Przygoda LI
Tajemnica błękitnego jeziora cz. III
Ash był załamany, kiedy zrozumiał, że Lizzy zniknęła, a przez to jego plan obserwowania i rozmowy z duchem spełzł na niczym. Mój ukochany postanowił to naprawić. Usiadł zatem na brzegu jeziora, po czym oznajmił nam uroczyście:
- Będę tutaj siedzieć tak długo, aż ona się pojawi ponownie.
- Ale równie dobrze możesz tutaj siedzieć całą noc, jeżeli nie dłużej - zauważyłam.
- Wiem, ale nie mogę się teraz wycofać. Poza tym mam jakieś dziwne wrażenie, że Kenny raczej podszedłby sceptycznie do pomysłu, aby siedzieć tutaj jeszcze jakiś czas.
- A żebyś wiedział - mruknął złośliwie osobnik, o którym była mowa - Nie zamierzam więcej tutaj siedzieć. Dość długo się już namęczyłem.
- Ty się męczyłeś? Też coś - parsknęła złośliwym śmiechem Dawn.
Ponieważ mojego chłopaka nie można było odwieść od tego, co raz powziął, a przynajmniej rzadko kiedy mi się to udawało, to zrozumiałam, że proszenie go, aby dał sobie spokój z czekaniem na Lizzy zdecydowanie mija się z celem. Odprowadziliśmy więc panią Grinweald do jej domu, a sami wróciliśmy do Johanny Seroni. Zdziwiła się ona bardzo, kiedy zobaczyła, że nie ma z nami Asha, ale przestała być zdumiona po tym, jak wyjaśniliśmy jej powód, dla którego został on nad jeziorem.
- Mojemu bratu nie można przemówić do rozumu. Jak się na coś uprze, to musi to zrobić - zauważyła ironicznie Dawn.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał Piplup.
Spojrzałam na nią z lekkim wyrzutem.
- Nie powinnaś tak mówić, Dawn. Przecież dobrze wiesz, że on chce rozwiązać zagadkę i pomóc Lizzy.
- Wiem, ale w jaki sposób chce to osiągnąć? W bardzo głupkowaty.
- Może i nie jest to najlepszy sposób działania, ale jakoś trudno nam jest wymyślić lepszy.
- Prawdę mówiąc... masz rację.
Porozmawialiśmy potem z Johanną Seroni, która opowiedziała naszej kompani swoją rozmowę z panią Silverstone.
- Sylvia była wyraźnie zdenerwowana, gdy jej powiedziałam o tym, co odkryliście. Nie mogła uwierzyć w to, że Victoria mogła zaprzyjaźnić się z duchem. Do tego jeszcze okazało się, iż dzisiaj, żeby spotkać się z Lizzy, córka mojej drogiej przyjaciółki uciekła z lekcji.
- Poszła na wagary, żeby zobaczyć swoją przyjaciółkę? - zapytałam.
- Nie inaczej - potwierdziła pani Seroni - Najwidoczniej mała Victoria tak bardzo polubiła swoją nową przyjaciółkę, że nie umie się bez niej obyć. Powiedziałyśmy jej obie, kim jest jej znajoma, a ona najpierw nie uwierzyła nam, potem zaś powiedziała, że nawet jeśli to prawda, to i tak będzie się z nią spotykać czy jej mama tego chce, czy nie.
- Próbowałyśmy przekonać panią Silverstone, iż Lizzy wcale nie jest groźna, ale... Chyba nam nie uwierzyła - dodała Alexa.
- Powiedziała, że jeśli będzie trzeba, to zamknie córkę w domu - rzekł Max.
- Z trudem ją od tego odwiodłam - powiedziała smutno mama Dawn - Ale nie wiem... Naprawdę nie wiem już, co mamy robić. Z jednej strony ten duch wydaje się być przyjazny, ale przecież możemy się mylić. Co zrobimy, jeśli zechce utopić Victorię albo coś w tym stylu?
- Musimy być gotowi na najgorsze - stwierdziła Bonnie.
- I przede wszystkim zaufać Ashowi - dodałam - On wie, co robi.
***
Mój ukochany oraz jego wierny Pikachu siedzieli bardzo długo nad jeziorem i czekali na przybycie Lizzy. Duch jednak wciąż nie nadchodził, co bynajmniej wcale nie zniechęciło obu przyjaciół. Zbliżała się już powoli godzina 22:00, a oni wciąż byli poza domem.
- Oni chyba zamierzają tam nocować - stwierdziła ironicznie Dawn.
Postanowiłam pójść do mojego chłopaka, żeby go zabrać do domu, bo przecież nie mógł on siedzieć cały czas nad jeziorem. Jeszcze się zaziębi i co wtedy? Wolałabym, aby był zdrowy, bo przecież tylko dzięki temu może prowadzić śledztwo skutecznie. A poza tym już pal licho tę głupią zagadkę. Zdrowie Asha było dla mnie najważniejsze. Poszłam więc do niego.
Szybko dotarłam nad jezioro. Ash i Pikachu wciąż tam siedzieli.
- Skarbie...
Mój ukochany odwrócił się do mnie, a na jego twarzy zagościł radosny uśmiech. Widocznie bardzo ucieszyła go moja obecność.
- Serena... Co ty tu robisz? - zapytał.
- Przyszłam po ciebie - odpowiedziałam mu - Nie możesz siedzieć tutaj cały czas.
- Może i nie mogę, ale muszę - odparł mój ukochany - Muszę zobaczyć Lizzy. Muszę się dowiedzieć, czemu ona tutaj chodzi.
- Uważasz, że ona ci to powie?
- Mam taką nadzieję, skoro jej obserwacja raczej nic nam nie dała.
- Nie mieliśmy zbyt wiele możliwości, aby się jej przyjrzeć.
- No właśnie... I pewnie nie będziemy mieli. Musimy zatem z nią sobie porozmawiać osobiście.
- Jesteś pewien, że ona tego zechce?
- Mam taką nadzieję.
Chociaż miałam przekonać mojego chłopaka, aby wrócił do domu, to jednak usiadłam obok niego i Pikachu, po czym zaczęliśmy razem we trójkę czekać. Nie wiem, jak długo to robiliśmy, chyba pół godziny. Wiem jedynie, że zaczęłam ziewać i przekonywać Asha, żeby dał sobie spokój, bo ona się tutaj nie zjawi. Mój luby jednakże zignorował moje słowa i jak się okazało dobrze zrobił, ponieważ właśnie wtedy, kiedy zaczęłam mu znowu mówić słowa „Ash, wracajmy“ zjawiła się nad jeziorem Lizzy. Tym jednak nikt jej nie towarzyszył i była sama.
- Pika-pi! - pisnął radośnie Pikachu, ciągnąc Asha za nogawkę spodni.
Ash i ja spojrzeliśmy na stworka i uśmiechnęliśmy się zadowoleni.
- To ona - powiedział mój luby.
Powoli wstał i podszedł do duszka. Lizzy zareagowała na nasz widok stoickim spokojem, a właściwie sprawiała nawet wrażenie, jakby obecność moja oraz mego chłopaka w ogóle była jej obojętna.
- Ty jesteś Elizabeth Massard? - zapytałam.
Dziewczynka najpierw zignorowała moje pytanie, wciąż patrząc przed siebie bardzo smutnym wzrokiem. Spojrzała na mnie dopiero wtedy, kiedy ponowiłam swoje pytanie. Odpowiedziała mi wówczas skinięciem głowy.
- Jesteś duchem, prawda? - zapytał Ash.
- Pika-chu? - dodał Pikachu.
Ponowne potwierdzenie.
- Czemu tutaj przychodzisz? - spytałam po chwili.
Lizzy już mi nie odpowiedziała, tylko znowu spojrzała na jezioro.
- Chcemy ci pomóc... Ale musisz nam dać jakieś wskazówki, co mamy zrobić - mówił dalej mój ukochany.
Duch spojrzał na niego smutnym wzrokiem, po czym dotknął dłonią jego piersi. Ash lekko się wzdrygnął, ale przetrzymał ten dotyk.
- Masz dobre serce - powiedziała Lizzy spokojnym głosem, jakby nie z tego świata - Umiesz kochać bezwarunkowo i chętnie pomagasz innym.
- To prawda. Taki on jest - potwierdziłam słowa zjawy - Teraz zaś chce pomóc tobie. Tylko nie może tego zrobić, bo nie wie, czego ci potrzeba.
- Powiedz nam to, a zrobię co się da, żebyś to otrzymała i przeszła na drugą stronę... Chyba, że tego nie chcesz - dodał Ash.
Lizzy uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Chcę... Ale powiedzieć nie mogę...
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo to zbyt bolesne... - rzekła Lizzy i zaczęła iść przed siebie.
Ash jednak zagrodził jej drogę.
- Powiedz chociaż trochę... Widzę, że cierpisz... Chcę ci pomóc.
Duch zastanowił się przez chwilę, po czym powiedział:
- Znajdź Vulpixa... Mojego Vulpixa. On widział... On ci powie...
- Którego Vulpixa? - zapytałam - Starego czy młodego?
- Starego... Mojego - odpowiedziała smutnym, choć spokojnym tonem Lizzy - Znajdźcie go... On widział... On wam powie...
- Co on widział? Co nam powie? - dopytywałam się.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Prawdę... Prawdę... - odparła Lizzy.
Chwilę później zniknęła nam ona z oczu. Można było powiedzieć, że wręcz rozpłynęła się w powietrzu.
- No i znowu zniknęła - powiedziałam załamanym tonem.
- Nie szkodzi. Ważne, że czegoś się dowiedzieliśmy - rzekł mój luby z uśmiechem na twarzy.
- Ale wyjawiła nam niewiele.
- Nic nie szkodzi. To, co nam powiedziała, wystarczy w zupełności.
***
Po powrocie do domu pani Seroni opowiedzieliśmy wszystkim, czego się dowiedzieliśmy od Lizzy, a już następnego dnia z miejsca rozpoczęliśmy nasze poszukiwania jej Vulpixa. Niestety nic nam one nie dały. Pokemon po prostu zniknął jak kamfora. Zaprzęgliśmy do tej pracy również nasze wierne stworki, niestety nic to nie dało.
- Zaczynam podejrzewać, że ten Pokemon rozpłynął się w powietrzu podobnie jak jego właścicielka - stwierdziła z ironią Dawn.
Niestety, mnie samej również takie coś chodziło po głowie i wszystko wskazywało na to, że to prawda. Przetrząsnęliśmy bowiem całą okolicę, a Vulpixa ani śladu. Nigdzie go nie było. Zmarnowaliśmy na to cały dzień, pomijając tu oczywiście przerwy na posiłki. Do naszej pracy wciągnęliśmy nawet Kenny’ego i jego Pokemony, ale to także nam nic nie dało, ponieważ wszelkie próby odnalezienia stworka zakończyły się dla nas porażką. Ash postanowił więc znowu porozmawiać z Lizzy, jednak mimo tego, iż udało mu się na chwilę ją spotkać nad jeziorem, ona powiedziała mu dokładnie to samo, co ostatnio:
- Znajdź Vulpixa... On widział... On powie...
I tylko tyle. Żadnych innych wskazówek. Nie powiem, żeby to było w jakiś sposób pomocne dla nas jako detektywów, ale wiedzieliśmy, że jeśli chcemy rozwiązać tę zagadkę (a zapewniam, iż wszyscy tego chcieliśmy), to musieliśmy znaleźć Vulpixa.
Sprawę nie ułatwiał mi również fakt, że ten mój tajemniczy wielbiciel (jeśli oczywiście mogę go w taki sposób nazywać) znowu wysłał mi kwiaty oraz jakiś głupkowaty wierszyk. Zaczęłam się tego wszystkiego poważnie obawiać. Nie miałam pojęcia, kim może być osoba próbująca się do mnie w ten dziwaczny sposób przystawiać, a także czego właściwie ten ktoś chce. Może to jakiś maniakalny szaleniec albo jeszcze gorzej?
Kolejnego dnia, kiedy znowu zaczęliśmy nasze poszukiwania Vulpixa otrzymałam znowu list napisany tym samym charakterem pisma. Tym razem zamiast wyznania miłosnego były tam tylko następujące słowa:
Jeżeli chcesz otrzymać Vulpixa, to przyjdź do małej restauracji „Pod Wesołym Pokemonem“ w centrum Twinleaf o godzinie 12:00. Przyjdź sama i czekaj na mnie. Weź stolik numer 7. Jest zarezerwowany na mnie. Pamiętaj, że jeśli przyjdziesz z kimś, to się nie zjawię. Bądź zatem sama.
A.
Po raz pierwszy ten mój tajemniczy wielbiciel podpisał się pod swoim listem. Wcześniej nie raczył tego zrobić. Pokazałam ten liścik Ashowi oraz moim przyjaciołom, po czym razem naradziliśmy, co mamy zrobić. Dawn radziła iść na policję, Bonnie proponowała iść na spotkanie, ale z ukrytą w przebraniu eskortą, Clemont natomiast uważał, że list to zwykła prowokacja i należy go zignorować. Ash natomiast, kiedy zapytałam go, co mam robić, powiedział:
- Moim zdaniem powinnaś tam pójść, ale razem z tą laleczką od Latias w ręku. W razie czego skontaktujesz się ze mną. Ja będę w pobliżu i wtedy, gdy dasz mi jakiś sygnał z pomocą tej laleczki, wkroczę do akcji.
Uznałam, że jest to najlepszy plan działania, choć zdecydowanie także ryzykowny. Mimo wszystko postanowiłam tak właśnie zrobić i punktualnie o wskazanej porze, ściskając w dłoniach laleczkę od Latias. Ash razem z Maxem, Clemontem oraz Alexą zaczaił się niedaleko restauracji czekając na mój sygnał, żeby wkroczyć do akcji w razie problemów. Ja zaś zapytałam recepcjonisty:
- Przepraszam... Ja w sprawie rezerwacji. Chodzi o stolik numer 7.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
- Panna Serena Evans?
- Dokładnie tak. To ja - potwierdziłam.
Recepcjonista ponownie obdarzył mnie przyjaznym uśmiechem.
- Proszę, to tamten stolik. Już czeka na panią. Pani partner powinien niedługo się zjawić.
- A czy wolno wiedzieć, kto to jest? - zapytałam.
- Pan X.
- Nie rozumiem.
- Ja też tego nie rozumiem, ale zamówienie złożono listownie razem z gotówką za zamówienie, dlatego nie zadawaliśmy pytań.
No jasne, pomyślałam sobie. Pokazać wam gotówkę, a od razu robicie wszystko, co wam każą. Ludzie na całym świecie są tacy sami. Kasa jest dla nich bogiem.
Z tymi myślami usiadłam sobie przy stoliku i ścisnęłam bardzo mocno w dłoniach laleczkę.
- Ash... Słyszysz mnie?
Przed oczami ukazała się widmowa postać mojego chłopaka, którą ja tylko mogłam zobaczyć.
- I co? Już jest? - zapytał Ash.
- Jeszcze nie, ale powinien niedługo się zjawić - odpowiedziałam.
- Bądź ostrożna, Sereno.
- Dobrze. Będę ostrożna... Jeśli to w ogóle możliwe.
Ostatnie słowa wypowiedziałam, gdy już obraz mojego lubego zniknął sprzed moich oczu.
Chwilę później do stolika podszedł kelner z małą paczuszką.
- Przesyłka - powiedział.
- Niczego nie zamawiałam - zdziwiłam się.
- Wiem. Ktoś kazał to pani przekazać.
- Kto?
- Nie wiem, panienko. Nie zadaję takich pytań.
Dałam mu napiwek, po czym, gdy sobie poszedł, otworzyłam pudełka i znalazłam w nim... maskę przeciwgazową. Pomyślałam sobie najpierw, że to pewnie jakiś żart, ale obok niej leżała kartka z napisem:
Lepiej szybko ją załóż.
No proszę, ktoś tutaj się naoglądał „Batmana“ z 89 roku, pomyślałam sobie. Jeśli więc to jest żart, to bardzo kiepski i mało oryginalny. Jednak coś mnie tknęło, aby skorzystać z owego prezentu, gdyż założyłam go na twarz ku zdziwieniu innych ludzi. Chwilę później do restauracji wpadły zdalnie sterowane samolociki, z których wystrzelił jakiś taki zielony dym. Pod jego wpływem wszyscy goście w restauracji upadli nieprzytomni twarzami na swoje stoliki, a kelnerzy wylądowali bez ducha na podłodze. Byłam cała przerażona. To nie wróżyło niczego dobrego.
Po około minucie do restauracji weszło kilkunastu ludzi ubranych w czarne stroje dresowe z wyszytą na nich dużą, czerwoną literką R. Nosili oni maski zasłaniające im górną połowę twarzy, a na głowach mieli berety. Jeden z nich miał pod pachą gramofon, a drugi kilka płyt. Chwilę później wszedł za nimi młody i gruby mężczyzna noszący strój w biało-czarną kratę. Jego głowę zdobiła czerwona czapka błazna z dzwoneczkami, nogi zaś zielone buty z zawiniętymi w górę czubkami, również posiadające dzwonki. Do piersi miał przyczepiony kwiat. Jego twarz była pomalowana na biało jakąś pomadą lub czym innym, co bardzo mocno (chociaż nie całkowicie) zakrywało blizny na jego policzkach. Grubas spojrzał wesoło w moją stronę i zaśmiał się, po czym zapytał:
- Tęskniłaś za mną?
Od razu go rozpoznałam. To był Arlekin, a właściwie to kuzyn Asha, Kevin McBrown nazywany Arlekinem, agent Giovanniego o numerze 005. Bardzo z siebie zadowolony tanecznym krokiem podszedł do mnie, po czym usiadł przy moim stoliku.
- Możesz już zdjąć maskę.
Posłuchałam go bojąc się, co może mieć miejsce, jeśli tego nie zrobię. Następnie popatrzyłam na ludzi i spytałam:
- Czy oni żyją?
Arlekin zachichotał podle.
- Spokojnie. Nic im nie jest. Pośpią sobie tylko z godzinkę lub dwie. Nie mógłbym ich zabić na twoich oczach. Przyznasz chyba sama, że trupy nie sprzyjają romantycznej atmosferze, prawda?
- Zdecydowanie nie - zgodziłam się z nim.
005 tymczasem dał znak jednemu ze swoich ludzi, który postawił na stoliku świecznik, a następnie zapalił go zapalniczką.
- Doskonale... Teraz muzyka.
Jeden z jego ludzi postawił niedaleko nas gramofon i nastawił płytę, z której poleciała dość przyjemna melodia. W innej sytuacji pewnie byłabym zachwycona jego pomysłowością, ale teraz nie bardzo miałam na to ochotę.
- Mam nadzieję, że doceniasz moje starania. W końcu bardzo długo nad tym wszystkim główkowałem - mówił dalej Arlekin.
- Tak! Tak! Długo główkował! - zaśmiał się Jacob, jego pacynka, którą miał na lewej dłoni.
Patrzyłam uważnie w kierunku swego rozmówcy i powiedziałam:
- O tak... Doceniam twoje starania. Zwłaszcza, że wypożyczyłeś je z filmu „Batman“ z 89 roku.
- Przyznaję, że nieco inspirowałem się tym super filmem - zachichotał Arlekin - Ale musisz przyznać, że ulepszyłem zdecydowanie całą tę scenę.
- Owszem... Ale tak czy siak twój pomysł uważam za mało oryginalny.
Agent organizacji Rocket spojrzał na mnie uważnie, wciąż się przy tym bardzo radośnie uśmiechając.
- Mało oryginalny, powiadasz?
Następnie wstał i wziął do ręki parasol, trzymany przez jednego z jego ludzi, po czym strzelił z niego prosto pod moje nogi, aż pisnęłam ze strachu.
- A to już jest bardziej oryginalne?! Ha ha ha ha!
Następnie nie czekając na moją odpowiedź usiadł przy stoliku i zaczął mówić:
- Wiesz... Bardzo mnie ucieszyła wiadomość, że jesteś w Sinnoh.
- Jak się o tym dowiedziałeś? - zapytałam.
- To bardzo proste. Widzisz, gang młodocianych złodziejaszków, który rozbiliście, ten kierowany przez Domino, potrzebował dla swej jakże bardzo pomysłowej działalności odpowiedniego sprzętu, a tak się cudownie składa, że ja posiadałem właściwy, więc im go dałem.
- Ash przeczuwał, że te zdalnie sterowane zabawki, które rozpylały gaz usypiający to twój pomysł.
Arlekin wyraźnie posmutniał na dźwięk imienia mego chłopaka.
- Tak... Bystrzak z tego naszego Asha, prawda?
Następnie szybko zmienił temat.
- Mam nadzieję, że moje listy i kwiaty ci się podobały.
- Nie powiem, były całkiem ładne.
Wolałam mu schlebiać bojąc się, że w innym przypadku może mi on zrobić krzywdę. Jednocześnie trzymałam mocno w swoich dłoniach laleczkę od Asha zastanawiając się, jak mam dać znak mojemu ukochanemu o tym, co tu się dzieje.
- Wiedziałem, że przypadną ci one do gustu - mówił dalej Arlekin - Nie oszukujmy się. Ty i ja jesteśmy do siebie podobni. Wiele nas łączy.
- Pomijając fakt, że ja nie pracuję dla szefa organizacji Rocket, jestem szczupła i nie mam zatargów z najlepszym detektywem w Kanto, to chyba rzeczywiście sporo nas łączy - odparłam z kpiną.
- Ale ci dogadała! Ale dogadała! - zaśmiał się Jacob.
Arlekin uderzył go dłonią w twarz, po czym powiedział:
- Miałem na myśli to, że oboje naprawdę bardzo romantyczne natury i lubimy się... Jakby to ująć... Malować.
Po tych słowach znowu parsknął śmiechem, a ja pomyślałam sobie, że temu człowiekowi bardzo by się przydał dobry psychiatra.
- Widzisz... Ja muszę stosować swój makijaż, ponieważ jak wiesz, mam blizny na gębie - kontynuował Arlekin - Nie jestem dzięki nim przystojny, to prawda... Ale w końcu nie ma ludzi doskonałych. No, może poza moim kochanym kuzynkiem.
- Ash nie jest ideałem, ale to dobry człowiek - odparłam.
Arlekin popatrzył na mnie.
- Doprawdy? A wiesz, co ten twój dobry człowiek kiedyś mi zrobił?
- Nie.
- Naprawdę? Cóż... Jakoś wcale mnie to nie dziwi. Kto by się chwalił taką podłością? Otóż powiem ci, co on mi zrobił.
Następnie gwałtownie przysunął się do mnie i pokazał na swoje blizny, po czym krzyknął:
- TO MI ZROBIŁ!
Kiedy już wykrzyczał te słowa, to usiadł ponownie na swoim krześle, jak gdyby nigdy nic. Patrzyłam na niego zdumiona tym, co usłyszałam.
- O czym ty mówisz? - zapytałam.
- O tym, że może i bandyci poharatali mi gębę, ale to twój kochany Ash się do tego przyczynił - odpowiedział mi Arlekin.
- Nie rozumiem.
- Więc widzę, że muszę ci przekazać tę brutalną prawdę. Nie chciałem tego, ale skoro nie mam innego wyjścia...
Następnie wstał, podszedł do mnie, kucnął przy moim krześle i zaczął mówić:
- Wiesz... Twój ukochany... On ukradł mi ojca... Ukradł mi miłość, jaką ten powinien do mnie żywić. Rozumiesz już? Zamiast mnie mój drogi ojciec kochał jego, a do tego również wiele razy stawiał mi Asha za przykład do naśladowania. Muszę przyznać, że to było dla mnie bardzo bolesne. Dlatego też, chcąc dowieść memu tatusiowi, iż myli się co do mojej skromnej osoby, wziąłem udział w tej bójce, która pozostawiła mnie takiego oto, jak mnie tu widzisz.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Arlekin uważał, że winą za jego stan twarzy ponosi Ash. Taka teoria była równie chora, co i ten drań. Czy jednak aby na pewno gość kłamał? W końcu mój ukochany nieraz mi mówił, że jako dzieciak nigdy nie był święty i zanim dojrzał emocjonalnie do wielu spraw, to często zachowywał się jak idiota. Może więc niechcący ukradł on miłość ojca Arlekina. Jeżeli jednak to zrobił, to z całą pewnością mimowolnie.
- Nie wierzę ci - powiedziałam pewnym siebie tonem - Nie wierzę w to, co mówisz. To wszystko kłamstwo! Ash nigdy by tego nie zrobił!
Arlekin parsknął śmiechem.
- Jesteś naiwna. Mój kuzynek to jest zwykły śmieć. Przez niego moje dzieciństwo było koszmarem, bo mój ojciec wolał jego zamiast mnie.
- Na pewno nie ma w tym winy Asha. To nie jego wina.
005 wściekle uderzył pięścią o stół.
- A niby czyja, co?! - wrzasnął w furii.
Szybko się jednak uspokoił i spojrzał na mnie:
- Weź nie bądź naiwna. Twój chłopak nie jest wcale święty i nigdy nie będzie.
- Jeżeli zwabiłeś mnie tutaj tylko po to, aby mi to powiedzieć, to daruj, ale nie zamierzam tego słuchać.
Po tych słowach wstałam od stolika chcąc wyjść.
- SIADAJ!
Ryk Arlekina połączony z uderzeniem pięścią w stół przywołał mnie z powrotem na krzesło, tymczasem podły młodzieniec powiedział:
- Uważasz, że ściągam moje pomysły ze starych filmów. Masz mnie za potwora w ludzkiej skórze. Czujesz też do mnie niechęć. A dlaczego? Bo oczywiście mój kuzyn skradł twoje serce, tak jak wcześniej serce mojego ojca. Czy on zawsze musi kraść to, na czym mi zależy?
- Zależy ci na mnie? - zdziwiłam się.
- Powiedzmy, że nie jesteś mi obojętna.
Spojrzałam na niego groźnie, po czym postanowiłam grać w otwarte karty:
- Czego ty chcesz?
Arlekin zaśmiał się, po czym rzekł:
- Jeśli powiem ci, że być na banknocie jednodolarowym, to powiesz, że jestem mało oryginalny.
- Faktycznie. Wtedy to rzeczywiście byłbyś mało oryginalny, Kevinie - rzekłam ironicznym tonem.
005 spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.
- Kevinie? Dawno już tak nikt do mnie nie mówił. Ostatni raz pewna dziewczyna, nawet dość podobna do ciebie. Miała na imię Rena. Pracowała w cyrku jako linoskoczek.
- I co się z nią stało? - zapytałam.
- Nie żyje.
- Ty ją zabiłeś?
Arlekin spojrzał na mnie groźnie.
- Nie. Zabił ją pewien śmieć, którego ja z kolei tak zaprawiłem, że do dzisiaj jeździ on na wózku z połamanym kręgosłupem.
Przerażona zasłoniłam sobie usta dłonią. Agent 005 parsknął śmiechem i rzekł:
- Gdybyś zobaczyła jej spalone ciało, to sama byś mi pomogła w tym czynie.
- Nie wydaje mi się - odparłam gniewnym tonem.
Agent Giovanniego jęknął zasmucony.
- Tak... Nie wydaje ci się... Podobnie jak nie wydaje ci się, aby było możliwe to, żeby taki ktoś, jak ja mógł kiedyś pokochać kogoś prawdziwym uczuciem. Ale tak się stało.
Następnie podszedł do mnie, uklęknął i złapał mnie za ręce.
- Tak, Sereno. Pokochałem cię. Pokochałem od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem. Jesteś tak podobna do Reny. Tak cudownie piękna i subtelna, co ona. Chodź ze mną! Zostaw mego nic nie wartego kuzyna, a zamiast tego zwiedzaj świat w moim towarzystwie!
Po tych słowach wstał i dał ręką znak jednemu ze swoich ludzi, który wydobył z torby, jaką miał przerzuconą przez ramię Vulpixa ze związanymi łapkami oraz pyszczkiem.
- To będzie mój prezent zaręczynowy. Wiem, że go szukasz.
Rzucił mi Pokemona, a ja złapałam stworka i szybko rozwiązałam.
- Rozumiem zatem, że skoro przyjmujesz mój prezent, to oznacza, że wyrażasz zgodę na moje oświadczyny - powiedział Arlekin.
Nie dając mi dojść do słowa klasnął radośnie w dłonie.
- Zmieńcie płytę! Musimy to uczcić odpowiednią melodią.
Jego ludzie wykonali polecenie, z gramofonu poleciał marsz weselny. Arlekin złapał mnie wówczas za rękę, pociągnął szybko za sobą i zaczął w głupawy sposób ze mną tańczyć. Wszelki opór był daremny, gdyż ten drań był niesamowicie silny. Nagle jednak mój prześladowca przestań tańczyć, gdyż ktoś stuknął go w ramię i powiedział:
- Przepraszam. Chyba już pora na odbijany.
Arlekin spojrzał w stronę osoby, która to powiedziała i wtedy zobaczył Asha, który zadał mu cios pięścią prosto w szczękę. 005 poleciał na jeden ze stolików, wywracając go ze sobą.
- Ash! - zawołałam uradowana.
Jeszcze nigdy tak bardzo nie ucieszyłam się na jego widok.
- Skąd wiedziałeś? - zapytałam.
- Długo nie dawałaś znaku, więc posłałem Pikachu, aby sprawdził, co się dzieje. Kiedy mi powiedział, co zobaczył w restauracji, natychmiast nas zawiadomił.
- Dlatego też przybyliśmy z pomocą - powiedziała Alexa, wchodząc do restauracji.
Za nią weszli Clemont i Max z bojowymi minami.
Arlekin tymczasem podniósł się z ziemi i popatrzył na nas gniewnie.
- No proszę! Mój kochany kuzynek znowu psuje mi całą zabawę!
- Jest bardzo irytujący! - dodała jego pacynka.
- Zaraz zrobię się jeszcze bardziej irytujący. Pikachu, piorun! - zawołał głośno Ash.
Pokemon skoczył i poraził prądem zarówno Arlekina, jak i jego ludzi. Wówczas do akcji wkroczyli Chespin i Mudkip, atakując bandytów swoimi mocami. Również Helioptile dołożył swoje naszym przeciwnikom.
- Teraz moja kolej! - zawołała Alexa i wypuściła Noiverna.
Był to bardzo dobrze mi znany Pokemon przypominający ogromnego nietoperza.
- Podmuch wiatru! - krzyknęła dziennikarka.
Noivern szybko wykonał polecenie, a nasi przeciwnicy razem z częścią stolików oraz krzeseł wylądowali na ścianie restauracji.
- Dobra, wiejemy stąd! - zawołał Ash, łapiąc mnie za rękę.
Szybko pochwyciłam w objęcia Vulpixa oraz laleczkę od Latias, która mogła mi się jeszcze przydać, po czym razem z moim ukochanym i naszymi przyjaciółmi wybiegłam z restauracji.
- Ale była akcja! - zawołał wesoło Max - Normalnie jak w kinie!
- Jeszcze lepiej, bo to się dzieje na żywo! - zaśmiał się Clemont.
- Nie będzie nam tak wesoło, kiedy te dranie odzyskają przytomność - powiedział Ash.
- Spokojnie. Zaraz zawiadomimy policję - uspokoiła go Alexa.
Pobiegliśmy wszyscy do najbliższej budki telefonicznej, z której to od razu zadzwoniliśmy na komisariat mówiąc policji o tym, co się właśnie stało w restauracji „Pod Wesołym Pokemonem“. W ciągu kwadransa przyjechała tam policja z miejscową oficer Jenny na czele. Funkcjonariusze aresztowali wszystkich nieprzytomnych bandytów poza Arlekinem, który zdążył uciec zanim pojawili się stróże prawa. Wiedziałam, że to oznacza, iż jeszcze się z nim spotkamy.
***
Po tej bardzo nieprzyjemnej przygodzie poszliśmy razem w kierunku laboratorium profesora Rowana. Musieliśmy coś u niego załatwić i miałam nadzieję, że nam się to uda. Uczony przywitał nas z radością.
- Co was do mnie sprowadza? - zapytał.
- Mamy pewną sprawę, panie profesorze - rzekł Clemont - Chodzi o tego Pokemona.
To mówiąc wskazał na Vulpixa, którego ściskałam w objęciach.
- Posiada on bardzo ważne informacje, ale nie rozumiemy jego języka - powiedział mój chłopak.
- Ja i Ash co prawda znamy język migowy, który zna także i Pikachu - wtrąciłam się do rozmowy - Moglibyśmy zatem dzięki naszego drogiego elektrycznemu przyjacielowi dowiedzieć się tego, co nas interesuje, jednak mamy obawy, że możemy coś źle zrozumieć.
- Dlatego potrzebny jest nam specjalny tłumacz języka Pokemonów - dodał Max.
Uczony wysłuchał nas uważnie, po czym rozłożył bezradnie ręce.
- Obawiam się, że nie mogę wam pomóc. Niestety ja nie posiadam takowego wynalazku.
- Ale ja wiem, jak go zbudować - rzekł Clemont.
Profesor Rowan skupił swój wzrok na jego osobie.
- Wiesz to?
- Wiem, ale potrzebuję sprzętu i czasu, żeby to zrobić. Czasu mamy dużo, jednak ze sprzętem może być nieco trudniej.
- Chcemy więc prosić pana o pomoc - powiedział Max.
- Możemy na pana liczyć, profesorze? - zapytała Alexa.
Uczony uśmiechnął się delikatnie.
- Oczywiście. Tak jak zawsze mogliście. Jeśli tylko zdołam pomóc, to pomogę.
- Świetnie! - zawołał Ash.
- Pika-pika-chu! - dodał radośnie Pikachu.
W kilku zdaniach ustaliliśmy, co i jak należy teraz zrobić. Clemont oraz Max zostali w laboratorium profesora, aby zbudować tłumacza języka Pokemonów, z kolei ja, Ash i Alexa wróciliśmy do domu pani Seroni, gdzie opowiedzieliśmy o przygodzie, jaka nas spotkała. Przeraziła ona zarówno naszą gospodynię, jak i Dawn oraz Bonnie.
- Jaka szkoda, że mnie tam nie było - powiedziała panna Seroni.
- Dokładnie! - dodała sekretarka naszej drużyny - Pokazałabym temu draniowi, gdzie raki zimują! Kopnęłabym go tak w kostkę, że by się zwijał z bólu! A co!
Podobał mi się ten zapał do działania, dlatego delikatnie pogłaskałam główkę dziewczynki, po czym poprosiłam Asha o krótką chwilę rozmowy na osobności. Poszliśmy więc oboje do pokoju, w którym spaliśmy. Tam też mogliśmy sobie swobodnie porozmawiać w cztery oczy, bez świadków.
- Powiedz mi, proszę... Czy to, co powiedział mi Arlekin... O tym, że ukradłeś miłość jego ojca... To prawda?
Ash ledwie to usłyszał, a zaraz posmutniał na twarzy, przez chwilę nie wiedząc, co ma zrobić ani co mi powiedzieć.
- Odpowiedz mi, proszę! - rzekłam błagalnym tonem.
W moich oczach pojawiły się łzy, a serce biło z nerwów jak oszalałe.
- Proszę cię, Ash... Ja cię nie potępię... Chcę tylko wiedzieć... Czy to prawda?
Mój ukochany pokiwał smutno głową.
- Tak. To prawda... Choć przysięgam, nie zrobiłem tego specjalnie.
Zasmucona poczułam w sercu wielki ucisk. A więc ta nędzna kreatura mówiła prawdę. Ash zabrał mu miłość ojca. Teraz mówi mi, że to nie było specjalnie, ale czy mogę wierzyć takim zapewnieniom?
- Jak do tego doszło? - zapytałam.
- Bardzo głupio - odpowiedział Ash - Odwiedziłem kiedyś z mamą jej kuzyna, wujka McBrowna. Miałem wtedy chyba jedenaście lat. Chyba tyle... Nie pamiętam zresztą dokładnie.
- To bez znaczenia - stwierdziłam.
- Skoro tak mówisz... Tak czy inaczej wujek od razu mnie polubił, okazywał mi swoją sympatię oraz życzliwość, z kolei Kevinowi wiecznie dokuczał uważając go za grubasa i idiotę. Nie widział w nim jego talentów, jak choćby umiejętności tworzenia czegoś z niczego. Kevin był i jest w tej dziedzinie prawdziwym geniuszem. Ojciec uważał to za mało męskie, za to wiecznie chwalił mnie i moje umiejętności, choć ja wcale nie uważałem się za kogoś wyjątkowego. Kevin zaczął mnie przez to powoli nienawidzić. Gdy go odwiedziłem ponownie, to doszło nagle do tego wypadku, w którym został okaleczony. To ja go uratowałem, ale on uważał, że jeszcze bardziej go takie coś poniża w oczach ojca. Mówił w kółko, że to moja wina. Pewnie miał rację. Gdybym wtedy nie przyjechał i nie odwiedził go, może nic by się nie wydarzyło.
Cała sytuacja po tej opowieści nabrała dla mnie już zupełnie innego znaczenie. Podeszłam więc do Asha i dotknęłam jego ramienia.
- A więc tak to było - powiedziałam.
- Wątpisz w moje słowa? - zapytał on.
- Nie. Przeciwnie... Wierzę ci... I wiem, że było tak, jak mówisz. Kevin natomiast celowo przeinacza fakty, aby móc w ten sposób innych oskarżać o swoje porażki życiowe. To chory człowiek, chociaż i na swój sposób bardzo mu współczuję.
- Ja również, Sereno. Ja również. W końcu to jest mój kuzyn, a prócz tego biedny, skrzywdzony przez los człowiek. Może i jemu można pomóc?
- Nie wydaje mi się, Ash. Chociaż... Skoro pomagasz duchom, to może i jemu kiedyś pomożesz?
Mój luby zachichotał razem ze mną, po czym bardzo mnie do siebie przytulił i złożył na mym czole czuły pocałunek.
- Kocham cię - powiedział.
- Ja ciebie też - odparłam z czułością w głosie.
C.D.N.
Tajemnica błękitnego jeziora cz. III
Ash był załamany, kiedy zrozumiał, że Lizzy zniknęła, a przez to jego plan obserwowania i rozmowy z duchem spełzł na niczym. Mój ukochany postanowił to naprawić. Usiadł zatem na brzegu jeziora, po czym oznajmił nam uroczyście:
- Będę tutaj siedzieć tak długo, aż ona się pojawi ponownie.
- Ale równie dobrze możesz tutaj siedzieć całą noc, jeżeli nie dłużej - zauważyłam.
- Wiem, ale nie mogę się teraz wycofać. Poza tym mam jakieś dziwne wrażenie, że Kenny raczej podszedłby sceptycznie do pomysłu, aby siedzieć tutaj jeszcze jakiś czas.
- A żebyś wiedział - mruknął złośliwie osobnik, o którym była mowa - Nie zamierzam więcej tutaj siedzieć. Dość długo się już namęczyłem.
- Ty się męczyłeś? Też coś - parsknęła złośliwym śmiechem Dawn.
Ponieważ mojego chłopaka nie można było odwieść od tego, co raz powziął, a przynajmniej rzadko kiedy mi się to udawało, to zrozumiałam, że proszenie go, aby dał sobie spokój z czekaniem na Lizzy zdecydowanie mija się z celem. Odprowadziliśmy więc panią Grinweald do jej domu, a sami wróciliśmy do Johanny Seroni. Zdziwiła się ona bardzo, kiedy zobaczyła, że nie ma z nami Asha, ale przestała być zdumiona po tym, jak wyjaśniliśmy jej powód, dla którego został on nad jeziorem.
- Mojemu bratu nie można przemówić do rozumu. Jak się na coś uprze, to musi to zrobić - zauważyła ironicznie Dawn.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał Piplup.
Spojrzałam na nią z lekkim wyrzutem.
- Nie powinnaś tak mówić, Dawn. Przecież dobrze wiesz, że on chce rozwiązać zagadkę i pomóc Lizzy.
- Wiem, ale w jaki sposób chce to osiągnąć? W bardzo głupkowaty.
- Może i nie jest to najlepszy sposób działania, ale jakoś trudno nam jest wymyślić lepszy.
- Prawdę mówiąc... masz rację.
Porozmawialiśmy potem z Johanną Seroni, która opowiedziała naszej kompani swoją rozmowę z panią Silverstone.
- Sylvia była wyraźnie zdenerwowana, gdy jej powiedziałam o tym, co odkryliście. Nie mogła uwierzyć w to, że Victoria mogła zaprzyjaźnić się z duchem. Do tego jeszcze okazało się, iż dzisiaj, żeby spotkać się z Lizzy, córka mojej drogiej przyjaciółki uciekła z lekcji.
- Poszła na wagary, żeby zobaczyć swoją przyjaciółkę? - zapytałam.
- Nie inaczej - potwierdziła pani Seroni - Najwidoczniej mała Victoria tak bardzo polubiła swoją nową przyjaciółkę, że nie umie się bez niej obyć. Powiedziałyśmy jej obie, kim jest jej znajoma, a ona najpierw nie uwierzyła nam, potem zaś powiedziała, że nawet jeśli to prawda, to i tak będzie się z nią spotykać czy jej mama tego chce, czy nie.
- Próbowałyśmy przekonać panią Silverstone, iż Lizzy wcale nie jest groźna, ale... Chyba nam nie uwierzyła - dodała Alexa.
- Powiedziała, że jeśli będzie trzeba, to zamknie córkę w domu - rzekł Max.
- Z trudem ją od tego odwiodłam - powiedziała smutno mama Dawn - Ale nie wiem... Naprawdę nie wiem już, co mamy robić. Z jednej strony ten duch wydaje się być przyjazny, ale przecież możemy się mylić. Co zrobimy, jeśli zechce utopić Victorię albo coś w tym stylu?
- Musimy być gotowi na najgorsze - stwierdziła Bonnie.
- I przede wszystkim zaufać Ashowi - dodałam - On wie, co robi.
***
Mój ukochany oraz jego wierny Pikachu siedzieli bardzo długo nad jeziorem i czekali na przybycie Lizzy. Duch jednak wciąż nie nadchodził, co bynajmniej wcale nie zniechęciło obu przyjaciół. Zbliżała się już powoli godzina 22:00, a oni wciąż byli poza domem.
- Oni chyba zamierzają tam nocować - stwierdziła ironicznie Dawn.
Postanowiłam pójść do mojego chłopaka, żeby go zabrać do domu, bo przecież nie mógł on siedzieć cały czas nad jeziorem. Jeszcze się zaziębi i co wtedy? Wolałabym, aby był zdrowy, bo przecież tylko dzięki temu może prowadzić śledztwo skutecznie. A poza tym już pal licho tę głupią zagadkę. Zdrowie Asha było dla mnie najważniejsze. Poszłam więc do niego.
Szybko dotarłam nad jezioro. Ash i Pikachu wciąż tam siedzieli.
- Skarbie...
Mój ukochany odwrócił się do mnie, a na jego twarzy zagościł radosny uśmiech. Widocznie bardzo ucieszyła go moja obecność.
- Serena... Co ty tu robisz? - zapytał.
- Przyszłam po ciebie - odpowiedziałam mu - Nie możesz siedzieć tutaj cały czas.
- Może i nie mogę, ale muszę - odparł mój ukochany - Muszę zobaczyć Lizzy. Muszę się dowiedzieć, czemu ona tutaj chodzi.
- Uważasz, że ona ci to powie?
- Mam taką nadzieję, skoro jej obserwacja raczej nic nam nie dała.
- Nie mieliśmy zbyt wiele możliwości, aby się jej przyjrzeć.
- No właśnie... I pewnie nie będziemy mieli. Musimy zatem z nią sobie porozmawiać osobiście.
- Jesteś pewien, że ona tego zechce?
- Mam taką nadzieję.
Chociaż miałam przekonać mojego chłopaka, aby wrócił do domu, to jednak usiadłam obok niego i Pikachu, po czym zaczęliśmy razem we trójkę czekać. Nie wiem, jak długo to robiliśmy, chyba pół godziny. Wiem jedynie, że zaczęłam ziewać i przekonywać Asha, żeby dał sobie spokój, bo ona się tutaj nie zjawi. Mój luby jednakże zignorował moje słowa i jak się okazało dobrze zrobił, ponieważ właśnie wtedy, kiedy zaczęłam mu znowu mówić słowa „Ash, wracajmy“ zjawiła się nad jeziorem Lizzy. Tym jednak nikt jej nie towarzyszył i była sama.
- Pika-pi! - pisnął radośnie Pikachu, ciągnąc Asha za nogawkę spodni.
Ash i ja spojrzeliśmy na stworka i uśmiechnęliśmy się zadowoleni.
- To ona - powiedział mój luby.
Powoli wstał i podszedł do duszka. Lizzy zareagowała na nasz widok stoickim spokojem, a właściwie sprawiała nawet wrażenie, jakby obecność moja oraz mego chłopaka w ogóle była jej obojętna.
- Ty jesteś Elizabeth Massard? - zapytałam.
Dziewczynka najpierw zignorowała moje pytanie, wciąż patrząc przed siebie bardzo smutnym wzrokiem. Spojrzała na mnie dopiero wtedy, kiedy ponowiłam swoje pytanie. Odpowiedziała mi wówczas skinięciem głowy.
- Jesteś duchem, prawda? - zapytał Ash.
- Pika-chu? - dodał Pikachu.
Ponowne potwierdzenie.
- Czemu tutaj przychodzisz? - spytałam po chwili.
Lizzy już mi nie odpowiedziała, tylko znowu spojrzała na jezioro.
- Chcemy ci pomóc... Ale musisz nam dać jakieś wskazówki, co mamy zrobić - mówił dalej mój ukochany.
Duch spojrzał na niego smutnym wzrokiem, po czym dotknął dłonią jego piersi. Ash lekko się wzdrygnął, ale przetrzymał ten dotyk.
- Masz dobre serce - powiedziała Lizzy spokojnym głosem, jakby nie z tego świata - Umiesz kochać bezwarunkowo i chętnie pomagasz innym.
- To prawda. Taki on jest - potwierdziłam słowa zjawy - Teraz zaś chce pomóc tobie. Tylko nie może tego zrobić, bo nie wie, czego ci potrzeba.
- Powiedz nam to, a zrobię co się da, żebyś to otrzymała i przeszła na drugą stronę... Chyba, że tego nie chcesz - dodał Ash.
Lizzy uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Chcę... Ale powiedzieć nie mogę...
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo to zbyt bolesne... - rzekła Lizzy i zaczęła iść przed siebie.
Ash jednak zagrodził jej drogę.
- Powiedz chociaż trochę... Widzę, że cierpisz... Chcę ci pomóc.
Duch zastanowił się przez chwilę, po czym powiedział:
- Znajdź Vulpixa... Mojego Vulpixa. On widział... On ci powie...
- Którego Vulpixa? - zapytałam - Starego czy młodego?
- Starego... Mojego - odpowiedziała smutnym, choć spokojnym tonem Lizzy - Znajdźcie go... On widział... On wam powie...
- Co on widział? Co nam powie? - dopytywałam się.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Prawdę... Prawdę... - odparła Lizzy.
Chwilę później zniknęła nam ona z oczu. Można było powiedzieć, że wręcz rozpłynęła się w powietrzu.
- No i znowu zniknęła - powiedziałam załamanym tonem.
- Nie szkodzi. Ważne, że czegoś się dowiedzieliśmy - rzekł mój luby z uśmiechem na twarzy.
- Ale wyjawiła nam niewiele.
- Nic nie szkodzi. To, co nam powiedziała, wystarczy w zupełności.
Po powrocie do domu pani Seroni opowiedzieliśmy wszystkim, czego się dowiedzieliśmy od Lizzy, a już następnego dnia z miejsca rozpoczęliśmy nasze poszukiwania jej Vulpixa. Niestety nic nam one nie dały. Pokemon po prostu zniknął jak kamfora. Zaprzęgliśmy do tej pracy również nasze wierne stworki, niestety nic to nie dało.
- Zaczynam podejrzewać, że ten Pokemon rozpłynął się w powietrzu podobnie jak jego właścicielka - stwierdziła z ironią Dawn.
Niestety, mnie samej również takie coś chodziło po głowie i wszystko wskazywało na to, że to prawda. Przetrząsnęliśmy bowiem całą okolicę, a Vulpixa ani śladu. Nigdzie go nie było. Zmarnowaliśmy na to cały dzień, pomijając tu oczywiście przerwy na posiłki. Do naszej pracy wciągnęliśmy nawet Kenny’ego i jego Pokemony, ale to także nam nic nie dało, ponieważ wszelkie próby odnalezienia stworka zakończyły się dla nas porażką. Ash postanowił więc znowu porozmawiać z Lizzy, jednak mimo tego, iż udało mu się na chwilę ją spotkać nad jeziorem, ona powiedziała mu dokładnie to samo, co ostatnio:
- Znajdź Vulpixa... On widział... On powie...
I tylko tyle. Żadnych innych wskazówek. Nie powiem, żeby to było w jakiś sposób pomocne dla nas jako detektywów, ale wiedzieliśmy, że jeśli chcemy rozwiązać tę zagadkę (a zapewniam, iż wszyscy tego chcieliśmy), to musieliśmy znaleźć Vulpixa.
Sprawę nie ułatwiał mi również fakt, że ten mój tajemniczy wielbiciel (jeśli oczywiście mogę go w taki sposób nazywać) znowu wysłał mi kwiaty oraz jakiś głupkowaty wierszyk. Zaczęłam się tego wszystkiego poważnie obawiać. Nie miałam pojęcia, kim może być osoba próbująca się do mnie w ten dziwaczny sposób przystawiać, a także czego właściwie ten ktoś chce. Może to jakiś maniakalny szaleniec albo jeszcze gorzej?
Kolejnego dnia, kiedy znowu zaczęliśmy nasze poszukiwania Vulpixa otrzymałam znowu list napisany tym samym charakterem pisma. Tym razem zamiast wyznania miłosnego były tam tylko następujące słowa:
Jeżeli chcesz otrzymać Vulpixa, to przyjdź do małej restauracji „Pod Wesołym Pokemonem“ w centrum Twinleaf o godzinie 12:00. Przyjdź sama i czekaj na mnie. Weź stolik numer 7. Jest zarezerwowany na mnie. Pamiętaj, że jeśli przyjdziesz z kimś, to się nie zjawię. Bądź zatem sama.
A.
Po raz pierwszy ten mój tajemniczy wielbiciel podpisał się pod swoim listem. Wcześniej nie raczył tego zrobić. Pokazałam ten liścik Ashowi oraz moim przyjaciołom, po czym razem naradziliśmy, co mamy zrobić. Dawn radziła iść na policję, Bonnie proponowała iść na spotkanie, ale z ukrytą w przebraniu eskortą, Clemont natomiast uważał, że list to zwykła prowokacja i należy go zignorować. Ash natomiast, kiedy zapytałam go, co mam robić, powiedział:
- Moim zdaniem powinnaś tam pójść, ale razem z tą laleczką od Latias w ręku. W razie czego skontaktujesz się ze mną. Ja będę w pobliżu i wtedy, gdy dasz mi jakiś sygnał z pomocą tej laleczki, wkroczę do akcji.
Uznałam, że jest to najlepszy plan działania, choć zdecydowanie także ryzykowny. Mimo wszystko postanowiłam tak właśnie zrobić i punktualnie o wskazanej porze, ściskając w dłoniach laleczkę od Latias. Ash razem z Maxem, Clemontem oraz Alexą zaczaił się niedaleko restauracji czekając na mój sygnał, żeby wkroczyć do akcji w razie problemów. Ja zaś zapytałam recepcjonisty:
- Przepraszam... Ja w sprawie rezerwacji. Chodzi o stolik numer 7.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
- Panna Serena Evans?
- Dokładnie tak. To ja - potwierdziłam.
Recepcjonista ponownie obdarzył mnie przyjaznym uśmiechem.
- Proszę, to tamten stolik. Już czeka na panią. Pani partner powinien niedługo się zjawić.
- A czy wolno wiedzieć, kto to jest? - zapytałam.
- Pan X.
- Nie rozumiem.
- Ja też tego nie rozumiem, ale zamówienie złożono listownie razem z gotówką za zamówienie, dlatego nie zadawaliśmy pytań.
No jasne, pomyślałam sobie. Pokazać wam gotówkę, a od razu robicie wszystko, co wam każą. Ludzie na całym świecie są tacy sami. Kasa jest dla nich bogiem.
Z tymi myślami usiadłam sobie przy stoliku i ścisnęłam bardzo mocno w dłoniach laleczkę.
- Ash... Słyszysz mnie?
Przed oczami ukazała się widmowa postać mojego chłopaka, którą ja tylko mogłam zobaczyć.
- I co? Już jest? - zapytał Ash.
- Jeszcze nie, ale powinien niedługo się zjawić - odpowiedziałam.
- Bądź ostrożna, Sereno.
- Dobrze. Będę ostrożna... Jeśli to w ogóle możliwe.
Ostatnie słowa wypowiedziałam, gdy już obraz mojego lubego zniknął sprzed moich oczu.
Chwilę później do stolika podszedł kelner z małą paczuszką.
- Przesyłka - powiedział.
- Niczego nie zamawiałam - zdziwiłam się.
- Wiem. Ktoś kazał to pani przekazać.
- Kto?
- Nie wiem, panienko. Nie zadaję takich pytań.
Dałam mu napiwek, po czym, gdy sobie poszedł, otworzyłam pudełka i znalazłam w nim... maskę przeciwgazową. Pomyślałam sobie najpierw, że to pewnie jakiś żart, ale obok niej leżała kartka z napisem:
Lepiej szybko ją załóż.
No proszę, ktoś tutaj się naoglądał „Batmana“ z 89 roku, pomyślałam sobie. Jeśli więc to jest żart, to bardzo kiepski i mało oryginalny. Jednak coś mnie tknęło, aby skorzystać z owego prezentu, gdyż założyłam go na twarz ku zdziwieniu innych ludzi. Chwilę później do restauracji wpadły zdalnie sterowane samolociki, z których wystrzelił jakiś taki zielony dym. Pod jego wpływem wszyscy goście w restauracji upadli nieprzytomni twarzami na swoje stoliki, a kelnerzy wylądowali bez ducha na podłodze. Byłam cała przerażona. To nie wróżyło niczego dobrego.
Po około minucie do restauracji weszło kilkunastu ludzi ubranych w czarne stroje dresowe z wyszytą na nich dużą, czerwoną literką R. Nosili oni maski zasłaniające im górną połowę twarzy, a na głowach mieli berety. Jeden z nich miał pod pachą gramofon, a drugi kilka płyt. Chwilę później wszedł za nimi młody i gruby mężczyzna noszący strój w biało-czarną kratę. Jego głowę zdobiła czerwona czapka błazna z dzwoneczkami, nogi zaś zielone buty z zawiniętymi w górę czubkami, również posiadające dzwonki. Do piersi miał przyczepiony kwiat. Jego twarz była pomalowana na biało jakąś pomadą lub czym innym, co bardzo mocno (chociaż nie całkowicie) zakrywało blizny na jego policzkach. Grubas spojrzał wesoło w moją stronę i zaśmiał się, po czym zapytał:
- Tęskniłaś za mną?
Od razu go rozpoznałam. To był Arlekin, a właściwie to kuzyn Asha, Kevin McBrown nazywany Arlekinem, agent Giovanniego o numerze 005. Bardzo z siebie zadowolony tanecznym krokiem podszedł do mnie, po czym usiadł przy moim stoliku.
- Możesz już zdjąć maskę.
Posłuchałam go bojąc się, co może mieć miejsce, jeśli tego nie zrobię. Następnie popatrzyłam na ludzi i spytałam:
- Czy oni żyją?
Arlekin zachichotał podle.
- Spokojnie. Nic im nie jest. Pośpią sobie tylko z godzinkę lub dwie. Nie mógłbym ich zabić na twoich oczach. Przyznasz chyba sama, że trupy nie sprzyjają romantycznej atmosferze, prawda?
- Zdecydowanie nie - zgodziłam się z nim.
005 tymczasem dał znak jednemu ze swoich ludzi, który postawił na stoliku świecznik, a następnie zapalił go zapalniczką.
- Doskonale... Teraz muzyka.
Jeden z jego ludzi postawił niedaleko nas gramofon i nastawił płytę, z której poleciała dość przyjemna melodia. W innej sytuacji pewnie byłabym zachwycona jego pomysłowością, ale teraz nie bardzo miałam na to ochotę.
- Mam nadzieję, że doceniasz moje starania. W końcu bardzo długo nad tym wszystkim główkowałem - mówił dalej Arlekin.
- Tak! Tak! Długo główkował! - zaśmiał się Jacob, jego pacynka, którą miał na lewej dłoni.
Patrzyłam uważnie w kierunku swego rozmówcy i powiedziałam:
- O tak... Doceniam twoje starania. Zwłaszcza, że wypożyczyłeś je z filmu „Batman“ z 89 roku.
- Przyznaję, że nieco inspirowałem się tym super filmem - zachichotał Arlekin - Ale musisz przyznać, że ulepszyłem zdecydowanie całą tę scenę.
- Owszem... Ale tak czy siak twój pomysł uważam za mało oryginalny.
Agent organizacji Rocket spojrzał na mnie uważnie, wciąż się przy tym bardzo radośnie uśmiechając.
- Mało oryginalny, powiadasz?
Następnie wstał i wziął do ręki parasol, trzymany przez jednego z jego ludzi, po czym strzelił z niego prosto pod moje nogi, aż pisnęłam ze strachu.
- A to już jest bardziej oryginalne?! Ha ha ha ha!
Następnie nie czekając na moją odpowiedź usiadł przy stoliku i zaczął mówić:
- Wiesz... Bardzo mnie ucieszyła wiadomość, że jesteś w Sinnoh.
- Jak się o tym dowiedziałeś? - zapytałam.
- To bardzo proste. Widzisz, gang młodocianych złodziejaszków, który rozbiliście, ten kierowany przez Domino, potrzebował dla swej jakże bardzo pomysłowej działalności odpowiedniego sprzętu, a tak się cudownie składa, że ja posiadałem właściwy, więc im go dałem.
- Ash przeczuwał, że te zdalnie sterowane zabawki, które rozpylały gaz usypiający to twój pomysł.
Arlekin wyraźnie posmutniał na dźwięk imienia mego chłopaka.
- Tak... Bystrzak z tego naszego Asha, prawda?
Następnie szybko zmienił temat.
- Mam nadzieję, że moje listy i kwiaty ci się podobały.
- Nie powiem, były całkiem ładne.
Wolałam mu schlebiać bojąc się, że w innym przypadku może mi on zrobić krzywdę. Jednocześnie trzymałam mocno w swoich dłoniach laleczkę od Asha zastanawiając się, jak mam dać znak mojemu ukochanemu o tym, co tu się dzieje.
- Wiedziałem, że przypadną ci one do gustu - mówił dalej Arlekin - Nie oszukujmy się. Ty i ja jesteśmy do siebie podobni. Wiele nas łączy.
- Pomijając fakt, że ja nie pracuję dla szefa organizacji Rocket, jestem szczupła i nie mam zatargów z najlepszym detektywem w Kanto, to chyba rzeczywiście sporo nas łączy - odparłam z kpiną.
- Ale ci dogadała! Ale dogadała! - zaśmiał się Jacob.
Arlekin uderzył go dłonią w twarz, po czym powiedział:
- Miałem na myśli to, że oboje naprawdę bardzo romantyczne natury i lubimy się... Jakby to ująć... Malować.
Po tych słowach znowu parsknął śmiechem, a ja pomyślałam sobie, że temu człowiekowi bardzo by się przydał dobry psychiatra.
- Widzisz... Ja muszę stosować swój makijaż, ponieważ jak wiesz, mam blizny na gębie - kontynuował Arlekin - Nie jestem dzięki nim przystojny, to prawda... Ale w końcu nie ma ludzi doskonałych. No, może poza moim kochanym kuzynkiem.
- Ash nie jest ideałem, ale to dobry człowiek - odparłam.
Arlekin popatrzył na mnie.
- Doprawdy? A wiesz, co ten twój dobry człowiek kiedyś mi zrobił?
- Nie.
- Naprawdę? Cóż... Jakoś wcale mnie to nie dziwi. Kto by się chwalił taką podłością? Otóż powiem ci, co on mi zrobił.
Następnie gwałtownie przysunął się do mnie i pokazał na swoje blizny, po czym krzyknął:
- TO MI ZROBIŁ!
Kiedy już wykrzyczał te słowa, to usiadł ponownie na swoim krześle, jak gdyby nigdy nic. Patrzyłam na niego zdumiona tym, co usłyszałam.
- O czym ty mówisz? - zapytałam.
- O tym, że może i bandyci poharatali mi gębę, ale to twój kochany Ash się do tego przyczynił - odpowiedział mi Arlekin.
- Nie rozumiem.
- Więc widzę, że muszę ci przekazać tę brutalną prawdę. Nie chciałem tego, ale skoro nie mam innego wyjścia...
Następnie wstał, podszedł do mnie, kucnął przy moim krześle i zaczął mówić:
- Wiesz... Twój ukochany... On ukradł mi ojca... Ukradł mi miłość, jaką ten powinien do mnie żywić. Rozumiesz już? Zamiast mnie mój drogi ojciec kochał jego, a do tego również wiele razy stawiał mi Asha za przykład do naśladowania. Muszę przyznać, że to było dla mnie bardzo bolesne. Dlatego też, chcąc dowieść memu tatusiowi, iż myli się co do mojej skromnej osoby, wziąłem udział w tej bójce, która pozostawiła mnie takiego oto, jak mnie tu widzisz.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Arlekin uważał, że winą za jego stan twarzy ponosi Ash. Taka teoria była równie chora, co i ten drań. Czy jednak aby na pewno gość kłamał? W końcu mój ukochany nieraz mi mówił, że jako dzieciak nigdy nie był święty i zanim dojrzał emocjonalnie do wielu spraw, to często zachowywał się jak idiota. Może więc niechcący ukradł on miłość ojca Arlekina. Jeżeli jednak to zrobił, to z całą pewnością mimowolnie.
- Nie wierzę ci - powiedziałam pewnym siebie tonem - Nie wierzę w to, co mówisz. To wszystko kłamstwo! Ash nigdy by tego nie zrobił!
Arlekin parsknął śmiechem.
- Jesteś naiwna. Mój kuzynek to jest zwykły śmieć. Przez niego moje dzieciństwo było koszmarem, bo mój ojciec wolał jego zamiast mnie.
- Na pewno nie ma w tym winy Asha. To nie jego wina.
005 wściekle uderzył pięścią o stół.
- A niby czyja, co?! - wrzasnął w furii.
Szybko się jednak uspokoił i spojrzał na mnie:
- Weź nie bądź naiwna. Twój chłopak nie jest wcale święty i nigdy nie będzie.
- Jeżeli zwabiłeś mnie tutaj tylko po to, aby mi to powiedzieć, to daruj, ale nie zamierzam tego słuchać.
Po tych słowach wstałam od stolika chcąc wyjść.
- SIADAJ!
Ryk Arlekina połączony z uderzeniem pięścią w stół przywołał mnie z powrotem na krzesło, tymczasem podły młodzieniec powiedział:
- Uważasz, że ściągam moje pomysły ze starych filmów. Masz mnie za potwora w ludzkiej skórze. Czujesz też do mnie niechęć. A dlaczego? Bo oczywiście mój kuzyn skradł twoje serce, tak jak wcześniej serce mojego ojca. Czy on zawsze musi kraść to, na czym mi zależy?
- Zależy ci na mnie? - zdziwiłam się.
- Powiedzmy, że nie jesteś mi obojętna.
Spojrzałam na niego groźnie, po czym postanowiłam grać w otwarte karty:
- Czego ty chcesz?
Arlekin zaśmiał się, po czym rzekł:
- Jeśli powiem ci, że być na banknocie jednodolarowym, to powiesz, że jestem mało oryginalny.
- Faktycznie. Wtedy to rzeczywiście byłbyś mało oryginalny, Kevinie - rzekłam ironicznym tonem.
005 spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.
- Kevinie? Dawno już tak nikt do mnie nie mówił. Ostatni raz pewna dziewczyna, nawet dość podobna do ciebie. Miała na imię Rena. Pracowała w cyrku jako linoskoczek.
- I co się z nią stało? - zapytałam.
- Nie żyje.
- Ty ją zabiłeś?
Arlekin spojrzał na mnie groźnie.
- Nie. Zabił ją pewien śmieć, którego ja z kolei tak zaprawiłem, że do dzisiaj jeździ on na wózku z połamanym kręgosłupem.
Przerażona zasłoniłam sobie usta dłonią. Agent 005 parsknął śmiechem i rzekł:
- Gdybyś zobaczyła jej spalone ciało, to sama byś mi pomogła w tym czynie.
- Nie wydaje mi się - odparłam gniewnym tonem.
Agent Giovanniego jęknął zasmucony.
- Tak... Nie wydaje ci się... Podobnie jak nie wydaje ci się, aby było możliwe to, żeby taki ktoś, jak ja mógł kiedyś pokochać kogoś prawdziwym uczuciem. Ale tak się stało.
Następnie podszedł do mnie, uklęknął i złapał mnie za ręce.
- Tak, Sereno. Pokochałem cię. Pokochałem od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem. Jesteś tak podobna do Reny. Tak cudownie piękna i subtelna, co ona. Chodź ze mną! Zostaw mego nic nie wartego kuzyna, a zamiast tego zwiedzaj świat w moim towarzystwie!
Po tych słowach wstał i dał ręką znak jednemu ze swoich ludzi, który wydobył z torby, jaką miał przerzuconą przez ramię Vulpixa ze związanymi łapkami oraz pyszczkiem.
- To będzie mój prezent zaręczynowy. Wiem, że go szukasz.
Rzucił mi Pokemona, a ja złapałam stworka i szybko rozwiązałam.
- Rozumiem zatem, że skoro przyjmujesz mój prezent, to oznacza, że wyrażasz zgodę na moje oświadczyny - powiedział Arlekin.
Nie dając mi dojść do słowa klasnął radośnie w dłonie.
- Zmieńcie płytę! Musimy to uczcić odpowiednią melodią.
Jego ludzie wykonali polecenie, z gramofonu poleciał marsz weselny. Arlekin złapał mnie wówczas za rękę, pociągnął szybko za sobą i zaczął w głupawy sposób ze mną tańczyć. Wszelki opór był daremny, gdyż ten drań był niesamowicie silny. Nagle jednak mój prześladowca przestań tańczyć, gdyż ktoś stuknął go w ramię i powiedział:
- Przepraszam. Chyba już pora na odbijany.
Arlekin spojrzał w stronę osoby, która to powiedziała i wtedy zobaczył Asha, który zadał mu cios pięścią prosto w szczękę. 005 poleciał na jeden ze stolików, wywracając go ze sobą.
- Ash! - zawołałam uradowana.
Jeszcze nigdy tak bardzo nie ucieszyłam się na jego widok.
- Skąd wiedziałeś? - zapytałam.
- Długo nie dawałaś znaku, więc posłałem Pikachu, aby sprawdził, co się dzieje. Kiedy mi powiedział, co zobaczył w restauracji, natychmiast nas zawiadomił.
- Dlatego też przybyliśmy z pomocą - powiedziała Alexa, wchodząc do restauracji.
Za nią weszli Clemont i Max z bojowymi minami.
Arlekin tymczasem podniósł się z ziemi i popatrzył na nas gniewnie.
- No proszę! Mój kochany kuzynek znowu psuje mi całą zabawę!
- Jest bardzo irytujący! - dodała jego pacynka.
- Zaraz zrobię się jeszcze bardziej irytujący. Pikachu, piorun! - zawołał głośno Ash.
Pokemon skoczył i poraził prądem zarówno Arlekina, jak i jego ludzi. Wówczas do akcji wkroczyli Chespin i Mudkip, atakując bandytów swoimi mocami. Również Helioptile dołożył swoje naszym przeciwnikom.
- Teraz moja kolej! - zawołała Alexa i wypuściła Noiverna.
Był to bardzo dobrze mi znany Pokemon przypominający ogromnego nietoperza.
- Podmuch wiatru! - krzyknęła dziennikarka.
Noivern szybko wykonał polecenie, a nasi przeciwnicy razem z częścią stolików oraz krzeseł wylądowali na ścianie restauracji.
- Dobra, wiejemy stąd! - zawołał Ash, łapiąc mnie za rękę.
Szybko pochwyciłam w objęcia Vulpixa oraz laleczkę od Latias, która mogła mi się jeszcze przydać, po czym razem z moim ukochanym i naszymi przyjaciółmi wybiegłam z restauracji.
- Ale była akcja! - zawołał wesoło Max - Normalnie jak w kinie!
- Jeszcze lepiej, bo to się dzieje na żywo! - zaśmiał się Clemont.
- Nie będzie nam tak wesoło, kiedy te dranie odzyskają przytomność - powiedział Ash.
- Spokojnie. Zaraz zawiadomimy policję - uspokoiła go Alexa.
Pobiegliśmy wszyscy do najbliższej budki telefonicznej, z której to od razu zadzwoniliśmy na komisariat mówiąc policji o tym, co się właśnie stało w restauracji „Pod Wesołym Pokemonem“. W ciągu kwadransa przyjechała tam policja z miejscową oficer Jenny na czele. Funkcjonariusze aresztowali wszystkich nieprzytomnych bandytów poza Arlekinem, który zdążył uciec zanim pojawili się stróże prawa. Wiedziałam, że to oznacza, iż jeszcze się z nim spotkamy.
***
Po tej bardzo nieprzyjemnej przygodzie poszliśmy razem w kierunku laboratorium profesora Rowana. Musieliśmy coś u niego załatwić i miałam nadzieję, że nam się to uda. Uczony przywitał nas z radością.
- Co was do mnie sprowadza? - zapytał.
- Mamy pewną sprawę, panie profesorze - rzekł Clemont - Chodzi o tego Pokemona.
To mówiąc wskazał na Vulpixa, którego ściskałam w objęciach.
- Posiada on bardzo ważne informacje, ale nie rozumiemy jego języka - powiedział mój chłopak.
- Ja i Ash co prawda znamy język migowy, który zna także i Pikachu - wtrąciłam się do rozmowy - Moglibyśmy zatem dzięki naszego drogiego elektrycznemu przyjacielowi dowiedzieć się tego, co nas interesuje, jednak mamy obawy, że możemy coś źle zrozumieć.
- Dlatego potrzebny jest nam specjalny tłumacz języka Pokemonów - dodał Max.
Uczony wysłuchał nas uważnie, po czym rozłożył bezradnie ręce.
- Obawiam się, że nie mogę wam pomóc. Niestety ja nie posiadam takowego wynalazku.
- Ale ja wiem, jak go zbudować - rzekł Clemont.
Profesor Rowan skupił swój wzrok na jego osobie.
- Wiesz to?
- Wiem, ale potrzebuję sprzętu i czasu, żeby to zrobić. Czasu mamy dużo, jednak ze sprzętem może być nieco trudniej.
- Chcemy więc prosić pana o pomoc - powiedział Max.
- Możemy na pana liczyć, profesorze? - zapytała Alexa.
Uczony uśmiechnął się delikatnie.
- Oczywiście. Tak jak zawsze mogliście. Jeśli tylko zdołam pomóc, to pomogę.
- Świetnie! - zawołał Ash.
- Pika-pika-chu! - dodał radośnie Pikachu.
W kilku zdaniach ustaliliśmy, co i jak należy teraz zrobić. Clemont oraz Max zostali w laboratorium profesora, aby zbudować tłumacza języka Pokemonów, z kolei ja, Ash i Alexa wróciliśmy do domu pani Seroni, gdzie opowiedzieliśmy o przygodzie, jaka nas spotkała. Przeraziła ona zarówno naszą gospodynię, jak i Dawn oraz Bonnie.
- Jaka szkoda, że mnie tam nie było - powiedziała panna Seroni.
- Dokładnie! - dodała sekretarka naszej drużyny - Pokazałabym temu draniowi, gdzie raki zimują! Kopnęłabym go tak w kostkę, że by się zwijał z bólu! A co!
Podobał mi się ten zapał do działania, dlatego delikatnie pogłaskałam główkę dziewczynki, po czym poprosiłam Asha o krótką chwilę rozmowy na osobności. Poszliśmy więc oboje do pokoju, w którym spaliśmy. Tam też mogliśmy sobie swobodnie porozmawiać w cztery oczy, bez świadków.
- Powiedz mi, proszę... Czy to, co powiedział mi Arlekin... O tym, że ukradłeś miłość jego ojca... To prawda?
Ash ledwie to usłyszał, a zaraz posmutniał na twarzy, przez chwilę nie wiedząc, co ma zrobić ani co mi powiedzieć.
- Odpowiedz mi, proszę! - rzekłam błagalnym tonem.
W moich oczach pojawiły się łzy, a serce biło z nerwów jak oszalałe.
- Proszę cię, Ash... Ja cię nie potępię... Chcę tylko wiedzieć... Czy to prawda?
Mój ukochany pokiwał smutno głową.
- Tak. To prawda... Choć przysięgam, nie zrobiłem tego specjalnie.
Zasmucona poczułam w sercu wielki ucisk. A więc ta nędzna kreatura mówiła prawdę. Ash zabrał mu miłość ojca. Teraz mówi mi, że to nie było specjalnie, ale czy mogę wierzyć takim zapewnieniom?
- Jak do tego doszło? - zapytałam.
- Bardzo głupio - odpowiedział Ash - Odwiedziłem kiedyś z mamą jej kuzyna, wujka McBrowna. Miałem wtedy chyba jedenaście lat. Chyba tyle... Nie pamiętam zresztą dokładnie.
- To bez znaczenia - stwierdziłam.
- Skoro tak mówisz... Tak czy inaczej wujek od razu mnie polubił, okazywał mi swoją sympatię oraz życzliwość, z kolei Kevinowi wiecznie dokuczał uważając go za grubasa i idiotę. Nie widział w nim jego talentów, jak choćby umiejętności tworzenia czegoś z niczego. Kevin był i jest w tej dziedzinie prawdziwym geniuszem. Ojciec uważał to za mało męskie, za to wiecznie chwalił mnie i moje umiejętności, choć ja wcale nie uważałem się za kogoś wyjątkowego. Kevin zaczął mnie przez to powoli nienawidzić. Gdy go odwiedziłem ponownie, to doszło nagle do tego wypadku, w którym został okaleczony. To ja go uratowałem, ale on uważał, że jeszcze bardziej go takie coś poniża w oczach ojca. Mówił w kółko, że to moja wina. Pewnie miał rację. Gdybym wtedy nie przyjechał i nie odwiedził go, może nic by się nie wydarzyło.
Cała sytuacja po tej opowieści nabrała dla mnie już zupełnie innego znaczenie. Podeszłam więc do Asha i dotknęłam jego ramienia.
- A więc tak to było - powiedziałam.
- Wątpisz w moje słowa? - zapytał on.
- Nie. Przeciwnie... Wierzę ci... I wiem, że było tak, jak mówisz. Kevin natomiast celowo przeinacza fakty, aby móc w ten sposób innych oskarżać o swoje porażki życiowe. To chory człowiek, chociaż i na swój sposób bardzo mu współczuję.
- Ja również, Sereno. Ja również. W końcu to jest mój kuzyn, a prócz tego biedny, skrzywdzony przez los człowiek. Może i jemu można pomóc?
- Nie wydaje mi się, Ash. Chociaż... Skoro pomagasz duchom, to może i jemu kiedyś pomożesz?
Mój luby zachichotał razem ze mną, po czym bardzo mnie do siebie przytulił i złożył na mym czole czuły pocałunek.
- Kocham cię - powiedział.
- Ja ciebie też - odparłam z czułością w głosie.
C.D.N.
No no robi się coraz ciekawiej. Historia wciąga i to bardzo mocno.
OdpowiedzUsuńAsh postanawia koczować przy Błękitnym Jeziorze w nadziei spotkania Lizzie. Jest w tym postanowieniu niestety osamotniony, gdyż przyjaciele oraz Serena nie mają zamiaru mu towarzyszyć. W końcu pewnej nocy, gdy jego ukochana przychodzi by zabrać go do domu, pojawia sie duch dziewczynki. Para próbuje się z nim porozumieć i wyjaśnić przyczynę spacerowania jej ducha nad jeziorem. Dziewczynka daje im ważną wskazówkę - mają znaleźć jej Vulpixa, on ponoć wie wszystko i może im zdradzić tajemnicę i pomóc bezpiecznie przeprowadzić duszę Lizzie na drugą stronę.
Przyjaciele od razu zaczynają poszukiwania stworka, jednak bezskutecznie. Vulpix jakby zapadł się pod ziemię. Nagle Serena otrzymuje list od tajemniczego osobnika, który informuje ją, iż posiada cenne informacje na temat miejsca pobytu Vulpixa. Mimo pewnych wątpliwości Serena decyduje się pójść na spotkanie z tajemniczym mężczyzną. Zabiera ze sobą laleczkę Asha, by móc porozumiewać się z ukochanym.
Tajemniczym informatorem okazuje się być Arlekin, kuzyn Asha. Wciąż ma żal do chłopaka, że ten ukradł mu miłość jego ojca, więc chce się na nim odegrać odbierając mu Serenę, w której przestępca jest po uszy zakochany, jednak bez wzajemności. Jako prezent zaręczynowy proponuje dziewczynie... zaginionego Vulpixa, który najprawdopodobniej został porwany. Dziewczyna nieopacznie przyjmuje i rozpakowywuje prezent, co chłopak uznaje za przyjęcie oświadczyn. Już czuje zapach triumfu, gdy nagle do restauracji wkracza Ash i zadaje Kevinowi mocny cios w twarz, po czym ucieka wraz z Sereną i małym Vulpixem. Oczywiście wzywają policję, jednak złapani zostają jedynie pomocnicy Arlekina, on sam zdołał uciec, zanim policja wkroczyła do lokalu.
Przyjaciele wraz z Pokemonem udają się do profesora Rowana, by ten pomógł im przetłumaczyć język Vulpixa. Jednak naukowiec niestety nie posiada tłumacza języka Pokemonów. Jednakowoż Clemont podejmuje się zadania zbudowania takiego urządzenia pod okiem profesora (większe prawdopodobieństwo, że urządzenie nie wybuchnie po 5 minutach od uruchomienia xD)
Już w domu Serena namawia Asha do zwierzeń. Okazuje się, że ojciec Kevina "Arlekina" najprawdopodobniej wcale nie kochał swojego syna, gdyż cały czas nazywał go grubasem i nieudacznikiem, sprawiając, że chłopiec czuł się jak kompletne zero. Nie doceniał też jego talentu tworzenia czegoś z niczego, za to wychwalał pod niebiosa Asha, który bardzo stracił w oczach swojego kuzyna. Od tamtej pory Arlekin go nienawidzi i pragnie zemsty. W sumie nie powinnam mu się dziwić. Chłopak łaknie miłości i próbuje ją zdobyć na wszelkie sposoby... Jednak nie zawsze trzeba zdobywać wszystko za dosłownie wszelką cenę i obwiniać innych o własne niepowodzenia. I za to Kevin ma u mnie baaaaardzo duży minus.
Opowiadanie ogólnie jest bardzo dobre, czyta się je płynnie i bardzo wciąga. Zakończenie jest nieprzewidywalne, tym lepiej. Chociaż mam pewne podejrzenia co do tego, ale nie zdradzę ich aż do recenzji ostatniej części. :)
Ogólna ocena: 100000000000000000000000000000000000/10 :)