Wielkanocna zawierucha cz. II
Pamiętniki Sereny c.d:
Cała sprawa bardzo mnie zaintrygowała. Nie wiedziałam, co mam o niej myśleć, dlatego też wieczorem, gdy szykowałam się do snu, wzięłam do ręki laleczkę od Latias i za jej pomocą porozmawiałam swobodnie z Ashem. Opowiedziałam mu dokładnie o wszystkim, zaś mój chłopak wyraził swoją opinię na ten temat. Wyszło wówczas na jaw, że jest ona niemal taka sama, jak moja, choć obie się nieco różniły.
- Moim zdaniem nie bez powodu jest tu fakt, iż skradziono Pokemona należącego do uczestniczki Pokazów - powiedział Ash - W tym właśnie tkwi klucz do tej całej zagadki. Tak czy inaczej warto by się dowiedzieć, czy nie znikną Pokemony innych uczestników Pokazów.
- Sądzisz, że ta kradzież może się powtórzyć? - zapytałam.
- Jak najbardziej. Taki scenariusz jest jak najbardziej możliwy - rzekł mój ukochany.
Zastanowiłam się nad jego słowami.
- Konkurs potrwa jeszcze kilka dni - powiedziałam - W piątek będą już ostateczne finały. Trafią do nich tylko najlepsi. Olivia była wczoraj jedną z najlepszych uczestniczek, jednak teraz musiała się wycofać, ponieważ nagle straciła swojego faworyta. Jeżeli więc nasz tok myślenia jest prawdziwy, to oznacza, że tajemniczy złodziej będzie kradł Pokemony tych uczestników, którzy wygrywają i dochodzą do finału.
- Nie inaczej - pokiwał głową słynny detektyw - Ilu jest uczestników pokazu?
- Pierwszego dnia było ich trzydziestu i odpadło pięciu. Drugiego dnia, czyli dzisiaj wystąpiło dwudziestu czterech bez Olivii, która to musiała zrezygnować i przetrwało tylko dwudziestu.
- Rozumiem. Więc pośród tych najlepszych może być winowajca. Ale to oczywiście tylko nasze przypuszczenia. Niewykluczone, że się mylimy.
- Co więc radzisz?
- Żebyś się przespała i rano zapytała, czy aby któremuś z uczestników Konkursu nie zniknął Pokemon. Wtedy będziemy wiedzieli, czy nasza teoria ma sens.
Obiecałam mojemu chłopakowi zrobić tak, jak on mi radzi, następnie poszłam spać bardzo zadowolona z rozmowy z nim. Czułam przy tym, że mam teraz do zaliczenia bardzo poważny sprawdzian. Byłam jako detektyw zdana tylko i wyłącznie na własne siły. Mogłam jedynie posiłkować się wskazówkami Asha. To wywoływało we mnie lekki niepokój, równocześnie jednak czułam delikatne podniecenie. Mogłam się przecież wykazać, choć jednocześnie czułam, że grozi mi wielka kompromitacja, jeśli nie rozwiążę tej zagadki.
Następnego dnia rano, kiedy to zeszłam na śniadanie, zobaczyłam moją mamę i usiadłam obok niej, po czym zaczęłam pałaszować swoje jedzenie, zaś Pokemony będące w mym posiadaniu wcinały karmę.
- Jak ci się spało? - zapytała moja mama.
- Miałam jakieś dziwaczne sny, ale na szczęście już ich nie pamiętam - odpowiedziałam jej - Więc myślę, że raczej dobrze.
- No to w porządku - uśmiechnęła się do mnie matula.
Rozmowę przerwała nam pewna niezwykła sytuacja, a mianowicie nagle zauważyłam miejscową sierżant Jenny w towarzystwie dziewczyny, którą to bez trudu rozpoznałam jako Nicole, jedną z uczestniczek Pokazów Pokemonów. Opowiadała ona policjantce o tym, że zniknął jej faworyt.
- Naprawdę nie mam pojęcia, jak to możliwe - tłumaczyła się - Mój Fletchinder po prostu zniknął. Widziała pani sama. Jego pokeball jest, ale jego nie ma.
- To rzeczywiście niezwykłe - powiedziała Jenny, słuchając jej uważnie - Złodzieje Pokemonów zwykle kradną Pokemony razem z ich pokeballami, ale tutaj jest inaczej. To jest naprawdę zagadkowa sytuacja. Wczoraj zniknął faworyt jednej uczestniczki konkursu, a teraz drugi. Nie rozumiem tego.
Spojrzałam na policjantkę oraz dziewczynę, z którą ona rozmawiała, uważnie przy tym słuchając ich słów. A więc jednak! Doszło do kolejnej kradzieży Pokemona i to jeszcze należącego do uczestniczki Pokazów. Cała ta sprawa nie może być przypadkiem. Coś się za nią kryło.
Wstałam powoli od swego stolika i podeszłam do Jenny.
- Przepraszam... Czy mogę zająć chwilę?
Policjantka odwróciła się w moją stronę i kiedy tylko mnie zobaczyła, to zaraz obdarzyła mnie bardzo przyjaznym uśmiechem.
- Witaj, Sereno - powiedziała.
Dobrze mnie pamiętała, w końcu to ona aresztowała tego łajdaka, który szantażował Dianthę, a którego ja i Ash złapaliśmy.
- Witaj, sierżant Jenny - odpowiedziałam jej - Chciałam tylko zapytać o szczegóły sprawy, o której właśnie panie rozmawiają.
Nicole spojrzała na mnie uważnie.
- Czyżbyś widziała mojego Fletchindera? A może widziałaś złodzieja, który go zabrał?
- Nie, ale wiem, że to już drugi taki przypadek w ciągu ostatnich dni - powiedziałam - Cała ta sprawi brzmi naprawdę podejrzanie.
- Tyle, to my wiemy bez ciebie - mruknęła złośliwie Nicole - Jeśli więc nic nie wiesz, to daj mi spokój, bo tylko marnujesz nasz czas.
Jenny skarciła ją gniewnie.
- Trochę grzeczniej, jeśli łaska! Panna Serena Evans jest prywatnym detektywem i dziewczyną Sherlocka Asha, o którym musiałaś na pewno słyszeć.
Nicole oczywiście wiedziała, kim jest mój chłopak, dlatego przeprosiła mnie za swoje słowa dodając, że jej słowa były wywołane jedynie smutkiem z powodu tego, co zaszło.
- Ja się na ciebie nie gniewam - powiedziałam - Wiem doskonale, że trudno ci być zadowoloną z takiego obrotu spraw. Musimy jednak znaleźć rozwiązanie całej sprawy.
- Ja będę prowadzić śledztwo, ale jeśli chcesz, to ty możesz prowadzić swoje - odparła Jenny - Mam nadzieję, że podzielisz się ze mną dowodami, jeśli jakieś znajdziesz.
Oczywiście obiecałam jej tak właśnie zrobić.
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Następnego dnia, kiedy to ja i Max szykowaliśmy się do pracy miało miejsce coś, co całkowicie zmieniło nasze plany w tej sprawie. Chodzi mi tutaj o chorobę naszych Pokemonów.
Wszystko zaczęło się wtedy, gdy na rano Pikachu nie miał siły wstać ze swego posłania. Piszczał przy tym smętnie i wyglądał bardzo niemrawo.
- Co ci jest, stary? - zapytałem wesoło myśląc, że może on udaje.
Podszedłem do niego i dotknąłem delikatnie dłonią jego czoła. Było ono bardzo rozpalone, zaś on sam zaczął kaszleć.
- Biedaku! Ty masz gorączkę! - zawołałem przerażony.
- Pika-pi! - zapiszczał smętnie Pikachu.
Chciałem już biec po pomoc, kiedy nagle do mojego pokoju wparował zdyszany Max, na którego twarzy malowało się przerażenie.
- Ash! Nie uwierzysz mi, co się stało! - wołał chłopak - Mój Mudkip zachorował! Boli go brzuch i ma gorączkę.
- To podobnie jak z moim Pikachu - powiedziałem.
Max spojrzał przerażony na mojego Pokemona i zawołał:
- A niech mnie! To niedobrze! Obaj cierpią pewnie na to samo! Co robimy?!
- Trzeba je zabrać do Centrum Pokemon. Szybko!
Złapaliśmy szybko nasze stworki i zbiegliśmy na dół do mojej mamy, której krótko opowiedzieliśmy, co się właśnie stało.
- O Boże! - krzyknęła moja mama przerażonym głosem - Biedactwa! Szybko zanieście je siostrze Joy! Może ona będzie wiedziała, jak im pomóc.
- Postaramy się jak najszybciej wrócić do pracy - powiedziałem.
- Pal licho pracę! Teraz najważniejsze jest zdrowie Pikachu i Mudkipa! - krzyknęła ta najcudowniejsza ze wszystkich matek na świecie - Sprawdź też stan zdrowia Totodile’a i Bulbasaura. Możliwe, że oni też są chorzy.
- Tak właśnie zrobię - odpowiedziałem jej czule.
- To dobrze. I nie waż mu się tu pokazywać na oczy bez pewności, że są zdrowi lub chorzy, ale szybko wyzdrowieją.
Przytuliłem bardzo mocno i radośnie moją mamę, po czym pognałem razem z Maxem do Centrum Pokemon. Obaj ściskaliśmy mocno w swoich objęciach nasze startery, mając przy tym nadzieję, że zdążymy im pomóc zanim biedakom się pogorszy.
- Spokojnie, Pikachu! Wszystko będzie dobrze, stary! Zaraz będziemy na miejscu! - szeptałem do mego przyjaciela.
- Nie bój się, Mudkip - dodał Max, ściskając swego Pokemona - Już za chwilę będziemy w Centrum Pokemon.
Oba stworki piszczały smętnie z bólu oraz zmęczenia. Mieliśmy wielką nadzieję, że zdołamy im pomóc nim będzie za późno.
Gdy dotarliśmy na miejsce, to wpadliśmy do części szpitalnej niczym burza błagając miejscową siostrę Joy o pomoc. Kobieta zaś na nasz widok bardzo się strapiła.
- Nieszczęście! - zawołała - To już kolejny przypadek!
- Kolejny?! - zapytałem zdumiony.
- Tak... Od rana trenerzy przywożą do mnie Pokemony z objawami gorączki oraz bólów brzucha - wyjaśniła nam siostra Joy - Podejrzewamy zatrucie jakimś alkaloidem, choć nie umiemy tego jeszcze wyjaśnić.
Jej Chansey szybko przyjechała z noszami, na których ja oraz Max położyliśmy Pikachu i Mudkipa.
- Spokojnie, stary... Wszystko będzie dobrze - powiedziałem, ściskając łapkę mego Pokemona.
- Pika-pika... Pika-pi! - pisnął smętnie mój starter.
Max również czule pożegnał swojego wiernego Mudkipa, po czym Chansey odwiozła oba stworki na leczenie. Wówczas to przypomniałem sobie to, co mówiła moja mama o innych moich Pokemonach, siedzących dotąd cicho w pokeballach. Wypuściłem je pełen najgorszych obaw, które niestety sprawdziły się. Bulbasaur oraz Totodile wyglądali bardzo podobnie, co Pikachu i Mudkip, dlatego też oni także zostali zabrani przez Chansey na leczenie.
- Siostro Joy... Co im może dolegać? - zapytałem załamany.
Kobieta z przygnębioną miną na twarzy rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie wiem. Próbujemy badać je i sprawdzić, co im zaszkodziło. Jak na razie jednak nasze dane są bardzo skąpe. Musicie czekać... Innego wyjścia nie ma.
Chociaż wcale nam się takie rozwiązanie nie uśmiechało, to razem z Maxem musieliśmy posłuchać siostry Joy i cierpliwie zaczekać na dalsze wiadomości w tej sprawie. Poszliśmy więc do jadalni, tam zaś usiedliśmy przy jednym stoliku, a następnie zamówiliśmy sobie śniadanie, którego nie zdążyliśmy zjeść w domu. Tam też zastaliśmy Misty i Melody. Nasz widok wcale ich nie zaskoczył.
- Wy także tutaj? - zapytała rudowłosa dziewczyna z Azurii, choć nie wydała się być tym zaskoczona.
- Niech zgadnę... Wasze Pokemony też pewnie zachorowały - dodała moja przyjaciółka z Shamuoti.
Pokiwałem smętnie głową na znak potwierdzenia.
- Nie inaczej - powiedziałem - Pikachu, Totodile i Bulbasaur czują się po prostu fatalnie.
- Mój Mudkip także - dodał zasmucony Max.
Dziewczyny usiadły obok nas.
- Ta cała sprawa robi się naprawdę okropna! - zawołała Misty - Nasze Pokemony chorują jeden po drugim! To jakaś epidemia!
- Siostra Joy mówiła raczej o zatruciu - zauważyła Melody.
- Ale co je mogło zatruć? - zapytał Max.
Zastanowiłem się nad tym zagadnieniem.
- To bardzo dobre pytanie, mój drogi przyjacielu. Co oni takiego zjedli, że wywołało w nich wywołać taką chorobę?
- Wszystkie jadły to samo - powiedziała Misty - Specjalną karmę dla Pokemonów, co nieco jedzenia twojej mamy, no i oczywiście te ciastka, na które tak wszyscy się połakomili.
- Coś z tych trzech dań musiało im zaszkodzić - rzekła Melody.
- Od razu wykluczam potrawy twojej mamy - stwierdził pewnym tonem Max - Wszyscy je jedliśmy i gdyby z nimi coś było nie tak, to na pewno my również byśmy się pochorowali, a jak widać jesteśmy zdrowi.
- Właśnie - pokiwała głową Melody - Poza tym inne Pokemony innych trenerów nie jadły raczej kolacji twojej mamy, Ash.
- Racja... - potwierdziłem.
- Wobec tego zaszkodziło im co innego - wtrąciła Misty - Karma albo ciastka. Teraz pytanie, które z tych dwóch rzeczy jest winowajcą i dlaczego?
- Karmę mamy jeszcze w domu - powiedziałem - Możemy ją dać do analizy i sprawdzić, czy nie zawiera ona w sobie nic toksycznego.
Rozmowę przerwał nam jakiś chłopak w moim wieku, który wbiegł niczym strzała do Centrum Pokemon.
- Och, siostro Joy! - zawołał młodzieniec - Proszę cię, pomóż mi! Moje Pokemony zachorowały i nie wiem, co im dolega.
To mówiąc szybko zdjął plecak, wyjął z niego pokeballe, które podał szybko pielęgniarce. Ta natomiast zabrała je szybko ze sobą do zbadania obiecując trenerowi, że zrobi wszystko, co w jej mocy, żeby pomóc jego podopiecznym. Chłopak podziękował uczynnej kobiecie, po czym spojrzał w stronę, gdzie akurat siedzieliśmy. Wówczas go rozpoznałem.
- Ritchie?
- Ash!
Mój przyjaciel wpadł mi szybko w ramiona i objął mnie mocno.
- Witaj, stary! - uśmiechnąłem się do niego - Widzę, że ty także masz problem ze swoimi Pokemonami.
- Raczej one mają problem ze mną - stwierdził z gorzką ironią chłopak - Zjadły coś, co im podałem, a co im zaszkodziło. Nie wiem tylko, co to jest.
- A co takiego zjadły? - zapytała Misty.
Ritchie uśmiechnął się do niej przyjacielsko.
- Cześć, Misty - powiedział - Jadły karmę dla Pokemonów oraz zjadły po jednym ciastku, które im kupiłem. Wiecie, te łakocie, które wczoraj były tu sprzedawane.
- Jesteś tu od wczoraj? - zapytałem - I nie dałeś mi znaku życia?
- Chciałem, ale nie mogłem cię nigdzie znaleźć - powiedział bardzo przepraszającym tonem chłopak.
Następnie przywitał się on z Maxem (którego już znał) oraz z Melody (którą właśnie miał zaszczyt poznać). Potem usiedliśmy wszyscy razem przy stole i zaczęliśmy się naradzać na temat tego, co właśnie miało miejsce w Alabastii.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Ja i moja mama siedzieliśmy w domu pana Meyera, rozmawiając o całej tej dziwnej sytuacji, jaka tu właśnie zaistniała.
- Naprawdę nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć - powiedział mężczyzna - W ciągu dwóch dni zniknęły już dwa Pokemony jednych z najlepszych uczestników Pokazów Piękności, a do tego nie ma żadnych śladów, które mogłyby wskazać sprawcę.
- To pewnie jacyś podli złodzieje Pokemonów! - stwierdziła Bonnie - Muszą być sprytni, bo nie zostawiają śladów.
- Raczej nie mamy tutaj do czynienia ze złodziejami - rzekł Clemont - Przecież tacy zabierają Pokemony razem z ich pokeballami, a tymczasem tutaj znikają tylko Pokemony, ich pokeballe zostają.
- No właśnie - powiedziałam - Nic z tego nie rozumiem. Ta sprawa jest naprawdę dziwna.
Moja mama, pan Meyer i robot Clembot krzątali się razem po kuchni szykując posiłek dla nas, a jednocześnie prowadzili z nami rozmowę.
- To musiał zrobić ktoś inny... Ktoś, kto ma jakąś osobistą urazę do tych dziewczyn - stwierdził pan Meyer.
- Prawdopodobnie, ale kto to taki? - zapytałam.
- I jak to robi? - dodał Clemont.
- Rozmawiałam z Ashem i on podejrzewa hipnozę - zauważyłam - Ja też jestem tego zdania. Jakiś człowiek zmusza w ten sposób Pokemony do opuszczenia pokoju, w którym śpią ze swoimi trenerami.
- Człowiek albo Pokemon - powiedziała Bonnie.
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie.
- Być może masz rację. Tylko jaki Pokemon? To musiałby być jakiś typ psychiczny, mogący kontrolować umysłu.
- Niekoniecznie - stwierdziła moja mama - Niektóre typy baśniowe też potrafią tego dokonać. Choćby Sylveon albo Flabebe.
Wtedy coś mnie nagle tknęło.
- No jasne! Flabebe! - zawołałam - To może mieć sens!
- O czym ty mówisz? - zapytała ma rodzicielka.
Zerwałam się szybko ze swojego miejsca.
- Muszę na chwilę wyjść!
- Przecież zaraz będzie obiad!
- Spokojnie, mamo! Wrócę! To zajmie mi góra pół godziny.
Następnie wybiegłam szybko z domu i pognałam niczym strzała do Centrum Pokemon. Miałam nadzieję, że znajdę tam osobę, z którą bardzo chciałam porozmawiać. Ku mojej radości była ona na miejscu.
- Serena? - zdziwiła się na mój widok - Coś taka zdyszana? Wyglądasz, jakbyś przebiegła właśnie maraton.
- Muszę z tobą porozmawiać - powiedziałam.
Dziewczynę zdziwiły moje słowa, po czym wskazała mi wolny stolik w jadalni. Usiadłyśmy przy nim, a następnie przeszłam do rzeczy.
- Powiedz mi... Gdzie je schowałaś?
- O czym ty mówisz? - zapytała zdumiona Shauna.
- Weź nie udawaj! - warknęłam na nią bardzo groźnie - Mówię o tych dwóch Pokemonach, które zabrałaś tym biednym uczestniczkom Pokazów.
- Słucham?
- Przestań się zgrywać! Lepiej powiedz mi, gdzie je schowałaś, a nie wezwę policji!
Shauna wyglądała na co najmniej zdumioną moim zachowaniem.
- Naprawdę nie rozumiem, o co chodzi. Czyżbyś podejrzewała mnie o to, że to ja ukradłam tego Arcanine’a i Fletchindera?
Nie zamierzałam bawić się z nią w uprzejmości, więc rzuciłam prosto z mostu:
- Bardzo mi to do ciebie pasuje. Znam dobrze twoje sztuczki i inne nieczyste zagrania. Co to dla ciebie ukraść jakiegoś Pokemona lub go uśpić na czas zawodów?
Mulatka spojrzała na mnie groźnie.
- Uważaj, co mówisz, Sereno! Nie będę spokojnie wysłuchiwać tego, jak mnie obrażasz!
- To nie łam prawa!
- Wcale go nie łamię!
- Ale ukradłaś te Pokemony, prawda?!
- Chyba ci odbiło!
- Przeciwnie, Shauna! Ja zaczynam już wszystko doskonale rozumieć. Jesteś zazdrosna, bo odkąd miesiąc temu wykryto twoje oszustwa, to masz roczny zakaz występowania na scenie.
Dziewczyna spojrzała mi w oczy ze smutkiem malującym się na jej twarzy.
- Kto ci to powiedział?
- Tierno.
- Głupi gaduła. Równie gruby, co gadatliwy.
- Chcesz mi powiedzieć, że kłamał?
- Nie... Powiedział ci prawdę...
Shaunie bardzo trudno było się do tego wszystkiego, o czym właśnie mówiliśmy przyznać, ale w końcu to zrobiła.
- Niestety, to wszystko prawda, Sereno. Naprawdę bardzo żałuję moich postępków. Żałuję i próbuję je naprawić. Wiedz jednak, że moje oszustwa wynikały jedynie z desperacji. Chciałam wygrać, a wiedziałam, że to będzie niemożliwe uczciwą drogą, więc kantowałam. Jednak teraz po co miałabym kraść czyjeś Pokemony?
- Nie wiem. Może z zemsty za to, że ty nie możesz teraz występować na Pokazach?
Shauna westchnęła głęboko i przygnębiona.
- Przysięgam ci, Sereno! Przysięgam! Nie mam z tymi kradzieżami nic wspólnego! Poza tym jak miałabym niby tego dokonać?
- Twój Flabebe posiada moc, którą może zmuszać inne Pokemony do robienia tego, czego on chce - wyjaśniłam - Mógłby więc zmusić Arcanine’a oraz Fletchindera do opuszczenia ich trenerów i ukrycia się w bezpiecznym miejscu. Choć równie dobrze, zamiast je ukrywać mogłaś je sprzedać.
Moja ex-przyjaciółka popatrzyła na mnie przygnębiona.
- Wiem, że masz powody, aby tak myśleć, ale zapewniam cię, że jestem niewinna.
- Więc kto w takim razie jest złodziejem?
Dziewczyna rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie wiem. Ale przysięgam, że to nie ja.
Oczywiście jej nie uwierzyłam, ale brakowało mi dowodów jej winy. Spojrzałam więc tylko na nią groźnie i powiedziałam:
- Ostrzegam cię, Shauna! Jeśli jeszcze jeden Pokemon po dzisiejszym Pokazie zniknie, to pójdę na policję i powiem tam o swoich podejrzeniach. Zapewniam cię, że sierżant Jenny weźmie je na poważnie.
Mulatka wstała od stolika i odparła:
- Proszę bardzo... Możesz tak zrobić... Ale ja jestem niewinna!
Następnie wyszła, a ja zostałam sama z własnymi myślami.
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Szybko daliśmy siostrze Joy do analizy karmę dla Pokemonów, którą jadły nasze stworki. Chcieliśmy także dać jej dać ciastka, ale niestety nie mieliśmy przy sobie żadnych, ponieważ one wszystkie zostały już zjedzone. Jednak z pomocą przyszedł nam Ritchie.
- Szczęśliwym trafem mam przy sobie jedno ciastko - powiedział mój przyjaciel - Kupiłem ich więcej niż moi przyjaciele mogli zjeść. To jedno mi zostało. Miałem je podzielić między nich dzisiaj podczas kolacji, ale widzę, że bardziej pomoże ono w badaniach.
Siostra Joy z radością zabrała ze sobą ciastko.
- Dziękuję ci, Ritchie - rzekła kobieta - Sprawdzimy to i dowiemy się, gdzie leży przyczyna tych wszystkich zatruć. Wówczas będziemy mogli ustalić, jak im pomóc.
Następnie pielęgniarka oddaliła się, aby dokonać analizy. Nie robiła jej jednak sama, bowiem z pomocą przybyli jej trzej panowie, którzy chwilę później weszli do Centrum Pokemon. Był to profesor Oak, Brock oraz jakiś młody uczony o czarnych włosach, brązowych oczach, ubrany w bordowy strój i biały kitel.
- Witaj, Ash - powiedział mój mentor, ściskając przyjaźnie moją prawą dłoń - Bardzo mi przykro z powodu choroby twoich Pokemonów. Mam nadzieję, że szybko jednak ustalimy przyczynę ich przypadłości.
- Ja też mam taką nadzieję - odpowiedziałem mu - Nie zniosę myśli, iż mogę więcej nie zobaczyć Pikachu.
Profesor położył mi dłonie na ramionach, po czym spojrzał mi głęboko w oczy.
- Nawet tak nie myśl! Rozumiesz?! Twój Pikachu będzie zdrowy. Inne Pokemony także. Masz na to moje słowo.
Byłem na tyle zaniepokojony, że nie do końca wierzyłem w te piękne słowa, ale ostatecznie postanowiłem zaufać memu drogiemu mentorowi. Ostatecznie przecież nigdy mnie on jeszcze nie zawiódł.
- Dobrze, panie profesorze. Wierzę, że będzie tak, jak pan mówi.
Uczony uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Sam jestem zdenerwowany, ale spokojnie... Panika nic nam nie da. Musimy wierzyć w możliwości medycyny.
- No i oczywiście nauki - dodał Brock wesołym tonem - Bo przecież jak sam mówisz, jest ona niesamowita.
- Święte słowa - powiedział młody naukowiec w kitlu, po czym podał mi dłoń - Doktor Cushing. Zajmuję się leczeniem Pokemonów. Ty jesteś pewnie Ash Ketchum, prawda? Profesor Oak dużo mi o tobie mówił.
Uścisnąłem z przyjaźnią dłoń człowieka.
- Miło mi to słyszeć.
- A mnie bardzo miło cię poznać - mówił dalej lekarz - Mam nadzieję, że zdołam ci pomóc.
- Doktor Cushing jest lekarzem Pokemonów z Hoenn - rzekł profesor Oak - Od dwóch miesięcy pracuje u mnie, chociaż na prywatnej praktyce pewnie mógłby zarobić znacznie więcej.
- Panie profesorze, mnie wcale nie chodzi o pieniądze, ale o możliwość pracowania z tak znakomitym uczonym jak pan - rzekł lekarz, kłaniając się uniżenie.
- Dobrze, a więc pora na nas. Badania czekają - stwierdził mój mentor - Powinniśmy w ciągu godziny, góra dwóch odkryć przyczynę tej choroby.
- Jak będziemy coś wiedzieć, to natychmiast się o tym dowiecie - dodał Tracey, klepiąc mnie po ramieniu.
Następnie cała trójka uczonych odeszła zająć się swoją pracą, z kolei ja, Ritchie, Max, Misty i Melody zostaliśmy sami.
- No cóż... Nie ma co tu siedzieć - powiedziałem - Chodźmy lepiej się przejść.
- Racja. To dobrze robi na nerwy - stwierdziła Misty - Poza tym teraz i tak nic nie zdziałamy.
- Właśnie. Co tu będziemy siedzieć bez celu? - mruknęła Melody.
Poszliśmy więc się przejść po mieście. Rozmawialiśmy wówczas o całej tej sytuacji, która niezwykle nas denerwowała. Nie wiedzieliśmy, jak pomóc naszym Pokemonom, zaś ta bezsilność połączona z bezczynnością wyraźnie nas denerwowała. Próbowaliśmy przy okazji ustalić, co mogło być przyczyną choroby naszych biednych przyjaciół.
- Siostra Joy nie pozostawia żadnych złudzeń. To jest coś w rodzaju zatrucia pokarmowego - powiedział Ritchie.
- Ale nie rozumiem, jak mogło do tego dość - jęknęła Misty - Co im niby zaszkodziło?
- Albo karma, albo te ciastka, nie ma dwóch zdań - stwierdziła Melody - Teraz pytanie, które z tych rzeczy jest prawdziwą przyczyną choroby?
- Ale bez względu na to, co im zaszkodziło, to wciąż nie wiemy, jak do tego doszło - rzekł Max - Zobaczcie, jeśli karma lub ciastka zostały czymś skażone, to należy się dowiedzieć, jak do tego doszło i kto za to odpowiada.
- To chyba zadanie dla Sherlocka Asha - powiedziała Melody, patrząc na mnie uważnie.
Wszyscy spojrzeli na mnie, ja zaś uśmiechnąłem się do nich lekko.
- Miło mi, że wszyscy we mnie wierzycie - odpowiedziałem - Jednak bez żadnych danych moje śledztwo nie ruszy z miejsca.
- Więc trzeba zdobyć dane - odparł Max.
Wypowiedział te słowa takim tonem, jakby to było niezwykle proste, więc lekko się do niego uśmiechnąłem, mówiąc:
- Łatwiej powiedzieć niż zrobić, mój przyjacielu. Musimy poczekać na analizę tej karmy oraz ciastek. Nie mamy innego wyjścia.
- Wiem, ale dlaczego tak długo to trwa?! - jęknął mój młody kompan - Wydaje mi się, jakby cała sprawa ciągnęła się już tysiąc lat, a nie tylko kilka godzin.
- Doskonale wiem, co czujesz - kiwnęła smutno głową Misty - Jak to dobrze, że Latias nie jadła tych ciastek, inaczej ona również zachorowałaby.
- Dziękować losowi, że objadła się tak mocno potrawami twojej mamy, że nie miała już siły na deser - dodała Melody.
- A mówią, że żarłoczność nie popłaca - zachichotał Ritchie.
Zachichotałem delikatnie, ubawiony żartem mojego przyjaciela.
- Tak... Właśnie tak mówią. Najwidoczniej ten, kto tak mówi, nigdy nie znalazł się w naszej sytuacji - stwierdziłem - Oby tylko nasze Pokemony wyzdrowiały. A propos... Czy Pokemony Brocka też zachorowały?
- Nie... Właśnie to mnie dziwi - powiedziała Misty zamyślonym tonem - To naprawdę zaskakujące... Przecież one jadły dokładnie to samo, co nasze Pokemony i nic im nie jest.
- Czy aby na pewno jadły to samo? - zapytał Ritchie - Zastanówcie się przez chwilę.
Pomyśleliśmy i nagle sobie przypomniałem.
- Ależ nie! One nie jadły tego samego! - zawołałem - Co prawda jadły one karmę, ale...
- Ale ciastek już nie tknęły! - krzyknął Max.
Następnie spojrzał na mnie uważnie, dodając:
- Sądzisz, że w tym tkwi klucz do całej sprawy?
- Bardzo możliwe - odpowiedziałem mu - To nawet miałoby sens, bo przecież Pokemony jadły karmę, ale ciastka zostawiły. Powód? Były zbyt objedzone, aby tknąć coś jeszcze.
Ritchie uśmiechnął się do mnie i zawołał:
- Wobec tego mamy już odpowiedzieć na nurtujące nas pytanie, Ash! Sprawa jest jasna! Wszystkie Pokemony, które w mieście się pochorowały, jadły ciastka i karmę. Ponieważ karma im nie zaszkodziła, to najwidoczniej winne są te smakołyki.
Zatrzymałem się w miejscu i pomyślałem nad jego słowami.
- Skoro tak, to oznacza, że ktoś musiał dodać coś szkodliwego do tych ciastek. Pytanie tylko kto, co i dlaczego?
- Warto podzielić się tymi informacjami z siostrą Joy oraz porucznik Jenny - zaproponował Max.
- Świetny pomysł! - zawołała Melody - Nie traćmy czasu!
Postanowiliśmy się rozdzielić. Dziewczyny miały teraz iść do Centrum Pokemon i powiedzieć tam o naszym odkryciu, my zaś skierowaliśmy swoje kroki ku posterunkowi policji, gdzie chcieliśmy porozmawiać z porucznik Jenny. Mieliśmy nadzieję, że nie jest jeszcze za późno.
***
Nasza droga policjantka wysłuchała uważnie mnie, Maxa i Ritchiego, po czym powiedziała:
- To rzeczywiście brzmi dość logicznie, chłopcy. Rozumowanie wasze ma naprawdę sporo sensu. Najwidoczniej te ciastka musiały w jakiś sposób zaszkodzić Pokemonom. Jednak ustalenie, kto i w jaki sposób dodał do nich trującej substancji to już inna sprawa. Obawiam się, że tutaj śledztwo może być nieco utrudnione.
- Niekoniecznie - powiedział Ritchie - Pragnę wam przypomnieć, że ciastka były sprzedawane tylko w jednym, konkretnym sklepie. Żaden inny sklep ich nie sprzedawał.
- To zawęża nam krąg podejrzanych - zauważyła Jenny - W sklepie, o którym mowa, pracują jedynie właściciel i jego syn. Teraz pytanie, który z nich jest winien, zakładając oczywiście, że to oni.
- Sugerujesz, że ktoś mógł włamać się do sklepu i wstrzyknąć te środki trujące do ciastek? - zapytałem.
- Nie wykluczam takiej możliwości - odpowiedziała mi policjantka - Tak czy inaczej muszę przesłuchać właściciela i jego synalka.
- Chętnie będę ci w tym towarzyszył - powiedziałem.
Jenny uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Będzie mi bardzo miło, jeśli to zrobisz.
- My też chcemy jechać! - zawołał Max.
Pani porucznik spojrzała na nich z delikatnym politowaniem.
- Nie wydaje mi się, aby to był najlepszy pomysł - powiedziała.
Ritchie i Max jednak tak bardzo ją prosili, że w końcu wyraziła ona zgodę, ale tylko na to, aby pojechali oni z nami.
- Podczas przesłuchiwania podejrzanych będzie mi towarzyszył tylko Ash, rozumiemy się? - zapytała groźnym tonem - Wy zaś zostaniecie na zewnątrz i macie grzecznie na nas czekać, czy to jasne?
Moim przyjaciołom nie specjalnie odpowiadała taka propozycja, ale ostatecznie wyrazili na nią zgodę wiedząc, że na więcej nie mogą liczyć.
***
Pół godziny później pojechaliśmy razem radiowozem pod cukiernię, gdzie kupiliśmy te nieszczęsne ciastka, od których pochorowały się nasze Pokemony. Zgodnie ze wcześniejszą umową Ritchie oraz Max pozostali przed sklepem, z kolei Jenny i ja (ubrany już w strój Sherlocka Holmesa) weszliśmy do środka. Zastaliśmy tam młodego chłopaka w wieku tak około dwudziestu lat, czarnowłosego o niebieskich oczach i gładko ogolonego.
- Dzień dobry - powiedział chłopak.
- Witaj, Pablo - odpowiedziała mu z uśmiechem Jenny - Czy jest twój ojciec?
- Tak, na zapleczu.
- Możesz go tu zawołać? To bardzo ważne.
Chłopak spełnił prośbę policjantki i już po chwili przed nami stanął otyły i uśmiechnięty od ucha do ucha mężczyzna tak około pięćdziesiątki, prawie łysy oraz z wielkimi, czarnymi wąsami. Jego oczy były brązowe.
- Mamma mia! To pani porucznik! - zawołał wesoło na widok Jenny - Naprawdę to dla mnie wielki zaszczyt móc panią znowu widzieć. Czy podać pani coś?
- Nie tym razem, Tony - rzekła moja przyjaciółka - Przychodzimy tutaj niestety w sprawach służbowych.
- To wielka szkoda. A kimże jest ten młody człowiek? - zapytał Tony, patrząc na mnie uważnie.
- To jest Ash Ketchum znany też jako Sherlock Ash - wyjaśniła mu Jenny - Prowadzi razem ze mną śledztwo w sprawie zatrucia Pokemonów.
Mężczyzna posmutniał na twarzy, gdy to usłyszał.
- Och, Santa Madonna! Słyszałem o tym i jestem po prostu w wielkim szoku. Ale co ja mam z tym wspólnego?
- Zachodzi pewne podejrzenie, że ciastka z pana cukierni zostały czymś zakażone i to jest przyczyna choroby Pokemonów.
Właściciel sklepu patrzył zaszokowany w twarz swej rozmówczyni.
- Bella donna! Co pani opowiada?! Ja miałbym sprzedawać zatrute produkty?! U mnie jest towar najwyższej jakości!
- Nie mówię, że celowo sprzedaje pan złe produkty - Jenny nie przejęła się jego krzykiem - Mówię tylko, że ktoś mógł celowo zaprawić je jakimiś toksycznymi substancjami.
To mężczyznę przeraziło jeszcze bardziej.
- Santa Madonna! Nie mogę uwierzyć, że ktoś mógłby zrobić mi coś takiego! Po prostu przerażające!
- Możemy zajrzeć na zaplecze? - zapytała Jenny.
- Oczywiście - odpowiedział właściciel - Mój syn was tam zaprowadzi. Pablo, idź z państwem.
Młodzieniec wykonał polecenie ojca i pokazał nam dokładnie zaplecze ich sklepu.
- To naprawdę smutna sytuacja - powiedział Pablo.
- Jaka? - zapytałem.
- No, z tymi Pokemonami - wyjaśnił o co mu chodzi nasz rozmówca - Naprawdę bardzo przykra sprawa.
- Widzisz, mój chłopcze... Zachodzi podejrzenie, że ktoś wstrzyknął do waszych ciastek jakąś trutkę, przez którą teraz Pokemony chorują.
Pablo załamany spojrzał na Jenny i jęknął:
- A więc teraz to włamanie nabiera zupełnie innego znaczenia!
- Jakie włamanie? - zapytałem.
- Dwie noce temu miało tu miejsce włamanie. Na szczęście bandyci nic nie ukradli, co nas z ojcem bardzo zdziwiło. Nie rozumieliśmy, po co ktoś miałby się tu włamywać, skoro niczego nie ukradł, ale teraz wszystko staje się jasne.
Tak, to rzeczywiście miało sens, ale w ten sposób krąg podejrzanych bardzo mocno się poszerzał i złapanie sprawców tego całego zamieszania stawało teraz pod znakiem zapytania.
Porozmawialiśmy jeszcze z chłopakiem, po czym wyszliśmy z zaplecza i pożegnaliśmy Tony’ego.
- No to do zobaczenia - powiedziała porucznik Jenny - Wezwiemy was obu na komendę, jeżeli będą nam potrzebne wasze zeznania. A co do tego włamania, to powinniście sobie wstawić lepsze zamki lub jakiś porządny alarm.
- Już wam Pablo powiedział? - zapytał Tony.
- To pan powinien nam o tym powiedzieć - skarciła go policjantka.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej smętnie.
- Bardzo mi przykro, ale nie chciałem sobie robić anty-reklamy. Poza tym nic przecież nie skradziono. Co miałem zgłaszać?
- Właśnie to, że nic nie zostało skradzione - powiedziałem - Nie dziwi pana ta cała sytuacja?
- Owszem, bardzo dziwi, ale nie wiem, jak mam ją sobie wytłumaczyć, bambino mio.
Poprawiłem sobie nieco na głowie czapkę, po czym wyszedłem razem z Jenny ze sklepu.
- Gamoń jeden - warknęła policjantka - Ponieważ nic nie zginęło, to on nie raczył nas powiadomić, że ktoś chciał go okraść!
- Tak czy inaczej, ta sprawa robi się coraz ciekawsza - powiedziałem - Dziękuję, że pozwoliłaś mi brać udział w przesłuchaniu.
- Nie ma sprawy - rzekła pani porucznik - To gdzie teraz idziesz?
- Do Centrum Pokemon. Jestem bardzo ciekaw, czy lekarze wiedzą już, co dokładnie dolega naszym stworkom i jak je wyleczyć.
- No to powodzenia, Ash. Daj mi znać, jeśli trafisz na trop czegoś, co może się nam przydać.
Obiecałem, że tak właśnie zrobię, po czym podszedłem do Ritchiego i Maxa, z którymi potem ruszyłem w kierunku Centrum Pokemon. W głowie krążyło mi teraz bardzo wiele myśli i różne podejrzenia na temat całej tej sprawy. Nie wiedziałem jednak, ile z nich jest prawdziwe, o ile oczywiście jakakolwiek z nich jest.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Zasmucona rozmową z Shauną wróciłam do domu pana Meyera, gdzie czekali już na mnie moi bliscy oraz pyszny obiad. Zjadłam go z apetytem, który psuła mi świadomość, że wciąż nie znam tożsamości poszukiwanego przeze mnie złodzieja. Dlatego też po posiłku, gdy wszyscy byli pogrążeni w rozmowie, wstałam od stołu i powiedziałam:
- Idę się przejść.
- Nie zapomnij tylko, że Pokazy Piękności Pokemonów są za godzinę! - przypomniała mi mama.
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie i ruszyłam ku drzwiom. Po drodze o mało nie wpadłam na Clembota.
- Proszę mi wybaczyć - rzekł robot, kłaniając mi się nisko.
Popatrzyłam na niego czule i odpowiedziałam przyjaźnie:
- Spokojnie... Nic się nie stało.
- Mam nadzieję, że obiad panience smakował.
- Jak najbardziej. Był po prostu wyśmienity.
- To dla mnie prawdziwy zaszczyt, gdyż osobiście pomagałem w jego przygotowaniu.
- Masz prawdziwy talent do gotowania. Zupełnie jak twój stwórca.
- Dziękuję w imieniu swoim i jego.
Spojrzałam na robota z bardzo przyjaznym uśmiechem, następnie zaś powoli poszłam przed siebie. Pogrążona byłam przy tym w swoich myślach. Nie mogłam złapać tego złodzieja. Nie miałam żadnych poszlak, a jeśli już to były one naprawdę niewielkie. Podejrzewałam oczywiście Shaunę, jednak moje przypuszczenia względem niej przecież mogły być mylące. Ale jeśli nie ona, to kto jest winien? Ta dziewczyna, mieniąca się moją przyjaciółką jak najbardziej pasowała mi do popełnienia tak żałosnego i podłego czynu. Tylko czy aby na pewno słusznie ją oceniam? Być może moja ocena jest tworzona przez niezbyt przyjemną przeszłość z nią związaną i wcale nie ma nic wspólnego z prawdą. Być może tak... A być może nie.
Z moich rozmyślał wyrwał mnie jakiś tajemniczy okrzyk. Ktoś wołał mnie po imieniu. Odwróciłam się i ujrzałam wówczas jakąś dziewczynę o azjatyckich rysach twarzy. Miała zielone włosy i brązowe oczy, a jej ubiór stanowiła żółta sukienka i mały, różowy kapelusik. Od razu ją rozpoznałam.
- Nareszcie cię znalazłam, Sereno! - zawołała dziewczyna, szybko do mnie podbiegając i dysząc przy tym - Od dwóch dni szukam możliwości, aby z tobą porozmawiać, a tymczasem ciągle mi coś staje na drodze.
- Tak to już bywa na tym świecie. Cześć, Nini - powiedziałam.
Uśmiechnęłam się delikatnie do dziewczyny. Dobrze ją znalazłam z czasów, gdy razem z Ashem, Clemontem i Bonnie podróżowałam po Kalos i chciałam zostać wielką pokemonową artystką. Nini była swego czasu moją rywalką, podobnie jak i Shauna, choć w przeciwieństwie do niej zawsze grała fair, co ja bardzo doceniałam.
- Od jak dawna jesteś w Lumiose? - zapytała Nini.
- Od trzech dni - odpowiedziałam jej - I uprzedzając twoje następne pytanie to tak, widziałam wszystkie twoje występy, jakie w ciągu ostatnich trzech dni miały miejsce.
Moja rozmówczyni zarumieniła się lekko.
- To bardzo miłe z twojej strony. Naprawdę bardzo miłe. Ja natomiast widziałam cię na widowni obok twoich przyjaciół.
Westchnęłam głęboko, gdy to usłyszałam.
- Moich przyjaciół... Nie wiem, czy zasługują oni na takie miano.
- A to czemu?
- Bo widzisz, Tierno i Trevor to mają jeszcze prawo mienić się moimi przyjaciółmi, ale Shauna to już nie bardzo. Nie po tym, co mi zrobiła.
Nini pokiwała smętnie głową.
- Słyszałam o tym. Bardzo przykra sytuacja.
Machnęłam na to ręką.
- Nieważne! Najważniejsze, że udało ci się dotrzeć bardzo daleko w zawodach - powiedziałam - Jestem pewna, że odniesiesz całkowity sukces.
Nini uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Miło mi to słyszeć, Sereno. Bardzo mnie cieszy twoja wiara we mnie. W ogóle to zawsze miałam w tobie wsparcie pomimo tego, iż czasami byłam niezdarna.
- Niby kiedy?
Wtedy właśnie moja koleżanka upuściła torbę, którą trzymała w ręku. Rzeczy, które tam były, poleciały na chodnik. Szybko obie zaczęłyśmy je zbierać.
- Właśnie o tym mówię - powiedziała Nini, uśmiechając się lekko.
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Po drodze do Centrum opowiedziałem Ritchiemu oraz Maxowi o tym, czego się dowiedzieliśmy ja oraz Jenny. Moi przyjacielu wysłuchali oraz zaczęli snuć różne teorie spiskowe dziejów na ten temat. Ja natomiast byłem pogrążony we własnych myślach. Zastanawiałem się przy tym nad pewnymi sprawami, które nie dawały mi spokoju. Mianowicie chodziło o tę chorobę. Po co ktoś miałby celowo wywoływać epidemię u Pokemonów? Musiałby mieć ku temu jakiś powód, tylko jaki? Na to pytanie nie umiałem znaleźć odpowiedzi.
Nagle zauważyłem idące w naszą stronę Misty i Melody. Wraz z nimi była jakaś dziewczyna w czerwonej bluzce, bandamce na głowie tej samej barwy oraz czarnych getrach. Bez trudu ją rozpoznałem. Ona jednak mnie nie widziała, ponieważ była najwyraźniej za mocno pogrążona w rozmowie ze swoimi przyjaciółkami.
- Hej, panienki! - zawołałem.
Wszystkie trzy podniosły głowy w górę i zauważyły mnie, Maxa oraz Ritchiego. Radośnie do nas podbiegły.
- Witaj, Ash! - powiedziała wesoło May.
- Witaj, May - uśmiechnąłem się do niej - Co tu robisz w Alabastii?
- Przybyłam odwiedzić mojego najlepszego przyjaciela.
- A nie swojego brata?
- Jego to przy okazji.
Max zrobił niezadowoloną minę, a tymczasem May delikatnie mnie do siebie przytuliła i ucałowała w oba policzki, potem ucałowała lekko brata, choć w tego buziaka włożyła chyba nieco mniej czułości, ale nie wiem, czy dobre wyciągnąłem wnioski z tego, co widziałem. Następnie moja droga przyjaciółka z Hoenn spojrzała na Ritchiego i lekko przy tym wykrzywiła swoje usteczka.
- No proszę! Ty też ty jesteś, zdrajco jeden ty! - wysyczała złym tonem - Jeszcze masz czelność się tu pokazywać po tym, co zrobiłeś?!
Widocznie nie darowała ona jeszcze chłopakowi tego, że nas wystawił wtedy podczas tej całej sprawy z Arlekinem.
- Spokojnie, May! - zawołał Max - On jest teraz po naszej stronie.
Dziewczyna spojrzała na mojego przyjaciela bardzo nieprzychylnym wzrokiem, po czym powiedziała:
- Mam nadzieję, że to prawda. Ale pamiętaj, cwaniaczku... Może Ash uważa, że jesteś w porządku, lecz ja jestem pamiętliwa i nie tak łatwo daruję komuś jego przewiny. Więc jeśli coś kombinujesz, to uważaj, bo będę miała na ciebie oko, a nawet oboje oczu!
Po tych słowach trąciła go palcem oskarżycielsko w tors, Ritchie zaś zachichotał delikatnie, mówiąc:
- Spokojnie, moja droga. Tym razem walczymy w jednej drużynie.
- Mam nadzieję - powiedziała May.
Następnie skierowała ona dwa palce na swój narząd wzroku, po czym palcem wskazującym wymierzyła w twarz Ritchiego, pokazując mu w ten sposób, że będzie na niego uważać. Potem spojrzała na mnie i rzekła:
- Słyszałam w Centrum Pokemon, co spotkało twojego Pikachu oraz inne Pokemony. Bardzo mi przykro z tego powodu.
- Mnie również - odpowiedziałem.
May położyła mi delikatnie dłoń na ramieniu, mówiąc:
- Spokojnie. Będzie dobrze... On wyzdrowieje. Reszta też.
- Obyś miała rację.
Byłem jej wdzięczny za to, że mnie tak wspiera w tej jakże ciężkiej dla mnie chwili. Wsparcie, które mi ofiarowała, miało dla mnie ogromne wprost znaczenie.
- Ash! Wiemy już, co wywołało tę epidemię - rzekła nagle Melody.
- No właśnie - dodała Misty - Profesor Oak oraz reszta ekipy zbadali dokładnie karmę dla Pokemonów. Jest ona niegroźna.
- Ale za to te ciastka to już inna bajka - stwierdziła nieco ironicznie dziewczyna z Shamouti - Nasi drodzy uczeni zbadali to ciacho, które dał im Ritchie. Doktor Cushing i siostra Joy bez trudu znaleźli tam jakieś toksyny. Nie pamiętam dokładnie, co to było...
- To jakaś skomplikowana nazwa - mruknęła rudowłosa dziewczyna - Ale mniejsza z tym. Ważne, że dysponujemy lekarstwem na to świństwo.
- Tylko, że nie jest o nie łatwo - zauważyła May - Rośliny, z których produkuje się lek mogący wyleczyć tę chorobę rosną tylko w Hoenn. Ale na szczęście ten cały Cushing ma w torbie kilka egzemplarzy tych roślin. Mają jeszcze dziś wieczorem zrobić z nich lek, który potem wstrzykną je chorym Pokemonom.
- A ile im to zajmie? - zapytałem.
- Zrobienie leku? Mówili, że tak z dwie godziny, może nawet mniej - wyjaśniła mi moja przyjaciółka z Petalburga - Nie wiem dokładnie. Nigdy nie zajmowałam się medycyną.
- Doktor Cushing mówi, że ponoć leczył już Pokemony z podobnych przypadłości - wtrąciła Melody.
- Sprawia on wrażenie całkiem porządnego lekarza - powiedziała Misty - Choć jak dla mnie to się trochę za często uśmiecha.
- Ech, Misty! Tobie nigdy nic nie pasuje - zachichotała dziewczyna z Shamouti - Jak jest ponury, to źle. Jak jest wesoły, to też nie dobrze.
Rudowłosa dziewczyna jednak mówiła zupełnie poważnie.
- Melody, nie żartuj sobie ze mnie. Ja mówię serio. Jego uśmiech jest taki jakiś... Trudno mi powiedzieć... Po prostu nie podoba mi się on.
- A co ty o tym sądzisz, May? - zapytałem.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia. Nie przyjrzałam się dokładnie temu gościowi. Był strasznie zalatany i ciągle gdzieś biegł. Ale sądzę, że to jakaś fajtłapa.
- Czemu tak uważasz? - spytał Max.
- Bo jak Misty i Melody na mój widok zawołały mnie po imieniu, to upuścił szklankę na ziemie. Potem szybko zaczął ją zbierać i tłumaczyć się, że nie chciał i takie tam. Mówię wam, albo to świr, albo fajtłapa.
Zastanowiły mnie jej słowa.
- Hmm... Upuścił szklankę... To interesujące.
- Raczej żenujące - mruknęła May.
- A co w tym niby takiego interesującego? - zapytał mnie Max - Facet ma dziurawe ręce i tyle. Zdarza się. Ja też nieraz coś upuściłem na podłogę.
- Potwierdzam - rzekła złośliwie jego siostra.
Mnie jednak ta cała sytuacja nie dawała spokoju. Widziałem, że Ritchie też podziela moje obawy. Nie musiał mi tego mówić. Jego twarz posiadała minę, która była aż nazbyt wymowna. Wziąłem go więc na stronę i spytałem go konspiracyjnym tonem:
- Ciebie też to niepokoi?
- Dokładnie tak - powiedział Ritchie - Bo zobacz, Ash... Nie wydaje ci się to dziwne, że nagle wybucha epidemia, po czym w Centrum Pokemon zjawia się człowiek, który ma przy sobie niezbędne do uzdrowienia chorych lekarstwo? I ten ktoś na sam dźwięk imienia naszej May reaguje dziwnie upuszczając szklankę? Moim zdaniem to jest zdecydowanie za dużo jak na czyste zbiegi okoliczności.
- Podzielam twoje zdanie - zgodziłem się z nim - Coś mi tu nie gra. Naprawdę bardzo mi ta cała sytuacja śmierdzi podstępem i to na milę. Moim zdaniem ktoś tu coś kombinuje. Będzie więc lepiej, jeśli zostaniemy na noc w Centrum Pokemon i zachowamy czujność.
C.D.N.
No sprawa zaczyna coraz bardziej nabierać rumieńców, zarówno sprawa prowadzona przez Serenę, jak i ta przez Asha.
OdpowiedzUsuńW tej pierwszej dochodzi do uprowadzenia kolejnego pokemona. Tym razem jest to Fletchinder jednej z faworytek do zwycięstwa. Serena radzi się Asha w tej sprawie i ten podsuwa jej pomysł, że mogło dojść do zahipnotyzowania Pokemonów. Dziewczynie od razu przychodzi do głowy Shauna, której Flabebe posiada zdolność hipnotyzowania Pokemonów. Zdenerwowana Serena idzie do swojej głównej podejrzanej w tej sprawie, jednak ta wszystkiemu zdecydowanie zaprzecza. Serena jej jednak nie wierzy i grozi, że jeśli zniknie jeszcze jedne pokemon, to pójdzie z tym na policję.
Po rozmowie z Shauną Serena idzie na obiad do domu Meyerów, po czym wychodzi na spacer, na którym spotyka Nini, swoją dawną znajomą z czasów, gdy jeszcze występowała w pokazach. Coś mi się wydaje, że ona może mieć coś wspólnego z tą sprawą, ale to się okaże. :)
Tymczasem sprawa Asha przybiera znacznie gorszy obrót. Zaczynają chorować wszystkie Pokemony w Alabastii, w tym Ashowy Pikachu i Mudkip należący do Maxa. Chłopcy od razu idą z nimi do centrum pokemon, w którym leży więcej stworków z takimi samymi symptomami, jakie mają Pikachu i Mudkip oraz, jak się później okazuje, także Bulbasaur i Totodile. Dodatkowo nasi przyjaciele spotykają w centrum pokemon także Ritchiego, którego pokemony również zachorowały.
Po krótkiej analizie okazuje się, że stworki zjadły ciastka, które były zatrute jakąś trucizną. Były one sprzedawane tylko w jeden dzień, tylko w jednej cukierni w mieście. Oficer Jenny wraz z Ashem, Ritchiem i resztą obecnej paczki wybiera się do miejscowej cukierni, w której były sprzedawane te ciastka. Właściciel zdecydowanie zaprzecza, że ma coś wspólnego z zatruciami, a jego syn ponadto wspomina, że niedawno było włamanie do lokalu, jednakże nic nie zginęło. To jest bardzo dziwne.
W dodatku w centrum pokemon dochodzi do bardzo dziwnej sytuacji. Zupełnie przypadkiem przebywa tam doktor Cushing, znany lekarz z regionu Hoenn, który również zupełnie przypadkiem ma przy sobie zioła mogące wyleczyć stworki z ich dolegliwości... Przypadek? Nie sądzę, zwłaszcza, że lekarz dość nerwowo zareagował na obecność May w centrum. Bardzo podejrzanie mi to wygląda. Czyżby celowe otrucie i chęć wypróbowania leku? To się okaże.
Ogólna ocena: 10000000000000000000000000000/10 :)