Alternatywna zagadka cz. II
Parę minut później byliśmy już w laboratorium. Profesor Oak bardzo się ucieszył, ledwie nas zobaczył.
- Witajcie, przyjaciele! - zawołał radośnie na nasz widok.
- Witamy, panie profesorze! - przywitaliśmy się wszyscy naraz.
- Czy udało się wam naprawić tę waszą maszynę? - spytał chrześniak, słynnego uczonego.
- Myślę, że Clemont więcej wam w tej sprawie powie - odrzekł mentor mojego chłopaka - A właśnie, gdzie on jest?
- Odsypia przepracowaną noc - mruknęła bardzo złośliwie Dawn - Jak wychodziliśmy, to jeszcze spał.
- Tak to już bywa na tym świecie - zaśmiał się Samuel Oak - Gdy ktoś ciężko pracuje, to musi potem zregenerować siły przez dużą ilość snu.
- A propos snu, to gdzie jest teraz Tracey? - spytał Ash, rozglądając się uważnie dookoła - Czyżby też odsypiał przepracowaną noc?
- On? Nie, w żadnym razie - wyjaśnił uczony - On poszedł do Melody. Jej Eevee się rozchorował i teraz oboje nad nim czuwają. Chociaż wystroił się na to spotkanie tak, jakby szedł do teatru, a nie do leczenia Pokemona.
- To wiele wyjaśnia - zachichotałam.
Mój chłopak i Latias spojrzeli na siebie i jak na zawołanie parsknęli śmiechem.
Chwilę później do pracowni wszedł młody Meyer. Trzymał on w dłoni resztkę kanapki, którą właśnie dojadał.
- Witam wszystkich - powiedział przyjaznym tonem - Przepraszam za spóźnienie, ale musiałem zjeść śniadanie.
- Właśnie widzę - mruknęła jego dziewczyna złośliwie.
Jej chłopak wsadził sobie do ust ostatni kęs kanapki, po czym szybko go przełknął i rzekł:
- Witaj, kochanie.
Panna Seroni miała już w głowie przygotowaną litanię żalu pod jego adresem, którą oczywiście natychmiast wygłosiła, a brzmiała ona tak:
- Czemu nie było cię przez pół nocy, co?! Wiesz, jak ja się bałam, że coś ci się stało?! Czy ty myślisz, że jak teraz mi powiesz „witaj, kochanie“, to wszystko będzie w porządku?! Otóż nie, nie będzie! Już nie pierwszy raz zostawiasz mnie, swoją dziewczynę, zupełnie samą! Zastanów, się czy jesteś serio zainteresowany związkiem, człowieku!
Profesor Oak parsknął śmiechem, słysząc tę ostrą wymianę zdań.
- Ajajaj, kłótnia młodocianych - zachichotał - Dawn, bardzo cię proszę, spuść nieco z tonu. Wczoraj mówiłem Clemontowi, żeby szedł do domu, ale on upierał się że musi naprawić ten teleport. Robił to właśnie dla ciebie. Wiedział, jak bardzo się cieszysz na tę wycieczkę do Kalos. Nie chciał cię zawieźć. Gdy już wykrył, co było przyczyną awarii, była już północ.
Dawn popatrzyła uważnie na swojego chłopaka i spytała:
- Czy to prawda, Clemont?
- Szczera prawda - odpowiedział wynalazca - Robiłem to wszystko dla ciebie. To jak, wybaczysz mi?
- Pewnie, że ci wybaczę, nie wyobrażam sobie innej opcji. Ale mogłeś chociaż zadzwonić, ponieważ strasznie tęskniłam, mój ty kochany geniuszu - powiedziała niebieskowłosa i pocałowała swego chłopaka na przeprosiny.
- No i wreszcie się pogodziliście - zaśmiał się mój luby - Doskonale! Przynajmniej jeden problem z głowy.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał dowcipnie Pikachu.
- A tak w ogóle, to co się popsuło? - zapytałam.
Profesor Oak zachichotał nerwowo, po czym z rumieńcem wstydu na twarzy zaczął się tłumaczyć.
- He he he... Widzisz, Sereno... Przez przypadek wyciągnąłem wtyczkę z gniazdka elektrycznego. Maszyna utraciła źródło prądu i po prostu była wyłączona.
Wszyscy ryknęliśmy gromkim oraz radosnym śmiechem.
- Naprawdę?! - zapytałam - I potrzebowaliście aż kilku godzin, żeby to ustalić? Poważnie?
- Poważnie - odpowiedział nasz mentor, rumieniąc się ze wstydu - No cóż... Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i popełniamy błędy.
- Grunt, że maszyna teraz już działa i możemy wreszcie iść odwiedzić moją kochaną rodzicielkę - powiedziałam wesoło.
- No dobra, dość już tych pogaduszek - klasnął w dłonie słynny uczony - Czas najwyższy, abyście zobaczyli, co potrafi to cudo.
- Obawiam się, że rzeczywiście zobaczymy - mruknęła Dawn.
- Pip-lu-li! - pisnął dowcipnie jej Piplup.
- Więcej wiary, siostrzyczko - rzekł Ash - Mógłbym się założyć, że ta maszyna zadziała jak należy.
- Trzymam zakład - zachichotałam - Mam nadzieję, że masz rację i ten wynalazek będzie należycie funkcjonował, ale ostatecznie zawsze istnieje ryzyko porażki.
- Nie istnieje, kochanie. Nie tym razem.
- Założymy się?
- O pięć dolarów?
- Może być.
Ścisnęliśmy sobie ręce, a Dawn rozcięła nasz zakład swoją dłonią.
W tym samym czasie profesor Oak powiedział:
- Clemont, włącz zasilanie!
Wynalazca przełożył wajchę i maszyna zaczęła działać.
- Współrzędne jakiej miejscowości wprowadzić? - spytał młody Meyer.
- Mamy odwiedzić Grace Evans. Wklep zatem współrzędne Vaniville - zaproponował Ash.
- Tylko wprowadź cel trochę oddalony od samego miasta. Ludzie mogą się wystraszyć, jeżeli zmaterializujecie się nagle w samym centrum miasta - poinstruował blondyna nasz mentor.
- Słuszna uwaga - powiedziałam.
Chłopak wpisał coś do maszyny. Przełożył drugą wajchę i przed nami pojawił się portal. Mienił się on różnymi kolorami.
- Gdy przejdziecie na drugą stronę, to zamknę portal - rzekł profesor Oak - Nie mogę ryzykować, że ktoś przez przypadek tu wparuje. Ponownie otworzę to przejście za równe dwadzieścia cztery godziny. Jeśli nie zdążycie przejść, to ponownie zostanie ono otwarte dopiero za kolejne dwadzieścia cztery godziny. Zgadzacie się?
- W porządku, profesorze - odpowiedział Ash - Ale zapomniałbym! Proszę to wziąć i dokładnie obejrzeć. To jest coś niesamowitego.
Następnie mój ukochany wręczył swojemu mentorowi nośnik danych z nagraną wczorajszą walką. Ten oczywiście był tym wyraźnie zachwycony.
- Z pewnością obejrzę to, co mi dałeś. Dziękuję ci, mój chłopcze.
- No dobra. To idziemy, przyjaciele! W stronę Kalos, naprzód marsz! - wydał rozkaz mój luby.
- Pika-pi! Pika-chu! - zgodził się jego starter, skacząc na jego ramię.
Chwilę później ja, Ash, Clemont, Dawn oraz Latias przeszliśmy przez portal. Oślepił nas przez moment blask słońca. Zaraz potem zauważyliśmy, że znajdujemy się w lesie pod miastem. Portal chwilę później zniknął.
- Sereno, kochanie moje... Prowadź! - zarządził lider naszej drużyny - Ty znasz najlepiej tę okolicę.
Poprowadziłam moich towarzyszy w stronę miasta. Droga prowadziła przez las i ciągnęła się jakiś kilometr.
- Ciekawe, co też powie pani Evans, kiedy nas zobaczy? - spytał młody Meyer.
- Jak ją znam, to na bank zacznie ona lamentować, czemu tak rzadko ją odwiedzamy - stwierdziłam ironicznie - No, a potem oczywiście nas ugości i nie będzie chciała wypuścić.
***
Szliśmy spacerowym krokiem przez las, po drodze spoglądając sobie na piękny krajobraz mojego regionu. Cieszyłam się z powodu naszej wizyty w tym miejscu. Szkoda, że Alabastię i Kalos dzieli ocean, bo moglibyśmy częściej składać wizyty mojej mamie. Choć z drugiej strony może to i lepiej, że tak jest? Nie chciałabym zbyt często odwiedzać mojej matki. Nie żebym jej nie kochała, ale nawet od kochających rodziców trzeba sobie porządnie odpocząć.
Byliśmy już w połowie drogi do mojego rodzinnego miasta, gdy nagle zauważyliśmy, że ktoś śpi spokojnie na skraju drogi. Ten ktoś nosił czarne spodnie, niebieską bluzę i czerwoną czapkę. Obok niego spoczywał Pikachu (będący pewnie jego Pokemonem). On również był pogrążony w głębokim śnie. Oniemiałam ze zdumienia, gdy to zobaczyłam, a kiedy odzyskałam już głos, to zawołałam:
- To przecież był Ash!
- O ja cię piko! Braciszku, jak to możliwe, że jesteś w dwóch miejscach jednocześnie?! - zapytała jego siostra.
- Ja nie mam pojęcia - odpowiedział mój ukochany - Jestem w takim samym szoku, jak i wy.
- Pika pika? - zapiszczał Pikachu.
Latias trąciła mnie w ramię i pokazała mi coś na migi.
- No nie! Tylko mi nie mów, że to klon Asha - jęknęłam załamana.
- Tylko nie to! Kolejnego Sasha nie ścierpię! - krzyknęła Dawn.
- Pip-lu-pip! - dodał Piplup.
Wtem niespodziewanie bliźniak mego chłopaka obudził się, podobnie jak i jego Pokemon. Był zdumiony, kiedy zobaczył naszą czwórkę.
- Serena?! Dawn?! Clemont?! Latias?! I ja? Nie! Mi chyba kompletnie odbiło z tego nieszczęścia! Pikachu, dobij mnie! Mam jakieś omamy!
- Pika-pika? - zapiszczał jego pupil, również mocno zdziwiony.
- Spokojnie, my jesteśmy tu naprawdę. Nie bój się, powiedz nam tylko, jak się nazywasz i skąd jesteś? - spytał go na spokojnie mój ukochany.
Sobowtór naszego lidera wstał z ziemi i rzekł:
- Nazywam się Ash Ketchum i pochodzę z Alabastii. Przybyłem tutaj, żeby zostać Mistrzem Pokemon. Ale nie udało mi się to. Miałem też okazję związać się z dziewczyną mojego życia, ale ona zawiedziona moją ślepą pasją i porażką odeszła ode mnie. Powiedziała jednak, że to moja wina i że to ja ją odtrąciłem. Ja nawet nie wiedziałem, co ona do mnie czuje. A teraz, kiedy nie mam już celu w swoim życiu postanowiłem wrócić do domu i zapomnieć o marzeniach i o wszystkim, o czym zawsze marzyłem, a także o dziewczynie którą szczerze kocham.
Słowa te chłopak wypowiedział, roniąc przy tym obficie łzy. Zrobiło mi się go wówczas naprawdę żal.
Mój Ash natomiast uśmiechnął się delikatnie do swego sobowtóra.
- Teraz już wiem, skąd jesteś i z jakiej rzeczywistości pochodzisz. My się już kiedyś spotkaliśmy, pamiętasz? W tej Jaskini Luster, kiedy wpadłem do twojej rzeczywistości i spotkałem ciebie, Serenę, Clemonta oraz Bonnie. Potem walczyliśmy razem z Zespołem R, który jakimś cudem trafił tam za mną i zabrał nasze Pikachu.
- Tak, teraz sobie ciebie przypominam - powiedział zmartwiony płaksa - Faktycznie. Ale jak się tu znaleźliście? Tamta jaskinia jest bardzo daleko stąd. Nie wrócicie do zachodu słońca i zostaniecie tu na zawsze!
- O nasz powrót się nie martw! - rzekłam doń uspokajającym tonem - Mamy inny, że tak powiem, środek transportu.
Dawn spojrzała groźnie na swojego chłopaka i zawołała:
- Clemont!
Chłopak zachichotał nerwowo, poprawiając sobie kołnierzyk.
- No co? Przecież miałem was przenieść do Kalos... No i jesteśmy w Kalos.
Jego dziewczyny prychnęła gniewnie.
- Tak, twoja maszyna przeniosła nas do Kalos, to fakt... Ale, do jasnej anielki, w innej rzeczywistości! Jak tyś to zrobił?!
- Nie będzie żadnych kłopotów, tak? - spojrzałam złośliwie na Asha.
Następnie wyciągnęłam wymownie dłoń w jego stronę. Mój ukochany westchnął głęboko, po czym wydobył z kieszeni portfel i wyjął z niego pięć banknotów jednodolarowych, które potem wręczył mnie.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność - stwierdziłam złośliwie.
- Może dla ciebie, skarbie, ale nie dla mnie - burknął na to mój luby - Straciłem już trzydzieści dolców na zakłady z tobą.
Latias parsknęła śmiechem i pokazała nam coś na migi.
- Wiem, że nie musiałem się zakładać! - jęknął do niej Ash - No, ale jak mogłem przewidzieć taki właśnie rozwój sytuacji?
- Nikt nie jest nieomylny. Nawet Sherlock Ash - powiedziałam.
- Pika-pika-chu! - pisnął smętnie Pikachu.
Tymczasem Clemont upadł kolanami na ziemię i lamentował załamany.
- Dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego?! Naprawdę nie wiem, jak do tego doszło! Czemu ja zawsze muszę wszystko sknocić?!
Mój chłopak popatrzył na niego załamany i rzekł:
- Weź się w garść, chłopie! Przecież ty masz genialny ścisły umysł! Na pewno, jak pomyślisz, to coś wymyślisz.
Nasz wynalazca walnął się lekko dłonią w twarz, po czym powiedział do siebie samego stanowczym tonem:
- Tylko spokojnie, Clemont! Tylko spokojnie! Ash ma rację. Pomyślmy więc... Gdzie wyszedł problem?
Zastanowił się przez chwilę.
- Chwileczkę! Chyba już wiem! Wychodzi na to, że popełniłem błąd w obliczaniach. No tak, już wiem! Jestem kretynem!
- Oj, przestań - powiedziała pocieszającym tonem Dawn - Jak dla mnie to wszystko jest rzeczywiście niespodziewane, ale też niesamowite. Popatrz tylko! Jesteśmy teraz w zupełnie innej rzeczywistości. Sam widzisz: ten Ash różni się od Asha, którego my znamy.
- Wy też różnicie się od moich bliskich, których ja znam. I widzę że się kochacie - powiedział „tutejszy“ Ketchum.
Spojrzał na mnie i przez dłuższy moment wpatrywał się mi prosto w oczy. Zaraz potem odwrócił wzrok, a z jego oczu pociekły łzy. Zrobiło mi się go ponownie żal. Stracił swoją miłość, bo czekał na nią zbyt długo. Ja sama pewnie bym tak skończyła, gdybym nie wyznała memu ukochanemu swoich uczuć. W tej chwili mnie tknęło. Ten chłopak z innej rzeczywistości utracił swoją Serenę! To dlatego tak na mnie patrzył. Widocznie jego luba bardzo mu przypominała moją skromną osobę.
- Wszystko w porządku skarbie? - usłyszał obok siebie głos detektywa z Alabastii.
Chwilę później Ash (ten mój) złapał mnie za rękę. Uśmiechnęłam się do niego czule, odpowiadając mu:
- Chyba tak.
Następnie spojrzałam na jego sobowtóra, pomyślałam przez chwilę o tym wszystkim i postanowiłam zagrać vabank.
- Ashu z tej rzeczywistości, powiedz mi, proszę... Kim jest wybranka twojego serca?
Chłopak otarł łzy, spojrzał jeszcze raz na naszą czwórkę i rzekł:
- To ty, a raczej inna wersja ciebie. Na początku naszej podróży ciągle mi dogryzała, potem zaś pomagała mi w treningach. Była przy mnie, kiedy tego potrzebowałem. Jednak przegrałem w finale Ligi, więc postanowiłem wrócić do domu już na stałe. Wtedy wykrzyczała, że ma dość mojej uległej postawy wobec życia. Wówczas to zrozumiałem wszystko. Zrozumiałem, że się w niej zakochałem, ale było już za późno, bo straciłem na zawsze miłość swojego życia.
Ostatnie zdanie prawię wykrzyczał, a potem ponownie zalał się łzami.
- Ej, tylko spokojnie. Nigdy nie jest za późno na nic - pocieszał go po bratersku mój ukochany - Możesz odzyskać swoją miłość. Trzeba wierzyć w sukces. Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz!
- Pika-pi! Pika-chu! - dołożył swoje jego Pikachu.
- Ale... (Chlip)... Jak ja mam walczyć, skoro już przegrałem?
Ash z naszego świata miał jednak inne zdanie w tej sprawie.
- Nawet jeżeli zdarzy ci się ponieść porażkę i upaść, to zaraz potem należy wstać. Rozumiesz?! Kiedy upadniesz, to wstaniesz. Nie wolno nigdy się załamywać. Życie jest zbyt krótkie na to, aby się wiecznie martwić.
Jego sobowtór spojrzał w jego stronę zasmucony.
- Sądzisz, że mogę odzyskać moją Serenę? - zapytał.
- Jak najbardziej - usłyszał odpowiedź.
- I że możemy być tak szczęśliwi, jak wasza dwójka?
- Pewnie, że tak. Pomożemy ci w tym - powiedziałam w imieniu swoim i nas wszystkich.
- No właśnie! - wypaliła Dawn - To jakby nasz obowiązek, bo przecież wy jesteście nimi, tylko... Znaczy chodzi mi o to, że wy to oni, a my to... Poplątałam coś, prawda?
Latias pokiwała głową na znak potwierdzenia.
- Troszeczkę, ale cała ta sytuacja jest naprawdę trochę skomplikowana - stwierdził Clemont - Wygląda na to, że ten świat jest lustrzanym odbiciem naszego świata. Każdy jest tutaj zupełnie innym człowiekiem niż w naszej rzeczywistości, jak już słusznie stwierdziłaś. Poza tym...
- Proszę was, wystarczy już tego! - jęknęłam załamana - Głowa mnie już zaczyna boleć od tych naukowych dysput. Lepiej chodźmy do Centrum Pokemon! Przy okazji... Ashu z tutejszego świata... Opowiesz nam może coś o „swojej” Serenie?
- No dobrze, ale powiedzcie, dlaczego mi pomagacie? Nie wiem jak się wam odwdzięczę?
- Mówiliśmy ci już, że to wręcz nasz obowiązek - rzekła Dawn.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał jej Piplup.
- Powiedzmy, że po prostu nie potrafimy przejść obojętnie, kiedy ktoś ma problem - wyjaśniłam - Zresztą ty i Serena jesteście sobie przeznaczeni. To pewne. A nie możemy walczyć z przeznaczeniem.
***
Chwilę później poszliśmy razem w stronę miasta. Po drodze sobowtór Asha opowiadał nam o tym, jak to swego czasu podróżował on ze swoją ukochaną.
- A więc, jaka jest tutejsza Serena? - spytałam z ciekawości.
Zapytany uśmiechnął się delikatnie, po czym zaczął mi wyjaśniać:
- Otóż, z nią to jest tak, jakby dwie osoby składały się w jedną. Na początku podróży była ona w stosunku do mnie opryskliwa, dogadywała mi i nieraz dokuczyła słownie. Upartość, brak samokrytyki, przechwalanie się: te cechy brały nad nią górę na początku podróży po Kalos. Jednak okazało się, że ona zgrywa tylko taką zadziorną dziewczynę. Później pomagała mi w treningach i dopingowała podczas walk. Spędzaliśmy wtedy ze sobą bardzo dużo czasu. To wtedy się w niej zakochałem. W tej słodkiej, uczuciowej oraz romantycznej dziewczynie. Kiedy jednak przegrałem finał Ligi Kalos, ona odwróciła się ode mnie. Nie chciała więcej ze mną przebywać, co mnie załamało. Z krwawiącym sercem postanowiłem wrócić do domu i skończyć z podróżowaniem.
Mój chłopak zdziwił się, słysząc te słowa.
- Dlaczego chcesz to zakończyć? - zapytał - Przecież podróżowanie jest wspaniałe. Jeśli nie wygrałeś tym razem, to możesz wygrać następnym. Mi udało się wygrać Ligę dopiero tutaj, w Kalos. Wcześniej byłem w Kanto, Johto, Hoenn, Sinnoh oraz Unowie i cóż... Ciągle przegrywałem będąc już blisko samego końca, gdy moje zwycięstwo było już na wyciągnięcie ręki. Postanowiłem jednak nie rezygnować, więc poszedłem do Kalos i wreszcie wygrałem. Jaki więc z tego morał? Taki, że skoro mnie się udało, to ty także możesz spróbować jeszcze raz i osiągnąć sukces. A nawet jeśli można by porzucić walkę o Mistrzostwo w Lidze, nie można porzucić walki o swoją miłość. O prawdziwą miłość zawsze należy walczyć.
W ten sposób Ash próbował zmotywować swoją alternatywną wersję do działania.
- Zgadzam się, że nie można tak łatwo się poddawać. A twoja Serena cię wciąż kocha, wiem to - dodałam.
- Ale skąd wiesz? - zdziwił się płaksa.
- Pika-pika? - zapiszczał jego Pikachu.
- No, bo jeżeli ja od zawsze kocham mojego chłopaka, to Serena z tej rzeczywistości na pewno bardzo kocha ciebie, Ash. Jestem o tym święcie przekonana - wyjaśniłam.
Mój luby i jego bliźniak spojrzeli na mnie z miłością w oczach.
- W takim razie spróbuje z nią porozmawiać i za wszystko przeprosić. Pójdziecie ze mną? - zapytał Ash z tego świata.
- Może lepiej idź sam, ludzie mogą dziwnie zareagować, gdy zobaczą dwóch Ashów oraz dwie Sereny - stwierdził nasz wynalazca - Nie chcemy przecież budzić sensacji. Im mniej osób wie, że tu jesteśmy, tym lepiej.
- Dobrze, ale w razie czego, gdzie będę mógł was znaleźć?
- Będziemy w centrum handlowym. Zrobimy sobie zakupy - wypaliła szybko moja szwagierka.
Zaśmiałam się lekko, gdy to usłyszałam. Ona nigdy nie odpuści sobie zakupów. No cóż, już taki jej urok, choć prawdę mówiąc ja sama lubiłam czasami kupić sobie jakiś nowy ciuch.
- Albo w Centrum Pokemon - dodałam - Ostatecznie gdzieś musimy się zatrzymać na noc, a tam chyba będzie najlepiej.
- W porządku! - uśmiechnął się wesoło sobowtór Asha - Później więc do was pójdę i opowiem wszystko. Ale mam jeszcze jedno pytanie, Sereno.
- Tak, słucham?
- Wytłumacz mi, proszę, drogę do swojego domu.
Spełniłam jego życzenie i zaraz potem piątka osób z rzeczywistego świata poszła w stronę centrum miasta, a nasz nowo-poznany przyjaciel w stronę mojego domu. Ja i mój kochany musieliśmy zmienić wygląd, aby nikt nas nie rozpoznał. W końcu dwóch Ashów oraz dwie Sereny to stanowczo za dużo jak na jedno miasto.
Jakąś godzinę później krążyliśmy już po sklepach. Dawn i ja byłyśmy w swoim żywiole. Kupiłyśmy sobie po kilka kiecek, żeby nasze garderoby zostały uzupełnione o nowe kreacje. Oczywiście skorzystałyśmy z usług naszych tragarzy (mam tutaj na myśli Asha i Clemonta), którzy nie byli tym faktem specjalnie zachwyceni.
Po bardzo udanych zakupach (znaczy się udanych dla mnie oraz dla Dawn) wstąpiliśmy do cukierni przy Centrum Pokemonów, aby coś zjeść.
- Ciekawe, jak tam mój bliźniak i jego ukochana? Sądzicie, że już się pogodzili? - spytał Ash, pochłaniając ósmy kawałek ciasta.
Na głowie miał on krótko przyciętą, rudą perukę, zaś nos zdobiły mu okulary przeciwsłoneczne. Ja sama zaś swoje włosy schowałam pod czarną peruką oraz czapką z daszkiem. Na czas pobytu tutaj wymyśliliśmy sobie również imiona, aby mieć całkowitą pewność, że pozostaniemy incognito. Tak więc na mnie mówiono Martha, zaś mój chłopak przyjął imię Bob.
- No, skoro nie ma go tyle czasu... To chyba się pogodzili i rozmawiają o sobie - zaśmiała się Dawn - Jestem pewna, że robią to za pomocą wspólnej wymiany śliny.
Latias parsknęła śmiechem w miską z lodami, które właśnie zajadała. Niechcący się w ten sposób pobrudziła.
- Ech, Bianko - powiedział mój ukochany braterskim tonem - Z tobą to czasami jak z dzieckiem.
Następnie wyjął on chusteczkę z kieszeni i powoli wytarł nią twarz dziewczyny, a właściwie to Pokemonki w ludzkiej postaci.
Nagle do cukierni wkroczył właśnie Lustrzany Ash (jak go nazywałam w myślach). Z jego twarzy emanował wręcz smutek, co oznaczało, że misja, której się podjął, nie przebiegła zgodnie z jego planem. Pomachaliśmy mu ręką, aby usiadł obok nas, co on też zaraz uczynił.
- No i jak poszło? - zapytała Dawn.
- Nie chciała mi otworzyć drzwi - rzekł smutnym głosem.
- Wobec tego trzeba zrobić inaczej - powiedziałam - Bob (mówiąc to imię zaśmiałam się w duchu), idziemy odwiedzić mnie, to znaczy Serenę... Znaczy... No wiesz, o kogo mi chodzi.
- W porządku, Martho - zachichotał rzekomy Bob - Pikachu, zostań tu proszę z Dawn, Clemontem, Bianką i Ashem. Nie możemy budzić podejrzeń panny Sereny.
- Pika-pi! - powiedział smutno żółty stworek.
- Tak, racja - rzekł Clemont - Pikachu zwróci na siebie uwagę i to zbyt wielką, a już zwłaszcza, jeżeli Serena z tego świata doskonale wie, że jej wybranek ma takiego Pokemona, który też siedzi poza pokeballem. Lepiej więc, aby nie wzbudzać jej podejrzeń.
Cieszyło mnie, że nasz sposób myślenia jest dokładnie taki sam.
- Dobrze, Ash... Zjedz coś, a my wybadamy teren - powiedział rzekomy Bob i poszliśmy na naszą akcję niczym dwoje tajnych agentów.
Najpierw jednak poszliśmy się przebrać i założyliśmy na siebie ciuchy, które kupiliśmy w centrum handlowym, a nasze stare ubrania schowaliśmy do plecaków.
Po jakichś piętnastu minutach staliśmy u progu drzwi tutejszej Sereny Evans. Mieliśmy udawać parę z regionu Hoenn, która przybyła do Kalos w celu realizacji swych marzeń. Bob zapukał do drzwi.
- Mam tylko nadzieję, że jest w domu, bo inaczej...
Mój towarzysz podróży uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Więcej optymizmu, kochanie.
- Więcej realizmu, skarbie - odparłam złośliwie.
Chwili później otworzyła nam dziewczyna, w krótko obciętych blond włosach o odcieniu bardzo przypominającym brąz. Miała na sobie czerwoną tunikę, obcisłe dżinsy niebieskiej barwy, brązowe botki oraz ciemno-różowy kapelusz. Muszę przyznać, że wyglądała ona po prostu wspaniale, nawet z krótka obciętą fryzurą.
- Wow! - pomyślałam sobie - Niczego sobie.
Kątem oka widziałam, że Bob uważnie się jej przygląda. Trąciłam go więc łokciem, aby przywrócić go do rzeczywistości.
- Tak, słucham? - spytała nas dziewczyna.
- Przepraszam, że przeszkadzamy, ale zabłądziliśmy - rzekł mój luby, kłaniając się nisko - Podróżujemy do Lumiose, do profesora Sycamore’a. Pochodzimy z Hoenn. Jestem Bob, a to jest moja dziewczyna Martha.
- Bob? - parsknęła śmiechem nasza rozmówczyni - Trochę śmieszne imię. Ja jestem Serena. A co was sprowadza do Lumiose? To bardzo daleko od Hoenn.
- Mój chłopak chce wystartować w Lidze Kalos, ja natomiast bardzo chciałabym spróbować swych sił w kilku Konkursach Piękności Pokemon - kłamałam jak z nut.
- Konkursy Piękności? - uśmiechnęła się dziewczyną - To ja widzę, że spotkałam koleżankę po fachu. Zapraszam więc do środka. Pogadamy sobie.
Po tych słowach zaprosiła nas do środka.
Wnętrze domu było ciut inne niż mój rodzinny dom. Nie było w nim bowiem żadnych pamiątek, ani rzeczy związanych z wyścigami Rhyhornów. Widać tutejsza Grace Evans nie była fanatyczką tego sportu. Tym lepiej. Jedna taka na świecie w zupełności wystarczy.
- Herbaty? Kawy? Soku? - spytała nas nasza gospodyni.
- Może to trzecie - zaproponowałam.
Bob również nie miał nic przeciwko temu, dlatego właśnie ten wybór podjęliśmy oboje.
Serena zaprowadziła nas do kuchni. Wzięła ona ze sobą trzy szklanki, sok jabłkowy i nalała każdemu do pełna. Oprócz tego wyjęła z piekarnika ciasteczka. Usiedliśmy przy stole i rozpoczęliśmy pogawędkę.
- To ile macie lat? - zadała pierwsze pytanie nasza nowa znajoma.
- Po siedemnaście - odpowiedziałam - A ty?
- Ja również. To mówicie, że chcecie podróżować po Kalos? Zabawne.
- Co w tym takiego zabawnego? - spytał Bob.
- Bo widzicie... Niedawno wróciłam z podróży. Również startowałam w Konkursach Piękności Pokemon, ale potem...
Tu zamilkła. Widocznie chciała coś powiedzieć, jednak nie była ona w stanie tego zrobić. Spojrzała potem nieobecnym wzrokiem przed siebie. Z jej oczu poleciała mała łezka, którą migiem wytarła.
Postanowiłam jednak dalej ją badać.
- Ale potem co? Nie dokończyłaś.
- To bez znaczenia - burknęła dziewczyna - Przepraszam, ale coś mi się przypomniało. Takie niemiłe wspomnienie. Nieważne zresztą! To mówicie, że podróżujecie razem?
- Owszem, w grupie zawsze raźniej - odparłam - Nie sądzisz?
- No, w sumie racja - odpowiedziała moja kopia.
- A jak ci poszło w tych konkursach? - spytałam z ciekawości.
- Z początku średnio, ale rozkręciłam się. W końcu nawet zdobyłam tytuł Królowej Kalos, jednak potem zrzekłam się go na rzecz przyjaciółki.
- Zrzekłaś się go? Dlaczego? - zapytałam zdumiona.
- Widzicie... Byłam wtedy zakochana w pewnym chłopaku. Też chciał zostać Mistrzem Pokemon, tak jak Bob - odpowiedziała, po czym znowu w jej oczach pojawiły się łzy.
- Czy na pewno wszystko w porządku? Dobrze się czujesz, Sereno? - spytał z troską w głosie mój luby.
- Tak... Tylko wiecie... To brzmi tak znajomo... Wspomnienia wracają. Zwłaszcza te niemiłe. Przepraszam was, ale to troszkę trudne, a kiedy teraz o tym pomyślę, to wydaje mi się, że tęsknię za wędrówką i za... Nieważne... Nie mówmy już o tym.
- A więc mówisz, że zdobyłaś tytuł Królowej? - spytałam, udając laika - To fantastyczne. Może więc poradzisz mi, jakie Pokemony dobrać do takich pokazów?
- A masz już jakieś wybrane Pokemony? - zapytała mnie dziewczyna tonem znawcy.
- Hmm... Wiesz, Bob chce wybrać Frogadiera jako takiego pewniaka, a ja z kolei myślę o Braixenie. Jest taki słodziutki, nie uważasz, Serenko?
Dziewczyna oniemiała. Bałam się, że nas przejrzała. Wstała od stołu i powiedziała tylko:
- Przepraszam was na chwilę - po czym poszła do łazienki.
Chwilę później ja i Ash usłyszeliśmy głośne łkanie. Poszłam za naszą gospodynią do łazienki. Siedziała ona na kancie wanny zalana łzami, a w ręku trzymała czyjeś zdjęcie. Gdy mnie ujrzała, to od razu schowała je do kieszeni spodni i próbowała wytrzeć na szybko swoje łzy.
- Jak mu na imię? - spytałam bez ogródek.
Moja kopia w końcu zebrała się na szczerość i powiedziała, próbując powstrzymać się od dalszego płaczu:
- Ash. On też chciał być Mistrzem, tak jak twój facet. Kochałam go, a prawdę mówiąc, to chyba nadal coś do niego czuję.
- Ale zrobił coś złego, że tak płaczesz przez niego, prawda?
- Owszem, zrobił.
- A co on takiego narozrabiał?
- Pytasz, co on narozrabiał? Powiem ci więc, Martho. On po prostu odpuścił sobie wszystko. Odpuścił sobie też mnie. Poddał się, rozumiesz to? Postanowił wrócić do domu i skończyć raz na zawsze z podróżowaniem, a ja nie potrafiłam wyznać mu moich uczuć, choć chciałam być przy nim.
- A on nic nie przeczuwał? Dawałaś mu jakieś sygnały?
- Sygnały? Były jasne i czytelne zarówno z mojej, jak i jego strony. Już na początku podróży nie byliśmy sobie obojętni, chociaż wtedy to troszkę mu dokuczałam. Chciałam pokazać, że jestem silną kobietą z charakterem. Potem nie musiałam już udawać twardzielki, ponieważ on przejrzał mnie na wylot. Dbał też o mnie i naszych towarzyszy: Clemontem oraz Bonnie. W sumie to opiekowaliśmy się sobą nawzajem, ale on nami najwięcej. Był taki kochany.
- A jak się poznaliście? - brnęłam dalej.
- To było dawno temu, byliśmy jeszcze dziećmi. Oboje spotkaliśmy się na Letnim Obozie Pokemonów profesora Oaka. Uratował mnie, chociaż był bardzo wystraszony. Na pamiątkę dał mi chusteczkę. Potem nie widzieliśmy się przez osiem lat. Później widziałam go w telewizji. Rozpoznałam go i postanowiłam odnaleźć.
Czyli tutaj nasze historie się łączą, pomyślałam sobie.
Głośno zaś zapytałam:
- Ale dlaczego się poddał? Przegrał Ligę?
- Dokładnie tak. Dotarł aż do finału, ale niestety potem przegrał. To go załamało. Próbowałam co prawda go pocieszyć i namówić, aby spróbował jeszcze raz, ale nie chciał mnie słuchać. Powiedział, że wraca do domu. To mnie wkurzyło. Wydarłam się wtedy na niego i szczerze powiedziałam mu, co sądzę o jego postawie.
- I tym go pewnie wystraszyłaś, nie sądzisz? Pokażesz mi to zdjęcie?
Dziewczyna wyjęła fotografię i dała mi ją do ręki.
- Przystojny. Pasujecie do siebie - stwierdziłam zgodnie z prawdą.
- Ba! Myślisz, że tego nie wiem? - jęknęła dziewczyna - Tyle tylko, że już go pewnie w życiu nie zobaczę. Nawet nie wiesz jak ja ci zazdroszczę, Martho. Masz swojego faceta i będziecie sobie razem podróżować. Nawet nie wiem, dlaczego ci to wszystko mówię. Właściwie, to czuję się przy tobie tak, jakbym rozmawiała z samą sobą.
Parsknęła śmiechem.
- Wiem, to głupio brzmi, ale takie właśnie uczucia mi towarzyszą. Nie umiem tego wyjaśnić, ale z jakiegoś powodu wydajesz mi się bliska.
Po tych słowach Serena bardzo mocno mnie przytuliła. O mały włos, a spadłaby mi peruka, ale w ostatniej chwili przycisnęłam ją mocno do głowy i nie zostałam zdemaskowana.
- Nie martw się, być może jeszcze spotkasz Asha - stwierdziłam, dalej będąc przez nią obejmowana - Może on przemyślał wszystko i postanowił jednak zostać w Kalos?
- Chciałabym, żeby tak było. Naprawdę. Kocham go.
Po tych słowach moja rozmówczyni spojrzała na mnie uważnie.
- Mamy ten sam kolor oczu, wiesz o tym? - spytała.
- To prawda - odpowiedziałam jej.
- Jesteśmy do siebie podobne, Martho. Nawet bardzo podobne. Może zostaniemy przyjaciółkami?
- Jak dla mnie, to my już nimi jesteśmy - odparłam czule, puszczając jej wesoło oczko.
- Dziękuję ci, Martho. Bardzo potrzebowałam takiej rozmowy.
Wróciłyśmy do Boba, który wypił już cały sok. Ten żarłok wciągnął również większość wypieków naszej gospodyni.
- Ach! Jak ja uwielbiam jabłkowy sok, a te ciastka to czysta poezja! - rzekł mój chłopak, przeciągając się leniwie na krześle - Dziękuję ci Sereno. Zawsze byłaś i będziesz mistrzynią wypieków.
- Że co, proszę?
Zdumiona Serena podniosła brwi. Musiałam to dobrze załagodzić, w przeciwnym razie dziewczyna by nas przejrzała.
- Bob chciał powiedzieć, że twoje wypieki smakują mu tak samo, jak moje. Przejęzyczył się tylko. Prawda, kochanie?!
Ostatnie słowa zaakcentowałam tak, aby mój chłopak wiedział, iż musi je potwierdzić.
- Tak, właśnie tak! - zawołał Ash - Martha ma rację. Te twoje wypieki Sereno są tak pyszne jak wypieki mojej dziewczyny. Przejęzyczyłem się po prostu i tyle.
- Aha, no nie ma sprawy - powiedziała cicho Serena.
Spojrzała na mnie i Boba bardzo dziwnym wzrokiem. Czyżby właśnie nas zdekonspirowała? Jeśli tak, musieliśmy spadać i to szybko.
- No to my się będziemy już zbierać. Bardzo nam było miło cię poznać Sereno - podziękował mój chłopak.
- Naprawdę musicie już się zbierać? Bardzo chętnie bym jeszcze sobie z wami porozmawiała - powiedziała smutnym tonem Lustrzana Serena.
- Niestety, mamy swoje sprawy do załatwienia - rzekł Ash.
Nagle coś mu się przypomniało.
- A przy okazji... Interesuje cię może nauka? Zwłaszcza ta dotycząca Pokemonów i ich form ewolucji?
Nasza gospodyni uśmiechnęła się do nas przyjaźnie, mówiąc:
- Tak, bardzo mnie to interesuje. Tak prawdę mówiąc, to jest taka moja mała pasja.
- Rozumiem - rzekł radośnie mój ukochany - Bo widzisz, mnie również bardzo ta tematyka interesuje, zwłaszcza w kwestii ewolucji Pokemonów typu wodnego. Ostatnio słyszałem o czymś, co dotyczy Greninjy. Takie dość niezwykłe zjawisko.
- Jakie? - zapytała dziewczyna.
Chłopak opowiedział jej dokładnie o tym, co widzieliśmy wczoraj w naszym prawdziwym świecie. Nie rozumiałam, dlaczego on to robi i czemu jej o tym mówi, ale najwidoczniej miał w tym jakiś cel, którego ja widać nie rozumiałam. Serena zaś słuchała uważnie jego opowieści, po czym rzekła:
- Jestem po prostu zdumiona tym wszystkim. Nie wiem, co mogę ci o tym powiedzieć, ponieważ pierwszy raz stykam się z czymś takim. Więc mówisz, że Pokemon twojego przyjaciela właśnie tak zrobił?
- Dokładnie tak - pokiwał głową Ash - Nie umiem sobie tego jednak wyjaśnić. Uwierz mi, mimo młodego wieku widziałem takie rzeczy, o jakich się wielu ludziom nie śniło. Myślałem, że nic mnie już na tym świecie nie zaskoczy, a tu proszę.
- Sama jestem naprawdę zaskoczona - powiedziała Serena poważnym tonem.
Wyraźnie cała ta historia bardzo ją zaintrygowała.
- Jednak nie wiem o tym nic. Obawiam się więc, że będę musiała cię rozczarować, ponieważ takie zjawisko wykracza poza moje kompetencje. To już nie jest nauka, ale sf, czyli fantastyka naukowa. Coś, czym porządny miłośnik racjonalnego myślenia zajmować się nie powinien. Takie historie, choć same w sobie są naprawdę niezwykłe, to bardziej interesują Clemonta niż mnie.
- Clemonta? - zapytałam.
- Tak, to mój przyjaciel, pochodzi z miasta Lumiose w Kanto. Wraz ze swoją młodszą siostrą Bonnie towarzyszył mnie i Ashowi podczas naszej podróży po Kalos. On uwielbia historię o magii, zabobonach oraz tajemnych rytuałach. Ciągle tylko o tym nawijał.
Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem. Widać było, że ten świat jest całkowitym przeciwieństwem naszego. W końcu prawdziwy Clemont Meyer może i interesował się fantastyką naukową, ale nigdy nie przedkładał ani jej, ani tym bardziej mitów oraz legend ponad naukę.
- Szkoda... Myślałem, że mogę to sobie jakoś wyjaśnić, a tak... Cała sprawa nadal pozostaje dla mnie zagadką - jęknął detektyw z Alabastii.
Serena nagle uderzyła się dłonią w czoło.
- Chwileczkę! Coś właśnie sobie przypomniałam! Zaczekajcie, proszę!
Po tych słowach wybiegła z saloniku, a ja zapytałam cicho:
- Co ty wyprawiasz?!
- Chcę wiedzieć jak najwięcej o tym zjawisku, którego wczoraj byliśmy świadkiem - odpowiedział mi Ash.
- Ale skąd pomysł, że ona będzie coś wiedzieć na ten temat?
- Bo to twoje przeciwieństwo. Ty przecież nie interesujesz się nauką, prawda?
Nagle pojęłam całą błyskotliwość jego sposobu myślenia.
- No jasne! Przecież prawdziwa ja nie ma wielkiego pojęcia o nauce i nigdy się nią nie interesowała. Wobec tego moje przeciwieństwo...
- Może już wiedzieć o tym bardzo wiele - dokończył moją wypowiedź detektyw z Alabastii.
- Niestety, Ash. Sam słyszałeś. Ta tematyka wykracza poza zakres jej zainteresowań.
- Możliwe... Ale nie tracę nadziei, że coś tutaj odkryjemy.
Chwilę później do pokoju wróciła Serena z książką w twardej oprawie w dłoniach.
- Proszę. To cię może zainteresować, Bob - powiedziała.
Wzięliśmy od niej książkę, po czym spojrzeliśmy na okładkę, która była błękitna i z obrazkiem ukazującym Mew.
- „Legendy i mity na temat Pokemonów“ - przeczytałam głośno tytuł książki.
- Napisał ją Clemont Meyer - wyjaśniła nam gospodyni - Wręczył mi egzemplarz, chociaż prawdę mówiąc nigdy mnie ten temat nie ciekawił. Ze względu na naszą przyjaźń zachowałam dla siebie szczegół, że ta dziedzina wiedzy jest bardzo daleka od mojego zakresu zainteresowań. Być może tutaj znajdziesz odpowiedzi na swoje pytania.
- Możliwe - rzekł mój luby - Mogę to pożyczyć?
- Możesz to sobie nawet wziąć. Ja i tak nie chcę tego czytać - mruknęła złośliwie Serena - Nie bawią mnie już bajki dla dzieci, zarówno dla tych dużych, jak i dla tych małych.
Ash uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Dziękuję ci. Jesteś naprawdę bardzo miła. Z przyjemnością to sobie przeczytam.
Po tych słowach schował książkę do plecaka i przypomniał, że już pora na nas. Serena odprowadziła nas do drzwi. Tam pożegnaliśmy się.
- Twój ukochany powróci tutaj, zobaczysz. I to szybciej niż myślisz - pocieszyłam swoją bliźniaczkę na odchodne, przytulając ją po przyjacielsku.
Wyszliśmy z domu i ruszyliśmy w stronę drogi do Lumiose.
Szliśmy następnie do Centrum Pokemon, gdzie zostawiliśmy naszych przyjaciół. Pacnęłam wówczas mojego chłopaka w głowę.
- AUU! A to za co było? - jęknął mój luby.
- Za to, że mało co nas nie wydałeś - odparłam.
- Przepraszam cię, kochanie. Taki głupi przypadek, każdemu może się zdarzyć. Ale za to zdobyłem tę książkę, która może mi bardzo pomóc.
- Może, ale nie musi.
- Owszem, jednak warto się nią lepiej zainteresować.
- Tu masz rację.
- Ja zawsze mam rację, Sereno, aż mnie to przeraża.
Parsknęłam śmiechem słysząc, jak Sherlock Ash naśladuje w swojej wypowiedzi słynnego detektywa Herkulesa Poirota.
- Za dużo kryminałów ostatnio czytasz - stwierdziłam.
- Możliwe - zachichotał mój luby - I co sądzisz o swojej kopii? Będą z niej ludzie?
- Owszem, będą. Ale niepotrzebnie tak się na nią gapiłeś, jak na jakąś modelkę - powiedziałam z lekkim wyrzutem.
- A co w tym dziwnego? Jest dla mnie atrakcyjna, bo to przecież ty - zaśmiał się Ash - A ty przecież w moich oczach jesteś niesamowicie wręcz atrakcyjna, no i kocham cię.
- Ja ciebie też kocham - powiedziałam czule, już całkiem udobruchana.
***
Wróciliśmy do kawiarni. Lustrzany Ash czekał tam, jak na szpilkach. Pozostali nasi przyjaciele także. Pikachu zaś z radości wskoczył Bobowi na ramię.
- I co? Coś zdziałaliście? - spytali jednocześnie panna Seroni i panicz Meyer.
Latias nie zadała nam pytania, ponieważ była niemową, dlatego tylko uważnie się nam przyglądała, oczekując odpowiedzi na pytania, które zadali nasi przyjaciele.
- Wydaje mi się, że bardzo wiele - powiedziałam - Jednak nie mamy pewności.
- No to już koniec - jęknął załamanym głosem Lustrzany Ash, po czym zasmucony opuścił głowę w dół.
Mój luby spojrzał na niego uważnie i zawołał:
- Przestań wreszcie tak mówić! W ten sposób pogrzebiesz wszystkie swoje szanse! Jeszcze nie przegrałeś, a więc musisz dalej walczyć! Przecież póki życia, póty nadziei!
Nasza pokemonia przyjaciółka pokiwała energicznie głową na znak, że zgadza się z tymi słowami. Sobowtór mego ukochanego spojrzał zaś w jego oczy smutnym wzrokiem i zapytał:
- Ty naprawdę wierzysz w to, że jestem jeszcze zdolny odzyskać miłość mojego życia?
- No oczywiście, stary - odpowiedział mu mój ukochany - Jestem tego całkowicie pewien. Tylko musimy to właściwie rozegrać.
- Ale jak? - jęknęła Dawn - Już mu poradziłam, aby poszedł z kwiatami do Sereny, ale nic to nie dało.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał smętnie Piplup.
- Pika-chu! - pisnął równie smutno Pikachu.
- Wobec tego musimy zastosować co innego - stwierdziłam - Może ona nie lubi kwiatów, ale na pewno lubi słodycze.
- Serio? - zapytał Clemont - A skąd ty to wiesz?
- Bo jestem dziewczyną - zaśmiałam się - Wszystkie dziewczyny lubią słodycze.
Twarz Lustrzanego Asha została rozjaśniona radosnym uśmiechem.
- No tak! To prawda! - zawołał - Ona zawsze lubiła czekoladki! Może więc... Może kwiatów nie chciała, ale łakocie to co innego!
- Właśnie! - pokiwał głową rzekomy Bob - Bierz się więc do dzieła! Im szybciej, tym lepiej!
Chłopak zadowolony wstał i wyszedł z cukierni. My zaś zamówiliśmy kolejne łakocie.
- Myślisz, że mu się uda? - zapytała Dawn.
- Za pół godziny będziemy wiedzieli - powiedziałam - Jeśli tu wróci, to znaczy, że się nie udało. Jeśli nie wróci, to się udało.
Niestety, Lustrzany Ash powrócił do kawiarni z załamanym wzrokiem.
- I jak poszło? - spytała mój luby.
- Nie chciała mnie wpuścić - jęknął z odpowiedzi chłopak - Wyzwała mnie, że niby chcę ją przekupić czy coś, potem rzuciła mnie tym pudełkiem i kazała spadać.
Wykrzywiłam się załamana, słysząc to wszystko. Zobaczyłam wówczas wymowne spojrzenie Dawn i Latias.
- No co? To był dobry plan... BYŁ... - stwierdziłam załamana.
- Wobec tego trzeba wytoczyć ciężką artylerię - powiedział Clemont.
- Co masz na myśli? - zapytała jego dziewczyna.
- Pamiętasz, jak mi kiedyś mówiłaś, że kobiety kochają bohaterów?
- Tak, pamiętam. A co?
- A co byście powiedzieli na to, gdyby panna Serena nagle, zupełnie niespodziewanie, zetknęła się z jakimś niebezpieczeństwem... Rzecz jasna fikcyjnym...
- No i co? - spytała Dawn.
- No i to, że wówczas przybyłby Ash, który by ją ocalił, a tym samym odzyskał jej serce. Dobry plan?
- Trąci mi to tanim romansem - mruknęłam - Ale w sumie można by spróbować. Tylko jakie niebezpieczeństwo by tutaj wymyślić?
Ponieważ nic sensownego nam nie przyszło do głowy, to musieliśmy ostatecznie z tego planu zrezygnować.
- To kompletna beznadzieja! - jęknął załamany nasz nowy przyjaciel - I co ja mam teraz zrobić?
Bob (a właściwie mój ukochany) uśmiechnął się wesoło, mówiąc:
- Chyba mam pewien pomysł.
Spojrzeliśmy na niego uważnie.
- Jaki? - zapytałam.
- Z tego, co wiemy (a wiemy całkiem sporo) to nasza droga Serena ma dość romantyczne usposobienie, które niestety ukrywa przed innymi pod maską wrednego charakteru.
- To prawda, bywa niekiedy bardzo wredna - potwierdził to Lustrzany Ash.
- No właśnie, a więc najlepiej będzie trafić do jej romantycznej części natury - mówił dalej detektyw - A czy istnieje coś bardziej romantycznego niż śpiewanie serenady pod oknem swojej ukochanej?
Uśmiechnęliśmy się wszyscy zadowoleni, słysząc ten pomysł.
- To brzmi całkiem ciekawie - powiedziałam.
- I do tego romantycznie... Jak z jakiegoś filmu - dodała wesoło Dawn.
Latias i Clemont patrzyli na nas z radością, nic nie mówiąc.
- A więc zostaje nam jeszcze tylko dobrać odpowiedni repertuar. Ponoć jest on podstawą.
- Ponoć? Kto ci to powiedział? - zapytałam.
- Hubert Marey vel Kronikarz. Pamiętasz go przecież.
- No jasne, że tak. Bardzo miły człowiek. A więc on mówił, iż muzyka jest taka ważna w relacjach z kobietami?
- Nie dosłownie tak powiedział, ale sens jego wypowiedzi był taki sam. Tak czy siak należy iść do swojej ukochanej z instrumentem muzycznym i spróbować jej coś ładnego zagrać.
- No właśnie, ale co? - spytał Clemont.
- I jaki instrument wziąć? - dodała Dawn.
Latias pokazała Ashowi coś na migi. Chłopak zaśmiał się wesoło.
- Nie, instrument dęty odpada. To musi być taki instrument posiadający struny. One są bardziej romantyczne. W każdym filmie facet gra dla swojej ukochanej pod oknem na gitarze, ewentualnie na skrzypcach, ale nigdy na trąbce. To już nie byłoby romantyczne.
Nasza pokemonia przyjaciółka zadała pytanie w języku migowym.
- Nie wiem, czemu - odpowiedział jej Ash - Logicznie rzecz ujmując instrument to instrument, jednak chodzi tu chyba o atmosferę.
- Atmosferę? - zapytał sobowtór mojego chłopaka - Ja umiem grać na gitarze. Czyli powinienem stworzyć odpowiednią atmosferę?
- No jasne - stwierdził detektyw z Alabastii - A żeby to zrobić, trzeba dobrać właściwą piosenkę.
Następnie uśmiechnął się lekko, dodając:
- Pamiętam, jak Kronikarz opowiadał mi o tym, jak to podrywa się kobiety w 1938 r. Mówił, że dobra piosenka to podstawa sukcesu. Ponoć on sam uwodził wiele dziewczyn na taki jeden utwór... Czekajcie... Jak to szło? Aha! Już sobie przypomniałem.
Ja czekam pod bramą.
Wyjdź uwielbiana damo.
Patrz, moknę pod oknem
I na grzebieniu gram.
Z mankietem, z bukietem.
Szyk działa na kobietę.
Z fasonem, w twą stronę
Amelciu luba gram.
- Tak... Tylko, że ona ma na imię Serena, a nie Amelia - rzekł Lustrzany Ash.
Mój luby spojrzał załamany w niebo.
- Święci pańscy! Trzymajcie mnie, bo mu zaraz coś zrobię! Nie mówię ci, że masz śpiewać tę właśnie piosenkę, ale że masz jakąś zaśpiewać!
- No dobrze, ale jaką?! - zapytaliśmy chórem.
- Pika-pika?! - pisnęły oba Pikachu.
Detektyw z Alabastii spojrzał na nas uważnie, wciąż nie przestając się uśmiechać, po czym rzekł:
- Chyba już wiem, jaką.
***
Popołudnie i wieczór spędziliśmy na trenowaniu razem z Lustrzanym Ashem jego partii wokalnych, jakie miał zaprezentować swojej ukochanej, tymczasem mój luby czytał książkę, którą dostał od miejscowej Sereny.
- No i co? Znalazłeś tam coś? - zapytałam, siadając obok niego przy stoliku, który on zajmował.
Odpowiedzią dla mnie było delikatne skinięcie głową oraz słowa:
- Znalazłem coś bardzo ciekawego na temat Greninjy.
- A co konkretnie?
- Zobacz.
Mój chłopak położył książkę na stoliku, po czym pokazał mi stronę z obrazkiem wyżej wspomnianego Pokemona.
- Według tej książki normalnie Greninja nie ma wcale takich mocy, jakie ma mój Pokemon, a wręcz nie powinien on ich posiadać... Chyba, że pochodzi z innego świata.
- Z innego świata? - spytałam zdumiona.
Ash pokiwał głową.
- Sam jestem tym zaskoczony, ale autor tej książki pisze, iż takie moce może posiadać tylko Greninja pochodzący z innego wymiaru lub kosmosu, gdyż normalny Pokemon takiego rodzaju nie jest dość silny, aby stworzyć taki atak.
- Chcesz mi powiedzieć, że twój Froakie, którego dostałaś od profesora Sycamore’a, który sam ciebie wybrał na trenera, który potem ewoluował w Frogadiera, a potem w Greninję, jest Pokemonem nie z tego świata?
- Istnieje taka możliwość - pokiwał głową mój ukochany - Nie wiemy jednak, z jakiego świata i czy to prawda. Autor tej książki ostatecznie mógł fantazjować.
- Jakoś nie wydaje mi się, aby fantazjował - stwierdziłam - Clemont w naszym świecie jest bardzo poważną osobą i traktuje to, w co wierzy na poważnie. Myślę więc, że Clemont z tego wymiaru jest pod tym względem taki sam.
- To możliwe, ale ciekawe, co powie na to profesor Oak. Póki co mamy jako opinię jedynie fantazję młodego pisarza. Zobaczymy, jakie zdanie ma w tej sprawie nauka.
- Czy w tej książce pisze o czymś jeszcze?
- Pisze wiele ciekawych rzeczy, ale na temat tego ataku raczej niewiele. Myślę jednak, że lepiej będzie nie stosować tej niezwykłej umiejętności mojego Greninjy zbyt często.
- Dlaczego?
Ash popatrzył na mnie uważnie, po czym rzekł:
- Widzisz, gdy walczyłem z Finnem za pomocą tego ataku czułem się dziwnie. Nagle poczułem się tak, jakbym widział oczami mojego Pokemona całą otoczenie, miał jego zmysły i wyczuwał, skąd nadejdzie atak. Czułem jednak się potem coraz słabszy, a gdy atak dobiegł końca, to dopadło mnie jakieś uczucie, jakby ktoś wyssał ze mnie część mojej energii. Czułem coś podobnego tylko wtedy, kiedy oddałem ci krew, gdy postrzeliła cię Domino.
Wiadomość ta była dla mnie co najmniej niepokojąca.
- Wobec tego lepiej nie stosować tego ataku, a przynajmniej stosować go jak najmniej - stwierdziłam.
Mój ukochany pocałował mnie czule w usta.
- Cieszy mnie, że myślimy tak samo. No, a teraz pora się szykować do realizacji misji „Cyrano de Bergerac“.
- Tyle tylko, że Cyrano pomagał swojemu rywalowi, a Lustrzany Ash nie jest przecież twoim rywalem o serce dziewczyny... Chyba.
Detektywy parsknął śmiechem, słysząc moje słowa.
- Wiem, ale nie miałem innej nazwy pod ręką.
- No dobra, niech więc będzie taka nazwa, która już jest - mruknęłam złośliwie.
Jakoś nie bardzo mu wierzyłam.
Odczekaliśmy jeszcze jakiś czas, aż się ściemniło i księżyc świecił na niebie. Poszliśmy pod dom Sereny Evans, a raczej dom Lustrzanej Sereny, po czym przeszliśmy do realizacji naszego planu.
- Doskonale - powiedział Ash - Teraz to musimy jeszcze ustalić, które okno jest oknem twojej ukochanej, a wtedy możesz zacząć śpiewać.
- Moim zdaniem jej okno jest tamto - stwierdziłam, wskazując palcem miejsce, o którym mówię.
- Jesteś pewna? - zapytał mnie mój chłopak.
- No jasne. Przecież ja doskonale wiem, gdzie spałam w moim domu przez wiele lat, prawda?
- Ale to nie jest twój dom, tylko dom twojego innego ja i to jeszcze z innego wymiaru.
- Możliwe, jednak przecież bardzo wiele nas łączy, więc pewnie gust mamy pod wieloma względami taki sam.
- No dobra, raz Pikachu śmierć - stwierdził Lustrzany Ash.
- Powodzenia! - powiedział radośnie Clemont.
- Będziemy trzymać kciuki! - dodała Dawn.
Sobowtór mojego chłopaka uśmiechnął się radośnie, po czym podszedł jak najbliżej, to tylko było możliwe, do okna swojej ukochanej, a następnie uderzył w struny gitary i zaczął śpiewać:
Od tylu dni, nie widziałem cię.
Zostały mi smutne listy twe,
W których piszesz mi, jak ci bardzo źle.
Jak chciałabyś znowu ujrzeć mnie.
Moja mała blondyneczko,
Czy ty o tym wiesz?
Tyle razy cię spotykam,
W każdym moim śnie.
Moja mała blondyneczko,
Czy ty o tym wiesz?
Tyle razy cię spotykam,
W każdym moim śnie.
Lecz uwierz mi, przyjdzie taki czas,
Że wiosna wnet znów połączy nas.
I spotkamy się nagle u stóg gór,
By razem iść szukać własnych dróg.
Moja mała blondyneczko,
Czy ty o tym wiesz...
Niestety w tym momencie utwór został brutalnie przerwany, gdyż okno otworzyło się, a w nim ujrzeliśmy nie Lustrzaną Serenę, ale... jej matkę, która bynajmniej nie wyglądała na zadowoloną.
- Co to za ryki po nocy, co?! - wrzasnęła kobieta - Zamknij się, czubku jeden! Spać nie można!
- Upsik! Pomyłka! To nie to okno! - jęknął lider naszej drużyny.
- Pika-pika! - pisnął załamany Pikachu, zasłaniając sobie łapką oczy.
Grace Evans tymczasem spojrzała w kierunku adoratora swojej córki i zawołała gniewnym tonem:
- To ty urządzasz mi tu operę pod oknem?!
- Przepraszam panią bardzo - jęknął Lustrzany Ash, kłaniając się nisko - Ja przez pomyłkę... Pomyliłem okna... Myślałem, że to okno Sereny...
- Ja ci dam okno Sereny! Wynocha, bo wezwę policję!
Następnie kobieta złapała za but i rzuciła nim prosto w chłopaka, który zmykał jak niepyszny, osłaniając sobie głowę gitarą. Matkę jego ukochanej zaś wyszła z domu boso, z drugim butem w dłoni. Widocznie zamierzała go użyć jako pocisku na wypadek, gdyby jej poprzedni wystrzał nie odprawił z kwitkiem niefortunnego adoratora jej córki.
- Wynocha stąd, idioto jeden! - wrzasnęła - Będzie mi tu kretyn wyć po nocach! A z moją córką możesz rozmawiać za dnia, a w nie w nocy! Też mi pomysły! Coraz gorsza ta młodzież! Naprawdę! Za moich czasów nastolatki nie miały takich pomysłów!
Następnie kobieta podniosła z ziemi swój pierwszy pocisk i wróciła do domu. Lustrzany Ash zaś znalazł się obok naszej kryjówki, którą to było wielkie drzewo oraz rosnące przy nim krzaki.
- Coś mi mówi, że nasz plan nie wypalił - powiedziała Dawn.
- Pip-lu-li! Pika-chu! - zapiszczeli Piplup i Pikachu.
- Najwyraźniej - mruknął biedak z tego świata.
Latias z Pikachu dusiły się ze śmiechu, po czym ta pierwsza pokazała coś na migi.
- Ej! Tylko bez takich! - mruknął niezadowolonym tonem Ash - To był dobry plan... Był... Nie uwzględniliśmy tylko jednego czynnika... Nerwowej teściowej.
- Nie wiedziałem, że twoja mama jest taka nerwowa, Sereno - zdziwił się Clemont.
- Bo nie jest - odparłam - To przecież jest alternatywna wersja naszego świata i...
Uderzyłam się dłonią w czoło.
- No jasne! Idiotka ze mnie! Jak ja mogłam popełnić tak głupi błąd?! Przecież tutaj praktycznie wszystko jest odwrotne niż w naszym świecie. Jeżeli więc w naszym świecie mój pokój w tym domu jest tam, to w tym świecie jest na pewno w innym miejscu.
- Teraz mi to mówisz?! - mruknął złym tonem Lustrzany Ash.
Zachichotałam delikatnie, aby ukryć swoje zakłopotanie.
- No co? Każdemu może się zdarzyć mały błąd... Prawda?
C.D.N.
Nasi przyjaciele na skutek błędu obliczeniowego Clemonta lądują w Vaniville w alternatywnej rzeczywistości, w którym Ash przegrał Ligę Kalos oraz stracił swoją ukochaną Serenę. Postanawiają za wszelką cenę pomóc mu ją odzyskać i na nowo zdobyć jej serce.
OdpowiedzUsuńAsh i Serena (w tej wersji Bob i Martha) radzą Lustrzanemu Ashowi, by ten najpierw spróbował porozmawiać ze swoją ukochaną, jednak ten pomysł nie wypala, gdyż dziewczyna nawet nie chce z nim rozmawiać. Postanawiają więc sami wybrać się do dziewczyny i poznać sprawę od jej strony.
Przy rozmowie widać, że dziewczyna jest zakochana w Ashu po uszy, jednak każde wspomnienie o nim kończy się smutną miną. Czyli jest jakaś nadzieja.
Postanawiają spróbować jeszcze raz, tym razem Lustrzany Ash wybiera się do dziewczyny z pudełkiem ciastek. I znowu bezskutecznie, Serena jest wściekła i odrzuca jego prezent. Swoją drogą, ja jej trochę nie rozumiem, niby go kocha z wzajemnością, ale jak on się zaczyna o nią starać, to go odrzuca. Czyżby damska duma?
Niezrażeni porażką nasi przyjaciele ponownie szukają sposobu na to, by Ash zdobył serce Sereny. Początkowo chcą ją wpakować w fikcyjne niebezpieczeństwo, z którego Lustrzany Ash mógłby ją uratować i tym samym zdobyć jej serce. Jednak więcej zwolenników zdobywa pomysł zaśpiewania pieśni miłosnej pod oknem dziewczyny. W sumie lepszy, bardziej romantyczny i mniej urazowy. :)
Niestety, pech chce, że trafiają pod nie to okno, co trzeba. Podczas śpiewania piosenki z okna wyłania się... mama Sereny, pod której oknem Ash śpiewał. Nie ma co, zapunktował u przyszłej teściowej :D Dopiero potem Serena orientuje się, że jej pokój w tej rzeczywistości może być w zupełnie innym miejscu domu. Jednak coś mi się wydaje, że ten plan również spali na panewce.
Lekkie, łatwe i przyjemne opowiadanie, łatwo się je czyta, taki mały oddech od skomplikowanych spraw. Bardzo mi się spodobało i z całego serca kibicuję Lustrzanemu Ashowi, by ten wreszcie zdobył serce swojej ukochanej. :)
Ogólna ocena: 1000000000000000000000/10 :)