środa, 3 stycznia 2018

Przygoda 053 cz. III

Przygoda LIII

Obowiązki starszego brata cz. III


Wieczorem Melody zadzwoniła do nas i złożyła nam raport w sprawie tego kolesia Harry’ego Lovella, którego miała śledzić, jednak jej wieści nie były wcale przyjemne.
- Koleś ma pokój w Centrum Pokemon i siedzi w nim cały czas - powiedziała.
- Nawet teraz, kiedy z nami rozmawiasz? - zapytałam.
- Owszem. Mój Eevee też go uważnie obserwuje i powiadomi mnie w razie, gdyby koleś wychodził albo co. Jednak mam nadzieję, iż nie zechce tego zrobić, bo jakoś nie mam specjalnie ochoty szlajać się za nim nocą po okolicy. Noc jest po to, żeby spać, a nie po to, aby łazić nie wiadomo gdzie.
Ash zachichotał delikatnie, słysząc jej słowa.
- Mam nadzieję, że nie będziesz musiała tego robić, ale gdyby co, to liczę, iż będziesz go obserwować.
Melody popatrzyła na niego uważnie.
- Jestem twoją przyjaciółką. Dałam ci słowo, że będę to robić, więc go dotrzymam, ale muszę ci też powiedzieć, Ash, że łażenie za tym kolesiem to najnudniejsze zadanie, jakie kiedykolwiek mi dałeś.
- Wybacz mi ten brak atrakcji - zaśmiał się lekko Ash.
Dziewczyna popatrzyła na niego nieco zła.
- Ech... Ja wiem, że pretensji do ciebie nie powinnam kierować, bo nie ty jesteś temu winien, ale cóż... Co ja poradzę na to, że wkurza mnie to, że ta robota jest nudna?
- Uważaj tylko, żebyś nie narzekała na nadmiar wrażeń - dodałam nieco złośliwie.
Melody popatrzyła na mnie wesoło.
- Przynajmniej coś by się zaczęło dziać.
- Spokojnie - powiedział Ash - To dopiero drugi dzień śledztwa. Nie oczekuj, proszę, że wszystko zostanie załatwione w ciągu zaledwie dwóch dni.
- A mogłoby być załatwione - stwierdziła panna z wyspy Shamouti - Jakby ktoś, nie będę tu wymieniać nazwisk, ruszył tyłek i zaczął się brać na serio do roboty, to zobaczylibyśmy, jakby szybko śledztwo szło.
Ash zrozumiał aluzję, więc spojrzał na dziewczynę groźnie i rzekł:
- Zamiast tak marudzić, to lepiej weź się do pracy. W końcu sama też odgrywasz w tej sprawie ważną rolę i wiele może zależeć od ciebie.
Melody miała nieco inne w tej sprawie, ale nie kłóciła się z Ashem, tylko zakończyła rozmowę, po czym wróciła do swoich obowiązków, a my do swoich.
- Ech! To już po prostu załamka totalna! - jęknął Ash do Dawn - Ty i Clemont będziecie się dobrze bawić, a mnie czeka tutaj niańczenie panny Armstrong! To jest po prostu nie fair!
- Czego narzekasz? Przecież z tego, co zrozumiałam, to ona cię teraz uwielbia - zauważyła jego siostra.
- Owszem, ale to jeszcze bardziej wkurzające - stwierdził jej starszy brat - Przecież ta mała najpierw mnie nie cierpiała, a teraz nagle uwielbia. Taka nagła zmiana nastawienia po prostu jest wkurzająca.
- Niektórym facetom to nie dogodzisz - mruknęła złośliwie Dawn.
Ja i Bonnie zachichotałyśmy, słysząc te słowa. Pikachu również miał naprawdę niezły ubaw.
- Ale zabawne, wiecie - mruknął Ash - Wam się łatwo śmiać. To nie wy będziecie się bawić w niańkę, tylko ja!
- Chyba raczej w starszego brata - zauważył Clemont - Bo o ile dobrze zrozumiałem, to Taylor właśnie za takiego cię uważa.
- Ale ja nie chcę mieć kolejnej młodszej siostry - rzekł na to mój luby - Posiadam już jedną młodszą siostrę i mam z nią nieraz urwanie głowy, więc po co mi następna?
Dawn dała mu delikatnego szturchańca.
- Au! A to za co było?! - jęknął Ash.
- Urwanie głowy, tak?! - mruknęła panna Seroni.
Jej brat zachichotał delikatnie.
- Wybacz, nie chciałem cię urazić. Tak mi się tylko powiedziało.
Uśmiechnęłam się do nich delikatnie. Naprawdę ich drobne sprzeczki bardzo mnie bawiły.
- Spokojnie, kochani - powiedziałam - Przecież i tak wszystko będzie dobrze. Poprowadzimy śledztwo do końca i załatwimy nasze sprawy.
- Ale Taylor będzie tylko nam przeszkadzać - stwierdził mój luby - A jak zacznie mnie chwalić przy ludziach, to się chyba spalę ze wstydu.
- Ash, mówisz tak, jakbyś nie lubił być chwalony - stwierdziła bardzo dowcipnie Dawn.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał złośliwie Piplup.
Starszy brat panny Seroni uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Nie no! Ja to lubię być chwalony i to nawet bardzo, jednak naprawdę niepokoi mnie ta szybka zmiana nastawienia Taylor. Po prostu wolałbym, aby stopniowo mnie polubiła, a nie tak nagle zaczęła mnie uwielbiać, choć wcześniej darzyła mnie lekką niechęcią.
- Spokojnie, szybko ją polubisz - powiedział Max - My i Bonnie już ją lubimy.
- To prawda! - zawołała radośnie panna Meyer.
- De-ne-ne! - pisnął mały Dedenne.

***


Następnego dnia zgodnie z planem Asha Josh Ketchum razem z Cindy oraz Dawn pojechał do Wertanii. Clemont początkowo chciał jechać z nimi, ale ponieważ Brock wciąż nie mógł ze względu na swoją zepsutą opinię wrócić do pracy, to młody Meyer pozostał w restauracji „U Delii“ jako jej tymczasowy szef kuchni. Miał on teraz całą masę roboty, która to zwykle pozostała w rękach naszego czarnoskórego kompana, a teraz spoczęła na barkach Clemonta. Siostra mego ukochanego nie była wcale z tego powodu zachwycona, ponieważ nie chciała się rozstawać ze swoim chłopakiem, jednak jak mus, to mus.
- Tyle tylko dobrego z tego, że tata i Cindy będą ze mną podróżować - powiedziała moja serdeczna przyjaciółka.
- Dzięki temu będziesz bardziej bezpieczna - zauważył Ash - A przy okazji nuda ci nie grozi.
Dawn uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Uważaj na siebie, braciszku - powiedziała - I uważaj na naszą nową siostrzyczkę.
- Weź mi o niej nie przypominaj - jęknął detektyw z Alabastii - Będę miał ją na karku przez następne dwadzieścia cztery godziny, a być może i więcej, bo nie wiem, kiedy wrócicie.
- Wytrzymasz z nią, jestem tego pewna - zachichotała radośnie panna Seroni, a jej Piplup zaćwierkał dowcipnie.
Następnie dziewczyna mocno uściskała brata i powiedziała, że bardzo go kocha, a on jest wspaniały i na pewno poradzi sobie w opiece nad ich wspólną przybraną siostrą.
Potem odprowadziliśmy Dawn do Josha i Cindy, który na przystanku czekali na autobus, który miał ich zabrać do Wertanii. Obok nich stała mała Taylor. Jej buzię zdobił wielki uśmiech. Widocznie cieszyła ją perspektywa pozostania pod opieką Asha, czego o moim ukochanym raczej nie dało się powiedzieć.
- Na pewno wiesz, tato, czego macie szukać? - zapytał swojego ojca detektyw z Alabastii.
Mężczyzna uśmiechnął się do niego i pokiwał powoli głową.
- Spokojnie, mój synu - powiedział Josh Ketchum - Wszystko będzie dobrze. Zdobędziemy wiadomości na temat, który cię interesuje.
- Jako dziennikarka doskonale wiem, jak to zrobić - dodała wesoło Cindy - Mam tylko nadzieję, że wy macie choć odrobinę doświadczenia w opiece nad dziećmi.
- Przecież mamy na co dzień Bonnie i Maxa, a to przecież dzieciaki - zachichotałam wesoło - No dobrze, Max jest już trenerem Pokemonów, ale Bonnie to wciąż mała i niekiedy nieznośna dziewczynka.
- Może nieznośna, ale za to kochana - dodała Dawn - Bardzo ją lubię, tę moją przyszłą szwagierkę.
Josh uśmiechnął się delikatnie i poczochrał dłonią delikatnie włosy swojej córki.
- Ja też ją lubię, jak również mojego przyszłego zięcia - zachichotał mężczyzna i spojrzał na mnie - Uwielbiam także moją przyszłą synową.
Zarumieniłam się lekko, słysząc te słowa.
- Miło mi to słyszeć, proszę pana.
Mój przyszły teść zaśmiał się radośnie, po czym spojrzał na Asha:
- Dbaj o nią, synku, bo na całym świecie nie znajdziesz drugiej takiej.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawy, tato - odrzekł na to wesoło mój luby - Dlatego robię, co mogę, aby była szczęśliwa.
- Skoro więc umiesz zadbać o Serenę, to na pewno zadbasz również o moją córkę - rzekła Cindy z uśmiechem - Tylko proszę, nie rozpieszczajcie jej zbyt mocno, bo wam wejdzie na głowę.
- Mamo! - pisnęła nieco oburzonym tonem mała istotka.
Kobieta pochyliła się nad nią i pocałowała ją czule w czoło, po czym, kiedy podjechał autobus, wskoczyła do niego razem z Joshem oraz Dawn. Następnie cała trójka stanęła przy szybie, machając nam na pożegnanie. Chwilę później pojazd odjechał, zabierając ze sobą naszych przyjaciół.
- No to zostaliśmy sami - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- To co teraz będziemy robić? - zapytała Taylor, patrząc na nas oboje z uwagą.
- W sumie to nie wiem - odpowiedziałam i zwróciłam swój wzrok ku memu chłopakowi - A jak ty uważasz, Ash?
Detektyw z Alabastii westchnął głęboko w sposób dowodzący, że jest wyraźnie załamany.
- Prawdę mówiąc bez danych, po które posłaliśmy Dawn, raczej nie ruszymy śledztwa z miejsca, a więc raczej niewiele teraz możemy zdziałać. Ale może pójdziemy na policję, żeby zapytać, czy może nasza droga pani porucznik się czegoś dowiedziała.
- E tam! To jest nudne! - pisnęła niezadowolonym tonem Taylor.
Widać nie spodobał się jej ten pomysł.
Ash popatrzył na nią groźnie.
- Jak nie chcesz, to wcale nie musisz z nami iść.
Panna Armstrong zrobiła smutną minę i mruknęła:
- No co? Tylko powiedziałam, co myślę.

***


Pomimo niechęci naszej przymusowej towarzyszki podróży do tego pomysłu poszliśmy na posterunek policji, gdzie porozmawialiśmy sobie z porucznik Jenny o sprawie, która nas interesowała. Policjantka nie miała dla nas dobrych wieści.
- Pan Skawinsky nadal nie odzyskał przytomności, natomiast szukanie jego wrogów pośród gości, którym się naraził swoją krytyką kulinarną nie prowadzi nas nigdzie - mówiła zastępczyni szefa policji - Jedyne, co jak na razie wiemy, to czym go otruto.
- A więc? - zapytałam.
- Trucizną, którą go zaprawiono jest arszenik, ale nie był chyba zbyt dobrze przetrzymywany, ponieważ w większości zatracił on swoje trujące właściwości - wyjaśniła nam policjantka.
- Po czym to wnosisz? - spytał Ash.
- Ponieważ ten gość jeszcze nie umarł, a taka dawka arszeniku, jaką otrzymał, powinna go zabić - powiedziała Jenny - Tak czy inaczej, jeśli ten drań się nie wybudzi, to sytuacja Brocka zacznie się pogorszy. No, a wy co odkryliście?
Opowiedzieliśmy jej w skrócie o naszych postępach w śledztwie.
- Hmm... To interesujące - rzekła nasza pani porucznik, drapiąc się lekko po nosie - A więc dobrze, że posłaliście kogoś do Wertanii. Może coś odkryjecie. Ale swoją drogą to ciekawe, iż rodzice tego Harry’ego zostali zwolnieni z pracy niedługo po tym wypadku, który spotkał ich córkę.
Następnie spojrzała na nas uważnie.
- Myślicie o tym samym, co ja?
- Owszem, ale nie chcemy wyciągać pochopnych wniosków - odrzekł Ash - Jak odkryjemy coś więcej, to się podzielimy tym z tobą.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
Jenny uśmiechnęła się delikatnie.
- To powodzenia wam życzę. No, a teraz już znikajcie. Mam swoje obowiązki, a i chyba wy je macie, co nie?
Ash westchnął głęboko.
- Niestety tak. Obowiązki starszego brata na mnie czekają.
Następnie wyszliśmy z gabinetu Jenny i poszliśmy do biurka Boba, który zabawiał panienkę Armstrong. Widać on bardzo lubi dzieci.
- Taylor! Idziemy! - zawołał Ash.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
Dziewczynka spojrzała na niego wesoło, po czym radośnie podbiegła w kierunku mego chłopaka i objęła go lekko za nogi. Wyglądała naprawdę uroczo, zwłaszcza iż jest (jak to dziecko) całkiem niska i dlatego sięgała swemu idolowi zaledwie do pasa.
- To jest mój brat! - pisnęła wesoło.
- Brednie - mruknął mój luby - Ja wcale nie jestem jej bratem. To jest córka pani Armstrong, z którą związał się mój ojciec.
- Rozumiem - pokiwał wesoło głową Bob - Ale tak czy inaczej ta mała jest naprawdę urocza. Zdążyła już opowiedzieć chyba wszystkim moim kolegom na posterunku, że jej mama kręci z twoim tatą i ponoć oboje już niedługo zostaniecie rodzeństwem.
Ash jęknął załamany, słysząc jego słowa. Spojrzał na dziewczynkę z wyraźnym wyrzutem:
- Musiałaś wszystkim o tym opowiadać?
Taylor spojrzała na niego zdumiona.
- To chyba nic złego, prawda? - zapytała - Przecież to prawda.
- Możliwe, ale nie musisz się tym chwalić.
Po tych słowach detektyw z Alabastii złapał dziewczynkę za rękę i wyszedł z posterunku.

***


Kwadrans później poszliśmy razem do kawiarni „Pod Różą“, gdzie też zamówiliśmy lody oraz zaczęliśmy się nimi raczyć. Dziewczynka rzecz jasna opowiedziała kelnerce (która nam obsługiwała) o tym, że Ash jest jej starszym bratem, a mój luby musiał wyjaśniać pracownicy tego miejsca, w którym byliśmy, jak naprawdę wygląda cała ta sytuacja. Kelnerka, młoda i całkiem urocza dziewczyna, patrzyła na nas wesoło i powiedziała:
- Urocze z tej małej dziecko. Musisz być bardzo szczęśliwy, mając tak słodką siostrzyczkę.
- Tak... Jestem taki dumny, że aż skaczę z radości - mruknął Ash, zły jak wkurzony Beedrill.
- Wiesz... Jakoś mi nie wyglądasz na radosnego - zauważyłam bardzo dowcipnym tonem.
- I wcale nie skaczesz z radości - dodała kelnerka.
- Bo mnie bardzo w krzyżu boli i jakoś brakuje mi chętki do skakania - burknął Ash.
Kelnerka zachichotała delikatnie, po czym poszła zająć się innymi klientami, a tymczasem Taylor i my zaczęliśmy jeść lody. Ash był wciąż wyraźnie nie w sosie, chociaż moim zdaniem zachowanie Taylor wcale nie powinno go doprowadzać do szału, ale z drugiej strony panna Armstrong chwilami naprawdę przesadzała w swoim zachowaniu.
Staraliśmy się tym jednak nie przejmować i spędziliśmy miło czas w mieście. Wieczorem zaś powróciliśmy do domu na kolację, gdzie Max oraz Bonnie złożyli nam raport w sprawie Harry’ego Lovella.
- Obserwowaliśmy go przez pół dnia - powiedział młody Hameron - Gość jednak nie robi nic złego. Chodzi tylko po mieście jakiś smętny i nic poza tym.
- Wygląda, jakby coś go przytłaczało - dodała Bonnie - Ale niestety nie wiemy co.
- Może Melody to odkryje - zauważył Max - W końcu ona zastępuje nas teraz na posterunku.
- Bardzo dobrze, że ktoś czuwa - powiedział Ash - Nie możemy sobie pozwolić na to, aby stracić z nim kontakt wzrokowy.
Po tej rozmowie zjedliśmy kolację, podczas której to Taylor podbiła serce pani Ketchum, co wyraźnie nie podobało się jej synowi. Zaczął on ze złości przedrzeźniać po cichu zachowanie swej matki.
- Taylor, a może jeszcze soku? Taylor, a może chcesz jeszcze jednego naleśnika? Taylor, a może uczesać ci włosy? - mruczał złośliwie chłopak, gdy szliśmy spać - Ta dziewucha kradnie mi matkę, choć jeszcze nie dawno mnie nie cierpiała!
- Ash, weź przestań! Musisz być taki zazdrosny? - zapytałam.
Mój luby spojrzał na mnie uważnie.
- A jak mam się zachowywać?! Przecież ta mała jędza zmienia swoje nastawienie wobec mnie tak nagle, że nie może być mowa o tym, aby jej uczucia były szczere!
- Sugerujesz, że ona udaje?
- Jestem tego pewien! Ta cwaniara Taylor chce mnie wkurzyć, więc dlatego tak się wszystkim podlizuje i zaznacza, jak to uwielbia moją osobę. Chce mnie też przekonać, żebym jej zaufał, żeby potem, gdy już całkowicie jej zaufam, wbić mi nóż w plecy.
Parsknęłam śmiechem.
- Nóż w plecy?! Proszę cię, Ash! Przecież to jest małe dziecko, a nie jakiś twój wróg osobisty.
- Jestem pewien, że niedługo się nim stanie.
Zachichotałam delikatnie, nieźle już ubawiona całą tą sytuacją.
- Po prostu jesteś przewrażliwiony i tyle, kochanie.
- Możliwe, ale ta cała Taylor mnie wkurza.
Usiedliśmy na łóżku w pokoju Asha, ja natomiast bardzo objęłam czule mojego chłopaka za szyję.
- Spokojnie, będzie dobrze, skarbie. Zobaczysz.
- Tak uważasz? - zapytał mój luby, patrząc mi w oczy.
- Jestem tego pewna.
Mój luby uśmiechnął się do mnie i pocałował czule moje usta. Jednak nasz pocałunek nie trwał długo, ponieważ po chwili drzwi się otworzyły, a następnie weszła przez nie Taylor Armstrong w różowej piżamce. Widząc ją Ash westchnął ze złości.
- Czego tu? - zapytał nieuprzejmym tonem.
- Czy mogę z wami spać? - odpowiedziała nam pytaniem na pytanie dziewczynka.
Mój luby wyglądał tak, jakby miał wybuchnąć niczym wulkan.
- Nie! Masz spać w domku na drzewie z innymi!
- A dlaczego? - zapytała Taylor.
- Bo ja i Serena chcemy być sami.
- A dlaczego?
Mój chłopak wyglądał tak, jakby miał zaraz eksplodować.
- UHH! Wynocha mi stąd! Wracaj do domku na drzewie! - wrzasnął na dziewczynkę.
- Nie chcę! - pisnęła Taylor - Tam jest niewygodnie!
- A więc idź do mojej mamy i poproś ją o to, żeby ci zrobiła posłanie gdzie indziej.
- Ale ja chcę spać z wami.
Ash normalnie gotował się w środku z gniewu. Ta mała doprowadzała go do szału, chociaż w tej sytuacji, to byłam nawet w stanie go zrozumieć, gdyż nasza prywatność została teraz zachwiana przez tę panienkę, której się nie chciało spać z innymi. Jednak jakoś nie umiałam jej wyrzucić. Może to sprawa mojego miękkiego serduszka, ale po prostu uległam w końcu jej prośbom i powiedziała:
- Spokojnie, Taylor. Możesz zostać tu z nami.
Mój ukochany spojrzał na mnie załamanym wzrokiem.
- Że co?! Odbiło ci?! - jęknął Ash - Chcesz ją tu zapraszać?!
Żadne protesty na nic mu się zdały i mój luby musiał się pogodzić z tym, że mała spała dzisiaj z nami. Oczywiście bynajmniej nie wpłynęło to pozytywnie na nastawienie mego chłopaka do panienki Armstrong.

***


Kolejny dzień od rana przyniósł nam niespodzianki. Najpierw mała Taylor obudziła nas wesołym śpiewem, po czym poprosiła, aby Ash ułożył jej włosy. Mój luby nie miał wcale na to ochoty, ale ostatecznie uległ tym prośbom i z moją drobną pomocą zaplótł dziewczynce dwa bardzo urocze warkocze. Taylor była tym zachwycona, toteż nagrodziła nas oboje za ten czyn buziakami, po czym zbiegła wesoło na śniadanie.
- Może ta mała nie jest wcale taka zła - powiedział Ash.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- No widzisz. Może jeszcze ją polubisz.
Detektyw z Alabastii wzruszył lekko ramionami.
- Możliwe. Nie wykluczam takiej możliwości.
Po tej krótkiej wymianie słów zeszliśmy na śniadanie, które zjedliśmy szybko i uszykowaliśmy się do pracy. Jednak nie było nam dane tego dnia pracować w restauracji, ponieważ zadzwoniła do nas porucznik Jenny z prośbą, abyśmy przyszli na posterunek. Byliśmy tym zdumieni, więc bez zbędnych słów udaliśmy się tam, oczywiście w towarzystwie Taylor, która nie chciała zostać sama bez nas. Mój luby jednak postanowił, że nasza mała podopieczna zostanie w kawiarni „Pod Różą“.
- Nie chcę, żeby znowu paplała wszystkim policjantom o tym, jak to mnie uwielbia i że zostanę kiedyś jej starszym bratem.
Następnie zamówił on dziewczynce lody i pozostawił ją pod opieką kelnerki, po czym poszedł na posterunek razem ze mną oraz Pikachu. Tam zaś zastaliśmy Jenny. Nie miała ona dla nas dobrych wieści.
- Joseph Skawinsky zmarł wczorajszego wieczoru w szpitalu - rzekła policjantka na dzień dobry.
Zaszokowała nas ta wiadomość. Czego jak czego, ale tego to się nie spodziewaliśmy.
- Jak do tego doszło? - zapytałam.
- Nie mamy bladego pojęcia - powiedziała załamanym głosem Jenny - Gość został podstępem odłączony od swojej aparatury, która utrzymywała go przy życiu. Wskutek tego zmarł. Jego organizm był tak wyczerpany od tej trucizny, że bez tej aparatury nie mógł się utrzymać przez życiu.
- Ale kto to zrobił? - spytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
Policjantka rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie mam w ogóle pojęcia. Do jego pokoju wchodziło tego dnia kilku pielęgniarzy i pielęgniarek. Najwidoczniej któreś z nich to musiało zrobić. Przesłuchaliśmy wszystkich, ale żadne się nie przyznało do tego czynu.
- A oczekiwałaś, że oni to zrobią?
- Wcale, jednak mam nadzieję, iż znajdziemy sprawcę. Tak czy siak jedno jest tylko w tym wszystkim dobrego.
- Co takiego? - zapytałam.
- Że wasz kompan Brock nie mógł tego zrobić - mówiła dalej Jenny - Tego wieczoru, gdy zmarł Skawinsky, to wasz kumpel siedział u profesora Oaka, co potwierdzają Tracey, Misty i nasz drogi uczony. Lepszego alibi to już być nie może.
- No to chociaż coś - rzekł Ash, oddychając z ulgą - Jednak musimy znaleźć prawdziwego zabójcę.
- Słusznie - dodała pani porucznik - Bo inaczej zwieje nam z miasta i szukaj wiatru w polu.

***


Po zakończeniu tej rozmowy poszliśmy do kawiarni „Pod Różą“, aby odebrać z niej Taylor, ale tam, ku naszemu wielkiemu przerażeniu, już jej nie było. Kelnerka, której powierzyliśmy dziewczynkę, była przerażona i to tak bardzo, że aż jej twarz miała barwę kredy.
- Nie mam pojęcia, gdzie ona zniknęła! - tłumaczyła się - Siedziała przy stoliku na tarasie, odwróciłam od niej wzrok tylko na chwileczkę, a jak spojrzałam znowu już jej nie było. Zamiast niej było to.
Po tych słowach podała nam zwiniętą na czworo kartkę papieru, którą Ash szybko rozwinął i przeczytał zaszokowany jej treść.
- Co tam jest napisane? - zapytałam.
Mój ukochany bez słowa podał mi ją. Przeczytałam szybko zapisane tam słowa.

Jeśli chcesz odzyskać małą, to przyjdź do tej fabryki, w której nie tak dawno pomogłeś ująć swojego wroga. Żadnej policji, bo mała zginie.

Załamana jęknęłam i spojrzałam na Asha, który złapał kartkę, po czym ze złości zgniótł ją w dłoniach. W jego oczach zaś zaszkliły się łzy.
- A więc jednak! Porwano ją! - jęknął mój chłopak - Nie mogę w to uwierzyć! Jak można być tak podłym, żeby wykorzystywać małe dzieci do porachunków ze mną?!
- Ale kto to zrobił? Kto ją porwał? - zapytałam.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
Mój luby rozłożył bezradnie ręce.
- Nie mam pojęcia. Ale ktokolwiek to jest pożałuje tego, że wmieszał Taylor w tę sprawę!
Kelnerka patrzyła na nas zasmuconym wzrokiem.
- Bardzo was przepraszam, że jej nie upilnowałam. Naprawdę bardzo mi przykro.
Ash pokręcił przecząco głową.
- To nie twoja wina - powiedział - To ja powinienem ją pilnować. To mnie powierzono ją pod opiekę i co? Zawiodłem. Ładny ze mnie starszy brat, nie ma co gadać. Ale ja jeszcze naprawię swój błąd! Zobaczycie! Ja jeszcze go naprawię!
Po tych słowach wybiegł szybko z kawiarni. Ja i Pikachu spojrzeliśmy na siebie smutno, a następnie ruszyliśmy biegiem za nim.
- Dokąd biegniesz? - zapytam, doganiając mego ukochanego.
- Do tej fabryki, gdzie niedawno złapaliśmy J! - odpowiedział Ash.
- Sądzisz, że to właśnie tam trzymają Taylor?
- Żadne inne miejsce nie pasuje do tych wskazówek. Tam przecież złapaliśmy J. Ona jest naszym wrogiem, a w liście pisało, że to miejsce, w którym złapaliśmy niedawno naszego wroga.
- Nie powinniśmy wezwać policji?
- W żadnym razie. Jeśli nas obserwują, a my sprowadzimy policję, to będziemy mieli problemy.
Zatrzymałam go na chwilę i spojrzałam mu w oczy.
- Jeśli chcesz tam iść, to chociaż weź swoją szpadę. Musimy się czymś bronić jakby co.
Mój luby posłuchał mojej rady, więc wróciliśmy do domu, po czym wzięliśmy z pokoju mojego chłopaka jego szpadę, którą Ash przyczepił sobie do pasa, a następnie ruszyliśmy w kierunku fabryki, o której była mowa w liście. Od czasu zamknięcia Łowczyni J i odkrycia, że właściciel tego budynku był wspólnikiem Łowczyni, to fabryka została zamknięta, a jej pracownicy znaleźli pracę gdzie indziej. Jeśli więc ktoś chciał zastawić na nas zasadzkę, to właśnie tam mógłby to zrobić.
Gdy szliśmy w kierunku fabryki, zaczepił nas jakiś chłopak w wieku tak około trzynastu lat. Miał on brązowe włosy i czarne oczy, a jego strój stanowiły niebieskie spodnie, czarna koszulka oraz czerwona kamizelka.
- Witaj, Ash - powiedział chłopak - Idziesz gdzieś?
- Tak, Damian - odparł na to mój luby, rozpoznając chłopaka.
Ja też go poznałam. Tym chłopakiem był bardzo sympatyczny trener Pokemonów z regionu Unova, który swego czasu pomagał Ashowi i mnie rozwiązać zagadkę otrucia piłkarza. Dawno go tu jednak nie widziałam, bo podróżował on za swoimi sprawami po całym świecie.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałam.
- Wędruję właśnie po regionie Kanto i postanowiłem zajść do ciebie i dowiedzieć się, co tam u was słychać - odpowiedział chłopak - Przy okazji chciałbym stoczyć z tobą pojedynek.
Ash spojrzał na niego zdumiony.
- A niby czemu chcesz to zrobić? - zapytał.
- Bo dowiedziałem się, że zostałeś Ósmym Mistrzem Strefy Walk.
- A niby skąd o tym wiesz?
Damian parsknął śmiechem.
- Proszę cię, Ash! A co to niby za tajemnica? Przecież ta wiadomość rozniosła się już po całym Kanto i to lotem błyskawicy.
- Wierzę ci na słowo - zaśmiał się detektyw z Alabastii.
- Pika-pika! - pisnął wesoło Pikachu.
- To jak? Stoczysz ze mą bitwę? - zapytał z nadzieją w głosie Damian.
Mój chłopak uśmiechnął się do niego delikatnie.
- Bardzo chętnie, ale teraz niestety muszę iść. Mamy z Sereną pewną sprawę do załatwienia.
- To może ja wam pomogę?
Ash pokręcił przecząco głową.
- Niestety nie. To sprawa, którą tylko my dwoje możemy załatwić.
Następnie oboje poszliśmy w kierunku fabryki, a z nami ruszył nasz wierny kompan Pikachu.

***


Kilka minut później byliśmy na miejscu. Czułam, jak serce mocno mi bije, a moja dusza spoczywa teraz na moim ramieniu, jednak wiedziałam, że nie możemy się teraz wycofać. Od tego wszystkiego zależało bowiem życie Taylor. Ash co prawda może nie przepadał za małą, ale przecież na pewno nie życzył jej śmierci. Poza tym, chociaż jakoś wstydził się do tego przyznać, to polubił tę dziewczynkę. Dlatego wolałby sam umrzeć aniżeli pozwolić, aby coś jej się stało.
- Nie wygląda to zbyt przyjemnie - powiedziałam.
- Pika-pika! - pisnął smętnie Pikachu.
Ash poprawił sobie czapkę i płaszcz Sherlocka Holmesa, które założył na siebie przed akcją, aby poczuć się lepiej.
- No trudno... Nie mamy wyboru. Skoro już tu jesteśmy, to musimy iść dalej. Za daleko w to wszystko zabrnęliśmy, aby teraz zawrócić.
Złapałam go szybko za rękę i zapytałam:
- Ash! A jeśli to zasadzka?
Mój chłopak uśmiechnął się do mnie delikatnie, z takim jakby lekkim politowaniem, jakbym powiedziała coś bardzo naiwnego.
- Kochanie moje... Przecież to chyba wiadomo, że czeka tam na nas zasadzka. Ale już za późno, abyśmy się wycofali. Idziemy.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
Już po chwili weszliśmy do środka fabryki i rozejrzeliśmy się dookoła. Wokół jednak były tylko puste hale produkcyjne, które do niedawna tętniły życiem, teraz zaś potęgowały grozę tego miejsca. Ash wciąż trzymał dłoń na rękojeści swojej szpady, aby w razie czego zdążyć ją wyjąć.
- Ciekawe, gdzie są ci dranie? - zapytał mój chłopak.
- Kogo nazywasz draniem, głąbie? - padło nagle jakieś pytanie.
Odwróciliśmy się szybko i przed nami stanęła trójka osobników ze złośliwym uśmiechami na twarzach.
- Kim jesteście?! - zawołałam.
Całe trio zaczęło zamiast odpowiedzi recytować bardzo dobrze nam znane słowa:
- Te dwie niecnoty, a właściwie trzy...
- Niosą kłopoty gorsze niż najgorsze sny.
- By uchronić świat od dewastacji...
- By zjednoczyć wszystkie ludy naszej nacji...
- Głąbom bohaterom nie przyznać racji...
- By fabryk dosięgnąć, będziemy walczyć!
- Jessie!
- Oraz James!
- Zespół R fabrycznie walczy w służbie zła!
- Więc poddaj się lub do fabrycznej walki z nami stań!
- Miau! To fakt!


Oczywiście bez trudu ich rozpoznaliśmy.
- Zespół R! - zawołał Ash - Nawet tutaj was przywiało?
- Musicie nam wiecznie przeszkadzać?! - dodałam.
Jessie ziewnęła znudzonym tonem i rzekła:
- Te twoje gadki już mnie nieco nudzą.
- Chcemy wam zabrać Pikachu i w ogóle nie obchodzi nas, po co tutaj przyszliście - dodał James.
- A nawet gdybyśmy się tym interesowali, to tego nie wiemy, więc po co ma nas to ciekawić? - stwierdził Meowth.
Ash spojrzał na nich groźnie.
- Kto jak kto, ale wy powinniście bardzo dobrze wiedzieć, czemu tu jesteśmy!
Meowth zdziwił się, słysząc te słowa.
- A niby skąd my mielibyśmy to wiedzieć?
- Więc to nie wy porwaliście Taylor?! - zapytałam.
- Co?! A co to jest Taylor? - zdziwiła się Jessie.
- Bez znaczenia! - mruknął Meowth - Chcemy Pikachu i już!
- A tę waszą Taylor szukajcie sobie sami! - dodał James.
Pikachu zapiszczał gniewnie, a z jego policzków posypały się iskry oznaczające gniew. Widać było, że nie zamierza się poddać, podobnie jak i jego trener.
Zanim jednak doszło do walki między nami, to wokół nas pojawili się ludzie, którzy wymierzyli w nas karabiny. Ja, Ash oraz Zespół R szybko podnieśliśmy ręce do góry, nieźle przerażeni tym wszystkim.
- Nie ruszać się - powiedział jeden z otaczających nas ludzi.
- Ej! Możecie dać nam spokój?! - zawołał oburzonym tonem James.
- No właśnie! Dajcie spokojnie pracować złodziejom Pokemonów! - dodał bardzo oburzonym tonem Meowth.
- My też musimy z czegoś żyć! - mruknęła Jessie.
Jeden z ludzi mierzących do nas z karabinów, strzelił jej pod nogi, a złodziejka szybko objęła Jamesa, a Meowth wtulił się mocno w ich dwójkę. Ja zaś mocno objęłam Asha za szyję, ten natomiast czule przycisnął mnie do siebie. Pikachu zaś zapiszczał gniewnie, a z jego policzków poleciały groźnie elektryczne iskry.
- Czego wy od nas chcecie?! - zawołałam.
- I kim wy jesteście?! - dodał Ash.
Chwilę później usłyszeliśmy jakiś podły śmiech. Spojrzeliśmy w górę i zobaczyliśmy, że na platformie gdzieś nad nami stoi jakaś wysoka osoba o srebrnych włosach, ubrana w czarny kombinezon. Jej całą twarz zasłaniała biała maska z małymi otworami na oczy, przypominająca mi nieco maskę Guya Fawkesa. Do jej boku była przyczepiona szpada.
- Kim jesteś?! - krzyknął Ash na tę osobę.
- Pytasz, jakbyś nie wiedział - odpowiedziała tajemnicza postać.
Następnie zrobiła salto i wylądowała niedaleko nas.
- Nie poznajesz mnie, panie detektywie? - zapytała owa osoba.
Chwilę później zdjęła ona maskę ze swej twarzy i wówczas ujrzeliśmy przerażający widok. Była nią prawie cała poparzona twarz dobrze znanej nam kobiety. Jedno oko miała białe, co najwyraźniej wskazywało na to, że straciło ono swoją zdolność widzenia. Wszyscy jęknęliśmy przerażeni.
- Łowczyni J! - zawołałam.
- Powinienem był się domyślić, że to twoja sprawa! - krzyknął Ash.
Podła kobieta zachichotała podle.
- Taki bystry z ciebie detektyw, a nie umiałeś się zorientować, kto zorganizował pułapkę na twoją szacowną osobę - powiedziała z kpiną - Musisz jednak przyznać, że naprawdę nieźle to sobie wymyśliłam, co?
- Owszem, niczego sobie - odparł mój chłopak.
J uśmiechnęła się do niego podle.
- Pomysłowa jestem, prawda? - bardziej stwierdziła niż zapytała - Ale cóż... Prawdę mówiąc chętnie bym sobie z tobą pogadała, jednak teraz mam co innego na głowie.
- A co takiego? - zdziwił się Ash.
- Zemstę!
Chwilę później jeden z jej ludzi przyprowadził małą Taylor.
- Ash! - pisnęła dziewczyna.
Wściekła kopnęła ona w kostkę bandytę, po czym ruszyła biegiem do swego idola i przytuliła się do niego czule. Mój luby pogłaskał powoli jej włoski.
- Spokojnie, Taylor. Tylko spokojnie. Nic ci już nie grozi - powiedział detektyw z Alabastii, gładząc powoli włosy dziewczynki.


Łowczyni zamruczała złośliwie pod nosem.
- Och! Jakie wzruszające! Normalnie popłakałabym się ze wzruszenia gdyby nie to, że mam ochotę teraz zrobić wam wszystkim coś naprawdę nieprzyjemnego.
Następnie zrobiła kilka kroków w kierunku Asha. Taylor pisnęła ze strachu i mocno się wtuliła w swego przybranego brata.
- Spróbuj tylko ją tknąć! - wrzasnął na kobietę mój luby.
J popatrzyła na niego gniewnie.
- Myślisz, że możesz mi cokolwiek teraz zrobić?! - zapytała - Teraz nie masz przy sobie policjantów, którzy cię przede mną obronią, Ketchum! Ty nędzny, żałosny pajacu w stroju na bal maskowy! Przez ciebie jestem oszpecona do końca życia! Pora zatem na rewanż!
Ash zasłonił swoim ciałem pannę Armstrong oraz mnie.
- Wypuść chociaż Serenę i Taylor! One nic ci złego nie zrobiły! To ze mną masz porachunki!
- Jakby co, to my do ciebie też nic nie mamy! - jęknął Meowth.
- Więc nas możesz też spokojnie puścić - dodał James, drżąc przy tym ze strachu.
- Nie inaczej - kiwnęła głową Jessie.
Łowczyni nie zwróciła na nich uwagi, tylko parsknęła śmiechem.
- Wypuścić je? Nigdy w życiu, Ash! Przez ciebie jestem oszpecona! Gdybym zrobiła ci to samo, to by cię zabolało, ale na pewno bardziej cię zaboli, kiedy zobaczysz, jak szpecę śliczne buzie tych panienek, prawda?!
Po tych słowach mój ukochany jeszcze mocniej nas zasłonił własnym ciałem, krzycząc:
- Jeśli je tkniesz, to cię zabiję!
J uśmiechnęła się do niego podle.
- Tak? To zobaczymy, czy to potrafisz.
Następnie kazała swoim ludziom się cofnąć, a sama dobyła szpady.
- Teraz zobaczymy, mądralo, czy bronią białą machasz równie dobrze, co językiem - mruknęła kobieta.
- Oj, nie wygląda to za dobre - powiedział przerażony James.
- Robi się coraz bardziej gorąco - dodała tym samym tonem Jessie.
- Stawiam sto dolców na głąba - zamruczał Meowth.
- Przyjmuję zakład - odparła Jessie.
Ja zaś objęłam mocno Taylor do siebie, podczas gdy Ash i J skoczyli na siebie ze szpadami w dłoniach, po czym zaczęli się bardzo zawzięcie pojedynkować. Okazało się wówczas, że Łowczyni J jest naprawdę bardzo dobrym szermierzem, na całe szczęście nie mogła ona dorównać mojemu ukochanemu, który swego czasu trenował szermierkę, a potem odbył także specjalne kursy w tym kierunku pod okiem Violi, siostry Alexy, dzięki czemu tylko udoskonalił swoje umiejętności, czemu teraz dał wyraz parując ciosy swojej przeciwniczki, po czym w końcu, po bardzo długiej wymianie ciosów, wytrącił jej broń z ręki i przyłożył ostrze swej szpady do gardła występnej kobiety.
- Poddaj się, J!
Jej ludzie natychmiast wymierzyli karabiny w jego stronę.
- Każ im opuścić broń, bo cię przebiję! - zawołał Ash.
- Jeśli mnie zabijesz, to moi koledzy podziurawią na sito ciebie i twoje panienki - wysyczała podle Łowczyni.
- Może, ale tobie już nic z tego nie przyjdzie - odpowiedział mój luby, dalej trzymając kobietę na sztychu.
- Wystarczy, że tylko pstryknę palcami, Ash, a pójdziesz na spotkanie z aniołkami!
- Wystarczy, że pchnę cię szpadą, a wylądujesz od razu na śniadanku u Lucyfera, J!
Łowczyni spojrzał na swoich ludzi, a potem na mnie.
- Lepiej każ swojemu chłoptasiowi rzucić broń, to wtedy puszczę was wolno.
- Tere-fere kuku! Baba strzela z łuku! - odpowiedziałam jej złośliwie - Jakbym nie wiedziała, że i tak nas zabijesz, jak już będziesz bezpieczna!
- Musisz ją bardziej drażnić? - zapytał przerażony James - Ona już jest wystarczająco wkurzona. Po co ją prowokować?
- No, w sumie to racja - zgodził się z nim Meowth - Ale tak nawiasem mówiąc... Jessie, przegrałaś zakład.
- To chyba nie jest odpowiednia chwila, żeby... A zresztą...
Dziewczyna zaczęła szukać po kieszeniach pieniędzy.
- Eee... Głąbinko... Masz może pożyczyć trochę kasy? - zapytała mnie po chwili.
- Wybacz, nie jestem dziś przy forsie - odparłam nie bez złośliwości - Nie było jeszcze wypłaty.
- Szkoda - mruknęła Jessie, po czym spojrzała na Meowtha - Może być zamiast stówki tylko dycha? Więcej przy sobie nie mam.
- Na początek może być - odparł jej gadający Pokemon.
- Dość już tych pogaduszek! - wrzasnęła J wściekłym tonem - Zaraz moi ludzie was rozwalą w drobny mak! Jeżeli chcesz ocalić przyjaciół, to lepiej opuść szpadę, Ash!
- Nie ma mowy! - rzekł zdenerwowany mój ukochany - Może i zaraz czeka nas zagłada, ale pociesza mnie przynajmniej ta myśl, że ty już nic na tym nie zyskasz!
Łowczyni J spociła się na całym czole i wyraźnie zastanawiała się, co ma zrobić, po czym wykonała zwinny ruch nogami, powalając Asha na ziemię, a następnie krzyknęła:
- Strzelać! Zabić go!
W tej samej jednak chwili Pikachu zaatakował piorunem kilku z ludzi występnej kobiety, dzięki czemu w fabryce zrobiło się małe zamieszanie, które wykorzystała Jessie, aby wypuścić Wobbuffeta.
- Lustrzany Płaszcz! Szybko! - krzyknęła złodziejka.
Jej Pokemon szybko wykonał jej polecenie, zasłaniając Asha przed kulami, które właśnie ludzie J wystrzelili w jego stronę. Pociski odbiły się od jego osłony, po czym powróciły do bandytów, trafiając ich jednego po drugim.
- Na ziemię, głąbinko! - wrzasnęła Jessie.
To mówiąc członkini Zespołu R padła na podłogę, ciągnąc mnie oraz Taylor za sobą. Dzięki temu kule odbite przez jej Pokemona nie trafiły ani mnie, ani też panienki Armstrong, tylko złowieszczo zaświstały nam nad głowami, siejąc spustoszenie wśród ludzi J. James oraz Meowth również w ostatniej chwili uniknęli śmierci, padając szybko na ziemię.
- Uratowałaś mi życie - powiedziałam, patrząc zdumiona w kierunku Jessie.
Dziewczyna zrobiła bardzo złą minę.
- Nie przyzwyczajaj się za bardzo - mruknęła - Następnym razem tego nie zrobię.
Chwilę później usłyszeliśmy huk, a do pomieszczenia wparowała cała masa ludzi z bronią palną, krzycząc:
- Policja! Na ziemię!
- O kurde! Gliny! - jęknął przerażony Meowth.
- Chyba pora się zbierać! - zawołał James.
- I sprawdzić, czy nie ma nas gdzie indziej! - dodała Jessie.
Następnie cała trójka zaczęła uciekać. Chwilę później coś (możliwe, że granat wrzucony przez jednego z policjantów) huknęło, powstało sporo dymu, a do moich uszu dotarł krzyk:
- Zespół R znowu błysnął!


Powoli podniosłam głowę w górę i zobaczyłam policjantów z grupy antyterrorystycznej, jak skuwają oni w kajdanki bandytów - a przynajmniej tych, którzy przeżyli walkę. Wielu z nich bowiem oberwało własnymi kulami i już nie żyło, inni zaś zginęli zabici przez funkcjonariuszy policji, pozostali natomiast poddali się. Niektórzy bandyci zaś leżeli na podłodze ranni, czekając na przybycie karetki.
Zrozumiałam wtedy, że jesteśmy już bezpieczni i powoli wstałam z podłogi, podnosząc również z niej Taylor.
- No proszę! Ładni z was egoiści, nie ma co - powiedział do nas jeden policjant, podchodząc do nas.
Był to sierżant Bob, ocierający sobie pot z czoła.
- My? Egoistami? - zdziwiłam się.
- Co masz na myśli, Bob? - dodał zdumionym głosem Ash, wychodząc spośród tłumu policjantów i chowając szpadę do pochwy.
- Ponieważ sami się dobrze bawicie, a nas nie zaprosicie na balangę - wyjaśnił wesołym tonem sierżant.
Uśmiechnęliśmy się do niego przyjaźnie. Że też w takiej chwili gość miał ochotę na żarty i to takie, które nas rozbawiły. I jak tu go nie lubić?
- Wybacz, ale impreza była niespodziewana. Nikt z nas wcześniej o niej nie wiedział - powiedziałam.
- Musieliśmy działać szybko i sprawnie - dodał Ash - Poza tym trzeba było odbić naszą drogą Taylor z rąk bandytów. Gdybyśmy przyszli tutaj z policją, to oni na pewno by to zobaczyli, a wówczas mogłoby być kiepsko.
- Byłoby z wami kiepsko, gdyby nie Damian - rzekł na to sierżant.
- Damian?! - zdziwiliśmy się.
Sierżant kiwnął głową.
- No tak. To on pobiegł na policję i powiedział, co robicie i wtedy wkroczyliśmy do akcji.
- Ale skąd on wiedział dokąd idziemy i po co? - zapytałam.
Bob bez słowa wyjaśnień podał nam kartkę papieru. Był to ten sam anonim, który znaleźliśmy dzisiaj w kawiarni „Pod Różą“. Najwidoczniej Ash zgubił tę kartkę biegnąc ze mną do fabryki, zaś Damian ją znalazł, przeczytał i potem zaniósł na policję wyczuwając, iż może się w tym kryć jakieś niebezpieczeństwo.
- Musicie podziękować temu dzielnemu chłopakowi - powiedział po chwili Bob - Gdyby nie on to musielibyśmy zbierać to, co by z was zostało za pomocą mopa.
- Możliwe... - rzekł detektyw z Alabastii - Chociaż jak na mój gust, to całkiem dobrze nam szło.
- Pewnie i tak, ale na przyszłość bądź tak uprzejmy zaprosić mnie na swoją balangę, a nie bawić się sam - stwierdził sierżant.
Następnie parsknął śmiechem, widząc to wszystko. Mój luby pokiwał załamany głową i popatrzył na mnie.
- Dowcipniś jeden... Jemu zawsze żarty w głowie, a my przed chwilą narażaliśmy własne życie, żeby uwolnić małą Taylor z rąk Łowczyni J.
- Nie musielibyście narażać swojego życia, gdybyście powiedzieli nam od początku o wszystkim - stwierdził sierżant.
Popatrzyłam na Asha z lekkim wyrzutem.
- A nie mówiłam ci, żeby od razu iść z tym do Boba?
- Wybacz, ale już ci mówiłem, że byłem zdesperowany. Poza tym to przeze mnie Taylor wpadła w ręce tych bandytów, więc to ja musiałem coś zrobić.
- Taki doświadczony z ciebie detektyw, a czasami zachowujesz się jak małe dziecko - powiedział Bob z wyrzutem - Przecież mogliście zginąć. Ty i twoja luba.
- Nikt nie kazał Serenie iść ze mną - mruknął Ash.
Trąciłam go za te słowa w łeb.
- Au! A to za co było?! - jęknął mój chłopak.
- Za gadanie głupot! - warknęłam na niego - Jak możesz tak mówić, że nikt nie kazał mi z tobą iść? Może i nie kazał, ale mamy pewną niepisaną zasadę naszego związku! Pamiętasz o niej?! Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Inaczej mówiąc jeśli ty skoczysz, ja skoczę za tobą.
- Och, Sereno!
Detektyw z Alabastii objął mnie bardzo mocno do siebie i pogłaskał czule moje włosy. Poczułam się wtedy cudownie, tak bardzo przyjemnie, a moje serce biło jak szalone.
- Tak się o ciebie bałam! - jęknęłam smutnym głosem - Nigdy więcej nie narażaj swojego życia!
- Wybacz, kochanie, ale ryzyko mamy wpisane w zawód.
- Ale następnym razem narażaj swoje życie trochę mniej, dobrze?
- To ci mogę obiecać.
Taylor patrzyła na nas uważnie, po czym podeszła mówiąc:
- Ash... Przepraszam cię.
Mój luby wypuścił mnie z objęć, popatrzył na dziewczynkę i zapytała:
- Za co mnie przepraszasz, maleńka?
- Za to, że dałam się porwać i musiałeś mnie ratować.
Ash zachichotał delikatnie, a następnie objął mocno do siebie dziecko, chichocząc przy tym wesoło.
- Och, siostrzyczko... Jesteś czasami naprawdę zwariowana.
- Wiem... Ale ty zawsze mnie uratujesz, prawda?
- No pewnie... Tyle tylko, że jeśli będziesz celowo narażać swoje życie na niebezpieczeństwo tak jak wtedy na tym statku, to przestanę cię ratować.
Taylor parsknęła śmiechem.
- Obiecuję, że więcej nie będę tak robić - powiedziała.
- Zobaczymy, jak długo wytrwasz w tej obietnicy - zachichotał Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu, wskakując mu na ramię.
Bob uśmiechnął się delikatnie.
- Ładny widok. Widzę, że ta mała to jednak twoja siostra.
- Tak... Tylko siostra Asha może tak często pakować się w kłopoty i wychodzić z nich obronną ręką - zachichotałam.
- To u nas rodzinne - zaśmiał się mój chłopak.
- Pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
Jego trener pogłaskał go czule po główce, po czym spojrzał na Boba, pytając:
- A co z Łowczynią J? Złapaliście ją?
Sierżant rozłożył bezradnie ręce.
- Niestety nie. Cwaniara jedna znowu nam zwiała.
Ash załamany jęknął, po czym zacisnął dłoń w pięść, mówiąc:
- Czyli to jeszcze nie koniec.


C.D.N.




2 komentarze:

  1. Miło się czyta tą historię, chociaż mam podobnie jak Ash - mała Taylor już zaczyna mi działać na nerwy. Niestety nasz detektyw musi się zaopiekować dziewczynką pod nieobecność jej matki, którą sam wysłał ze swoim ojcem oraz Dawn na misję do Wertanii. Clemont też chciał z nimi jechać, jednak musiał niestety zastąpić na jakiś czas Brocka na stanowisku kucharza.
    Taylor, tak jak przeczuwałam, zaczyna sprawiać coraz więcej kłopotów i wręcz irytuje biednego Asha. Jest do tego stopnia bezczelna, że wcina się Ashowi i Serenie do ich sypialni, twierdząc, że koniecznie musi spać z nimi i tylko z nimi, nie rozumiejąc i za nic mając to, że Ash i Serena potrzebują nieco prywatności. Chcąc nie chcąc Serena w końcu przystaje na prośbę dziewczynki, ale mam wrażenie, że zrobiła to tylko tak dla świętego spokoju.
    Tymczasem okazuje się, że krytyk Skawinsky niestety zmarł w szpitalu. Został podstępnie odłączony od aparatury podtrzymującej jego życie. Na szczęście Brock ma alibi na czas śmierci krytyka, gdyż w tym samym czasie był w laboratorium profesora Oaka, co mogło potwierdzić kilka obecnych tam osób. Oznacza to, że prawdziwy zabójca nadal jest na wolności i ciągle zagraża. Coraz bardziej przybliżam się do hipotezy, że to Harry Lovell zabił krytyka w zemście, chociaż to równie dobrze mógłby być ktoś inny.
    Tymczasem Ash i Serena zajmują się małą Taylor. Zabierają ją na lody, podczas których nieopacznie zostawiają małą samą, idąc na chwilę na posterunek. Po powrocie okazuje się, że dziewczynka zniknęła, a porywacz zostawił list pracownicy kawiarni, kierując w ten sposób Asha do starej fabryki.
    Po drodze nasza para spotyka Damiana, starego znajomego Asha, który chce stoczyć pojedynek z Ósmym Mistrzem Strefy Walk. Nasz detektyw jest zmuszony przełożyć jednak walkę na inny termin i biegnie wraz z Sereną w kierunku fabryki, w której ostatnio złapał Łowczynię J.
    Już na miejscu natrafiają na zespół R, który oczywiście jak zwykle znowu chce porwać Pikachu, jednak na przeszkodzie staje im Łowczyni J ze swoją świtą. Jak się okazuje to ona porwała małą Taylor. Dziewczynka uwalnia się i biegnie do swojego przyszywanego brata, jednak przestępczyni nie ma zamiaru odpuścić. Wywiązuje się walka między nią a Ashem na szpady, której rozstrzygnięciu przeszkadza nagłe wtargnięcie policji, którą jak się okazało wezwał napotkany wcześniej Damian.
    Na szczęście wszystko kończy się dobrze - mała Taylor wróciła do swojego opiekuna, a zespół R "znowu błysnął". Jednak przed naszymi detektywami jest jeszcze jedna zagadka do rozwiązania: kto zabił krytyka Skawinsky'ego? :)
    Historia bardzo wciągająca, od początku do końca daje ciary na plecach. Z rozkoszą przeczytam jej zakończenie. :)
    Ogólna ocena: 10000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak po prawdzie mam straszną słabość do Zespołu R
    Mimo pracy dla organizacji Rocket są ostatecznie dosyć poczciwi i do pewnego stopnia uczciwi
    Mimo, że J dała im szansę porwać pikachu Asha, oni ich ocalili i cóż
    Sami chcą złapać owego pokemona, swlimi siłami
    To dziwne, ale strasznie ich lubię

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...