Nie poddawaj się, tylko walcz! cz. I
- Opowiesz mi teraz, jak to było z tą całą panną Giselle? - zapytałam, patrząc przy tym uważnie na Asha.
Mój ukochany zarumienił się delikatnie, kiedy usłyszał moją prośbę.
- Sereno, kochanie... Czy naprawdę musisz to wiedzieć? - jęknął lekko chłopak, wyraźnie tym wszystkim zakłopotany.
- Skoro pytam, to widocznie muszę - zachichotałam delikatnie.
Detektyw z Alabastii popatrzył mi w oczy z miłością oraz czułością, po czym rzekł:
- Ale naprawdę nie rozumiem, po co ci to wiedzieć.
Bardzo szybko pospieszyłam z odpowiedzią.
- Ponieważ, gdy ostatnio rozmawialiśmy o twoich miłostkach, to jakoś nie wspomniałeś mi o Giselle.
- Ponieważ ona nie była we mnie zakochana.
- Ale ty byłeś w niej zabujany.
- Tylko przez chwilę i szybko mi przeszło.
- Więc wobec tego możesz śmiało opowiedzieć o tej pannicy bez obaw, że będę zazdrosna.
Ash popatrzył na mnie z delikatnym uśmiechem, po czym spojrzał na jezioro, w którym pluskała się Dawn razem Clemontem, Maxem i Bonnie. Obok nich pływały nasze wodne Pokemony: Totodile, Mudkip i Piplup oraz stworki Kenny’ego. Na brzegu zaś siedzieli Pikachu, Buneary, Helioptile, Pancham, Braixen, Noivern i Dedenne, miło spędzając czas. Johanna Seroni oraz Alexa leżały w bikini na leżakach, obserwując całą tę zabawę z lekkim uśmiechem. Obok nich leżaliśmy na zielonym kocu ja i Ash, prowadząc przy tym tę oto bardzo interesującą rozmowę, od której rozpoczęłam moją opowieść.
- To jak? Opowiesz mi? - wróciłam po chwili do mojej prośby.
Aby zwiększyć moc przełomową swego pytania, poprawiłam delikatnie górę od swojego różowego bikini z białymi falbankami, podkreślając w ten sposób wielkość pewnej części mego ciała, co oczywiście nie uszło uwadze Asha. Wiedziałam, że w ten sposób go przekonam do tego, aby spełnił moją prośbę. Już mi nieraz Delia Ketchum, a po niej Johanna Seroni mówiły, iż jest to jeden z najlepszych sposobów na przekonania chłopaka do ustępstwa. Oczywiście nie zawsze to działało, ale tym razem mój ukochany łatwo uległ moim argumentom, choć początkowo jeszcze trochę się bronił, chyba tylko tak dla zasady, żeby pokazać, iż w tym związku to on nosi spodnie. No cóż, skoro tak bardzo tego potrzebuje, to niech sobie to udowadnia, choć jak dla mnie powinien trochę wrzucić na luz. Ja tam nie zamierzam go umieszczać pod pantoflem, ani też tym bardziej owijać sobie jego osobę wokół małego palca. Po prostu czasami moje musi być na wierzchu i tyle, natomiast Ash, ulegając moim sztuczkom bynajmniej nie dowodzi, że jest słaby czy coś w tym stylu. Raczej dowodzi tego, iż jest we mnie bardzo zakochany.
- Dobrze, opowiem ci, ale jak będziemy sami we dwoje - rzekł w końcu mój ukochany.
- Opowiedz mi teraz. I tak nikt nie słyszy - stwierdziłam wesoło, biorąc do ręki buteleczkę olejku do opalania.
- No, nie wiem... Trochę mi głupio tutaj o tym mówić.
- Jak uważasz... A wiesz... Miałam cię poprosić, abyś posmarował mi plecki, ale skoro ci głupio, to poproszę o tę przysługę Kenny’ego.
Wypowiadając te słowa spojrzałam w stronę koordynatora Pokemonów z Sinnoh, który właśnie w kąpielówkach i koszulce biegał sobie z jednym ze swoich Pokemonów wokół całego jeziora.
Ash zrobił się czerwony ze złości na twarzy, kiedy to usłyszał. Chwilę później odebrał mi dość gwałtownie olejek do opalania i warknął:
- Nie ma mowy! Żadnych takich, Sereno! Kładź się, ja cię posmaruję i opowiem ci tę historię, skoro koniecznie musisz ją poznać!
Zachichotałam lekko, widząc jego reakcję, która to nawiasem mówiąc bardzo mi się spodobała.
- Szkaradny zazdrośnik z ciebie - zachichotałam.
Następnie pocałowałam go w usta i wyłożyłam się na brzuchu, zaś Ash usiadł obok mnie, po czym zaczął smarować mi plecy olejkiem i opowiadać:
- Giselle poznałem podczas mojej podróży po Kanto. Była ona, o ile dobrze pamiętam, nauczycielką w jednej szkole dla trenerów Pokemonów, do której zmierzałem. Muszę przyznać, że właściwie nie wiedziałem o niej nic do czasu, aż pewien znajomy pokazał mnie i mojej kompanii jej zdjęcie. Wówczas to ja i Brock zgodnie uznaliśmy, że dziewczyna jest naprawdę bardzo śliczna. Oczywiście Misty miała w tej sprawie zupełnie inne zdanie.
- Jakoś wcale mnie to nie dziwi - powiedziałam chichocząc.
Słuchałam z uwagą opowieści Asha, przy okazji poddając się ruchom jego dłoni, które powoli i bardzo dokładnie wcierały w moje plecy olejek do opalania, sprawiając mi w ten sposób wielką przyjemność.
- No i co było dalej? - zapytałam po chwili.
- Otóż dotarliśmy do szkoły, w której nauczycielką była Giselle i cóż... Okazała się być ona równie piękna, jak na zdjęciach, jednak mój zachwyt jej osobą bardzo szybko mi minął.
- Dlaczego?
- Ponieważ okazało się, że ta pannica jest równie piękna, co próżna i zarozumiała. Nie zrozum mnie źle, nie była podła, ale... Jakby to ująć... Była zbyt pewna siebie, a do tego zwykle traktowała ludzi z góry. Uważała, że w walce Pokemonów liczy się tylko i wyłącznie doświadczenie stworków oraz ich wrodzone, rozwijane wciąż umiejętności.
- W sumie miała trochę racji - powiedziałam - Sam nieraz przyznajesz, że to ważne cechy zarówno u Pokemonów, jak i ludzi.
- Bo tak jest, ale nie są one jedynymi najważniejszymi cechami, jakie człowiek i Pokemon powinni posiadać. W przypadku Pokemonów liczy się też ich moc płynąca z serca oraz empatia, jak również więź pomiędzy nim a trenerem. Brock mnie tego nauczył. Mówił zawsze, że bez względu na to, co ludzie mogą mi mówić, to nie powinienem nigdy wierzyć w to, iż w walce cel uświęca środki, bo to nieprawda, zaś przegrany czasami tak naprawdę wygrywa. Inaczej mówiąc Pokemon, jak i jego trener, nie mogą się chwytać zagrywek, które są może i zgodne z prawem, ale za to podłe, bo wówczas ich wygrana zdecydowanie jest godna potępienia. Prócz tego uważał on, że żadna gra nie jest z góry skazana na porażkę czy sukces. Wszystko zależy od trenera i Pokemona, jak również i tego, jak umieją się ze sobą zgrać. To ostatnie potwierdza też Cilan.
- Rozumiem. A Giselle uważała inaczej?
- Właśnie. Uważała, że doświadczenie oraz umiejętności to wszystko, co Pokemon powinien posiadać. Nie musi mieć zatem więzi emocjonalnej ze swoim trenerem, nie musi być wyrozumiały wobec przeciwnika, może się nawet chwytać bezwzględnych zagrywek, byleby tylko wygrywał. Uważała też, że niedoświadczony w jakieś konkretnej walce Pokemon nie masz szans z doświadczonym przeciwnikiem. Ja i Misty uznaliśmy inaczej i chcieliśmy to udowodnić pokonując ją w walce. Misty jako pierwsza wyzwała Giselle na pojedynek, ale przegrała go z kretesem, przez co nauczycielka zaczęła się z niej nabijać. Nie mogłem tego tolerować, dlatego też powiedziałem pannie Giselle, co myślę o jej żałosnym zachowaniu. Pomimo takiej jakby lekkiej niechęci do mnie stanęła ze mną do pojedynku i...
- I ty ją pokonałeś - dokończyłam za niego z uśmiechem.
Ash potwierdził moje słowa.
- Dokładnie, choć przyznaję, była trudnym przeciwnikiem, jednak mój Pikachu rozprawił się z jej Pokemonem, chociaż nie posiadał on może tyle doświadczenia, co jego przeciwnik. Gdy więc wygrałem, to Giselle uznała, że pomyliła się co do mnie, a prócz tego źle oceniła umiejętności moje oraz moich Pokemonów. Powiedziała też, że bardzo dziękuje mi za to, iż dałem jej lekcję, bo dzięki mnie nauczyła się czegoś bardzo ważnego.
- Czego konkretnie?
- Tego, że nie należy nikogo oceniać po pozorach.
- I to jest cała historia twoich relacji z Giselle?
- Dokładnie tak.
- Więc dlaczego wstydziłeś się mi ją opowiedzieć, Ash? W końcu nie ma w niej nic wstydliwego.
- Owszem, jest.
- Niby co takiego?
- Chodzi mi o to, że mogłem zabujać się w tak żałosnej pannicy, która ocenia innych po pozorach oraz po tym, co oni umieją, a co nie. A przecież moja matka zawsze mi powtarzała: „Ash, synku... To nie nasze umiejętności mówią o tym, ile jesteśmy warci, ale to, jak je wykorzystujemy“.
- Twoja mama jest mądrą kobietą.
- Dziękuję. Miło mi, że tak mówisz.
- Powiem więcej - rzekłam, obracając się do niego delikatnie - Ty też jesteś bardzo mądry.
- Poważnie? Czemu uważasz, że jestem mądrym człowiekiem?
- Bo chodzisz ze mną, a nie z jedną z tych pannic, które za tobą latały, a było ich całkiem sporo.
Ash zachichotał wesoło, słysząc moje słowa.
- Uważasz więc to za największy dowód mojej mądrości?
- Jak najbardziej, bo w związku ze mną jesteś szczęśliwy.
- Naprawdę? A skąd to wiesz?
- Bo widzę codziennie twoją radość i szczęście, jakie czerpiesz z życia i porównuję je z tą radością oraz z tym szczęściem, które widziałam w tobie wtedy, gdy podróżowaliśmy po Kalos i jeszcze nie byliśmy parą.
- I jak wypada to porównanie?
- Tak, że teraz jest o wiele lepiej niż przedtem.
Ash uśmiechnął się do mnie czule, po czym położył się na kocu obok mnie i pocałował delikatnie me usta.
- Masz rację... To szczera prawda - odpowiedział.
Chwilę później zauważyliśmy coś, co wywołało w nas ogromną radość. Mianowicie Buneary Dawn dała łapką po pyszczku jednemu z Pokemonów Kenny’ego, który próbował się do niej przystawiać, sama natomiast lgnęła do Pikachu Asha, ten zaś czule ją do siebie przytulił.
- No proszę... Widzę, że miłość kwitnie - powiedziałam wesoło.
- To chyba dobrze - zażartował sobie Ash.
Kenny jednak był innego zdania.
- Ech... Jak widzę moje Pokemony mają wielkie powodzenie w walce, ale za to pecha w miłości - rzekł smętnym tonem chłopak.
Clemont, który usiadł właśnie na brzegu jeziora, zachichotał delikatnie i powiedział:
- Tak to już zwykle bywa, przyjacielu. Albo masz farta w jednym, albo w drugim. Nie można być szczęściarzem w każdej dziedzinie życia.
- To prawda - dodała Dawn, siadając obok niego - Przywyknij więc do tego, Kenny, że tak jak moja Buneary nie chce być z twoim Pokemonem, tak między nami nic nigdy nie będzie poza przyjaźnią.
- Przyjaźnią? A więc już mi wybaczyłaś moje ostatnie przewinienia? - zapytał Kenny z nadzieją w głosie.
- Owszem, wybaczyłam ci - odparła na to panna Seroni wielkopańskim tonem.
Mówiła w taki sposób, jakby była królową i właśnie ułaskawiła kogoś, kto wcześniej nieźle się jej naraził.
- Jesteś niezwykle łaskawa, Dee Dee - rzekł koordynator z Sinnoh.
Dawn spojrzała na niego groźnie.
- Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, to cofnę swoje wybaczenie.
Kenny parsknął śmiechem, gdy usłyszał tę groźbę.
- Wybacz... Nie chciałem cię urazić. Po prostu lubię cię tak nazywać.
- A ja nie lubię, kiedy tak robisz!
Clemont popatrzył uważnie na swojego rywala i rzekł:
- Proszę cię... Musisz jej dokuczać?
- Daj spokój, mój drogi okularniku - zachichotał koordynator z Sinnoh - Przecież dobrze wiesz, że kto się czubi, ten się lubi.
- Pewnie i tak... Ale ja tam wolę Dawn nazywać inaczej niż Dee Dee.
- Poważnie? - zapytał Kenny z zainteresowaniem - A jak ją nazywasz?
Młody Meyer wzruszył ramionami.
- Normalnie. Mówię do niej „Dawn“.
- Czasami też mówi inaczej, ale to wtedy, gdy jesteśmy sami we dwoje - zaśmiała się siostra mego chłopaka.
- A wolno wiedzieć jak? - spytał jej absztyfikant.
Dziewczyna zachichotała delikatnie, po czym złapała go lekko za nos i odpowiedziała:
- Wybacz, ale to prywatna sprawa. Ja się ciebie nie pytam, jak mówisz do tych swoich panienek.
- Jakich panienek?
- Nie udawaj. Myślisz może, że nie pamiętam, jak już w przedszkolu wszystkie panny z Twinleaf za tobą latały?
- Wszystkie poza jedną - poprawił ją Kenny.
Dawn uśmiechnęła się ironicznie.
- I bardzo dobrze. Przynajmniej jedna miała dobry gust.
Oboje mówili to sobie złośliwie, ale też z wyraźną sympatią w głosie. Widać było panującą między nimi zgodę połączoną z lekkim droczeniem się. Gdyby nie fakt, że doskonale wiedziałam o miłości Dawn i Clemonta, to mogłabym sobie pomyśleć, iż moja najlepsza przyjaciółka kocha się w tym swoim głupim przyjacielu z dziecinnych lat. Na całe szczęście Kenny nie zawiódł mnie i dalej od czasu do czasu nazywał ją Dee Dee, co sprawiało, że przekreślał on swoje szanse na to, aby móc kiedykolwiek związać się z panną Seroni.
Clemont przysłuchiwał się uważnie tej rozmowie, a gdy dobiegła ona końca, to parsknął wesoło śmiechem.
- Naprawdę aż miło mi to słyszeć - powiedział.
Kenny spojrzał na niego dowcipnym tonem:
- Poważnie? Bawi cię więc moja porażka, drogi rywalu?
- Nigdy nie traktowałem cię jako rywala, mój szacowny adwersarzu - odparł na to Clemont tym samym tonem.
Koordynator z Sinnoh zaśmiał się delikatnie.
- Wobec tego powinieneś spróbować - powiedział - W końcu, jak sam mówisz, kto ma szczęście w walce Pokemonów, nie ma szczęścia w miłości.
- No i vice versa - odparła Dawn.
- Nie inaczej - zgodził się z nią Kenny - Ale ciekawi mnie jedno. Czy to, że masz szczęście w miłości, a jak widzę masz je, oznacza również, że w walce również ci się dobrze powodzi?
- To wszystko zależy od walki... Bo wiesz... Ja rzadko kiedy walczę - odpowiedział Clemont.
- No właśnie... A może chciałbyś powalczyć ze mną?
Młody Meyer popatrzył na niego uważnie i lekko się zmieszał.
- Z tobą?
- A dlaczego by nie? - zapytał Kenny wesołym tonem - W końcu ja też dawno nie walczyłem i jeszcze trochę czasu minie, zanim świat trenerów Pokemonów ponownie mi zaufa. Wiem, że jest to tylko moja wina i w pełni zasłużyłem sobie na takie traktowanie, jednak mimo wszystko miło by było znowu powalczyć. Więc czemu nie z kimś, kogo lubię?
- To ty mnie lubisz? - zdziwił się Clemont.
- Gdybym ciebie nie lubił, to bym z tobą nie rozmawiał. To jest chyba oczywiste.
- No cóż... W sumie, jeśli chcesz, to możemy stoczyć pojedynek.
- Słucham? - zapytał Max, podpływając do brzegu jeziora - Ma tu się odbyć walka Pokemonów?
- Walka? - zachichotała Bonnie, robiąc to samo - Super! Chętnie będę jej sędziować.
Clemont wyglądał na zachwyconego tym pomysłem. Kenny również.
- Zgoda! Nie mam nic przeciwko temu, żebyś była naszym sędziom. Tylko czy się na tym znasz? - zapytał ten drugi.
- Owszem, znam się - odpowiedziała panna Meyer dumnym tonem - Nieraz sędziowałam nieoficjalnym walkom moich przyjaciół. Serena może to potwierdzić.
- De-ne-ne! - pisnął radośnie jej Dedenne.
- To prawda - powiedziałam - Bonnie posiada w tej sprawie naprawdę całkiem spore doświadczenie.
Co prawda z tym słowem „spore“ może nieco przesadziłam, ale jakoś nie umiałam powiedzieć inaczej. Zresztą, jeżeli minęłam się z prawdą, to na pewno było to tylko lekkie minięcie.
- Wobec tego walczmy! - zawołał wesoło Kenny.
- Chwila! Moment! - przerwał im Max, wychodząc na brzeg jeziora - Pragnę zauważyć, że jeszcze nie ustaliliśmy, jakie Pokemony mają walczyć ani jak długo.
- Dokładnie tak! Przed walką należy ustanowić jej zasady - powiedział Clemont poważnym tonem.
- Więc co za problem? Ustalmy je i już - stwierdził Kenny, dla którego sprawa była tak prosta, jak posmarowanie masłem pajdy chleba.
- Nie teraz! Teraz nie będzie żadnych pojedynków! - zawołała Alexa.
- No właśnie! - dodała Johanna, powoli podnosząc się z leżaka - Teraz mamy się wszyscy zrelaksować i wypoczywać.
- Ale proszę pani... Taka walka to będzie również forma relaksu - rzekł Kenny tonem prawnika.
Johanna spojrzała na niego groźnie i zawołała:
- Nie ma mowy! Żadnych takich! Teraz wszyscy odpoczywamy, a tak za godzinę idziemy na obiad do restauracji!
- A czemu do restauracji? - zapytała Dawn.
- Bo nie chce mi się dzisiaj gotować, a poza tym dzisiaj jest niedziela i ja też mam prawo do tego, aby odpocząć od wszystkich obowiązków.
Nikt nie miał ochoty się z nią sprzeczać, więc przyjęliśmy jej decyzję, po czym oddaliśmy się relaksowi.
- A propos odpoczynku... - powiedział nagle Ash - My tu sobie niby odpoczywamy, ale jakoś wcale się nie opaliłem.
- Więc czemu się nie opalasz? - zapytałam dowcipnie.
- Bo nie ma mi kto posmarować pleców olejkiem do opalania.
Zachichotałam delikatnie, po czym popatrzyłam na Dawn i rzekłam:
- Skoro tak, to chyba musimy mu pomóc.
- Racja! Należy pomóc mojemu braciszkowi w tak ważnej dla niego sprawie - dodała wesoło panna Seroni.
Chwilę później ona i ja skoczyłyśmy na Asha i zaczęłyśmy go wesoło łaskotać, a następnie obie wysmarowałyśmy mu plecy olejkiem. Śmiałyśmy się przy tym do rozpuku, podobnie jak i on.
- Ale z was wariatki! - zachichotał po chwili mój ukochany.
- Wariatki, ale zabawne! - odpowiedziała wesoło Dawn.
- I umiemy się dobrze bawić - dodałam radośnie.
- Fakt... Temu nie można zaprzeczyć - rzekł wesoło Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu.
***
Po tym mile spędzonym czasie nad jeziorem zgodnie z zapowiedzią poszliśmy do restauracji, gdzie zjedliśmy bardzo pyszny posiłek. Mogliśmy sobie także porozmawiać na temat naszych nowych znajomych, czyli pani Sylvii Silverston i jej córki Victorii. Pani Johanna powiedziała nam (nie bez radości w głosie), że spełniły one prośbę ducha małej Lizzy.
- Obie zaopiekowały się tym uroczym Vulpixem - mówiła nam nasza gospodyni - Mała Victoria ma swojego Pokemona i już nie jest taka samotna jak kiedyś. Myślę, że to jej wyjdzie na dobre. Natomiast Persianem śp. pani Alyson zajęła się Sylvia. Mam nadzieję, że będzie dla niego dobrą trenerką.
- Ja również mam taką nadzieję - powiedziała Dawn - A więc wszystko zmierza ku lepszemu?
- Właśnie. Oby tylko dalej tak było - rzekła jej mama.
Rozmawialiśmy jeszcze o kilku innych sprawach, a potem drogi Kenny pożegnał się z nami pytając, kiedy wracamy do Alabastii.
- Jutro około południa - odpowiedział mu Ash - Wtedy właśnie mamy statek do Kanto.
- Rozumiem. A więc zdążymy wcześniej odbyć ten pojedynek?
- No jasne... Ale jeśli pozwolisz, ja też chcę mieć w tym udział.
- Jaki?
Mój ukochany uśmiechnął się do niego wesoło i rzekł:
- Chcę, aby Clemont w tej walce posłużył się moim Pikachu.
Kenny parsknął śmiechem.
- Proszę cię, Ash. Przecież już kiedyś ten twój faworyt walczył z moim faworytem i nie dał mu rady.
- No właśnie... Pora zatem na rewanż - odpowiedział mu detektyw z Alabastii bojowym tonem - Jeżeli on wygra, nawet kierowany przez kogoś innego, to się zrewanżuje twojemu ulubieńcowi za tamtą porażkę.
- Jak sobie chcesz, Ash... Uprzedzam jednak, że poniesiesz i tym razem sromotną klęskę.
- Jeszcze zobaczymy.
Kenny zaśmiał się ironicznie, po czym poszedł przed siebie, my zaś ruszyliśmy powoli w kierunku domu pani Seroni, rozmawiając po drodze o różnych sprawach.
- Wiecie co... Gdy już będziemy na miejscu, to chciałabym wam coś pokazać - powiedziała wesoło Alexa - Odkryłam ten fakt co prawda kilka dni temu, ale dopiero dzisiaj mogę wam to pokazać.
- A czemu nie mogłaś tego zrobić wcześniej? - spytała Bonnie.
- Bo mieliście własne sprawy na głowie, a poza tym musiałam poprosić miejscową bibliotekarkę, aby mi raczyła wypożyczyć tę gazetę.
- Gazetę? Jaką gazetę? - zapytałam.
- Taką jedną... To właśnie ją chcę wam pokazać. Zawiera ona bowiem coś, co z całą pewnością was zainteresuje.
- Znowu jakaś zagadka? - zapytał Ash.
- Tylko nie to! - jęknęłam - Wczoraj rozwiązaliśmy jedną, a teraz mamy mieć kolejną?
- Ależ spokojnie... Nie musicie się tym zajmować, jeżeli nie chcecie - zachichotała wesoło Alexa, głaszcząc po główce swojego Helioptile’a - Ale spokojnie... Wszystko wyjdzie na jaw w praniu, jak to mówią.
- W praniu... Dobry tekst... Nawet bardzo dobry - zachichotał Max.
***
Gdy wróciliśmy do domu pani Seroni Alexa pokazała nam to, co tak bardzo ją zaintrygowało. Kiedy już dowiedziałyśmy się w czym rzecz, sami byliśmy w niezłym szoku. Otóż gazeta, którą pokazała nam nasza droga przyjaciółka, pochodziła z czerwca 1938 roku. Na jej okładce znajdowało się duże, czarno-białe zdjęcie, pod którym widniał taki oto napis: „Słynny detektyw John Ketchum i jego pomocnicy“. Wszystko to raczej nie miałoby w sobie żadnej zagadki, gdyby nie pewien ciekawy szczegół, a mianowicie taki, że tymi pomocnikami byliśmy... ja, Ash i Dawn.
- O ja cię piko! - zawołała moja przyjaciółka na widok tego zdjęcia - To przecież... To przecież ja, mój brat i ty, Sereno!
- No właśnie... To bardzo interesujące - rzekła Alexa, uśmiechając się lekko - Wiedziałam, że ta sprawa was zaintryguje.
Ash popatrzył uważnie na gazetę, nie mogąc wyjść z podziwu.
- Niesamowite... To naprawdę my!
- Jesteśmy na zdjęciu z 1938! - zawołałam zdumiona - Ale to przecież niemożliwe!
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- To w żadnym razie nie może być możliwe - dodał Clemont - Przecież wtedy was nawet nie było na świecie.
- Więc jak to wyjaśnisz? - zapytała Bonnie.
Jej brat rozłożył bezradnie ręce.
- Nie umiem w żadnym razie tego wyjaśnić. To po prostu niesamowite, chociaż jeśli się ktoś przenosi w czasie, tak jak my, wówczas musi się liczyć z faktem, iż coś takiego może mieć miejsce.
Dawn wzięła gazetę w ręce i zaczęła się jej uważnie przyglądać.
- Niesamowite... Po prostu niewiarygodne. Aż trudno w to uwierzyć, ale ten chłopak tutaj to musi być mój brat.
- Jesteś tego pewna? - zapytał Ash - Przecież równie dobrze to może być jedynie ktoś bardzo do mnie podobny.
- Tak? I ma takie blizny na twarzy jak ty? - mruknęła z ironią panna Seroni - Proszę cię, braciszku! Niby jaki sobowtór? Takiej blizny na lewym policzku nie ma raczej zbyt wiele osób. Podobnie jak tej małej szramy nad prawym okiem, w prawym kąciku twojej brwi.
- Tę ledwo tutaj widać - powiedziałam.
- Możliwe, że ledwo, ale widać - rzekła siostra mego chłopaka - Takich samych śladów na twarzy jak ty, nie ma nikt inny. No i jeszcze ta grzywka opadająca na czoło... Kto inny się tak czesze?
- To akurat niczego nie dowodzi. Mój styl czesania się może być na swój sposób popularny.
Dawn spojrzała na niego uważnie i z lekką kpiną.
- Proszę cię, Ash... Wielu ludzi już widziałam na tym świecie, ale takiej grzywki opadającej na czoło, jaką ty masz, to nie widziałam u nikogo.
- Może wtedy ludzie się tak czesali?
- Może... Ale blizny mówię same za siebie. Sam zobaczy.
Podała mu do ręki gazetę, po czym Ash spojrzał na zdjęcie przez lupę i rzekł:
- W sumie to... Jakby nie patrzeć, to te ślady są podobne do tych, które ja mam na twarzy.
- No właśnie - zgodziła się z nim Dawn - Widzisz ten ślad na lewym policzku? To efekt pierwszego twojego starcia na szpady z Domino. No, a to tutaj na prawym okiem? To jest pamiątka po tym widmie, jak cię zaprawiło swoim szponem. Te blizny są widoczne na zdjęciu i ty masz je na żywo. Wszystko mówi samo za siebie. No i co? Nadal masz wątpliwości?
Ash przyjrzał się uważnie, po czym westchnął i rzekł:
- W sumie to nie... Ale nadal trudno mi w to uwierzyć.
- A myślisz, że mnie jest łatwo? - zapytała jego siostra - W końcu sama jestem na tym zdjęciu.
- Ja również - dodałam - Więc jak widzisz, to jest naprawdę zagadkowa sytuacja.
- Aż za bardzo zagadkowa - rzekła Dawn.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał jej Piplup.
- Wiedziałam, że to się wam spodoba - zachichotała Alexa - Tylko nie zniszczcie mi tej gazety. Obiecałam mojej przyjaciółce, że ją oddam i to w stanie takim, w jakim ją wzięłam.
- Rozumiem - powiedział Ash - Nie ma sprawy. Tylko jak my mamy wyjaśnić tę sprawę, skoro ta gazeta jest z 1938 roku, a my żyjemy w 2006? Jak widzicie, żyjemy sześćdziesiąt osiem lat za późno.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał na znak potwierdzenia Pikachu.
- Ten szczegół można akurat bardzo łatwo naprawić - stwierdził wesoło Clemont - Gdybyśmy tylko mieli te przenośniki w czasie pana profesora Oaka, to z łatwością byśmy ruszyli w drogę.
- Przypominam ci, że przenośniki są tylko dwa, a na zdjęciu widzimy trzy osoby z XXI wieku przeniesionych w dwudziestolecie międzywojenne - wyjaśniła mu Dawn.
- Aha! - zaśmiał się wesoło jej chłopak - I tutaj się mylisz, co akurat jest zrozumiałe, ponieważ nie możesz wiedzieć o czymś bardzo ważnym.
- A o czym konkretnie?
- Mianowicie o tym, że całkiem niedawno razem z profesorem Oakiem zbudowaliśmy jeszcze dwa dodatkowe przenośniki.
- Potwierdzam, tak było - dodał Max z dumną w głowie - Zresztą sam pomagałam je zbudować.
- A więc wychodzi na to, że podróż w czasie jest możliwa - zaśmiałam się radośnie.
- Hej! Jeszcze nie powiedziałem, że wyrażę na to zgodę - zauważył Ash - A poza tym po co mielibyśmy wyruszać w tę podróż?
- Po to, żeby dowiedzieć się, w jakich okolicznościach trafiliśmy na pierwsze strony gazet sprzed sześćdziesięciu ośmiu lat - powiedziałam.
- Prócz tego nie musisz jechać z nami, jeśli masz coś przeciwko temu - zauważyła Dawn - Ja i Serena zamierzamy sprawdzić, o co tam chodziło, a ty możesz sobie tutaj siedzieć, jeśli chcesz.
Uśmiechnęłam się lekko, widząc tę ich drobną sprzeczkę.
- Ash, powiedz mi, proszę... Dlaczego ciągle bawisz się z nami w te swoje gierki? - zapytałam.
- Jakie gierki? - zdziwił się mój chłopak.
- Takie, że udajesz, iż nie interesuje cię ta sprawa, a tak naprawdę już się palisz do tego, aby cofnąć się w czasie do roku 1938 i sprawdzić, jak to dokładnie było.
Detektyw z Alabastii nie zamierzał jednak tak łatwo się poddać, a jego gra wciąż trwała.
- Już i tak wiem, co miało wtedy miejsce - powiedział - W tym artykule pisze, że pomogliśmy złapać seryjnego mordercę o nazwisku... Właściwie nie wiem jakim, ale zaraz się tego dowiem. Tylko doczytam do tego miejsca.
Zanim to zrobił, szybko wyrwałam mu z rąk gazetę i zawołałam:
- Nie ma mowy!
- Ale czemu? - zdziwił się Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Chcesz iść na łatwiznę?! Słynny detektyw Sherlock Ash z Alabastii chce tropić kogoś, kogo nazwisko już dobrze zna? Nie ma mowy! Tak się bawić nie będziemy!
- A jeżeli od tego zależy życie setek ludzi? - zapytał mój chłopak - W końcu to człowiek był mordercą przynajmniej kilku osób.
- Możliwe... Ale tak czy inaczej samo jego nazwisko może nam nie wystarczyć - zauważyła Dawn.
- Dokładnie tak - dodał Clemont - Przecież nie możecie iść na policję i powiedzieć, że wiecie, kto jest zabójcą, bo pochodzicie z przyszłości, więc takie wiadomości nie są dla was tajemnicą.
- Wzięliby was za świrów - zauważył Max.
- Racja... To rzeczywiście słaby punkt tego planu - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął smętnie Pikachu.
- Poza tym policja zwykle chce mieć dowody, a te będziemy musieli zdobyć w tradycyjny sposób - stwierdziła Dawn.
- Właśnie! - dodałam - Więc najlepiej będzie, jeżeli poprowadzimy to całe śledztwo od podstaw.
- Jeszcze nie powiedziałem, że zgadzam się je poprowadzić - zauważył Ash ponurym tonem.
- Pika-pika-chu! - pisnął na potwierdzenie Pikachu.
- Owszem, powiedziałeś - zauważyłam ironicznie.
- Niby kiedy?
- Twoja mina mówi sama za siebie.
Mój ukochany zachichotał delikatnie, kiedy to usłyszał.
- A niech mnie, Sereno! Jesteś lepszym detektywem niż możesz sobie to wyobrazić!
- Dziękuję za komplement!
- To było raczej stwierdzenie faktów oczywistych, ale tak czy inaczej uważam twoje umiejętności za zaletę, więc zasługują one na pochwałę.
- Wiesz, Ash... Trudno, żebym nie posiadała w głowie choć odrobiny szarych komórek, skoro chodzę z detektywem. A mówiąc „chodzę“ mam na myśli zarówno bycie twoją dziewczyną, jak też i łażenie z tobą w miejsca, w które normalna panna z dobrego domu łazić nie powinna.
- Niby jakie miejsca masz na myśli?
- A choćby dzielnice pełne bandytów czy posterunki policji. Sądzę, że mało która dziewczyna z Vaniville była w swoim życiu tyle razu na policji, co ja. Biorąc pod uwagę, jak częste są moje odwiedziny w tym miejscu, to można by pomyśleć, iż jestem młodocianym przestępcą.
- Albo osobą, która walczy o to, żeby tego zła mniej było na świecie.
- Tak... Tak też można by pomyśleć.
Alexa parsknęła śmiechem, słysząc naszą potyczkę słowną.
- Czasami to potraficie się sprzeczać niczym stare, dobre małżeństwo - powiedziała dowcipnym tonem - A cel tego wszystkiego jest taki, że oboje się musicie upewnić, iż podjęliście tę samą decyzję.
Ash i ja spojrzeliśmy na nią wesoło ubawieni jej słowami.
- Poważnie? Aż tak to widać? - zapytałam.
- Nie inaczej - odparła dziennikarka, a jej Helioptile zapiszczał wesoło, potwierdzając jej słowa.
- Dobrze, wszystko to brzmi bardzo pięknie, ale co zamierzacie zrobić? - zapytała nas nagle pani Johanna.
Detektyw z Alabastii uśmiechnął się delikatnie.
***
Po tej rozmowie ja, Ash, Dawn oraz Clemont poszliśmy do profesora Rowana i poprosiliśmy go o przysługę. Gdy tylko mu powiedzieliśmy, o co nam chodzi, to uczony bez wahania wyraził swą zgodę.
- Tylko nie męczcie biednego Samuela - powiedział dowcipnym tonem - Nie chciałbym, aby przez was miał zmarnowaną niedzielę.
- Ależ spokojnie, panie profesorze. Dzięki nam będzie miał ją wręcz radosną - zaśmiała się panna Seroni.
Mężczyzna popatrzył na nią z ironią w oczach.
- Uważaj, bo ci uwierzę, Dawn.
Następnie dopuścił nas do telefonu. Ash wziął do ręki słuchawkę, a potem wykręcił numer profesora Oaka. Chwilę później na ekranie ukazała się nam postać Tracey’ego Sketchita.
- Witaj, Tracey! - zawołał wesoło mój luby.
- Cześć, Ash! - rzekł radosnym głosem chłopak - O co chodzi? Macie może jakąś sprawę dla profesora?
- Nie inaczej - powiedziałam - Mógłbyś więc dać go do telefonu? Jeśli oczywiście jest on w laboratorium.
- Spokojnie... A co pan profesor miałby robić w niedzielę po południu? - zachichotał nasz przyjaciel - Zaraz go tu zawołam. Poczekajcie chwilkę, a zaraz sobie z nim porozmawiacie.
Tracey zgodnie z obietnicą zniknął na krótką chwilę, a po tej chwilce na ekranie pojawił się profesor Oak.
- Witaj, Ash! - zawołał radośnie uczony - Coś się stało?
- Nic takiego. Mamy tylko pewną sprawę dla pana, panie profesorze - odpowiedział mój ukochany.
- A jaką?
Krótko i do rzeczy opowiedzieliśmy naszemu mentorowi, o co też nam chodzi. Ten zaś był naprawdę zaintrygowany całą tą sprawą.
- Niesamowite. A więc jesteście na zdjęciu w gazecie z 1938 roku? - zapytał.
- Nie inaczej - rzekł detektyw z Alabastii - Chcemy wyjaśnić tę sprawę i dlatego właśnie potrzebujemy przenośników, aby przenieść się do czasów, które nas interesują. Właściwie to Serena i Dawn chcą tam lecieć, natomiast ja i Clemont chcemy im towarzyszyć.
- Mam więc nadzieję, że zechce nam pan użyczyć tych przenośników - dodała Dawn.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał delikatnie Piplup, trzymając się ramion swej trenerki i dołączając do jej próśb.
- Oczywiście - odparł uczony - Jednak, o ile dobrze zrozumiałem, to na zdjęciu widnieją tylko Ash, Serena i Dawn. Clemont swoim pojawieniem się może nieco zaburzyć kontinuum czasoprzestrzenne.
- To samo mówił mu Max - stwierdziłam z ironią.
- Wiem, ale mimo wszystko warto podjąć to ryzyko, zwłaszcza dla tej niezwykłej okazji poznania lat trzydziestych XX wieku - wyjaśnił swoje motywacje Clemont - Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co może z tego wyniknąć, ale czasami warto podjąć ryzyko, zwłaszcza, gdy się ma przed sobą perspektywę poznania dawnych czasów.
- Coś mi mówi, że masz na niego zły wpływ - szepnęłam na ucho do Dawn.
- I bardzo mnie to cieszy - rzuciła dowcipnie Dawn.
- Więc możemy na pana liczyć, panie profesorze? - zapytał Ash.
- Spokojnie... Zaraz wam prześlę przenośniki w pokeballach przez ten aparat telefoniczny - odparł uczony - Tylko poczekajcie, to potrwa chwilkę.
Następnie wezwał Tracey’ego, po czym z jego pomocą znalazł owe przenośniki, jednak wiadomość, którą nam potem przekazał w tej sprawie nie była zbyt pomyślna.
- Wybacz mi, Clemont, ale obawiam się, że nie będziesz mógł z nimi lecieć - powiedział Samuel Oak smutnym tonem.
- A to czemu? - zapytał wynalazca.
- Widzisz. Bardzo mi przykro, ale niestety jeden z tych przenośników, które niedawno razem zbudowaliśmy, to on się... tego no... zepsuł się.
- Zepsuł się?! Jak to się zepsuł?! - jęknął załamany młody Meyer.
- Normalnie, chłopcze. Po prostu zepsuł. Nie wiesz, jak to jest, gdy coś się psuje?
- Ale jak do tego doszło?
- Sam nie wiem. Po prostu przypadkiem oblałem to kawą, doszło do jakiegoś zwarcia i cóż...
- Mam rozumieć, że pił pan nad kawę nad przenośnikiem w czasie?!
- No co? Wiesz przecież, że jestem czasami tak zapracowany, iż piję kawę w biegu podczas mojej pracy.
Clemont jęknął załamany, gdy to usłyszał. Widać było, że jest bardzo rozczarowany tym, iż nie może brać z nami udział w tej przygodzie.
- A niech to! A tak bardzo chciałem wyruszyć w podróż do 1938 roku! Tak bardzo chciałem zobaczyć, jakie były te czasy!
- Takie same, jak wszystkie inne, mój drogi chłopcze - odpowiedział mu filozoficznym tonem profesor Oak - Różnice tkwią tylko w szczegółach.
Nie mogę powiedzieć, aby naszego przyjaciela to pocieszyło, ale mimo wszystko jednak uśmiechnął się on delikatnie i postanowił:
- No trudno... Tym razem nie będę mógł wam towarzyszyć.
- Może los tak chciał? - zasugerowała Dawn.
- Pip-lu-li! - pisnął jej Piplup.
Clemont spojrzał na nią zdumiony.
- Nie bardzo rozumiem.
- Przecież ciebie nie ma na tym zdjęciu. To chyba coś oznacza.
- Tak... To, że miałem kompletnego pecha, bo nie mogłem wyruszyć z wami w tę podróż.
Dawn objęła czule swego chłopaka i powiedziała:
- Spokojnie. Wszystko ci opowiemy. Ze szczegółami.
- Trzymam cię za słowo.
Profesor Oak uśmiechnął się delikatnie, po czym zapytał:
- To mam wam przesłać te przenośniki?
- Oczywiście, panie profesorze - odpowiedział radośnie Ash - Już nie możemy się doczekać.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
Uczony zachichotał wesoło.
- Widzę... Twoja mina mówi sama za siebie. Poczekajcie chwilę.
- Wydaje mi się, że ostatnio tylko to robimy - rzekła żartem Dawn.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał wesoło jej Piplup.
Profesor Oak ponownie parsknął śmiechem, po czym przesłał nam kolejno jeden za drugim trzy pokeballe, w których były ukryte przenośniki w czasie.
- Pamiętacie procedurę? - zapytał nasz mentor.
- Doskonale - uśmiechnęłam się do niego.
- No, a jakby co, to zawsze mamy przy sobie współtwórcę tego jakże wiekopomnego dzieła - zachichotała Dawn.
- Pip-lu-li! - ćwierkał radośnie mały Piplup.
Profesor spojrzał na nas z uśmiechem.
- Doskonale... A więc życzę wam miłej zabawy w dawnych czasach.
Po tych słowach połączenie zostało zakończone, zaś Ash, Dawn i ja wzięliśmy do rąk pokeballe, które potem otworzyliśmy wydobywając z nich przenośniki w czasie. Były one małe, wielkością i wyglądem przypominały zegarki na rękę, więc z łatwością zmieściły się w pokeballach.
- Dobrze, że te przenośniki są małe i można je schować je w czymś tak małym, a potem łatwo przesłać - powiedziałam.
- Racja - uśmiechnął się do mnie mój luby - To pożyteczna cecha.
- To co? Zakładamy? - zapytała Dawn.
Chwilę później ja, mój chłopak i jego siostra nałożyliśmy sobie na lewe nadgarstki owe niezwykle genialne wynalazki. Clemont wówczas ponownie wyraził swój smutek z powodu tego, iż nie może z nami tam lecieć. Dawn ponownie go czule uścisnęła i powiedziała:
- Będzie dobrze, kochanie. Zobaczysz. Damy sobie radę... No, a potem wszystko ci opowiemy, jak już wrócimy.
- Jeśli wrócicie - rzekł smutno nasz przyjaciel.
Dawn delikatnie uderzyła go dłonią w ramię.
- Hej! Co to za sianie defetyzmu?! - zawołała - Masz mieć więcej wiary w nasze możliwości i koniec pieśni!
- No, już dobrze, postaram się - odpowiedział jej Clemont, który nadal posiadał w swoim głosie dość smętny ton.
Jego dziewczynie najwyraźniej jednak to wystarczyło, gdyż przywołała ona swego Piplupa do pokeballa, mówiąc:
- Lepiej, abyś spędził całą podróż tutaj.
Następnie spojrzała na mnie i Asha, pytając:
- To co? Ruszamy?
Odpowiedź na to pytanie mogła być tylko twierdząca.
***
Chwilę później nasza wesoła grupka opuściła laboratorium profesora Rowana, po czym powróciła do domu pani Seroni, aby tam się przebrać w stroje bardziej pasujące do czasów dwudziestolecia międzywojennego niż nasze obecne ciuchy. Ash nawet chciał swoją wierną czapkę z daszkiem i zastąpić opaską od Dawn uważając, że jego normalne nakrycie głowy nie pasuje do 1938 roku, ale upewniwszy się, iż takie czapki już wtedy istniały, a w każdym razie w regionie Sinnoh, zrezygnował z tego planu.
Gdy już byliśmy gotowi, to wyszliśmy na obrzeża miasta Twinleaf, aby stamtąd przenieść się tam, gdzie był cel naszej podróży.
- Dobrze, jaką datę wybieracie? - zapytał Clemont, który towarzyszył nam do samego końca.
- 10 czerwca 1938 roku - odpowiedziałam - Gazeta z naszym zdjęciem pochodzi z dnia 20 czerwca, więc będziemy mieli jakieś dziesięć dni, żeby rozwiązać całą sprawę.
- Tyle powinno nam wystarczyć - dodał Ash - Przynajmniej mam taką nadzieję.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
Jego trener spojrzał na niego wesoło.
- Masz rację. Nawet jeśli sprawa się nieco przeciągnie, to i co z tego? Najwyżej gazeta z nami na zdjęciu zostanie wydana trochę później. Wielki mi problem.
- Nie powinieneś lekceważyć małych problemów - powiedział Clemont poważnym tonem - One mogą mieć większe znaczenie niż ci się wydaje.
- Jakie na przykład? - zapytała bardzo wesoło Dawn, najwyraźniej nie dowierzając swojemu chłopakowi.
- Wyobraźcie więc sobie taką sytuację: kupujecie trzy bilety do kina po pięćdziesiąt centów każdy. W ten oto sposób kino zwiększa obroty o półtora dolara, co sprawia, że nie zostaje ono zamknięte z powodu plajty, więc trwa dalej, a potem nagle wybucha w nim pożar i ginie w nim przyszły prezydent Sinnoh, który w przyszłości wprowadzi dobre reformy dla tego regionu.
- I rozumiem, że w takim wypadku odpowiadamy za jego śmierć? - zachichotała Dawn - Zabiliśmy go za pomocą półtora dolara?
Widać było wyraźnie, że wciąż nie dowierza ona Clemontowi, który to zachowując śmiertelną powagę, powiedział:
- Zgadza się, pośrednio byście za to odpowiadali.
- Oj weź, naprawdę przesadzasz - powiedziała Dawn, czule dotykając jego ręki.
- To, co mówi Clemont wcale nie jest takie głupie - zauważyłam - W podróżach w czasie drobiazgi wpływają na przyszłość.
- I co? Rzeczywiście podczas podróży w czasie półtora dolara potrafi zabić prezydenta? - zdziwiła się moja przyjaciółka.
- Pośrednio tak. I dlatego powinniśmy zachować podwójną ostrożność.
- A raczej potrójną, bo jest nas trzech - powiedział Ash - Nie licząc naszych Pokemonów.
Słysząc to wszystko, Dawn powoli zaczęła tracić swój humoru i brać całą sytuację na poważnie.
- O rany! Te podróże w czasie są chyba bardziej skomplikowane niż myślałam.
- Zgadza się i dlatego bardzo żałuję, że nie mogę lecieć z wami - rzekł Clemont - Podczas podróży mógłbym wam pomóc, a tak jestem po prostu bezsilny.
- Spokojnie, Clemont. Postaramy się niczego nie zmienić w przeszłości - powiedziała jego dziewczyna.
- Już samą swoją podróżą coś zmieniacie, choć oczywiście sama wasza obecność w roku 1938 niczym światu nie grozi. W każdym razie mam taką nadzieję - odparł młody Meyer - Chociaż znając Asha, to z całą pewnością bardzo zaangażuje się on w śledztwo w sprawie tego zabójcy, o którym to czytaliśmy w gazecie, a takie coś może być poważną zmianą w przyszłości.
- Być może, ale o tym przekonamy się dopiero na miejscu - rzekł Ash, zapinając do końca pasek swego przenośnika w czasie - To co? Ruszamy?
- No jasne! - zawołałam bojowo - Przygoda nie będzie na nas czekać!
- Pika! - pisnął Pikachu, wskakując Ashowi na ramię.
Wpisaliśmy więc dokładną datę czasów, do których chcemy trafić, po czym pożegnaliśmy Clemonta.
- Trzymaj się, stary! - zawołał wesoło mój chłopak - Do zobaczenia za parę minut.
- Jasne... Parę minut - zachichotał delikatnie nasz drogi wynalazca - To będzie parę minut dla mnie, ale wiele dni dla was.
- Tym się już nie przejmuj. Do zobaczenia, Clemont.
- Do zobaczenia, Ash. Serena, dbaj o niego. Dawn... Uważaj na siebie. I pamiętajcie, aby za bardzo nie zmieniać przyszłości! Podróże w czasie są super i warto je odbywać, ale wszystko należy robić z umiarem.
- Będziemy uważać! Trzymaj się, stary!
- Powodzenia, przyjaciela! Uważaj na siebie, Dawn!
Po tym pożegnaniu wcisnęliśmy daty na naszych przenośnikach, a następnie obraz widoczny przed naszymi oczami mignął, błysnął, potem zaś pojawił się ponownie.
- Czy to już? - zapytała Dawn.
- Wygląda na to, że tak - odpowiedziałam, po czym zerknęłam na datę widniejącą na przenośniki - Myślę, że jesteśmy we właściwych czasach.
- Ale wygląda tutaj podobnie jak w naszych czasach - zauważyła moja przyjaciółka.
- Tak, lecz nie ma już z nami Clemonta - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu, siedzący wciąż na ramieniu swojego trenera i rozglądając się dookoła.
- To jeszcze niczego nie dowodzi - stwierdziła Dawn - W końcu równie dobrze mogliśmy trafić gdzie indziej niż tam, gdzie planowaliśmy.
- Nie wierzysz w skuteczność wynalazku swojego chłopaka? - zapytał jej brat dowcipnym tonem.
Jego młodsza siostra westchnęła głęboko, po czym rzekła:
- Wierzę, ale sam dobrze wiesz, że te jego wynalazki działają tak, jak działają, czyli raz dobrze, a raz źle.
Rozejrzałam się dookoła.
- Niestety, w tym wypadku masz rację - powiedziałam - Musimy więc zyskać pewność, że jesteśmy tam, gdzie być powinniśmy. Inaczej cała nasza misja na nic.
- Tylko jak my się mamy tego dowiedzieć? - spytała moja przyjaciółka.
Ash spojrzał na nią uważnie.
- Spokojnie. Tylko bez paniki - rzekł detektyw z Alabastii - Damy sobie radę, jak zwykle zresztą.
- Cieszy mnie twój optymizm - mruknęła złośliwie Dawn.
- Pika-chu! - pisnął smętnie Pikachu.
Musiałam w duchu przyznać jej rację. Ash czasami posiadał zbyt wiele pewności siebie, jak również za dużo wiary w nasze umiejętności, a już zwłaszcza moje, choć muszę przyznać, że zwykle było to jego mocną stroną i czyniło nas sprawniejszymi w naszych działaniach, więc złośliwości Dawn były raczej nie na miejscu.
Chwilę później ruszyliśmy razem w kierunku centrum miasta. Szybko przekonaliśmy się, że byliśmy na pewno w zupełnie innych czasach niż te, które znaliśmy. Poznaliśmy to po strojach, jakie nosili ludzie mijający nas na ulicy, jak również po samochodach, które jechały szosą. Nie było ich co prawda wiele, ale wystarczyły, abyśmy wiedzieli, że jesteśmy już w innym świecie.
- Te samochody i stroje wskazują na lata trzydzieste - powiedział Ash.
- Nie wyciągajmy pochopnych wniosków - odparła na to Dawn - W końcu pozory mogą mylić.
- Słusznie... Potrzebujemy więcej dowodów - dodałam.
Rozejrzeliśmy się dookoła i zauważyliśmy nagle jakiegoś chłopaczka, który szedł z gazetą w dłoni, zachęcając ludzi do jej kupienia. Obok niego kroczył Piplup z torbą pełną podobnych pism.
- Już wiem! Kupmy jakąś gazetę i wtedy się dowiemy, gdzie jesteśmy - stwierdził Ash - W końcu musi ona mieć datę dnia, z którego pochodzi.
Dziękować losowi profesor Rowan dał nam nieco pieniędzy z dawnych czasów, abyśmy mogli sobie coś za nie kupić. Dla wyjaśnienia dodam tu, iż zachował on sporo starych monet oraz banknotów z lat trzydziestych, które to posiadali jego rodzice jako pamiątki z czasów swojej młodości. Uczony zachował je z sentymentu i nie były mu one do niczego potrzebne, dlatego też mógł on nam ich użyczyć nam, abyśmy mogli łatwiej poruszać się po roku 1938.
- Hej, chłopcze! Podejdź tutaj! - zawołałam gazeciarza.
Gazeciarz podbiegł do mnie.
- Gazetkę dla szanownej pani? - zapytał.
- Tak, poproszę.
Zapłaciłam mu, on zaś podał mi pismo i poleciał szybko przed siebie. Ja zaś rozłożyłam pismo i spojrzałam na datę, która tam widniała.
- Wydanie popołudniowe „Sinnoh Expressu“ z dnia 10 czerwca 1938 roku - przeczytałam - Doskonale! A więc jesteśmy we właściwych czasach.
- Albo ten mały sprzedał ci gazetę ze starego nakładu - dodała Dawn.
Spojrzałam na nią załamanym wzrokiem.
- No co? - mruknęła moja przyjaciółka - Przecież to też jest możliwe!
- Musisz być takim czarnowidzem? Przez te niepokoje Clemonta sama zaczynasz bzikować? Spróbuj może spojrzeć na to wszystko w sposób... No, sama nie wiem... Może tak bardziej optymistyczny? Przecież nam się udało i jesteśmy na miejscu.
- Tak, tylko co dalej? - zapytała moja przyjaciółka.
Niestety, na to nie znaliśmy odpowiedzi. Nie zaplanowaliśmy sposobu, w jaki znajdziemy detektywa Johna Ketchuma ani też tym bardziej tego, jak nawiążemy z nim kontakt.
- Spokojnie, moje panie - zaśmiał się wesoło Ash - Los przecież nam zawsze sprzyjał, więc teraz też tak będzie.
Nagle coś wskoczyło mu zwinnie na głowę i zerwało z niej czapkę, po czym prędko rzuciło się do ucieczki.
- Ej! Gdzie moja czapka?! - zawołał głośno i wściekły Ash.
- Zdaje się, że zabrał ją ten Pokemon! - odpowiedziałam, wskazując na jakiego fioletowego stwora, który właśnie pędził szybko ulicą w kierunku przeciwnym do naszego.
Mój luby spojrzał w tamtą stronę i jęknął:
- No nie! Aipom! Czy to zawsze musi być Aipom? Czy te Pokemony uwzięły się na moje nakrycia głowy?!
Pikachu pisnął gniewnie, po czym skoczył na chodnik i ruszył biegiem za złodziejaszkiem.
- Zaczekaj! - zawołał Ash.
Chwilę później ruszył on biegiem za swoim Pokemonem, a ja i Dawn pobiegłyśmy za nim. Nasz pościg nie trwał jednak długo, ponieważ około minutę potem zobaczyliśmy jakiegoś chłopaka szarpiącego się z Aipom.
- Chiquita, do licha! Oddawaj mi to! To nie jest twoje! - wołał chłopak gniewnym tonem do Pokemona, próbując wyrwać mu z rąk czapkę Asha.
Aipom, zwany widocznie imieniem Chiquita, posiadał zdecydowanie inne zdanie w tej sprawie, ponieważ piszczał gniewnie i nie chciał oddać swojego łupu, ale wreszcie musiał to zrobić. Jego trener spojrzał z czerwoną ze złości oraz zmęczenia twarzą w pyszczek Pokemona i rzekł:
- Wiecznie mi wstyd przynosisz! Gdybyś nie była moim starterem, to...
Następnie spojrzał na Asha i zapytał:
- To twoje?
- Tak... Moje... - odpowiedział mu mój chłopak.
Następnie wziął od niego czapkę i założył ją sobie na głowę. Ja zaś uważnie przyjrzałam się młodzieńcowi, który nam pomógł. Był to osobnik płci męskiej, mający około dwadzieścia lat, czarne włosy, niebieskie oczy i delikatne piegi na twarzy. Ubrany był raczej skromnie w brązowe spodnie na czerwonych szelkach, białą koszulę oraz czarną kamizelkę, zaś na jego głowie widniała szara maciejówka (wyraźnie znoszona). Młodzieniec więc nie wyglądał na kogoś z elity, ale mimo to biło z niego coś, co wzbudzało nasz szacunek, a w każdym razie mój.
- Bardzo was przepraszam za moją Chiquitę. Ona już tak ma - rzekł po chwili młodzieniec, wciąż dysząc ze zmęczenia - Te Aipomy są naprawdę bardzo irytujące. Przynajmniej niekiedy.
- Tak, coś o tym wiem - zaśmiał się Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął gniewnie Pikachu, wskakując na ramię swego trenera.
- Aipomy zwykle są psotne, ale też niezwykle wierne swoim trenerom - powiedziała Dawn.
- Tak, to wszystko prawda, na ich szczęście, bo inaczej nikt by z nimi nie wytrzymał - zaśmiał się młodzieniec - Naprawdę bardzo mi przykro, że moja Chiquita narobiła wam kłopotów.
- Spokojnie, nic się nie stało - rzekł Ash.
- Przywykliśmy już do podobnych problemów - dodałam z lekką ironią w głosie.
Nasz nowy znajomy pokiwał głową, a na jego twarzy zawitał delikatny uśmiech.
- Rozumiem, jednak wciąż mi głupio, że mieliście przez moją Chiquitę jakieś problemy. Może więc tak w ramach rekompensaty dacie się zaprosić na moje przedstawienie?
- Jakie przedstawienie? - zapytałam.
- To przedstawienie głównie dla dzieci, ale starsi też może przyjść, aby je obejrzeć - odpowiedział mi młodzieniec radosnym głosem - Właściwie to każdy może je śmiało oglądać. Występuję dzisiaj wieczorem w miejscowym teatrze.
- O której godzinie? - spytał Ash.
- O 19:00.
Detektyw z Alabastii spojrzał na mnie i Dawn. Obie skinęłyśmy głową dając mu do zrozumienia, że nie mamy nic przeciwko temu, aby tam pójść.
- Zgoda, przyjdziemy - odpowiedział mu mój chłopak.
Młodzieniec bardzo się ucieszył, słysząc te słowa.
- To doskonale! A więc będę miał trzech widzów więcej. Przy okazji... Jak się nazywacie?
- Wybacz, nie przedstawiliśmy się - uśmiechnął się do niego nasz lider - Jestem Ash, a to moja dziewczyna, Serena... To moja siostra, Dawn. Zaś to jest mój partner, Pikachu.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło elektryczny gryzoń.
- Bardzo miło mi was poznać - powiedział wesoło nasz nowy znajomy - Ja jestem Kronikarz.
- Kronikarz? - zdziwiłam się - I nic więcej?
- Nie. Po prostu Kronikarz. Czy musi być coś więcej?
- To twoje imię, nazwisko czy pseudonim? - zapytała Dawn.
- W sumie to wszystko naraz - odpowiedział jej wesoło młodzieniec - Przynajmniej tak mówią do mnie przyjaciele, choć nie mam ich wielu. Ten mój pseudonim artystyczny jest nawiązaniem do mojego fachu.
- Twojego fachu? To pewnie jesteś literatem - stwierdził Ash.
- Nie inaczej - uśmiechnął się do niego wesoło Kronikarz - Właśnie nim jestem. Prócz tego pracuję na drugą zmianę jako artysta w miejscowym teatrze, a czasami również w tutejszej restauracji, gdzie bardzo cenią sobie moje występy.
- A co do książek, to jakie piszesz? - zapytała Dawn.
- Najróżniejsze... Historyczne, przygodowe, ale głównie to kryminały. Te wychodzą mi najlepiej i nie dziwota. W końcu moim ojcem chrzestnym jest John Ketchum, a to nazwisko mówi chyba samo za siebie.
Ash popatrzył uważnie na Kronikarza bardzo zaintrygowany tym, co właśnie od niego usłyszał.
- Chwileczkę! Twoim ojcem chrzestnym jest ten słynny detektyw, pan Josh Ketchum? - zapytał mój chłopak.
- No tak... A co w tym dziwnego? - zapytał literat - Nie można już mieć znanego ojca chrzestnego?
- Nie no, można... Tylko zdziwiło mnie to.
- A więc mówisz, że przedstawienie jest o 19:00? - zapytałam.
- Dokładnie tak. Mogę liczyć na waszą obecność? - spytał młodzieniec.
Spojrzeliśmy na siebie, po czym skinęliśmy głowami na znak zgody.
- Doskonale! - uśmiechnął się do nas Kronikarz - A więc załatwię wam bilety! Zostawię je w recepcji. Powołajcie się na mnie, to je otrzymacie.
Następnie spojrzał na zegarek i dodał:
- Wybaczcie, ale muszę już iść! Mam pewne sprawy do załatwienia. Widzimy się więc wieczorem na przedstawieniu!
Po tych słowach pobiegł szybko przed siebie i zniknął nam z oczu.
- To jakiś wariat - powiedziała Dawn, kiwając załamana głową.
- Może... Albo geniusz - stwierdziłam dowcipnie - Ale podobno jedno jest niesamowicie bliskie drugiemu.
- Bez względu na to, czy to wariat, czy też geniusz, ważne dla nas jest to, że wiemy już, jak znaleźć Johna Ketchuma - stwierdził Ash.
Następnie spojrzał w kierunku, w którym właśnie zniknął nasz nowy znajomy i rzekł:
- Ten człowiek zwany Kronikarzem może nam pomóc.
- Ja nie liczyłabym za bardzo na jego pomoc - powiedziała Dawn ze sceptycyzmem w głosie.
- Obawiam się, że tylko przez niego możemy dotrzeć do pana Johna - zauważyłam - Albo możemy go sami szukać po mieście, co może nam zająć więcej czasu niż go mamy.
- Racja - zgodził się ze mną Ash - A więc tak czy inaczej szykujcie się, bo dziś wieczorem idziemy do teatru.
Następnie mój chłopak klepnął się lekko po kolanach i zachichotał.
- A ciebie co opętało? - zapytała Dawn.
- Ależ nic takiego... Tylko duchy Melpomeny, Talii oraz Terpsychory - odpowiedział wesoło jej brat.
- No to rzeczywiście nic takiego - mruknęła złośliwie panna Seroni.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu, który podzielał radość i zapał do zabawy swego trenera.
Tymczasem Ash podskoczył wesoło do mnie i zaczął śpiewać:
Tam taram param!
Któż nie zazdrości nam?
Zegarek złoty i czarny frak,
Któż inny na co dzień chodzi tak?
Hej, kto tak jak my
Wesoło spędza dni?
Śpiewajmy bracia, bo co tu kryć,
Aktorem dobrze być!
Tam taram param!
Doprawdy, mówię wam!
Kto sławnym w życiu był chociaż raz,
Kto kocha prawdziwej sławy blask...
Hej, ten dobrze wie,
Gdzie szczęście kryje się!
Śpiewajmy bracia, bo co tu kryć,
Aktorem dobrze być!
Tam taram param!
Aktorem dobrze być!
Tam taram param!
Któż nie zazdrości nam?
Wąsiki sterczą jak igły dwie.
Karetą jak hrabia jeździ się...
Wio, koniku, wio!
Ja bardzo lubię to!
Śpiewajmy bracia, bo co tu kryć!
Śpiewajmy bracia, bo co tu kryć!
Śpiewajmy bracia, bo co tu kryć!
Aktorem dobrze być!
Tam taram param!
Któż nie zazdrości nam?
Buciki proszę z najlepszych skór,
Fryzura na żonę Pompadour...
Hej, kto tak jak my
Szczęśliwie spędza dni?
Śpiewajmy bracia, bo co tu kryć,
Aktorem dobrze być!
Dawn i ja popatrzyliśmy uważnie na Asha nieco zdumione jego dość niezwykłym zachowaniem, zaś moja przyjaciółka rzekła nieco złośliwie:
- Może przyda ci się dobry lekarz? Taki od głowy?
Jej starszy brat naciągnął jej tylko czapkę na oczy, po czym odparł:
- Przeciwnie, siostrzyczko! Lekarz mi nie jest potrzebny, gdyż czuję się wprost wyśmienicie!
- Serio? To dobrze wiedzieć - mruknęła złośliwie Dawn, poprawiając sobie swoje nakrycie głowy.
Ash tymczasem zaśpiewał ponownie swoją piosenkę i podał nam swoje ramiona. Ja oraz jego siostra złapaliśmy go za nie, delikatnie się do niego przy tym uśmiechając, po czym poszłyśmy z nim. Mimo wszystko drobne wariactwa mojego ukochanego były częścią jego osoby, dlatego nie mogły przeszkadzać nam dłużej niż tylko przez chwilę.
C.D.N.
Ash i Serena rozmawiają o jego dawnych miłostkach? Ciekawe. :) A Totodile, Mudkip i Dedenne to jakie Pokemony? Johanna to matka Dawn? Serena łatwo potrafi wymusić na Ashu ustępstwa, bo on nie bardzo umie się jej oprzeć, żeby jej odmawiać xD Ash podziela zdanie Brocka w sprawie uczciwej rywalizacji, jak i tego, że bardzo ważna jest więź łącząca trenera z Pokemonami, podczas gdy Giselle traktowała Pokemony przedmiotowo, ponieważ dla niej liczyły się tylko ich umiejętności i sukcesy odnoszone na polu walki. Do tego jeszcze nabijała się z Misty i oceniała innych po pozorach. Ash uznał jej zachowanie za żałosne i miał całkowitą rację. Dobrze zrobił ucierając jej nosa. Serena dostrzega to, ile szczęścia i radości daje mu związek z nią, co i ją bardzo raduje. A Kenny zalecał się do Dawn, ale ta go odtrąciła? I oni chodzili razem do przedszkola? Clemont myślał, że Kenny za nim nie przepada, ponieważ jest chłopakiem Dawn, która się jemu podoba. Ciekaw jestem, czy zrealizują swój pomysł dotyczący walki Pokemonów, skoro Alexie i Johannie wyraźnie nie przypadł on do gustu. A Ash, Serena i Dawm faktycznie potrafią się dobrze bawić w swoim towarzystwie. :)
OdpowiedzUsuńTak, Serena bardzo chciała wiedzieć wszystko o wcześniejszych miłostkach Asha - taka ciekawska pannica z niej xD Totodile to wodny krokodylek chodzący na tylnych łapach, Mudkip to taki wodny i uroczy stworek, a Dedenne to elektryczna myszka. Tak, Johanna to matka Dawn i druga była żona Josha. Serena to po prostu kobieta i czasami stosuje wobec ukochanego kobiece sztuczki, aby jej nie umiał odmówić xD A sytuacja z Giselle miała miejsce w anime i było właśnie tak, jak to Ash opowiadał i na szczęścia utarł jędzy nosa. Tak, Dawn i Kenny są z tego samego miasta i chodzili razem do przedszkola, ale potem on ją zaczął głupio przezywać, bo raz podczas zabawy poraził ją prądem jeden Pokemon i Dawn przez chwilę się mieniła jak diament i dlatego chłopak ją przezwał Diamentowa Dzidzia - w skrócie Dee Dee, co ją zawsze strasznie wkurzało. Clemont i Kenny rzeczywiście się dogadali i jeszcze stoczą ze sobą walkę Pokemonów, ale to wszystko w swoim czasie - jak na razie po odpoczynku od poprzedniej przygody nastąpi kolejna :)
UsuńJak to możliwe, że Ash, Serena i Dawn znaleźli się na zdjęciu z 1938 roku, skoro nigdy nie przenieśli się do tych czasów? Nic dziwnego, że Ashowi tak trudno było uwierzyć w to, że naprawdę na nim są, choć nie powinien mieć co do tego wątpliwości, skoro na tym zdjęciu nie był sam. Przecież trudno o to, aby Serena i Dawn również miały swoje sobowtóry i to jeszcze o tych samych imionach i nazwiskach, bo one zapewne były podane w tym artykule. Ale żeby znaleźć się na tym zdjęciu, to musieli się przenieść w czasie do tego roku, co teraz postanowili zrobić, żeby znaleźć się na tym zdjęciu. Trochę to poplątane, ale tak to jest z tymi przenosinami w czasie. Szkoda, że takie wehikuły nie istnieją naprawdę, bo przecież tyle rzeczy można by było naprawić, gdyby istniała możliwość cofnięcia się w czasie. A ile tragedii by się wówczas uniknęło.
OdpowiedzUsuńAsh i jego przyjaciele skontaktowali się z profesorem Oakiem, aby wysłał im przenośniki w czasie, jednak okazało się, że Clemont nie może im towarzyszyć w tej wyprawie, co bardzo go zasmuciło, ponieważ tak się na to napalił. Stwierdził nawet, że mogą nie wrócić do współczesności, bo wzięło go na pesymistyczne myślenie. Dawn próbowała go pocieszyć, jednak nie bardzo jej się to udało. A w jaki sposób Oak przesłał im od razu te przenośniki? Tak czy inaczej, zapowiada się naprawdę ciekawa wyprawa do poprzedniego wieku. :)
OdpowiedzUsuńZgadza się - Clemont niestety lecieć nie może i to go zasmuciło, bo bardzo był ciekaw, jak wyglądał region Sinnoh w latach 30 XX wieku. Do tego boi się o swoją dziewczynę i przyjaciół, stąd jego pesymistyczne myślenie, bo podróżując z nimi mógłby im pomóc, a tak są zdani tylko na siebie. A wiesz - pewna aparaty telefoniczne w świecie Pokemonów zawierają takie urządzenie do przesyłania przez nie pokeballi z Pokemonami w środku i teraz z tego skorzystali, ale zamiast stworków Oak im przesłał w pokeballach przenośniki w czasie. A w następnym fragmencie poznają Kronikarza :)
UsuńClemont ma rację, że czasem drobiazgi mogą mieć wielkie znaczenie i wpływać na losy świata, dlatego nie powinno się ich bagatelizować. Podał naprawdę ciekawy przykład dotyczący kina. Szkoda, że nie może przenieść się w czasie razem z nimi. Jego rozwaga i rozsądek z pewnością by się im przydały. A Dawn tak optymistycznie podchodziła do tej przygody, a po przeniesieniu się w czasie, stała się nagle taka zgryźliwa, jakby całkiem straciła entuzjazm do tego wszystkiego. Ja jej naprawdę nie ogarniam xD A psotna Chiquita to co za zwierzak? I okazało się, że jej właścicielem jest poczciwy Kronikarz, który jest naprawdę w porządku. A John Ketchum to przodek Asha? Okazało się, że Kronikarz jest jego chrześniakiem. Czysty przypadek sprawił, że będą go mogli bez problemu odnaleźć, jeśli Kronikarz da im na niego namiar. A Dawn cały czas tylko wszystko krytykuje. Co się z nią dzieje? Przecież początkowo tak lekko podchodziła do tej wyprawy, a teraz wszystko podważa i widzi w czarnych barwach. Czyżby udzielił jej się pesymizm Clemonta? A może po prostu jest zła przez to, że nie ma go razem z nimi, bo jej go brakuje? A duchy, o których wspomniał Ash, to muzy opiekujące się sztuką? I co tak nagle wprawiło go w tak doskonały nastrój? Czyżby nadzieja na to, że Kronikarz powie im o miejscu pobytu Johna? I kim on właściwie jest dla Asha? Bo to chyba nie przypadek, że posiada takie samo nazwisko? Zapewne łączy ich pokrewieństwo?
OdpowiedzUsuńClemont oczywiście ma rację w sprawie drobiazgów, które potrafią zmienić losy całego świata, a przykład z kinem to oczywiście tylko możliwość, która może się wydarzyć lub nie, ale ryzyko takiego scenariusza zawsze istnieje. Zachowania Dawn nie rozumiesz? Przecież to oczywiste - przeraziło ją to, co przedstawił jej chłopak i jej zapał do podróży bardzo ostygł i do tego brakuje jej ukochanego, z którym u boku by się pewniej czuła. Chiquita to imię własne, bo Kronikarz miał zwyczaj nadawania imion swoim stworkom, dlatego wszystkie je jakoś ochrzcił :) A Chiquita jest z gatunku Aipomów, a Aipomy to Pokemony fioletowe małpy i do tego jeszcze znane z zamiłowania do psot oraz dużej wierności tym, którzy zdobędą ich przyjaźń. Tak - John Ketchum to pradziadek Asha ze strony ojca i przy okazji też ojciec chrzestny Kronikarza. To prawda, przez czysty przypadek bohaterowie spotkali naszego artystę i dowiedzieli się, że to chrześniak osoby, której przecież szukają, więc mają szczęście. Stąd Ashowi udzielił się bardzo dobry humor, a poza tym lubi się wygłupiać i dawać wraz z Sereną wesołe występy (w anime także to lubił - wygłupy przed publiką sprawiają, że sam też zyskuje radość i humor i lubi dzielić się tym z innymi). Tak - Ash wymienił imiona muz opiekujących się sztuką. I przy okazji zaśpiewał piosenkę z bajki Disneya "PINOKIO", choć to trochę nie na miejscu, bo bajka powstała w 1940 roku, a oni trafili do 1938, ale z drugiej strony to zaśpiewanie piosenki jeszcze tu nieznanej na szczęście niczego nie zmieni w dziejach świata :)
UsuńI proszę bardzo, znowu mamy podróże w czasie. Jak ja uwielbiam ten temat. :)
OdpowiedzUsuńAle historia zaczyna się w momencie niewskazującym na to, że życie naszych bohaterów za chwilę się odmieni. Wszyscy bawią się na plaży, a Serena w kobiecy sposób próbuje przekonać Asha by opowiedział jej o Giselle. (swoją drogą tą sztuczkę ze stanikiem muszę kiedyś wypróbować na Tobie, kochany Autorze) :)
Zaraz po powrocie do domu pani Seroni Alexa przynosi im archiwalny egzemplarz gazety "Sinnoh Express" z roku 1938, w którym znajduje się... zdjęcie Asha, Sereny i Dawn z jak najbardziej współczesnych czasów. Okazuje się, że jakimś dziwnym trafem nasza trójka znalazła się w dwudziestoleciu międzywojennym i pomogła dziadkowi Asha, Johnowi Ketchumowi rozwiązać zagadkę pewnego morderstwa.
Zaintrygowany sprawą Ash postanawia wyruszyć w podróż w czasie, a Serena, Clemont i Dawn postanawiają mu towarzyszyć. W tym celu wyruszają do profesora Rowana, i z jego laboratorium dzwonią do profesora Oaka, który przesyła im przenośniki w czasie. Niestety, dla Clemonta nie wystarcza, gdyż jeden z przenośników... uległ zalaniu kawą. ;) Młody Meyer nie kryje z tego powodu rozpaczy, jednak z czasem godzi się z tym, że jego dziewczyna wyruszy w podróż bez niego, a on nie zobaczy wspaniałych czasów dwudziestolecia międzywojennego.
Po wyjściu z laboratorium profesora Rowana nasi przyjaciele idą do domu, gdzie przebierają się w stroje bardziej "z epoki" po czym przenoszą się w czasie prosto do 10 czerwca 1938 roku. Datę udaje im się zweryfikować po kupionej od ulicznego gazeciarza gazecie "Sinnoh Express". Podczas tej lektury nagle zostaje skradziona czapka Asha. Złodziejką okazuje się Aipom, która wymknęła się swojemu trenerowi. Przyjaciele rzucają się za nią w pościg i odzyskują czapkę. Poznają przy okazji Kronikarza - miejscowego artystę rewiowego, a także pisarza. Swoją drogą, kogoś mi to przypomina, kochanie moje. Czyżby wizualizacja Twoich skrytych marzeń? :)
Wracając do historii, Kronikarz wyznaje im, że jego ojcem chrzestnym jest John Ketchum, czyli poszukiwany przez naszą ekipę detektyw. Przy okazji zaprasza ich na wieczór na swoje przedstawienie w miejscowym teatrze, na co przyjaciele chętnie się zgadzają. :)
Nastrój sztuki tak się Ashowi udziela, że aż zaczyna śpiewać wesoło piosenkę z bajki "Pinokio". Powiem tak... kończy się ciekawie. :)
Historia zaczyna się niewinnie, ale coś czuję, że w dalszych częściach jak najbardziej się rozkręci. :D
Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000000000/10 :)