środa, 3 stycznia 2018

Przygoda 053 cz. IV

Przygoda LIII

Obowiązki starszego brata cz. IV


Wieczorem siedzieliśmy całą naszą drużyną w domu Delii Ketchum i opowiadaliśmy o tym, co miało miejsce tego dnia. Prawdę mówiąc to głównie mówiła Taylor, która wychwalając przy tym Asha ponad niebiosa relacjonowała innym historię o tym, jak to została odbita z rąk Łowczyni J oraz jej ludzi. Delia słuchała tego z zapartym tchem, podobnie jak Clemont, Max i Bonnie, chociaż ta ostatnia dwójka zdecydowanie była bardziej podniecona aniżeli przerażona.
- Ale to musiała być akcja! - zawołał młody Hameron - Że też nas tam nie było!
- No właśnie! Ta podła Łowczyni J miałaby się z pyszna, gdybyśmy ją wzięli w obroty! - dodała bardzo bojowym tonem panna Meyer.
Clemont popatrzył uważnie na Asha i rzekł:
- Nie wiem, jak mogłeś być tak lekkomyślny, żeby iść do tej fabryki bez żadnego wsparcia.
- Ale przecież on miał wsparcie. Mnie i Pikachu - powiedziałam dość żartobliwym tonem.
Nasz przyjaciel nie uznał tego jednak za żart.
- Ja mówię zupełnie poważnie, Ash - mówił dalej Clemont - Naprawdę sądziłem, że jesteś bardziej rozsądny.
- Właśnie, synku! - dodała karcącym tonem Delia Ketchum Przecież mogliście oboje tam zginąć.
- Wybacz, mamo, ale sprawa wymagała natychmiastowego działania. Poza tym całkiem nieźle nam szło.
Parsknęłam śmiechem, gdy to usłyszałam.
- Nieźle nam szło... Też coś - powiedziałam złośliwym tonem.
- No co? - zdziwił się Ash - Panowałem przecież nad sytuacją!
- Jasne... Panowałeś... - mruknęłam zadziornie - Gdyby nie Zespół R, który wykazał się nagle ogromną szlachetnością, to byś mógł teraz służyć swojej mamie za sito.
- Ano właśnie, Zespół R - rzekł mój ukochany - Oni nas uratowali. Naprawdę tego się po nich nie spodziewałem. Owszem, wiele razy razem ramię w ramię walczyliśmy przeciwko wspólnemu wrogowi, a raz nawet ocalili mi życie, ale wtedy, w tej fabryce, to sami o mało nie zginęli, żeby mi pomóc. To dziwne. Spodziewałbym się raczej, że zwieją i zostawią nas samych z tym problemem. A tu proszę... Uratowali nas.
- Widocznie oni nie są wcale tacy źli, jakich udają - zauważył Max.
- Możliwe... Ale pewnie następnym razem nie wykażą się już taką dobrocią jak teraz - rzekła Bonnie.
- Pewnie nie, ale co tam! Ważne, że żyjemy! - powiedział Ash.
Następnie spojrzał na młodego Hamerona.
- I musimy dalej prowadzić śledztwo. Powiedz mi więc, mój drogi, jak tam wygląda sprawa Harry’ego Lovella?
- Leży i kwiczy - stwierdził Max.
- A to czemu?
- Ponieważ pilnowaliśmy go cały dzień i nic. Nie przyłapaliśmy go na niczym niezgodnym  prawem.
- Ale jak to, na niczym? - zapytałam - Przecież on wczoraj wieczorem zamordował pana Skawinsky’ego!
- Możliwe, ale o tej porze zmieniła nas Melody, więc miej pretensje do niej, a nie do nas - stwierdził Max zasmuconym tonem.
- Właśnie! - dodała Bonnie oburzonym tonem - My go wtedy już nie pilnowaliśmy! To nie była nasza zmiana!
- De-ne-ne! - pisnął Dedenne.
Ash i ja poszliśmy więc do telefonu, po czym zadzwoniliśmy do Melody siedzącej sobie w Centrum Pokemon. Dziewczyna jednak miała dla nas bardzo zaskakujące wieści.
- Wiem już o śmierci Skawinsky’ego, ale nie wiem, jak w ogóle mogło do tego dojść - powiedziała - Cały wieczór gość siedział w swoim pokoju.
- Jak to? Siedział cały czas u siebie? - zapytałam zdumiona.
- Dokładnie tak - skinęła głową Melody.
- Jesteś tego pewna? - spytał Ash.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- Całkowicie pewna. Ostatecznie sama spędziłam ten wieczór w jego towarzystwie - odpowiedziała nasza przyjaciółka.
Popatrzyliśmy na nią uważnie.
- Serio? - zapytał mój luby.
- No tak, Ash. Zagadałam go i okazało się wówczas, że mamy kilka wspólnych zainteresowań. Usiedliśmy więc sobie w jego pokoju, graliśmy w karty, a potem w szachy.
- Jak długo graliście? - dopytywał się Ash.
- Czekaj, niech no pomyślę... O 18:00 go zagadałam. A potem o 19:00 poszliśmy do jego pokoju i graliśmy. No i jakoś tak do 22:00 siedzieliśmy razem.
- A Skawinsky zmarł około 20:00 - zauważyłam.


Mój luby zacisnął pięść ze złości.
- A więc to nie on... Chyba, że Harry wychodził z pokoju i zostawił cię na chwilę samą. Wtedy mógł to zrobić.
Melody pokręciła przecząco głową.
- Wychodził na chwilę, to prawda, ale tylko do łazienki i tylko na pięć minut. Nie zdążyłby za nic w świecie odwiedzić szpital oraz zabić tego kolesia, a potem wrócić do Centrum.
- Wątpliwe, aby mu się to udało - zauważyłam - Chyba, że w jego ręce wpadły przenośniki w czasie.
- Niemożliwe. Wszystkie trzy oddaliśmy profesorowi Oakowi - rzekł Ash - Chyba, że drań mu je jakoś wykradł.
- Śmiem wątpić - powiedziałam - Wobec tego wniosek jest jeden. To nie to Harry Lovell jest zabójcą.
- Pika-pika-chu! - pisnął smętnie Pikachu, zasmucony tym wnioskiem.
- Mam go przestać obserwować? - zapytała Melody.
- Tak... To już nie ma sensu, skoro zabójcą jest ktoś inny - stwierdził detektyw z Alabastii - Dam ci później znać, gdy już odkryję prawdziwego sprawcę. A raczej „jeśli“ go znajdę.
Po tej rozmowie rozłączył się i zaczął załamany chodzić po pokoju.
- Niemożliwe! To po prostu niemożliwe! - mówił ze złością - Przecież ten koleś nie mógł być w dwóch miejscach naraz.
- Więc on jest niewinny - stwierdziłam.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smutno Pikachu.
- Pewnie tak - kiwnął głową Ash - Ale wszystko wskazywało na niego. Miał motyw! Jego rodzina jest w jakiś sposób powiązana z tym zmarłym Skawinskym. Poza tym jeszcze jedno. To, o czym rozmawialiśmy.
- Tak, ale ta teoria nie ma potwierdzenia w faktach. Przynajmniej nam ich brakuje.
- Spokojnie... Możliwe, że jeszcze nie wiemy wszystkiego.
- Ale to może być wiedza bardzo trudna do zdobycia.
- Liczę się z tym, Sereno. Ale nie wiem... Naprawdę już nie wiem, co mam teraz zrobić.
Nagle zadzwonił telefon.
- O! Ciekawe, kogo tam niesie - rzekł mój chłopak.
- Odbierz, to się dowiesz - powiedziałam dowcipnie.
Ash spojrzał na mnie z ironią.
- Niezła dedukcja, Watsonie.
Po tych słowach odebrał on telefon, na którego ekranie ukazała się uśmiechnięta twarz Dawn.
- Witaj, braciszku! - zawołała radośnie dziewczyna - Jak tam idzie śledztwo?
- Szczerze? Leży i kwiczy - odpowiedział przygnębionym tonem Ash.
Dziewczyna popatrzył na niego z uśmiechem.
- Niemożliwe. Jestem pewna, że dasz sobie radę rozwikłać tę sprawę.
- Dałbym sobie radę, gdybym miał chociaż jednego podejrzanego.
- A nie masz go?
- Już nie mam.
Następnie Ash opowiedział dziewczynie dokładnie, co się stało. Dawn słuchała tego uważnie.
- Więc mówisz, że on ma alibi na czas popełnienia zabójstwa?
- Dokładnie. Więc jeżeli nie Harry zabił, to kto?
Panna Seroni rozłożyła bezradnie ręce, zaś ja westchnęłam głęboko i usiadłam na krześle, przewracając przy tym niechcący swój plecak, przez co wyleciały z niego zdjęcia zrobione przez Melody.
- Serena! - jęknął mój luby gniewnym tonem.
- Przepraszam!
Szybko skoczyłam zbierać zdjęcia, zaś Ash i Dawn patrzyli na mnie z lekkim politowaniem. Nagle mój luby zwrócił uwagę na jedną szczególną fotografię i podniósł ją z podłogi zanim ja to zrobiłam.
- Hmm... To pani Marlow - powiedział.
Popatrzyłam na nie i uśmiechnęłam się lekko.
- Tak, to ona. Znajoma twojej śp. pamięci babci - odparłam.
- Babci...
Ash spojrzał na mnie, po czym jego twarz rozjaśnił wielki uśmiech.
- Sereno, kochanie! Jesteś cudowna!
To mówiąc objął mnie bardzo mocno do siebie, pocałował czule moje policzki, po czym spojrzał na Dawn.
- Siostrzyczko, jesteś tam jeszcze? - zapytał.
- Jak widzisz jeszcze tak, ale mogę sobie pójść, jeśli chcecie być sami we dwoje - zażartowała sobie dziewczyna.


Ash popatrzył na nią wesoło i powiedział:
- Jesteś urocza, siostrzyczko, wiesz o tym? No, ale póki co potrzebuję twojej pomocy. Jesteście jeszcze w Wertanii?
- Tak. A co?
- Potrzebuję, żebyście zdobyli dla mnie pewne wiadomości.
- Już je dla ciebie zdobyliśmy.
- To opowiadaj.
Dawn szybko powiedziała nam, co odkryła. Nie były to jednak wieści, które by szczególnie spodobały się Ashowi.
- Wszystko to, co nam mówisz, już wiemy lub się tego domyślaliśmy - rzekł detektyw z Alabastii - Ale też potwierdza to nasze przypuszczenia, więc wasza pomoc bardzo się nam przydała.
- Miło mi to słyszeć - rzekła Dawn - A więc czego jeszcze mamy się dla ciebie dowiedzieć?
- Już mówię.
Następnie opowiedział, co chce wiedzieć i jakie ma przypuszczenia. Jego siostra uważnie go wysłuchała, po czym zapytała:
- Uważasz, że to może nam pomóc?
- To tylko przypuszczenie, jednak nie dowiemy się, jeśli nie zrobimy tak, jak mówię.
Dawn skinęła głową na znak zgody.
- Dobrze, braciszku. Powiem tacie i jutro poszukamy dla ciebie tych danych. Obyś tylko miał rację.
- Siostrzyczko moja... Czy ja kiedykolwiek się pomyliłem?
Panna Seroni zaczęła odliczać na palcach. Ash spojrzał na nią groźnie.
- Dawn... To było pytanie retoryczne...
Dziewczyna zachichotała delikatnie.
- Przecież wiem, braciszku. A tak przy okazji... Cindy prosiła, abym cię zapytała, czy Taylor ma się dobrze.
- No jasne, że tak - odpowiedział radośnie Ash - Mała jest pod moją opieką i nie ma powodów, aby na nią narzekać.
- Za to ty masz sporo powodów, aby narzekać na obecność Taylor - zażartowałam sobie dowcipnie.
Ash zarumienił się lekko.
- Bo ta mała mnie nieco irytuje, ale tylko nieco.
- Tak, jasne! Nieco! - zażartowałam sobie.
- No dobrze... Może chwilami mnie wkurzała, bo ciągle, gdzie byśmy nie poszli, to mówiła każdemu, że jestem jej starszym bratem i wielkim detektywem.
- No i co z tego? To chyba nic złego - zachichotała Dawn.
- Niby nie, ale im częściej robi takie rzeczy, tym bardziej mnie irytuje. No, a poza tym, czy wszyscy zaraz muszą wiedzieć, kim ja jestem i czym się zajmuję?
- To chyba każdy w Alabastii wie, braciszku, jaki masz zawód.
- W sumie racja, ale cóż... Trochę mnie ta mała wkurza... Co ja na to poradzę?
- Ale polubiłeś ją, prawda?
Ash uśmiechnął się delikatnie do Dawn.
- Co prawda, to prawda. Nie będę udawał, że jest inaczej. Bardzo ją polubiłem, chociaż gdyby nie paplała wszystkim, kogo spotka, że jestem jej bratem, to bym ją lubił jeszcze bardziej.
Panna Seroni zachichotała lekko.
- Wierzę... No, ale pora już na mnie. Mam przekazać Cindy, że twoja mała podopieczna ma się całkiem dobrze?
- Jak najbardziej. Chcesz, to mogę ją nawet zawołać do telefonu.
- Nie trzeba, wierzę ci na słowo. No, tak czy inaczej do zobaczenia. Czekaj już na wiadomości ode mnie.
- Jesteś taka pewna, że je zdobędziesz?
Dawn spojrzała na niego z uśmiechem.
- No pewnie. Przecież jestem twoją siostrą. Oboje pochodzimy od tego samego ojca. Mamy te same geny i tych samych przodków. Spodziewaj się więc tego, że będę miała podobne do ciebie podejście oraz wiarę we własne możliwości.
- Cieszę się, że tak mówisz, Dawn - zachichotał delikatnie Ash - Tylko uważaj na siebie, maleńka.
- Spoko, Ash. Będzie przecież ze mną nasz ojciec.
- Właśnie to mnie niepokoi.
Dziewczyna spojrzała na niego nieco groźnym spojrzeniem.
- Straszny z ciebie dowcipniś, wiesz?
Następnie zakończyła połączenie, a Ash odłożył słuchawkę na widełki telefonu i rzekł:
- No to teraz zostaje nam tylko czekać na dalszy rozwój akcji.

***


Następnego dnia Ash, ja i Pikachu poszliśmy do porucznik Jenny, aby powiedzieć jej o naszych odkryciach. Kobieta miała zdecydowanie bardzo kiepski humor.
- Nasze śledztwo nie posunęło się ani o krok do przodu - stwierdziła smętnie nasza przyjaciółka - Pani Skawinsky grozi nam interwencją u jakiś swoich wysoko postawionych przyjaciół, jeżeli nie złapiemy mordercy jej męża. A my nic nie mamy! Nic!
- Za to my coś mamy - powiedział Ash.
Policjantka spojrzała na niego uważnie, opierając dłonie o biurko.
- Mów zatem! - zawołała.
Detektyw z Alabastii opowiedział jej dokładnie, do jakich wniosków doszedł i kto jego zdaniem jest winien. Pani porucznik wysłuchała go, po czym rzekła:
- Masz jakieś dowody na potwierdzenie tej tezy?
- Niestety nie. To są tylko nasze przypuszczenia, ale dowody możemy zdobyć. Wystarczy tylko odrobina współpracy ze strony policji.
Jenny przyjrzała się uważnie Ashowi.
- Czy to łamanie prawa?
- Raczej nie. Musicie tylko sprawdzić pewne fakty.
Policjantka wysłuchała go, po czym dodała:
- Kapitan Rocker urwie mi głowę, jeżeli się mylisz. A potem urwie ją tobie. Serenie pewnie też się dostanie.
- Nic on nam nie zrobi, ponieważ mam rację - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Jaka pewność siebie - mruknęła Jenny - Ona cię kiedyś doprowadzi do upadku albo wyniesie na szczyty.
- Już mi to kiedyś mówiłaś i nie tylko ty - zachichotał mój luby.
Policjantka uśmiechnęła się delikatnie do niego.
- Zobaczymy, która z tych dwóch dróg cię czeka. Czas pokaże. A na razie... Zrobię jak mi radzisz.
Chwilę później do gabinetu pani porucznik wszedł jakiś policjant i powiedział:
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale do pana Asha jest telefon - rzekł funkcjonariusz - Dzwoni tu niejaki Josh Ketchum i mówi, że posiada jakieś wiadomości na temat, który interesuje naszego detektywa.
Mój luby uśmiechnął się radośnie, słysząc te słowa.
- To doskonale - powiedział - Poczekajcie chwilę, zaraz wrócę.
Następnie wyszedł z gabinetu, a razem z nim poszedł Pikachu.
- Ciekawe, jakie wiadomości zdobył tata Asha - powiedziałam.
- Mam nadzieję, że pożyteczne dla naszej sprawy - rzekła Jenny.
Detektyw z Alabastii powrócił po chwili bardzo zadowolony.
- Wiem już wszystko! - zawołał radośnie.
Następnie spojrzał na policjantkę, mówiąc:
- Musisz zrobić to, co ustaliliśmy, ale prócz tego jeszcze muszę cię prosić, abyś kogoś aresztowała.
Jenny jęknęła załamana.
- No wiedziałam! Normalnie wiedziałam, że ja przy tobie spokojnie emerytury nie doczekam!
Następnie spojrzała na Asha i zapytała:
- Kogo mam aresztować?

***


Godzinę później porucznik Jenny oficjalnie aresztowała Harry’ego Lovella jako mordercę pana Skawinsky’ego. Chłopak co prawda twierdził, że jest niewinny i może przedstawić on na to dowody, jednak nikt go nie słuchał. Ash był bardzo z siebie zadowolony, co dziwiło Clemonta, Maxa i Bonnie, którzy wciąż nie wiedzieli, jaki plan na nasz lider.
- Coś taki wesoły? - zapytała Bonnie - Sam przecież mówiłeś, że to nie on zabił Skawinsky’ego.
- To prawda... On jest niewinny - rzekł Ash.
Zdziwienie naszych przyjaciół sięgnęło szczytu.
- Więc skoro on jest niewinny, to czemu cieszy cię jego aresztowanie? - zapytał Clemont.
Jego najlepszy przyjaciel poklepał go delikatnie po ramieniu.
- Spokojnie, stary. Wiem, co robię.
Nasz wynalazca nie wyglądał na specjalnie przekonanego słowami Asha, ale przyjął do wiadomości fakt, iż on wie, co robi, więc nie zadawał więcej pytań.
Resztę dnia ja i mój luby spędziliśmy opiekując się panną Armstrong i opowiadając jej różne przezabawne historie, czym bardzo ją rozbawiliśmy Wieczorem zaś ktoś zapukał do naszych drzwi.
- Ciekawe kto to? - zapytała Delia.
Ash uśmiechnął się.
- Ja chyba wiem. Otwórz, Mister Mime. To chyba nasz gość.
Pokemon szybko wykonał polecenie, po czym wrócił w towarzystwie staruszki, którą znałam dotąd tylko ze zdjęć.
- Pani Fiona Marlow? - zapytał Ash.
- Tak, to ja - odparła kobieta - Który z was to Ash Ketchum, znany też jako Sherlock Ash?
- Ja!
Staruszka spojrzała na mego ukochanego i powiedziała:
- Byłam właśnie na policji. Aresztowali niewinnego chłopaka. On jest niewinny! Nie zabił tego człowieka!
- Wiem o tym - rzekł pewnym siebie tonem Ash.
Kobieta popatrzyła na niego załamanym wzrokiem.
- Wiesz?
- Tak, wiem o tym. Ale nie rozumiem, po co pani do mnie przyszła z tą sprawą. Przecież to policja go aresztowała, nie ja.
- Byłam na policji. Porucznik Jenny powiedziała mi, że aresztowała chłopaka na twoją wyraźną prośbę. Nie chciała mnie nawet wysłuchać i odesłała do ciebie.
- Miałem nadzieję, że tak właśnie zrobi.
- Jak to?
- Może pani usiądzie?
Pani Marlow skorzystała z zaproszenia i usiadła na podsuniętym jej krześle, po czym powiedziała:
- Harry Lovel jest niewinny!
- Jak już mówiłem, wiem o tym - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął dumnym tonem Pikachu.
- Więc dlaczego powiedziałeś porucznik Jenny, żeby aresztowała ona niewinnego chłopca? - zapytała kobieta.
- Bo ten niewinny chłopiec podłożył mojemu przyjacielowi truciznę, którą pani otruła pana Skawinsky’ego.
Delia spojrzała zdumiona na staruszkę, podobnie jak Clemont, Max i Bonnie.
- Pani? - zapytała moja przyszła teściowa - To pani go otruła?
- Tak, ja - powiedziała Fiona Marlow - I wcale tego nie żałuję. Szkoda tylko, że ten biedny kucharz Brock musiał zostać o to posądzony, ale cóż... To było jedyne wyjście z sytuacji.
- Jedyne wyjście - zakpiłam sobie - Przez panią nasz przyjaciel mógł trafić do więzienia za coś, czego nie zrobił!
- I za to kazaliście aresztować młodego Lovella? - spytała kobieta.
- Tak - rzekł Ash - Wet za wet. Ale chyba pani zna to prawo. W końcu pani próbowała otruć pana Skawinsky’ego, a kiedy sprawa poszła nie tak, jak została zaplanowana, to załatwiła go pani inaczej.
Staruszka spojrzała na mego chłopaka i uśmiechnęła się delikatnie.
- Bystry z ciebie młodzieniec. Widzę, że porucznik Jenny miała co do ciebie rację. Umiesz logicznie myśleć i wyciągać także należyte wnioski z faktów.
- Wyciągnąłem więcej wniosków niż się pani wydaje - rzekł mój luby - Widzi pani... Zrozumiałem, że tylko pani mogła otruć Skawinsky’ego. Nie było praktycznie żadnej okazji, aby niezauważenie wlać trucizny do zupy tego człowieka. Wyjęcie fiolki z trutką oraz zaprawienie nią posiłku swej ofiary jest zbyt długą czynnością do dokonania, ale... Kiedy przyjąłem inny sposób myślenia, to już wiedziałem, co miało miejsce. Otóż pani nie wlała trucizny do zupy Skawinsky’ego. Pani wlała ją do swojej zupy.
- Nieźle... Mów dalej - powiedziała staruszka.
- Kiedy Harry Lovell celowo (nie zaś przypadkowo) wpadł na pana Skawinsky’ego i rozlał część zupy, którą wasza ofiara trzymała w dłoniach, to udawał przerażenie i zaczął szybko wycierać ubranie pana Josepha. Ten zaś odłożył talerz ze swoją zupą na stół i razem z Harrym zaczął wycierać swoje ubranie. Gdy już jako tako tego dokonał, to odepchnął on młodego Lovella, zasiadł przy stole i zaczął jeść. Nie wiedział jednak o tym, że pani, która siedziała po lewicy pana Skawinsky’ego, podmieniła szybko wasze talerze. Korzystając z tego, że Harry Lovell odwracał i to skutecznie uwagę waszej ofiary, to pani dokonała szybkiej podmiany talerzy. Kilka ruchów i po sprawie. Pan Skawinsky zjada zupę z trucizną, pada na podłogę jęcząc przy tym z bólu. Pani daje szybko fiolkę po trutce Harry’emu, a ten wkłada ją do płaszcza Brocka.
Staruszka słuchała uważnie wyjaśnień Asha, po czym rzekła:
- Bardzo dobrze... Mówisz tak, jakbyś tam był... I co było dalej?
- Dalej, gdy się okazało, że Skawinsky jednak nie umarł, postanowiła pani dokończyć swego dzieła. Weszła pani do szpitala pod pretekstem odwiedzenia kogoś sobie bliskiego... Odwiedziła pani potem swoją ofiarą i zrobiła to, co należy. Odłączyła go pani od aparatury trzymającej go przy życiu. Potem pani wyszła. Czy tak było?
- Dokładnie tak - rzekła Fiona Marlow, uważnie obserwując przy tym mojego chłopaka - Naprawdę bardzo dobrze to wszystko wyjaśniłeś. Nie wiem, jak tego dokonałeś, ale dokonałeś.
- Pani to zrobiła? Pani zabiła tego człowieka?! - jęknęła załamanym głosem Delia.
- Ale dlaczego? Dlaczego? - zapytał Clemont.
- No właśnie! - pisnęła Bonnie.
- Czemu pani to zrobiła? - dopytywał się Max - Czemu?
- Ne-ne-ne?! - zapiszczał Dedenne.


Staruszka powoli wstała z krzesła i powiedziała:
- Podejrzewam, że wasz detektyw już to odkrył, ale mogę się mylić.
- Nie myli się pani - odparł Ash, również wstając - Wiem, że pani jest babcia Harry’ego Lovella. Posłałem kogoś zaufanego do Wertanii. Dzisiaj dowiedział się on, że pani córką jest matka Harry’ego.
- Jak do tego doszedłeś? - zapytała kobieta.
- Moja zaufana osoba odwiedziła pastora w Wertanii. Okazał się on być jego dobrym znajomym, więc bez wahania pokazał mu pewne papiery i przekazał mu też parę wiadomości. Od tego pastora się dowiedziała moja zaufana osoba, że pani córka wyszła za mężczyznę nazwiskiem Lovell. Urząd stanu cywilnego także to potwierdził. Nie ma zatem najmniejszych wątpliwości. Harry jest pani wnukiem. Dlatego też pani pomógł.
- Ale za co? - zapytała Delia - Czemu pani zabiła Skawinsky’ego?
Staruszka spojrzała na nią i powiedziała:
- Za co? Za to, co ten podły bydlak zrobił mojej wnuczce!
Następnie zaczęła chodzić po pokoju i mówić:
- Wiecie, że on potrącił samochodem moją małą wnuczkę Dolores?! Tak! Potrącił ją, a potem uciekł z miejsca wypadku. Następnie podstępnie zniszczył swoje auto, którym dokonał tego tak podłego czynu i nie było na niego dowodów. Sprawcy nigdy nie znaleziono.
- Więc skąd pani wie, że to Skawinsky? - spytał Clemont.
Fiona Marlow westchnęła głęboko i rzekła:
- Wynajęłam detektywa. Ten zaś zbadał całą sprawę i odkrył to, ale niestety nie znalazł dowodów jego winy. Bez nich policja mi nie uwierzyła. Musiałam zatem wziąć sprawy we własne ręce. A tymczasem ten bydlak zwolnił moją córkę i zięcia z pracy, sam też wyjechał z miasta daleko, aby nigdy nikt odkrył tego, co zrobił. Ale ja go tutaj znalazłam! Znalazłam i wymierzyłam mu sprawiedliwość! Dostał to, na co zasłużył. On posłał moją wnuczkę na wózek inwalidzki. Nie ma już dla niej nadziei. Jej obrażenia nie pozwolą jej chodzić tak, jak dawniej. Harry i ja postanowiliśmy więc wymierzyć sprawiedliwość temu łajdakowi. Prawo nie umiało go ukarać, zatem my to zrobiliśmy.
- To dlatego Harry zatrudnił się u mnie - powiedziała smętnym tonem Delia - Czekał na dogodną okazję do działania.
- Zgadza się - potwierdziła staruszka - Wiedział, że on tu przybędzie jako juror na konkurs kucharza roku, więc postarałam się, aby także tam być. Harry chciał sam zabić tego łajdaka, ale nie pozwoliłam mu na to. On nie może iść siedzieć za moje winy.
- I tak dostanie wyrok za współudział w zabójstwie - rzekł Ash - Ale zawsze to będzie mniejszy wyrok niż za zabójstwo.
- Dokładnie tak!
Do domu wkroczyła właśnie porucznik Jenny w towarzystwie dwóch policjantów.
- Pani Fiona Marlow? - zapytała.
- Tak - potwierdziła staruszka.
- Jest pani aresztowana za zabójstwo Josepha Skawinsky’ego.
- To była zwykła sprawiedliwość - odrzekła kobieta.
Następnie podstawiła ręce, żeby można było zakuć ją w kajdanki, co oczywiście nastąpiło.
- Ma pani pecha - powiedziała nasza znajoma do swojej aresztantki - Przesłuchałam personel szpitala i pokazałam im pani zdjęcia. Kilku ludzi widziało tam panią, a więc się pani od tego nie wymiga.
- I nawet nie chcę - odparła Fiona Marlow - Byleby jak najszybciej wypuszczono mojego wnuka.
- Posiedzieć to on i tak posiedzi - rzekła Jenny - W końcu pomógł pani w zabójstwie, a na takie coś jest paragraf.
Następnie pani porucznik kazała swoim podwładnym wyprowadzić aresztowaną, po czym podeszła do Asha, mówiąc:
- Gratuluję ci, mój chłopcze i dziękuję. Obroniłeś swojego przyjaciela przed więzieniem.
- Zrobiłem tylko to, co do mnie należało - odpowiedział detektyw z Alabastii - Chociaż szkoda mi tej staruszki. Ostatecznie wymierzyła ona sprawiedliwość człowiekowi, który zniszczył jej rodzinę.
- Od wymierzania sprawiedliwości są sądy oraz policja, mój chłopcze.
- A jeśli one zawodzą?
- Wtedy cóż... Wtedy zostaje tylko najwyższy sędzia, który przecież nigdy nie zawodzi.
- Niektórym się nie chce czekać na jego wyrok.
- Niestety... Może to i lepiej... A może nie... No trudno. Na mnie już pora. Muszę przesłuchać aresztantkę.
Po tych słowach Jenny uścisnęła nam dłonie i wyszła.

***


Po tych wszystkich niezwykłych wydarzeniach nasz przyjaciel Brock został oczyszczony ze wszystkich zarzutów, co następnie podano w gazecie „Kanto Express“, ku naszemu wielkiemu zadowoleniu. Nasz przyjaciel osobiście przyszedł nam podziękować.
- Dzięki wam mogę wrócić do pracy - powiedział uradowany - Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy.
- Możemy sobie wyobrazić - zachichotał Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
Brock kiwnął radośnie głową i rzekł:
- Naprawdę strasznie mi brakowało tej naszej kochanej kuchni. Mam tylko nadzieję, że Clemont nie wywrócił jej do góry nogami.
- No wiesz co?! - żachnął się młody Meyer - Jak w ogóle możesz tak mówić?! Zapewniam cię, że żadnych rewolucji tam nie przeprowadzałem. Wszystko jest takie, jakie być powinno i na swoim miejscu.
- Zobaczę i ocenię - odpowiedział mu wesoło Brock - Tak czy inaczej jestem wam wdzięczny za oczyszczenie mojego imienia. Zobaczycie, że się wam za to odwdzięczę.
Ponieważ miałam w tym względzie pewien pomysł, to poprosiłam Brocka na stronę i powiedziałam mu o tym, że znam pewien sposób na odpowiednią formę podziękowań, jaką może ofiarować Ashowi. Nasz drogi mistrz kuchni nie miał nic przeciwko temu, powiedział jednak, że musi się skontaktować ze swoim przyjacielem, który może mu to załatwić.
- Ale macie bardzo mało czasu. Zdążycie do niedzieli wieczorem? - zapytałam.
Brock uśmiechnął się do mnie.
- Moja droga... Dla niego to jak splunąć za lewę ramię. Załatwi mi to nawet na jutro.
- Tym lepiej, bo potrzebujemy tego jak najszybciej - zauważyłam.
- Spokojnie. Ty załatw swoją część, ja załatwię swoją i będzie dobrze. Zdążymy na czas, możesz być pewna.
Wiedziałam, że mogę mu zaufać, dlatego też tak właśnie zrobiłam. Nie mówiłam nic Ashowi, bo to miała być wszak niespodzianka. O wszystkim wiedziała jedynie Dawn (która wróciła razem z ojcem i Cindy) oraz mała Taylor. Obie pomogły mi w realizacji mego planu.
Wracając zaś do innych spraw, gazety opisały cały sukces Sherlocka Asha, choć przy okazji zaznaczyły wkład miejscowej policji w całą sprawę. To oczywiście była sprawka kapitana Rockera, który chciał nieco poprawić swoją opinię, jaka na pewno mogła lekko ucierpieć ze względu na sukcesy mego chłopaka. Jednak uczciwie zapłacił Ashowi i całej drużynie niezłą sumkę, jaką zawsze otrzymywaliśmy za rozwiązanie zagadki zleconej nam przez niego.
Mój ukochany zaś postanowił osobiście podziękować Damianowi, bez którego pomocy nie udałoby się nam wymknąć z zasadzki Łowczyni J. Zapytał go, co on chce otrzymać w zamian. Chłopak z Unovy wiadomo, co mu odpowiedział.

***


W sobotę po południu, kiedy mieliśmy wszyscy wolny czas dla siebie, zebraliśmy się na polanie niedaleko domu pani Ketchum. Przybyliśmy tam Clemont, Bonnie, Max, Dawn, Taylor, Josh, Cindy, Delia i ja. Przyszła tam też Cynthia, która jak się okazało, co prawda zmierzała do Strefy Walk, ale potem spotkała po drodze Damiana i poznawszy jego cel powiedziała mu, że Ash powrócił do Alabastii, po czym razem z nim się tam udała i zatrzymała incognito w Centrum Pokemon. Teraz zaś przybyła, aby razem z Bonnie sędziować walce mojego chłopaka i jego idola.
Jeśli chodzi o walkę, to od samego początku w tej sprawie pojawiły się pewne problemy. Mianowicie Damian miał przy sobie tylko jednego Pokemona, ponieważ inne jego stworki doznały dwa tygodnie temu bardzo poważnych obrażań w walce z jakimiś złodziejami Pokemonów i nie mogły jeszcze walczyć. A przecież do walki o odznakę trener powinien wystawić przynajmniej dwa stworki, jeśli nie więcej. Co prawda każdy z nas był gotów pożyczyć mu jednego z naszych Pokemonów, ale on nie wyraził na to zgody.
Cynthia jednak pospieszyła nam z pomocą, mówiąc:
- Ash, mój drogi przyjacielu. Nie zapominaj, proszę, że jesteś przecież honorowym Ósmym Mistrzem Strefy Walk. To daje przywilej zmieniania nieco zasad walk o odznakę. Jeśli taka jest twoja wola, to możesz pozwolić Damianowi walczyć z tobą o odznakę, którą dysponujesz.
Mojemu ukochanemu bardzo się to spodobało, więc oczywiście nie miał nic przeciwko temu. Również naszemu przyjacielowi z Unovy się to spodobało.
- Przyznam się, że początkowo nie chciałem walczyć z tobą o Symbol Przyjaźni - powiedział Damian - Chciałem stoczyć z tobą pojedynek ot tak sobie, dla sportu. Jednak potem przypomniałem sobie, że przecież chciałem wyruszyć do Strefy Walk i zmierzyć się z tamtejszymi Mistrzami. Czemu więc nie mam zacząć od walki z tobą, skoro jesteś pod ręką?
Kiedy już wszystko było ustalone, to przygotowaliśmy się wszyscy do obejrzenia walki. Wszyscy byliśmy tą sprawą niezwykle podekscytowani. Jeśli chodzi o mnie, to miałam na sobie strój cheerleaderki, podobnie jak moja najlepsza przyjaciółka, a także Piplup, Buneary i panna Armstrong. Trzymając w dłoniach wielkie, czerwone pompony miałyśmy kibicować naszemu bohaterowi.
- Ogłaszam wszem i wobec, że walka pomiędzy Ashem Ketchumem, Ósmym Mistrzem Strefy Walk, a Damianem z regionu Unova rozpocznie się lada moment - powiedziała uroczystym tonem Cynthia.
- Stawką w tej walce jest Symbol Przyjaźni - powiedział Josh - Oby mój syn tylko sprzedał bardzo drogo swoją skórę.
- Da sobie radę - dodała Cindy - Jestem tego pewna.
- Przeciwnicy mogą użyć po jednym Pokemonie, a bitwa zakończy się, gdy jeden z walczących stworków będzie niezdolny do walki! - dodała Bonie.
- Ne-ne-ne! - pisnął wesoło jej Dedenne.
Damian uśmiechnął się bojowo do swego przeciwnika.
- Ash! Od naszego ostatniego spotkania dużo trenowałem! - zawołał chłopak - Wierzę więc w swoje możliwości!
- Tym lepiej! - odpowiedział mu wesoło jego idol - Nigdy nie wygrasz żadnej bitwy, jeśli nie będziesz w siebie wierzyć. Ale pamiętaj, że wiara to nie wszystko. Liczą się też umiejętności.
- Powiedział ktoś, kto całe życie był bardzo pewny siebie - mruknęła dowcipnie Dawn.
- Musisz jednak przyznać, że oprócz wiary Ash ma również talent - zauważyłam.
- Oczywiście, jak najbardziej go ma. Tylko czasami za bardzo się tym chwali, co mnie wkurza.
- Może się i chwali, ale na pewno nie tak bardzo, jak inni.
- W sumie to racja. Gary Oak był zdecydowanie bardziej zarozumiały, zanim się zmienił. Ale największym zarozumialcem był ten idiota Paul.
- No i Korrina - dodałam, przypominając sobie jedną z Liderek Sali w regionie Kalos.
- A to kto taki?
- A taka jedna idiotka z regionu Kalos. Ash musiał ją pokonać, żeby zdobyć odznakę. Nie było to łatwe, bo panna była równie mocna w walce, co w pysku, ale udało się.
- Jemu zawsze się wszystko udaje - pisnęła wesoło Taylor.
- Powiedzmy - zachichotała Dawn.


Następnie zaczęła dzielnie kibicować swojemu bratu, podobnie jak i ja oraz mała panna Armstrong. Walka tymczasem się rozpoczęła.
- Zacznijmy błyskawicznie. Pikachu, Szybki Atak! - krzyknął Ash.
- Watchog! Odpowiedz mu Natarciem! - odparł Damian.
Oba Pokemony zaatakowały siebie nawzajem. Efektem tego był wielki huk i nic poza tym.
- Watchog, Niskie Kopnięcie! - krzyknął przeciwnik mego chłopaka.
Jego stworek zaatakował stopą Pikachu, ścinając go i powalając na ziemię.
- Ten Watchog jest naprawdę zwinny - powiedział Clemont.
Bonnie spojrzała na starszego brata z wyrzutem.
- Ej! Po czyjej ty stronie jesteś, zdrajco?!
Cynthia uspokoiła ją jednak.
- Spokojnie, kochanie. To było tylko stwierdzenie faktu.
- Teraz znowu Natarcie! - krzyknął Damian.
- Pikachu, unik i Piorun! - zawołał Ash.
Pokemon, choć Niskie Kopnięcie (zadane mu nieco wcześniej) mocno go osłabiło, to jednak zdołał w ostatniej chwili uniknąć tego ataku, skacząc w górę.
- Piorun, Pikachu! - krzyknął mój chłopak.
Elektryczny gryzoń zaatakował szybko swego przeciwnika piorunem wystrzelonym z powietrza, jednak Watchog przetrzymał to uderzenie i na polecenie Damiana zaatakował stworka Asha Mylącym Promieniem.
- O nie! Pikachu został ogłupiony! - jęknęła Delia.
- Spokojnie! On da sobie radę! - odpowiedziała jej Cindy.
Tymczasem nieco zdezorientowany Pikachu opadł na ziemię i wtedy Watchog uderzył w niego atakiem znanym jako Gryzienie, wbijając zęby w jego ogon. Pod wpływem tego elektryczny gryzoń się ocknął i odepchnął przeciwnika, który strzelił w niego Ciemnym Spojrzeniem (czyli atakiem przypominającym wielką, czarną obręcz).
- Pikachu! Odbij to Stalowym Ogonem! - wrzasnął przerażony Ash.
- Nie wiem, czy to zadziała - jęknął Clemont.
- Przycisz się, defetysto! - mruknął na niego Max.
Wbrew obawom naszego drogiego wynalazcy Pikachu zdołał odbić swoim ogonem, który przyjął formę Stalowego Ogona, ów groźny pocisk. Ten zaś poleciał prosto w kierunku właściciela, łapiąc go w swój uścisk.
- Niesamowite! - powiedziała zachwyconym głosem Cynthia - Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś tak niesamowitego. Nie sądziłam, że to jest w ogóle możliwe.
- Brawo, Pikachu! Tak trzymaj! - krzyczałyśmy ja, Dawn oraz Taylor, dzielnie kibicując Ashowi.
- Pikachu, a teraz Elektrokula! - zawołał Ash.
Ponieważ Watchog przez własny atak nie mógł się ruszyć, to wielka kula złożona z elektryczności, którą z ogona wystrzelił do niego Pikachu walnęła w niego bardzo mocno. O dziwo jednak Watchog wciąż trzymał się na nogach, choć widać było, że jest mocno osłabiony.


- O ja cię piko! Wytrzymał taki cios! - zawołała Dawn.
- Niedługo go przetrzyma - rzekł Clemont - Już ledwo stoi na nogach.
- Watchog, atakuj dalej! - krzyknął Damian.
- Nie!
To Clemont wyraził właśnie swój sprzeciw.
- Jeśli każesz mu dalej walczyć, zrobisz mu krzywdę!
- Ale przecież on może jeszcze się bić! - odpowiedział mu przeciwnik mojego chłopaka - Poza tym Watchog chce dalej walczyć.
- Musisz go powstrzymać! - wołał dalej młody Meyer - Bo inaczej on sobie zrobi krzywdę przez swoją zawziętość!
- To prawda - zgodziła się z nim Cynthia - Wycofaj swego Pokemona, póki jeszcze nie jest za późno.
- Zastanów się, Damian! - zawołał Ash - Czy odznaka jest tego warta?
- Nie, ale mój Watchog nie chce okryć się hańbą! - odpowiedział mu jego adwersarz.
- Wcale nie zostaje okryty wstydem ten, kto wycofa swego Pokemona z walki wtedy, gdy zagrożone jest jego życie - powiedział głośno Josh.
Słowa te sprawiły, że Damian wyraźnie zaczął się wahać, co powinien zrobić. Z jednej strony jego Watchog chciał kontynuować walkę, z drugiej nie miał na to zbyt wielu sił i groziły mu poważne obrażenia. Nasz bohater naprawdę kochał swego Pokemona, więc był zmuszony wybrać pomiędzy możliwością zdobycia odznaki, a dobrem swojego Pokemona. Oczywiście wiadomo, co wybrał.
- Dość, Watchog! Wracaj! - zawołał.
Stworek zdziwił się i spojrzał na niego zdumiony.
- Wystarczy już, Watchog. Daj spokój. W tym stanie i tak nie wygrasz. Wycofaj się. Koniec walki na dzisiaj.
Widać było, że Pokemon niechętnie wykonuje polecenie, ale zrobił to.
- Watchog wycofał się z walki! Zwycięzcą zostaje Pikachu! - zawołała Cynthia, kończąc w ten sposób pojedynek.
- Brawo, Ash! - krzyknęła radośnie Bonnie, a jej Dedenne okazał swoją radość głośnymi piskami.
Wszyscy byliśmy bardzo zadowoleni ze zwycięstwa Asha, ten jednak tylko się delikatnie uśmiechnął, po czym podszedł do swego przeciwnika i rzekł:
- Damian...
- O co chodzi? - zapytał smutnym tonem chłopak.
- Wykazałeś się dziś wielką szlachetnością i lojalnością wobec swego Pokemona - powiedział Ash - Zamiast kontynuować bitwę, chociaż twój Watchog sam tego chciał, wycofałeś go z walki, żeby nie doznał on jeszcze większych obrażeń. Podjąłeś zatem właściwą decyzję.
- Ale niestety przegrałem.
- Wręcz przeciwnie. Właśnie wygrałeś.
To mówiąc Ash wyciągnął w jego kierunku dłoń, na której spoczywała mała odznaka... Symbol Przyjaźni.
- Proszę... Oto twoja nagroda. Zasłużyłeś na nią.
Damian patrzył na to wszystko wyraźnie zdumiony.
- Ale... Ash... Ja... Ja... Naprawdę nie zasłużyłem...
- Kiedy mówię, że zasłużyłeś, to znaczy, że zasłużyłeś.
- Ale ja przecież cię nie pokonałem.
- Tu nie chodziło o wygraną czy przegraną. Gdybyś posłał Watchoga do walki w takim stanie, jakim on był i mimo wszystko byś wygrał, nie otrzymałbyś odznaki, bo jako honorowy Ósmy Mistrz Strefy Walk mam wręcz obowiązek oceniać moralne zachowanie trenera. W takim wypadku, o jakim mówię, pokazałbyś, że wygrana więcej dla ciebie znaczy niż twój Pokemon. Ty zaś dowiodłeś czegoś wręcz przeciwnego, Damianie. Jesteś prawdziwym przyjacielem swojego Pokemona. Odznaka ci się należy. Poza tym powiem ci wprost. Tak naprawdę ta walka była tylko pretekstem do tego, aby ci wręczyć tę odznakę. Gdyby nie ona, nie mógłbym ci ofiarować ten dar prawdziwej przyjaźni, którą się wykazałeś. Ocaliłeś nam życie. To ty sprowadziłeś policję wtedy, gdy nasze życie był zagrożone. Jesteś moim prawdziwym przyjacielem. Więc zasługujesz na Symbol Przyjaźni tak czy inaczej. I nie próbuj nawet zaprzeczać! Odznaka ci się należy.
Chłopak przez chwilę patrzył na to wszystko zdumiony i spojrzał na nas, a kiedy zobaczył, że w pełni podzielamy zdanie Asha, zadowolony wziął z jego dłoni Symbol Przyjaźni i podniósł go wysoko w górę na znak radości.

***





W niedzielę wieczorem miała miejsce przygotowana przez nas piękna niespodzianka dla Asha. Były to tańce jak zwykle odprawiane w niedzielę w restauracji „U Delii“, jednak tym razem mieliśmy na nie uszykowaną specjalną atrakcję, o której zaraz powiem. Przyjęcie było przygotowane głównie dla Asha i na jego cześć. W ten sposób porucznik Jenny i Brock chcieli podziękować detektywowi z Alabastii za rozwiązanie tej sprawy, dzięki której nasz drogi przyjaciel ocalił nie tylko swoją wolność, ale też i dobre imię.
Na przyjęcie przybyli wszyscy nasi drodzy przyjaciele będący obecnie w mieście. A więc oczywiście byli to Delia, Josh, Cindy, Taylor, Cynthia, porucznik Jenny, sierżant Bob, profesor Samuel Oak, Steven Meyer (który przyleciał tej soboty z Kalos), Tracey, Melody, Brock, Misty, Dawn, Clemont, Bonnie, Max, Damian, Pikachu oraz ja. Prócz tego na zabawie zjawiła się również profesor Felina Ivy razem z Latias w ludzkiej postaci. Pokemonka, widząc Asha, rzuciła mu się radośnie na szyję i mocno go do siebie przytuliła oraz ucałowała w oba policzki.
- Cieszę się, że wróciłaś! - powiedział mój ukochany - Ale czemu nie zrobiłaś tego wcześniej? Czyżby twoje rany były na tyle poważne, że aż musiałaś je długo leczyć?
- Ależ nic z tych rzeczy - odparła profesor Ivy - Po prostu jej się nie chciało wracać do Alabastii, kiedy wyszło na jaw, że wyjechałeś do Sinnoh. Gdy jednak już mieliśmy pewność, że wróciłeś, to zdecydowała się tutaj przybyć i wrócić do swoich obowiązków w restauracji „U Delii“.
- To bardzo dobrze, bo jeszcze trochę obowiązków nas tutaj czeka - powiedział radośnie mój ukochany.
- Brakowało nam ciebie - dodałam, patrząc na Latias.
Ta zachichotała delikatnie i objęła mnie czule do siebie. Widocznie ona również za nami tęskniła.


Tymczasem pora było już rozpocząć zabawę, więc Melody wyszła na scenę, stanęła przed mikrofonem i powiedziała:
- A teraz wystąpi przed wami zespół The Brock Stones w piosence skomponowanej na cześć naszego dzielnego detektywa, Asha Ketchuma!
Na sali rozbrzmiały gromkie brawa, a mój ukochany spojrzał na mnie zdumiony.
- Piosenka? - zapytał - Napisana dla mnie?
- Podoba się niespodzianka? - zachichotałam - Razem z Dawn i Taylor napisałam słowa, a potem poprosiliśmy o pomoc Brocka, ten zaś poprosił o wsparcie swego przyjaciela.
- Jakiego przyjaciela?
- Tego rapera, któremu kiedyś pomogliśmy. Pamiętasz go chyba.
- No jasne, że go pamiętam - uśmiechnął się Ash - Więc on stworzył muzykę do tych słów?
- Dokładnie - potwierdziłam - A zespół The Brock Stones zaraz ją wam zagra.
Już chwilę później na scenie pojawili się członkowie owej muzycznej kompanii, czyli Brock i Misty z gitarami elektrycznymi, Clemont z trąbką, Bonnie siedząca przy perkusji, Melody trzymająca w dłoniach muszlę oraz Tracey razem z klawiszami na stojaku. Następnie przed mikrofonem stanęła Dawn w czerwonej sukience i z rozpuszczonymi włosami, a obok niej stał wierny Piplup.
- Utwór ten dedykuję mojemu wspaniałemu bratu, Ashowi Joshowi Williamowi Ketchumowi, który to jest nie tylko Mistrzem Pokemon Ligi Kalos, Ósmym Mistrzem Strefy Walk, wspaniałym trenerem i genialnym wręcz detektywem, ale do tego również najlepszym starszym bratem na świecie, co potwierdzić może nie tylko moja skromna osoba, ale i nasza przybrana siostra, panna Taylor Armstrong, która to, jeśli wszystko dobrze pójdzie, zostanie niedługo członkiem naszej rodziny.
Cindy i Taylor pisnęły radośnie, głośno klaszcząc przy tym w dłonie. Dawn lekko zachichotała, po czym mówiła dalej:
- Zatem nie traćmy czasu... Zaczynajmy zabawę! Na początek utwór napisany specjalnie dla mojego brata przez jego dziewczynę, pannę Serenę Evans, do czego się lekko przyczyniłam.
- Jaka ona skromna - zażartowałam sobie.
Moja przyjaciółka tymczasem dała znak zespołu, który zaczął grać bardzo przyjemną dla ucha i skoczną melodię. Dawn zaś wzięła do ręki mikrofon, po czym zaśpiewała:

Czasami nie wiesz gdzie
Prowadzą drogi twe.
Zapytaj serca, ono wie.
Gdy posłuchasz go,
To nie zgubisz się.
Czasami wahasz się,
Lecz zapamiętaj, że
Gdy trafisz na właściwy szlak,
Przeznaczenie da ci znak.

Więc walcz i nie bój się!
Masz cel i wygrać chcesz!
Wśród nas przyjaciół masz!
A kiedyś my
Spełnimy swe sny.
I uda się,
Zniszczyć to co złe.
I wygramy bitwy
Z siłą zła!

- Podoba ci się? - zapytałam czule mego chłopaka.
Ash spojrzał na mnie z uśmiechem na twarzy.
- Oczywiście, że tak. Ten utwór jest piękny! - odpowiedział mi mój ukochany.
- Więc może zaprosisz mnie do tańca?
- Z największą przyjemnością.
Już po chwili ja i Ash tańczyliśmy radośnie na środku parkietu. Obok nas tańczyły inne pary. Stanowili je m.in. Steven śmigający razem z Delią, Josh tańczący z Cindy, Max wirujący wesoło z Taylor, profesor Oak dobrze się bawiący na parkiecie z profesor Ivy, Pikachu podrygujący z Buneary, Jenny z sierżantem Bobem, a także Latias, którą w tany porwał Damian.
Tymczasem zespół The Brock Stones grał dalej ten skoczny utwór, którego następne zwrotki śpiewała Dawn, a leciały one tak:

Początku gry już naszedł czas!
Żaden wróg nie straszny nam!
Więc złapmy wiatr
I zmieńmy świat,
Choć każdy z nas jest inny tak.

Więc walcz i nie bój się!
Masz cel i wygrać chcesz!
Wśród nas przyjaciół masz!
A kiedyś my
Spełnimy swe sny.
I uda się,
Zniszczyć to co złe.
I wygramy bitwy
Z siłą zła!

A jeśli kiedyś stwierdzisz, że zgubiłeś się,
Poszukaj siły w sobie, żeby dalej biec.
Choć porażki gorzki smak
Czujesz, kiedy sił już brak.
Przyjacielem jesteś mym.
Nie pozwolę upaść ci!

Więc walcz i nie bój się!
Masz cel i wygrać chcesz!
Wśród nas przyjaciół masz!
A kiedyś my
Spełnimy swe sny.
I uda się,
Zniszczyć to co złe.
I wygramy bitwy
Z siłą zła!

Po zakończeniu utworu z widowni dla zespołu posypały się gromkie brawa, jednak The Brock Stones nie czekał długo z następnym utworem, gdyż bardzo szybko go zagrał. Taylor podbiegła wówczas wesoło do Asha i powiedziała:
- Przepraszam, Sereno, ale teraz ja chcę zatańczyć z moim bratem.
Mój luby westchnął tylko głęboko.
- Naprawdę muszę? - zapytał, patrząc na mnie.
- Musisz. Takie są m.in. obowiązki starszego brata - odpowiedziałam mu żartobliwie, z trudem powstrzymując się od śmiechu.
Ash ponownie westchnął ciężko niczym więzień skazany na ciężką pracę w kamieniołomach, po czym zabrał pannę Armstrong na parkiet.


KONIEC













1 komentarz:

  1. Coś tak czułam, że to właśnie Harry Lovell jest powiązany w jakiś sposób z tą straszną zbrodnią, ale że aż tak to się nie spodziewałam.
    Wydaje się, że śledztwo stoi w martwym punkcie. Jednak w pewnym momencie, po telefonie od Dawn Ash wpada na pewien pomysł. Postanawia aresztować niewinnego Harry'ego Lovella. Co prawda nie podoba się to oficer Jenny, jednak ufa ona Ashowi i dla dobra sprawy decyduje się to zrobić. Wierzy, że chłopak ma w tym swój ukryty cel.
    Jak się później okazuje, aresztowanie Harry'ego było przynętą na prawdziwego zabójcę, który jeszcze tego samego dnia pojawia się w ich domu. Jest to niejaka Fiona Marlow, babcia Harry'ego i również jedna z jurorek w konkursie kulinarnym. Okazuje się, że to ona zamordowała Skawinsky'ego, wcześniej zlecając otrucie go swojemu wnuczkowi, a gdy to nie pomogło, poszła do szpitala pod pretekstem odwiedzin kogoś innego i odłączyła krytyka od aparatury podtrzymującej życie. Zrobiła to ze zwykłej zemsty i chęci wymierzenia sprawiedliwości za to, że krytyk potrącił samochodem jej wnuczkę tak, że do dziś dziewczynka jest przykuta do wózka inwalidzkiego i nigdy nie będzie chodzić. Mężczyzna uciekł z miejsca wypadku nie udzielając jej pomocy, a potem zatarł wszystkie ślady wypadku ze swojego samochodu, w wyniku czego nigdy nie został ukarany za swoje przestępstwo. Zaraz potem zwolnił rodziców Harry'ego ze swojej restauracji. Fiona chciała się za to zemścić na nim, dlatego dała Harry'emu fiolkę z arszenikiem, by ten dosypał trucizny do talerza krytyka. Pierwotnie porcja zupy miała być przeznaczona dla niej, jednak wskutek zamieszania, jakie spowodował chłopak, zamieniła ona talerze, w wyniku czego to krytyk dostał talerz z trucizną. Gdy to nie podziałało, poszła do szpitala i tam go dobiła. Z jednej strony ją rozumiem, a z drugiej wyszło z niej, jaka to zimna i wyrachowana kobieta. Nie myślała o tym, że wina za otrucie Skawinsky'ego spadnie na niewinnego Brocka... Zwykła egoistka moim zdaniem. Jeszcze tego samego dnia została aresztowana, a nasz Brock został uniewinniony i mógł wrócić do pracy w restauracji.
    Na szczęście wszystko kończy się dobrze, sprawa ewidentnie przypomina mi tą z "Ojca Mateusza", o której wspomniałam w poprzedniej recenzji. :)
    Opowiadanie super, z rozkoszą będę czytać kolejne. :)
    Ogólna ocena: 100000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...