środa, 3 stycznia 2018

Przygoda 059 cz. II

Przygoda LIX

Cygaro prawdę ci powie cz. II


Złapaliśmy dorożkę, po czym pojechaliśmy nią w kierunku domu na ulicy Złotniczej 15. Podczas drogi Ash podał mi do ręki list i powiedział:
- Proszę mi powiedzieć, droga panno Watson, co pani sądzi o osobie, która napisała do mnie tę prośbę?
- Mam coś wywnioskować po piśmie? - zapytałam zdumiona.
- Naturalnie. Detektywi to potrafią. Przynajmniej ci najlepsi.
- A pan jest najlepszy?
- Przez grzeczność nie zaprzeczę.
Uśmiechnęłam się lekko, po czym powoli przyjrzałam się pismu.
- Hmm... Pismo lekko pochylone w lewą stronę... Papier dość dobry... Może nawet najwyższej jakości... Cóż... Poza tym, że pisała to osoba dość zamożna i raczej zdenerwowana, to wiemy niewiele.
- Przeciwnie, wiemy bardzo wiele - stwierdził wesoło Sherlock Ash - Otóż wiemy, że panna Helen Roylott jest osobą zamożną, dość wysoką, ma rude włosy barwy dojrzałych kasztanów... Z natury spokojna i raczej panuje nad nerwami, choć pewnych emocji nie zdołała powstrzymać.
Spojrzałam załamana na mojego rozmówcę.
- Mówi pan poważnie? To wszystko wywnioskował pan z tego listu?
- Naturalnie - odpowiedział mi detektyw - Zapewniam panią, panno Watson, że tak właśnie jest. To pismo mówi samo za siebie. Papier, jak sama pani zauważyła, jest drogi, nie stać na niego byle kogo. Pismo jest takie, że widać wyraźnie, iż pisała je osoba bardzo opanowana, jednakże nerwy nie zawsze mogą być u niej trzymane na wodzy, wskutek czego nasza biedaczka czasami musiała to wyrazić.
- Skąd taki wniosek?
- Nacisk pióra na papier. Niektóre litery są tu zbyt mocno nałożone na kartkę. W pewnych momentach zaś widać, że o mało nie przebiła piórem papieru. No i z nerwów zostawiła także małego kleksa w rogu tej karteczki. Niewielkiego, co oznacza, że stara się panować nad nerwami, ale nie zawsze jej to wychodzi.
- No dobrze, a rude włosy i wysoki wzrost?
- W kopercie na list był włos, niewątpliwie rudej barwy - powiedział detektyw, pokazując mi wyżej wskazany przedmiot - No, a co do wzrostu, to cóż... To tylko przypuszczenie. Ostatecznie nie mogę wiedzieć wszystkiego. Przynajmniej nie od razu.
Zaśmiałam się lekko, ubawiona ostatnimi słowami i zawołałam:
- Naprawdę nadzwyczajne!
- Raczej elementarne - odparł z uśmiechem Ash.
Już kilka minut później nasza dorożka spokojnie dotarła pod dom, ku któremu właśnie zmierzaliśmy. Zapłaciliśmy za kurs dorożkarzowi, po czym zapukaliśmy do drzwi. Otworzył nam wysoki mężczyzna o siwych włosach i mocnych zmarszczkach na twarzy. Jego szaro-niebieskie oczy wpatrywały się w nas uważnie.
- Słucham państwa? - zapytał.
- My do panny Helen Roylott - odpowiedział mu detektyw.
- Pan Sherlock Ash?
- Tak, to ja. A to jest doktor Serena Watson.
- Proszę. Panna Roylott oczekuje.


Mężczyzna wpuścił nas do środka, po czym zaprowadził do pokoju, w którym siedziała już młoda dziewczyna ubrana w ciemno-zieloną sukienkę. Wyglądała ona dokładnie tak, jak opisał ją mój przyjaciel: wysoka, włosy barwy dojrzałych kasztanów, zaś jej oczy były ciemno-brązowe.
- Pan Ash i panna Watson do panienki - zameldował kamerdyner.
- Dziękuję, Felton. Możesz odejść - rzekła dziewczyna.
Sługa ukłonił się jej lekko, po czym odszedł, zaś panna Helen powstała i przywitała nas.
- Pan Sherlock Ash? - zapytała.
- Tak, a to moja współpracownica, doktor Serena Watson.
Nasza klientka uśmiechnęła się do nas przyjaźnie.
- Dziękuję państwu za przybycie. Proszę usiąść... Wyjaśnię państwu całą sytuację.
Spełniliśmy życzenie naszej rozmówczyni, która zaczęła mówić:
- Nazywam się Helen Roylott. Moim ojcem jest, a raczej był Mortimer Roylott. Był on bankierem i to bardzo znanym. Być może państwo o nim słyszeliście. Mieszkał tutaj razem ze mną, moim bratem Hugonem oraz mym przybranym bratem Simonem.
- Przybranym bratem? - zapytałam.
- Tak go nazywam - uśmiechnęła się Helen - Tak naprawdę to on jest moim dalszym kuzynem. Synem kuzynki mojego ojca, który zajął się nim po śmierci rodziców. To właśnie jego policja oskarża o zabicie mojego ojca. Ale on przecież by tego nie zrobił!
- Panna Roylott... Jeśli mam pani pomóc, muszę znać wszystkie fakty i to po kolei - powiedział Sherlock Ash - Proszę zatem opowiadać w miarę możliwości tak, aby uniknąć chaosu.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- A tak, ma pan rację. Przepraszam bardzo... Już mówię... Widzi pan... Wszystko zaczęło się od tego, że Simon zaczął bywać w tzw. towarzystwie i grywał w karty na pieniądze. Na bardzo duże pieniądze. Ojciec miał dość płacenia jego karcianych długów i zagroził mu wyrzuceniem z domu, jeśli ten czegoś z sobą nie zrobi.
- I co zrobił Simon?
- Zaczął pracować w banku wuja, ale z kart nie zrezygnował. Jednak tym razem długi płacił sam, z własnej kieszeni i tym razem nie były one tak wielkie, a przynajmniej on tak mówi.
- Pani uważa, że mógł kłamać w tej sprawie?
- Sama nie wiem. Bardzo możliwe. Tak czy inaczej wiem jedno. Ojciec bardzo lubił Simona, jednak po jakimś czasie to uczucie mogło zaniknąć z powodu zachowania mojego kuzyna, ponieważ te karty i w ogóle... Ale tak czy inaczej wiem, że ojciec był ostatnio jakoś czymś bardzo zdenerwowany. Nie znam szczegółów, bo nie chciał mi ich powiedzieć, ale na dzień przed śmiercią pojechał poza miasto do małej wioski Wertania. Tam się z kimś spotkał.
- Z kim?
- Nie wiem, ale wrócił do domu odmieniony. Wyjeżdżał radosny, a gdy powrócił do domu, był załamany i zdenerwowany jednocześnie. Mój brat i kuzyn spali, ale ja jeszcze nie, więc widziałam ojca. Rano zapytałam go o przyczynę jego zdenerwowania, ale poprosił, abym nie drążyła tego tematu. Powiedział też, żebym wyszła na cały dzień, ponieważ chce coś przemyśleć. Wspominał coś o jakimś skandalu, że się go nie ulęknie... Ale niestety nie zrozumiałam, o co chodzi. Tak czy inaczej odwiedziłam moją przyjaciółkę, pannę Smith.
- Gdzie byli przez ten czas pani brat i pani kuzyn? - zapytał Ash.
- Nie wiem, gdzie był wtedy Simon, ale Hugo był razem z Feltonem. Odwiedzali jego chorą siostrę, która była kiedyś naszą nianią. Jest nam ona bliska. Sama bym do niej pojechała gdyby nie to, że to biedactwo prosiło, abym tego nie robiła.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Widzi pani, pani doktor... Ona jest już bardzo stara i zaczyna umierać. Boi się, że będę patrzeć na jej zgon i bardzo chce mi tego oszczędzić. Tak mówi, bo ja nie wiem, co naprawdę uważa, ale tak czy inaczej wezwała do siebie jedynie Feltona i Hugona. Mnie nie.
- Gdzie mieszka siostra Feltona? - zapytał Ash.
- W Marmorii. Niestety nie znam adresu, bo teraz mieszka u jednego ze swoich synów, a ich niestety nigdy nie miałam okazji poznać.
- Rozumiem - pokiwał głową detektyw - Proszę mówić dalej.
- Mój ojciec został tego dnia, o którym mówimy, zabity. Ktoś uderzył go szczypcami do kominka w tył głowy - panna Helen wzdrygnęła się, gdy nam o tym mówiła - Przerażające. Naprawdę przerażające.
- Kto odkrył ciało?
- Felton. Wrócił od siostry razem z Hugonem tak około godziny piątej po południu. Wówczas też znalazł ciało, bo poszedł jak zwykle zanieść do gabinetu ojca herbatę.
- Nie macie państwo, poza Feltonem innej służby?
- Nie. Tylko jego. Czasami przychodzi tu kucharka, ale rzadko to robi, ponieważ Felton to też bardzo dobry kucharz.
- Rozumiem. Czyli w dniu zabójstwa pani ojciec był sam?
- Całkowicie sam.
- Dobrze... Kogo podejrzewają o zabójstwo?
- Simona.
- Dlaczego właśnie jego?
- Miał on ostatnio na pieńku z ojcem o te swoje długi karciane. Akt oskarżenia mówi, że ojciec wyjechał do Wertanii, aby dowiedzieć się czegoś o Simonie i potem wezwał go na rozmowę, podczas której zagroził mu wyrzuceniem z domu, zaś Simon w furii go zabił.
- Pani oczywiście w to nie wierzy.
- Naturalnie, że nie. On jest niewinny, panie Ash! Przyznaję, że nie jest aniołem, ale...
Detektyw uśmiechnął się delikatnie.
- Rozumiem, o co pani chodzi. A co dokładniej przemawia przeciwko pani kuzynowi?
- Cygaro znalezione na popielniczce na biurku mojego ojca - rzekła dziewczyna - Cygara w tym domu palił tylko Simon. Mój ojciec oraz Hugo palili papierosy.
- A zatem cygaro wskazało mordercę - powiedział Ash - Rozumiem. Oczywiście to żaden dowód, bo przecież zabójca mógł celowo je zapalić, aby obciążyć pani kuzyna.
- To prawda, ale widzi pan... Mój kuzyn nie ma alibi na czas dokonania zabójstwa.
- No tak... Rozumiem to. Czy mógłbym zobaczyć gabinet pani ojca?
- Naturalnie. Zaprowadzę państwa! - zawołała panna Helen, wstając z fotela.

***


Chwilę później byliśmy w gabinecie. Obejrzeliśmy go sobie dokładnie, a raczej Sherlock Ash to zrobił za pomocą lupy. Ja zaś głównie stałam obok panny Roylott i obserwowałam jego poczynania.
- Sądzi pani, że panu Ashowi się uda rozwiązać tę sprawę? - zapytała mnie dziewczyna.
- Wie pani... Ja pracuję z nim od niedawna - powiedziałam - Nie mogę więc wiele powiedzieć na temat jego zdolności. Sądzę jednak, że naprawdę potrafi on zrobić bardzo wiele. Więcej niż inni detektywi.
- Na pewno więcej niż policja, która z miejsca spisała Simona na straty tylko dlatego, że nie jest on tak kryształowy, jak mój brat Hugo.
- A pani brat jest kryształowy?
- Zdaniem mojego ojca tak. Jest w tym sporo prawdy, ponieważ Hugo od dawna pracował w jego banku, prowadził się w sposób porządny i nigdy nie przynosił rodzinie wstydu.
Ash tymczasem obejrzał sobie przez lupę kominek i jego palenisko.
- Panno Roylott... Czy pani ojciec spisał testament? - zapytał detektyw.
- Tak, proszę pana - odpowiedziała dziewczyna - Choć nie znam jego treści. Zna ją jedynie adwokat mojego ojca, pan Joshua Small.
- Odwiedzimy go - powiedział Sherlock Ash, dalej uważnie obserwując palenisko - Hmm... A to ciekawe...
- Co takiego? - spytałam.
Detektyw zaczął przetrząsać popiół w kominku, po czym wydobył on z niego dwa przedmioty.
- Proszę zobaczyć, co tu znalazłem.
Podeszliśmy z panną Helen do młodzieńca, który pokazał nam na dłoni to, co znalazł w palenisku. Był to fragment kartki papieru i cygaro, prawie całe, tylko brakowało na nim zakończenia.
- Interesujące - stwierdziłam zdumiona - Co to za przedmioty?
- Panno Roylott - rzekł Ash - Mówi pani, że w popielniczce na biurku pani ojca znaleziono resztki cygara.
- To prawda - potwierdziła dziewczyna.
- A tymczasem proszę zobaczyć. Tu jest cygaro... Prawie całe. Brakuje tylko 1/4 tego przedmiotu. Ta 1/4 znajduje się zapewne u policji jako dowód rzeczowy.
- Chwileczkę! - zawołałam - Sugeruje pan, że ktoś celowo odciął 3/4 cygara, wrzucił je do kominka, a potem zapalił 1/4 cygara i zostawił je w popielniczce, aby dzięki temu stworzyć pozory, że osoba, która zabiła pana Roylotta wypaliła prawie całe cygaro, zanim dokonała mordu?
- I żeby winą obciążono panicza Simona Johnsona - dokończył moją wypowiedź Sherlock - Szybko się pani uczy, panno Watson.
- A więc mamy dowód niewinności Simona! - zawołała radośnie panna Helen.
Słynny detektyw nie był jednak równie optymistycznie nastawiony do tej sprawy, co ona.
- Obawiam się, że policja może myśleć inaczej. Tak czy inaczej należy zapamiętać ten szczegół.
- A ten kawałek papieru? - zapytałam.
Sherlock spojrzał na niego i rzekł:
- To gruby papier do pisania naprawdę bardzo ważnych pism. Moim zdaniem ta kartka, a raczej jej resztka, to szczątki testamentu.
- Testamentu?! - zawołałyśmy ja i Helen.
- O tak... Panno Roylott... Pani ojciec widocznie spisał przed śmiercią nowy testament. Mordercy musiał on być nie na rękę, dlatego zabił i spalił dokument.
- Tego nie wiemy - przypomniałam mu - To tylko nasze domysły.
- Myślę, że będziemy mogli je bardzo szybko wyjaśnić - odrzekł Ash - Panno Helen... Gdzie mieszka prawnik pani ojca?

***


Dziewczyna podała nam adres, dlatego natychmiast pojechaliśmy na spotkanie z adwokatem. Nasza klientka zawiadomiła go telefonicznie o tym, że mamy do niego przyjechać. Wyraziła również prośbę, żeby mężczyzna powiedział nam dosłownie wszystko, co będziemy chcieli wiedzieć.
Pan Joshua Small okazał się być dość wysokim mężczyzną w średnim wieku, siwym i z lekkimi zmarszczkami oraz brązowymi oczami. Zaprosił on nas do swego gabinetu, mówiąc:
- Normalnie nie powinienem był wam tego mówić, jednak skoro panna Helen wyraziła takie życzenie, to przekażę państwu te informacje. Zresztą za jakiś czas nie będzie ta sprawa tajemnicą, ponieważ testament zostanie podany do publicznej wiadomości.
- Rozumiemy - powiedział Ash - Chcemy przede wszystkim wiedzieć, kto dziedziczy po zamordowanym.
Prawnik otworzył szufladę biurka i wyjął z niego kilka papierów.
- Cóż... Majątek został podzielony na równe trzy części. Jedną z nich dziedziczy syn denata, Hugon Roylott. Drugą córka Mortimera i młodsza siostra Hugona, Helen Roylott. Trzecią część z kolei dziedziczy ich kuzyn, a zarówno przybrany syn mego klienta, pan Simon Johnson.
- To interesujące - rzekł Sherlock - Czy pan Mortimer kontaktował się z panem w sprawie zmiany testamentu?
- Tak - pokiwał głową prawnik - Zrobił to w dniu swojego zgonu. Rano w czasie śniadania zadzwonił on do mnie i powiedział mi, że spisał nowy testament i pytał o formalności, jakie muszą być załatwione, aby go szybko zrealizować. Powiedziałem mu, że nie będzie większych problemów, jednak muszę zobaczyć jego nową wersję ostatniej woli i omówić ją z nim.
- Pan Roylott nie wspominał, jak miał wyglądać jego nowy testament? - zapytałam
- Niestety nie. Wiem jedynie, że miały być w nim wprowadzone pewne zmiany i to dość mocne. Szczegółów jednak mi nie podał.
- Wielka szkoda - pokiwał smutno głową Ash - No cóż, dziękuję panu, panie Small.
Po tej rozmowie pożegnaliśmy się z prawnikiem i wyszliśmy.
- Dokąd teraz idziemy? - zapytałam, gdy byliśmy już na ulicy.
- Na policję, oczywiście - odpowiedział detektyw - Ktoś musi poznać nasze odkrycia.

***


Kwadrans później byliśmy na posterunku policji, gdzie poprosiliśmy o rozmowę z inspektorem Clemontem Lestradem. Ów człowiek przyszedł do nas natychmiast, ledwie usłyszał nazwisko Asha. Był to wysoki młodzieniec w wieku podobnym do mego nowego przyjaciela, jasny blondyn o ciemno-niebieskich oczach. Jego nos zdobiły okulary. Wyglądał więc na służbistę, choć mój współlokator twierdził, że jest to jeden z najlepszych policjantów w Scotland Yardzie. Miałam nadzieję, iż nie myli się w tej sprawie.
- Pan Sherlock Ash! - zawołał radosnym głosem śledczy - Miło mi pana znowu widzieć!
Następnie uścisnął mu dłoń, po czym spojrzał na mnie.
- To jest doktor Serena Watson, od dzisiaj moja współlokatorka oraz asystentka w pracy detektywa - przedstawił mnie Sherlock.
Co prawda na to ostatnie nie wyraziłam jeszcze swej oficjalnie zgody, ale mimo wszystko postanowiłam zachować dokładne szczegóły tej sprawy dla siebie i tylko potwierdziłam słowa mego przyjaciela.
- Zaszczyt to dla mnie poznać panią - rzekł inspektor, całując mnie w dłoń - Co państwa sprowadza?
- Chodzi o sprawę zabójstwa Mortimera Roylotta - wyjaśnił detektyw.
Policjant uśmiechnął się dowcipnie.
- Tak coś czułem, że właśnie o to chodzi, ale wolałem się upewnić. No cóż, muszę was rozczarować. W tej sprawie policja sama sobie poradziła, bez pomocy słynnego detektywa.
- Czy aby na pewno sobie poradziła? - zapytałam - Pragnę zauważyć, że mamy nowe poszlaki w tej sprawie.
- Doprawdy? - zdziwił się bardzo Lestrade - Więc wobec tego słucham państwa uważnie. Jakie to poszlaki?
Młodzieniec usiadł za biurkiem, a my opowiedzieliśmy mu dokładnie, co odkryliśmy i w jaki sposób. Policjant wysłuchał nas, po czym rzekł:
- Jeśli chodzi o testament, to moim zdaniem tylko potwierdza on winę Simona Johnsona. Sprawa jest przecież prosta. Mortimer Roylott miał dość karcianych długów swego podopiecznego, dlatego też oświadczył mu, że go wydziedziczy. Spisał nowy testament, a wówczas Simon zadał mężczyźnie śmierć, a następnie zniszczył jego ostatnią wolę w kominku. W ten sposób dziedziczył 1/3 majątku. Wszystko jest jasne.
- Nie do końca - powiedział Ash - A cygaro?
Clemont Lestrade parsknął śmiechem.
- Drogi panie Ash... Czy naprawdę uważa pan to za takie ważne?
- Moim zdaniem to klucz do całej sprawy.
- Pan wybaczy, ale muszę to powiedzieć. Mnie może pan i przekona tymi słowami, jednakże sąd oraz ławę przysięgłych to już nie. Zwłaszcza, iż nasz delikwent nie ma alibi na czas zabójstwa. I więcej wam powiem. On nawet nie umie porządnie się wytłumaczyć z tego, co robił w ciągu tego dnia, gdy zabito jego przybranego ojca. Gada coś o tym, że niby chodził po mieście, włóczył się bez celu po ulicach, ale nie ma nikogo, kto by mógł to potwierdzić.
- Ale przecież winien może być ktoś inny - zauważyłam.
- Owszem, mamy jeszcze potencjalnie dwoje podejrzanych - stwierdził inspektor - Jeden z nich to Hugo Roylott, a druga to Helen Roylott. Niestety dla pana Simona, oboje mają alibi. Panna Helen była u swojej przyjaciółki, zaś pan Hugo u chorej niani, siostry ich kamerdynera, Josepha Feltona.
- Jak się nazywa ta niania? - zapytał detektyw.
- Sarah Morton - odparł inspektor - Mieszka w Marmorii. Już ją w tej sprawie przesłuchałem. Potwierdza ona alibi zarówno brata, jak i dawnego wychowanka.
- Czy były jej dzieci?
- Słucham?
- Czy podczas przesłuchania były obecne jej dzieci?
- Nie. Jej syn (bo u niego pani Sarah teraz mieszka) wyszedł z żoną po sprawunki.
- I zostawił obłożnie chorą matkę samą w domu? - zdziwił się detektyw - Jak dla mnie to dość dziwne. A dla pani, panno Watson?
- Ja również tak uważam.
Inspektor uśmiechnął się do nas z politowaniem.
- Nie wszyscy troskliwie zajmują się swoimi rodzinami tak, jak my, ale faktem jest, że pani Sarah potwierdza, że Felton i Hugo byli u niej wtedy, gdy w ich domu dokonano zabójstwa. Marmoria leży o godzinę drogi stąd. Morderca nie mógł więc wyjść na chwilę od pani Morton, po czym przybyć do Alabastii, zrobić swoje i wrócić tak, żeby nikt tego nie dostrzegł. Zatem winien jest Simon Johnson. Proste, prawda?
- Być może... A być może sprawa jest tak prosta, że aż zbyt prosta? - zapytał ze złością detektyw, wstając przy tym z krzesła, na którym siedział.
Policjant spojrzał w jego stronę załamanym wzrokiem.
- Proszę mnie zrozumieć, panie Ash. Ja tam uważam, że pan może mieć rację, ale niestety dowody mówią co innego.
- Wobec tego ja zdobędę takie dowody, które potwierdzą moje słowa i zrobię to całkowicie legalnie.
Po tych słowach detektyw uchylił lekko kapelusza, a następnie wyszedł z gabinetu. Nie wiedząc, co mam zrobić, uczyniłam to samo. Bardzo szybko dogoniłam Asha.
- Jest pan bardzo pewny siebie - powiedziałam.
- Możliwe, ale w tym wypadku mam ku temu powody - odpowiedział mi mój współlokator.
- To co teraz robimy, panie Ash?
- Na razie wracamy na ulicę Piekarską. Tam zaś poczekamy na pewną wizytę.
- Jaką wizytę?
- Dowie się pani w swoim czasie, panno Watson.

***


Powróciliśmy do naszego mieszkania, po czym panna Bonnie Hudson przyniosła nam posiłek. Zadowoleni podziękowaliśmy jej, a następnie Ash napisał na kartce papieru kilka zdań i rzekł:
- Proszę to zanieść Pikachu. To bardzo ważne, panno Hudson.
Dziewczynka zrobiła niezbyt zadowoloną minę. Najwidoczniej taka misja nie uśmiechała się jej wcale, ale postanowiła ją wykonać.
- Dobrze, proszę pana - powiedziała.
Następnie wyszła z domu. Wróciła tak około godzinę później razem z młodym Pokemonem mającym na sobie biedne ubranie i brudny pyszczek. Pomimo tego sprawiał naprawdę przyjemne wrażenie.
- Pika? Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał stworek.
Detektyw uśmiechnął się do niego przyjaźnie, po czym powiedział:
- Słuchaj uważnie, mój przyjacielu. Chodzi tu o osobnika nazwiskiem Simon Johnson. Jest znany powszechnie w światku hazardu. O ile dobrze wiem, masz tam dojścia, prawda?
- Pika! Pika-pi! Pika-chu! - potwierdził Pokemon.
- Doskonale, przyjacielu. A więc wobec tego mam prośbę. Dowiedz się o nim wszystkiego. Przede wszystkim zaś chcę wiedzieć, gdzie on był i co robił w dniu, w którym zabito jego ojca. To ostatnie jest dla nas bardzo ważne. Zwerbuj do tego zadania wszystkich swoich kompanów, jakich tylko uda ci się znaleźć. Niech wszystko, czego się dowiedzą, meldują tobie, a ty melduj o tym mnie. Stawka taka, jak zawsze.
Pikachu zasalutował wesoło detektywowi, po czym zapiszczał i szybko wybiegł z domu.
- Ten cwaniak jest najlepszym agentem do zadań specjalnych, jakiego tylko znam, a znam ich sporo - powiedział Sherlock Ash, kiedy już byliśmy sami - Jestem pewien, że w ciągu najbliższych kilku dni będziemy już mieli niezbędne do dalszego śledztwa dane.
- Mam nadzieję - powiedziałam przygnębiona - Żal mi biednej panny Helen. Naprawdę bardzo chciałabym jej przekazać radosną nowinę na temat jej kuzyna... Co jednak, jeżeli oboje się mylimy, a pan Simon Johnson jest rzeczywiście winny?
Sherlock rozłożył bezradnie ręce.
- W takim oto wypadku zrobimy po prostu to, co powinniśmy zrobić w takiej sytuacji. Oznajmimy jej to.
- Nie będzie wtedy zachwycona.
- A pani myśli, że ja będę?
Pokręciłam przecząco głową, po czym dodałam:
- Raczej nie, ale... Zastanawiam się... Może tak przeszlibyśmy na „ty“? Trudno nam się rozmawia w sposób tylko oficjalny.
Detektyw spojrzał na mnie z wesołym uśmiechem, kiedy mu złożyłam tę propozycję.
- Z największą przyjemnością wyrażam na to zgodę.
Już minutę później mówiliśmy sobie po imieniu.

***


Następnego dnia przeczytaliśmy w gazecie o niezwykłym wydarzeniu. Mianowicie w nocy z rzeki wyłowiono ciało jakieś starszej kobiety. Policja podejrzewała, iż trup trafił z nurtem wody w okolice Alabastii aż z innego miasta, być może z Marmorii, jednak tego miejscowi stróże prawa nie byli pewni. Jak na razie ciała nie udało się im zidentyfikować. Wiadomo jedynie tyle, że została ona uduszona, a dopiero potem wrzucona do rzeki.
- Bardzo interesujące - powiedziałam, gdy skończyłam czytać na głos ten artykuł - Ciekawi mnie, kim jest ta kobieta i dlaczego zginęła.
- O tym pewnie wie tylko jej morderca - odpowiedział mi Sherlock Ash - Chociaż może znajdzie się ktoś, kto ją rozpozna.
- Ba! Tylko jak kogoś takiego znaleźć? - westchnęłam - Sam słyszałeś. Denatka nie miała przy sobie żadnych dokumentów ani też niczego, co by mogło jakoś nam wskazać jej prawdziwą tożsamość.
- Najwidoczniej jej zabójca nie jest głupi, Sereno. Wiedział doskonale, że trup, którego da się zidentyfikować może doprowadzić policję do niego. Zadbał więc o to, aby nikt nie rozpoznał denatki, a jeśli już, to on się dawno ulotni.
- Sądzisz więc, że on już dawno uciekł z kraju?
- Możliwe. Albo też bezczelnie siedzi na miejscu ciesząc się z dobrze wykonanego zadania. Jednak niech lepiej uważa, bo jego radość długo nie potrwa.
- Uważasz, że policja szybko wpadnie na jego trop?
- Z całą pewnością kiedyś to zrobi, ale czy szybko to już inna kwestia.
Po tej wymianie zdań zaczęliśmy rozmawiać na inny temat, a następnie podczas obiadu Ash zaczął czegoś nasłuchiwać.
- Oho! Nadjeżdża dorożka - powiedział - Coś mi mówi, że będziemy mieli gościa.
- Ciekawe, kto to? - zapytałam zainteresowana.
Sherlock zastanowił się przez chwilę i powiedział:
- Moim zdaniem jest to osobnik płci męskiej, raczej niski, o ciemno-zielonych włosach, czarnych oczach i w okularach. Ubrany jest w mundur policjanta.
- Niesamowite! Skąd to wiesz?! - zawołałam.
- Stąd, że znam doskonale kroki Maxa Gregsona, zastępcy inspektora Clemonta Lestrade’a i właśnie te kroki słyszę na schodach.
- Geniusz - powiedziałam po cichu.
Chwilę później drzwi naszego saloniku się otworzyły, a wówczas do pokoju wszedł jakiś młodzieniec wyglądający właśnie tak, jak go opisał mój współlokator.
- Ash, inspektor prosi cię do siebie! - zawołał na wstępie Max.
Sherlock spojrzał na niego uważnie i uśmiechnął się.
- Nie zjesz z nami? - zapytał.
- Nie mam czasu. Sprawa jest naprawdę pilna. Inspektor prosi cię na rozmowę. Chodzi o jakąś naprawdę ważną sprawę.
- Wobec tego nie każę mu czekać - rzekł detektyw z uśmiechem - Czy moja współpracownica, doktor Serena Watson, może jechać z nami?
- Naturalnie, bylebyśmy pojechali w miarę możliwości szybko.


Dokończyliśmy bardzo prędko nasz posiłek, po czym zapakowaliśmy się razem z Maxem do dorożki i pojechaliśmy nią na posterunek policji, tam zaś czekał na nas Lestrade. Był wyraźnie załamany.
- Jesteście nareszcie! - zawołał radośnie, gdy nas zobaczył - Naprawdę nie wiem, co ja bez was zrobię! To już po prostu przechodzi ludzkie pojęcie.
- Co takiego? - zapytałam zdumiona.
- Już mówię... Czytaliście w gazetach o tych zwłokach staruszki, którą wyłowiono z rzeki?
- Chodzi o tę, którą uduszono? - spytał Ash.
Inspektor pokiwał smętnie głową.
- Właśnie o niej mówię. Widzę, że jesteście na bieżąco z wszystkimi najnowszymi wydarzeniami!
- Niekoniecznie - uśmiechnął się do niego detektyw - Po prostu wiemy bardzo dużo, a to już coś.
Clemont Lestrade popatrzył na nas radośnie.
- Naprawdę miło mi to słyszeć. Jednakże my tu rozmawiamy, a ważne sprawy na nas czekają. Chodźcie ze mną, proszę. Muszę wam coś pokazać.
Poszliśmy razem z nim do prosektorium, gdzie na polecenie inspektora lekarz pokazał nam ciało uduszonej kobiety wyłowionej z rzeki.
- Proszę, sami zobaczcie - powiedział policjant - To jest denatka, która mnie tak zaszokowała.
- A czemuż to pana zaszokowała, jeśli wolno wiedzieć? - zapytałam.
- Ponieważ... Ja tę kobietę znam.
Ja i Ash spojrzeliśmy na niego zdumionym wzrokiem.
- Poważnie?! - zawołaliśmy.
- Więc kim jest ta kobieta? - spytałam.
- Prawdę mówiąc nie wiem, kim ona naprawdę jest, ale wiem, za kogo się podawała, gdy ostatni raz ze mną rozmawiała - wyjaśnił nam Clemont.
- Więc za kogo się podobała?
- Mówiła, że nazywa się Sarah Morton.
Oboje z Ashem popatrzyliśmy na policjanta, potem na zwłoki kobiety, rozważając uważnie w głowach to, co właśnie usłyszeliśmy.
- Naprawdę? - wyraziłam głośno swoje zdumienie - A skąd pewność, że to nie jest Sarah Morton?
- Ponieważ wtedy, gdy ostatni raz z nią rozmawiałem, wyglądała nieco inaczej - odpowiedział nasz rozmówca - Wtedy miała siwe włosy, a teraz jest blondynką, w dodatku ma inny nos i brakuje jej pieprzyka na szyi, jaki miała będąc panią Morton.
Przyjrzeliśmy się wraz z Sherlockiem zwłokom kobiety, zastanawiając się nad tym wszystkim, co mówi nam policjant.
- Więc sugeruje pan, że...
- Że ta kobieta nie jest osobą, za którą się podaje - dokończył za mnie inspektor - Tak, właśnie tak. Nie wiem, kim ona jest, ale to nie jest Sarah Morton.
- Wobec tego, kto to jest? - zapytałam zdumiona - No i dlaczego Felton oraz Hugo Roylott nie poznali się na tym oszustwie?
Lestrade pokiwał głową z lekkim uśmiechem:
- Już ich przesłuchałem w tej sprawie. Hugo jest zdumiony, że to jakaś oszustka, a nie jego niania, ale mówi, iż nie widział pani Sary od bardzo dawna. Widzicie, mąż pani Morton wygrał na loterii i wyjechali oboje za granicę. Nie było jej całe dziesięć lat i potem mąż zmarł, a ona sama wróciła tutaj dopiero niedawno, aby tu właśnie umrzeć. Tak nam powiedział Hugo. Felton również tak mówi. Twierdzi, że to jest jego siostra, a przynajmniej tak uważa... Ale cóż... Nie widział jej przez całe dziesięć lat.
- No, ale przecież... Ona mieszka, a raczej mieszkała u swojego syna - powiedziałam - Mam rozumieć, że on jej też nie poznał?
- A czemu nie? - rzekł inspektor - Przecież ten synek, o którym mowa, ma obecnie trzydzieści lat, swojej mamusi nie widział dwadzieścia lat, bo po osiągnięciu pełnoletności wyjechał on robić majątek i wrócił do Alabastii ze swoją żoną zaledwie parę lat temu. Jeśli więc jakaś oszustka podała się za panią Sarę, to z łatwością go oszukała.
- Hmm... To brzmi bardzo sensownie, ale po co ktoś miałby udawać panią Morton? - zapytałam.
- No cóż, siostra Feltona jest lub też była (bo nie wiemy, czy żyje) dość zamożna, dlatego oszustka mogłaby chcieć położyć łapę na jej pieniądzach - rzekł Clemont.
Sherlock Ash zastanowił się przez chwilę, aż w końcu powiedział:
- To brzmi sensownie, ale być może jest jeszcze inne wytłumaczenie.
- A jakie? - zapytałam.
- No cóż, Sereno... Żeby na nie odpowiedzieć, potrzebujemy pomocy pewnej osoby. Najpierw jednak niech kochany pan inspektor powie nam, dlaczego nas tutaj wezwał.
Lestrade szybko przeszedł do wyjaśnień.
- Ponieważ ta cała sprawa nie daje mi spokoju. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Jakaś oszustka podaje się za panią Morton i teraz nagle zostaje zabita? Przez kogo? Przez wspólnika? A jeśli tak, to kim on jest? I dlaczego ją zabił? Te pytania mnie dręczą. Muszę szybko poznać na nie odpowiedzi. Pomożecie mi państwo?
Detektyw uśmiechnął się do niego przyjaźnie i rzekł:
- Odmówiłbym, gdyby mi pan tego zabronił, inspektorze.
Clemont radośnie uścisnął mu dłonie.
- Dziękuję panu! Naprawdę bardzo panu dziękuję, panie Ash! Proszę mi pomóc wyjaśnić tę sprawę, bo czuję, że oszaleję, jeśli nie odkryję prawdy i to w ciągu kilku dni.
Oboje obiecaliśmy pomóc naszemu przyjacielowi, choć nie do końca wiedzieliśmy, w jaki sposób mamy to zrobić. Przynajmniej ja, ponieważ Ash jak zwykle miał plan działania.

***


Pojechaliśmy z posterunku policji do teatru, gdzie właśnie miała próbę słynna aktorka, Dawn Adler. Okazała się ona być kuzynką Sherlocka i jego bliską przyjaciółką. Detektyw uznał, że właśnie jej pomoc może być tutaj niezbędna.
- Bez urazy, Ash, ale co twoja kuzynka może wiedzieć w tej sprawie? - zapytałam zdumiona, nic z tego nie rozumiejąc.
- Pomoże nam rozpoznać zamordowaną - odpowiedział mi Ash.
- Uważasz, że ona ją zna?
- Może ją znać.
- Może? Czy ty chcesz mi powiedzieć, że przychodzisz tutaj nie mając pewności, że ona ja rozpozna?!
- Pewność posiadam tylko w jednej sprawie.
- Jakiej?
- Widziałem już tę kobietę i to zdaje mi się, że właśnie w teatrze, choć za to ręczyć nie mogę. Ale na pewno ją widziałem. Jeśli więc widziałem ją w teatrze, to wobec tego Dawn powinna ją znać.
- A jeśli się mylisz?
- Wtedy będę się martwił. Na razie jestem dobrej myśli.
- Ciekawa filozofia.
Bez słowa poszłam z nim do garderoby Dawn, czekając na przybycie dziewczyny. Chwilę później powróciła ona z próby i przywitała nas bardzo przyjaźnie.
Muszę tu wyjaśnić, że panna Adler okazała się być miłą oraz niezwykle sympatyczną dziewczyną, niemalże takiego samego wzrostu co ja, o bardzo pięknych, niebieskich włosach spiętych w kok. Jej oczy posiadały tę samą barwę, co jej loki, to zaś tylko dodawało dziewczynie uroku.
- Mój kochany kuzynek - powiedziała aktorka, uśmiechając się wesoło, gdy już nas przywitała - A to kto? Czyżby nareszcie jakaś narzeczona?
- Nie... To moja współlokatorka i asystentka - wyjaśnił detektyw.
- Doktor Serena Watson, do usług - przedstawiłam się.
Kuzynka mojego przyjaciela spojrzała na mnie z uśmiechem na twarzy.
- Miło mi cię poznać, moja droga. Jestem Dawn Adler, w niektórych miejscach na świecie znana jako ponoć bardzo popularna aktorka. Ale dla przyjaciół jestem po prostu Dawn.
- A ja dla przyjaciół jestem Serena.
- Tym milej mi cię poznać.
Sherlock Ash uśmiechnął się lekko, po czym dodał:
- Miło mi, że rozmawiacie ze sobą tak przyjaźnie, ale cóż... Wzywają nas tutaj ważne sprawy.
Spojrzał na kuzynkę i rzekł:
- Chodzi o pewną starszą panią. Wyłowiono ją wczoraj wieczorem z rzeki i dzisiaj inspektor Clemont Lestrade prosił nas oboje o pomoc w jej zidentyfikowaniu.
- Aha... I co ja mam z tym wspólnego? - zapytała Dawn.
- To, że być może znasz tę osobę, a jeśli tak, to możesz ją rozpoznać - wyjaśnił kuzyn aktorki.
Dziewczyna nie miała nic przeciwko temu, aby nam pomóc, dlatego też powiedziała:
- No dobrze. Mam teraz czas i chętnie z wami pojadę. Choć przyznaję, że oglądanie trupów wcale nie należy do moich ulubionych zajęć.

***


Zabraliśmy pannę Dawn Adler do prosektorium, w którym to mogliśmy ponownie zobaczyć zwłoki uduszonej i utopionej kobiety. Jak wiadomo, nie był to zbyt przyjemny widok nawet dla mnie, chociaż jestem lekarzem i ze zwłokami już wiele razy miałam okazję się zetknąć.
- Uprzedzam tylko, że widok nie jest przyjemny - powiedział inspektor, kiedy odsłonił płachtę przykrywającą zwłoki.
Dawn popatrzyła na denatkę, po czym uśmiechnęła się ironicznie.
- No proszę... Susan Cushing! Kto ją tak urządził?
- Zna ją pani? - zapytał Lestrade.
- Naturalnie. Pracowała ze mną w jednym teatrze. To było w Marmorii.
Ash uderzył się dłonią w czoło.
- No jasne! Marmoria! Jak ja mogłem o tym zapomnieć?! Wiedziałem, że ją gdzieś widziałem!
- Musiałeś ją widzieć, kuzynku - powiedziała ironicznie Dawn - Parę razy występowałyśmy w tej samej sztuce. Często je oglądałeś.
- Więc przyznaje pani, że to Susan Cushing? - zapytał inspektor.
- No tak - pokiwała głową panna Adler - To jest ona. Znam ją bardzo dobrze. Miała swoje za uszami, ale była świetną aktorką. Wiadomo już, kto ją tak urządził?
- Jeszcze nie - pokręcił przeczącą głową policjant - Jednak jesteśmy na tropie, a dzięki pani wiemy już znacznie więcej niż przedtem.
- Zawsze do usług, panie inspektorze - odpowiedziała mu aktorka.
Po tej rozmowie Dawn wyszła, a my poszliśmy za nią.
- Mam wielką nadzieję, że w razie czego potwierdzisz swe słowa przed sądem - powiedziałam.
Dziewczyna pokiwała głową i odparła:
- Oczywiście, nie wyobrażam sobie innej opcji. Jednak wybaczcie, ale muszę teraz wracać do teatru.
Kuzynka Sherlocka Asha pożegnała się z nami i wsiadła do najbliższej dorożki. Ja oraz detektyw wezwaliśmy kolejną, która zabrała nas na ulicę Piekarską 221B.
- Wiesz, obawiam się, że z tego wszystkiego zapomnieliśmy o tym, co powinno być dla nas najważniejsze, czyli sprawie zleconej nam przez naszą klientkę - rzekłam po chwili jazdy.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Tak uważasz? No cóż, nie mogę powiedzieć, abyś miała rację, gdyż moim zdaniem obie sprawy się ze sobą łączą.
- W jaki sposób? - zapytałam.
- Widzisz... Moim zdaniem Susan Cushing wcale nie przypadkiem, ani tym bardziej z własnego widzimisię udawała Sarę Morton. Moim zdaniem ktoś jej zapłacił, aby to zrobiła.
- Ale po co?
- Miała dać alibi Hugonowi oraz Feltonowi.
- Nie rozumiem tylko, czemu mordercy na tym tak bardzo zależy?
- Ja zaś zaczynam się czegoś domyślać, ale żeby tę sprawę wyjaśnić, muszę poprosić o pomoc kogoś jeszcze.
- Kogo?
- Zobaczysz.
Chwilę później wysiedliśmy z dorożki, po czym uiściwszy rachunek weszliśmy do środka. Tam zaś zaczepiła nas Bonnie Hudson.
- Pikachu jest w salonie i czeka na państwa - powiedziała dziewczyna - Ma podobno jakieś ważne informacje.
- O! Naprawdę?! To doskonale! - ucieszył się detektyw - Być może on dostarczy nam niezbędnych danych do rozwikłania tej sprawy.
Weszliśmy do salonu, tam natomiast zgodnie ze słowami naszej małej gospodyni Pokemon już tam czekał. Ledwie nas zobaczył, to natychmiast podskoczył i zaczął wesoło piszczeć.
- Nie tak szybko, przyjacielu - zaśmiał się Sherlock Ash - Powoli i bez nerwów. Jeszcze raz... Na spokojnie... Co odkryłeś?
Pikachu więc dokładnie i szczegółowo zaczął opowiadać nam o tym, co odkrył. Ponieważ nie znałam jego języka, mogłam tylko obserwować tę scenę, podczas gdy mój współlokator słuchał swego agenta bardzo uważnie, a im bardziej go słuchał, tym bardziej jego twarz się rozjaśniała.
- Niesamowite! To po prostu wspaniałe! - zawołał Ash - A więc w ten sposób spędził on czas? Ale czy jesteś tego pewien?
Pokemon pokiwał głową na znak potwierdzenia. Zadowolony detektyw podał mu kilka monet jako zapłatę za pomoc.
- Zgadza się?
Stworek zapiszczał potwierdzająco i wyszedł. Sherlock Ash natomiast radośnie podskoczył w górę.
- A więc już wiemy, co robił Simon Johnson w dniu zabójstwa swego przybranego ojca i dlaczego nie chciał powiedzieć o tym policji.
- Ty wiesz... Dla mnie nadal to jest zagadka - zauważyłam z ironią.
Mój rozmówca uśmiechnął się lekko.
- Spokojnie, moja droga. Zaraz wszystko ci wyjaśnię, jednak najpierw muszę do kogoś zadzwonić.

***


Po wykonaniu telefonu i umówieniu się na rozmowę wyszliśmy szybko z domu, mijając na schodach pannę Hudson.
- Panie Ash! Kiedy zrobić dla państwa kolację?! - zapytała.
- Na jutrzejszy poranek! - odpowiedział jej detektyw, wybiegając przez drzwi.
Popatrzyłam przepraszającym wzrokiem na dziewczynę:
- Proszę nam wybaczyć, ale właśnie zwietrzyliśmy trop, więc chcemy go utrzymać, póki jest świeży.
- Za to kolacja będzie nieświeża, jak się spóźnicie! - zawołała gniewnie panna Bonnie.
Ash jednak nie zwrócił na nią większej uwagi, ja zaś również miałam co innego do roboty niż słuchanie jej gniewnego tonu. Złapaliśmy dorożkę, po czym pojechaliśmy w kierunku pewnego domu.
- Właściwie to dokąd my jedziemy? - zapytałam.
- Do mojego starszego brata, Tracey’ego Mycrofta Asha - wyjaśnił mi mój przyjaciel.
- Nie wiedziałam, że masz brata.
- Starszego o siedem lat. Jest on niezwykle zdolnym matematykiem, a do tego posiada te same umiejętności, co ja, ale niestety nie korzysta z nich zbyt często, ponieważ jest też leniwy. To typ samotnika, ale wie doskonale, kiedy trzeba porzucić domowe pielesze i zacząć działać. Prócz tego Tracey jest zdecydowanie człowiekiem niezwykle ważnym w rządzie. Sam premier niejeden raz korzystał z jego usług.
- W jakim celu?
- Tego nie wiem, tajemnica państwowa, ale na pewno były to sprawy naprawdę niezwykłej wagi, skoro mój brat fatygował się osobiście, żeby się nimi zająć. Oho! Jesteśmy na miejscu!
Wysiedliśmy razem z dorożki i poszliśmy do pięknego, białego domu, a następnie zapukaliśmy do jego drzwi. Otworzył nam je stróż, raczej dość nieprzyjemny typek w średnim wieku, całkiem łysy, z czerwonymi oczami.
- Chcemy się widzieć z panem Traceym - powiedział Sherlock Ash - Oczekuje nas.
- Wiem, uprzedził mnie - rzekł bardzo ponurym głosem stróż - Proszę niech państwo wejdą.
Weszliśmy do środka, stamtąd zaś zostaliśmy zaprowadzeni do salonu. Był on pięknie urządzony pomimo tego, że mieszkał w nim prawdziwy samotnik trzymający się z dala od innych ludzi. Znajdowała się tam piękna biblioteka, kilka rzeźb i obrazów, piękne fotele i krzesła. Na jednym z nich spał Persian. Nigdzie nie widziałam naszego gospodarza aż do chwili, kiedy spojrzałam na okno. Stał on tam w nim i wyraźnie obserwował przez nie ludzi.
- Sherlocku! Chodź zobacz! - zawołał człowiek, machając ręką.
Parsknęłam lekko śmiechem, widząc to wszystko. A ja myślałam, że to mój współlokator jest największym dziwakiem świata. Widać jednak, iż się pomyliłam.
Detektyw delikatnie zachichotał, po czym podszedł do okna i lekko przez nie wyjrzał.
- Powiedz mi, co sądzisz o tym człowieku, rozmawiającym właśnie z ulicznym handlarzem? - zapytał nasz gospodarz.
Sherlock zastanowił się przez chwilę, nim odpowiedział:
- Moim zdaniem to jest były żołnierz, który obecnie jest na emeryturze.
- Doskonale... A teraz spróbuj zgadnąć, kim on dokładniej był?
- Moim zdaniem ma był w kawalerii. Jego buty o tym mówią.
- Właśnie, Sherlocku! Są one bardzo czyste. Reszta ubrania jest nieco poplamiona, ale buty są wyczyszczone. Kawalerzyści zawsze dbają o swoje buty.
- Nie inaczej, Tracey. Prócz tego jego strój dowodzi, że obecnie nie powodzi mu się najlepiej, ale ma nadzieję na lepszy żywot.
- Dokładnie... A co do tragedii... Jak myślisz, jaka go spotkała?
- Moim zdaniem zmarła mu żona.
- Właśnie! Poznałeś po zabawkach?
- Tak. Kupuje je sam, więc dzieci żyją. Wobec tego to żona, skoro sam robi zakupy.
- A ile twoim zdaniem ma on dzieci?
- Trójkę. Chłopca, młodszą dziewczynkę i trzecie bardzo małe, trudno mi zgadnąć płeć.
- O tak... Ma pod pachą książkę dla dzieci, co oznacza, że jedno z nich już musi umieć czytać lub się tego uczy.
- No właśnie... A poza tym ma on jeszcze lalkę dla typowych małych dziewczynek, a prócz tego klocki dla najmłodszej pociechy.
Nasz gospodarz był zachwycony.
- Właśnie tak, braciszku! Właśnie tak!
Następnie odwrócił się on w moim kierunku i zobaczyłam wówczas, że ma czarne włosy, brązowe oczy oraz uśmiech na twarzy.


- Tracey Mycroft Ash. A pani to zapewne jest doktor Serena Watson, o której tyle słyszałem.
- Nie inaczej - rzekłam, z uśmiechem ściskając jego dłoń - Strasznie mi się podobała wasza rozmowa. Była po prostu nadzwyczajna.
- Tylko dla kogoś z zewnątrz - stwierdził Tracey Ash - Dla nas była ona raczej elementarna.
Następnie usiadł i ugościł nas małym poczęstunkiem. Gdy już się nieco posililiśmy Sherlock opowiedział dokładnie bratu, co nas sprowadza.
- Braciszku... Wiem, że nie lubisz opuszczać swojej samotni, ale mam do ciebie serdeczną prośbę.
- Cokolwiek zechcesz. Tobie niczego nie odmówię - odparł starszy z braci Ash.
- Powiedz mi... Czy słyszałeś o śmierci Mortimera Roylotta?
- Trudno mi było nie słyszeć. Naprawdę bardzo mi przykro z powodu tego wydarzenia. Znałem go osobiście. Porządny człowiek, choć ponurak.
- Rozumiem. Tym lepiej, że znałeś go, gdyż mam do ciebie prośbę.
- Proś o co chcesz.
- Mortimer Roylott jechał do Wertanii na dzień przed swoją śmiercią. Dowiedział się on tam czegoś, co zmieniło jego życie w sposób negatywny, rzecz jasna. Chciałbym wiedzieć, z kim on się tam spotkał i po co? To jest bardzo ważne.
- Policja tego nie sprawdziła?
- Jakoś ten wątek śledztwa ich nie zainteresował.
- Rozumiem. No dobrze... Poproszę stróża, aby popilnował Persiana do czasu mojego powrotu.
Uśmiechnęłam się radośnie, słysząc te słowa.
- Wiedziałam, że pan nas nie zawiedzie.
Tracey zachichotał delikatnie, wyraźnie zachwyconym komplementem.
- Miło mi to słyszeć, ale jeżeli łaska, nie mów do mnie „pan“. Ja mam imię, Sereno.
Parsknęłam śmiechem i odparłam:
- No dobrze... Przepraszam cię, Tracey. Bardzo mi miło, że możemy na tobie polegać.
- No, a dlaczego byście nie mieli na mnie polegać? - zapytał wesoło młodzieniec - Przecież ja jestem bratem Sherlocka, a bracia zawsze powinni sobie pomagać i być sobie bliscy.
Detektyw zasmucił się, gdy to usłyszał.
- Niestety... Nie zawsze tak bywa, braciszku.
- Co masz na myśli? - zapytałam.
- Nic takiego - odparł mój rozmówca - Być może się mylę, ale... Muszę jeszcze się czegoś dowiedzieć i ty mi w tym pomożesz, braciszku. Jeśli zaś to odkryjesz, to wszystko będzie dla mnie jasne.

***


Kolejny dzień przyniósł nam spore postępy w śledztwie. Sherlock Ash i ja pojechaliśmy razem do panny Henrietty Smith, którą to postanowiliśmy przesłuchać w sprawie alibi Helen Roylott. Dziewczyna przyjęła nas bardzo niechętnie i jakoś brakowało jej ochoty do rozmowy z nami. Aby lepiej przedstawić całą sytuację muszę tu dodać, że osoba, do której się udaliśmy, była panną o zielonych włosach i zielonych oczach, wysoką i szczupłą, a prócz tego raczej mało atrakcyjną.
- Powiedziałam już wszystko na policji - zaczęła z nami rozmowę - Nie uważam więc, abym musiała się powtarzać w tej sprawie. Skoro jednak tak bardzo tego chcecie, to cóż... Helen Roylott była cały dzień u mnie, kiedy doszło do morderstwa.
- Czy ktoś może to potwierdzić? - zapytał Ash.
- Tak. Moja służba. Moja ciotka też by to zrobiła, gdyby nie fakt, że nie było jej w mieście, gdy Helen mnie odwiedziła.
- Rozumiem - detektyw uśmiechnął się do niej ponuro - Wobec tego nie pozostaje mi teraz nic innego, jak tylko zgłosić inspektorowi Lestrade’owi o popełnionym przez panią przestępstwie.
- Że słucham? - zapytała zdumiona i zarazem bardzo oburzona zarazem dziewczyna - Jakie ja niby przestępstwo popełniłam?
- Składanie fałszywych zeznań.
- Zarzuca mi pan kłamstwo?
- Nie. Jedynie stwierdzam fakt dokonany, a faktem jest, że pani kłamie, panno Smith. Mam świadka, który widział wyraźnie tego dnia Helen Roylott w miejscu zupełnie innym niż pani dom. Może on to powtórzyć na policji. Ona zbada tę sprawę i zapewniam panią, że bardzo szybko dojdzie do tego, kto mówi prawdę, a kto kłamie. Wówczas czeka panią proces oraz wyrok za kłamstwa składane policji podczas zeznań w sprawie o morderstwo. A o ile dobrze pamiętam, na to jest pewien paragraf.
Dziewczyna przeraziła się, kiedy tylko usłyszała to wszystko. Zadrżała, zbladła, a jej czoło zostało ozdobione kroplami potu. Widać było więc aż nadto wyraźnie, że ma coś na sumieniu. Postanowiłam więc kuć żelazo, póki gorące.
- A więc jak? - zapytałam - Powie pani prawdę, czy mamy z miejsca iść na policję?
Panna Smith jęknęła załamana, po czym zawołała:
- Dałam słowo mojej przyjaciółce! Nie mogę jej zdradzić!
- Pani milczenie krzywdzi ją jeszcze bardziej - powiedział Ash - Więc proszę wreszcie przestać milczeć!
Dziewczyna znowu westchnęła, a następnie odparła:
- No dobrze, ale zachowajcie to państwo dla siebie, przynajmniej tak, długo, jak to będzie możliwe.
- Rozumie pani jednak, że jeżeli będziemy musieli ujawnić to, co nam pani powie, aby ratować Simona Johnsona, to zrobimy to - rzekł detektyw.
Nasza rozmówczyni pokiwała smutno głową, po czym powiedziała:
- Helen nie była tego dnia u mnie. Była ona w innym miejscu. Takim małym hoteliku na przedmieściach. Simon wybrał się tam razem z nią. Nie muszę chyba wam mówić, co oni tam robili.
Zachichotałam delikatnie, gdy to usłyszałam.
- Już rozumiem, dlaczego zataili ten fakt - powiedziałam - W końcu ujawnienie tego szczegółu mogłoby ośmieszyć pannę Roylott.
- No właśnie - potwierdziła Henrietta - Dlatego też siedziałam cicho i powiedziałam, że Helen była u mnie. Proszę mnie zrozumieć. To w końcu moja przyjaciółka. Nie mogłam jej zdradzić.
- Zdradziłaby pani ich przyjaźń milcząc w tak ważnej sprawie - rzekł detektyw - Doskonale... A zatem wiemy już, co chcieliśmy wiedzieć. Pora teraz złożyć kolejną wizytę.


C.D.N.




1 komentarz:

  1. No sprawa zaczyna tutaj nabierać coraz większych rumieńców, a sprawa robi się coraz bardziej pogmatwana. Rozmowa z Helen Roylott dostarcza Ashowi niewielkiej ilości nowych faktów, poza tym jednym, że jej ojciec został zamordowany i policja podejrzewa jej przybranego brata, Simona. Po dokładnym zbadaniu gabinetu pana Mortimera, okazuje się, że główną poszlaką w sprawie było niedopalone cygaro, a jak wiadomo, tylko Simon w rodzinie palił cygara, więc automatycznie na niego została zrzucona wina za przestępstwo.
    Dodatkowo w kominku Sherlock Ash zauważa niedopalone kawałki papieru, dość drogiego i dobrej jakości, co mogło wskazywać na to iż pan Roylott spisał na nim swój nowy testament. Morderca prawdopodobnie dowiedział się o zmianie testamentu i z tego powodu zamordował pana Roylotta. Rozmowa z adwokatem tylko utwierdza detektywa w przekonaniu, że mordercą był ktoś z rodziny. Pierwotnie majątek miał zostać podzielony na trzy części - każdą z części miało otrzymać jedno z jego dzieci. Jednak w dniu swojej tragicznej śmierci pan Roylott postanowił zmienić testament. Wszystko znów wskazuje na Simona, który denerwował swojego przybranego ojca skłonnościami do hazardu i długami karcianymi, które zaciągał w nieskończoność. Jednak Sherlock Ash nie wierzy w jego winę, w celu udowodnienia niewinności młodego człowieka wynajmuje swojego pomagiera z półświatka Pokemona Pikachu, który przy pomocy swoich przyjaciół ustala, iż Simon miał na czas zbrodni alibi.
    Niedługo wcześniej, przed tymi ustaleniami, w rzece zostają znalezione zwłoki kobiety podającej się wcześniej za Sarę Morton, którą kuzynka Asha, Dawn Adler, rozpoznaje jako Susan Cushing, swoją koleżankę z teatru w Marmorii.
    By rozwikłać zagadkę Sherlock Ash i Serena wybierają się do Wertanii, do brata detektywa Tracey'a Mycrofta Asha, który jest znanym matematykiem. Zgadza się on pomóc Ashowi w ustaleniu przyczyny wizyty denata w Wertanii oraz dodatkowo dowiedzeniu się, co sprawiło, że zmarłemu "nagle się popsuł humor".
    Kolejny dzień przynosi kolejne postępy w śledztwie. Nasza para wybiera się do panny Henrietty Smith, by tam potwierdzić alibi Helen Roylott. Po krótkiej rozmowie wyciągają z niej, że alibi Helen było fałszywe. Tak naprawdę kobieta była z Simonem w hotelu na przedmieściach, w wiadomym celu. To przywodzi myśl, że Helen i Simon mają romans, który być może wykrył ojciec kobiety, zagroził wydziedziczeniem, więc ona się wkurzyła i zabiła ojca w afekcie. Taka moja mała teoria. Czy jest prawdziwa? To się okaże :)
    Historia się rozkręca, na jaw wychodzą pewne nieznane dotąd fakty, więc rozwiązanie może być dość zaskakujące - to mi się podoba. :)
    Ogólna ocena: 1000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...