęły, ponieważ sami żegnaliśmy się z Maxem i Bonnie, więc nasza uwaga była skupiona na czymś innym.
Tymczasem Steven Meyer pocałował Delię Ketchum w dłoń, po czym zabrał ze sobą najmłodszych członków naszej drużyny i razem udaliśmy się oni w kierunku samolotu, na którym to wyruszyli do Kalos.
- Będzie mi ich brakować - rzekł Ash.
- Mnie również - dodałam smutno - Dziwnie to uczucie nie mieć ich już w drużynie.
- To prawda - powiedział Clemont, podchodząc do nas - Martwię się o Bonnie. Mam dziwne obawy, że spotka ją coś złego, albo iż wymyśli ona coś głupiego i ściągnie na siebie oraz Maxa same kłopoty.
- Spokojnie, Max nie jest w ciemię bity, więc na pewno da sobie radę - zachichotała Dawn, stając obok niego - A poza tym, gdyby nie miał sobie radzić, to nie byłby facetem, tylko pantoflarzem.
- Pantoflarz to też facet - stwierdziłam dowcipnie.
Moja przyjaciółka uśmiechnęła się do mnie z ironią.
- No, proszę cię... Co to za facet, który pozwala, żeby baba mu wlazła na głowę i pomiatała nim? Ja to bym nie chciała takiego chłopaka, co to nie ma szacunku dla siebie samego.
- A wolno wiedzieć czemu? - zapytał Clemont.
Panna Seroni spojrzała na niego wesoło.
- Ależ proszę bardzo, możesz się tego dowiedzieć. Widzisz... Ktoś, kto nie szanuje sam siebie, ten nie może szanować innych. A ja przecież nie mogłabym być z kimś, komu obcy jest szacunek dla mnie.
- Święte słowa - rzekła Delia Ketchum, podchodząc do nas - Ale już lepiej chodźmy, kochani. Mamy własne prawy do załatwienia.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, skacząc na ramię Asha.

***


Następnego dnia po wyżej opisanych wydarzeniach Clemont i Dawn również opuścili naszą drużynę, choć zrobili to tylko chwilowo. Okazało się bowiem, że Johanna Seroni złamała nogę i prosi córkę, żeby ta choć na kilka dni ją odwiedziła oraz pomogła jej w poradzeniu sobie z tą sytuacją. Wiadomość tę przekazano Dawn telefonicznie za pośrednictwem siostry Joy w tym samym dniu, w którym to Bonnie i Max wyruszyli do Kalos. Dziewczyna przeraziła się, gdy tylko otrzymała tę wiadomość.
- Tylko spokojnie, moja droga - powiedziałam do niej pocieszająco - Przecież to tylko złamana noga, a nie jakaś ciężka choroba. Zobaczysz, że z twoją pomocą twoja mama szybko powróci do zdrowia.
- Obyś miała rację - rzekła dziewczyna - Naprawdę bardzo się martwię i nie wiem, czy zdołam jej coś pomóc.
- Pojedziesz tam, to się dowiesz wszystkiego na miejscu.
Dawn obdarzyła mnie promiennym uśmiechem i czule uściskała.
- Oczywiście, masz rację. Tak właśnie zrobię. Dziękuję ci, Sereno! Dziękuję ci za te słowa. Muszę tylko powiedzieć pani Ketchum, że jutro wyjeżdżam.
Moja przyjaciółka jak postanowiła, tak zrobiła i potem opowiedziała o wszystkim swemu bratu i swemu chłopakowi. Ten ostatni zaś oświadczył, że chce towarzyszyć swojej ukochanej w tej podróży.
- Nie mogę ci tego zabronić, najdroższy - odpowiedziała czule jego dziewczyna, mocno się do niego przytulając - Dziękuję, że mnie wspierasz.
- Od tego właśnie dziewczyny mają swoich ukochanych - zachichotał wesoło Clemont - Między innymi, oczywiście.
Delia była bardzo zasmucona stanem zdrowia Johanna Seroni, dlatego też nie miała ona nic przeciwko temu, aby Dawn oraz jej chłopak popłynęli statkiem do Sinnoh, żeby odwiedzić kobietę, którą ona sama niezwykle szanowała.
- Mam tylko nadzieję, że to z jej nogą to nic poważnego - powiedziała pani Ketchum, kiedy została ze mną i Ashem - Wiecie, naprawdę szkoda... Najpierw wyjechali Bonnie i Max, a następnie Clemont z Dawn. A jeszcze Brock z Misty prosili mnie dzisiaj o to samo, co twoja siostra i jej chłopak, mój synku.
Bardzo nas zdziwiły jej słowa.
- Nie rozumiem - rzekł Ash - Oni też chcą wyjechać? Ale czemu?
- Siostry Misty proszą ich oboje, aby przybyli do Azurii. Jakieś tam sprawy mają do załatwienia... Nieważne zresztą - Delia machnęła na to ręką - Dałam im swoje pozwolenie, ale wcześniej oboje muszą znaleźć swoje zastępstwo. Sami się do tego zresztą zobowiązali.
- Ale Clemont też wyjeżdża, więc niby jakie zastępstwo Brock chce znaleźć? - zapytałam.
- Tylko spokojnie, kochanie - uśmiechnęła się do mnie mama mojego chłopaka - Brock mówi, że Cilan jest obecnie w okolicy. On go zastąpi na stanowisku szefa kuchni mojej restauracji. Ma tu być jutro lub pojutrze.
- To naprawdę jakaś dziwna plaga! - jęknął załamany Ash - Wszyscy stąd wyjeżdżają za swoimi sprawami, a nas zostawiają samych.
- Pika-pika-chu! - pisnął smętnie Pikachu, spuszczając uszka po sobie.
- Spokojnie, nie jest przecież tragicznie... - powiedziałam - Przecież oni wszyscy tu wrócą. Chyba...
- Na pewno wrócą, kochanie. Jestem tego pewna - rzekła Delia, wciąż się przy tym uśmiechając - Nie mamy więc powodu do obaw. No, ale dość tego! Wracajmy już do naszych obowiązków!

***


Następnego dnia po wyżej opisanych wydarzeniach Clemont i Dawn również opuścili naszą drużynę, choć zrobili to tylko chwilowo. Okazało się bowiem, że Johanna Seroni złamała nogę i prosi córkę, żeby ta choć na kilka dni ją odwiedziła oraz pomogła jej w poradzeniu sobie z tą sytuacją. Wiadomość tę przekazano Dawn telefonicznie za pośrednictwem siostry Joy w tym samym dniu, w którym to Bonnie i Max wyruszyli do Kalos. Dziewczyna przeraziła się, gdy tylko otrzymała tę wiadomość.
- Tylko spokojnie, moja droga - powiedziałam do niej pocieszająco - Przecież to tylko złamana noga, a nie jakaś ciężka choroba. Zobaczysz, że z twoją pomocą twoja mama szybko powróci do zdrowia.
- Obyś miała rację - rzekła dziewczyna - Naprawdę bardzo się martwię i nie wiem, czy zdołam jej coś pomóc.
- Pojedziesz tam, to się dowiesz wszystkiego na miejscu.
Dawn obdarzyła mnie promiennym uśmiechem i czule uściskała.
- Oczywiście, masz rację. Tak właśnie zrobię. Dziękuję ci, Sereno! Dziękuję ci za te słowa. Muszę tylko powiedzieć pani Ketchum, że jutro wyjeżdżam.
Moja przyjaciółka jak postanowiła, tak zrobiła i potem opowiedziała o wszystkim swemu bratu i swemu chłopakowi. Ten ostatni zaś oświadczył, że chce towarzyszyć swojej ukochanej w tej podróży.
- Nie mogę ci tego zabronić, najdroższy - odpowiedziała czule jego dziewczyna, mocno się do niego przytulając - Dziękuję, że mnie wspierasz.
- Od tego właśnie dziewczyny mają swoich ukochanych - zachichotał wesoło Clemont - Między innymi, oczywiście.
Delia była bardzo zasmucona stanem zdrowia Johanna Seroni, dlatego też nie miała ona nic przeciwko temu, aby Dawn oraz jej chłopak popłynęli statkiem do Sinnoh, żeby odwiedzić kobietę, którą ona sama niezwykle szanowała.
- Mam tylko nadzieję, że to z jej nogą to nic poważnego - powiedziała pani Ketchum, kiedy została ze mną i Ashem - Wiecie, naprawdę szkoda... Najpierw wyjechali Bonnie i Max, a następnie Clemont z Dawn. A jeszcze Brock z Misty prosili mnie dzisiaj o to samo, co twoja siostra i jej chłopak, mój synku.
Bardzo nas zdziwiły jej słowa.
- Nie rozumiem - rzekł Ash - Oni też chcą wyjechać? Ale czemu?
- Siostry Misty proszą ich oboje, aby przybyli do Azurii. Jakieś tam sprawy mają do załatwienia... Nieważne zresztą - Delia machnęła na to ręką - Dałam im swoje pozwolenie, ale wcześniej oboje muszą znaleźć swoje zastępstwo. Sami się do tego zresztą zobowiązali.
- Ale Clemont też wyjeżdża, więc niby jakie zastępstwo Brock chce znaleźć? - zapytałam.
- Tylko spokojnie, kochanie - uśmiechnęła się do mnie mama mojego chłopaka - Brock mówi, że Cilan jest obecnie w okolicy. On go zastąpi na stanowisku szefa kuchni mojej restauracji. Ma tu być jutro lub pojutrze.
- To naprawdę jakaś dziwna plaga! - jęknął załamany Ash - Wszyscy stąd wyjeżdżają za swoimi sprawami, a nas zostawiają samych.
- Pika-pika-chu! - pisnął smętnie Pikachu, spuszczając uszka po sobie.
- Spokojnie, nie jest przecież tragicznie... - powiedziałam - Przecież oni wszyscy tu wrócą. Chyba...
- Na pewno wrócą, kochanie. Jestem tego pewna - rzekła Delia, wciąż się przy tym uśmiechając - Nie mamy więc powodu do obaw. No, ale dość tego! Wracajmy już do naszych obowiązków!

***


Kolejnym dniem był czwartek 4 maja 2006 r. Wprowadził on znaczne zmiany w naszym życiu, a zaczęło się od tego, że Delia podczas śniadania wyszła na chwilę z pokoju, ponieważ ktoś zadzwonił. Kiedy wróciła do nas, była bardzo zdumiona.
- Naprawdę nic a nic z tego nie rozumiem, moi kochani - powiedziała kobieta, siadając przy stole.
- A co się stało? - zapytał Ash.
- Właśnie! Czy coś złego? - dodałam.
- Pia-pika-chu! - pisnął Pikachu.
Delia powoli osłodziła sobie herbatę, zaczęła ją pić i mówić:
- Nie, nic złego. Raczej dziwnego. Bo widzicie... Właśnie dzwoniła do mnie Johanna Seroni. Chciała ona upiec placek wedle pewnego przepisu, o którym jej kiedyś mówiłam, ale nie była pewna, co do jego składników, więc dowiedziała się ode mnie, czego chciała.
- No i co w tym dziwnego? - zapytałam.
- Już mówię - odparła Delia - Otóż potem zapytałam Johannę, jak się ma jej noga, czy już lepiej, kiedy zdejmą jej gips itd. Ona zaś pyta mnie zdumiona, o co mi chodzi. Ja jej mówię: „Jak to? Przecież złamałaś nogę“. Johanna pyta: „Ja? Nogę? A niby kto ci to powiedział?“. Ja jej mówię, że siostra Joy z Twinleaf, która do nas zadzwoniła i poprosiła w jej imieniu, aby Dawn przybyła do Sinnoh. Johanna otwiera zdumiona oczy i mówi, że o nic takiego siostry Joy nie prosiła i wcale nie złamała nogi. Powiedziała mi też: „Nie wiem, kto ci takich bzdur naopowiadał, ale moje kończyny mają się całkiem dobrze, podobnie jak ja sama“. No, to ja jestem w jeszcze większym szoku i nie rozumiem, o co to tu w ogóle chodzi. Mówię więc Johannie: „Przecież twoja córka oraz Clemont popłynęli wczoraj statkiem do Sinnoh, aby cię odwiedzić i pomóc w rekonwalescencji“. Johanna w szoku pyta mnie: „Kochana Delio, o czym ty mówisz? Przecież ich u mnie nie ma“. Ja na to jej mówię, że pewnie to jakiś głupi żart, a jak Dawn z Clemontem do niej przybędą, to wyjaśnią tę sprawę. Kobieta powiedziała mi wtedy, że ma taką nadzieję, ponieważ zaczyna się poważnie niepokoić.
Wysłuchaliśmy opowieści pani Ketchum nie wiedząc w ogóle, co też mamy myśleć o tym wszystkim. To było przecież naprawdę zdumiewające, żeby nie powiedzieć przerażające. Przecież Clemont i Dawn popłynęli do Sinnoh na wezwanie Johanny Seroni, a tymczasem nagle okazuje się, że takiego wezwania nigdy nie było. O co więc w tym wszystkim chodzi? To wyglądało naprawdę podejrzanie.
- Niedobrze - powiedział Ash - Naprawdę nie wiem, co mam o tym myśleć.
- To mnie bardzo niepokoi - stwierdziłam smętnie - Naprawdę. Czemu ktoś robi sobie takie głupie numery z naszych przyjaciół?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Pewnie niedługo się dowiemy - stwierdziła Delia - Jestem pewna, że Clemont i Dawn niedługo tu wrócą i będą razem z nami pomstować na tego żartownisia.
- Obyś miała rację, mamo - rzekł jej syn, choć ton, w jakim powiedział te słowa zdecydowanie daleki był od optymizmu.
Wcale się nie dziwiłam, że tak właśnie zrobił, ponieważ sama byłam poważnie przejęta. Jedno wiedziałam na pewno... Jeżeli ta cała sprawa nie jest tylko czyimś głupim żartem, to wszystko mogło się fatalnie skończyć dla naszych przyjaciół.
Kiedy poszliśmy do pracy coś nagle przyszło mi do głowy. Pewna bardzo niepokojąca myśl, którą musiałam się podzielić z moim ukochanym.
- Słuchaj, Ash... A co, jeśli się okaże, że Brock i Misty też bez powodu pojechali do Azurii?
- Sądzisz, że im też ktoś wyciął jakiś głupi żart? - zapytał detektyw z Alabastii.
- Pika-pika-chu? - zapiszczał Pikachu.
- Niewykluczone - odpowiedziałam mu - Ale to ostatecznie mogą to być tylko moje przypuszczenie. Istnieje przecież prawdopodobieństwo, że się mylę, prawda?
Ash spojrzał na mnie uważnie i rzekł bardzo poważnym tonem:
- Owszem, istnieje takie prawdopodobieństwo, ale jest ono naprawdę małe. Muszę ci powiedzieć, Sereno, że coraz bardziej mnie to wszystko niepokoi. Co jak co, ale ta sprawa śmierdzi mi na milę podstępem.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, kiwając główką.
- Więc co możemy zrobić?
Mój luby popatrzył na mnie i rzekł:
- No cóż, Sereno... Nie wiem, ale coś mi mówi, że jeśli ktoś uknuł taki złośliwy żart, to powinien szybko się wyjaśnić. Pewnie nasi przyjaciele szybko wrócą i dowiemy się, jacy to oni są wściekli po tym, co się stało.
Miałam nadzieję, że detektyw z Alabastii ma jak zwykle rację.

***


Niestety, do wieczora żadne z nas nie otrzymało żadnej wiadomości od naszych wywiedzionych w pole przez jakiegoś dowcipnisia przyjaciół. Mimo to Ash próbował mnie jeszcze podnieść na duchu mówiąc mi, że na pewno pojawią się jutro. Jednak zarówno Brock z Misty, jak i Clemont z Dawn nie przybyli do Alabastii następnego dnia, ani też nie dali wcale znaku życia. Zaczęło nas to coraz bardziej niepokoić i przeczuwaliśmy już najgorsze, które nadeszło kolejnego dnia w chwili, kiedy jedliśmy razem śniadanie. Wtedy właśnie dostaliśmy telefon.
- Pójdę odebrać - powiedziała Delia.
Jednak Latias uprzedziła ją i sama to zrobiła, a po chwili wróciła ona ze smutną miną, pokazując Ashowi coś na migi.
- Ktoś do mnie? I do Sereny? - zapytał mój chłopak.
Pokemonka w ludzkiej postaci pokiwała potwierdzająco głową.
- No dobrze... Już idziemy - powiedziałam.
Oboje wstaliśmy od stołu i podeszliśmy do telefonu. Na jego ekranie był jakiś człowiek w czarnym stroju, w opasce z dziurkami na oczy oraz berecie. Wyglądał w ogóle jak stereotypowy złodziejaszek ze starych bajek i komiksów.
- Ash i Serena? - zapytał.
- Tak, to my - odpowiedział mój chłopak.
- Ma pan do nas jakąś sprawę? - spytałam.
- Nie ja... Mój szef - odparł dziwaczny jegomość.
Następnie ustąpił on miejsca przed ekranem komuś, kogo wcale się tutaj nie spodziewaliśmy zobaczyć. Mianowicie był to dość wysoki grubas z twarzą pomalowaną białą pomadą, spod której widniały blizny, jakie miał na policzkach. Osobnik nosił strój w szachownicę oraz czerwoną czapkę z dzwonkami.
- Dzień dobry, kuzynku. Dzień dobry, Sereno - powiedział ten ktoś.
- Cześć wszystkim - przemówiła pacynka na jego lewej ręce.
- Arlekin! - zawołałam przerażona.
Ledwie go zobaczyłam, a poczułam, jak przez moje ciało przechodzą ciarki. Miałam o tym kolesiu bardzo nieprzyjemne wspomnienia, w końcu za pierwszym razem, kiedy go spotkałam, uwięził nas oboje i chciał wydać Giovanniemu, a ostatnim razem podstępem próbował mnie porwać. Gdyby nie szybka interwencja Asha, to nie wiem, co by się ze mną stało.
- Witaj, Kevin - rzekł mój chłopak na widok swego kuzyna.
Zacisnął przy tym dłoń w pięść i wysyczał:
- Czego chcesz?
- Wybacz, że ci przeszkadzam, kuzynku, ale chciałem wam przekazać bardzo ciekawą wiadomość - odparł na to wesołym tonem Arlekin - Jestem obecnie w posiadaniu czegoś, na czym z pewnością bardzo ci zależy.
- Co masz na myśli? - zapytał Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął jego Pokemon.
Poczułam, jak serce zaczyna mi mocno bić. Wiedziałam, że słowa tego człowieka zdecydowanie nie brzmią przyjemnie i mogą zwiastować jakieś nieszczęście. Prawdę mówiąc domyślałam się, o czym ten łajdak mówi, jednak w głębi serca żywiłam nadzieję, że moje przypuszczenia są błędne.
- Podpowiem ci kuzynku... - zachichotał podle Arlekin - Jest to coś żywego w liczbie sześciu, jak również obojga płci i różnych kolorów skóry.
Moje serce ze strachu zaczęło o wiele mocniej bić. Już się zaczęłam wszystkiego domyślać.
- Mów po ludzku, wesołku! - warknął na niego Ash.
- Pika-pika! - zawołał groźnie Pikachu.


Arlekin westchnął głęboko. Widać wybuch złości mojego chłopaka go lekko zirytował, ale najwidoczniej uznał taką reakcję za brak domyślności ze strony swego rozmówcy, gdyż rzekł:
- Aleś ty nerwowy i  niedomyślny, chłopie.
- Wysoki do nieba, a głupi jak trzeba - dodał złośliwie Jacob, jego pacynka.
- Widzę, że muszę ci pokazywać wszystko łopatologicznie - rzekł po chwili Kevin McBrown.
Następnie wziął on do ręki łopatę.
- Oj, wybacz! Zrozumiałem to zbyt dosłownie. He he he!
Chwilę później pokazał on nam coś zupełnie innego, a mianowicie sześć różnych przedmiotów. Najpierw były to okulary, następnie czapka z daszkiem (którą Ash niedawno podarował Bonnie), a potem kilka innych drobiazgów, które jednak bez trudu rozpoznaliśmy.
- Boże! Nasi przyjaciele! - zawołał Ash.
- O nie! Max! Bonnie! Clemont! Dawn! Brock! Misty! - wymieniłam przerażona wszystkie imiona naszych kompanów.
- Tak! Właśnie! Cała szóstka jest teraz w moich rękach - mówił dalej nie bez satysfakcji w głosie Arlekin - Pokazałem wam teraz, jak widzicie, po jednym przedmiocie od łebka, jeżeli można tak to ująć... A właściwie to chyba można... A zresztą bez znaczenia mają tutaj te fonetyczne szczegóły. Do rzeczy więc... Chyba rozumiecie, że wasi kumple wpadli w moje ręce.
- Ty nędzna gadzino! - krzyknął wściekle mój chłopak - To ty kazałeś zadzwonić siostrze Joy do Dawn z wiadomością, że jej mama złamała nogę, prawda?!
- I to ty uknułeś podstęp, aby sprowadzić do Azurii Brocka i Misty! - dodałam.
Arlekin zachichotał wesoło i ukłonił się nam nisko.
- Brawo, kochani! Brawo! Doskonale! Widzę, że wreszcie zaczęliście rozumieć. Właśnie tak było. Od dawna obserwuję Alabastię i kiedy wasi najmłodsi kumple opuścili to miasto, bez trudu ich złapałem. Początkowo chciałem wykorzystać do mojego planu tylko tę dwójkę, ale uznałem, że gra będzie bardziej interesująca, jeśli dołączą do niej inni zawodnicy.
- Ty nędzna pokrako! - wrzasnął niego Ash - Gadaj mi tu zaraz, co z nimi zrobiłeś?!
- Pika-pika-chu! - zapiszczał gniewnie Pikachu.
- Ależ spokojnie, mój kochany kuzynku - parsknął śmiechem agent 005 - Jakiś ty nerwowy! A przecież złość piękności szkodzi. Nie wiedziałeś o tym? Chociaż tobie i tak już nic nie pomoże, bo jesteś zbyt brzydki.
- Serio? A kiedy ostatni raz patrzyłeś w lustro? - odcięłam mu się.
Arlekin spojrzał na mnie bardzo złowrogo. Najwidoczniej jego wygląd zewnętrzny nie należał do tematów, o których mógł spokojnie rozmawiać z jakąkolwiek osobą.
- Lepiej uważaj, Sereno... Bo za kolejne żarty pod moim adresem ktoś z twoich przyjaciół może zapłacić nawet życiem.
- Odważyłbyś się ich zabić?! - zawołałam głośno.
- Moja słodka, jakże naiwna Sereno... Byłem na tyle śmiały, żeby ich porwać, więc czemu niby nie miałbym próbować ich zabić?
To pytanie zmroziło mi krew w żyłach. Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć, jednak zdawałam sobie doskonale sprawę z tego, że pytanie Arlekina oznacza, iż nie cofnie się on przed niczym.
- Jesteś podły! - zawołałam, a z oczu pociekły mi łzy.
Ash objął mnie czule do siebie, głaszcząc przy tym uspokajająco moje włosy.
- Spokojnie, kochanie. On ich nie zabije - powiedział mój ukochany - Nie dzwoniłby do nas po to, aby nam przekazać wieść o ich śmierć. Myślę również, że porwał naszych przyjaciół w zupełnie innym celu niż posłanie całej szóstki na tamten świat.
Agent 005 zachichotał podle, słysząc ten wywód.
- No proszę... Widzę, że twoja sława genialnego detektywa wcale nie jest przesadzona. Jesteś naprawdę bardzo bystry, drogi kuzynku. Muszę ci serdecznie pogratulować. Inteligencji ci nie brakuje.
- Tym razem to nie kwestia inteligencji. Po prostu cię znam - odparł ze złością w głosie mój chłopak - Wiem doskonale, że jeśli już zadajesz sobie tyle trudu, żeby coś zrobić, to musisz mieć w tym jakiś cel. I na pewno jest on inny, niż pospolite zadanie komuś śmierci. Mam rację?
- Masz absolutną rację, mój drogi kuzynku - szydził sobie dalej podły oraz podstępny Arlekin - No cóż... Masz rację. Zamierzam namówić ciebie i twoją ukochaną do zagrania ze mną w pewną ciekawą grę. Co ty na to? Mój bystry umysł przeciwko twojemu bystremu umysłowi. Jeśli uda ci się mnie pokonać, to odzyskasz swoich przyjaciół. Jeśli nie, nigdy więcej się z nimi nie zobaczysz. Ja ich nie zamierzam zabić, ale też nie zamierzam ich wypuścić... Chyba, że znajdziesz każdego z całej szóstki.
- Niby jak mam ich znaleźć, skoro nie mam żadnych poszlak?
- Właśnie! Niby jak on ma to zrobić?! - zapytała pacynka.
Arlekin uderzył się dłonią w czoło.
- Ożeż ty! Zupełnie zapomniałem, Ash, że przygotowałem dla ciebie małe wskazówki.
To mówiąc pokazał on dłonią na kartkę papieru.
- Macie w waszym aparacie telefonicznym faks?
- Mamy - odpowiedział Ash.
- To doskonale. W takim razie zaraz wam coś prześlę. Moją pierwszą wskazówkę. Zapisałem ją w formie zagadki. Jej rozwiązanie zaprowadzi was do miejsca, gdzie znajduje się dwójka waszych przyjaciół. Gdy już ich znajdziecie i uwolnicie, wtedy dostaniecie kolejną wskazówkę.
- W jaki sposób ją dostaniemy? - zapytałam.
- Będziecie czekać w Centrum Pokemon na mój telefon - rzekł Arlekin - I jeszcze jedno, kochani... Lepiej dla was, żebyście nie powiadamiali o niczym policji, bo inaczej wasi drodzy przyjaciele mogą słono zapłacić za wasz nierozważny czyn. Rozumiemy się?
- Aż za bardzo - warknął na niego Ash.
- Doskonale - zachichotał podle 005 - A więc... Zapraszam do zabawy, kochany kuzynku.
Następnie ów łajdak przesłał nam faksem pewną kartkę papieru, po czym zachichotał podle i rozłączył się.


- Co za łajdak! - zawołałam, patrząc na mojego chłopaka.
Ten zaś wziął do ręki przesłaną nam kartkę i przyjrzawszy się uważnie jej treści, jęknął załamany.
- No i kolejna zagadka. Czy wszyscy na tym świecie muszą mi dawać tylko takie formy wskazówek?
Wiedziałam, do czego on pił. Najpierw Malamar za pomocą takich oto zagadek kazał mi szukać lekarstwa dla mojego chłopaka. Potem ja, udając Tajemniczą Nieznajomą dawałam Ashowi pewne wskazówki w postaci rymowanych zagadek, żeby odnalazł miejsce, gdzie uszykowałam dla nas romantyczną kolację. Potem podobnie postąpił Gary Oak, kiedy to zalecał się do May Hameron, nieco wcześniej zaś jego dziadek za pomocą zagadek pisanych wierszem kazał nam szukać prezentów, które to ukrył dla nas w swoim domu. Później Arlekin dawał nam takie zagadki, żeby wskazać nam miejsce swego pobytu. Teraz znowu postąpił podobnie, chociaż tym razem szukaliśmy kogoś innego niż jego samego.
- Co on tam pisze? - zapytałam.
Ash przeczytał mi na głos:

W Azurii pewne piękne miejsce się znajduje,
Gdzie mnóstwo radości i miła atmosfera buzuje.
Pokemony tam się pluskają w basenie,
Który stanowi pewnych panien mienie.
Miejsce to jednak opanował pewien drań.
Złapał panie w niewolę i zamknął im kram.
Ruszaj więc, bohaterze, pannom na ratunek,
Póki nie dokonał się tam okrutny rabunek.
Trzy księżniczki, mój rycerzu, czekają na ciebie.
Gdy je wyzwolisz, będą się czuły jak w niebie.
Wszystkie trzy są zagrożone, a najbardziej czwarta,
Która dla pewnego niewolnika jest grzechu warta.
Rudą pannicę ze swym wielbicielem drogim
W budynku tym znajdziesz jakże srogim.
Strzeż się jednak, bohaterze, bo smok zamku tym
Czeka na ciebie i jest w humorze bardzo złym.
Walczyć będzie trzeba, mój drogi kolego,
Jeśli przyjaciół chcesz uwolnić z rąk człeka złego.

- Szczerze mówiąc, te rymy pozostawiają bardzo wiele do życzenia - stwierdziłam nieco ironicznie.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie. Widocznie moje słowa bardzo go ubawiły, choć nasza sytuacja wcale nie sprzyjała żartom.
- Owszem, mógłby on wziąć kurs pisania wierszy - stwierdził - Ale cóż... Tak czy inaczej musimy rozwikłać tę zagadkę. Chyba nie będzie to zbyt trudne.
Wzięłam z jego rąk kartkę i przeczytałam jej treść, po czym rzekłam:
- O jakie miejsce w Azurii może mu chodzić? Pływają tam Pokemony, jest basen i trzy siostry je prowadzą?
- To bardzo proste - stwierdził detektyw z Alabastii - To Sala w Azurii prowadzona przez Sensacyjne Siostry Macroft.
Uderzyłam się dłonią w czoło.
- No jasne! Trzy księżniczki... Chodzi tu o Daisy, Violet i Lily! A ich siostra to Misty. Tylko o jakim niewolniku on tu pisze?
Ash pomyślał przez chwilę.
- Moim zdaniem Arlekin ma tu na myśli Brocka. Jest on czarnoskóry, a pamiętaj, że w dawnych czasach takich ludzi uważano za gorszych, za rasę niewolników.
- Prawdę mówiąc do dzisiaj niejeden głupek tak uważa - stwierdziłam z goryczą w głosie.
Mój ukochany popatrzył na mnie z delikatnym uśmiechem.
- Jesteś dobra i bardzo kochana. Tak czy inaczej wiemy, że na Sali w Azurii są uwięzieni Brock, Misty i prawdopodobnie też Sensacyjne Siostry.
- Pewnie tak - zgodziłam się z nim - One muszą być w jego rękach, inaczej nie mógłby się spokojnie panoszyć po ich Sali i więzić tam naszych przyjaciół.
- Dokładnie tak - kiwnął głową Ash - Wobec tego musimy oczekiwać, że przywita nas tam komitet powitalny.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Zawiadomimy policję? - zapytałam.
Detektyw z Alabastii pokręcił przecząco głową.
- Raczej nie. Arlekin wyraźnie powiedział, że nie możemy tego zrobić, inaczej naszym przyjaciołom coś się stanie. Obawiam się, że ten drań nas obserwuje. Jeżeli więc postąpimy wbrew jego zasadom, to nasi przyjaciele za to zapłacą.
- Ośmieliłby się to zrobić?
- Sereno... Ty jeszcze się pytasz? Przecież sama dobrze wiesz, jaki on jest. Nie możemy być pewni, czy ma wszystkie klepki w porządku.
- Sądzę, że raczej nie.
- Ja też tak uważam, ale tym bardziej powinniśmy być ostrożni. Jeśli on zobaczy, że nie gramy na jego zasadach, to Bóg wie, co zrobi Brockowi i Misty. Musimy więc działać sami.
- Mam jakieś złe przeczucia, Ash - powiedziałam po chwili.
- Ty też? - zachichotał lekko mój chłopak - Ech... Nie podoba mi się to wszystko, ale nie mamy wyboru. Musimy grać na zasadach tego czubka. W końcu tu chodzi o życie sześciu osób, a może i więcej.
- To co robimy?
- Oczywiście lecimy do Azurii. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.


Wyszliśmy z pokoju, w którym właśnie byliśmy, żeby się spakować, kiedy nagle zobaczyliśmy Delię, jak trzyma ona w dłoniach dwa plecaki: mój i Asha.
- Zapakowałam wam na drogę trochę jedzenia. Przyda się wam.
To mówiąc kobieta obdarzyła nas bardzo przyjemnym uśmiechem.
- Ale skąd wiedziałaś? - zapytał zdumiony detektyw Alabastii.
Pani Ketchum popatrzyła na niego wesoło.
- Wiem, że to nieładnie, ale podsłuchałam waszą rozmowę. Wiem, że wasi przyjaciele wpadli w pułapkę i musicie ich ratować. Dlatego właśnie zapakowałam wam coś na drogę.
Ash uśmiechnął się radośnie, po czym objął czule swoją rodzicielkę.
- Dziękuję ci, mamo! Bardzo ci dziękuję!
- Nie ma za co, synku - odpowiedziała czule jego mama - Tylko proszę was... Obiecajcie mi, że będziecie na siebie uważać. Oboje...
- Będziemy uważać, mamo - obiecał uroczystym tonem mój luby.
- Ja też to obiecuję - dodałam równie wzniośle, co on.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał przyjaźnie Pikachu.

***


Chwilę później założyliśmy na siebie plecaki i poszliśmy odwiedzić Melody, Latias oraz Cilana w restauracji „U Delii“. Powiedzieliśmy im, co spotkało naszych sześciu przyjaciół i dodaliśmy, że zamierzamy tam ruszyć im na ratunek. Oczywiście cała trójka chciała polecieć z nami, jednak nie wyraziliśmy na to zgody.
- Nie możemy was narażać - powiedział Ash - Poza tym ktoś musi tu zostać i pomagać mojej mamie w pracy.
- Dokładnie - dodałam poważnym tonem - Czekajcie na wiadomości od nas i na naszych przyjaciół.
- Nie chcę was puszczać samych, ale też nie chcę się wam narzucać ze swoją pomocą - stwierdziła ponuro Melody - Mam tylko naprawdę wielką nadzieję, że wiecie, co robicie.
- Wiemy to, bardzo dobrze wiemy - powiedziałam z uśmiechem - Nie bój się, damy sobie radę.
- W to nie wątpię, ale mimo wszystko bardzo się o was boimy - rzekła panna z wyspy Shamouti.
- Dokładnie tak, przyjaciele - potwierdził jej słowa Cilan - Oby tylko los wam sprzyjał, kochani.
Latias zasmucona pokazała coś na migi, po czym objęła mocno Asha za szyję, łkając przy tym delikatnie. Mój chłopak delikatnie poklepał ją po ramionach.
- Spokojnie, maleńka. Damy sobie z Sereną radę. Przecież nie z takich niebezpieczeństw wychodziliśmy cało. Teraz też nam się uda.
Pokemonka spojrzała na niego smutno, a z oczu powoli ciekły jej łzy.
- Nie płacz, proszę... Nic mi się nie stanie - mówił dalej bardzo czułym głosem mój chłopak.
Dłonią powoli otarł łezki z policzków dziewczyny.
- Ja i Serena damy sobie radę. Obiecuję ci to. Wrócimy cali i zdrowi. Oboje...
Nasza przyjaciółka obdarzyła nas czułym oraz delikatnym uśmiechem. Potem uściskała też mnie i pokazała mi coś na migi. Znałam już dobrze ten język, więc zrozumiałam, co Latias do mnie mówi.
- Będę się nim opiekować, masz moje słowo - odpowiedziałam jej.
Latias skinęła radośnie głową. Najwidoczniej uwierzyła ona w moją obietnicę, co mnie ucieszyło.
Jednocześnie, gdy miała miejsce wyżej opisana scena, Pikachu żegnał się czule z Buneary, która obecnie pracowała w kuchni restauracji razem z Pokemonami Cilana. Słodka króliczka mocno tuliła do siebie elektrycznego gryzonia i całowała go zachłannie po obu policzkach. Buzia startera mego ukochanego została wówczas ozdobiona rumieńcami. Widocznie był on lekko zawstydzony tym jawnym okazywaniem mu sympatii przez stworka Dawn, choć wyraźnie czuł sympatię do tej uroczej, króliczej panienki.
- Buny-buny-buny-ary! - piszczała słodka króliczka.
- Pika! Pika-pika! Pika-chu! - odpowiedział jej radośnie Pikachu.
Oboje wymienili jeszcze radosne uściski, po czym elektryczny gryzoń bojowo wskoczył na ramię swego trenera.
- Ruszajmy w drogę - rzekł Ash - Nasi przyjaciele potrzebują pomocy.
Podeszłam do niego i dodałam:
- Nie każmy więc im długo czekać.
- Z ust mi to wyjęłaś, najdroższa.

***


Gdy już wyszliśmy z restauracji, to udaliśmy się do profesora Oaka. Mój ukochany zabrał ze sobą na tę podróż kilka swoich Pokemonów, w tym Hawluchę, typ walczący oraz Fletchindera - oba pochodziły z Kalos i były bardzo zaprawione w boju.
- Musicie być gotowi do walki - rzekł słynny uczony - Dlatego lepiej będzie, jeśli zabierzesz ze sobą kilka Pokemonów, Ash.
Detektyw z Alabastii uważał tak samo, dlatego właśnie wziął on ze sobą kilka stworków i to właśnie te, które jego mentor mu polecił wziąć, po czym wyszliśmy odebraliśmy jeszcze parę życzeń powodzenia od profesora Oaka oraz Tracey’ego, po czym wyszliśmy z laboratorium. Tam zaś mój wypuściliśmy z pokeballa Pidgeota.
- Znowu posłużysz nam za wierzchowca, stary - powiedział do niego przyjaźnie Ash.
Pokemon zaskrzeczał delikatnie i pomachał wesoło skrzydłami. Widać ta informacja sprawiła mu przyjemność.
- No to ruszamy - powiedziałam.
Mój chłopak westchnął lekko.
- Wiesz... Nie wiem dlaczego, ale czuję się tak, jakbym coś zapomniał ze sobą zabrać.
- Może o to chodzi? - usłyszeliśmy za sobą jakiś dziewczęcy głos.
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy May Hameron oraz Gary’ego Oaka. Oboje patrzyli na nas z uśmiechem na twarzach, zaś dziewczyna z Hoenn trzymała w dłoniach szpadę Asha.
- May? Gary? Co wy tutaj robicie? - zapytał mój chłopak.
- A jak ci się wydaje? - odparł zadziornie wnuk słynnego uczonego - Przybywamy ci z pomocą.
- Skąd wiecie, że jej potrzebuję? - zdziwił się detektyw z Alabastii.
Panna Hamerona parsknęła śmiechem.
- Twoja mama nam o tym powiedziała. Jak widzę, dobrze zrobiła, bo ty jak zwykle poszedłbyś tylko z Sereną w sam środek największego piekła.
- I wpakowalibyście się przez to w kłopoty - dokończył wypowiedź swojej dziewczyny Gary - Nie możemy wam na to pozwolić, nawet jeżeli ty jesteś tak naiwny, żeby iść tam samemu i bez wsparcia.
- Jak to bez wsparcia?! - zawołałam - A ja i Pikachu to niby co?! Tylko zbędny balast?!
- Pika-pika?! - zapiszczał bojowo Pikachu.
- Wybaczcie, nie chciałem was urazić - uśmiechnął się do mnie młody Oak - Ale prawda jest taka, że we dwoje, to znaczy troje wiele raczej nie zdziałacie. Potrzeba wam porządnego wsparcia.
- No i tego - dodała May, podając Ashowi szpadę - Lepiej, abyś miał się czym bronić jakby co.
Detektyw z Alabastii wziął od niej swoją broń, po czym przywiązał ją do małego uchwytu, jaki miał przy pasku.
- May... Gary... Naprawdę doceniam to, co dla nas robicie... Ale nie mogę się zgodzić, abyście dla mnie narażali swoje życie.
- To nasze życie i to my decydujemy, jak je spędzimy - odpowiedziała mu panna Hameron - Skoro się zdecydowaliśmy oferować wam pomoc, to pomożemy wam, czy tego chcecie, czy nie.
Gary parsknął śmiechem.
- Nie wiesz, jaka ona jest uparta? - zapytał chłopak - Tak samo zresztą, jak i ty.
- Biorę przykład z tego, kto pierwszy mi pokazał, co to znaczy być prawdziwym trenerem Pokemonów - zaśmiała się panna Hameron i dodała poważniejszym tonem: - Poza tym ta sprawa dotyczy również mnie.
- Niby w jaki sposób? - zapytałam.
- Zapomniałaś już, że Arlekin uwięził ludzi, którzy są również moimi przyjaciółmi? Wśród nich jest nie tylko siostra Asha, ale również mój brat! Nie pozwolę, żeby coś mu się stało i nawet jeżeli będę musiała wlec się za wami na piechotę, to zrobię to, byleby tylko walczyć za tych, na których mi zależy.
Po wypowiedzeniu tych słów May Hameron wymownie spojrzała na swego przyjaciela (a mego chłopaka), który głośno westchnął i stwierdził:
- Coś czuję, że wszelkie próby przekonania was do rezygnacji z tego planu są bezcelowe.
- Właśnie tak, chłopie - zaśmiał się młody Oak, dotykając przyjaźnie ramienia Asha - Musisz nas zabrać ze sobą, czy tego chcesz, czy nie.
- A jeśli nie zabierzesz, to sami polecimy za tobą - dodała May - Tylko nieco dłużej nam to zajmie, więc będzie nam miło, jeśli ułatwisz nam to zadanie.
Ash spojrzał na mnie oraz na Pikachu, po czym parsknął śmiechem i objął bratersko Gary’ego.
- Z takimi przyjaciółmi jak wy można żadne niebezpieczeństwo nie jest straszne - powiedział.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło jego starter.
- Rozumiem więc, że to oznacza zgodę na nasz udział w tej wyprawie, prawda? - zapytała wesoło May.
Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie i powiedziałam:
- Jak najbardziej, moja droga.


C.D.N.



1 komentarz:

  1. Sprawa zapowiada się bardzo ciekawie. Zaczyna się niepozornie od dokończenia imprezy urodzinowej Bonnie. Dwa dni po niej dziewczynka ogłasza wszystkim swoją decyzję: podejmuje się podróży trenerki pokemonów. Co najważniejsze, nie idzie w nią sama - wyruszy wraz z nią Max, a zaczną od regionu Kalos.
    Jeszcze tego samego dnia Bonnie, Max i pan Meyer wylatują do Kalos. Przyjaciele odprowadzają ich na samolot, a po powrocie do domu okazuje się, że Dawn i Clemont także wyjeżdżają. Dziewczyna dostała telefon od siostry Joy z Twinleaf, która informuje ją, że jej mama złamała nogę i potrzebuje pomocy córki. Dawn niezwłocznie wraz z Clemontem wypływa do Sinnoh. Jakby tego było mało, Brock i Misty również wyjeżdżają, tym razem do Azurii, wezwani w ważnej sprawie przez Sensacyjne Siostry Macroft. Zastępstwem na kuchni zamiast Clemonta i Brocka będzie Cilan.
    Restauracja "U Delii" opustoszała, jednak już następnego dnia spada na nich wiadomość od mamy Asha - dzwoniła ona do Johanny Seroni i dowiedziała się, że wcale nie złamała ona nogi, więc wezwanie Dawn zostało sfałszowane i najprawdopodobniej jest pułapką. Ash i Serena są przerażeni całą sytuacją, a dodatkowo grozę potęguje tajemniczy telefon... Dzwoni Arlekin, znienawidzony kuzyn Asha, który pełnym buty i bezczelności głosem informuje go o porwaniu jego przyjaciół. Okazuje się, że każda para jest umieszczona w różnych miejscach, a zadaniem Asha jest ich odnaleźć. Pod żadnym pozorem ma nie powiadamiać policji, inaczej jego przyjaciołom może stać się poważna krzywda.
    Detektyw podejmuje wyzwanie i zaraz potem przestępca wysyła mu faxem pierwszą zagadkę dotyczącą miejsca pobytu pierwszej pary porwanych - okazuje się być nią sala w Azurii. Ash i Serena niezwłocznie tam wyruszają.
    Gdy już mają ruszyć w drogę na wiernym Pidegeotcie, zatrzymują ich May oraz Gary, którzy mają zamiar pomóc naszej parze detektywów w poszukiwaniu porwanych i walce z Arlekinem. Mimo początkowej niechęci Ash zgadza się na pomoc i cała grupa rusza do Azurii. Co będzie dalej? Tego dowiemy się w kolejnej części. :)
    Zaczyna się ciekawie. Widać, że umiesz stopniować napięcie w idealny sposób. Brawo. :)
    Ogólna ocena: 10000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...