środa, 3 stycznia 2018

Przygoda 055 cz. III

Przygoda LV

Zapowiedź śmierci cz. III


Następnego dnia sprawy nabrały nieco innego obrotu. Zaczęło się od tego, że poszliśmy do kapitana Jaspera Rockera, który był właśnie w swoim gabinecie na posterunku policji. Mężczyzna wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego, gdy weszliśmy do środka.
- No proszę! Widzę, że ma pan dobry humor - rzekł Ash.
Szef policji w Alabastii uśmiechnął się na nasz widok.
- To prawda, mam wyśmienity humor, a powód tego jest bardzo prosty. Mój drogi prześladowca siedzi za kratkami.
Spojrzeliśmy zdumieni na mężczyznę.
- Mortimer Black został aresztowany?! - zawołaliśmy.
- Pika-pika?! - zapiszczał Pikachu.
- Dokładnie tak - zaśmiał się kapitan Rocker, zacierając ręce z radości - Gość wieczorem wypił sobie o kilka kolejek za dużo, po czym nocą poszedł na miasto, zrobił rozróbę i policja musiała go przymknąć.
- Słyszeliśmy coś o tym, że rozrabiał, ale nie wiedzieliśmy, że za to został przymknięty - powiedziałam.
Była to prawda. Latias, która to na nasze polecenie obserwowała pana Blacka, powiedziała nam, że gość robił wokół siebie dużo hałasu i pił na umór, ale nie wspomniała, iż został on aresztowany. Chociaż tego mogła już nie widzieć, bo w końcu nie obserwowała go całą noc.
- A więc pański problem sam się rozwiązał - powiedziałam.
Kapitan pokiwał zadowolony głową, zacierając przy tym ręce.
- Nie inaczej. Jestem bardzo z tego zadowolony. Już mnie więcej nie będzie straszył głupimi nekrologami.
- Nie wydaje mi się, aby to był on - rzekł nagle Ash.
Jasper Rocker spojrzał na niego zdumiony i jęknął:
- Co proszę?! Jak to „nie on“?
- Normalnie. Winnym jest ktoś inny.
Mężczyzna patrzył na mego chłopaka wzrokiem wyrażającym zarazem zdumieniem, jak i szok.
- Posłuchaj mnie, młodzieńcze. Ja naprawdę nie mam dzisiaj nastroju do żartów. Złapałem gościa, który jawnie życzył mi jak najgorzej, a ty mi chcesz powiedzieć, że on jest niewinny?
- Nie, tego ja nie powiedziałem - uśmiechnął się detektyw z Alabastii - Mówię jedynie, że Mortimer Black nie wysłał panu tego anonimu. Zrobił to ktoś inny.
- Pika-pika-chu! - poparł go Pikachu.
Kapitan Rocker był zdumiony jego odpowiedzią:
- Ktoś inny?! Niby kto?!
Postanowiliśmy mu to powiedzieć.
- Mówi panu coś nazwisko Robert Candrew? - zapytałam.
Kapitan doznał szoku, słysząc to nazwisko. Załamany opadł na krzesło przed biurkiem i rzekł:
- Boże... Robert Candrew... Doskonale go pamiętam... Ale skąd wy...
- To bez znaczenia, skąd my to wiemy - przerwał mu Ash - Jesteśmy detektywami i naszym obowiązkiem jest wiedzieć takie rzeczy. A więc zna pan to nazwisko?
- Jak najbardziej - odpowiedział mu kapitan Rocker - Ale przecież on nie żyje.
- Został zastrzelony 28 kwietnia 1986 roku, dokładnie dwadzieścia lat temu. To chyba nie jest przypadek, prawda? - stwierdził detektyw.
Nasz rozmówca wyraźnie był już coraz mniej pewny swego, ponieważ westchnął głęboko i rzekł:
- No tak... Masz rację... To nie jest bez znaczenia. Czyli ktoś mógłby chcieć pomścić jego śmierć? Ale kto?
- Podejrzewamy jego brata, Johna - odpowiedział Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- Prowadzi on firmę sprzedającą samochody w Wertanii - dodałam - Chcemy mu zatem złożyć wizytę i przesłuchać go.
Kapitan Rocker wyraził zgodę na naszą propozycję.
- No dobrze... Ale jeżeli on jest winien, to chyba nie myślicie, że się wam do tego przyzna?
- Spokojnie, proszę pana - rzekł Ash z uśmiechem na twarzy - Już sama z nim rozmowa może pomóc nam wyciągnąć odpowiednie wnioski.

***


Jeszcze tego samego dnia ja i Ash powiadomiliśmy panią Ketchum o tym, dokąd wyjeżdżamy, po czym na grzbiecie Pidgeota wyruszyliśmy w drogę do Wertanii.
- Wiesz, przypomina mi się, jak niedawno leciałam na tym Pokemonie do Kanto przez ocean - powiedziałam wesoło na ucho Ashowi.
Mój luby uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- I jak ci się wtedy leciało?
- Cudownie - odpowiedziałam mu z entuzjazmem w głosie - Mówię ci! To był po prostu cudowny lot! Czułam się niemalże jak Amelia Earhart.
Ash zaśmiał się wesoło.
- Niezłe masz porównania, nie ma co.
- A ciekawe, jak Dawn wróciła z Sinnoh do Kanto, skoro wracała w sobotę i wtedy żaden statek nie płynął.
- To bardzo proste - odparł detektyw z Alabastii - Pożyczyła od mamy Blastoise’a, na którym potem przepłynęła niezbędną do przepłynięcia trasę.
Parsknęłam śmiechem, słysząc te słowa.
- No tak... Powinnam była się domyśleć, że najtrudniejsze zagadki mają czasami najprostsze rozwiązania.
- Właśnie dlatego są one takie trudne - powiedział na to mój ukochany - Trudno nam uwierzyć, że zagadka jest łatwa do rozwikłania, więc szukamy nie wiadomo jak skomplikowanego rozwiązania, a tymczasem odpowiedź czasami dźga nam w oczy, choć my tego nie widzimy.
- Tak się czasami zdarza, Ash.
- Ano niestety, Sereno. Ale teraz złap mnie mocno w pasie, gdyż zaraz będziemy lądować.
Objęłam go mocno, a on wydał szybko polecenie naszemu środkowi transportu, aby wylądował. Pidgeot zaskrzeczał wesoło, po czym osiadł na ziemi spokojnie niczym samolot. Ja, Ash i Pikachu zeskoczyliśmy wówczas z jego grzbietu.
- Dziękuję ci za lot, Pidgeot - powiedział mój chłopak, głaszcząc lekko ptaka po dziobie.
Ten zaskrzeczał wesoło i delikatnie zatrzepotał przy tym skrzydłami na znak radości.
- Dobrze, a teraz powrót - rzekł Ash.
Następnie schował on Pokemona do pokeballa i założył na siebie strój Sherlocka Holmesa, ubierając potem Pikachu w jego miniaturową wersję.
- Naprawdę uważasz, że to konieczne? - zapytałam ironicznie.
Detektyw z Alabastii uśmiechnął się do mnie wesoło.
- Oczywiście, że tak - stwierdził - W końcu należy dbać o image. Grunt to wyglądać odpowiednio podczas rozmowy.
- A odpowiednio to znaczy jak? - zapytałam.
- Rzecz jasna, poważnie.
- Pika-chu!
Spojrzałam na nich z lekką ironią.
- Poważnie, tak? Uważasz, że taki strój budzi respekt i powagę?
- Jeśli nawet nie budzi, to na pewno po nim łatwo mnie poznać, a o to przecież nam chodzi. Niech ten koleś wie, z kim rozmawia.
- Jeśli w ogóle zechce z nami rozmawiać.
- Więcej optymizmu, moja droga. Więcej optymizmu - stwierdził Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Więcej realizmu - mruknęłam pod nosem.

***


Bez trudu odnaleźliśmy firmę „Candrew i Spółka“, ponieważ była ona jedną z najsłynniejszych instytucji w tym mieście. Nieco inaczej miała się z rozmowa z jej właścicielem. Jego sekretarka, wyraźna służbistka nie chciała nas wpuścić, ale ostatecznie ustąpiła, kiedy pokazaliśmy jej nasze licencje detektywistyczne oraz powiedzieliśmy, że przysyła nas tutaj kapitan Jasper Rocker z policji w Alabastii.
- Jak pani chce, to może sobie pani zadzwonić do niego i to sprawdzić. Zapewniam, że potwierdzi on nasze słowa.
Sekretarka jednak zamiast zadzwonić do Alabastii chwyciła za telefon, wykręciła na nim jakiś numer i powiedziała:
- Przepraszam pana, ale są tutaj jacyś młodzi ludzi. Mówią, że przysyła ich kapitan Jasper Rocker z policji.
Odsłuchała bardzo uważnie tego, co jej pryncypał powiedział, po czym odłożyła słuchawkę i rzekła:
- Pan prezes oczekuje was.
- Doskonale - uśmiechnął się do niej Ash.
- Pika-pika! - pisnął radośnie Pikachu.
Weszliśmy do gabinetu Johna Candrew, którym okazał się mężczyzną około pięćdziesiątki, siwawym i z lekkimi zmarszczkami, ale wciąż całkiem przystojnym, z jasno-niebieskimi oczami, ubrany w czarny garnitur.
- Słucham was, o co chodzi? - zapytał mężczyzna rzeczowym tonem - Podobno przysłał was tutaj kapitan Jasper Rocker.
- Tak, proszę pana. To prawda - odpowiedział mój chłopak - Jestem Sherlock Ash, a to moja dziewczyna Serena oraz mój kompan Pikachu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał na powitanie Pokemon.
- Chcemy porozmawiać na temat śmierci pana brata - dodałam.
Mężczyzna zrobił bardzo niezadowoloną minę, ledwie to usłyszał i rzekł gniewnie:
- Myślę, że nie mamy o czym rozmawiać. Pan Jasper Rocker lepiej niż ktokolwiek inny wie, co spotkało mojego brata. To on go zabił.
- W obronie własnej - powiedziałam.
- Wcale tego nie neguję - mruknął mężczyzna - Jednak nie zmienia to faktu, że to zrobił... Chociaż... Prawdę mówiąc lepiej, iż tak się stało.
Zdziwiły nas bardzo jego słowa. Mężczyzna zauważył ten fakt, gdyż parsknął śmiechem i rzekł:
- Ciekawi was, czemu wam to mówię? Już wam wyjaśniam. Otóż mój kochany braciszek sprawiał mi tylko same problemy. Widzicie, ja prowadzę wyłącznie czysty biznes, on zaś zajmował się brudnym. Nic dziwnego, że w końcu się doigrał.
- Nie żal panu brata? - zapytałam.
John Candrew popatrzył na nas uważnie, po czym pełnym cynizmu i podłości głosem powiedział:
- Będę z wami szczery Mógłbym z wami się grać w jakieś pozorowane współczucie oraz żal, jak również mówić, jakim to wielkim ciosem prosto w samo serce była dla mnie śmierć mego brata. Powiem wam jednak szczerze. Mój kochany braciszek był zakałą rodziny. Przez niego matka tylko płakała i przedwcześnie osiwiała, a ojciec odszedł od nas i zmienił nazwisko. Ten człowiek mieniący się moim bratem to był zwykły śmieć. Rozumiecie mnie? Zwykły, nic nie warty śmieć. Jeśli oczekujecie, że będę po nim płakał, to się grubo mylicie. Poza tym on zginął dwadzieścia lat temu. Po co niby teraz odgrzebywać tę sprawę?
- Po to, że ktoś z jej powodu próbuje zastraszyć, a może nawet i zabić kapitana Jaspera Rockera - rzekł Ash.
Mężczyzna popatrzył na nas bardzo uważnie, zaintrygowany naszymi słowami.
- I co? Uważacie, że to ja?
- Ktoś wysłał sfabrykowany nekrolog do kapitana z datą śmierci, która wypada już jutro - powiedziałam.
Prezes firmy handlującej samochodami popatrzył na nas uważnie.
- I wy sugerujecie, że ja niby mam w tym udział? No proszę! A więc waszym zdaniem ja nie mam niby nic lepszego do roboty jak tylko nękanie jakiegoś gliny?
- Ten „jakiś glina“ to jest nasz przyjaciel - zwrócił mu uwagę mój luby - Dlatego chcemy mu pomóc, a trop wiedzie do kogoś bliskiego zabitemu przed laty Robertowi Candrew.
- Prawdę mówiąc byłem mu bliski tylko ze względu na to, że on i ja byliśmy braćmi - stwierdził ironicznie mężczyzna - Nie łączyło mnie z nim nic poza więzami krwi. Poza tym po co miałbym się bawić w zabijanie tego gliny? Ja, na moim stanowisku, kiedy tyle mogę stracić? Uwierzcie mi, za dużo mam do stracenia, aby bawić się w takie hece. A poza tym, gdybym chciał kogoś zabić, to na pewno zrobiłbym to subtelnie, nie zostawiając przy tym żadnych dowodów swojej winy. I na pewno bym nie ostrzegał mojej ofiary. A prócz tego, co to ma być? Czekać dwadzieścia lat, aby zrealizować swoją zemstę? Nie mam tyle cierpliwości w życiu. Nie jestem hrabią Monte Christo.
- On czekał dwadzieścia trzy lata - zauważyłam gwoli ścisłości.
- No właśnie - uśmiechnął się do mnie złośliwie pan John - Myślicie, że ja miałbym tyle cierpliwości? W żadnym razie.


- Więc to nie pan? - zapytałam.
- W żadnym razie - odparł nasz rozmówca - Mnie, jak sami widzicie, brakuje motywu oraz cierpliwości, aby tak postąpić.
Ash zastanowił się przez chwilę, zanim zadał następne pytanie:
- A kto pana zdaniem mógłby mieć zarówno motyw, jak również i cierpliwość?
Mężczyzna parsknął śmiechem, po czym pomyślał, a następnie rzekł:
- W sumie to ktoś mi przyszedł do głowy.
Nadstawiliśmy uważnie uszy, żeby wysłuchać tego, co ma on nam do powiedzenia.
- Widzicie... Mój kochany braciszek miał dziecko. Gdy zginął, dzieciak liczył sobie cztery lata. Potem jego matka z rozpaczy podcięła sobie żyły, a smarkacz trafiła do domu dziecka.
- Nie zajął się pan tym dzieckiem? - zapytałam zdumiona.
- A niby po co? - warknął na nas gniewnie mężczyzna - Dość miałem w swoim życiu problemów przez mojego kochanego brata. Jeszcze miałbym niańczyć jego bachory? O, nie ma mowy! Poza tym dzieciuch jak skończył dziesięć lat, to został trenerem Pokemonów i poszedł w swoją stronę, jak zresztą każdy smarkacz w jego wieku.
- Ale przedtem przez sześć lat siedział w bidulu - mruknęłam.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- No i co z tego? Nauczył się przynajmniej żyć. U mnie w zbytkach by się tylko rozpuścił, podobnie jak wcześniej mój braciszek. Taka szkoła życia dobrze więc mu zrobiła.
- I to dlatego się pan nim nie zajął? - zapytał Ash, zaciskając przy tym dłoń ze złości.
Widocznie podejście pana Johna Candrew do życia zdecydowanie nie podobało się mojemu chłopakowi. Widziałam, że ma on ochotę walnąć go pięścią prosto w tę jego zadufaną gębę, a ja podzielałam te pragnienia.
- A pana rodzice? - zapytałam, aby jakoś powstrzymać te zbrodnicze pragnienia - Czemu oni nie zajęli się wnukiem?
- Bo zmarli ze zgryzoty na rok przed śmiercią mojego brata - wyjaśnił nam nasz rozmówca.
Popatrzyłam na niego uważnie, zaś mój luby zapytał:
- W jakim domu dziecka się ona wychowała?
- Kto? Dzieciak mojego brata? Chwileczkę...
Siwy człek przez chwilę szukał dokładnie w swoich wspomnieniach dokładnej odpowiedzi na pytanie Asha, po czym rzekł:
- Już wiem! To był dom dziecka w Melastii.
- Melastii? - zapytałam.
- Tak. Mój drogi brat tam mieszkał, więc do tamtejszego sierocińca ten dzieciak trafił.
Ash uśmiechnął się zadowolony i rzekł:
- Doskonale. To bardzo ważna informacja. Jeszcze jedno... Czy pana brat miał syna czy córkę?
John Candrew zamyślił się przez chwilę.
- A wiecie, że nie pamiętam? To było tak dawno... Poza tym, co mnie to niby obchodzi? Ja mam własne sprawy na głowie.
- Właśnie widzę - mruknął złośliwie mój luby - Chodźmy już, Sereno. A panu bardzo dziękujemy za rozmowę. Wiemy już wszystko, co chcieliśmy wiedzieć.
- Miło mi, że mogłem pomóc! - zawołał nasz rozmówca.

***


Po tej rozmowie poszliśmy do Centrum Pokemon.
- Ten koleś jest naprawdę wkurzający - powiedziałam - Naprawdę nie rozumiem, jak można nie zająć się dzieckiem brata? Jedyny krewny i co? Ma kompletnie w nosie biedne, niewinne maleństwo pozbawione rodziców. Żałosny koleś i tyle.
- Zgadzam się z tobą - rzekł gniewnym tonem Ash - Dobrze, że szybko wyszliśmy, bo inaczej bym temu kolesiowi coś zrobił i zapewniam cię... To nie byłoby coś miłego.
- Wyobrażam sobie - zachichotałam - No i co teraz robimy?
- Raczej nie zdążymy już powrócić do Alabastii i odwiedzić Melastii przed zapadnięciem zmroku. Wobec tego najlepiej będzie zrobić coś innego.
Następnie podeszliśmy do najbliższego telefonu, z którego potem mój chłopak zadzwonił pod numer restauracji „U Delii“. Na ekranie pojawiła się jego mama.
- Witaj, Ash! - zawołała radośnie kobieta - Co tam u was słuchać?
- Dziękować losowi wszystko jak najlepiej - odpowiedział jej syn - Mamy nowe poszlaki, ale musimy zdobyć więcej danych. Sami jednak tego zrobić nie możemy. Potrzebujemy pomocy. Są może Clemont lub Dawn?
- Niestety, spóźniłeś się, kochanie - rzekła Delia Ketchum - Twój ojciec był tutaj i zabrał ich do Melastii. Chce spędzić z nimi trochę czasu.
Ash uśmiechnął się delikatnie.
- Do Melastii, powiadasz? To nawet lepiej, mamo. Bardzo ci dziękuję za informacje.
- Nie ma za co, synku. A czemu o nich pytasz?
- Ponieważ bardzo potrzebuję ich pomocy, mamo. Później ci wszystko opowiem. Razem z Sereną zostaniemy na noc w Wertanii. Wrócimy jutro.
- Dobrze, tylko bardzo was proszę, uważajcie na siebie.
- Będziemy uważać, mamo.
Następnie Ash odłożył słuchawkę i zakończył połączenie.
- A więc są w Melastii - powiedział po chwili z uśmiechem na twarzy - Tym lepiej. Szybciej przeprowadzą akcję.
- Jaką akcję? - zapytałam.
- Pika-pika? - zapiszczał zdumiony Pikachu.
- Zaraz się dowiecie - odparł mój luby.
Następnie wybrał on numer do Cindy Armstrong. Chwilę później jej osoba pojawiła się na ekranie.
- Ash! Serena! Miło was widzieć! - zawołała radośnie kobieta - Coś się stało?
- Nie, nic takiego - odpowiedział wesoło detektyw z Alabastii - Moja mama mówiła mi, że u ciebie są Clemont i Dawn.
- O tak, to prawda - potwierdziła kobieta - Ale obecnie ich tu nie ma, ponieważ poszli na miasto.
- Szkoda... Słuchaj, możesz im coś przekazać?
- Co tylko zechcesz.
- Posłuchaj... Potrzebuję danych na temat dziecka niejakiego Roberta Candrew. Wychowało się ono w domu dziecka w Melastii. Muszę wiedzieć, co o nim wiedzą.
- Dziecko Roberta Candrew... Nie ma sprawy... Na kiedy potrzeba wam tych wiadomości?
- Do jutra, do godziny... Powiedzmy 11:00. To bardzo ważne. Sprawa nie cierpiąca zwłoki.
- Spokojna głowa, Ash. Dowiemy się tego, co cię interesuje. A czy to dziecko jest chłopcem czy dziewczynką?
- Problem w tym, że sami tego nie wiemy.
Cindy uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Rozumiem. No trudno. Sprawa będzie zatem nieco trudniejsza niż to sobie wyobrażałam, ale przecież nie z takimi sobie radziliśmy, prawda?
- No właśnie - odpowiedział jej z uśmiechem Ash - Przekaż więc Dawn i Clemontowi tę sprawę. I jeśli możesz, to ucałuj ode mnie Taylor.
- Z obu zadań wywiążę się z największą przyjemnością.
- Jestem tego pewien. Będziemy czekać na informacje tutaj, w Centrum Pokemonów w Wertanii.
- Rozumiem. Tu mam więc dzwonić jakby co?
- Dokładnie tak.
- Świetnie. Czekaj więc jutro na wiadomości.
Po tych słowach kobieta rozłączyła się, a Ash popatrzył na mnie bardzo radosnym wzrokiem i powiedział:
- Doskonale. Teraz zostaje nam tylko czekać.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Kiedy wróciłam z ojcem i Clemontem do domu Cindy, ta powiedziała nam, że dzwonił niedawno Ash i poprosił nas, abyśmy coś dla niego zrobili.
- No jasne! Ten mój kochany braciszek przypomina sobie o mnie tylko wtedy, kiedy jestem mu do czegoś potrzebna - mruknęłam nieco złośliwym tonem.
Następnie spojrzałam na tatę, który parsknął śmiechem.
- Córeczko, daj spokój. Jestem pewien, że na pewno on częściej o tobie pamięta, tylko nie zawsze okazuje to tak, jakbyś tego chciała.
- A poza tym pamiętaj, że Ash ma swoje obowiązki, którym musi się poświęcić - dodał poważnym tonem Clemont.
- Dobra, już dobra... Adwokaci się znaleźli - zachichotałam - Zrobię to dla niego, ale będę potrzebować pomocy Cindy.
Kobieta nie miała nic przeciwko temu, aby mi pomóc, więc następnego dnia poszłyśmy obie do miejscowego sierocińca. Prowadząca go pewna starsza pani, mająca około sześćdziesiątki, choć wciąż bardzo dziarska, bez ceregieli zaprosiła nas do swego gabinetu i zapytała, co nas sprowadza.
- Potrzebujemy danych na temat dziecka Roberta Candrew.
Staruszka poprawiła sobie binokle na nosie i zapytała:
- A po co ci te dane, Cindy?
- Takie dziennikarskie sprawy - odparła bardzo enigmatycznie kobieta - Dzisiaj mija równo dwudziesta rocznica jego śmierci.
- Aha... No tak... Rozumiem. Zaczekajcie chwilę.
Po tych słowach zajrzała ona do swoich papierów i zaczęła je uważnie przeglądać.
- O! Jest tutaj! Mała Rosie... Córeczka Roberta Candrew... Po śmierci rodziców trafiła do tego sierocińca.
Następnie kobieta wyciągnęła papiery i wyłożyła je na biurko.
- Proszę. Oto dane na jej temat. Tylko takie posiadam.
Przejrzeliśmy z Cindy owe papiery.
- Rozumiem - powiedziała moja towarzyszka, gdy już skończyła czytać tę jakże pasjonującą lekturę - Czy może mi pani powiedzieć coś jeszcze na jej temat?
- Tak, ale niestety niewiele... - odrzekła smętnym tonem staruszka - To było dziwne dziecko. Bardzo samotne. Nikt je nie chciał, nikt jej nie kochał. Gdy tylko zrozumiała, co spotkało jej rodziców, to stała się prawdziwym odludkiem. Żal mi tej małej, bo w niczym nie zawiniła, a spotkało ją takie nieszczęście. Najpierw jej ojciec zginął, potem matka się zabiła, a wreszcie jej rodzony stryj ją odtrącił. Przykra sytuacja. Gdy skończyła dziesięć lat, to została trenerką Pokemonów i odeszła.
- A nie wie pani, co się teraz z nią dzieje? - zapytałam.
Kobieta pomyślała przez chwilę.
- Chyba obecnie gdzieś studiuje, ale nie wiem co i gdzie. Przykro mi, że tak mało wam powiedziałam.
Pomimo, iż wiadomości naprawdę były skąpe podziękowaliśmy za nie kobiecie, po czym obie z Cindy wróciłyśmy do domu.
- Mam tylko nadzieję, że Ashowi te wiadomości się na coś przydadzą - powiedziałam.
- Ja również na to liczę - uśmiechnęła się do mnie pani Armstrong.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Następnego dnia, czyli w piątek 28 kwietnia, obudziliśmy się bardzo zadowoleni, zjedliśmy śniadanie, po czym czekaliśmy na telefon od Dawn i Clemonta. Niestety, musiało minąć jeszcze trochę czasu zanim w końcu się go doczekaliśmy.
- No, jesteś nareszcie! - mruknął nieco złym tonem Ash na widok swej siostry, której postać ukazała się na ekranie aparatu telefonicznego - Długo kazałaś na siebie czekać.
Dawn pokazała mu język, po czym powiedziała:
- Mógłbyś być trochę milszy, braciszku. Ja dopiero co wróciłam i mam te dane, o które prosiłeś.
- A więc słucham, siostrzyczko... Czego się dowiedzieliście?
Panna Seroni zaczęła nam wyjaśniać, jakie wiadomości zdobyły ona i Cindy. Detektyw z Alabastii wysłuchał ich z ogromną wręcz uwagą, a wraz z dalszymi nowinami jego twarz robiła się coraz bardziej blada.
- Jesteś pewien, że ona tak ma na nazwisko?! - zawołał do siostry.
- Całkowicie, braciszku - powiedziała Dawn.
Była wyraźnie przejęta tym, jak zareagował Ash na wieść o tym, co ona mu przekazała.
- Spokojnie, siostrzyczko - rzekł jej brat - Wszystko będzie dobrze, ale musimy zdążyć zareagować na czas. Dziękuję ci za pomoc. Ucałuj ode mnie ojca i Cindy.
Następnie zakończył połączenie i zadzwonił szybko na komisariat w Alabastii. Telefon odebrał sierżant Bob.
- Cześć, Ash! Co tam u ciebie, stary?! - zapytał młody mężczyzna - Coś wyglądasz teraz dziwnie blado.
- Ponieważ bardzo się denerwuję - odpowiedział mu detektyw - Chodzi o kapitana Rockera. Gdzie on jest?
- Pojechał do burmistrza. Ma z nim coś do omówienia. No, a potem ma wrócić tutaj.
- Bob! Słuchaj mnie uważnie! Skontaktuj się z kapitanem Rockerem i to natychmiast. Chodzi tu o jego życie! Kiedy go zobaczysz, to przekaż mu, żeby nie wracał do domu. Niech zostanie na posterunku pod waszą opieką. Przekaż mu tu, proszę!
- Ale dlaczego?
- Ktoś dybie na jego życie. Przekaż mu, że już wiem, kto to jest. Niech się więc trzyma od niego z daleka.
- Kto to jest?
Ash powiedział mu, o kogo chodzi, po czym dodał, iż zamierza szybko przylecieć do Alabastii tak szybko, jak to tylko będzie możliwe. Następnie odłożył on słuchawkę na widełki i popatrzył na mnie.
- Tym razem będziemy musieli lecieć jeszcze szybciej niż wtedy, kiedy tu lecieliśmy - powiedział.
Aby mieć tę pewność Ash wypuścił z pokeballi nie tylko Pidgeota, ale i Charizarda. Ja usiadłam na grzbiecie tego pierwszego, a mój luby dosiadł tego drugiego.
- Ale po co my mamy lecieć na dwóch Pokemonach, a nie na jednym? - zapytałam, gdy już mieliśmy unieść się w powietrze.
- Sereno, przecież chyba dobrze wiesz, że jeden Pokemon dźwigający dwóch ludzi będzie leciał o wiele wolniej niż dwa Pokemony z jednym człowiekiem na grzbiecie każdy - odparł na to detektyw z Alabastii - A my przecież musimy się spieszyć.
Musiałam przyznać, że w tym rozumowaniu było sporo sensu, więc nie zadawałam więcej pytań i już po chwili lecieliśmy w kierunku celu naszej podróży.

***


Dzięki zabiegowi zastosowanemu przez Asha dotarliśmy tak w ciągu godziny do Alabastii. Pędziliśmy tak szybko, jak nigdy, więc nasze środki transportu były tak zmęczone, że padły wykończone na ziemię.
- Dobrze się spaliście - powiedział ich trener - Szybko, powrót!
Oba Pokemony wróciły do pokeballi, a tymczasem ja i mój chłopak szybko pognaliśmy na posterunek policji. Tam wpadliśmy na Boba.
- Jesteście już! - zawołał sierżant - Całe szczęście. Naprawdę jestem zaniepokojony.
- Gdzie jest kapitan Rocker?! - zapytałam.
- Nie ma go tutaj - odpowiedział policjant.
- CO?! - wrzasnęliśmy ja i Ash.
- Pika-pika?! - pisnął przerażony Pikachu.
- Miałeś go tu sprowadzić! - krzyknął mój luby.
- Nie zdołałem. Czekałem na niego przed ratuszem, ale tam był tłum ludzi i kapitan zniknął w nim, a potem już nie mogłem go znaleźć. Poszedł gdzieś, ale nie wiem gdzie.
Ash złapał się przerażony za głowę.
- A ja chyba wiem! - zawołał - O Boże! Jaki ja byłem głupi! Czemu nie wziąłem numeru telefonu do pani Rocker?! Zadzwoniłbym do niej i ostrzegł ją! Teraz możemy nie zdążyć!
Następnie spojrzał na mnie.
- Szybko, Sereno! Musimy zaraz biec do domu kapitana nim będzie za późno!
- Czekajcie, idę z wami! - zawołał Bob.
Chwilę później wszyscy razem pognaliśmy w kierunku naszego celu niczym strzały wypuszczone z łuku. W ciągu kwadransa znaleźliśmy się tam i zaczęliśmy gwałtownie walić do drzwi.
- Panie kapitanie! Panie kapitanie! Jest pan tam?!
Serce z nerwów biło mi jak szalone.
- Oby tylko nie było za późno - powiedziałam.
Drzwi powoli się otworzyły i stanęła w nich pani Rocker.
- To wy, kochani? Co się dzieje? Dlaczego tak walicie do drzwi?
- Jest pan kapitan? - zapytał Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
Octavia Rocker pokiwała twierdząco głową.
- Tak, jest tutaj. Właśnie mieliśmy jeść obiad z naszym synem oraz jego dziewczyną.
- Rosalie tu jest?! - zapytałam.
- To bardzo dobrze - powiedział mój luby - Ale wy nie jedliście jeszcze obiadu, prawda?
- Nie... A co?
- To bardzo ważne. Muszę porozmawiać z panem kapitanem.
Kobieta była zdumiona jego zachowaniem.
- No dobrze... Wejdźcie, proszę.
Kiedy nas wpuściła, natychmiast wpadliśmy szybko do pomieszczenia i wbiegliśmy do salonu. Kapitan Jasper Rocker, jego syn oraz panna Rosalie siedzieli właśnie przy stole.
- Ash?! Serena?! Bob?! - zawołał zdumiony szef policji w Alabastii - Co wy tutaj robicie?! I czemu tak waliliście w drzwi?
- Pewnie bardzo chcieli koniecznie zdążyć na obiad - zażartowała sobie dziewczyna jego syna.
Ash spojrzał na nią z ironią i odpowiedział:
- Owszem, bardzo chcieliśmy na niego zdążyć. Zwłaszcza po to, żeby zapobiec tragedii.
- Jakiej tragedii? - zdziwił się Arthur.
- Takiej, że w tej oto zupie prawdopodobnie coś jest, oczywiście poza przyprawami - rzekł mój chłopak.
Wszyscy patrzyli na nas zdumieni.
- O czym ty mówisz, Ash? - zapytała żona kapitana.
- O truciźnie, którą panna Candrew wsypała do zupy, którą macie teraz zjeść, panie Rocker.
Szef policji w Alabastii zbladł, ledwie usłyszał słowa Asha.
- Candrew?! - zawołał.
Następnie spojrzał przerażony na blondynkę, która zacisnęła zęby ze złości.
- Jesteś córką Roberta Candrew?! - zawołał mężczyzna.
- Rosalie, o czym on mówi?! - zapytał zdumiony Arthur.
- O tym, że twoja dziewczyna to córka gangstera Roberta Candrew! - krzyknęłam - I właśnie chciała zabawić się w Lukrecję Borgię!


Kapitan Rocker spojrzał przerażony na dziewczynę.
- Chciałaś nas wszystkich otruć?! I to ty wysłałaś mi ten nekrolog?!
- Zgadza się! - zawołała blondynka, tracąc w ten sposób cały swój urok osobisty - Chciałam, żebyś drżał ze strachu o swoje życie, ale nie wiedział, kto ci jej życzy!
- O czym wy mówicie?! - zapytał Arthur.
- O tym, że twój drogi tatuś zamordował mojego! - krzyknęła Rosalie wściekłym tonem - Tak, dobrze słyszysz! Twój ojciec to morderca!
- A twój był bandziorem! - wrzasnęłam.
- Twojego ojca zabiłem w obronie własnej. Nie chciałem tego - zaczął się tłumaczyć pannie Halen kapitan.
- Ale go zabiłeś i odebrałeś mi tym samym matkę, która podcięła sobie żyły przez ciebie! - krzyknęła podła dziewczyna.
Następnie szybko poderwała się z krzesła, wrzeszcząc:
- Zgoda... Doprawiłam tę zupę środkiem trującym... Chciałam, żebyście wszyscy zdechli, a ja bym sobie na to z radością popatrzyła i powiedziała wam, kim jestem oraz dlaczego umieracie!
- Chciałaś nas wszystkich zabić?! - jęknął przerażony Arthur.
- Przykro mi, kochanie - odpowiedziała podła dziewczyna - Ale zemsta ma swoje prawa.
- Czekałaś dwadzieścia lat, żeby nas zabić? - zapytał kapitan Rocker - Dlaczego tak długo?
- Zemsta im dłużej odwlekana, tym lepiej smakuje - rzekła Rosalie.
- Dosyć już tego gadania! - warknął sierżant Bob, wyjmując kajdanki - Panienka pójdzie z nami. Mamy z panią do pogadania.
Dziewczyna uderzyła jednak Boba kolanem mocno w brzuch, po czym odepchnęła go na bok i zaczęła uciekać.
- Pikachu! Zatrzymaj ją! - zawołał Ash.
Jego Pokemon zeskoczył szybko z ramienia swego trenera i zaatakował piorunem dziewczynę, piszcząc przy tym bojowo:
- Piiiiii-kaaaaaaa-chuuuuuu!
Rosalie padła na podłogę sparaliżowana przez moc pioruna. Następnie Bob, wciąż trzymając się za brzuch, podszedł do niej i założył jej z pomocą kapitana kajdanki.
- Jesteś aresztowana za próbę dokonania potrójnego zabójstwa - rzekł sierżant nie bez satysfakcji w głosie.
Arthur załamany patrzył na aresztowanie swojej dziewczyny.
- Rosalie... Jak mogłaś?! Przecież podobno mnie kochałaś.
Jego luba spojrzała na niego z kpiną w oczach i odparła złośliwie:
- Przykro mi, skarbie... Kłamałam.
Następnie została wyprowadzona przez Boba.

***



Sprawa została pozytywnie zakończona, choć niewiele brakowało, aby było inaczej. Kapitan Jasper Rocker i jego rodzina w ostatniej chwili zostali ocaleni przed śmiercią, natomiast ich niedoszła morderczyni znalazła się za kratkami, zatem nie było już ryzyka. Mogliśmy zatem całkiem spokojnie przygotować przyjęcie urodzinowe dla Bonnie.
Urządzone one zostało w restauracji „U Delii“, natomiast od soboty rana wszyscy się nim zajmowaliśmy pod kierunkiem May, która miała w tej sprawie największe doświadczenie z całej naszej kompanii. Przez ten czas Clemont i pan Meyer wyciągnęli dziewczynkę na miasto, aby nie wiedziała ona o tym, co właśnie dla niej szykujemy. Około godziny 14:00 wszystko było już gotowe, więc Bonnie przybyła do restauracji, gdzie rozpoczęła się prawdziwa zabawa. Dziewczynka nie ukrywała swojego zachwytu.
- Jak tu pięknie! - klasnęła w dłonie jubilatka - Wspaniale! Po prostu bomba!
- Cieszę się, kochanie, że ci się podoba nasza niespodzianka - rzekł jej ojciec bardzo wesołym tonem.
Widać radość jego córki była również jego radością.
Następnie wszyscy wręczyliśmy dziewczynce prezenty, jakie mieliśmy dla niej gotowe. Bonnie każdym z nich była wyraźnie zachwycona.
- Dziękuję wam! To jest piękne! Podoba mi się! - mówiła, gdy po kolei wręczaliśmy jej podarunki.
Ostatni podszedł do dziewczynki Ash.
- Ależ proszę... Mam nadzieję, że ci się spodoba - rzekł wręczając jej pięknie zapakowane pudełko.
Mała szybko je rozpakowała i znalazła w niej... Czapkę z daszkiem, a także i okulary przeciwsłoneczne.
- Najnowsze trendy wśród początkujących trenerów - powiedział mój chłopak - Kupiłem je w Wertanii. Uznałem, że skoro masz być teraz trenerką Pokemonów, to powinnaś wyglądać jak trenerka.
Bonnie zachwycona założyła sobie czapkę z daszkiem na głowę, zaś okularami przeciwsłonecznymi przyozdobiła sobie swój nosek.
- I jak wyglądam?! - zapytała.
- Idealnie! - zawołałam.
- Szpanersko! - dodał Max.
- Jak prawdziwy trener - rzekł detektyw z Alabastii.
Dziewczynka zsunęła z nosa okulary i zawołała wzruszona:
- Dzięki, Ash! Jesteś super!
- Nie ma za co, Bonnie. Wszystko dla moich przyjaciół - odpowiedział na to jej idol.
Po tym wszystkim rozpoczęła się najwspanialsza urodzinowa zabawa, jakiej Alabastia już dawno nie zaznała. Podczas niej Clemont podszedł na chwilę do swego najlepszego przyjaciela i rzekł:
- Ash... Sprawiłeś dzisiaj Bonnie ogromną radość... Dziękuję ci.
- Nie ma za co, stary - uśmiechnął się doń mój chłopak - Mam tylko obawy, że ten prezent nie jest dość wartościowy.
Clemont spojrzał na niego uważnie.
- Zapewniam cię, że ma on dla mojej siostry wręcz najwyższą wartość, ponieważ dałeś go jej prosto z serca. Powiedz mi tylko, skąd wiedziałeś, że ona bardzo chce nosić czapkę podobną do twojej? Nigdy ci tego nie mówiła.
Ash spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem, po czym odparł:
- Intuicja, stary... Intuicja detektywa... Czasami się przydaje.
- Oj tak. Nawet nie wiesz, jaka to pożyteczna cecha - dodałam wesoło, z trudem powstrzymując się od śmiechu.


KONIEC















2 komentarze:

  1. Sherlock Ash wraz z Sereną mają pełne ręce roboty. Z jednej strony zbliżają się dziesiąte urodziny Bonnie, co oznacza, że zostanie Ona w końcu trenerką Pokemon. Jest to więc naprawdę wyjątkowy dla Niej dzień, z czego Ojciec, Clemont oraz przyjaciele dziewczynki doskonale zdają sobie sprawę. Niemniej problem uszykowania przyjęcia oraz znalezienie dobrego prezentu dla Bonnie blednie w porównaniu z inną sprawą. Mianowicie Ash i Serena są wezwani przez Kapitana Rockera. Tym razem On sam potrzebuje Ich pomocy. Okazuje się, że zajmowana pozycja, jak i cechy charakteru nakazują mu podchodzenie z pewną rezerwą do naszych detektywów, lecz w rzeczywistości bardzo Ich lubi i ceni sobie ich zdolności. Nie chcąc angażować swoich ludzi do prywatnej sprawy, prosi Ketchuma i jego ukochaną o wytropienie nadawcy makabrycznej przesyłki. Jest to bowiem nekrolog Kapitana Rockera, z wyznaczoną datą 28 kwietnia 2006 roku, czyli już niedługo. Detektywi mając nazwisko potencjalnego sprawcy badają sprawę. Choć Mortimer Black ma powody do nienawiści (Rocker bowiem wsadził go do więzienia), to okazuje się on być ostatnią osobą zdolną do wyrafinowanej zbrodni. Kluczem do zagadki okazuje się być data na nekrologu. Dwadzieścia lat wcześniej Kapitan Rocker w obronie własnej zabił pewnego przestępcę. Teraz jego krewny chce się zemścić. Na polecenie Asha, Max znalazł informacje odnośnie tej daty i jej związku ze sprawą. Zabitym przez Kapitana bandziorem był niejaki Robert Candrew. Potencjalnym mścicielem zdaje się być jego brat, John – właściciel przedsiębiorstwa w Wertanii. Otrzymawszy zgodę od Kapitana, Ash z Sereną udają się tam w celu przesłuchania Johna Candrew. Okazuje się jednak, że jest on uczciwym człowiekiem w przeciwieństwie do brata, jednak nie obeszła go śmierć Roberta, jak również losy dziecka, które ten po sobie zostawił. Taka obojętność na krzywdę niewinnego przecież dziecka mocno denerwuje Asha i Serenę, lecz zachowując spokój doprowadzają oni rozmowę do końca. Trop wiedzie do Melastii, gdzie w domu dziecka mieszkał potomek podejrzanego i jego potencjalny mściciel. Obecność w mieście Dawn i Clemonta sprzyja planom Asha, gdyż razem z Cindy zdobywają oni brakujące elementy układanki. Teraz liczy się każda chwila. Trudność w znalezieniu Kapitana Rockera mogła drogo kosztować Naszych bohaterów. Na szczęście dotarli Oni do domu Kapitana w samą porę. Okazuje się, że obiad, który Rocker z rodziną miał zjeść był zatruty. Niedoszłym zabójcą była zaś Rosalie, dziewczyna Arthura Rockera, syna Kapitana. Jest ona córką Roberta Candrew i chciała pomścić ojca, zabijając Jaspera Rockera i jego rodzinę. Na szczęście Ash z Sereną i sierżantem Bobem jej przeszkodzili. Przyjęcie urodzinowe Bonnie wypadło zaś wspaniale, a prezent od Asha (dany ze szczerego serca) niezwykle trafił w gust dziewczynki. Ogólnie więc kolejne dobre opowiadanie z klasyczną zagadką. Przypomina mi swoim klimatem zarówno serial „Detektyw Monk„, jak i „Columbo„. Na plus wizyta u May i rozmowa z Garym oraz możliwość lepszego poznania rodziny kapitana Rockera. Ogólna ocena to oczywiście 10/10 :) .

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam się szczerze, że nie spodziewałam się takiego zakończenia sprawy, chociaż w duchu podejrzewałam, że pojawienie się osoby Rosalie nie jest przypadkowe. Któżby pomyślał o takim rozwiązaniu sprawy?
    Ash i Serena dowiadują się od kapitana, ze Mortimer Black został aresztowany za pijacką rozróbę. Jasper Rocker jest przekonany, że to właśnie Black stoi za jego nekrologami, dlatego początkowo nie jest zadowolony z informacji przyniesionymi przez naszą parę detektywów. Przypomina sobie sprawę Roberta Candrew i pozwala Ashowi i Serenie złożyć wizytę potencjalnemu mścicielowi - Johnowi Candrew, właścicielowi przedsiębiorstwa w Wertanii.
    Po przybyciu na miejscu i rozmowie z Johnem okazuje się, że nienawidził on swojego brata, uważał go za zakałę rodziny. Więc nie mógłby się mścić za jego śmierć, gdyż według niego Robert na nią zasłużył. Dodatkowo udziela detektywom bardzo ważnej informacji - Robert zostawił po sobie dziecko, które po popełnieniu samobójstwa przez jego matkę wylądowało w domu dziecka, a potem w wieku 10 lat wyruszyło w podróż trenera Pokemonów.
    Przy pomocy Cindy i Dawn nasi przyjaciele dowiadują się, że porzuconym dzieckiem jest Rosalie, obecnie będąca dziewczyną Arthura Rockera, syna kapitana. Ash i Serena szybko wracają do Kanto by uratować kapitana przed śmiercią. Docierają w samą porę na obiad do państwa Rockerów, który okazał się być zatruty przez Rosalie. Dziewczyna bezczelnie się do wszystkiego przyznaje i po krótkiej szarpaninie zostaje aresztowana i ląduje za kratkami, dodatkowo jeszcze łamiąc serce biednemu zakochanemu w niej Arthurowi.
    Po zakończeniu sprawy można spokojnie wyprawić przyjęcie urodzinowe dla Bonnie. Wypada ono wspaniale, a prezenty idealnie trafiają w gust dziewczynki, zwłaszcza prezent od Asha, którym są czapka i okulary przeciwsłoneczne - niezbędnik początkującego trenera Pokemonów. :)
    Bardzo dobre opowiadanie i ciekawe. Wciągnęło mnie i to bardzo. Innym może wydawać się za długie i zbyt ciągnące się - dla mnie jest idealne. :)
    Ogólna ocena: 100000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...