środa, 3 stycznia 2018

Przygoda 054 cz. III

Przygoda LIV

Wielkanocna zawierucha cz. III


Gdy przybyliśmy odwiedzić nasze Pokemony dowiedzieliśmy się, że właśnie tworzone jest dla nich lekarstwo.
- Zostanie im ono podane w formie zastrzyku - powiedziała siostra Joy - Po tym będą spać całą noc jak zabite, a na rano wybudzą się zdrowe oraz wypoczęte.
Wiadomość ta bardzo nas ucieszyła. Mimo to zgodnie z planem ja i Ritchie poprosiliśmy, abyśmy mogli czuwać nad naszymi stworkami, gdy te będą się kurować. Siostra Joy nie miała nic przeciwko temu, podobnie jak profesor Oak oraz doktor Cushing. Obaj z moim przyjacielem wyłożyliśmy sobie zatem dwie polówki na korytarzu obok sali, w której to leżały nasze chore Pokemony i tam też postanowiliśmy spać. Przed snem odwiedziłem mojego Pikachu. Biedaczek spał zmęczony, mrucząc przy tym smętnie.
- Spokojnie, mój przyjacielu - powiedziałem do niego pocieszająco - Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
Pokemon poruszył się przez sen, a ja uśmiechnąłem się czule.
- Śpij dobrze, Pikachu - dodałem - Ja będę niedaleko, a jutro wszystko wróci do normy.
Uśmiechnąłem się delikatnie i poszedłem spać.
W nocy dręczyły mnie jednak nieprzyjemne koszmary. Miałem jakieś senne mary pokazujące mi przykre sytuacje, w jakie popadł mój wierny Pikachu. Załamany szybko ocknąłem się i zobaczyłem spokojnie śpiącego Ritchiego.
- Ech, takiemu to dobrze - powiedziałem cicho sam do siebie - Jego nie dręczą koszmary. A ja zanim zasnę, to pewnie zmarnuję sporo czasu.
Po tych słowach przewróciłem się na drugi bok i już miałem zamknąć oczy, gdy nagle usłyszałem jakiś dziwny dźwięk. To brzmiało jak otwieranie okna w pokoju, w którym spały Pokemony. Szybko obudziłem Ritchiego.
- Co jest? - zapytał - Coś się dzieje?
- Chyba tak... - powiedziałem.
Chwilę później zaczęliśmy nasłuchiwać i obaj usłyszeliśmy coś, co przypominało nam jakby szept.
- Ktoś tam jest - stwierdziłem.
- I nie jest sam - dodał mój przyjaciel.
Szybko oraz bardzo cicho sięgnąłem do mojego plecaka po plastikowy pistolet. Co prawda taki straszak nie mógł w żadnym razie wystrzelić, ale przecież nasi złodzieje o tym nie wiedzieli.
Ja i Ritchie zakradliśmy się pod drzwi pokoju i usłyszeliśmy jeszcze wyraźniej ów szept.
- Nie lepiej wezwać pomoc? - zapytał mój przyjaciel.
Pokręciłem przecząco głową.
- W żadnym razie, Ritchie. W ten sposób tylko ich spłoszymy i jeszcze nam uciekną. Musimy działać z zaskoczenia.
Mój przyjaciel nie wyglądał wcale na zachwyconego tym wszystkim, ale posłuchał mnie, po czym obaj gwałtownie otworzyliśmy drzwi i szybko wparowaliśmy do środka.
- Nie ruszać się! Ręce do góry! - krzyknąłem.


Ritchie zapalił światło i wówczas obaj zauważyliśmy dwie dobrze mi znane postacie kobiece w czarnych strojach z wyszytą na nich bardzo dużą, czerwoną literką R.
- Annie i Oakley! - zawołałem - Co za spotkanie!
- No nie! To znowu ten głupi bachor! - jęknęła pierwsza z nich.
- Czy ty zawsze musisz nam przeszkadzać? - dodała druga.
- Taka karma - zachichotałem złośliwie.
Rozejrzałem się z Ritchiem dookoła. Zauważyłem wówczas, że w sali na łóżkach nie ma już Pokemonów, a obie siostrzyczki trzymają w rękach wielki worek, do którego właśnie ładowały one jakieś kule. Bardzo szybko zrozumiałem sytuację. Annie i Oakley wciągnęły Pokemony do pokeballi (które przyniosły ze sobą) i próbowały je w ten sposób porwać. Jednak ja nie zamierzałem im na to pozwolić.
- Rzućcie to i ręce do góry! - zawołałem.
Obie siostrzyczki szybko wykonały polecenie, ale zachichotały przy tym bardzo podle.
- Wybacz nam, wielki Sherlocku Ashu! Nie wiedziałyśmy, że będziesz tutaj czuwać - powiedziała Oakley.
- Bo inaczej byśmy się na to przygotowały - dodała Annie.
Następnie rzuciła ona coś na podłogę, od czego zrobiło się sporo dymu. Ja i Ritchie zaczęliśmy kaszleć, podczas gdy kobiety zachichotały podle i nie czekając na ruch z naszej strony wyskoczyły przez okno. Z niemałym trudem pośród tej chmury dymu zauważyłem, jak to robią i że zabierają ze sobą worek ze swym łupem.
- O nie! Nic z tego! - krzyknąłem.
Szybko ruszyłem w pościg za uciekinierkami, które właśnie zaczęły się wspinać po wąskim i spadzistym dachu zrobionym z czerwonym dachówek. Mimo, że miałem na sobie jedynie piżamę oraz szlafrok, to nie zamierzałem odpuścić. Wspiąłem się szybko za nimi, także już po chwili je dogoniłem.
- Oddajcie mi mojego Pikachu i inne Pokemony! - krzyknąłem.
Siostry zachichotały podle, słysząc moje słowa.
- Nic z tego, chłoptasiu! - powiedziała wesoło Oakley.
- Może innym razem ci się powiedzie - dodała Annie.
Następnie obie złapały dłońmi za drabinkę sznurową, która właśnie spadła przed nimi z jakiegoś pojazdu wiszącego wysoko nad nami. Szybko oceniłem sytuację i wskoczyłem na drabinkę, łapiąc mocno jedną ręką za worek z ich łupem.
- Oddajcie mi to! - wysyczałem.
- Puszczaj, smarkaczu jeden! - krzyczała Annie, próbując mi wyrwać swój łup z moim rąk.
- Nic z tego! Nie oddam wam mojego Pikachu! - wydyszałem przez zaciśnięte zęby.
Przez chwilę szarpałem się z obydwoma siostrami, aż wreszcie doszło do tego, co było nieuniknione. Worek pękł, zaś z dziury, która w nim wtedy powstała, posypały się pokeballe.
- Nie! - krzyknęły Annie i Oakley.
Chwilę później druga ze złodziejek kopnęła mnie w głowę tak mocno, że zleciałem z drabinki sznurowej prosto na dach Centrum, a następnie zacząłem się po nim toczyć na sam dół. Jeszcze chwila i zleciałbym na dół, kończąc pewnie w ten sposób swój biedny oraz nędzny żywot, gdyby nie to, że w ostatniej chwili Ritchie wysunął się przez okno pokoju, w którym stał i złapał mnie za rękę.
- Mam cię! - zawołał mój przyjaciel, patrząc mi przy tym wesoło w oczy - Chciałeś stąd spadać beze mnie?
- Nigdy w życiu! - zachichotałem.
Ritchie wciągnął mnie na górę, po czym szybko pobiegliśmy zbierać rozsypane po ziemi pokeballe. Pomogli nam w tym nasi przyjaciele, którzy mieli wynajęte pokoje w Centrum Pokemon, a także siostra Joy. Szybko zabraliśmy wszystkich naszych biednych pacjentów do sali, wyciągnęliśmy ich z pokeballi i położyliśmy na łóżkach. Okazało się, że biedactwa dalej spały. Najwidoczniej podany im lek tak mocno na nie zadziałał, iż wciąż pozostawały w objęciach Morfeusza.
- Dzięki Bogu nic im się nie stało - powiedziałem.
- Za to stało się coś komuś innemu - odrzekła na to Misty, wchodząc do sali ubrana w koszulkę nocną i szlafrok.
Spojrzałem na nią zdumiony.
- Komu i co się stało? - zapytałem.
- May... Ktoś zrzucił ją ze schodów.
Jęknąłem przerażony, słysząc te słowa. Jakby mało problemów spadło na nas ostatnio. Teraz jeszcze to!
- O Boże! Co z nią?!
- Spokojnie. Żyje, ale jest nieprzytomna - odpowiedziała Misty.
- Nieźle... Noc pełna wrażeń - rzekł ironicznie Ritchie.
- Żebyś wiedział - powiedziałem ponuro.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Następnego dnia rano znów usłyszałam o kradzieży Pokemona jednej z najlepszych uczestniczek pokazów piękności. Tym razem pewna trenerka imieniem Constance została okradziona. Zginął jej Wigglytuff i to w takich samych okolicznościach, w jakich zostały zabrane poprzednie Pokemony. Wiedziałam już doskonale, że musi to być sprawka Shauny. Poszłam więc się z nią rozmówić.
- Dosyć tego dobrego, Shauna! - zawołałam, gdy tylko ją zobaczyłam - Ostrzegałam cię, żebyś więcej nie robiła takich numerów. Jak widzę nie posłuchałaś mnie.
- O czym ty w ogóle mówisz? - zapytała mnie zdumiona Mulatka.
Obok niej stali równie zdziwieni Tierno oraz Trevor.
- Weź nie udawaj idiotki! - krzyknęłam na nią - Dobrze wiem, że twój Flabebe posiada zdolność tumanienia Pokemonów swoimi mocami! Ty sama zaś masz motyw, żeby zabierać faworytów najlepszych uczestniczek tych głupich Pokazów.
- Niby jaki? - zapytała Shauna.
- Zazdrość! Denerwuje cię to, że inne mogą występować, a ty nie!
Dziewczyna spojrzała na mnie oburzonym wzrokiem.
- Wiem, że cokolwiek ci powiem i tak cię nie przekona, Sereno, ale ja jestem niewinna, natomiast twoje oskarżenia bolą mnie mocniej niż umiem to wyrazić.
- Sereno, na pewno się mylisz - powiedział Tierno.
- Właśnie! Ona nie może być winna - dodał Trevor.
Westchnęłam załamana, gdy usłyszałam ich słowa.
- No jasne! Trzymacie z nią sztamę, to nie wierzycie w moje słowa. Ale policja na pewno uwierzy.
- I co im powiesz?! - zawołała złośliwie Shauna - Że podejrzewasz mnie o dokonanie tych wszystkich kradzieży? Zapytają cię wtedy o dowody. Co im wówczas powiesz?!
Niestety, ta jędza miała rację. Nie posiadałam żadnych dowodów jej winy, ona zaś pewnie była zdolna dowieść swojej niewinności.
- Posłuchaj mnie, Sereno... - zaczęła mówić moja ex-przyjaciółka już bardziej spokojnym tonem - Ja rozumiem, że nie masz powodów, aby mi ufać, ale przysięgam ci... Naprawdę jestem niewinna! Nie wiem, kto kradnie te Pokemony, ale to na pewno nie ja.
- Tłumaczyć się będziesz sierżant Jenny! - zawołałam gniewnie.
Następnie wyszłam załamana z pokoju, w którym toczyłam tę rozmowę i skierowałam swoje kroki na miasto. Zrozumiałam jednak, że Shauna ma rację. Nie posiadam żadnych dowodów jej winy. Policja mi nie uwierzy. Nasz spór zaś tylko pogarszał moją sytuację, bo wszystko wskazywało na to, iż mszczę się na mojej ex-przyjaciółce za jej dawne sprawki.
Sprawa wyglądała tak beznadziejnie, że nawet nie wiedziałam, w którą stronę idę. Gdy się już ocknęłam, to stałam przed domem słynnego pisarza Johna Scribblera. Pomyślałam sobie wówczas:
- Skoro już tu jestem, to złożę mu wizytę. On na pewno się ucieszy.
Zapukałam do drzwi i poczekałam, aż mi ktoś otworzy. Tym kimś był wielki Pokemon sowa. Poznałam go.
- Witaj, Archimedesie - powiedziałam wesoło na jego widok.
Takie imię nosił bowiem Noctowl słynnego pisarza. Siedział właśnie na klamce drzwi, otwierając je za pomocą ciężaru swojego ciała.
- Czy twój trener jest w domu?
Pokemon zahuczał przyjaźnie, po czym wpuścił mnie do środka. Moje uszy wówczas dopadła wesoło śpiewana pieśń, która szła tak:

Rodowód mój spod znaku lwa,
A w herbie moim wiatry dwa.
Dziś sługa, jutro jaśnie pan,
Lecz duch przekory wciąż ten sam.
Alchemik szczęścia, fałszerz kart,
Połykacz ognia stryczka wart,
Szarlatan i zaklinacz wężów,
Dostawca rogów zacnych mężów...
Czarodziej tonów, żongler słów,
Na wozie lub pod wozem znów.
Pogromca na arenach świata,
Nieustraszony dyplomata.
Lecz nie dla sławy, ani złota.
Diabelska sprzyja mi ochota...
Bo...

Wielka sława to żart,
Książę błazna jest wart.
Złoto toczy się w krąg
Z rąk do rąk, z rąk do rąk.
Wielka sława to żart,
Książę błazna jest wart.
Złoto toczy się w krąg
Z rąk do rąk, z rąk do rąk.

Uśmiechnęłam się delikatnie słysząc tę pieśń, po czym weszłam w głąb domu i przeszłam do gabinetu słynnego pisarzu. Ujrzałam go wtedy, jak stoi on środku tego pokoju obok sporego gramofonu, z którego leci głośno aria z operetki „Baron cygański“, zaś pan John śpiewa dalej pod jej melodię (lub też udaje, że to robi, bo nie byłam tego pewna). Tymczasem pieśń leciała dalej:

Wystarczy magnetyczny wzrok,
By wprawić tłum w hipnozy mrok.
Z trapezu wskoczyć w paszczę lwa.
Publika gromki aplauz da.
Bielona gęba budzi śmiech,
Tańczący słoń zapiera dech.
Atleta czy kobieta z brodą,
Tłum gapiów ku ekstazie wiodą.
By żyć, wystarczy cyrk i chleb,
By umrzeć - garść ołowiu w łeb.
Kto wygra na arenach świata:
Atleta czy też dyplomata?
Lecz nie dla sławy, ani złota
Diabelska sprzyja mi ochota...
Bo...

Wielka sława to żart,
Książę błazna jest wart.
Złoto toczy się w krąg
Z rąk do rąk, z rąk do rąk.
Wielka sława to żart,
Książę błazna jest wart.
Złoto toczy się w krąg
Z rąk do rąk, z rąk do rąk.

Zaczęłam głośno klaskać. Mężczyzna zdumiony odwrócił się w moim kierunku i zachichotał delikatnie.
- Panna Evans! - zawołał wesoło - Miło mi cię widzieć! Co ty tu robisz, moja droga?!
- Pana Noctowl mnie wpuścił.
John Scribbler spojrzał z politowaniem na swego Pokemona.
- A ile razy ci mówiłeś, żebyś najpierw zapowiadał gościa, a dopiero potem go zapraszał na salony?


Archimedes zahuczał gniewnie, mężczyzna zaś zaśmiał się lekko.
- Nieważne... Zapraszam, Sereno. Mam nadzieję, że zechcesz zjeść ze mną drugie śniadanie.
Nie odmówiłam temu zaproszeniu, ponieważ było ono niezwykle miłe, podobnie jak i on sam. Już po chwili oboje siedzieliśmy razem w salonie racząc się ciastkami oraz herbatą.
- No dobrze... To opowiadaj, moja droga... - zaczął rozmowę pisarz - Co tutaj robisz? Dawno nie było cię w Kalos. Jesteś tu sama czy z Ashem?
Opowiedziałam mu w skrócie, ale też z niezbędnymi szczegółami o tym, co tutaj robię i jaki problem mnie obecnie trapi.
- Pomyślałam sobie, że być może pan mi pomoże - powiedziałam - W końcu pisze pan kryminały, więc na pewno sporo pan potrafi, a już z całą pewności radzi pan sobie z zagadkami.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Prawdę mówiąc wyznam ci, że naprawdę żaden ze mnie detektyw. To Henry Willow jest geniuszem, a moja osoba w żadnym razie nie może się z nim równać.
Chwilę później dodał:
- Chociaż... Możliwe, że będę w stanie coś dla ciebie zrobić. Opowiedz mi jeszcze raz o całej tej sprawie, ale tym razem naprawdę dokładnie.
Westchnęłam głęboko, po czym spełniłam jego prośbę. Pisarz popatrzył na mnie uważnie, pomyślał przez chwilę i rzekł:
- Moim zdaniem to nie Shauna jest tutaj winna. Co prawda, jak sama mówisz, ma motyw, ale czy aby na pewno? Nie pomyślałaś o tym, że ktoś inny może go jeszcze mieć?
- A niby kto? - zapytałam - Przecież te uczestniczki same nie kradną sobie Pokemonów, żeby się w ten sposób wyeliminować z Konkursu.
- A może jakaś inna uczestniczka chce je wyeliminować?
- Niby która?
- A tego to ja już nie wiem. Jednak nie sądzisz, że warto rozważyć taką opcję?
Zastanowiłam się nad tym przez chwilę.
- Hmm... Inna uczestniczka... Ale która?
- Moim zdaniem to musi być taka zawodniczka, która zaszła wysoko, ale boi się, że nie zajdzie dalej - mówił John Scribbler - To jest oczywiście tylko i wyłącznie moja teoria, ale może w niej być sporo prawdy.
- Zaszła ona wysoko, ale boi się, że nie zajdzie dalej - powiedziałam, masując sobie palcami podbródek - Dlatego pozbywa się konkurencji, aby mieć większą pewność, iż wygra?
- Dokładnie tak. Ale jak już powiedziałem, to jest tylko teoria. Jeśli nie znajdziemy Pokemonów, które skradziono, to nadal pozostanie ona tylko teorią.
- No ba! Ale jak je znaleźć?
Scribbler pomyślał przez chwilę.
- Henry Willow na pewno wymyśliłby super zasadzkę na złodzieja. W końcu on ma prawdziwy talent do tego. Ale ponieważ ja go nie mam, to mogę powiedzieć jedynie tyle: owa tajemnicza uczestniczka, która kradnie Pokemony swoich konkurentek na pewno coś z nimi musi zrobić. Nie ma pokeballi, do których by je schowała. Co więc robi? Sprzedaje je komuś obcemu albo ukrywa... Jednak jeśli je ukrywa, to musi je przecież karmić, o ile oczywiście nie jest sadystką. Chociaż może i jest sadystką. A wtedy ich los ją guzik obchodzi. Ale przypuśćmy, że nie głodzi ona tych Pokemonów. Musi je więc gdzieś trzymać i karmić. Trzeba zatem...
Nie słuchałam go dalej, gdyż coś właśnie zaświtało w mojej głowie. Przypomniałam sobie właśnie pewien szczegół, który wcześniej uszedł mej uwadze.
- Musi je karmić?! No jasne! - zawołałam - Że też wcześniej na to nie wpadłam! Panie Scribbler! Jest pan po prostu genialny!
Pisarz uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Miło mi to słyszeć. A czemuż to jestem genialny, jeśli wolno spytać?
- Bo właśnie dzięki panu rozwiązałam zagadkę. Dziwi mnie jednak, jak mogłam być tak tępa, że wcześniej o tym nie pomyślałam.
- Oświecenie często późno na nas spływa - stwierdził filozoficznie mój rozmówca - Ważne jest jednak to, że w ogóle to robi. Termin raczej nie ma tu wielkiego znaczenia.
Zgodziłam się z nim, po czym zadowolona szybko dopiłam herbatę i pobiegłam do domu pana Meyera.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Niestety, policji nie udało się ująć Annie i Oakley. Uciekły one swoim pojazdem, który widziałem zaparkowany wysoko nad Centrum Pokemon. Jedyną pocieszającą dla nas wieścią było to, że obie siostry złodziejki nie zdołały zabrać swojego łupu, który powrócił spokojnie do sali, aby na rano obudzić się rześki i radosny. Mówię tu oczywiście o Pokemonach, które o poranku dały nam wszystkim znać wesołymi dźwiękami, że są już zdrowe. Jednak to lekarstwo naprawdę im pomogło.
- Pika-pi! - zapiszczał radośnie mój starter, skacząc mi mocno w moje ramiona, gdy tylko mnie zobaczył.
Przyznam się, że na widok jego całego i zdrowego, nie mogłem wręcz opanować łez w oczach, tak bardzo się ucieszyłem. W myślach snułem już ze strachu same przerażające scenariusze w tej sprawie, a tymczasem mój wierny druh jak zwykle wyszedł z tego.
- Pikachu! Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiłem, przyjacielu! - wołałem, tuląc go mocno do piersi.
Równie radośnie wyglądało moje powitanie z innymi Totodillem oraz Bulbazaurem. I równie przepiękna była scena, w której Max tulił do siebie swego Mudkipa, Ritchie ściskał wszystkie swoje stworki po kolei, Misty tuliła mocno do serca Staryu, natomiast Melody pieściła bardzo za uszami swojego Eevee. Wyglądało więc na to, że wszystko skończyło się dobrze. No, właściwie to prawie wszystko...
- Biedna May... Jaka szkoda, że nie może tego zobaczyć - powiedziała smutnym tonem moja rudowłosa przyjaciółka.
- Nadal nie odzyskała przytomności? - zapytałem.
Misty pokręciła przecząco głową.
- Niestety nie... Biedactwo wciąż śpi piętro niżej.
- Ciekawe, kto ją zepchnął ze schodów i dlaczego? - zapytał Max - Nie rozumiem tego. Naprawdę tego nie rozumiem.
- Ja zaś zaczynam powoli wszystko rozumieć - stwierdziłem.
Gdy moi przyjaciele spojrzeli na mnie zdumieni, zacząłem im udzielać wyjaśnień.
- Zobaczcie sami... To zatrucie naszych Pokemonów i ten atak w nocy Annie i Oakley nie mogą być jakimś przypadkowym zbiegiem okoliczności ani niczym podobnym. To wyraźny sabotaż! Ktoś celowo zaplanował sobie to wszystko, aby te dwie panie mogły ukraść nasze Pokemony!
- Ale kto? - zapytała Melody.
Spojrzałem na Maxa.
- Mój drogi specjalisto od komputerów... Zdaje się, że mam dla ciebie nowe zadanie.
Chłopak zachichotał wesoło.
- Miałem nadzieję, że to powiesz. To jaki masz plan?
Z przyjemnością mu go opowiedziałem.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Pewna osoba, którą to uważnie obserwowałam w towarzystwie moich przyjaciół, wyszła z Centrum Pokemon, po czym udała się poza miasto. Tam zaś stał mały domek, do którego ona weszła. Jakoś tak chwilę później po cichu i bardzo ostrożnie wkroczyliśmy tam za nią. Śledzona przez nas osoba otworzyła drzwi do piwnicy, po czym zeszła tam nie wiedząc, że ma ogon. Następnie weszła do celu swej podróży, w którym to... znajdowały się trzy uprowadzane przez nią wcześniej Pokemony. Był tam też jeszcze czwarty przypominający małego lisa o żółto-czarnej barwie. Unosił on w powietrzu i wyglądało na to, że spał.
- A więc tak to sobie wymyśliłaś - powiedziałam, wchodząc do środka piwnicy - Muszę przyznać, że całkiem sprytnie.
Dziewczyna śledzona przeze mnie odwróciła się przerażona i spojrzała na mnie zaszokowana, wołając:
- Serena?!
- Witaj, Nini - powiedziałam.
Chwilę później do pomieszczenia wkroczyli za mną Clemont, Bonnie oraz sierżant Jenny. Ta ostatnia uśmiechnęła się delikatnie na widok Nini.
- No proszę... Ciebie bym nigdy o to nie podejrzewała.
- Dlatego tak długo wodziła nas za nos - stwierdził młody Meyer - Na całe szczęście nasza kochana Serena czuwała.
- Prawdę mówiąc nie dałabym sobie rady bez rozmów, jakie zawsze wieczorami prowadziłam z Ashem, jak również bardzo mi pomógł pan Johna Scribbler - odpowiedziałam mu skromnym tonem.
Bonnie popatrzyła zdumiona na lewitującego w powietrzu Pokemona liska, który bardzo ją zaintrygował.
- Co to za Pokemon? - zapytała.
- To jest Abra - wyjaśnił jej brat.
Wyjęłam zaintrygowana Pokedex i skierowałam go na stworka.
- Abra! Pokemon lis typu psychicznego. Pomimo swoich niewielkich rozmiarów posiada ogromne zdolności, takie jak kontrolowanie umysłów innych Pokemonów. Jego oczy są zawsze zamknięte, lecz on zawsze widzi wszystko wokół siebie.
Schowałam komputerek do kieszonki swej spódniczki.
- Nieźle. A więc to jest Abra. Sądziłam, że winnym jest Sylveon albo też Flabebe.
- Ja... Ja.... Ja to wszystko mogę wyjaśnić - jęknęła załamanym głosem Nini.
- Ciekawe, w jaki sposób? - mruknęła złośliwie Jenny - Wszystko już wiemy, więc skończ z tymi swoimi wykrętami. Te Pokemony w tej piwnicy mówią same za siebie.
- Dlaczego to zrobiłaś?! - zawołała oburzona Bonnie - Dlaczego psułaś występy innym trenerkom?!
Nini spojrzała najpierw na nią, a potem na mnie.
- Bałam się... Ich występy były takie wspaniałe... Takie nowatorskie i... Naprawdę groziła mi porażka, a jak tak długo się starałam. Chciałam, aby moja matka była ze mnie dumna. Tak często mi powtarzała, że powinnam się bardziej starać i być jeszcze lepsza, najlepsza. Chciałam wreszcie wygrać te pokazy, ale nie mogłam z taką konkurencją.
- Dlatego porywałaś te Pokemony - powiedziałam surowym głosem - Twój Abra za pomocą swoich umiejętności hipnotyzował je i zmuszał do wychodzenia z pokeballi i pokojów, a potem prowadził ich tutaj i pilnował. Nieźle... Naprawdę sprytnie.
- Jak mnie zdemaskowałaś? - zapytała dziewczyna.
- Przypadkiem. Przypomniałam sobie, że jak upuściłaś na ziemię torbę z jedzeniem dla Pokemonów, to było tam jedzenie dla typów ognistych. A przecież nie posiadasz żadnego Pokemona tego typu. Kiedyś nawet mówiłaś mi, że się nimi brzydzisz.
- Powiedziałam ci o jedno zdanie za dużo - stwierdziła gorzko Nini.
Następnie westchnęła głęboko i zapytała:
- Co teraz ze mną zrobicie?
- Moim zdaniem sprawa jest jasna - powiedziała Bonnie - Zostaniesz aresztowana.
- Ja jednak myślę, że to nieco za surowa kara - stwierdziłam - W końcu karmiła swoich więźniów i dobrze ich traktowała.
- To prawda - potwierdziła moje słowa Jenny.
Następnie spojrzała na Nini, mówiąc:
- Mogę przekonać Olivię, Nicole oraz Constance, żeby nie składały przeciwko tobie skargi, ale mam dwa warunki.
- Jakie?
- Po pierwsze oddasz wszystkie skradzione przez ciebie Pokemony ich właścicielkom.
- Oczywiście. I tak zamierzałam to zrobić zaraz po Pokazach. A drugi warunek?
- A po drugie wycofasz się z tych Pokazów i opuścisz miasto.
Ten drugi warunek był dla Nini wręcz przerażający, ale ostatecznie go przyjęła, choć bardzo niechętnie. Ja zaś pomyślałam sobie, że pan Scribbler miał rację, kiedy sobie śpiewał, że wielka sława to żart. Poczułam wówczas, iż bardzo dobrze zrobiłam rezygnując z niej.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Jak tylko Max przekazał mi wszystkie wiadomości, jakie miał dla mnie zdobyć, to zadowolony powiadomiłem porucznik Jenny o wszystkim, po czym uknułem pewien plan, w jaki sposób sprawca tego całego zamieszania i zarazem niedoszły zabójca May mógłby się zdradzić. Następnie pobiegłem szybko szukać mojego mentora.
- Panie profesorze! Panie profesorze! - wołałem głośno, biegnąc przy tym przez korytarz.
Wpadłem przy tym na doktora Cushinga.
- Co się stało, mój chłopcze? - zapytał młody lekarz.
- Szukam profesora Oaka - odpowiedziałem.
- Nie ma go teraz tutaj. Jest w laboratorium.
Jęknąłem zasmucony po usłyszeniu tej informacji.
- A niech to! A miałem do niego sprawę.
- Jaką? - zapytał zainteresowany mężczyzna.
Rozejrzałem się dookoła i powiedziałem konspiracyjnym tonem:
- Ale niech pan na razie zachowa to dla siebie.
- Nikomu nie powiem, póki sam mi nie pozwolisz.
- Doskonale. Otóż widzi pan... May wybudziła się ze śpiączki.
Cushing wyglądał na co najmniej zdumionego tym, co właśnie ode mnie usłyszał.
- Jak to? Wybudziła się już?
- Tak, chociaż zaraz ponownie zasnęła, ale wiemy już, że jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
- No to chwała Bogu - stwierdził sucho mój rozmówca.
- Ale jeszcze nie powiedziałem panu najważniejszego - dodałem wręcz przejętym tonem - Otóż zanim zasnęła wyznała mi, że wie, kto ją zepchnął ze schodów.
Doktor wyraźnie pobladł, choć udawał najzupełniej spokojnego.
- I co? Kto to taki? - zapytał.
- Nie wiem, nie zdążyła powiedzieć. Ale to jest tylko kwestia czasu, aż znowu się obudzi i wtedy wszystko nam powie. Muszę powiadomić o tym profesora Oaka zanim ktoś inny to zrobi.
Następnie pobiegłem przed siebie, a przynajmniej udawałem, że tak robię. W rzeczywistości schowałem się za zaułkiem i czekałem na dalszy rozwój wypadków. Zgodnie z moimi przewidywaniami pan doktor Cushing pognał szybko do pokoju, w którym spała May Hameron. Prędko, ale też bezszelestnie udałem się tam za nim i byłem świadkiem, jak mężczyzna stoi w pokoju mojej przyjaciółki (śpiącej spokojnie w łóżku przykryta po samo czoło kołdrą), dyszy gniewnie, po czym delikatnie wysuwa dziewczynie spod głowę poduszkę i próbuje przyłożyć ją do twarzy siostry Maxa. Wtedy jednak kołdra gwałtownie się odchyliła, odkrywając oczom zamachowca prawdziwą postać leżącą w łóżku. Nie była to May, ale Ritchie.
- Co jest? Chciałeś mi może poprawić poduszkę? - zapytał ironicznie chłopak.


Doktor Cushing był w szoku. Szybko złapał za pistolet, ale wtedy spod kołdry wyskoczył Sparky (Pikachu mojego przyjaciela) i poraził go prądem. Chwilę później do pokoju weszliśmy ja, porucznik Jenny oraz sierżant Bob.
- No proszę... Kogo my tu mamy? - zapytałem ironicznie.
- Peter Suveney vel doktor Cushing - powiedział Bob - Zwiałeś policji w Hoenn, ale teraz wpadłeś w nasze ręce.
Jenny uśmiechnęła się ironicznie.
- Peter Suveney... Nie sądziłam, że kiedykolwiek cię tu zobaczę. Moja kuzynka z Petalburga dużo mi o tobie opowiadała. Mówiła mi, że niezła z ciebie kanalia. Jak widać miała rację.
Bob podniósł mężczyznę z podłogi i zakuł go w kajdanki. Patrzyłem na to bardzo zachwycony.
- Wiemy już wszystko, draniu - powiedziałem - Mój przyjaciel zdobył dane na twój temat. Nie znalazł nic o doktorze Cushingu i zrozumiał, że taki ktoś w ogóle nie istnieje. Później skontaktował się on z dobrze sobie znaną oficer Jenny z Petalburga. Gdy jej o tobie opowiedział, to wszystko stało się jasne. Naprawdę jesteś lekarzem Pokemonów, jednak straciłeś już prawo do wykonywania zawodu za to, iż za pieniądze testowałeś różne środki (zwykle nielegalne) na Pokemonach, które leczyłeś. Odkrył to Norman Hameron, ponieważ eksperymentowałeś również na stworkach jego córki. Miałeś być aresztowany, ale uciekłeś i proszę... Zatrudniłeś się u profesora Oaka pod zmienionym nazwiskiem. Nie wiem tylko, jak Annie i Oakley wciągnęły cię w tę diabelską intrygę.
- Miały dobre argumenty - odpowiedział mężczyzna złośliwym tonem - Zielone i uroczo szeleszczące.
- No jasne - mruknął Ritchie - A kiedy dowiedziałeś się, że May tu jest, przeraziłeś się. Bałeś się, że ona cię może rozpoznać, w końcu dobrze cię zapamiętała. Co prawda minęły dwa lata od tamtych wydarzeń, ale ryzyko istniało. Dlatego zepchnąłeś ją ze schodów, tak?
Aresztowany przestępca natychmiast przeszedł do wyjaśnień.
- Ta smarkula wyszła w nocy napić się wody i niestety wpadła na mnie, na swoje nieszczęście. Wcześniej nie widziała dokładnie mojej twarzy, gdyż unikałem z nią bezpośredniego kontaktu, ale teraz niestety mnie rozpoznała. Powiedziała, że natychmiast powie siostrze Joy, kim jestem. Musiałem więc ją powstrzymać.
- I to dlatego zepchnąłeś ją ze schodów?! - krzyknęła na niego Jenny - Masz szczęście, że ona żyje i jej rany nie są groźne dla życie, bo inaczej bym sobie z tobą porozmawiała! Zabrać mi go stąd!
Bob wyprowadził mężczyznę, a ja westchnąłem głęboko.
- Biedna May... Jak to dobrze, że spadając wrzasnęła głośno i narobiła rabanu, bo nie wiem, kiedy byśmy ją znaleźli.
- Szczęście, ale chyba także i nieszczęście - dodał Ritchie - Kiedy my walczyliśmy z Annie i Oakley, to nikt nie przybył nam z pomocą, ponieważ wszyscy ruszyli ratować May.
- A więc to taka była ich intryga - powiedziała Jenny - Sprawić, żeby Pokemony zachorowały, aby dzielny pan doktor podał im lek, po którym będą spały całą noc tak, że będą wręcz nieprzytomne, kiedy Annie i Oakley zabiorą je ze sobą. Naprawdę bardzo sprytne posunięcie. Tylko kto im to umożliwił?
- Ależ to proste - stwierdziłem - Właściciel cukierni, która sprzedawała te ciastka. Teraz pytanie tylko, czy to tatuś, czy synek?
- Myślę, że odpowiedzi udzieli nam kolejna prowokacja - stwierdziła wesoło pani porucznik - No i nie zaszkodzi, jeżeli Max zdobędzie jeszcze kilka danych.

***


Godzinę później ja oraz Jenny podjechaliśmy radiowozem pod sklep Tony’ego. Następnie weszliśmy do środka.
- Och, mamma mia! - zawołał wesoło właściciel - To znowu państwo śledczy na tropie! Czy macie już rozwiązanie tej jakże trudnej zagadki?
- Mamy, choć nie była ona taka trudna - powiedziała Jenny - Widzisz, Tony... Złapaliśmy Suveneya i ten wszystko nam wyśpiewał.
- Eee... Wszystko? - zapytał zdumiony cukiernik.
- O tak, przyjacielu - uśmiechnęła się do niego jadowicie policjantka - Dosłownie wszystko.
- A zwłaszcza to, kto jest jego wspólnikiem - dodałem równie złym i wrednym tonem.
Na zapleczu dał się słyszeć jakiś dziwny rumor. Chwilę później Bob przyprowadził nam Pabla zakutego w kajdanki.
- Drań chciał zwiać - powiedział.
- Domyślałem się tego - stwierdziłem ironicznie.
Następnie spojrzałem na chłopaka.
- Pablo... Muszę ci powiedzieć, że twoja gra jest już skończona. Wiem, że to ty wyprodukowałeś ten środek wywołujący chorobę u Pokemonów. Co to dla ciebie? W końcu jesteś dość zdolnym chemikiem, a do tego jeszcze zdobywcą kilku nagród, czego dowieść może wszechwiedzący Internet.
Spojrzałem potem na jego ojca i dodałem:
- Pan zaś nie tylko wiedział o wszystkim, ale wręcz pomagał synowi. Domyślam się, że to pańska ręka zatruła te ciastka, choć tu mogę się mylić. Być może jest pan czysty jak łza, a ja oskarżam pana niesłusznie, jednak...
Tony westchnął głęboko i rzekł, przerywając mi:
- Nie mylisz się, bambino... To prawda. Obaj z moim synem braliśmy w tym udział.
- Dlaczego? - zapytała Jenny - Nie rozumiem, jak Suveney mógł cię w to wszystko wciągnąć?
- Pieniądze - powiedział Pablo - Ojciec ma sporo długów. Zaciągnął więc z banku pożyczkę, dając w zastaw ten sklep, żeby móc spłacić swoich wierzycieli. Jednak wskutek musiał teraz spłacić pożyczkę wziętą z banku, a nie miał z czego. Suveney zaś to dawny kumpel ojca. Powiedział, że trafił na żyłę złota i jeśli mu pomożemy w jego planach, to podzieli się z nami tak hojnie, że ocalimy sklep.
Tony pokiwał smutno głową, potwierdzając słowa syna.
- Ale przysięgam, nie chcieliśmy nikogo skrzywdzić.
- A jednak skrzywdziliście - powiedziała Jenny załamanym głosem, po czym jej ton nabrał coraz większych znamion wściekłości - Przez was wiele Pokemonów było ciężko chorych, a do tego jeszcze Peter Suveney o mało nie zabił młodej dziewczyny, żeby ratować wasze tyłki, nie mówiąc już o swoim.
Teraz wręcz na nich krzyczała.
- Widzicie, do czego doprowadziliście?! I wy jeszcze mówicie, że nie chcieliście nikogo skrzywdzić?! Zabierz ich stąd, Bob, bo szlag mnie zaraz trafi!
Sierżant wyprowadził skazanych ze sklepu, a ja spojrzałem na panią porucznik zasmuconym wzrokiem.
- Wszędzie te same argumenty... Pieniądze.
Jenny pokiwała smutno głową.
- Niestety, masz rację, Ash. Wszędzie zawsze to samo. Kasa i władza jako cel sam w sobie. Wciąż tylko pieniądze i władza. Władza i pieniądze. I do czego zmierza ten świat, idąc tą drogą?
- Do własnego upadku - stwierdziłem ponuro.

***


Sprawców tego całego zamieszania, jakie opisałem w tej opowieści, aresztowano i osadzono w więzieniu, aby tam czekali oni na proces. Nasze Pokemony zaś musiały zostać do Wielkiej Soboty na obserwacji u siostry Joy, która chciała zyskać całkowitą pewność, że wszystko będzie z nimi dobrze. Dziękować Bogu wszystko było już z nimi w porządku. Podobnie było z May, która to wieczorem, niedługo po aresztowaniu Petera Suveneya odzyskała przytomność i opowiedziała nam dokładnie, kto i jak zepchnął ją ze schodów. Wówczas to ja, Max, Ritchie oraz Melody wyjaśniliśmy jej, że sprawca jej cierpienia został aresztowany, a prócz tego dodaliśmy, jakie były jego motywy.
- A więc to znowu organizacja Rocket - jęknęła załamana May - Kiedy się wreszcie od niej uwolnimy?
- Dopiero wtedy, gdy Giovanni zostanie aresztowany - rzekłem bardzo poważnym tonem - Wtedy to nastąpi proces stulecia, jakiego region Kanto jeszcze nie widział, a sprawiedliwość wreszcie zatriumfuje.
- Mam nadzieję, że dożyję tego dnia, bo jak na razie, odkąd zostałeś detektywem, to muszę się od ciebie trzymać z daleka.
- A to niby czemu? - zdziwiły mnie słowa dziewczyny z Petalburga.
- A to niby temu, że ilekroć pomagam ci choćby w najmniejszym tylko stopniu rozwiązywać zagadki detektywistyczne to mieszam się do spraw, podczas których ktoś mnie porywa, wiążę oraz próbuje zabić. Wiesz co?
- No co? - zapytałem, uśmiechając się delikatnie.
- Myślę, że ty mi po prostu przynosisz pecha! - stwierdziła May - Ty i twoja siostrzyczka ściągacie na mnie same kłopoty! Odkąd zaczęliście się oboje bawić w detektywów, to ja przeżywałam bardzo niemiłe przygody. Co jakiś czas ktoś mnie przez was wiążę, porywa, wrzuca do lochu lub próbuje zabić. Wy naprawdę jesteście jacyś pechowi!
Nie mogłem się powstrzymać i parsknąłem śmiechem, do którego po chwili dołączyli Ritchie, Max, Misty oraz Melody.
- Bardzo śmieszne... Bardzo... - mruknęła panna Hameron.
Potem spojrzała zasmucona na bandaż, jaki miała na głowie.
- Naprawdę smutne... Spędzę Wielkanoc w szpitalu. Normalnie ubaw po pachy.
- Spokojnie, siostrzyczko - rzekł wesoło Max - Być może nie będzie tak źle, jak to opisujesz. Może puszczą cię do domu.
- Tak... A może Ash przestanie ściągać na mnie kłopoty?! - mruknęła złośliwie dziewczyna.
- Na cuda to ja bym nie liczył, May. Skupmy się na bardziej realnych marzeniach - odpowiedziałem jej.
Moja przyjaciółka zrobiła najpierw złą minę, ale później uśmiechnęła się do mnie delikatnie. Widać było, że ona mnie lubi, choć uwielbia też na mnie narzekać. Ale cóż... Skoro, jak sama przyznawała, jestem dla niej jak starszy brat, a młodsze siostry zawsze muszą nieco ponarzekać na swoich starszych braci, to widać w ten sposób May okazywała mi swoje siostrzane uczucia.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Kiedy kolejne pokazy piękności Pokemonów zostały już zakończone, to postanowiłam rozmówić się z pewną osobą, którą bardzo skrzywdziłam swoją niesprawiedliwą oceną. Wychwyciłam z tłumu ludzi moich dobrych przyjaciół: Tiervo, Trevora oraz Shaunę. Podbiegłam do nich i zawołałam ich głośno, żeby mnie usłyszeli. Na całe szczęście osiągnęłam swój cel i to bez trudu, ponieważ od razu mnie zauważyli. Zaraz potem chłopcy lekko się uśmiechnęli się w moją stronę, zaś towarzysząca im Mulatka zachowała kamienną twarz.
- Słuchajcie... Muszę wam coś powiedzieć - rzekłam smutnym głosem.
- No to mów. Słuchamy cię - powiedział Trevor.
- Widzicie... Ostatnimi czasy skrzywdziłam bardzo jedno z was moimi podejrzeniami. Wiecie doskonale, kogo mam na myśli.
Chłopcy pokiwali zgodnie głowami, zaś Shauna spojrzała mi w oczy i zapytała:
- Do czego zmierzasz, Sereno?
- Do tego, aby cię przeprosić, moja droga - wyrzuciłam z siebie to, co mnie dręczyło - Ponieważ kiedyś bardzo się na tobie zawiodłam, teraz bez najmniejszych wątpliwości odsądziłam cię od czci i wiary. Wiem jednak, że moje oskarżenia były niesprawiedliwe. Dlatego proszę cię o wybaczenie.
Następnie wyciągnęłam rękę w kierunku Shauny. Ta zaś popatrzyła na mnie uważnie i powiedziała:
- Ja doskonale rozumiem, dlaczego myślałaś o mnie w taki, a nie inny sposób i wcale nie żywię do ciebie za to urazy. Jednak wybaczę ci tylko i wyłącznie wtedy, jeżeli ty wybaczysz mi moje dawne, żałosne zachowanie. To jak? Przyjmujesz mój warunek?
Zaśmiałam się wesoło, słysząc jej słowa.
- Ależ naturalnie! - zawołałam.
Dopiero wtedy Shauna uścisnęła mi dłoń i obie mocno uściskałyśmy się nawzajem. Czułam wówczas, że między nami znowu powstaje coś na kształt przyjaźni.
- To jak? Między wami panuje zgoda? - zapytał Trevor.
- Jak najbardziej - odpowiedziałam radośnie.
- Nie może inaczej być - dodała Shauna.
- Wobec tego chodźmy to uczcić! - zaproponował Tierno - Najlepiej do jakieś kawiarni na lody.
Wyprawa tam sprawiła nam wielką przyjemność. Przy okazji Shauna i ja mogłyśmy sobie znowu porozmawiać jak za dawnych dobrych czasów. Przyznała mi się ona wówczas do tego, że nieco mi zazdrości zarówno tak cudownego chłopaka jak Ash, a do tego jeszcze tzw. kobiecych atrybutów.
- Zobacz mnie - powiedziała Mulatka i wskazała dłońmi na swój przód - Jestem płaska jak deska. No, może tam co nieco ze mnie wyrasta, jednak to wciąż za mało... A ty! Zobacz, jak pięknie wyglądasz. Wszystko masz na swoim miejscu. Zwłaszcza te twoje urocze, kobiece atrybuty. Chciałabym być tobą..
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie.
- Dobrze ci radzę, Shauna... Bądź zawsze sobą. Nie warto pragnąć być kimś innym.
Po tej rozmowie powróciłam do Centrum Pokemonów, gdzie zastałam moją mamę.
- I jak? Pogodziłaś się już z Shauną? - zapytała mnie.
Pokiwałam wesoło głową na znak, że tak.
- To dobrze - powiedziała moja matula - Bo miałam nadzieję, że twój przyjazd tutaj nie pójdzie na marne.
- Co masz na myśli? - zdziwiłam się.
- Widzisz, córeczko... Muszę ci coś wyznać... Koleżanka, z którą razem piekłyśmy świąteczną babę dla pani Ketchum, to... To mama Shauny.
- Mama Shauny?! - zawołałam zaszokowana.
- Tak, kochanie. To od niej dowiedziałam się, że jej córka będzie tutaj na Pokazach. Dlatego celowo cię tu wezwałam, abyś mogła zakopać topór wojenny z nią.
- A nie po to, żebym ci pomagała w szykowaniu się do Wielkanocy?
- To tak tylko przy okazji... Przede wszystkim chciałam was pogodzić i mama Shauny także. Wybacz jednak, jeśli posunęłam się za daleko.
Popatrzyłam na moją rodzicielkę i objęłam ją mocno.
- Kocham cię, mamo! - zawołałam czule.

***


W Wielki Piątek, wbrew swoim wcześniejszym planom, Steven Meyer zabrał ze sobą swoje dzieci oraz różne łakocie, które przygotował w swoim domu, aby poczęstować nimi Delię Ketchum i jej syna, a mojego chłopaka. Jego decyzja była motywowana tym, że bardzo się stęsknił za moją przyszłą teściową, co jakoś wcale mnie nie dziwiło.
Ja natomiast wyruszyłam w powrotną drogę dopiero w Wielką Sobotę. Pożegnałam czule mamę, Shaunę, Tierno oraz Trevora, jak również Johna Scribblera, po czym ruszyłam do Kanto. Ponieważ samoloty wtedy nie latały ze względu na święto, to wypuściłam z pokeballi Pidgeota oraz Charizarda. Ten drugi zabrał koszyk pełen smakołyków, które to przygotowała moja mama oraz mama Shauny. Ja zaś usadowiłam się wesoło na grzbiecie tego pierwszego Pokemona, po czym ruszyłam w drogę.
Leciałam ponad godzinę. Nie wiem dokładnie, ile czasu mi to zajęło, ale na pewno czas, jaki mi ta czynność zajęła, był naprawdę długi. Czułam się wówczas niczym Charles Lindbergh lub też Amelia Earhart, czyli dwie pierwsze osoby, które przeleciały Ocean Atlantycki osobiście pilotując swój samolot. Poczułam, że na swój sposób znalazłam się w tym zaszczytnym gronie, co napawało mnie lekką dumą.
Wylądowałam na lotnisku niedaleko Alabastii, gdzie czekała już cała nasza drużyna detektywistyczna. Wśród nich był też Ash. Na jego widok radośnie zeskoczyłam z grzbietu Pidgeota i rzuciłam się memu ukochanemu na szyję, okrywając jego twarz pocałunki.
- Ash, najdroższy! - wołałam, całując go zachłannie - Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłam!
- A ty nie wiesz, jak ja tęskniłem za tobą! - dodał radośnie mój luby - Strasznie mi ciebie brakowało. Mam tylko nadzieję, że się nie nudziłaś.
- No, coś ty! - zachichotałam radośnie - Miałam swoje śledztwo, a o ile dobrze wiem, wy również mieliście niezły ubaw w Alabastii.
- Owszem, moje kochanie - odpowiedział mi radośnie Ash - Prawdziwa wielkanocna zawierucha. Każde z nas miało swoją własną. Musimy je sobie nawzajem opowiedzieć.
- Oj tak... Zdecydowanie - zgodziłam się z nim, ponownie go czule całując.


KONIEC










1 komentarz:

  1. Coś tak czułam, że właśnie te osoby są winne swoich czynów. Chociaż nigdy nie spodziewałabym się tego po nich, takie niepozorne (jak Nini) i niedające nam powodów do podejrzeń.
    Podczas pobytu naszych przyjaciół w centrum pokemon dochodzi do włamania. To Annie i Oakley próbują ukraść pokeballe z chorym stworkami, jednak na szczęście Ash i Ritchie udaremniają im to i uwalniają stworki, a złodziejkom niestety udaje się uciec. Podczas tego zdarzenia dochodzi niestety do nieprzyjemnego incydentu - May zostaje zrzucona ze schodów przez nieznanego sprawcę. Jednak, jak się później okazuje, tym sprawcą był profesor Cushing, a tak naprawdę zwący się Peter Suveney, lekarz pokemonów z regionu Hoenn, który stracił prawo do wykonywania swojego zawodu, a teraz nielegalnie próbował leczyć stworki i to podstępem. Sprzymierzył się on z Annie i Oakley oraz z miejscowym piekarzem, który zatruł przysmaki dla pokemonów. A wszyscy zrobili to wszystko... oczywiście dla pieniędzy. Ech... co ta kasa robi z ludźmi.
    W tym samym czasie Serena jest w martwym punkcie jeśli chodzi o swoje śledztwo. Zostaje skradziony kolejny pokemon, a ona nie ma żadnych dowodów na winę Shauny, która według niej jest winna. Załamana idzie poradzić się Johna Scribblera, który przez przypadek podsuwa jej wręcz idealną wskazówkę do rozwiązania zagadki. Dziewczyna wraz z rodzeństwem Meyer zastawia zasadzkę na złodziejkę Pokemonów i okazuje się być nią Nini, jej dawna przyjaciółka. Robiła to z zazdrości i chęci zwycięstwa, gdyż czuła wręcz przytłaczającą przewagę swojej konkurencji. Niestety, nic nie usprawiedliwia takiego przestępstwa, jednak winy zostają dziewczynie wybaczone pod dwoma warunkami: pierwszym jest zwrot pokemonów ich właścicielkom, a drugim jest wyjazd z miasta. Na oba warunki Nini przystaje i sprawa kończy się szczęśliwie.
    Zaraz potem Serena idzie przeprosić Shaunę za swoje niesłuszne podejrzenia względem niej. Dziewczyny się godzą i wszystko wskazuje na to, że wszystkie niesnaski między nimi zostały już zażegnane. Akurat na święta. :)
    Opowiadanie było naprawdę super, cała historia trzymała wręcz idealnie w napięciu. Nobel dla mojego kochanego Autora. :)
    Ogólna ocena: 10000000000000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...