Cygaro prawdę ci powie cz. I
Pamiętniki Sereny:
- I tak właśnie ta cała przygoda wyglądała - powiedział Ash, kończąc naszą opowieść.
John Scribbler uśmiechnął się bardzo zadowolony, popijając powoli herbatę i dojadając do niej ciastko.
- To naprawdę niesamowite - rzekł po chwili z podnieceniem w głosie - Aż dziw mnie bierze, kiedy sobie pomyślę, że tego południa miało miejsce przedstawienie na podstawie mojej sztuki, nieco później wy byliście u mnie i wpadliście na pomysł odbycia takiej podróży, a teraz jest pora kolacji, przed którą cała wasza drużyna zdążyła przeżyć mnóstwo niesamowitych przygód. To brzmi naprawdę jak w jakimś filmie sf, ale dzieje się naprawdę. Jak to możliwe?
- Wszystko zależy od czasu, proszę pana - powiedział z uśmiechem na twarzy Clemont - Bo widzi pan... Wyruszyliśmy w podróż do XVIII wieku tego oto dnia późnym popołudniem, tak około godziny 17:10 i po przeżyciu wszystkich przygód wróciliśmy tutaj około godziny 17:15 czasu bieżącego. Daliśmy sobie pięć minut naszego czasu, aby mieć całkowitą pewność, że nie spotkamy samych siebie z przeszłości.
- Rozumiem doskonale, o co wam chodzi - uśmiechnął się do niego literat - Ale i tak to wprost zaskakujące, że w XVIII w. spędziliście prawie miesiąc, a tutaj, w 2006 roku minęło zaledwie pięć minut. To jest naprawdę niesamowite.
- Ale jak najbardziej prawdziwe - zauważył Max.
Pisarz pokiwał wesoło głową na znak, że się z nim zgadza.
- To prawda, mój chłopcze. Często prawdziwym jest to, co innym się wydaje być niesamowite. I nic dziwnego. Ostatecznie „niesamowite“ nie znaczy wcale „niemożliwe“, czyż nie? Chociaż tak prawdę mówiąc, to w dzisiejszych czasach nawet niemożliwe staje się prawdziwe.
- Ma pan rację - poparł go nasz wynalazca - Ostatecznie przecież nauka porobiła wielkie postępy i możemy się dzięki niej cieszyć tym, co normalnie było dla nas wcześniej niedostępne, choćby podróżami w czasie.
- No, ale tak czy inaczej po odbyciu podróży odesłaliśmy przez telefon przenośniki w czasie profesorowi Oakowi - wyjaśniła Dawn - Wolimy nie ryzykować, że wpadną one w niepowołane ręce.
- Słusznie mówisz, moja droga - pochwalił nas Scribbler - W końcu nigdy nic nie wiadomo na tym świecie. Nie wiadomo, kto mógłbym zdobyć te przenośniki. Pomyślcie tylko… W rękach bandytów tak niezwykle cenne przedmioty mogłyby posłużyć do dokonania przestępstw doskonałych.
- Też tak myślę - rzekł Ash poważnym tonem - Poza tym jest jeszcze inny, poważniejszy moim zdaniem problem. Jeżeli te przenośniki w czasie dostałyby się w niepowołane ręce, to mogłoby dojść do takiej sytuacji, że ja i moi przyjaciele przestalibyśmy istnieć. Ktoś mógłby wymazać nas z tzw. czasoprzestrzeni.
- Raz już sam o mało do tego nie doprowadziłeś - przypomniałam mu - Ale na szczęście wszystko się dobrze skończyło.
- Właśnie - zachichotał mój luby - Pamiętam doskonale tę przygodę z moją mamą jako dzieckiem. Niechcący wpakowaliśmy ją w niezłą kabałę, która mogła się skończyć jej zgonem. No, ale ważne, że tę przygodę mamy już za sobą.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
- A więc miałeś możliwość poznać swoją mamę wtedy, kiedy była ona dzieckiem?! - zapytał zachwyconym głosem pisarz - Ależ to niesamowite! Po prostu niesamowite!
- Nie tylko to jest niesamowite - zaśmiała się Bonnie - Bo on jeszcze spotkał swojego własnego pradziadka!
- Ne-ne-ne! - pisnął wesoło Dedenne, siedząc dziewczynce na głowie.
- Dokładnie - dodał Max - I może nam pan nie uwierzy, ale on też był detektywem.
- Naprawdę, Ash? - uśmiechnął się do nas literat - A więc wobec tego możesz sobie śmiało powiedzieć, mój drogi chłopcze, że jesteś dziedzicznie obciąży pasją do rozwiązywania zagadek kryminalnych.
- W pewnym sensie to prawda, choć mam nadzieję jak najmniej stykać się ze sprawami kryminalnymi - stwierdził mój chłopak - Bo widzi pan, nie lubię, kiedy ludzie wokół mnie giną.
- Nikt porządny tego nie lubi. No, chyba tylko wtedy to lubi, gdy jest chory psychicznie, ale wtedy już nie jest raczej porządnym człowiekiem.
- W sumie to trudno jest być jednocześnie porządnym i nienormalnym - zauważyła dowcipnie Dawn.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał Piplup, siedząc na kolanach swojej trenerki.
- Wiecie, z tym to różnie bywa - uśmiechnął się wesoło John Scribbler - Prawdę mówiąc nie wiem, czy to prawda.
- Dlaczego? - zapytałam zdumiona.
- Widzicie... Mnie osobiście wielu ludzi uważa za człowieka, któremu brak piątej klepki.
- No nie! To już jest chamstwo! - zawołali Max i Bonnie.
Literat uśmiechnął się do nich przyjaźnie.
- Kochani, ale ja wcale nie uważam, że oni nie mają racji. Przeciwnie, mogą ją mieć. W końcu tylko wariaci mogą zajmować się pisaniem książek zwłaszcza teraz, w dobie komputerów oraz rozwoju nauki, kiedy to sztuka czytania zanika, zwłaszcza pośród młodzieży.
- Moim zdaniem to właśnie świadczy o mądrości wszystkich pisarzy - zauważyłam.
Scribbler pokiwał delikatnie głową.
- Jesteś mądrą oraz bardzo miłą dziewczyną, Sereno. No cóż... Może i masz rację, jednak nie ulega faktom, iż wariatami są zwykle ci, co dzisiaj chcą pisać książki. A ja piszę je pomimo tego, że wiem, jakie to jest szalone. Więc nie dziwią mnie zdania tych, którzy uważają mnie za gościa, któremu brak piątej klepki. Jednak bez względu na to, czy mają mnie za obłąkanego, czy też nie, to mają co do mnie jedno zdanie, że jestem w porządku. Inaczej mówiąc, ja jestem dla nich wariatem, ale nieszkodliwym i nie trzeba mnie zamykać w domu bez klamek.
- Nie chcę być nieuprzejma, ale czy nie ma pan o sobie zbyt niskiego mniemania? - zapytała Dawn.
- Pip-lu-li? - zaćwierkał jej Piplup.
Pisarz parsknął śmiechem.
- To nie ja, moja droga. To ludzie tak o mnie myślą. Ja sam myślę, że jestem niezwykle przystojny, inteligentny oraz niesamowicie pomysłowy. Z kolei ludzie mają mnie za nieszkodliwego dziwaka, jak również lekkiego czubka. A prawda pewnie leży gdzieś pośrodku.
- Zwykle tak to bywa, że o człowieku krążą różne, niekiedy sprzeczne ze sobą historie, zaś prawda leży gdzieś tak pomiędzy nimi - stwierdził filozoficznym tonem Clemont.
Nasz gospodarz pokiwał powoli głową na znak, że podobają mu się te słowa.
- Sama mądrość przez ciebie przemawia, młody człowieku i chociaż teraz założyłeś okulary tylko na pokaz, to i tak wyglądasz w nich naprawdę mądrze.
Słysząc te słowa wszyscy parsknęliśmy śmiechem, nawet nasz młody wynalazca, chociaż to właśnie z niego zażartował sobie słynny literat. Ale najwidoczniej nasz drogi przyjaciel nauczył się niekiedy śmiać z samego siebie. Mówię „niekiedy“, ponieważ docinki Bonnie dalej go drażniły.
Rozmawialiśmy jeszcze na najróżniejsze tematy, zaś John Scribbler wyraźnie był zachwycony naszymi przygodami, czego wcale przed nami nie ukrywał.
- Naprawdę, moi drodzy… Jestem po prostu pod wrażeniem... Ja nie wiem, jak to jest w ogóle możliwe, że tacy młodzi ludzie jak wy mieli już tak wiele wspaniałych przygód?
- Przeżyliśmy jeszcze lepsze, ale trudno je teraz wszystkie wymienić - powiedział Ash.
- Dnia by nie starczyło, żeby je wszystkie panu opowiedzieć - dodałam z uśmiechem na twarzy.
- Domyślam się - odpowiedział mi wesoło John Scribbler - No cóż, po prostu niezwykłe. Aż mi się łza w oku kręci, gdy sobie pomyślę, ileż to przyjemności w życiu mnie ominęło. Kiedy inni podróżowali po świecie i przeżywali przygody, ja uczyłem się i rozwijałem jako pisarz. Ale cóż... Jestem w końcu z krajów, w których nie ma Pokemonów, a tam przygoda nie jest spotykana na każdym kroku, tak jak tutaj.
- Przyznam się, że te przygody bywają też czasami nieco uciążliwe - powiedziała Dawn - Niekiedy chcielibyśmy przeżyć dzień nudny jak flaki z olejem, ale niestety... Mój brat oraz jego dziewczyna przyciągają problemy niczym magnez szpilki.
Ash rozłożył bezradnie ręce.
- Co chcesz? Taka karma. Ale nie zapominaj z łaski swojej, że oboje jesteśmy z tego samego rodu Ketchumów, więc cóż... Ty masz w genach to samo, co ja.
- Fakt... Nie powinnam o tym zapominać - zaśmiała się jego siostra - Ale naprawdę ja jakoś nie przyciągam tylu problemów, co ty.
- May jest innego zdania - stwierdził Max - Pamiętacie tę przygodę, kiedy to urządzono Pokazy Pokemonów, które potem niestety okazały się być sprytnie zastawioną pułapką Domino?
- Ech! Twoja kochana siostra nie daje mi o tym zapomnieć - jęknął załamanym głosem panna Seroni - A przecież wiele razy jej mówiłam, że nie zrobiłam tego celowo. W końcu skąd ja miałam wiedzieć, że Czarny Tulipan uknuje taki perfidny pomysł i wciągnie w to jeszcze Kenny’ego?
- Niestety, do mojej siostruni to wcale nie dociera - zaśmiał się młody Hameron - Tak czy inaczej może coś w tym być, że przyciągasz kłopoty, Dawn.
- Może, ale na pewno mniej niż mój brat - odparła dziewczyna.
Detektyw z Alabastii uśmiechnął się wesoło do naszych przyjaciół.
- No cóż... Naprawdę może nieco tak mam, ale przecież nie ma ludzi doskonałych.
- Właśnie. Tym bardziej nie ma także idealnych pisarzy - stwierdził pan Scribbler - A zatem... Powiedz mi, moja droga Sereno... Czy zamierzasz spisać całą tę przygodę, którą przeżyliście w XVIII wieku?
- Ależ naturalnie - pokiwałam głową, powoli nalewając sobie herbaty - Zawsze to robię, gdy tylko mam ku temu okazję.
- Serena jest kronikarzem naszej drużyny, proszę pana - zauważyła Bonnie - Zawsze doskonale spisuje każdą przygodę, jaką tylko przeżyjemy. Chociaż robi to dopiero od chwili, gdy zaczęliśmy rozwiązywać zagadki.
- A nieprawda, bo nieco wcześniej spisałam to, jak się poznaliśmy z Ashem - poprawiłam ją.
Dziewczynka zachichotała wesoło.
- Ano tak, masz rację. Spisałaś to chyba na początku czerwca, zanim jeszcze zaczęły się Mistrzostwa Ligi Kalos.
- Podczas których Ash został Mistrzem Pokemon - dodał Clemont - W sumie to niedługo będzie rok od tych wydarzeń.
- Ach, jak ten czas leci - zaśmiał się mój luby - Aż mnie dziwi, że to już tyle czasu.
- No widzisz... Czas szybko płynie podczas dobrej zabawy - stwierdził przyjaźnie nasz gospodarz.
- Tak, to prawda - powiedziała Dawn - Nie tak dawno, bo 10 maja mój chłopak skończył szesnaście lat... A ja niedługo, czyli 22 maja będę miała swoje czternaste urodziny.
- Zaś 1 czerwca my wyznaliśmy sobie miłość - rzekłam czule, patrząc na Asha.
- W Dzień Dziecka? - zaśmiał się wesoło nasz gospodarz - To jest dość niezwykłe, nie sądzicie?
- Miłość bywa niekiedy bardzo zwariowana - zauważyłam, dotykając delikatnie dłoni detektywa z Alabastii.
- Tak, to prawda - zgodził się mój luby, patrząc mi w oczy z czułym uśmiechem.
- Nie inaczej, kochani - westchnął smętnie literat - Ach, przyjaciele. Wy kochacie siebie nawzajem. Ja natomiast kocham moje książki, dobre kino, równie dobre jedzenie oraz muzykę klasyczną. Za każdą z tych miłości oddałbym życie.
- A pański detektyw? On też jest melomanem lub chociaż lubi książki? - zapytałam.
- Henry Willow? No cóż... On to akurat bardzo lubi zarówno książki, jak i muzykę, ale prawdę mówiąc nie bardzo ma możliwość rozwijać tej pasji, bo przecież wciąż tropi przestępców i praktycznie na nic innego nie ma czasu.
- To podobnie jak my - zaśmiał się Max - Bo przecież nawet w XVIII wieku musieliśmy rozwiązać zagadkę i komuś pomagać.
- Ale taka chyba domena muszkieterów, prawda? - zachichotał Ash.
- Prawda - stwierdził wesoło Scribbler - A propos... Przypomnijcie mi, proszę... Jak to szła ta piosenka, którą śpiewaliście o muszkieterach? Coś, że cieszycie się młodym wiekiem... Młodym i wesołym... I jak to dalej szło?
Spojrzeliśmy na siebie uśmiechnięci, po czym zaczęliśmy śpiewać:
Cieszymy się naszym wiekiem
Młodym i przystojnym.
Pięknościami, pucharami
I długimi szpadami.
Hej!
Potrząsając kapeluszami
Z pięknymi piórami
Życiu nieraz szepniemy
Merci beaucoup!
Już koń i siodło do boju wzywa nas
I wicher pieści rany stare raz po raz.
Spokojnie, druhu!
Do przodu nie pchaj się tak!
Jeszcze zdążysz poznać
Żołnierskiego życia smak.
Cieszymy się naszym wiekiem
Młodym i przystojnym.
Pięknościami, pucharami
I długimi szpadami.
Hej!
Potrząsając kapeluszami
Z pięknymi piórami
Życiu nieraz szepniemy
Merci beaucoup!
Światu trzeba pieniędzy, cóż...
C’est la vie!
Ale rycerzy trzeba mu jeszcze bardziej.
No tak!
Lecz czy bez miłości i... he he he he.
Pieniędzy wart
Jest coś rycerz
I czy może on ruszyć w świat?
Cieszymy się naszym wiekiem
Młodym i przystojnym.
Pięknościami, pucharami
I długimi szpadami.
Hej!
Potrząsając kapeluszami
Z pięknymi piórami
Życiu nieraz szepniemy
Merci beaucoup!
John Scribbler patrzył na nas z radością, gdy skończyliśmy śpiewać i rzekł:
- Naprawdę wspaniała piosenka. I to naprawdę ty, Ash, wymyśliłeś te słowa w naszym języku do tej znanej piosenki? Bo przecież w oryginale ona jest śpiewana po rosyjsku. Poważnie ty dopisałeś do niej to swego rodzaju tłumaczenie?
- Tak, to ja - odpowiedział Ash - Nie chcę się chwalić, ale właśnie tak jest. Czasami mi się udało coś napisać z wierszy. Niewiele, bo żaden ze mnie poeta, ale chyba każdy z nas czasami pisze różne takie bzdurki. Ja zaś napisałem m.in. te słowa. Oczywiście z pomocą Sereny, ale zawsze.
- Ja również piszę - rzekł Clemont - Jak pan zapewne wie, swego czasu napisałem takie opowiadanie kryminalne, ale cóż... Napisałem je jeszcze w dzieciństwie, ale dopiero po latach je jako tako poprawiłem i potem dałem moim przyjaciołom do przeczytania.
- I aby się im podlizać, zmieniłeś imiona bohaterów na Sherlocka Asha, Serenę Watson i innych - zachichotał Max.
- To prawda - zaśmiał się młody Meyer - Ale i tak to nie jest literatura wysokiej klasy.
- Oj, tutaj muszę zaprotestować - stwierdził słynny literat - Jak wiecie, czytałem to opowiadanie i bardzo mi się ono podobało, dlatego napisałem swoje własne dzieło w tym samym klimacie.
- Wiemy. Czytaliśmy je wszyscy - powiedziałam.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
- Dziękuję wam, przyjaciele - rzekł pisarz - Bo wiecie, zacząłem ten temat z jednej małego, ale jakże ważnego dla mnie powodu. Chodzi o to, że napisałem niedawno kolejne opowiadanie o detektywie Sherlocku Ashu i cóż... Bardzo bym chciał, abyście je sobie przeczytali i wyrazili o nim swoje zdanie.
- Nie wiem, czy zdołamy to zrobić - zauważyła Dawn - Przecież nasza drużyna jutro wraca do Alabastii samolotem.
- Ale przecież możemy wziąć opowiadanie wydrukowane do samolotu i poczytać - stwierdziłam przyjaźnie.
Pisarz uśmiechnął się i klasnął radośnie w dłonie, wołając:
- Doskonale! A więc sprawa załatwiona! Tylko mam nadzieję, że to nie będzie dla was problem.
- Ależ skąd! W żadnym razie! - krzyknęliśmy chórem.
Byliśmy szczerzy, bo przecież jak moglibyśmy odmówić prośbie tego wspaniałego człowieka, którego nasze serca bardzo pokochały jak naszego dobrego wujka czy nawet własnego brata?
***
Spędziliśmy bardzo miły wieczór w domu pana Scribblera, po czym poszliśmy razem do Centrum Pokemonów, zabierając ze sobą wydrukowane opowiadanie naszego drogiego pisarza. Postanowiłam je przeczytać podczas lotu samolotem do Alabastii razem z moim lubym uważając, że to dzieło literackie umili nam zdecydowanie lot ku naszemu kochanemu miastu.
Następnego dnia zjedliśmy razem śniadanie, po czym poszliśmy na lotnisko. Razem z nami udali się tam także pan Meyer oraz Gary i May. Ci ostatni oznajmili, że zostaną w Lumiose.
- Profesor Sycamore prowadzi tu ciekawe badania, które mnie bardzo zachwyciły - powiedział młody Oak - Mam ogromną ochotę je nieco lepiej poznać. Mam nadzieję, że uczony zechce mnie z nimi zapoznać.
- A ja z kolei mam już zamówienia na zorganizowanie kilku imprez - dodała radośnie panna Hameron - Prócz tego chcę poznać parę miejscowych przepisów i poeksperymentować z kuchnią. Potem chętnie umieszczę je na moich pokeblogach.
May od dawna prowadzi strony internetowe, na których to umieszczała różne ciekawostki, głównie przepisy swojego własnego autorstwa.
- Wiesz, na twoim miejscu nie umieszczałbym żadnych przepisów w Internecie - mruknął złośliwie Max.
Jego siostra spojrzała na niego gniewnie:
- Czyżby? A to niby czemu?
- Ponieważ, kochana siostrzyczko, w takim wypadku staniesz się winna największego przypadku ludobójstwa od czasów imprez urządzanych przez Lukrecję Borgię i jej pokręconą rodzinkę - dokończył swoją wypowiedź nasz haker.
- No proszę, historyk się nam trafił - mruknęła złośliwie dziewczyna z Hoenn - Coś mi mówi, Sereno, że o pannie Borgii się dowiedział od ciebie.
- Nie ukrywam, że tak właśnie jest - zachichotałam lekko - No, ale to chyba lepiej, że Max się dokształca, prawda?
- W sumie to masz nawet rację, a raczej miałabyś ją wtedy, gdyby nie fakt, że potem mój brat wykorzystuje tę wiedzę po to, aby mnie wkurzać - stwierdziła moja przyjaciółka.
- Jeszcze za tym zatęsknisz - parsknęłam śmiechem.
- Właśnie, siostrzyczko. Jeszcze zatęsknisz za moimi docinkami - dodał wesoło Max.
- Twoje niedoczekanie, okularniku - mruknęła panna Hameron.
- Jak to mówią, kto się czubi, ten się lubi - zaśmiała się Dawn.
- Tak... Coś w tym jest - powiedział wesoło Ash.
- Pika-pika-chu! Pip-lu-li! - zapiszczały radośnie ich Pokemony.
Następnie nasz lider popatrzył na Maxa i Bonnie i zapytał:
- A więc May i Gary zostają w Lumiose. A wy, przyjaciele? Czy wy też zostajecie, żeby rozpocząć wreszcie swoją podróż, dla której opuściliście naszą kochaną Alabastię?
- Nie ma mowy! - zawołali chórem zapytani.
Bardzo nas ta odpowiedź zaskoczyła. W końcu oboje opuścili naszą drużynę i chcieli rozpocząć własną wędrówkę trenerów Pokemonów, a teraz nagle postanowili lecieć z nami?
- Czyżbyście zmienili zdanie? - spytałam zaintrygowana.
- Prawdę mówiąc, tak - rzekł Max - Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że sami bez was tylko ściągamy na siebie kłopoty. No, bo w końcu ledwie wyruszyliśmy w świat sami, to od razu złapał nas Arlekin i mieliście przez nas mnóstwo problemów.
- Więc lepiej będzie, jeśli będziemy się was trzymać - dokończyła jego wypowiedź Bonnie.
- Aha... Czyli mam rozumieć, że waszą dwójkę ciągnie do nas jedynie instynkt samozachowawczy, a nie prawdziwa przyjaźń? - zażartował sobie Clemont.
Jego siostrzyczka tupnęła nóżką ze złości i zawołała:
- Hej! Wiesz doskonale, że wcale tak nie jest! My naprawdę przy was się lepiej czujemy!
- A bezpieczniej to tylko przy okazji - rzekł jej towarzysz - Ale nie tu tylko o to chodzi. Najważniejsze dla nas jest coś innego.
- Co takiego? - zapytał Ash.
- Pika-pika-chu? - pisnął Pikachu.
Haker z Hoenn zarumienił się lekko na twarzy, po czym rzekł:
- Prawdę mówiąc, to... Widzicie... Kiedy Arlekin nas uwięził, mieliśmy sobie czas przemyśleć wiele spraw. Zrozumieliśmy też, że bardzo nam was brakuje. Was i przygód, jakie z wami przeżywamy.
- No, a nasza wyprawa do XVIII wieku tylko nas w tym utwierdziła - stwierdziła Bonnie - Dlatego naradziliśmy się z Maxem i już wiemy, czego chcemy.
- Podróżować z wami jak najdłużej to będzie możliwe - dokończył jej wypowiedź młody Hameron.
Panna Meyer uśmiechnęła się do nas i stwierdziła:
- Pewnie kiedyś zechcemy ruszyć w podróż trenerów Pokemonów, ale póki co wolimy przebywać z wami.
- No właśnie! - zawołał Max - Bo przy was zawsze coś się dzieje. Poza tym prawdę mówiąc, ledwie opuściliśmy naszą drużynę, a już zaczęliśmy za nią tęsknić. Dlatego też lepiej będziemy, jak zostaniemy z wami na stałe. O ile oczywiście zechcecie nas przyjąć z powrotem.
Ash zaśmiał się razem ze mną oraz Pikachu, po czym powiedział:
- No pewnie, że zechcemy! Bez was nasza drużyna, to już nie to samo!
- Witamy z powrotem, kochani - dodałam przyjaźnie.
Potem mocno uściskaliśmy naszych najmłodszych przyjaciół ciesząc się przy tym, że znowu mamy ich w drużynie.
Pan Meyer patrzył na to z uśmiechem, stojąc z boku.
- Przeczuwałem, że tak się cała sprawa zakończy - powiedział - Jak zwykle miałem rację. Moje dzieci zbyt mocno lubią Asha, aby go opuścić na dłużej.
- Mój brat ma tak samo - stwierdziła May - Dziwne z nim czasami są hece. Kiedyś chciał być taki, jak nasz ojciec. Potem podziwiał Tracey’ego i chciał brać z niego przykład. Teraz jego największym idolem jest Ash. Nie wiem już sama, kim on zostanie, bo plany w tej sprawie ciągle zmienia, ale jednego jestem pewna. Tego, że przy naszym kochanym detektywie młody na pewno wyjdzie na ludzi.
- Masz absolutną rację, moja droga - powiedział, kiwając lekko głową Steven Meyer - Zarówno twój brat, jak i moja kochana córka wybrali sobie właściwy wzór do naśladowania.
Uśmiechnęłam się, słysząc te słowa, które bardzo mi się spodobały.
- No dobra, moi kochani! - zawołał, klaszcząc w dłonie Gary Oak - Jak macie lecieć, to lepiej już idźcie, bo samolot odleci bez was.
- Będziemy za wami tęsknić - powiedziałam, gdy ściskaliśmy May i jej chłopaka na pożegnanie.
- My już za wami tęsknimy - rzekła smętnie panna Hameron - Mam nadzieję, że niedługo znowu się spotkamy.
- Nawet, jeżeli ponownie ściągnę na ciebie pecha? - zachichotał Ash wesołym tonem.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
May parsknęła śmiechem.
- Niech tam! Jakoś to przetrzymam. Twarda w końcu jestem, więc dam sobie radę.
Następnie objęła ona czule mego chłopaka i pocałowała go w policzek.
- A ty dbaj o siebie i całą swoją drużynę. Zwłaszcza o mojego brata. On cię podziwia bardziej niż myślisz.
- Postaram się zasłużyć na jego podziw - odpowiedział jej przyjaźnie detektyw z Alabastii.
- Wierzę, że tak zrobisz - odparła May.
Ash uśmiechnął się do niej, a potem uściskał Gary’ego.
- Uważaj na siebie, stary - powiedział.
- Ty także - zachichotał młody Oak - I dbaj o Serenę, bo drugiej takiej nigdzie nie znajdziesz.
- To wiem lepiej niż ci się wydaje.
- No, ja mam nadzieję.
Obaj chłopcy parsknęli śmiechem.
May zaś uściskała brata i poczochrała mu lekko włosy:
- Trzymaj się, młody - rzekła czułym tonem - I dbaj o siebie.
- Ty też o siebie dbaj, seryjna trucicielko - zachichotał Max.
- Idź, bo jak cię walnę, to...
- Ja ciebie też kocham, siostruniu.
- Oni dość w dziwny sposób okazują sobie miłość bratersko-siostrzaną - zauważyła dowcipnie Dawn.
- Być może - parsknęłam śmiechem - Ale w końcu sama mówiłaś... Kto się czubi, ten się lubi.
***
Po pożegnaniu z naszymi drogimi przyjaciółmi załatwiliśmy wszystkie niezbędne formalności, jakie zwykle się załatwia przed lotem, a następnie wsiedliśmy na pokład samolotu. Razem z nami do Alabastii wyruszał też Steven Meyer, który bardzo chciał zobaczyć Delię Ketchum, czemu wcale się nie dziwiliśmy, bo w końcu ich oboje połączyło prawdziwe uczucie, a przynajmniej taką mieliśmy nadzieję. Chyba nigdy bym nie wybaczyła ojcu Clemonta i Bonnie, gdyby tak nie traktował on poważnie mojej przyszłej teściowej.
Przed rozpoczęciem lotu większość naszych rzeczy zostawiliśmy w luku bagażowym, jak zwykle zresztą się robi w takich sytuacjach. Były to przede wszystkim nasze plecaki i trzy szpady (jedna Asha, a dwie pozostałe były Maxa i Clemonta, które to obaj zabrali z XVIII wieku). Wśród tych przedmiotów znajdowały się również pokeballe z naszymi Pokemonami. Jedynie Pikachu i Dedenne, którzy upierali się towarzyszyć nam osobiście na miejscach dla pasażerów.
Ponieważ siedzenia w samolocie były ułożone parami, to usadowiliśmy się na nich dwójkami: ja i Ash, Clemont i Dawn, Max i Bonnie, zaś Steven Meyer siedział samotnie. Pikachu oraz Dedenne z kolei wygodnie usiedli na kolanach swoich trenerów.
- Witamy serdecznie na pokładzie linii lotniczych „Kalos Airlines“ - usłyszeliśmy nagle z megafonu głos stewardessy - Proszę o zapięcie pasów w chwili, gdy będziemy odrywać się od ziemi. Lot potrwa cztery godziny. Życzymy państwu przyjemnej podróży.
- No to mamy dla siebie cztery godziny - zaśmiałam się wesoło.
- Powinno wystarczyć, żeby przeczytać całe opowiadanie pana Johna Scribblera - powiedział Ash z uśmiechem na twarzy.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
Chwilę później podeszła do nas młoda stewardessa w mundurze służb lotniczych. Była to urocza blondyneczka w wieku około dwudziestu pięciu lat, może nieco starsza. Na nos miała wbite niewielkie binokle, a jej dłonie trzymały zaś tacę z orzeszkami solonymi.
- Może małą przekąskę, kochaneczki? - zapytała przyjemnym, głosem, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Ja chętnie - wzięłam woreczek z orzeszkami - A wy?
Ash popatrzył na dziewczynę dziwnym wzrokiem, po czym bez słowa pokiwał głową. Stewardessa zawstydzona chyba podała memu chłopakowi orzeszki, dała też je Pikachu, po czym zachichotała lekko i znowu odeszła.
- O co chodzi, Ash? - zapytałam zdumiona - Patrzyłeś na tę dziewczynę tak, jakbyś chciał ją zabić wzrokiem.
- Nie zabić, ale przejrzeć - odpowiedział mój luby.
- Przejrzeć? A niby czemu? - zdziwiłam się.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
Detektyw z Alabastii wzruszył lekko ramionami.
- Nie wiem, ale... coś mi w niej nie pasuje.
- Co takiego?
- Wydaje mi się, że już ją gdzieś widziałem... No i jeszcze ten głos... Przysiągłbym, że już go gdzieś słyszałem.
Zastanowiły mnie jego słowa. Normalnie bym je zlekceważyła, jednak ostatnimi czasy nauczyłam się ufać instynktowi mego ukochanego, dlatego też spojrzałam szybko w kierunku pracowniczki linii lotniczych, ale ona już rozmawiała z innymi pasażerami i była odwrócona do mnie plecami.
- Uważasz, że my ją znamy? - zapytałam.
Ash wzruszył ramionami.
- Nie wiem, Sereno. Naprawdę nie wiem. Za krótko ją widziałem. Do tego te binokle... One zmieniają wygląd. Ciekawi mnie, jakby wyglądała bez nich.
- Pewnie równie mało atrakcyjnie, co obecnie - zaśmiała się.
Mój luby parsknął śmiechem.
- Strasznie jesteś dowcipna, wiesz?
Spojrzałam na niego z uśmiechem i położyłam mu delikatnie głowę na ramieniu.
- Możliwe... Ale tak czy siak cieszę się, że możemy sobie przyjemnie spędzić czas podczas tego lotu. Tylko ty i ja...
- Pika-pika!
- No tak... I jeszcze ty.
Pokemon uśmiechnął się do nas przyjaźnie.
- To co? Chcesz poczytać to opowiadanie? - zapytałam mego chłopaka.
- Tak, ale tylko pod warunkiem, że Pikachu również będzie to robił.
Spojrzałam na startera mojego ukochanego.
- Będziesz z nami czytał?
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
- To cudownie... Aaaaaa APSIK!
Po tych słowach głośno kichnęłam, ocierając sobie powoli nos.
- Co ci jest, najdroższa? - zapytał Ash przejętym tonem.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Nic takiego... Od rana kręci mnie w nosie, ale dopiero teraz zaczęłam kichać. Chyba złapałam mały katarek sienny. Tylko spokojnie... Od tego się nie umiera.
- Mam nadzieję - mruknął Ash.
Spojrzałam na niego wesoło, po czym znowu kichnęłam.
- Możesz mi zaufać... Znam się na... Aaaaaa... APSIK! Na katarach...
Mój luby podał mi papierową chusteczkę.
- Masz. Nie żałuj sobie - powiedział.
- Dzięki.
Po chwili wydmuchałam nos tak głośno, że siedzący po naszej lewej stronie pasażerowie (ja oraz Ash siedzieliśmy bowiem po prawicy samolotu) przyjęli z delikatną dezaprobatą. Widząc ich miny zapytałam:
- No co? Miałam sobie nie żałować.
Ludzie szybko powrócili do czytania swoich pism, natomiast detektyw z Alabastii zachichotał wesoło.
- Chyba zbyt dosłownie to zrozumiałaś, skarbie, ale nic nie szkodzi - powiedział - Lepiej zacznijmy już czytać.
- Pika-pika! Pika-pika-chu! - piszczał wesoło jego Pokemon.
Uśmiechnęłam się do niego wesoło, po czym wzięłam wydrukowane opowiadanie słynnego pisarza (wyjęłam je z plecaka przed oddaniem rzeczy do luku bagażowego), po czym spojrzałam na jego okładkę.
- „Cygaro prawdę ci powie“, pióra Johna Scibblera - przeczytałam na głos - Ciekawe, skąd taki tytuł?
- Jak przeczytamy, to się dowiemy - zasugerował mój luby.
- Mądre podejście - zachichotałam.
Następnie przerzuciłam stronę tytułową i zaczęłam czytać.
***
Opowiadanie Johna Scribblera:
Niedawno spełniło się moje największe marzenie. Zostałam wreszcie żoną Sherlocka Asha, mojego ukochanego, który jest zarazem największym detektywem wszechczasów. Sądziłam, że już nigdy do tego nie dojdzie, w końcu mieszkaliśmy razem pod jednym dachem całe sześć lat, przy czym dopiero po czterech pojawiło się między nami naprawdę na tyle potężne uczucie, które połączyło nas ze sobą i sprawiło, że postanowiliśmy zostać parą, zaś po kolejnym roku cichego związku (cichego w takim sensie, iż poza nami nikt o nim nie wiedział) mój ukochany wreszcie oświadczył mi się i oczywiście został przyjęty. Zaś po dwunastu miesiącach narzeczeństwa, jak nakazał zwyczaj, pobraliśmy się.
Ślubu udzielił nam duchowny wyznania anglikańskiego w pięknym kościele na terenie Alabastii. Na ceremonii ślubnej obecni byli wszyscy nasi serdeczni przyjaciele. Przede wszystkim inspektor Clemont Lestrade i jego zastępca, aspirant Max Gregson. Prócz tego pojawili też się Tracey Mycroft Ash, starszy o siedem lat brat mojego męża, a także Dawn Adler, aktorka i śpiewaczka operowa, ukochana kuzynka Sherlocka, będąca mu niemalże siostrą. Oczywiście pojawiły się też inne osoby, ale szkoda tu miejsca na papierze, aby je wszystkie wymienić. Powiem więc tylko jedno - była to cała śmietanka towarzyska. Nawet sam król Edward VII, chociaż osobiście nie przybył na ceremonię naszych zaślubin, to jednak wysłał specjalną delegację z pięknym prezentem ślubnym, do którego był też dołączony uroczy bilecik zawierający życzenia powodzenia na nowej drodze życia.
Ceremonia ślubna była po prostu wspaniała, a po niej nastąpiło huczne wesele, zaś następnego dnia ja i mój mąż wyruszyliśmy w podróż poślubną do pięknego oraz słonecznego Kalos, czyli moich rodzinnych stron. Dawno tam nie byłam i postanowiłam zobaczyć, jak bardzo to miejsce się zmieniło od mojej ostatniej tam wizyty. Mój ukochany zaś nie miał nic przeciwko temu, aby tak właśnie postąpić. Dlatego też już wkrótce byliśmy na miejscu, a tam oboje zameldowaliśmy się w hotelu, w którym mieliśmy zamówiony apartament małżeński (stać nas było na niego, ostatecznie jako detektywi mamy zwykle zamożnych klientów), gdzie wesoło usiedliśmy.
- A więc jesteśmy w Kalos! - zawołała radośnie - Nadal nie mogę w to uwierzyć! Pomyśl tylko! Doktor Serena Watson-Ash. Albo lepiej... Doktor Serena Ash de domo Watson. Jak uważasz, kochanie? Która wersja brzmi lepiej?
Słysząc ten wywód, mój małżonek uśmiechnął się do mnie delikatnie i rzekł:
- Moim zdaniem obie brzmią równie pięknie.
- Masz rację... Zdecydowanie obie są naprawdę ładne.
Po tych słowach podeszłam do mego ukochanego, objęłam go za szyję i pocałowałam czule w usta.
- Nawet nie wiesz, jak wspaniale się czuję jako twoja żona.
- A ja jako twój mąż - odrzekł Ash.
Następnie czule dotknął on moich włosów i odgarnął je delikatnie z mojego czoła.
- Aż dziw bierze, że to już sześć lat, odkąd się znamy.
- Tak... To niesamowite, jak ten czas leci - zachichotałam - Naprawdę... Przeleciały nam te lata jak z bicza trzasł.
- A pamiętasz, Sereno, jak się poznaliśmy?
Parsknęłam śmiechem, słysząc to pytanie i odpowiedziałam mu:
- Nigdy tego nie zapomnę, najdroższy. NIGDY!
***
Powiedziałam szczerą prawdę. W mojej pamięci bowiem już na zawsze pozostanie fakt, w jaki sposób poznałam Sherlocka Asha i jak wyglądała nasza pierwsza wspólna przygoda, która już na wieczność nas połączyła.
Wszystko zaczęło się latem roku 1897. Wtedy to właśnie przybyłam do Alabastii. Wcześniej jako młoda nastolatka studiowałam medycynę w moim rodzinnym Vaniville, a potem razem z wieloma innymi, młodymi lekarzami wyjechałam na front do regionu Johto, gdzie prowadzono właśnie walki w tzw. misji pokojowej, która łączyła ze sobą siły wojskowe zarówno Kalos, jak i Kanto. Nie jestem specjalistką od polityki, więc nie wypowiadałam się nigdy, co sądzę na temat tej całej misji pokojowej i o tym, aby sprowadzać cudzoziemskie wojska do łagodzenia nimi społecznych konfliktów w jakimś miejscu, nawet jeżeli tym miejscem jest dzikie Johto. Na te tematy miałam swoje własne zdania, ale wolałam zachować je dla siebie, gdyż ostatecznie mogłam się mylić.
Tak czy inaczej odbyłam służbę wojskową, oczywiście nie latając z karabinem albo szablą, ale za to z torbą lekarską lecząc rannych żołnierzy. Niestety, nawet lekarze nie mogą być bezpieczni podczas wojny, jak miałam się okazję na własnej skórze przekonać. W czasie jednej bitwy oddział, w którym służyłam, musiał się niestety wycofywać pod naporem miażdżącej przewagi przeciwnika. Podczas odwrotu nawet personel medyczny został zmuszony odpierać ataki wroga. Chcąc nie chcąc musiałam więc z wiernym rewolwerem w dłoni strzelać do naszych przeciwników, ale że i oni strzelali do mnie, to chyba nikogo nie zdziwi, iż w końcu jedna kula trafiła mnie i to w lewy bark. Na szczęście w porę zostałam zabrana razem z innymi rannymi do lazaretu i tam zoperowana. Jednak wskutek tej rany komisja wojskowa uznała mnie za niedolną do dalszej służby wojskowej i kazała mi wracać do domu. Zatem po zaledwie trzech miesiącach spędzonych w Johto zostałam zdemobilizowana. W taki oto sposób zakończyła się moja wielka przygoda z wojskiem.
Nie powróciłam jednak do Kalos. Postanowiłam zwiedzić nieco świata, innego niż moje rodzinne strony lub ten dziki kąt, jakim było miejsce, które właśnie opuściłam. Z tego też powodu posłuchałam mojej koleżanki po fachu i wyjechałam do Kanto, gdzie postanowiłam znaleźć pracę, a gdy już byłam w tym regionie, to zatrzymałam się w uroczym mieście Alabastia, gdzie obecnie mieszkała moja przyjaciółka.
- Cieszę się, że przybyłaś, Sereno - powiedziała radośnie, kiedy mnie zobaczyła - Jestem pewna, iż będziesz się tu dobrze czuła. W Alabastii taki profesjonalny lekarz jak ty na pewno znajdzie pracę, jestem tego pewna.
- Miło mi to słyszeć, ponieważ nie chcę skończyć jako bezrobotna - odpowiedziałam jej wesoło - Powiedz mi tylko, gdzie będę mogła znaleźć mieszkanie?
- Możesz zatrzymać się u mnie i mojego męża.
- Wiem i bardzo miło z twojej strony, że mi to oferujesz, ale cóż... Nie chcę wam siedzieć na głowie cały czas.
- Wcale nam nie siedzisz na głowie, ale cóż... Jak uważasz. Jeśli chodzi o mieszkanie, to być może będę mogła polecić jedne.
- Ale jakie?
- Na ulicy Piekarskiej 221 B. Niedawno zwolniło się tam mieszkanie. Mój drogi mąż wcześniej tam mieszkał, zanim mnie nie poślubił, bo od tego czasu mieszkamy razem.
- Rozumiem. A czy ktoś jeszcze zajmuje to mieszkanie?
- Tak, ale chyba współlokator nie będzie dla ciebie żadną przeszkodą, prawda?
- Ależ w żadnym razie. Poza tym chyba lepiej będzie, jeśli będę mogła podzielić czynsz za mieszkanie na dwie osoby.
- Tej osobie też będzie z pewnością łatwiej w takim wypadku.
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie.
- Widzę, że myślimy tak samo, co mnie cieszy. Powiedz mi jednak, kim jest ta osoba, która wynajmuje ten dom?
- To Sherlock Ash, pewien młody człowiek. Zdaje się, że nawet jest w twoim wieku. Powinniście się więc dogadać.
- Pewnie tak. A kim on jest?
- W sumie to nie wiem, czy on się zajmuje, jednak na pewno niczym nielegalnym. Tego jestem pewna.
- Rozumiem. Kiedy więc mogę go odwiedzić?
- Myślę, że nawet jutro.
- Doskonale. A więc do jutra!
Moja przyjaciółka poszła rozmówić się z panem Stevenem Hudsonem, który był właścicielem bardzo uroczego domu na ulicy Piekarskiej 221 B. Mężczyzna nie miał nic przeciwko temu, żebym go odwiedziła i wynajęła mieszkanie u niego. Okazało się, że w jego domu są dwa lokale do najęcia. Dolny był zajęty przez Sherlocka Asha, z kolei górny był jeszcze wolny, więc wiedząc, że mogę tam iść poszłam radośnie do tego domu. Pan Hudson przywitał mnie bardzo miło. Był on mężczyzną wysokim, czarnowłosym z lekką bródką i ciemnymi oczami. Sprawiał ogólnie przyjemne wrażenie.
- Witam... Pani doktor Serena Watson? - zapytał mnie.
- Naturalnie, proszę pana - odpowiedziałam przyjaźnie - Chciałabym wynająć mieszkanie w pana domu.
- Wiem o tym. Pani przyjaciółka raczyła mnie uprzedzić o tej sprawie. Czekaliśmy na panią.
Następnie do pokoju weszła dziewczyna nie mogąca mieć więcej lat niż około piętnaście. Była ona uroczą blondyneczką o niebieskich oczach oraz bardzo zadziorną miną.
- Bonnie, kochanie... Pokaż pannie Watson mieszkanie do wynajęcia - powiedział do dziewczyny pan Hudson.
- Dobrze, ojcze - odpowiedziała mu jego córka.
Po tych słowach uśmiechnęła się ona delikatnie w moją stronę i obie poszłyśmy zobaczyć mieszkanie.
- Panienka chce tu mieszkać? - zapytała mnie córka właściciela.
- Naturalnie... Czy panienka tego sobie nie życzy? - spytałam.
- W żadnym razie - zachichotała - Źle mnie pani zrozumiała. Po prostu pani współlokator jest nieco uciążliwą osobą.
- Uciążliwą? A w jakim sensie?
- Widzi pani... To jest naprawdę dziwny osobnik i nie zawsze wiem, w jaki sposób mam go należycie ocenić.
- A dlaczego? Coś z nim nie tak?
- Można powiedzieć, że wszystko. No, ale cóż... O tym, to się już sama pani przekona. Być może więc szybko pani zrezygnuje z mieszkania tutaj.
- Śmiem wątpić, panno Hudson.
- Czas pokaże, panno Sereno. Proszę... Oto mieszkanie.
Obejrzałam je sobie dokładnie. Było ono bardzo ładnym pokojem z łóżkiem oraz szafą na ubrania i niewielkim regałem na książki. Posiadał też okno z naprawdę ładnym widokiem.
- Muszę powiedzieć, że naprawdę mi się podoba to mieszkanie i bardzo chętnie w nim zamieszkam.
- Bardzo miło mi jest to słyszeć - odparła dziewczyna - Salonik jest na dole, kuchnia także. Ja będę gotować, więc nie musi pani jadać na mieście. Jedyną niewyjaśnioną jeszcze sprawą, to fakt, czy drogi pan Sherlock Ash przypadnie pani do gustu jako współlokator.
- Niby czemu miałby mi nie przypaść do gustu?
Bonnie Hudson uśmiechnęła się tajemniczo.
- Sama pani zobaczy. Mnie do tego, aby mieć go dość wystarczy to, co ten człowiek zrobił wczoraj.
- A cóż on takiego zrobił? - zapytałam zdumiona.
- Mianowicie powiedział, że był wczoraj w laboratorium policyjnym.
- I cóż w tym takiego niezwykłego?
- Otóż był on tam po to, aby... zbić trupa laską.
Byłam zaskoczona, słysząc te słowa.
- Poważnie? A czemuż to?
- Nie powiedział mi tego, a ja nie pytałam bojąc się, jaką odpowiedź usłyszę.
- Czy pan Ash jest obecnie w swoim mieszkaniu?
- Nie, jest w salonie.
- A czy znajdzie czas, aby ze mną porozmawiać?
- Naturalnie. Proszę do niego iść.
Dziewczyna wypowiedziała te słowa niezbyt przyjaznym tonem, który ewidentnie wskazywał na to, iż nie ma ona zbyt dobrego mniemania o lokatorze swojego ojca. Zdziwiła mnie bardzo ta sytuacja, choć oczywiście równie mocno byłam zaszokowana słowami o zbiciu nieboszczyka laską. Jednak uznałam, że ostatecznie każdy człowiek ma jakieś swoje słabostki i nie mnie je oceniać. Poza tym lepiej zbić trupa niż żywego człowieka.
Poszłam więc do salonu i zapukałam. Otworzył mi wysoki młodzieniec w moim wieku, czarnowłosy o brązowych oczach. Ubrany był w eleganckie ubranie typowe dla dżentelmenów naszych czasów.
- Witam serdecznie - powiedział z uśmiechem - Pani jest moją nową współlokatorką?
- Nie inaczej - odpowiedziałam mu przyjaźnie - Nazywam się Serena Watson.
- Wiem, pan Hudson uprzedził mnie o pani wizycie. Ja jestem Sherlock Ash.
Radośnie uśmiechnęłam się do niego, po czym, gdy ustąpił mi miejsca w drzwiach, weszłam do salonu, podając mu dłoń. Ash początkowo lekko ją uścisnął, a następnie, jakby dopiero teraz sobie o czymś przypomniał, lekko mnie w nią pocałował.
- Panie Ash... Nie trzeba - powiedziałam.
- Może i nie trzeba, ale należy - zaśmiał się młodzieniec.
Zachichotałam delikatnie. Przystojny, a do tego dobrze wychowany. Może więc nie jest on taki straszny, jak go opisuje panna Hudson?
- Jak pan wie, chcę tutaj wynająć mieszkanie. Chciałam jednak poznać mojego przyszłego współlokatora i dowiedzieć się czegoś o nim. Mam też nadzieję, iż zechce uchylić pan przede mną rąbka tajemnicy o swej osobie.
- Nawet więcej niż rąbka - zaśmiał się wesoło młodzieniec - Nie widzę żadnych przeszkód, aby pani o sobie opowiedzieć, pani doktor.
- To dobrze, bo właśnie... Chwileczkę! - zawołałam, ponieważ właśnie do mnie dotarło, co on powiedział - Skąd pan wie, że jestem lekarzem?
- Dokładniej rzecz biorąc chirurgiem. Wróciła pani właśnie ze służby wojskowej w Johto i została odesłana do cywila.
Spojrzałam na niego zdumiona.
- Niesamowite, proszę pana! Zgadza się, co do joty. Ale skąd pan to wie? Czyżby moja przyjaciółka opowiedziała o mnie panu Hudsonowi, a on podzielił się tymi informacjami z panem?
Sherlock Ash uśmiechnął się zawadiacko.
- Ależ w żadnym razie. Sam do tego doszedłem - odpowiedział na moje pytanie.
- Ale w jaki sposób?
- Drogą dedukcji, droga pani. Pani kapelusz miał dziurę i zszyła ją pani osobiście w sposób zwany ściegiem Lamberta, który jest typowy właśnie dla chirurgów. Prócz tego użyła pani do tego nitki, którą można kupić tylko w regionie Johto.
- Niesamowite! - zawołałam zachwycona - Jest pan genialny!
Mój rozmówca uśmiechnął się do mnie ponownie, po czym powiedział:
- Miło mi to słyszeć, ale powinna już pani usiąść. A przede wszystkim odłożyć swoją torbę lekarską, bo trzymanie jej w lewej dłoni ze względu na ranę w barku może być dla pani niezbyt przyjemne.
- W sumie ma pan rację... Od za długiego trzymania...
Nie dokończyłam wypowiedzi, ponieważ znowu coś mnie zdziwiło.
- Skąd pan wie, że zostałam ranna w bark?
- Z frontu w Johto rzadko zwalniają dobrych lekarzy, chyba że zostali oni ciężko ranni - odpowiedział mi mój rozmówca.
- To prawda - pokiwałam głową - Ale skąd wiadomo, że lewy bark, a nie prawy?
- Bo uścisk pani dłoni nie był słaby, lecz naturalny, więc jeśli ma pani ranę, to tylko w lewym barku. Na pewno nie w prawym.
- A skąd pan wie, że nie zostałam ranna w nogę?
- Gdyby tak było, to by pani kulała, a przecież pani nie kuleje, więc to chyba oczywiste.
- No tak... Rzeczywiście... Ale proszę mi powiedzieć, skąd pan wie, że nie zostałam ranna np. w brzuch?
- Gdyby tak było, to by pani lewa ręka nie była trzymana tak sztywno, jak jest trzymana.
Parsknęłam śmiechem, gdy skończył swój wywód.
- Jak pan to mówi, to wszystko wydaje mi się nagle o wiele bardziej zrozumiałe niż wtedy, gdy jeszcze nie znałam pańskiego toku myślenia.
- Och, tak to zwykle bywa - odpowiedział mi mój rozmówca - W końcu każdy problem wydaje się nam prosty, gdy ktoś nam go wytłumaczy.
Stwierdziłam, że te słowa zawierają w sobie wiele prawdy, więc cóż... Postanowiłam więcej nie drążyć tego tematu i powiedziałam:
- Panie Ash... To mieszkanie bardzo mi się podoba, jak również nie widzę żadnych powodów, żeby narzekać na pana, więc cóż... Chętnie tutaj zamieszkam.
- Będzie mi bardzo miło dzielić z panią mieszkanie, droga pani - rzekł z uśmiechem na twarzy Sherlock.
Usiedliśmy przy stoliku, a mój rozmówca poczęstował mnie dobrym winem oraz ciastkami. Gdy się nimi raczyliśmy usłyszeliśmy nagle dźwięk pukania do drzwi. Mój rozmówca przeprosił mnie na chwilę, po czym zaraz poszedł sprawdzić, kto puka.
- Pan Ash? - zapytał jakiś człowiek, wchodząc do salonu.
Był to młody goniec.
Gdy zapytany potwierdził swoją tożsamość, nasz niespodziewany gość podał mu kopertę z listem, po czym zniknął, otrzymując wcześniej napiwek. Następnie Ash wydobył pismo do siebie i zaczął je czytać.
- O! To może panią zainteresować, pani doktor - powiedział, podając mi liścik do ręki.
Przeczytałam go i poczułam się wówczas jeszcze bardziej zdumiona. W liściku tym osoba nazwiskiem Helen Roylott właśnie informowała mojego nowego przyjaciela o śmierci swojego ojca, Mortimera Roylotta i prosiła, aby Sherlock Ash przybył do niej na spotkanie w tej sprawie.
- Czy to pańska znajoma, Helen Roylott? - zapytałam.
- W żadnym razie - odpowiedział mi mój rozmówca, który nagle nabrał wielkiej energii do działania.
- Rozumiem. A więc znajomym pana był jej nieżyjący już ojciec?
- Też nie.
Jego odpowiedź mnie bardzo zaskoczyła.
- Wobec tego dlaczego panna Helen Roylott napisała do pana list w tej sprawie?
- Ponieważ chce mnie ona prosić, abym ją wyświetlił - odpowiedział mi Sherlock Ash, nakładając na siebie brązowy płaszcz w lekką kratą oraz z doczepionym do niego czymś na kształt peleryny.
Spojrzałam zdumiona na młodzieńca.
- Ale przecież, żeby to zrobić, musiałby być pan detektywem, a chyba pan nim nie jest.
- Przeciwnie... Jestem nim - zaśmiał się mój rozmówca.
Usta aż mi się otworzyły ze zdziwienia.
- Mam rozumieć, że rozwiązuje pan sprawy zbrodni? - zapytałam.
- Niekoniecznie... Ja po prostu rozwiązuje zagadki. Niektóre z nich to właśnie zbrodnie.
- Nadzwyczajne!
- Nie... Niektóre z nich są całkiem zwyczajne - zaśmiał się lekko Ash, nakładając na głowę czapkę - Czy zechce pani mi towarzyszyć?
Zastanowiłam się przez chwilę.
- Nie wiem, czy będę mogła być użyteczna podczas takiego śledztwa.
- Ależ droga pani doktor... Jestem pewien, że będzie pani wspaniałą asystentką, a prócz tego może mnie pani na swój sposób zainspirować. Więc jak? Chce pani pomóc?
Więc ja go mogę zainspirować, pomyślałam sobie. Ponieważ jestem kobietą, to posiadam w sobie nieco próżności, a co za tym idzie jego słowa bardzo mi się spodobały. Nie mogłam mu więc odmówić.
C.D.N.
Zaczyna się dość leniwie, bo od rozmowy naszej kochanej paczki z pisarzem Scribblerem. Opowiadają mu oni ze szczegółami o swojej podróży w przeszłość, czym wywołują niemały zachwyt u pisarza. Dodatkowo sprawiają iż pisarz zainteresował sie piosenką śpiewaną przez Asha, która została przez niego przetłumaczona z języka rosyjskiego na polski (swoją drogą niektóre francuskie nazwy napisałeś z drobnym błędem, ale to nic nie szkodzi). Jeszcze tego samego dnia pisarz zwierza im się, że popełnił kiedyś kolejne opowiadanie o Sherlocku Ashu i Serenie Watson, które daje w prezencie naszej paczce, a oni postanawiają ją przeczytać w drodze do Alabastii.
OdpowiedzUsuńNastępnego dnia nasi przyjaciele wyruszają w podróż powrotną do Alabastii. W Lumiose zostają jedynie Gary i May, którzy mają jeszcze do załatwienia kilka swoich spraw. O dziwo, Max i Bonnie rezygnują ze swojej podróży trenerów pokemonów na rzecz przygód z Ashem. Zrazili się do podróży trenerskiej po porwaniu przez Arlekina, więc teraz wolą podróżować wspólnie z Ashem.
Tak czy siak wszyscy wsiadają na pokład samolotu. Uwagę Sereny przez chwilę przykuwa stewardessa, która wydaje jej się dziwnie znajoma. Czyżby to była Jessie z zespołu R? Zapewne za jakiś czas się przekonamy. Teraz jednak pora na opowiadanie Johna Scribblera.
Zaczyna się ono od uroczystych zaślubin doktor Sereny Watson i Sherlocka Asha. Wspominają oni ten radosny moment, w którym spotkali się po raz pierwszy. A było to wtedy, gdy Serena przyjechała do Alabastii po powrocie z wojny, gdzie została dość ciężko ranna w lewy bark podczas walk, gdy nawet lekarze musieli używać broni. Została zdemobilizowana i postanowiła zamieszkać na jakiś czas w Alabastii. Przy pomocy przyjaciółki znajduje ona mieszkanie u pana Stevena Hudsona na ulicy Piekarskiej 221B (przypomina mi to słynne Baker Street 221B, gdzie mieszkał Sherlock Holmes). Po przybyciu na to miejsce otwiera mu córka gospodarza, panna Bonnie Hudson, która pokazuje jej mieszkanie na piętrze i informuje o ekscentryczności i dziwactwach lokatora z dolnego piętra, niejakiego pana Sherlocka Asha.
Niedługo potem Serena ma okazję przekonać się ile prawdy było w słowach panny Hudson. Sherlock Ash na podstawie jednego spojrzenia mówi o Serenie rzeczy, jakich ona w życiu mu nie powiedziała: że jest chirurgiem i że została zdemobilizowana w Johto po ranie w lewy bark, czym robi on na pannie Watson niemałe wrażenie.
Rozmowę przy herbacie przerywa im przybycie gońca, który przekazuje Sherlockowi Ashowi wiadomość od panny Helen Roylott, która informuje go o śmierci jej ojca, Mortimera Roylotta i prosi, by Sherlock Ash zbadał tę sprawę. W tym momencie Serena dowiaduje się o profesji swojego współlokatora, co wywołuje u niej niemałe zdziwienie i zaintrygowanie, co zdecydowanie przeważa przy podjęciu decyzji o zostaniu asystentką detektywa, na co Sherlock nie musiał jej długo namawiać. :)
Zaczyna się dość ciekawie, jestem ciekawa o co chodzi z tą sprawą Mortimera Roylotta, podejrzewam, że w tej śmierci ktoś mu pomógł i zadaniem naszej pary jest wyjaśnić kto to zrobił. Z radością będę dalej czytać. :)
Ogólna ocena: 100000000000000000000000000000/10 :)a
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń35 year old Office Assistant IV Elise Cameli, hailing from Sault Ste. Marie enjoys watching movies like Topsy-Turvy and Jewelry making. Took a trip to Medina of Fez and drives a Ferrari 250 GT California LWB Competizione Spyder. czytaj tutaj
OdpowiedzUsuń